Ogrody
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dużo kolorowych kwiatków i krzaków :p
Dużo kolorowych kwiatków i krzaków :p
Dziwnie było przenieść się do rezydencji, dzierżąc w dłoni różdżkę. Miejsce, które do tej pory było nieskalane rzucanymi przez niego zaklęciami, nawet tymi najmniejszymi, miało się nagle stać areną pojedynku. Patrząc na Ritę chciał wierzyć, że potraktuje to jako dobrą zabawę i zwykłą rozgrzewkę, ale ta kobieta była... cóż, nie chciałby się znaleźć z nią sam na sam w ciemnym zaułku, nie znając jej wcześniej nie mając czystego sumienia. A już na pewno nie znalazłby w sobie dość odwagi, by wypić choćby kropelkę płynu podanego jej ręką. Zakasał rękawy, przesuwając palcami po całej powierzchni różdżki, jakby wciąż nie był do końca przekonany, że to wszystko dzieje się naprawę. Postanowił skorzystać z różdżki ojca, bo ostatnie wydarzenia pokazały, że przebywając w świecie magii nie mógł funkcjonować bez różdżki i nie wzbudzać podejrzeń. Do tej pory udawało mu się więcej czasu spędzać w rezydencji, gdzie nikt nie patrzył mu przez ramię; teraz jednak okazywało się, że częściej bywa poza domem niż w nim.
- Nie martw się o moją ptaszynę, niedługo zamknę ją w klatce, gdzie jej miejsce - odpowiedział z malowniczym uśmiechem, by nadać swoim słowom żartobliwy wymiar. Zabawa polegała jednak na tym, by umieć uczynić żart z rzeczywistości, balansując przy tym umiejętnie grą słów. Może faktycznie nieco racji miał ten, który niegdyś stwierdził, że potęga słowa jest stokroć silniejsza od najpotężniejszej mocy? O ileż większą satysfakcję daje pokonanie przeciwnika słowem, zamiast uciekania się do przemocy. A uwodzenie kobiet? Chyba każdy mężczyzna zdaje sobie sprawę z tego, jaką potęgą są zwykłe komplementy, umiejętnie serwowane bez zbytniego przepychu i dodatków, które uczyniłyby je wymuszonymi i śmiesznymi.
Stanął naprzeciw niej, mierząc ją spojrzeniem i kłaniając się elegancko w odpowiednim momencie. Na chwilę stracił czujność i nie zdążył nawet unieść różdżki, gdy wystrzelone w jego stronę zaklęcie ugodziło go prosto w piersi i na moment odebrało dech, by sekundę później ciche ogrody okalające rezydencję rozległy się dudniącym kichnięciem. Jakiekolwiek zaklęcie obronne nie wchodziło tu w grę; chciał czy nie, Rita go zaskoczyła i musiał teraz z bólem, między jednym a drugim kichnięciem przyznać jej chwilową wyższość. Zgiął się wpół, przytykając dłoń do nosa, by przynajmniej stłumić oddech potężnego kichnięcia, chyba milionowego z kolei.
- To było bardzo - kichnięcie - złośliwe i typowe dla cie... - dwa kichnięcia pod rząd - zaklęcie - wyjęczał, dziękując Merlinowi za to, że zaklęcie powodowało jedynie nieprzyjemne kichnięcia i nie musiał latać jak ogłupiały w poszukiwaniu chusteczek. Rita umarłaby ze śmiechu, widząc poważanego szlachcica z zasmarkanym nosem. Wciąż pochylony skierował różdżkę w jej stronę i, korzystając z sekundowej przerwy między kichnięciami, wystękał: - Albalis!
Miał tylko nadzieję, że zaklęcie wypowiedziane niewyraźnym tonem podziała i Rita zniknie na chwilę pod gradem kolorowych śnieżek. Oczami wyobraźni widział już kobietę w roli wielobarwnego bałwana zdobiącego jego ogród w środku zimy.
*Wyczarowuje różnokolorowe śnieżki w kierunku przeciwnika. ST 30
- Nie martw się o moją ptaszynę, niedługo zamknę ją w klatce, gdzie jej miejsce - odpowiedział z malowniczym uśmiechem, by nadać swoim słowom żartobliwy wymiar. Zabawa polegała jednak na tym, by umieć uczynić żart z rzeczywistości, balansując przy tym umiejętnie grą słów. Może faktycznie nieco racji miał ten, który niegdyś stwierdził, że potęga słowa jest stokroć silniejsza od najpotężniejszej mocy? O ileż większą satysfakcję daje pokonanie przeciwnika słowem, zamiast uciekania się do przemocy. A uwodzenie kobiet? Chyba każdy mężczyzna zdaje sobie sprawę z tego, jaką potęgą są zwykłe komplementy, umiejętnie serwowane bez zbytniego przepychu i dodatków, które uczyniłyby je wymuszonymi i śmiesznymi.
Stanął naprzeciw niej, mierząc ją spojrzeniem i kłaniając się elegancko w odpowiednim momencie. Na chwilę stracił czujność i nie zdążył nawet unieść różdżki, gdy wystrzelone w jego stronę zaklęcie ugodziło go prosto w piersi i na moment odebrało dech, by sekundę później ciche ogrody okalające rezydencję rozległy się dudniącym kichnięciem. Jakiekolwiek zaklęcie obronne nie wchodziło tu w grę; chciał czy nie, Rita go zaskoczyła i musiał teraz z bólem, między jednym a drugim kichnięciem przyznać jej chwilową wyższość. Zgiął się wpół, przytykając dłoń do nosa, by przynajmniej stłumić oddech potężnego kichnięcia, chyba milionowego z kolei.
