Sypialnia Cynthii
AutorWiadomość
Sypialnia Cynthii
Niewielka sypialnia, którą przydzielono Cynthii tak naprawdę jeszcze za dziecka. Duże łóżko, zajmujące stanowczo większą część pokoju, jedno okno, skrzynia na ubrania i komoda, w której niektóre szuflady są wypełnione przez książki i dzienniki niźli ubrania czy biżuterię. Do tego w kącie znajduje się niewielkie biurko z papeterią i czy aktualnie czytanymi przez kobietę książkami.
Trzynasty lutego wcale nie zapowiadał się źle - a przynajmniej nie gorzej niż reszta miesiąca. Mimo pochmurnej pogody na zewnątrz, Cynthia zawsze była pierwsza do wstawania i budzenia się, do wychodzenia na zewnątrz i zajmowania się pracą. Musiała w końcu przygotować śniadania dla wszystkich, którzy znajdywali się w zajeździe wynajmując pokoje, dla stałych domowników czy innych pracowników - a później musiała obejść tereny, które do nich należały, sprawdzić czy wszyscy z pracowników się pojawili czy trzeba się z nimi skontaktować, a w końcu znaleźć za nich szybkie zastępstwo lub samemu wykonać pracę. Do tego trzeba było zająć się sprawdzeniem spiżarni - które produkty trzeba było czym prędzej zużyć, które świetnie nadawały się do postania jeszcze przez jakiś czas.
Do tego naturalnie, że trzeba było zająć się jeszcze wieloma rzeczami takimi jak chociażby sprzątanie! Magia istniała i była niezwykle przydatna, ale czasem trzeba było skontrolować samemu czy na pewno wszystko jest czyste.
Jednak dzisiejszy poranek był niezwykle… ciężki. Możliwe, że to była już starość - zmęczenie codziennym wstawaniem i pracą. Może jej synowie mieli racje? Że nie powinna aż tak się przemęczać i przepracowywać; że powinna znaleźć nieco więcej czasu na odpoczynek? A mimo to nie była pewna tego. Może rzeczywiście powinna znaleźć odrobinę czasu na odpoczynek? Jeśli zamknie oczy na dodatkowe kilka minut nic nie powinno się stać, tym bardziej słysząc tę kojącą melodię docierającą do jej uszu - i stanowczo nie była to melodia, nad której pochodzeniem się zastanawiała.
Czy to już zmęczone kości? Nie potrafiła podnieść się z pościeli, z materacu. Chciała po prostu tak zostać w miejscu.
Nawet nie zauważyła, kiedy słońce zaczęło wschodzić - sugerując późniejszą niż wcześniejszą porę, jak to było jednak w lutym. Słońce wschodziło późno, ale do pracy była potrzeba wstawać wcześnie aby zajmować się wszystkimi obowiązkami poprawnie.
Ale dzisiaj nie wstała. Nie zeszła na dół, do zajazdu aby przygotować śniadanie ani nie zabrała się za gotowanie lunchu. Również nie sprawdziła pracowników, ani nie wykonała żadnej czynności ze swojego typowego grafiku i listy zadań, którą raczej znali wszyscy domownicy, a wszystko przez szponiaste dłonie, które objęły ją do snu, nie pozwalając na dzisiejszą pobudkę.
love makes you happy in a house where
love is made
love is made
Przyzwyczaiła się, że od paru miesięcy każdego poranka budziły ją wonie rozchodzące się po całym zajeździe, przenikając do jej pokoju czy to przez szczelinę pod drzwiami czy inne niedoskonałości starych, drewnianych drzwi, które odgradzały jej małe królestwo od zewnętrznego świata. Zimową porą o wiele trudniej przychodziło jej podnieść się z łóżka, chociaż na przestrzeni ostatnich lat wypracowała rutynę, która zmuszała ją do rozpoczęcia dnia najpóźniej o siódmej. Dzisiaj jednak dosyć leniwie przeciągała się w pościeli, zupełnie beztrosko i bez poczucia jakiejś konkretnej celowości swojego młodego żywota. Wciąż trudno przychodziło jej pogodzić się z myślą, że nie musi stawiać się w budynku Ministerstwa Magii i zabrać się do wypełniania swoich zawodowych obowiązków. Niegdyś nienawidziła całej tej administracyjnej otoczki związanej z pracą, wolała przebywać w terenie, dyskutować z członkami innych zespołów na temat nowych scenariuszy wspomnień, które planowali wczepić mugolom, którzy nad wyraz często zapuszczali się w pewne leśne okolice, na których terenach znajdował się rezerwat magicznych zwierząt; jednak ostatnimi czasy z tęsknotą rozmyślała o ministerialnych boksach, w których pisała kolejne raporty, głośno narzekając na niewygodę prostych drewnianych krzeseł.
Nie było jej w żadnym wypadku źle, w gruncie rzeczy po tych paru miesiącach doszła do wniosku, że niewątpliwie, gdyby wiedziała z jakim komfortem i poczuciem bezpieczeństwa wiąże się przebywanie w zajeździe w otoczeniu bliższej i dalszej rodziny, to już dawno zmieniłaby swoje miejsce zamieszkania. O wiele milej byłoby wracać wieczorem do tętniącego życiem zajazdu. Nic nie mogło zastąpić też wspaniałych naleśników przygotowywanych przez Cynthię o poranku, nawet jeśli w obecnych czasach za ich nadzienie służył jedynie cukier czy odrobina miodu.
Z błogiego lenistwa wybiła więc ją więc nagła świadomość, że oto do jej wrażliwych nozdrzy nie dochodzi dzisiaj żaden z zapachów, z którymi zaznajomiła się w przeciągu ostatnich tygodni. Zmarszczyła lekko brwi, unosząc się na łokciach i rozglądając się ze zdezorientowaniem na boki. Jeszcze nie do końca wybudzona podniosła się z łóżka, wciągając na siebie leżące nieopodal ubrania i wybrała się na kontrolną rundkę po całym zajeździe, szukając Cynthii najpierw w kuchni, zaglądając do spiżarni, jadalni, a w końcu mamrocząc coś pod nosem wyszła na zewnątrz, wciskając stopy w stojące w progu zimowe buty, a na plecy naciągając pierwszy lepszy płaszcz i kierując się w stronę pomieszczeń gospodarczych.
