Albert Rowle
AutorWiadomość
sir Adalbert Rowle
Data urodzenia: 19.01.1920
Nazwisko matki: Lestrange
Miejsce zamieszkania: Zamek Beeston, Cheshire
Czystość krwi: szlachetnie czysta
Status majątkowy: bogaty
Zawód: zarządca terenów łownych lasu Delamere
Wzrost: 190 centymetrów
Waga: 91 kilogramów
Kolor włosów: czarnobrunatne
Kolor oczu: kasztanowe
Znaki szczególne: niski gardłowy głos, złamany w młodości nos, zawsze podparty jest o laskę z judaszowego drzewa z rzeźbioną w złocie rączką w kształcie głowy wilka, utyka na lewe biodro i udo, które pokryte ma szeregiem blizn
Nazwisko matki: Lestrange
Miejsce zamieszkania: Zamek Beeston, Cheshire
Czystość krwi: szlachetnie czysta
Status majątkowy: bogaty
Zawód: zarządca terenów łownych lasu Delamere
Wzrost: 190 centymetrów
Waga: 91 kilogramów
Kolor włosów: czarnobrunatne
Kolor oczu: kasztanowe
Znaki szczególne: niski gardłowy głos, złamany w młodości nos, zawsze podparty jest o laskę z judaszowego drzewa z rzeźbioną w złocie rączką w kształcie głowy wilka, utyka na lewe biodro i udo, które pokryte ma szeregiem blizn
14 calową, sztywną, o rdzeniu z sierści niuchacza, schowaną w lasce z judaszowego drzewa
Durmstrang
-
ducha pana ojca
mokrym runem leśnym, jaśminem, rąbanym drewnem
siebie samego z silnym dorosłym synem u boku
łowiectwem, ekonomią
-
poluję na zwierzynę, spełniam własne żądze
opery, leśnej ciszy
Javier Bardem
A czasu swojego oszczędź. To nie będzie istoryja ze szczęśliwym zakończeniem. Daleko jej do baśni, które rozpoczynają się od afektowanych radości i uciech. Może zjawić się w niej zły wilk, który pożre bojaźliwą białogłową, ale podmiot liryczny, który w takiej balladzie jest nie tylko cnym rycerzem, ale i lwem salonowym, czy urodziwym i tryskającym zdrowiem młodzieńcem, nie zostanie uhonorowany najwyższymi zaszczytami za uratowanie damy z opresji. W tej legendzie braknie anielskich wróżek o wielkości dużego palca u nogi, które rozsypują nad trawiastym placem złoty pyłek. Morału próżno by w niej szukać. Puencie nijak do ckliwej. Ta opowieść zakończy się dokładnie tak samo, jak się zaczęła. W bólu.
1920 - 1924
when shadows fall
Lękła się żywizna, gdy Mallory grudniowej nocy powiła chłopca. Zwali ją nieszczęśliwą, bo od narodzin kusiła los, a fortuna nigdy nie wyszczerzyła do niej zębisk, co najwyżej prychając pod nochalem. Pani dama z rodu Lestrange, niezbyt chorowita, nie nadto stara, urody miernej, o sercu nienawistnym. Wydali ją jako starą pannę za człowieka, którego dłonie nigdy nie dawały ciepła, a sierdzisty charakter nie znosił sprzeciwu.
- Dziecko rodzi się w bólu, więc w bólu ma powstać - głosił Gyffard Rowle, gdy siłą posiadł żonę w noc poślubną i każdej następnej nocy, dopóki ta nie wydała mu na świat pierworodnego. Wtedy potężny ryk syna normańskich potomków odbił się echem od holu, gdy z buduaru wystąpiła sędziwa akuszerka, obwieszczając, że syn jest zdrowy i brak mu widocznych deformacji. Mallory przeżyła połóg, po czym ostatni raz pochwyciła syna w dłonie i przytuliła do serca, a następnie, zgodnie z tradycjami, odebrano go jej. Panicza Adalberta, bo takie imię otrzymał od rodzica, opieką otoczyła bona. Nie szczędzono mu koziego mleka, aby rósł silnym i pewnego dnia mógł przejąć obowiązki rodziciela. Nie miał wiele zadań jako dziedzic, głównie nakazano mu leżeć i rozwijać się zdrowo, nie płakać nadto i nie psuć swoją obecnością krwi przodkom żywym i martwym. Nim minął trzeci styczeń, rozpoczęto nauki. Z racji historii rodziny i legend, że jej zarzewie miało być od jasnowidza, to tam dopatrywano się magicznego talentu u młodego infanta. Najpierw myślano, że będzie jak Pan Ojciec i wizje objawią się, gdy poczuje pod palcem świeże futro. Kładziono więc go na lisiurze i czekano, co się stanie. Gdy wizje nie objawiały się, uznano, że musi poczuć zapach posoki. Rozprutego barana położono na kamiennym stole, a przy nim trzyletniego Alberta, który za nic miał sobie rozlaną wokół juchę. Ponownie wizje nie objawiły się, tak więc ochmistrzyni w akcie desperacji postanowiła wynieść młodego chłopaka w las, tam położyć na ściółce i czekać na jego talent. Mijały dni i godziny, paniczek płakał wniebogłosy, usiłując w ten sposób na wezwanie przywołać zamkową służbę. Martwi lasów Beeston otoczyli go opieką, obserwowali i upatrywali niebezpieczeństw. Krzyk zaś sprowadzał ciekawską zwierzynę. Sam pierw ptaszyny i opasłe zające, potem sarninę i młode warchlaki, a na końcu Pana Wilka. Ten spojrzał ledwo na niego, jakby przez mgłę spoglądał, a potem chwycił wiatr i pognał w dal, ochraniając dziedzica przed własną paszczą. Drzewa wokoło szumiały nie nadto, dopóki Albert nie klasnął w dłonie, aż liście spadły, dopóki to nie zerwała się wichura, która z jego śmiechem się zjawiła. Kręciła się zwierzyna wokół, ale żadna nie podeszła, strachem przesiąknięta przed pogodą dziwaczną, aż w końcu zabrali go do domostwa i orzekli, że magia się objawiła.