- To było bardzo - kichnięcie - złośliwe i typowe dla cie... - dwa kichnięcia pod rząd - zaklęcie - wyjęczał, dziękując Merlinowi za to, że zaklęcie powodowało jedynie nieprzyjemne kichnięcia i nie musiał latać jak ogłupiały w poszukiwaniu chusteczek. Rita umarłaby ze śmiechu, widząc poważanego szlachcica z zasmarkanym nosem. Wciąż pochylony skierował różdżkę w jej stronę i, korzystając z sekundowej przerwy między kichnięciami, wystękał: - Albalis!
Miał tylko nadzieję, że zaklęcie wypowiedziane niewyraźnym tonem podziała i Rita zniknie na chwilę pod gradem kolorowych śnieżek. Oczami wyobraźni widział już kobietę w roli wielobarwnego bałwana zdobiącego jego ogród w środku zimy.
*Wyczarowuje różnokolorowe śnieżki w kierunku przeciwnika. ST 30
Ostatnio zmieniony przez Colin Fawley dnia 20.09.15 21:46, w całości zmieniany 2 razy (Reason for editing : pogrubienia :v)
The member 'Colin Fawley' has done the following action : Rzut kośćmi
'k100' : 52
'k100' : 52
Rita zachichotała. Złośliwie, to prawda! Ale jednak. Niemal beztroski odgłos wydobywający się z jej ust był czymś tak bardzo niepasującym do podłej alchemiczki, że niemal niepokojącym. Przez sekundę w jej ciemnych oczach błysnęło rozbawienie, które niestety szybko ostudziła jego kontra. Najwyraźniej zbyt się zajęła swoim małym triumfem, by podjąć jakąkolwiek próbę odbicia nadciągającego zaklęcia. Zdołała tylko unieść jedno ramię w obronnym odruchu, by osłonić oczy. Uderzenia śnieżek nie były w żaden sposób bolesne, ale ukłucia chłodu sprawiły, że skrzywiła delikatnie wargi w wyrazie niezadowolenia. Gdy ostrzał ustał, opuściła ramię i potrząsnęła głową, by strząsnąć z włosów kolorowy śnieg. W otaczającym ich cieple, śnieżki zaczęły szybko topnieć, spływając po jej skórze i ubraniach w wielobarwnych strumieniach. Wzdrygnęła się, gdy odrobina śniegu zsunęła się po jej karku dokładnie za kołnierz koszuli. Musiała wyglądać uroczo.
- Naprawdę? - zapytała z czymś co zabrzmiało jak politowanie, unosząc przy tym lekko jedną brew. - Są przecież lepsze sposoby żebym zrobiła się mokra. - dodała z drapieżnym uśmieszkiem. Nie zwlekała dłużej, nie chcąc dawać mu więcej czasu na przygotowanie ewentualnej obrony. Machnęła różdżką, posyłając w jego stronę kolejne zaklęcie - Balneo!*
* Oblewa ofiarę zimną wodą w takiej ilości, jaka zmieściłaby się w jednym wiadrze (często używane podczas sprzeczek małżeńskich). ST 15
- Naprawdę? - zapytała z czymś co zabrzmiało jak politowanie, unosząc przy tym lekko jedną brew. - Są przecież lepsze sposoby żebym zrobiła się mokra. - dodała z drapieżnym uśmieszkiem. Nie zwlekała dłużej, nie chcąc dawać mu więcej czasu na przygotowanie ewentualnej obrony. Machnęła różdżką, posyłając w jego stronę kolejne zaklęcie - Balneo!*
* Oblewa ofiarę zimną wodą w takiej ilości, jaka zmieściłaby się w jednym wiadrze (często używane podczas sprzeczek małżeńskich). ST 15
She wears strength and darkness equally well
The girl has always been half goddess, half hell.
The girl has always been half goddess, half hell.
Rita Sheridan
Zawód : Trucicielka, lichwiarka, hazardzistka
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
The black heart angels calling
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
With kisses on my mouth
There's poison in the water
The words are falling out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Rita Sheridan' has done the following action : Rzut kośćmi
'k100' : 34
'k100' : 34
Jego chwila triumfu trwała żałośnie krótko, chociaż i tak znacznie dłużej od tego nieszczęsnego wydarzenia, gdy znów miał się sprawdzić jako mężczyzna... i sprawdził się przez szalone dwie minuty stając na wysokości zadania. Rita łaskawie nie wracała do tego wydarzenia, co Colinowi było zdecydowanie na rękę, jednak rzucone przed chwilą zaklęcie znów nieświadomie przywróciło obraz tamtej sytuacji. Na szczęście ponure wspomnienia szybko zostały przerwane łagodnym i litościwym chluśnięciem wody, które zmoczyło każdy centymetr jego ciała, a strużki i krople ściekały z niego jak z mokrego psa.
- I są lepsze - kichnięcie - sposoby, by ostudzić - kichnięcie - rozpalonego mężczyznę - zripostował, co przy ciągłym kichaniu z oczywistych względów nie mogło mieć jakiegoś groźnego wydźwięku. Trzydziestopięcioletni facet stojący na środku ogrodu z uniesioną różdżką, mokry jak jakaś kura, a właściwie to stado kur, i kichający co chwila? Gdyby zobaczył go teraz twórca arystokratycznego spisu rodzin, z pewnością ród Fawleyów zostałby od razu z niego skreślony.