Coś tu wyraźnie nie grało, czuła się coraz bardziej zaniepokojona i równocześnie wybudzona, gdy nie dostrzegła nigdzie nawet śladu charakterystycznej dla Cynthii codziennej krzątaniny.
- Ciociu Cynthio, wszystko w porządku? - Opierała się delikatnie głową o framugę drzwi pokoju ciotki, uważnie nasłuchując odpowiedzi i rytmicznie uderzając knykciem o drewnianą powierzchnię. Do jej uszu dotarła cicha, dosyć zaskakująca melodia. - Czyżbyś wczoraj jakoś przesadnie zabalowała? - spróbowała zażartować, decydując się w końcu nacisnąć klamkę i wsadziła głowę do pokoju, uśmiechając się na poły przepraszająco, że zaburza jej przestrzeń, na poły rozbrajająco. Nie miała w końcu w zwyczaju wchodzić do czyichś pokoi bez pytania, sytuacja była jednak dosyć bezprecedensowa. Z tego, co udało jej się zaobserwować przez ostatnie miesiące, Cynthia nigdy nie odpuściła sobie porannych obowiązków. - - Dobrze się czujesz? - zapytała jeszcze, zanim rozwarła w zaskoczeniu oczy, dostrzegając szponiaste dłonie trzymające kobietę w swoich objęciach. Nie wydała z siebie żadnego piskliwego dźwięku czy krzyku, zamiast tego w zdenerwowaniu popchnęła zamaszyście drzwi, które z rozmachem uderzyły o ścianę. Po korytarzu rozniósł się donośny łomot, który obudziłby nawet największego susła. Odniosła jednak wrażenie, że sama ciotka niewiele sobie robiła z tego nagłego hałasu. Wciąż wydawała się spać słodko w tych przeszywających strachem objęciach.
Nie było jej w żadnym wypadku źle, w gruncie rzeczy po tych paru miesiącach doszła do wniosku, że niewątpliwie, gdyby wiedziała z jakim komfortem i poczuciem bezpieczeństwa wiąże się przebywanie w zajeździe w otoczeniu bliższej i dalszej rodziny, to już dawno zmieniłaby swoje miejsce zamieszkania. O wiele milej byłoby wracać wieczorem do tętniącego życiem zajazdu. Nic nie mogło zastąpić też wspaniałych naleśników przygotowywanych przez Cynthię o poranku, nawet jeśli w obecnych czasach za ich nadzienie służył jedynie cukier czy odrobina miodu.
Z błogiego lenistwa wybiła więc ją więc nagła świadomość, że oto do jej wrażliwych nozdrzy nie dochodzi dzisiaj żaden z zapachów, z którymi zaznajomiła się w przeciągu ostatnich tygodni. Zmarszczyła lekko brwi, unosząc się na łokciach i rozglądając się ze zdezorientowaniem na boki. Jeszcze nie do końca wybudzona podniosła się z łóżka, wciągając na siebie leżące nieopodal ubrania i wybrała się na kontrolną rundkę po całym zajeździe, szukając Cynthii najpierw w kuchni, zaglądając do spiżarni, jadalni, a w końcu mamrocząc coś pod nosem wyszła na zewnątrz, wciskając stopy w stojące w progu zimowe buty, a na plecy naciągając pierwszy lepszy płaszcz i kierując się w stronę pomieszczeń gospodarczych.
Coś tu wyraźnie nie grało, czuła się coraz bardziej zaniepokojona i równocześnie wybudzona, gdy nie dostrzegła nigdzie nawet śladu charakterystycznej dla Cynthii codziennej krzątaniny.
- Ciociu Cynthio, wszystko w porządku? - Opierała się delikatnie głową o framugę drzwi pokoju ciotki, uważnie nasłuchując odpowiedzi i rytmicznie uderzając knykciem o drewnianą powierzchnię. Do jej uszu dotarła cicha, dosyć zaskakująca melodia. - Czyżbyś wczoraj jakoś przesadnie zabalowała? - spróbowała zażartować, decydując się w końcu nacisnąć klamkę i wsadziła głowę do pokoju, uśmiechając się na poły przepraszająco, że zaburza jej przestrzeń, na poły rozbrajająco. Nie miała w końcu w zwyczaju wchodzić do czyichś pokoi bez pytania, sytuacja była jednak dosyć bezprecedensowa. Z tego, co udało jej się zaobserwować przez ostatnie miesiące, Cynthia nigdy nie odpuściła sobie porannych obowiązków. - - Dobrze się czujesz? - zapytała jeszcze, zanim rozwarła w zaskoczeniu oczy, dostrzegając szponiaste dłonie trzymające kobietę w swoich objęciach. Nie wydała z siebie żadnego piskliwego dźwięku czy krzyku, zamiast tego w zdenerwowaniu popchnęła zamaszyście drzwi, które z rozmachem uderzyły o ścianę. Po korytarzu rozniósł się donośny łomot, który obudziłby nawet największego susła. Odniosła jednak wrażenie, że sama ciotka niewiele sobie robiła z tego nagłego hałasu. Wciąż wydawała się spać słodko w tych przeszywających strachem objęciach.
I’ll just keep playing back
These fragments of time Everywhere I go, These moments will shine Familiar faces I’ve never seen Living the gold and the silver dream
Przez wiele lat Cynthia nie tylko trzymała się swojego harmonogramu codziennego, zazwyczaj będąc pierwszą, która wstała w ciągu dnia, ale również i pierwszą, która zabierała się do pracy. Jej dni nie różniły się wcale od siebie, a jednocześnie nigdy jej to nie przeszkadzało. Lubiła taki stan rzeczy… Ale dzisiaj… może rzeczywiście czasem odrobina lenistwa, odrobina odpoczynku by jej nie zaszkodziła? Z łóżka wyraźnie było coraz ciężej się podnieść, a słodka kołysanka śpiewana jej do ucha wcale nie pomagała w tym, aby się przebudzić. Gdzieś na granicy słyszała znajomy głos, słyszała otwierane drzwi czy huk, ale jej powieki były tak ciężkie.
Może to zmęczenie? Wiek? Możliwe, w końcu wcale nie robiła się młodsza, a pracowała więcej i więcej ża każdym dniem. Możliwe, że to właśnie było przyczyną, dla której to wszystko miało miejsce… Po prostu była przemęczona i to było całym wyjaśnieniem. Absolutnie tak.