1925 - 1930
they yearn for what they fear for
Wierzono w Beeston, że choć przeszłość bezpowrotnie bieży, to sprawują oni posługę przyszłości. Cioteczki wróżyły mu silnych potomków, zaś wujowie krwi wroga rozlanej pod stopami. Dorastał w tej myśli i ani razu nie zląkł się, gdy stawiano przed nim nowe próby. Każde chwytał z godnością i nie śmiał smęcić. Zapatrzony w Gyffryda, kłaniał mu się w pas, gotowy w ofierze dać samego siebie, chociaż świeżo zaczął znad wnykopieńki wyglądać, to aspirował do tego, aby stać się jak Pan Ojciec. Takim mężnym, walecznym, odważnym i chrobrym. Wtedy też narodziła się córka rodzicielom, ale mniejszą miała wagę niż Albert. Wobec Sagi padło mniej obowiązków. Szeptun potwierdził, że panicz rozwija się zdrowo, zgodnie ze wszelkimi oczekiwaniami. Skoro więc magia się ujawniła i uznano, że nie zrodził się charłakiem, rozpoczęto dalsze nauki. Gdy ukończył piąty styczeń rozpoczęto naukę czytania, która przyszła wraz z teoriami o magicznych i niemagicznych zwierzętach. Studiował ich budowę, zakały i użyteczność, zawsze traktując jako coś brudnego, niegodnego wzruszenia. Nocami kazano mu wpatrywać się w gwiazdy, a rankami w filiżanki z fusami, ucząc młodego panicza podstaw wróżbiarstwa, choć do tego talentu nie przejawiał. Kształcono go sześć godzin dziennie z przerwą na obiad i wolną niedzielą. Rozpoczęto od fechtunku, wkładając paniczowi drobną szabelkę w dłoń i nakazując dziecięce szranki. Karcono za to, że nie był dość szybki, nagradzano za siłę. Potem prowadzono pod biegalnie i sadzano na kuca, którego miał prowadzić, nadając mu rytm. Popołudniami prowadzono nad rzekę, gdzie w zimnej wodzie miał hartować ducha jak stal, pokonując wielkie prądy. Spędził tak małość. Od stajni i rzeki do broni, od konia do wody i szabli. Nim się objawiły, zabito w nim zapędy do psocenia. Ułożony, obyczajny, wychowany pod twardą ręką Pana Ojca, matkę widywał jedynie przy wieczerzach, gdzie z głową spuszczoną w dół, nie śmiał wyszeptać ani słowa, nauczony, że młodym nie wolno. Do stołu siadali też martwi przodkowie, zimni i bezlitośni, przeszywali umysł, tak więc Albert nauczył się myśleć poprawnie. Narodziła się wtedy druga siostra, bardziej krucha i smutniejsza od Sagi, o imieniu Eir, ale jej również nie widywał, jak na obcego patrząc, gdy już była okazja spojrzeć. Częściej spoglądał w las, gdzie zjawił się Pan Wilk, co go spotkał, gdy był trzyletnim chłopcem. Młodzik poznał jego nazwisko. Przedstawił się Fenrisúlfr, a oczy miał w kolorze żółci, którą wylewał z żołądków swych ofiar. Wyszczerzył zębiska i już chciał szarpnąć panicza, rozerwać mu krtań, gdy to rozległ się głos.
- Mówię, stój - ryk wydarł się z chłopięcej piersi, a brzmiał on nijak z angielska. Języka nie zrozumiały ni duchy Cheshire, ni ptaszyny, ni schowany w kiściach sługa. Pojął go tylko Pan Wilk, łapami ryjąc w glebę, aby powstrzymać instynktowny zwierzęcy zew krwi, zdziwiony, że rozumie.
- Skąd znasz język wilka, basałyko? - spytał, warcząc i chwiejnym wzrokiem podążając po leśnym runie, jakby bał się spojrzeć w oczy chłopaka.
- Mać mnie w złogu uczyła - odparł potomek Gyffarda.
Gdy przyznał się Panu ojcu, ten nie panował nad dumą i własną ambicją, że taki talent objawił się w dziedzicu.
- Prawdziwy to syn mój Rowle, skoro wilki mu podległe - mawiał.