Poczekał cierpliwie, aż woda spłynie z niego w ilości wystarczający, by każde uniesienie ręki nie rozchlapywało wokół siebie kropel na wzór małej fontanny (zaskakujące zresztą, jak często ostatnio miał do czynienia z podobnymi mokrymi epizodami). Był wdzięczny Merlinowi, że nie podążył za tą śmieszną modą, która nakazywała mężczyznom noszenie coraz dłuższych włosów; wyglądałby wtedy jak ostatnie nieszczęście, wyprzedzając dziesięć plag egipskich. Uniósł różdżkę, czując jednocześnie, że działanie poprzedniego zaklęcia Rity słabnie.
- Znam kilka innych sposobów na użycie Twojego kąśliwego języka - powiedział z pozornym spokojem, szykując w myślach koleją formułę. - Możemy spróbować, gdy się już wysuszysz... Aquamenti! - Zaklęcie wycelowane w kobietę błysnęło potężnie, mimo wilgotnej różdżki, którą wciąż zdobiły ostatnie niesforne krople.
- I są lepsze - kichnięcie - sposoby, by ostudzić - kichnięcie - rozpalonego mężczyznę - zripostował, co przy ciągłym kichaniu z oczywistych względów nie mogło mieć jakiegoś groźnego wydźwięku. Trzydziestopięcioletni facet stojący na środku ogrodu z uniesioną różdżką, mokry jak jakaś kura, a właściwie to stado kur, i kichający co chwila? Gdyby zobaczył go teraz twórca arystokratycznego spisu rodzin, z pewnością ród Fawleyów zostałby od razu z niego skreślony.
Poczekał cierpliwie, aż woda spłynie z niego w ilości wystarczający, by każde uniesienie ręki nie rozchlapywało wokół siebie kropel na wzór małej fontanny (zaskakujące zresztą, jak często ostatnio miał do czynienia z podobnymi mokrymi epizodami). Był wdzięczny Merlinowi, że nie podążył za tą śmieszną modą, która nakazywała mężczyznom noszenie coraz dłuższych włosów; wyglądałby wtedy jak ostatnie nieszczęście, wyprzedzając dziesięć plag egipskich. Uniósł różdżkę, czując jednocześnie, że działanie poprzedniego zaklęcia Rity słabnie.
- Znam kilka innych sposobów na użycie Twojego kąśliwego języka - powiedział z pozornym spokojem, szykując w myślach koleją formułę. - Możemy spróbować, gdy się już wysuszysz... Aquamenti! - Zaklęcie wycelowane w kobietę błysnęło potężnie, mimo wilgotnej różdżki, którą wciąż zdobiły ostatnie niesforne krople.
The member 'Colin Fawley' has done the following action : Rzut kośćmi
'k100' : 44
'k100' : 44
Szybka dezercja z areny numer dwa nie wynikała absolutnie z faktu, że Colin obawiał się o ośmieszenie Samaela, który z merdającym ogonem wyglądał doprawdy uroczo. O nie, powaga Avery'ego sięgała o wiele dalej niż durne zaklęcie; Colin zresztą był pewien, że Selwyn przez kolejny miesiąc będzie unikał swojego szefa jak tylko się da i że Samael doskonale sobie poradzi w samodzielnym szukaniu satysfakcji i rewanżu. Nie, nie, nie. Powód Colina, by jak najszybciej zabrać puszyste futerko był o wiele bardziej prozaiczny i wynikał z czystego, bezczelnego egoizmu księgarza, który wybuchnął jeszcze mocniej, gdy jego palce zanurzyły się w delikatne, miękkie i szalenie cieplutkie futerko. Przytulał do swojej szerokiej, męskiej piersi Samaela na oczach zgromadzonej publiczności i zawodników, wdychał jego zapach, tarmosił puszystą sierść i robił to całkowicie bezkarnie, czując się po raz pierwszy pd bardzo, bardzo dawna człowiekiem absolutnie wolnym. Szybka ucieczka z areny powodowana była chęcią przebywania Samaelem sam na sam jak najdłużej, z dala od ciekawskich spojrzeń publiczności, która wzdychała do zwierzaka prawie tak namiętnie, jak robił to sam Colin. Zaszył się więc czym prędzej w ogrodzie, nie wypuszczając królika z rąk i udając, że nie widzi szamoczącego się zwierzątka, które taj nagle straciło swoją wolność i zostało oddane pod kontrolę szalonego miłośnika książek. Przeczesał mu dłonią uszy, uniósł na wysokość swoich oczu i powiedział całkiem poważnie (licząc na to, że mimo zaklęcia transmutującego Samael będzie przytomny i zrozumie jego słowa).
- Przyznam szczerze, że takiego obrotu spraw się nie spodziewałem, Samaelu. - Uniósł brwi, przez co poważny wyraz twarzy lekko się zniekształcił, ale mimo wszystko Colinowi udało się jeszcze przez chwilę zachować powagę, zanim wybuchnął głośnym, niekontrolowanym śmiechem. To było nawet lepsze niż te pechowe bańki pierwszej miłości.
- Przyznam szczerze, że takiego obrotu spraw się nie spodziewałem, Samaelu. - Uniósł brwi, przez co poważny wyraz twarzy lekko się zniekształcił, ale mimo wszystko Colinowi udało się jeszcze przez chwilę zachować powagę, zanim wybuchnął głośnym, niekontrolowanym śmiechem. To było nawet lepsze niż te pechowe bańki pierwszej miłości.
