Wydarzenia


Ekipa forum
Miasto Bath
AutorWiadomość
Miasto Bath [odnośnik]09.06.21 9:53
First topic message reminder :

Miasto Bath

Położone w dolinie rzeki Avon miasto to jedna z perełek architektonicznych Somerset. Podczas kolonizacji Rzymianie wybudowali w Bath charakterystyczne dla ichniej kultury łaźnie oraz świątynie, które przetrwały próbę upływających lat i dzięki skrupulatnej pielęgnacji czarują urokiem do dziś. Czasy gregoriańskie, podczas których w miasteczku koronowano angielskiego króla, również zaopatrzyły uliczki miejscowości w zabytki. Dziś Bath stało się nieformalną perłą w koronie turystyki Somerset, dzięki mnogości pięknych widoków, spokojnej atmosferze i czystej rzece przecinającej je niemal równo w połowie.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
bath - Miasto Bath - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Miasto Bath [odnośnik]16.10.21 14:45
Ślady krwi świadczyły o tym, że mocno krwawił, a Grey miał nadzieję, że nie znajdą trupa, który niewiele im powie, a cały ich trud w jego znalezieniu pójdzie na marne.
-Piekarz.. - Potwierdził słowa Foxa kiwając nieznacznie głową. Pokrywało się to też z tym co mówili ludzie w miasteczku, a złoczyńca uciekał do swojego domu. Nie od dziś wiadomo było, że to właśnie dom uznawano za najbezpieczniejsze miejsce, choć było to złudne przekonanie. Ślad jednak kończył się przed wejściem głównym do budynku. Grey zacisnął mocniej dłoń na różdżce gotów odpierać atak jak tylko przyjdzie do walki, choć obstawiał, że ranny nie będzie miał zbyt wiele siły, ale mógł chcieć się zaciekle bronić, niczym ranne zwierzę. Kiwnął głową, że przyjmuje do wiadomości wszystko co powiedział towarzysz, był bardziej doświadczony, więcej razy brał udział w takich akcjach, a Herbert nie zamierzał być mu kulą u nogi, a wsparciem. Wparował zaraz za nim do środkami dopiero wtedy zdając sobie sprawę, że mogli rzucić zaklęcie aby się upewnić, że nie ma żadnych pułapek, ale okazało się, że ich niczego nie spodziewający się gospodarz nie był aż tak przezorny. Ruszył aby zaraz zabrać różdżkę, która leżała na ziemi, by na wszelki wypadek uniemożliwić piekarzowi próbę sięgnięcia po nią. Swoją zaś wymierzył bezpośrednio w niego dając Foxowi prowadzić swoje działania. Słysząc zaś śmiech, pełen pogardy dla życia, nie tylko swojego ale też ludzi, których skrzywił człowieka leżącego na ziemi, w Herbercie aż zawrzało niczym w kotle postawionym nad ogniem. Na jego twarzy odmalowało się obrzydzenie, nie spotykał się z takimi gnidami codziennie, nie miał takiego doświadczenia jak Fox, więc nawet to i lepiej, że to on trzymał gnoja pod butem, bo Grey zaraz by wymierzył mu cios prosto w twarz i poprawił po raz drugi.
-Milcz… - Wychrypiał, a różdżka w jego dłoni nie zadrżała nawet o milimetr. -W moich oczach jesteś nędznym gadem, omyłkowo tylko nazywanym człowiekiem. - Takich powinno się wieszać, tak jak terroryści i zbrodniarze wojenni robili z członkami i sojusznikami Zakonu Feniksa. Trwała wojna, a ci czerpali z niej pełnymi garściami. Jak mawiali oko za oko, ząb za ząb. Wiedział jednak, że ten tutaj jest im potrzebny żywy, miał gadać.  -Amicus - Powiedział inkantację, ale ta nie zadziałała, musiały nim targać zbyt duże emocje i zaklęcie nie zadziałało tak jakby sobie tego życzył. Zacisnął mocniej zęby dostrzegając, że rana na udzie wygląda paskudnie i cały czas sączyła się z niej krew, ale nie czuł współczucia. -Esposas. - Niestety i to zaklęcie nie zadziałało, a Grey tylko wymamrotał przez zęby. -Zaraza.. -Musiał się uspokoić i nie pozwolić aby ten gnój wpływał na niego i jego działania. Z gorącą głową nie przyda się towarzyszowi, a miał mu pomóc, nie zaś przeszkadzać.


Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578
Re: Miasto Bath [odnośnik]19.10.21 15:44
Gabriel w milczeniu obserwował jak Vincent przeszukuje kieszenie zmarłego. Było to dobrym pomysłem, krewni denata powinni wiedzieć, że ich bliski opuścił świat żywych. Należał mu się porządny pogrzeb. Niestety nie było dane poznać im personaliów tej osoby. Tonks westchnął cicho, po czym na nowo ukucnął przy ciele i delikatnie zamknął mu oczy. Widok zamarłego czy sam fakt, że ktoś zmarł mu na rękach nie był dla niego nowością. Dokładnie pamiętał jak Mark, jego partner z lat jego pracy w Biurze Aurorów, wykrwawił mu się w ramionach podczas jednej z ich akcji. Mimo wszystko to nadal w jakiś sposób bolało, że nie mógł temu zaradzić.
- Jak już się rozprawimy z tymi śmieciami powiemy w mieście, że go tu zaleźliśmy. - odparł patrząc na Rineheart, jednocześnie wycierając chociaż trochę zakrwawione dłonie w śnieg.
Nie odniosło to jakiegoś większego skutku, ale teraz chociaż ciecz już nie spływała mu po palcach i nie kapała na ziemię.
Moment później ruszyli w drogę powrotną. Gabriel był przekonany, że Fox’owi i Grey’owi bardziej się poszczęściło i znaleźli winowajce. Kiedy powoli zbliżali się na powrót do głównego rynku na ich drodze pojawił się lis patronus, który przekazał im informacje gdzie znajdują się ich towarzysze oraz, że mają ze sobą podejrzanego. Tonk automatycznie przyspieszył kroku. Mniej więcej wiedział gdzie znajduje się młyn, gdyż widział go z gór, gdy leciał do miasteczka. Mimo wszystko dwa ray skręcili nie w tą uliczkę co trzeba. Finalnie po jakiś piętnastu minutach w końcu zobaczyli młyn. Blondyn wyraźnie widział plamy krwi prowadzące do głównych drzwi wejściowych. Krew się w nim gotowała, wściekłość powoli sięgała zenitu. Zdawał sobie sprawę, że nie może dać się sprowokować. Był byłym aurorem, byłym wiedźmim strażnikiem, znał techniki, które pozwalały mu zachować zimną krew, jednak teraz trudno mu było nad sobą zapanować. Dłonie mu się trzęsły ze złości. Dopiero kiedy przekroczył próg młyna, jak z wiadra, oblała go czysty spokój.
- Czy to nasz piekarz? - spytał unosząc brew ku górze widząc mężczyznę w średnim wieku leżącego na ziemi, po butem Foxa.
Przydałoby się go jeszcze bardziej uszkodzić, nie jego myśl, wypowiedziana nie jego głosem przemknęła mu przez głowę. Zacisnął mocniej zęby, powoli zaczynał się przyzwyczajać do tego dziwnego głosu w głowie, towarzyszył mu już jakiś czas. Przeszkadzało mu jednak, że podsuwał mu myśli i pomysły, które akurat w tym momencie z przyjemnością by wykonał.
Tonks podszedł do leżącego na ziemi człowieka i ukucnął przy nim. Przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu. Ten jego prześmiewczy wyraz twarzy, ta pogarda wycelowana w nich w jego oczach. Znał ten typ. Bawiło ich to co robili, sprawiało im przyjemność zadawanie bólu...a jeśli o ból chodzi. Blondyn przeniósł wzrok na nogę mężczyzny.
- Paskudna rana… - mruknął pod nosem kręcąc głową z rozbawieniem, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się teraz znajdowali. - O popatrz, jest tu coś co może pomóc… - uniósł brew ku górze, po czym podniósł się z kucków.
Przeszedł przez pomieszczenie, po czym ze stołu chwycił średniej wielkości worek z solą. Wrócił do rannego, po czym na nowo przy nim ukucnął.
- Gdzie chciałeś zabrać faceta, który cię ta pokiereszował? - spytał spokojnie.
- Oj czyżby zdechł? - Plafius zaśmiał się szyderczo – To jedyne na co zasługiwał, przeklęty mugolub… - chciał coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie Gabriel przyłożył mu do rany cała garść soli, co wywołało straszny ból i piekarz krzyknął.
- Nie o to pytałem… - Tonks pokręcił głową.


Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 Ten co martwy chodzi wśród żywych
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9947-gabriel-tonks https://www.morsmordre.net/t9987-pimpek#301926 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10857-skrytka-nr-2261#330979 https://www.morsmordre.net/t9988-gabriel-tonks#301946
Re: Miasto Bath [odnośnik]21.10.21 1:08
Przeczesywał mnogie kieszenie w poszukiwaniu jakiegokolwiek poświadczenia. Rozglądał się za porzuconą torbą, skrywającą plik podstawowych dokumentów. Dopiero po chwili zauważył, iż ciało nieboszczyka okryte jest nieocieplonym odzieniem, nieprzystosowanym do okrutnych warunków atmosferycznych. Cienka koszula upstrzona śladami karmazynowej krwi, wełniana kamizelka skrywająca bawełniane chusteczki oraz zgniecione papierki. Tracił nadzieję. Poszkodowany wywleczony z przytulnego mieszkania, zapomniał o codziennym ekwipunku. Dłonie nie natrafiły na nic charakterystycznego. Westchnął ciężko z wyraźnym smutkiem i zerknął na partnera z rozczarowaniem migoczącym w jasnych tęczówkach. Podniósł się do góry, dłonie schował do kieszeni. Przyjrzał się dziękczynnemu gestowi zamknięcia zastygłych powiek, po czym odpowiedział krótkim zbyt cichym zdaniem: – Dobrze. Chciałbym, aby nie został bez pamięci… – wyjawił, rzucając ostatnie, asekuracyjne spojrzenie. Rozejrzał się na wszystkie strony sprawdzając rozeznanie w pobliskim terenie. Palce zaciskały się na głogowej broni, a broda wskazała przeciwległy zakręt. Mnogie zlecenia, pozwalały na zapuszczenie się w mniej znane, angielskie lokacje. Pamiętał ów skrót. I choć biały puch przykrywał wyraziste elementy, bez zastanowienia, przyspieszonym krokiem, pomknął bardziej na lewo pozostawiając ślady zabrudzone świeżą, czerwoną posoką. Mglisty zwierz, którego sylwetkę znał już tak dobrze, dogonił ich w połowie drogi. Urwane oddechy ukazywały obłoki białej, lodowatej pary. Zatrzymali się na moment, wsłuchując się w istotny komunikat; stary młyn. Porozumieli się niemalże bez słowa, próbując dotrzeć w wyznaczone miejsce. Budynek był lokacją charakterystyczną, znaną wśród zamieszkałych tubylców. Znajdował się odrobinę poza miastem, skrywany w gęstej, leśnej zielenienie. Opustoszały, tworzący idealną kryjówkę. Mimo przeciwności, udało im się odnaleźć drewniane, zdezelowane wejście. Kropki rozmiękczonej cieczy sygnalizowały zdemaskowanie wrogiego delikwenta. Mężczyzna mimowolnie, zatrzymał się na moment czując wzrastający niepokój. Prześlizgnął wolną dłoń po zarośniętej twarzy. Nabierając zimnego powietrza, próbował odnaleźć w sobie jeszcze większe pokłady odwagi. Broń zatrząsała się w prawej ręce, wzniesiona w okolice ramienia. Szedł jako drugi, nie wyrywając się do zamierzonej akcji. Kątem oka dostrzegł pozostawione sylwetki. Sojusznicy stojący w pozycji bojowej, pochylali się nad skruszonym oprawcą, próbującym nie wyjawić najbardziej istotnych informacji: rozbrojonym, bezbronnym, skazanym na łaskę przedstawicieli rebelianckiej organizacji. Widział zgaszony błysk, groźną aparycję podkreśloną ciemniejszą karnacją oraz hebanowymi włosami. Przedostał się w głąb pomieszczenia, instynktownie celując w zdradzieckiego piekarza. Wywiad prowadzony przez aurora, nie przynosił zamierzonych skutków – bandyta milczał, prowokował zawadiackim uśmieszkiem oraz krótkimi odzywkami. Paskudna rana odbierała strużki cennego życia. Próbował grać na zwłokę, rozwścieczyć wrogą frakcję dopinając swego. Przeklęta szumowina. Z szeroko rozwartymi oczami patrzył na wymierzoną karę, ciosy spływające na obolałe członki rannego ciała. Przełknął ślinę, nie był na to gotowy. Nie odzywał się, był jednak pobudzony, gotowy do nagłego działania. Gdy blondyn udał się po niezwykle cenny towar, chciał zaprotestować. Rozumiał dosadne przesłanki wszystkich kolegów, lecz nie dopuściłby się do tak brutalnych czynów. Magia potrafiła przecież załatwić wszystko, prawda? Sól przytknięta do żywego mięsa, wywołała przeraźliwy krzyk. Wróg  wił się na podłodze, próbując kopnąć swych przeciwników, przesunąć się do przodu, staranować wszystko to, co znajdowało się w jego okolicy: - Przeklęte szlamoluby... - wysyczał boleśnie, zjadliwie, wyrzucając najgorsze obelgi. Zielarz był zaskoczony, a może zdezorientowany i zdenerwowany? Zachowanie ów jegomościa działało mu na nerwy. Pięści same rwały się do wymierzenia sprawiedliwości, jednakże sumienie podpowiadało statyczność, spokój, powstrzymanie rozpędzonych towarzyszów. Nie zadawał zbędnych pytań, kolejny głos zamknąłby zanikającą możliwość wydobycia pozostałych przesłanek. Zbierał siły na rychłą walkę.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Miasto Bath [odnośnik]21.10.21 21:12
- Zdanie kogoś, kto broni szlam, nic dla mnie nie znaczy. - Odpowiedział kąśliwie Greyowi, nadal uśmiechając się szyderczo. - Wybiliśmy ich jak kaczki. Robiliśmy z nimi, co chcieliśmy. Nie wygracie tej wojny. Szlam nigdy nie będzie silniejszy od prawdziwych czarodziejów. - Szydził dalej, a krew nieustannie sączyła się z jego rany.
Nie miał nic do stracenia. Czy na pewno?
- Dokąd zabrano zakładników? - Zapytałem dosadnie, ignorując wyborny humor Plafiusa. Mój głos był mocny, dosadny, a postawa zdradzała, że nie zamierzałem cofnąć się przed niczym, by wydobyć z niego informacje. - I tak ich nie znajdziecie. - Prychnął Piekarz. - Nie pytam o to, czy ich znajdziemy, tylko dokąd ich zabrano. - Dodałem ze spokojem; wyciągając jedną z fiolek, którą miałem przy sobie i pokazując ją obezwładnionemu czarodziejowi. - To veritaserum - skłamałem z taką pewnością w głosie, że nie miał szans rozpoznać blefu. - Jeśli odpowiesz na moje pytania z własnej woli, pozwolę ci żyć. Jeśli będę musiał wlać ci to do gardła, żebyś zaczął współpracować, a z chęcią to zrobię, moja twarz będzie ostatnią, jaką zobaczysz w swoim życiu. - Wyjaśniłem, i choć była to zwyczajna manipulacja, wiedziałem, w jaki sposób należało kierować słowa do mężczyzny, aby poruszyły trzymaną w ryzach wyobraźnię. Zmierzyłem go chłodnym spojrzeniem chmurnych oczu. Musiał czuć, że moje słowa niosły ze sobą moc sprawczą, bo milczał; choć uśmiech nie spływał z jego twarzy, głos w gardle ugrzązł, nie racząc nas kolejną salwą śmiechu. - Nadal masz język. Skorzystaj z niego i odpowiedz. - Naciskałem dalej słowem, z jego mimiki odczytując, że zaczyna się łamać. - A więc wolisz umrzeć. - Stwierdziłem, pochylając się nad nim, a w geście obronnym mężczyzna ponownie splunął, tym razem prosto w moją twarz. Mimowolnie zamknąłem na chwilę oczy, ale nie odsunąłem się. Ślina spłynęła po moim policzku, nie dałem jednak ponieść się tej prowokacji. - Wiltshire - Wydusił w końcu z siebie, cicho i niechętnie, odwracając głowę. - Dobry początek. Gdzie dokładnie? - Kontynuowałem, odrywając się na chwilę gdy do pomieszczenia wkroczyli Vincent z Gabielem. Szybko upewniłem się, co udało im się ustalić, po czym we czwórkę zajęliśmy się sprawcą. Z upływem czasu, pod naporem wysublimowanych gróźb ze strony Tonksa oraz mojej manipulacji zaczął się łamać. Mówił coraz więcej, choć niechętnie, wiedząc, że na szali waży się jego życie, jednocześnie nie szczędząc obraźliwych epitetów. Udało nam się dowiedzieć, że osoby uprowadzone przetrzymywano na granicy Wiltshire i Somerset, w starej, opuszczonej stadninie niedaleko Cherington. Znałem te okolice, byliśmy w stanie dotrzeć tam na miotłach w niecałą godzinę. Pod naciskiem Plafius wyznał, że poza nim napastników było jeszcze pięciu - w tym jeden śmierciożerca, którego - jak twierdził - tożsamość nie była mu znana. - Jakie pułapki czekają nas na miejscu? - Mieliśmy go w garści; wystarczyła odpowiednia motywacja, by wyjawił wszystko, czego potrzebowaliśmy. Nie było to postępowanie, które przepełniało mnie dumą - ale stanowiło skuteczne narzędzie w osiągnięciu celu. Nie zamierzałem poddawać go moralnemu osądowi. Już nie. Tego nauczyła mnie wojna. - Żadne. - Odparł przez zaciśnięte zęby. - Jesteś pewien? Pamiętaj, że będziesz pierwszym, który przekroczy ten teren. - Wyjaśniłem piekarzowi, nie siląc się na szydercze uśmiechy czy pełne sarkazmu gesty. Mój głos przez całą rozmowę nie uniósł się, a mimo wszystko dawał mi pełną kontrolę nad sytuacją. - Twoje pierwsze zaklęcie zadziałało? - Zwróciłem się do Herberta, jednak ten pokręcił przecząco głową. - Któryś z was podporządkuje go amicusem i weźmie na miotłę. Jeśli będzie sprawiał kłopoty, pozbądźcie się go. Lecimy do Cherington i spróbujemy odbić zakładników. Znam drogę. Walka może nie być łatwa, jeśli jest z nimi śmierciożerca. - Porozumiałem się z towarzyszami szeptem, na tyle cicho, by piekarz niczego nie usłyszał. - Naszym priorytetem jest odbicie ludzi, ale nie wahajcie się przed wymierzeniem sprawiedliwości na własną rękę. Rycerze Walpurgii i ich sojusznicy nie zasługują na naszą łaskę. - Wierzyłem, że każdy z trójki stojących przede mną mężczyzn posiadał własny kompas moralny, oraz że trwająca wojna każdego dnia dawała im świadectwo tego, że toczyliśmy walkę na śmierć i życie. Nie zamierzałem kierować decyzjami żadnego z nich - musieli jednak wiedzieć, że wróg, którego ścigaliśmy, nie cofał się przed niczym. Widzieli na własne oczy to, czego dokonano w Taunton. - Pamiętajcie, że jeśli chcecie kogoś uratować, w pierwszej kolejności ratujecie siebie. - W moim tonie więcej dało wyczuć się goryczy niż pouczenia. Nie musiałem tego mówić Vincentowi - wykazał się już umiejętnościami w Azkabanie, słowa kierowałem głównie do Greya i Tonksa. Tej nocy wiele od nich zależało. - Ruszajmy. - Zakomunikowałem, krótkim finite przywracając miotłę do naturalnych rozmiarów, by po chwili wzbić się w przestworza i przez noc ruszyć na wendetę.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
bath - Miasto Bath - Page 2 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Miasto Bath [odnośnik]22.10.21 14:10
Obserwował, zdawało się, że ze spokojem całą akcję ale w środku się w nim wręcz gotowało. Krzyk piekarza kiedy Tonks przykładał mu sól do rany nie robił na nim wrażenia, wręcz przyprawiał o satysfakcję. Ilu niewinnych ludzi przez niego krzyczało z bólu? Zemsta domagała się krwi, ale był potrzebny im żywy. I najlepiej gdyby poszedł z nimi z własnej woli, ale wszystkie trzy zaklęcia Amicus nie wyszły Greyowi, musiały na to rzutować jego wzburzone emocje i gniew, przez co różdżka wyczuwając nastrój nie przewodziła odpowiednio magii. Botanik poczuł na własnej skórze to co mówiono o różdżkach, że są częścią czarodzieja, przedłużeniem jego ręki oraz potrafią dostosować się do emocji właściciela. Tak jak teraz, jego palisander nie potrafił wyczarować zaklęcia, które zmusiłoby piekarza do uległości. Nie chciał nazywać go imieniem, był piekarzem, imię sprawiało, że go uczłowieczał, a tego nie chciał. Nie chciał w nim widzieć istoty ludzkiej, bo to oznaczało, że zlitował by się nad raną, opatrzył ją, a tak tylko obserwował jak krzyczy z bólu i nie reagował, choć pięści zaciskały się, do porządku przywrócił go jednak głos Foxa, na którego teraz spojrzał. Kiwnął tylko głową potwierdzając wszystkie słowa, że je rozumie i będzie się stosował do nich. Człowiek nie wie do czego jest zdolny póki nie zostanie postawiony przed sytuacją skrajną, bez wyjścia, z tylko jedną możliwą opcją. Ścigali morderców, którzy nie zawahają się aby im odebrać życie, więc dlaczego oni mieliby mieć skrupuły.
Kiedy zaklęcia mu nie wyszły wściekły sam na siebie podszedł do rannego, pochwycił go za ubranie i postawił na nogi. Ten syknął.
-Boli? To dobrze. - Warknął do niego przywołując swoją miotłę, ciągnąć mężczyznę za sobą wyszedł przed młyn, by posadzić go na swojej miotle. Wcześniej zaś złamał różdżkę piekarza a ten patrzył z nienawiścią na Greya. -Jak chcesz pozwolę abyś leciał z nim. - Wskazał Tonksa, który zapewne, gdyby tylko mógł, rozszarpałby piekarza na strzępy.

