Atrium
AutorWiadomość
Atrium
Choć mniej zdobne i nasycone przepychem, to prostokątne pomieszczenie pełni rolę dokładnie tę samą, którą cieszyło się w czasach świetności starożytnego Rzymu. Zewsząd otaczają je marmurowe kolumny, a w centralnej części odnaleźć można tradycyjną fontannę umilającą wypoczynek pod stropem. Niegdyś znajdowała się tu także kapliczka mająca utrwalić wspomnienia o przodkach, o poległych Abbottach, jednak w wyniku niefortunnego magicznego wypadku zdecydowano się zrezygnować z jej obecności. Na kamiennych ławach można podyskutować o mniej oficjalnych interesach, lub zwyczajnie przypatrzeć się trójce abbottowskich znikaczy, które często biorą kąpiele w tutejszej sadzawce.
12 grudnia
W swoim skądinąd króciutkim żywocie Livia miała już wielu nauczycieli. Mężnych, doświadczonych mentorów, którzy uchylali przed nią bram do nieskończonej wiedzy, jaką pojętny umysł chłonął radośnie - z należytymi przerwami na nastoletnie rozterki, przyjemności i pracę w rezerwacie znikaczy. Lord Romulus nalegał najczęściej, by samodzielnie przykładać rękę do pielęgnowania zdolności latorośli w dziedzinie obrony przed czarną magią, lecz gdy brakło mu czasu, oddelegowywał to zadanie zaufanym czarodziejom chętnym zjawić się w Dunster Castle, by dopilnować rozwoju magicznych umiejętności pannicy. Niektórzy z nich bieglej posługiwali się urokami i to próbowali jej przekazać, inni zaś postępowali zgodnie z wytycznymi lorda - ku jego zadowoleniu i wdzięczności -, powoli rozwijając w niej odpowiednie umiejętności.
Dziś temu zadaniu winien sprostać Vance Villan. Zaproszony do siedziby rodowej Abbottów o jedenastej godzinie przed południem, przyjęty przez służbę w klasycznym, starorzymskim atrium, gdzie oczekiwać miał nadejścia swej uczennicy, po uprzednim zaoferowaniu gościowi herbaty. Livia znała go, cóż, nie tak dobrze jak pozostałych wieloletnich nauczycieli, jednak mieli ze sobą styczność już wcześniej, a to wznieciło w płochliwym sercu kasztanowłosej sarenki nić zaufania względem mentora tej daty. Wierzyła także, że pan ojciec nie wybrałby dla niej źle - był wszakże człowiekiem najmądrzejszym pod słońcem, a to oznaczało, że każdy sprowadzony przezeń nauczyciel przeszedł uprzednio skrupulatną selekcję.
- Dzień dobry, panie Villan - odezwała się melodyjnie Abbottówna wkraczająca przez przejście podtrzymywane przez marmurowe kolumny. Lawendowa sukienka i włosy upięte w warkocz nie sugerowały ni trochę, że zjawiła się przed nim po to, by oddać się wspólnemu zanurzeniu w świecie magicznej defensywy - a jednak. - Mam nadzieję, że nie czeka pan na mnie zbyt długo? Przepraszam, lekcja eliksirów odrobinę przeciągnęła się przez wyjątkowo kleistą miksturę, która powinna była być płynna niczym woda - dodała, po czym dygnęła przed nim grzecznie, w dłoniach obracając powoli różdżkę wykonaną z dębu szypułkowego. Nieznany był jej motyw przewodni tego spotkania, wiedziała bowiem jedynie tyle, że ćwiczyć będą obronę, ale co dokładnie - to zależało wyłącznie od listownych ustaleń mężczyzny z jej drogim ojcem. Nie podejrzewała nawet, że przyjdzie im dziś zmierzyć się z patronusem, z zaklęciem, które wciąż niezbyt jej wychodziło... Młoda arystokratka posłała czarodziejowi ufny uśmiech i podeszła nieco bliżej, w tyle zostawiając swą ulubioną służącą i przyzwoitkę, Poppy. - Ale eliksiry już się zakończyły, a nasza lekcja zaczyna. Jestem z panem całą moją uwagą - zapewniła solennie; zawsze przykładała się przecież do zadań, nawet jeśli w brzuchu miała motyle pierwszych zauroczeń lub gdy myśli próbowały uciekać w kierunku rezerwatu.
slipping out of notice,
the beats of the heart chime, they are unmistakeably a sign of life. painted as far as the heavens reach, the sky is tinted in a shade of blue. endlessly it repeats itself, almost as if it were atop a boxed garden.
Livia Abbott
Zawód : działaczka na rzecz rezerwatu znikaczy, młoda dama
Wiek : 16
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
So I won't testify the crimes you're keeping score of. Why don't you throw me to the wolves? I thought you were one.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Przeszło dwanaście lat temu Vance miał przyjemność poprowadzenia swojej ostatniej lekcji w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Z łezką sentymentu wracał pamięcią do krótkiego, acz obfitego w doświadczenia okresu, gdy dzienną rutynę stanowił kontakt z pojętną, głodną wiedzy młodzieżą o wysokich ambicjach. Po dziś dzień pamiętał twarze podopiecznych, ich usposobienie, porażki i spektakularne sukcesy. Wielu sławetnych absolwentów Hogwartu zapisało się na kartach historii dzięki pobieranym tam naukom. Odsetek z nich wywodził się spod skrzydeł Villana, co było dla profesora największym zaszczytem; wszak serce każdego mentora promienieje, gdy uczeń stanie na równe nogi i przerośnie mistrza.
Przez naście lat wielu studentów kontynuowało edukację pod jego pieczą. Ceniono sobie bowiem nie tylko autorytet w dziedzinie, ale przede wszystkim jego osobowość. Niezwykle komunikatywny i swojski nauczyciel działał jak wabik na ambitnych, lgnąc do ludzi tak, jak oni do niego. Co więcej, profesor był istnym przykładem człowieka, który uczy się całe życie i czerpał garściami z doświadczeń swych uczniów, co napawało obustronną satysfakcją. Po czterdziestym piątym w jego życiu przybył i taki okres, w którym formacja wychowanków żyła z nim niemal w symbiozie, współdziałając wespół z jego żoną w nieoficjalnym, charytatywnym ugrupowaniu pomocy mugolakom. I choć Villan nigdy nie był wybitnym retorykiem, posiadał w sobie "to coś" - dla jednych pasję, dla innych niezrozumiały magnetyzm. Być może właśnie ten niezdefiniowany element charakteru wzbudził w Livii dozę zaufania względem czarodzieja, który dostrzegając rezolutne dziewczę, podniósł się energicznie na równe nogi i skłonił lekko, starając się zachować znamiona kultury; oko arystokratki dostrzegło jednak brak klasy w tym geście, wszak czego spodziewać się po mugolaku?
— Lady Abbott, jak dobrze widzieć promienny uśmiech na Twojej twarzy. Ta lekcja alchemii brzmi na wielce absorbującą. Zechcesz opowiedzieć mi, cóż to za mikstura i jak sobie poradziłaś? — przyjaźnie odsłonił bielutkie zęby w pełnej krasie. W jego wizerunku widniały pokłady niewymuszonej dystynkcji, absolutnie nie do pomylenia z savoir vivrem; mimo niskiego statusu wyróżniał się szczególnym zadbaniem. — Proszę się nie przejmować, pani. Czasu mam aż nadto, oczekiwania umilił mi widok tych przepięknych ptaków.
W istocie Vance Villan był oczarowany tym miejscem. To, co dla młodego dziewczęcia stanowiło codzienność, dla tego blisko pięćdziesięcioletniego faceta było marzeniem z pocztówek. Był średniozamożnym rezydentem tych biedniejszych stron miast, obracając się w kręgach osób o niskim statusie społecznym. Nie powinno więc dziwić, że pławił się widokiem atrium, jak gdyby chciał zapamiętać każdy metr kwadratowy i odtwarzać we wspomnieniach, by mieć co opowiadać Roxanne... kiedy już ją odnajdzie. Obserwując, najpewniej w towarzystwie młodej lady, okaz jednego z trzech znikaczy należących do Abbotów, na myśl o swojej córce nieco sposępniał. Gdyby jednak raczyła zwrócić na to uwagę, mężczyzna przywróciłby swój szeroki uśmiech jak za dotknięciem różdżki. Po krótkiej pogawędce i wymianie uprzejmości profesor zwrócił się do niej ciepłym głosem.
— Zechcesz podzielić się ze mną dotychczasową wiedzą z zakresu defensywy, pani? Posiadasz szczególne wyobrażenia, oczekiwania względem naszych lekcji? — zagadnął szczerze, by złapać z nią lepszy kontakt, w pewien sposób nadać kierunek ich spotkaniom. Wedle układu z ojcem szlachcianki, miał zupełną dowolność w programie nauczania; postanowił więc zbudować go indywidualnie z Livią.
Przez naście lat wielu studentów kontynuowało edukację pod jego pieczą. Ceniono sobie bowiem nie tylko autorytet w dziedzinie, ale przede wszystkim jego osobowość. Niezwykle komunikatywny i swojski nauczyciel działał jak wabik na ambitnych, lgnąc do ludzi tak, jak oni do niego. Co więcej, profesor był istnym przykładem człowieka, który uczy się całe życie i czerpał garściami z doświadczeń swych uczniów, co napawało obustronną satysfakcją. Po czterdziestym piątym w jego życiu przybył i taki okres, w którym formacja wychowanków żyła z nim niemal w symbiozie, współdziałając wespół z jego żoną w nieoficjalnym, charytatywnym ugrupowaniu pomocy mugolakom. I choć Villan nigdy nie był wybitnym retorykiem, posiadał w sobie "to coś" - dla jednych pasję, dla innych niezrozumiały magnetyzm. Być może właśnie ten niezdefiniowany element charakteru wzbudził w Livii dozę zaufania względem czarodzieja, który dostrzegając rezolutne dziewczę, podniósł się energicznie na równe nogi i skłonił lekko, starając się zachować znamiona kultury; oko arystokratki dostrzegło jednak brak klasy w tym geście, wszak czego spodziewać się po mugolaku?
— Lady Abbott, jak dobrze widzieć promienny uśmiech na Twojej twarzy. Ta lekcja alchemii brzmi na wielce absorbującą. Zechcesz opowiedzieć mi, cóż to za mikstura i jak sobie poradziłaś? — przyjaźnie odsłonił bielutkie zęby w pełnej krasie. W jego wizerunku widniały pokłady niewymuszonej dystynkcji, absolutnie nie do pomylenia z savoir vivrem; mimo niskiego statusu wyróżniał się szczególnym zadbaniem. — Proszę się nie przejmować, pani. Czasu mam aż nadto, oczekiwania umilił mi widok tych przepięknych ptaków.
W istocie Vance Villan był oczarowany tym miejscem. To, co dla młodego dziewczęcia stanowiło codzienność, dla tego blisko pięćdziesięcioletniego faceta było marzeniem z pocztówek. Był średniozamożnym rezydentem tych biedniejszych stron miast, obracając się w kręgach osób o niskim statusie społecznym. Nie powinno więc dziwić, że pławił się widokiem atrium, jak gdyby chciał zapamiętać każdy metr kwadratowy i odtwarzać we wspomnieniach, by mieć co opowiadać Roxanne... kiedy już ją odnajdzie. Obserwując, najpewniej w towarzystwie młodej lady, okaz jednego z trzech znikaczy należących do Abbotów, na myśl o swojej córce nieco sposępniał. Gdyby jednak raczyła zwrócić na to uwagę, mężczyzna przywróciłby swój szeroki uśmiech jak za dotknięciem różdżki. Po krótkiej pogawędce i wymianie uprzejmości profesor zwrócił się do niej ciepłym głosem.
— Zechcesz podzielić się ze mną dotychczasową wiedzą z zakresu defensywy, pani? Posiadasz szczególne wyobrażenia, oczekiwania względem naszych lekcji? — zagadnął szczerze, by złapać z nią lepszy kontakt, w pewien sposób nadać kierunek ich spotkaniom. Wedle układu z ojcem szlachcianki, miał zupełną dowolność w programie nauczania; postanowił więc zbudować go indywidualnie z Livią.
Vance Villan
Zawód : łamacz klątw, prywatny instruktor OPCM
Wiek : 49
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
Błękit był zaproszeniem wtedy, dzisiaj czerń jest rozkazem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gracja współmierna była do szlachetnego wychowania. Od najmłodszych lat pielęgnowano zwinność ruchów dziecięcia, byle tylko czarowała na salach balowych, zdolna krzesać uwielbienie i miłość - nie mogła więc winić Vance'a za to, że w ruchach czarodzieja o wojenno-naukowej profesji więcej było surowego, nieociosanego kamienia. Młodej pannicy i tak wcale nie zdawało się to przeszkadzać. Uśmiechnięta, podekscytowana wpatrywała się w jego pokłon i odpowiedziała łabędzim dygnięciem.