Huk drzwi - słyszała, ale nie była w stanie się ruszyć czy zareagować. Myślała w tym momencie jedynie o śnie, o tym jak ciężko było jej się ruszyć. Odpoczynek był przyjemny, a sama nie pamiętała, kiedy pozwoliła sobie na niego. Na dłuższy sen, na dłuższy moment, w którym mogłaby się zdrzemnąć.
Po dłuższym czasie, bo przecież wiedziała, słyszała gdzieś w oddali, że powinna zareagować, w końcu podjęła się próby otworzeniu powiek. Powoli rozejrzała się, dostrzegając rozmazaną sylwetkę. Uśmiechnęła się do Henrietty delikatnie, zaraz znów przymykając oczy, bo jej powieki były tak ciężkie i same lepiły się do siebie. Do tego ta kołysanka.
- Oh… Kochana, jesteś głodna? Przepraszam, zaraz wstanę, przygotuję śniadanie… - powiedziała, chociaż przez jej myśl nawet nie przemknęła próba wstania z łóżka. Nie chciała się podnosić, a przynajmniej nie tak świadomie. Nie była w stanie tego dokonać, nawet nieświadoma że to była wina międzyinnymi oplatających ją szponów.
- Inni już wstali? Zaraz coś przygotuję. Owsiankę? A może coś innego… nastawię herbatę… - dodała, przez moment również próbując jakby szarpnąć dłonią, aby sięgnąć po różdżkę leżącą na stoliku nocnym, aby rzucić zaklęcie, choć jej próba skończyła się fiaskiem.
Może to zmęczenie? Wiek? Możliwe, w końcu wcale nie robiła się młodsza, a pracowała więcej i więcej ża każdym dniem. Możliwe, że to właśnie było przyczyną, dla której to wszystko miało miejsce… Po prostu była przemęczona i to było całym wyjaśnieniem. Absolutnie tak.
Huk drzwi - słyszała, ale nie była w stanie się ruszyć czy zareagować. Myślała w tym momencie jedynie o śnie, o tym jak ciężko było jej się ruszyć. Odpoczynek był przyjemny, a sama nie pamiętała, kiedy pozwoliła sobie na niego. Na dłuższy sen, na dłuższy moment, w którym mogłaby się zdrzemnąć.
Po dłuższym czasie, bo przecież wiedziała, słyszała gdzieś w oddali, że powinna zareagować, w końcu podjęła się próby otworzeniu powiek. Powoli rozejrzała się, dostrzegając rozmazaną sylwetkę. Uśmiechnęła się do Henrietty delikatnie, zaraz znów przymykając oczy, bo jej powieki były tak ciężkie i same lepiły się do siebie. Do tego ta kołysanka.
- Oh… Kochana, jesteś głodna? Przepraszam, zaraz wstanę, przygotuję śniadanie… - powiedziała, chociaż przez jej myśl nawet nie przemknęła próba wstania z łóżka. Nie chciała się podnosić, a przynajmniej nie tak świadomie. Nie była w stanie tego dokonać, nawet nieświadoma że to była wina międzyinnymi oplatających ją szponów.
- Inni już wstali? Zaraz coś przygotuję. Owsiankę? A może coś innego… nastawię herbatę… - dodała, przez moment również próbując jakby szarpnąć dłonią, aby sięgnąć po różdżkę leżącą na stoliku nocnym, aby rzucić zaklęcie, choć jej próba skończyła się fiaskiem.
love makes you happy in a house where
love is made
love is made
Z pozoru wydawało się, że wszystko było w jak najlepszym porządku. W końcu także Cynthia zasługiwała na odrobinę błogiego lenistwa i możliwość spędzenia dnia wyłącznie w swoim własnym towarzystwie. Widok zanurzonej w głębokim śnie ciotki byłby w stanie ją uspokoić i sprawić, że wycofałaby się z pokoju drepcząc na samych czubkach palców, gdyby nie te okropne szpony, które najwyraźniej wcale nie zamierzały jej puścić.
Zbliżyła się ostrożnie do łóżka, równocześnie próbując wyłapać znaczenie wymamrotanych słów. Z jej perspektywy poprzecinane siwizną włosy kobiety układały się na poduszce niczym przedziwna aureola zupełnie nie współgrająca z powagą zaistniałej sytuacji, tym bardziej, że jej osobliwość wskazywała bardziej na opętanie przez jakieś przedziwne moce. A może chodziło o złośliwie rzuconą klątwę? Kto jednak miałby odczuwać jakąkolwiek urazę do Cynthii Skamander, która z niezwykłą otwartością serca przyjmowała pod dach wszystkich zagubionych nieszczęśników szukających dla siebie schronienia? Nie mieściło jej się w głowie, że ktoś mógłby posunąć się do tak radykalnych działań.
Chwyciła kobietę za rękę i przyłożyła dłoń do rozgrzanej od snu twarzy. Emanowało od niej ciepło, które w ciągu dnia znajdowało wyraz w pełnym życzliwości spojrzeniu i promiennym uśmiechu.
- Obudź się - powiedziała przybierając ostrzejszy ton, mając nadzieję, że jej podniesiony głos wyrwie kobietę z otępienia. Podejrzewała jednak, że same słowa niewiele będą w stanie zdziałać. Gwałtownie potrząsnęła jej ramieniem, dochodząc do wniosku, że powściągliwą delikatnością za wiele nie zdziała. Chwyciła więc z całej siły za szpony, próbując uwolnić Cynthię z ich zaborczego uścisku. Miała jednak wrażenie, że te zaciskają się na kobiecym ciele jeszcze mocniej. Przeklęła pod nosem, tego by jeszcze brakowało, żeby z jej winy te przeklęte łapska pozbawiły ciotkę oddechu. Zmarszczyła lekko brwi, odsuwając się na chwilę. Wciąż nachylała się jednak nad oszołomioną sylwetką, ściskając kobietę za rękę i próbując ją obudzić. Dziwna melodia rozchodząca się po pokoju sprawiała, że jej samej na moment zaczęły przymykać się oczy. - Możesz spróbować się podnieść? - zapytała, nie bardzo wiedząc, czy jej słowa docierają do świadomości Cynhtii. Zastanawiała się przez moment, czy nie powinna wszcząć ogólnozajazdowego alarmu. Podejrzewała jednak, że obecność kilkunastu osób pochylonych nad nieszczęsnym łożem nie przyniosłoby żadnego rozwiązania. - Clavum - wymruczała, sięgając w końcu po różdżkę. Miała nadzieję, że to nieco bolesne zaklęcie w końcu ją wybudzi.
