Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Staffordshire
Zbiornik Blithfield
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Zbiornik Blithfield
Sztuczny zbiornik powstały przed paroma lady w skutek działań mugoli, uzupełniający krajobraz o rozległe tafle wodne i przestrzeń doskonałą dla rozwoju dzikiej fauny i flory. Niegdyś urokliwy po rozgromieniu mugoli w tej okolicy pod koniec lat pięćdziesiątych XX wieku zaszedł gęstą niepokojącą mgłą, nieprzerwanie unoszącą się nad sztucznym jeziorem. Nocami we mgle pojawiają się duchy i błędne ognie, ponoć będące pamiątką tamtych zdarzeń. Wciąż zachwyca nieujarzmionym krajobrazem.
05.01
Polecenia Czarnego Pana zostały im przekazane za pośrednictwem śmierciożerców, a Elvira wzięła się za przygotowania natychmiast, nie biorąc pod uwagę możliwości, że mogą go zawieść. Opracowali strategię składającą się z wielu poziomów, która zakładała uderzenie jednego dnia, ale w ustalonym porządku, kolejności i natężeniu. Nie zdecydowała się wziąć udziału w pierwszym etapie, ponieważ długofalowo mogłoby to utrudnić jej pełne wykorzystanie potencjału tam, gdzie miała do zaoferowania najwięcej. Wciąż odczuwała skutki doświadczeń z końcówki grudnia, swojej śmierci, jak to z dziwaczną pasją określała we własnej głowie, wszak nie czuła się tak bliska zejścia z tego świata nawet w podziemiach Gringotta. Na dobre wyjdzie i jej i reszcie, jeżeli oszczędzi ciało, nogę, dającą się we znaki sporadycznym utykaniem.
Obserwowała z oddali, ze wzgórza, podziwiając ognistą łunę nad horyzontem, czerń dymu spowijającą niebo. Krwiste widmo śmierci. O właściwej godzinie teleportowała się w niedaleką odległość od sztucznego zbiornika wodnego, mugolskiej karykatury jeziora nieopodal Blithfield. Skryta w zaroślach otaczającego brzeg lasu obserwowała hordy rannych, którzy w drewnianych, prowizorycznych domkach z dala od miasta szukali ostoi i schronienia. Ona natomiast szukała różdżek w ich dłoniach, nieśmiałych podrygów magii. Upewniała się, że samozwańczy polowy szpital należał do czarodziejów, że nie uświadczy wśród nich żadnego brudu; zgodnie z planem, jej towarzysze nie puścili mugoli żywcem.
Choć udręczeni czarodzieje rozpalali już własne ogniska, czyścili oparzenia, wietrzyli nadbrzeżne chaty, Elvira wciąż czekała. Zachowując spokój, pozwalała by chłodny wiatr znad wody mierzwił jej włosy, choć coraz mocniej raniła zaciśnięte dłonie twardymi czubkami paznokci.
I wreszcie pojawiła się, bezszelestnie jak zawsze.
- Wejdziemy między nich i zaoferujemy im pomoc. W torbie mam eliksiry. Wiesz, co masz mówić - przypomniała zwięźle, bo plan był im przecież znany. Gdy tylko dowiedziała się o tym, że do akcji zaangażowano też Wren, zdecydowała, że to właśnie ona idealnie nada się jako towarzysz podczas akcji propagandowej. Elvira umiała leczyć, umiała uczyć, ale nie potrafiła zjednywać sobie serc zwykłych ludzi tak jak robiła to Chang. - Jesteś cała? - dodała po chwili, ciszej. Nie spojrzała w jej stronę, ale rozluźniła dłonie, poruszyła skostniałymi palcami. - Teraz.
Pojawienie się dwóch nieznanych czarownic początkiem nie wzbudziło zainteresowania; do momentu, w którym Elvira znalazła sobie kamienny blok, na który mogła wspiąć się jednym susem, żeby zwrócić na siebie uwagę zmęczonych magów.
- Wieść o kataklizmach i ubóstwie, które was dotykają, dotarły do uszu tych członków magicznej społeczności, którym zależy na was najbardziej. Do ministerstwa, które obiecało, że nigdy nie pozostawi was samych. - Rozłożyła ręce, uśmiechnęła się lekko. - Pomoc nadejdzie, miasta będą restaurowane, szpitale stawiane od podstaw... dziś jednak przyszłyśmy, żeby pomóc wam własnymi rękami. - Zeskoczyła na ziemię, mając uwagę zbierającego się tłumku. - Jestem uzdrowicielem specjalistą, powiedzcie mi o każdym problemie, każdej naglącej sprawie... - Rozejrzała się, licząc czarodziejów w myślach, zniechęcona ich zmęczonymi twarzami, oczami pełnymi nadziei. Dla Czarnego Pana, dla nowej Anglii. - Jeżeli któreś z was ma jakiekolwiek doświadczenie w dziedzinach medycznych, niech wyjdzie i do mnie dołączy. Nauczę was wszystkiego, co potrafię. - To brzmiało zbyt górnolotnie nawet w jej własnych uszach. Spojrzała na Wren, szukając wsparcia.
Polecenia Czarnego Pana zostały im przekazane za pośrednictwem śmierciożerców, a Elvira wzięła się za przygotowania natychmiast, nie biorąc pod uwagę możliwości, że mogą go zawieść. Opracowali strategię składającą się z wielu poziomów, która zakładała uderzenie jednego dnia, ale w ustalonym porządku, kolejności i natężeniu. Nie zdecydowała się wziąć udziału w pierwszym etapie, ponieważ długofalowo mogłoby to utrudnić jej pełne wykorzystanie potencjału tam, gdzie miała do zaoferowania najwięcej. Wciąż odczuwała skutki doświadczeń z końcówki grudnia, swojej śmierci, jak to z dziwaczną pasją określała we własnej głowie, wszak nie czuła się tak bliska zejścia z tego świata nawet w podziemiach Gringotta. Na dobre wyjdzie i jej i reszcie, jeżeli oszczędzi ciało, nogę, dającą się we znaki sporadycznym utykaniem.
Obserwowała z oddali, ze wzgórza, podziwiając ognistą łunę nad horyzontem, czerń dymu spowijającą niebo. Krwiste widmo śmierci. O właściwej godzinie teleportowała się w niedaleką odległość od sztucznego zbiornika wodnego, mugolskiej karykatury jeziora nieopodal Blithfield. Skryta w zaroślach otaczającego brzeg lasu obserwowała hordy rannych, którzy w drewnianych, prowizorycznych domkach z dala od miasta szukali ostoi i schronienia. Ona natomiast szukała różdżek w ich dłoniach, nieśmiałych podrygów magii. Upewniała się, że samozwańczy polowy szpital należał do czarodziejów, że nie uświadczy wśród nich żadnego brudu; zgodnie z planem, jej towarzysze nie puścili mugoli żywcem.
Choć udręczeni czarodzieje rozpalali już własne ogniska, czyścili oparzenia, wietrzyli nadbrzeżne chaty, Elvira wciąż czekała. Zachowując spokój, pozwalała by chłodny wiatr znad wody mierzwił jej włosy, choć coraz mocniej raniła zaciśnięte dłonie twardymi czubkami paznokci.
I wreszcie pojawiła się, bezszelestnie jak zawsze.
- Wejdziemy między nich i zaoferujemy im pomoc. W torbie mam eliksiry. Wiesz, co masz mówić - przypomniała zwięźle, bo plan był im przecież znany. Gdy tylko dowiedziała się o tym, że do akcji zaangażowano też Wren, zdecydowała, że to właśnie ona idealnie nada się jako towarzysz podczas akcji propagandowej. Elvira umiała leczyć, umiała uczyć, ale nie potrafiła zjednywać sobie serc zwykłych ludzi tak jak robiła to Chang. - Jesteś cała? - dodała po chwili, ciszej. Nie spojrzała w jej stronę, ale rozluźniła dłonie, poruszyła skostniałymi palcami. - Teraz.
Pojawienie się dwóch nieznanych czarownic początkiem nie wzbudziło zainteresowania; do momentu, w którym Elvira znalazła sobie kamienny blok, na który mogła wspiąć się jednym susem, żeby zwrócić na siebie uwagę zmęczonych magów.
- Wieść o kataklizmach i ubóstwie, które was dotykają, dotarły do uszu tych członków magicznej społeczności, którym zależy na was najbardziej. Do ministerstwa, które obiecało, że nigdy nie pozostawi was samych. - Rozłożyła ręce, uśmiechnęła się lekko. - Pomoc nadejdzie, miasta będą restaurowane, szpitale stawiane od podstaw... dziś jednak przyszłyśmy, żeby pomóc wam własnymi rękami. - Zeskoczyła na ziemię, mając uwagę zbierającego się tłumku. - Jestem uzdrowicielem specjalistą, powiedzcie mi o każdym problemie, każdej naglącej sprawie... - Rozejrzała się, licząc czarodziejów w myślach, zniechęcona ich zmęczonymi twarzami, oczami pełnymi nadziei. Dla Czarnego Pana, dla nowej Anglii. - Jeżeli któreś z was ma jakiekolwiek doświadczenie w dziedzinach medycznych, niech wyjdzie i do mnie dołączy. Nauczę was wszystkiego, co potrafię. - To brzmiało zbyt górnolotnie nawet w jej własnych uszach. Spojrzała na Wren, szukając wsparcia.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
To było nowe, piękne - inicjatywa, do której dopuszczono i ją, zwykłego śmiertelnika niekroczącego nawet ścieżką chwały i absolutnego oddania. To, co tego dnia wydarzyło się w Staffordshire było niesamowite. Przekraczało najśmielsze oczekiwania, zapierało oddech, od środka wypełniało słodkim smakiem ekstazy, którą na taką skalę poznała dopiero teraz; jednak prawdą było to, że człowiek uczył się całe życie, dziś Rycerze ukazali przed nią tę naukę. Zasmakowała najwspanialszego z kąsków: możliwość walki u boku tak znakomitych jednostek sprawiła, że gdy nadciągała blisko polowego szpitala, w którym miała spotkać się z Elvirą, nogi wciąż drżały z podniecenia, a świat nieco rozmywał się przed oczyma. Prędko jednak uspokoiła oddech, zebrała kontrolę nad myślą, przywołując się do porządku; do czarnych ubrań przylegała sadza, twarz miała nieco ubrudzoną, włosy rozwiane, ale to nic, nie wyglądała jak morderca, przynajmniej nie na pierwszy rzut oka.