Droga nie trwała długo, choć Herbert cały czas pilnował aby jego pasażer nie wywinął numeru, ale ten w otoczeniu czterech mężczyzn uznał, że raczej nie ma z nimi szans. Jednak też nie ułatwiał nawigowania, gdyż nie chętnie wskazywał miejsca gdzie powinni się udać aby złapać zbrodniarzy.
Jak się okazało wpadali w sam środek paszczy lwa. Zostali dostrzeżeni...

|Mkniemy do szafki


Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578
Re: Miasto Bath [odnośnik]29.10.21 17:28
z szafeczki

Wijący się z bólu zakładnik totalnie nie robił na nim wrażenia. Wręcz przeciwnie, wiedział, że to działa, że im więcej bólu mu zadadzą, tym szybciej zacznie gadać. Zwłaszcza że umiejętności w dziedzinie przesłuchiwania Fox’a były godne podziwu. Plus jego dzisiejszy gniew i chęć po prostu zrobienia komuś krzywdy. On miał szczęście, Plafius nie koniecznie, że padła właśnie na piekarza. W każdym razie połączone siły Fox’a i Tonks’a spowodowały, że ich więzień z czasem kompletnie zmiękł i powiedział im wszystko to co chcieli usłyszeć. Najchętniej by się pozbył tego robaka, dla którego życie innych nie miało żadnego znaczenia, wiedział jednak, że będzie im potrzebny. Co prawda był totalnie w tym momencie bezbronny, a poza tym wykrwawiał się i pewnie nie dużo czasu mu zostało, zwłaszcza, że żaden z nich nie rwał się specjalnie by udzielić mu pomocy.
Ustalili dalszy plan działania. Nie mogli sobie pozwolić na działanie bez planu, byłoby to bardzo nierozsądne. Było pewne, że odbicie zakładników nie będzie łatwe i na pewno napotkają opór ze strony znajomych Plafiusa.
Z chęcią wziąłby ich więźnia do siebie, ale może to i lepiej, że zabrał go Herbert. Targany wściekłością Tonks jeszcze przez przypadek by go zrzucił albo coś.
Tak jak przewidywał Fox droga do stadniny zajęła im nie całą godzinę, ale wystarczyło, że wylądowali i pojawił się orszak powitalny. Gabriel zastanawiał się czy uruchomili jakiś alarm, o którym nie wiedział Plafius, podejrzewał, że mogło tak być. Albo po prostu piekarz nie powiedział im wszystkiego, za co z pewnością poniesie karę, już Gabs o to zadba.
Teraz jednak nie było czasu aby się nad tym rozwlekać, teraz należało działać. Nie pozwolili przeciwnikom zaatakować pierwszym. Zaklęcia były rzucane z dużą precyzją i prędkością, żadna ze stron nie pozwoliła tej drugiej na chwilę oddechu. Obrona również była dobra po obu stronach. Wydawało się, że pojedynek był wyrównany, do momentu kiedy Frederick nie rzucił potężnego zaklęcia, które doprowadziło do wybuchu tak silnego, że zmiotło przeciwników z ziemi. Dwóch zginęło na miejscu, rozrywając ich ciała tak, że noga jednego z nich wylądowała niedaleko Zakonników.
Dla Gabriela jednak nie był to koniec pojedynku. Może i przeciwnicy zostali powaleni na ziemię, jednak jeden z nich, jeszcze przed przyjęciem na siebie ataku, wykonał ostatni atak, który leciał w jego kierunku. Niestety tym razem magia zawiodła Tonksa i przyjął na siebie silne zaklęcie, które odrzuciło go na dużą odległość w tył. Przejechał kilka metrów po śniegu, a kiedy w końcu się zatrzymał poczuł okropny ból w plecach. Krzywiąc się z bólu podniósł się po dłuższej chwili.
- Niech to szlag. - warknął pod nosem łapiąc się za plecy i lekko się rozciągnął, myśląc, że może to trochę pomoże na ból, ale niestety stało się kompletnie na odwrót.
Rozejrzał się po okolicy. W stadninie na pewno byli porwani z miasteczka ludzie, jednak jego uwagę przykuł piekarz, który chyba postanowił szukać szczęścia w drodze ucieczki.
- No i gdzie leziesz łachudro? - podszedł do czołgającego się Plafiusa, po czym nie zważając na ból pleców kopnął mężczyznę tak, że obrócił się na plecy i przejechał kawałek po ziemi.


Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 Ten co martwy chodzi wśród żywych
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9947-gabriel-tonks https://www.morsmordre.net/t9987-pimpek#301926 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10857-skrytka-nr-2261#330979 https://www.morsmordre.net/t9988-gabriel-tonks#301946
Re: Miasto Bath [odnośnik]30.10.21 16:30
Porwany oprawca upierał się przy teorii dozgonnego milczenia. Zaniechał bezczelnych wyzwisk kierowanych w stronę reprezentantów rebelianckiej organizacji; z każdą sekundką ciemna, ciepła posoka opuszczała jego ciało powodując zamroczenie umysłu, splątanie języka, utratę witalności i podstawowych umiejętności chodzenia. Z uwagą wsłuchiwał się w słowa byłego Gwardzisty interpretując je na własny sposób. Śmiertelna powaga wykwitła na bladych ustach ściągniętych w ciasną kreskę. I choć rozumiał bezlitosność ze strony przeciwnika, politykę nie okazywania nadmiernej łaskawości, nie potrafił posunąć się do takowych czynów. Uwięzione jednostki były jego priorytetem. Nadzieja nie opuszczała ciemnowłosego, który kiwnął głową w wyrazie zrozumienia. Zdjął miotłę przymocowaną do pleców. Przybrał odpowiednią pozycję i zatapiając podeszwy w ciężkim, mokrym śniegu, odbił się do góry, mknąc w zimowych przestworzach. Docierając na miejsce, niemalże od razu nacięli się na sojuszników wroga. Wykorzystując sytuację, wypuścili serię zaklęć, mających obezwładnić, unicestwić nadchodzących wrogów. Pospiesznie odrzucił środek transportu, przystępując do zawziętej walki. Utrzymywał pozycję wykazując się siłą oraz niebagatelną obroną. Skupienie i opanowanie, pozwalało na kreowanie skutecznych ataków. Wiązka zaklęcia opuściła drewnianą broń, mknąc prosto w przeciwnika. Zauważył ten zawadiacki uśmieszek rozciągnięty na szyderczych ustach; bez wahania sięgnął po nieco słabszą, mniej wymagającą tarczę, która poradziła sobie z falą nadchodzącego ognia. Zaklął w duchu zdając sobie sprawę, iż trafił na wykwalifikowanego rywala. Walka trwała w najlepsze, jednakże to Fox, postanowił sięgnąć po miażdżącą ostateczność. Gdy znajoma, potężna inkantacja mknęła w lodowatym powietrzu, zamarł na moment obserwując rozwój sytuacji szeroko rozwartymi oczami. Nie spodziewał się, iż to, co stanie się po chwili, zakończy mordercze i wykańczające starcie. Zdążył wyszeptać ciche, zaskoczone: – Na Merlina… – i instynktownie, asekuracyjne, odwrócić twarz od epicentrum wybuchu, zasłaniając się wierzchem dłoni. Poczuł jak zatrząsała się ziemia, budynek zadrżał niebezpiecznie, a on z trudem utrzymał się na nogach lawirując w odmętach równowagi. Pył, kurz, fragmenty ziemi obsypały całą sylwetkę, osiadając na ciemnej szacie, wilgotnawych włosach oraz odkrytej twarzy. W oddali nie widział już atakujących osobników. Bombarda odebrała im przytomność oraz cenne żywoty. Z odrazą, a może przerażeniem dostrzegł rozerwane kończyny uzupełniające krajobraz pobojowiska. Krótkim, bezemocjonalnym spojrzeniem omotał sylwetkę Zakonnika, nie wiedząc co powinien powiedzieć. Wyprostował się z trudem, nabrał haust zapylonego, ciężkiego powietrza, próbując zebrać wszelkie, utracone siły. Czuł się nieco słabiej; wiązki zużytej magii uciekły w popołudniowy eter pozostawiając przemęczenie oraz palący ból mięśni. Zrobił kilka kroków do przodu i rozejrzał się na boki; dokąd powinien się udać? Próbując zebrać myśli, odezwał się do pozostałych towarzyszy: – Trzeba sprawdzić czy na pewno nie żyją. – wyrzucił beznamiętnie, siłowo, nie koncentrując się na żadnych emocjach. Nie wymierzał kary, nie przyczyniał się do zemsty, krążącej w nabuzowanych żyłach. Miał swoje priorytety, które zamierzał realizować. Doprowadzając się do porządku, ruszył w stronę budynku, chcąc odnaleźć porwanych, przestraszonych i zabiedzonych ludzi. Zerkając na blondyna, kierowanego zamiarem rozliczenia się ze zdradliwym piekarzem, postanowił dodać jeszcze kilka, istotnych słów napełnionych rozkazem, a może rozczarowaniem? – Tylko nie zapomnijcie spalić ciał.kiedy skończycie zabawę. Ostrożnie wsunął się do środka, zważając na obluzowane cegły oraz połamane deski naszpikowane ostrymi gwoździami. Wybuch naruszył niestabilną konstrukcję; płaty gruzu leżały w zabrudzonych kątach, oderwane od części sufitu. Zaklął pod nosem i wyciągając głogową różdżkę szepcząc: – Lumos – końcówka różdżki zapaliła się wątłym światłem, gdy przesuwał się wąskim korytarzem. – Jest tu kto? – krzyknął nawołując ofiary. Wiatr wnikał w rozchylone szpary, po krótkiej chwili przyniósł niknący, kobiecy głos, dochodzący zza ściany: – Tutaj! Zasypało nam wejście… – dodała po chwili, zanosząc się salwą ciężkiego kaszlu. Mężczyzna zmarszczył brwi i przedostał się bliżej zawalonego przejścia. Spróbował odsunąć kilka zdezelowanych cegieł, lecz bez skutku. Przyglądając się kondygnacji, wpadł na pomysł przedziurawienia ściany w innym miejscu i przygotowaniu lepszego, bezpieczniejszego wyjścia. Unosząc broń krzyknął do ludzi: – Odsuńcie się pod przeciwległą ścianę. Najlepiej schowajcie za jakimiś przedmiotami, spróbuję przedrzeć się przez nienaruszoną ścianę i zrobić nowe przejście. – zakomunikował, po czym machnął nadgarstkiem czyniąc odpowiedni znak: – Deprimo! – wiązka silnego wiatru uderzyła w cegły, przecinając je i tworząc prowizoryczną dziurę. Szybko zabrał się do wydrążenia pokruszonego pyłu i od razu zapytał asekuracyjnie: – Jesteście ranni, dacie radę się stąd wydostać? – kątem oka widział sylwetki wyłaniające się z ukrycia. Piątka porwanych wyglądała na przestraszoną, przemęczoną i poobijaną, bez żadnych, większych urazów. – Zadrapania i trochę siniaków. U jednej osoby podejrzewamy skręconą kostkę. Nie może chodzić… – powiedziała kobieta, która podeszła do Rinehearta pomagając w kreowaniu wyrwy. Westchnął ciężko, marszczył brwi w skupieniu: – Na zewnątrz są moi towarzysze, zabierzemy was do domu, bezpiecznie. – z dala od zagrożenia i bestialskiego traktowania. – A co ze szmalcownikami? – rzucił starszy jegomość, siedzący w oddali. Jego głos zadrżał, wyglądał na przerażonego, to właśnie on ucierpiał najbardziej podczas szaleńczego transportu. Zielarz popatrzył w szare oczy kobiety i zmusił się do powiedzenia prawdy: – Nie żyją. Już nic wam nie zrobią. – a my, na pewno do tego nie dopuścimy.

