Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Staffordshire
Wioska Flash
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wioska Flash
Wioska Flash to najwyżej położona wioska w Wielkiej Brytanii, górująca nad okolicą z wysokości 463 metrów nad poziomem morza. Choć co jakiś czas pojawiają się głosy o tym, że to inna wioska powinna nosić ów tytuł, za każdym razem okazuje się, że włodarze Flash nie kłamią - najdłuższą historię ma rywalizacja z wioską Wanlockhead w Szkocji. Niegdyś ośrodek wytwórczy, ze szczególnym uwzględnieniem kowalstwa i jubilerstwa, pod koniec XIX wieku zyskał złą sławę przez organizację nielegalnych walk kogutów oraz fałszowania pieniędzy. Proceder został ukrócony dzięki porozumieniu mugolskich włodarzy znanych jako Trzy Głowy Shire krótko przed wybuchem mugolskiej I Wojny Światowej. Dziś wioska jest miejscem wyjątkowo sennym, zamieszkanym przez mieszaną, czarodziejsko-mugolską społeczność.
- Zakładam, że w tej siódemce poza Felixem, trójkę stanowi służba. - Dywagowałem na głos po wysłuchaniu raportu Elroya - ktoś od kuchni, ktoś do oporządzania domu i zapewne kamerdyner - był to standardowy sztab wśród przedstawicieli klasy wyższej, która nie należała do arystokracji. - Tej dwójki na zewnątrz powinniśmy pozbyć się bez problemu. Niewerbalne zaklęcia oszałamiające kupią nam czas. - Rzucanie morderczych inkantacji było znacznie bardziej kuszącym rozwiązaniem, ale nieopłacalnym. Generowało zbyt duże ryzyko podniesienia alarmu - musieliśmy wpierw znaleźć się jak najbliżej Felixa i udaremnić mu ucieczkę. W milczeniu obserwowałem Percivala rozbrajającego pułapki, trzymając różdżkę w gotowości i ostrząc zmysły na otuloną białą pierzyną, martwą okolicę. Od jego skuteczności zależało to, czy nasz plan w ogóle miał szansę wejść w życie - ale znałem już-nie-Notta wystarczająco długo, by wiedzieć, iż był nieprzeciętnie zdolnym czarodziejem. Czekaliśmy - zarówno na niego, jak i Greengrassa, którego pułapka miała odciąć Felixa od szybkiej próby ucieczki. Zastanawiałem się, czy czarodziej, wokół domu którego postawiono tak wiele straży, czuł się bezpiecznie. Szóstka strażników dla jednego człowieka stanowiła zastanawiającą liczbę - ciekawe, czy Abraxas opłacił ich z własnej kieszeni? Liczyłem na to, że tak właśnie było. I może właśnie ta iluzja szansy odegrania się na własnym bracie sprawiała, że nie potrzebowałem żadnej magii, by tej nocy czuć przypływ sił do wielkich wyczynów.
Kiedy kwestia zdejmowania i nakładania pułapek została już zamknięta, mogliśmy przekroczyć granice posesji - nadal ukryci w mroku, nadal cisi i niezauważeni. Skradaliśmy się w kierunku wskazanym przez Elroya, do miejsca, gdzie znajdowali się pierwsi strażnicy. Nie zauważyli nas - wydawali się ospali i znudzeni, ich czujność była słaba - głęboka noc, choć mroźna, tuliła ich do snu. Bezdźwięcznie uniosłem różdżkę, posyłając w jednego z nich niewerbalnego petryfikusa, a w moje ślady poszła Josie. Choć dwie wiązki zaklęć rozświetliły mrok, żaden ze strażników nie zdołał dobyć różdżki - obaj padli nieprzytomni w śnieżne zaspy, a kiedy znaleźliśmy się bliżej, różdżki obu mężczyzn wylądowały w kieszeniach mojej szaty.
rzut
Kiedy kwestia zdejmowania i nakładania pułapek została już zamknięta, mogliśmy przekroczyć granice posesji - nadal ukryci w mroku, nadal cisi i niezauważeni. Skradaliśmy się w kierunku wskazanym przez Elroya, do miejsca, gdzie znajdowali się pierwsi strażnicy. Nie zauważyli nas - wydawali się ospali i znudzeni, ich czujność była słaba - głęboka noc, choć mroźna, tuliła ich do snu. Bezdźwięcznie uniosłem różdżkę, posyłając w jednego z nich niewerbalnego petryfikusa, a w moje ślady poszła Josie. Choć dwie wiązki zaklęć rozświetliły mrok, żaden ze strażników nie zdołał dobyć różdżki - obaj padli nieprzytomni w śnieżne zaspy, a kiedy znaleźliśmy się bliżej, różdżki obu mężczyzn wylądowały w kieszeniach mojej szaty.
rzut
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
W skupieniu odcinał drogę ucieczki Felixowi jak i pozostałym strażnikom, jak i służbie. To nie był czas na litość - a jednocześnie gdzieś musieli zarysować granice, które różniły ich od drugiej strony. Nie rozlewać krwi, która nie była potrzebna. Nie dla zemsty, nie dla własnych zachcianek, może dlatego odetchnął z ulgą na widok, że petryfikus i drętwota zadziałały skutecznie. Przynajmniej w tym momencie, przynajmniej na razie mogli tak, jak było słusznie.
Kiedy strażnicy zostali obaleni, ruszyli w stronę wejścia, wciąż zachowując się jak najciszej. Elroy dał sygnał, w którym przedpokój był wolny - przytomny strażnik wyraźnie się kręcił między kuchnią, a salonem czy pomieszczeniem gospodarczym. Jeśli byliby wystarczająco cicho, byli w stanie nikogo nie zbudzić - nie w tym momencie, zająć się wszystkim po cichu, obezwładnić każdego, kto się napatoczył i pokazać, co czekało na tych, którzy mieli zamiar rzucać wyzwanie nie tylko Zakonowi Feniksa i Haroldowi Longbottomowi, ale również i Greengrassom.
Duma jego i jego rodziny mogła znieść wiele. Podniosą się po każdym ciosie, ale nie zapomną - nie wybaczą tak po prostu i nie udadzą, że nic nie miało miejsca, kiedy wróg drwi im w twarz. Greensleeves towarzyszyło wtedy w Stoke-on-Trent, kłamiąc jakoby ci, którym ta pieśń była bliska, wyrażali przyzwolenie na każdą krzywdę, która wtedy się zadziała.
Rzeczywistość nie mogła się nie zgadzać bardziej niż w tym momencie. Nie tylko wkroczono na ich terytorium, nie tylko dokonano rzezi tak okropnej, ale również próbowano powiedzieć im - lordom Derbyshire i Staffordshire, lordom których symbolem nie tylko był motyl, ale i rezerwat majestatycznych trójogonów, im którzy przez wieki starali się o swoją opinię, których domeną była dyskusja i zrozumienie, że przyzwolili na ten przelew krwi.
To był ostatni moment, w którym ktoś mógł ich znieważyć w ten sposób. Nikt nie zhańbi Greensleeves wyraźnie nie znając znaczenia tej pieśni, i nikt nie będzie próbował wyrażać się w imieniu lordów i lady Greengrass.
Zachowując tę samą ostrożność, przekroczył próg domu, ruchem różdżki wskazując, w których pomieszczeniach znajdywali się inni ludzie. Ciężko było określić, poza jednym nie śpiącym przedstawicielem, kto tak naprawdę spał gdzie. Sam skierował swoje kroki do kuchni, a po tym i pomieszczenia gospodarczego, celując w milczeniu różdżką. Uważał na każdy krok, aby przypadkiem jego noga nie narobiła hałasu - aby mężczyzna nie spróbował rzucić się w ucieczce.