- Tak - odpowiedziała lakonicznie na instrukcję Multon. Tutaj, w tym jednym, jedynym położeniu, uzdrowicielka była ważniejsza od niej. Była bowiem częścią Rycerzy Walpurgii, jej przewodniczką, otwierając wrota nie już do masakry, a do lecznictwa tych, którzy przeżyli. - Jestem - dodała jedynie beznamiętnie, wolną od różdżki dłonią uładzając ciemne włosy, z policzków ścierając pył i drobinki zaschniętej krwi. To nie ona ucierpiała tego dnia, a szlamy, szlamoluby, uciekinierzy i tchórze. Wyrżnęli ich tak, jak wyrżnąć należało chore bydło. Doskonale.
Weszły do środka, gdzie Azjatka pozwoliła swej towarzyszce wygłosić krótką, prostą przemowę propagandową, samej natomiast uważnym spojrzeniem oceniając sytuację panującą w środku. Ludzie nie byli przekonani co do ich obecności, widać było to, że lękali się ponownego otwarcia ognia i napadu agresji; szepty musiały dotrzeć do obłożnie chorych, krzyki do przytomnych, bez znaczenia. Dopiero gdy Multon skończyła mówić, Wren odchrząknęła, wyrzucając z gardła chrapliwość strasznych inkantacji jeszcze chwilę temu padających z jej ust, i ruszyła wolnym krokiem pomiędzy pryczami, patrząc na mijanych chorych.
- Minister Malfoy przysłał dla was pomoc - potwierdziła komunikat Elviry, wchodząc w tę samą, bardziej jednak przekonującą narrację. Nie raz udowodniła już, że potrafiła przemawiać, potrafiła zjednywać; miała w sobie charyzmę mówcy. - Pośród was mieszkali ludzie, którzy planowali sprzedać was tępicielom czarodziejów, choć podawali się za waszych przyjaciół, za poszkodowanych w wojnie biedaków. Kłamali. Okradali was z jedzenia, z ciepła domów, z leków - ale to już minęło - jej słowa zdawały się odnosić zamierzony efekt, powoli, lecz stabilnie zasiewając wątpliwość w głowach pacjentów, przekonanych dotychczas co do tego, że obecność Rycerzy mogła być nieuzasadnioną agresją. - Ta kobieta - Wren wskazała na Multon, - to jedna z najlepszych uzdrowicielek w Londynie. Pomoże wam, wyleczy, byście stanęli na nogach i zbudowali tu miejsce pełne bezpieczeństwa i szacunku dla magicznej społeczności. Nie będziecie dłużej pomiatani, szeptem czy krzykiem. To dla was dzień wolności - wolną dłoń ułożyła na głowie jakiegoś dziecka, kłamliwie podkreślając budowaną przez siebie narrację. Nie pierwszy, nie ostatni raz. Kilku medyków podeszło bliżej blondwłosej magomedyczki, co Azjatka zaobserwowała z satysfakcją; mogli wiele się od niej nauczyć, z pewnością okaże się to potrzebne, jeśli pewnego dnia pendraki z Zakonu Feniksa zapragną szerzyć tutaj swoje własne kłamstewka. - Ja pomogę mniej cierpiącym - zapewniła jeszcze; do uszu docierały ciche głosy prowadzące naprzód, do jednej z krzywych kozetek, na której leżała kobieta w średnim wieku. Na szafce nocnej tuż obok jej głowy spoczywała różdżka. Część jej ramienia pokryta była oparzeniem. - Zaraz się z tym uporam - obiecała czarownica, przykładając kraniec swego magicznego drewna tuż nad ranę. - Cauma sanavi - zaintonowała, by później przesunąć różdżkę w dół, na kolejny płat poparzonego ciała; czynność tę powtórzyła w sumiedwukrotnie. - Cauma sanavi. Cauma sanavi.
- Tak - odpowiedziała lakonicznie na instrukcję Multon. Tutaj, w tym jednym, jedynym położeniu, uzdrowicielka była ważniejsza od niej. Była bowiem częścią Rycerzy Walpurgii, jej przewodniczką, otwierając wrota nie już do masakry, a do lecznictwa tych, którzy przeżyli. - Jestem - dodała jedynie beznamiętnie, wolną od różdżki dłonią uładzając ciemne włosy, z policzków ścierając pył i drobinki zaschniętej krwi. To nie ona ucierpiała tego dnia, a szlamy, szlamoluby, uciekinierzy i tchórze. Wyrżnęli ich tak, jak wyrżnąć należało chore bydło. Doskonale.
Weszły do środka, gdzie Azjatka pozwoliła swej towarzyszce wygłosić krótką, prostą przemowę propagandową, samej natomiast uważnym spojrzeniem oceniając sytuację panującą w środku. Ludzie nie byli przekonani co do ich obecności, widać było to, że lękali się ponownego otwarcia ognia i napadu agresji; szepty musiały dotrzeć do obłożnie chorych, krzyki do przytomnych, bez znaczenia. Dopiero gdy Multon skończyła mówić, Wren odchrząknęła, wyrzucając z gardła chrapliwość strasznych inkantacji jeszcze chwilę temu padających z jej ust, i ruszyła wolnym krokiem pomiędzy pryczami, patrząc na mijanych chorych.
- Minister Malfoy przysłał dla was pomoc - potwierdziła komunikat Elviry, wchodząc w tę samą, bardziej jednak przekonującą narrację. Nie raz udowodniła już, że potrafiła przemawiać, potrafiła zjednywać; miała w sobie charyzmę mówcy. - Pośród was mieszkali ludzie, którzy planowali sprzedać was tępicielom czarodziejów, choć podawali się za waszych przyjaciół, za poszkodowanych w wojnie biedaków. Kłamali. Okradali was z jedzenia, z ciepła domów, z leków - ale to już minęło - jej słowa zdawały się odnosić zamierzony efekt, powoli, lecz stabilnie zasiewając wątpliwość w głowach pacjentów, przekonanych dotychczas co do tego, że obecność Rycerzy mogła być nieuzasadnioną agresją. - Ta kobieta - Wren wskazała na Multon, - to jedna z najlepszych uzdrowicielek w Londynie. Pomoże wam, wyleczy, byście stanęli na nogach i zbudowali tu miejsce pełne bezpieczeństwa i szacunku dla magicznej społeczności. Nie będziecie dłużej pomiatani, szeptem czy krzykiem. To dla was dzień wolności - wolną dłoń ułożyła na głowie jakiegoś dziecka, kłamliwie podkreślając budowaną przez siebie narrację. Nie pierwszy, nie ostatni raz. Kilku medyków podeszło bliżej blondwłosej magomedyczki, co Azjatka zaobserwowała z satysfakcją; mogli wiele się od niej nauczyć, z pewnością okaże się to potrzebne, jeśli pewnego dnia pendraki z Zakonu Feniksa zapragną szerzyć tutaj swoje własne kłamstewka. - Ja pomogę mniej cierpiącym - zapewniła jeszcze; do uszu docierały ciche głosy prowadzące naprzód, do jednej z krzywych kozetek, na której leżała kobieta w średnim wieku. Na szafce nocnej tuż obok jej głowy spoczywała różdżka. Część jej ramienia pokryta była oparzeniem. - Zaraz się z tym uporam - obiecała czarownica, przykładając kraniec swego magicznego drewna tuż nad ranę. - Cauma sanavi - zaintonowała, by później przesunąć różdżkę w dół, na kolejny płat poparzonego ciała; czynność tę powtórzyła w sumiedwukrotnie. - Cauma sanavi. Cauma sanavi.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
The member 'Wren Chang' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 25
--------------------------------
#2 'k8' : 8
--------------------------------
#3 'k100' : 44
--------------------------------
#4 'k8' : 3
--------------------------------
#5 'k100' : 62
--------------------------------
#6 'k8' : 2
#1 'k100' : 25
--------------------------------
#2 'k8' : 8
--------------------------------
#3 'k100' : 44
--------------------------------
#4 'k8' : 3
--------------------------------
#5 'k100' : 62
--------------------------------
#6 'k8' : 2
Nic dziwnego, że obserwowała Chang kątem oka, próbując dostrzec i zrozumieć, jak wpłynęło na nią trudne zadanie, jakie z niemałą dozą zaufania postawili przed nią Rycerze. Nie była sojusznikiem ani szmalcownikiem na zawołanie, miała prawo zrezygnować, choć byłoby to... niepomiernie rozczarowujące. Fakt, że wytrwała do końca, że w czarnych, połyskliwych oczach Elvira widziała wyłącznie szaleńcze podniecenie i ani grama wątpliwości, napawał ją dumą, której nie powinna czuć. Już nie. Niemniej jednak, zwerbowanie kogoś tak utalentowanego jak Wren byłoby korzyścią dla sprawy, ufała, że ta pierwsza próba zaszczepi w dziewczynie pragnienie postąpienia krok naprzód i podjęcia właściwej decyzji, być może najważniejszej w jej życiu. Już niemal rok temu Elvira znajdowała się w tej samej pozycji, zafascynowana i rozkosznie entuzjastyczna, nie zdając sobie jeszcze sprawy z wyrzeczeń, jakie przyjdzie jej zaakceptować. Mroczna potęga, władza, wiedza, to wszystko miało swoją cenę. Gdy jednak patrzyła teraz na Azjatkę, dochodziła do wniosku, że dziewczyna jest gotowa, aby ją zapłacić.
W stawianym od podstaw obozie powietrze gęstniało, mgła wisząca nad jeziorem oblepiała spocone ciała, choć temperatura spadała wraz z zapadaniem zmroku, a oddech zmieniał się w obłoczki pary. Ignorowała metaliczny zapach krwi, duszącą woń spalenizny zmieszanej z ropnymi wyciekami i surowicą.
- Najwyższa pora ubrać słowa w czyny - potwierdziła cicho, pod wrażeniem tego, jak gładko przychodziło Wren raczyć tłum kłamstwami, jak prawdziwie brzmiała propaganda widocznie wpływająca na czarodziejów chwytających się nadziei jak tonący brzytwy. - Nigdy więcej nie pozwolimy na to, aby zagrażano naszemu braterstwu i tradycjom. Zbudujemy świat na nowo. Nasz wspólny świat.
Nie musiała dodawać nic więcej, wszystko załatwiła za nią Wren, potwierdzając tym samym, że jej udział w misji był strzałem w dziesiątkę. Elvira tymczasem weszła między ludzi, uśmiechając się lekko - i szczerze - gdy zza pleców dobiegły ją słowa o najlepszej uzdrowicielce Londynu. Przyznać trzeba, że nie wszystko, co mówi Chang, to zgrabnie ubrana w słowa propaganda.
Niektórzy wciąż trzymali się od Elviry na dystans, inni przylegali zbyt blisko, ocierając się o jej ramiona i próbując schwycić za dłoń, pociągnąć w kierunku swoich bliskich.
- Pani szanowna, moje dziecko... ono potrzebuje pomocy już teraz.
- Elvira - wcięła się, dokładając starań, by nie wzdrygnąć się pod naporem tych spoconych ciał, tych rąk z widocznym pod paznokciami brudem. Niech ją znają, niech mówią, niech imię poniesie się po miastach.
