Morsmordre :: Devon :: Plymouth
Smeaton’s Tower
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Smeaton’s Tower
Mrugające, ruchome światło u wybrzeży Plymouth to Smeaton's Tower. Dzieło magicznego konstruktora Johna Smeatona, jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w mieście. Pierwotnie latarnia znajdowała się na skałach Eddystone, ale tam dręczona przez potężne fale nie mogła już dłużej pozostać, dlatego czarodzieje przenieśli wieżę w bezpiecznie miejsce, aby mogła służyć marynarzom jeszcze przez wiele wieków. Na jej szczyt prowadzą dziewięćdziesiąt trzy schody, a odwiedzający powiadają, że rozciągający się widok zapiera dech w piersi. Niektóre historie związane z tym miejscem mówią o tym, że budowniczy zaczarował wieżę tak, by jej światło, ukazywać się mogło tym najbardziej oddalonym łodziom, w największej mgle, w największych sztormach, o ile ich kapitanowie nie mieli wrogiego nastawienia. Wsparta czarami latarnia nie niszczeje, niegroźne są jej gniewy morza i krusząca się skała.
| 2 lutego '58 |
Otrzymał wiadomość i nie zamierzał pozostać obojętnym. Sprawy, które dotyczyły wszystkiego, co mieli do zrobienia, w związku ze sprawami wojny stały na piedestale, nie bez powodu potwierdził swoją gotowość w zeszłym miesiącu, choć wtedy, gdyby wiedział, co stanie się z jego wzrokiem... Zakon nie potrzebował tak słabych osób, jak on, mógł narobić jedynie krzywdy, zero pożytku, jednak tu i teraz wiedział, że ma zadanie do wykonania. Nie bez powodu został wezwany i zaproszony do kolejnej eskapady w Londynie. Miał zamiar się stawić z o wiele większą ilością rozumu niż kiedykolwiek. Ona mogła tam być, szukać, węszyć, szczególnie kiedy poznała jedną z jego przykrywek... nie mógł już dłużej korzystać z facjaty Małego Jima, a może to i dobrze?
Tym razem przybrał postać jednego ze znanych paniczów w mugolskim świecie w Norwegii, choć pamiętał go jedynie z gazet i książek, to wątpił, aby ktokolwiek w Londynie był w stanie go rozpoznać. Przecież stolica nie zawierała w sobie żadnych oceanografów, z wiedzy pozyskanej od Prudence wiedział, że wszyscy Ci fascynaci rozpierzchli się po hrabstwach, szukając źródeł do własnych badań. Wydawało mu się to bardzo adekwatne, żeby przybrać postać porządnego panicza, którego strój nie będzie mocno odstawać od średniozamożnych panów. Cieszył się z faktu, że mógł pozostać w reszcie własnego ciała, bo dzięki temu mógł ubrać stare ubrania o nieco lepszej jakości niż te codzienne. Do wielu sytuacji miał wiele ubiorów, choć wiadomym wydawał się brak rzeczy postaci godnych wystawnych salonów, w jakich obracał się choćby Wuj Lord Abbott. Miał pewne braki w zaopatrzeniu już nie tylko jedzenia, ale również i ubrań na każdą okazję, a ich różnorodność była chyba nawet większa niż ta u Moss'ówny. Ciężko mu było odejść ze zmartwieniami krążącymi po głowie, kiedy spoglądał na ten sam horyzont, który jej pokazał kilka miesięcy temu, gdy przyleciał z nią właśnie na tę linię klifów i powiedział, że to właśnie Devon. Ich nowy dom.
Czerwono-biała latarnia dawała znaki, widział w oddali nadpływające statki i właśnie z tym widokiem teleportował się w okolice Londynu, gdzie musiał ponownie odegrać własną rolę. Bał się, że gdzieś w tłumie pojawi się ona; że nie zdoła wrócić do swojej współlokatorki; że to wszystko będzie jakimś jednym-wielkim-nieporozumieniem, ale strach nie był w stanie go powstrzymać od charakterystycznego ruchu i pyknięcia na podsumowujący akcent jego obecności w Plymouth.
| przemiana i zt.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Ależ ekscytacja wielka! Zadanie ważne. Dla mnie, właśnie dla mnie. Uwierzyć nie mogłam kiedy list od wuja Stiviego mnie odnalazł. Tak miło i przyjemnie na myśl się robiło, że wiarę we mnie tak dużą pokładał, że coś tak istotnego był w stanie i chęci zlecić właśnie mnie. O rozgłośni słyszałam - a i owszem, pomysł genialny. Sam w sobie wspaniały. I dobry, dla pokrzepienia ludzkich serc z pewnością. Może muzyka nie była w stanie zła całego naprawić. Nikogo nakarmić, ale wiedziałam, że to radio, więcej nieść ze sobą będzie, niźli tylko nuty które wypuszczają w świat instrumenty. Miał umożliwić przepływ informacji, a to było więcej niż potrzebne. I ważne, tak straszliwe ważne, że z ważności tego przedsięwzięcia i tego, że ja w nim brałam udział właściwie zerwałam się już z łóżka z rana.
Już wczoraj o liście powiedziałam wujostwu i o zgodę ich poprosiłam na działanie, zanim w ogóle odpisałam do wujka Stiviego. Kazali uważać i wziąć kogoś kto o bezpieczeństwo dbać będzie. To Aidan na myśl mi przyszedł, bo i jego oboje znali, więc problemu być nie powinno - i żadnego też nie było. Jeszcze zanim słońce zaczęło wschodzić nad Devon ja już drogę się szykowałam. Do Plymouth razem z Walterem, bo wuja poprosił go, żeby tam coś załatwił i uznałam, że tam też zacząć najlepiej będzie. Nadmorskie miasteczko to było, a ja jeszcze przed świętami z zarządcą portu, który znajomym wujka był rozmawiałam i o kilka rzeczy pytałam. Wiedziałam, że serce po właściwej stronie ma i że zda się, żeby właśnie taką pluskwę posiadał. Wiedziałam też, że on ludzi zna, to wiedzieć będzie do kogo jako następnego najlepiej się udać, albo sam tutaj tą sprawę załatwi a my pojedziemy dalej.
Ze sobą miałam Montygona i Bibi, a do ich juków jedzenie zapakowane, bo zakładałam, że jednak trochę czasu nam zajmie zrobienie tego, co do zrobienia było. Możliwe, że jeden cały dzień to za mało będzie, ale nie martwiłam się tym w tym momencie. Już zbliżając się do latarni dostrzegłam Aidana, wiec wyciągnęłam rękę i pomachałam nią radośnie.
- Dobrze, że jesteś. Zostawmy tu konie na chwilę i chodźmy tam dalej, gdzie bardziej ustronnie, wszystko Ci wyjaśnię. - powiedziałam do chłopaka rozglądajac się wokół, żeby sprawdzić, czy nikogo na pewno obok nie ma i nie patrzy, albo podsłuchać nie próbuje.
- Poroznosimy dzisiaj pluskwy. - zdradziłam mu, kiedy byliśmy sami, ściszając głos. Siegnęłam do kieszeni wyciągając jedną z nich i podstawiając mu ją pod nos. - Słuchaj uważnie, to instrukcja, ale i tajemnica najwyższej wagi. - i ja poważna byłam widzieć musiał to w mojej twarzy. - Wuja Stevie wziął się z Reggiem i radio na nowo uruchamiają. Ale nie byle jakie, tylko to dla nas wszystkich, ale dla tych, co najwięcej do walki stają. Po to, żeby pomiędzy hrabstwami przepływ informacji był szybszy i skuteczniejszy. A to - uniosłam urządzenie ku górze. - w tym pomoże. - dodałam pozwalając, żeby chwilę mógł popatrzeć na to co mam. - Pasuje i do mugolskich i do czarodziejskich nadajników. A sprawa taka jest, że jego starczy otworzyć i wsunąć pluskwę a ona zmyślna taka, że miejsce swoje sama znajdzie. Potem, jak już znajdzie i odbiornik się zamknie, radio się na sto jeden i jeden ustawia. A potem kolejno nastraja na liczbach - nachyliłam się jeszcze bliżej, tak na wypadek wszelki - dziesięć, siedem, dziewiętnaście i pięćdziesiąt pięć. Po nich znów na sto jeden i jeden. I magii najprawdziwsza, działa. Tyle, nic więcej. - wyprostowałam się, wkładając dłonie do kieszeni płaszcza. - Wuja pisał, żeby ostrzegać ludzi, że jeśli zostaną złapani, za nic nie mogą podać kodu. Bez kodu i pluskwa i częstostliwość nic nie da. A nadawanie ruszy zaraz po dniu zakochanych. Objedziemy dzisiaj kilku ludzi w miastach kilku, znają mnie a ja ich, a serca po dobrej stronie mają. Będą wiedzieć najlepiej, kto dostęp do informacji jako pierwszy mieć powinien, żeby reagować odpowiednio. Pojedziesz ze mną? - zwieńczyłam wyjaśnienia, teraz już na odpowiedź czekając tylko. - Najpierw do zarządcy. On z moim wujem zna się nawet. - wyjaśniłam tak w czasie tego oczekiwania na odpowiedź.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Stevie znalazł się w tym miejscu wcześnie rano, jak zwykle w dłoni trzymając walizkę, dzisiaj jakby cięższą niż zwykle, wypełnioną wszystkim tym, co przez cały dzień miało zapewniać mu pracę. Zleceń było wiele, a on wolał realizować je wszystkie razem, zwłaszcza gdy na palcach oprócz obrączki, miał jeszcze talizman od Castora, który pomagał mu przy tworzeniu, kumulował energię i przelewał ją w odpowiednie miejsce. Numerolog odnalazł skwerek przy Smeaton's Tower, ale ten zdawał się być pusty o tej porze dnia. Schowany nieco krzakiem i potężnym drzewami, teraz bez liści, na ławce położył szkarłatny krawat, nieco przypominający ten, który nosili w szkole Gryfoni, a tuż obok niego fiolkę z księżycowym pyłem. Odpowiednie wyliczenia, które sprawiły, że stworzony przedmiot miał prowadzić do tego właśnie miejsca, miał przy sobie, schowane głęboko w kieszeni marynarki, na wszelki wypadek, chociaż po latach doświadczenia zwykle ich nie potrzebował. Wiele rzeczy zresztą robił już niemal instynktownie, a tym razem to, co miał do wykonania było stosunkowo łatwym zadaniem. Chodziło jednak o przedmiot dla kogoś bliskiego, kogoś, kto był dla niego niemal jak syn, chociaż miał swojego ojca, z którym zresztą Stevie szczególnie się lubił. Warsztat opuścił wcześnie rano, ale czuł się szczególnie rozbudzony, gdy rozpoczynał przygotowywanie przedmiotu pod świstoklik. Można by rzec, że cały proces nieco przypominał tworzenie wynalazków, różnił się jednak tym, że tu schemat był znany i ogólnodostępny, a w przypadku tworzenia, należało wszystko zacząć u podstaw, zadbać o każdy szczegół, a i przyszykować się na to, co było nie do przewidzenia. Księżycowy pył był prostym komponentem, wiązania z jego udziałem nie spędzały snu z powiek i osoba z mniejszym doświadczeniem również byłaby w stanie go wykonać. Mimo wszystko wielu wolało zaufać Steviemu, zamiast zlecać je mniej doświadczonym. Wielu, zwłaszcza tych, którzy na co dzień walczyli w imię Zakonu Feniksa. Przygotowany krawat czekał już tylko na trans mutacyjne czary. - [b]Portus[/b - wypowiedział więc, wykonując odpowiedni ruch nadgarstkiem, w czasie, gdy magia musiała odpowiedzieć na jego polecenie.
jeśli udane, zt
świstoklik z księżycowego pyłu, typ I - czerwony krawat
st 40 (-26 transmutacja, -13 talizman) = 2 (byle nie k1)
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
The member 'Stevie Beckett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Nie wiedział o co dokładnie chodziło, w sumie nie wiedział w ogóle o co chodziło, ale skoro Nelka pisała, że to ważne i poprosiła go żeby się zjawił, to się zjawił. Rudowłosa nie rzucała słów na wiatr, coś naprawdę musiało być na rzeczy. Z kontekstu listu jednak ciężko było mu się wyznać czy chodziło o sprawę Zakonu, czy jednak jakąś prywatną. Pisała tylko, że nie może zdradzać szczegółów, co raczej kojarzyło mu się z tą pierwszą opcją. Jeszcze to "Twoja" całkiem go zdezorientowało. No bo Nelka nie była jego. Znaczy, trochę była. W ogień by dla niej przecież skoczył. Ale no, tylko on wie ile czasu poświęcił żeby w końcu się zdobyć na to żeby w taki sposób podpisać się w liście dla Sheili. "Twoja", "Twój" brzmiały poważnie. Może Nelka na to inaczej patrzyła? A może naprawdę miała to na myśli? W sensie, że ona miała na myśli, tak jak Aidan o tym myślał. Pokomplikowało się. Neala jest mądra, odważna i piękna. Włosy ma ładne w szczególności. Tak ładnie lśnią czerwienią w słońcu. Ale Neala to Neala. Zawsze była tylko, bądź aż przyjaciółką. I w sumie tyle. Była też szlachcianką, a jego serce należało do innej dziewczyny. Powinien jej to wytłumaczyć? Wyjaśnić póki było wcześnie? Co jeśli darzy go jakimś uczuciem? Na Merlina! Co on narobił?! Na pewno zrobił coś nie tak, wysłał jakiś... ten no, sygnał! Sygnał wysłał! Czy tam jakoś nieodpowiednio się zachował! Nie rozumiał w sumie czemu miałaby się w nim kochać. Niczego szczególnie wyjątkowego w nim nie było, więc średnio prawdopodobne mu się to wydawało. Ale co jeśli jednak tak się stało? Co jeśli czuje to co on? W sensie, nie że on czuje to co ona, ani ona to co on, że w tym cały problem. Inaczej. Co jeśli ona się w nim kocha tak jak on w Sheili. Się narobiło.