- Och, to była dość prosta mikstura, która nie powinna się dziś zbuntować - a jednak. Eliksir Volubilis. Znana jest panu ta nazwa? - spytała, szczęśliwa, że podjął temat. Nie każdy nauczyciel wykazywał zainteresowanie wszelką inną dziedziną jej życia, jej nauki, tymczasem Villan zdawał się skutecznie formować ją w swoim doświadczonym, mentorskim talencie. Odwracał uwagę od delikatnie mrowiącego zdenerwowania nadchodzącą lekcją; Livii bliższe były eliksiry i kadzidła, niźli to, czego uczyli ją znajomi pana ojca. - Odpowiednio uwarzona przywraca utracony głos. Nie jestem pewna, czy korzeń ciemiernika nie był pierwszej świeżości, czy może jego magiczne właściwości nadgryzły jakieś malutkie insekty... Ale złota mgiełka, która powinna unieść się nad kociołkiem, zainfekowała płyn, przez co przykleił się do cynowych ścianek jak galaretka - wyznała smutno. Każde marnotrawstwo komponentu wywoływało w niej poczucie niedoskonałości, kazało sądzić, że to jej wina, że to ona znów zawiodła, pomimo mnogości wszelkich innych czynników mogących zniweczyć nawet najdokładniejsze starania. Była przecież taka młoda. Dopiero uczyła się tej sztuki, daleko było jej do wielkich mistrzów - lecz cierpiała nad nieudanymi miksturami zupełnie jak gdyby te miały ocalić całą ludzkość, zawrócić bieg wojennej rzeki. - Nie można było jej uratować. Wielka szkoda. Nie była co prawda potrzebna nikomu z moich bliskich, ale... Och, zawsze warto mieć w swoim posiadaniu coś podobnego, prawda? - spojrzała na mężczyznę, delikatnie przechylając głowę do boku. Tak powtarzał jej jeden z wcześniejszych nauczycieli. Na zimne należało dmuchać, na każdą okoliczność należało być przygotowanym.
Livia zadumała się na chwilę, gdy pan Villan poprosił ją o streszczenie jej obecnych umiejętności obronnych. Przyjrzała się ptasio zdobionej różdżce w swoich dłoniach, milcząca, niepewna, nim zrozumiała, że czas ciszy przedłużał się zanadto.
- Ja... Och, jak to opowiedzieć? Wiem jak bronić się przed złymi zaklęciami, umiem przywołać przed sobą błyszczącą tarczę, choć czasem mnie zawodzi, znika w srebrnym pyle... - przyznała, zawstydzona. Niedoskonała - znowu. Ale w swym zakłopotaniu wierzyła w dobre intencje Vance'a, w to, że nie oceniłby jej przez to zbyt surowo. Isabella powtarzała, że biegłość w każdej sztuce wymagała wielu lat praktyki, nawet wielcy mistrzowie popełniali czasem błędy, a ona - mistrzem wszakże nie była. - Uczyłam się też czarów takich jak, hm, na przykład caelum, expelliarmus, vigilia, fortuno, herbarius nuntius, homenum revelio, oculus, riddiculus... - Abbottówna wymieniła jeszcze kilka innych nazw czarów, których standardowo nauczono by ją w Hogwarcie podczas lat edukacji, cały czas wpatrzona w Vance'a, jakby próbowała wystudiować z jego reakcji, czy była dla niego odpowiednio zaawansowaną uczennicą. - Ostatnio ćwiczyłam z panem ojcem expecto patronum, ale nie udało mi się jeszcze przywołać jego mglistej, zwierzęcej formy - dodała po chwili, marszcząc lekko nosek. - I na tym chyba zależałoby mi najbardziej, panie Villan. Chciałabym zaskoczyć mojego pana ojca, pokazać mu, że posiadłam tę umiejętność - jak bardzo byłby zaskoczony, jak ucieszony? Póki co widzę to tylko oczyma wyobraźni - uśmiechnęła się uprzejmie do czarodzieja; pozornie szczęśliwa, w sercu zaś samotna, Livia do tej pory nie mogła odnaleźć w swojej pamięci odpowiednio silnego, radosnego wspomnienia.
- Och, to była dość prosta mikstura, która nie powinna się dziś zbuntować - a jednak. Eliksir Volubilis. Znana jest panu ta nazwa? - spytała, szczęśliwa, że podjął temat. Nie każdy nauczyciel wykazywał zainteresowanie wszelką inną dziedziną jej życia, jej nauki, tymczasem Villan zdawał się skutecznie formować ją w swoim doświadczonym, mentorskim talencie. Odwracał uwagę od delikatnie mrowiącego zdenerwowania nadchodzącą lekcją; Livii bliższe były eliksiry i kadzidła, niźli to, czego uczyli ją znajomi pana ojca. - Odpowiednio uwarzona przywraca utracony głos. Nie jestem pewna, czy korzeń ciemiernika nie był pierwszej świeżości, czy może jego magiczne właściwości nadgryzły jakieś malutkie insekty... Ale złota mgiełka, która powinna unieść się nad kociołkiem, zainfekowała płyn, przez co przykleił się do cynowych ścianek jak galaretka - wyznała smutno. Każde marnotrawstwo komponentu wywoływało w niej poczucie niedoskonałości, kazało sądzić, że to jej wina, że to ona znów zawiodła, pomimo mnogości wszelkich innych czynników mogących zniweczyć nawet najdokładniejsze starania. Była przecież taka młoda. Dopiero uczyła się tej sztuki, daleko było jej do wielkich mistrzów - lecz cierpiała nad nieudanymi miksturami zupełnie jak gdyby te miały ocalić całą ludzkość, zawrócić bieg wojennej rzeki. - Nie można było jej uratować. Wielka szkoda. Nie była co prawda potrzebna nikomu z moich bliskich, ale... Och, zawsze warto mieć w swoim posiadaniu coś podobnego, prawda? - spojrzała na mężczyznę, delikatnie przechylając głowę do boku. Tak powtarzał jej jeden z wcześniejszych nauczycieli. Na zimne należało dmuchać, na każdą okoliczność należało być przygotowanym.
Livia zadumała się na chwilę, gdy pan Villan poprosił ją o streszczenie jej obecnych umiejętności obronnych. Przyjrzała się ptasio zdobionej różdżce w swoich dłoniach, milcząca, niepewna, nim zrozumiała, że czas ciszy przedłużał się zanadto.
- Ja... Och, jak to opowiedzieć? Wiem jak bronić się przed złymi zaklęciami, umiem przywołać przed sobą błyszczącą tarczę, choć czasem mnie zawodzi, znika w srebrnym pyle... - przyznała, zawstydzona. Niedoskonała - znowu. Ale w swym zakłopotaniu wierzyła w dobre intencje Vance'a, w to, że nie oceniłby jej przez to zbyt surowo. Isabella powtarzała, że biegłość w każdej sztuce wymagała wielu lat praktyki, nawet wielcy mistrzowie popełniali czasem błędy, a ona - mistrzem wszakże nie była. - Uczyłam się też czarów takich jak, hm, na przykład caelum, expelliarmus, vigilia, fortuno, herbarius nuntius, homenum revelio, oculus, riddiculus... - Abbottówna wymieniła jeszcze kilka innych nazw czarów, których standardowo nauczono by ją w Hogwarcie podczas lat edukacji, cały czas wpatrzona w Vance'a, jakby próbowała wystudiować z jego reakcji, czy była dla niego odpowiednio zaawansowaną uczennicą. - Ostatnio ćwiczyłam z panem ojcem expecto patronum, ale nie udało mi się jeszcze przywołać jego mglistej, zwierzęcej formy - dodała po chwili, marszcząc lekko nosek. - I na tym chyba zależałoby mi najbardziej, panie Villan. Chciałabym zaskoczyć mojego pana ojca, pokazać mu, że posiadłam tę umiejętność - jak bardzo byłby zaskoczony, jak ucieszony? Póki co widzę to tylko oczyma wyobraźni - uśmiechnęła się uprzejmie do czarodzieja; pozornie szczęśliwa, w sercu zaś samotna, Livia do tej pory nie mogła odnaleźć w swojej pamięci odpowiednio silnego, radosnego wspomnienia.
slipping out of notice,
the beats of the heart chime, they are unmistakeably a sign of life. painted as far as the heavens reach, the sky is tinted in a shade of blue. endlessly it repeats itself, almost as if it were atop a boxed garden.
Livia Abbott
Zawód : działaczka na rzecz rezerwatu znikaczy, młoda dama
Wiek : 16
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
So I won't testify the crimes you're keeping score of. Why don't you throw me to the wolves? I thought you were one.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Za czasów Dumbledora w Szkole Magii i Czarodziejstwa instruktorzy mieli przywilej stania ponad podziałami. Dla Villana nie miał znaczenia status społeczny i czystość krwi, ścisłe zasady zobowiązywały go bowiem do równego traktowania każdego z uczniów. Praca poza murami Hogwartu odbierała mu ten komfort, wszystkich podopiecznych należało traktować indywidualnie. Brak doświadczenia w nauczaniu arystokratów wywoływał u niego pewne obawy. Szczęściem dziewczę prędko je rozwiało, okazując życzliwość i dobre maniery. Już w pierwszych słowach Livia zaimponowała korepetytorowi, emanując widzialną aurą pasji i ambicji. Abbottówna ukierunkowana była wprawdzie na przedmioty ścisłe, czemu dowodziło jej zainteresowanie alchemią, jednakże wierzył, że z odpowiednim podejściem będzie zdolny zaciekawić ją swoją dziedziną magii.
— Owszem, lady. Miałem okazję sporządzać ten eliksir. Winnaś wiedzieć, że zawodowo zajmuję się także prewencją i przeciwdziałaniu klątwom; czasami wzywano mnie do przełamania Silencio lub paskudniejszych uroków. Moja ukochana żona przez długie lata wyręczała mnie w warzeniu mikstur, lecz przyszedł w życiu okres, kiedy sam postanowiłem zgłębić tę dziedzinę. Jestem nią oczarowany. — odpowiedział z uśmiechem od ucha do ucha. Zgodnie z prawdą, na temat samej alchemii wiedział niewiele. Inwestycja w nowy kociołek była jednak strzałem w dziesiątkę: ten zdawał się wybaczać wiele błędów i poszerzać kompetencje użytkownika. — Wszyscy nosimy na barkach brzemię porażek. Wyznam Ci, lady, że nawet mistrzowie często je popełniają, choć nie wszyscy będą skłonni się do nich przyznać. Jednakże to właśnie dzięki nim możemy stale doskonalić umiejętności i poszerzać swoje kompetencje. Czymże byłby sukces bez niepowodzeń i czy dawałby nam taką satysfakcję, gdyby był zawsze w naszym zasięgu? — pogładził bujne wąsisko, gdy z jego ust wypłynął strumień motywacji. Chciał zniwelować stres młodej damy i pozytywnie nastawić ją do nadchodzącej lekcji. — Alchemia i samoobrona idealnie ze sobą współgrają. Jak zdołałaś zauważyć, pani, zawsze warto mieć pod ręką narzędzie do niwelowania skutków - mikstury. Jednak to właśnie dzięki zaklęciom defensywnym możemy zapobiegać ich przyczynom, wspomagając się wywarami, gdy inne metody zawiodą. Niestety, czasem nawet najpotężniejszy eliksir nie odwróci rezultatów złośliwego uroku, a bariera ochronna nie uformuje się w czas, dlatego obie dziedziny są równie ważne. Zgodzisz się ze mną, lady?
Gdy zapytał o jej zdolności w omawianym temacie, zauważył jej zmieszanie, absolutnie niepotrzebne. Prawdę mówiąc chciał oduczyć ją niezdrowych nawyków, cechując się nieufnością w stosunku do kolegów po fachu. Nauczał w przekonaniu, że to jego własne metody są najskuteczniejsze i mimo że mogło być to zdanie nad wyrost, dotychczas niewiele sytuacji przeczyło tej tezie.
— Lady Abbott, stres ma szczególny wpływ na efektywność zaklęcia. Pamiętaj, co mówiłem o porażkach i nie zniechęcaj się, a wkrótce stworzysz tak stabilną tarczę, że nie przebije jej żadne standardowe zaklęcie. — reakcją było pełne przekonanie, że niezależnie od dotychczasowych nauk, to z pomocą jego lekcji wykształci niezbędne zdolności obronne. Mogła więc być spokojna o swoje braki i interpretować jego słowa z nadzieją, że pomoże w ich uzupełnieniu. Gdy tylko usłyszał, że panna nie radzi sobie najlepiej z czarowaniem Patronusa, uspokoił jej zapał spokojnym gestem uniesionych w górze rąk. — Dziś skupimy się na utrwalaniu dotychczasowej wiedzy, pani. Jednakże obiecuję, że na koniec naszej lekcji spełnię Twe życzenie i w ramach wstępu do przyszłych zajęć, spróbujemy wyczarować Patronusa. Bądź jednak świadoma, że to jedno z trudniejszych zaklęć i wielu osobom nie jest pisane korzystanie z pełni jego potencjału. Gdy będziesz gotowa, ustaw się po drugiej stronie pomieszczenia, rzuć na mnie dowolny urok i obserwuj moje ruchy. Protego będzie pierwszym zaklęciem, jakie sobie powtórzymy. — wyciągnął teraz swą różdżkę, eksponując ogromne, bowiem osiemnastocalowe drewno jarzębiny, które dzierżył pewnym chwytem w prawej dłoni.
— Owszem, lady. Miałem okazję sporządzać ten eliksir. Winnaś wiedzieć, że zawodowo zajmuję się także prewencją i przeciwdziałaniu klątwom; czasami wzywano mnie do przełamania Silencio lub paskudniejszych uroków. Moja ukochana żona przez długie lata wyręczała mnie w warzeniu mikstur, lecz przyszedł w życiu okres, kiedy sam postanowiłem zgłębić tę dziedzinę. Jestem nią oczarowany. — odpowiedział z uśmiechem od ucha do ucha. Zgodnie z prawdą, na temat samej alchemii wiedział niewiele. Inwestycja w nowy kociołek była jednak strzałem w dziesiątkę: ten zdawał się wybaczać wiele błędów i poszerzać kompetencje użytkownika. — Wszyscy nosimy na barkach brzemię porażek. Wyznam Ci, lady, że nawet mistrzowie często je popełniają, choć nie wszyscy będą skłonni się do nich przyznać. Jednakże to właśnie dzięki nim możemy stale doskonalić umiejętności i poszerzać swoje kompetencje. Czymże byłby sukces bez niepowodzeń i czy dawałby nam taką satysfakcję, gdyby był zawsze w naszym zasięgu? — pogładził bujne wąsisko, gdy z jego ust wypłynął strumień motywacji. Chciał zniwelować stres młodej damy i pozytywnie nastawić ją do nadchodzącej lekcji. — Alchemia i samoobrona idealnie ze sobą współgrają. Jak zdołałaś zauważyć, pani, zawsze warto mieć pod ręką narzędzie do niwelowania skutków - mikstury. Jednak to właśnie dzięki zaklęciom defensywnym możemy zapobiegać ich przyczynom, wspomagając się wywarami, gdy inne metody zawiodą. Niestety, czasem nawet najpotężniejszy eliksir nie odwróci rezultatów złośliwego uroku, a bariera ochronna nie uformuje się w czas, dlatego obie dziedziny są równie ważne. Zgodzisz się ze mną, lady?