Wren ruszyła leczyć, Elvira tymczasem przywołała do siebie młodych uzdrowicieli, dostrzegając wśród nich głównie świeżo upieczonych dorosłych, tylko jednego, czy dwóch doświadczonych życiem i twarzą spowitą zmarszczkami. Wpierw ruszyła do dzieci, kasłających i poparzonych.
- Lecząc oparzenia, musicie pamiętać, że poza ranami ważne jest także uzupełnianie płynów, które czarodziej traci wraz z osoczem... - pochyliła się nad dziewczynką, poklepała ją po plecach, gdy ta próbowała pozbyć się resztek dymu z płuc. - A zaopatrzenie organizmu w tlen jest równie kluczowe jak niwelowanie bólu. Do tego najlepiej nada się zaklęcie Respiro. Jest bezpieczne, niezależnie od wieku. - Wyciągnęła brązową różdżkę, oparła ją łagodnie w okolicy krtani dziecka, patrząc na matkę wymownie; niech je obejmie, przytrzyma, niech się nie wierci. - Respiro. - Dopiero, gdy zadbała o płuca, zsunęła czubek drewna na poparzone dłonie, sczerniałe palce. - Cauma Sanavi Maxima.
1. Respiro
2. Cauma Sanavi Maxima
-5 do kości za ranę ciętą I stopnia
W stawianym od podstaw obozie powietrze gęstniało, mgła wisząca nad jeziorem oblepiała spocone ciała, choć temperatura spadała wraz z zapadaniem zmroku, a oddech zmieniał się w obłoczki pary. Ignorowała metaliczny zapach krwi, duszącą woń spalenizny zmieszanej z ropnymi wyciekami i surowicą.
- Najwyższa pora ubrać słowa w czyny - potwierdziła cicho, pod wrażeniem tego, jak gładko przychodziło Wren raczyć tłum kłamstwami, jak prawdziwie brzmiała propaganda widocznie wpływająca na czarodziejów chwytających się nadziei jak tonący brzytwy. - Nigdy więcej nie pozwolimy na to, aby zagrażano naszemu braterstwu i tradycjom. Zbudujemy świat na nowo. Nasz wspólny świat.
Nie musiała dodawać nic więcej, wszystko załatwiła za nią Wren, potwierdzając tym samym, że jej udział w misji był strzałem w dziesiątkę. Elvira tymczasem weszła między ludzi, uśmiechając się lekko - i szczerze - gdy zza pleców dobiegły ją słowa o najlepszej uzdrowicielce Londynu. Przyznać trzeba, że nie wszystko, co mówi Chang, to zgrabnie ubrana w słowa propaganda.
Niektórzy wciąż trzymali się od Elviry na dystans, inni przylegali zbyt blisko, ocierając się o jej ramiona i próbując schwycić za dłoń, pociągnąć w kierunku swoich bliskich.
- Pani szanowna, moje dziecko... ono potrzebuje pomocy już teraz.
- Elvira - wcięła się, dokładając starań, by nie wzdrygnąć się pod naporem tych spoconych ciał, tych rąk z widocznym pod paznokciami brudem. Niech ją znają, niech mówią, niech imię poniesie się po miastach.
Wren ruszyła leczyć, Elvira tymczasem przywołała do siebie młodych uzdrowicieli, dostrzegając wśród nich głównie świeżo upieczonych dorosłych, tylko jednego, czy dwóch doświadczonych życiem i twarzą spowitą zmarszczkami. Wpierw ruszyła do dzieci, kasłających i poparzonych.
- Lecząc oparzenia, musicie pamiętać, że poza ranami ważne jest także uzupełnianie płynów, które czarodziej traci wraz z osoczem... - pochyliła się nad dziewczynką, poklepała ją po plecach, gdy ta próbowała pozbyć się resztek dymu z płuc. - A zaopatrzenie organizmu w tlen jest równie kluczowe jak niwelowanie bólu. Do tego najlepiej nada się zaklęcie Respiro. Jest bezpieczne, niezależnie od wieku. - Wyciągnęła brązową różdżkę, oparła ją łagodnie w okolicy krtani dziecka, patrząc na matkę wymownie; niech je obejmie, przytrzyma, niech się nie wierci. - Respiro. - Dopiero, gdy zadbała o płuca, zsunęła czubek drewna na poparzone dłonie, sczerniałe palce. - Cauma Sanavi Maxima.
1. Respiro
2. Cauma Sanavi Maxima
-5 do kości za ranę ciętą I stopnia
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'k100' : 97
--------------------------------
#3 'k8' : 5, 2, 3, 4, 4, 8
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'k100' : 97
--------------------------------
#3 'k8' : 5, 2, 3, 4, 4, 8
Podczas gdy Elvira zajmowała się poważniej chorymi pacjentami i udzielała wskazówek tutejszym uzdrowicielom, Wren sprawdzała który z cierpiących potrzebował łagodniejszej pomocy. Na silniejsze zaklęcia lecznicze nie miałaby zresztą siły; wcześniejsza walka zebrała w niej swe żniwo, obniżając część energii magicznej, którą odczuwała coraz wyraźniej, w miarę stopniowego opadania towarzyszącej jej dotychczas euforii. Ale to nic, to ledwie drobny szkopuł, który nie byłby w stanie stanąć jej na drodze. Nie dziś. Ten dzień należał do niej, do Rycerzy Walpurgii, do Czarnego Pana - chciała zasiać w tych ludziach uwielbienie potężnego czarodzieja, chociaż póki co decydowała się zachwalać Ministerstwo samo w sobie. Podchodziła do prycz z pytaniem na ustach, czy mogła w jakikolwiek sposób pomóc doraźnie, do uważnych uszu tłocząc kłamliwe baśnie na temat bohaterskich Rycerzy chroniących magiczną społeczność Staffordshire przed zdradliwymi mugolami, którzy knuli w kuluarach.
- To odmrożenie? - spytała kontrolnie, stanąwszy przy nieznajomym, poturbowanym mężczyźnie. Odsłonięta spod koca noga nosiła na sobie ślady czerwieni; rana nie wyglądała na świeżą, ale nie zaleczyła się jeszcze w stu procentach, co zwróciło uwagę Azjatki. Mogła mu pomóc, na tyle starczy jej sił.
- Przy polowaniu - wysapał czarodziej o długiej, czarnej brodzie, jednocześnie uniosłszy ku górze pled, którym był okryty. Wokół torsu zawiązane miał bandaże, które chroniły głębokie zadrapanie; na szczęście tym uzdrowiciele zajęli się prężniej, dochodził do zdrowia.
Czarownica skinęła głową i przesunęła różdżkę tuż nad odmrożoną skórę. Przez jej rękę wciąż snuł się potencjał arkan, czuła to, jeszcze nie zamierzała składać dziś broni, szczególnie że po przelanej krwi należało świat zbudować na nowo; w myślach zaintonowała zatem inkantację figidu, która złagodziła szkarłat podrażnionej skóry, na co nieznajomy westchnął z wyraźną ulgą.
- Kim w-wy jesteście? - zapytał później, pochyliwszy się nieco by spojrzeć na zaleczone obrażenie, później spojrzenie przenosząc na nią samą. Mogła mu odpowiedzieć - z dumą, choć nieszczerze, nieprecyzyjnie, bo ona przecież do tego zacnego grona nie należała. Jeszcze.
- Przyjaciółmi - wyjaśniła mu więc spokojnie, bezogólnikowo. - Na znak lorda Malfoya przybyliśmy by wam pomóc. Mugole chcieli, żebyśmy żyli w strachu, gdyby nie my, spotkałby was kataklizm ich zawiści. Ale teraz może pan zdrowieć w spokoju - poleciła Chang i skinęła głową, ruszając do następnych pryczy. Mijała dzieci i ich zatroskanych rodziców, mijała starców i młodzieńców pogrążonych w chorobie, uwagę skupiając na dłużej na innym mężczyźnie w średnim wieku, siedzącym na swoim posłaniu z rękoma założonymi bezradnie. Część jego twarzy i przede wszystkim szyję pokrywały świeże zadrapania.
- Pomogę. Rana została zdezynfekowana? - zaoferowała z przyjaznym uśmiechem, a gdy nieznajomy skinął bez słowa, wykonała znajomy gest różdżką, dodając przy tym, - Ferula -, na co w dłoni Azjatki pojawiły się magiczne bandaże. - To przyspieszy gojenie ran. Poinformuję tutejszych medyków, by jutro zmienili panu opatrunek. Skąd te rany?
- Stamtąd - odpowiedział cicho i niemrawo wskazał na wejście do szpitala polowego. Najwyraźniej musiał uczestniczyć w czystce. Z jego kieszeni wystawała różdżka, której obecność niechybnie pozwoliła mu przetrwać.
- Ach. Niestety lepsze jutro czasem musi narodzić się w bólach - westchnęła teatralnie Wren, biały materiał wiążąc odpowiednio wokół jego szyi.
- To odmrożenie? - spytała kontrolnie, stanąwszy przy nieznajomym, poturbowanym mężczyźnie. Odsłonięta spod koca noga nosiła na sobie ślady czerwieni; rana nie wyglądała na świeżą, ale nie zaleczyła się jeszcze w stu procentach, co zwróciło uwagę Azjatki. Mogła mu pomóc, na tyle starczy jej sił.
- Przy polowaniu - wysapał czarodziej o długiej, czarnej brodzie, jednocześnie uniosłszy ku górze pled, którym był okryty. Wokół torsu zawiązane miał bandaże, które chroniły głębokie zadrapanie; na szczęście tym uzdrowiciele zajęli się prężniej, dochodził do zdrowia.
Czarownica skinęła głową i przesunęła różdżkę tuż nad odmrożoną skórę. Przez jej rękę wciąż snuł się potencjał arkan, czuła to, jeszcze nie zamierzała składać dziś broni, szczególnie że po przelanej krwi należało świat zbudować na nowo; w myślach zaintonowała zatem inkantację figidu, która złagodziła szkarłat podrażnionej skóry, na co nieznajomy westchnął z wyraźną ulgą.
- Kim w-wy jesteście? - zapytał później, pochyliwszy się nieco by spojrzeć na zaleczone obrażenie, później spojrzenie przenosząc na nią samą. Mogła mu odpowiedzieć - z dumą, choć nieszczerze, nieprecyzyjnie, bo ona przecież do tego zacnego grona nie należała. Jeszcze.
- Przyjaciółmi - wyjaśniła mu więc spokojnie, bezogólnikowo. - Na znak lorda Malfoya przybyliśmy by wam pomóc. Mugole chcieli, żebyśmy żyli w strachu, gdyby nie my, spotkałby was kataklizm ich zawiści. Ale teraz może pan zdrowieć w spokoju - poleciła Chang i skinęła głową, ruszając do następnych pryczy. Mijała dzieci i ich zatroskanych rodziców, mijała starców i młodzieńców pogrążonych w chorobie, uwagę skupiając na dłużej na innym mężczyźnie w średnim wieku, siedzącym na swoim posłaniu z rękoma założonymi bezradnie. Część jego twarzy i przede wszystkim szyję pokrywały świeże zadrapania.