Przybył nieco wcześniej, z niewielką torbą przerzuconą przez ramię, w której miał nieco prowiantu. Cały dzień, to cały dzień w końcu. Stał tak pod tą latarnią niepewny tego jak ma się zachować i o co w ogóle Nelce chodziło. Sylwetki Montygony i Bibi ujrzał już z daleka. Sam też uniósł rękę by odmachać zbliżającej się dziewczynie. I co teraz? Powinien jej od razu powiedzieć? Czy poczekać aż ona zacznie? A się porobiło... Pójdą gdzieś gdzie jest ustronnie? Coś ty narobił Moore? Poczekał aż Nelka zejdzie z konia, aby wziąć od niej lejce i przywiązać konie do drewnianego płotu pod latarnią, po czym udał się za dziewczyną czując jak po jego policzkach pomału rozlewa się rumieniec. Gdy w końcu przystanęli wziął głęboki oddech by zacząć, ale wtem dziewczyna mu przerwała. - Pluskwy? - Że takie robaczki? O czym ona mówi? Teraz już niczego nie rozumiał. Milczał dając rudowłosem wszystko sobie wytłumaczyć, jedyne co robił to kiwanie głową, na znak, że rozumie. No bo zrozumiał. Nie o zwierzątka chodziło, a o takie pluskwy pluskwy. No i to Zakonowa sprawa była, więc w tajemnicy utrzymana musiała zostać. Przez chwilę odetchnął z ulgą, choć to "Twoja" wciąż go gryzło. Teraz były jednak sprawy ważniejsze. Radio się przyda. Sprytny to był pomysł, ale co się dziwić jak wujo ma pomyślunek jak nikt inny? Nie dziwne więc, że coś tak mądrego wymyślił. Nie do końca zrozumiał jak to jednak ma działać. Nelka niby tłumaczyła, a on skupiony był, ale chyba z tych wszystkich nerwów rozum mu wolniej działał. Najważniejsze jednak zrozumiał, a i Nelka miała być obok, więc to ona lepiej niech tłumaczy. Zapamiętał liczby jednak, bo to ważne być musiało. A i wstyd by był jakby może i ona gdzieś przypadkiem zapomniała. - Oczywiście, że pojadę. - Od razu się zgodził, a inna opcja nawet przez myśl mu nie przeszła. Nelce, Wujowi, czy Zakonowi to on zawsze pomoże. - Ale ty mówisz tak? - On mógł pukać. - Nie wiem, czy dzisiaj zdążymy to zrobić jednak. Na pewno nie wszyscy mają odbiorniki, ale to będzie i tak sporo domostw. - Nie przeszkadzało mu to jednak. Mógł zjawić się tu i jutro, choćby z samego rana. Wrócili z powrotem do koni, odwiązał je, a jedne z lejcy podał dziewczynie, samemu po chwili również siadając na usadawiając się w siodle głaszcząc kilkukrotnie grzbiet konia. Wciąż nie mógł się nadziwić jakie piękne to zwierzęta były. Na dodatek jakie mądre. - Tylko my się tym zajmujemy czy ktoś jeszcze, gdzieś indziej. Bo to chyba nie tylko o Devon chodzi, prawda? - Ruszyli powoli w stronę domostw. Dobrze, że to Nelcia dostała to zadanie. Wszyscy ją tu znali i lubili, to i nikt ich z kwitkiem nie odeśle. Zsiadł z konia zdając sobie sprawę jak wiele razy będzie musiał jeszcze dzisiaj tak wsiadać na niego i zsiadać, po czym znowu przywiązał konie do płotu i udał się wraz z Nelką w stronę domu zarządcy. Według planu ustalonego nooo... przez siebie, to on zapukał do drzwi. - Dzień dobry, proszę pana. - Przywitał się od razu kiwnąwszy z wyrazem szacunku głową jak tylko drzwi stanęły przed nimi otworem. - Moglibyśmy zająć panu dosłownie chwilę? Mamy ważną sprawę, ale jakbyśmy mogli to wolelibyśmy wyjaśnić wszystko panu w środku. - Powiedział już nieco ciszej rozglądając się po bokach czy aby nikt wścibski nie podsłuchuje ich rozmowy.
Przybył nieco wcześniej, z niewielką torbą przerzuconą przez ramię, w której miał nieco prowiantu. Cały dzień, to cały dzień w końcu. Stał tak pod tą latarnią niepewny tego jak ma się zachować i o co w ogóle Nelce chodziło. Sylwetki Montygony i Bibi ujrzał już z daleka. Sam też uniósł rękę by odmachać zbliżającej się dziewczynie. I co teraz? Powinien jej od razu powiedzieć? Czy poczekać aż ona zacznie? A się porobiło... Pójdą gdzieś gdzie jest ustronnie? Coś ty narobił Moore? Poczekał aż Nelka zejdzie z konia, aby wziąć od niej lejce i przywiązać konie do drewnianego płotu pod latarnią, po czym udał się za dziewczyną czując jak po jego policzkach pomału rozlewa się rumieniec. Gdy w końcu przystanęli wziął głęboki oddech by zacząć, ale wtem dziewczyna mu przerwała. - Pluskwy? - Że takie robaczki? O czym ona mówi? Teraz już niczego nie rozumiał. Milczał dając rudowłosem wszystko sobie wytłumaczyć, jedyne co robił to kiwanie głową, na znak, że rozumie. No bo zrozumiał. Nie o zwierzątka chodziło, a o takie pluskwy pluskwy. No i to Zakonowa sprawa była, więc w tajemnicy utrzymana musiała zostać. Przez chwilę odetchnął z ulgą, choć to "Twoja" wciąż go gryzło. Teraz były jednak sprawy ważniejsze. Radio się przyda. Sprytny to był pomysł, ale co się dziwić jak wujo ma pomyślunek jak nikt inny? Nie dziwne więc, że coś tak mądrego wymyślił. Nie do końca zrozumiał jak to jednak ma działać. Nelka niby tłumaczyła, a on skupiony był, ale chyba z tych wszystkich nerwów rozum mu wolniej działał. Najważniejsze jednak zrozumiał, a i Nelka miała być obok, więc to ona lepiej niech tłumaczy. Zapamiętał liczby jednak, bo to ważne być musiało. A i wstyd by był jakby może i ona gdzieś przypadkiem zapomniała. - Oczywiście, że pojadę. - Od razu się zgodził, a inna opcja nawet przez myśl mu nie przeszła. Nelce, Wujowi, czy Zakonowi to on zawsze pomoże. - Ale ty mówisz tak? - On mógł pukać. - Nie wiem, czy dzisiaj zdążymy to zrobić jednak. Na pewno nie wszyscy mają odbiorniki, ale to będzie i tak sporo domostw. - Nie przeszkadzało mu to jednak. Mógł zjawić się tu i jutro, choćby z samego rana. Wrócili z powrotem do koni, odwiązał je, a jedne z lejcy podał dziewczynie, samemu po chwili również siadając na usadawiając się w siodle głaszcząc kilkukrotnie grzbiet konia. Wciąż nie mógł się nadziwić jakie piękne to zwierzęta były. Na dodatek jakie mądre. - Tylko my się tym zajmujemy czy ktoś jeszcze, gdzieś indziej. Bo to chyba nie tylko o Devon chodzi, prawda? - Ruszyli powoli w stronę domostw. Dobrze, że to Nelcia dostała to zadanie. Wszyscy ją tu znali i lubili, to i nikt ich z kwitkiem nie odeśle. Zsiadł z konia zdając sobie sprawę jak wiele razy będzie musiał jeszcze dzisiaj tak wsiadać na niego i zsiadać, po czym znowu przywiązał konie do płotu i udał się wraz z Nelką w stronę domu zarządcy. Według planu ustalonego nooo... przez siebie, to on zapukał do drzwi. - Dzień dobry, proszę pana. - Przywitał się od razu kiwnąwszy z wyrazem szacunku głową jak tylko drzwi stanęły przed nimi otworem. - Moglibyśmy zająć panu dosłownie chwilę? Mamy ważną sprawę, ale jakbyśmy mogli to wolelibyśmy wyjaśnić wszystko panu w środku. - Powiedział już nieco ciszej rozglądając się po bokach czy aby nikt wścibski nie podsłuchuje ich rozmowy.
The power of touch, a smile, a kind word, a listening ear, an honest compliment or the smallest act of caring, all of which have the potential to
turn the life around
turn the life around
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Pluskwy. - potwierdziłam, zaraz biorąc się do dalszego tłumaczenia wszystkiego tego. Co wytłumaczyć musiałam, zanim w drogę dalszą ruszyliśmy. Dokładnie więc powiedziałam co i jak, tak jak mi w liście wuja wziął i napisał. Po to, żeby Aidan też wiedział co i jak i kiedy. Bo ważne to było. To, co robiliśmy dzisiaj. Wiedziałam o tym - ba, byłam tego pewna nawet! W ogóle pojęcia nie miałam że Aidan bierze i jakąś “twoją” tak rozpamiętuje, bo w tej całej ekscytacji zwyczajnie wzięłam i zapomniałam, że w ogóle coś takiego napisałam. Kiedy dostałam list od wuja chciałam działać zaraz i już. Od razu! Jeśli to było możliwe. No możliwe nie było, ale następny dzień brzmiał w miarę satysfakcjonująco.
Moja głowa potknęła zadowolona a usta rozsunęły się w uśmiechu, kiedy potwierdził, że pojedzie ze mną. Ulga taka. Znaczy, nie spodziewałam się, że powie inaczej, ale zawsze jakaś tam wątpliwość niewielka była.
- Tak, tak, mówić będę. - zapewniłam go, bo nie było o co w ogóle się przejmować. Mówić mogłam. Na pamięć całą instrukcję znałam. A mówienie nigdy mi problemu nie sprawiało. Jakoś tak zawsze ze słowami za pan brat byłam więc i nie istniał żaden powód, dla którego mówić i tym razem bym nie mogła. Kiedy odezwał się ponownie zatrzymała się w pół kroku, który już robić miałam i pokręciłam lekko głową. - Nie będziemy od domu do domu chodzić. Tylko od większego miasta, do większego. - wytłumaczyłam mu więc, unosząc rękę, żeby rude włosy odgarnąć na plecy. - Wuja mi tak doradził. - dodałam jeszcze, bo sama, pewnie zrobiłabym to właśnie w ten sposób o którym wspomniał Aidan. Ale wuja aurorem był i w Devon rzeczy robił więc plan wymyślił lepszy niż ja sama. Bo przecież im powiedziałam o wszystkim - znaczy im cioci i wujkowi. Bo wiedzieć przecież musieli. - I powiedział do kogo w mieście się kierować. Nie wszystkich znam, ale powołamy się na niego. - wyjaśniałam dalej, zaczynając wędrówkę ku Montygonowi i Bibi. - Wyjaśnimy tym, których wskazał wuja i zostawimy mu kilka pluskiew - oni będą wiedzieli, co z nimi dalej zrobić i będą mieć wiedzę, żeby ją przekazać. A my pojedziemy dalej. - podeszłam do Montygona, którego pogłaskałam po pysku zajmując się odwiązywaniem wodzów. - Większość dnia w siodle, to trochę wyzwanie, ale to ważne. - potwierdziłam raz jeszcze, włożyłam nogę w odpowiednie miejsce i odbiłam się od ziemi wciągając się z wysiłkiem na Montygona. - Reggie mówił, że planują wznowić na pewno na sojuszu, ale pewnie celują w cały kraj. - wyznałam z widocznym entuzjazmem uderzając kostkami w boki konia. - Wyobrażasz sobie, jak wspaniale jest przyczyniać się do czegoś takiego?! - zapytała, obracając na niego głowę i częstując uśmiechem.
- Neala? - wypadło z ust starszego mężczyzny, który otworzył im drzwi widocznie nie spodziewając się jej wizyty. - Trapią cię jeszcze jakieś pytania? - zapytał witając się też po chwili z Aidenem. Pokręciłam głową.
- Victoria nie dotarła? Cóż, wyjaśnię, dzisiaj jest inna sprawa. To Aidan, mój przyjaciel dobry. Wuja powiedział, że najlepiej do pana. Możemy - do środka? - upewniłam się, widząc, jak szarawa brew unosi mu się do góry ale cofa się, żeby nas wpuścić i poprowadzić do niewielkiego gabinetu. - Można tu mówić swobodnie? - upewniłam się jeszcze a kiedy przytaknął zaczęłam opowiadać. O tym, że pan (wuja) Stevie, wpadł na taki pomysł, żeby pomóc i Zakonowi i Sojuszowi i ludziom w ogóle tym, którzy serce po dobrej stronie mają i radio chcą podnieść z popiołów, jak z popiołów się Feniks odradza zawsze. I że te pluskwy, które mamy i które pokazuje pozwolą dostroić się do konkretnej audycji, ale samo ich włożenie nie wystarczy więc tłumaczę dalej - Potem liczby trzeba. - bo trzeba, pokazuje nawet, bo akurat radio ma w gabinecie. - A kiedy słuchać się skończy, to po prostu zdjąć ze sto jeden i jeden, na inne coś. - mówię jeszcze, bo to też ważne. - Najważniejsze, żeby tych cyfr nie wydać komuś niepowołanemu. Bez nikt nie podsłucha audycji. - widzę że patrzy tak z zamyśleniem i na Aidana i na mnie. - No i sprawa taka jest, że to w Plymouth, pan będzie wiedział, kto te informacje powinien móc pierwszy usłyszeć. Samo nadawanie od piętnastego lutego ma się zacząć - informacje o tym, co się dzieje gdzie indziej będą sporo przydatne, prawda? - zapytałam, ale nie czekałam na wyjaśnienia sięgając do kieszeni. - Więc zostawiłabym pluskiew parę i pojechała dalej, chcę jeszcze odwiedzić Exeter, Torqay, a jutro drugie wybrzeże, Blackpool i tak dalej. - w końcu kiwa głową i zabiera je z dłoni mojej, a ja uśmiecham się lekko. Jedno zrobione, trzeba iść dalej.