Gdy zapytał o jej zdolności w omawianym temacie, zauważył jej zmieszanie, absolutnie niepotrzebne. Prawdę mówiąc chciał oduczyć ją niezdrowych nawyków, cechując się nieufnością w stosunku do kolegów po fachu. Nauczał w przekonaniu, że to jego własne metody są najskuteczniejsze i mimo że mogło być to zdanie nad wyrost, dotychczas niewiele sytuacji przeczyło tej tezie.
— Lady Abbott, stres ma szczególny wpływ na efektywność zaklęcia. Pamiętaj, co mówiłem o porażkach i nie zniechęcaj się, a wkrótce stworzysz tak stabilną tarczę, że nie przebije jej żadne standardowe zaklęcie. — reakcją było pełne przekonanie, że niezależnie od dotychczasowych nauk, to z pomocą jego lekcji wykształci niezbędne zdolności obronne. Mogła więc być spokojna o swoje braki i interpretować jego słowa z nadzieją, że pomoże w ich uzupełnieniu. Gdy tylko usłyszał, że panna nie radzi sobie najlepiej z czarowaniem Patronusa, uspokoił jej zapał spokojnym gestem uniesionych w górze rąk. — Dziś skupimy się na utrwalaniu dotychczasowej wiedzy, pani. Jednakże obiecuję, że na koniec naszej lekcji spełnię Twe życzenie i w ramach wstępu do przyszłych zajęć, spróbujemy wyczarować Patronusa. Bądź jednak świadoma, że to jedno z trudniejszych zaklęć i wielu osobom nie jest pisane korzystanie z pełni jego potencjału. Gdy będziesz gotowa, ustaw się po drugiej stronie pomieszczenia, rzuć na mnie dowolny urok i obserwuj moje ruchy. Protego będzie pierwszym zaklęciem, jakie sobie powtórzymy. — wyciągnął teraz swą różdżkę, eksponując ogromne, bowiem osiemnastocalowe drewno jarzębiny, które dzierżył pewnym chwytem w prawej dłoni.
Vance Villan
Zawód : łamacz klątw, prywatny instruktor OPCM
Wiek : 49
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
Błękit był zaproszeniem wtedy, dzisiaj czerń jest rozkazem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zielone oczęta zabłysły zachwytem - a zaufanie zakwitło, nie tylko już zrodzone z ojcowskiej rekomendacji, lecz z sympatii, szczerej i powitanej z pewnego rodzaju ulgą.
- Naprawdę? - podjęła pierwej cichutko. O eliksirach mogła bowiem mówić godzinami, o miksturach warzonych w cynowych kociołkach, o chochlach, miarach i szklanych fiolkach, o przygotowywaniu ingrediencji i odpowiednim wykorzystaniu ich współmiernie do obecnej fazy księżyca. Rzadko jednak odnajdywała podobne pokrewieństwo w innych duszach. Jeśli nie liczyć ukochanej pani matki, drogiej Isabelli i, naturalnie, mentorów wykładających przed nią tę newralgiczną sztukę. Młódka postąpiła kilka kroków do przodu, w stronę Vance'a, niemal jak oswojona łania, przypatrując się mężczyźnie uważnie, z nieskrywanym szczęściem. - A zatem dopiero odkrywa pan pierwsze radości płynące z warzenia eliksirów, jak rozumiem? Och, zazdroszczę! Czasem chciałabym przeżyć to jeszcze raz. Zgłębić podstawy, zupełnie ich nie znając, wkroczyć do tego świata z innym spojrzeniem, świeżym, przejść tę samą drogę - uśmiechnęła się miło, dziewczęco, splatając przed sobą dłonie, pomiędzy palcami elegancko utrzymując różdżkę zdobioną żłobieniem ptasich skrzydeł. Kuriozalne, jednocześnie bała się popełniać błędy na coraz to wyższych stopniach schodów prowadzących ku biegłości w bliskiej jej profesji, ale tym samym tęskniła do pierwszych potknięć nowicjusza, do absolutnej niewiedzy, odkrywania czegoś na nowo. - Posiada pan swoją ulubioną miksturę? - spytała.
Mądrość płynąca z obszernej odpowiedzi czarodzieja ponownie przyozdobiła jej twarz rumieńcem. Miał rację, jak wielu przed nim, a mimo to Livia z wręcz oślim uporem wciąż upatrywała u siebie oznak słabości.
- Choć wie to mój umysł, panie Villan, serce często pozostaje głuche - przyznała Abbottówna, usta na moment ułożywszy w posmutniałą podkówkę. Miała tendencję do rozpamiętywania swoich porażek, czy to większych, czy mniejszych; zamiast udać się w nocne objęcia i odpłynąć w słodką krainę snów, przewracała się z boku na bok, powtarzając w myślach moment, gdy okazała się niewystarczająca. Tym razem jednak odegnała od siebie melancholię, rozpogodzona kolejnym zaoferowanym przez mentora uśmiechem i odwzajemniła ów gest, wdzięczna. - Ale nic nie przychodzi do człowieka, który w marazmie czeka na cud, to prawda. Mój drogi starszy brat powtarza, że pokonywanie własnych słabości świadczy o sile charakteru. Zawsze potrafi tymi słowami ukoić moje wątpliwości - jak pan czyni to teraz - wyjawiła bez zbędnej kokieterii, stwierdzając jedynie fakt. Vance był prawdziwym człowiekiem swojego fachu, wiedział jak pokierować umysłem przesiąkniętym niepewnością, od pierwszych minut ich wspólnego spotkania biegle sterując Livią ku spokojowi. Po raz kolejny także wzniecił jej ciekawość, gdy wspomniał o tym, że mikstury mogły zaleczać, ale nie działały prewencyjnie. Przed okrucieństwem złych intencji często broniły właśnie zaklęcia. Abbottówna przenalizowała uwagę nauczyciela, po czym skinęła lekko głową. - Och, nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. Brzmi to niemal jak medycyna. Remedium uleczy, ale tylko odpowiednia profilaktyka powstrzyma rozwój kataru - zauważyła, o wiele przyjemniej podchodząc teraz do perspektywy wymiany wiązek zaklęć z doświadczonym byłym profesorem. - Dobrze, jestem gotowa. Spróbujmy, panie Villan.
Kolejne kiwnięcie towarzyszyło jej już w drodze do wyznaczonego w atrium miejsca. Zajęli pozycje naprzeciw siebie w bezpiecznej odległości od fontanny, by nie przestraszyć kąpiących się w wodzie znikaczy, zaś Livia uniosła przed siebie nieco drżącą wciąż rękę dzierżącą różdżkę. Czy miało to znaczenie jaki urok wybierze? Może to też był test, ale utajniony? Oddech trzepotał w piersi przez chwilę wypełnioną ciszą, nim dziewczątko zdecydowało się rzucić, w istocie, dowolny urok. Łagodny, pewny na tyle, by nie musiała nadto skupiać uwagi na niczym innym jak obserwacji tarczy przyzwanej przez mężczyznę. Nie dostrzegła w słowach Villana kłamstwa ani złośliwości - nie chciał jej oceniać, wiedziała to świadomie i podświadomie, musiała jedynie sobie o tym przypomnieć.
- Rictusempra - wypowiedziała zatem spokojnie, a wiązka zgodnie z oczekiwaniem pomknęła w jego kierunku.
- Naprawdę? - podjęła pierwej cichutko. O eliksirach mogła bowiem mówić godzinami, o miksturach warzonych w cynowych kociołkach, o chochlach, miarach i szklanych fiolkach, o przygotowywaniu ingrediencji i odpowiednim wykorzystaniu ich współmiernie do obecnej fazy księżyca. Rzadko jednak odnajdywała podobne pokrewieństwo w innych duszach. Jeśli nie liczyć ukochanej pani matki, drogiej Isabelli i, naturalnie, mentorów wykładających przed nią tę newralgiczną sztukę. Młódka postąpiła kilka kroków do przodu, w stronę Vance'a, niemal jak oswojona łania, przypatrując się mężczyźnie uważnie, z nieskrywanym szczęściem. - A zatem dopiero odkrywa pan pierwsze radości płynące z warzenia eliksirów, jak rozumiem? Och, zazdroszczę! Czasem chciałabym przeżyć to jeszcze raz. Zgłębić podstawy, zupełnie ich nie znając, wkroczyć do tego świata z innym spojrzeniem, świeżym, przejść tę samą drogę - uśmiechnęła się miło, dziewczęco, splatając przed sobą dłonie, pomiędzy palcami elegancko utrzymując różdżkę zdobioną żłobieniem ptasich skrzydeł. Kuriozalne, jednocześnie bała się popełniać błędy na coraz to wyższych stopniach schodów prowadzących ku biegłości w bliskiej jej profesji, ale tym samym tęskniła do pierwszych potknięć nowicjusza, do absolutnej niewiedzy, odkrywania czegoś na nowo. - Posiada pan swoją ulubioną miksturę? - spytała.
Mądrość płynąca z obszernej odpowiedzi czarodzieja ponownie przyozdobiła jej twarz rumieńcem. Miał rację, jak wielu przed nim, a mimo to Livia z wręcz oślim uporem wciąż upatrywała u siebie oznak słabości.
- Choć wie to mój umysł, panie Villan, serce często pozostaje głuche - przyznała Abbottówna, usta na moment ułożywszy w posmutniałą podkówkę. Miała tendencję do rozpamiętywania swoich porażek, czy to większych, czy mniejszych; zamiast udać się w nocne objęcia i odpłynąć w słodką krainę snów, przewracała się z boku na bok, powtarzając w myślach moment, gdy okazała się niewystarczająca. Tym razem jednak odegnała od siebie melancholię, rozpogodzona kolejnym zaoferowanym przez mentora uśmiechem i odwzajemniła ów gest, wdzięczna. - Ale nic nie przychodzi do człowieka, który w marazmie czeka na cud, to prawda. Mój drogi starszy brat powtarza, że pokonywanie własnych słabości świadczy o sile charakteru. Zawsze potrafi tymi słowami ukoić moje wątpliwości - jak pan czyni to teraz - wyjawiła bez zbędnej kokieterii, stwierdzając jedynie fakt. Vance był prawdziwym człowiekiem swojego fachu, wiedział jak pokierować umysłem przesiąkniętym niepewnością, od pierwszych minut ich wspólnego spotkania biegle sterując Livią ku spokojowi. Po raz kolejny także wzniecił jej ciekawość, gdy wspomniał o tym, że mikstury mogły zaleczać, ale nie działały prewencyjnie. Przed okrucieństwem złych intencji często broniły właśnie zaklęcia. Abbottówna przenalizowała uwagę nauczyciela, po czym skinęła lekko głową. - Och, nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. Brzmi to niemal jak medycyna. Remedium uleczy, ale tylko odpowiednia profilaktyka powstrzyma rozwój kataru - zauważyła, o wiele przyjemniej podchodząc teraz do perspektywy wymiany wiązek zaklęć z doświadczonym byłym profesorem. - Dobrze, jestem gotowa. Spróbujmy, panie Villan.
Kolejne kiwnięcie towarzyszyło jej już w drodze do wyznaczonego w atrium miejsca. Zajęli pozycje naprzeciw siebie w bezpiecznej odległości od fontanny, by nie przestraszyć kąpiących się w wodzie znikaczy, zaś Livia uniosła przed siebie nieco drżącą wciąż rękę dzierżącą różdżkę. Czy miało to znaczenie jaki urok wybierze? Może to też był test, ale utajniony? Oddech trzepotał w piersi przez chwilę wypełnioną ciszą, nim dziewczątko zdecydowało się rzucić, w istocie, dowolny urok. Łagodny, pewny na tyle, by nie musiała nadto skupiać uwagi na niczym innym jak obserwacji tarczy przyzwanej przez mężczyznę. Nie dostrzegła w słowach Villana kłamstwa ani złośliwości - nie chciał jej oceniać, wiedziała to świadomie i podświadomie, musiała jedynie sobie o tym przypomnieć.
- Rictusempra - wypowiedziała zatem spokojnie, a wiązka zgodnie z oczekiwaniem pomknęła w jego kierunku.
slipping out of notice,
the beats of the heart chime, they are unmistakeably a sign of life. painted as far as the heavens reach, the sky is tinted in a shade of blue. endlessly it repeats itself, almost as if it were atop a boxed garden.
Livia Abbott
Zawód : działaczka na rzecz rezerwatu znikaczy, młoda dama
Wiek : 16
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
So I won't testify the crimes you're keeping score of. Why don't you throw me to the wolves? I thought you were one.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Dostrzegł błysk w jej oku. Choć był w tej rozmowie całkiem szczery, trafną uwagą jest, że doborem słów starał się nakierować młódkę na zachowanie spokoju, wzbudzając jej sympatię. Już na starcie osiągnął skromny sukces, kupując sobie zaufanie dziewczęcia. Kiwnął głową, potakując w odpowiedzi na radosne, cichutkie pytanie, zwabiając ją bliżej. Doskonale wiedział, jakie myśli mogą chodzić jej po głowie, wszak sam był pasjonatem i uwielbiał wdawać się w tematyczne konwersacje. Jednakże, mimo szczerych chęci - czas tykał, toteż pogawędka pozostała w komfortowej strefie niezasobożernych ogólników.