Gdy zmierzchało, przychodził pod okna Pan Wilk, stał tam i wył, na co Adalbert spoglądał ze swoich komnat, nie odpowiadając mu, jako że nie chciał sobie zaskarbić wściekłości Pana Ojca. Fenrisúlfr opowiadał mu o opasłych sarnach, które domowiły się w niedalekim lesie, o watasze wilków, którą wybito, o baranach co zaplątały się w gęstwinie, a ich krwawe futro zdobiło teraz runo. Przy chłopcu rozpruwano owce i psy i pokazywano, gdzie serce, gdzie jelito. Potem znoszono dziki i dwurogi, ucząc gdzie tętnica, a gdzie płuco. Dotykał więc krwi, nie zbrzydził się ni razu i nie czuł wstrętu na tę myśl, aż przynieśli mu Pana Wilka. Ani jedna łza nie popłynęła z oka dziecka, a serce mu nie pękło, bo nie widział w nim przyjaciela. Gyffard chciał z niego tak wyplenić ostatnie resztki kobiecego serca, które biło nad nim przez dziewięć miesięcy. Albert Fenrisúlfra miał od tego dnia za słabego, bo ukląkł przed jednym bełtem wystrzelonym z kuszy rodzica. Skórę dostał na dywan i po dziś dzień leży w jego komnatach, przypominając, jak kruche jest życie zwierzęta pod oporem lordowskiej strzały.
- Hospes, hostis - mawiał Pan Ojciec i to też zawołanie podjął Adalbert, za najwyższą świętość uznając ziemie Cheshire. Poruszał się po lasach płynnie, zawsze jednak z wysoko uniesioną głową. Spełniał wymogi, aby stać się dumą swego rodu. Przyszła straszliwa wieść, że młodsza Eir zmarła w noc przesilenia letniego, tuż po trzecich urodzinach, bo umysł miała upośledzony, a magia w niej się nie objawiła. Odeszła z bolączki tego świata, ale Gyffard Rowle nie musiał długo czekać, bo długie miesiące po nocy, gdy krzyk Mallory niósł się przez Beeston, powiła Halvarda, kolejnego męskiego potomka, ponownie wyczekiwanego przez Pana Ojca. Albert wypatrywał go ciekawski, z początku niechętny względem osoby brata, niezazdrosny jednak, bo dopóki magia się w nim nie objawiła, dopóty na miano dziedzica nie mógł zasłużyć. Jedenasty rok żywota zbliżał się nieubłaganie. Obiecano mu Durmstrang, szkołę przodków daleko w nordyckiej krainie, gdzie mieli szkolić go z magii i okazać prawdziwą moc. Miał opuścić Beeston, Pana Ojca, Panią Matkę i brata i siostrę i udać się hen za morze.
1931 - 1938
here pity only lives when it is dead
Zjawił się pierwszego września w norweskim porcie, z którego to dopłynąć miał do brzegów przeznaczonej wyspy. Wsiadając na surową łajbę, rozglądał się w lewe i prawe boki, wypatrując przyszłości, tak jak uczyli go w Beeston. Zimna mgła otaczała Durmstrang, gdy przechodził pierwszy raz przez kamienne mury, zasiadając przy stole wraz z innymi szlachetnie urodzonymi studentami. Wyjątkowo widoczny podział został przez Alberta szybko zaakceptowany, a on niezmiennie traktował swój ród wyżej nad resztą czystej krwi, półkrwi zaś mając za sługów. Szykowany był całe dzieciństwo na pobyt w tej szkole, to też, gdy rozpoczęto zajęcia fechtunku, młody lord Rowle niemal nie miał sobie równych, a gdy wyruszali w przejażdżkę konną, przodował nad grupą. Kąpiele w lodowatej skandynawskiej wodzie nie mroziły jego ciała, łuk trzymał pewnie, zaś w trakcie zapasów często nie miał oporów, aby docisnąć siłą ramion przeciwnika. Był większy niż przeciętny chłopiec w jego wieku, a krew przodków buzowała, uwalniając tłamszone pod batem Pana Ojca zapędy. Szybko odnalazł się w grupie braci o podobnej mu krwi i tożsamych zainteresowaniach, ochoczo spoglądających w przyszłość niczym panowie świata, którym nikt nie mógł się sprzeciwić. Młody wiek nie determinował ich zachowań, stopniowo gorszych i bardziej bezczelnych, kierowanych w stronę półkrwiaków, co ich miał za gorszych. Brutalność przekazana mu w genach Rowlów w końcu ujawniała swe oblicze, gdy brakło szorstkiej guwernanckiej lustracji każdego jego kroku. Za nic miał sobie słabszych, z góry spoglądał na tych, którym brak było błękitnej juchy w żyłach, więc gdy zjawił się na pierwszych zajęciach z zakresu czarnej magii, różdżka drżała w jego dłoniach, gotowa ryzykować i poznawać najgłębsze zagadki mrocznej sztuki, otwierające umysł infanta. A jednak gdy wrócił do domu po pierwszym roku w zimnej krainie, Albert trzymał głowę w dół, jak zawsze podległy Panu Ojcu, tak jak nakazano. Magię ćwiczył na zajęciach zgodnie z poleceniem, ale nie miał w sobie skruchy, gdy miał próbować jej na żywotnych. Z szacunkiem zaś odnosił się do każdego profesora, jakiego mógł znaleźć w murach Durmstrangu. Skłaniał głowę w dół, uznając autorytet, tak samo jak skłaniał ją przy Panu Ojcu gdy powracał na przerwy wakacyjne, jeden raz w roku na okres dwóch miesięcy. Gdy nauczony inkantacji wracał do domu, chwycił rudą młódkę z okolicznej wsi i ku uciesze podobnym mu wycedził Insinuato i wyczarowanym tak biczem świsnął prosto w plecy rudej mugolskiej dziewczyny. Łzy pociekły z jej oczu, a brzydka rana ozdobiła ciało zgrabnej niewiasty, zrozpaczonej i zniewolonej na krótki moment pod obcasem grupy szlachetnych chłopców z rodu Rowle. Wkrótce w Durmstrangu dołączyła do niego Saga, której miał być tarczą, ale i zastępstwem ciężkiej ręki Gyffarda w obcym kraju. Pilnował więc każdego kroku młodej siostry, aby ta nie zaskarbiła sobie gniewu rodu. Z czwartym czerwcem, gdy wracał łajbą do Beeston, przestał być chłopcem. Będąc w odpowiednim wieku, mógł udać się z rodzicielem na polowanie. Zasiadając na czarnym koniu, a w dłoń chwytając kuszę, wyruszył w lasy Delamere, które to były największą sprawą Gyffarda. Pierwszego dnia ubił zająca, drugiego lisa, a trzeciego kuszą przebił serce jelenia. Nie spłynęła łza po policzku dziedzica, bo zwierzę miał za niższe i podległe człowiekowi. Sześć dni spędzonych w lesie swój kres miało w mugolskim gospodarstwie. Tam rodziciel wbił bełt w gardło pana domu, a potem za włosy wyszarpał jego córkę ze spiżarki, gdzie chowała się wraz z matką, i sprezentował w nagrodę synowi. Albert zerwał więc z niej lichy lniany fartuch i zgodnie z poleceniem Pana Ojca, stał się mężczyzną.