EM: 38/50
Udany rzut na Deprimo: tutaj



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Miasto Bath [odnośnik]30.10.21 16:30
The member 'Vincent Rineheart' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 100
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
bath - Miasto Bath - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Miasto Bath [odnośnik]31.10.21 11:46
Ledwie nasze stopy sięgnęły pokrytej grubym śniegiem ziemi, a ze znajdującego się w oddali budynku stajni wybiegła czwórka mężczyzn. Spojrzałem przez ramię w kierunku Plafiusa - było oczywistym, że zostali ostrzeżeni przez cave inimicum. Odrzuciłem miotłę w zaspę, chwytając różdżkę i bez zawahania wymierzając pierwsze, śmiercionośne zaklęcie. Nie zamierzałem pieścić się z przeciwnikami zaklęciami wyjętymi z klubu pojedynków. To nie był sparing, a walka na śmierć i życie. Nie byłem pewien, czy moi towarzysze byli tego świadomi - inkantacje padające z ust czarnoksiężników jednoznacznie wskazywały na ich intencje. Chcieli zadawać ból, wydrzeć z nas ostatnie tchnienie. Nie zamierzali się nad nami litować. Musieli być wyczerpani po walce w Taunton - nie minęło wszak wiele czasu, a sądząc po stanie Plafiusa, ludzie w mieście stawiali opór. Mimo tego nie popełniali błędów. Ich defensywa była równie skuteczna jak wyprowadzane ataki. Aż w końcu ugięli się pod moim czarem - tak potężnym, że nawet mnie zaskoczyła jego siła. Wybuch sprawił, że odruchowo przykucnąłem i uniosłem łokieć, by osłonić twarz przed odłamkami ziemi, a także sypiącym się kurzem i śniegiem. Ogłuszający huk zatrząsł otaczającą nas przyrodą w posadach, a lądująca nieopodal nas noga szybko uświadomiła mnie, że był to koniec walki. Kiedy podniosłem się, poczułem na sobie spojrzenia towarzyszy. Mogłem jedynie domyślać się, że nie wszystkim odpowiadał mój sposób wymierzenia sprawiedliwości, nie zamierzałem jednak tłumaczyć się ze swoich działań. Nie czerpałem satysfakcji tak samo jak i nie czułem żalu wobec odebranych istnień. Wiedziałem, że nie było innej drogi - że pozostawienie czarnoksiężników przy życiu oznaczało, że wkrótce odbiorą kolejne. Nic poza śmiercią nie było w stanie ich powstrzymać. Prowadziliśmy wojnę. I jeśli chcieliśmy ją wygrać, sięganie po ostateczne środki było konieczne.
Odwróciłem się, upewniając, że z Tonksem było wszystko w porządku - oberwał zaklęciem, szybko jednak podniósł się na nogi, dopadając piekarza.  
- Obiecałem, że pozwolę mu żyć. - Zwróciłem się w kierunku wiedźmiego strażnika. - Nie zamierzam jednak ingerować w twoje postępowanie. - Wyjaśniłem, tym samym dając Gabrielowi wolną rękę. Nie posiadaliśmy więzienia, nie mieliśmy nawet dokąd go zabrać. Plafius nie był nam już potrzebny, a ja nie miałem podstaw, by stawiać się w jego obronie. Droga, którą podjął, była jego decyzją i musiał zmierzyć się z jej konsekwencjami.
Bez słowa ruszyłem w miejsce, w które upadły zwłoki, chcąc przyjrzeć się twarzom sprawców i odnaleźć ich różdżki, jeśli te się ostały. Korzystając ze swojej wyostrzonej percepcji i końcem różdżki rozświetlając śnieżne podłoże, udało mi się odnaleźć wszystkie, choć tylko dwie ostały się w całości - zapewne podobnie jak ich właściciele. Nie rozpoznałem twarzy czarodziejów, których ciała zostały rozczłonkowane, ale spośród dwójki nieprzytomnych jeden bez wątpienia był mi znany.
- Victor Blythe. Był urzędnikiem w Ministerstwie Magii, w moim departamencie, aspirując zapewne na członka Wizengamotu. - Zwróciłem się do Herberta, który znajdował się w pobliżu. - Potrafisz potwierdzić, że nie żyje? - Wydawał się martwy, nie byłem jednak w stanie ocenić tego z całkowitą pewnością. Jeśli mieliśmy spalić ciała, wolałem, by w ogniu znajdowały się trupy. Bywałem bezwzględny, ale nie czerpałem chorej satysfakcji z niepotrzebnego cierpienia. - Znalazłem ich różdżki. Jeśli zostały zakupione u Ollivanderów, powinni być w stanie zidentyfikować właścicieli. Myślę, że dla lordów Somerset będzie to cenna informacja. - Podzieliłem się z botanikiem znaleziskiem, po chwili chowając drewna do wnętrza szaty. - Pójdę sprawdzić co z Vincentem. Zajmijcie się ciałami. - Przykazałem, ruszając w kierunku stajni. O ile na zewnątrz budynek wyglądał na nienaruszony, tak po wkroczeniu do środka zrozumiałem, że siła rażenia mogła wyrządzić krzywdę znajdującym się wewnątrz ludziom. Już raz do tego dopuściłem, a jednak nauka na własnych błędach nie przychodziła łatwo. Szybko odnalazłem Vincenta, który dostał się do poszkodowanych. Ci, na szczęście, byli cali. Pomogłem wyprowadzić ich na zewnątrz, zauważając, że dwójka miała na sobie wyłącznie piżamy - musiała zostać wyciągnięta siłą z łóżek. - Pozwólcie, że wam pomogę… - Zwróciłem się ostrożnie do czarodziejów, szukając potwierdzenia w ich obliczach, a kiedy je uzyskałem, wyszeptałem zaklęcie - Caldasa. Ciepła wełna natychmiastowo otuliła kobietę w podomce, a mężczyzna otrzymał okrycie dopiero za trzecim podejściem. - Słyszeliśmy wybuch... co to było? Czy tam na pewno jest już bezpiecznie? - Spowita zaklętym okryciem kobieta spojrzała na mnie przenikliwie; w jej źrenicach malował się trach, mimo tego podążała za mną i Vincentem - choć z wyraźną ostrożnością. - Zaklęcie, które pozbawiło waszych oprawców życia. Jesteśmy z Zakonu Feniksa. Zabierzemy was do domu. - Odparłem pokrzepiająco, wierząc, że czarodzieje postanowią nam zaufać i uspokoić zatruwający serca niepokój. Byli mieszkańcami Somerset - wiedzieli, że mogą liczyć na nasze wsparcie. Na ziemiach Abbottów byliśmy gwarantem bezpieczeństwa.

rzuty
em: 25/30
[bylobrzydkobedzieladnie]


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym


Ostatnio zmieniony przez Frederick Fox dnia 31.10.21 18:31, w całości zmieniany 3 razy
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
bath - Miasto Bath - Page 2 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Miasto Bath [odnośnik]31.10.21 18:20
Zostali zauważeni, nici z niespodzianki czy też zaskoczenia wroga swoim nagłym pojawieniem się w okolicy napastników. Czy piekarz wiedział o zabezpieczeniach czy też nie był świadom nie było to teraz ważne, ponieważ musieli stawić czoła wrogom. Plafius zsunął się z miotły z cichym jękiem i padł twarzą w śnieg, ale Grey nie miał zamiaru się tym przejmować w tej chwili; to przez niego niewinni ludzie cierpieli i umierali, z powodu głupich i bezpodstawnych uprzedzeń. Ściskając różdżkę w dłoni wdał się w walkę, ciężką i wymagającą wprawy, a tej nie miał w starciach. Był podróżnikiem, botanikiem - przedzierał się przez dżunglę, hodował dzikie i egzotyczne rośliny, wiódł do tej pory w miarę spokojny żywot, nie przewidział, że będzie brał czynny udział w walkach. Przeciwnik był silny i gotowy do zwarcia, po to tu przybyli, aby walczyć i zniszczyć kruchy i tak już spokój. Gdyby nie obecność Foxa dawno leżałby na ziemi zbierając z niej resztki swojej godności. Dopiero magia transmutacyjna, z którą był dobrze rozeznany przyszła mu z pomocą, wtedy jednak jego partner w walce pokazał swoją siłę i biegłość. Poczuł podmuch mocnego wiatru oraz jak energia magiczna wręcz parzy jego policzek, aż musiał oczy zasłonić ramieniem kiedy bombarda trafiła w cel. Ziemia pod nogami zadrżała niczym w trakcie erupcji wulkanu, ściany okolicznego budynku zaklekotały niebezpiecznie, a śnieg wzbił się w górę tworząc istną ścianę pomiędzy nimi a przeciwnikami. Usłyszał ludzki krzyk, a potem wszystko ucichło jakby ktoś wyłączył dźwięk na parę sekund. Otworzył oczy by ujrzeć makabryczny widok jaki zostawiło po sobie zaklęcie wsparte gniewem czy też złością; inaczej tego wytłumaczyć nie potrafił. Dojrzał rozczłonkowane zwłoki, a żołądek podskoczył mu do gardła; zaciskając szczęki postąpił parę kroków do przodu powstrzymując torsje. Wiele widział, ale na to nie był gotowy. Tonks poleciał mocno do tyłu, a teraz zbierał się z ziemi, zaś w jego spojrzeniu widział coś co wyraźnie mówiło mu, że ingerowanie w jego poczynania mogłoby się skończyć szkodą dla Greya. I choć nie był zwolennikiem pastwienia się nad drugim człowiekiem, niezależnie jaką był gnidą, tak teraz uznał, że odwróci wzrok. Nie powinien, ale tak właśnie zrobił.
Powoli, nadal trzymając różdżkę w dłoni podszedł do dwóch pozostałych wrogów, których bombarda pokiereszowała i odrzuciła do tyłu, ale nie zostali rozerwani na strzępy. Kucnął przy jednym aby sprawdzić puls oraz odruchy, jego wiedza medyczna nie była wielka, ale na tyle duża, że mógł z pełną stanowczością stwierdzić zgon.
-Nie żyją… - Oznajmił bezbarwnie, starał się nie okazywać emocji i zachować zimną krew, co nie było łatwe. -Już powoli dochodzi do stężenia pośmiertnego. - Wskazał na sztywniejące mięśnie, które zwykle tak się zachowywały gdy ciało wykonywało wysiłek fizyczny. -Taaa… - Odpowiedział słysząc polecenie o spaleniu ciał. Nie potrzebował aby dwa razy mu to mówić. Przeniósł ciała w jedno miejsce, nie było to łatwe zwłaszcza, że ciała dwóch były rozczłonkowane i ich widok sprawił, że żołądek zawiązywał mu się na supeł. Następnie zebrał sporo drewna, w okolicy go nie brakowało. -Lacarnum Inflamare - Patyczki od razu zajęły się ogniem, a ten szybko objął całą resztę.

