Salon
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Salon
Jeżeli kuchnia jest sercem domu, tak salon musi być jego duszą. To właśnie w tym miejscu niezmiennie od lat znajduje się centrum interesów życiowych rodziny Sprout. Domownicy urządzili to miejsce w sposób, który idealnie oddaje charakter całej czwórki. Pomieszczenie jest przytulne, pełne miękkich mebli wypoczynkowych, często tonie w nadmiarze bibelotów o wartości sentymentalnej takich jak rysunki Aurory i Castora z czasów dziecięcych. Nie brakuje tam roślinności, dobranej starannie przez panią domu, zaś drewniane meble zostały kilka lat wcześniej odmalowane przez samego gospodarza. Z salonu można prosto i szybko przejść do kuchni, a także do korytarza prowadzącego do następnych pokoi.
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
12 listopada 1957
Choć wujek wskazywał w liście, że nie musi się spieszyć, pakunek, który złożył w dłonie Sprouta za pośrednictwem Einsteina musiał ciążyć wytwórcy talizmanów na sumieniu, dopóki nie zabierze się do pracy. Wciąż odchorowując dopiero—co—przebytą pełnię, wodził spojrzeniem za zamkniętymi drzwiami szopy, w której to zazwyczaj zajmował się podobnymi sprawkami. Obawiał się jednak, że panujące wewnątrz zimno nie podziała na niego dobrze w połączeniu z pełniowym zaziębieniem.
Stąd też postanowił dzisiejszy talizman stworzyć w dość nietypowych warunkach rodzinnego salonu. Nie miał właściwie problemu, jakby ktokolwiek zdecydował mu się przerwać — jego zawód nie stanowił żadnej tajemnicy, a w przypadku jakichkolwiek pytań, mógł przecież ich udzielić bez większego rozproszenia się.
Przygotował sobie miejsce pracy; rozpoczął od uprzątnięcia stolika, który zazwyczaj obstawiony był bibelotami wszelkiej maści. Przyjemna i znajoma oku konstrukcja została zdemontowana prawie bez skrupułów, choć poczuł lekkie ukłucie żalu, gdy przekładał je z ustalonego miejsca. Nie był pewien, czy mama będzie miała jeszcze tyle sił i ochoty, by ustawić je na powrót w odpowiednim porządku, a on sam skupiony był na tym, co go czekało.
Kociołek, notatki, które własnoręcznie przepisywał przez całe wieczory z ksiąg pożyczonych mu przez Atticusa, waga, cała masa mniej lub bardziej przydatnych rzeczy, których nazw raczej nie powtórzyłby zwykły czarodziej, a które Castor zabrał w kilku rundach między szopą a domem. Przystanął przed stolikiem, by raz jeszcze przejrzeć zgromadzone notatki. Runa nieskończonej liczby potrzebowała przede wszystkim dwóch składników. Mokait i cynk już miał. Umieścił cynk oraz twardy meteoryt we wcześniej rozgrzanym kociołku, którego temperaturę sprawdzał kilkukrotnie; po pierwsze — dla rozwiania wszelkich wątpliwości, które mogły nawiedzić jego zmęczony umysł. Po drugie — by uniknąć pomyłki, ulubionej towarzyszki nowicjuszy.
Gdy złote szczypce odłożyły ingrediencje do stopienia, zajął się przygotowaniem formy. Stanowiło to chyba jego ulubioną część tworzenia, bowiem to właśnie w pierścieniach odnajdywał najwięcej końcowej satysfakcji. Elegancki w prostocie pierścień wydawał mu się pasować do osoby Steviego, miał więc nadzieję, że nawet jeżeli talizman nie okaże się udany, będzie mógł wręczyć mu ów pierścień w roli tylko biżuterii, niewielkiego upominku z jakiejś mniej lub bardziej podniosłej okazji.
Powrócił jednak do skupienia. Śledził stan stopienia baz, a gdy uznał, że znajdują się w odpowiednim stanie, dodał do nich odczynnik w postaci żywicy wierzby bijącej. Od samego początku przygody z talizmanami wystrzegał się używania odczynników pochodzenia nie—roślinnego. Po części z powodu ograniczonej ich dostępności, po części dlatego, że nie czuł się zbyt komfortowo w używaniu czegoś, co kojarzyło się wprost z jadem i truciznami. Gdy żywica oblała połączony cynk oraz twardy meteoryt, zajął się mieszaniem. Trzydzieści razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara oraz czterdzieści siedem odwrotnie. Powoli, ale uważając, by nie dopuścić do wrzenia.
Odliczał w myślach, a gdy doszedł do odpowiedniej liczby siedemdziesięciu siedem, zdjął kociołek z ognia i pozostawił do przestygnięcia. Osadzanie serca, obok kreślenia runy było chyba najbardziej wymagającą z czynności. Alchemiczna precyzja pomagała jednak w zachowaniu zimnej krwi. Przelanie baz i odczynnika do formy. Powoli, rozprowadzić równomiernie. I teraz szybko — złote szczypce raz jeszcze poszły w ruch, umieszczając mokait oraz amazonit w odpowiednich miejscach.
Została tylko ostatnia, wyjątkowo istotna rzecz. Nakreślenie runy. Chwycił za różdżkę, mając jedynie nadzieję, że niczego nie pokręcił i uda mu się obyć bez wybuchnięcia runy prosto w twarz, jeszcze w rodzinnym salonie. Ale cóż, kto nie ryzykuje, ten nie pije zbożowej kawy, czyż nie? Gdy skończył kreślenie, uprzątnął niemal wszystkie przyniesione do salonu akcesoria, za wyjątkiem formy, której zawartość musiała stygnąć przynajmniej przez noc. Pozostawił przy niej niewielką kartkę z adnotacją "NIE RUSZAĆ — GROZI WYBUCHEM". Niezbyt odpowiedzialne z jego strony, jednak domownicy odznaczali się zazwyczaj wystarczającą dozą zdrowego rozsądku, by nie kwestionować jego poleceń.
Wstał wreszcie od stołu, odruchowo zerkając w kierunku kuchni. Chyba cały ten wysiłek poprawił mu apetyt. Mógł zająć się innymi sprawami i dopiero później sprawić, czy wszystko poszło zgodnie z planem.
| tworzę talizman: runa nieskończonej liczby; zużywam cynk i mokait.
1. rzucam k100 na powodzenie; st 70 +22 z eliksirów
2. rzucam 2k6 na właściwości talizmanu
z/t[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Castor Sprout dnia 26.06.21 17:45, w całości zmieniany 2 razy
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
The member 'Castor Sprout' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'k6' : 6, 6
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'k6' : 6, 6
20 XI 57
Zjawił się na Wrzosowisku, do którego wcale nie miał daleko, w nadziei, że młodemu Castorowi udało się zrobić talizman. Chłopak uczył się u niego numerologii, pomagał zresztą ile mógł przy świstoklikach. Był młodym sąsiadem, bratem Aurory. A skoro żyli sobie wspólnie w Dolinie Godryka, to przecież musieli się wspierać. Tym bardziej wdzięczny był, gdy młody Sprout godził się na wykonanie amuletu, o którym słyszał kiedyś. Ten miał pomagać przy tworzeniu świstoklików, a przecież dokładnie tego potrzebował Beckett, nauczony już swoimi przypadkowymi wyprawami w nieznane mu miejsca, po tym gdy coś poszło nie tak. Oczywiście, nie można było spodziewać się, że zawsze będzie idealnie, ale jeśli cokolwiek było w stanie pomóc, to należało z tego skorzystać. - Castorze - przywitał się z chłopakiem podaniem dłoni, odbierając mały pakunek, który od razu rozpakował, aby przyjrzeć się jego zawartości. - Bardzo ci dziękuję - powiedział niemal ze łzą w oczach, gdy dostrzegł precyzyjnie wykonaną obrączkę, idealnie domierzoną do jego palca, zakładając ją na palec serdeczny lewej dłoni. Obok, na małym palcu, widniała stara obrączka, już dawno przetarta przez czas, która przypominała tylko o Mary Jo i o tym, że już jej nie było. Stevie jednak ożenił się ponownie, ponownie wybierając pracę ponad wszytko inne. Pasowała jak ulał, a jej symbolika była większa, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. - Dziękuję, naprawdę - powiedział raz jeszcze, podając chłopakowi ponownie dłoń i kładąc lewą rękę na jego ramieniu. - Pamiętaj o wigilii wigilii - wspomniał raz jeszcze, powoli zbierając się do wyjścia, bo przecież warsztat czekał, aby się nim zająć. - Nic nie musicie przynosić, ale mamy problem z suszem, więc ktoś mógłby wziąć kompot - uśmiechnął się jeszcze, wychodząc z Wrzosowiska, aby wrócić do domu. Przygotowań do wigilii było sporo, ale Steviego korciło, aby zostawić je teraz i zająć się tworzeniem świstoklików. W końcu, skoro miał nowy pierścień, to wypadało go przetestować, zwłaszcza że ten miał przynieść tylko i wyłącznie korzyści. Ożenił się z pracą. Ponownie.
zt, odbieram pierścień z runą nieskończonej liczby
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Poprosił swojego przyjaciela Castora o wykonanie szczególnego prezentu dla panny Beckett, o której myślał wyjątkowo ciepło i nad wyraz poważnie. Od wysłania sowy z listem do przyjaciela minęło te kilka dni i w końcu mógł odebrać zamówiony oraz wykonany prezent. Nie wątpił w to, że ten wytwórca talizmanów sobie poradzi i spełni oczekiwania ich wszystkich. Volansowi jednak najbardziej zależało na sprawieniu odrobiny radości pannie Beckett.
W ostatnim czasie bywał tutaj znacznie częściej. W dalszym ciągu pracował pod okiem Aurory nad odświeżeniem swojej wiedzy z zakresu eliksirów. Dawno się tym nie zajmował i to było widać, ilekroć zabierał się za jakąś miksturę. Zapewne minie trochę czasu, zanim zaczną mu wychodzić na nowo. Zobowiązał się też do nauczenia panny Sprout zaklęcia patronusa.
I tym razem teleportował się Doliny Godryka. Celowo nie zdecydował się na to, by przenieść się od razu na Wrzosowisko. Powodem tego była chęć odbycia dłuższego spaceru po pokrytej śniegiem okolicy. Dolina o każdej porze roku wyglądała naprawdę wspaniale. Gdyby nie niska temperatura to zapewne i tym razem poświęciłby krótką chwilę na naszkicowanie tego zimowego pejzażu zamiast niezwłocznie po zakończonym spacerze udać się w stronę domostwa na Wrzosowisku.