— Oczywiście podstawy znałem od dawna, lecz hobbystycznie poszerzam wiedzę stosunkowo od niedawna. Bez zbędnych przechwałek przyznam, że bez złotego kociołka warzyłbym wątpliwej jakości trucizny... Jednakże to narzędzie niczym własna różdżka współgra ze mną i niweluje uboczne skutki niepowodzeń, a posługując się nim, czuję, że potrafię sporządzić lepsze mikstury. Ostatnimi czasy zainteresowałem się także wytwarzaniem talizmanów. — gdy arystokratka uzewnętrzniła nostalgiczne przemyślenia, wrócił na moment pamięcią do swych lat szkolnych. Równie zachłannie przyswajał wówczas wiedzę o starożytnych runach, jakże pasjonującym narzędziu zniszczenia w rękach czarnoksiężników. Od zawsze jednak stawiał się w roli obrońcy uciśnionych, toteż studiowanie pisma runicznego było dla niego niczym innym, jak prewencją, w której przecież pragnął się specjalizować. Czas pokazał, że wytrwałość popłaciła i osiągnął wysoki stopień zaawansowania w swej dziedzinie, ale z nostalgią wspominał swoje zawodowe egzaminy, sukcesy, porażki. — Czuwający Strażnik. Eliksir bojowy na bazie krwi reema, który wyostrza percepcję i sprawia, że dzięki niemu ignorujemy wszelkie rozpraszacze. Jest bardzo praktyczny i często noszę przy sobie fiolkę lub dwie, nigdy nie wiadomo. Dziś jednak nie zabrałem ze sobą żadnego eliksiru, gdyż nie miałem czasu zebrać ani zamówić ingrediencji. Wielka szkoda, gdyż uwielbiam leśne spacery, odnajduję wtedy chwilę wytchnienia, której wszyscy czasami potrzebujemy. — nostalgiczne emocje jeszcze przez chwilę utrzymywały się w profesorze. Posługując się nimi, wyciągnął asa z rękawa, by uświadomić dziewczę, że porażki często prowadzą do pozytywnych sytuacji. — Lady Livio, proszę pozwolić mi zatem przemówić do Twego serca. Do dziś noszę na ciele brzemię porażki i swej młodzieńczej nieuwagi, która sprowadziła na mnie efekt klątwy. Pomieszczenie stanęło w płomieniach i nie wiem, co by się ze mną stało, gdyby nie profesjonalna pomoc ówczesnych uzdrowicieli Szpitala Świętego Munga. Zapadłem w śpiączkę farmakologiczną, a moja rekonwalescencja trwała dość długo. Proszę sobie wyobrazić zapach sterylności, podawanych ziół i łagodny głos wybrzmiewający w cichej sali szpitalnej. A później widok niezwykle pięknej kobiety tuż po otwarciu oczu. W takich okolicznościach poznałem swą żonę Maxine. I proszę mnie źle nie zrozumieć: nie twierdzę, że wyszedłem na tym idealnie, do dziś mam przed oczami trawiące płomienie, które mogły doprowadzić mnie do śmierci. Jednakże gdyby nie błąd, który wówczas popełniłem, nigdy nie poznałbym przyszłej żony. Mamy córkę, rok młodszą od Ciebie, lady. — Jeżeli nie ckliwa, miłosna historia - rzeczywiście nic nie było w stanie przekonać Livii, że porażki zdarzają się każdemu i niekiedy przynoszą pozytywne efekty. Chwilę później konwersacja przeszła na inne tory, a młódka opowiadała mu o nowym spojrzeniu na wykładany przedmiot. — To bardzo trafne porównanie, moja pani. I choć presja jest nieco większa, proszę mi wierzyć, że skuteczna obrona jest równie - jeśli nie bardziej — tutaj zobaczyła lekko zadziorny, standardowy uśmiech nauczyciela, który przekonuje, jaki to idealny jest nauczany przez niego przedmiot — satysfakcjonująca niż pokonanie jakiegokolwiek kataru. Tak jak magia lecznicza, potrafi ratować życia i właśnie dlatego warto znać jej tajniki.
Rictusempra była dokładnie takim zaklęciem, jakiego się spodziewał. Wiedział, że dziewczę nie będzie próbować wyrządzić mu krzywdy, nawet wiedząc, że jest profesjonalistą zdolnym do obrony przed niebezpiecznym urokiem; sprawiała wrażenie zbyt delikatnej. Odnotował to w myślach - z pewnością będą musieli popracować nad jej pewnością siebie i bezkompromisowością w pojedynkach. Kiedy tylko zobaczył, że dziewczę wypowiada inkantację, głośno krzyknął - na tyle, by usłyszała jego intonację z odległości, wypowiadając słowa zaklęcia.
— Protego! — rozległ się okrzyk, któremu towarzyszył charakterystyczny gest dłonią. Z różdżki wydobyło się silne, białe światło, którego efektem było utworzenie tarczy ochronnej o niebywałej mocy. Dziewczę mogło dostrzec gołym okiem, jak wiązka zaklęcia zatrzymuje się na barierze, a czarodziej tkwi w nienaruszonym stanie.
— Proszę się przygotować, lady! Expelliarmus! — rzucił zaklęcie rozbrajające, którego wiązka w analogii popłynęła w jej stronę. Lekcja, którą mogła wyciągnąć z tego zdarzenia, była prosta: musiała prędko podjąć reakcję, gdyż mimo ostrzeżenia, mogła tkwić skonfundowana w miejscu. Jeśli jednak była pilną uczennicą, podświadomie wiedziała, że mężczyzna wykrzyknął inkantację zaklęcia ochronnego jeszcze zanim z jej różdżki popłynął czar, uświadamiając ją tym samym, jak ważny jest czas reakcji.
— Oczywiście podstawy znałem od dawna, lecz hobbystycznie poszerzam wiedzę stosunkowo od niedawna. Bez zbędnych przechwałek przyznam, że bez złotego kociołka warzyłbym wątpliwej jakości trucizny... Jednakże to narzędzie niczym własna różdżka współgra ze mną i niweluje uboczne skutki niepowodzeń, a posługując się nim, czuję, że potrafię sporządzić lepsze mikstury. Ostatnimi czasy zainteresowałem się także wytwarzaniem talizmanów. — gdy arystokratka uzewnętrzniła nostalgiczne przemyślenia, wrócił na moment pamięcią do swych lat szkolnych. Równie zachłannie przyswajał wówczas wiedzę o starożytnych runach, jakże pasjonującym narzędziu zniszczenia w rękach czarnoksiężników. Od zawsze jednak stawiał się w roli obrońcy uciśnionych, toteż studiowanie pisma runicznego było dla niego niczym innym, jak prewencją, w której przecież pragnął się specjalizować. Czas pokazał, że wytrwałość popłaciła i osiągnął wysoki stopień zaawansowania w swej dziedzinie, ale z nostalgią wspominał swoje zawodowe egzaminy, sukcesy, porażki. — Czuwający Strażnik. Eliksir bojowy na bazie krwi reema, który wyostrza percepcję i sprawia, że dzięki niemu ignorujemy wszelkie rozpraszacze. Jest bardzo praktyczny i często noszę przy sobie fiolkę lub dwie, nigdy nie wiadomo. Dziś jednak nie zabrałem ze sobą żadnego eliksiru, gdyż nie miałem czasu zebrać ani zamówić ingrediencji. Wielka szkoda, gdyż uwielbiam leśne spacery, odnajduję wtedy chwilę wytchnienia, której wszyscy czasami potrzebujemy. — nostalgiczne emocje jeszcze przez chwilę utrzymywały się w profesorze. Posługując się nimi, wyciągnął asa z rękawa, by uświadomić dziewczę, że porażki często prowadzą do pozytywnych sytuacji. — Lady Livio, proszę pozwolić mi zatem przemówić do Twego serca. Do dziś noszę na ciele brzemię porażki i swej młodzieńczej nieuwagi, która sprowadziła na mnie efekt klątwy. Pomieszczenie stanęło w płomieniach i nie wiem, co by się ze mną stało, gdyby nie profesjonalna pomoc ówczesnych uzdrowicieli Szpitala Świętego Munga. Zapadłem w śpiączkę farmakologiczną, a moja rekonwalescencja trwała dość długo. Proszę sobie wyobrazić zapach sterylności, podawanych ziół i łagodny głos wybrzmiewający w cichej sali szpitalnej. A później widok niezwykle pięknej kobiety tuż po otwarciu oczu. W takich okolicznościach poznałem swą żonę Maxine. I proszę mnie źle nie zrozumieć: nie twierdzę, że wyszedłem na tym idealnie, do dziś mam przed oczami trawiące płomienie, które mogły doprowadzić mnie do śmierci. Jednakże gdyby nie błąd, który wówczas popełniłem, nigdy nie poznałbym przyszłej żony. Mamy córkę, rok młodszą od Ciebie, lady. — Jeżeli nie ckliwa, miłosna historia - rzeczywiście nic nie było w stanie przekonać Livii, że porażki zdarzają się każdemu i niekiedy przynoszą pozytywne efekty. Chwilę później konwersacja przeszła na inne tory, a młódka opowiadała mu o nowym spojrzeniu na wykładany przedmiot. — To bardzo trafne porównanie, moja pani. I choć presja jest nieco większa, proszę mi wierzyć, że skuteczna obrona jest równie - jeśli nie bardziej — tutaj zobaczyła lekko zadziorny, standardowy uśmiech nauczyciela, który przekonuje, jaki to idealny jest nauczany przez niego przedmiot — satysfakcjonująca niż pokonanie jakiegokolwiek kataru. Tak jak magia lecznicza, potrafi ratować życia i właśnie dlatego warto znać jej tajniki.
Rictusempra była dokładnie takim zaklęciem, jakiego się spodziewał. Wiedział, że dziewczę nie będzie próbować wyrządzić mu krzywdy, nawet wiedząc, że jest profesjonalistą zdolnym do obrony przed niebezpiecznym urokiem; sprawiała wrażenie zbyt delikatnej. Odnotował to w myślach - z pewnością będą musieli popracować nad jej pewnością siebie i bezkompromisowością w pojedynkach. Kiedy tylko zobaczył, że dziewczę wypowiada inkantację, głośno krzyknął - na tyle, by usłyszała jego intonację z odległości, wypowiadając słowa zaklęcia.
— Protego! — rozległ się okrzyk, któremu towarzyszył charakterystyczny gest dłonią. Z różdżki wydobyło się silne, białe światło, którego efektem było utworzenie tarczy ochronnej o niebywałej mocy. Dziewczę mogło dostrzec gołym okiem, jak wiązka zaklęcia zatrzymuje się na barierze, a czarodziej tkwi w nienaruszonym stanie.
— Proszę się przygotować, lady! Expelliarmus! — rzucił zaklęcie rozbrajające, którego wiązka w analogii popłynęła w jej stronę. Lekcja, którą mogła wyciągnąć z tego zdarzenia, była prosta: musiała prędko podjąć reakcję, gdyż mimo ostrzeżenia, mogła tkwić skonfundowana w miejscu. Jeśli jednak była pilną uczennicą, podświadomie wiedziała, że mężczyzna wykrzyknął inkantację zaklęcia ochronnego jeszcze zanim z jej różdżki popłynął czar, uświadamiając ją tym samym, jak ważny jest czas reakcji.
Vance Villan
Zawód : łamacz klątw, prywatny instruktor OPCM
Wiek : 49
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
Błękit był zaproszeniem wtedy, dzisiaj czerń jest rozkazem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ach, jakże mogłaby nie zazdrościć jegomościowi posiadania złotego kociołka? Do tej pory widziała takowy jedynie w posiadaniu pięknej Isabelli, inkrustowany rodowymi salamandrami przypominającymi o szlachetnym urodzeniu, lecz ona sama nie posiadała jeszcze takiego bogactwa. I prosić o nie nie zamierzała swych czcigodnych rodziców. Livia bowiem przyrzekła sobie, że słówkiem o tym nie wspomni, dopóki lord i lady Abbott sami nie przyuważą jej ciężkiej pracy wkładanej co dzień w naukę, sugerując podobny prezent. Takie kociołki musiały być bardzo drogie - a ona, choć miała szczęście urodzić się w bogatej rodzinie, nie rozumiała dokładnie koncepcji pieniądza. Nie była w stanie przeliczyć w kasztanowłosej główce czy ów kociołek byłby nadwyrężeniem rodowego skarbca, czy może zaledwie byle jaką zachcianką dnia codziennego.