Moja głowa potknęła zadowolona a usta rozsunęły się w uśmiechu, kiedy potwierdził, że pojedzie ze mną. Ulga taka. Znaczy, nie spodziewałam się, że powie inaczej, ale zawsze jakaś tam wątpliwość niewielka była.
- Tak, tak, mówić będę. - zapewniłam go, bo nie było o co w ogóle się przejmować. Mówić mogłam. Na pamięć całą instrukcję znałam. A mówienie nigdy mi problemu nie sprawiało. Jakoś tak zawsze ze słowami za pan brat byłam więc i nie istniał żaden powód, dla którego mówić i tym razem bym nie mogła. Kiedy odezwał się ponownie zatrzymała się w pół kroku, który już robić miałam i pokręciłam lekko głową. - Nie będziemy od domu do domu chodzić. Tylko od większego miasta, do większego. - wytłumaczyłam mu więc, unosząc rękę, żeby rude włosy odgarnąć na plecy. - Wuja mi tak doradził. - dodałam jeszcze, bo sama, pewnie zrobiłabym to właśnie w ten sposób o którym wspomniał Aidan. Ale wuja aurorem był i w Devon rzeczy robił więc plan wymyślił lepszy niż ja sama. Bo przecież im powiedziałam o wszystkim - znaczy im cioci i wujkowi. Bo wiedzieć przecież musieli. - I powiedział do kogo w mieście się kierować. Nie wszystkich znam, ale powołamy się na niego. - wyjaśniałam dalej, zaczynając wędrówkę ku Montygonowi i Bibi. - Wyjaśnimy tym, których wskazał wuja i zostawimy mu kilka pluskiew - oni będą wiedzieli, co z nimi dalej zrobić i będą mieć wiedzę, żeby ją przekazać. A my pojedziemy dalej. - podeszłam do Montygona, którego pogłaskałam po pysku zajmując się odwiązywaniem wodzów. - Większość dnia w siodle, to trochę wyzwanie, ale to ważne. - potwierdziłam raz jeszcze, włożyłam nogę w odpowiednie miejsce i odbiłam się od ziemi wciągając się z wysiłkiem na Montygona. - Reggie mówił, że planują wznowić na pewno na sojuszu, ale pewnie celują w cały kraj. - wyznałam z widocznym entuzjazmem uderzając kostkami w boki konia. - Wyobrażasz sobie, jak wspaniale jest przyczyniać się do czegoś takiego?! - zapytała, obracając na niego głowę i częstując uśmiechem.
- Neala? - wypadło z ust starszego mężczyzny, który otworzył im drzwi widocznie nie spodziewając się jej wizyty. - Trapią cię jeszcze jakieś pytania? - zapytał witając się też po chwili z Aidenem. Pokręciłam głową.
- Victoria nie dotarła? Cóż, wyjaśnię, dzisiaj jest inna sprawa. To Aidan, mój przyjaciel dobry. Wuja powiedział, że najlepiej do pana. Możemy - do środka? - upewniłam się, widząc, jak szarawa brew unosi mu się do góry ale cofa się, żeby nas wpuścić i poprowadzić do niewielkiego gabinetu. - Można tu mówić swobodnie? - upewniłam się jeszcze a kiedy przytaknął zaczęłam opowiadać. O tym, że pan (wuja) Stevie, wpadł na taki pomysł, żeby pomóc i Zakonowi i Sojuszowi i ludziom w ogóle tym, którzy serce po dobrej stronie mają i radio chcą podnieść z popiołów, jak z popiołów się Feniks odradza zawsze. I że te pluskwy, które mamy i które pokazuje pozwolą dostroić się do konkretnej audycji, ale samo ich włożenie nie wystarczy więc tłumaczę dalej - Potem liczby trzeba. - bo trzeba, pokazuje nawet, bo akurat radio ma w gabinecie. - A kiedy słuchać się skończy, to po prostu zdjąć ze sto jeden i jeden, na inne coś. - mówię jeszcze, bo to też ważne. - Najważniejsze, żeby tych cyfr nie wydać komuś niepowołanemu. Bez nikt nie podsłucha audycji. - widzę że patrzy tak z zamyśleniem i na Aidana i na mnie. - No i sprawa taka jest, że to w Plymouth, pan będzie wiedział, kto te informacje powinien móc pierwszy usłyszeć. Samo nadawanie od piętnastego lutego ma się zacząć - informacje o tym, co się dzieje gdzie indziej będą sporo przydatne, prawda? - zapytałam, ale nie czekałam na wyjaśnienia sięgając do kieszeni. - Więc zostawiłabym pluskiew parę i pojechała dalej, chcę jeszcze odwiedzić Exeter, Torqay, a jutro drugie wybrzeże, Blackpool i tak dalej. - w końcu kiwa głową i zabiera je z dłoni mojej, a ja uśmiecham się lekko. Jedno zrobione, trzeba iść dalej.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Chcieli się przyczynić sprawie, bo słuszna była jak nic innego. Nikogo więc nie powinno dziwić, że podobnie jak inni też chcieli pomóc, działać. Cieszył się, że wujo to dostrzegł, że pomyślał właśnie o Nelce. Ze względu na wiek rzadko kto traktował ich poważnie, on miał o tyle lepiej, że był już dorosły, ale nie powiedziałby, że wiele to zmieniło. Bracia dalej go tak samo traktowali, a o innych ludziach nie wspominając. Często jednak nie sam wiek się liczy, a czyny. Mało komu podobało się, że zaangażował się w sprawę tak szybko, tak młodo, ale dlaczego inni mają się starać, czemu inni mają walczyć, czemu to twarz Billego ma znajdować się na plakatach porozwieszanych po całym Londynie, gdy on miałby w sumie co robić? Nic? Siedzieć w domu? Ukrywać się, gdy inni ryzykują? Nie dało się nawet porównać zasług jego, a Billego, ale wciąż, wciąż chciał się przysłużyć, zasłużyć na to, aby nikt nie traktował go jak dziecko. Sam. Tak jak odpowiedzialny dorosły powinien, czyż nie?
Ulga go ogarnęła na wieść, że to jednak Nelka będzie tłumaczyć. Zdawał sobie bardzo dobrze sprawę, że nie należał do najbystrzejszych osób. Od bycia mądrym miał Cilliana, a jak nie Cilliana to dziewczyny. Znaczy no, starał się głupot żadnych nie robić, ale zdarzało się mu być lekkomyślnym, no i rozpraszał się łatwo i w ogóle, a i ze słowami miał problem. No nie z nimi może, ale łatwo się peszył, żartów często nie rozumiał, więc w myśleniu i mówieniu Nelka biła go o głowę. - Aaaaaa... To ja myślałem, że wszystkie domostwa tak odwiedzić mamy. No to jeszcze lepiej. Pójdzie nam dużo szybciej w takim razie. - Znowu sobie tego nie przemyślał, bo faktycznie sensu nie było od domu do domu chodzić, bo i nie każdy radio miał, a i nie wszystkich zastać musieli. A i tych pluskiew przecież na tyle też nie mieli. Dobrze, że wujo sobie wszystko zaplanował, on wiedział najlepiej co robić i gdzie iść, a i jak powołają się na jego imię, to więcej ludzi skorych będzie ich wysłuchać, choć już sam fakt, że sama lady Weasley się u nich pojawia powinien wystarczyć. Neala może i jest młodziutka, ale szanować ją przecież powinni, w końcu jest ich lady, a i zawsze dobra dla wszystkich jest. - Sprawa więc jest duża. - Zamyślił się chwilę faktycznie wyobrażając sobie ile dobrego to radio może poczynić. - Dziękuję, że właśnie mnie poprosiłaś o pomoc. - Spojrzał na nią ze szczerą wdzięcznością znów sobie o tym "Twoja' przypominając. - Nelcia... - Zaczął niepewnie na nowo się rumieniąc. Chciał to wyjaśnić. Nie chciał być draniem, mama go lepiej nauczyła. Jeśli Nelka jakimś uczuciem głębszym go darzyła, jeśli to on zawinił to i odpowiedzialność za to wziąć powinien. Nie chciał by tak jak on sama sobie z tym radzić musiała. - Bo w tym liście co mi wysłałaś, na końcu podpisałaś się "Twoja" i tak się zastanawiam czy naprawdę tak myślisz? W sensie, czy no wiesz... No bo ta "Twoja" poważnie jednak brzmi. Znaczy, wiesz, że ja to bym w ogień za tobą skończył, prawda? Zawsze się zjawię jeśli tylko będziesz mnie potrzebować, to i ja trochę "Twój" jestem, ale "Twój", a "Twój", to różnica i nie wiem jak o tym "Twoja" ty myślałaś. - Zdobył się w końcu na odwagę. Ciężko było mu myśl w słowo przelać, a już tym bardziej jeśli zawstydzenie się pojawiało. Nie chciał dawać jej nadziei jakiejś. Znaczy, gdyby Nelcia lady nie była, a on nie byłby zakochany, to wtedy z tego "Twoja" to pewnie by się ucieszył. Jaki chłopak by się nie ucieszył? A tak to... nie chciał jej ranić po prostu.
Zarządca do domu ich wpuścił, choć zdziwiony był tą wizytą na pewno. Gdy tak Neala tłumaczyła on tylko kiwał głową samemu przysłuchując się po raz drugi jej słowom. A to pokomplikowane było wszystko. Tylko wujo taką zmyślną rzecz wymyśleć mógł. Tak stał i słuchał i patrzył z podziwem, bo choć Nelcia o dwie głowy od zarządcy niższa, a i pewnie o dwie dekady młodsza, czy tam ile, to posłuch miała i tak. - Gdyby ktoś usłyszał co nie powinien co tam nadawane będzie źle się to skończyć może, więc lepiej zachować ostrożność. - Dodał oczywiste, bo co jak co ważne to przecież było. Pan zarządca chyba wszystko zrozumiał, bo brodzie się podrapał jak na pluskwę spojrzał i zapewnił Nealę, że zrobi tak jak ona mówi. Zadowoleni wyszli z domu, aby znów zasiąść na konie. - Teraz Exeter, czy do kogoś innego tu mamy jeszcze jechać?
Ulga go ogarnęła na wieść, że to jednak Nelka będzie tłumaczyć. Zdawał sobie bardzo dobrze sprawę, że nie należał do najbystrzejszych osób. Od bycia mądrym miał Cilliana, a jak nie Cilliana to dziewczyny. Znaczy no, starał się głupot żadnych nie robić, ale zdarzało się mu być lekkomyślnym, no i rozpraszał się łatwo i w ogóle, a i ze słowami miał problem. No nie z nimi może, ale łatwo się peszył, żartów często nie rozumiał, więc w myśleniu i mówieniu Nelka biła go o głowę. - Aaaaaa... To ja myślałem, że wszystkie domostwa tak odwiedzić mamy. No to jeszcze lepiej. Pójdzie nam dużo szybciej w takim razie. - Znowu sobie tego nie przemyślał, bo faktycznie sensu nie było od domu do domu chodzić, bo i nie każdy radio miał, a i nie wszystkich zastać musieli. A i tych pluskiew przecież na tyle też nie mieli. Dobrze, że wujo sobie wszystko zaplanował, on wiedział najlepiej co robić i gdzie iść, a i jak powołają się na jego imię, to więcej ludzi skorych będzie ich wysłuchać, choć już sam fakt, że sama lady Weasley się u nich pojawia powinien wystarczyć. Neala może i jest młodziutka, ale szanować ją przecież powinni, w końcu jest ich lady, a i zawsze dobra dla wszystkich jest. - Sprawa więc jest duża. - Zamyślił się chwilę faktycznie wyobrażając sobie ile dobrego to radio może poczynić. - Dziękuję, że właśnie mnie poprosiłaś o pomoc. - Spojrzał na nią ze szczerą wdzięcznością znów sobie o tym "Twoja' przypominając. - Nelcia... - Zaczął niepewnie na nowo się rumieniąc. Chciał to wyjaśnić. Nie chciał być draniem, mama go lepiej nauczyła. Jeśli Nelka jakimś uczuciem głębszym go darzyła, jeśli to on zawinił to i odpowiedzialność za to wziąć powinien. Nie chciał by tak jak on sama sobie z tym radzić musiała. - Bo w tym liście co mi wysłałaś, na końcu podpisałaś się "Twoja" i tak się zastanawiam czy naprawdę tak myślisz? W sensie, czy no wiesz... No bo ta "Twoja" poważnie jednak brzmi. Znaczy, wiesz, że ja to bym w ogień za tobą skończył, prawda? Zawsze się zjawię jeśli tylko będziesz mnie potrzebować, to i ja trochę "Twój" jestem, ale "Twój", a "Twój", to różnica i nie wiem jak o tym "Twoja" ty myślałaś. - Zdobył się w końcu na odwagę. Ciężko było mu myśl w słowo przelać, a już tym bardziej jeśli zawstydzenie się pojawiało. Nie chciał dawać jej nadziei jakiejś. Znaczy, gdyby Nelcia lady nie była, a on nie byłby zakochany, to wtedy z tego "Twoja" to pewnie by się ucieszył. Jaki chłopak by się nie ucieszył? A tak to... nie chciał jej ranić po prostu.