Transmutacja dokonała się w mgnieniu oka i nawet nie wiedząc kiedy, Samael spoglądał już na świat z króliczej perspektywy. Miał przy tym ogromną nadzieję, iż czary nie wpływały na zmianę płci i że pozostał samcem – zmiana w kicającą, puchatą kulkę była upokorzeniem, lecz dużo gorszy wstyd spadłby na niego, gdyby stał się żeńską kicającą i puchatą kulką. Mocno zaniepokojony natychmiast to sprawdził – mizoginistyczne zapędy nie ustąpił nawet i w tej formie. Na szczęście wszystko okazało się być na swoim miejscu – choć tyle dobrego w tej poniżającej sytuacji. Zgromadzeni dookoła areny ludzie zdawali mu się jednak gigantami, a sam Alexander olbrzymem (głupi chłystek jeszcze tego pożałuje). Przez myśl Avery’ego przemknął momentalnie pomysł dania mu nauczki w iście zwierzęcy sposób, jednak szybko uznał, iż nie licuje to jego godności. Odpłaci mu w należyty sposób w pracy, teraz zaś pragnął jak najprędzej przedzierzgnąć się z powrotem w człowieka. Jakież było więc jego oburzenie, kiedy nagle czyjeś ręce uniosły go w górę. Nie byle jakie zresztą, a mocne dłonie Colina! Bezczelny Fawley najwidoczniej bawił się przednie, przeczesując futerko Samaela, pieszcząc go i tuląc, jakby Avery był co najmniej jakimś… królikiem?
Okropne! Nawet w tej zwierzęcej postaci miał swoją dumę i swoją męskość, która nie pozwalała na takie wyczyny. Wyrywał się więc i wierzgał, ale na próżno – Colin trzymał go w stalowym uścisku i najwidoczniej nie zamierzał puścić, przed obdarzeniem go czułościami uprzednio przeznaczonymi dla wszystkich jego kotów przez najbliższy rok. Uniesiony w górę, zastrzygł uszami i usiłował kopnąć tylnymi łapkami w twarz Colina. Wysiłki te spełzły jednak na niczym, zatem spasował, czekając na nadejście odpowiedniejszej okazji. Która nadarzyła się już wkrótce, kiedy Fawley wybuchnął gromkim śmiechem i przestał mieć na niego baczenie. Użarł go mocno w rękę (zadbał, aby krew trysnęła szerokim strumieniem) i upuszczony na ziemię, wziął nogi za pas. Liczył, że zanim księgarz go złapie, powróci do swej męskiej postaci. Wówczas zaś z rozkoszą przyjmie konfrontację.
Okropne! Nawet w tej zwierzęcej postaci miał swoją dumę i swoją męskość, która nie pozwalała na takie wyczyny. Wyrywał się więc i wierzgał, ale na próżno – Colin trzymał go w stalowym uścisku i najwidoczniej nie zamierzał puścić, przed obdarzeniem go czułościami uprzednio przeznaczonymi dla wszystkich jego kotów przez najbliższy rok. Uniesiony w górę, zastrzygł uszami i usiłował kopnąć tylnymi łapkami w twarz Colina. Wysiłki te spełzły jednak na niczym, zatem spasował, czekając na nadejście odpowiedniejszej okazji. Która nadarzyła się już wkrótce, kiedy Fawley wybuchnął gromkim śmiechem i przestał mieć na niego baczenie. Użarł go mocno w rękę (zadbał, aby krew trysnęła szerokim strumieniem) i upuszczony na ziemię, wziął nogi za pas. Liczył, że zanim księgarz go złapie, powróci do swej męskiej postaci. Wówczas zaś z rozkoszą przyjmie konfrontację.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przytulanie Samaela pod postacią puszystej wierzgającej kuli było wyjątkowym rozkosznym darem podarowanym przez los. Colin miał teraz dosłownie w dłoniach niedostępnego szlachcica i mógł z nim zrobić dosłownie wszystko, od bezczelnego miziania, po pieprzny pasztet, którym zapewne potem wszyscy by się potruli. Niemniej Colin skupiał się raczej na doznaniach psychicznych; na możliwości, choćby kilkuminutowej, trzymania na rękach być albo nie być swojego mistrza; nad górowaniem nad nim nie tylko przewagą wzrostu i siły, ale również... gatunku. Ten sam Samael, który wzbudzał w nim szacunek, który powodował niepewne drżenie ciała, którego jedno słowo mogło zniweczyć wszystkie plany czynione przez Colina, był teraz miniaturowym, milutkim zwierzakiem, całkowicie podatnym na wolę swojego czasowego opiekuna. No, może jednak nie tak zupełnie całkowicie, bo gdy królik dziabnął Colina w rękę, ten wrzasnął przeraźliwie (serio, Samaelu?!) i upuścił zwierzę, koncentrując się na swojej kończynie, po której spływała krew. Puszysty terrorysta użarł go chyba w jakąś większą żyłę, bo krew tryskała w bardzo widowiskowy i nieprzyjemny sposób. Colin sapnął ze zdenerwowania i przycisnął dłoń do koszuli, plamiąc ją na wszelkie możliwe sposoby, ale zagryzł zęby, wycelował różdżką w uciekającego królika i wypowiedział krótkie zaklęcie. - Glacius! - patrząc, jak królicze łapki ślizgają się na wytworzonym lodzie, podbiegł szybko do Samaela i na wszelki wypadek, gdyby zaklęcie przestało działać, mruknął o wiele, wiele ciszej, celując różdżka w tył króliczej głowy: - Lapifors. - Złapał zwierzę o wiele mocniej niż poprzednio i spojrzał na Samaela z irytacją w oczach, która zaraz zamieniła się w rezygnację. Oczywiście, że robił już dziwniejsze rzeczy od gadania z królikami, ale i tak sytuacja była cokolwiek dziwna. - Po co uciekasz, skoro zaraz wrócisz do normalnej postaci? Chcesz, żeby upolowały cię moje koty? - mruknął z lekkim niepokojem, bo bądź co bądź, ale Samael z pewnością nie byłby zadowolony, gdyby Colinowi pupile odgryźli mu kawałek... ogona. Miał świadomość, że królik mu niczym nie odpowie, poza strzyżeniem uszami i złośliwym kąsaniem zębami niebezpiecznie blisko trzymających go dłoni; z drugiej strony jednak była to niepowtarzalna okazja, w czasie której Samael musiał go słuchać i Colin nie zamierzał jej marnować.