Zbliżyła się ostrożnie do łóżka, równocześnie próbując wyłapać znaczenie wymamrotanych słów. Z jej perspektywy poprzecinane siwizną włosy kobiety układały się na poduszce niczym przedziwna aureola zupełnie nie współgrająca z powagą zaistniałej sytuacji, tym bardziej, że jej osobliwość wskazywała bardziej na opętanie przez jakieś przedziwne moce. A może chodziło o złośliwie rzuconą klątwę? Kto jednak miałby odczuwać jakąkolwiek urazę do Cynthii Skamander, która z niezwykłą otwartością serca przyjmowała pod dach wszystkich zagubionych nieszczęśników szukających dla siebie schronienia? Nie mieściło jej się w głowie, że ktoś mógłby posunąć się do tak radykalnych działań.
Chwyciła kobietę za rękę i przyłożyła dłoń do rozgrzanej od snu twarzy. Emanowało od niej ciepło, które w ciągu dnia znajdowało wyraz w pełnym życzliwości spojrzeniu i promiennym uśmiechu.
- Obudź się - powiedziała przybierając ostrzejszy ton, mając nadzieję, że jej podniesiony głos wyrwie kobietę z otępienia. Podejrzewała jednak, że same słowa niewiele będą w stanie zdziałać. Gwałtownie potrząsnęła jej ramieniem, dochodząc do wniosku, że powściągliwą delikatnością za wiele nie zdziała. Chwyciła więc z całej siły za szpony, próbując uwolnić Cynthię z ich zaborczego uścisku. Miała jednak wrażenie, że te zaciskają się na kobiecym ciele jeszcze mocniej. Przeklęła pod nosem, tego by jeszcze brakowało, żeby z jej winy te przeklęte łapska pozbawiły ciotkę oddechu. Zmarszczyła lekko brwi, odsuwając się na chwilę. Wciąż nachylała się jednak nad oszołomioną sylwetką, ściskając kobietę za rękę i próbując ją obudzić. Dziwna melodia rozchodząca się po pokoju sprawiała, że jej samej na moment zaczęły przymykać się oczy. - Możesz spróbować się podnieść? - zapytała, nie bardzo wiedząc, czy jej słowa docierają do świadomości Cynhtii. Zastanawiała się przez moment, czy nie powinna wszcząć ogólnozajazdowego alarmu. Podejrzewała jednak, że obecność kilkunastu osób pochylonych nad nieszczęsnym łożem nie przyniosłoby żadnego rozwiązania. - Clavum - wymruczała, sięgając w końcu po różdżkę. Miała nadzieję, że to nieco bolesne zaklęcie w końcu ją wybudzi.
I’ll just keep playing back
These fragments of time Everywhere I go, These moments will shine Familiar faces I’ve never seen Living the gold and the silver dream
Każdy zasługiwał na odrobinę lenistwa, choć z pewnością o podobnej chęci że strony Cynthii, mieszkańcy jak najbardziej by wiedzieli przynajmniej dzień wcześniej - o potencjalnej chorobie czy zaziębieniu, potrzebie odpoczynku. Kobieta w końcu nie była kimś, kto pozostawiał swoje obowiązki niewypelnione, a zajazd była potrzeba prowadzić każdego dnia, a nie tylko od święta! Jeśli kogoś miało braknąć do pomocy, z pewnością potrzeba było znaleźć za taką osobę zastępstwo.
A nikt w zajeździe przecież nie słyszał o tym, że kobieta miałaby nie wstać rano i nie zająć się swoimi obowiązkami, których lista się ciągnęła i ciągnęła.
I choć głos Henrietty do niej docierał niczym zza jakiejś szklanej szyby, zza tafli której nie do końca potrafiła eozpoznsx czy przywołać dokładne znaczenie słów, po prostu były niczym szum. Wiedziała, że ktoś.do niej coś woła - próbuje coś przekazać, ale za żadne skarby nie mogła przyswoić znaczenia tych słów czy skupić się na nich.
Tak samo czuła, że ktoś próbuje ją wybudzić. Otworzyła znów powoli zaspane spojrzenie, uśmiechając się ciepło do Henrietty, takim uśmiechem którym zawsze witała w kuchni rano wszystkich domowników.
Dopiero też zaklęcie sprawiło, że nieco bardziej doszło do niej, w jakim położeniu się znajduje. Zmarszczyła nieco brwi, wydając się bardziej rozbudzoną.
- Na Merlina.. która to godzina? Henrietta, kochana... Co się dzieje..? - dopytała, spoglądając na pannę Bartius i dopiero po chwili orientując się, że do łóżka przytrzymują ją szpony, które nie chciały puścić. Melodia... Ta melodia przyjemna i kojąca, że aż chciało się przymknąć oczy i ułożyć wygodnie, oddając znów snu...
Spróbowała szarpnąć ręką po różdżkę leżącą na stoliku nocnym - zawsze ją trzymała przy sobie, tym bardziej po przestrodze Steviego. Miał rację odnośnie bezpieczeństwa, że lepiej było mieć różdżkę zawsze przy sobie, tak ja wszelki wypadek, ale najwyraźniej również było bezpieczniej z nią spać w dłoni, bo teraz sama nie była w stanie po nią sięgnąć.
- Możesz rzucić silencio? Ta melodia... Oh na Merlina, co to za zmora! Doprawdy - zawołała swoim ciepłym głosem, nieco zmartwiona jak i podirytowana - szczególnie rzadkie połączenie emocji u Cynthii. - I podaj mi różdżkę, proszę, zaraz coś... Zaraz coś temu trzeba zaradzić.
A nikt w zajeździe przecież nie słyszał o tym, że kobieta miałaby nie wstać rano i nie zająć się swoimi obowiązkami, których lista się ciągnęła i ciągnęła.
I choć głos Henrietty do niej docierał niczym zza jakiejś szklanej szyby, zza tafli której nie do końca potrafiła eozpoznsx czy przywołać dokładne znaczenie słów, po prostu były niczym szum. Wiedziała, że ktoś.do niej coś woła - próbuje coś przekazać, ale za żadne skarby nie mogła przyswoić znaczenia tych słów czy skupić się na nich.