Zarządca do domu ich wpuścił, choć zdziwiony był tą wizytą na pewno. Gdy tak Neala tłumaczyła on tylko kiwał głową samemu przysłuchując się po raz drugi jej słowom. A to pokomplikowane było wszystko. Tylko wujo taką zmyślną rzecz wymyśleć mógł. Tak stał i słuchał i patrzył z podziwem, bo choć Nelcia o dwie głowy od zarządcy niższa, a i pewnie o dwie dekady młodsza, czy tam ile, to posłuch miała i tak. - Gdyby ktoś usłyszał co nie powinien co tam nadawane będzie źle się to skończyć może, więc lepiej zachować ostrożność. - Dodał oczywiste, bo co jak co ważne to przecież było. Pan zarządca chyba wszystko zrozumiał, bo brodzie się podrapał jak na pluskwę spojrzał i zapewnił Nealę, że zrobi tak jak ona mówi. Zadowoleni wyszli z domu, aby znów zasiąść na konie. - Teraz Exeter, czy do kogoś innego tu mamy jeszcze jechać?
The power of touch, a smile, a kind word, a listening ear, an honest compliment or the smallest act of caring, all of which have the potential to
turn the life around
turn the life around
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- A no, jeszcze nie ma ich aż tyle, żeby do wszystkich domów starczyło. - wyjaśniłam na głos, zamyślając się na chwilę. - No i Devon bezpieczne, ludzie dobrzy, ale zawsze może się nie taki trafić. Lepiej tak jak wuja poradził, udać się do ludzi, którym ufa bezgranicznie, oni sami wiedzą w kogo rękach najwięcej użytku zrobi. - wzruszyłam łagodnie ramionami prowadząc konia w wyznaczonym kierunku. Zastanowiłam się chwilę, żeby potem sięgnąć do kieszeni i podjechać bliżej wyciągając w jego kierunku rękę z pluskwą. - Weź też jedną, wiesz, do domu. Myślę że Twój brat też powinien wiedzieć co i jak a ty mu przekażesz. - postanowiłam na chwilę marszcząc brwi. Nie wiedziałam, czy wuja też planował ludziom co w zakonie są dać. Ale znów, brat Aidana na listach był, co znaczyło że ufałam jego spojrzeniu na świat. Aidan wiedział już jak działając, więc mógł po prostu wziąć i powiedzieć mu co i jak.
- Jest. - zgodziłam się z nim kiwają głową i odjeżdżając trochę na bok. Pokiwałam głową na kolejne stwierdzenie. - Wuja napisał, żebym wzięła kogoś, komu ufam. - stwierdziłam po prostu bez większego problemu. Dopiero kiedy wziął i imię moje powiedział ale dalszej części jakby nie było odwróciłam głowę żeby na niego spojrzeć z ust wypuszczając krótkie. - Hm? - coby mówił dalej a nie tak się zastanawiał. Brew mi drgnęła lekko, kiedy tak spojrzałam i widziałam, że słowa ciężko mu się zbierają w jedno. I im dalej mówił, tym wyżej mi brwi do góry podchodziły z początku, bym zaraz je zmarszczyła. - Napisałam? - zastanowiłam się na głos widocznie nie będąc w stanie dojść ze sobą do tego, czy pisałam rzeczywiście, czy jednak nie. W sumie to mogłam w tych emocjach. Przekręciłam trochę głową na bok i uniosłam rękę, żeby zacisnąć wargi na palcu wskazującym.
- Więc wolisz żebym była twoja ale nie twoja? - zapytałam więc po chwili marszcząc trochę nos. Kącik ust drgnął mi ku górze. Cóż właściwie nigdy nie pomyślałam o Aidane w ten sposób. Właściwie wcześniej się nad tym nie zastanawiałam bo i nie szukałam nikogo żeby mu rękę swoją brać i oddawać. Aidan chociaż przystojny i miły, jednak miał pozostać przyjacielem. Mimo to na razie jeszcze całkiem nie prostowałam. No i nie w głowie były mi jakieś amory po rozmowie z Sheilą już wiedziałam, że same z nimi były problemy. Wolałam zająć się czymś z czego pożytek jakiś mógł być.
Zarządca wpuścił na do domu i zapewnił, że bezpiecznie rozmawiać można, więc i mówić zaczęłam. Opowiadać wszystko, wyjaśniać i pokazywać dokładnie. A on słuchał i kiwał głową spoglądając co jakiś czas na mnie.
- Dokładnie ostrożność. - potwierdziłam po Aidanie, kiwając kilka razy głową.
- Ostrożność. - potwierdził też mężczyzna, unosząc usta w uśmiechu. Odebrał wyciągnięte ku niemu pluskwy zapewniając, że zajmie się nimi odpowiednio, ja zapewniłam, że pewnością mam taką, bo wuja ręczył za niego i zaufanie pokładał, a co za tym idzie i ja mu ufać postanowił. Drogi dobrej nam życzył, kiedy się z nim żegnaliśmy i ponownie na konie wsiadaliśmy i zaradził, żeby na baczności się mieć. Bo mimo że Devon spokojne, to wojna jednak dotyka każde z miejsc. Skinęłam mu krótko głową żegnając się i ruszając w dalszą drogę.
- Exeter. - potwierdziłam, uderzając w boki Montygona. - W tartaku pracuje pan Farrow, kiedyś pracował razem z wujem w Ministerstwie, to nasz kolejny cel. - uśmiechnęłam się do Aidana pośpieszają trochę Montygona. Czekało ich trochę drogi, zanim mieli dotrzeć na miejsce.
- Jest. - zgodziłam się z nim kiwają głową i odjeżdżając trochę na bok. Pokiwałam głową na kolejne stwierdzenie. - Wuja napisał, żebym wzięła kogoś, komu ufam. - stwierdziłam po prostu bez większego problemu. Dopiero kiedy wziął i imię moje powiedział ale dalszej części jakby nie było odwróciłam głowę żeby na niego spojrzeć z ust wypuszczając krótkie. - Hm? - coby mówił dalej a nie tak się zastanawiał. Brew mi drgnęła lekko, kiedy tak spojrzałam i widziałam, że słowa ciężko mu się zbierają w jedno. I im dalej mówił, tym wyżej mi brwi do góry podchodziły z początku, bym zaraz je zmarszczyła. - Napisałam? - zastanowiłam się na głos widocznie nie będąc w stanie dojść ze sobą do tego, czy pisałam rzeczywiście, czy jednak nie. W sumie to mogłam w tych emocjach. Przekręciłam trochę głową na bok i uniosłam rękę, żeby zacisnąć wargi na palcu wskazującym.
- Więc wolisz żebym była twoja ale nie twoja? - zapytałam więc po chwili marszcząc trochę nos. Kącik ust drgnął mi ku górze. Cóż właściwie nigdy nie pomyślałam o Aidane w ten sposób. Właściwie wcześniej się nad tym nie zastanawiałam bo i nie szukałam nikogo żeby mu rękę swoją brać i oddawać. Aidan chociaż przystojny i miły, jednak miał pozostać przyjacielem. Mimo to na razie jeszcze całkiem nie prostowałam. No i nie w głowie były mi jakieś amory po rozmowie z Sheilą już wiedziałam, że same z nimi były problemy. Wolałam zająć się czymś z czego pożytek jakiś mógł być.
Zarządca wpuścił na do domu i zapewnił, że bezpiecznie rozmawiać można, więc i mówić zaczęłam. Opowiadać wszystko, wyjaśniać i pokazywać dokładnie. A on słuchał i kiwał głową spoglądając co jakiś czas na mnie.
- Dokładnie ostrożność. - potwierdziłam po Aidanie, kiwając kilka razy głową.
- Ostrożność. - potwierdził też mężczyzna, unosząc usta w uśmiechu. Odebrał wyciągnięte ku niemu pluskwy zapewniając, że zajmie się nimi odpowiednio, ja zapewniłam, że pewnością mam taką, bo wuja ręczył za niego i zaufanie pokładał, a co za tym idzie i ja mu ufać postanowił. Drogi dobrej nam życzył, kiedy się z nim żegnaliśmy i ponownie na konie wsiadaliśmy i zaradził, żeby na baczności się mieć. Bo mimo że Devon spokojne, to wojna jednak dotyka każde z miejsc. Skinęłam mu krótko głową żegnając się i ruszając w dalszą drogę.
- Exeter. - potwierdziłam, uderzając w boki Montygona. - W tartaku pracuje pan Farrow, kiedyś pracował razem z wujem w Ministerstwie, to nasz kolejny cel. - uśmiechnęłam się do Aidana pośpieszają trochę Montygona. Czekało ich trochę drogi, zanim mieli dotrzeć na miejsce.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Czasy takie, że nikomu ufać nie można było. No prawie nikomu, bo i w skrajności popadać przecież nie mogli. Faktem jednak było, że wystarczyła wyłącznie jednak osoba co by serce i zamiary nie miała za czyste, bądź strachem kierowana była, żeby cały ten plan wuja wziął w łeb, a tego nikt by przecież nie chciał, a już szczególnie żeby wina za to leżała po ich stronie. Jak tu się nawet z czegoś takiego później wytłumaczyć? Ehhh... zdecydowanie lepiej zapobiegać. - Oh? Dziękuję, na pewno się przyda. - Sam również się zbliżył wyciągając dłoń w kierunku dziewczyny, która położyła na niej pluskwę. Szybko schował ją do kieszeni płaszcza upewniając się, gdy włożył do niej rękę, czy czasem nie była dziurawa, co by tak cennej rzeczy nie zgubić. Małe to takie było, a jednak ważne, a jakie przydatne. Wujcio to jak coś wymyśli to buty można stracić. Postara się to jakoś wytłumaczyć Billemu. W sensie no, jak to wszystko działa. Może jak się jeszcze tego trochę nasłucha z ust Nelki to w końcu w pełni zrozumie. Słowa rudowłosem mu schlebiały, aż na sercu mu się ciepło zrobiło, bo usłyszeć coś takiego było naprawdę miło. Miał nadzieję, że ona wiedziała, że cokolwiek by się nie działo mogła zawsze na nim polegać, a i każdy jej sekret był i jego sekretem, tak więc fakt, że mu zaufała w tej i w wielu innych kwestiach bardzo dużo dla niego znaczył. Napisała? No napisała. Tak napisała, że aż głowa go od tego rozbolała. No bo był jej, tak trochę, znaczy bardzo, ale nie do końca. To "Twoja", "Twój" takie ważne mu się wydawało, takie wyniosłe i istotne. Zbierał się tyle czasu, no i w końcu mu się udało tak napisać do tej jego Sheili, a później Nelcia pisze do niego tak i co on ma o tym myśleć? Na pytanie dziewczyny w pierwszej kolejności odpowiedziały wypieki na jego twarzy. Czy ona to specjalnie robiła? - Ja... - Zaczął niepewnie zerkając w jej kierunku. - Tak, ale no tak nie do końca. No bo ja jestem twój Nelcia, naprawdę, ale nie tak całkiem twój, tak samo jak ty nie całkiem moja. Tak myślę. No chyba, że ty myślisz inaczej, to przepraszam, że tak myślisz, bo to pewnie z mojej winy, bo z czyjej innej? Jeśli coś nie tak zrobiłem, czy powiedziałem, to przepraszam. - A co jeśli właśnie złamał jej serce? Merlinie Złoty co on najlepszego narobił? A jak się obrazi? Jak już się w życiu więcej do niego nie odezwie? A narobiłeś balu Aidan, narobiłeś...
Słysząc ostrzeżenie zarządcy z powagą kiwnął głową, podziękował i się pożegnał. Miał zupełną rację. Niby Devon bezpieczne było, czy choćby takie Somerset, a jednak wojna to wojna, niczego pewni być nie mogli. Jakieś zbóje mogły ich napaść, a i nawet szmalcownika jakiegoś mogli na swej drodze napotkać, albo gorzej, Rycerze, co z nimi mieli mało wspólnego, mogli najechać na te tereny, no bo dlaczego nie? Niczego przewidzieć nie mogli, toteż cieszył się, że to właśnie jemu dane zostało Nelce towarzyszyć. Ochroni ją, choćby własne życie na szali miał postawić. - Pana Farrowa to nawet chyba ja znam, musiałbym go zobaczyć, tak dla pewności. Pod koniec tamtego roku trochę w tym tartaku się i dla mnie pracy znalazło. Może i więcej by było, ale boję się w jednym miejscu za długo pracować. - Jednak to o Billego chodziło. Tak jak już mówione było, wystarczyła tylko jedna osoba, jedno zgniłe jabłko... Niby starał się wszędzie tylko imieniem przedstawiać, a jak ktoś go o nazwisko prosił, a mu nie ufał, to wymyślone podawał, takie żeby pewność mieć, że na listach gończych się nie znajduje, wciąż jednak nigdy pewności mieć nie mógł. Do Exeter kawałek drogi było, ale nie narzekał mając ze sobą takie towarzystwo. Pieszczotliwie pogładził kark Bibi, by dorównać kłusowi Montygona. Sądząc po tym gdzie słońce się na niebie znajdowało do granicy miasta dotarli dość prędko. Godzina taka była, że pan Farrow pewnie w pracy był, aniżeli w domu, to i do tartaku postanowili zmierzyć.