Wszedł do pomieszczenia, zaraz wykonując odpowiedni ruch na jeden z dobrze mu znanych uroków, aby obalić mężczyznę, dalej bez podnoszenia alarmu z jego strony. Niewerbalna drętwota w kierunku mężczyzny jednak nie wyszła.
| EM: 48/50
Kiedy strażnicy zostali obaleni, ruszyli w stronę wejścia, wciąż zachowując się jak najciszej. Elroy dał sygnał, w którym przedpokój był wolny - przytomny strażnik wyraźnie się kręcił między kuchnią, a salonem czy pomieszczeniem gospodarczym. Jeśli byliby wystarczająco cicho, byli w stanie nikogo nie zbudzić - nie w tym momencie, zająć się wszystkim po cichu, obezwładnić każdego, kto się napatoczył i pokazać, co czekało na tych, którzy mieli zamiar rzucać wyzwanie nie tylko Zakonowi Feniksa i Haroldowi Longbottomowi, ale również i Greengrassom.
Duma jego i jego rodziny mogła znieść wiele. Podniosą się po każdym ciosie, ale nie zapomną - nie wybaczą tak po prostu i nie udadzą, że nic nie miało miejsca, kiedy wróg drwi im w twarz. Greensleeves towarzyszyło wtedy w Stoke-on-Trent, kłamiąc jakoby ci, którym ta pieśń była bliska, wyrażali przyzwolenie na każdą krzywdę, która wtedy się zadziała.
Rzeczywistość nie mogła się nie zgadzać bardziej niż w tym momencie. Nie tylko wkroczono na ich terytorium, nie tylko dokonano rzezi tak okropnej, ale również próbowano powiedzieć im - lordom Derbyshire i Staffordshire, lordom których symbolem nie tylko był motyl, ale i rezerwat majestatycznych trójogonów, im którzy przez wieki starali się o swoją opinię, których domeną była dyskusja i zrozumienie, że przyzwolili na ten przelew krwi.
To był ostatni moment, w którym ktoś mógł ich znieważyć w ten sposób. Nikt nie zhańbi Greensleeves wyraźnie nie znając znaczenia tej pieśni, i nikt nie będzie próbował wyrażać się w imieniu lordów i lady Greengrass.
Zachowując tę samą ostrożność, przekroczył próg domu, ruchem różdżki wskazując, w których pomieszczeniach znajdywali się inni ludzie. Ciężko było określić, poza jednym nie śpiącym przedstawicielem, kto tak naprawdę spał gdzie. Sam skierował swoje kroki do kuchni, a po tym i pomieszczenia gospodarczego, celując w milczeniu różdżką. Uważał na każdy krok, aby przypadkiem jego noga nie narobiła hałasu - aby mężczyzna nie spróbował rzucić się w ucieczce.
Wszedł do pomieszczenia, zaraz wykonując odpowiedni ruch na jeden z dobrze mu znanych uroków, aby obalić mężczyznę, dalej bez podnoszenia alarmu z jego strony. Niewerbalna drętwota w kierunku mężczyzny jednak nie wyszła.
| EM: 48/50
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rozproszenie ochraniającej posiadłość magii trwało chwilę, milczące minuty wypełnione wstrzymywaniem oddechu i niegasnącym napięciem – ulatującym wreszcie wraz z przebiegającym po plecach dreszczem ekscytacji. Droga przed nimi stanęła otworem, nie było już odwrotu; wypuścił powoli powietrze z płuc, jakby się bał, że zbyt głośny oddech zaalarmuje wartowników – ale żadne zaklęcie nie pomknęło w ich stronę, czarnych okien uśpionego domu nie zalało światło. Wciąż pozostawali niezauważeni – jak długo? Przeniósł spojrzenie na Foxa, kiwając w jego stronę głową, żeby zasygnalizować, że mogą iść dalej – a później ruszył za nimi, w naturalny sposób odnajdując swoje miejsce w szyku, przez cały czas czujnie obserwując okolicę, ostrożnie stawiając stopy i unikając połaci chrzęszczącego śniegu.
Gdy dotarli do tylnych drzwi, nie zdążył nawet unieść różdżki – dwa promienie zaklęć posłanych bezszelestnie przez Josephine i Fredericka trafiły stojących na straży mężczyzn niemal jednocześnie, unieruchamiając ich prawdopodobnie zanim jeszcze zdążyliby się zorientować, że groziło im jakieś niebezpieczeństwo. Obserwował ich, jak zastygali z zaskoczeniem wymalowanym na jasnych twarzach, niezgrabnie upadając na ziemię; zdolni do poruszania jedynie gałkami otwartych szeroko oczu. Palce zaciśnięte na palisandrowym drewnie mrowiły, kiedy obok nich przechodził, mijając bezwładne ciała w drodze do wejścia; coś mu mówiło, namawiało, że powinni się ich pozbyć – pracowali dla wroga, służyli tym, którzy odpowiadali za płonące stosy w Staffordshire – ale wiedział, że nie mieli na to czasu. Ich plan zakładał jak najcichsze i najszybsze przedostanie się do samego Felixa, zwlekanie chociażby przez parę minut mogło ich zgubić; nie mieli pojęcia, jak dokładnie przebiegała warta, czy strażnicy komuś nie meldowali – i czy ich nieobecność nie wzbudzi czyjegoś niepokoju – nie odezwał się więc, w ślad za Elroyem wsuwając się do środka, uważnie śledząc jego gesty – gdy wskazywał kierunki, pomieszczenia, kondygnacje, na których zaklęcie odkryło obecność przebywających w posiadłości ludzi.
Do kuchni również ruszył za Greengrassem, pozostawiając Fredericka razem z Josephine – taki rozkład sił wydał mu się sensowny, trzymał się blisko, uważając jednak, by być w stanie w porę zatrzymać się, gdyby starszy smokolog zwolnił nagle kroku. Idąc korytarzem, nie potrafił odegnać od siebie uporczywego wrażenia, że ktoś mu się przyglądał, że snujące się w ciemnych kątach cienie wcale nie były puste – ale nie miał powodu, żeby nie ufać słowom towarzysza.
Kolejnego z czarodziejów ochraniających posiadłość dostrzegł ponad ramieniem Elroya; nie usłyszał inkantacji, bez trudu zauważył jednak rubinową wiązkę zaklęcia, która na sekundę rozświetliła półmrok – po czym zgasła, nie sięgając swojego celu, za to bezbłędnie zwracając na nich uwagę. Zaklął w myślach, zareagował jednak instynktownie, wysuwając się zza pleców Greengrassa, przesuwając w bok i unosząc różdżkę. Drętwota, wypowiedział w myślach, wykonując szybki ruch nadgarstkiem; nie zatrzymał się przy tym, robiąc dwa kolejne kroki w stronę mężczyzny, mając zamiar złapać go, nim usztywnione ciało runie na posadzkę. Teraz, gdy znajdowali się w środku, nie mogli narobić huku – a ważący kilkadziesiąt kilogramów bezwładny czarodziej z pewnością nie upadłby bezszelestnie, nawet jeśli po drodze nie zahaczyłby o kuchenną szafkę czy stojak z naczyniami.
| k100 na drętwotę + k8
Gdy dotarli do tylnych drzwi, nie zdążył nawet unieść różdżki – dwa promienie zaklęć posłanych bezszelestnie przez Josephine i Fredericka trafiły stojących na straży mężczyzn niemal jednocześnie, unieruchamiając ich prawdopodobnie zanim jeszcze zdążyliby się zorientować, że groziło im jakieś niebezpieczeństwo. Obserwował ich, jak zastygali z zaskoczeniem wymalowanym na jasnych twarzach, niezgrabnie upadając na ziemię; zdolni do poruszania jedynie gałkami otwartych szeroko oczu. Palce zaciśnięte na palisandrowym drewnie mrowiły, kiedy obok nich przechodził, mijając bezwładne ciała w drodze do wejścia; coś mu mówiło, namawiało, że powinni się ich pozbyć – pracowali dla wroga, służyli tym, którzy odpowiadali za płonące stosy w Staffordshire – ale wiedział, że nie mieli na to czasu. Ich plan zakładał jak najcichsze i najszybsze przedostanie się do samego Felixa, zwlekanie chociażby przez parę minut mogło ich zgubić; nie mieli pojęcia, jak dokładnie przebiegała warta, czy strażnicy komuś nie meldowali – i czy ich nieobecność nie wzbudzi czyjegoś niepokoju – nie odezwał się więc, w ślad za Elroyem wsuwając się do środka, uważnie śledząc jego gesty – gdy wskazywał kierunki, pomieszczenia, kondygnacje, na których zaklęcie odkryło obecność przebywających w posiadłości ludzi.
