Freya Narcissa Ollivander
Nazwisko matki: Malfoy
Miejsce zamieszkania: Lancaster Castle; Lancashire
Czystość krwi: Czysta szlachetna
Wzrost: 150
Waga: 49
Kolor włosów: ciemne
Kolor oczu: piwne
Znaki szczególne: lekko zadarty nos, umiejętność bardzo urokliwego przewracania oczami, centralna heterochromia oczu, nienaganny wygląd.
13 cali cali Drzewo Etnów Pióro gryfa
Pokoje w Lancashire
brak
płonące Lancaster
miód, goździki, lipa, miętka, kwitnące drzewa
Matka zdrowa i uśmiechnięta
Sztuka, zielarstwo, astronomia, różdżkarstwo
Brak
Granie na nerwach rodzinie, szukanie sposobu na ucieczkę z zamku
Głośnej
Mackenzie Foy
Przychodząc na świat, stanowiłam żywe odbicie ich młodości, głupoty i trudu, jaki włożyli w to, by naprawdę stać się dorośli. Byłam ich sensem życia, najjaśniejszą gwiazdą i najlepszą przyjaciółką. Miała nawet szansę stać się największą nadzieją rodu, gdy mając trzy lata, objawiłam zdolności magiczne. Przyciągnęłam do siebie lalkę, która wypadła z kołyski. Mogłam być tym, kim chciałam, ale byłam dziewczynką, więc zostałam kolejnym pięknym ptakiem trzymanej w złotej klatce. Jednak bardzo prawdopodobne, że znów dramatyzuje. Niektórzy niezbyt uprzejmi ludzie twierdzą, że mam z tym problem.
Śmiem twierdzić, że byłam idealną starszą siostrą. Każdego nowego członka rodziny, który oczywiście musiał obwieścić swe przybycie ogromnym wrzaskiem, przejmowałam z miłością i radością. Nigdy nawet nie dawałam po sobie poznać, że tłumie ogromne pokłady zazdrości i już obmyślałam plany jak się przeklętego planktonu pozbyć. To był mój teren, moja rodzina i nikt nie miał mi prawa odbierać należnej uwagi. Podobno to właśnie po narodzinach bliźniaków, stopniowo zaczęłam budować wokół siebie mur. Takiej zdrady, jak sprowadzenie na ten świat kolejnych dzieci, nie można było rodzicom wybaczyć. Wystarczyło przecież, że już była nas dwójka. Jedno miało być lorde, drugie zapewnić dodatkowe koneksje. Po co komu więcej?
Jeśli chodzi o naukę, to naprawdę nie było ze mną większych problemów. W wieku mniej więcej dziewięciu lat zmusiłam się do zrozumienia, że bycie w ciągłym centrum uwagi wcale nie jest takie ciekawe. Będąc grzeczną, posłuszną i przede wszystkim niewidzialną mogłam sobie pozwolić na znacznie więcej. Nie lubiłam tylko, gdy moje postępy przyciągały zbytnią uwagę, zwłaszcza ojca. Odkąd pojawiła się Faith, czułam jak, rośnie pomiędzy nami dystans. Liczyło się już tylko jak gram, rysuje czy deklamuje całą historię magicznego świata. Sumienne wypełniałam wszystkiego oczekiwania, ale gdy tylko zatrzaskiwały się za nim drzwi, rzucałam wszystko w diabły i zabierałam się za coś nowego, mając nadzieję, że może tym razem da mi wreszcie spokój. Nie potrzebowałam jego atencji wynikającej przecież tylko i włącznie z obowiązku czy też może, co gorsza, litości. Tym sposobem przeszłam przez naukę literatury, rzeźby, malunku czy nawet śpiewu. W końcu mój słomiany zapał zaczął coraz bardziej niepokoić matkę. Nie wiedzieć czemu odkąd pamiętam, upierała się, że jestem artystyczną duszą, a ta moja wyraźna niechęć przeczyła wszystkim planom, jakie wobec mnie miała. Przecież fakt, że od niemowlęcia katowano mnie francuskim, a baletki miałam na nogach, za nim umiałam dobrze chodzić, nie mógł pójść na marne. Dostałam oficjalne, odgórne polecenie, by skupić się na jednej wybranej dziedzinie i padło na fortepian. Naukę rozpoczęłam, mając 11 lat, spędzając niemal całe dnie w pokoju muzycznym. Podeszłam do sprawy dość ambicjonalnie, głównie przez sam fakt tak wyraźnego życzenia matki. Wraz ze stopniową poprawą moich umiejętności odkryłam jeszcze dwie istotne kwestie. Gra w przynajmniej niewielkim stopniu pomagała poradzić sobie z emocji co wiązało się z uniknięciem kolejnych kłótni, a odpowiednio głośna i intensywna gra potrafiła w szybkim tempie zirytować całą masę ludzi.