- Pomogę. Rana została zdezynfekowana? - zaoferowała z przyjaznym uśmiechem, a gdy nieznajomy skinął bez słowa, wykonała znajomy gest różdżką, dodając przy tym, - Ferula -, na co w dłoni Azjatki pojawiły się magiczne bandaże. - To przyspieszy gojenie ran. Poinformuję tutejszych medyków, by jutro zmienili panu opatrunek. Skąd te rany?
- Stamtąd - odpowiedział cicho i niemrawo wskazał na wejście do szpitala polowego. Najwyraźniej musiał uczestniczyć w czystce. Z jego kieszeni wystawała różdżka, której obecność niechybnie pozwoliła mu przetrwać.
- Ach. Niestety lepsze jutro czasem musi narodzić się w bólach - westchnęła teatralnie Wren, biały materiał wiążąc odpowiednio wokół jego szyi.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Nikt jej nie rozpoznał, nie powiązał ze skandalem sprzed roku; wyglądało na to, że wieści ze stolicy wcale nie roznoszą się daleko i szybko, a zwykły czarodziej mieszkający daleko od Londynu nie interesuje się sprawami szpitala Świętego Munga. Bo i dlaczego by miał? Wierzyli Wren Chang na słowo, a jeśli mieli wątpliwości, chcieli rozwiewać je za pomocą obserwacji, upierdliwie zadawanych pytań o pomoc, o to, kiedy nadejdzie i jaka, dlaczego Ministerstwo reaguje dopiero teraz, a masakry nie dało się uniknąć? Odpowiadała ostrożnie, ale przekonująco, dając im do zrozumienia, że stan wojenny - wywołany rzecz jasna upartością i wrogością wielbicieli mugoli, morderczych szlam - wpływał znacząco na zdolności przerobowe całego systemu, przez co odbudowywali się powoli, opierając na wzajemnej pomocy czarodziejów oraz szczodrości rodów czystokrwistych. Czy to właśnie chcieli usłyszeć, nie mogła zweryfikować, skupiła się więc na zakasaniu rękawów i wzięciu się do ciężkiej pracy. Rannych było na tyle dużo, że gardło szybko ochrypło jej od przypominania formuł, szczegółowej anatomii i zasad lecznictwa ran oraz chorób. Znikąd przy jej boku pojawiła się dziewczynka, na oko ośmioletnia, ściskając w rączkach szklankę z wodą. Przyjęła ją chętnie, głaszcząc dziecko po ciemnych lokach i dziękując mieszkańcom hrabstwa na głos; żeby mieli świadomość, że pomoc jest narzędziem dwustronnym i zawsze zostaje doceniona.
- Skończyliście szkoły? Staże? - zagadnęła towarzyszących jej uzdrowicieli z ciekawością, a potem wysłuchała historii nauki przekazywanej w rodzinie, przerwanego stażu oraz pracy, która skończyła się wraz z zamknięciem czarodziejskiej lecznicy w Staffordshire. - To nieprawdopodobne, do czego doprowadzają braki, gdy wśród społeczeństwa skrywają się pasożyty zgarniające dla siebie wszystkie dobra, na których zdołają położyć ręce. Lecznicę trzeba będzie odbudować. Potrzebujecie jej tak samo jak właściwej edukacji, którą zapewnią wam staże z zawodowymi uzdrowicielami.
Kątem oka dostrzegła, że siedzący na skrzyni mężczyzna w spopielonej kamizelce przechyla głowę i opiera dłoń na lewej stronie szyi. Jego nogi najpierw drgnęły w niepokojąco konwulsyjny sposób, a potem zamarły i zwiotczały, gdy całym ciałem zsunął się na wilgotną trawę. Zareagowała szybciej niż ktokolwiek z tłumu zdołałby podnieść alarm krzykiem.
- Diagno coro. - Inkantacja spłynęła płynnie z jej języka. Ciężko było skupić się w tłumie, dlatego podniesionym głosem poprosiła o milczenie. Gdy wreszcie zapadło, cisza była uderzająca. Nie było czasu na tłumaczenie. - Respiro. Podejdź tu proszę i odchyl mu głowę w tył - zakomenderowała nieco ostrzej, a gdy wyraźnie zestresowana dziewczyna z ostrożnością zrobiła, co do niej należało, Elvira uklęknęła na chłodnej ziemi, ponieważ z pozycji pochylonej nie mogła obserwować świadków. Czy przypatrują się, czy rozumieją? - Palus. Po długotrwałym wdychaniu dymu w pierwszej kolejności musicie podejrzewać podduszenie i kwasicę. Potrzebny jest tlen, świeże powietrze. Spróbujesz kolejnego Respiro? - Zachęciła młodą uzdrowicielkę, a ta z determinacją przyłożyła własną różdżkę do piersi staruszka.
Doskonale.
1. Diagno coro
2. Respiro
3. Palus
-5 za ranę ciętą I stopnia
Wyczerpanie 47/50
- Skończyliście szkoły? Staże? - zagadnęła towarzyszących jej uzdrowicieli z ciekawością, a potem wysłuchała historii nauki przekazywanej w rodzinie, przerwanego stażu oraz pracy, która skończyła się wraz z zamknięciem czarodziejskiej lecznicy w Staffordshire. - To nieprawdopodobne, do czego doprowadzają braki, gdy wśród społeczeństwa skrywają się pasożyty zgarniające dla siebie wszystkie dobra, na których zdołają położyć ręce. Lecznicę trzeba będzie odbudować. Potrzebujecie jej tak samo jak właściwej edukacji, którą zapewnią wam staże z zawodowymi uzdrowicielami.
Kątem oka dostrzegła, że siedzący na skrzyni mężczyzna w spopielonej kamizelce przechyla głowę i opiera dłoń na lewej stronie szyi. Jego nogi najpierw drgnęły w niepokojąco konwulsyjny sposób, a potem zamarły i zwiotczały, gdy całym ciałem zsunął się na wilgotną trawę. Zareagowała szybciej niż ktokolwiek z tłumu zdołałby podnieść alarm krzykiem.
- Diagno coro. - Inkantacja spłynęła płynnie z jej języka. Ciężko było skupić się w tłumie, dlatego podniesionym głosem poprosiła o milczenie. Gdy wreszcie zapadło, cisza była uderzająca. Nie było czasu na tłumaczenie. - Respiro. Podejdź tu proszę i odchyl mu głowę w tył - zakomenderowała nieco ostrzej, a gdy wyraźnie zestresowana dziewczyna z ostrożnością zrobiła, co do niej należało, Elvira uklęknęła na chłodnej ziemi, ponieważ z pozycji pochylonej nie mogła obserwować świadków. Czy przypatrują się, czy rozumieją? - Palus. Po długotrwałym wdychaniu dymu w pierwszej kolejności musicie podejrzewać podduszenie i kwasicę. Potrzebny jest tlen, świeże powietrze. Spróbujesz kolejnego Respiro? - Zachęciła młodą uzdrowicielkę, a ta z determinacją przyłożyła własną różdżkę do piersi staruszka.
Doskonale.
1. Diagno coro
2. Respiro
3. Palus
-5 za ranę ciętą I stopnia
Wyczerpanie 47/50
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'k100' : 97
--------------------------------
#3 'k100' : 92
#1 'k100' : 5
--------------------------------
#2 'k100' : 97
--------------------------------
#3 'k100' : 92
Wren opuściła wreszcie bok mężczyzny o obolałej szyi i przeszła dalej, udzielając doraźnej pomocy mniej poszkodowanym. Nie dało się ukryć faktu, że tutejsi uzdrowiciele mieli pewne braki; hala była przepełniona potrzebującymi, a rany w większości wydawały się zaniedbane, niedopilnowane. Dobrze, że dziś się tu zjawili. Na barkach nieśli propagandę, która dodatkowo ulżyła w cierpieniu tak wielu ludzi, a przecież dopiero zaczynały swoją posługę; Azjatka zatrzymała się po chwili przy ledwo przytomnej kobiecie. Jej usta były zaschnięte, wargi rozchylone, proszące niemo o łyk wody znajdującej się w podrapanym kubku tuż obok jej pryczy. Czarownica nie wahała się ni chwili. Z fałszywym oddaniem sięgnęła po napój i wlała go ostrożnie do gardła potrzebującej, pozwoliwszy jej przełykać w swoim własnym tempie, by przypadkiem nie doszło do zadławienia. Wolną dłonią sprawdziła także temperaturę jej czoła. Była zmęczona i słaba, ale stanie na nogi - wobec czego Chang posłała jej pokrzepiający uśmiech, zapewniła, że Ministerstwo zrobi wszystko, by w Stafford było dobrze, po czym ruszyła dalej.
Na jej drodze stanęła mata rozłożona na kocu na ziemi, na której leżało dziecko z oparzonym ramieniem. Spało, odpoczywało, dobrze, tego właśnie było mu trzeba; Wren w ciszy spróbowała wyczarować magiczne bandaże, by owinąć nimi pokrzywdzoną kończynę, jednak tym razem moc nie przyniosła rezultatu. Była chyba zbyt wyczerpana wcześniejszym czarnomagicznym ekscesem, by wszystko teraz poszło gładko... Z ust uleciało ciche westchnienie, gdy zwyczajnymi, pozbawionymi dodatkowych właściwości bandażami oplatała dziecięcą rączkę, delikatnie, byle tylko nie zbudzić go ze snu, a potem przeszła do kolejnych łóżek, ocierając krew, spoglądając bacznym okiem na dolegliwości, czasem też obiecując, że zaraz pośle po dużo bardziej doświadczoną Elvirę. Była zmęczona, nieco otępiała - ale maszerowała dzielnie, napotkawszy w końcu czarodzieja z rozbitą głową. Kolejna ofiara walki? Wyglądał przytomnie, tutejsi uzdrowiciele z pewnością już o niego zadbali, ale Wren poczuła się w obowiązku dalszego szerzenia ich misji.
- Dzień dobry. Mogę spojrzeć? - zapytała przyjaźnie, a gdy nieznajomy skinął, odsłonił przed nią plaster zasłaniający dotychczas rozerwaną skórę. - Hm... Rana wygląda czysto, ale dla pewności, że zagoi się szybko, założę panu bandaż - zdecydowała i wskazała swą różdżką na własną dłoń, w myślach powtarzając inkantację feruli. Tym razem zadziałało; magia przepłynęła przez jej ramię i ze szpicu kasztanowca zmaterializowała specjalnie nasączone potencjałem materiały, z których Azjatka skorzystała w uważnym owijaniu głowy czarodzieja.