Avery nie potrafił wyobrazić sobie większej hańby niż ta, która spotkała go właśnie w tej chwili. Od pacholęcia nie był przyciskany do piersi i tulony w ten zgoła niemęski sposób. Przetransmutowany w królika nie miał jednak możliwości protestu werbalnego, a jego próby ukrócenia samowoli Colina spełzały na niczym. Nie mógł bluzgnąć na niego stekiem przekleństw oraz klątw, ani nawet zmrozić złowrogim spojrzeniem, niezwiastującym księgarzowi długiego życia. Był w potrzasku, czując się boleśnie bezradny wobec jego wielkich dłoni, głaszczących go po miękkim futerku. Dobrze, że jeszcze nie wpadł na pomysł miziania go po wrażliwym, króliczym nosie – Samael aż zadygotał z gniewu, co objawiło się śmiesznym dreszczem jego niewielkiego ciałka. Chwilowa satysfakcja z ugryzienia Colina aż do krwi szybko jednak zbladła, nie mówiąc już o obrzydliwym smaku, jaki pozostał na jego języku. Nie miał żadnych wątpliwości, iż pierwszą czynnością jaką wykona po odzyskaniu właściwego kształtu będzie umycie zębów. Zaraz po tym zaś owionie księgarza świeżym oddechem i własnoręcznie go zamorduje. Może przez uduszenie? Śmiertelnie groźne plany dopiero kształtujące się w króliczej główce zostały jednak przerwane, gdy Samael natrafił na nieoczekiwaną przeszkodę w postaci lodowej pokrywy. Z całych sił starał się skoncentrować na utrzymaniu równowagi, ale długie łapki rozjeżdżały mu się na śliskiej powierzchni. Królicza akrobatyka z pewnością wyglądała pociesznie, lecz jego rozjuszone, czerwone ślepia pałały wyłącznie żądzą mordu, gdy ponownie wylądował w ramionach Colina. Którego słowa nie działały na Avery’ego w żaden sposób; nie obchodziła go absolutnie głodna, kocia gwardia (czyżby Fawley nie karmił swoich pupili?), gdyż najbardziej interesował go fakt, kiedy n a r e s z c i e stanie się człowiekiem. Sytuacja już dawno (w momencie zaistnienia) przestała bawić Samaela, zaś w miarę jej rozwoju, gniew tylko się potęgował. Postawiony pod ścianą i z braku innych alternatyw, wypiął się tyłem w kierunku twarzy Colina, demonstrując mu naprawdę dobitnie, iż jest na niego niewybaczalnie obrażony.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przewrócił oczami na widok wysuniętego w jego stronę króliczego tyłka, ale przezornie powstrzymał się od komentarza. Miał dziwną pewność, że będzie żałował tych kilku minut przez resztę swojego życia (z drugiej strony takie samo przeczucie miał podczas wydarzenia z bańkami miłości i cóż, nadal żył), ale nawet to nie sprawiło, że zaprzestał czułego gładzenia futerka. Samael pod postacią królika był o wiele przyjemniejszy w dotyku niż szczeciniaste futro Grahama i Colin z przyjemnością potarmosiłby je jeszcze chwilę - zwłaszcza że wystawiony kuper zachęcał do dalszego głaskania i to głaskania bezpiecznego, bo z dala od gryzących zębów - ale nie mógł ryzykować kolejnego rzuconego zaklęcia. Mógł wmówić Samaelowi, że te pięć minut po prostu mu się dłużyło, ale piętnaście minut to już zbyt długi czas, by próbować forteli i igrać z naiwnością szlachcica. Dlatego westchnął ciężko, zatapiając raz po raz w miękkiej kulce, pozwalając sobie nawet - Samael pewnie w tym momencie wymyślał najróżniejsze sposoby uśmiercenia go w najbardziej bolesnej opcji - na delikatne drapanie grzbietu swojego mistrza. Ba! Na twarzy Colina pojawił się nawet drwiący uśmieszek; arogancki arystokrata w roli miniaturowego królika? W takiej sytuacji prawdopodobnie tylko sam Avery by się nie uśmiechnął - może dlatego, że króliki tego nie potrafią? Colin powstrzymał się ostatkiem woli, by nie zanurzyć nosa w futrze i nie wypuścić gwałtownie powietrza, dmuchając na zwierzę (jego koty to uwielbiały, ustawiając się w kolejne), ale chyba wyłącznie zdrowy rozsądek i resztki normalności sprawiły, że nie podjął tego ryzyka, dalej trzymając obrażonego pluszaka na kolanach.
- Bardzo dojrzałe zachowanie, Samaelu - powiedział tylko, ściskając ciepłe ciałko między dłońmi i ponownie przewracając oczami. Czego innego mógł się spodziewać, biorąc udział w pojedynkach? Powinien być mu raczej wdzięczny, że zabrał go z areny, nie pozostawiając na pastwę śmiejącej się publiczności, a zamiast tego próbował dać dyla, odgryzając mu uprzednio połowę ręki. Doprawdy wielka szkoda, że Colin nie miał przy sobie feralne obroży, bo z pewnością bardzo by mu się teraz przydała.