Do kuchni również ruszył za Greengrassem, pozostawiając Fredericka razem z Josephine – taki rozkład sił wydał mu się sensowny, trzymał się blisko, uważając jednak, by być w stanie w porę zatrzymać się, gdyby starszy smokolog zwolnił nagle kroku. Idąc korytarzem, nie potrafił odegnać od siebie uporczywego wrażenia, że ktoś mu się przyglądał, że snujące się w ciemnych kątach cienie wcale nie były puste – ale nie miał powodu, żeby nie ufać słowom towarzysza.
Kolejnego z czarodziejów ochraniających posiadłość dostrzegł ponad ramieniem Elroya; nie usłyszał inkantacji, bez trudu zauważył jednak rubinową wiązkę zaklęcia, która na sekundę rozświetliła półmrok – po czym zgasła, nie sięgając swojego celu, za to bezbłędnie zwracając na nich uwagę. Zaklął w myślach, zareagował jednak instynktownie, wysuwając się zza pleców Greengrassa, przesuwając w bok i unosząc różdżkę. Drętwota, wypowiedział w myślach, wykonując szybki ruch nadgarstkiem; nie zatrzymał się przy tym, robiąc dwa kolejne kroki w stronę mężczyzny, mając zamiar złapać go, nim usztywnione ciało runie na posadzkę. Teraz, gdy znajdowali się w środku, nie mogli narobić huku – a ważący kilkadziesiąt kilogramów bezwładny czarodziej z pewnością nie upadłby bezszelestnie, nawet jeśli po drodze nie zahaczyłby o kuchenną szafkę czy stojak z naczyniami.
| k100 na drętwotę + k8
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 25
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 7, 8, 5, 5, 6, 6, 4, 2
#1 'k100' : 25
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 7, 8, 5, 5, 6, 6, 4, 2
Razem z Foxem całkiem zgrabnie sobie poradzili ze strażnikami, którzy znajdowali się na zewnątrz. Runęli praktycznie równocześnie, a śnieg świetnie zamortyzował ich upadek - nikt nie usłyszał, że padli w zaspy. Mały sukces, dobrze zaczęli, oby dalej szło im równie gładko. Szła przed siebie, jak najciszej potrafiła, była skupiona, wyostrzyła wszystkie zmysły, aby nikt ich nie zaskoczył. Nie chciała skończyć, jak ta dwójka przed chwilą. Musieli być czujni, być może to oni atakowali jednak nigdy nie warto czuć się zbyt pewnie, bo może to zgubić.
Przekroczyła próg domu. Elroy z Percivalem poszli w stronę kuchni, było to dla niej oznaką tego, że ona będzie podążać z Foxem. Równo się podzielili, w ten sposób będą w stanie poradzić sobie z przeciwnikami. Szła za Frederickiem powoli, tak cicho, jak potrafiła. Miała świadomość, że ze schodami różnie bywa, potrafiły być kapryśne. Dlatego też uważnie stawiała każdy krok. Nie chciała nikogo obudzić, musieli zrobić to wszystko po cichu. Bez niepotrzebnego zwracania uwagi.
Dosyć szybko znaleźli się na piętrze. Pozostawało dotrzeć do pomieszczenia, które ich interesowało. Rzuciła jeszcze okiem po korytarzu, wiedziała, że rozeznanie sprzed chwili na pewno było wiarygodne, jednak nic jej nie szkodziło to, że się rozejrzała. Przezorności nigdy zbyt wiele.
Spojrzała na Foxa, bo wydawało jej się, że trafili do odpowiednich drzwi. Skinęła głową, by dać mu znać, że wejdzie do środka. Delikatnie nacisnęła za klamkę, musieli go zaskoczyć. To by im ułatwiło zadanie. Po cichu weszła do środka.
Miała pomyśleć, rozkojarzyła się jednak i powiedziała na głos. Esposas Musiało jej się udać. Zgrabnie wykonała ruch nadgarstkiem. Różdżka wykonała jej polecenie, zaklęcie pomknęło w stronę śpiącego mężczyzny. Czy jednak nie powiedziała tego zbyt głośno? Nie zdążyłby zareagować. Kajdany spętały jego ręce i nogi. Chyba wszystko szło po ich myśli, może poza jej rozkojarzeniem, byleby jednak nie zaczął krzyczeć. Mogłoby to spowodować niepotrzebne zamieszanie.
rzut+ 22 + 10= 82
em= 46/50
Przekroczyła próg domu. Elroy z Percivalem poszli w stronę kuchni, było to dla niej oznaką tego, że ona będzie podążać z Foxem. Równo się podzielili, w ten sposób będą w stanie poradzić sobie z przeciwnikami. Szła za Frederickiem powoli, tak cicho, jak potrafiła. Miała świadomość, że ze schodami różnie bywa, potrafiły być kapryśne. Dlatego też uważnie stawiała każdy krok. Nie chciała nikogo obudzić, musieli zrobić to wszystko po cichu. Bez niepotrzebnego zwracania uwagi.
Dosyć szybko znaleźli się na piętrze. Pozostawało dotrzeć do pomieszczenia, które ich interesowało. Rzuciła jeszcze okiem po korytarzu, wiedziała, że rozeznanie sprzed chwili na pewno było wiarygodne, jednak nic jej nie szkodziło to, że się rozejrzała. Przezorności nigdy zbyt wiele.
Spojrzała na Foxa, bo wydawało jej się, że trafili do odpowiednich drzwi. Skinęła głową, by dać mu znać, że wejdzie do środka. Delikatnie nacisnęła za klamkę, musieli go zaskoczyć. To by im ułatwiło zadanie. Po cichu weszła do środka.
Miała pomyśleć, rozkojarzyła się jednak i powiedziała na głos. Esposas Musiało jej się udać. Zgrabnie wykonała ruch nadgarstkiem. Różdżka wykonała jej polecenie, zaklęcie pomknęło w stronę śpiącego mężczyzny. Czy jednak nie powiedziała tego zbyt głośno? Nie zdążyłby zareagować. Kajdany spętały jego ręce i nogi. Chyba wszystko szło po ich myśli, może poza jej rozkojarzeniem, byleby jednak nie zaczął krzyczeć. Mogłoby to spowodować niepotrzebne zamieszanie.
rzut+ 22 + 10= 82
em= 46/50
Przyzwyczajone do ciemności oko wyłapywało najmniejsze detale pomimo mroku, który otulał wnętrze posiadłości. Bez zawahania przekroczyłam próg - darzyłem Percivala absolutnym zaufaniem i wiedziałem, że dołożył wszelkich starań, by cała akcja mogła przebiec gładko. Bezszelestnie zakradlśmy się do środka, a cel wydawał się być na wyciągnięcie ręki. Królujące w wysokim na dwie kondygnacje pomieszczeniu zapraszały na piętro, do sypialni nowego pana na włościach. Krótka wymiana spojrzeń w holu wejściowym była znakiem do rozdzielenia się - Felixa należało oddzielić od jakiegokolwiek wsparcia. Żaden oprych opłacony z kieszeni mojego brata, czy jakiegokolwiek innego arystokraty, który popierał politykę mojego ojca, nie mógł mu tej nocy pomóc. Ani jemu, ani żadnemu przyszłemu Felixowi Evertonowi.Każdy donosiciel podpisywał na siebie wyrok.