Dom ten ostatecznie zamajaczył na horyzoncie, stopniowo rosnąć w miarę gdy on zbliżał się do niego. Światło widoczne za okiennicami świadczyło o tym, że domownicy przebywali w środku. Castor oczekiwał jego przybycia, ale istniał choć cień szansy, że zastanie w środku również Aurorę i zdoła z nią zamienić te parę słów. Wszak nie przyszedł tutaj z oficjalnym powodem, ale również po to by odwiedzić przyjaciela albo nawet przyjaciół.
Stanął ostatecznie na progu i zapukał krótko w drzwi domu na Wrzosowisku. Był to duży dom, dlatego postanowił cierpliwie poczekać aż drzwi się otworzą, a on będzie mógł wejść do środka i zdjąć płaszcz oraz obuwie.
Nie przyszedł również z pustymi rękami. W torbie miał spakowaną jedną litrową butelkę spirytusu, bochenek razowego chleba, trochę malcu i pół kilograma ogórków. Do tak mocnego alkoholu była to idealna zagryzka.
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nadal nie mógł pozbyć się niesmaku z ust, gdy wieczorem tego samego dnia, w którym tworzył talizman, okazało się, że jednak będzie to błyskotka pozbawiona specjalnych właściwości. Co prawda Volans w swym liście określił, że biżuteria sama w sobie również zadowalałaby jego gusta, jednakże młody Sprout był człowiekiem wielkich ambicji, głodnym równie wielkich czynów, toteż porażka — zwłaszcza na gruncie prezentu dla kogoś tak mu bliskiego, jak Trixie Beckett (choć to oczywiście nie on miał go wręczać) bolała w sposób przedziwny.
To nic, to nic. — powtarzał sobie w myślach, choć nie wydawało mu się, że prędko uwierzy w to kłamstwo. Byli tacy, którzy powiadali, że potrzebne było tysiąc powtórzeń kłamstwa, by stało się prawdą. Castor dochodził obecnie do około siedemdziesiątego i wciąż nie czuł się nawet milimetr bliżej do oszukania wyrzutów sumienia. Nic oczywiście nie zabraniało mu próbować dalej.
Spodziewał się Volansa pod wieczór; była to idealna pora na męskie rozmowy o życiu i śmierci, albo po prostu przyjemne spotkanie, przetarcie szlaków przed zasiądnięciem przy wspólnym wigilijno—wigilijnym stole. Rodzeństwo Moore było zresztą bardzo mile widziane na Wrzosowisku, choć nie wszystkich zdążył Castor poznać. Został jeszcze środkowy brat i siostra, ale wszystko w swoim czasie. Może następnym razem to on wpadnie do Volansa i akurat natknie się na resztę jego rodzeństwa? Cholera, zdążył się już stęsknić za Aidanem. Ciekawe co u niego?
Stukanie do drzwi skutecznie wyrwało go z myśli. Zerwał się z kanapy, którą okupywał przez ostatnie pół godziny prawie jak oparzony, by dobiec jak najprędzej do drzwi. Nie chciał, by jego gość oczekiwał na mrozie, nie daj Morgano przeziębił się i nie był w stanie stawić się w Warsztacie za kilka dni...
— Volans Moore punktualny jak zawsze — szeroko otwarte drzwi, w których stanął Castor, wypuściły na zewnątrz ciepłe powietrze, które wciąż pachniało obiadem. Dobre zdolności przyporządkowywania zapachów mogły z łatwością uznać, że na główne danie Sproutowie jedli rybę.
— Wchodź, wchodź, bo przeciąg się robi — dodał po chwili, absolutnie uradowany z towarzystwa. Uradowany do tego stopnia, że nie pomyślał nawet, że to przez jego stanięcie w drzwiach zrobił się ów przeciąg, a sam gość nie mógł wejść. Przesunął się wreszcie za drzwi, wpuszczając mężczyznę do środka, by zaraz po nim zamknąć porządnie drzwi. — Zdejmuj buty i płaszcz, czuj się jak u siebie i zapraszam do salonu.
To nic, to nic. — powtarzał sobie w myślach, choć nie wydawało mu się, że prędko uwierzy w to kłamstwo. Byli tacy, którzy powiadali, że potrzebne było tysiąc powtórzeń kłamstwa, by stało się prawdą. Castor dochodził obecnie do około siedemdziesiątego i wciąż nie czuł się nawet milimetr bliżej do oszukania wyrzutów sumienia. Nic oczywiście nie zabraniało mu próbować dalej.
Spodziewał się Volansa pod wieczór; była to idealna pora na męskie rozmowy o życiu i śmierci, albo po prostu przyjemne spotkanie, przetarcie szlaków przed zasiądnięciem przy wspólnym wigilijno—wigilijnym stole. Rodzeństwo Moore było zresztą bardzo mile widziane na Wrzosowisku, choć nie wszystkich zdążył Castor poznać. Został jeszcze środkowy brat i siostra, ale wszystko w swoim czasie. Może następnym razem to on wpadnie do Volansa i akurat natknie się na resztę jego rodzeństwa? Cholera, zdążył się już stęsknić za Aidanem. Ciekawe co u niego?
Stukanie do drzwi skutecznie wyrwało go z myśli. Zerwał się z kanapy, którą okupywał przez ostatnie pół godziny prawie jak oparzony, by dobiec jak najprędzej do drzwi. Nie chciał, by jego gość oczekiwał na mrozie, nie daj Morgano przeziębił się i nie był w stanie stawić się w Warsztacie za kilka dni...
— Volans Moore punktualny jak zawsze — szeroko otwarte drzwi, w których stanął Castor, wypuściły na zewnątrz ciepłe powietrze, które wciąż pachniało obiadem. Dobre zdolności przyporządkowywania zapachów mogły z łatwością uznać, że na główne danie Sproutowie jedli rybę.
— Wchodź, wchodź, bo przeciąg się robi — dodał po chwili, absolutnie uradowany z towarzystwa. Uradowany do tego stopnia, że nie pomyślał nawet, że to przez jego stanięcie w drzwiach zrobił się ów przeciąg, a sam gość nie mógł wejść. Przesunął się wreszcie za drzwi, wpuszczając mężczyznę do środka, by zaraz po nim zamknąć porządnie drzwi. — Zdejmuj buty i płaszcz, czuj się jak u siebie i zapraszam do salonu.
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Miał nadzieję, że obdarowana doceni ten skromny podarek nawet, jeśli będzie on pozbawiony magicznej mocy i ochronnych właściwości. Istotne były również intencje. A o tych mógł bardzo dużo powiedzieć, zwłaszcza w świetle jego ostatniego spotkania z panną Beckett. Za kilka dni przyjdzie mu się o tym przekonać. Był jednak dobrej myśli w tej kwestii. Najpierw sam musiał zobaczyć to, co stworzył Castor. Nie oznaczało to, że choćby przez chwilę wątpił w niego.
Volans uważał punktualność za bardzo pożądaną cechę u ludzi. Zwykle się nie spóźniał, a jeśli już to miało miejsce to z przyczyn od niego niezależnych. Na takiej samej zasadzie wymagał tego od innych. Jeśli nie mógł się pojawić, zawsze starał się znaleźć chwilę na napisanie tych kilku słów wyjaśnienia i wysłania sowy z tym krótkim listem.
Cierpliwość cierpliwością, jednak to dzięki uprzejmości gospodarza nie musiał Merlin wie jak długo na progu domu na Wrzosowisku. Nie zdążył zapuścić korzeni ani zmarznąć na tyle, aby szczękać zębami pod wpływem zimna. Już wystarczy, że mróz sprawiał, że jego policzki pokrywał stosowny rumieniec.
— Zdarzyło mi się raz, czy dwa spóźnić — Zapewnił o tym przyjaciela, który ukazał się w drzwiach. Zdecydowanie było więcej, niż raz czy dwa razy. To jednak nie miało wielkiego znaczenia w tym momencie. Otwarcie na oścież drzwi sprawiło, że owiało go ciepłe powietrze.
Wyczuł też smakowitą woń spożywanej na obiad albo kolację ryby, od którego ciekła mu ślinka. Ów zapach przypomniał mu również, że sam musi niebawem wybrać się ryby i to zanim głód zajrzy mu w oczy. Grudzień nie był dla niego najlepszy pod tym względem. Brał pod uwagę również święta spędzone w gronie rodziny. Nie będą takie same, jak w czasach, kiedy żyła ich matka i jak każde przed wojną, ale dla niego ten czas był ważny. Nie widywał też ich na co dzień, ponieważ mieszkał w zupełni innym miejscu, niż oni.
— Miałem nadzieję, że powiesz — Odrzekł niefrasobliwie. Doskonale wiedział, że Castor nie trzymałby go celowo na progu swojego domu. Gdy mężczyzna się odsunął, bez wahania wkroczył do środka.
— Bardzo chętnie — Zsunął ze stóp obuwie i rozpiął płaszcz, który z siebie zdjął. Do salonu wniósł jedynie swoją torbę.
— Przyniosłem parę rzeczy. Będę potrzebował noża kuchennego, deski i dwóch szklanek. Jednak zanim zajmiemy się tym, co przyniosłem, pokażesz mi to, co stworzyłeś dla panny Beckett? — Rozsiadł się na jednym z foteli, czyniąc to nad wyraz swobodnie. Zupełnie, jakby naprawdę był u siebie. Może sam to wszystko przynieść, o ile Castor nie ma nic przeciwko temu. Przede wszystkim, chciał zobaczyć ten prezent i rozliczyć się z jego twórcą.
Volans uważał punktualność za bardzo pożądaną cechę u ludzi. Zwykle się nie spóźniał, a jeśli już to miało miejsce to z przyczyn od niego niezależnych. Na takiej samej zasadzie wymagał tego od innych. Jeśli nie mógł się pojawić, zawsze starał się znaleźć chwilę na napisanie tych kilku słów wyjaśnienia i wysłania sowy z tym krótkim listem.
Cierpliwość cierpliwością, jednak to dzięki uprzejmości gospodarza nie musiał Merlin wie jak długo na progu domu na Wrzosowisku. Nie zdążył zapuścić korzeni ani zmarznąć na tyle, aby szczękać zębami pod wpływem zimna. Już wystarczy, że mróz sprawiał, że jego policzki pokrywał stosowny rumieniec.
— Zdarzyło mi się raz, czy dwa spóźnić — Zapewnił o tym przyjaciela, który ukazał się w drzwiach. Zdecydowanie było więcej, niż raz czy dwa razy. To jednak nie miało wielkiego znaczenia w tym momencie. Otwarcie na oścież drzwi sprawiło, że owiało go ciepłe powietrze.