- Bardzo dojrzałe zachowanie, Samaelu - powiedział tylko, ściskając ciepłe ciałko między dłońmi i ponownie przewracając oczami. Czego innego mógł się spodziewać, biorąc udział w pojedynkach? Powinien być mu raczej wdzięczny, że zabrał go z areny, nie pozostawiając na pastwę śmiejącej się publiczności, a zamiast tego próbował dać dyla, odgryzając mu uprzednio połowę ręki. Doprawdy wielka szkoda, że Colin nie miał przy sobie feralne obroży, bo z pewnością bardzo by mu się teraz przydała.
Sprowadzony do roli biernej, wręcz pasywnej, Avery czuł się nieprawdopodobne źle. Kwestia futerkowa, czerwone oczy, a nawet wystające zęby nie irytowały go równie jak brak kontroli nad sytuacją. Zdawał jednak sobie sprawę, że kłapanie zębami mu nie pomoże - Colin zademonstrował aż nazbyt dosadnie swą odporność na drobne zranienia. Samael postanowił wszakże, że nie zapomni mu tego czynu, a już zwłaszcza ponowienia zaklęcia. Dziwne ciągoty księgarza powoli zaczynały go frapować, czy raczej, niepokoić. Po raz kolejny stawał się bowiem ich ofiarą; tym razem zupełnie bezwolnie. Jak jeszcze mógł się postawić? Próba odgryzienia ręki się nie powiodła, a był na tyle powściągliwy, nawet w swym gniewie, że zrezygnował z szalonej koncepcji zanieczyszczenia spodni Colina. Znajdował się (jeszcze) na jego łasce, więc potulnie pozwalał głaskać się po grzbiecie. Wyobrażają sobie jednocześnie dantejskie sceny, w których Fawley był pogrążony w ogniu piekielnym. Zasłużył na potępienie bez dwóch zdań, a tymczasem usiłował pouczać j e g o? Gdyby króliki mogły się śmiać, wybuchnąłby drwiącym chichotem, zapowiadającym rozwianie błędnych teorii światopoglądowych Colina. Za pomocą kija, gdyż to była metoda najstarsza, najskuteczniejsza i gwarantującą największy sukces. Gdy więc tylko powrócił do swej człowieczej formy, zgromił Colina (który nagle zdał mu się śmiesznie m a ł y) wzrokiem i bez cienia niepewności, potraktował go identycznym zaklęciem, jakim sam został przed chwilą uraczony. Chwycił królika za tylne łapki, nie wyrzekłszy doń ani słowa. Przeczuwając niebezpieczeństwo powinien już miotać się niespokojnie w mocnym chwycie Avery'ego. Zwłaszcza na widok kocura, którego mężczyzna przywołał i ze złośliwą satysfakcją, szczuł długimi uszami księgarza. Niby przypadkowo pozwalał, aby raz po raz ostre pazury trąciły biedaka - szybko jednak się znudził, wypatrując kolejną rozrywkę.
-Jak sądzisz, króliki potrafią pływać? - zagadnął, jakby dywagował nad jakimś interesującym problemem naukowym. Wrzucenie Colina do sadzawki należało zatem potraktować w kategorii eksperymentu, a Avery mocno poczuwał się do spełnienia tego obowiązku. Udowodnienie bądź obalenie tezy w tym wypadku nie było priorytetem - stała się nim słodka, choć drobna zemsta.
-Jak sądzisz, króliki potrafią pływać? - zagadnął, jakby dywagował nad jakimś interesującym problemem naukowym. Wrzucenie Colina do sadzawki należało zatem potraktować w kategorii eksperymentu, a Avery mocno poczuwał się do spełnienia tego obowiązku. Udowodnienie bądź obalenie tezy w tym wypadku nie było priorytetem - stała się nim słodka, choć drobna zemsta.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie mógł zaprzeczać (i nie chciał), że bawienie się (z)Samaelem pod króliczą postacią sprawiało mu przyjemność nad wyraz sadystyczną. Oczywiście na tyle, na ile misiowaty Colin byłby zdolny do sadyzmu – pomijając przy tym epizod z zabawką zamkniętą w piwnicy, którą za chwilę miał przedstawić Avery'emu. O ile do tego czasu przeżyje. Przez jedną słodką chwilę Colin był nawet skłonny zauważyć, że zwierzątko wczepiło się w niego ufnie i pozostawało bierne na tyle, by mógł je bez przeszkód tarmosić i głaskać, pomny jednak nadal kary, która niewątpliwie go niedługo czekała. Wciąż jednak miał w pamięci obraz Samaela naćpanego praktycznie bańkami pierwszej miłości i wciąż trudno mu było wrócić w swoich wyobrażeniach do widoku szlachcica pełnego tej swojej arogancji i wyższości – stąd być może coraz śmielsze próby Colina w kierunku zachowań, o których nawet by nie pomyślał jeszcze miesiąc czy dwa temu. Z pewnością stojąc w salonie Avery'ego i czerpiąc z jego ust kolejne nauki, nawet na myśl by mu nie przyszło, by zamienić szlachcica w królika i głaskać za uszami.