Miękkim ruchem pokonywałem kolejne, kamienne stopnie w całkowitej ciszy. Oddychałem płytko, bezgłośnie, nie oglądając się za siebie. Kiedy z Josephine znaleźliśmy się na piętrze, przystanąłem na chwilę, odliczając drzwi - trzecie na lewo, zdaniem dawnej służki właśnie tam znajdowała się główna sypialnia. Bell wkroczyła jako pierwsza - zaskoczyła mnie, kiedy podniosła głos, ale najbardziej istotny był fakt, że jej zaklęcie okazało się skuteczne. Zbudzony głosem mężczyzna poruszył się, jednak zanim zdołał połapać się w tym, co dzieje się wokół niego, ręce i nogi miał już spętane magicznymi kajdanami. Wszystko wydawało się dziać w jednej chwili - unoszący się na łóżku, spętany Felix - a przynajmniej przypuszczaliśmy, że był to właśnie on - ja wyprzedzający Josephine, z impetem wpadający do sypialni i skanujący pokój w poszukiwaniu różdżki, którą zgodnie z moim założeniem wychwyciłem wzrokiem spoczywającą na nakastliku, a następnie ja sięgający po różdżkę mężczyzny, którego zdezorientowany, zaspany wzrok skrzyżował się z moim spojrzenie. W chwili, gdy jego jedyne oręże walki znajdowało się już w moim posiadaniu, jego usta otworzyły się szeroko, a przez płuca przelało powietrze, formując gardłowy krzyk. Dopiero teraz przyjrzałem mu się lepiej, w tych ułamkach sekund dostrzegając młodą twarz - tak młodą, iż dużym eufemizmem byłoby określenie jej jako męskiej. Wiek nie miał jednak znaczenia, a ja nie zawahałem się przed przystawieniem końca własnej różdżki do napiętej skóry szyi Evertona, wypowiadając chłodną formułę zaklęcia. - Silencio.
W tym samym czasie, na parterze posiadłości, Elroyowi i Percivalowi nie udało zaskoczyć się strażnika. Ostrzeżony chybionym urokiem Greengrassa, zdołał obronić się przed skutecznym czarem drugiego ze smokologów, zaraz po tym machając różdżką i przywołując donośny dźwięk trąb, który musiał postawić na nogi pozostałych domowników. Trąby słyszeliśmy zarówno ja i Josephine, a także wartownik, który wyrwał się spod jej drętwoty. Na próżno szukał w śniegu różdżki swojej oraz towarzysza, równie bezskutecznie próbując go ocucić.
rzuty
em Lisa: 43
Miękkim ruchem pokonywałem kolejne, kamienne stopnie w całkowitej ciszy. Oddychałem płytko, bezgłośnie, nie oglądając się za siebie. Kiedy z Josephine znaleźliśmy się na piętrze, przystanąłem na chwilę, odliczając drzwi - trzecie na lewo, zdaniem dawnej służki właśnie tam znajdowała się główna sypialnia. Bell wkroczyła jako pierwsza - zaskoczyła mnie, kiedy podniosła głos, ale najbardziej istotny był fakt, że jej zaklęcie okazało się skuteczne. Zbudzony głosem mężczyzna poruszył się, jednak zanim zdołał połapać się w tym, co dzieje się wokół niego, ręce i nogi miał już spętane magicznymi kajdanami. Wszystko wydawało się dziać w jednej chwili - unoszący się na łóżku, spętany Felix - a przynajmniej przypuszczaliśmy, że był to właśnie on - ja wyprzedzający Josephine, z impetem wpadający do sypialni i skanujący pokój w poszukiwaniu różdżki, którą zgodnie z moim założeniem wychwyciłem wzrokiem spoczywającą na nakastliku, a następnie ja sięgający po różdżkę mężczyzny, którego zdezorientowany, zaspany wzrok skrzyżował się z moim spojrzenie. W chwili, gdy jego jedyne oręże walki znajdowało się już w moim posiadaniu, jego usta otworzyły się szeroko, a przez płuca przelało powietrze, formując gardłowy krzyk. Dopiero teraz przyjrzałem mu się lepiej, w tych ułamkach sekund dostrzegając młodą twarz - tak młodą, iż dużym eufemizmem byłoby określenie jej jako męskiej. Wiek nie miał jednak znaczenia, a ja nie zawahałem się przed przystawieniem końca własnej różdżki do napiętej skóry szyi Evertona, wypowiadając chłodną formułę zaklęcia. - Silencio.
W tym samym czasie, na parterze posiadłości, Elroyowi i Percivalowi nie udało zaskoczyć się strażnika. Ostrzeżony chybionym urokiem Greengrassa, zdołał obronić się przed skutecznym czarem drugiego ze smokologów, zaraz po tym machając różdżką i przywołując donośny dźwięk trąb, który musiał postawić na nogi pozostałych domowników. Trąby słyszeliśmy zarówno ja i Josephine, a także wartownik, który wyrwał się spod jej drętwoty. Na próżno szukał w śniegu różdżki swojej oraz towarzysza, równie bezskutecznie próbując go ocucić.
rzuty
em Lisa: 43
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 48
'k100' : 48
- Szlag - warknął pod nosem, widząc że jego zaklęcie pierw nie wyszło, ale i już po chwili to Percivala zostało zneutralizowane. Mężczyzna zaraz zaczął budzić pozostałych domowników - a mogłoby pójść tak pięknie i spokojnie, gdyby tylko się poddali; gdyby tylko byli tchórzami, chowającymi się w dobrze płatnych pracach i zagłuszających sumienie wraz z głosem moralności właśnie górami galeonów wprost ze skarbca Malfoyów.
Wszystko jednak w końcu wróci do ludzi - każde krzywdy zostaną wynagrodzone i naprawione, a każda zbrodnia otrzyma odpowiednią karę. Był potrzebny czas, aby tego dokonać, jednak trzeba było znać swój cel, do którego się dążyło. Małymi acz pewnymi krokami, dojdą do miejsca, z którego zakończą wojnę i przywrócą pokój w Anglii; dojdą do momentu, w którym skupią się na naprawie tego, co wojna zrujnowała.
- Percival na korytarz, możemy mieć towarzystwo, zajmę się w nim, sprawdź jak pozostali sobie radzą - nakazał od razu, bo choć był wdzięczny za pomoc lordowi, tak teraz musieli zamiast na podziękowaniach i własnej wymianie zdań skupić się na działaniu. Później doceni jego umiejętności i pomoc, kiedy przetransportują Feliksa do Derby.
Wycelował znów różdżką w kierunku mężczyzny, nie mając zamiaru litować się nad tymi osobami. Jeśli już zdążył obudzić cały dom, kto mógł nie wiedzieć czy nie mieli systemu powiadamiania posiłków? Nie mogli przewidzieć czy nie było to jedyne miejsce, w którym mieli posiłki - może mieli system, którym mieliby powiadomić innych? Ich zabezpieczenie w końcu powodowało, że poza faktem odcięcia ucieczki zdrajcy, odcięli tę i sobie drogą teleportacji. Musieli pierw uporać się ze wszystkimi tutaj w domu. Jak najszybciej tylko mogli. Chciał móc uniknąć otwartego konfliktu, ale wyraźnie nie byli w stanie dokonać - nie tym razem. Ale doprowadzą to co tutaj zaczęli do końca, nie było nawet innej opcji.