- Talizmany, och... Słyszałam o nich co nieco, o potędze i zaklętej w nich magii wspomagającej noszącego, są takie intrygujące! Zdradzę panu tajemnicę, panie Villan: jeśli wszystko przebiegnie pomyślnie, planuję jeden sprezentować mojemu panu ojcu na święta - wyznała szeptem, uśmiechnięta, wciąż radosna - i dumna z pomysłu, na który pewnego popołudnia wpadła zupełnie sama. Z pomocą Castora Sprouta, mieszkańca Doliny Godryka i doświadczonego rzemieślnika, to marzenie miało już niebawem stać się rzeczywistością. Ani przez moment nie wątpiła w zdolności młodzieńca odwiedzającego ją niedawno w Dunster Castle w celu omówienia szczegółów, zaś lordowi Abbottowi przydać mogło się każde dobrodziejstwo w niesionym przez Anglię krzyżu odbudowywania podgniłej sprawiedliwości. - Wszechstronność pańskich zainteresowań bardzo mnie inspiruje - dodała po krótkiej chwili. Największym smutkiem w jestestwie człowieka było zaniechanie rozwoju posiadanych umiejętności, a to Vance'owi najwyraźniej nie groziło, zważywszy na jego barwne opowieści i pełne pasji słowa. Na wspomnienie ulubionej mikstury czarodzieja szmaragdowe oczy zamigotały ekscytacją. - Ojej, znam tę mieszankę! Pamiętam ją nie tyle z podręczników, co także zawartości mojego kociołka. Bardzo pomogła mi podczas ostatnich studiów nad mapą niebios, choć domyślam się, że pan wykorzystuje ją do... och, do innych celów - stwierdziła z lekkim zażenowaniem. Wiedziała przecież, że Villan był nie tyle nauczycielem, co człowiekiem działającym w terenie. Z cieni maszerujących przez Wyspy musiały wyłaniać się czyhające na niego zagrożenia, a on musiał być zdolny odeprzeć je w przerażającej dzierlatkę walce. A przerażeniem napawało ją nie tylko już to - bo na jej twarzy malował się przestrach współmierny do opowiadanej przez niego historii, do wyobrażeń płomieni, palonej skóry i cierpienia sprowadzonego na niewinnego człowieka. Szczęśliwie te okoliczności przekute zostały w miłosną historię, na której dźwięk ramiona i dłonie dziewczyny zdołały się rozluźnić. Na twarz powoli powrócił nieśmiały uśmiech. Rdzawe włosy zakołysały, gdy skinęła ponownie.
- To szczęście dla dziecka, mieć ojca takiego jak pan - odpowiedziała łagodnie, wdzięcznie. Czarodziej przekonał ją do swojej racji, pozwolił na moment zapomnieć o czających się w głowie niepewnościach i kompleksach, zamiast tego prowadząc Livię w objęcia prawidłowej części lekcji. Da sobie radę, była przecież córką swoich rodziców, utalentowanych magów, najzdolniejszych pod słońcem - da sobie radę. Uważnie obserwowała tarczę przywołaną przez nauczyciela, a gdy nadeszła jej kolej - tylko na moment serce zatrzepotało w jej piersi przestraszone, nim dłoń zadziałała instynktownie, a z gardła dobiegła inkantacja, - Protego!
Przed nastolatką rozbłysła przepełniona energią tarcza, która skutecznie wchłonęła zaklęcie mężczyzny. Nie była tak szybka jak on, jednak fakt, że zaklęcie odniosło skutek napełniło szlachciankę widoczną radością. - Czy obroniłam się odpowiednio? - zapytała, patrząc na Vance'a z nadzieją. Niewykluczone przecież, że mimo wszystko zauważył w jej technice braki.
- Talizmany, och... Słyszałam o nich co nieco, o potędze i zaklętej w nich magii wspomagającej noszącego, są takie intrygujące! Zdradzę panu tajemnicę, panie Villan: jeśli wszystko przebiegnie pomyślnie, planuję jeden sprezentować mojemu panu ojcu na święta - wyznała szeptem, uśmiechnięta, wciąż radosna - i dumna z pomysłu, na który pewnego popołudnia wpadła zupełnie sama. Z pomocą Castora Sprouta, mieszkańca Doliny Godryka i doświadczonego rzemieślnika, to marzenie miało już niebawem stać się rzeczywistością. Ani przez moment nie wątpiła w zdolności młodzieńca odwiedzającego ją niedawno w Dunster Castle w celu omówienia szczegółów, zaś lordowi Abbottowi przydać mogło się każde dobrodziejstwo w niesionym przez Anglię krzyżu odbudowywania podgniłej sprawiedliwości. - Wszechstronność pańskich zainteresowań bardzo mnie inspiruje - dodała po krótkiej chwili. Największym smutkiem w jestestwie człowieka było zaniechanie rozwoju posiadanych umiejętności, a to Vance'owi najwyraźniej nie groziło, zważywszy na jego barwne opowieści i pełne pasji słowa. Na wspomnienie ulubionej mikstury czarodzieja szmaragdowe oczy zamigotały ekscytacją. - Ojej, znam tę mieszankę! Pamiętam ją nie tyle z podręczników, co także zawartości mojego kociołka. Bardzo pomogła mi podczas ostatnich studiów nad mapą niebios, choć domyślam się, że pan wykorzystuje ją do... och, do innych celów - stwierdziła z lekkim zażenowaniem. Wiedziała przecież, że Villan był nie tyle nauczycielem, co człowiekiem działającym w terenie. Z cieni maszerujących przez Wyspy musiały wyłaniać się czyhające na niego zagrożenia, a on musiał być zdolny odeprzeć je w przerażającej dzierlatkę walce. A przerażeniem napawało ją nie tylko już to - bo na jej twarzy malował się przestrach współmierny do opowiadanej przez niego historii, do wyobrażeń płomieni, palonej skóry i cierpienia sprowadzonego na niewinnego człowieka. Szczęśliwie te okoliczności przekute zostały w miłosną historię, na której dźwięk ramiona i dłonie dziewczyny zdołały się rozluźnić. Na twarz powoli powrócił nieśmiały uśmiech. Rdzawe włosy zakołysały, gdy skinęła ponownie.
- To szczęście dla dziecka, mieć ojca takiego jak pan - odpowiedziała łagodnie, wdzięcznie. Czarodziej przekonał ją do swojej racji, pozwolił na moment zapomnieć o czających się w głowie niepewnościach i kompleksach, zamiast tego prowadząc Livię w objęcia prawidłowej części lekcji. Da sobie radę, była przecież córką swoich rodziców, utalentowanych magów, najzdolniejszych pod słońcem - da sobie radę. Uważnie obserwowała tarczę przywołaną przez nauczyciela, a gdy nadeszła jej kolej - tylko na moment serce zatrzepotało w jej piersi przestraszone, nim dłoń zadziałała instynktownie, a z gardła dobiegła inkantacja, - Protego!
Przed nastolatką rozbłysła przepełniona energią tarcza, która skutecznie wchłonęła zaklęcie mężczyzny. Nie była tak szybka jak on, jednak fakt, że zaklęcie odniosło skutek napełniło szlachciankę widoczną radością. - Czy obroniłam się odpowiednio? - zapytała, patrząc na Vance'a z nadzieją. Niewykluczone przecież, że mimo wszystko zauważył w jej technice braki.
slipping out of notice,
the beats of the heart chime, they are unmistakeably a sign of life. painted as far as the heavens reach, the sky is tinted in a shade of blue. endlessly it repeats itself, almost as if it were atop a boxed garden.
Livia Abbott
Zawód : działaczka na rzecz rezerwatu znikaczy, młoda dama
Wiek : 16
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
So I won't testify the crimes you're keeping score of. Why don't you throw me to the wolves? I thought you were one.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Niewykluczone, że majątek szlachetnych Abbottów nie uszczupliłby się nazbyt, gdyby przedsięwzięli zakup złotego kociołka. Villan to inna para kaloszy i mógłby jedynie pomarzyć o kwotach, jakimi dziennie dysponowali szlachcice - nawet ci ubożsi. Oszacowanie ogromu wyzwania, które postawił przed sobą profesor, aby sprezentować sobie takie bogactwo, nie było wymagającym zadaniem. Vance był przedstawicielem średniej klasy, co mogło nasuwać wyobrażenie, że spędził przynajmniej naście lat, oszczędzając na tę inwestycję. Za historią zakupu złotego kociołka kryje się bowiem postanowienie o domowej edukacji jego córki w zakresie alchemii i magii leczniczej, w których to specjalizowała się żona profesora, Maxine Villan. Gdyby szerzej zgłębiać jego motywacje i nieustanną wiarę w odnalezienie córki, można by dojść do wniosku, że kociołek służyć miał właśnie Roxanne - ukochanej pociechy małżeństwa, dla której zresztą Vance eksperymentalnie kształcił się w eliksirach, nim dostrzegł, jak pasjonującym zajęciem może być ich warzenie.
— Starożytne pismo, którego studiowaniu poświęciłem się zawodowo, zaiste posiada ogromną potęgę. W technice tworzenia talizmanów wykorzystuje się najczęściej runy, zakreślając symbole na rozgrzanych przetopach. Pismo runiczne wykorzystywane jest także przy niektórych magicznych zabezpieczeniach lub klątwach zasilanych czarną magią. Talizman to wyjątkowy pomysł na prezent, toteż dopinguję inicjatywie i jestem przekonany, że ojciec młodej lady będzie pod wrażeniem. — także ściszył głos w ostatnim zdaniu wypowiedzi, dochowując aury konspiracji w wyjawionym sekrecie z uśmiechem na twarzy. Wdzięcznie kiwnął głową, gdy dziewczę dostrzegło pasję i mnogość zainteresowań, bądź co bądź starszego mężczyzny. Cóż, jeśli dożyje emerytury i lepszych czasów, z pewnością nie będzie narzekał na brak zajęć i bynajmniej nie będzie doń należeć bujany fotel, czy popołudniowa drzemka.
Wsłuchiwał się teraz w ośmieloną Livię, która, jak mu się zdawało, wedle etykiety dworskiej mogła powiedzieć coś niegrzecznego. W porę ugryzła się w język, lecz trudno jej było ukryć zmieszanie przed profesorem, który odparł łagodnym tonem.
— Niejeden raz wzmocnienie tej mikstury wyciągnęło mnie z opresji, to prawda. Miałem niezwykłe szczęście, że przed każdą niebezpieczną wyprawą żona przygotowywała dla mnie całą saszetkę ziół i eliksirów. Niektóre z nich potrafię sporządzić samodzielnie, lecz uwierz mi, proszę, że wiele osób nie posiada takiej wiedzy i talentu. Bez nieocenionego wsparcia alchemików nawet najpotężniejsi czarodzieje mogą ponieść brzemię porażki, więc niezmiernie cieszy mnie, że mamy po swojej stronie taką pasjonatkę, jak Ty, lady. Zdradzę w sekrecie, że moja córka także interesuje się wytwórstwem eliksirów i poniekąd dzięki niej zgłębiłem tę wiedzę. — Nie do końca prawdą jest, że Villan nauczycielem nie był, lecz zaskakuje, jak wiele energii musiał w sobie skrywać pięćdziesięciolatek, by cechować się taką obrotnością. Regularnie odbywał praktyki w swej pracowni, przełamując czarnomagicznie zaklęte przedmioty. Cieszył się tytułem profesora Hogwartu przez blisko trzy lata, a od nastu dedykował życie mentorowaniu młodym, pełnym werwy ludziom czynu, którzy mogli zmienić świat na lepsze. Z czystym sumieniem mógł poszczycić się kwalifikacjami i latami doświadczenia w nauczycielskim zawodzie; udział w wojnie był jedynie wyrazem solidarności i życiowego spełnienia, które osiągał niosąc pomoc i walcząc o wolność. Żaden z niego auror, lecz wyobrażenia Livii o niebezpiecznych przygodach Villana pokrywały się z prawdą.
Komplement wybił go z rezonu, powodując niezręczną chwilę milczenia, w której mimika zdradzała zmieszanie i niepewność. Nie mógł nazwać się dobrym ojcem, a jedynie mieć nadzieję, że jego dziecko jest gdzieś w świecie i pamięta o nim, wyczekując jego przybycia. Facet nieco posmutniał, odpłynąwszy myślami, lecz gdy tylko zorientował się, że stoi przed nim Lady Abbott, wyzbył się wszelkich negatywnych emocji, wspomagając się techniką wykorzystywaną w oklumencji, a na jego twarzy jawił się znowu uśmiech. Przemilczał tę kwestię, pospiesznie przechodząc do zajęć praktycznych, a gdy dziewczę zaprezentowało mu skuteczne Protego, zaklaskał w dłonie.
— Świetnie Ci poszło, lady Livio! To zaskakujące, gdyż wielu dorosłych czarodziejów, nawet oficjeli, po dziś dzień ma problem z opanowaniem tej sztuki. Bardzo dobrze, że w wymowie kładziesz nacisk na drugą sylabę, a gest różdżką jest płynny i instynktowny. — schlebił swojej uczennicy, być może myląc się co do poprzednich nauczycieli. Nie miał do czego się przyczepić. — Istnieje także silniejsze wersje uroku ochronnego, a najczęściej wykorzystywaną jest Protego Maxima. — rozpoczął teoretyczny wykład na temat różnic między odmianami zaklęcia, jak to on - starając się wzbogacić je anegdotkami wziętymi z życia, selektywnie dobierając najmniej brutalne, lecz pouczające przykłady użycia. Reszta lekcji została poświęcona właśnie temu zaklęciu i praktycznej demonstracji wspomnianej wersji Maxima. Villan nie zachęcał jednak dziewczęcia, by spróbowała użyć go samodzielnie, gdyż w jego mniemaniu było to, na obecną chwilę, zbyt wymagające i mogłoby popsuć przyjemne wrażenie z przeprowadzonej lekcji, która wkrótce zmierzała ku końcowi.