Wyczuł też smakowitą woń spożywanej na obiad albo kolację ryby, od którego ciekła mu ślinka. Ów zapach przypomniał mu również, że sam musi niebawem wybrać się ryby i to zanim głód zajrzy mu w oczy. Grudzień nie był dla niego najlepszy pod tym względem. Brał pod uwagę również święta spędzone w gronie rodziny. Nie będą takie same, jak w czasach, kiedy żyła ich matka i jak każde przed wojną, ale dla niego ten czas był ważny. Nie widywał też ich na co dzień, ponieważ mieszkał w zupełni innym miejscu, niż oni.
— Miałem nadzieję, że powiesz — Odrzekł niefrasobliwie. Doskonale wiedział, że Castor nie trzymałby go celowo na progu swojego domu. Gdy mężczyzna się odsunął, bez wahania wkroczył do środka.
— Bardzo chętnie — Zsunął ze stóp obuwie i rozpiął płaszcz, który z siebie zdjął. Do salonu wniósł jedynie swoją torbę.
— Przyniosłem parę rzeczy. Będę potrzebował noża kuchennego, deski i dwóch szklanek. Jednak zanim zajmiemy się tym, co przyniosłem, pokażesz mi to, co stworzyłeś dla panny Beckett? — Rozsiadł się na jednym z foteli, czyniąc to nad wyraz swobodnie. Zupełnie, jakby naprawdę był u siebie. Może sam to wszystko przynieść, o ile Castor nie ma nic przeciwko temu. Przede wszystkim, chciał zobaczyć ten prezent i rozliczyć się z jego twórcą.
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słowa Volansa o spóźnieniu postanowił Castor schować, póki co między bajki. Zwłaszcza że odkąd znali się z nim nieco lepiej, jeszcze nie miał okazji oczekiwać na niego dłużej, niż musiał porządnie przygotowany gospodarz. Grzechem było bowiem odkładać przygotowania na ostatnią chwilę lub — Merlinie broń! — zostać przyłapanym nieprzygotowanym i nadrabiać zaległości w szaleńczym tempie, kosztem komfortu gościa. Cassiopeia Sprout, matka Castora i Aurory, wpoiła im bardzo silnie zasady grzeczności i szacunku do gościa, które wyniosła z domu, nie akceptując nawet najmniejszego odstępstwa od wyśrubowanej normy. Nic więc dziwnego, że Volans nie zdążył nawet poczuć dokuczającego od stania w miejscu mrozu, nim drzwi się uchyliły, zaś Cas zaprosił go szerokim gestem do środka.
— Oj, już się nie tłumacz. To wspaniale mieć słownych gości, naprawdę sama przyjemność — nawet te słowa, choć w innych ustach mogły brzmieć nieco ironicznie, lub wręcz przeciwnie, przesadnie miło, z ust Castora płynęły całkiem swobodnie. Cieszył się bowiem z dzisiejszego towarzystwa równie mocno, co stresował przed ostateczną oceną własnej pracy.
Gdy przechodzili z przedsionka do salonu, to Volans został puszczony przodem, Castor zaś wykorzystał ten moment, by przyjrzeć się z zaciekawieniem przyniesionej przez drugiego z mężczyzn torbie. Nawet udany talizman nie potrzebował aż tak dużego środka transportu, ciekawy był zatem, cóż takiego mogło znajdować się w środku.
I w następnej chwili, zupełnie tak jakby Volans odgadł jego myśli, głos szatyna rozbrzmiał wśród salonowych pieleszy, wywołując na twarzy twórcy talizmanów uśmiech jednocześnie będący wyrazem ulgi, jak i dodatkowego, spotęgowanego poddenerwowania.
— Jasne, już chwila — odpowiedział, przeskakując między częścią salonową a kuchnią. Taka kolejność czynności wydała mu się po prostu bardziej logiczna. Mógł przecież przynieść rzeczy potrzebne Volansowi, które jak na dłoni sugerowały, że w torbie znajdowała się jakaś tajemnicza forma prowiantu, a gdy ten zajmie się przygotowywaniem czegokolwiek zamierzał, Castor z trudem utrzymywanym spokojem ducha będzie mógł oddalić się po biżuterię. — Proszę. Postaraj się nie zrobić sobie krzywdy, zaraz wrócę.
Upomnienie już nosiło wyrazy śmieszko—złośliwości, lecz miał nadzieję, że i to ujdzie mu na sucho w momencie, gdy przed oczami Moore'a pojawi się efekt końcowy jego ciężkiej, bądź co bądź pracy. Nie czekał więc na specjalne zaproszenie, zakładając, że niezależnie od wyniku ewaluacji efektów jego pracy przez Volansa, będzie czuł się po prostu lżej, gdy będzie już po wszystkim.
Nie powinien co prawda zostawiać gościa samego, ale wierzył, że dorosły mężczyzna był w stanie zająć się czymkolwiek przez kilka minut bez konieczności obrażania się na gospodarza. W tym czasie bowiem wybiegł prędko na zewnątrz, do własnej szopy, w której to oczekiwał prezent dla Trixie. Srebrny łańcuszek stanowił podstawę biżuterii, a jej główną ozdobą była królicza łapka. Również srebrna, choć ze szklanym połyskiem. Pośrodku znajdowało się oczko z różowego kwarcu, zaś po obu jego stronach, wzdłuż dłuższych boków po jednym egzemplarzu splecionych łodyg roślin. Według Castora wyglądała naprawdę estetycznie i pasowała do charakteru panny Beckett, ale jak spojrzy na to Volans?
— Już jestem! — oznajmił. Zdyszany, z policzkami zaróżowionymi od mrozu, okularami pokrytymi mleczną mgiełką. Nie przeszkadzało mu to jednak w położeniu talizmanu na stole zaraz przy zajmowanym przez Volansa fotelu. Ani tym bardziej spojrzeniu na niego znad zaparowanych szkieł, w ściskającym żołądek oczekiwaniu na wyrok. — I jak?
— Oj, już się nie tłumacz. To wspaniale mieć słownych gości, naprawdę sama przyjemność — nawet te słowa, choć w innych ustach mogły brzmieć nieco ironicznie, lub wręcz przeciwnie, przesadnie miło, z ust Castora płynęły całkiem swobodnie. Cieszył się bowiem z dzisiejszego towarzystwa równie mocno, co stresował przed ostateczną oceną własnej pracy.
Gdy przechodzili z przedsionka do salonu, to Volans został puszczony przodem, Castor zaś wykorzystał ten moment, by przyjrzeć się z zaciekawieniem przyniesionej przez drugiego z mężczyzn torbie. Nawet udany talizman nie potrzebował aż tak dużego środka transportu, ciekawy był zatem, cóż takiego mogło znajdować się w środku.
I w następnej chwili, zupełnie tak jakby Volans odgadł jego myśli, głos szatyna rozbrzmiał wśród salonowych pieleszy, wywołując na twarzy twórcy talizmanów uśmiech jednocześnie będący wyrazem ulgi, jak i dodatkowego, spotęgowanego poddenerwowania.
— Jasne, już chwila — odpowiedział, przeskakując między częścią salonową a kuchnią. Taka kolejność czynności wydała mu się po prostu bardziej logiczna. Mógł przecież przynieść rzeczy potrzebne Volansowi, które jak na dłoni sugerowały, że w torbie znajdowała się jakaś tajemnicza forma prowiantu, a gdy ten zajmie się przygotowywaniem czegokolwiek zamierzał, Castor z trudem utrzymywanym spokojem ducha będzie mógł oddalić się po biżuterię. — Proszę. Postaraj się nie zrobić sobie krzywdy, zaraz wrócę.
Upomnienie już nosiło wyrazy śmieszko—złośliwości, lecz miał nadzieję, że i to ujdzie mu na sucho w momencie, gdy przed oczami Moore'a pojawi się efekt końcowy jego ciężkiej, bądź co bądź pracy. Nie czekał więc na specjalne zaproszenie, zakładając, że niezależnie od wyniku ewaluacji efektów jego pracy przez Volansa, będzie czuł się po prostu lżej, gdy będzie już po wszystkim.
Nie powinien co prawda zostawiać gościa samego, ale wierzył, że dorosły mężczyzna był w stanie zająć się czymkolwiek przez kilka minut bez konieczności obrażania się na gospodarza. W tym czasie bowiem wybiegł prędko na zewnątrz, do własnej szopy, w której to oczekiwał prezent dla Trixie. Srebrny łańcuszek stanowił podstawę biżuterii, a jej główną ozdobą była królicza łapka. Również srebrna, choć ze szklanym połyskiem. Pośrodku znajdowało się oczko z różowego kwarcu, zaś po obu jego stronach, wzdłuż dłuższych boków po jednym egzemplarzu splecionych łodyg roślin. Według Castora wyglądała naprawdę estetycznie i pasowała do charakteru panny Beckett, ale jak spojrzy na to Volans?
— Już jestem! — oznajmił. Zdyszany, z policzkami zaróżowionymi od mrozu, okularami pokrytymi mleczną mgiełką. Nie przeszkadzało mu to jednak w położeniu talizmanu na stole zaraz przy zajmowanym przez Volansa fotelu. Ani tym bardziej spojrzeniu na niego znad zaparowanych szkieł, w ściskającym żołądek oczekiwaniu na wyrok. — I jak?
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Roześmiał się wyraźnie rozbawiony słowami przyjaciela, który starym zwyczajem odpowiednio go ugościł w tym domu. Teraz to było o tyle ważne, że pogoda ich nie rozpieszczała.
— Tylko winny się tłumaczy. To jedna z wielu moich zalet — Zażartował z nieukrywaną wesołością. Tak naprawdę mu daleko do ideału, ale można było stworzyć pozory, że jest inaczej. Bywał w tym domu na tyle często, że odcinek z przedsionka do salonu pokonałby dosłownie z zamkniętymi oczami. Wszak przyjaźnił się zarówno z Castorem, jak i jego siostrą.
Skinięciem głowy podziękował gospodarzowi za użyczenie mu tych wszystkich sprzętów kuchennych, których nie był w stanie zabrać ze sobą z mieszkania. Nie uszło to jego uwadze, że uśmiech Sprouta zdradzał jednocześnie ulgę i poddenerwowanie. Było to zaskakujące.
— Castorze, czy ja kiedykolwiek zrobiłem sobie krzywdę? — Zapytał z nad wyraz uprzejmym uśmiechem, podszytym również subtelną złośliwością. W ten sposób starał się odwrócić uwagę przyjaciela od swojej lekkiej niepełnosprawności, która utrudniała wykonywanie wielu czynności wymagających użycia i lewej ręki zamiast tylko prawej. Taką czynnością było chociażby krojenie chleba czy warzyw, jednak rzadko stosował dla ułatwienia sobie magię i jeszcze rzadziej prosił kogoś o pomoc.