- Lamino - zawołał, celując w ochroniarza zdrajcy, zerkając czy Percival opuścił już pomieszczenie kuchni. Nie potrzebował w końcu ochroniarza, i choć doceniał pomoc byłego Notta, czasem musiał przypominać temu, że nie był dzieckiem wymagającym nadzoru.
| rzut + 22 + 20 = 102
Obrażenia 38
EM: 45
Wszystko jednak w końcu wróci do ludzi - każde krzywdy zostaną wynagrodzone i naprawione, a każda zbrodnia otrzyma odpowiednią karę. Był potrzebny czas, aby tego dokonać, jednak trzeba było znać swój cel, do którego się dążyło. Małymi acz pewnymi krokami, dojdą do miejsca, z którego zakończą wojnę i przywrócą pokój w Anglii; dojdą do momentu, w którym skupią się na naprawie tego, co wojna zrujnowała.
- Percival na korytarz, możemy mieć towarzystwo, zajmę się w nim, sprawdź jak pozostali sobie radzą - nakazał od razu, bo choć był wdzięczny za pomoc lordowi, tak teraz musieli zamiast na podziękowaniach i własnej wymianie zdań skupić się na działaniu. Później doceni jego umiejętności i pomoc, kiedy przetransportują Feliksa do Derby.
Wycelował znów różdżką w kierunku mężczyzny, nie mając zamiaru litować się nad tymi osobami. Jeśli już zdążył obudzić cały dom, kto mógł nie wiedzieć czy nie mieli systemu powiadamiania posiłków? Nie mogli przewidzieć czy nie było to jedyne miejsce, w którym mieli posiłki - może mieli system, którym mieliby powiadomić innych? Ich zabezpieczenie w końcu powodowało, że poza faktem odcięcia ucieczki zdrajcy, odcięli tę i sobie drogą teleportacji. Musieli pierw uporać się ze wszystkimi tutaj w domu. Jak najszybciej tylko mogli. Chciał móc uniknąć otwartego konfliktu, ale wyraźnie nie byli w stanie dokonać - nie tym razem. Ale doprowadzą to co tutaj zaczęli do końca, nie było nawet innej opcji.
- Lamino - zawołał, celując w ochroniarza zdrajcy, zerkając czy Percival opuścił już pomieszczenie kuchni. Nie potrzebował w końcu ochroniarza, i choć doceniał pomoc byłego Notta, czasem musiał przypominać temu, że nie był dzieckiem wymagającym nadzoru.
| rzut + 22 + 20 = 102
Obrażenia 38
EM: 45
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pół sekundy – dokładnie tyle potrzebował na zorientowanie się, że popełnili błąd; że posłane przez niego zaklęcie było zbyt słabe, zbyt powolne, by zdążyć sięgnąć celu przed formującą się tarczą; zbyt wątłe, by ją przebić. Zmieszane z białą magią rozproszyło się w powietrzu, a choć on znajdował się już wtedy niemal przy mężczyźnie, nie zdążył powstrzymać go przed podniesieniem alarmu. Przeszywający dźwięk trąb rozdarł powietrze, w pogrążonym we śnie domu rozbrzmiewając nienaturalnie wręcz głośno, wdzierając się do uszu i sprawiając, że w pierwszym odruchu miał ochotę je zatkać. – Psidwacza mać – zaklął pod nosem, eliksir jednak się rozlał; nie było już mowy o tym, by zdołali uniknąć postawienia na nogi wszystkich mieszkańców i strażników – pozostawało im jedynie mieć nadzieję, że Fox i Bell zdołali bez większych przeszkód dotrzeć do gospodarza.
Zacisnął mocniej palce na różdżce, cofając się do tyłu; głoski obezwładniającej inkantacji zatańczyły na jego ustach, zatrzymane jednak przez polecenie padające ze strony Elroya. Rzucił mu krótkie spojrzenie, ledwie zauważalnie kiwając głową; nie miał zamiaru się z nim sprzeczać, ufał jego ocenie sytuacji – był doświadczonym czarodziejem, zdolnym i rozważnym, zresztą: na dyskusje na temat strategii i taktyki nie było czasu. Nie opuszczając różdżki, wyminął go bez słowa, wiedząc, że nie musiał mu przypominać, by na siebie uważał; dźwięk świszczących w powietrzu noży dotarł do niego już na korytarzu, przyspieszył więc kroku, wierząc, że Greengrass za moment do niego dołączy. Wypełniona wyciem alarmu przestrzeń wydała mu się mniejsza niż poprzednio, bardziej klaustrofobiczna; rozglądał się uważnie, spodziewając się mającego nadejść lada chwila ataku, wzdrygając się na dźwięk trzaskających gdzieś ponad nim drzwi. Lęk rozlał się gdzieś za mostkiem, zdusił go jednak w zarodku, zamknął za barierami wzniesionymi w umyśle i zaryglował, póki co odpychając od siebie niepotrzebne emocje; oklumencja pomagała mu nie dać się im ponieść, skupić wyłącznie na tym, co znajdowało się przed nim. Nie mógł pozwolić sobie na rozproszenia, zwłaszcza, gdy tuż przed nim rozległ się tupot szybkich kroków – a wchodząc z powrotem do głównego holu dostrzegł poruszenie w półmroku, czarną sylwetkę biegnącą prosto ku niemu; dwa uderzenia serca wystarczyły na upewnienie się, że nie był to żaden z jego sojuszników. – Drętwota – wypowiedział wyraźnie, kierując różdżkę ku strażnikowi, tym razem nie dbając już o zachowanie milczenia; ten okręt zdążył odpłynąć i zatonąć, aktualnie opadając na dno głębokiego oceanu – dyskrecja nie miała już sensu, teraz liczył się wyłącznie czas. Musieli opuścić dom jak najszybciej; wątpił, by jego ochrona ograniczała się do obstawy obecnej w środku – był niemal pewien, że w razie ataku wzywano posiłki.
Nadbiegnięcie drugiego strażnika sprawiło, że błyskawicznie się obrócił, szukając go wzrokiem. – Ventum rota – rzucił, tym razem chcąc w ten sposób nie tylko unieruchomić czarodzieja, ale i tymczasowo zablokować korytarz, z którego właśnie wybiegał; upewnić się, że nikt więcej stamtąd nie nadbiegnie – przynajmniej przez chwilę, przez tych parę sekund, których potrzebowali na przegrupowanie się i opuszczenie posiadłości. Rozejrzał się dookoła, spojrzeniem błądząc po schodach; gdzie byli Frederick i Josephine?
| 1. drętwota; 2. ST wybudzenia; 3. ventum rota
Zacisnął mocniej palce na różdżce, cofając się do tyłu; głoski obezwładniającej inkantacji zatańczyły na jego ustach, zatrzymane jednak przez polecenie padające ze strony Elroya. Rzucił mu krótkie spojrzenie, ledwie zauważalnie kiwając głową; nie miał zamiaru się z nim sprzeczać, ufał jego ocenie sytuacji – był doświadczonym czarodziejem, zdolnym i rozważnym, zresztą: na dyskusje na temat strategii i taktyki nie było czasu. Nie opuszczając różdżki, wyminął go bez słowa, wiedząc, że nie musiał mu przypominać, by na siebie uważał; dźwięk świszczących w powietrzu noży dotarł do niego już na korytarzu, przyspieszył więc kroku, wierząc, że Greengrass za moment do niego dołączy. Wypełniona wyciem alarmu przestrzeń wydała mu się mniejsza niż poprzednio, bardziej klaustrofobiczna; rozglądał się uważnie, spodziewając się mającego nadejść lada chwila ataku, wzdrygając się na dźwięk trzaskających gdzieś ponad nim drzwi. Lęk rozlał się gdzieś za mostkiem, zdusił go jednak w zarodku, zamknął za barierami wzniesionymi w umyśle i zaryglował, póki co odpychając od siebie niepotrzebne emocje; oklumencja pomagała mu nie dać się im ponieść, skupić wyłącznie na tym, co znajdowało się przed nim. Nie mógł pozwolić sobie na rozproszenia, zwłaszcza, gdy tuż przed nim rozległ się tupot szybkich kroków – a wchodząc z powrotem do głównego holu dostrzegł poruszenie w półmroku, czarną sylwetkę biegnącą prosto ku niemu; dwa uderzenia serca wystarczyły na upewnienie się, że nie był to żaden z jego sojuszników. – Drętwota – wypowiedział wyraźnie, kierując różdżkę ku strażnikowi, tym razem nie dbając już o zachowanie milczenia; ten okręt zdążył odpłynąć i zatonąć, aktualnie opadając na dno głębokiego oceanu – dyskrecja nie miała już sensu, teraz liczył się wyłącznie czas. Musieli opuścić dom jak najszybciej; wątpił, by jego ochrona ograniczała się do obstawy obecnej w środku – był niemal pewien, że w razie ataku wzywano posiłki.