Być może był też przygotowany na czekającą karę i dlatego nawet nie westchnął, gdy ujrzał wycelowaną w siebie różdżkę i gdy chwilę później strzygł uszami, patrząc na Samaela z niemym wyrzutem w oczach. Oczywiście, że powinien się spodziewać zemsty z jego strony, ale królik? Doprawdy, mało oryginalne. Wierzgnął jeszcze nogami na potwierdzenie swoich myśli, zanim został unieruchomiony i (prawie) rzucony na pożarcie. Królicze uszy zaszurały o ziemię, ale królicze oczy wpatrujące się w kocura mówiły aż nazbyt wyraźnie, że zwierzak ryzykuje własnym życiem, zbliżając się do naostrzonych zębów. Colin naprężył swoje nowe ciało, starając się zrobić jak najbardziej ciężkim i zawisł bezwładnie w ręce Avery'ego, czekając na jego kolejny ruch. I zamerdał z niepokojem swoim mikroskopijnym ogonkiem, słysząc słowa wypowiadane przez szlachcica. Oczywiście, że króliki potrafią pływać, paskudny wypłoszu, ale potrafią też boleśnie gryźć. Szarpnął się kilkukrotnie w mocnym uścisku Samaela, wiercił i bujał na wszystkie możliwe strony, wyginając swój kręgosłup na tysiąc różnych sposobów, aż w końcu zmusił arystokratę, by złapał go inaczej. Kiedy dłonie Samaela znów się na nim zacisnęły, tym razem łapiąc go pod brzuchem, Colin złożył się wygodnie w małą, puchatą kuleczkę i przycisnął pyszczek do szyi Avery'ego, drapiąc go ostrożnie swoimi króliczymi wąsiskami i ocierając się o skórę swoim mięciutkim futerkiem.
Być może był też przygotowany na czekającą karę i dlatego nawet nie westchnął, gdy ujrzał wycelowaną w siebie różdżkę i gdy chwilę później strzygł uszami, patrząc na Samaela z niemym wyrzutem w oczach. Oczywiście, że powinien się spodziewać zemsty z jego strony, ale królik? Doprawdy, mało oryginalne. Wierzgnął jeszcze nogami na potwierdzenie swoich myśli, zanim został unieruchomiony i (prawie) rzucony na pożarcie. Królicze uszy zaszurały o ziemię, ale królicze oczy wpatrujące się w kocura mówiły aż nazbyt wyraźnie, że zwierzak ryzykuje własnym życiem, zbliżając się do naostrzonych zębów. Colin naprężył swoje nowe ciało, starając się zrobić jak najbardziej ciężkim i zawisł bezwładnie w ręce Avery'ego, czekając na jego kolejny ruch. I zamerdał z niepokojem swoim mikroskopijnym ogonkiem, słysząc słowa wypowiadane przez szlachcica. Oczywiście, że króliki potrafią pływać, paskudny wypłoszu, ale potrafią też boleśnie gryźć. Szarpnął się kilkukrotnie w mocnym uścisku Samaela, wiercił i bujał na wszystkie możliwe strony, wyginając swój kręgosłup na tysiąc różnych sposobów, aż w końcu zmusił arystokratę, by złapał go inaczej. Kiedy dłonie Samaela znów się na nim zacisnęły, tym razem łapiąc go pod brzuchem, Colin złożył się wygodnie w małą, puchatą kuleczkę i przycisnął pyszczek do szyi Avery'ego, drapiąc go ostrożnie swoimi króliczymi wąsiskami i ocierając się o skórę swoim mięciutkim futerkiem.
Nie sądził, by zwierzęta domowe mogły być równie uciążliwe, jak ten jeden, szczególny królik. Avery spoglądał na niego ze szczerą (chwilową) nienawiścią i najprawdziwszą ochotą uczynienia zeń przystawki, która wyparła wcześniejszą ideę zatrzymania Colina w takim stanie. Choć byłby niewątpliwie uroczym pupilem, Samael preferował zwierzątka posłuszne, nie zaś rozkapryszone i utrudniające życie swym właścicielom. Prychnął ze złości, kiedy Fawley zawisnął bezwładnie w jego rękach, przez co królicze ciałko stało się nieznośnie ciężkie i został zmuszony do objęcia delikwenta inaczej. Ten zaś natychmiast to wykorzystał, łasząc się do Avery’ego, jak prostytutka wietrząca spory zarobek. Przeklęty zwierzęcy pederasta! Zapewne głaskanie puchatego futerka, dotyk delikatnych wąsików i delikatnego, aksamitnego nosa było doświadczeniem przyjemnym, a przynajmniej nie przykrym, jednakowoż w Samaelu wzbierała wyłącznie chęć zwrócenia lunchu. Taka sytuacja nie tylko szkodziła jego wizerunkowi (zawodowy miał w tym momencie w głębokim poważaniu, ale gdyby ktoś niepowołany go tak zobaczył… widmo poważnego, groźnego Avery’ego rozmyłoby się we mgle), ale również gorszyła go z właściwie jednego powodu. Świadomość, że do piersi tulił mu się Colin wydawała mu się wręcz o b r z y d l i w a. Niesmaczna, bowiem bliskości drugiego mężczyzny nigdy nie przewidywał w równie kobiecych postawach. I tak zachowywali niebaczną frywolność w swych relacjach (zależnościach), aczkolwiek głaskanie dziecięcych przytulanek było stanowczo ponad zdolności pojmowania Avery’ego.
Który w końcu wypuścił księgarza ze swojego uścisku wprost na spaloną sierpniowym słońcem ziemię, jakby dokładnie przewidując, kiedy minie czas działania zaklęcia. Colin gruchnął więc siedzeniem o twardy grunt (może obił sobie boleśnie kość ogonową?), podczas gdy Avery z rękami skrzyżowanymi na piersiach, drwiną w uśmiechu i ochotą mordu w oczach, obserwował, jak Fawley nieporadnie podnosi się z ziemi. W zasadzie nie powinien tego robić, a paść przed nim w czołobitnym pokłonie, a przynajmniej przeprosić, błagać o wybaczenie za swą zniewagę. Samael nadal czuł się dotknięty – przez osobę, której zaufał, przed którą odkrył niektóre swoje sekrety i z własnej woli jął ją edukować i odkrywać nieobjawione dotąd dogmaty. Teraz Colin musiał na nowo zapracować na uznanie swego mistrza, zaprzepaszczone jednym, nieprzemyślanym czynem. Czekała na niego ciężka orka, bowiem Avery nie przebaczał łatwo – a nawet jeśli, to nigdy nie zapominał.