Pod nieobecność gospodarza zajął się więc krojeniem chleba i kilku ogórków oraz smarowanie tych pierwszych smalcem. Poleje im czystego spirytusu, gdy wróci Castor i zakończą sprawę prezentu dla panny Beckett. Była to sprawa najwyżej wagi. W końcu nadeszła ta chwila prawdy i mógł zobaczyć to cudeńko.
Z nieukrywanym zainteresowaniem spojrzał na tę bransoletkę. Zdecydowanie robiła wrażenie i wydawała się być naprawdę przyzwoicie wykonana. Jej twórca zdawał się stanąć na wysokość zadania i spełnić jego oczekiwania. Choć one miały drugorzędne znaczenie. W końcu nie dla siebie zlecił Castorowi wykonanie tej błyskotki.
— Wygląda przyzwoicie i solidnie. Powinna się spodobać pannie Beckett. Jednak czy tak naprawdę było, powiem ci później. Po wręczeniu jej tego prezentu. Ile jestem ci winien? — Odrzekł ze stosownym uznaniem. Castor zasługiwał na informacje z pierwszej ręki. Jednak przede wszystkim na odpowiednie wynagrodzenie. Wojna w tej materii niczego nie zmieniała.
— Napijesz się? Przygotowałem coś na zagrychę — Dodał, wskazując prawą dłonią na kanapki, ogórki i butelkę czystego spirytusu, której zawartość był skłonny wlać do szklanek.
— Tylko winny się tłumaczy. To jedna z wielu moich zalet — Zażartował z nieukrywaną wesołością. Tak naprawdę mu daleko do ideału, ale można było stworzyć pozory, że jest inaczej. Bywał w tym domu na tyle często, że odcinek z przedsionka do salonu pokonałby dosłownie z zamkniętymi oczami. Wszak przyjaźnił się zarówno z Castorem, jak i jego siostrą.
Skinięciem głowy podziękował gospodarzowi za użyczenie mu tych wszystkich sprzętów kuchennych, których nie był w stanie zabrać ze sobą z mieszkania. Nie uszło to jego uwadze, że uśmiech Sprouta zdradzał jednocześnie ulgę i poddenerwowanie. Było to zaskakujące.
— Castorze, czy ja kiedykolwiek zrobiłem sobie krzywdę? — Zapytał z nad wyraz uprzejmym uśmiechem, podszytym również subtelną złośliwością. W ten sposób starał się odwrócić uwagę przyjaciela od swojej lekkiej niepełnosprawności, która utrudniała wykonywanie wielu czynności wymagających użycia i lewej ręki zamiast tylko prawej. Taką czynnością było chociażby krojenie chleba czy warzyw, jednak rzadko stosował dla ułatwienia sobie magię i jeszcze rzadziej prosił kogoś o pomoc.
Pod nieobecność gospodarza zajął się więc krojeniem chleba i kilku ogórków oraz smarowanie tych pierwszych smalcem. Poleje im czystego spirytusu, gdy wróci Castor i zakończą sprawę prezentu dla panny Beckett. Była to sprawa najwyżej wagi. W końcu nadeszła ta chwila prawdy i mógł zobaczyć to cudeńko.
Z nieukrywanym zainteresowaniem spojrzał na tę bransoletkę. Zdecydowanie robiła wrażenie i wydawała się być naprawdę przyzwoicie wykonana. Jej twórca zdawał się stanąć na wysokość zadania i spełnić jego oczekiwania. Choć one miały drugorzędne znaczenie. W końcu nie dla siebie zlecił Castorowi wykonanie tej błyskotki.
— Wygląda przyzwoicie i solidnie. Powinna się spodobać pannie Beckett. Jednak czy tak naprawdę było, powiem ci później. Po wręczeniu jej tego prezentu. Ile jestem ci winien? — Odrzekł ze stosownym uznaniem. Castor zasługiwał na informacje z pierwszej ręki. Jednak przede wszystkim na odpowiednie wynagrodzenie. Wojna w tej materii niczego nie zmieniała.
— Napijesz się? Przygotowałem coś na zagrychę — Dodał, wskazując prawą dłonią na kanapki, ogórki i butelkę czystego spirytusu, której zawartość był skłonny wlać do szklanek.
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szeroki uśmiech nie schodził z jego twarzy, gdy przechodzili z jednego pokoju do drugiego. Volans, zresztą podobnie jak reszta braci (ich siostry bowiem Castor w dalszym ciągu nie miał okazji poznać bliżej), był człowiekiem niezwykle przyjemnym do przebywania z. Nie miał w sobie co prawda młodzieńczego uroku najmłodszego brata, ale było w nim coś bardzo odpowiedzialnego, co odpowiadało najstarszemu z rodzeństwa. Gdyby o tym pomyśleć, był człowiekiem, od którego Cas mógłby się kiedyś sporo nauczyć, ale... To chyba przemyślenia na inny moment!
— Mam zapytać kogoś, kto wie o tobie więcej niż ja? Jestem przekonany, że Billy czy Steffen znaleźliby przynajmniej dziesięć okazji, w których faktycznie zrobiłeś sobie krzywdę — na próżno było szukać ziaren pogardy porozrzucanych w dźwięcznym śmiechu Sprouta. Przechodząc obok Volansa poklepał go po ramieniu — prawym — po czym nachylił się bardziej do jego ucha. — Jakim byłbym gospodarzem, gdybym się o ciebie nie martwił? Jakbyś był kobietą, to ufałbym ci w kwestiach kuchennych bez zająknięcia, a tak... Sam rozumiesz.
Bowiem to w kwestiach typowo kulturowych leżała ostrożność Castora do posługiwania się nożami, nie zaś w niewładności ręki Volansa, którą zdawał się usilnie ignorować, albo której istnienia wciąż nie zauważył. Gdyby Moore postawił większy nacisk na obserwowanie biednej kończyny, może Sprout wreszcie dodałby sobie dwa do dwóch. Ale gdy nie widział problemu, oznaczało to, że takowy nie istniał!
Cóż za piękny mechanizm wyparcia, ciekawe kto go tego nauczył?
Gdy powrócił z gotowym produktem, poświęcił większość czasu na po pierwsze — ignorowanie zapachu jedzenia, które przyniósł ze sobą Volans, głównie po to, by ukryć własne zainteresowanie tymże, a po drugie — przyglądaniu się jego reakcji na przedmiot. Nie był wyjątkowo doświadczonym jubilerem, jednak jakiś już fach w ręku posiadał, toteż miał nadzieję, że będzie miał szansę na zrobienie dobrego wrażanie atak na wręczającym, jak i obdarowanej.
I chyba tak właśnie było.
Krótkie westchnienie ulgi zbiegło się w czasie z opuszczeniem ramion. Wyraźnie uradowany Sprout zasiadł więc na fotelu naprzeciwko Volansa, pozostawiając między nimi tylko stolik z przygotowanym już poczęstunkiem.
— Merlinie, kamień z serca... — że chociaż tobie się podoba — Musisz mi koniecznie powiedzieć o reakcji. Nie robiłem zbyt wielu bransoletek, ale ostatnimi czasy korci mnie, żeby pokombinować właśnie z różnymi formami biżuterii...
Mógłby tak jeszcze gadać i gadać, gdyby nie pytanie o należność. Uniesiona w górę dłoń dała sygnał do zwrócenia na niego uwagi, a Sprout podniósł się raz jeszcze z miejsca, jakby czegoś zapomniał.
— Jako że to prezent dla przyjaciółki od przyjaciela, policzę tylko za materiały, zgoda? — czułby się dziwnie, pobierając opłatę jeszcze za robociznę. Gdyby był to w pełni funkcjonalny talizman, może by się jeszcze nad tym zastanowił, ale w tej chwili wydawało mu się całkiem nie na miejscu. A jak już o miejscu mowa, Cas ponownie przeskoczył między salonem a kuchnią, tym razem wracając po chwili brzdękania i stukania z półmiskiem wędzonego pstrąga. Patrząc na to, co przyniósł Volans wydawało się, że będzie pasować idealnie.
— Jeżeli gość przynosi, gospodarz nie powinien odmawiać — zaśmiał się krótko, stawiając talerz niedaleko przystawek przygotowanych przez Moore'a. Jedno machnięcie różdżką później, a dwoje kieliszków wyfrunęło zza pleców Volansa, lądując przed nimi. — Właściwie to wybacz, że pytam, ale... co cię łączy z Trixie? Kupowanie biżuterii na prezent to poważna sprawa.
— Mam zapytać kogoś, kto wie o tobie więcej niż ja? Jestem przekonany, że Billy czy Steffen znaleźliby przynajmniej dziesięć okazji, w których faktycznie zrobiłeś sobie krzywdę — na próżno było szukać ziaren pogardy porozrzucanych w dźwięcznym śmiechu Sprouta. Przechodząc obok Volansa poklepał go po ramieniu — prawym — po czym nachylił się bardziej do jego ucha. — Jakim byłbym gospodarzem, gdybym się o ciebie nie martwił? Jakbyś był kobietą, to ufałbym ci w kwestiach kuchennych bez zająknięcia, a tak... Sam rozumiesz.
Bowiem to w kwestiach typowo kulturowych leżała ostrożność Castora do posługiwania się nożami, nie zaś w niewładności ręki Volansa, którą zdawał się usilnie ignorować, albo której istnienia wciąż nie zauważył. Gdyby Moore postawił większy nacisk na obserwowanie biednej kończyny, może Sprout wreszcie dodałby sobie dwa do dwóch. Ale gdy nie widział problemu, oznaczało to, że takowy nie istniał!
Cóż za piękny mechanizm wyparcia, ciekawe kto go tego nauczył?
Gdy powrócił z gotowym produktem, poświęcił większość czasu na po pierwsze — ignorowanie zapachu jedzenia, które przyniósł ze sobą Volans, głównie po to, by ukryć własne zainteresowanie tymże, a po drugie — przyglądaniu się jego reakcji na przedmiot. Nie był wyjątkowo doświadczonym jubilerem, jednak jakiś już fach w ręku posiadał, toteż miał nadzieję, że będzie miał szansę na zrobienie dobrego wrażanie atak na wręczającym, jak i obdarowanej.
I chyba tak właśnie było.
Krótkie westchnienie ulgi zbiegło się w czasie z opuszczeniem ramion. Wyraźnie uradowany Sprout zasiadł więc na fotelu naprzeciwko Volansa, pozostawiając między nimi tylko stolik z przygotowanym już poczęstunkiem.