Tak samo czuła, że ktoś próbuje ją wybudzić. Otworzyła znów powoli zaspane spojrzenie, uśmiechając się ciepło do Henrietty, takim uśmiechem którym zawsze witała w kuchni rano wszystkich domowników.
Dopiero też zaklęcie sprawiło, że nieco bardziej doszło do niej, w jakim położeniu się znajduje. Zmarszczyła nieco brwi, wydając się bardziej rozbudzoną.
- Na Merlina.. która to godzina? Henrietta, kochana... Co się dzieje..? - dopytała, spoglądając na pannę Bartius i dopiero po chwili orientując się, że do łóżka przytrzymują ją szpony, które nie chciały puścić. Melodia... Ta melodia przyjemna i kojąca, że aż chciało się przymknąć oczy i ułożyć wygodnie, oddając znów snu...
Spróbowała szarpnąć ręką po różdżkę leżącą na stoliku nocnym - zawsze ją trzymała przy sobie, tym bardziej po przestrodze Steviego. Miał rację odnośnie bezpieczeństwa, że lepiej było mieć różdżkę zawsze przy sobie, tak ja wszelki wypadek, ale najwyraźniej również było bezpieczniej z nią spać w dłoni, bo teraz sama nie była w stanie po nią sięgnąć.
- Możesz rzucić silencio? Ta melodia... Oh na Merlina, co to za zmora! Doprawdy - zawołała swoim ciepłym głosem, nieco zmartwiona jak i podirytowana - szczególnie rzadkie połączenie emocji u Cynthii. - I podaj mi różdżkę, proszę, zaraz coś... Zaraz coś temu trzeba zaradzić.
love makes you happy in a house where
love is made
love is made
Czuła się coraz bardziej zaniepokojona, zdając sobie sprawę, że Cynthia mimo że spoglądała na nią lekko rozszerzonymi oczami, tak naprawdę wcale jej nie dostrzegała. Widziała to w pustce emanującej z jej brązowego spojrzenia, którym wodziła po pomieszczeniu mimo że najwyraźniej wciąż znajdowała się między jawą a snem. Etta nie zamierzała jednak tracić zimnej krwi, starała się wykonać wszelkie możliwe czynności, które w jej mniemaniu na tę chwilę mogły odnieść skutek, choć w gruncie rzeczy w jej głowie nie pojawiło się nagle milion pomysłów na wydostanie cioci z tej co najmniej dziwnej sytuacji.
Z ulgą przyjęła, że mimo że szarpanie za szpony nie przyniosło żadnego rezultatu, wręcz przeciwnie tylko pogorszyło sprawę, to już bolesne zaklęcie, które posłała w stronę Cynthii zdołało choć na moment przywrócić jej świadomość.
- Już późno. Grubo po ósmej - powiedziała. Pora ta niektórym z pewnością nie wydałaby się aż tak zaawansowana, wiedziała jednak, że ciotka Cynthia miałaby już za sobą wszystkie poranne czynności, najprawdopodobniej zabierałaby się już do planowania obiadu, a może nawet byłaby już w trakcie jego przygotowywania. Henrietta była w każdym razie pewna, że w normalnych okolicznościach, właśnie piłaby w jadalni gorącą herbatę z cytryną rozgrzewając kubkiem dłonie. Wątpiła jednak, że podając jej dokładną zdoła ją otrzeźwić, choć w normalnych warunkach podobna wiadomość odniosłaby wymagany efekt. - Coś dziwnego… jakieś szpony… nie chcą cię wypuścić. Chyba się komuś naraziłaś… To wygląda na jakąś klątwę. - Nie była pewna, czy Cynthia dosłyszała jej słowa, bo ta otępiająca melodia najwyraźniej wciąż miała na nią nienajlepszy wpływ.
- Silencio - wymówiła posłusznie formułę, próbując uciszyć dźwięczącą w pokoju muzykę. Zaklęcie najwyraźniej zadziałało, bo w pokoju wreszcie zapadła chwilowa cisza. Etta nachyliła się w stronę stolika nocnego i podniosła z niego różdżkę Cynthii. - Trzymaj, spróbuję rzucić… Drętwota. - Wycelowała w szpony, licząc na to, że uda jej się unieruchomić to szachrajstwo i uwolnić kobietę. Formuła jednak wcale nie zadziałała tak jak powinna, wydawało jej się, że szpony wciąż przyciągają Cynthię do materaca. - Możesz się w ogóle choć trochę podnieść? Czy zupełnie przykleiłaś się do łóżka?
rzut na zaklęcia, Silencio ST 65 (52+15=67, udane) drętwota ST 75 (nieudane)
Z ulgą przyjęła, że mimo że szarpanie za szpony nie przyniosło żadnego rezultatu, wręcz przeciwnie tylko pogorszyło sprawę, to już bolesne zaklęcie, które posłała w stronę Cynthii zdołało choć na moment przywrócić jej świadomość.
- Już późno. Grubo po ósmej - powiedziała. Pora ta niektórym z pewnością nie wydałaby się aż tak zaawansowana, wiedziała jednak, że ciotka Cynthia miałaby już za sobą wszystkie poranne czynności, najprawdopodobniej zabierałaby się już do planowania obiadu, a może nawet byłaby już w trakcie jego przygotowywania. Henrietta była w każdym razie pewna, że w normalnych okolicznościach, właśnie piłaby w jadalni gorącą herbatę z cytryną rozgrzewając kubkiem dłonie. Wątpiła jednak, że podając jej dokładną zdoła ją otrzeźwić, choć w normalnych warunkach podobna wiadomość odniosłaby wymagany efekt. - Coś dziwnego… jakieś szpony… nie chcą cię wypuścić. Chyba się komuś naraziłaś… To wygląda na jakąś klątwę. - Nie była pewna, czy Cynthia dosłyszała jej słowa, bo ta otępiająca melodia najwyraźniej wciąż miała na nią nienajlepszy wpływ.