Nadbiegnięcie drugiego strażnika sprawiło, że błyskawicznie się obrócił, szukając go wzrokiem. – Ventum rota – rzucił, tym razem chcąc w ten sposób nie tylko unieruchomić czarodzieja, ale i tymczasowo zablokować korytarz, z którego właśnie wybiegał; upewnić się, że nikt więcej stamtąd nie nadbiegnie – przynajmniej przez chwilę, przez tych parę sekund, których potrzebowali na przegrupowanie się i opuszczenie posiadłości. Rozejrzał się dookoła, spojrzeniem błądząc po schodach; gdzie byli Frederick i Josephine?
| 1. drętwota; 2. ST wybudzenia; 3. ventum rota
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 17
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 4, 2, 7, 6, 2, 6, 8, 2
--------------------------------
#3 'k100' : 24
#1 'k100' : 17
--------------------------------
#2 'k8' : 6, 4, 2, 7, 6, 2, 6, 8, 2
--------------------------------
#3 'k100' : 24
Everton próbował zerwać się do ucieczki. Przerażony, wydał z siebie niemy krzyk, po czym wyrwał z łóżka i runął na podłogę, tuż pod moje nogi. Magiczne kajdany nie pozwoliły mu na ruch, choć te, które pętały nadgarstki, po chwili zmieniły się w biały pył, uwalniając górne kończyny. Czar nie był idealny - ale wystarczający, by uniemożliwić młodemu mężczyźnie przekreślenie naszych planów. Uniosłem spojrzenie na Josie; z niższego piętra dało się słyszeć wiązki inkantacji. Przeszywający dźwięk alarmu musiał obudzić pozostałych wartowników - ale tego przecież się spodziewaliśmy. Felix próbował wykazać się zwinnością - wiedziony paniką zaczął pełznąć po podłodze, co udaremniłem mu z łatwością, następując butem na jedną dłoń, a drugą łapiąc i wykręcając pod nieludzko przyjemnym kątem. Widziałem jedynie jak jego spowita w półmroku twarz wykrzywia się od bólu, w całkowitej ciszy.
- Współpracuj, albo połamię ci obie ręce - mój głos był chłodny i nie miał w sobie krzty wysublimowania - to nie było przesłuchanie, bym bawił się w manipulacje, zamierzałem dopełnić groźby w przypadku złamania zasad - Everton musiał to poczuć, ból był świetnym nośnikiem dosadnych komunikatów. Przez chwilę stawiał mi opór - próbował wyrwać się z uścisku, ale im więcej siły wkładał w szarpaninę, tym mocniej obrywał. Być może próbował kupić sobie czas, czekając na wybawienie - zapewne słusznie, bo w kierunku Josie, z głębi korytarza, kierował się jeden ze strażników. Pomimo ciemności panującej w pomieszczeniu i zaspania, kobieca sylwetka nie była trudna do przeoczenia - uniósł więc różdżkę, bez zająknięcia przywołując czarnomagiczną inkantację i celując w jej nogi.
- Luxatio - dokładnie w tej samej chwili, gdy wiązka zaklęcia pomknęła w kierunku policjantki, ja skierowałem koniec swojej różdżki w kierunku okna, które otworzyło się zgodnie z moją wolą, wypełniając sypialnię przenikliwym, mroźnym powietrzem. Jedną ręką nadal trzymałem nadgarstek Felixa, podczas gdy druga mogła posługiwać się różdżką. - Accio miotła - zażądałem. Byliśmy bliscy osiągnięcia celu. Elroy i Percival wiedzieli, że w przypadku zaognienia sytuacji mieli się wycofać. Mieliśmy zbyt niewielu dobrych ludzi, by ryzykować. - Weź moją miotłę i chłopaka. - Rozkazałem Bell; była sprawna, wiedziałem, że poradzi sobie z wierzgającym Evertonem - a także z lecącą w jej kierunku klątwą.
rzuty - strażnik zaatakowany przez Elroya oberwał, pozostali dwaj obronili się, Josie jest atakowana, zaklęcie Lisa udane
- Współpracuj, albo połamię ci obie ręce - mój głos był chłodny i nie miał w sobie krzty wysublimowania - to nie było przesłuchanie, bym bawił się w manipulacje, zamierzałem dopełnić groźby w przypadku złamania zasad - Everton musiał to poczuć, ból był świetnym nośnikiem dosadnych komunikatów. Przez chwilę stawiał mi opór - próbował wyrwać się z uścisku, ale im więcej siły wkładał w szarpaninę, tym mocniej obrywał. Być może próbował kupić sobie czas, czekając na wybawienie - zapewne słusznie, bo w kierunku Josie, z głębi korytarza, kierował się jeden ze strażników. Pomimo ciemności panującej w pomieszczeniu i zaspania, kobieca sylwetka nie była trudna do przeoczenia - uniósł więc różdżkę, bez zająknięcia przywołując czarnomagiczną inkantację i celując w jej nogi.
- Luxatio - dokładnie w tej samej chwili, gdy wiązka zaklęcia pomknęła w kierunku policjantki, ja skierowałem koniec swojej różdżki w kierunku okna, które otworzyło się zgodnie z moją wolą, wypełniając sypialnię przenikliwym, mroźnym powietrzem. Jedną ręką nadal trzymałem nadgarstek Felixa, podczas gdy druga mogła posługiwać się różdżką. - Accio miotła - zażądałem. Byliśmy bliscy osiągnięcia celu. Elroy i Percival wiedzieli, że w przypadku zaognienia sytuacji mieli się wycofać. Mieliśmy zbyt niewielu dobrych ludzi, by ryzykować. - Weź moją miotłę i chłopaka. - Rozkazałem Bell; była sprawna, wiedziałem, że poradzi sobie z wierzgającym Evertonem - a także z lecącą w jej kierunku klątwą.
rzuty - strażnik zaatakowany przez Elroya oberwał, pozostali dwaj obronili się, Josie jest atakowana, zaklęcie Lisa udane
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Wiedział doskonale, że ich priorytetem nie była teraz walka - ich priorytetem było wyprowadzenie Felixa, więc kiedy tylko mężczyzna nie obronił się przed wycelowanym w niego zaklęciem przybierającym formę raniących ostrzy, wykonał krok w tył. Nie musieli walczyć teraz, powinni upewnić się, że Frederick i Josephine opuszczą dom z ich celem.
Nie mógł jednak pozwolić, aby mężczyzna ruszył się za nimi w pogoń, więc zaraz wycelował pod jego nogi kolejne zaklęcie, aby nieco go unieruchomić.