— Merlinie, kamień z serca... — że chociaż tobie się podoba — Musisz mi koniecznie powiedzieć o reakcji. Nie robiłem zbyt wielu bransoletek, ale ostatnimi czasy korci mnie, żeby pokombinować właśnie z różnymi formami biżuterii...
Mógłby tak jeszcze gadać i gadać, gdyby nie pytanie o należność. Uniesiona w górę dłoń dała sygnał do zwrócenia na niego uwagi, a Sprout podniósł się raz jeszcze z miejsca, jakby czegoś zapomniał.
— Jako że to prezent dla przyjaciółki od przyjaciela, policzę tylko za materiały, zgoda? — czułby się dziwnie, pobierając opłatę jeszcze za robociznę. Gdyby był to w pełni funkcjonalny talizman, może by się jeszcze nad tym zastanowił, ale w tej chwili wydawało mu się całkiem nie na miejscu. A jak już o miejscu mowa, Cas ponownie przeskoczył między salonem a kuchnią, tym razem wracając po chwili brzdękania i stukania z półmiskiem wędzonego pstrąga. Patrząc na to, co przyniósł Volans wydawało się, że będzie pasować idealnie.
— Jeżeli gość przynosi, gospodarz nie powinien odmawiać — zaśmiał się krótko, stawiając talerz niedaleko przystawek przygotowanych przez Moore'a. Jedno machnięcie różdżką później, a dwoje kieliszków wyfrunęło zza pleców Volansa, lądując przed nimi. — Właściwie to wybacz, że pytam, ale... co cię łączy z Trixie? Kupowanie biżuterii na prezent to poważna sprawa.
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Dorosłość i bagaż doświadczeń zdobyty wraz z wiekiem skutecznie obdzierają z młodzieńczego uroku. Bezsprzecznie jego rolą było bycie odpowiedzialnym. Niejednokrotnie Cillian nazywał go "zgredem". I na tego pisarza kiedyś przyjdzie ten czas, kiedy znajdzie się na jego miejscu. A przynajmniej tak powinno być.
— Możesz zapytać, tylko po co? Zapewne usłyszysz to co sam tobie powiedziałem. Jestem przecież bardzo ostrożny — Zarzekał się poważnie, chociaż była w tym zaledwie połowa prawdy. Świadczył o tym lekki uśmiech błąkający się w kącikach ust smokologa. Castor tylko się z nim droczył, nie mając zamiaru mu poważnie dopiec. Nie powstrzymał przyjaciela przed poklepaniem go po prawym ramieniu.
— Takim, którym pozwala gościom czuć się jak u siebie w domu. Uważaj przyjacielu, by twe słowa nie dotarły do uszu twojej kobiety... gdy już się ożenisz. Możesz wówczas żałować swojego braku zaufania do mnie w kwestiach kuchennych — Nie był przekonany do stanowiska przyjaciela. Pół żartem, pół ostrzegł go przed zbytniemu ufaniu kobietom w kwestiach kuchennych. Czyżby Castor był tradycjonalistą w kwestii kobiet i podziału ról? Niewykluczone. Żyli jednak w burzliwej epoce ciągłych przemian i należało mieć to na uwadze.
To, że on stara się ignorować problem, nie oznaczało, że on nie istniał. Bywały takie momenty, kiedy wykonywanie prostych czynności go przerastało i denerwowało. Starał się pozwalać sobie na chwile słabości w samotności. Nie takim chciał być widziany i nikogo nie chciał martwić.
Nie był znawcą tego tematu, ale nawet on byłby w stanie rozpoznać bezsprzecznie źle i niestarannie wykony prezent dla kobiety. Castor ma zadatki na naprawdę wprawnego jubilera. Musi jednak więcej poświęcić na doskonalenie się w tym fachu.
— Oczywiście. Powiem ci, jakie wrażenie zrobił na niej ten prezent. Moim zdaniem powinieneś spróbować poszerzyć swoje horyzonty — Zapewnił przyjaciela, którego również zachęcał do rozwijania się w tym kierunku.
— Zgoda. To ile kosztowały użyte przez ciebie materiały? — Przystał na te warunki. Grudzień oznaczał dla niego całkiem sporo nadprogramowych wydatków przez wzgląd na święta. Więc poniesienie kosztów wyłącznie użytych materiałów było mu na rękę w obecnej sytuacji. Półmisek wędzonego pstrąga znacząco przewyższał przyniesione przez niego wiktuały.
— Całkiem słusznie — Stwierdził rozbawiony. Przywołanie przez gospodarza szklanic skłoniło go do sięgnięcia po butelkę alkoholu i nalania go do kieliszków i wzniesienia jednego z nich w niemym toaście.
— Nie jest to jakaś wielka tajemnica. Spotykamy się od października. Być może. Jednak jest to również jeden z tych prezentów, które zawsze podobają się kobietom — Powiedział bez ogródek. Dotąd nie było to nic oficjalnego, ale ostatnio zrobiło się poważnie i bardzo mu to odpowiadało. A teraz jeszcze został zaproszony na święta.
— Czy jest coś, co możesz powiedzieć mi o jej ojcu? — Zapytał przyjaciela przy sięganiu po kawałek ryby i kanapkę oraz nałożeniu ich na talerze. Trixie to i owo wspomniała już o swoim ojcu, ale przecież nie będzie jej wypytywać od deski do deski na jego temat. A Castora może.
— Możesz zapytać, tylko po co? Zapewne usłyszysz to co sam tobie powiedziałem. Jestem przecież bardzo ostrożny — Zarzekał się poważnie, chociaż była w tym zaledwie połowa prawdy. Świadczył o tym lekki uśmiech błąkający się w kącikach ust smokologa. Castor tylko się z nim droczył, nie mając zamiaru mu poważnie dopiec. Nie powstrzymał przyjaciela przed poklepaniem go po prawym ramieniu.
— Takim, którym pozwala gościom czuć się jak u siebie w domu. Uważaj przyjacielu, by twe słowa nie dotarły do uszu twojej kobiety... gdy już się ożenisz. Możesz wówczas żałować swojego braku zaufania do mnie w kwestiach kuchennych — Nie był przekonany do stanowiska przyjaciela. Pół żartem, pół ostrzegł go przed zbytniemu ufaniu kobietom w kwestiach kuchennych. Czyżby Castor był tradycjonalistą w kwestii kobiet i podziału ról? Niewykluczone. Żyli jednak w burzliwej epoce ciągłych przemian i należało mieć to na uwadze.
To, że on stara się ignorować problem, nie oznaczało, że on nie istniał. Bywały takie momenty, kiedy wykonywanie prostych czynności go przerastało i denerwowało. Starał się pozwalać sobie na chwile słabości w samotności. Nie takim chciał być widziany i nikogo nie chciał martwić.
Nie był znawcą tego tematu, ale nawet on byłby w stanie rozpoznać bezsprzecznie źle i niestarannie wykony prezent dla kobiety. Castor ma zadatki na naprawdę wprawnego jubilera. Musi jednak więcej poświęcić na doskonalenie się w tym fachu.
— Oczywiście. Powiem ci, jakie wrażenie zrobił na niej ten prezent. Moim zdaniem powinieneś spróbować poszerzyć swoje horyzonty — Zapewnił przyjaciela, którego również zachęcał do rozwijania się w tym kierunku.
— Zgoda. To ile kosztowały użyte przez ciebie materiały? — Przystał na te warunki. Grudzień oznaczał dla niego całkiem sporo nadprogramowych wydatków przez wzgląd na święta. Więc poniesienie kosztów wyłącznie użytych materiałów było mu na rękę w obecnej sytuacji. Półmisek wędzonego pstrąga znacząco przewyższał przyniesione przez niego wiktuały.
— Całkiem słusznie — Stwierdził rozbawiony. Przywołanie przez gospodarza szklanic skłoniło go do sięgnięcia po butelkę alkoholu i nalania go do kieliszków i wzniesienia jednego z nich w niemym toaście.
— Nie jest to jakaś wielka tajemnica. Spotykamy się od października. Być może. Jednak jest to również jeden z tych prezentów, które zawsze podobają się kobietom — Powiedział bez ogródek. Dotąd nie było to nic oficjalnego, ale ostatnio zrobiło się poważnie i bardzo mu to odpowiadało. A teraz jeszcze został zaproszony na święta.
— Czy jest coś, co możesz powiedzieć mi o jej ojcu? — Zapytał przyjaciela przy sięganiu po kawałek ryby i kanapkę oraz nałożeniu ich na talerze. Trixie to i owo wspomniała już o swoim ojcu, ale przecież nie będzie jej wypytywać od deski do deski na jego temat. A Castora może.
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zawsze podziwiał ludzi, którzy potrafili odnaleźć pewność siebie w tak trudnych czasach. Volans roztaczał wokół siebie aurę, która była dla Castora wyjątkowo komfortowa; starsi bracia mieli po prostu w sobie ten rodzaj stabilności, który podrywał go do lotu, do słodkiej beztroski, który zasuwał zasłony w oknach tak, że nie mogli już dłużej widzieć zawieruchy szalejącej za szybami. Może młodsi Moore mieli inne zdanie na temat najstarszego z gromadki, jednakże Sprout nie uważał go w żadnym stopniu za zgreda. Choć przewaga wiekowa czasami nakazywała trzymać się mocniej dobrych manier.
— Droczę się tylko z tobą, nic wielkiego — zaśmiał się wesoło, układając jedną ze swych dłoni na udzie, czemu towarzyszyło krótkie i właściwie dość ciche plasknięcie. Uśmiech poszerzył się nagle, gdy spomiędzy ust Volansa wymsknęła się wiązka o przyszłej kobiecie. — Powiedzmy, że mam kogoś na oku, ale ona nie wydaje się osobą, która lubi spędzać dnie w kuchni. Chyba będę musiał sam nauczyć się wszystkiego... Ale to jeszcze trochę czasu, wszelkie porywy serca zostawiam sobie na po wojnie.
Długi odcinek czasu, co do którego nadejścia nie mógł być nawet pewien. Jednakże lekkość, z którą wypowiedział te słowa, dawała jakieś dziwne poczucie nadziei na to, że wystarczyło tylko złożyć na ręce losu życzenie, a rzeczywistość sprawi, że wszystko ułoży się po ich myśli.
Jeszcze raz przeniósł spojrzenie na twarz swego przyjaciela, w skupieniu próbując wyłapać jakąkolwiek zmianę mimiki. Albo Volans zdążył nauczyć się udawania zadowolenia wobec wciskanych mu bubli, albo faktycznie musiało mu się spodobać!