Słysząc ostrzeżenie zarządcy z powagą kiwnął głową, podziękował i się pożegnał. Miał zupełną rację. Niby Devon bezpieczne było, czy choćby takie Somerset, a jednak wojna to wojna, niczego pewni być nie mogli. Jakieś zbóje mogły ich napaść, a i nawet szmalcownika jakiegoś mogli na swej drodze napotkać, albo gorzej, Rycerze, co z nimi mieli mało wspólnego, mogli najechać na te tereny, no bo dlaczego nie? Niczego przewidzieć nie mogli, toteż cieszył się, że to właśnie jemu dane zostało Nelce towarzyszyć. Ochroni ją, choćby własne życie na szali miał postawić. - Pana Farrowa to nawet chyba ja znam, musiałbym go zobaczyć, tak dla pewności. Pod koniec tamtego roku trochę w tym tartaku się i dla mnie pracy znalazło. Może i więcej by było, ale boję się w jednym miejscu za długo pracować. - Jednak to o Billego chodziło. Tak jak już mówione było, wystarczyła tylko jedna osoba, jedno zgniłe jabłko... Niby starał się wszędzie tylko imieniem przedstawiać, a jak ktoś go o nazwisko prosił, a mu nie ufał, to wymyślone podawał, takie żeby pewność mieć, że na listach gończych się nie znajduje, wciąż jednak nigdy pewności mieć nie mógł. Do Exeter kawałek drogi było, ale nie narzekał mając ze sobą takie towarzystwo. Pieszczotliwie pogładził kark Bibi, by dorównać kłusowi Montygona. Sądząc po tym gdzie słońce się na niebie znajdowało do granicy miasta dotarli dość prędko. Godzina taka była, że pan Farrow pewnie w pracy był, aniżeli w domu, to i do tartaku postanowili zmierzyć.
The power of touch, a smile, a kind word, a listening ear, an honest compliment or the smallest act of caring, all of which have the potential to
turn the life around
turn the life around
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skinęłam ledwie krótko głową, bo mówić nie było co. Tak sądziłam, że jemu przydać się może. Kiedy wujowi i ciotce powiedziałam o pluskwach i pokazałam list od wuja Steviego sami postanowili, żeby jedna i w naszym domu została. Właściwie mnie to nie zdziwiło wcale, bo przecież wuja i ciocia pomagali gdzie pomóc potrzebna była, toteż możliwość informacji o tragedii wcześniej, zdawała się wręcz idealna.
Zerknęłam na Aidana, patrząc jak poliki mu różem się na zajmują, nie do końca jeszcze pewną będąc, czy napisałam czy nie. Ale chyba nie miał powodów żeby zmyślać a ja w tych emocjach mogłam nie pomyśleć dokładniej. W każdym razie prowadziłam Montygona i milczałam, czekając na dalsze tłumaczenie.
Tak, ale nie do końca.
Brwi mi się uniosły, najpierw jedna a później druga do niej dołączyła. Bo jak to, że tak ale nie. A potem ta prawa uniosła się jeszcze wyżej a nie wiedziałam, że to w ogóle możliwe jest. W końcu zmarszczyłam brwi zamiast je unosząc i westchnęłam prawie cierpiętniczo, bo jak widać nawet bez zakochiwania z zakochiwaniem problemy można było dostać. Machnęłam lekceważąco ręką na chwilę puszczając wodze.
- Nie przejmuj się Aidan, jakiś czas temu postanowiłam się nie zakochiwać bo same z tym problemy. Jeśli napisałam, to z emocji całkiem tym, że wuja tak ważne zadane postanowił mi powierzyć. - przyznałam w końcu nie chcąc zmuszać go, żeby dalej się kręcił czy zadręczał bo chyba o to mu w tym wszystkim chodziło. Nic innego nie mogłam przypisać do tej twojej i twojego.
Spotkanie u zarządcy poszło dość sprawnie, bo i on wielu pytań nie miał i zdawał się zrozumieć wszystko wychodząc zapewniłam, że uważać na siebie będziemy i jeszcze raz podziękowałam i za pomoc dzisiejszą i za pomoc wcześniejszą.
- Po drodze zajedziemy do Chagford tam kuzyn wuja mieszka, jedną mu zostawimy też. - powiedziałam na głos, żeby po chwili wysłuchać słów Aidana przeniosłam na niego spojrzenie. - Idealnie, Panu Farrowowi więc ty spróbujesz wytłumaczyć, ja cię wesprę, gdybyś miał problem. Nie martw się, to nic trudnego. - zapewniłam go jeszcze obdarzając uśmiechem. Bo też tak uważałam, kilka słów i kilka informacji, które podać trzeba było dalej w odpowiedniej kolejności.
Zanim zajechaliśmy do Exeter tak jak zapowiedziałam odbiliśmy ledwie kawałek, wjeżdżając do trochę mniejszego miasta, gdzie mieszkał wuja Bernard. O tym że będę wiedział też od razu i kiedy tylko nas zobaczył otworzył nam ogrodzenie żebyśmy aż do czasu aż podjedziemy do domu nie musieli z koni zsiadać.
- Czytałem, że misję ważną masz. - powiedział na przywitanie, podając rękę Aidanowi i przedstawiając mu się ją ścisnął a potem do domu kazał nam wejść.
- A nie inaczej. Pluskwy rozwozimy, tym, co ufać najlepiej. Wuja też osób trochę zna, to powiem co pan Beckett wykombinował. - zapowiedziałam, zasiadając w kuchni przy stole. On zaś wyciągnął chleb i trochę sera i kazał nam się częstować. Bez zawahania sięgnęłam po kromkę. - Chodzi o to, że radio na nowo uruchamiamy. Znaczy oni, my tylko pomagamy, żeby więcej osób dostęp miało. Wuja radio ma, prawda? - zapytałam spoglądając na niego. Potwierdził i już po chwili zaprowadził nad do niewielkiego salonu. - Trzeba je z tyłu otworzyć - o tak. - tłumaczyłam, otwierając odbiornik. - A pluskwę tylko wsunąć wystarczy, ona sama wie co i jak. - i jak na potwierdzenie moich słów urządzenie miejsce swoje znalazło. Zamknęłam radio i przewróciłam je na odpowiednią stronę. - I teraz tak, częstotliwość nadawania to sto jeden i jeden. - przesunęłam pokrętłem i wyprostowałam się na chwilę. - Ale żeby usłyszeć właściwą audycję trzeba przesunąć pokrętłem na dziesięć, zero siedem, dziewiętnaście i pięćdziesiąt siedem. - wykonywałam ruchy pokrętłem zgodnie z moimi słowami. - i z powrotem na sto jeden i jeden. - przekręciłam na koniec rozkładając w zadowoleniu dłonie. - i gotowe. Na razie nie słychać nić, bo audycje od piętnastego lutego ruszyć mają. I rzecz ważna, żeby osobom niepowołanym tych liczb czterech nie podać, bo one najważniejsze są. A jak wuja słuchać skończy, to po prostu przesunąć na inną częstotliwość. - to też zrobiłam od razu, przesunęłam odsuwając się od radia. - Zostawię kilka też tutaj. Tylko wuja - to tajemnica ważna. Jasne? - zapytałam a on z powagą pokiwał głową, chociaż we wzroku coś się zalśniło lekko. Niedługo potem dalej do Exeter ruszaliśmy, bo ono już znajdowało się blisko naprawdę. - Na tartak prosto jedźmy. - zadecydowałam spoglądając w kierunku Aidana. - A potem może chwilę zrobimy przerwy, żeby zjeść coś, bo już słońce południe minęło? - zaproponowałam, uderzając piętami w boki Montygona, kiedy wyjechaliśmy już z miasta w którym się znajdowaliśmy i jakiś czas później na Exeter wjeżdżaliśmy.
Zerknęłam na Aidana, patrząc jak poliki mu różem się na zajmują, nie do końca jeszcze pewną będąc, czy napisałam czy nie. Ale chyba nie miał powodów żeby zmyślać a ja w tych emocjach mogłam nie pomyśleć dokładniej. W każdym razie prowadziłam Montygona i milczałam, czekając na dalsze tłumaczenie.
Tak, ale nie do końca.
Brwi mi się uniosły, najpierw jedna a później druga do niej dołączyła. Bo jak to, że tak ale nie. A potem ta prawa uniosła się jeszcze wyżej a nie wiedziałam, że to w ogóle możliwe jest. W końcu zmarszczyłam brwi zamiast je unosząc i westchnęłam prawie cierpiętniczo, bo jak widać nawet bez zakochiwania z zakochiwaniem problemy można było dostać. Machnęłam lekceważąco ręką na chwilę puszczając wodze.
- Nie przejmuj się Aidan, jakiś czas temu postanowiłam się nie zakochiwać bo same z tym problemy. Jeśli napisałam, to z emocji całkiem tym, że wuja tak ważne zadane postanowił mi powierzyć. - przyznałam w końcu nie chcąc zmuszać go, żeby dalej się kręcił czy zadręczał bo chyba o to mu w tym wszystkim chodziło. Nic innego nie mogłam przypisać do tej twojej i twojego.
Spotkanie u zarządcy poszło dość sprawnie, bo i on wielu pytań nie miał i zdawał się zrozumieć wszystko wychodząc zapewniłam, że uważać na siebie będziemy i jeszcze raz podziękowałam i za pomoc dzisiejszą i za pomoc wcześniejszą.
- Po drodze zajedziemy do Chagford tam kuzyn wuja mieszka, jedną mu zostawimy też. - powiedziałam na głos, żeby po chwili wysłuchać słów Aidana przeniosłam na niego spojrzenie. - Idealnie, Panu Farrowowi więc ty spróbujesz wytłumaczyć, ja cię wesprę, gdybyś miał problem. Nie martw się, to nic trudnego. - zapewniłam go jeszcze obdarzając uśmiechem. Bo też tak uważałam, kilka słów i kilka informacji, które podać trzeba było dalej w odpowiedniej kolejności.
Zanim zajechaliśmy do Exeter tak jak zapowiedziałam odbiliśmy ledwie kawałek, wjeżdżając do trochę mniejszego miasta, gdzie mieszkał wuja Bernard. O tym że będę wiedział też od razu i kiedy tylko nas zobaczył otworzył nam ogrodzenie żebyśmy aż do czasu aż podjedziemy do domu nie musieli z koni zsiadać.
- Czytałem, że misję ważną masz. - powiedział na przywitanie, podając rękę Aidanowi i przedstawiając mu się ją ścisnął a potem do domu kazał nam wejść.
- A nie inaczej. Pluskwy rozwozimy, tym, co ufać najlepiej. Wuja też osób trochę zna, to powiem co pan Beckett wykombinował. - zapowiedziałam, zasiadając w kuchni przy stole. On zaś wyciągnął chleb i trochę sera i kazał nam się częstować. Bez zawahania sięgnęłam po kromkę. - Chodzi o to, że radio na nowo uruchamiamy. Znaczy oni, my tylko pomagamy, żeby więcej osób dostęp miało. Wuja radio ma, prawda? - zapytałam spoglądając na niego. Potwierdził i już po chwili zaprowadził nad do niewielkiego salonu. - Trzeba je z tyłu otworzyć - o tak. - tłumaczyłam, otwierając odbiornik. - A pluskwę tylko wsunąć wystarczy, ona sama wie co i jak. - i jak na potwierdzenie moich słów urządzenie miejsce swoje znalazło. Zamknęłam radio i przewróciłam je na odpowiednią stronę. - I teraz tak, częstotliwość nadawania to sto jeden i jeden. - przesunęłam pokrętłem i wyprostowałam się na chwilę. - Ale żeby usłyszeć właściwą audycję trzeba przesunąć pokrętłem na dziesięć, zero siedem, dziewiętnaście i pięćdziesiąt siedem. - wykonywałam ruchy pokrętłem zgodnie z moimi słowami. - i z powrotem na sto jeden i jeden. - przekręciłam na koniec rozkładając w zadowoleniu dłonie. - i gotowe. Na razie nie słychać nić, bo audycje od piętnastego lutego ruszyć mają. I rzecz ważna, żeby osobom niepowołanym tych liczb czterech nie podać, bo one najważniejsze są. A jak wuja słuchać skończy, to po prostu przesunąć na inną częstotliwość. - to też zrobiłam od razu, przesunęłam odsuwając się od radia. - Zostawię kilka też tutaj. Tylko wuja - to tajemnica ważna. Jasne? - zapytałam a on z powagą pokiwał głową, chociaż we wzroku coś się zalśniło lekko. Niedługo potem dalej do Exeter ruszaliśmy, bo ono już znajdowało się blisko naprawdę. - Na tartak prosto jedźmy. - zadecydowałam spoglądając w kierunku Aidana. - A potem może chwilę zrobimy przerwy, żeby zjeść coś, bo już słońce południe minęło? - zaproponowałam, uderzając piętami w boki Montygona, kiedy wyjechaliśmy już z miasta w którym się znajdowaliśmy i jakiś czas później na Exeter wjeżdżaliśmy.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
- Oh? - Tyle z siebie w stanie był wykrzesać słysząc odpowiedz Nelki. Sam nie wiedział jakiej się spodziewać. Czyli nie myślała w ten sposób, tak? Czyli jednak był w błędzie? Ulżyło mu nieco. Dużo było takich chłopaków co tylko o jednym myśleli i dziewczętom serca łamali. Aidan taki nie był i nigdy nie chciał być. Mama go inaczej nauczyła. - Byłaś zakochana? - Zapytał zaciekawiony słowami przyjaciółki. Nic o tym nie wiedział. Czyżby o Waltera chodziło? Ale to on przecież on się w niej podkochiwał, nie na odwrót. Nie powiedziałby, że same z tym problemy były, ale no cóż, trochę to i sprawy komplikowało. Nie zmieniało to jednak faktu, że ani minuty tego zakochania nie żałował. Czyżby Nelci ktoś serce złamał? Dobrze, że nie on, ale kto inny? Co za gadzina paskudna? Gadów nie obrażając.