- Dziękuję - powiedział cicho, bez werwy. On także potrzebował wypocząć, była tego pewna, nawet jeśli słowem nie zdradzał swojej niemocy.
- Wszystko będzie dobrze. Jesteście teraz pod opieką Ministerstwa Magii i Ministra Malfoya, a on nie da wyrządzić wam krzywdy - przypomniała; chciała wzniecić w nim ducha nadziei i wiary w to, że rzeczywiście przynosili lepsze jutro. - Proszę wyczekiwać dostawy medycznych zapasów i wozów z pożywieniem, od razu nabierze pan sił. Stafford odżyje. Będzie magiczne, bezpieczne - dodała jeszcze uprzejmie i skinęła mu głową, gdy spojrzał na nią z ostrożną wdzięcznością. Ludzie byli przekupni. Każdy miał swoją cenę. Poszkodowanym przez wojnę i okropnych mugoli wystarczyło zamachać przed nosem upieczonym mięsem, by za Cronusem Malfoyem poszli z pieśnią na ustach, wiedziała to, podążając w stronę Elviry. Uzdrowicielkę otaczały młodsze, mniej doświadczone pielęgniarki i zatroskani medycy. - Mogę na coś się przydać? - wtrąciła. Pomagali ciężko oddychającemu mężczyźnie, zwracali mu płucną swobodę - to jasne, że nie byłaby użyteczna w tym konkretnym przypadku, ale przewodziła jej dziś Multon, czy tego chciała, czy nie.
Na jej drodze stanęła mata rozłożona na kocu na ziemi, na której leżało dziecko z oparzonym ramieniem. Spało, odpoczywało, dobrze, tego właśnie było mu trzeba; Wren w ciszy spróbowała wyczarować magiczne bandaże, by owinąć nimi pokrzywdzoną kończynę, jednak tym razem moc nie przyniosła rezultatu. Była chyba zbyt wyczerpana wcześniejszym czarnomagicznym ekscesem, by wszystko teraz poszło gładko... Z ust uleciało ciche westchnienie, gdy zwyczajnymi, pozbawionymi dodatkowych właściwości bandażami oplatała dziecięcą rączkę, delikatnie, byle tylko nie zbudzić go ze snu, a potem przeszła do kolejnych łóżek, ocierając krew, spoglądając bacznym okiem na dolegliwości, czasem też obiecując, że zaraz pośle po dużo bardziej doświadczoną Elvirę. Była zmęczona, nieco otępiała - ale maszerowała dzielnie, napotkawszy w końcu czarodzieja z rozbitą głową. Kolejna ofiara walki? Wyglądał przytomnie, tutejsi uzdrowiciele z pewnością już o niego zadbali, ale Wren poczuła się w obowiązku dalszego szerzenia ich misji.
- Dzień dobry. Mogę spojrzeć? - zapytała przyjaźnie, a gdy nieznajomy skinął, odsłonił przed nią plaster zasłaniający dotychczas rozerwaną skórę. - Hm... Rana wygląda czysto, ale dla pewności, że zagoi się szybko, założę panu bandaż - zdecydowała i wskazała swą różdżką na własną dłoń, w myślach powtarzając inkantację feruli. Tym razem zadziałało; magia przepłynęła przez jej ramię i ze szpicu kasztanowca zmaterializowała specjalnie nasączone potencjałem materiały, z których Azjatka skorzystała w uważnym owijaniu głowy czarodzieja.
- Dziękuję - powiedział cicho, bez werwy. On także potrzebował wypocząć, była tego pewna, nawet jeśli słowem nie zdradzał swojej niemocy.
- Wszystko będzie dobrze. Jesteście teraz pod opieką Ministerstwa Magii i Ministra Malfoya, a on nie da wyrządzić wam krzywdy - przypomniała; chciała wzniecić w nim ducha nadziei i wiary w to, że rzeczywiście przynosili lepsze jutro. - Proszę wyczekiwać dostawy medycznych zapasów i wozów z pożywieniem, od razu nabierze pan sił. Stafford odżyje. Będzie magiczne, bezpieczne - dodała jeszcze uprzejmie i skinęła mu głową, gdy spojrzał na nią z ostrożną wdzięcznością. Ludzie byli przekupni. Każdy miał swoją cenę. Poszkodowanym przez wojnę i okropnych mugoli wystarczyło zamachać przed nosem upieczonym mięsem, by za Cronusem Malfoyem poszli z pieśnią na ustach, wiedziała to, podążając w stronę Elviry. Uzdrowicielkę otaczały młodsze, mniej doświadczone pielęgniarki i zatroskani medycy. - Mogę na coś się przydać? - wtrąciła. Pomagali ciężko oddychającemu mężczyźnie, zwracali mu płucną swobodę - to jasne, że nie byłaby użyteczna w tym konkretnym przypadku, ale przewodziła jej dziś Multon, czy tego chciała, czy nie.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
W pewnym momencie, gdy rzuciła się w wir pracy, całe obrzydzenie do skotłowanej masy rannych gdzieś wyparowało. Znalazła się w swoim żywiole, przestała widzieć ludzi - starych, młodych - którzy na atak reagowali łzami, tracąc nadzieję nie potrafili podnieść się o własnych siłach. Analityczny umysł poszukiwał ran, po zapachu rozpoznawała pierwsze objawy kwasicy, na podstawie najprostszych badań potrafiła ocenić, kto był wydolny oddechowy, a kto wkrótce miał tę wydolność utracić. Faktura skóry, wysunięty język i drżenie były odwodnieniem, splątanie, przyspieszony, płytki oddech - już wstrząsem hipowolemicznym. Metodą z Mungowskiej izby przyjęć poszukiwała tych, którym pomóc należało najszybciej, a lżej cierpiących prosiła o cierpliwość, czasami odsyłała ich do Wren, wierząc, że dziewczyna sobie poradzi. Musiała być wyczerpana, jej magiczna siła zapewne osiągnęła dziś swoje mroczne apogeum, ale nie istniał lepszy test od tego, gdy mimo słaniających się nóg i potu na czole potrzebna była wytrzymałość, skupienie. Sama musiała dawniej wykazać się podobną siłą. Ale choć nie życzyła Chang omdlenia, szybko zapomniała i o niej. Nie szukała jej wzrokiem ani nie próbowała nawoływać, pełnię uwagi kierowała na pacjentów, dziękujących i chwytających ją spoconymi dłońmi.
Aż wreszcie natrafiła na tego jednego, którego starcze serce nie wytrzymało dymu w płucach. Powiedzieć na głos, że się zatrzymał, byłoby niepotrzebnym sianiem paniki, więc sama podjęła się wysiłku napełnienia organizmu życiodajnym tlenem, zmuszenia mięśnia sercowego do pracy. Młoda uzdrowicielka, która uklęknęła obok, aby jej pomóc, wyglądała na zdeterminowaną, zadziwiająco kompetentną. Zaklęcie jej się powiodło, a Elvira uśmiechnęła się z nutą satysfakcji, wyrażając podziw na głos.
- Doskonale, dokładnie o to chodzi. Jeszcze jeden raz, jedno Respiro. Widzisz sine zabarwienie warg, wiotkie powieki? To sinica centralna, potrzebne mu powietrze. Diagno coro - powiedziała po raz kolejny, zawieszając kraniec różdżki nad piersią mężczyzny i licząc na to, że tym razem usłyszy powoli powracający rytm zatokowy. Gdy jej towarzyszka na oczach tłumu gapiów rzuciła kolejne skuteczne Respiro położyła jej pokrzepiająco dłoń na ramieniu. Starzec zaczął się wybudzać, kręcić głową w nieskoordynowany sposób. Dwoje silniejszych czarodziejów złapało go pod pachy, aby usadzić z powrotem na pieńku. Słysząc głos Wren, obejrzała się przez ramię. Azjatka musiała dostrzec, że Elvira jest już lekko spocona, zarumieniona, błękitne oczy błyszczały triumfem, jak zawsze, gdy zwyciężała śmierć. - Będzie mu potrzebna woda, niezbyt chłodna, najlepiej letnia. Oparzenia wyzwalają dużo mediatorów zapalnych, łożysko naczyniowe traci płyny. - Przechyliła głowę w kierunku przysłuchujących się uważnie pielęgniarek i sanitariuszy. - Przechodzą do trzeciej przestrzeni, powstają obrzęki. - Skierowała kroki ku pacjentowi, który zawiesił na niej mętne spojrzenie. Zafrasowana starsza kobieta opierała dłoń na jego ramieniu. Żona? Siostra? - Pobudzę teraz krążenie do pracy przy pomocy zaklęcia Sango circum - Wykonała skomplikowany ruch różdżką, wiodąc nią od serca, gdzie miała na celu zwiększyć jego rzut, a potem wzdłuż największych tętnic. - Wren, dasz radę zbić mu gorączkę? Pójdziemy dalej... - Przyjrzała się swojej ciemnowłosej asystentce, od poszarzałej twarzy do podrygujących kolan. Wyciągnęła do niej dłoń, troskliwie, przyłożyła różdżkę do bladego czoła. Tylko się nie wzdrygnij, nie niecierpliw się. Pokaż ludziom tę jedność, to braterstwo. - Paxo Maxima. - Niemal tak szybko, jak zaklęcie spłynęło z jej ust, odwróciła się do towarzyszących jej uzdrowicieli. - Czy ktoś czuje, że opada z sił, że stres przejmuje nad nim kontrolę? Potrzebujecie skupienia, bowiem za chwilę podzielimy się zadaniami. - Wszyscy ochoczo skinęli głowami, niektórzy poprosili o wsparcie. Zdobycie zaufania przyszło im prościej niż się spodziewała.
1. Diagno coro
2. Sango circum
3. Paxo maxima
-5 do kości za ranę ciętą I stopnia
Wyczerpanie 43/50
[bylobrzydkobedzieladnie]
Aż wreszcie natrafiła na tego jednego, którego starcze serce nie wytrzymało dymu w płucach. Powiedzieć na głos, że się zatrzymał, byłoby niepotrzebnym sianiem paniki, więc sama podjęła się wysiłku napełnienia organizmu życiodajnym tlenem, zmuszenia mięśnia sercowego do pracy. Młoda uzdrowicielka, która uklęknęła obok, aby jej pomóc, wyglądała na zdeterminowaną, zadziwiająco kompetentną. Zaklęcie jej się powiodło, a Elvira uśmiechnęła się z nutą satysfakcji, wyrażając podziw na głos.