— Ech, byłbym bardzo wdzięczny, jakbyś mógł... — szepnął nieco zmieszany, a lewa ręka wystrzeliła niemal natychmiast w górę, chcąc przeczesać miodowe loki. Trochę dla zajęcia się czymkolwiek, trochę dla wypuszczenia buzującej w nim nerwowej energii, minimalnie dla dbałości o wygląd. Chciał przecież dorosnąć do rangi estety! — Wiesz co, jakieś dwa tygodnie temu próbowałem swoich sił w broszkach, pierwszy raz. I powiem Ci szczerze, że całkiem to przyjemne, takie bawienie się formą i komponentami... Jak będziesz kiedyś chciał, mogę ci pokazać to i owo. Termin w Londynie miałem krótki, co to rok dla jubilera... Ale najważniejsze to chyba przełamać bariery strachu. Bo to on ostatecznie stopuje nasz rozwój, nie sądzisz?
Wiele ścieżek czekało, aż postawią na nich swe stopy. Ale co właściwie najczęściej ich powstrzymywało? Strach właśnie. Przed ułomnością, stratą, rozczarowaniem, marnotrawstwem... Castor zwykł uciekać od ryzyka, wybierać drogi znane i bezpieczne, lecz czy one mogły zaprowadzić go dalej niż wszystkich innych, którzy obrali je przed nim? Miał w sobie jakiś głód bycia lepszym, wciąż jeszcze nastoletnią, niepomną na próby okiełznania fantazję, lecz zimna dłoń strachu zaciskająca się stopniowo na jego szyi miała inne plany.
Ale nie była niepokonana.
— Wypiszę ci rachunek, jak będziesz wychodził. Teraz się nie przejmuj — machnął lewą ręką, która wyplątana z kosmyków powróciła wreszcie do swej towarzyszki niedoli, ale tylko na moment, zanim kieliszki napełniły się alkoholem. Zapach spirytusu uderzał w nozdrza osób o zwykłym powonieniu dość mocno, toteż Castor, ze swym wrażliwym nosem musiał poświęcić chwilę, by nie poddać się nagłemu kichnięciu. — Twoje zdrowie.
No nie mógł sobie darować, choć toast Volansa był niemy. Przeżyją.
Zwłaszcza że alkohol zmusił raczej nieimponującej budowy ciało Castora do przeżycia głębokiego wzdrygnięcia, które blondyn niemal od razu starał się zniwelować zagryzieniem przystawkami. I dobrze, bo może oszczędziło mu to robienia głupich min na informację o tym, że jego najdroższa sąsiadka i przyjaciółka z dzieciństwa spotyka się z Moorem od tak dawna i nikt mu jeszcze nie powiedział!
— No proszę... Trixie to super dziewczyna, więc nie dziwię się ani trochę, że wpadła ci w oko — chyba dobry nastrój już go dzisiaj nie opuści! Ach, jak to dobrze dla niej, że trafiła na mężczyznę zaradnego i o raczej stabilnej pozycji. I jak dobrze wybrał Volans, składając swe uczucia w dłoniach panny Beckett! Castor musiał pamiętać, by nie wygadać się przypadkiem o tym Steffenowi... Plotki poszłyby w ruch prędzej niż złoty znicz na meczu Quidditcha! — O wujku? Znaczy... bo wiesz, tata Trixie to dla nas wszystkich tutaj właśnie wujek. Taki honorowy. Mieszkamy z nimi po sąsiedzku od lat, to dobry człowiek. Wizjoner. Nie ma lepszych, jeżeli chodzi o tęgi umysł, numerologie i inne takie. Ale wiesz, Trixie to jego oczko w głowie. Nie zdziwię się, jak będzie chciał cię najpierw poważnie sprawdzić, ale musi być pewny, że jesteś dla niej odpowiednim kandydatem. Nie będzie tego robił specjalnie, wiesz, jacy są ojcowie...
— Droczę się tylko z tobą, nic wielkiego — zaśmiał się wesoło, układając jedną ze swych dłoni na udzie, czemu towarzyszyło krótkie i właściwie dość ciche plasknięcie. Uśmiech poszerzył się nagle, gdy spomiędzy ust Volansa wymsknęła się wiązka o przyszłej kobiecie. — Powiedzmy, że mam kogoś na oku, ale ona nie wydaje się osobą, która lubi spędzać dnie w kuchni. Chyba będę musiał sam nauczyć się wszystkiego... Ale to jeszcze trochę czasu, wszelkie porywy serca zostawiam sobie na po wojnie.
Długi odcinek czasu, co do którego nadejścia nie mógł być nawet pewien. Jednakże lekkość, z którą wypowiedział te słowa, dawała jakieś dziwne poczucie nadziei na to, że wystarczyło tylko złożyć na ręce losu życzenie, a rzeczywistość sprawi, że wszystko ułoży się po ich myśli.
Jeszcze raz przeniósł spojrzenie na twarz swego przyjaciela, w skupieniu próbując wyłapać jakąkolwiek zmianę mimiki. Albo Volans zdążył nauczyć się udawania zadowolenia wobec wciskanych mu bubli, albo faktycznie musiało mu się spodobać!
— Ech, byłbym bardzo wdzięczny, jakbyś mógł... — szepnął nieco zmieszany, a lewa ręka wystrzeliła niemal natychmiast w górę, chcąc przeczesać miodowe loki. Trochę dla zajęcia się czymkolwiek, trochę dla wypuszczenia buzującej w nim nerwowej energii, minimalnie dla dbałości o wygląd. Chciał przecież dorosnąć do rangi estety! — Wiesz co, jakieś dwa tygodnie temu próbowałem swoich sił w broszkach, pierwszy raz. I powiem Ci szczerze, że całkiem to przyjemne, takie bawienie się formą i komponentami... Jak będziesz kiedyś chciał, mogę ci pokazać to i owo. Termin w Londynie miałem krótki, co to rok dla jubilera... Ale najważniejsze to chyba przełamać bariery strachu. Bo to on ostatecznie stopuje nasz rozwój, nie sądzisz?
Wiele ścieżek czekało, aż postawią na nich swe stopy. Ale co właściwie najczęściej ich powstrzymywało? Strach właśnie. Przed ułomnością, stratą, rozczarowaniem, marnotrawstwem... Castor zwykł uciekać od ryzyka, wybierać drogi znane i bezpieczne, lecz czy one mogły zaprowadzić go dalej niż wszystkich innych, którzy obrali je przed nim? Miał w sobie jakiś głód bycia lepszym, wciąż jeszcze nastoletnią, niepomną na próby okiełznania fantazję, lecz zimna dłoń strachu zaciskająca się stopniowo na jego szyi miała inne plany.
Ale nie była niepokonana.
— Wypiszę ci rachunek, jak będziesz wychodził. Teraz się nie przejmuj — machnął lewą ręką, która wyplątana z kosmyków powróciła wreszcie do swej towarzyszki niedoli, ale tylko na moment, zanim kieliszki napełniły się alkoholem. Zapach spirytusu uderzał w nozdrza osób o zwykłym powonieniu dość mocno, toteż Castor, ze swym wrażliwym nosem musiał poświęcić chwilę, by nie poddać się nagłemu kichnięciu. — Twoje zdrowie.
No nie mógł sobie darować, choć toast Volansa był niemy. Przeżyją.
Zwłaszcza że alkohol zmusił raczej nieimponującej budowy ciało Castora do przeżycia głębokiego wzdrygnięcia, które blondyn niemal od razu starał się zniwelować zagryzieniem przystawkami. I dobrze, bo może oszczędziło mu to robienia głupich min na informację o tym, że jego najdroższa sąsiadka i przyjaciółka z dzieciństwa spotyka się z Moorem od tak dawna i nikt mu jeszcze nie powiedział!
— No proszę... Trixie to super dziewczyna, więc nie dziwię się ani trochę, że wpadła ci w oko — chyba dobry nastrój już go dzisiaj nie opuści! Ach, jak to dobrze dla niej, że trafiła na mężczyznę zaradnego i o raczej stabilnej pozycji. I jak dobrze wybrał Volans, składając swe uczucia w dłoniach panny Beckett! Castor musiał pamiętać, by nie wygadać się przypadkiem o tym Steffenowi... Plotki poszłyby w ruch prędzej niż złoty znicz na meczu Quidditcha! — O wujku? Znaczy... bo wiesz, tata Trixie to dla nas wszystkich tutaj właśnie wujek. Taki honorowy. Mieszkamy z nimi po sąsiedzku od lat, to dobry człowiek. Wizjoner. Nie ma lepszych, jeżeli chodzi o tęgi umysł, numerologie i inne takie. Ale wiesz, Trixie to jego oczko w głowie. Nie zdziwię się, jak będzie chciał cię najpierw poważnie sprawdzić, ale musi być pewny, że jesteś dla niej odpowiednim kandydatem. Nie będzie tego robił specjalnie, wiesz, jacy są ojcowie...
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Oszukiwałby sam siebie, gdyby choć raz nie zastanowił się nad tym, czy w słowach jego braci nie tkwi więcej niż jedno ziarno prawdy. Czy może to po prostu ciężar dźwigany przez wszystkich starszych braci. Trudno orzec.
— Nie sposób nie zauważyć — Stwierdził bez cienia urazy. Castor nie zrobił nic aby naprawdę go urazić. Dlatego po chwili uśmiechnął się. Przyglądał się wnikliwie temu młodzieńcowi, śledząc zmiany w jego mimice. Znał ten rodzaj rodzaj uśmiechu. Zupełnie jakby patrzył w lustro. Zaintrygowało go na tyle, by zapragnął dowiedzieć więcej o tej pewnej kobiecie, która to wpadła w oko Castorowi.
— Co to za kobieta? Znam ją? Dowiem się od ciebie czy mam zapytać naczelną plotkarę? Mój kuzyn Steffen na pewno wszystko wie. Szanuję twoje poglądy, jednak nie zgadzam się z nimi. Życie podczas wojny jest trudne. Ludzie umierają każdego dnia. Nie odkładaj czegoś takiego na tak daleką i niepewną przyszłość — Wypytywał go o to ze szczerą ciekawością, wesołym uśmiechem, w którym zaczaiła się groźba zaangażowania w to Steffena. Kuzyn mógł coś wiedzieć na temat, a jeśli nic nie wiedział o potencjalnej wybrance Sprouta to to na pewno go to zainteresuje. Ta rada była bardzo na miejscu. Dlatego spoważniał. Należało żyć pełnią życia i na przekór wszystkim przeciwnościom losu. Nie chciał też by Castor popełnił tak poważny błąd i po oczekiwanym przez nich zakończeniu wojny miał poczucie po części zmarnowanego życia. Naprawdę nie zdoła uchronić przyjaciela przed popełnianiem własnych błędów, jednak starał się się wskazać się mu właściwy kierunek. Tak naprawdę to nie on będzie doceniać w dłużej perspektywie czasu tę błyskotkę, tylko panna Beckett.