— Lady, obiecałem na początku, że pod koniec przećwiczymy zaklęcie Patronusa. — zagadnął, przechodząc do chyba najbardziej wyczekiwanego przez nią momentu spotkania. — To niestandardowe zaklęcie wykracza poza zakres umiejętności wielu uzdolnionych czarodziejów. Nie chcę podcinać młodej lady skrzydeł, lecz stawia ono naprawdę wysoką poprzeczkę nawet w bezpiecznych warunkach. Osiągnięcie mglistej formy jest już wielkim sukcesem i niebywałym doświadczeniem. Jej wyczarowanie stanowi swoistą tarczę między człowiekiem, a czarnomagicznymi stworzeniami - na przykład Dementorami. Istnieją jednakże ludzie, do których niestety się nie zaliczam, którzy potrafią wykorzystać ten czar niczym tarczę Protego, chroniącą przed nawet największym niebezpieczeństwem. — wprowadzenie teoretyczne, które najpewniej arystokratka ma za sobą, czarodziej uznał za niezbędne. Wiedział bowiem, że dziewczę nastawiać się będzie na wyczarowanie piekielnie trudnej, zwierzęcej formy, która wymagała przeogromnych predyspozycji magicznych i naprawdę silnego katalizatora - na przykład wspomnienia. — Niewielu utalentowanych czarodziejów posiadło zdolność przywołania Super-Patronusa, zdefiniowanego także jako zwierzęca forma. Zmaterializowana, cielesna forma jest silniejszą, co za tym idzie - bardziej wymagającą wersją zaklęcia, dlatego nie powinnaś obwiniać się za niepowodzenia. Wierzę jednak w Twoją determinację, więc podejmiemy dziś kilka prób, lady. Pamiętaj jednakże, by nie kierować się chęcią zaimponowania ojcu. Oczyść proszę myśli i opowiedz mi, w jaki sposób przebiegała Twoja ostatnia lekcja Expecto Patronum i o czym myślałaś, kiedy próbowałaś je wyczarować, pani? — zagadnął, gdyż napędzany siłą pozytywnych emocji czar, wbrew powszechnym przekonaniom, wcale nie wymagał wyrazistych wspomnień. W tej dziewczynie drzemię pasja, która stanowiła genialny katalizator - a kto wie, może Livia skrywała w sobie jeszcze silniejszy.
— Starożytne pismo, którego studiowaniu poświęciłem się zawodowo, zaiste posiada ogromną potęgę. W technice tworzenia talizmanów wykorzystuje się najczęściej runy, zakreślając symbole na rozgrzanych przetopach. Pismo runiczne wykorzystywane jest także przy niektórych magicznych zabezpieczeniach lub klątwach zasilanych czarną magią. Talizman to wyjątkowy pomysł na prezent, toteż dopinguję inicjatywie i jestem przekonany, że ojciec młodej lady będzie pod wrażeniem. — także ściszył głos w ostatnim zdaniu wypowiedzi, dochowując aury konspiracji w wyjawionym sekrecie z uśmiechem na twarzy. Wdzięcznie kiwnął głową, gdy dziewczę dostrzegło pasję i mnogość zainteresowań, bądź co bądź starszego mężczyzny. Cóż, jeśli dożyje emerytury i lepszych czasów, z pewnością nie będzie narzekał na brak zajęć i bynajmniej nie będzie doń należeć bujany fotel, czy popołudniowa drzemka.
Wsłuchiwał się teraz w ośmieloną Livię, która, jak mu się zdawało, wedle etykiety dworskiej mogła powiedzieć coś niegrzecznego. W porę ugryzła się w język, lecz trudno jej było ukryć zmieszanie przed profesorem, który odparł łagodnym tonem.
— Niejeden raz wzmocnienie tej mikstury wyciągnęło mnie z opresji, to prawda. Miałem niezwykłe szczęście, że przed każdą niebezpieczną wyprawą żona przygotowywała dla mnie całą saszetkę ziół i eliksirów. Niektóre z nich potrafię sporządzić samodzielnie, lecz uwierz mi, proszę, że wiele osób nie posiada takiej wiedzy i talentu. Bez nieocenionego wsparcia alchemików nawet najpotężniejsi czarodzieje mogą ponieść brzemię porażki, więc niezmiernie cieszy mnie, że mamy po swojej stronie taką pasjonatkę, jak Ty, lady. Zdradzę w sekrecie, że moja córka także interesuje się wytwórstwem eliksirów i poniekąd dzięki niej zgłębiłem tę wiedzę. — Nie do końca prawdą jest, że Villan nauczycielem nie był, lecz zaskakuje, jak wiele energii musiał w sobie skrywać pięćdziesięciolatek, by cechować się taką obrotnością. Regularnie odbywał praktyki w swej pracowni, przełamując czarnomagicznie zaklęte przedmioty. Cieszył się tytułem profesora Hogwartu przez blisko trzy lata, a od nastu dedykował życie mentorowaniu młodym, pełnym werwy ludziom czynu, którzy mogli zmienić świat na lepsze. Z czystym sumieniem mógł poszczycić się kwalifikacjami i latami doświadczenia w nauczycielskim zawodzie; udział w wojnie był jedynie wyrazem solidarności i życiowego spełnienia, które osiągał niosąc pomoc i walcząc o wolność. Żaden z niego auror, lecz wyobrażenia Livii o niebezpiecznych przygodach Villana pokrywały się z prawdą.
Komplement wybił go z rezonu, powodując niezręczną chwilę milczenia, w której mimika zdradzała zmieszanie i niepewność. Nie mógł nazwać się dobrym ojcem, a jedynie mieć nadzieję, że jego dziecko jest gdzieś w świecie i pamięta o nim, wyczekując jego przybycia. Facet nieco posmutniał, odpłynąwszy myślami, lecz gdy tylko zorientował się, że stoi przed nim Lady Abbott, wyzbył się wszelkich negatywnych emocji, wspomagając się techniką wykorzystywaną w oklumencji, a na jego twarzy jawił się znowu uśmiech. Przemilczał tę kwestię, pospiesznie przechodząc do zajęć praktycznych, a gdy dziewczę zaprezentowało mu skuteczne Protego, zaklaskał w dłonie.
— Świetnie Ci poszło, lady Livio! To zaskakujące, gdyż wielu dorosłych czarodziejów, nawet oficjeli, po dziś dzień ma problem z opanowaniem tej sztuki. Bardzo dobrze, że w wymowie kładziesz nacisk na drugą sylabę, a gest różdżką jest płynny i instynktowny. — schlebił swojej uczennicy, być może myląc się co do poprzednich nauczycieli. Nie miał do czego się przyczepić. — Istnieje także silniejsze wersje uroku ochronnego, a najczęściej wykorzystywaną jest Protego Maxima. — rozpoczął teoretyczny wykład na temat różnic między odmianami zaklęcia, jak to on - starając się wzbogacić je anegdotkami wziętymi z życia, selektywnie dobierając najmniej brutalne, lecz pouczające przykłady użycia. Reszta lekcji została poświęcona właśnie temu zaklęciu i praktycznej demonstracji wspomnianej wersji Maxima. Villan nie zachęcał jednak dziewczęcia, by spróbowała użyć go samodzielnie, gdyż w jego mniemaniu było to, na obecną chwilę, zbyt wymagające i mogłoby popsuć przyjemne wrażenie z przeprowadzonej lekcji, która wkrótce zmierzała ku końcowi.
— Lady, obiecałem na początku, że pod koniec przećwiczymy zaklęcie Patronusa. — zagadnął, przechodząc do chyba najbardziej wyczekiwanego przez nią momentu spotkania. — To niestandardowe zaklęcie wykracza poza zakres umiejętności wielu uzdolnionych czarodziejów. Nie chcę podcinać młodej lady skrzydeł, lecz stawia ono naprawdę wysoką poprzeczkę nawet w bezpiecznych warunkach. Osiągnięcie mglistej formy jest już wielkim sukcesem i niebywałym doświadczeniem. Jej wyczarowanie stanowi swoistą tarczę między człowiekiem, a czarnomagicznymi stworzeniami - na przykład Dementorami. Istnieją jednakże ludzie, do których niestety się nie zaliczam, którzy potrafią wykorzystać ten czar niczym tarczę Protego, chroniącą przed nawet największym niebezpieczeństwem. — wprowadzenie teoretyczne, które najpewniej arystokratka ma za sobą, czarodziej uznał za niezbędne. Wiedział bowiem, że dziewczę nastawiać się będzie na wyczarowanie piekielnie trudnej, zwierzęcej formy, która wymagała przeogromnych predyspozycji magicznych i naprawdę silnego katalizatora - na przykład wspomnienia. — Niewielu utalentowanych czarodziejów posiadło zdolność przywołania Super-Patronusa, zdefiniowanego także jako zwierzęca forma. Zmaterializowana, cielesna forma jest silniejszą, co za tym idzie - bardziej wymagającą wersją zaklęcia, dlatego nie powinnaś obwiniać się za niepowodzenia. Wierzę jednak w Twoją determinację, więc podejmiemy dziś kilka prób, lady. Pamiętaj jednakże, by nie kierować się chęcią zaimponowania ojcu. Oczyść proszę myśli i opowiedz mi, w jaki sposób przebiegała Twoja ostatnia lekcja Expecto Patronum i o czym myślałaś, kiedy próbowałaś je wyczarować, pani? — zagadnął, gdyż napędzany siłą pozytywnych emocji czar, wbrew powszechnym przekonaniom, wcale nie wymagał wyrazistych wspomnień. W tej dziewczynie drzemię pasja, która stanowiła genialny katalizator - a kto wie, może Livia skrywała w sobie jeszcze silniejszy.
Vance Villan
Zawód : łamacz klątw, prywatny instruktor OPCM
Wiek : 49
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
Błękit był zaproszeniem wtedy, dzisiaj czerń jest rozkazem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Komplement sprawił, że onieśmielone dziewczątko dygnęło wdzięcznie, z gracją przekazując bezsłownie swoją podziękę. Słuchać wszechstronnie obeznanego z rzemiosłem pana Villana było prawdziwym przywilejem, czymś, czym Livia chętnie delektowałaby się przy świeżo zaparzonej herbacie z mieszanki najlepszych ziół rosnących w przyogrodowych szklarniach, lecz pierwsze spotkanie z mężczyzną zaszczepiało w niej pewną zachowawczość. Nie chciała bowiem, by odniósł wrażenie, jakoby próbowała przesterować kierunkiem lekcji z praktycznego na teoretyczne, stricte naukowe. W dywagacjach i dyskusjach zagłębiać można się było bez końca - lecz plan jej dnia pozostawał napięty, obfitujący w lekcje z mądrymi personami ściągającymi do Dunster Castle na specjalne życzenie jej ojca. Z ludźmi podobnymi Vance'owi.
- Och, a mnie pozostaje mieć nadzieję, panie Villan, że pasja pewnego dnia przerodzi się w rzeczywistą pomoc na rzecz potrzebujących. Wyobrażam sobie, że tego także brakuje dziś najbiedniejszym, prawda? Rozgrzewających i leczniczych mikstur? - odpowiedziała łagodnie. Rzadko kiedy do kasztanowłosej główki docierały myśli na tyle poważne, przyszłościowe, towarzyszył im bowiem strach, którego sarnie serce nie potrafiło znieść w klatce żebrowych prętów. Nastolatka powolnym, cichym krokiem zbliżyła się do fontanny i pozwoliła jednemu ze znikaczy osiąść na wierzchu swojej dłoni, z miłością spoglądając na złote skrzydła zroszone wspomnieniem wody. - Tak mi przykro, że dobrym ludziom... Że grozi im niebezpieczeństwo, dzieje krzywda - przyznała ciężko, na chwilkę przymknąwszy powieki. Drżała, choć nawet tego nie czuła. Za głowy mężów jej rodu także wyznaczono metaforyczną nagrodę, a może i prawdziwą, co do tego Livię wciąż trzymano w cieniu niewiedzy, niepewności, zbawiennej i słodkiej. Ale to nie mogło trwać wiecznie. Pewnego dnia świat upomni się i o nią, jak o każdą niewiastę zmuszoną egzystować w nowej rzeczywistości, podczas gdy na horyzoncie wstawało krwawe słońce przesiąknięte nienawiścią i wrogością. Dopiero głęboki, kojący oddech pozwolił jej na nowo otworzyć powieki i przygotować się do lekcji, jaką zaplanował dla niej nauczyciel.
Gdzie wcześniej ucztował w niej strach - nagle zatliła się urzeczona satysfakcja. A zatem naprawdę jej się udało! Nie był to oczywiście raz pierwszy, kiedy to młodziutka lady Abbott przyzwała przed sobą udaną tarczę, ale w porównaniu do alchemii, nigdy nie czuła się biegle z tym, co kojarzyć mogło się z umiejętnościami bojowymi, terenowymi. Odsłoniła zatem alabastrowe zęby w uśmiechu i dygnęła ponownie, niemal balowo, jak po tańcu z godnym jej księciem zrodzonym z marzeń i snów.
- Pana słowa przynoszą mi radość, dziękuję, panie Villan, och, bardzo dziękuję - zaszczebiotała, ujmując różdżkę obiema dłońmi, które potem oparła o pierś, w której dudniło upojone rozradowaniem szczęście. Pozornie nie odniosła jeszcze tego dnia większego sukcesu, ale fakt, że zaklęcie udało się już przy pierwszej próbie oznaczał, że poprzednie lekcje wcale nie poszły na marne. - Protego maximę także starałam się przyzwać przed sobą jakiś czas temu, ale... Przypomina mi zjawę, ducha, który snuje słodkie obietnice, by zniknąć, gdy jest najbardziej potrzebny. To samo działo się z moją tarczą. Zanikała, jeszcze zanim uderzyła w nie wiązka zaklęcia - wyjaśniła z nieco zmarszczonymi brwiami. Olśniło ją dopiero obszerne tłumaczenie zaoferowane przez czarodzieja. Wyszczególniał różnice pomiędzy wersjami czaru, uwypuklał słowem odmienności procesu wzniecania każdej z defensyw, a na twarzy dziewczęcia stopniowo malowało się zrozumienie. Pojęła wreszcie, gdzie do tej pory czyniła błąd. Silniejszy czar potrzebował po prostu większego nakładu magicznej energii, czego ona nieopacznie zdawała się mu skąpić. Wątpiła jednak, by była do tego zdolna, przynajmniej teraz, przynajmniej dziś: czas przecież nie naglił i razem z mentorem mogli zostawić to na następną lekcję.