- Orcumiano - rzucił, aby pod nogami mężczyzny powstał dół uniemożliwiający mu tak łatwą pogoń. Wszczął hałas, tyle już wystarczyło, aby narobił im kłopotów - ale jednocześnie był ranny już i nie potrzebował wiele, aby go przewalić. Elroy wiedział w końcu, że zaklęcie ostrzy, którego na nim użył, wcale nie należało do najdelikatniejszych z zakresu uroków, jednak nie był to czas, aby martwić się rannymi. Oni, ci ludzie współpracujący z rządem, nie martwili się stosami, które płonęły, a na których znajdywali się mugole.
Zaklęcie się nie powiodło, a gdyby nie wychowanie, z pewnością zakląłby soczyście pod nosem, nie będąc zadowolony z takiego obrotu sytuacji. Zamiast tego zacisnął wargi w wąską linię, czując jak emocje przejmują nad nim władzę. Musiał się opanować. Złość nigdy nie była jego najlepszym doradcą, a mimo to w tym momencie nie potrafił się uspokoić, na samą myśl że ci ludzie przyczynili się w pewien sposób do strat nie tylko światka niemagicznego, ale i tego czarodziejskiego. Jak wielu tych obdarowanych magią miało w rodzinach tych, którzy nie potrafili nad nią panować?
Wycelował w agresywnym geście w szafki wypełnione talerzami jak i najpewniej prowiantem. Niech się rozsypią, niech to wszystko poleci w i tak już rannego czarodzieja.
- Bombarda - zainkantował pewnie, wykonując odpowiedni ruch, aby materiały się rozsypały i utrudniły temu podczłowiekowi potencjalną pogoń za nimi. Niech się tutaj wykrwawi, będzie miał wszystko na co zasłużył za cały ból, który sprowadził na tych ludzi popieraniem tego, co było dla niego wygodne. Czy ich świat był aż tak skorumpowany? Że byli w stanie wydawać bezbronnych za... za co? Za dom? Za galeony? Za pustą obietnicę bezpieczeństwa?
Nie był bezpieczny. Ani Felix, ani nikt inny kto kiedykolwiek postanowi przyczynić się do krzywdy tych, którzy nawet nie potrafią się bronić. Mieć przewagę i wykorzystywać ją w tak brutalny sposób było rzeczom uwłaczającą i nieludzką.
Uniósł rękaw do góry, zasłaniając usta i wycofując się z kuchni, bo udana bombarda rozpyliła w powietrzu mąkę. Można było również usłyszeć jakiś trzask - naczyń z szafki, może i samej szafki. Chociaż na moment utrudni to pogoń, a kto mógł wiedzieć czy lord Nott nie potrzebował jego pomocy?
- Są na górze? - rzucił do mężczyzny pobieżnie, zaraz przenosząc wzrok na innych strażników i unosząc różdżkę, będąc gotowym do ataku i obrony.
| [size=1]Rzuty; Orcumiano nieudane, bombarda za 87[/url]
Nie mógł jednak pozwolić, aby mężczyzna ruszył się za nimi w pogoń, więc zaraz wycelował pod jego nogi kolejne zaklęcie, aby nieco go unieruchomić.
- Orcumiano - rzucił, aby pod nogami mężczyzny powstał dół uniemożliwiający mu tak łatwą pogoń. Wszczął hałas, tyle już wystarczyło, aby narobił im kłopotów - ale jednocześnie był ranny już i nie potrzebował wiele, aby go przewalić. Elroy wiedział w końcu, że zaklęcie ostrzy, którego na nim użył, wcale nie należało do najdelikatniejszych z zakresu uroków, jednak nie był to czas, aby martwić się rannymi. Oni, ci ludzie współpracujący z rządem, nie martwili się stosami, które płonęły, a na których znajdywali się mugole.
Zaklęcie się nie powiodło, a gdyby nie wychowanie, z pewnością zakląłby soczyście pod nosem, nie będąc zadowolony z takiego obrotu sytuacji. Zamiast tego zacisnął wargi w wąską linię, czując jak emocje przejmują nad nim władzę. Musiał się opanować. Złość nigdy nie była jego najlepszym doradcą, a mimo to w tym momencie nie potrafił się uspokoić, na samą myśl że ci ludzie przyczynili się w pewien sposób do strat nie tylko światka niemagicznego, ale i tego czarodziejskiego. Jak wielu tych obdarowanych magią miało w rodzinach tych, którzy nie potrafili nad nią panować?
Wycelował w agresywnym geście w szafki wypełnione talerzami jak i najpewniej prowiantem. Niech się rozsypią, niech to wszystko poleci w i tak już rannego czarodzieja.
- Bombarda - zainkantował pewnie, wykonując odpowiedni ruch, aby materiały się rozsypały i utrudniły temu podczłowiekowi potencjalną pogoń za nimi. Niech się tutaj wykrwawi, będzie miał wszystko na co zasłużył za cały ból, który sprowadził na tych ludzi popieraniem tego, co było dla niego wygodne. Czy ich świat był aż tak skorumpowany? Że byli w stanie wydawać bezbronnych za... za co? Za dom? Za galeony? Za pustą obietnicę bezpieczeństwa?
Nie był bezpieczny. Ani Felix, ani nikt inny kto kiedykolwiek postanowi przyczynić się do krzywdy tych, którzy nawet nie potrafią się bronić. Mieć przewagę i wykorzystywać ją w tak brutalny sposób było rzeczom uwłaczającą i nieludzką.
Uniósł rękaw do góry, zasłaniając usta i wycofując się z kuchni, bo udana bombarda rozpyliła w powietrzu mąkę. Można było również usłyszeć jakiś trzask - naczyń z szafki, może i samej szafki. Chociaż na moment utrudni to pogoń, a kto mógł wiedzieć czy lord Nott nie potrzebował jego pomocy?
- Są na górze? - rzucił do mężczyzny pobieżnie, zaraz przenosząc wzrok na innych strażników i unosząc różdżkę, będąc gotowym do ataku i obrony.
| [size=1]Rzuty; Orcumiano nieudane, bombarda za 87[/url]
Hope's not gone
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ciszę uśpionego domu, jeszcze do niedawna nieprzyjemnie wgniatającą się w uszy i zapewniającą ulotne poczucie pozornego bezpieczeństwa, bardzo szybko zastąpił chaos; nieopanowany, niemożliwy do powstrzymania jeszcze zanim zawył alarm, zaklęcie po zaklęciu przeradzający się w regularną walkę, dla nich wszystkich stanowiącą jednoznaczny sygnał: musieli się wycofać. Obezwładnienie wszystkich strażników nie było ich celem, nie mogli pozwolić sobie na spędzenie tu kolejnych kilkudziesięciu minut; zależało im wyłącznie na gospodarzu tego domu, na śpiącym gdzieś na górnym piętrze zdrajcy, który – na co Percival miał nadzieję – powinien znajdować się już w rękach Josephine i Fredericka. Na szczycie schodów nie dostrzegał do prawda żadnego z nich, ale też się tego nie spodziewał; było mało prawdopodobne, by zdecydowali się na powrót tą samą drogą, czekanie na nich nie miało sensu – zabezpieczyć ich odwrót mogli inaczej, spowalniając ludzi ministerstwa i upewniając się, że żaden pościg za nimi nie ruszy.
Zrobił kilka kolejnych kroków w stronę wyjściowych drzwi, gdy jedno z jego zaklęć sięgnęło klatki piersiowej czarodzieja, a drugie tymczasowo zablokowało korytarz, odpychając wszystkich zmierzających do holu od strony bocznego przejścia. Gwałtowny ruch powietrza sprawił, że słabe światło zamigotało, a od ściany oderwał się fragment boazerii, nie zwrócił jednak uwagi ani na unoszący się w górę tynk, ani wściekły krzyk uwięzionego w wirze strażnika; uniósł różdżkę, gotów zaatakować następną osobę, która pojawiłaby się w holu, zamiast tego zobaczył jednak nadbiegającego Elroya. – Tak – odparł szybko, dla potwierdzenia kiwając głową; na więcej nie mieli czasu. – Wycofujemy się – powiedział, w tonie jego głosu nie było jednak rozkazu; na ostatnich sylabach zatańczył ledwie widoczny znak zapytania, świadczący, że nie tyle podejmował decyzję – co wyrażał gotowość, jednocześnie szukając u starszego czarodzieja jednoznacznego potwierdzenia.