1939 - 1942
and with blood I fill you
Ani pyskata służka, ani prosty biedak nie ochronił się przed jego ciosem, gdy okazja goniła okazję. Zasiadał na konia i niczym pan na swych włościach pędził przed siebie, okoliczne czarodziejskie wioski napawając strachem godnym Rowla. Brał młódki z młynów i gwałcił w krzykach, brał chłopców z roli i wystawiał sobie na pojedynek, przelewając juchę z rozbitych twardą pięścią nosów. Gdy tylko zaczynał przegrywać, uginając się pod spracowanym mięśniem wieśniaka, nie grał już czysto, nienauczony być gorszym.
- Hospes, hostis - mawiał Pan Ojciec, a oni byli obcy. Strach czuł jedynie przed Gyffardem Rowle, który to w nim położył swoją nadzieję. Matki zaś nie widywał, nie łaknął mleka z jej piersi. Posłuszny rodzicielowi gotów był wykonać każdy rozkaz, w obawie przed jego gniewem. Nie raz obserwował ciężką rękę, która chwytała za włosy Mallory, nie dwa widział ciemne drewno kierowane w stronę młodszego brata. Gyffard kłamcą był doskonałym, poza Beeston służąc przykładem godnego Rowla, w domu zaś pozostając bestią. Sam Adalbert był pierworodnym, dumą jego serca ze wzrokiem skierowanym w dół, gdy ten przemawiał. Ledwo skończył szkołę, a zostało postanowione, że poślubi rówieśniczkę, której to spłodzi syna, a następnie ona narodzi go w Beeston i przedłuży krew normańskich potomków. Albert nie miał zamiaru poddawać ani słowa dyskusji, gdy przyprowadzona mu została dama miałka, której oczy zawsze wypełnione były gorącymi łzami. Owa lady nie grzeszyła urodą, za to wiele w niej było oddania i uległości, co zresztą sam pochwalał, wyczulony przez rodziciela na wizję kobiety pasującej do jego boku. Nie wstrzymywał się więc przed wzięciem jej za żonę. Jak mu przykazano, tak zrobił, a następnie pierwszej nocy wydarł z jej białej piersi krzyk, gdy to wdarł się w łono kobiety, czyniąc ją własną. Nie było w nim miłości, ani miękkich uczuć, bo wyszedł z komnaty, zostawiając Genevieve samą sobie w dziewiczej krwi na białej pościeli.
Gyffard Rowle nakazał mu nauki ekonomii i zarządzania majątkiem. Opiekował się lasem Delamere, który to wykupił prapradziad za garść złotych monet, robiąc tam mekkę dla spragnionych krwi. Polowania, które z nim odbywał, miały nieść nie tylko kolejne nauki jazdy konnej, poruszania po lesie czy w końcu celowania prosto w serce zwierzynie, ale także jak rozporządzać terenem, jak dbać o jego faunę i florę. Słuchał każdej rady i opamiętywał je, jakby modły składał, a i szybko stał się prawą ręką wymagającego Pana Ojca. Surowy i spragniony władzy nie pozwalał na żadne wybryki, nauczając Alberta całej swej wiedzy. Gdy w Beeston czekała brzuchata żona, on rozbijał się po lasach i wioskach, żyjąc jak królewicz na czarnym koniu, biorąc to, co zapragnął i to, czego mieć nie mógł. Gdy nastał kolejny sabat w Hampton Court wypełniony mdłym alkoholem i równie nudnymi pogawędkami przy walcu, Albert nie stronił od własnej zabawy, chwytając za butelkę, albo i białe dziewicze piersi. Pech chciał, że upatrzył sobie rudą młódkę, płomienną, z wrogiego rodu, której to ściągnął ramiączko zdobionej sukni, chwytając w talii. Szybko krew pociekła ze złamanego nosa, gdy to wróg jego rzucał się z pięścią, następnie chwytając za szablę, aby wyzwać Alberta na pojedynek o honor młodej damy. Wypite trunki nie dodały mu wigoru i chociaż rękę miał wprawną, tak przegrał z kretesem. Upokorzony przez wroga wyszedł z balu, wracając do Beeston, gdzie to po drodze ruszył do stajni, sztylet wbijając w gardło konia i rozcinając płaty mięsa, aż krew pociekła na siano.