- Silencio - wymówiła posłusznie formułę, próbując uciszyć dźwięczącą w pokoju muzykę. Zaklęcie najwyraźniej zadziałało, bo w pokoju wreszcie zapadła chwilowa cisza. Etta nachyliła się w stronę stolika nocnego i podniosła z niego różdżkę Cynthii. - Trzymaj, spróbuję rzucić… Drętwota. - Wycelowała w szpony, licząc na to, że uda jej się unieruchomić to szachrajstwo i uwolnić kobietę. Formuła jednak wcale nie zadziałała tak jak powinna, wydawało jej się, że szpony wciąż przyciągają Cynthię do materaca. - Możesz się w ogóle choć trochę podnieść? Czy zupełnie przykleiłaś się do łóżka?
rzut na zaklęcia, Silencio ST 65 (52+15=67, udane) drętwota ST 75 (nieudane)
I’ll just keep playing back
These fragments of time Everywhere I go, These moments will shine Familiar faces I’ve never seen Living the gold and the silver dream
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz zawiodła w swojej rutynie - w wykonywanych obowiązkach, kiedy ostatni raz spała aż tak długo w dzień, w którym z pewnością nie miała wolnego! Miała w końcu wiele obowiązków, w których najważniejsza była punktualność, a ta właśnie ją zawiodła jak jeszcze nigdy.
- Już tak późno? Oh! Przepraszam cię droga, na pewno jesteście głodni, ah, zaraz tylko wstanę... Przygotuję coś do śniadania - zapewniła, a sama wizja, że mieszkańcy dzisiaj nie zjedli pożywnego śniadania wydawała się również dobrze działać trzeźwiąco na kobietę. Czasem się wydawało, że całe życie Cynthii opierało się właśnie na tym - na dbaniu o innych. I było to w gruncie rzeczy prawdą. Uwielbiała opiekować się innymi, dbać o to, aby wszyscy dobrze się najedli i odpoczęli.
A teraz sama padła ofiarą jakiejś przedziwnej klątwy, której nie była w stanie zlokalizować czy nawet stwierdzić, dlaczego jej dotknęła!
- Oh, okropności! Nie rozumiem niczego z tego... - westchnęła, wyraźnie zmartwiona, że ktoś mógłby jej mieć coś takiego za złe do stopnia, że rzuciłby na nią klątwę! Kto by o tym w ogóle pomyślał? I dlaczego miałaby zostać przeklęta? - Wciąż trzymają, ale nie słyszę już tej melodii, dziękuję - zwróciła się do Henrietty, zaraz marszcząc brwi. Nie była w stanie się wyrwać za bardzo ze szponów, ale stanowczo mogła teraz wziąć udział w samym ustalaniu planu i rozmyślaniu, jak mogłaby się spróbować wydostać z tej pułapki.
Na pytanie panny Bartius zmarszczyła brwi i po chwili rzeczywiście spróbowała się podnieść, choć niekoniecznie było to skuteczne za pierwszym razem. Nie przyszło jej to z łatwością, ale po dłuższym momencie siłowania się ze szponami, była w stanie nieco wyślizgnąć się z ich uścisku.
- Jestem w stanie, ale niewiele - przyznała, a po chwili złapała mocniej i pewniej różdżkę, zastanawiając się też jakie zaklęcie mogłoby rzucić. Miała wstępny pomysł, ale nieco obawiała się możliwego efektu.
- Kochana, proszę, odsuń się nieco. Nie chcę na ciebie wpaść - poprosiła, zaraz łapiąc mocniej różdżkę. - Ascendio! - zaraz rzuciła zaklęcie, które zadziałało, choć moment jeszcze siłowało się ze szponami to w końcu Cynthia wylądowała na podłodze i przesunęła się jeszcze kawałek po niej, wypuszczając w końcu różdżkę, która poleciała dalej. Postara się znaleźć ją z powrotem później, na razie czując jak obolała była przez siłowanie się ze szponami, jak i upadek na twardą, drewnianą podłogę.
- Ugh... dobrze... zadziałało... - mruknęła cicho, podnosząc się powoli z podłogi.
- Już tak późno? Oh! Przepraszam cię droga, na pewno jesteście głodni, ah, zaraz tylko wstanę... Przygotuję coś do śniadania - zapewniła, a sama wizja, że mieszkańcy dzisiaj nie zjedli pożywnego śniadania wydawała się również dobrze działać trzeźwiąco na kobietę. Czasem się wydawało, że całe życie Cynthii opierało się właśnie na tym - na dbaniu o innych. I było to w gruncie rzeczy prawdą. Uwielbiała opiekować się innymi, dbać o to, aby wszyscy dobrze się najedli i odpoczęli.
A teraz sama padła ofiarą jakiejś przedziwnej klątwy, której nie była w stanie zlokalizować czy nawet stwierdzić, dlaczego jej dotknęła!
- Oh, okropności! Nie rozumiem niczego z tego... - westchnęła, wyraźnie zmartwiona, że ktoś mógłby jej mieć coś takiego za złe do stopnia, że rzuciłby na nią klątwę! Kto by o tym w ogóle pomyślał? I dlaczego miałaby zostać przeklęta? - Wciąż trzymają, ale nie słyszę już tej melodii, dziękuję - zwróciła się do Henrietty, zaraz marszcząc brwi. Nie była w stanie się wyrwać za bardzo ze szponów, ale stanowczo mogła teraz wziąć udział w samym ustalaniu planu i rozmyślaniu, jak mogłaby się spróbować wydostać z tej pułapki.
Na pytanie panny Bartius zmarszczyła brwi i po chwili rzeczywiście spróbowała się podnieść, choć niekoniecznie było to skuteczne za pierwszym razem. Nie przyszło jej to z łatwością, ale po dłuższym momencie siłowania się ze szponami, była w stanie nieco wyślizgnąć się z ich uścisku.
- Jestem w stanie, ale niewiele - przyznała, a po chwili złapała mocniej i pewniej różdżkę, zastanawiając się też jakie zaklęcie mogłoby rzucić. Miała wstępny pomysł, ale nieco obawiała się możliwego efektu.
- Kochana, proszę, odsuń się nieco. Nie chcę na ciebie wpaść - poprosiła, zaraz łapiąc mocniej różdżkę. - Ascendio! - zaraz rzuciła zaklęcie, które zadziałało, choć moment jeszcze siłowało się ze szponami to w końcu Cynthia wylądowała na podłodze i przesunęła się jeszcze kawałek po niej, wypuszczając w końcu różdżkę, która poleciała dalej. Postara się znaleźć ją z powrotem później, na razie czując jak obolała była przez siłowanie się ze szponami, jak i upadek na twardą, drewnianą podłogę.