em: 33/50


Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578
Re: Miasto Bath [odnośnik]01.11.21 18:15
Gabriel zatrzymał się słysząc słowa Fredericka. Spojrzał na niego uważnie.
- Ty mu obiecywałeś, owszem. Ja nic takiego nie powiedziałem. - pokręcił głową.
Nie było opcji żeby zostawił tego marnego robaka przy życiu. Dla niego życie ludzkie było nic nie warte, więc z jakiej racji to jego życie miało być oszczędzone? Co prawda nigdy nikogo nie zabił, owszem, zranił tak, że rany doprowadziły do śmierci. Nie miał najmniejszego zamiaru używać żadnych zaklęć niewybaczalnych, to raz nie było w jego styl, dwa gardził czarna magią. Planował jednak pozbyć się tej gnidy i wcale nie zamierzał zrobić tego miłosiernie.
Spojrzał za Vincentem, który ruszył w kierunku budynku. Wiedział, że jego przyjaciel nie pochwalał takiego postępowania, ale mieli wojnę. Gabs rozumiał, że Vinnie nie będzie postępował wbrew sobie i nikt go do tego nie będzie zmuszał. Ale należało brać pod uwagę, że w stanie wojny ludzie zachowują się nieprzewidywalnie. Mierzyli się z wrogiem, który nie cofnie się przed niczym aby osiągnąć swój cel. Gabriel był świadom i jednocześnie był na to gotowy, że będzie postępował tak jak wcześniej by o tym nie pomyślał. Wiele się zmieniło od momentu kiedy wrócił do życia. Miał inne plany, miał zamiar działać inaczej, ale jak widać rzeczywistość zweryfikowała jego plany i kompletnie je zmieniła.
Moment później już na nowo skupił się na piekarzu. Starając się ignorować ból pleców ukucnął przy mężczyźnie. Plafius kolorem skóry już powoli zlewał się ze śniegiem. Czołgające się stracił już większość krwi i tak naprawdę niewiele czasu mu pozostało.
- Odpłacimy się za to. Zobaczysz szlamolubie, Czarny Pan spadnie na was z całą siłą i będziecie błagać o śmierć. - ostatkami sił piekarz otworzył oczy, które nie wyrażały nic więcej niż nienawiść.
Nie było widać w nich strachu, nie bał się śmierci, nie żałował swoich czynów, nadal był z nich dumny.
-Niech przychodzi. Zakon zawsze będzie czuwał, zawsze będzie walczył po stronie niewinnych i będzie ich bronił do końca. - Tonks pokręcił głową - Dobiłbym cię, ale widzę, że nie muszę. - uśmiechnął się pod nosem zerkając na ranę na nodze.
Kątem oka zauważył stos, który przygotował Gray. Smród palonych zwłok rozszedł się po okolicy. Gabriel odczekał dosłownie kilka minut. Tyle wystarczyło , by Plafius wyzioną ducha na zimnym śniegu, po czym zaciągnął martwe ciało piekarza do stosu. Pomimo bolących pleców wrzucił zwłoki do ognia i stanął obok Herberta.
- I po wszystkim. - powiedział spokojnie wyciągając z kieszeni paczkę, a z niej papierosa, którego po chwili odpalił i zaciągnął się porządnie.


Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 Ten co martwy chodzi wśród żywych
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9947-gabriel-tonks https://www.morsmordre.net/t9987-pimpek#301926 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10857-skrytka-nr-2261#330979 https://www.morsmordre.net/t9988-gabriel-tonks#301946
Re: Miasto Bath [odnośnik]03.11.21 11:13
Brodząc przez rozpuszczoną breję pokrytą drewnianymi i kamiennymi odłamkami, pyłem z potężnego wybuchu, przystaną na moment, podczas gdy Zakonnik zajął się identyfikacją zwłok. Nazwisko, które wypadło z jego ust, rozświetliło ciemne odmęty chłonnego umysłu. Przerażony klient, z którym rozmawiał na samym początku zapobiegawczej akcji, ze strachem wypowiadał plątaninę przedstawionych liter: – To o nim wspominał mężczyzna z zaatakowanej kamienicy. – rzucił jeszcze dla potwierdzenia, zdobywając naprawdę cenną informację. Zaraz potem przemieścił się w stronę naruszonego budynku, poszukując porwanych, uciemiężonych ofiar. Serce obijało się o ciasną klatkę żeber z nadzieją, iż zobaczy ich żywych, zdrowych, bez spowalniających i utrudniających ran. Nawołując mieszkańców pobliskiego miasta, udało mu się dotrzeć do zawalonego przejścia. Bez problemu pokonał ceglaną barierę, tworząc alternatywne przejście. Stanął po prawej stronie, czekając, aż każda z osób wydostanie się ze zrujnowanego pobojowiska. Odrzucał obwalony gruz, pomagał pokonać ostre krawędzie, podtrzymując drżącą, kobiecą dłoń, popychając rosłe plecy odziane w cieniutką, przepuszczającą powietrze piżamę. Po krótkiej chwili dołączył do niego Fox, uzupełniając ratunkową interwencję. Mężczyzna cofnął się do środka więziennej komory, stając naprzeciwko staruszka z uszkodzoną kostką: – Niech się pan o mnie oprze. Zabierzemy pana do miasta za pomocą miotły. – powiedział spokojnie, wykrzywiając kącik ust do góry, spoglądając z wrodzoną łagodnością. Siwowłosy, oddychający niespokojnie, oparł się na ramieniu Zielarza i przy pomocy drugiego z sojuszników, przedostał się przez wyżłobioną dziurę. Kulał przymrużając powieki w wyrazie przenikliwego bólu. Był ogromnie wdzięczny za pomoc w ogrzaniu przemarzniętych osób. Znajome zaklęcie przedstawione przez byłego szlachcica, kilka miesięcy temu uratowało ich cenne żywoty, podczas wizyty w piekielnych podziemiach Azkabanu. Gorące, wełniane włosie porosło wszystkie ciała. Usłyszał zaskoczoną reakcję, którą od razu wyjaśnił. Powolnie, ostrożnie kierowali się na zewnątrz, przyjmując zaciekawione pytania. Ciemnowłosy miał nadzieję, iż pozostali uporali się ze śmiertelnym pobojowiskiem: – Mamy dla was świstoklik, jesteście w stanie go uruchomić? – zapytał asekuracyjnie, gdy z obniżonymi głowami wychodzili na lodowate tereny. – Ja to potrafię. – zakomunikował jeden z mężczyzn, wychodzący jako ostatni. Rineheart przez cały czas zajmował się rannym staruszkiem, kiwnął głową porozumiewawczo, mówiąc: – Ktoś z nas, zabierze pana do medyka. Musi spojrzeć na te nogę i większe zadrapania. – czarny dym unosił się niemalże wszędzie. Specyficzny odór spalenizny, dotarł do nozdrzy powodując nieprzyjemne odczucie. Skrzywił się instynktownie, lecz nie zasłonił twarzy. Rozejrzał się asekuracyjnie dostrzegając pozostałych towarzyszy. Nie widział już rozszarpanych części ciał, nie widział dogorywającego piekarza, rzucającego setką obraźliwych wyzwisk. Na dłuższą chwilę zatrzymał jasne tęczówki na sylwetce blondyna, jednakże nie powiedział nic więcej. Odetchnął ciężko, głęboko, po czym sięgnął do kieszeni płaszcza i wyciągnął z niej błyszczący, zielonkawy kamień: – To wasz świstoklik, zabierze was na wschodnią część miasta. Pójdę z wami w ramach eskorty, dobrze znam okolicę i szybko przetransportuję was do domu. Zajmiecie się tym panem? – poprosił pozostałych, łapiąc spojrzenie byłego Gwardzisty, stojącego najbliżej. Po kilkunastu minutach, wraz z porwanymi, rozpłynął się w szarawych obłokach, lądując na spękanym bruku zaatakowanego miasta. Pozostali opuścili przedmieścia posługując się powietrznym środkiem transportu. Zakonnik zadbał o to, aby każda z osób znalazła się w swoim domu. Staruszek opatrzony przez medyka, wrócił do mieszkania, w którym czekała na niego przerażona żona. Udało im się przeprowadzić sprawną i efektywną akcję. Pozostało jedynie złożyć raport i wyciągnąć wnioski na nadchodzącą, niepewną przyszłość.