Narodziła się im córka, a potężny ryk Adalberta nie rozerwał ciszy komnat. Zawiodła jako kobieta, jako żona i jako kochanka, powijając Ylvę zamiast prawdziwego i godnego dziedzica. Dziecko, którego nie chciała oddać od swej piersi, zgodnie z tradycjami rodu Rowle, odebrano jej siłą, na co młoda matka reagowała rzewnymi łzami i tygodniami spędzonymi w miękkiej pościeli. Instynkt był w niej silny, a więc gdy mąż jej przychodził nocami, to choć ciało nie wzbraniało się przed jego siłą, tak łono odrzucało kolejne ciąże, czyniąc z niej wybrakowaną i niegotową. Całą złość przelewał więc w zwierzynę, obserwując poczynania Pana Ojca dalej, aby któregoś dnia, gdy już nadejdzie pora, przejąć po nim lasy Delamere. Przeciwnie do niego zwiedzał też to, co pod taflą jeziora, traktując podwodne zwierzęta za równe ofiary do leśnych. Wychowany pod jego ręką dostrzegał, że brata nie ominęły żelazne zasady, ale te egzekwował jakby silniej, a może to młodszy więcej się sprzeciwiał i mniej ambitny był. Młody pan za nic miał sobie etykę. Podpalał i niszczył to co czego nie mógł mieć, a to, co mógł mieć - brał. Buzowała krew i gniew w nim narastał, a gdy dwa lata ledwo później spotkał swojego wroga na marmurowych posadzkach Hampton Court w trakcie sabatu, sięgnął po szablę i odebrał własną godność od niego, przebijając lewy bok mężczyzny, niedaleko pod żebrem, a mężczyznę zostawiając bez własnej, obolałego, dziurawego.
1943 - 1947
the tongue must wag in vain
W miarę jedzenia apetyt rośnie, a temperament buzującej w żyłach krwi nie został pohamowany z każdym odstrzelonym jeleniem i wyprawioną niedźwiedzią skórą. Zdobywał więc kolejne stopy lasu, zabijając na swojej drodze napotkane zwierzyny, a potem nawiedzał komnaty żony niczym czart, wyrywając z niej resztki godności, czyniąc podległą, zaś ona wciąż nie potrafiła w swym łonie zagnieździć dziedzica. Pragnienie wypełnienia lordowskiego obowiązku przełożył więc na gniew, w czasie pomiędzy polowaniami przyglądając się młodszemu bratu, tak, aby znaleźć w nim skazę, której przecież samemu Albertowi było brak. Nie mógł wierzyć, że to geny rodu Rowle nie były w stanie dać mu syna, to musiała być krew kobiety, która wzbraniała się przed nim. Próżno w rodzie było szukać ciepła rodzinnego, tajemnice i domysły królowały w swej duchocie nad jadalnianym stołem. Zniknięcia i rozlane krwi, duchy noszące się ze swoimi zamiarami, podległe tylko im, bo i tylko oni potrafili panować nad duszami. Czarnowidzące ciotki i białe gałki oczne pod zmrużonymi powiekami głosiły o bólu, który spłynie na Anglię, aż którejś nocy przyszła w gości prababka pod postacią zjawy i w koszmarze do ucha lorda szeptała, że jedyna krew jego zginie wkrótce z dłoni Pana Ojca.
- Bastuj przeznaczeniu - wychrypiała starowinka. - On panię Twoje odbierze - z początków nie chciał słuchać, nie mogąc sobie tego czynu przed oczami wziąć, ale gdy kolejnym razem przyglądał się bratu, tak dostrzegł zapędy Gyffarda, o wiele straszniejsze niż te, które mu w krwi przekazał. Wtedy też przekleństwo spłynęło na ród, bo siostra, co zaraz po nim była spowita, Saga, straciła swe życie. Prawdziwej krwi był tylko brat jego, jako drugi męski potomek. Nie dopuścił innej możliwości i nie wstrzymał się już, omamiony półprawdami i przepowiedniami istot żywych w tamtym świecie i pod osłoną nocy polecił najętemu człowiekowi zbrodnię tak straszliwą, jak tylko można było marzyć. Bił się z własnymi myślami przez godziny, ale zjawa przytaknęła, że dobrze czynił. Zimne ciało Pana Ojca odnaleźli następnego ranka w komnatach, bez krwi i bez śladów po ataku, to też orzeczono, że zabiło go szaleństwo. Tamtej też nocy przypałętał się do niego wilk.
- Jam jest wnuk Fenrisúlfra. Zwą mnie Sköll - wypowiedział i został już z nim, dom swój mając w pobliskim lesie. Zgodnie z życzeniem zajął Delamere jako zarządca i myśliwy, a wspierany zatrudnionymi za czasów Gyffarda uczonymi postanowił trwać w milczeniu i wykonywać swą rolę, powoli pochłaniany przez złote monety, których nigdy nie było mu dość. Te spływały do kieszeni, do skarbca bankowego i schowanych pod ściennymi kamieniami skrytek, aż w końcu było ich zbyt wiele, by mógł pamiętać o ojcobójstwie. Bijąca potrzeba posiadania rosła w sercu z każdym galeonem, wszystko miało swą wartość i wszystko, co chciał mieć, siłą brał. Brakło mu więc tylko syna, którego słaba żona nie była w stanie wydać. Zatracał się w zwierzynie i leśnej głuszy, konno zjechał hrabstwo wzdłuż i wszerz, dzierżąc kuszę i wypuszczając z niej bełty. Świat pieniądza i zysku pochłonął umysł człowieka zepsutego. Wrócił listopadowej nocy w deszczu do Beeston. Po tygodniach podróży jako łowca w domu czekała na niego wieść o śmierci. Genevieve odebrała sobie życie wieszając się na drzewie w przyzamkowym lesie, tuż za fosą. Adalbert ruszył więc przed siebie, aż spojrzał na truchło żony, co jej dusza nie zasiadła na gałęzi, gdy zza krzaków wylazł Sköll i opowiedział mu, jak bywało. Że kobieta głupią, że w łzach ostatki myśli przekazała, że błagała niebo, aby uchroniło jedyną córkę przed jej dłońmi, bo śmierć na nią zniesie.