Pomimo mojej zewnętrznej idealności delikatny problem stanowiły interakcje międzyludzkie. Odkąd pamiętam, preferowałam towarzystwo głównie dorosłych, uznając moich rówieśników za głupich i niegodnych uwagi. Przy różnych okazjach, a nie były one częste, matka pozwalała mi zostać przy sobie, by móc się mną chwalić. Minęło kilka długich lat wnikliwych obserwacji, o ile o takich można mówić w przypadku dziecka, zanim odważyłam się na rozbudowane interakcję. Uczyłam się metodą ostrożnych kroków przy jakim typie dorosłych, na co mogę sobie pozwolić. Gdzie posłużyć się uroczym uśmiechem, gdzie inteligentną uwagą a gdzie dowcipem. Okazało się, że w dość łatwo idzie mi zjednywanie sobie ludzi. Kolejny punkt na długiej liście mojej doskonałości.
Pierwszym objawem buntu, na jaki sobie pozwoliłam była nauka latania na miotle. W pierwszej kolejności nikt nie chciał się na to zgodzić, ale na początku ubłagałam mamę, potem wuja a oni załatwili wszystko z ojcem. Gdy już okazało się, że idzie mi całkiem nieźle, postanowiłam zlecieć sobie z miotły i złamać rękę w trzech miejsca. Postanowiłam to może złe słowo, ale najważniejsze jest tak, że wszyscy krzyczeli dużo głośniej niż ja, a to przecież ja zwijałam się z bólu. W efekcie dostałam całkowity szlaban na latanie. Tyle że mniej więcej w tym samym czasie ujawnił się mój wewnętrzny upór i parcie do doskonałości. Gdy tylko wydobrzałam, przetrząsnęłam cały zamek w poszukiwaniu miotły, a gdy już w końcu jedną dorwałam, to wymykałam się z nią na pobliską polanę. Ćwiczyłam, ćwiczyłam i jeszcze raz ćwiczyłam, póki sama nie uznałam, że jestem niesamowita. Niechętnie to przyznaje, ale potrzebowałam odskoczni od codziennego arystokratycznego życia. Czując wiatr we włosach, miałam złudne przekonanie o własnej wolności. Dodatkowo beczka czy dwie dawały tak potrzebną dawkę adrenaliny. Rodzinny zamek z biegiem lat wydawał się coraz mniejszy i coraz bardziej duszny.
Nie było dla mnie dużym zaskoczeniem gdy okazało się, że nigdy nie pójdę do Hogwartu. Przynajmniej uniknęliśmy plamy na honorze, jakim byłoby moje niepójście do Ravenclaw. To, że moim miejsce nigdy nie byłby dom miłujący spokój i inteligencje było zawsze dość oczywiste. Z drugiej strony cała rodzina w końcu miałaby powód, by bez skrępowania wyrazić niezadowolenie moją osobą. Wiem, że jestem idealna, oni też to wiedzą, ale i tak wciąż widzę jakąś formę przygany w ich spojrzeniach.