- Ugh... dobrze... zadziałało... - mruknęła cicho, podnosząc się powoli z podłogi.
love makes you happy in a house where
love is made
love is made
Każdy miał prawo na wyrwanie się z codziennej rutyny. Henrietta zresztą byłaby zadowolona, gdyby okazało się, że Cynthia postanowiła po prostu wziąć sobie dzień wolnego. W końcu naprawdę na to zasługiwała, poświęcała się z takim oddaniem prowadzeniu zajazdu, że niewiele miała czasu dla siebie. Energia spożytkowana na dopięcie wszystkiego na ostatni guzik zasługiwała na to, aby wykorzystać ją również w inny sposób, po prostu dla sprawienia sobie przyjemności. Zaintrygowanie, które wcześniej odczuwała, zanim jeszcze przekroczyła próg sypialni, mimo wszystko zaciekawiona przyczyną jej nieobecności, bardzo szybko się ulotniło ustępując miejsca konsternacji.
- Nie przejmuj się - odparła, doskonale wiedząc, że nikt nie będzie miał Cynthii za złe tego, że raz w życiu nie przygotowała wszystkim śniadania. I owszem, dla każdego domownika i dłużej przebywającego w gospodzie gościa musiało być to równie intrygujące jak dla Henrietty, jednak gdy tylko poznają szczegóły jej niedyspozycji na pewno nie będą jej robić żadnych wyrzutów, raczej próbować dociec, kto dopuścił się tak złośliwego żartu przygważdżając najdroższą cioteczkę do łóżka.
Etta też nie rozumiała, co tak naprawdę się dzieje, nieco zawiedziona bezsilnością swoich działań. Przynajmniej muzyka na moment ucichła, sprawiając, że Cynthia odzyskała równowagę i wróciła jej świadomość. Obserwowała dosyć nieudolne próby kobiety podniesienia się z łóżka - tak jak jej się wydawało, prześcieradło sprawiało wrażenie jakby przykleiło się jej do pleców. Nie tylko paskudne szpony nie chciały jej wypuścić.
Zmarszczyła lekko brwi, zupełnie jak Cynthia, jakby w lustrzanym odbiciu. Jeszcze przyjdzie pora na to, aby zastanowić się nad tym kto zabawił się w dowcipnisia, teraz po prostu odsunęła się posłusznie, zastanawiając się jakie były jej zamiary. Zrozumiała to dopiero, gdy rozpoznała formułę wypowiedzianego zaklęcia.
- Jesteś cała? - zapytała, gdy ciało Skamander uderzyło o podłogę. Zdecydowanie nie było to zbyt przyjemne lądowanie. Niemal od razu znalazła się tuż obok kobiety i wyciągnęła dłoń, aby pomóc podnieść jej się z podłogi, ujęła ją w pasie obawiając się, że Cynthia może zaraz stracić równowagę. Poprowadziła ją powoli do biurka i usadziła na krześle, chcąc jak najszybciej oddalić ją od złowrogiego łóżka i wciąż poruszających się w szponów, bo te nadal wyciągały się ku nim zawzięcie. - Domyślasz się czyja to sprawka? - Ponownie skierowała różdżkę w stronę szponów. - Concitus! - Pazury zamarły na moment, a po chwili wyrosła między nimi chropowata błona. - Molio! - dodała szybko, sprawiając, że szpony zwiotczały zupełnie i opadły na łóżko.
Concoitus, ST 55 (50+20)
Molio, ST 20 (11+20)
- Nie przejmuj się - odparła, doskonale wiedząc, że nikt nie będzie miał Cynthii za złe tego, że raz w życiu nie przygotowała wszystkim śniadania. I owszem, dla każdego domownika i dłużej przebywającego w gospodzie gościa musiało być to równie intrygujące jak dla Henrietty, jednak gdy tylko poznają szczegóły jej niedyspozycji na pewno nie będą jej robić żadnych wyrzutów, raczej próbować dociec, kto dopuścił się tak złośliwego żartu przygważdżając najdroższą cioteczkę do łóżka.
Etta też nie rozumiała, co tak naprawdę się dzieje, nieco zawiedziona bezsilnością swoich działań. Przynajmniej muzyka na moment ucichła, sprawiając, że Cynthia odzyskała równowagę i wróciła jej świadomość. Obserwowała dosyć nieudolne próby kobiety podniesienia się z łóżka - tak jak jej się wydawało, prześcieradło sprawiało wrażenie jakby przykleiło się jej do pleców. Nie tylko paskudne szpony nie chciały jej wypuścić.
Zmarszczyła lekko brwi, zupełnie jak Cynthia, jakby w lustrzanym odbiciu. Jeszcze przyjdzie pora na to, aby zastanowić się nad tym kto zabawił się w dowcipnisia, teraz po prostu odsunęła się posłusznie, zastanawiając się jakie były jej zamiary. Zrozumiała to dopiero, gdy rozpoznała formułę wypowiedzianego zaklęcia.
- Jesteś cała? - zapytała, gdy ciało Skamander uderzyło o podłogę. Zdecydowanie nie było to zbyt przyjemne lądowanie. Niemal od razu znalazła się tuż obok kobiety i wyciągnęła dłoń, aby pomóc podnieść jej się z podłogi, ujęła ją w pasie obawiając się, że Cynthia może zaraz stracić równowagę. Poprowadziła ją powoli do biurka i usadziła na krześle, chcąc jak najszybciej oddalić ją od złowrogiego łóżka i wciąż poruszających się w szponów, bo te nadal wyciągały się ku nim zawzięcie. - Domyślasz się czyja to sprawka? - Ponownie skierowała różdżkę w stronę szponów. - Concitus! - Pazury zamarły na moment, a po chwili wyrosła między nimi chropowata błona. - Molio! - dodała szybko, sprawiając, że szpony zwiotczały zupełnie i opadły na łóżko.
Concoitus, ST 55 (50+20)
Molio, ST 20 (11+20)
I’ll just keep playing back
These fragments of time Everywhere I go, These moments will shine Familiar faces I’ve never seen Living the gold and the silver dream
Z pewnością dzień wolnego nigdy nikomu nie szkodził, ale Cynthia zawsze zanim podobny wzięła, wolała zaplanować rozdział obowiązków w taki sposób, aby nikt za bardzo nie odczuł jej nagłego zniknięcia. Nie lubiła, kiedy podobne rzeczy miałyby ciążyć innym domownikom, bo przecież była odpowiedzialna za zajazd i jak najbardziej czuła się w obowiązku, aby dbać o niego, jak i o wszystkich gości, którzy ich odwiedzali - nawet jeśli nie było ich znowu tak wielu.