- Znasz tego kuzyna wuja? - Dobrze, że jednak do konkretnych osób jeździli. Tak było łatwiej i bezpieczniej. Z zaufaniem teraz trudno było, a ryzyko duże. Dobrze, że wujo o wszystkim pomyślał. - Skoro mnie wesprzesz to nie mam czego się obawiać. - Odparł odwzajemniając uśmiech, choć cicho wolałby żeby to ona mówiła. On sam ze słowami często miał problem, szczególnie jak z obcymi rozmawiał. Ze zdenerwowania o połowie rzeczy co miał mówić zapominał, albo jakieś głupoty zaczynał pleść. Teraz może trochę lepiej było? W Oazie dużo ludzi, to cały czas z kimś rozmawiać musiał, a i z Sillym, Billim i Amelką mieszkał, a nie tak jak z tatą tylko we dwoje, to też inaczej było. Tak jak Nelka powiedziała skręcili w inną drogę kierując się najpierw do Chagford, gdzie już kuzyn wuja na nich czekał. I tym razem głową nisko kiwnął na przywitanie, a zsiadając z konia rękę mu uścisnął. - Dzień dobry panu. - Następnie się przedstawił, po czym całą trójką weszli do środka domu. Nie chcąc urazić gospodarza poczęstowali się podanym im chlebem i serem, choć jeśli chodziło o Aidana przynajmniej to i głód zaczął mu nieco doskwierać. Trochę już czasu na tych koniach spędzili. Kolejny raz z pełną uwagą wsłuchiwał się w słowa Nelci upewniając się, że gdy przyjdzie jego kolej będzie w stanie wyjaśnić wszystko tak jak i ona. - Trzeba uważać bo jakby ktoś dopadł pluskwy i kod to biedą wielką by się to skończyć mogło. - Pożegnali się z mężczyzną i ruszyli w dalszą drogę, bo czas ich pomału naglił. - Możemy. Tym chlebem z sercem tylko żołądek ruszyłem. - Co mógł zrobić, że dużo jedzenia potrzebował? Miał ambitny plan przerosnąć braci to i jeść sporo musiał. Ciasto mu się marzyło, takie jak mama robiła, albo żeberka w sosie, bądź pieczeń, a do tego ziemniaczki z surówką. Westchnął ciężko poganiając nieco Bibi. Rozglądnął się dokoła wjeżdżając na znajomą mu ścieżkę czując przyjemny, żywiczny zapach w powietrzu. Zaraz później dojrzeć mogli kilka budynków należących do części tartaku. Powtórnie zsiadli z koni zostawiając je pod daszkiem gdzie i dwa inne konie stały, tak samo jak woda świeża i pasza, po czym udali się do najmniejszej z budowli, która była częścią biurową. Ah! Aidan! Już wróciłeś? Nie sam widzę. Panienko. W pomieszczeniu było dwóch mężczyzn, ale to właśnie pan Farrow powitał ich praktycznie od progu zapraszając ich od razu do pokoju obok, aby mogli zostać sami. Całą trójką siedli przy dębowym biurku, pan Farrow po jednej jego stronie, oni po drugiej. Wiem, że sprawę macie, o co to tam dokładnie chodzi? - Wujo Stevie wpadł na pomysł i teraz jeździmy z takimi o pluskwami i rozdajemy je tym co wiemy, że wujo ufa. A plan jest taki żeby radio na nowo uruchomić, żeby informować ludzi co, jak i gdzie. - Zaczął wyjaśniać rozglądając się po pomieszczeniu radia tu jednak żadnego nie widział. Pewno pan Farrow w domu je ma. Jego wzrok następnie spoczął na Nelce czekając aż ta poda mężczyźnie pluskwę. - Z tyłu radia się ją wkłada, a ona sobie sama miejsce znajduje, taka mądra. Wtedy ustawić trzeba częstotliwość na sto jeden i jeden, pokrętło na dziesięć, zero siedem, dziewiętnaście i pięćdziesiąt siedem ustawić i znów na sto jeden i jeden. - Kontynuował to patrząc na mężczyznę to zerkając na Nelkę by się upewnić, że z liczbami nic nie namieszał. - Audycja zaczyna się piętnastego lutego. Uważać trzeba. Pluskwa sama nic nie zdziała, ale jakby ktoś jeszcze liczby poznał to koniec, przez to na wszelki wypadek po odsłuchaniu stacje najlepiej dodatkowo jeszcze zmienić. - Mężczyzna wysłuchał ich cierpliwe drapiąc się po krótkiej, pomału siwiejącej już brodzie. Pokiwał głową kilka razy chwaląc ich, że dobrą robotę robią i przestrzegając by na siebie uważali, po czym pożegnał się z nimi samemu wracając do pracy. Razem z Nelką podeszli do koni sięgając od razu do juków, aby w końcu móc się posilić. - Może tam? - Zapytał wskazując na powalone drzewo, które oczyścił ze śniegu zanim zdążyli na nim usiąść by się posilić. - Powinniśmy na spokojnie jeszcze móc do Torqay dojechać. - Podsumował patrząc na słońce wychylające się spomiędzy koron drzew.
- Znasz tego kuzyna wuja? - Dobrze, że jednak do konkretnych osób jeździli. Tak było łatwiej i bezpieczniej. Z zaufaniem teraz trudno było, a ryzyko duże. Dobrze, że wujo o wszystkim pomyślał. - Skoro mnie wesprzesz to nie mam czego się obawiać. - Odparł odwzajemniając uśmiech, choć cicho wolałby żeby to ona mówiła. On sam ze słowami często miał problem, szczególnie jak z obcymi rozmawiał. Ze zdenerwowania o połowie rzeczy co miał mówić zapominał, albo jakieś głupoty zaczynał pleść. Teraz może trochę lepiej było? W Oazie dużo ludzi, to cały czas z kimś rozmawiać musiał, a i z Sillym, Billim i Amelką mieszkał, a nie tak jak z tatą tylko we dwoje, to też inaczej było. Tak jak Nelka powiedziała skręcili w inną drogę kierując się najpierw do Chagford, gdzie już kuzyn wuja na nich czekał. I tym razem głową nisko kiwnął na przywitanie, a zsiadając z konia rękę mu uścisnął. - Dzień dobry panu. - Następnie się przedstawił, po czym całą trójką weszli do środka domu. Nie chcąc urazić gospodarza poczęstowali się podanym im chlebem i serem, choć jeśli chodziło o Aidana przynajmniej to i głód zaczął mu nieco doskwierać. Trochę już czasu na tych koniach spędzili. Kolejny raz z pełną uwagą wsłuchiwał się w słowa Nelci upewniając się, że gdy przyjdzie jego kolej będzie w stanie wyjaśnić wszystko tak jak i ona. - Trzeba uważać bo jakby ktoś dopadł pluskwy i kod to biedą wielką by się to skończyć mogło. - Pożegnali się z mężczyzną i ruszyli w dalszą drogę, bo czas ich pomału naglił. - Możemy. Tym chlebem z sercem tylko żołądek ruszyłem. - Co mógł zrobić, że dużo jedzenia potrzebował? Miał ambitny plan przerosnąć braci to i jeść sporo musiał. Ciasto mu się marzyło, takie jak mama robiła, albo żeberka w sosie, bądź pieczeń, a do tego ziemniaczki z surówką. Westchnął ciężko poganiając nieco Bibi. Rozglądnął się dokoła wjeżdżając na znajomą mu ścieżkę czując przyjemny, żywiczny zapach w powietrzu. Zaraz później dojrzeć mogli kilka budynków należących do części tartaku. Powtórnie zsiadli z koni zostawiając je pod daszkiem gdzie i dwa inne konie stały, tak samo jak woda świeża i pasza, po czym udali się do najmniejszej z budowli, która była częścią biurową. Ah! Aidan! Już wróciłeś? Nie sam widzę. Panienko. W pomieszczeniu było dwóch mężczyzn, ale to właśnie pan Farrow powitał ich praktycznie od progu zapraszając ich od razu do pokoju obok, aby mogli zostać sami. Całą trójką siedli przy dębowym biurku, pan Farrow po jednej jego stronie, oni po drugiej. Wiem, że sprawę macie, o co to tam dokładnie chodzi? - Wujo Stevie wpadł na pomysł i teraz jeździmy z takimi o pluskwami i rozdajemy je tym co wiemy, że wujo ufa. A plan jest taki żeby radio na nowo uruchomić, żeby informować ludzi co, jak i gdzie. - Zaczął wyjaśniać rozglądając się po pomieszczeniu radia tu jednak żadnego nie widział. Pewno pan Farrow w domu je ma. Jego wzrok następnie spoczął na Nelce czekając aż ta poda mężczyźnie pluskwę. - Z tyłu radia się ją wkłada, a ona sobie sama miejsce znajduje, taka mądra. Wtedy ustawić trzeba częstotliwość na sto jeden i jeden, pokrętło na dziesięć, zero siedem, dziewiętnaście i pięćdziesiąt siedem ustawić i znów na sto jeden i jeden. - Kontynuował to patrząc na mężczyznę to zerkając na Nelkę by się upewnić, że z liczbami nic nie namieszał. - Audycja zaczyna się piętnastego lutego. Uważać trzeba. Pluskwa sama nic nie zdziała, ale jakby ktoś jeszcze liczby poznał to koniec, przez to na wszelki wypadek po odsłuchaniu stacje najlepiej dodatkowo jeszcze zmienić. - Mężczyzna wysłuchał ich cierpliwe drapiąc się po krótkiej, pomału siwiejącej już brodzie. Pokiwał głową kilka razy chwaląc ich, że dobrą robotę robią i przestrzegając by na siebie uważali, po czym pożegnał się z nimi samemu wracając do pracy. Razem z Nelką podeszli do koni sięgając od razu do juków, aby w końcu móc się posilić. - Może tam? - Zapytał wskazując na powalone drzewo, które oczyścił ze śniegu zanim zdążyli na nim usiąść by się posilić. - Powinniśmy na spokojnie jeszcze móc do Torqay dojechać. - Podsumował patrząc na słońce wychylające się spomiędzy koron drzew.
The power of touch, a smile, a kind word, a listening ear, an honest compliment or the smallest act of caring, all of which have the potential to
turn the life around
turn the life around
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Eeem… - zaczęłam, kiedy Aidan wziął i zapytał o to zakochanie całe. Zmarszczyłam brwi, przez chwilę milcząc a potem wzruszyłam ramionami. - Podobno nie, ale nie w tym rzecz. - odpowiedziałam w końcu spoglądając na przyjaciela. - Mówię Ci, trochę posłuchałam i mi wystarczy tej miłości całej, dobrze mi tak jak jest. - powiedziałam, wzruszając lekko ramionami. Bo tak było. Problem za problemem. Że możesz kogoś pokochać, a ona ciebie nie. I wtedy co? Serce złamane. Albo gorzej jeszcze, ze ktoś może udawać, że cię lubi, a kiedy ty polubisz i jego okaże się, że zwodził Cię jedynie. Nie dość że upokorzenie, to jeszcze serca zranienie. O nie, nie potrzebowałam tego w swoim życiu. I pomimo słów Sheili zamierzałam dokładnie kontrolować. Żaden los, przeznaczenie, czy cały wszechświat mi na drodze nie stanie. Uparłam się, zdanie powzięłam i tyle.
- Znam. - tego kuzyna wuja. Kiwnęłam głową raz jeszcze zmieniając temat na inny, kiedy podróżowaliśmy w stronę jego domostwa. A gdy znaleźliśmy się na miejscu zsiadłam z konia i przywitałam się a krewniakiem zaraz niedługo później za tłumaczenie wszystkie się zabierając. Dokładnie, razem z prezentacją, skoro wuja miał w domu radio, to mogliśmy to zrobić. Wiedziałam jak, bo sama w domu swoim razem z ciocią i wujkiem wkładaliśmy pierwszą. Nie było to skomplikowane i chyba dlatego tak dobre, bo każdy mógł zapamiętać bez większych problemów. Jedynie kilka kroków, które trzeba było wykonać.
W końcu znaleźliśmy się w Exeter kierując się od razu na tartak. Nie było czasu na nadrabianie drogi, wycieczkę, można było zrobić kiedy indziej - a nie dzisiaj, kiedy każda minuta w sumie się liczyła.