- Doskonale, dokładnie o to chodzi. Jeszcze jeden raz, jedno Respiro. Widzisz sine zabarwienie warg, wiotkie powieki? To sinica centralna, potrzebne mu powietrze. Diagno coro - powiedziała po raz kolejny, zawieszając kraniec różdżki nad piersią mężczyzny i licząc na to, że tym razem usłyszy powoli powracający rytm zatokowy. Gdy jej towarzyszka na oczach tłumu gapiów rzuciła kolejne skuteczne Respiro położyła jej pokrzepiająco dłoń na ramieniu. Starzec zaczął się wybudzać, kręcić głową w nieskoordynowany sposób. Dwoje silniejszych czarodziejów złapało go pod pachy, aby usadzić z powrotem na pieńku. Słysząc głos Wren, obejrzała się przez ramię. Azjatka musiała dostrzec, że Elvira jest już lekko spocona, zarumieniona, błękitne oczy błyszczały triumfem, jak zawsze, gdy zwyciężała śmierć. - Będzie mu potrzebna woda, niezbyt chłodna, najlepiej letnia. Oparzenia wyzwalają dużo mediatorów zapalnych, łożysko naczyniowe traci płyny. - Przechyliła głowę w kierunku przysłuchujących się uważnie pielęgniarek i sanitariuszy. - Przechodzą do trzeciej przestrzeni, powstają obrzęki. - Skierowała kroki ku pacjentowi, który zawiesił na niej mętne spojrzenie. Zafrasowana starsza kobieta opierała dłoń na jego ramieniu. Żona? Siostra? - Pobudzę teraz krążenie do pracy przy pomocy zaklęcia Sango circum - Wykonała skomplikowany ruch różdżką, wiodąc nią od serca, gdzie miała na celu zwiększyć jego rzut, a potem wzdłuż największych tętnic. - Wren, dasz radę zbić mu gorączkę? Pójdziemy dalej... - Przyjrzała się swojej ciemnowłosej asystentce, od poszarzałej twarzy do podrygujących kolan. Wyciągnęła do niej dłoń, troskliwie, przyłożyła różdżkę do bladego czoła. Tylko się nie wzdrygnij, nie niecierpliw się. Pokaż ludziom tę jedność, to braterstwo. - Paxo Maxima. - Niemal tak szybko, jak zaklęcie spłynęło z jej ust, odwróciła się do towarzyszących jej uzdrowicieli. - Czy ktoś czuje, że opada z sił, że stres przejmuje nad nim kontrolę? Potrzebujecie skupienia, bowiem za chwilę podzielimy się zadaniami. - Wszyscy ochoczo skinęli głowami, niektórzy poprosili o wsparcie. Zdobycie zaufania przyszło im prościej niż się spodziewała.
1. Diagno coro
2. Sango circum
3. Paxo maxima
-5 do kości za ranę ciętą I stopnia
Wyczerpanie 43/50
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 02.08.21 13:13, w całości zmieniany 1 raz
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 31
--------------------------------
#2 'k100' : 23
--------------------------------
#3 'k100' : 29
--------------------------------
#4 'k8' : 7, 3, 4, 2, 1, 3
#1 'k100' : 31
--------------------------------
#2 'k100' : 23
--------------------------------
#3 'k100' : 29
--------------------------------
#4 'k8' : 7, 3, 4, 2, 1, 3
Choć wciąż odczuwała w sobie skutki walki, jaka w Staffordshire miała miejsce zaledwie godzinę temu - choć wciąż oddech miała chrapliwy a chód ciężki - choć w ustach nieustannie czuła smak własnej krwi, jaka zalała wcześniej gardło w czarnomagicznej nauczce niedoskonałości - nie zamierzała zawieść kolejnej misji spoczywającej na jej barkach. Polecenie Elviry było proste, powinna sobie poradzić z nim bez problemu, więc skinęła jedynie głową i ruszyła w stronę potrzebującego pacjenta, na chwilę zatrzymana jednak przez uzdrowicielkę. Dłoń przyłożoną do własnego czoła skomentowała ledwie podejrzliwym uniesieniem brwi. Nic jej nie było, nic się nie stało, nie należało tracić tu czasu - jednak Multon uważała inaczej, intonując znajomy czar lecznicy. Och... W rzeczywistości tego właśnie potrzebowała. Spokoju, wyważenia, bo każde zaklęcie rzucane w prowizorycznym polowym szpitalu nadwyrężało jej magiczny potencjał coraz bardziej, a ona podświadomie zaczynała pragnąć choć chwilę odpocząć. Nawet nie zdrzemnąć, a usiąść i pomyśleć, rozsmakować się we wciąż świeżych wspomnieniach.
Nie odpowiedziała Elvirze, pozwoliwszy jej po prostu ruszyć w dalszą drogę, samej natomiast kierując się do wspomnianego czarodzieja, którego zmogła gorączka. - Pugno febris - powiedziała z fałszywą łagodnością, a ze szpicu kasztanowca przyłożonego do czoła nieznajomego spłynęła nań łuna migotliwej wiązki. Musiał odczuć natychmiastową ulgę. Gorączka spadła, więc przestał majaczyć w delirium, zamiast tego powoli otwierając oczy. Świat wciąż rozmazywał mu się przed nimi, ale było to z pewnością niewspółmierne do tego, co odczuwać mógł wcześniej. - Już dobrze. Jest pan pod opieką magomedyków przysłanych przez Ministerstwo Magii, a oni zadbają, by szybko pan wyzdrowiał. Staffordshire będzie w końcu dla pana łaskawe - mówiła płynnie, przekonująco, lecz nie została przy jego pryczy zbyt długo. Potrzebował odpoczynku. Po podobnych przejściach i zagrożeniach stanu zdrowia należała mu się chwila ciszy, drzemki, jeśli tego sobie życzył, sprowadzony z najgorszych przedśmiertnych wrót przez szybką interwencję Multon oraz towarzyszących jej lekarzy.
Azjatka z trudem znów wyprostowała plecy i ruszyła przed siebie. Zerwane naczynie krwionośne wciąż kłuło ją w piersi, a pod skórą zaczął tworzyć się rozległy krwiak, którego obecność utrudniała swobodne poruszanie się. Ale to nic. Było warto. Poświęciłaby swoje ciało jeszcze trzysta razy, by móc wziąć udział w przedsięwzięciu organizowanym przez Śmierciożerców na polecenie Czarnego Pana; szła zatem powoli, aż kątem oka nie dojrzała młodzieńca, który własnoręcznie zmieniał sobie bandaże. Poprzednie, zdjęte, były już pożółkłe i zbrązowiałe w miejscu, gdzie zalała je krew. - Proszę pokazać - zwróciła się do niego spokojnie, a on z lekką podejrzliwością odsłonił zadrapanie. Zaczynało się goić, ale stan rany pozostawiał wiele do życzenia. - Zdezynfekujmy ją zanim pokryją ją świeże bandaże, przezorny zawsze ubezpieczony. Długo pan tu leży? - spytała, poprawiwszy uchwyt dłoni na swojej różdżce.
- Cztery dni - odparł głosem o niższym tembrze, niż się spodziewała. - Najpierw noga, teraz to... Co tam się stało? Słyszeliśmy krzyki, potem rzucono tu rannych - zmarszczył krzaczaste brwi, patrząc na nieznajomą czarownicę o egzotycznych rysach podejrzliwie.
- Purus - Wren odkaziła ranę zaklęciem i sięgnęła po czyste bandaże, ostrożnie owijając je wokół pokaleczonej ręki. - Do Londynu dotarł przekaz o tym, że mugole w Staffordshire planują jednej nocy napaść na wszystkich czarodziejów na terenie hrabstwa, by zniszczyć ich obecność. To rebelianci, którzy nie cofnęliby się przed niczym. Chcieli mieć te ziemie dla siebie, odebrać wam jedzenie i zimowe ubranie, byle tylko stworzyć większe szanse dla swojego przeżycia. Rozumie pan? Przelaliby magiczną krew, by żyć wygodniej - tłumaczyła. Wszystko to, rzecz jasna, było jedynie kłamstwem. Tworem jej wyobraźni przekazywanym bez zawahania i tak przekonująco, że umysł czarodzieja nie był w stanie wychwycić w jej opowieści ni cienia fałszu. Zaklął pod nosem, przeklinał to, że pozwolił sobie zaufać ludziom, którzy wydawali mu się tak bardzo potrzebujący i niewinni. - Wilk często nosi się w owczej skórze. A lordowie Greengrass? Najwyraźniej byliście im obojętni - westchnęła przeciągle, kończąc bandażowanie rany. - Ale teraz będzie inaczej. Jesteście bezpieczni. Proszę wypatrywać lepszego jutra; nadejdzie razem z wozami jedzenia i eliksirów medycznych - Azjatka posłała mu pokrzepiający uśmiech i wstała, odeszła, kierowała się dalej pomiędzy potrzebującymi. Temu podała wody, tamtemu starła zaschniętą krew z twarzy, tamtemu wymieniła koc na cieplejszy.
Nie odpowiedziała Elvirze, pozwoliwszy jej po prostu ruszyć w dalszą drogę, samej natomiast kierując się do wspomnianego czarodzieja, którego zmogła gorączka. - Pugno febris - powiedziała z fałszywą łagodnością, a ze szpicu kasztanowca przyłożonego do czoła nieznajomego spłynęła nań łuna migotliwej wiązki. Musiał odczuć natychmiastową ulgę. Gorączka spadła, więc przestał majaczyć w delirium, zamiast tego powoli otwierając oczy. Świat wciąż rozmazywał mu się przed nimi, ale było to z pewnością niewspółmierne do tego, co odczuwać mógł wcześniej. - Już dobrze. Jest pan pod opieką magomedyków przysłanych przez Ministerstwo Magii, a oni zadbają, by szybko pan wyzdrowiał. Staffordshire będzie w końcu dla pana łaskawe - mówiła płynnie, przekonująco, lecz nie została przy jego pryczy zbyt długo. Potrzebował odpoczynku. Po podobnych przejściach i zagrożeniach stanu zdrowia należała mu się chwila ciszy, drzemki, jeśli tego sobie życzył, sprowadzony z najgorszych przedśmiertnych wrót przez szybką interwencję Multon oraz towarzyszących jej lekarzy.
Azjatka z trudem znów wyprostowała plecy i ruszyła przed siebie. Zerwane naczynie krwionośne wciąż kłuło ją w piersi, a pod skórą zaczął tworzyć się rozległy krwiak, którego obecność utrudniała swobodne poruszanie się. Ale to nic. Było warto. Poświęciłaby swoje ciało jeszcze trzysta razy, by móc wziąć udział w przedsięwzięciu organizowanym przez Śmierciożerców na polecenie Czarnego Pana; szła zatem powoli, aż kątem oka nie dojrzała młodzieńca, który własnoręcznie zmieniał sobie bandaże. Poprzednie, zdjęte, były już pożółkłe i zbrązowiałe w miejscu, gdzie zalała je krew. - Proszę pokazać - zwróciła się do niego spokojnie, a on z lekką podejrzliwością odsłonił zadrapanie. Zaczynało się goić, ale stan rany pozostawiał wiele do życzenia. - Zdezynfekujmy ją zanim pokryją ją świeże bandaże, przezorny zawsze ubezpieczony. Długo pan tu leży? - spytała, poprawiwszy uchwyt dłoni na swojej różdżce.