Na co dzień nie wykazywałam żadnego zainteresowania sprawami politycznymi, ale nawet gdy od niechcenia przerzucałam strony kolejnego kolorowego czasopisma, kątem oka uważnie obserwowałam co się dzieje wokół mnie i czy tego chcieli, czy nie dochodził do mnie każdym szept. Jednak na tym etapie to jeszcze nie miało większego znaczenia. Gdy w dniu jedenastych urodzin dostałam od ojca specjalnie dla mnie wykonaną różdżkę, nastąpił między nami chwilowy moment pojednania. W ten jeden dzień to ja znów byłam najważniejsza. Miałam tylko jedno życzenia, chciałam w pierwszej kolejności nauczyć się magii leczniczej. Nie wiem, czy ktoś zrozumiał moją prośbę, ale to nieważne. Łudziłam się, że gdy będę sama w stanie sobie pomóc w razie kłopotów, to dostanę choć trochę więcej swobody. Powiem to tylko raz, chodziło też trochę o Laurela. Na co dzień te dwa szczeniaki znikały mi z oczu, gdy tylko wiedziały co dla nich dobre. Co nie zmienia faktu, że w domu powinien być ktoś, kto będzie wiedział co robić gdy w płucach tego skrzata zabraknie tlenu. Nie, żeby mnie to obchodził. Zresztą dość łatwo było na nich ćwiczyć. Doszła do takiej wprawy w leczeniu otarć, skaleczeń i zadrapań, że nawet udało mi się nastawić kilka zwichniętych kostek i połamanych palców. Nigdy nie byłam z siebie równie zadowolona.
Reszta dziedzin magii średnio mnie zajmowała. Uczyłam się zaklęć, uroków, eliksirów czy transmutacji jedynie z poczucia obowiązku. Miałam mieć takie wyniki, by nikt nie widział powodów, by zwracać mi uwagę. W końcu jako lady mam obowiązek być idealna w każdym celu. Dobrze, że przynajmniej mogłam sobie spokojnie brudzić ręce ziemią, zrzucając to na karb pracy domowej zadanej przez prywatnego nauczyciela. Choć wydaje się to dość głupie, to dotyk mokrej ziemi zawsze sprawiał, że czułam się, choć minimalną więź z dziedzictwem moich przodków. Patrzyłam na otaczające nas las, myśląc o tym, że jeśli przyczynie się do ich przetrwania moje życie będzie miało jakiś sens. Dlatego uczyłam się niemal od wszystkich. Obserwowałam nawet ojca przy pracy, oczywiście udając, że nic mnie to nie obchodzi. Mimo że wiem, że to niemożliwie wciąż głęboko wierzę, że on rozmawia z roślinami. Jako dziecko zresztą uważałam to za dużo ciekawszy dar niż rozmawianie z ptakami. Te głupie gadające gaduły potrafiły jedynie roznosić plotki, rośliny opowiadały historię naszego świata. Nauczyłam się w końcu przemykać po korytarzach zamku, zakradając się do kolejnych pracowni i szklarni, by tam móc obserwować i się uczyć. Dla większości krewnych pozostałam niezauważona. Druga część dobrze wiedziała, że lepiej jest zostawić mnie w spokoju i cieszyć się, że coś na dłużej przyciągnęło moją uwagę. Powszechnie wiadomo, że nie przywykłam do proszenia o pomoc.
Gdy zamknięcie w nowej rodzinnej siedzibie coraz mocniej mi doskwierało, zaczęłam spoglądać również w gwiazdy. Nawet wśród nich próbowałam dostrzec znaczenie własnej egzystencji. W końcu sięgnęłam po pozycje dotyczące astronomii z naszej rodowej biblioteki. Stopniowo zaczęłam się izolować od świata zewnętrznego reagując agresją gdy ktokolwiek próbował naruszać moją przestrzeń.