Wykładu Vance'a odnośnie patronusa słuchała zwyczajnie oczarowana. Z oczyma otwartymi szeroko, ustami lekko rozchylonymi. Oczywiście, że pragnęła wyczarować jego najtrudniejszą, zwierzęcą formę! Nie tyle dla swego pana ojca, co i dla siebie, by udowodnić samej sobie, że była jego pełnoprawną córką. Dziedziczką sprawiedliwego rodu Abbottów. I... Właśnie przed tym ostrzegł ją nauczyciel, czytając zeń jak z otwartej księgi. Nie próbuj zaimponować rodzicom. Livia ponownie zamknęła na chwilę oczy i odetchnęła głęboko, zgodnie z jego wskazówką usiłując oczyścić swoje myśli.
- Wraz z panem ojcem próbowaliśmy dotrzeć do wspomnienia, które byłoby dostatecznie silne, raz nawet światło z mojej różdżki błysnęło jaśniej, jednak nie byłam w stanie... Nie udało mi się - mówiła cichutko, spokojnie. Ręce Livii znów spoczęły po jej bokach, w dłoni dominującej zamykając rękojeść różdżki ozdobionej uskrzydlonym ornamentem. W jej oczach było to najwytrawniejszym dziełem produkcji Ollivanderów, jej drogiego wuja. - Nie będę przed panem ukrywać, że te próby są dla mnie bardzo trudne. Wymagające. Ale postaram się dać dziś z siebie wszystko - przyrzekła, zaraz po tym wracając pamięcią do dnia, w którym z lordem Romulusem zmagali się z inkantacją, na której tak jej zależało. - Ostatnim razem myślałam o... O narodzinach mojego młodszego brata. Na imię mu Cassius. Nigdy nie widziałam piękniejszego niemowlęcia. Płakał, ale gdy tylko stanęłam przy jego kołysce, gorycz jego łez osłabła - opowiedziała, wzrokiem badając reakcję Vance'a. Czy w jego ocenie było to dostatecznie szczęśliwą relikwią?
- Och, a mnie pozostaje mieć nadzieję, panie Villan, że pasja pewnego dnia przerodzi się w rzeczywistą pomoc na rzecz potrzebujących. Wyobrażam sobie, że tego także brakuje dziś najbiedniejszym, prawda? Rozgrzewających i leczniczych mikstur? - odpowiedziała łagodnie. Rzadko kiedy do kasztanowłosej główki docierały myśli na tyle poważne, przyszłościowe, towarzyszył im bowiem strach, którego sarnie serce nie potrafiło znieść w klatce żebrowych prętów. Nastolatka powolnym, cichym krokiem zbliżyła się do fontanny i pozwoliła jednemu ze znikaczy osiąść na wierzchu swojej dłoni, z miłością spoglądając na złote skrzydła zroszone wspomnieniem wody. - Tak mi przykro, że dobrym ludziom... Że grozi im niebezpieczeństwo, dzieje krzywda - przyznała ciężko, na chwilkę przymknąwszy powieki. Drżała, choć nawet tego nie czuła. Za głowy mężów jej rodu także wyznaczono metaforyczną nagrodę, a może i prawdziwą, co do tego Livię wciąż trzymano w cieniu niewiedzy, niepewności, zbawiennej i słodkiej. Ale to nie mogło trwać wiecznie. Pewnego dnia świat upomni się i o nią, jak o każdą niewiastę zmuszoną egzystować w nowej rzeczywistości, podczas gdy na horyzoncie wstawało krwawe słońce przesiąknięte nienawiścią i wrogością. Dopiero głęboki, kojący oddech pozwolił jej na nowo otworzyć powieki i przygotować się do lekcji, jaką zaplanował dla niej nauczyciel.
Gdzie wcześniej ucztował w niej strach - nagle zatliła się urzeczona satysfakcja. A zatem naprawdę jej się udało! Nie był to oczywiście raz pierwszy, kiedy to młodziutka lady Abbott przyzwała przed sobą udaną tarczę, ale w porównaniu do alchemii, nigdy nie czuła się biegle z tym, co kojarzyć mogło się z umiejętnościami bojowymi, terenowymi. Odsłoniła zatem alabastrowe zęby w uśmiechu i dygnęła ponownie, niemal balowo, jak po tańcu z godnym jej księciem zrodzonym z marzeń i snów.
- Pana słowa przynoszą mi radość, dziękuję, panie Villan, och, bardzo dziękuję - zaszczebiotała, ujmując różdżkę obiema dłońmi, które potem oparła o pierś, w której dudniło upojone rozradowaniem szczęście. Pozornie nie odniosła jeszcze tego dnia większego sukcesu, ale fakt, że zaklęcie udało się już przy pierwszej próbie oznaczał, że poprzednie lekcje wcale nie poszły na marne. - Protego maximę także starałam się przyzwać przed sobą jakiś czas temu, ale... Przypomina mi zjawę, ducha, który snuje słodkie obietnice, by zniknąć, gdy jest najbardziej potrzebny. To samo działo się z moją tarczą. Zanikała, jeszcze zanim uderzyła w nie wiązka zaklęcia - wyjaśniła z nieco zmarszczonymi brwiami. Olśniło ją dopiero obszerne tłumaczenie zaoferowane przez czarodzieja. Wyszczególniał różnice pomiędzy wersjami czaru, uwypuklał słowem odmienności procesu wzniecania każdej z defensyw, a na twarzy dziewczęcia stopniowo malowało się zrozumienie. Pojęła wreszcie, gdzie do tej pory czyniła błąd. Silniejszy czar potrzebował po prostu większego nakładu magicznej energii, czego ona nieopacznie zdawała się mu skąpić. Wątpiła jednak, by była do tego zdolna, przynajmniej teraz, przynajmniej dziś: czas przecież nie naglił i razem z mentorem mogli zostawić to na następną lekcję.
Wykładu Vance'a odnośnie patronusa słuchała zwyczajnie oczarowana. Z oczyma otwartymi szeroko, ustami lekko rozchylonymi. Oczywiście, że pragnęła wyczarować jego najtrudniejszą, zwierzęcą formę! Nie tyle dla swego pana ojca, co i dla siebie, by udowodnić samej sobie, że była jego pełnoprawną córką. Dziedziczką sprawiedliwego rodu Abbottów. I... Właśnie przed tym ostrzegł ją nauczyciel, czytając zeń jak z otwartej księgi. Nie próbuj zaimponować rodzicom. Livia ponownie zamknęła na chwilę oczy i odetchnęła głęboko, zgodnie z jego wskazówką usiłując oczyścić swoje myśli.
- Wraz z panem ojcem próbowaliśmy dotrzeć do wspomnienia, które byłoby dostatecznie silne, raz nawet światło z mojej różdżki błysnęło jaśniej, jednak nie byłam w stanie... Nie udało mi się - mówiła cichutko, spokojnie. Ręce Livii znów spoczęły po jej bokach, w dłoni dominującej zamykając rękojeść różdżki ozdobionej uskrzydlonym ornamentem. W jej oczach było to najwytrawniejszym dziełem produkcji Ollivanderów, jej drogiego wuja. - Nie będę przed panem ukrywać, że te próby są dla mnie bardzo trudne. Wymagające. Ale postaram się dać dziś z siebie wszystko - przyrzekła, zaraz po tym wracając pamięcią do dnia, w którym z lordem Romulusem zmagali się z inkantacją, na której tak jej zależało. - Ostatnim razem myślałam o... O narodzinach mojego młodszego brata. Na imię mu Cassius. Nigdy nie widziałam piękniejszego niemowlęcia. Płakał, ale gdy tylko stanęłam przy jego kołysce, gorycz jego łez osłabła - opowiedziała, wzrokiem badając reakcję Vance'a. Czy w jego ocenie było to dostatecznie szczęśliwą relikwią?
slipping out of notice,
the beats of the heart chime, they are unmistakeably a sign of life. painted as far as the heavens reach, the sky is tinted in a shade of blue. endlessly it repeats itself, almost as if it were atop a boxed garden.
Livia Abbott
Zawód : działaczka na rzecz rezerwatu znikaczy, młoda dama
Wiek : 16
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
So I won't testify the crimes you're keeping score of. Why don't you throw me to the wolves? I thought you were one.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
— Do tego właśnie zmierzam. — zagestykulował palcem w geście "w punkt" i odparł, upewniając dziewczę w przekonaniu, jak ważnej i przydatnej roli się podjęła. Alchemików co prawda nie brakowało, czego Villan był przykładem, ale DOBRYCH alchemików po ich stronie było jak na lekarstwo. Wiele wskazywało, że Livia przekuje pasję w realną pomoc, choć była jeszcze młodziutka i droga jej kariery mogła być nieco mglista, nieokreślona, wszak w obliczu wojny wiele mogło się zmienić. — Również nie mogę się pogodzić ze wszechobecną krzywdą, lecz głęboko wierzę, że nastaną czasy pokoju i miłości do bliźniego, pani. - pytanie tylko, ile jeszcze krwi będzie musiał przelać, aby pokładana wiara się ziściła. Nie oczekiwał od życia wiele więcej, jak godnej przyszłości dla swej córki, a jeśli przy okazji mógł pomóc innym w potrzebie, było warto tańczyć ze śmiercią.
Nauczyciel pogawędził jeszcze z dziewczęciem na poruszane tematy, a gdy przyszedł czas na bonusowe zwieńczenie lekcji, spokojnie wysłuchał, co młódka miała do powiedzenia. Z zainteresowaniem analizował opisywane wspomnienie, które dla tak empatycznej osoby mogło okazać się odpowiednim źródłem pozytywnej energii. Mógł jedynie domniemywać, że magiczny potencjał Livii nie rozwinął się jeszcze do poziomu, który umożliwiałby jej utworzenie Patronusa, lecz nie zamierzał jej odgórnie skreślać. Miał bowiem jeszcze jeden pomysł, choć pierwej przedstawił jej poprawny ruch ręką i technikę akcentowania drugich sylab wyrazów zawartych w inkantacji.
— W porządku, lady Livio. Pozwól, że zaprezentuję Ci poprawne wyczarowanie zaklęcia ex-PEK-to pa-TRO-num. — podsumował raz jeszcze poprawną wymowę dla utrwalenia wiedzy i ustawił się obok niej. Kiedy wyraziła gotowość, na ułamek sekundy przymknął oczy i czas się dla niego zatrzymał. W głowie migały mu poszczególne stopklatki z życia definiujące najszczęśliwsze jego momenty, a najbardziej wyrazistym wspomnieniem było pierwsze spotkanie Maxine - anielskiej uzdrowicielki, której uśmiech utrwalił się w jego głowie na całe dekady. — Expecto Patronum. — wypowiedział poprawnie, a uzbrojoną dłonią wykonał gest odwijania okręgu ku górze, zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara, wyciągając ją daleko przed siebie.
Z różdżki trysnęła wiązka zmaterializowanej, pozytywnej energii, która błyskawicznie przeobraziła się w zwierzęcy kształt. Cielesna forma Patronusa profesora mieniła się teraz srebrzystym, przepięknym światłem, przybierając wygląd sprytnego lisa, tańczącego w harmonii pośród Znikaczy na błękitnym niebie. Każdy jego ruch przyozdabiał kolumny Atrium jaśniejącą mgiełką, a przepiękny spektakl zakończył lądowaniem z gracją u stóp swego stworzyciela. Vance skinął wdzięcznie głową i zakończył podtrzymywanie zaklęcia, kierując spojrzenie na młodą arystokratkę.
— Czy młodej lady podobało się przedstawienie? — zagadnął, by wkrótce przejść do właściwej części lekcji. — Zamknij proszę oczy, pani i wsłuchaj się w śpiew Znikaczy. W dźwięczny trzepot ich szybciutkich skrzydeł. Spróbuj przywołać je do siebie oczami wyobraźni i zharmonizuj się z nimi, wykorzystując swój nadzwyczajny talent. — wówczas wyszło na jaw, że profesor został poinformowany o genetycznych zdolnościach dziewczyny. Gestem dłoni spróbowałby ją uspokoić, gdyby wytrąciło ją to z transu i zachęcić do kontynuacji. — Czerp energię ze swej największej pasji, młoda lady. Wyobraź sobie, że te zwierzęta żyją pełnią życia i nie muszą już gnieździć się w rezerwatach, by bezpiecznie, jak wolne ptaki egzystować w równowadze z naturą. — przydatnym asem w rękawie okazały się rozmowy ze Steviem Beckettem, a także ojcem młodego dziewczęcia przed rozpoczęciem nauki. Vance przypuszczał, że tak silne emocje będą idealnym źródłem pozytywnej energii i tylko potencjał magiczny wpłynąć może na powodzenie zaklęcia. — A teraz wypowiedz zaklęcie: Expecto Patronum. — dalej zadziałać miał instynkt. Gdyby jej się nie powiodło przy pierwszej próbie, zachęciłby ją, aby spróbowała jeszcze kilka razy.
Nauczyciel pogawędził jeszcze z dziewczęciem na poruszane tematy, a gdy przyszedł czas na bonusowe zwieńczenie lekcji, spokojnie wysłuchał, co młódka miała do powiedzenia. Z zainteresowaniem analizował opisywane wspomnienie, które dla tak empatycznej osoby mogło okazać się odpowiednim źródłem pozytywnej energii. Mógł jedynie domniemywać, że magiczny potencjał Livii nie rozwinął się jeszcze do poziomu, który umożliwiałby jej utworzenie Patronusa, lecz nie zamierzał jej odgórnie skreślać. Miał bowiem jeszcze jeden pomysł, choć pierwej przedstawił jej poprawny ruch ręką i technikę akcentowania drugich sylab wyrazów zawartych w inkantacji.