— Jakbym mógł...? Przymierzyć? — Poruszył zaczęty przez wytwórcę talizmanów temat, starając się nadać sytuacji weselszy charakter. Tym bardziej, iż szept, domniemane zmieszanie i niemalże nerwowe gesty ze strony Castora zdawały się być wprost stworzone do droczenia się z nim w ten sposób.
— Jestem pewien, że się w tym odnajdziesz. Bardzo chętnie rzucę okiem. W końcu będzie jeszcze niejedna okazja ku temu, bym zamówił takie błyskotki u ciebie. Ćwiczenie czyni mistrza. Dobrze prawisz. Jeśli chcemy coś osiągnąć to my powinniśmy panować nad strachem.
Nie zamierzał podcinać skrzydeł swojemu przyjacielowi, skoro dzięki nim wznosił się wysoko, mając szansę zdobycia szeroko pojętego doświadczenia w tej dziedzinie. Co więcej, Sprout miał szanse pozyskać najpewniej pierwszego stałego klienta.
— To najlepsze rozwiązanie — Ponownie posłał blondynowi pełny wdzięczności uśmiech. Spirytus nie należał do jego ulubionych trunków, jednak nie miał po co wybrzydzać. Czasy temu nie sprzyjały. — I twoje.
Uznał ten toast za nad wyraz przemyślany. Panująca wojna wpływała na wszystkie aspekty ich życia. Po upiciu pierwszego łyku kąciki jego ust zadrżały pod pod wpływem tego doznania. W naturalnym odruchu sięgnął po przystawki. Nie opowiadał o swoim życiu uczuciowym wszem i wobec, zwłaszcza kiedy dopiero robiło się poważnie między nimi.
— Jest wyjątkowa — Przyznał. Wydawać by się nie mógł lepiej trafić, chociaż czas pokaże jak rozwinie się ich relacja. Miał stabilną sytuację materialną, wynajmował małe mieszkanie i powoli nudził mu się kawalerski żywot.
— Wygląda na to, że to naprawdę dobry i ciekawy człowiek. Chętnie go poznam. Dobrze to o nim świadczy. Mogłem się tego spodziewać. Gdybym nie był dla niej dobry to by nie spotykałaby się ze mną — Westchnął w jakimś stopniu ciężko. Nie czuł pewnie w tym momencie. Niekoniecznie był gotowy na coś takiego, tym bardziej, że dla niego było jeszcze za wcześnie na zaręczyny.
— Nie sposób nie zauważyć — Stwierdził bez cienia urazy. Castor nie zrobił nic aby naprawdę go urazić. Dlatego po chwili uśmiechnął się. Przyglądał się wnikliwie temu młodzieńcowi, śledząc zmiany w jego mimice. Znał ten rodzaj rodzaj uśmiechu. Zupełnie jakby patrzył w lustro. Zaintrygowało go na tyle, by zapragnął dowiedzieć więcej o tej pewnej kobiecie, która to wpadła w oko Castorowi.
— Co to za kobieta? Znam ją? Dowiem się od ciebie czy mam zapytać naczelną plotkarę? Mój kuzyn Steffen na pewno wszystko wie. Szanuję twoje poglądy, jednak nie zgadzam się z nimi. Życie podczas wojny jest trudne. Ludzie umierają każdego dnia. Nie odkładaj czegoś takiego na tak daleką i niepewną przyszłość — Wypytywał go o to ze szczerą ciekawością, wesołym uśmiechem, w którym zaczaiła się groźba zaangażowania w to Steffena. Kuzyn mógł coś wiedzieć na temat, a jeśli nic nie wiedział o potencjalnej wybrance Sprouta to to na pewno go to zainteresuje. Ta rada była bardzo na miejscu. Dlatego spoważniał. Należało żyć pełnią życia i na przekór wszystkim przeciwnościom losu. Nie chciał też by Castor popełnił tak poważny błąd i po oczekiwanym przez nich zakończeniu wojny miał poczucie po części zmarnowanego życia. Naprawdę nie zdoła uchronić przyjaciela przed popełnianiem własnych błędów, jednak starał się się wskazać się mu właściwy kierunek. Tak naprawdę to nie on będzie doceniać w dłużej perspektywie czasu tę błyskotkę, tylko panna Beckett.
— Jakbym mógł...? Przymierzyć? — Poruszył zaczęty przez wytwórcę talizmanów temat, starając się nadać sytuacji weselszy charakter. Tym bardziej, iż szept, domniemane zmieszanie i niemalże nerwowe gesty ze strony Castora zdawały się być wprost stworzone do droczenia się z nim w ten sposób.
— Jestem pewien, że się w tym odnajdziesz. Bardzo chętnie rzucę okiem. W końcu będzie jeszcze niejedna okazja ku temu, bym zamówił takie błyskotki u ciebie. Ćwiczenie czyni mistrza. Dobrze prawisz. Jeśli chcemy coś osiągnąć to my powinniśmy panować nad strachem.
Nie zamierzał podcinać skrzydeł swojemu przyjacielowi, skoro dzięki nim wznosił się wysoko, mając szansę zdobycia szeroko pojętego doświadczenia w tej dziedzinie. Co więcej, Sprout miał szanse pozyskać najpewniej pierwszego stałego klienta.
— To najlepsze rozwiązanie — Ponownie posłał blondynowi pełny wdzięczności uśmiech. Spirytus nie należał do jego ulubionych trunków, jednak nie miał po co wybrzydzać. Czasy temu nie sprzyjały. — I twoje.
Uznał ten toast za nad wyraz przemyślany. Panująca wojna wpływała na wszystkie aspekty ich życia. Po upiciu pierwszego łyku kąciki jego ust zadrżały pod pod wpływem tego doznania. W naturalnym odruchu sięgnął po przystawki. Nie opowiadał o swoim życiu uczuciowym wszem i wobec, zwłaszcza kiedy dopiero robiło się poważnie między nimi.
— Jest wyjątkowa — Przyznał. Wydawać by się nie mógł lepiej trafić, chociaż czas pokaże jak rozwinie się ich relacja. Miał stabilną sytuację materialną, wynajmował małe mieszkanie i powoli nudził mu się kawalerski żywot.
— Wygląda na to, że to naprawdę dobry i ciekawy człowiek. Chętnie go poznam. Dobrze to o nim świadczy. Mogłem się tego spodziewać. Gdybym nie był dla niej dobry to by nie spotykałaby się ze mną — Westchnął w jakimś stopniu ciężko. Nie czuł pewnie w tym momencie. Niekoniecznie był gotowy na coś takiego, tym bardziej, że dla niego było jeszcze za wcześnie na zaręczyny.
I want to feel the sun shine
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
On my face like a new day's just begun
And I'll steal a moment's fun
And reflect on all those days long dead and gone
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Westchnienie ulgi uciekło spomiędzy jego warg, gdy Volans przyznał wprost, że wiedział, iż Castor nie miał względem niego żadnych podszytych niechęcią czy złośliwością zamiarów. Wystosowanie fortelu z braćmi również nie miało miejsca dla zrobienia mu przykrości; ot, po prostu ostatnimi czasy miał okazję porozmawiać z częścią ich Moore'owej kompanii, cieszył się, że mimo wszystko, przynajmniej z tego co widział, mają się dobrze i nie popadli w żadne niepokojące towarzystwo. Podobnie było zresztą ze Steffenem, którego przywołanie w niemal natychmiast odbiło się w jego reakcji w formie zaciśniętych nagle ust i nagłego, zrezygnowanego opuszczenia ramion.
— Dobra, dobra, Steffena w to nie mieszaj, on ma własne sprawy sercowe na głowie — może nie powinien próbować wymigać się od odpowiedzi przez przywołanie nadchodzącego przecież ślubu kolegi z Isabellą, ale Volans nie był przecież głupim człowiekiem. Wiedział, że jego kuzyn (świadomość, że Moore i Cattermole dzielili ze sobą więzy krwi, jeszcze bardziej uwypukliła to, jak mały potrafił być świat) był osobą o niesamowitych wręcz zdolnościach wyczuwania nawet najmniejszych zmian we własnym otoczeniu, co bardzo prędko przeszło w zdolności zbierania informacji oraz — częściej — plotek. Wszelkiego rodzaju. Castor z kolei był pewien, że Thomas nie zamierzał trzymać języka za zębami, w szczególności, że randka przez niego zainicjowana okazała się być randką udaną. Na pewno przekazał wieści swemu przyjacielowi, także kwestią czasu było to, aż Steffen puści je w świat dalej. Postawiony przed wyborem wypierania się i odmawiania odpowiedzi lub przekazania informacji na własnych zasadach, westchnął Castor raz jeszcze, tym razem z nutką rezygnacji, lecz uśmiech, który wygiął jego wargi, sugerował chyba wszystko, co działo się w tym momencie w jego sercu.
— Nie znasz. Mieszka w Londynie, ale jest ze Szkocji. No i jest ode mnie młodsza, jak Aidan szedł do Hogwartu to była chyba na trzecim roku wtedy? O ile numery nie płatają mi figli... — miał nadzieję, że już dostatecznie dowiódł, że szanse na to, iż Moore mógł kojarzyć jego wybrankę, były niewielkie. Mimo to czuł gdzieś podskórnie, że takie wyjaśnienia niekoniecznie mogą okazać się wystarczające, dlatego też kontynuował. — Nazywa się Finnie. Znaczy... Finley. Ale obiecałem, że będę ją nazywać Finnie. Jest... no bardzo śliczna. Ma takie jasne włosy, loki i gdzieniegdzie różowe pasma. Jest tancerką, więc figurę też ma przednią, a oczy... Jakby w nie spojrzeć, to ten popielaty kolor wciąga i nie chce puścić.
A że rozmarzył się nieco, to nie wyłapał nawet tego, iż jego gość zabawił się nieco jego kosztem. Otworzył więc szerzej oczy i zamrugał tak, jakby starał się przypomnieć, cóż to takiego mówił. A gdy już to zrobił, zaśmiał się niemal natychmiast i pokręcił przecząco głową.
— Nie, nie. Opowiedzieć mi jej reakcję. Albo po prostu przekazać, czy się spodobał. Ale gdzie to ja... — dłoń wyplątała się z jasnych włosów na moment, by poprawić okulary tkwiące na czubku jego nosa. Następnie przechylił się przez stół raz jeszcze, by nalać im kolejny kieliszek, lecz jeszcze nie zamierzał rozpoczynać toastu. — Przy tym wszystkim jeszcze Finnie jest bardzo... charakterna? Potrafi i nie boi się droczyć, a przy tym sprawia wciąż wrażenie takiej... dziewczęcej i delikatnej. Trudno mi to opisać, ale... widać chyba, że jestem zachwycony, prawda?