Który w końcu wypuścił księgarza ze swojego uścisku wprost na spaloną sierpniowym słońcem ziemię, jakby dokładnie przewidując, kiedy minie czas działania zaklęcia. Colin gruchnął więc siedzeniem o twardy grunt (może obił sobie boleśnie kość ogonową?), podczas gdy Avery z rękami skrzyżowanymi na piersiach, drwiną w uśmiechu i ochotą mordu w oczach, obserwował, jak Fawley nieporadnie podnosi się z ziemi. W zasadzie nie powinien tego robić, a paść przed nim w czołobitnym pokłonie, a przynajmniej przeprosić, błagać o wybaczenie za swą zniewagę. Samael nadal czuł się dotknięty – przez osobę, której zaufał, przed którą odkrył niektóre swoje sekrety i z własnej woli jął ją edukować i odkrywać nieobjawione dotąd dogmaty. Teraz Colin musiał na nowo zapracować na uznanie swego mistrza, zaprzepaszczone jednym, nieprzemyślanym czynem. Czekała na niego ciężka orka, bowiem Avery nie przebaczał łatwo – a nawet jeśli, to nigdy nie zapominał.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie mógł zaprzeczyć, że postać włochatego potworka, który najwyraźniej działał Samaelowi na nerwy i wprawiał go w niemałą konsternację, była chwilo na rękę (łapę?) Colinowi, który wykorzystał nadarzającą się okazję, by maksymalnie okazać szlachcicowi swoją wolną wolę. Łasił się do niego, tulił, ocierał swoim ciemnym futerkiem o szyję i twarz Avery'ego, mając nadzieję, że doprowadza go do tym do białej gorączki. Przezornie jednak nie podstawił mu kupra pod nos – Colin być może był ekscentrykiem, ale zbyt mocno szanował swój tyłek, by wystawiać go na pokuszenie. Nawet jeśli obiektem grzechu miałaby być w tym wypadku osoba Samaela. Widmo konsekwencji chwilowo uleciało gdzieś w siną dal, pozostawiając Colina w cudownie błogiej nieświadomości – ale i z przeświadczeniem, że niespodzianka naszykowana dla Samaela będzie wystarczającymi przeprosinami za dokonywaną właśnie zbrodnię tykania mokrym nosem szlacheckich policzków. Z pewnością też łasiłby się dalej, szukając nieprzekraczalnej granicy, przy której Avery gruchnąłby w niego Avadą, gdyby nie nagły upadek na ziemię, już w ludzkiej postaci, głuche stęknięcie wydobywające się z ust Colina i nagły ból w dole kręgosłupa. Wbił zirytowane, niemal gniewne spojrzenie w Samaela, gramoląc się przy tym do pozycji stojącej.
- Dzieci chyba nie lubiły się z tobą bawić, gdy byłeś mały – zauważył złośliwie, otrzepując spodnie z trawy i grudek ziemi, które przykleiły się do materiału. - Nie masz za grosz poczucia humoru – tym razem westchnął, chowając różdżkę do kieszeni i patrząc na Avery'ego z teatralnym niejako niesmakiem, jakby ten brak zasługiwał co najmniej na piekielne potępienie. Z drugiej strony czego się mógł spodziewać, to raczej on sam należał do arystokratycznej mniejszości, która hołdowała zabawie i ekstrawagancji, a nie tradycji i powadze, którą reprezentował Samael. Był pewien, że gdyby w trakcie Sabatu zamienił kogoś w królika, to z pewnością długo by na tym Sabacie nie zabawił (nie mówiąc o tym, czy w ogóle by przeżył do kolejnego). Musiał się jeszcze przyzwyczaić do swojej nowej roli – poważnego, opanowanego szlachcica, któremu nie w głowie absurdalne zabawy. - W każdym razie – podniósł dłoń, jakby próbował powstrzymać Avery'ego przed kolejnym ruchem – zanim zamienisz mnie ropuchę, chcę ci coś pokazać – uśmiechnął się z nagła satysfakcją i zadowoleniem z samego siebie. Tak, miał spore podejrzenia, że Samaelowi spodoba się przyszykowany prezent.
Z/t
- Dzieci chyba nie lubiły się z tobą bawić, gdy byłeś mały – zauważył złośliwie, otrzepując spodnie z trawy i grudek ziemi, które przykleiły się do materiału. - Nie masz za grosz poczucia humoru – tym razem westchnął, chowając różdżkę do kieszeni i patrząc na Avery'ego z teatralnym niejako niesmakiem, jakby ten brak zasługiwał co najmniej na piekielne potępienie. Z drugiej strony czego się mógł spodziewać, to raczej on sam należał do arystokratycznej mniejszości, która hołdowała zabawie i ekstrawagancji, a nie tradycji i powadze, którą reprezentował Samael. Był pewien, że gdyby w trakcie Sabatu zamienił kogoś w królika, to z pewnością długo by na tym Sabacie nie zabawił (nie mówiąc o tym, czy w ogóle by przeżył do kolejnego). Musiał się jeszcze przyzwyczaić do swojej nowej roli – poważnego, opanowanego szlachcica, któremu nie w głowie absurdalne zabawy. - W każdym razie – podniósł dłoń, jakby próbował powstrzymać Avery'ego przed kolejnym ruchem – zanim zamienisz mnie ropuchę, chcę ci coś pokazać – uśmiechnął się z nagła satysfakcją i zadowoleniem z samego siebie. Tak, miał spore podejrzenia, że Samaelowi spodoba się przyszykowany prezent.
Z/t
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Ogrody
Szybka odpowiedź