Pochówek odbył się w przeciągu tygodnia, przed niedzielą. Sir Rowle nie uronił ani łzy, bo ni nie kochał jej, ni się w jej ciele nie zatracił. Obowiązku nie wypełniła, zostawiła ziemski padok bez dziedzica dla niego. Wątła i miałka, po śmierci bardziej interesująca, bo bez łez i bólu w smętnych damskich oczach wydała się ciekawsza. Pijąc kielich za kielichem, przyglądając się wdzięczącym się młódkom z jego rodu, które na młodego lorda, co pod władaniem miał tereny łowne, spoglądały jak w obrazek, znalazł tam postać szczególnie urodziwą. Wiedziała co z siebie pokazać, a co schować, jak omamić pijany umysł żądny rozprucia resztek gniewu po bezpłodnej magnifice. Tej samej nocy, co pogrzebał Genevieve, posiadł Catrionę, za młodą i zbyt niedoświadczoną jeszcze życiowym bólem, aby mogła pojąć, co jej tam uczynił. Na białej jej pościeli upuścił nastoletniej dziewiczej krwi, zostawiając ślady sińców na udach, tak, aby nikt nie dostrzegł. Sługa pilnował drzwi, nie pozwolił naruszyć prywatności. Potem chadzał do niej, gdy woń miał zwierzęcej krwi i chciał posiąść uległą mu kuzynkę. Rok nosił żałobę, tak jak go obowiązywała, a sprowadzał sobie do Beeston kochanki nieraz zbyt młode, a nieraz zbyt odważne w słowach, co potem zmarznięta ziemia pokrywała ich lico. Osierocona córka została pod opieką guwernantek, a on za nic miał sobie bliskość, czy wychowanie pierworodnej, bo niczym mu była, marnym pyłem. Skupiony na zarządzaniu lasem, sprowadzając tam coraz wymyślniejsze stworzenia magiczne na odstrzał, w końcu dopełnił ciemnego planu, który przynieść mu miał kolejne zyski. W najszczerszych głębinach lasu zamknął łapanych mugoli, nagich i bezbronnych, aby ci mogli służyć ku uciesze szczególnych łowców. Nieraz różdżkę zostawiał z boku, własnymi dłońmi rozprawiając się z wrogiem, tak, aby hartować ludzką powłokę.
- Hospes, hostis - mawiał Pan Ojciec i to też Albert zapamiętał. Potężne czary broniły terenu Delamere przed obcymi, duchy niemal się tam nie pokazywały, pozostając w lesie Beeston. Mekka dla żądnych krwi pozostała wolna od wroga i wolna od obcego, podziwiana jak nigdy wcześniej i przynosząca coraz większe pieniądze, a jemu największa duma i podniecenie było, gdy jawne było, że to on tym wszystkim zarządza, że to on lasy posiada.
1948 - 1952
times of joy in wretchedness
Jak świat płynął mlekiem i miodem, tak ich ziemie opływały w zwierzęcą żółć i drogie złoto. Niemal trzydziestoletni wdowiec czuł, jakby przeznaczenie na stopy złapał i to ciągnęło go w górę, nie hamując ani na jednej przeszkodzie. Miał wszystko to, czego mógł zapragnąć, zbyt pyszny i ślepy na własną skazę i zgubę. Posiadł sukces w gromadzonym majątku, młode kobiety na skinięcie palcem, również te drogie, posłuszeństwo wiernego wilka i brak mu było jedynie chrobrego syna z silnej matki. Nie był już młodzikiem, co nestorowi powierzyłby wybranie żony, a wdowcem o ugruntowanej pozycji w kraju, to też sam rozejrzał się po sabacie za nowym łonem dla jego krwi, ale w swej arogancji go nie znalazł. W Beeston nadeszła wieść, dosłuchana przy cygarze i dymnym brandy w wieczornej kontemplacji lordów Cheshire, że młodą córkę Haralda, Catrionę, zamierzają wydać za mężczyznę innego nazwiska. Kobieta, którą z niej uczynił, była już użyta, chociaż nie myślał o konsekwencjach dla niej, tak w tamtym momencie w głowie narodził mu się w głowie plan. Wściekłość z niego wykipiała na myśl, że jego własność, którą sobie zabrał, miałby ktoś inny posiąść. To wstyd dla niej, że dziewictwa nie dochowała, ale wydaliby ją za nieszlachetnego i obcego, a ta trwałaby pogardzana, nie użyczając mu już ciała, odebrana przez innego. Przeliczył zysk i stratę, nauczony jak kalkulować i wyszeptał dwa słowa Haraldowi Rowle, żeby sprawdził błonę córki, nim zostanie innemu obiecana i tak też się stało. Wściekłość jej rodziciela była niepohamowana, wrzała jak gorący nektar, gdy wymierzał jej policzek za hańbę, którą się okryła. Albert zaś spoglądał tylko niewzruszony, oczekując czy wypowie jego imię, czy zamilknie posłusznie. Gdy wytrwała w ich cichej tajemnicy łaskawie zaoferował własne skrzydła i ramiona, przyrzekając jej Panu Ojcu, że poślubi nieposłuszną młódkę i tym samym w swym dobrze nie skaże jej na wieczny wstyd i staropanieństwo. Brak w nim było łaski, ale chciał ją mieć dla siebie, a ta potrafiła swymi gestami go kusić, miała krew jego rodu, biodra płynne w swych ruchach i pierś falującą pod jego siłą, gdy to sprawdzał jej ciało przed ślubem, szepcząc do ucha kłamstwa, jakim to szczęściem i pragnieniem będzie dla jej serca, jak mu będzie oddana i swym jestestwie uległa. Mroźną zimą wypowiedzieli sobie słowa pisanej przysięgi, a po pierwszej nocy w łonie kobiety zagnieździło się jego dziecko. Tradycji miała stać się zadość.