Ech, miał pytać się o to, co działo się między Moore'm a jego sąsiadką, a teraz dał się podejść i wygadał się na temat własnych miłosnych perypetii! Cały Sprout.
Dlatego też gdy alkohol przepłynął palącym ogniem w dół jego przełyku, a zaraz za nim mająca pomóc nieco w okiełznaniu mocy spirytusu także zagryzka, pozwolił sobie przechylić się nieco do przodu i skupić uwagę tymczasowo tylko i wyłącznie na temacie Beckettów. Skinął głową twierdząco na słowa Volansa o Trixie. Była wyjątkowa i na wyjątkowe szczęście zasługiwała. Chociaż wiadomość o tym, że ich związek kwitł już od października, nie była przez Castora spodziewana. Oczami wyobraźni nie widział Trixie u boku tak starszego mężczyzny, ale z drugiej strony mógł sobie wytłumaczyć, że dojrzałość, pewne osiągnięcia, które Volans zdążył w swym życiu zdobyć oraz względna stabilność stanowiły jego niezaprzeczalny atut.
— Także zachowuj się przyzwoicie, ale też nie staraj się mu jakoś przesadnie imponować. To mimo wszystko dobry obserwator i takim udawaniem, nawet w dobrej wierze, możesz sobie po prostu zaszkodzić. Jestem jednak przekonany, że gdy wujek upewni się co do dobroci twoich zamiarów, zyskasz bardzo silnego sprzymierzeńca.
Dłoń nieco po omacku odnalazła kieliszek, ponieważ uśmiechnięty Sprout nie spuszczał oczu z twarzy przyjaciela. Zamiast tego uniósł szkło, pozwalając sobie na jeszcze szerszy uśmiech.
— To co, teraz zdrowie wujka?
| z/t x2
— Dobra, dobra, Steffena w to nie mieszaj, on ma własne sprawy sercowe na głowie — może nie powinien próbować wymigać się od odpowiedzi przez przywołanie nadchodzącego przecież ślubu kolegi z Isabellą, ale Volans nie był przecież głupim człowiekiem. Wiedział, że jego kuzyn (świadomość, że Moore i Cattermole dzielili ze sobą więzy krwi, jeszcze bardziej uwypukliła to, jak mały potrafił być świat) był osobą o niesamowitych wręcz zdolnościach wyczuwania nawet najmniejszych zmian we własnym otoczeniu, co bardzo prędko przeszło w zdolności zbierania informacji oraz — częściej — plotek. Wszelkiego rodzaju. Castor z kolei był pewien, że Thomas nie zamierzał trzymać języka za zębami, w szczególności, że randka przez niego zainicjowana okazała się być randką udaną. Na pewno przekazał wieści swemu przyjacielowi, także kwestią czasu było to, aż Steffen puści je w świat dalej. Postawiony przed wyborem wypierania się i odmawiania odpowiedzi lub przekazania informacji na własnych zasadach, westchnął Castor raz jeszcze, tym razem z nutką rezygnacji, lecz uśmiech, który wygiął jego wargi, sugerował chyba wszystko, co działo się w tym momencie w jego sercu.
— Nie znasz. Mieszka w Londynie, ale jest ze Szkocji. No i jest ode mnie młodsza, jak Aidan szedł do Hogwartu to była chyba na trzecim roku wtedy? O ile numery nie płatają mi figli... — miał nadzieję, że już dostatecznie dowiódł, że szanse na to, iż Moore mógł kojarzyć jego wybrankę, były niewielkie. Mimo to czuł gdzieś podskórnie, że takie wyjaśnienia niekoniecznie mogą okazać się wystarczające, dlatego też kontynuował. — Nazywa się Finnie. Znaczy... Finley. Ale obiecałem, że będę ją nazywać Finnie. Jest... no bardzo śliczna. Ma takie jasne włosy, loki i gdzieniegdzie różowe pasma. Jest tancerką, więc figurę też ma przednią, a oczy... Jakby w nie spojrzeć, to ten popielaty kolor wciąga i nie chce puścić.
A że rozmarzył się nieco, to nie wyłapał nawet tego, iż jego gość zabawił się nieco jego kosztem. Otworzył więc szerzej oczy i zamrugał tak, jakby starał się przypomnieć, cóż to takiego mówił. A gdy już to zrobił, zaśmiał się niemal natychmiast i pokręcił przecząco głową.
— Nie, nie. Opowiedzieć mi jej reakcję. Albo po prostu przekazać, czy się spodobał. Ale gdzie to ja... — dłoń wyplątała się z jasnych włosów na moment, by poprawić okulary tkwiące na czubku jego nosa. Następnie przechylił się przez stół raz jeszcze, by nalać im kolejny kieliszek, lecz jeszcze nie zamierzał rozpoczynać toastu. — Przy tym wszystkim jeszcze Finnie jest bardzo... charakterna? Potrafi i nie boi się droczyć, a przy tym sprawia wciąż wrażenie takiej... dziewczęcej i delikatnej. Trudno mi to opisać, ale... widać chyba, że jestem zachwycony, prawda?
Ech, miał pytać się o to, co działo się między Moore'm a jego sąsiadką, a teraz dał się podejść i wygadał się na temat własnych miłosnych perypetii! Cały Sprout.
Dlatego też gdy alkohol przepłynął palącym ogniem w dół jego przełyku, a zaraz za nim mająca pomóc nieco w okiełznaniu mocy spirytusu także zagryzka, pozwolił sobie przechylić się nieco do przodu i skupić uwagę tymczasowo tylko i wyłącznie na temacie Beckettów. Skinął głową twierdząco na słowa Volansa o Trixie. Była wyjątkowa i na wyjątkowe szczęście zasługiwała. Chociaż wiadomość o tym, że ich związek kwitł już od października, nie była przez Castora spodziewana. Oczami wyobraźni nie widział Trixie u boku tak starszego mężczyzny, ale z drugiej strony mógł sobie wytłumaczyć, że dojrzałość, pewne osiągnięcia, które Volans zdążył w swym życiu zdobyć oraz względna stabilność stanowiły jego niezaprzeczalny atut.
— Także zachowuj się przyzwoicie, ale też nie staraj się mu jakoś przesadnie imponować. To mimo wszystko dobry obserwator i takim udawaniem, nawet w dobrej wierze, możesz sobie po prostu zaszkodzić. Jestem jednak przekonany, że gdy wujek upewni się co do dobroci twoich zamiarów, zyskasz bardzo silnego sprzymierzeńca.
Dłoń nieco po omacku odnalazła kieliszek, ponieważ uśmiechnięty Sprout nie spuszczał oczu z twarzy przyjaciela. Zamiast tego uniósł szkło, pozwalając sobie na jeszcze szerszy uśmiech.
— To co, teraz zdrowie wujka?
| z/t x2
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
Oliver Summers
Zawód : Twórca talizmanów, właściciel sklepu "Bursztynowy Świerzop"
Wiek : 24
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
❝ Weariness is a kind of madness.
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
OPCM : 11
UROKI : 0
ALCHEMIA : 31+10
UZDRAWIANIE : 11+1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Wilkołak
Zakon Feniksa
Miał dziwne przeczucie, nagły przebłysk niepokoju, że coś się święci już poprzedniego wieczora, gdy zaczynał nocny dyżur. Ten jednak na (nie)szczęście Perseusa był wyjątkowo spokojny, w związku z czym lord Black zaczął obawiać się, że nieszczęście wkrótce wyciągnie po niego swe szpony w najmniej spodziewanym momencie. Tak też stało się, gdy rankiem, wycieńczony po blisko dwunastu godzinach, przekroczył próg swej sypialni na Grimmauld Place. Kiedy poczuł charakterystyczne ciągnięcie w okolicy pępka, było już za późno, by sięgnąć po różdżkę, którą zaledwie kilka chwil wcześniej zostawił na szafce przy łóżku. Świat przed oczami zawirował, a w ustach poczuł metaliczny smak własnej krwi.
W następnej chwili leżał na drewnianej podłodze, z szeroko otwartymi oczami wpatrującymi się w dziwnie znajome belki na suficie. Zdezorientowany podniósł się do pozycji półsiedzącej i rozejrzał po pomieszczeniu. Zagracone — to była pierwsza myśl, jaka przyszła Perseusowi do głowy. Przytulne, podpowiedział głos z tyłu głowy, gdy już rozejrzał się po pomieszczeniu. Ogarnęło go ogromne uczucie deja vu; miał wrażenie, że już gdzieś widział to miejsce, choć nie potrafił określić gdzie, ani kiedy miało to miejsce. Ostrożnie więc podszedł do okna,
Pamiętał ten ogród, choć pokryty białym puchem wyglądał nieco inaczej, niż jesienią, kiedy złożył Aurorze niezapowiedzianą wizytę. Odsunął się od okna jak oparzony. Nie, to nie mogła być prawda. Nie widział jej prawie dwa miesiące, rany powoli zaczęły się zabliźniać, a on czuł, że powoli staje na nogi, że potrafi poradzić sobie bez niej. Wszystko to było jednak iluzją, która rozsypała się jak domek z kart. Chyba dlatego nie był w stanie usłyszeć tego, co działo się za jego plecami.
Ucieczka była najlepszym wyjściem z tej sytuacji, ale gdy tylko się odwrócił, ujrzał przed sobą Castora. Zdawał się być chudszy i poważniejszy, niż go zapamiętał, ale i sam Perseus nie narzekał na duży apetyt w ostatnich tygodniach, przez co musiał nieco mocniej zaciskać pas. — Zdaję sobie sprawę z tego, że wygląda to tak, jakby konsekwencja nie była moją mocną stroną, ale pozwól mi chociaż wyjaśnić... — zaczął z charakterystycznym dla siebie opanowaniem w głosie, mimo, że w środku cały drżał, próbując powstrzymać narastającą w nim panikę — Wygląda na to, że złapałem czkawkę teleportacyjną. Nie zamierzam zrobić niczego... Cóż, nawet gdybym chciał, to nie mam przy sobie nawet różdżki — kąciki ust uniosły się ku górze w nieznacznym uśmiechu, mającym na celu rozładowanie atmosfery — Bądź spokojny, odejdę.
Odziany w samą koszulę, bezbronny, na terytorium wroga w mroźny zimowy poranek. Duma i strach podpowiadały, że to lepsze, niż radzenie sobie z emocjami, jakie wiązały się z nieplanowaną wizytą na Wrzosowisku.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Salon
Szybka odpowiedź