Wojna, wojna i jeszcze raz wojna. Nawet gdybym chciała, nie jestem w stanie jej ignorować. Brutalnie wdarła się do mojego życia, zabierając ze sobą niemal wszystko, co było mi drogie. Obserwowałam jak, z każdym dniem moja matka coraz bardziej zamyka się w sobie tylko po to, by w końcu utonąć w ramionach depresji. W mojej głowie jedynym winnym całej sytuacji był oczywiście ojciec. Zawieszenie broni, które trwało pomiędzy nami od dnia moich jedenastych urodzin przepadło bezpowrotnie. To całe jego zaangażowanie w wojnę przyniosło nam jedynie ból i cierpienie. Po co to robimy? Dalej nie mam pojęcia. Byleby na to nie patrzeć wciąż ukrywam się w pokojach matki. Mam wrażenie, że tylko tam mogę się faktycznie na coś przydać. Może, gdy poczuje, że nie jest sama, że ktoś ją kocha i tęskni za nią to w końcu do nas wróci. Gdy w końcu odważę się wyjść, widzę pytające spojrzenia rodzeństwa i kłamię. Kłamię, że wszystko będzie dobrze i że jest już troszkę lepiej, że na pewno zaraz do nas wróci. W końcu nauczyłam się to robić na tyle przekonywająco, że sama zaczęłam w to wierzyć. Kiedyś to wszystko musiało się skończyć.
Moją drugą kryjówką były komnaty babci. Wydawało się, że gdy ma z kim porozmawiać, choć na chwilę zapomina o śmierci dziadka. W sumie to ona po raz pierwszy zainteresowała mnie rodzinnym fachem. Małymi kroczkami tłumaczyła podstawowe pojęcia i całą historię, tak bym sama w końcu była wstanie sięgnąć po książki, które miały mi dać potrzebną wiedzę. Nie była co prawda Ollivanderem z krwi i kości, ale lata spędzone w Silverdale nauczyły ją wielu rzeczy. Taki sposobem stałam się rodzinną pielęgniarką i choć cała sytuacja wciąż jest nad wyraz irytująco, to przynajmniej czuję, że jestem komuś potrzebna. Wciąż obijam się od ściany do ściany, wymieniając książki o anatomii na te o zielarstwie, by w końcu skupić się na różdżkarstwie. Czasem gdy pojawiam się w pracowni wuja Cassiusa prosząc go by wytłumaczył mi jakąś kwestię ten delikatnie sugeruje, żebym poszła do ojca. Prędzej jednak odgryzę sobie własną rękę, niż go o cokolwiek poproszę.
Nazywam się Freya Narcissa Ollivander. Z racji swojej głębokiej niechęci do pierwszego imienia zmuszam wszystkim do używania Narcissa. Mam 14 lat i świat postanowił, że będę dorastać w samym środku wojny. Nie mam pojęcia co z tym zrobić, nie mam pojęcia, po co właściwie wciąż tu jestem, ale może kiedyś w końcu wyniknie z tego coś pożytecznego. Na ten moment coraz bardziej zaczyna mierzić mnie myśl, że do końca życia będę jedynie idealną córką. Na domiar złego wisi nade mną klątwa, o której jeszcze nie mam pojęcia. Wraz z włosami koloru błota odziedziczyłam po ojcu jeszcze jedno, chorobę zwaną rozrostem albioni.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 3 | 1 (rożdżka) |
Uroki: | 4 | 2 (rożdżka) |
Czarna magia: | 0 | 0 |
Magia lecznicza: | 4 | 2 (różdżka) |
Transmutacja: | 0 | 0 |
Eliksiry: | 0 | 0 |
Sprawność: | 5 | Brak |
Zwinność: | 8 | Brak |
Reszta: 3 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
angielski | II | 0 |
francuski | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | I | 2 |
Astronomia | I | 2 |
Historia Magii | I | 2 |
Perswazja | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Zielarstwo | II | 10 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Savoir-vivre | I | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | I | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (tworzenie poezji) | I | 0.5 |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 |
Malarstwo (wiedza) | I | 0.5 |
Muzyka (fortepian) | I | 0.5 |
Muzyka (wiedza) | I | 0.5 |
Różdżkarstwo | I | 0.5 |
Rzeźba (tworzenie) | I | 0.5 |
Rzeźba (wiedza) | I | 0.5 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | I | 0.5 |
Taniec balowy | I | 0.5 |
Taniec klasyczny | I | 0.5 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | (+0) |
Reszta: 16.5 |
Ostatnio zmieniony przez Mera Ollivander dnia 18.10.21 13:42, w całości zmieniany 20 razy
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Zachary Shafiq