- Dziecko rodzi się w bólu, więc w bólu ma powstać - mawiał przed laty Pan Ojciec i rady jego usłuchał, siłą biorąc małżonkę, choć dziewiczej krwi nie spuszczając z kobiety. Przekleństwo jego genów spowiło Euphemię, kolejną jedynie córkę. Potężny ryk syna normańskich potomków nie odbił się echem od korytarzy zamku, a on nie zjawił się potem w komnacie młodej żony, zaś wyruszył tylko sam w łowy, prosto w środek przyzamkowego lasu, aby woń juchy poczuć. Chrobry, wściekły i groźny, z białymi ściśniętymi wargami, nieostrożny i butny w swej złości natrafił na niespodziewaną tam przeszkodę. Nie zdążył chwycić za wiszącą z boku kuszę, gdy zza drzewa wypadł potężny ciemny niedźwiedź, rzucając się na niego z pazurem i pyskiem, prosto w lewym biodrze zagryzając zębiska. Te zdążyły przegryźć je do kości, rozerwać twarde mięso, gdy w końcu różdżką wycelował w krtań leśnego oprawcy, podrzynając je. Przestraszony koń pognał w dal, a on piechotą i czołgając się, kroczył do domu, wspomagany przez pysk wilka. Tamtej też pory ciało jego zostało uszkodzone i uzdrowiciel nie był w stanie naprawić szkód. Chociaż zabliźniło się nader szybko, tak nie wrócił do swej pełnej sprawności, zawsze utykając w przypomnieniu dla hardości i braku pokory. Nie nabrał jej z tym dniem, za to stał się zimniejszy, a wolne kalkulacje skupiły się już głównie na zysku i własnej potrzebie, bezpiecznym hedonizmie i pasji czucia lepszym. Brak poczucia winy stał się porządkiem dziennym, choć w swej zazdrości nieprzeniknione uczucie upokorzenia dzwoniło. Nie miał daru jasnowidzenia i ledwo podstawy wróżb pamiętał. Runy zostawił w dali, musząc słuchać żony w tym zakresie, jakby głupcem był. Temu też wolał milczeć, bo sprawy miał ważniejsze. Niedługo też Catriona zaszła w kolejną ciążę, a nagrodą jego za cierpienie fizyczne miał być syn, przepowiedziany przez starowinkę i upragniony. Chwycił z bratem za konie i z radości ruszył w bliską wieś, wyciągając za włosy nastoletnie kobiece ciało, które posiadł potem na sianie, kończąc jej żywot bełtem w gardle. Pech jedynie chciał, że ta okazała się mieć magię i przyjaciół, co gotowi byli walczyć za jej honor. Wytyczono więc proces, w którym był w charakterze świadka, milczącym uśmiechem słuchając jak wróg jego, ten sam co połamał mu nos, ten sam, co szablę Alberta czuł pod żebrem, wygłaszał swe kazania i oskarżał go i brata, jak zbrodniarzy i okrutników, a nie Panów na ziemiach Cheshire. Karę ktoś miał odbyć, tak więc wierny sługa przyjął na siebie konsekwencje, a sir Rowle wydał się tym faktem zaskoczony, gdy to mrugał w szyderczym uśmiechu, wpatrując się w oczy oskarżyciela wiszącego w ławie, jak wychodził o zdobionej lasce wolnym i bez winy z gmachu Wizengamotu. Jego puste i popsute niesprawiedliwością oblicze zostawił wtedy na rozprawie, jednak dopadła go kara. Upragniony przez lata dziedzic zamienił swe istnienie w krwawą miazgę, bo żona jego poroniła. Wbił bełt tym razem pod gardło wiernego wilka, za to, że stał na drodze, za to, że był tam, gdzie nie powinien, a następnie ruszył w komnaty Catriony, aby jeszcze raz stworzyć upragnionego syna.