- Panie Farrow. - przywitałam się z uśmiechem, wchodząc za nim do miejsca w które nas prowadził. Usiadłam też na jednym z krzeseł, przesuwając spojrzeniem od jednego do drugiego i trzeciego w końcu spoglądając w kierunku Aidana i skinęłam krótko głową, żeby mu otuchy dodać. Dasz sobie radę, Aidan. Mówiło spojrzenie moje, bo wiedziałam, że jest w stanie sobie rade dać. Jak nie to byłam obok. Ale z pewnością tak. Uśmiechnęła się łagodnie i wyciągnęła z kieszeni pluskwę, która padała mężczyźnie, kiedy wzrok Aidana znów do niej wrócił. No i radził sobie, ze spokojem. Nie wiedziałam co tak brał i gadał, że nie, że nie chce bo to i tamto. Wszystko dobrze szło. Pan Farrow słuchał drapiąc się po brodzie, a my - a raczej Aidan - mówił. W końcu powiedział wszystko więc się podnieśliśmy do wyjścia szukając.
- Będziemy. - obiecałam, bo szczęśliwie dla nas, nic się nie stało jeszcze i miałam nadzieję, że nic też nie weźmie i się nie stanie. - Wygląda idealnie. - zgodziłam się, ruszając do wskazanego drzewa. Kiedy usiedliśmy, żeby wziąć i zjeść trochę wyciągnęłam nogi. Czułam zmęczenie, które już powoli zaczynało obejmować mnie ramionami. - A ty, Aidan? Zakochałeś się kiedyś? - zapytała przekrzywiając trochę głowę, żeby na niego spojrzeć, biorąc kolejny kęs.
- Jedźmy, tam mieszka pan Wallerian, byliśmy kiedy u niego razem. Pamiętasz? To też przejmiesz pałeczkę, jak tak dobrze ci poszło. - zaproponowałam, unosząc wargi w uśmiechu. Na krótką chwilę zadzierając głowę, żeby spojrzeć na słońce. I westchnąć przeciągle, ale tak z radości a nie ze smutku czy coś.
- Znam. - tego kuzyna wuja. Kiwnęłam głową raz jeszcze zmieniając temat na inny, kiedy podróżowaliśmy w stronę jego domostwa. A gdy znaleźliśmy się na miejscu zsiadłam z konia i przywitałam się a krewniakiem zaraz niedługo później za tłumaczenie wszystkie się zabierając. Dokładnie, razem z prezentacją, skoro wuja miał w domu radio, to mogliśmy to zrobić. Wiedziałam jak, bo sama w domu swoim razem z ciocią i wujkiem wkładaliśmy pierwszą. Nie było to skomplikowane i chyba dlatego tak dobre, bo każdy mógł zapamiętać bez większych problemów. Jedynie kilka kroków, które trzeba było wykonać.
W końcu znaleźliśmy się w Exeter kierując się od razu na tartak. Nie było czasu na nadrabianie drogi, wycieczkę, można było zrobić kiedy indziej - a nie dzisiaj, kiedy każda minuta w sumie się liczyła.
- Panie Farrow. - przywitałam się z uśmiechem, wchodząc za nim do miejsca w które nas prowadził. Usiadłam też na jednym z krzeseł, przesuwając spojrzeniem od jednego do drugiego i trzeciego w końcu spoglądając w kierunku Aidana i skinęłam krótko głową, żeby mu otuchy dodać. Dasz sobie radę, Aidan. Mówiło spojrzenie moje, bo wiedziałam, że jest w stanie sobie rade dać. Jak nie to byłam obok. Ale z pewnością tak. Uśmiechnęła się łagodnie i wyciągnęła z kieszeni pluskwę, która padała mężczyźnie, kiedy wzrok Aidana znów do niej wrócił. No i radził sobie, ze spokojem. Nie wiedziałam co tak brał i gadał, że nie, że nie chce bo to i tamto. Wszystko dobrze szło. Pan Farrow słuchał drapiąc się po brodzie, a my - a raczej Aidan - mówił. W końcu powiedział wszystko więc się podnieśliśmy do wyjścia szukając.
- Będziemy. - obiecałam, bo szczęśliwie dla nas, nic się nie stało jeszcze i miałam nadzieję, że nic też nie weźmie i się nie stanie. - Wygląda idealnie. - zgodziłam się, ruszając do wskazanego drzewa. Kiedy usiedliśmy, żeby wziąć i zjeść trochę wyciągnęłam nogi. Czułam zmęczenie, które już powoli zaczynało obejmować mnie ramionami. - A ty, Aidan? Zakochałeś się kiedyś? - zapytała przekrzywiając trochę głowę, żeby na niego spojrzeć, biorąc kolejny kęs.
- Jedźmy, tam mieszka pan Wallerian, byliśmy kiedy u niego razem. Pamiętasz? To też przejmiesz pałeczkę, jak tak dobrze ci poszło. - zaproponowałam, unosząc wargi w uśmiechu. Na krótką chwilę zadzierając głowę, żeby spojrzeć na słońce. I westchnąć przeciągle, ale tak z radości a nie ze smutku czy coś.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie kontynuował tematu o miłości. Skoro Nelka nie chciała się zakochiwać, niech i tak będzie, choć wątpił czy ostatecznie miałaby zbyt wiele w tej kwestii do powiedzenia, bo przecież nikt nie ma wpływu na to czy i w kim się zakocha, czyż nie? Cieszył się jednak, że tą osobą nie okazał się być on sam. Nelcie lubił bardzo, wiele by dla niej zrobił, ale nie mógłby oddać jej swego serca, bo podarował je już innej. Ulżyło mu jednak, że poruszyli ten temat i nie musi teraz siedzieć i zamartwiać się, że ta kryje względem niego jakieś uczucia głębsze i bardziej pokomplikowane.
Pięknie dziś było, a i jazda na koniach okazała się miłą odskocznią. Trochę czasu już tego nie robił. Towarzystwo też miał najlepsze pod słońcem to aż by się chciało pozwiedzać troszkę, może nawet się pościgać. Obowiązki jednak wzywały, a te były najważniejsze. Wujo im zaufał. No Nelce, ale Nelka jemu, więc to prawie to samo. Chciał obskoczyć dzisiaj jak najwięcej miejsc, żeby jutro zostało im mniej, ale też żeby ludzie wiedzieli już co i jak. Co prawda, czasu trochę jeszcze mieli do rozpoczęcia audycji, ale niech plan wuja już działa. Pan Farrow okazał się być wielce wyrozumiały. W spokoju i z uwagą wysłuchał tego co Aidan miał mu do powiedzenia, widać po nim było też, że pomysł mu się podobał i rozumiał jak ważne to radio okazać się może dla ich działań. Pożegnali się z nim uprzejmie, a ten zapewnił ich na koniec, że tak jak powiedzieli, tak też zrobi.
Dając koniom i samym sobie nieco odpocząć usiedli na powalonym drzewie zajadając i dzieląc się ze sobą swoim prowiantem. Pytanie dziewczyny zaskoczyło go, gdyż sądził, że zakończyli już ten temat. Nelka nie wiedziała nic o tym co czuł względem Sheili. Mało kto wiedział, choć planował to zmienić. Tylko no, nie teraz? - Raz. - Pierwszy i ostatni. Krótka odpowiedź musiała jej wystarczyć, gdyż szybko zmienił plany co do jej planów na najbliższy tydzień. Siedzieli tak jeszcze chwile kończąc jedzenie, aby w końcu wstać i ruszyć w dalszą drogę. Do Torqay był kawałek drogi, ale powinni się na spokojnie uwinąć i wrócić jeszcze przed zmierzchem. - Pamiętam, pokazał mi wtedy podpisany tłuczek z mistrzostw świata z 1932.- Droga zajęła im jakiś czas, w końcu jednak ujrzeli na horyzoncie swój ostatni punkt docelowy. No nie ostatni, bo musieli jeszcze wrócić, ale prawie ostatni, a przynajmniej na dziś. Do domu pana Walleriana było już niedaleko, gdy się zjawili pod nim nikogo na zewnątrz nie zastali, więc zapukali do drzwi, które otworzyła jego małżonka. - Dzień dobry pani, zastaliśmy może pana Walleriana w domu? Moglibyśmy zająć chwilę, jeśli to nie problem? - Zapytał uprzejmie na co ta najpierw odpowiedziała mu szerokim uśmiechem, a następnie potwierdzeniem. Pan Wallerian siedział w salonie czytając jakąś ogromną księgę. Co to było? Nie wiedział. Literek tam za wiele było, a każda mniejsza od ziarnka grochu. Przywitali się ponownie, pan Wallerian zaś kazał im spocząć i wytłumaczyć o co chodzi, więc wraz z Nelką usiedli na kanapie, a w tym czasie małżonka mężczyzny zdążyła przynieść dla nich poczęstunek i stanąć za oparciem fotela męża dając im tym samym do zrozumienia, że i ona chce ich wysłuchać. Aidan więc zaczął ponownie mówić, tym razem będąc w stanie i zaprezentować sposób działania pluskwy, gdyż w salonie znajdowało się radio. Mówił więc po co tu są, że stacja będzie znów nadawać, że to wszystko pomysł wuja był. Wziął od Nelki pluskwę i podchodząc do urządzenia pokazywał i krok po kroku tłumaczył co robić trzeba. - Pluskwę wkładamy z tyłu radia, a ona sobie sama miejsce znajduje. Wtedy stacje ustawiamy na częstotliwość sto jeden i jeden, pokrętło na dziesięć, zero siedem, dziewiętnaście i pięćdziesiąt siedem ustawić i znów na sto jeden i jeden. Teraz nic nie słychać, bo audycja zaczyna się piętnastego lutego. - Wyjaśnił jeszcze, że uważać muszą, żeby numerów nikomu nieodpowiedniemu nie podawać, a pokrętło przekręcać jak się radia nie słucha. Państwo Wallerianowie cierpliwie ich wysłuchali i podziękowali, chcieli też żeby zostali dłużej, ale oboje odmówili wiedząc, że czeka ich jeszcze długa droga powrotna. Nelka miała racje, że to mówienie nie takie złe jest. Jakoś sobie w końcu poradził, ale i tak wolał, żeby to on pukał, a ona mówiła.
|zt x2
Pięknie dziś było, a i jazda na koniach okazała się miłą odskocznią. Trochę czasu już tego nie robił. Towarzystwo też miał najlepsze pod słońcem to aż by się chciało pozwiedzać troszkę, może nawet się pościgać. Obowiązki jednak wzywały, a te były najważniejsze. Wujo im zaufał. No Nelce, ale Nelka jemu, więc to prawie to samo. Chciał obskoczyć dzisiaj jak najwięcej miejsc, żeby jutro zostało im mniej, ale też żeby ludzie wiedzieli już co i jak. Co prawda, czasu trochę jeszcze mieli do rozpoczęcia audycji, ale niech plan wuja już działa. Pan Farrow okazał się być wielce wyrozumiały. W spokoju i z uwagą wysłuchał tego co Aidan miał mu do powiedzenia, widać po nim było też, że pomysł mu się podobał i rozumiał jak ważne to radio okazać się może dla ich działań. Pożegnali się z nim uprzejmie, a ten zapewnił ich na koniec, że tak jak powiedzieli, tak też zrobi.
Dając koniom i samym sobie nieco odpocząć usiedli na powalonym drzewie zajadając i dzieląc się ze sobą swoim prowiantem. Pytanie dziewczyny zaskoczyło go, gdyż sądził, że zakończyli już ten temat. Nelka nie wiedziała nic o tym co czuł względem Sheili. Mało kto wiedział, choć planował to zmienić. Tylko no, nie teraz? - Raz. - Pierwszy i ostatni. Krótka odpowiedź musiała jej wystarczyć, gdyż szybko zmienił plany co do jej planów na najbliższy tydzień. Siedzieli tak jeszcze chwile kończąc jedzenie, aby w końcu wstać i ruszyć w dalszą drogę. Do Torqay był kawałek drogi, ale powinni się na spokojnie uwinąć i wrócić jeszcze przed zmierzchem. - Pamiętam, pokazał mi wtedy podpisany tłuczek z mistrzostw świata z 1932.- Droga zajęła im jakiś czas, w końcu jednak ujrzeli na horyzoncie swój ostatni punkt docelowy. No nie ostatni, bo musieli jeszcze wrócić, ale prawie ostatni, a przynajmniej na dziś. Do domu pana Walleriana było już niedaleko, gdy się zjawili pod nim nikogo na zewnątrz nie zastali, więc zapukali do drzwi, które otworzyła jego małżonka. - Dzień dobry pani, zastaliśmy może pana Walleriana w domu? Moglibyśmy zająć chwilę, jeśli to nie problem? - Zapytał uprzejmie na co ta najpierw odpowiedziała mu szerokim uśmiechem, a następnie potwierdzeniem. Pan Wallerian siedział w salonie czytając jakąś ogromną księgę. Co to było? Nie wiedział. Literek tam za wiele było, a każda mniejsza od ziarnka grochu. Przywitali się ponownie, pan Wallerian zaś kazał im spocząć i wytłumaczyć o co chodzi, więc wraz z Nelką usiedli na kanapie, a w tym czasie małżonka mężczyzny zdążyła przynieść dla nich poczęstunek i stanąć za oparciem fotela męża dając im tym samym do zrozumienia, że i ona chce ich wysłuchać. Aidan więc zaczął ponownie mówić, tym razem będąc w stanie i zaprezentować sposób działania pluskwy, gdyż w salonie znajdowało się radio. Mówił więc po co tu są, że stacja będzie znów nadawać, że to wszystko pomysł wuja był. Wziął od Nelki pluskwę i podchodząc do urządzenia pokazywał i krok po kroku tłumaczył co robić trzeba. - Pluskwę wkładamy z tyłu radia, a ona sobie sama miejsce znajduje. Wtedy stacje ustawiamy na częstotliwość sto jeden i jeden, pokrętło na dziesięć, zero siedem, dziewiętnaście i pięćdziesiąt siedem ustawić i znów na sto jeden i jeden. Teraz nic nie słychać, bo audycja zaczyna się piętnastego lutego. - Wyjaśnił jeszcze, że uważać muszą, żeby numerów nikomu nieodpowiedniemu nie podawać, a pokrętło przekręcać jak się radia nie słucha. Państwo Wallerianowie cierpliwie ich wysłuchali i podziękowali, chcieli też żeby zostali dłużej, ale oboje odmówili wiedząc, że czeka ich jeszcze długa droga powrotna. Nelka miała racje, że to mówienie nie takie złe jest. Jakoś sobie w końcu poradził, ale i tak wolał, żeby to on pukał, a ona mówiła.
|zt x2
The power of touch, a smile, a kind word, a listening ear, an honest compliment or the smallest act of caring, all of which have the potential to
turn the life around
turn the life around
Aidan Moore
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
The only way to deal with
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
an unfree world is to become
so absolutely free that your very existence is an act of rebellion.