Czuła się źle, kiedy zawodziła - bo w końcu opieka nad innymi była całym jej życiem. Uwielbiała to robić sprawiało jej to przyjemność i nadawało pewnego rodzaju cel w życiu. Co innego miałaby robić, jeśli nie to? Tym bardziej, że jej własne dzieci były już dorosłe, już myślały bardziej o zakładaniu własnej rodziny, o spełnianiu się w pracy czy udziale w wojnie niż o siedzeniu w domu z matką.
Ale kto by mógł rzucić takie przekleństwo na nią? Nie była tego pewna. W końcu nie miewała zbyt wielu wrogów, niewielu osobom się naprzykrzała - a przynajmniej miała szczerą nadzieję, że tak właśnie było. Nie była czarownicą odważną czy wygadaną, raczej uległą i spokojną, która starała się zaopiekować każdym, kogo tylko napotkała i kto potrzebował pomocy. Nie była osobą, która mogłaby odmówić udzielenia takiej. Nie pytała o powody, o poglądy, o zamiary - nie była kimś, kto odmawia osobie w potrzebie. Serce by jej pękło z żalu, gdyby musiała pozostawić kogoś bez pomocy i opieki.
Przyjęła pomoc bratanicy, uśmiechając się do niej zapewniająco, że wszystko było w porządku. Kilka siniaków wcale nie było czymś do czego nie była przyzwyczajona, coś co miałoby jej przeszkadzać.
- Dziękuję ci moja droga... nie, nie, w porządku, jest dobrze, nic mi nie będzie - zapewniła z uśmiechem, dziękując jej za pomoc i zaraz ustawiając na własnych nogach. Zerknęła na łóżko, a zaraz po tym na Henriettę, która zaraz zajmowała się stworzeniem. Odetchnęła, widząc że sytuacja była mniej czy bardziej opanowana. Na pewno w zajeździe było łatwiej, kiedy ci utalentowani co do magii członkowie rodziny byli blisko i pod ręką. To zawsze była ogromna pomoc.
- Nie mam pojęcia, kto to mógł zrobić... myślisz, że to jakaś klątwa? - zapytała nieco zaniepokojona i zmartwiona - bo w końcu kto jak kto, ale Henrietta z pewnością mogła się znać na podobnych tematach i rozpoznawać takie przekleństwa.
- Może zamknijmy pokój na razie..? Tak, zeby nikt nie wszedł do środka i zajmiemy się tym we dwie popołudniu dzisiaj..? - zaproponowała, wcale nie przejmując się, że przez to całe zamieszanie była w koszuli nocnej. Ubrania mogła przywołać za moment zaklęciem, a na pewno ważniejsze dla niej było sprawdzenie czy wszystko w zajeździe dobrze funkcjonowało.
- Oh, chodź, przygotuję śniadanie. Jadłaś coś już..? Jedliście już..? Przepraszam was, zaraz zabiorę się też za obiad... - znów mówiła, ciągnąc bratanice za drzwi, zamykając je zaraz. Lepiej było wrócić do pokoju już z planem.
| Zt.
Czuła się źle, kiedy zawodziła - bo w końcu opieka nad innymi była całym jej życiem. Uwielbiała to robić sprawiało jej to przyjemność i nadawało pewnego rodzaju cel w życiu. Co innego miałaby robić, jeśli nie to? Tym bardziej, że jej własne dzieci były już dorosłe, już myślały bardziej o zakładaniu własnej rodziny, o spełnianiu się w pracy czy udziale w wojnie niż o siedzeniu w domu z matką.
Ale kto by mógł rzucić takie przekleństwo na nią? Nie była tego pewna. W końcu nie miewała zbyt wielu wrogów, niewielu osobom się naprzykrzała - a przynajmniej miała szczerą nadzieję, że tak właśnie było. Nie była czarownicą odważną czy wygadaną, raczej uległą i spokojną, która starała się zaopiekować każdym, kogo tylko napotkała i kto potrzebował pomocy. Nie była osobą, która mogłaby odmówić udzielenia takiej. Nie pytała o powody, o poglądy, o zamiary - nie była kimś, kto odmawia osobie w potrzebie. Serce by jej pękło z żalu, gdyby musiała pozostawić kogoś bez pomocy i opieki.
Przyjęła pomoc bratanicy, uśmiechając się do niej zapewniająco, że wszystko było w porządku. Kilka siniaków wcale nie było czymś do czego nie była przyzwyczajona, coś co miałoby jej przeszkadzać.
- Dziękuję ci moja droga... nie, nie, w porządku, jest dobrze, nic mi nie będzie - zapewniła z uśmiechem, dziękując jej za pomoc i zaraz ustawiając na własnych nogach. Zerknęła na łóżko, a zaraz po tym na Henriettę, która zaraz zajmowała się stworzeniem. Odetchnęła, widząc że sytuacja była mniej czy bardziej opanowana. Na pewno w zajeździe było łatwiej, kiedy ci utalentowani co do magii członkowie rodziny byli blisko i pod ręką. To zawsze była ogromna pomoc.
- Nie mam pojęcia, kto to mógł zrobić... myślisz, że to jakaś klątwa? - zapytała nieco zaniepokojona i zmartwiona - bo w końcu kto jak kto, ale Henrietta z pewnością mogła się znać na podobnych tematach i rozpoznawać takie przekleństwa.
- Może zamknijmy pokój na razie..? Tak, zeby nikt nie wszedł do środka i zajmiemy się tym we dwie popołudniu dzisiaj..? - zaproponowała, wcale nie przejmując się, że przez to całe zamieszanie była w koszuli nocnej. Ubrania mogła przywołać za moment zaklęciem, a na pewno ważniejsze dla niej było sprawdzenie czy wszystko w zajeździe dobrze funkcjonowało.
- Oh, chodź, przygotuję śniadanie. Jadłaś coś już..? Jedliście już..? Przepraszam was, zaraz zabiorę się też za obiad... - znów mówiła, ciągnąc bratanice za drzwi, zamykając je zaraz. Lepiej było wrócić do pokoju już z planem.
| Zt.
love makes you happy in a house where
love is made
love is made
Sypialnia Cynthii
Szybka odpowiedź