1953 - 1957
a rapid bolt will rend the clouds apart
Ciotka przepowiadała mu dziedziców silnych zrodzonych z Catriony, jednak świat miał wpierw płonąć. Idee Grindelwalda prowadziły ku pożodze, tak więc wypatrywał tam potomka, krwi z krwi jego. Dwa lata później nastało więc. Einarr narodził się w dzień przesilenia letniego w bólu, tak jak mu było przykazane, a potężny ryk Adalberta Rowle przedarł zamkową ciszę w radości i zuchwalstwie. Ani słabe córki, ani wcześniejszy nienarodzony syn nie przysłoniły tego dnia. Nagrodził więc matkę jego dziedzica, obsypując ją perłami i złotem, bo wypełniła swój obowiązek. Jakieś zwątpienie jego serce rozdarło i ileż to białej gorączki w ciemnych oczach zagościło gdy przeszło kilka miesięcy później syn odszedł w swym szaleństwie do grobu. Mieszana przez wieki krew nieskazitelnie czysta, bez wroga i obcego okazała się przekleństwem dla dziedzica i odebrała mu życie. Tej nocy też nawiedził go duch Pana Ojca, który nie stąpał co dzień po ziemskim padole. Syczał do ucha słowa przekleństwa i zemsty, że to on odebrał krew Alberta, choć jakże by w to wierzyć, gdy dowodów nie było? Gorąc pasji lorda wtedy ostatecznie ustał, czyniąc go zimnym i gniewnym, bez zbędnych radości, zaś z szaleństwem przesiąkniętym dziedzictwem jego rodu, bukową kuszą i czarną magią wyznawaną przez lata. Cierpliwy był i spokojny, kalkulował każdą monetę, a krwi upuszczał kiedy potrzebował. Narodziła się Vigdis, kolejna córka, na którą nie spojrzał nawet, bo i nie obchodziła go kobieca sylwetka. Świat płonął przecież w magicznych anomaliach, a jednak wróżby się nie wypełniały. Zawierzył starej ciotce w swej przyszłości, zapewniany, że ta dopełni się, tak więc czekał, aż ta nastąpi. Upływające lata bez dziedzica spędzał na koniu, popołudnia z szablą w dłoni, a potem w mroźnym jeziorze, hartując ciało i ducha, aby kalectwo powoli z siebie wyplenić. Starzejące się ludzkie istnienie nakazywało mu utrzymać sprawność taką, jak na syna normańskich potomków przystało. Spędzał wczesne poranki i późne noce na doskonaleniu własnej powłoki. Polował już tylko mniej, czas poświęcając na bogactwa. Prędzej towarzyszył, niż dawną butność w sobie wychwalał. Wiek go nie oszczędził, tak samo jak przeklęty w swej postaci niedźwiedź. Dla pewności zawsze podparty był o judaszową laskę, w której chowała się różdżka.
Wtem nastał szczyt na Stonehenge i cały świat pokłonił się przed Czarnym Panem. Czas nastał, gdy kolejny wilk przybył pod jego dłoń. Garmr, syn Skölla i prawnuk Fenrisúlfra i opowiadał mu, jak będzie. Stronił od polityki, ale wartości miał jedne i silne.
- Hospes, hostis - mawiał Pan Ojciec, a tym byli mugole na angielskiej ziemi. Choć nie zaangażowany w wojnę, tak bezpośrednio własnym nazwiskiem i imieniem podał się za wszystkim, co głosił Lord Voldemort, pragnący przywrócić prawowity ład tej ziemi. Oczyszczenie Anglii przyniosło jedynie zysk, gdy to najbardziej chore żądze majętnych czarodziejów mógł spełniać we własnym lesie, wskazując im zwierzynę lub przestraszoną ludność grzejącą tam miejsca od lat. Choć nie tak aktywny jak kiedyś, wciąż pogrążony w pasji do gromadzenia złota, stał się gospodarzem dla łaknących wrażeń. Nieraz laskę odstawiał na bok i niczym młodzik korzystał z siły własnych pięści, aby zaspokoić pychę. Brakło mu tylko syna, bo i majątek, i rozrywki, i kochanki, i uciechy, i używki, i nazwisko już miał.
1958 - ...
abandon all hope ye who enter here
A czasu swojego oszczędź. To nie będzie istoryja ze szczęśliwym zakończeniem...
Patronus: brak cielesnej formy
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 15 | +5 (różdżka) |
Uroki: | 0 | 0 |
Czarna magia: | 15 | 0 |
Uzdrawianie: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 0 | 0 |
Alchemia: | 0 | 0 |
Sprawność: | 15 | 0 |
Zwinność: | 10 | 0 |
Reszta: 0 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
Angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | I | 2 |
Historia magii | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
ONMS | II | 10 |
Perswazja | I | 2 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Skradanie | I | 2 |
Zastraszanie | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Ekonomia | II | 10 |
Savoir-vivre | II | 0 |
Wytrzymałość psychiczna | I | 5 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Rycerze Walpurgii | - | - |
Rozpoznawalność (arystokrata) | II | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Garbarstwo | I | ½ |
Wróżbiarstwo | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Jeździectwo | II | 7 |
Pływanie | I | ½ |
Szermierka | II | 7 |
Taniec balowy | I | ½ |
Walka wręcz | II | 7 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Zwierzęcousty | - | (+0) |
Reszta: 0 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Albert Rowle dnia 03.10.21 12:33, w całości zmieniany 14 razy
Albert Rowle
Zawód : zarządca terenów łowieckich Delamere
Wiek : 38
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The more a thing is perfect, the more it feels pleasure and pain.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Witamy wśród Morsów
Twoja karta została zaakceptowana
Kartę sprawdzał: Drew Macnair
[03.10.21] Styczeń/marzec
[03.10.21] Karta postaci, -350 PD
[05.10.21] Wykonywanie zawodu (styczeń-marzec); +15 PD
[20.03.22] Spokojnie jak na wojnie: +25 PD
Albert Rowle
Szybka odpowiedź