- Cztery dni - odparł głosem o niższym tembrze, niż się spodziewała. - Najpierw noga, teraz to... Co tam się stało? Słyszeliśmy krzyki, potem rzucono tu rannych - zmarszczył krzaczaste brwi, patrząc na nieznajomą czarownicę o egzotycznych rysach podejrzliwie.
- Purus - Wren odkaziła ranę zaklęciem i sięgnęła po czyste bandaże, ostrożnie owijając je wokół pokaleczonej ręki. - Do Londynu dotarł przekaz o tym, że mugole w Staffordshire planują jednej nocy napaść na wszystkich czarodziejów na terenie hrabstwa, by zniszczyć ich obecność. To rebelianci, którzy nie cofnęliby się przed niczym. Chcieli mieć te ziemie dla siebie, odebrać wam jedzenie i zimowe ubranie, byle tylko stworzyć większe szanse dla swojego przeżycia. Rozumie pan? Przelaliby magiczną krew, by żyć wygodniej - tłumaczyła. Wszystko to, rzecz jasna, było jedynie kłamstwem. Tworem jej wyobraźni przekazywanym bez zawahania i tak przekonująco, że umysł czarodzieja nie był w stanie wychwycić w jej opowieści ni cienia fałszu. Zaklął pod nosem, przeklinał to, że pozwolił sobie zaufać ludziom, którzy wydawali mu się tak bardzo potrzebujący i niewinni. - Wilk często nosi się w owczej skórze. A lordowie Greengrass? Najwyraźniej byliście im obojętni - westchnęła przeciągle, kończąc bandażowanie rany. - Ale teraz będzie inaczej. Jesteście bezpieczni. Proszę wypatrywać lepszego jutra; nadejdzie razem z wozami jedzenia i eliksirów medycznych - Azjatka posłała mu pokrzepiający uśmiech i wstała, odeszła, kierowała się dalej pomiędzy potrzebującymi. Temu podała wody, tamtemu starła zaschniętą krew z twarzy, tamtemu wymieniła koc na cieplejszy.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Nie interesowało ją, co Wren sądzi na temat jej przelotnego gestu dobroci; niezależnie od tego, co poczuła, gdy biała magia spłynęła z przesiąkniętej mrokiem różdżki i rozluźniła zmarszczone czoło Chang, pierwotnie była to decyzja na wskroś praktyczna. Ludzie i tak przyjęli je podejrzliwie, udało im się zdobywać ich zaufanie kroczek po kroczku, lecz gdyby jedna z uzdrowicielek padła im tu teraz z wyczerpania lub nadmiernie mącącej w głowie adrenaliny, zapewne wątpliwości narosłyby ponownie. Niech idzie i pomaga z uśmiechem na ustach, jak sanitariuszka na wojnie. Wiedziała, że jest do tego zdolna tak samo jak do bezlitosnego podrzynania gardeł mugolkom i może właśnie ta dwojaka natura była tak frapująco ciekawa.
Elvira nie czuła zmęczenia, nie osiągnęła jeszcze nawet połowy zapasu sił, wyćwiczonych podczas dwudziestoczterogodzinnych dyżurów na oddziale chorób wewnętrznych. Nie brała udziału w walce, to też nie zdążyła jeszcze przyprawić się o bezlitosne brzęczenie w uszach i wibrującą pod skórą krew, wywołane przez magiczne przeciążenie. Każdego ze swoich uczniów - prawdopodobnie zmęczonych ucieczką, długotrwałą paniką i krzywdą - obdarzyła litościwym, choć nie zawsze w pełni skutecznym Paxo Maxima, a potem stanęła na środku naprędce zorganizowanego okręgu, aby oddelegować ich do właściwego pacjenta. Zdążyła obejść cały obóz, zapamiętać mniej więcej jego rozkład oraz przypadki odłożone w czasie.
- Najstarsi niech wybiorą się do domu na skraju jeziora, tam, gdzie najsłabiej ranni organizują nocleg. Trzeba ich zbadać, opatrzyć lżejsze rany. Nie powinniście się nadwyrężać - Jeden z mężczyzn, posiwiały mężczyzna o zdeformowanych reumatyzmem dłoniach, próbował podjąć polemikę, ale towarzysząca mu dziewczyna zachęciła go do tego, aby znalazł miejsce do odsapnięcia. Młodsi byli sprawniejsi, mniej doskwierał im ból, a tym samym łatwiej przychodziło im zachować skupienie. - Ty... jak się nazywasz? - Odpowiedź dostała natychmiast. - Michael, weź ze sobą swoich braci, zajmijcie się oparzeniami. Znacie formuły zaklęć, prawda? Procedurę? Niektóre rany trzeba będzie opatrzyć, jeżeli nie wystarczy wam bandaży z zapasów, możecie rzucać zaklęcie Ferula. - Rozejrzała się ponuro po poszarzałych twarzach, wyginając wargi w uśmiech. - Wkrótce przybędą dostawy i tym razem nikt nie będzie mógł położyć na nich łap, aby was okraść. - Objęła ramieniem jedną z kobiet. - Dziewczyny, pójdźcie do dzieci, większość rannych została już opatrzona, ale potrzebują też innego rodzaju pomocy, trzeba dać im jeść i pić, spróbować zaklęć uspokajających, żeby nie dręczyły ich koszmary... Wszystkie poza tobą, ty chodź ze mną. - Zostawiła sobie dziewczynę o imieniu Wendy, która bez zawahania dołączała do niej przy każdym ciężkim przypadku. Szkoda byłoby zmarnować taki potencjał, o czym za chwilę, na osobności, wspomniała. - Nie myślałaś o kursie uzdrowicielskim w dużym szpitalu? Mogłabyś odbyć go w Londynie, w Świętym Mungu, a potem wrócić tutaj i zostać specjalistą w regionie... - Wendy zarumieniła się, a choć nie wydukała żadnego potwierdzenia, Elvira wiedziała, że ziarno zostało zasiane.
Razem z Wendy uporały się z jeszcze jednym poważnym krwotokiem, wstrząsem hipowolemicznym i kobietą w ciąży, u której należało upewnić się, że szok i ucieczka nie wpłynęły na zdrowie noszonego przez nią dziecka. Gdy skończyły badać i opatrywać wszystkich, Elvira odczuła już w nogach zrobione kroki, zwłaszcza w łydce naznaczonej świeżą blizną. Spięła przesiąknięte dymem włosy w leniwy kucyk, a potem ustąpiła w cień jednej z chaty, aby poobserwować efekty swoich prac. Ludzie byli znacznie spokojniejsi, niemal rozrzewnieni, gotując na ogniskach ryby i podłużne kawałki mięsa. A może to były warzywa?
- Dobrze sobie poradziłaś - pochwaliła Wren, gdy ta znalazła się w zasięgu jej wzroku.
Dobrze było odejść na chwilę od największego tłumu, gdzie każdy chciał chwytać je za dłoń, dziękować i pytać o to, czy mogą zostać tu na stałe. Nie mogły. Ale jeśli wykształcą młodych uzdrowicieli, będą mieli własne zaplecze medyczne.
- Widziałam, że gdy się pochylasz, zaciskasz usta i drży ci lewa powieka. Poza tym utykasz, od czasu do czasu - Na dobrą sprawę wcale nie musiała długo przyglądać się Chang, aby to zauważyć. Obierając swoją uzdrowicielską personę, zawsze miała wyostrzone zmysły i zaskakująco dobrą spostrzegawczość. - Potrzebujesz mojej pomocy? - zapytała szczerze, spokojnie, wcale nie dlatego, aby się tym upajać. Wciąż na nią nie patrzyła; opierając się ramieniem o drewnianą ścianę chaty, obserwowała płonące na brzegu ogniska, rzucające łunę na smaganą wiatrem wodę.
-5 do kości za ranę ciętą I stopnia
Wyczerpanie 37/50
Elvira nie czuła zmęczenia, nie osiągnęła jeszcze nawet połowy zapasu sił, wyćwiczonych podczas dwudziestoczterogodzinnych dyżurów na oddziale chorób wewnętrznych. Nie brała udziału w walce, to też nie zdążyła jeszcze przyprawić się o bezlitosne brzęczenie w uszach i wibrującą pod skórą krew, wywołane przez magiczne przeciążenie. Każdego ze swoich uczniów - prawdopodobnie zmęczonych ucieczką, długotrwałą paniką i krzywdą - obdarzyła litościwym, choć nie zawsze w pełni skutecznym Paxo Maxima, a potem stanęła na środku naprędce zorganizowanego okręgu, aby oddelegować ich do właściwego pacjenta. Zdążyła obejść cały obóz, zapamiętać mniej więcej jego rozkład oraz przypadki odłożone w czasie.
- Najstarsi niech wybiorą się do domu na skraju jeziora, tam, gdzie najsłabiej ranni organizują nocleg. Trzeba ich zbadać, opatrzyć lżejsze rany. Nie powinniście się nadwyrężać - Jeden z mężczyzn, posiwiały mężczyzna o zdeformowanych reumatyzmem dłoniach, próbował podjąć polemikę, ale towarzysząca mu dziewczyna zachęciła go do tego, aby znalazł miejsce do odsapnięcia. Młodsi byli sprawniejsi, mniej doskwierał im ból, a tym samym łatwiej przychodziło im zachować skupienie. - Ty... jak się nazywasz? - Odpowiedź dostała natychmiast. - Michael, weź ze sobą swoich braci, zajmijcie się oparzeniami. Znacie formuły zaklęć, prawda? Procedurę? Niektóre rany trzeba będzie opatrzyć, jeżeli nie wystarczy wam bandaży z zapasów, możecie rzucać zaklęcie Ferula. - Rozejrzała się ponuro po poszarzałych twarzach, wyginając wargi w uśmiech. - Wkrótce przybędą dostawy i tym razem nikt nie będzie mógł położyć na nich łap, aby was okraść. - Objęła ramieniem jedną z kobiet. - Dziewczyny, pójdźcie do dzieci, większość rannych została już opatrzona, ale potrzebują też innego rodzaju pomocy, trzeba dać im jeść i pić, spróbować zaklęć uspokajających, żeby nie dręczyły ich koszmary... Wszystkie poza tobą, ty chodź ze mną. - Zostawiła sobie dziewczynę o imieniu Wendy, która bez zawahania dołączała do niej przy każdym ciężkim przypadku. Szkoda byłoby zmarnować taki potencjał, o czym za chwilę, na osobności, wspomniała. - Nie myślałaś o kursie uzdrowicielskim w dużym szpitalu? Mogłabyś odbyć go w Londynie, w Świętym Mungu, a potem wrócić tutaj i zostać specjalistą w regionie... - Wendy zarumieniła się, a choć nie wydukała żadnego potwierdzenia, Elvira wiedziała, że ziarno zostało zasiane.