| zt x4



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Miasto Bath [odnośnik]23.02.22 0:30
14 lutego

Sekwencja ostatnich zdarzeń przywołała do jego głowy szept, który nie dawał mu o sobie zapomnieć. Szept, który próbował go zatrzymać w Devon. Powinien być dziś w pracy, od rana do wieczora. Było to wygodne, nie musiało być nawet wymówką, chociaż nie wiedziała — bo skąd — że dni wypełnione błogim lenistwem, wszędobylstwem, drobnymi kradzieżami, wymienił na ciężką fizyczną pracę od świtu do zmierzchu. Rzeczywistość jednak nie była czarno biała. Słowa, które dźwięczały mu wciąż w uszach, jej spojrzenie, kiedy wybudziła się z tamtego snu nie mogły zaważyć na wszystkim. Mogły? Po tym, co jej powiedział? Co próbował zrobić? Sheila miała rację. Wszystkim ściągali same problemy, bez nich byłoby łatwiej. Prawda jednak była o wiele bardziej brutalna — to nie one, a oni nie mogli bez nich żyć.
Może to naiwność go tu przywiodła, głupia, ślepa wiara, głębokie pragnienie, tęsknota — nie obowiązek, którym próbował się sam przed sobą zasłonić. Dosadniej nie mogła mu zasugerować swoich pragnień. Nie odnalazł jej wtedy, nie szukał nawet, nie próbował — musiał odnaleźć dziś. Nie odpisał na jej list, nie wiedząc do końca co powinien zrobić. Myśli zaprzątały mu głowę o wiele bardziej niż sobie tego życzył. A jednak zjawił się tu, wymieniając wolną niedzielę na sobotę, by znaleźć ją tu, w Bath. I choć zdawało mu się to proste, kiedy jego noga przekroczyła kamienny most Pulteney zrozumiał, że powinien był spytać o to w odpowiedzi. Bath było ogromne, znalezienie jej tu było jak szukanie igły w stogu siana. Wiedział, że jeśli chciała się ukryć, potrafiła robić to doskonale.
Miasto wzniesione z kremowego wapienia zrobiło na nim większe wrażenie niż sądził. Przemierzał uliczki rzucając okiem na egzotyczną architekturę, zastanawiał się, gdzie mogła się pojawić, gdzie na niego czekać. Łudził się, że dawniej — wiedziałby. Tak naprawdę nie miał zielonego pojęcia. Przeszedł się wzdłuż Królewskiego Półksiężyca wypatrując jej wśród ludzi. Po wielkości miasta spodziewał się większej ilości ludzi, a jednak wojna i tu odcisnęła swoje piętno, w Somerset. Sklepiki posiadały wyraźne braki w asortymencie, radości i rozrywki, grajków na ulicach było mniej niż sądził, że powinno w takich miejscach. Muzyka powiodła go w kierunku rynku, spodziewając się, że to właśnie tam ją zastanie, ale choć pewien był, że burza kręconych włosów mignęła mu gdzieś w tłumie, nie wypatrzył jej. Dawniej wziąłby to za grę. Lubił w nią grać, wygrywać. Szukać. Po dwóch latach poszukiwań, po Tower czuł się zmęczony. Zgaszony. Marcello twierdził, że potrzebowała czasu, ale czy naprawdę? Ona? Czy to wciąż on tkwił gdzieś w próżni pomiędzy? Zawiesił wzrok na śpiewającej utwory Elvisa dziewczynie, by potem z rękami wciśniętymi w kieszenie spodni ruszyć dalej, uliczkami Bath w stronę wzgórz i parku, skąd rozciągał się imponujący widok. A jednak im dalej od miasta tym bardziej pewien był, że jej tu nie było. Sroki przesiadywały na drzewach — obserwował je, zastanawiając się, czy mogła ukrywać się pod postacią ptaka; być gdzieś tam. Może, kto wie. Brakowało mu determinacji by wykrzykiwać po ptakach głupot, za które wzięliby go za szaleńca.
Mijał dzień, zmrok otulił miasto, które rozświetliło się blaskiem ulicznych latarni. Krążył bez celu, pomysłu, bez nadziei już. Była tu naprawdę? Czy nie dostawszy odpowiedzi zrezygnowała, udała się gdzieś indziej? Uciekła? Zobaczy ją kiedykolwiek jeszcze? Ta myśl sprawiła, że poczuł gorycz w ustach. W tym wszystkim brakowało mu jej obok. Tak po prostu. Jak przyjaciółki.
Kiedy po raz drugi opuszczał rynek, drogę przestąpiła mu stara kobieta z koszem pełnym kwiatów. Chciał ją minąć, nie miał pieniędzy. Jego ubranie wskazywało tylko na to, że nie stać go było na podobne gesty, ale nie ustępowała. Musiała być czarownicą, kwiaty w lutym na dworze nie wytrzymałyby tak długo w tej postaci. Dopiero ona uświadomiła mu, co dziś był za dzień. Mosiężną moneta jej nie zdziwiła, kiedy przyjmowała ją w zamian za czerwoną różę. Kwiat był piękny, pachniał zaskakująco intensywnie. Obracając kolczastą łodygę w dłoni ruszył z powrotem na most; różę złożył na murku. Nie miał pojęcia, co z nią zrobi, nie miał się dziś sił sprzeczać, brakowało mu siły przebicia, asertywności. Po prostu go kupił. Dla świętego spokoju; spokoju ducha — róża też mogła być dobrą wymówką. Dowodem na to, że się starał, próbował. Ale tak naprawdę nie dowodziła niczemu. Dzień się skończył, nie znalazł jej. Pomyślał jednak, że lubiła dostawać od niego kwiaty. Wyżebrał od grupki młodych ludzi papierosa. Zwykłego, mugolskiego. Dali mu nawet ognia. Mieli dobry dzień. Oparł się o murek, zaciągając mocno. Zmarszczył brwi; nie palił zbyt często, więc tytoń zaległ mu na podniebieniu. Dziś miał ochotę. Patrzył na rzekę bez mrugnięcia, w zadumie, strzepnął popiół, a kiedy się ocknął wskoczył na murek, przewieszając nogi, na drugą stronę. Spojrzał w dół. Wystarczyło, by ktoś podleciał od tyłu i go zepchnął. Czy zdążyłby wyciągnąć różdżkę?