Nagły ruch gdzieś na schodach zwrócił jego uwagę; odwrócił się błyskawicznie, instynktownie kierując różdżkę w tamtym kierunku, a później otwierając szerzej oczy; starszy mężczyzna, który zatrzymał się przy balustradzie, miał na sobie długi szlafrok i szlafmycę, co bez wątpienia świadczyło o tym, że odgłosy bitwy wyrwały go z głębokiego snu, jednak spojrzenie miał już przytomne – a różdżka skierowana w ich stronę nie pozwoliła Percivalowi zareagować inaczej. – Telamo sacculo – wypowiedział pewnie, wykonując krótkie szarpnięcie nadgarstkiem; zaklęcie nie było groźne, ale istniała szansa, że przy odrobinie szczęścia zaplątany w pajęczynę czarodziej spadnie ze schodów. – Musimy się upewnić, czy udało im się uciec – rzucił jeszcze, będąc już prawie przy drzwiach; jeden krok i na plecach poczuł chłód nocnego powietrza, lodowaty wiatr wdarł się pod ubranie, zmierzwił włosy i szarpnął połami ciemnej peleryny. Rozejrzał się – szukając towarzystwa, sprawdzając, czy do domu zbiegali się już inni; gdzieś dalej, może pięćdziesiąt metrów od nich, zauważył błyskające w okolicach drogi światła, znajdowały się jednak zbyt daleko, by był w stanie zgadnąć, czym były. Nie planował też czekać na ich nadejście; znalazłszy się na zewnątrz, gwizdnął głośno, chcąc przywołać do siebie Wichroskrzydłego i, być może, kupić dla nich kilka cennych sekund.
Zrobił kilka kolejnych kroków w stronę wyjściowych drzwi, gdy jedno z jego zaklęć sięgnęło klatki piersiowej czarodzieja, a drugie tymczasowo zablokowało korytarz, odpychając wszystkich zmierzających do holu od strony bocznego przejścia. Gwałtowny ruch powietrza sprawił, że słabe światło zamigotało, a od ściany oderwał się fragment boazerii, nie zwrócił jednak uwagi ani na unoszący się w górę tynk, ani wściekły krzyk uwięzionego w wirze strażnika; uniósł różdżkę, gotów zaatakować następną osobę, która pojawiłaby się w holu, zamiast tego zobaczył jednak nadbiegającego Elroya. – Tak – odparł szybko, dla potwierdzenia kiwając głową; na więcej nie mieli czasu. – Wycofujemy się – powiedział, w tonie jego głosu nie było jednak rozkazu; na ostatnich sylabach zatańczył ledwie widoczny znak zapytania, świadczący, że nie tyle podejmował decyzję – co wyrażał gotowość, jednocześnie szukając u starszego czarodzieja jednoznacznego potwierdzenia.
Nagły ruch gdzieś na schodach zwrócił jego uwagę; odwrócił się błyskawicznie, instynktownie kierując różdżkę w tamtym kierunku, a później otwierając szerzej oczy; starszy mężczyzna, który zatrzymał się przy balustradzie, miał na sobie długi szlafrok i szlafmycę, co bez wątpienia świadczyło o tym, że odgłosy bitwy wyrwały go z głębokiego snu, jednak spojrzenie miał już przytomne – a różdżka skierowana w ich stronę nie pozwoliła Percivalowi zareagować inaczej. – Telamo sacculo – wypowiedział pewnie, wykonując krótkie szarpnięcie nadgarstkiem; zaklęcie nie było groźne, ale istniała szansa, że przy odrobinie szczęścia zaplątany w pajęczynę czarodziej spadnie ze schodów. – Musimy się upewnić, czy udało im się uciec – rzucił jeszcze, będąc już prawie przy drzwiach; jeden krok i na plecach poczuł chłód nocnego powietrza, lodowaty wiatr wdarł się pod ubranie, zmierzwił włosy i szarpnął połami ciemnej peleryny. Rozejrzał się – szukając towarzystwa, sprawdzając, czy do domu zbiegali się już inni; gdzieś dalej, może pięćdziesiąt metrów od nich, zauważył błyskające w okolicach drogi światła, znajdowały się jednak zbyt daleko, by był w stanie zgadnąć, czym były. Nie planował też czekać na ich nadejście; znalazłszy się na zewnątrz, gwizdnął głośno, chcąc przywołać do siebie Wichroskrzydłego i, być może, kupić dla nich kilka cennych sekund.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 47
'k100' : 47
Kiedy czarnomagiczna klątwa ugodziła Josephine, zareagowałem natychmiast. Dostrzegając ból, który grymasem przeszył jej oblicze, wyminąłem ją, tym samym wciągając głębiej do sypialni pana domu, samemu zaś zatrzymując się na progu drzwi prowadzących na korytarz, gdzie spodziewałem się napastnika. Nie opuszczając różdżki, instynktownie wiedziałem, gdzie celować - promień złowrogiego zaklęcia był moim kompasem. Pomimo mroku, moje czujne oko natychmiast wychwyciło drobny ruch, bezbłędnie lokalizując cel. Uniosłem nadgarstek, w ślad za ruchem wypowiadając inkantację chłodnym głosem. - Lamino glacio - Wiedziałem, jakie konsekwencje niósł ze sobą urok. Od mojego powrotu na Wyspy coraz częściej gościł na moich ustach, zadając straty wrogowi. Chciałem tego - odwdzięczyć się czarnoksiężnikowi za skrzywdzenie jednej z nas, za bratanie się z wrogiem. Chciałem jego śmierci - bo każda jedna oznaczała uszczuplenie szeregów Rycerzy Walpurgii - jednocześnie popychając mnie głębiej w mrok, gdzie odebranie życia wiązało się z poczuciem satysfakcji. Nie pytałem już własnego odbicia, czy nadal byłem tym samym Lisem. Nie byłem. Obserwowałem jak czarnoksiężnik unosi różdżkę, jak wypowiada formułę zaklęcia obronnego - na próżno. Nim pod siłą przebijających go na wylot sopli upadł na posadzkę, wydał z siebie zduszony jęk. Ściskając różdżkę w dłoni uniósł na mnie oczy, a ja żałowałem, że nie może ujrzeć mojej twarzy - twarzy tego, który dokonał samosądu, wydając na niego wyrok śmierci. Być może moja sylwetka była mu znana z plakatów - ale w ciemności pozostawałem anonimowy. Nawet jeśli chciał odpowiedzieć kontrofensywą, rany były zbyt głębokie, by mógł cokolwiek zrobić. Pełen opanowania spojrzałem przez ramię, by skontrolować sytuację - pomimo poniesionych obrażeń Josephine odnalazła w sobie wystarczająco siły, by uprowadzić młodego mężczyznę. Dźwięki dochodzące z parteru sugerowały, że Elroy i Percival nadal walczyli - ale nasz cel został już osiągnięty. Byłem o nich spokojny - a w razie wypadku gotów do działania. Wybiegłem na schody, chcąc upewnić się, czy sytuacja była pod kontrolą. Widziałem jak powoli wycofywali się w kierunku wyjścia. - Mamy go - krzyknąłem jedynie, dając im tym samym ostateczny znak do odwrotu, po czym kilkoma susami pokonałem schody, wracając do sypialni. Josephine była już gotowa do odlotu. - Accio miotła Josephine - zażądałem. Nic już nie było w stanie przeszkodzić nam w powodzeniu całej akcji.
rzut i tutaj
rzut i tutaj
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Wioska Flash
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Staffordshire