OPCM : 8 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 9 kwietnia
Odkąd dostała list od Neali, nie potrafiła sobie znaleźć miejsca. Lakoniczna, pozbawiona wyjaśnień informacja (zaczynała przyzwyczajać się do właśnie takich, chociaż świadomość, że przelewanie myśli i emocji na pergamin nie było już bezpieczne, uwierała ją wyjątkowo mocno; czasami, gdy kluczyła pomiędzy wymijającymi zdaniami, czuła się, jakby ktoś związał jej dłonie – choć ten rodzaj niewoli smakował inaczej niż tamtego dnia, kiedy magiczne kajdany faktycznie zacisnęły się na jej nadgarstkach) mogła oznaczać wszystko lub nie oznaczać niczego, ale paradoksalnie to właśnie brak szczegółów pozostawił jej niekończącą się przestrzeń, tylko czekającą na wypełnienie jej domysłami. Te zalewały ją nieustannie, sprawiając, że wczoraj nadzorująca ich grupę uzdrowicielka odesłała ją wcześniej do domu, a noc oddzielającą ją od dzisiejszego poranka spędziła nie mogąc zmrużyć oka – gdzieś pomiędzy jednym półsennym majakiem a drugim dochodząc do wniosku, że musiało chodzić o Henry’ego.
Nie było innej możliwości; nikt inny nie szukałby kontaktu z nią w ten sposób – pozostali, którzy mogliby być do tego zmuszeni, byli już martwi. Jeśli jednak to rzeczywiście był jej brat, to jakie wieści miał jej do przekazania? Ta niewiedza podrażniła zakończenia nerwowe jeszcze bardziej, sprawiając, że gdy wreszcie szare światło dnia zalało Londyn, a jej samej udało się dotrzeć do granic miasta, żeby deportować się tuż za otaczającymi je zaklęciami, nie skupiła się wystarczająco – i wylądowała prawie dwie mile dalej niż zamierzała. Może na szczęście; spacer wzdłuż wietrznego wybrzeża pomógł jej przynajmniej częściowo oczyścić myśli, o ile nie spoglądała zbyt często w stronę stalowoszarych fal. Ich dźwięk, miarowy szum połączony ze świstem wiatru, nieustannie ciągnął jej myśli w stronę innego skrawka morza, innego dnia, wysokich klifów; nocy, której znaczenia nie rozumiała do tej pory, wiedząc jedynie, przypuszczając, obawiając się, że otarła się wtedy o los gorszy od śmierci; o zniewolenie zupełnie inne od tego, które ogarniało ją za każdym razem, gdy brała do ręki pióro.
Wyrastającą z ziemi latarnię rozpoznała od razu, mimo że minęło mnóstwo czasu, odkąd była tu po raz ostatni; okolica wyglądała inaczej, wokół charakterystycznej budowli próżno było szukać turystów, a stoiska z pamiątkami i przekąskami, które dawniej drobni sprzedawcy rozstawiali obok drewnianych ławeczek, zniknęły bezpowrotnie. Wokół nie widziała prawie nikogo poza paroma sylwetkami przechadzającymi się wzdłuż plaży; nigdzie nie dostrzegała też Garfielda, ale zdawała sobie sprawę, że pojawiła się zbyt wcześnie – nawet biorąc pod uwagę minuty spędzone na pieszej wędrówce.
Przysiadła nerwowo na jednej z ławek, poprawiając odruchowo sięgającą za kolana spódnicę, palcem wskazującym bezwiednie skubiąc skórkę przy paznokciu kciuka; nieświadoma tego, co robiła, dopóki lekkie ukłucie bólu nie ściągnęło jej myśli na ziemię. Zerknęła w dół, dopiero teraz zauważając szkarłatną kroplę krwi gromadzącą się tuż obok paznokcia; rozglądając się dookoła, przytknęła palec do ust, niemal w tym samym momencie zwracając uwagę na zmierzającego w jej stronę mężczyznę – a choć nie była w stanie wyłowić z pamięci rysów jego twarzy, to znajoma barwa targanych wiatrem włosów kazała jej podnieść się z miejsca. Czy to był on? Odsunęła dłoń od twarzy, wahając się przez chwilę; powinna ruszyć do przodu, pomóc mu skrócić kilkanaście metrów kurczącego się powoli dystansu, czy poczekać? Wybrała pierwszą opcję, czekanie było czymś, czego miała już dosyć; uniosła na niego spojrzenie, ogarniając za ucho luźny kosmyk splecionych w warkocz włosów. – Dzień dobry – odezwała się, gdy miała już pewność, że nie zagłuszy jej szum fal ani wrzaski mew; zatrzymała się, z niewypowiedzianym pytaniem tańczącym na ustach zastanawiając się, co powinna zrobić teraz. Dygnąć, ukłonić się? Z jednej strony miała do czynienia z lordem, z drugiej – Neala nigdy nie przykładała wagi do takich rzeczy, dlatego nie miała pojęcia, jakiego zachowania mógłby oczekiwać Garfield. Sir Garfield, tytuł brzmiał w jej myślach obco, powinna go użyć? Otworzyła usta, ale nim zdecydowałaby się na którąkolwiek z opcji, minęło zbyt wiele czasu; po paru sekundach niezręcznego milczenia grzecznościowy gest wypadłby jeszcze dziwniej, nie wspominając już o tym, że nikt nigdy nie uczył jej ukłonów. – Jest pan… lord – kuzynem Neali, prawda? Mam na imię Leonie, Neala wspominała, że… No, ale na pewno pan o tym wie – powiedziała, zaciskając palce lewej dłoni na prawym przedramieniu. Planowała cierpliwie zaczekać, aż wyjaśni jej powód spotkania, słowa ją jednak zdradziły – płynąc szybciej niż myśli. – Chodzi o Henry’ego, prawda? Jest tutaj? – zapytała, z naiwną nadzieją tańczącą między głoskami; rozglądając się przy tym dookoła, jakby naprawdę spodziewała się dostrzec znajomą sylwetkę brata – ale rzecz jasna, nigdzie go nie odnalazła.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Odkąd dostała list od Neali, nie potrafiła sobie znaleźć miejsca. Lakoniczna, pozbawiona wyjaśnień informacja (zaczynała przyzwyczajać się do właśnie takich, chociaż świadomość, że przelewanie myśli i emocji na pergamin nie było już bezpieczne, uwierała ją wyjątkowo mocno; czasami, gdy kluczyła pomiędzy wymijającymi zdaniami, czuła się, jakby ktoś związał jej dłonie – choć ten rodzaj niewoli smakował inaczej niż tamtego dnia, kiedy magiczne kajdany faktycznie zacisnęły się na jej nadgarstkach) mogła oznaczać wszystko lub nie oznaczać niczego, ale paradoksalnie to właśnie brak szczegółów pozostawił jej niekończącą się przestrzeń, tylko czekającą na wypełnienie jej domysłami. Te zalewały ją nieustannie, sprawiając, że wczoraj nadzorująca ich grupę uzdrowicielka odesłała ją wcześniej do domu, a noc oddzielającą ją od dzisiejszego poranka spędziła nie mogąc zmrużyć oka – gdzieś pomiędzy jednym półsennym majakiem a drugim dochodząc do wniosku, że musiało chodzić o Henry’ego.
Nie było innej możliwości; nikt inny nie szukałby kontaktu z nią w ten sposób – pozostali, którzy mogliby być do tego zmuszeni, byli już martwi. Jeśli jednak to rzeczywiście był jej brat, to jakie wieści miał jej do przekazania? Ta niewiedza podrażniła zakończenia nerwowe jeszcze bardziej, sprawiając, że gdy wreszcie szare światło dnia zalało Londyn, a jej samej udało się dotrzeć do granic miasta, żeby deportować się tuż za otaczającymi je zaklęciami, nie skupiła się wystarczająco – i wylądowała prawie dwie mile dalej niż zamierzała. Może na szczęście; spacer wzdłuż wietrznego wybrzeża pomógł jej przynajmniej częściowo oczyścić myśli, o ile nie spoglądała zbyt często w stronę stalowoszarych fal. Ich dźwięk, miarowy szum połączony ze świstem wiatru, nieustannie ciągnął jej myśli w stronę innego skrawka morza, innego dnia, wysokich klifów; nocy, której znaczenia nie rozumiała do tej pory, wiedząc jedynie, przypuszczając, obawiając się, że otarła się wtedy o los gorszy od śmierci; o zniewolenie zupełnie inne od tego, które ogarniało ją za każdym razem, gdy brała do ręki pióro.
Wyrastającą z ziemi latarnię rozpoznała od razu, mimo że minęło mnóstwo czasu, odkąd była tu po raz ostatni; okolica wyglądała inaczej, wokół charakterystycznej budowli próżno było szukać turystów, a stoiska z pamiątkami i przekąskami, które dawniej drobni sprzedawcy rozstawiali obok drewnianych ławeczek, zniknęły bezpowrotnie. Wokół nie widziała prawie nikogo poza paroma sylwetkami przechadzającymi się wzdłuż plaży; nigdzie nie dostrzegała też Garfielda, ale zdawała sobie sprawę, że pojawiła się zbyt wcześnie – nawet biorąc pod uwagę minuty spędzone na pieszej wędrówce.
Przysiadła nerwowo na jednej z ławek, poprawiając odruchowo sięgającą za kolana spódnicę, palcem wskazującym bezwiednie skubiąc skórkę przy paznokciu kciuka; nieświadoma tego, co robiła, dopóki lekkie ukłucie bólu nie ściągnęło jej myśli na ziemię. Zerknęła w dół, dopiero teraz zauważając szkarłatną kroplę krwi gromadzącą się tuż obok paznokcia; rozglądając się dookoła, przytknęła palec do ust, niemal w tym samym momencie zwracając uwagę na zmierzającego w jej stronę mężczyznę – a choć nie była w stanie wyłowić z pamięci rysów jego twarzy, to znajoma barwa targanych wiatrem włosów kazała jej podnieść się z miejsca. Czy to był on? Odsunęła dłoń od twarzy, wahając się przez chwilę; powinna ruszyć do przodu, pomóc mu skrócić kilkanaście metrów kurczącego się powoli dystansu, czy poczekać? Wybrała pierwszą opcję, czekanie było czymś, czego miała już dosyć; uniosła na niego spojrzenie, ogarniając za ucho luźny kosmyk splecionych w warkocz włosów. – Dzień dobry – odezwała się, gdy miała już pewność, że nie zagłuszy jej szum fal ani wrzaski mew; zatrzymała się, z niewypowiedzianym pytaniem tańczącym na ustach zastanawiając się, co powinna zrobić teraz. Dygnąć, ukłonić się? Z jednej strony miała do czynienia z lordem, z drugiej – Neala nigdy nie przykładała wagi do takich rzeczy, dlatego nie miała pojęcia, jakiego zachowania mógłby oczekiwać Garfield. Sir Garfield, tytuł brzmiał w jej myślach obco, powinna go użyć? Otworzyła usta, ale nim zdecydowałaby się na którąkolwiek z opcji, minęło zbyt wiele czasu; po paru sekundach niezręcznego milczenia grzecznościowy gest wypadłby jeszcze dziwniej, nie wspominając już o tym, że nikt nigdy nie uczył jej ukłonów. – Jest pan… lord – kuzynem Neali, prawda? Mam na imię Leonie, Neala wspominała, że… No, ale na pewno pan o tym wie – powiedziała, zaciskając palce lewej dłoni na prawym przedramieniu. Planowała cierpliwie zaczekać, aż wyjaśni jej powód spotkania, słowa ją jednak zdradziły – płynąc szybciej niż myśli. – Chodzi o Henry’ego, prawda? Jest tutaj? – zapytała, z naiwną nadzieją tańczącą między głoskami; rozglądając się przy tym dookoła, jakby naprawdę spodziewała się dostrzec znajomą sylwetkę brata – ale rzecz jasna, nigdzie go nie odnalazła.
[bylobrzydkobedzieladnie]
i nie wiem o czym myśleć mam
żeby mi się przyśnił taki świat
żeby mi się przyśnił taki świat
w którym się nie boję spać
Ostatnio zmieniony przez Leonie Wilde dnia 11.07.22 11:49, w całości zmieniany 1 raz
Leonie Wilde
Zawód : kursantka uzdrowicielstwa
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
tańcz ze mną
sekundy pędzą
no tańcz
potem powróci mój
szary świat
sekundy pędzą
no tańcz
potem powróci mój
szary świat
OPCM : 2 +1
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 3
UZDRAWIANIE : 11
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Smeaton’s Tower
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Devon :: Plymouth