Razem z Wendy uporały się z jeszcze jednym poważnym krwotokiem, wstrząsem hipowolemicznym i kobietą w ciąży, u której należało upewnić się, że szok i ucieczka nie wpłynęły na zdrowie noszonego przez nią dziecka. Gdy skończyły badać i opatrywać wszystkich, Elvira odczuła już w nogach zrobione kroki, zwłaszcza w łydce naznaczonej świeżą blizną. Spięła przesiąknięte dymem włosy w leniwy kucyk, a potem ustąpiła w cień jednej z chaty, aby poobserwować efekty swoich prac. Ludzie byli znacznie spokojniejsi, niemal rozrzewnieni, gotując na ogniskach ryby i podłużne kawałki mięsa. A może to były warzywa?
- Dobrze sobie poradziłaś - pochwaliła Wren, gdy ta znalazła się w zasięgu jej wzroku.
Dobrze było odejść na chwilę od największego tłumu, gdzie każdy chciał chwytać je za dłoń, dziękować i pytać o to, czy mogą zostać tu na stałe. Nie mogły. Ale jeśli wykształcą młodych uzdrowicieli, będą mieli własne zaplecze medyczne.
- Widziałam, że gdy się pochylasz, zaciskasz usta i drży ci lewa powieka. Poza tym utykasz, od czasu do czasu - Na dobrą sprawę wcale nie musiała długo przyglądać się Chang, aby to zauważyć. Obierając swoją uzdrowicielską personę, zawsze miała wyostrzone zmysły i zaskakująco dobrą spostrzegawczość. - Potrzebujesz mojej pomocy? - zapytała szczerze, spokojnie, wcale nie dlatego, aby się tym upajać. Wciąż na nią nie patrzyła; opierając się ramieniem o drewnianą ścianę chaty, obserwowała płonące na brzegu ogniska, rzucające łunę na smaganą wiatrem wodę.
-5 do kości za ranę ciętą I stopnia
Wyczerpanie 37/50
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Na drodze Wren nie pozostało już zbyt wielu potrzebujących, do których nie podeszłaby wcześniej lub nie pozostawiła ich pod uważną opieką Elviry. Ich zadanie nieuchronnie dobiegało końca - i dobrze, bo im dalej szła, tym mocniej odczuwała skutki własnego zmęczenia. Nie pozwoliła magii na regenerację po ciemnej szarży, zaraz zmusiła ją z kolei do tkania zaklęć uzdrowicielskich, byle tylko kuć żelazo póki gorące i zapewniać czarodziejską społeczność o tym, że oto nadszedł lepszy dla nich dzień. Cały czas pomagała przy tym w zwykłych czynnościach. Podsuwała koce pod brody, poprawiała to, czym nie można było nawet nazwać poduszki, zmieniała bandaże na czyste i kładła chłodne okłady na czołach nie tak rozpalonych, by próbować zbić temperaturę magią. W rzeczywistości miała już ich wszystkich dosyć. Tych smutnych ludzi, ludzi, którzy wśród swoich osad chowali szlamie ścierwo, a teraz korzystali z możliwości odratowania własnego istnienia błyskawicznie zmieniając strony. Pomagała im - tylko dlatego, że musiała, i że było to przydatne wobec planu, jaki zawisł nad Staffordshire.
- Spokojnie - odezwała się do mężczyzny, który nie miał połowy ramienia. Rana była zasklepiona, ale wciąż przechodziła przez proces regeneracji tkanek, a on nie był w stanie samodzielnie zmienić sobie opatrunku. W zmęczonej Wren mniej było ekscytacji i werwy, lecz mimo to zatrzymała się obok niego i wprawnie machnęła różdżką. - Ferula - ponownie przyzwała na swoją dłoń bandaże i zaczęła ostrożnie owijać je wokół kikuta. Miała zresztą doświadczenie, to samo nie tak dawno temu robiła dla pokrzywdzonej misją Elviry, więc jej dłonie wiedziały już doskonale w jaki sposób się poruszać, by zadać jak najmniejszy dyskomfort. - Istnieją sposoby na odratowanie takiej kończyny. Zdolny alchemik będzie w stanie uwarzyć dla pana eliksir odnowienia, a uzdrowiciel przyszyje wyhodowane przedramię na swoje miejsce - poinformowała człowieka rzeczowo, na co ten niemal zapłakał z wdzięcznością na rozwianie wizji permanentnego kalectwa. Odnalazł w sobie nadzieję. Uwierzył rozpalającemu od środka uczuciu błogości. Azjatka uśmiechnęła się do niego i przeszła zaś dalej.
Niedaleko pryczy tamtego czarodzieja odnalazła kilkulatka o posiniaczonej twarzy. Wyglądał tak, jakby uciekający w popłochu mugole stratowali go w swoim szale, ignorując fakt, że był młodym, godnym czarodziejem. Zaraza. Wren wyjaśniła mu dlaczego ci ludzie, którzy mieszkali z nimi w Staffordshire byli źli, podkreślała, że to, co mu zrobili, było zbrodnią, finalnie kierując różdżkę na pociemniałe miejsca na jego szyi i policzkach. - Episkey - powiedziała w koncentracji, a dziecko sapnęło, gdy zaklęcie przyniosło skutek i siniaki oraz otarcia przestały tak bardzo mu dokuczać. Zmierzwiła jeszcze jego ciemne włosy, po czym wstała i skierowała się tym razem w stronę Elviry. Wyglądało na to, że ich pomoc przyniosła owoce; podczas gdy atmosfera panująca w szpitalu polowym stała się lżejsza, jakby spokojniejsza, one znalazły się na stronie, obserwując przygotowywane posiłki dla chorych, wsłuchane w gwar cichych rozmów o tym, co wszystko to oznaczało dla ich miasteczek.
- Wzajemnie - odparła beznamiętnie, zmęczona fałszywą uprzejmością. Uśmiech schodził z oliwkowej twarzy wraz z odsuwającymi się od nich spojrzeniami, a ona czuła, jak mięśnie odpoczywają od kłamliwego naprężenia w grymasie, który de facto w takich ilościach był jej obcy. Ale tego wymagało poświęcenie. Tego wymagała czystka i odbudowanie świata tego hrabstwa cegiełka po cegiełce. - To tylko czarna magia - wyjaśniła po dłuższej chwili milczenia. Wren nie zaglądała pod swoje ubrania, ale wiedziała, że to, co tam znajdzie... Nie będzie piękne. Pod lewą piersią rozlał się duży krwiak. - Coś kłuje mnie w środku, jakbym miała tam kawałek szkła. Jeśli chcesz - wskazała ruchem głowy na bok namiotu; jeszcze tego by brakowało, by najsławniejsza w Londynie magomedyczka pomagała jej wśród tych wszystkich na powrót uspokojonych ludzi, pokazywała im purpurę znaczącą ciało czarownicy, która sama niosła im pomoc.
- Spokojnie - odezwała się do mężczyzny, który nie miał połowy ramienia. Rana była zasklepiona, ale wciąż przechodziła przez proces regeneracji tkanek, a on nie był w stanie samodzielnie zmienić sobie opatrunku. W zmęczonej Wren mniej było ekscytacji i werwy, lecz mimo to zatrzymała się obok niego i wprawnie machnęła różdżką. - Ferula - ponownie przyzwała na swoją dłoń bandaże i zaczęła ostrożnie owijać je wokół kikuta. Miała zresztą doświadczenie, to samo nie tak dawno temu robiła dla pokrzywdzonej misją Elviry, więc jej dłonie wiedziały już doskonale w jaki sposób się poruszać, by zadać jak najmniejszy dyskomfort. - Istnieją sposoby na odratowanie takiej kończyny. Zdolny alchemik będzie w stanie uwarzyć dla pana eliksir odnowienia, a uzdrowiciel przyszyje wyhodowane przedramię na swoje miejsce - poinformowała człowieka rzeczowo, na co ten niemal zapłakał z wdzięcznością na rozwianie wizji permanentnego kalectwa. Odnalazł w sobie nadzieję. Uwierzył rozpalającemu od środka uczuciu błogości. Azjatka uśmiechnęła się do niego i przeszła zaś dalej.
Niedaleko pryczy tamtego czarodzieja odnalazła kilkulatka o posiniaczonej twarzy. Wyglądał tak, jakby uciekający w popłochu mugole stratowali go w swoim szale, ignorując fakt, że był młodym, godnym czarodziejem. Zaraza. Wren wyjaśniła mu dlaczego ci ludzie, którzy mieszkali z nimi w Staffordshire byli źli, podkreślała, że to, co mu zrobili, było zbrodnią, finalnie kierując różdżkę na pociemniałe miejsca na jego szyi i policzkach. - Episkey - powiedziała w koncentracji, a dziecko sapnęło, gdy zaklęcie przyniosło skutek i siniaki oraz otarcia przestały tak bardzo mu dokuczać. Zmierzwiła jeszcze jego ciemne włosy, po czym wstała i skierowała się tym razem w stronę Elviry. Wyglądało na to, że ich pomoc przyniosła owoce; podczas gdy atmosfera panująca w szpitalu polowym stała się lżejsza, jakby spokojniejsza, one znalazły się na stronie, obserwując przygotowywane posiłki dla chorych, wsłuchane w gwar cichych rozmów o tym, co wszystko to oznaczało dla ich miasteczek.
- Wzajemnie - odparła beznamiętnie, zmęczona fałszywą uprzejmością. Uśmiech schodził z oliwkowej twarzy wraz z odsuwającymi się od nich spojrzeniami, a ona czuła, jak mięśnie odpoczywają od kłamliwego naprężenia w grymasie, który de facto w takich ilościach był jej obcy. Ale tego wymagało poświęcenie. Tego wymagała czystka i odbudowanie świata tego hrabstwa cegiełka po cegiełce. - To tylko czarna magia - wyjaśniła po dłuższej chwili milczenia. Wren nie zaglądała pod swoje ubrania, ale wiedziała, że to, co tam znajdzie... Nie będzie piękne. Pod lewą piersią rozlał się duży krwiak. - Coś kłuje mnie w środku, jakbym miała tam kawałek szkła. Jeśli chcesz - wskazała ruchem głowy na bok namiotu; jeszcze tego by brakowało, by najsławniejsza w Londynie magomedyczka pomagała jej wśród tych wszystkich na powrót uspokojonych ludzi, pokazywała im purpurę znaczącą ciało czarownicy, która sama niosła im pomoc.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Zbiornik Blithfield
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Staffordshire