— W porządku, lady Livio. Pozwól, że zaprezentuję Ci poprawne wyczarowanie zaklęcia ex-PEK-to pa-TRO-num. — podsumował raz jeszcze poprawną wymowę dla utrwalenia wiedzy i ustawił się obok niej. Kiedy wyraziła gotowość, na ułamek sekundy przymknął oczy i czas się dla niego zatrzymał. W głowie migały mu poszczególne stopklatki z życia definiujące najszczęśliwsze jego momenty, a najbardziej wyrazistym wspomnieniem było pierwsze spotkanie Maxine - anielskiej uzdrowicielki, której uśmiech utrwalił się w jego głowie na całe dekady. — Expecto Patronum. — wypowiedział poprawnie, a uzbrojoną dłonią wykonał gest odwijania okręgu ku górze, zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara, wyciągając ją daleko przed siebie.
Z różdżki trysnęła wiązka zmaterializowanej, pozytywnej energii, która błyskawicznie przeobraziła się w zwierzęcy kształt. Cielesna forma Patronusa profesora mieniła się teraz srebrzystym, przepięknym światłem, przybierając wygląd sprytnego lisa, tańczącego w harmonii pośród Znikaczy na błękitnym niebie. Każdy jego ruch przyozdabiał kolumny Atrium jaśniejącą mgiełką, a przepiękny spektakl zakończył lądowaniem z gracją u stóp swego stworzyciela. Vance skinął wdzięcznie głową i zakończył podtrzymywanie zaklęcia, kierując spojrzenie na młodą arystokratkę.
— Czy młodej lady podobało się przedstawienie? — zagadnął, by wkrótce przejść do właściwej części lekcji. — Zamknij proszę oczy, pani i wsłuchaj się w śpiew Znikaczy. W dźwięczny trzepot ich szybciutkich skrzydeł. Spróbuj przywołać je do siebie oczami wyobraźni i zharmonizuj się z nimi, wykorzystując swój nadzwyczajny talent. — wówczas wyszło na jaw, że profesor został poinformowany o genetycznych zdolnościach dziewczyny. Gestem dłoni spróbowałby ją uspokoić, gdyby wytrąciło ją to z transu i zachęcić do kontynuacji. — Czerp energię ze swej największej pasji, młoda lady. Wyobraź sobie, że te zwierzęta żyją pełnią życia i nie muszą już gnieździć się w rezerwatach, by bezpiecznie, jak wolne ptaki egzystować w równowadze z naturą. — przydatnym asem w rękawie okazały się rozmowy ze Steviem Beckettem, a także ojcem młodego dziewczęcia przed rozpoczęciem nauki. Vance przypuszczał, że tak silne emocje będą idealnym źródłem pozytywnej energii i tylko potencjał magiczny wpłynąć może na powodzenie zaklęcia. — A teraz wypowiedz zaklęcie: Expecto Patronum. — dalej zadziałać miał instynkt. Gdyby jej się nie powiodło przy pierwszej próbie, zachęciłby ją, aby spróbowała jeszcze kilka razy.
Vance Villan
Zawód : łamacz klątw, prywatny instruktor OPCM
Wiek : 49
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
Błękit był zaproszeniem wtedy, dzisiaj czerń jest rozkazem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie minęła chwila, jak akademicka uwaga podziwiać mogła srebrzystego lisa wyskakującego z krańca różdżki nauczyciela. Lunarna poświata towarzyszyła kicie gdy stworzenie pląsało między kolumnami atrium zwinnie i prędko, zachęcając dziewczątko do obrotu raz po raz, gdy zmieniało kierunek; przypominało to taniec z zaklęciem. Na ustach znów rozkwitł uśmiech, policzki przyozdobił rumieniec ekscytacji, a kiedy światło patronusa zgasło, Livia obróciła się na powrót w kierunku profesora Villana wyraźnie przepełniona nadzieją. Tym było bowiem źródło tego zaklęcia - dobrocią, ciepłem, miłym wspomnieniem, wszystkim tym, co kryły w sobie zielone oczy nastolatki.
- Wspaniałe! - odpowiedziała na zadane przez maga pytanie, urzeczona. Czy sama będzie potrafiła pewnego dnia przywołać swoją zwierzęcą postać z taką łatwością, jak uczynił to Vance? Nie śmiała wątpić w to, że biegły nauczyciel zdoła wypracować w niej ten talent, jak rzeźbiarz ciosał marmur, z niego tworząc zapierające dech w piersiach figury. I ona mogła stać się dziełem sztuki w odpowiednich rękach, z odpowiednim dłutem. Jednakże na tym pochwały dobiegły końca, bo początek zyskały kolejne instrukcje: zgodnie z poleceniem lady Abbott odetchnęła głęboko i przymknęła powieki, stając twarzą w twarz ze swoimi myślami. Ze wszystkim, co musiała odsunąć na bok, ze wszystkim, co winno w niej pozostać, by pierwszy raz z magicznej energii wykrzesać to, na polu czego dotychczas zawodziła. Wśród czerni zalśniły złote skrzydełka. Trzepotały w eterze, unosząc ją w niebycie, a w uszach zadrżała melodia znajomego trelu. Była w rezerwacie. Przechadzała się jego ciasnymi ścieżkami pośród wysokich drzew skrywających w swoich konarach wydrążone gniazda, na swoich gałęziach uplecione domeczki. A rezerwat okazywał się całym światem - opadły mury i zardzewiała brama, zaś ona sama szła już lasem gdzieś na drugim końcu globu, w miejscu, gdzie znikacze odrodziły się dzięki staraniom jej rodu - i wszystkich czarodziejów. Pióra wpadały w kasztanowe włosy gdy wylegiwała się na polanie w słońcu, dokoła siebie mając pląsające złote ptaki, małe i szybkie. Wszystko w tym marzeniu było dobrze, tak, jak być powinno. Nie zauważyła nawet, gdy dłoń dzierżąca różdżkę uniosła się wyżej, a z ust szeptem padły słowa, - Expecto patronum.
Z magicznego drewna ulotniła się mgiełka, raz, drugi, trzeci, gdy z uporem i coraz większą koncentracją starała się powtarzać inkantację, lecz póki co na próżno. Jednokrotnie udało jej się tylko wykrzesać silniejszą tarczę, ale nawet ona rozprysła się w niebycie, zanim otrzymała szansę uformowania się w konkretnym kształcie. Czwarty, piąty, szósty... Aż szlachciance zakręciło się w głowie z wysiłku i musiała oprzeć się o fontannę ustawioną w centrum atrium, oddychając powoli i głęboko. Otworzyła wtedy oczy i z przestrachem spojrzała na swojego nauczyciela.
- Przepraszam - wyszeptała cicho, pewna, że go zawiodła - dopóki uświadomił jej, że przed nią rozpościerała się przecież daleka droga, a nieudana próba wcale nie oznaczała permanentnej porażki. Potrafił koić jej duszę. Wiedział w jaki sposób zaniechać w niej trosk i toksycznego poczucia niedoskonałości; Livia była mu za to wdzięczna. - Czułam jednak, że przychodzi mi to łatwiej niż wcześniej... Och, mam tak ogromną nadzieję, że następnym razem mi się uda - westchnęła, gdy usiedli razem na kamiennej ławie, pijąc herbatę przyniesioną przez służkę. Vance spisał się na medal - i zamierzała, z pewnością, powiadomić o tym swego pana ojca.
zt x2
- Wspaniałe! - odpowiedziała na zadane przez maga pytanie, urzeczona. Czy sama będzie potrafiła pewnego dnia przywołać swoją zwierzęcą postać z taką łatwością, jak uczynił to Vance? Nie śmiała wątpić w to, że biegły nauczyciel zdoła wypracować w niej ten talent, jak rzeźbiarz ciosał marmur, z niego tworząc zapierające dech w piersiach figury. I ona mogła stać się dziełem sztuki w odpowiednich rękach, z odpowiednim dłutem. Jednakże na tym pochwały dobiegły końca, bo początek zyskały kolejne instrukcje: zgodnie z poleceniem lady Abbott odetchnęła głęboko i przymknęła powieki, stając twarzą w twarz ze swoimi myślami. Ze wszystkim, co musiała odsunąć na bok, ze wszystkim, co winno w niej pozostać, by pierwszy raz z magicznej energii wykrzesać to, na polu czego dotychczas zawodziła. Wśród czerni zalśniły złote skrzydełka. Trzepotały w eterze, unosząc ją w niebycie, a w uszach zadrżała melodia znajomego trelu. Była w rezerwacie. Przechadzała się jego ciasnymi ścieżkami pośród wysokich drzew skrywających w swoich konarach wydrążone gniazda, na swoich gałęziach uplecione domeczki. A rezerwat okazywał się całym światem - opadły mury i zardzewiała brama, zaś ona sama szła już lasem gdzieś na drugim końcu globu, w miejscu, gdzie znikacze odrodziły się dzięki staraniom jej rodu - i wszystkich czarodziejów. Pióra wpadały w kasztanowe włosy gdy wylegiwała się na polanie w słońcu, dokoła siebie mając pląsające złote ptaki, małe i szybkie. Wszystko w tym marzeniu było dobrze, tak, jak być powinno. Nie zauważyła nawet, gdy dłoń dzierżąca różdżkę uniosła się wyżej, a z ust szeptem padły słowa, - Expecto patronum.
Z magicznego drewna ulotniła się mgiełka, raz, drugi, trzeci, gdy z uporem i coraz większą koncentracją starała się powtarzać inkantację, lecz póki co na próżno. Jednokrotnie udało jej się tylko wykrzesać silniejszą tarczę, ale nawet ona rozprysła się w niebycie, zanim otrzymała szansę uformowania się w konkretnym kształcie. Czwarty, piąty, szósty... Aż szlachciance zakręciło się w głowie z wysiłku i musiała oprzeć się o fontannę ustawioną w centrum atrium, oddychając powoli i głęboko. Otworzyła wtedy oczy i z przestrachem spojrzała na swojego nauczyciela.
- Przepraszam - wyszeptała cicho, pewna, że go zawiodła - dopóki uświadomił jej, że przed nią rozpościerała się przecież daleka droga, a nieudana próba wcale nie oznaczała permanentnej porażki. Potrafił koić jej duszę. Wiedział w jaki sposób zaniechać w niej trosk i toksycznego poczucia niedoskonałości; Livia była mu za to wdzięczna. - Czułam jednak, że przychodzi mi to łatwiej niż wcześniej... Och, mam tak ogromną nadzieję, że następnym razem mi się uda - westchnęła, gdy usiedli razem na kamiennej ławie, pijąc herbatę przyniesioną przez służkę. Vance spisał się na medal - i zamierzała, z pewnością, powiadomić o tym swego pana ojca.
zt x2
slipping out of notice,
the beats of the heart chime, they are unmistakeably a sign of life. painted as far as the heavens reach, the sky is tinted in a shade of blue. endlessly it repeats itself, almost as if it were atop a boxed garden.
Livia Abbott
Zawód : działaczka na rzecz rezerwatu znikaczy, młoda dama
Wiek : 16
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
So I won't testify the crimes you're keeping score of. Why don't you throw me to the wolves? I thought you were one.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Odwiedzać Dunster Castle zawsze było przeżyciem niemałym. Zresztą - jak każde domostwo które należało do szlacheckich rodów. Niemniej w nich zawsze się czułam nie do końca odpowiednio ubrana, choć na wizyty zakładałam najlepsze koszule i spódnice. Ale to nic, nie brakowało mi niczego i to uczucie lepiej było od siebie odgonić całkiem i cieszyć się widokami niźli pozwalać, żeby humor psuło mi całkiem. Co prawda nie byłam pewna, czy wuja miał jakieś plany konkretne dla nas, ale kiedy zaprosił mnie na spotkanie nie wahałam się zbyt długo - powodów ku temu tak naprawdę nie miałam. Więc i z radością zgodziłam się stawić w wyznaczonym dniu i miejscu. Może brzmiąc oficjalnie, ale chciałam żeby poprawnie wszystko było.
- To miejsce w zawsze w dreszcz przyjemności mnie wprawia, gdy mogę znów na żywo je zobaczyć. - powiedziałam jeszcze z daleka w kilku krokach skracając różnicę odległości między mną a wujaszkiem rozciągając usta w uśmiechu. Rozejrzałam się wokół rozkładając dłonie i wykonując obrót wokół własnej osi. A potem drugi, zadzierając głowę, żeby patrzeć jak wszystko wiruje. Zatrzymałam się i zaśmiałam krótko. - Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać. - przyznałam zgodnie z prawdą. Włosy miałam dziś luźno puszczone - opadły mi kiedy się zatrzymałam. Na nadgarstku zwyczajowo już czerwoną wstążkę znaczoną złożoną obietnicą. W oczach tliły się iskry. - Czytałam ostatnio o trytonach wiesz? To prawda, że odmówiły statusu istot? Znaczy, no prawdą być musi, skoro na piśmie jest, ale wiesz więcej czemu? - zapytałam, splatając przed sobą dłonie. Marszcząc trochę brwi nie do końca pojmując ten fakt cały. Uniosłam rękę, żeby przesunąć palcami po policzku przesuwając spojrzeniem wokół. - Oh! - zaraz mnie olśniło, że zamiast brać i tak tylko o tym co ja i ja, to kultury trochę mogłabym zachować jakiejkolwiek. Tą rękę od policzka odciągnęłam zakładając za ucho kilka kosmyków rudych. - Wezwałeś mnie w jakiejś konkretnej sprawie, wuju? - zapytałam więc uznając, że tak chyba będzie najłatwiej zamiast brać i zgadywać. Może miał mi coś ważnego do przekazania. Albo zadanie jakieś! Oh, idealnie nadawał się do jakiś zadań. Znaczy chętnie podjęłabym się jakiegoś kolejnego. Rozwożenie pluskiew był naprawdę przyjemne i pożyteczne, prawda?
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Atrium
Szybka odpowiedź