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Miasto Bath [odnośnik]24.02.22 0:48
Kiedy Raven z ostatnim listem zniknął z oczu, poczuła cień zwątpienia, który nie ustąpił mimo upływu czasu. Nie żałowała, żadnego słowa, które spisała na kartce, tylko tak potrafiąc być całkowicie szczera, odsuwając na bok emocje, które zawsze blokowały ją. To było prostsze, może podyktowane tchórzostwem, ale jakoś musiała uświadomić go, co myśli i czuje. W kontrze dostawała to samo, coś, co osiadało ciężko w myślach, rozszarpywało na kawałki głupie serce. Małżeństwo okazywało się trudne, może aż za bardzo dla ich dwójki? Sama nie wiedziała. Mimo to zwątpiła, czy powinna mówić mu, gdzie będzie, gdzie może ją znaleźć. Skoro nie szukał sam, nie próbował dotrzeć do niej, dlaczego podawała mu na tacy swoją osobę? Palcem wskazywała, jakby był dzieckiem, które potrzebuje pomocy. Przecież nim nie był. Brak odpowiedzi rozczarował ją jednak bardziej, rozbudził cień złości i niechęci. Prawie dała się myśli, że traciła czas, że powinna odpuścić sobie Bath i pójść gdzieś indziej. Wiedziała u kogo znalazłaby więcej zrozumienia niż u Jamesa, kto był prostszy w codzienności. Biła się z myślami, ale finalnie pojawiła tam, gdzie obiecała, a raczej powiedziała. Miasto było duże, błądząc po omacku nierealnym było, aby odnaleźć się, ale liczyła na spryt Jamiego. Główny rynek przyciągał ludzi, mając okazję być w okolicy dwa razy, zawsze tutaj widziała największe tłumy. Tym razem było jednak trochę spokojniej, jakby część ludzi zwyczajnie odpuściła sobie spacery o tej porze. Zrozumienie przyszło po czasie, gdy mijała kolejną parę wtuloną w siebie. Ciemne tęczówki przyciągnął widok kwiatów w dłoniach, jakiejś kobiety. Piękny bukiet z kwiatów, których nie rozpoznawała. Kolejne róże i czerwone akcenty, ludzi wpatrzonych w siebie nawzajem.
- Szlag.- szepnęła, przystając w pewnej chwili. Kilka ostatnich dni zlało jej się za bardzo, zapomniała, co to za dzień. Święto Zakochanych, jakże nietrafione w tym roku, bo w ich przypadku podyktowane rozczarowaniem i zawodem. Westchnęła cicho, spuszczając wzrok, by nie katować się osobami, które mimo wojennych realiów, kipiały szczęściem przeklętego dnia. Zazdrościła im, chociaż nie zamierzała się przyznać. Nie mogłaby, a zresztą nie miała nawet przed kim poza samą sobą, a nawet tego nie chciała teraz. Ruszyła się z miejsca powoli, kuląc delikatnie ramiona i przemykając niezauważona dalej ku celowi. Most nieopodal był idealnym punktem, by widzieć tą ładną część miasta i najwyraźniej nie był to tylko jej wniosek. Przystanęła, obserwując z dystansu jego sylwetkę; pochyloną nieco do przodu, wpatrzonego w wodę. Powiodła wzrokiem niżej na dłonie skrzypka i w jednej zauważyła papierosa, drugą opartą na udzie. Niezbyt mądre wybrał sobie miejsce do siedzenia, chociaż z drugiej strony lodowata kąpiel w rzece mogłaby mu się przydać, tak z czystej złośliwości. Odetchnęła cicho, próbując pozbierać w sobie dość odwagi, aż w końcu podeszła bliżej; krok za krokiem. Zatrzymała się dopiero obok, zachowując delikatny dystans. Oparła przedramiona na murku na którym siedział chłopak i przygarbiła się trochę, by oprzeć się pewniej na rękach. Wzrok utkwiła w tafli wody, bo tak było łatwiej.
- Myślałam, że nie przyjdziesz.- odezwała się ze spokojem, którego prawie nie czuła. Serce zaczynało galopować, poddając się zdenerwowaniu, prawie słyszała szum krwi w uszach. Nigdy się przy nim nie stresowała, a przynajmniej nie w takim stopniu i z takiego powodu. Tym razem, coś jednak wyrywało się spod kontroli i nie dawało okiełznać.- Kiepski wybrałam dzień na ewentualne spotkanie i rozmowę.- dodała zaraz, może trochę usprawiedliwiając swój wybór. Nieco nerwowym gestem, założyła kosmyk włosów za ucho, aby nie opadał jej tak zaciekle na oczy. Ten jeden niesforny, jakby miał za zadanie tylko ją rozpraszać. W końcu przeniosła spojrzenie na męża, wzrok powoli przeskakiwał po jego twarzy, łapiąc się jakichś punktów, które przecież znała na pamięć. Było sporo rzeczy, które jeszcze chciała mu powiedzieć, ale nie potrafiła uporządkować tego w jedną całość, a może podświadomie wcale nie chciała.- Ja... – urwała zaraz, czując, jak jakaś myśl ucieka niespodziewanie. Cień grymasu przemknął przez jej twarz, zaczynała się irytować na samą siebie, a to nie było wcale lepsze.- Nie wiem, czego chcę. Powiedziałam, że dam ci spokój i zniknę, jeśli chcesz, ale nie mogę. Nie potrafiłabym.- odwróciła od niego wzrok, błądząc gdzieś w oddali.- Nie chcę... I to okropne.- dodała ciszej.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
bath - Miasto Bath - Page 2 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Miasto Bath [odnośnik]27.02.22 1:02
Ludzie przechodzili przez most, nie przykładał już do tego wagi. Palił papierosa, licząc na to, że ukoi zszargane nerwy. Wszyscy tak robili. Nie palił tyle, by to odczuć, wierzył, że tak jest, choć bez towarzystwa tytoń smakował zwyczajnie tępo, jak papier. Kiedy odezwała się obrócił szybko głowę, spoglądając na nią z góry. Jej kroki jak zawsze były miękkie i ciche i ginęły w szumach i szmerach. Znalazła go. Nie wiedział na czy to polegało — to przeznaczenie? — to właśnie ona zawsze go znajdowała, chociaż usilnie on próbował odszukać ją. Czy to właśnie w tym tkwił cały sekret? Jako jedyna potrafiła znaleźć drogę do niego? Wszystkich sekretów, najgłębszych uczuć? I zrobiła to znów, trafiając na niego tu. Choć serce zabiło szybciej, nie poczuł ani satysfakcji ani zrywu radości. W ustach poczuł gorycz porażki, nie spisał się, ale to już nie miało żadnego znaczenia. Nie próbował się nawet tłumaczyć. Poruszał papierosem nerwowo, popiół opadł mu na spodnie, ale strzepnął go zaraz szybkim ruchem dłoni. Zgasił papierosa o mur, ale nie wyrzucił go, był prawie cały, to byłoby marnotrastwem.
— Nigdy nie powiedziałem, że chcę — odpowiedział jej, nie dodając już, że i tak to zrobiła. Miał świadomość, że był hipokrytą. Okropnym. To on porzucił ją pierwszy i nie wiedział tak naprawdę, czy chciał wracać. Chciał, kiedy ją zobaczył. Gdy była daleko nawet o tym nie myślał. Obrócił się i zsunął z murka, by stanąć tuż obok niej. Może to wszystko wyglądało jakoś idiotycznie, nie było takie, jak być powinno, ale nie czuł się tym zażenowany. Nie tego powinien się przed nią wstydzić. — Nie jest taki zły. — Sięgnął po różę, która leżała po drugiej stronie, na murku. Wyciągnął ją ku niej. — Chyba, że chcesz mi powiedzieć, że mimo wszystko, to za mało. Że to nie wystarcza. Ale rozumiem. — Oparł się o murek obok niej, w bliźniaczej pozie, spoglądając na rzekę. — Wiem, że... — urwał, coś go powstrzymało. Przygryzł policzek od środka. Chciał jej to powiedzieć, to wszystko, ale nie potrafił. Milczał przez dłuższą chwilę, aż w końcu sięgnął do kieszeni kurtki i wyciągnął z niej kopertę. Przez chwilę obracał ją w palcach, zastanawiając się czy ją dać — czy powinien, aż w końcu jej ją wręczył. — Nie musisz czytać teraz. Nie musisz czytać wcale, ale... — Nie potrafił inaczej. Powiedzenie jej tego przerastało jego możliwości, chociaż była tuż obok. Chociaż już użył tych słów, przewałkował je, przelał na papier. Nie był w stanie z siebie wydusić niczego. To było głupie. Wiedział doskonale. Był dorosły, i jak dorosły mężczyzna powinien potrafić podejmować takie działania. A jednak na samą myśl pętla zaciskała się na jego gardle. Nigdy nie był dobry w szczerych słowach. Wszystkich sztuczek, tłumaczeń uczył się od brata, to było proste. Złość była prosta, nie trzeba było nic robić, wydostawała się z trzewi sama w formie słów, działań. Ale uzewnętrznienie się i wyjawienie tego, co tkwiło głęboko — tego, co poruszało wrażliwość, co czyniło go słabym, co go naprawdę poruszało było niczym największe wyzwanie, zdobycie szczytu, na który był poza jego zasięgiem. Może dlatego odnaleźli drogę między sobą w listach. Pozostawianych kartkach, wiadomościach. Nawet wtedy, gdy byli przyjaciółmi. Bo gdy się spotykali — on nie musiał mówić nic, ona rozumiała już wszystko. To działało. Przestało, kiedy stali się małżeństwem, a zobowiązanie by dzielić się tym wprost stało się oczywistością. Mimo upływu czasu wciąż tego nie pojął. Tej sztuki. — Możemy wrócić do domu, jeśli chcesz. — Nie patrzył na nią, nie będąc pewnym, czy jest gotów na to, co zobaczy w jej spojrzeniu. Nie chciał na nią patrzeć, jeśli będzie odmawiać. Pokiwa głową, zrozumie. Dziś nie był w stanie inaczej, choć to wciąż do niego nie pasowało. Ta rezygnacja, uległość.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe

Strona 2 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Miasto Bath
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach