Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Northumberland
Rzeka Tyne
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Rzeka Tyne
Rzeka Tyne przepływa przez malownicze tereny Northumberland, swój bieg poczynając u dwóch źródeł - północnego, znajdującego się w Lesie Kielderskim oraz południowego, blisko granicy hrabstwa z North East, częściowo podążając wzdłuż historycznego muru Hadriana. Jest siedliskiem wielu gatunków ryb, a nad jej potokiem rozpinają się malownicze, kamienne mosty oraz wiadukty. Rzeka znajduje ujście do Morza Północnego w mieście Newcastle-upon-Tyne. W swoim dolnym biegu umożliwia ruch rzeczny, pełniąc istotna rolę w transporcie węgla wydobywanego we wspomnianym mieście. U jej brzegów mieści się także jedna z największych stoczni w całej Anglii.
1 lutego
Kiedy tylko list od Longbottomów trafił w moje ręce, wiedziałem, że nie należało zwlekać. Sytuacja opisana przez Johna Podmore’a była napięta niczym struna, a jeden niewłaściwy ruch mógł przyczynić się do destabilizacji na terenach Northumberland. Rozumiałem, dlaczego Longbottomom zależało na rozwiązaniu konfliktu bez użycia przemocy. Jedną ze stron pozostawali mugole, a lordowie północy zawsze stawali w ich obronie. Naprędce skreśliłem kilka słów na dwóch świstkach pergaminu, jeden wysyłając do Warsztatu, a drugi na wybrzeże Exmoor. Odpowiedź od Becketta nadeszła szybko, byłem więc znacznie spokojniejszy wiedząc, że znajdę wsparcie w postaci Steviego. Mieliśmy już wyruszać, kiedy na progach Kurnika zjawił się Tonks. Zanim jeszcze znaleźliśmy się w Newcastle, przekazałem swoim towarzyszom oba listy, które dotarły do mnie dzisiejszego poranka - zarówno ten wysłany przez Artura, jak i dołączone do niego sprawozdanie Podmore’a.
Atmosfera w Newcastle była ciężka niczym zasłona z paciorków. Czarodzieje gromadzili się w porcie, niedaleko ujścia rzeki Tyne, które zostało zablokowane przez Lady Bird, zapewne gotowi ruszyć na okupujących statek mugoli. Mróz wydawał się im niestraszny w obliczu dóbr, które czekały na statku - i trudno było stwierdzić, czy zamierzali zwyczajnie wyzwolić transport, by ten mógł zgodnie z planem ruszyć do Berwick, odblokowując ruch wodny, czy też kuszeni towarem sami zamierzali go przywłaszczyć. Poruszaliśmy się wśród tłumu, próbując odnaleźć kwaterę zarządcy; Newcastle pozostawało pod jurysdykcją Longbottomów, nie musiałem więc ukrywać swojej twarzy w obawie, że zostanę rozpoznany. Nawet jeśli pośród mieszkańców znalazłby się szaleniec gotowy wydać mnie władzom, wiedziałem, że znajdowałem się wśród ludzi, którzy pokładali zaufanie w działaniach Zakonu Feniksa.
Dziś także. I nie mogliśmy ich zawieść.
Odziany w nową szatę, która leżała na mnie idealnie, miałem ze sobą wszystko, co niezbędne - różdżkę, pomniejszoną zaklęciem miotłę, a także kilka eliksirów. Nie chciałem doprowadzać do wymiany zaklęć, ale nastroje panujące w porcie nie koniecznie sprzyjały pokojowej atmosferze.
- To zapewne tam. Kwatera Podmore'a. Powinniśmy zacząć od rozmowy z nim, dowiedzieć się, kto przewodzi mugolom. Trzeba będzie poznać ich stanowisko. I do tego potrzebuję dzisiaj was. - Zwróciłem się do swoich towarzyszy, wskazując na wysoki budynek, pod którym wznosiła się wrzawa zaciekłej rozmowy mieszkańców. Z słów, które dobiegły moich uszu, dało się wywnioskować, że nie zamierzali pobłażać marynarzom, którzy wdarli się na Lady Bird.
Kiedy tylko list od Longbottomów trafił w moje ręce, wiedziałem, że nie należało zwlekać. Sytuacja opisana przez Johna Podmore’a była napięta niczym struna, a jeden niewłaściwy ruch mógł przyczynić się do destabilizacji na terenach Northumberland. Rozumiałem, dlaczego Longbottomom zależało na rozwiązaniu konfliktu bez użycia przemocy. Jedną ze stron pozostawali mugole, a lordowie północy zawsze stawali w ich obronie. Naprędce skreśliłem kilka słów na dwóch świstkach pergaminu, jeden wysyłając do Warsztatu, a drugi na wybrzeże Exmoor. Odpowiedź od Becketta nadeszła szybko, byłem więc znacznie spokojniejszy wiedząc, że znajdę wsparcie w postaci Steviego. Mieliśmy już wyruszać, kiedy na progach Kurnika zjawił się Tonks. Zanim jeszcze znaleźliśmy się w Newcastle, przekazałem swoim towarzyszom oba listy, które dotarły do mnie dzisiejszego poranka - zarówno ten wysłany przez Artura, jak i dołączone do niego sprawozdanie Podmore’a.
Atmosfera w Newcastle była ciężka niczym zasłona z paciorków. Czarodzieje gromadzili się w porcie, niedaleko ujścia rzeki Tyne, które zostało zablokowane przez Lady Bird, zapewne gotowi ruszyć na okupujących statek mugoli. Mróz wydawał się im niestraszny w obliczu dóbr, które czekały na statku - i trudno było stwierdzić, czy zamierzali zwyczajnie wyzwolić transport, by ten mógł zgodnie z planem ruszyć do Berwick, odblokowując ruch wodny, czy też kuszeni towarem sami zamierzali go przywłaszczyć. Poruszaliśmy się wśród tłumu, próbując odnaleźć kwaterę zarządcy; Newcastle pozostawało pod jurysdykcją Longbottomów, nie musiałem więc ukrywać swojej twarzy w obawie, że zostanę rozpoznany. Nawet jeśli pośród mieszkańców znalazłby się szaleniec gotowy wydać mnie władzom, wiedziałem, że znajdowałem się wśród ludzi, którzy pokładali zaufanie w działaniach Zakonu Feniksa.
Dziś także. I nie mogliśmy ich zawieść.
Odziany w nową szatę, która leżała na mnie idealnie, miałem ze sobą wszystko, co niezbędne - różdżkę, pomniejszoną zaklęciem miotłę, a także kilka eliksirów. Nie chciałem doprowadzać do wymiany zaklęć, ale nastroje panujące w porcie nie koniecznie sprzyjały pokojowej atmosferze.
- To zapewne tam. Kwatera Podmore'a. Powinniśmy zacząć od rozmowy z nim, dowiedzieć się, kto przewodzi mugolom. Trzeba będzie poznać ich stanowisko. I do tego potrzebuję dzisiaj was. - Zwróciłem się do swoich towarzyszy, wskazując na wysoki budynek, pod którym wznosiła się wrzawa zaciekłej rozmowy mieszkańców. Z słów, które dobiegły moich uszu, dało się wywnioskować, że nie zamierzali pobłażać marynarzom, którzy wdarli się na Lady Bird.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Kiedy sowa zawitała do jego domu, siedział na tarasie i palił papierosa. Szybko i ze zrozumieniem przeczytał zawartość listu, po czym wyrzucając niedopałek na śnieg wrócił do domu. Zabrał swoją różdżkę i miotłę, ubrał ciepłą i w zasadzie jedyną zimową kurtkę, którą posiadał, czyli skórę z ciepłą podszewką, chwycił jeszcze po drodze rękawiczki i wyszedł z domu. Raz dwa poleciał do doliny Godryka, po drodze zastanawiając się jak można by to wszystko rozegrać. Sytuacja w kraju była już i tak wystarczająco napięta, nie były im potrzebne walki między mugolami, a czarodziejami, zwłaszcza na terenach promugolskich władanych przez Longbottomów. Fox nie pomylił się pisząc w liście, że on jako Gabriel raczej jest pierwszy do mordobicia, dlatego tym bardziej było mu miło, że postanowił go poprosić o pomoc ze względu na jego znajomość świata mugoli. Tonks wiedział, że jest w stanie opanować swój temperament aby pomóc innym, a przecież on zawsze chętnie pomagał innym.
Dotarł do Doliny dość szybko, w końcu nie miał daleko. Doskonale wiedział gdzie się znajduje Kurnik, więc od razu udał się w tamtym kierunku. Na miejscu już byli jego dzisiejsi towarzysze. Frederick oraz pan Beckett, z którym już miał przyjemność współpracować na płaszczyźnie pracy na rzecz zakonu i to stosunkowo niedawno. Przywitał się z nimi zaledwie na progu, po czym we trójkę wyruszyli do celu ich dzisiejszej misji. Na miejscu było naprawdę wiele osób. Gabriel rozglądał się i wsłuchiwał w rozmawiających między sobą ludzi w tłumie, gdy kierowali się do budynku zarządcy. Ludność była wyraźnie wzburzona, czarodzieje rozmawiali między sobą, że jeśli zajdzie taka potrzeba to siłą wedrą się na statek i wyzwolą go spod władzy mugoli. Zaniepokoiło go to co usłyszał. Atmosfera w porcie była tak gęsta, że można by powietrze ciąć nożem, a obie strony powoli zaczynały już tracić cierpliwość.
- Na pewno nie będzie można wejść tam z różdżkami. Mugole czują się już wystarczająco zastraszeni. Jeśli chcemy z nimi pertraktować to musimy to zrobić bez różdżek. - powiedział spokojnie kiedy byli już blisko odpowiedniego budynku.
W międzyczasie skierował swój wzrok na statek. Miał dobry wzrok, więc bez problemu zauważył, że mugole, którzy na nim przebywali byli uzbrojeni, a to znaczyło, że tak łatwo nie oddadzą tego co zdobyli.
Czekały ich ciężkie negocjacje.
Dotarł do Doliny dość szybko, w końcu nie miał daleko. Doskonale wiedział gdzie się znajduje Kurnik, więc od razu udał się w tamtym kierunku. Na miejscu już byli jego dzisiejsi towarzysze. Frederick oraz pan Beckett, z którym już miał przyjemność współpracować na płaszczyźnie pracy na rzecz zakonu i to stosunkowo niedawno. Przywitał się z nimi zaledwie na progu, po czym we trójkę wyruszyli do celu ich dzisiejszej misji. Na miejscu było naprawdę wiele osób. Gabriel rozglądał się i wsłuchiwał w rozmawiających między sobą ludzi w tłumie, gdy kierowali się do budynku zarządcy. Ludność była wyraźnie wzburzona, czarodzieje rozmawiali między sobą, że jeśli zajdzie taka potrzeba to siłą wedrą się na statek i wyzwolą go spod władzy mugoli. Zaniepokoiło go to co usłyszał. Atmosfera w porcie była tak gęsta, że można by powietrze ciąć nożem, a obie strony powoli zaczynały już tracić cierpliwość.
- Na pewno nie będzie można wejść tam z różdżkami. Mugole czują się już wystarczająco zastraszeni. Jeśli chcemy z nimi pertraktować to musimy to zrobić bez różdżek. - powiedział spokojnie kiedy byli już blisko odpowiedniego budynku.
W międzyczasie skierował swój wzrok na statek. Miał dobry wzrok, więc bez problemu zauważył, że mugole, którzy na nim przebywali byli uzbrojeni, a to znaczyło, że tak łatwo nie oddadzą tego co zdobyli.
Czekały ich ciężkie negocjacje.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zjawił się w Kurniku niemal od razu po odczytaniu listu. Ze Steviego Becketta marny był negocjator, ale na mugolach znał się lepiej niż przeciętny czarodziej, nawet w Zakonie Feniksa. Jak trzeba było pomóc, to trzeba było pomóc, tu nie ma co dużo gadać. Był człowiekiem spokojnym, dobrym wujkiem doliny, który już nie jednemu człowiekowi ratował tyłek. Widać to miało wystarczyć. Z tego jak wyglądała sytuacja, wynikało, że najtrudniejsza będzie rozmowa z czarodziejami. Tej nie zamierzał się podejmować, gotów jednak wesprzeć radą i zwykłym doświadczeniem życiowym. Specjalizował się przecież w transporcie, a i te umiejętności mogły być dziś przydatne.
— Jak na czymś się znam, to na mugolach właśnie — podrapał się po brodzie, chociaż przecież to było oczywiste. Nie pozostawiało wątpliwości, że poza mugolami wiedział też całkiem sporo na temat numerologii, wynalazków, świstoklików i nauki, ale to nie był moment na edukację młodego pokolenia. Był przygotowany. Eliksiry wciśnięte w szatę od córki, zapasowy zegarek, czy też głupia kanapka z jajkiem wciśnięta w kieszeń powinny kupić mu wystarczająco czasu w najgorszym możliwym przypadku. Nie zamierzał jednak o tym myśleć. To był zwykły dzień i nic miało się nie wydarzyć. Wydarzenia sprzed ledwie dwóch dni zostawiły wystarczające piętno, rozerwane wnętrzności szmalcowników zapadają człowiekowi w pamięć, a ten obraz wcale nie zachęcał, wręcz przeciwnie. Wywoływał w organizmie same złe odruchy.
— Nie ma potrzeby różdżek... Poradzimy sobie — uśmiechnął się ciepło do pana Tonksa. Najpierw musieli ustalić wspólną wersję, nie potrafił i nie zamierzał oszukiwać tych biednych ludzi, ale podobno czarodzieje stacjonujący i blokujący przejście nie byli źli, byli przestraszeni. Strach potrafił rozerwać serce, doprowadzić do skrajności, tylko głupiec twierdziłby inaczej. Pozostało im próbować zachować zimną krew. "Modlić się" jakby to powiedziała świętej pamięci matula, niech spoczywa w pokoju, żeby tylko nie widziała tych okropieństw. Na wszelki wypadek jednak brezylkę trzymał w kieszeni, blisko siebie, tak aby móc po nią sięgnąć. — Jaki plan, panie Fox? — skierował się do organizatora tego spotkania. — Rozdzielamy się? Nie jestem negocjatorem, ale dla nich jestem swój — powiedział, zanim jeszcze ruszyli dalej. — Przekonajmy ich do rozejmu, konflikt nie przyniesie nic dobrego, gdy wokół tyle zła — samo przebywanie w hrabstwie Northumberland było ryzykowne. Chociaż Longbottomowie i Zakon mocno się tu zakorzenili, to nie sposób było zapomnieć, co stało się ze Staffordshire. W Somerset zresztą też zjawili się wrogowie. Musieli być czujni, dbać o siebie nawzajem. To ludzie tworzyli ten kraj, nawet jeśli Ministerstwo Magii twierdziło inaczej i dopuszczało do życia jedynie nielicznych.
ekwipunek we wsiąkiewce
— Jak na czymś się znam, to na mugolach właśnie — podrapał się po brodzie, chociaż przecież to było oczywiste. Nie pozostawiało wątpliwości, że poza mugolami wiedział też całkiem sporo na temat numerologii, wynalazków, świstoklików i nauki, ale to nie był moment na edukację młodego pokolenia. Był przygotowany. Eliksiry wciśnięte w szatę od córki, zapasowy zegarek, czy też głupia kanapka z jajkiem wciśnięta w kieszeń powinny kupić mu wystarczająco czasu w najgorszym możliwym przypadku. Nie zamierzał jednak o tym myśleć. To był zwykły dzień i nic miało się nie wydarzyć. Wydarzenia sprzed ledwie dwóch dni zostawiły wystarczające piętno, rozerwane wnętrzności szmalcowników zapadają człowiekowi w pamięć, a ten obraz wcale nie zachęcał, wręcz przeciwnie. Wywoływał w organizmie same złe odruchy.
— Nie ma potrzeby różdżek... Poradzimy sobie — uśmiechnął się ciepło do pana Tonksa. Najpierw musieli ustalić wspólną wersję, nie potrafił i nie zamierzał oszukiwać tych biednych ludzi, ale podobno czarodzieje stacjonujący i blokujący przejście nie byli źli, byli przestraszeni. Strach potrafił rozerwać serce, doprowadzić do skrajności, tylko głupiec twierdziłby inaczej. Pozostało im próbować zachować zimną krew. "Modlić się" jakby to powiedziała świętej pamięci matula, niech spoczywa w pokoju, żeby tylko nie widziała tych okropieństw. Na wszelki wypadek jednak brezylkę trzymał w kieszeni, blisko siebie, tak aby móc po nią sięgnąć. — Jaki plan, panie Fox? — skierował się do organizatora tego spotkania. — Rozdzielamy się? Nie jestem negocjatorem, ale dla nich jestem swój — powiedział, zanim jeszcze ruszyli dalej. — Przekonajmy ich do rozejmu, konflikt nie przyniesie nic dobrego, gdy wokół tyle zła — samo przebywanie w hrabstwie Northumberland było ryzykowne. Chociaż Longbottomowie i Zakon mocno się tu zakorzenili, to nie sposób było zapomnieć, co stało się ze Staffordshire. W Somerset zresztą też zjawili się wrogowie. Musieli być czujni, dbać o siebie nawzajem. To ludzie tworzyli ten kraj, nawet jeśli Ministerstwo Magii twierdziło inaczej i dopuszczało do życia jedynie nielicznych.
ekwipunek we wsiąkiewce
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Najbardziej wymagającym przedsięwzięciem tego dnia miało być dla Leona akompaniowanie Lady Macmillan podczas obchodów Imbolc, do którego zaproszony był trzy dni temu. Choć powrócił już do pełni sił i zdrowia, przebywanie przez rok w tym dziwnym zawieszeniu, „areszcie domowym”, odcisnęło na nim swoje piętno i, może to głupie, ale zdecydowanie nie radził sobie dobrze z imprezowaniem. Odzwyczaił się od tego typu aktywności, o czym wspaniale poświadcza występek jakiego dopuścił się ostatnim razem, gdy postanowił się rozluźnić, w trakcie sylwestrowej nocy. Och, cóż to był za czas, nie zapomni go nigdy – a bardzo by chciał. Nic więc dziwnego, że list od Prudence (zwłaszcza od niej) wywołał w nim lekkie napięcie.
Wieść o wydarzeniach w Newcastle, choć przejmująca, była dla niego zbawieniem. Mógł zająć się czymś innym i nie myśleć na chwilę o tym czy tej nocy przyjdzie mu się czegoś powstydzić. Nawet nie tyle „mógł”, co „musiał”, czuł taką powinność. To ziemie, nad którymi pieczę sprawuje jego ród, więc również i on odpowiada za panujący tam pokój i porządek.
I z tą powinnością stał właśnie zaraz obok centrum konfliktu, bezradny, obserwując eskalację wydarzeń. Przebywając tam od godziny, zdążył zrozumieć, że sam nic nie wskóra. Może brakowało mu odwagi, pewności siebie – był co prawda rozpoznawalny wśród mieszkających tam czarodziejów, jednak nie znaczyło to, że jest w stanie pogodzić ze sobą obie zwaśnione strony. Jeszcze niecały miesiąc temu obiecywał Pannie Fancourt, że nie ruszy nigdy do akcji bez dobrego planu. A teraz? Proszę bardzo, dzielny Longbottom sterczał jak kołek kilka kroków od tłumu mieszkańców okupujących kwaterę Podmore'a, licząc chyba tylko na jakiś cud.
Chyba będę musiał odwołać dzisiejsze spotkanie. – myślał grzejąc dłonie w kieszeniach długiego, ciepłego płaszcza.
I wtedy dostrzegł ich – trójkę mężczyzn, których pojawienie się nie mogło być przypadkiem. Zakon Feniksa. Dzięki wynalazkom Steviego Becketta, Leonowi i Prudence udało się zaprowadzić pokój w jednym z miasteczek w Dorset. Foxa znał z pracy, zanim jeszcze stał się sławny poprzez listy gończe. Trzeciego mężczyzny praktycznie nie znał, ale dałby sobie rękę uciąć, że widział go w nocy z 19 na 20 stycznia, gdy organizowali pomoc w związku z pojawieniem się Mrocznego Znaku w Sommerset nad Tauton.
Podbiegł w ich kierunku.
- Jak dobrze was widzieć. Leon Longbottom. – skinął głową – Nie pytam co tu robicie, bo to chyba jasne. Jak widzicie, sytuacja jest ciężka. Nie wiem co sobie myślałem przychodząc tu w pojedynkę. Nie jestem w mocy uspokoić czarodziejów, nie mówiąc już o mugolach, ale pomogę wam na ile to możliwe. Nalegam. – grzecznie, acz stanowczo zaoferował, spoglądając głównie na najbardziej mu znanego Foxa.
Wieść o wydarzeniach w Newcastle, choć przejmująca, była dla niego zbawieniem. Mógł zająć się czymś innym i nie myśleć na chwilę o tym czy tej nocy przyjdzie mu się czegoś powstydzić. Nawet nie tyle „mógł”, co „musiał”, czuł taką powinność. To ziemie, nad którymi pieczę sprawuje jego ród, więc również i on odpowiada za panujący tam pokój i porządek.
I z tą powinnością stał właśnie zaraz obok centrum konfliktu, bezradny, obserwując eskalację wydarzeń. Przebywając tam od godziny, zdążył zrozumieć, że sam nic nie wskóra. Może brakowało mu odwagi, pewności siebie – był co prawda rozpoznawalny wśród mieszkających tam czarodziejów, jednak nie znaczyło to, że jest w stanie pogodzić ze sobą obie zwaśnione strony. Jeszcze niecały miesiąc temu obiecywał Pannie Fancourt, że nie ruszy nigdy do akcji bez dobrego planu. A teraz? Proszę bardzo, dzielny Longbottom sterczał jak kołek kilka kroków od tłumu mieszkańców okupujących kwaterę Podmore'a, licząc chyba tylko na jakiś cud.
Chyba będę musiał odwołać dzisiejsze spotkanie. – myślał grzejąc dłonie w kieszeniach długiego, ciepłego płaszcza.
I wtedy dostrzegł ich – trójkę mężczyzn, których pojawienie się nie mogło być przypadkiem. Zakon Feniksa. Dzięki wynalazkom Steviego Becketta, Leonowi i Prudence udało się zaprowadzić pokój w jednym z miasteczek w Dorset. Foxa znał z pracy, zanim jeszcze stał się sławny poprzez listy gończe. Trzeciego mężczyzny praktycznie nie znał, ale dałby sobie rękę uciąć, że widział go w nocy z 19 na 20 stycznia, gdy organizowali pomoc w związku z pojawieniem się Mrocznego Znaku w Sommerset nad Tauton.
Podbiegł w ich kierunku.
- Jak dobrze was widzieć. Leon Longbottom. – skinął głową – Nie pytam co tu robicie, bo to chyba jasne. Jak widzicie, sytuacja jest ciężka. Nie wiem co sobie myślałem przychodząc tu w pojedynkę. Nie jestem w mocy uspokoić czarodziejów, nie mówiąc już o mugolach, ale pomogę wam na ile to możliwe. Nalegam. – grzecznie, acz stanowczo zaoferował, spoglądając głównie na najbardziej mu znanego Foxa.
Leon Longbottom
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
We rip out so much of ourselves to be cured of things faster than we should that we go bankrupt by the age of thirty and have less to offer each time we start with someone new. But to feel nothing so as not to feel anything - what a waste!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Leon Longbottom' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Zanim jeszcze młody Longbottom przebrnął przez tłum czarodziejów, stając przed nami, dostrzegłem jego szczupłą sylwetkę meandrującą między ludźmi. Może dlatego zatrzymałem się przed kwaterą, instynktownie czując, że jako Lord Northumberlandu mógł mieć dla nas istotne informacje. Znałem go, choć niezbyt dobrze - był jednym z ostatnich aurorów przyjętych do pracy, zanim rozwiązano biuro.
- Dobrze, że jesteś. - Odpowiedziałem skinieniem na jego powitanie. - Jesteś głosem lordów tych ziem. Jestem pewien, że twoja obecność pomoże opanować sytuację. - Był młodym lordem, ale nadal reprezentował całą swoją rodzinę, w tym prawowitego Ministra Magii - z resztą jak my wszyscy. - Czy jest coś, o czym powinniśmy wiedzieć? - Jego słowa wskazywały na to, że był na miejscu wcześniej niż nasza trójka, ponadto przypuszczałem, że w Blyth zdołano już szerzej przedyskutować sytuację. Longbottomowie byli walecznym, ale i mądrym rodem - potrafili zjednywać ludzi bez koniecznej przemocy.
- Tak, myślę, że powinniśmy się rozdzielić. Wasza dwójka - tu spojrzałem na pana Becketta i Gabriela - najlepiej zna się na mugolach, myślę więc, że najlepiej by było, gdybyście we dwóch udali się na Lady Bird i poznali stanowisko mugoli. Wiem, że podejmowano już próby, ale być może wysłano nieodpowiednich ludzi. - Być może - a być może nie; wiedza o świecie mugoli nie była jednak powszechna wśród czarodziejów, a z listu Podmore’a wynikało, że zarządca portu, który najwyraźniej dotychczas sam kierował sytuacją, nie do końca był zaznajomiony z tematem. - Zgadzam się z panem, panie Beckett, jednak przekonywania zostawmy na później. Nie chcę, byśmy składali oferty bez uprzedniego wybadania punkt widzenia każdej ze stron. - Mówiłem cicho, tak, by tylko trójka mężczyzn zdołała mnie usłyszeć. Znajdowaliśmy się nadal przed kwaterą, gdzie nastroje były napięte jak żagle podczas sztormu. - Udanie się bez różdżek z pewnością pomoże wzbudzić ich zaufanie, ale również uczyni was bardziej wrażliwymi. Nie jestem tego pewien. Chodźmy do zarządcy, zanim ruszycie, powinniście przynajmniej wiedzieć, gdzie się udać o kogo pytać. - Zasugerowałem, podążając w kierunku drzwi, drogę zastąpił nam jednak barczysty czarodziej dzierżący różdżkę w dłoni.
- Zarządca na razie nikogo nie przyjmuje. Musicie uzbroić się w cierpliwość. - Jego niski głos zabrzmiał stanowczo i groźnie, jednak niewystarczająco, by zniechęcić do działań aurora z wieloletnim doświadczeniem. - Wierzę, że nas oczekuje. Jestem Frederick Fox, a to panowie Beckett, Tonks oraz Lord Longbottom. Ten list dotarł do mnie dzisiejszego ranka. - Ukazałem mężczyźnie zwój pergaminu, który otrzymałem od Artura; czarodziej odburknął coś niewyraźnie, co zapewne miało oznaczać, abyśmy poczekali. Zniknął wewnątrz pomieszczenia, wracając po chwili, by wpuścić nas do środka.
Podmore już czekał. Siwe pasma błyszczały na jego rzadkiej, ciemnej czuprynie, przeciwieństwie do bujnego, starannie przyciętego wąsa, którego gładził nerwowo, kiedy wkraczaliśmy do gabinetu, urządzonego w eleganckim, ciemnym drewnie. Przedstawiłem nas, wyjaśniając cel przybycia oraz wypytując czarodzieja o dotychczas podjęte akcje.
- Być może popełniłem błąd. - Zgodził się ze spokojem, nie patrząc jednak żadnemu z nas w oczy. - Nigdy nie mieliśmy tutaj takiej sytuacji. Być może wysłałem nieodpowiednich ludzi… - W jego zachowaniu dało wyczuć się profesjonalizm, ale i bezsilność wobec działania pod presją, a także strach. Wojna stawiała przed wszystkimi nowe wyzwania - również przed tymi, którzy wydawali się odpowiednimi osobami na swoich stanowiskach. - Na Lady Bird można dostać się od zachodniej strony portu, ale wszędzie znajdują się uzbrojeni mugole. Nie wahają się atakować. Przewodzi im niejaki kapitan George Mitchell, a towarzyszący mu ludzie to nie zbiry, a wyszkoleni wojskowi. - Podmore ponownie pogładził się po wąsach; spojrzał na nas przelotnie, po czym odwrócił się w kierunku okna, kontynuując spokojnym głosem. - Widzieliście też zapewne czarodziejów zebranych pod moją kwaterą. Nie wiem, jak można ich powstrzymać. Rano kilkoro wymierzyło zaklęcia w mugoli, udało nam się ich powstrzymać, ale nie wiemy na jak długo.
- Zostaniemy z Leonem tutaj, aby dopilnować porządku. Porozmawiamy z ludźmi.- Zasugerowałem wszystkim; dwójka aurorów zdecydowanie lepiej nadawała się do tego zadania. - Wy przenikniecie do obozu mugoli. Spotkamy się tutaj za dwie godziny i zdecydujemy, co dalej. Jeśli nie wrócicie, ruszymy po was. Jeśli ktoś z was ma jakieś sugestie, omówmy to teraz. - Zakończyłem, mierząc wzrokiem każdego czarodzieja z osobno; to ja ich zwołałem - wiedziałem więc, że to na moich barkach spoczywała odpowiedzialność za właściwe poprowadzenie działań. Miałem w tym doświadczenie, nigdy jednak nie stawiałem na własną nieomylność, wierząc, że każdy punkt widzenia potrafił wnieść dodatkową wartość.
- Dobrze, że jesteś. - Odpowiedziałem skinieniem na jego powitanie. - Jesteś głosem lordów tych ziem. Jestem pewien, że twoja obecność pomoże opanować sytuację. - Był młodym lordem, ale nadal reprezentował całą swoją rodzinę, w tym prawowitego Ministra Magii - z resztą jak my wszyscy. - Czy jest coś, o czym powinniśmy wiedzieć? - Jego słowa wskazywały na to, że był na miejscu wcześniej niż nasza trójka, ponadto przypuszczałem, że w Blyth zdołano już szerzej przedyskutować sytuację. Longbottomowie byli walecznym, ale i mądrym rodem - potrafili zjednywać ludzi bez koniecznej przemocy.
- Tak, myślę, że powinniśmy się rozdzielić. Wasza dwójka - tu spojrzałem na pana Becketta i Gabriela - najlepiej zna się na mugolach, myślę więc, że najlepiej by było, gdybyście we dwóch udali się na Lady Bird i poznali stanowisko mugoli. Wiem, że podejmowano już próby, ale być może wysłano nieodpowiednich ludzi. - Być może - a być może nie; wiedza o świecie mugoli nie była jednak powszechna wśród czarodziejów, a z listu Podmore’a wynikało, że zarządca portu, który najwyraźniej dotychczas sam kierował sytuacją, nie do końca był zaznajomiony z tematem. - Zgadzam się z panem, panie Beckett, jednak przekonywania zostawmy na później. Nie chcę, byśmy składali oferty bez uprzedniego wybadania punkt widzenia każdej ze stron. - Mówiłem cicho, tak, by tylko trójka mężczyzn zdołała mnie usłyszeć. Znajdowaliśmy się nadal przed kwaterą, gdzie nastroje były napięte jak żagle podczas sztormu. - Udanie się bez różdżek z pewnością pomoże wzbudzić ich zaufanie, ale również uczyni was bardziej wrażliwymi. Nie jestem tego pewien. Chodźmy do zarządcy, zanim ruszycie, powinniście przynajmniej wiedzieć, gdzie się udać o kogo pytać. - Zasugerowałem, podążając w kierunku drzwi, drogę zastąpił nam jednak barczysty czarodziej dzierżący różdżkę w dłoni.
- Zarządca na razie nikogo nie przyjmuje. Musicie uzbroić się w cierpliwość. - Jego niski głos zabrzmiał stanowczo i groźnie, jednak niewystarczająco, by zniechęcić do działań aurora z wieloletnim doświadczeniem. - Wierzę, że nas oczekuje. Jestem Frederick Fox, a to panowie Beckett, Tonks oraz Lord Longbottom. Ten list dotarł do mnie dzisiejszego ranka. - Ukazałem mężczyźnie zwój pergaminu, który otrzymałem od Artura; czarodziej odburknął coś niewyraźnie, co zapewne miało oznaczać, abyśmy poczekali. Zniknął wewnątrz pomieszczenia, wracając po chwili, by wpuścić nas do środka.
Podmore już czekał. Siwe pasma błyszczały na jego rzadkiej, ciemnej czuprynie, przeciwieństwie do bujnego, starannie przyciętego wąsa, którego gładził nerwowo, kiedy wkraczaliśmy do gabinetu, urządzonego w eleganckim, ciemnym drewnie. Przedstawiłem nas, wyjaśniając cel przybycia oraz wypytując czarodzieja o dotychczas podjęte akcje.
- Być może popełniłem błąd. - Zgodził się ze spokojem, nie patrząc jednak żadnemu z nas w oczy. - Nigdy nie mieliśmy tutaj takiej sytuacji. Być może wysłałem nieodpowiednich ludzi… - W jego zachowaniu dało wyczuć się profesjonalizm, ale i bezsilność wobec działania pod presją, a także strach. Wojna stawiała przed wszystkimi nowe wyzwania - również przed tymi, którzy wydawali się odpowiednimi osobami na swoich stanowiskach. - Na Lady Bird można dostać się od zachodniej strony portu, ale wszędzie znajdują się uzbrojeni mugole. Nie wahają się atakować. Przewodzi im niejaki kapitan George Mitchell, a towarzyszący mu ludzie to nie zbiry, a wyszkoleni wojskowi. - Podmore ponownie pogładził się po wąsach; spojrzał na nas przelotnie, po czym odwrócił się w kierunku okna, kontynuując spokojnym głosem. - Widzieliście też zapewne czarodziejów zebranych pod moją kwaterą. Nie wiem, jak można ich powstrzymać. Rano kilkoro wymierzyło zaklęcia w mugoli, udało nam się ich powstrzymać, ale nie wiemy na jak długo.
- Zostaniemy z Leonem tutaj, aby dopilnować porządku. Porozmawiamy z ludźmi.- Zasugerowałem wszystkim; dwójka aurorów zdecydowanie lepiej nadawała się do tego zadania. - Wy przenikniecie do obozu mugoli. Spotkamy się tutaj za dwie godziny i zdecydujemy, co dalej. Jeśli nie wrócicie, ruszymy po was. Jeśli ktoś z was ma jakieś sugestie, omówmy to teraz. - Zakończyłem, mierząc wzrokiem każdego czarodzieja z osobno; to ja ich zwołałem - wiedziałem więc, że to na moich barkach spoczywała odpowiedzialność za właściwe poprowadzenie działań. Miałem w tym doświadczenie, nigdy jednak nie stawiałem na własną nieomylność, wierząc, że każdy punkt widzenia potrafił wnieść dodatkową wartość.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Skinął głową panu Beckett’owi kiedy ten podzielił jego zdanie, że różdżki nie będą im potrzebne. Mimowolnie uśmiechnął się lekko pod nosem słysząc, że mężczyzna nie jest negocjatorem. Gabriel też nim nie był, był zdecydowanie zbyt narwany i lepiej czuł się mając rózdżkę w dłoni, jednak jeśli sytuacja dzisiaj wymagała od niego aby się uspokoił. Umiał to zrobić i miał zamiar ze spokojem rozmawiać z mugolami. Bo to właśnie z nimi mieli rozmawiać. Jego ojciec był mugolem więc miał z mugolami dużo wspólnego, wiele czasu spędził w wujkowym warsztacie w przeszłości gdzie nie tylko zgłębiał tajniki mechaniki, ale ogólnie wujek opowiadał mu o życiu jako mugol. Miał więc nadzieję, że będzie w stanie pokojowo rozmawiać z okupantami statku.
Kiedy podszedł do nich młody mężczyzna na spokojnie mu się przyjrzał. Nie znał lordów Northumberland, a nawet jeśli znał to totalnie o tym nie pamiętał, od powrotu do świata żywych zdarzały mu się zaniki pamięci. Zdecydowanie był od niego sporo młodszy, ale w żadnym razie nie miał zamiaru odmawiać mu umiejętności. Przywitał się z nim skinieniem głowy, a po chwili ruszył już za resztą do kwatery.
Zmierzył barczystego ochroniarza wzrokiem i nie mógł się po prostu powstrzymać przed lekkim uśmiechem. Panowała zabawna zasada, że największy i najbardziej napakowany facet zostawał ochroniarzem, chociaż nie koniecznie zawsze musiał być najsilniejszy. Nie odezwał się jednak ani słowem tylko po prostu wszedł kiedy ich w końcu wpuszczono. Rozejrzał się po pomieszczeniu, a potem stanął przy oknie by móc obserwować statek. Teraz mógł dokładnie zobaczyć jak wygląda cała sytuacja, kiedy nie byli w tłumie. Jednocześnie słuchał tego co miał im do powiedzenia zarządca. Gabriel wodził wzrokiem po pokładzie Lady Bird. Na pokładzie naliczył przynajmniej 10 mugoli i tak jak mówił Podmore byli uzbrojeni, udało mu się wypatrzeć broń oraz noże. Był ciekaw ilu mogło się znajdować w nadbudówce, z pewnością kapitan Mitchells tam urzędował. Gdyby on był dowódcą wolałby mieć dobry widok na wszystko z góry. Skrzyżował dłonie na torsie i oparł się o ścianę. Zaczął się zastanawiać jak można by ich podejść, co zrobić aby chcieli z nimi w ogóle rozmawiać. Zarządca twierdził, że wcześniej wysłał nieodpowiednich ludzi, Gabriel zaczął się zastanawiać czy w takim wypadku teraz w ogóle będą chcieli z kimkolwiek rozmawiać.
- Powinniśmy pójść do nich nieuzbrojeni. - powiedział spokojnie patrząc na pana Beckett’a – Ale z drugiej strony nie jest to doby pomysł. Jeśli to faktycznie wojskowi to jeśli pokażemy im, że nie mamy złych zamiarów kapitan będzie chciał z nami rozmawiać. Albo możemy wejść z różdżkami ale ewentualnie oddać im je na przechowanie jako akt dobrej woli. Jest mundurowym, jako były auror i strażnik też poniekąd byłem mundurowym, ale myślę, że mugolscy mundurowi myślą podobnie. - uniósł brew ku górze ciekaw jakie zdanie na ten temat ma Stevie, może miał jakiś lepszy pomysł, na który on nie wpadł.
Kiedy podszedł do nich młody mężczyzna na spokojnie mu się przyjrzał. Nie znał lordów Northumberland, a nawet jeśli znał to totalnie o tym nie pamiętał, od powrotu do świata żywych zdarzały mu się zaniki pamięci. Zdecydowanie był od niego sporo młodszy, ale w żadnym razie nie miał zamiaru odmawiać mu umiejętności. Przywitał się z nim skinieniem głowy, a po chwili ruszył już za resztą do kwatery.
Zmierzył barczystego ochroniarza wzrokiem i nie mógł się po prostu powstrzymać przed lekkim uśmiechem. Panowała zabawna zasada, że największy i najbardziej napakowany facet zostawał ochroniarzem, chociaż nie koniecznie zawsze musiał być najsilniejszy. Nie odezwał się jednak ani słowem tylko po prostu wszedł kiedy ich w końcu wpuszczono. Rozejrzał się po pomieszczeniu, a potem stanął przy oknie by móc obserwować statek. Teraz mógł dokładnie zobaczyć jak wygląda cała sytuacja, kiedy nie byli w tłumie. Jednocześnie słuchał tego co miał im do powiedzenia zarządca. Gabriel wodził wzrokiem po pokładzie Lady Bird. Na pokładzie naliczył przynajmniej 10 mugoli i tak jak mówił Podmore byli uzbrojeni, udało mu się wypatrzeć broń oraz noże. Był ciekaw ilu mogło się znajdować w nadbudówce, z pewnością kapitan Mitchells tam urzędował. Gdyby on był dowódcą wolałby mieć dobry widok na wszystko z góry. Skrzyżował dłonie na torsie i oparł się o ścianę. Zaczął się zastanawiać jak można by ich podejść, co zrobić aby chcieli z nimi w ogóle rozmawiać. Zarządca twierdził, że wcześniej wysłał nieodpowiednich ludzi, Gabriel zaczął się zastanawiać czy w takim wypadku teraz w ogóle będą chcieli z kimkolwiek rozmawiać.
- Powinniśmy pójść do nich nieuzbrojeni. - powiedział spokojnie patrząc na pana Beckett’a – Ale z drugiej strony nie jest to doby pomysł. Jeśli to faktycznie wojskowi to jeśli pokażemy im, że nie mamy złych zamiarów kapitan będzie chciał z nami rozmawiać. Albo możemy wejść z różdżkami ale ewentualnie oddać im je na przechowanie jako akt dobrej woli. Jest mundurowym, jako były auror i strażnik też poniekąd byłem mundurowym, ale myślę, że mugolscy mundurowi myślą podobnie. - uniósł brew ku górze ciekaw jakie zdanie na ten temat ma Stevie, może miał jakiś lepszy pomysł, na który on nie wpadł.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pytanie Foxa, choć nie powinno, lekko zaskoczyło młodego rebelianta. Były to jego rodzinne ziemie, a wydarzenie w Newcastle omawiano skrzętnie od momentu, w którym tylko wieść o nim trafiła do Longbottomów. W dodatku spędził nad rzeką już trochę czasu. Czy jednak wiedział coś przydatnego? Coś, czego oni jeszcze nie wiedzieli?
- Jedyne czego zdołałem się dowiedzieć, to że mugole okupujący Lady Bird są dość zorganizowani. Nie wydaje mi się, żeby to był jakiś przypadkowy zryw, to nie mogą być zwykli wieśniacy, nie pozwalają sobie na błędy. Jeśli dochodzi do prowokacji, to głównie z naszej strony, niemagiczni, choć w gotowości, bardziej skupiają się na utrzymaniu pozycji niż wszczynaniu bitwy. Ci za to... – wskazał ruchem głowy na tłum czarodziejów – Wydaje się, że wystarczy tylko iskra, jeden trafny pocisk z mugolskiej broni, a wszyscy rzucą się szturmem na statek... I zdarza się co jakiś czas, że prowokacyjne zaklęcie przeleci nad głowami okupantów. Tak przynajmniej słyszałem. Od kiedy tu jestem, nikt się nie wyrwał, bo ludzie zarządcy starają się jakoś trzymać wszystko w ryzach. Ale długo to nie potrwa. Podmore traci kontrolę, jest raczej bezsilny, skoro się zamknął w swojej kwaterze. Powiedziałbym więcej, ale nie wiem, odbiłem się od drzwi... – zreferował brunet, zawieszając na chwilę wzrok na tym z trójki, którego imienia nie znał.
Dobrze że ręki jednak nie dał sobie uciąć. Z bliska przekonał się bowiem, że trzeciego mężczyzny wcale nie widział podczas nocnej akcji w Sommerset. Dziwne, nie znali się zupełnie, a z daleka wydawał się mu jakby znajomy. Nic to, każdy walczący po stronie Zakonu i niemagicznych był w oczach Leona przyjacielem, a nawet jeśli wcześniej byli sobie obcy, od tej chwili już nie są. A raczej „niezupełnie są „ - Longbottomowi nie było dane poznać miana tajemniczego czarodzieja, nie było wprawdzie czasu na długie introdukcje, a czworo mężczyzn znajdowało się już chwilę później pod gabinetem Podmore'a, gdzie powitał ich chłodno niemiły dryblas.
Młody ex-auror obserwował starszego kolegę uważnie. Nie był zdumiony, nie było to nic nadzwyczajnego, że Frederickowi tak łatwo udało się wprowadzić ekipę wewnątrz kwatery, gdzie Leon napotkał przeszkodę nie do przejścia. To jednak doświadczenie. Przebywając w obecności tej trójki czuł ekscytację. Nie tylko ponieważ byli bohaterami. Głównie dlatego że on sam mógł być częścią czegoś istotnego, że mógł pomóc, mógł się czegoś nauczyć. Dlatego też został aurorem. I tego mu tak bardzo ostatnio brakowało.
W gabinecie Longbottom milczał, wsłuchując się w rozmowę dwóch mężczyzn. Podczas raportu Podmore'a przemykało mu tylko w głowie ”Tak myślałem...”, którego na szczęście nie wypowiedział na głos. Nie chciałby być wzięty za zarozumiałego. Odezwał się dopiero po słowach Fredericka:
- Dobrze. Myślę tylko... – zwrócił się do Becketta i Tonksa – Jeżeli przeprowadzili tak ryzykowną akcję i tak pewnie bronią swojej pozycji, ich kapitan jest na pewno gotowy wykorzystać każdą okazję i każdy chwyt. Jeżeli pójdziecie tam zupełnie bezbronni, mogą chcieć was wziąć jako zakładników. A co do nas... – spojrzał w stronę Freda – W tłumie na zewnątrz stoją w dużej mierze mieszkańcy pobliskich miasteczek, zmagający się z trudnymi warunkami tegorocznej zimy. Nie twierdzę, że wszyscy jednogłośnie wyznają poglądy promugolskie, lecz trzeba pamiętać, że to nie zwyczajny konflikt pomiędzy czarodziejami a mugolami. To raczej konflikt między dwiema grupami zdesperowanych ludzi, reprezentujących i walczących o zasoby dla swoich biednych, głodnych rodzin... – dodał od siebie być może oczywistości, jednak czuł, że warto je wypowiedzieć na głos.
- Jedyne czego zdołałem się dowiedzieć, to że mugole okupujący Lady Bird są dość zorganizowani. Nie wydaje mi się, żeby to był jakiś przypadkowy zryw, to nie mogą być zwykli wieśniacy, nie pozwalają sobie na błędy. Jeśli dochodzi do prowokacji, to głównie z naszej strony, niemagiczni, choć w gotowości, bardziej skupiają się na utrzymaniu pozycji niż wszczynaniu bitwy. Ci za to... – wskazał ruchem głowy na tłum czarodziejów – Wydaje się, że wystarczy tylko iskra, jeden trafny pocisk z mugolskiej broni, a wszyscy rzucą się szturmem na statek... I zdarza się co jakiś czas, że prowokacyjne zaklęcie przeleci nad głowami okupantów. Tak przynajmniej słyszałem. Od kiedy tu jestem, nikt się nie wyrwał, bo ludzie zarządcy starają się jakoś trzymać wszystko w ryzach. Ale długo to nie potrwa. Podmore traci kontrolę, jest raczej bezsilny, skoro się zamknął w swojej kwaterze. Powiedziałbym więcej, ale nie wiem, odbiłem się od drzwi... – zreferował brunet, zawieszając na chwilę wzrok na tym z trójki, którego imienia nie znał.
Dobrze że ręki jednak nie dał sobie uciąć. Z bliska przekonał się bowiem, że trzeciego mężczyzny wcale nie widział podczas nocnej akcji w Sommerset. Dziwne, nie znali się zupełnie, a z daleka wydawał się mu jakby znajomy. Nic to, każdy walczący po stronie Zakonu i niemagicznych był w oczach Leona przyjacielem, a nawet jeśli wcześniej byli sobie obcy, od tej chwili już nie są. A raczej „niezupełnie są „ - Longbottomowi nie było dane poznać miana tajemniczego czarodzieja, nie było wprawdzie czasu na długie introdukcje, a czworo mężczyzn znajdowało się już chwilę później pod gabinetem Podmore'a, gdzie powitał ich chłodno niemiły dryblas.
Młody ex-auror obserwował starszego kolegę uważnie. Nie był zdumiony, nie było to nic nadzwyczajnego, że Frederickowi tak łatwo udało się wprowadzić ekipę wewnątrz kwatery, gdzie Leon napotkał przeszkodę nie do przejścia. To jednak doświadczenie. Przebywając w obecności tej trójki czuł ekscytację. Nie tylko ponieważ byli bohaterami. Głównie dlatego że on sam mógł być częścią czegoś istotnego, że mógł pomóc, mógł się czegoś nauczyć. Dlatego też został aurorem. I tego mu tak bardzo ostatnio brakowało.
W gabinecie Longbottom milczał, wsłuchując się w rozmowę dwóch mężczyzn. Podczas raportu Podmore'a przemykało mu tylko w głowie ”Tak myślałem...”, którego na szczęście nie wypowiedział na głos. Nie chciałby być wzięty za zarozumiałego. Odezwał się dopiero po słowach Fredericka:
- Dobrze. Myślę tylko... – zwrócił się do Becketta i Tonksa – Jeżeli przeprowadzili tak ryzykowną akcję i tak pewnie bronią swojej pozycji, ich kapitan jest na pewno gotowy wykorzystać każdą okazję i każdy chwyt. Jeżeli pójdziecie tam zupełnie bezbronni, mogą chcieć was wziąć jako zakładników. A co do nas... – spojrzał w stronę Freda – W tłumie na zewnątrz stoją w dużej mierze mieszkańcy pobliskich miasteczek, zmagający się z trudnymi warunkami tegorocznej zimy. Nie twierdzę, że wszyscy jednogłośnie wyznają poglądy promugolskie, lecz trzeba pamiętać, że to nie zwyczajny konflikt pomiędzy czarodziejami a mugolami. To raczej konflikt między dwiema grupami zdesperowanych ludzi, reprezentujących i walczących o zasoby dla swoich biednych, głodnych rodzin... – dodał od siebie być może oczywistości, jednak czuł, że warto je wypowiedzieć na głos.
Leon Longbottom
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
We rip out so much of ourselves to be cured of things faster than we should that we go bankrupt by the age of thirty and have less to offer each time we start with someone new. But to feel nothing so as not to feel anything - what a waste!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Powinien chyba współczuć Williamowi, że go tak wykorzystywał – zapłaciłby mu bez większego problemu, gdyby nie miał podejrzeń, że w tym momencie Billy zarabia więcej od niego – ale jakoś musiał dostawać się z jednego miejsca na drugie. Precel może i nie wyjadał połowy spiżarki, ale w jakiś sposób Richard musiał utrzymywać ich dwójkę, tak jeszcze aby stać go było na mieszkanie. Czasem zastanawiał się, czy nie powinien odpuścić sobie wszystkiego i po prostu przenieść się do reszty rodziny, ale jego niezależność w tym momencie była ostatnim, co go w jakiś sposób wyróżniało i dawało mu przestrzeń. Jego bezpieczną przestrzenią. Nie była to już wojna, na której spał w okopach, ale wciąż musiał oglądać się przez ramię, a teraz jeszcze wszystko doszło do tego, że nie mógł się nawet przed tym wszystkim bronił. Część z ludzi którzy pokazali się na plakatach, pokazywanych mu przez niektórych, którzy mieli szansę odwiedzić Londyn i zebrać parę z nich, kojarzył nawet bez imienia i nazwiska, większość jednak była mu całkowicie obca. Nie wiedział nawet zbytnio kto walczył, ale teraz musiał się tym zadowolić, bo wątpił, aby wielu ludzi chciałoby od tak poświęcić się dla sprawy.
Przynajmniej miał o czym myśleć kiedy pomagał w remoncie miejscowego ratusza, projekcie tak dużym, że byli skłonni ściągnąć już dodatkowe osoby. Nie, że nie był tutaj znany; podczas swojej podróży przez kraj zamieszkał i w tych okolicach, u swojego dawnego przyjaciela z wojska zagrzewając miejsca podczas kiedy uczył się fachu budowlańca. Teraz skorzystał z konkretnego polecenia, po pracy zdobywając się na przejście i odwiedzenie okolic; w wielu wypadkach o pracę wystarczyło zapytać, stąd i jego ostatecznym celem okazało się Newcastle.
Nie wiedział jednak, że czeka go tutaj pewnego rodzaju niespodzianka, tego, jak bardzo w tym momencie gromadzili się tutaj mieszkańcy i miał wrażenie, że coś jest zdecydowanie nie tak. Skrzynka oczywiście nie pomagała w zorientowaniu się w sytuacji, a narzędzia bardziej ciążyły mu w dłoniach, tak jakby próby dowiedzenia się, co się dzieje, były jedynie pogarszane przez jego bagaż. Mimo to udało mu się jakoś dotrzeć w okolice statku, tak jakby mógł zorientować się o co chodzi…cóż, rozmowy o żołnierzach zwracały jego uwagę, a zastanawiał się, czy powinien myśleć o tym, czy jednak się tym nie zajmować.
Spojrzeniem ostrożnie powiódł po okolicy, zastanawiając się, czy zna tutaj kogokolwiek i czy mógłby podejść i pomóc wyjaśnić sprawę.
Przynajmniej miał o czym myśleć kiedy pomagał w remoncie miejscowego ratusza, projekcie tak dużym, że byli skłonni ściągnąć już dodatkowe osoby. Nie, że nie był tutaj znany; podczas swojej podróży przez kraj zamieszkał i w tych okolicach, u swojego dawnego przyjaciela z wojska zagrzewając miejsca podczas kiedy uczył się fachu budowlańca. Teraz skorzystał z konkretnego polecenia, po pracy zdobywając się na przejście i odwiedzenie okolic; w wielu wypadkach o pracę wystarczyło zapytać, stąd i jego ostatecznym celem okazało się Newcastle.
Nie wiedział jednak, że czeka go tutaj pewnego rodzaju niespodzianka, tego, jak bardzo w tym momencie gromadzili się tutaj mieszkańcy i miał wrażenie, że coś jest zdecydowanie nie tak. Skrzynka oczywiście nie pomagała w zorientowaniu się w sytuacji, a narzędzia bardziej ciążyły mu w dłoniach, tak jakby próby dowiedzenia się, co się dzieje, były jedynie pogarszane przez jego bagaż. Mimo to udało mu się jakoś dotrzeć w okolice statku, tak jakby mógł zorientować się o co chodzi…cóż, rozmowy o żołnierzach zwracały jego uwagę, a zastanawiał się, czy powinien myśleć o tym, czy jednak się tym nie zajmować.
Spojrzeniem ostrożnie powiódł po okolicy, zastanawiając się, czy zna tutaj kogokolwiek i czy mógłby podejść i pomóc wyjaśnić sprawę.
Richard Moore
Zawód : Budowlaniec, złota rączka
Wiek : 36
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler
There are no happy endings.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Wysłuchałem słów Leona zanim jeszcze weszliśmy do kwatery, który znalazły potwierdzenie w sprawozdaniu Podmore’a. Jeśli mieliśmy do czynienia z wojskiem, mogliśmy liczyć na to, że nie otworzą ognia bez powodu - ale nastroje panujące przed kwaterą nie zwiastowały spokojnego dnia. Należało działać szybko, ale rozważnie - nie mogliśmy pozwolić sobie na błędy.
- Zgadzam się z Leonem. Przynajmniej jeden z was powinien mieć różdżkę. - Podsumowałem dywagacje zebranych w kwaterze mężczyzn. - Mam pewien pomysł. - Przeniosłem swoje spojrzenie na Gabriela, kierując kolejne słowa w szczególności do niego. - Tonks, jesteś szpiegiem. Masz doświadczenie w tym, jak stać się niewidzialnym w tłumie i dobrze znasz świat mugolski. Pójdziesz przodem, zrobisz wywiad, zadbasz o bezpieczeństwo - musisz mieć ze sobą różdżkę, nie możemy narazić waszej dwójki. Pan Beckett dołączy po chwili. Jeśli nie uda mu się dotrzeć, spróbujesz porozmawiać z mugolami na własną rękę. Chcemy ich wysłuchać, bez składania ofert. Jedyną ofertą będzie spotkanie. Mitchell, Podmore i my. - Wytyczne były jasne. Chcieliśmy doprowadzić do spotkania stron - pokojowego. W całym napięciu nie doszło do właściwie przeprowadzonych negocjacji.
- To możliwe, że chcą towarów dla siebie? - Wiedziony słowami młodego lorda Northumberland, skierowałem swoje spojrzenie na Podmore’a. Był tu od początku, wiedział najlepiej.
- Możliwe. - Przytaknął, z wolna kiwając głową. - Są sfrustrowani, że mugole przywłaszczyli sobie dobra, choć te były przeznaczone dla mieszkańców Berwick. Niewykluczone, że część z obecnych czarodziejów liczy na szaber.
- A jak stan okrętu? W liście wspomniał pan o uszkodzeniach. Dlaczego ewakuowano załogę, podczas gdy mugole już od kilku dni utrzymują się na pokładzie? Jak to możliwe?
- A przede wszystkim - dlaczego pozostawiono cenny transport bez opieki? Czy to on był za to odpowiedzialny? Nie chciałem pochopnie oceniać tego człowieka, trudno było jednak nie zauważyć oczywistego niedbalstwa - zwłaszcza w czasie wojny.
- Tego nie wiemy. Musieli jakoś temu zaradzić, zanim my zdołaliśmy. - Odparł wymijająco; dało się wyczuć, że czuł się odpowiedzialny za całą sytuację - że zdawał sobie sprawę, iż napięta atmosfera była konsekwencją jego decyzji.
- A skradziona żywność? Dokąd ją zabrano? - Liczyłem na to, że przynajmniej to zdołano ustalić. Była to istotna informacja dla Gabriela oraz Stevie’go.
- Część wyniesiono z pokładu i zapakowano do mugolskich wozów, które stoją w pobliżu portu. Mugole nie zdążyli ruszyć, zanim interweniowaliśmy, blokując im drogę. Sporo żywności nadal znajduje się na Lady Bird. Wszyscy jesteśmy w impasie. - Ponownie pogłaskał palcami jasnego wąsa - wydawało się, że robił to, by opanować własne nerwy. - I jest też kwestia okrętu. Trzeba odblokować rzekę.
- Okrętem zajmiemy się, kiedy sytuacja zostanie opanowana. Popełniono wiele błędów - Zauważyłem, ale nie kontynuowałem myśli. Wystarczyło, że spojrzałem na zarządcę przelotnie. - ale wszystko jest jeszcze do uratowania. Z pana strony oczekujemy pełnego wsparcia w powstrzymaniu czarodziejów przed dalszym szturmem na mugoli. - Dodałem pokrzepiająco. - Ruszajmy. - Zarządziłem krótko. Każdy wiedział, do czego należało jego zadanie.
- Zgadzam się z Leonem. Przynajmniej jeden z was powinien mieć różdżkę. - Podsumowałem dywagacje zebranych w kwaterze mężczyzn. - Mam pewien pomysł. - Przeniosłem swoje spojrzenie na Gabriela, kierując kolejne słowa w szczególności do niego. - Tonks, jesteś szpiegiem. Masz doświadczenie w tym, jak stać się niewidzialnym w tłumie i dobrze znasz świat mugolski. Pójdziesz przodem, zrobisz wywiad, zadbasz o bezpieczeństwo - musisz mieć ze sobą różdżkę, nie możemy narazić waszej dwójki. Pan Beckett dołączy po chwili. Jeśli nie uda mu się dotrzeć, spróbujesz porozmawiać z mugolami na własną rękę. Chcemy ich wysłuchać, bez składania ofert. Jedyną ofertą będzie spotkanie. Mitchell, Podmore i my. - Wytyczne były jasne. Chcieliśmy doprowadzić do spotkania stron - pokojowego. W całym napięciu nie doszło do właściwie przeprowadzonych negocjacji.
- To możliwe, że chcą towarów dla siebie? - Wiedziony słowami młodego lorda Northumberland, skierowałem swoje spojrzenie na Podmore’a. Był tu od początku, wiedział najlepiej.
- Możliwe. - Przytaknął, z wolna kiwając głową. - Są sfrustrowani, że mugole przywłaszczyli sobie dobra, choć te były przeznaczone dla mieszkańców Berwick. Niewykluczone, że część z obecnych czarodziejów liczy na szaber.
- A jak stan okrętu? W liście wspomniał pan o uszkodzeniach. Dlaczego ewakuowano załogę, podczas gdy mugole już od kilku dni utrzymują się na pokładzie? Jak to możliwe?
- A przede wszystkim - dlaczego pozostawiono cenny transport bez opieki? Czy to on był za to odpowiedzialny? Nie chciałem pochopnie oceniać tego człowieka, trudno było jednak nie zauważyć oczywistego niedbalstwa - zwłaszcza w czasie wojny.
- Tego nie wiemy. Musieli jakoś temu zaradzić, zanim my zdołaliśmy. - Odparł wymijająco; dało się wyczuć, że czuł się odpowiedzialny za całą sytuację - że zdawał sobie sprawę, iż napięta atmosfera była konsekwencją jego decyzji.
- A skradziona żywność? Dokąd ją zabrano? - Liczyłem na to, że przynajmniej to zdołano ustalić. Była to istotna informacja dla Gabriela oraz Stevie’go.
- Część wyniesiono z pokładu i zapakowano do mugolskich wozów, które stoją w pobliżu portu. Mugole nie zdążyli ruszyć, zanim interweniowaliśmy, blokując im drogę. Sporo żywności nadal znajduje się na Lady Bird. Wszyscy jesteśmy w impasie. - Ponownie pogłaskał palcami jasnego wąsa - wydawało się, że robił to, by opanować własne nerwy. - I jest też kwestia okrętu. Trzeba odblokować rzekę.
- Okrętem zajmiemy się, kiedy sytuacja zostanie opanowana. Popełniono wiele błędów - Zauważyłem, ale nie kontynuowałem myśli. Wystarczyło, że spojrzałem na zarządcę przelotnie. - ale wszystko jest jeszcze do uratowania. Z pana strony oczekujemy pełnego wsparcia w powstrzymaniu czarodziejów przed dalszym szturmem na mugoli. - Dodałem pokrzepiająco. - Ruszajmy. - Zarządziłem krótko. Każdy wiedział, do czego należało jego zadanie.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Wysłuchał młodego lorda w ciszy i pokiwał głową zgadzając się z nim. Nie ważne jak bardzo chcieli by wszystko załatwić pokojowo, najpierw musieli zadbać o własne bezpieczeństwo. Cały czas pamiętał te słowa wypowiedziane przez Fredericka niespełna dwa tygodnie temu gdy szukali i w efekcie końcowym znaleźli, winnych zbrodni w Somerset. Wysłuchał jeszcze na spokojnie słów Podmore’a na temat żywności. Zastanawiał się jak dużo prowiantu może jeszcze być na statku, ale biorąc pod uwagę jak wielki był z pewnością było tego spokro.
Mężczyzna zamyślił się jeszcze na moment, po czym odetchnął głęboko i wyprostował się.
- Dobrze, jeżeli wszystko jest ustalone, to nie traćmy czasu. Im dłużej się tu naradzamy tym wszyscy stają się bardziej nerwowi. Z doświadczenia wiem, że jak się ma broń to się chce jej użyć, nawet podświadomie. - powiedział spokojnie, po czym życzył reszcie powodzenia i wyszedł z pomieszczenia, a potem z budynku.
Kiedy znalazł się na dworze rozejrzał się dokładnie w około siebie. Bardzo dużo osób gromadziło się przed głównym wejściem na statek. Trap był opuszczony, w końcu jakoś musieli znieść całą żywność, która teraz leżała na ciężarówkach, a w każdym razie miał taką nadzieję, bo nie spytał się w końcu co z nią zrobili. W końcu ruszył przed siebie. Dokładnie obserwował statek, starał się w jakiś sposób zrozumieć taktykę mugoli. Chodzili w parach, patrolowali każdy centymetr pierwszego pokładu, spodziewał się więc, że pozostałe pokłady również są kontrolowane. Nie było też opcji by dostał się na statek od tyłu, tam była woda i teraz też nie koniecznie miał sposobność by dostać się na drugi brzeg. Z resztą to też pewnie nie miałoby sensu, bo przecież mundurowi i tak wszystko patrolowali.
Jego zadaniem było w jakiś sposób udobruchać mugoli, ale miał też nadzieję, że Fox i Longbottom dadzą radę jakoś opanować czarodziei. Nie podobało mu się to co słyszał poruszając się w tłumie. Wiele osób mówiło o grupowym uderzeniu, o wyeliminowaniu mugoli i przywłaszczaniu sobie zapasów znajdujących się na statku. Zaczął się powoli zastanawiać czy w tłumie nie ma nikogo, kto dobrze życzy aktualnej władzy i specjalnie podjudza tłum do walki, do ataku.
Rozglądał się uważnie kiedy zauważył znajomą twarz. Na początku był przekonany, że mu się przewidziało.
- Nie...no bez jaj… - mruknął sam do siebie, po czym zatrzymał się i dokładnie przyjrzał się mężczyźnie. - No jak nic… - pokręcił głową z niedowierzaniem, nie mogąc uwierzyć, że ma takie szczęście.
Wcześniej nawet o tym nie pomyślał, ale teraz, gdy tylko go ujrzał od razu w głowie zrodził mu się mały plan, a w każdym razie jego szkic.
-Richard, Rich, Richi! – podszedł do mężczyzny uśmiechając się do niego przyjacielsko – Z nieba mi spadłeś, nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że cię widzę. Jakaś opatrzność nade mną czuwa jak nic, że cię tu spotykam. - powiedział i uścisnął mu dłoń. - Muszę cię prosić o przysługę przyjacielu. - dodał po chwilę.
Odeszli kawałek dalej od tłumu by nikt nie był w stanie podsłuchać ich rozmowy.
- Jak pewnie zdążyłeś już zauważyć mamy tutaj mały kryzys. Statek z żywnością, która miała być przekazana dla mieszkańców Berwick, jest aktualnie okupowany przez mugoli. Stanął, zablokował rzekę, ponoć są jakieś uszkodzenia, ale nie wiadomo w sumie jakie. Kiedy ewakuowano załogę, na pokład weszli uzbrojeni mugole i przejęli statek. Nie wiemy jakie są ich zamiary, wiem jedynie, że to wojskowi, dobrze wyszkoleni i uzbrojeni po zęby. Zrobiłem mamy rekonesans, chodzą dwójkami na patrole i najprawdopodobniej sprawdzają każdy pokład. Moją misją z ramienia Zakonu, jest porozmawianie z nimi i namówienie do rozmów negocjacyjnych. Jesteś wojskowym, co być mi poradził? Jak wszedłbyś do nich, z jakąś propozycją być wyszedł aby pozwolili wejść na pokład. Od razu mówię, że nie ma opcji żebym oddał różdżkę. Na początku o tym myślałem, ale nie jestem głupi, nie mogę być bezbronny. - wyjaśnił koledze to co sam wiedział, co mu zostało przekazane.
Miał nadzieję, że Richard poratuje go radą, ba może nawet pójdzie z nim. Z pewnością przydałoby mu się towarzystwo kogoś kto zna się na mugoslkiej broni i wie jak rozmawiać z wojskowymi. On wiedział o tym tylko co nieco, ale nie sądził by ta wiedza była na tyle obszerna by mu pomóc w razie czego.
Mężczyzna zamyślił się jeszcze na moment, po czym odetchnął głęboko i wyprostował się.
- Dobrze, jeżeli wszystko jest ustalone, to nie traćmy czasu. Im dłużej się tu naradzamy tym wszyscy stają się bardziej nerwowi. Z doświadczenia wiem, że jak się ma broń to się chce jej użyć, nawet podświadomie. - powiedział spokojnie, po czym życzył reszcie powodzenia i wyszedł z pomieszczenia, a potem z budynku.
Kiedy znalazł się na dworze rozejrzał się dokładnie w około siebie. Bardzo dużo osób gromadziło się przed głównym wejściem na statek. Trap był opuszczony, w końcu jakoś musieli znieść całą żywność, która teraz leżała na ciężarówkach, a w każdym razie miał taką nadzieję, bo nie spytał się w końcu co z nią zrobili. W końcu ruszył przed siebie. Dokładnie obserwował statek, starał się w jakiś sposób zrozumieć taktykę mugoli. Chodzili w parach, patrolowali każdy centymetr pierwszego pokładu, spodziewał się więc, że pozostałe pokłady również są kontrolowane. Nie było też opcji by dostał się na statek od tyłu, tam była woda i teraz też nie koniecznie miał sposobność by dostać się na drugi brzeg. Z resztą to też pewnie nie miałoby sensu, bo przecież mundurowi i tak wszystko patrolowali.
Jego zadaniem było w jakiś sposób udobruchać mugoli, ale miał też nadzieję, że Fox i Longbottom dadzą radę jakoś opanować czarodziei. Nie podobało mu się to co słyszał poruszając się w tłumie. Wiele osób mówiło o grupowym uderzeniu, o wyeliminowaniu mugoli i przywłaszczaniu sobie zapasów znajdujących się na statku. Zaczął się powoli zastanawiać czy w tłumie nie ma nikogo, kto dobrze życzy aktualnej władzy i specjalnie podjudza tłum do walki, do ataku.
Rozglądał się uważnie kiedy zauważył znajomą twarz. Na początku był przekonany, że mu się przewidziało.
- Nie...no bez jaj… - mruknął sam do siebie, po czym zatrzymał się i dokładnie przyjrzał się mężczyźnie. - No jak nic… - pokręcił głową z niedowierzaniem, nie mogąc uwierzyć, że ma takie szczęście.
Wcześniej nawet o tym nie pomyślał, ale teraz, gdy tylko go ujrzał od razu w głowie zrodził mu się mały plan, a w każdym razie jego szkic.
-Richard, Rich, Richi! – podszedł do mężczyzny uśmiechając się do niego przyjacielsko – Z nieba mi spadłeś, nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że cię widzę. Jakaś opatrzność nade mną czuwa jak nic, że cię tu spotykam. - powiedział i uścisnął mu dłoń. - Muszę cię prosić o przysługę przyjacielu. - dodał po chwilę.
Odeszli kawałek dalej od tłumu by nikt nie był w stanie podsłuchać ich rozmowy.
- Jak pewnie zdążyłeś już zauważyć mamy tutaj mały kryzys. Statek z żywnością, która miała być przekazana dla mieszkańców Berwick, jest aktualnie okupowany przez mugoli. Stanął, zablokował rzekę, ponoć są jakieś uszkodzenia, ale nie wiadomo w sumie jakie. Kiedy ewakuowano załogę, na pokład weszli uzbrojeni mugole i przejęli statek. Nie wiemy jakie są ich zamiary, wiem jedynie, że to wojskowi, dobrze wyszkoleni i uzbrojeni po zęby. Zrobiłem mamy rekonesans, chodzą dwójkami na patrole i najprawdopodobniej sprawdzają każdy pokład. Moją misją z ramienia Zakonu, jest porozmawianie z nimi i namówienie do rozmów negocjacyjnych. Jesteś wojskowym, co być mi poradził? Jak wszedłbyś do nich, z jakąś propozycją być wyszedł aby pozwolili wejść na pokład. Od razu mówię, że nie ma opcji żebym oddał różdżkę. Na początku o tym myślałem, ale nie jestem głupi, nie mogę być bezbronny. - wyjaśnił koledze to co sam wiedział, co mu zostało przekazane.
Miał nadzieję, że Richard poratuje go radą, ba może nawet pójdzie z nim. Z pewnością przydałoby mu się towarzystwo kogoś kto zna się na mugoslkiej broni i wie jak rozmawiać z wojskowymi. On wiedział o tym tylko co nieco, ale nie sądził by ta wiedza była na tyle obszerna by mu pomóc w razie czego.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Być może powinien być zadziwiony, zniesmaczony albo przerażony tym, co właśnie zastawał w tym miejscu, jakąś łódź, jakiś bunt, informacje o ludziach z bronią, ale w obecnych czasach zaczął dochodzić do wniosku, że to chyba był już każdy przeciętny dzień w tym kraju i powinien się do tego przyzwyczajać, a za to otrzyma tylko więcej ludzi próbujących zabić mu krewnych, więcej napadów jego choroby, która go unieruchamiała oraz, w ostateczności, być może długiej i bolesnej śmierci kiedy dorwie go ktoś, kto widział w nim tylko mięso armatnie, a jego jedyną winą był fakt, że urodził się takim a nie innym człowiekiem. W zamian miał psa, więc podejrzewał, że nie trafi na wiele więcej jeżeli mowa była o jakiś radościach życiowych.
Z rozmyślania o życiowych niepowodzeniach wyrwał go głos Gabriela – znajomy głos, którego absolutnie nie spodziewał się usłyszeć w tym miejscu, ale to również chyba powinno go przestać dziwić. Ciekawe, czy postanowił pojawić się z powietrza, jak to robili niektórzy, czy może jednak pojawił się tu dumnie lecąc na kiju z kawałkami gałązek. Richard słyszał coś jeszcze o używaniu starych butów, ale w tym momencie już nie chciał słuchać co i jak. Podejrzewał, że Billy z czystej złośliwości po prostu parę razy bujnął miotłą kilka razy, ale to nie zmieniało faktu, że wszystkie te sposoby transportu były wprost idiotyczne.
- Gabs! – Silna dłoń Moora wyciągnęła się, aby uścisnąć rękę Tonksa, zaraz też klepiąc go po ramieniu, kiedy tylko uśmiech rozlał się na jego twarzy. – Nie bolało, jak spadałem z nieba, tak jakbyś chciał teraz zapytać. Nie wiem, co nad nami czuwa ale podejrzewam, że to nie do końca opatrzność. Ale mów. – Pozwolił się odprowadzić gdzieś na bok, z dala o tłumu. Ostatecznie też odłożył koło nogi narzędzia, nie mogąc już stać trzymając skrzynkę w dłoniach, delikatnie rozmasowując wnętrze skóry tak aby złagodzić nieco bólu.
Ostrożnie słuchał, co do powiedzenia ma mu Gabriel, zastanawiając się na odpowiedzią. Nie było prostego rozwiązania, w końcu nie każdy mugol był identyczny. Ale musieli spróbować, bo nie mogli przecież pozwolić, aby komukolwiek stała się jakakolwiek krzywda. Może i nie walczył już na froncie, ale obiecywał i przysięgał bronić ludzkie życia, tak i teraz nie mógł sobie odmówić.
- Widzisz…mam..miałem…znajomych z wojska z tych okolic. Nie wiem, czy to oni, ale pójdę z tobą. Czy masz coś do jedzenia? Albo picia? Tak aby nam się udało może przenieść to spotkanie na nieco spokojniejszy grunt. Co do zachowania…najważniejsze, to nie podchodzić za blisko ani nie wykonywać nagłych ruchów w ich kierunku. Najlepiej by było, żebyś w ogóle nie wyciągał różdżki dopóki nie będziesz w zagrożeniu, tak aby nie spoglądali na ciebie jedynie przez pryzmat magii. Dodatkowo warto dotrzeć do powodów, dla których wszystko to się wydarzyło. Może chodziło o same zapasy, a może chodziło też o jakieś sytuacje, które wydarzyły się już wcześniej? Dobrze będzie dojść do źródła, aby ostatecznie pozbyć się jakiś napięć. Nie chcę nikogo oceniać ani też bronić. Ale podejrzewam, że nagłe przesiedlenia z różnych części kraju na pewno nie pomagają. – Przetarł twarz dłonią, ciekaw, co na to wszystko powie Tonks.
Z rozmyślania o życiowych niepowodzeniach wyrwał go głos Gabriela – znajomy głos, którego absolutnie nie spodziewał się usłyszeć w tym miejscu, ale to również chyba powinno go przestać dziwić. Ciekawe, czy postanowił pojawić się z powietrza, jak to robili niektórzy, czy może jednak pojawił się tu dumnie lecąc na kiju z kawałkami gałązek. Richard słyszał coś jeszcze o używaniu starych butów, ale w tym momencie już nie chciał słuchać co i jak. Podejrzewał, że Billy z czystej złośliwości po prostu parę razy bujnął miotłą kilka razy, ale to nie zmieniało faktu, że wszystkie te sposoby transportu były wprost idiotyczne.
- Gabs! – Silna dłoń Moora wyciągnęła się, aby uścisnąć rękę Tonksa, zaraz też klepiąc go po ramieniu, kiedy tylko uśmiech rozlał się na jego twarzy. – Nie bolało, jak spadałem z nieba, tak jakbyś chciał teraz zapytać. Nie wiem, co nad nami czuwa ale podejrzewam, że to nie do końca opatrzność. Ale mów. – Pozwolił się odprowadzić gdzieś na bok, z dala o tłumu. Ostatecznie też odłożył koło nogi narzędzia, nie mogąc już stać trzymając skrzynkę w dłoniach, delikatnie rozmasowując wnętrze skóry tak aby złagodzić nieco bólu.
Ostrożnie słuchał, co do powiedzenia ma mu Gabriel, zastanawiając się na odpowiedzią. Nie było prostego rozwiązania, w końcu nie każdy mugol był identyczny. Ale musieli spróbować, bo nie mogli przecież pozwolić, aby komukolwiek stała się jakakolwiek krzywda. Może i nie walczył już na froncie, ale obiecywał i przysięgał bronić ludzkie życia, tak i teraz nie mógł sobie odmówić.
- Widzisz…mam..miałem…znajomych z wojska z tych okolic. Nie wiem, czy to oni, ale pójdę z tobą. Czy masz coś do jedzenia? Albo picia? Tak aby nam się udało może przenieść to spotkanie na nieco spokojniejszy grunt. Co do zachowania…najważniejsze, to nie podchodzić za blisko ani nie wykonywać nagłych ruchów w ich kierunku. Najlepiej by było, żebyś w ogóle nie wyciągał różdżki dopóki nie będziesz w zagrożeniu, tak aby nie spoglądali na ciebie jedynie przez pryzmat magii. Dodatkowo warto dotrzeć do powodów, dla których wszystko to się wydarzyło. Może chodziło o same zapasy, a może chodziło też o jakieś sytuacje, które wydarzyły się już wcześniej? Dobrze będzie dojść do źródła, aby ostatecznie pozbyć się jakiś napięć. Nie chcę nikogo oceniać ani też bronić. Ale podejrzewam, że nagłe przesiedlenia z różnych części kraju na pewno nie pomagają. – Przetarł twarz dłonią, ciekaw, co na to wszystko powie Tonks.
Richard Moore
Zawód : Budowlaniec, złota rączka
Wiek : 36
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler
There are no happy endings.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
Endings are the saddest part,
So just give me a happy middle
And a very happy start.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
Z pozoru wszystko już było jasne i nie zostawało nic innego, jak wziąć się do roboty. Młody czarodziej wydawał się mimo to niespokojny. Coś go gryzło. Gabriel i Stevie już opuścili pomieszczenie, Fox też miał już wychodzić, kiedy Leon rzucił:
- Poczekaj chwilę, Frederick... – i zwrócił się jeszcze w stronę zarządcy portu – Panie Podmore czy, mimo uszkodzeń, statek jest na tyle sprawny, by można nim było spokojnie zawrócić do portu, po załagodzeniu sytuacji i usunięciu przeszkód?
Mężczyzna nie spodziewał się już chyba następnych pytań, widać było bowiem jego lekkie zaskoczone wzdrygnięcie.
- Wydaje mi się, że tak... – odpowiedział po chwili jakby niepewnie, lecz zaraz odchrząknął i dodał - Tak, nie powinno raczej być z tym dużego problemu, jeśli mugole opuszczą pokład i pozbędziemy się tych lodowych kier... O ile oczywiście okupanci w żaden sposób nie uszkodzili statku dla sabotażu. – co nie było w zasadzie wykluczone, jednak Leonowi trudno byłoby znaleźć sens takiego działania.
Brunet prędko wyskoczył z następną wypowiedzią, prawie przerywając poprzednikowi, a w jego głosie usłyszeć można było z lekka przebijającą się irytację:
- Tak właściwie, przepraszam, bo nie daje mi to spokoju - jak w ogóle doszło do takiej sytuacji? Lód na rzece zimową porą nie powinien nikogo zaskoczyć, więc dlaczego ktoś wypuścił statek bez uprzedniego upewnienia się o bezpieczeństwie. I znowu, jeśli, jak pan mówi, statek jest wystarczająco operatywny – czemu już w obliczu wypadku nie posłużono się podstawowymi zaklęciami, by wydobyć go z mielizny i zawrócić do portu? Wie pan coś na ten temat? – chociaż starał się wykładać swoje słowa raczej kulturalnie i z rezerwą, nie trzeba było być niezwykle spostrzegawczym, by zauważyć, że wewnątrz się gotuje, wrze.
Fox w subtelniejszy sposób dawał znaki zarządcy, że nie jest zachwycony z wykonywanej przez niego pracy. Może z grzeczności, ze względu na Leona, może przez profesjonalne podejście, a może po prostu dlatego, że nie było to już takie istotne. Jednak młody Longbottom miał wszelkie powody i prawo do złości. Był w końcu Lordem Northumberlandu. Czuł wstyd przed resztą grupy, zwłaszcza przed Zakonem, że na jego ziemiach doszło do tak głupiego przeoczenia. Jego reakcja, choć niekoniecznie profesjonalna, i tak zaliczała się do raczej stonowanych.
- Lordzie Longbottom, dołożyłem wsze- – Podmore miał już zacząć tłumaczyć się z popełnionych błędów, gdy do gabinetu wbiegł ten sam drab pilnujący wejścia do kwatery.
- Szybko! Nasi ludzie potrzebują pomocy, z tłumu wyrwała się grupa czarodziejów, chcą atakować statek!
Zarządca wyprostował się i rzekł stanowczo:
- Wybaczcie panowie, będziemy musieli dokończyć tę rozmowę później. Teraz mamy bardziej naglące sprawy do załatwienia. Dirk – zwrócił się do ochroniarza – przekaż naszym, że do odwołania oddaję ich w ręce tych panów. Gdyby zaszła taka potrzeba, są do waszej dyspozycji.
- Panowie, prędzej! – ponaglał osiłek, wycofując się już właściwie z progu.
- No to do roboty... – rzucił Leon do kompana, po czym chwytając za różdżkę ruszył w stronę wyjścia.
U drzwi kwatery powitani zostali przez oblegający ją tłum rozjuszonych ludzi, przez który musieli się przebić, by w ogóle zlokalizować ekipę szarżujących czarodziejów. Posuwając się powoli naprzód przez tabun gapiów, spotykali się z falą nerwowych pytań i okrzyków:
- Co to ma być? Dlaczego was wpuścili? My tu stoimy od rana! Jest zgoda na szturm? Już mnie ręce świerzbią! Patrzcie na tych, w końcu ktoś wziął sprawy w swoje ręce! Ja tam zaraz dołączę! Czy nikt nie może czegoś z tym zrobić? Moje dzieci w domu głodne siedzą! To nasz statek! Podmore jest tchórz! Znowu ci mugole!
- Jestem Lordem Northumberlandu, dajcie nam przejść! – powtarzał w odpowiedzi Leon, starając się zignorować gniewne zaczepki, skupiony tylko na tym, by wyjść z tłumu.
- Poczekaj chwilę, Frederick... – i zwrócił się jeszcze w stronę zarządcy portu – Panie Podmore czy, mimo uszkodzeń, statek jest na tyle sprawny, by można nim było spokojnie zawrócić do portu, po załagodzeniu sytuacji i usunięciu przeszkód?
Mężczyzna nie spodziewał się już chyba następnych pytań, widać było bowiem jego lekkie zaskoczone wzdrygnięcie.
- Wydaje mi się, że tak... – odpowiedział po chwili jakby niepewnie, lecz zaraz odchrząknął i dodał - Tak, nie powinno raczej być z tym dużego problemu, jeśli mugole opuszczą pokład i pozbędziemy się tych lodowych kier... O ile oczywiście okupanci w żaden sposób nie uszkodzili statku dla sabotażu. – co nie było w zasadzie wykluczone, jednak Leonowi trudno byłoby znaleźć sens takiego działania.
Brunet prędko wyskoczył z następną wypowiedzią, prawie przerywając poprzednikowi, a w jego głosie usłyszeć można było z lekka przebijającą się irytację:
- Tak właściwie, przepraszam, bo nie daje mi to spokoju - jak w ogóle doszło do takiej sytuacji? Lód na rzece zimową porą nie powinien nikogo zaskoczyć, więc dlaczego ktoś wypuścił statek bez uprzedniego upewnienia się o bezpieczeństwie. I znowu, jeśli, jak pan mówi, statek jest wystarczająco operatywny – czemu już w obliczu wypadku nie posłużono się podstawowymi zaklęciami, by wydobyć go z mielizny i zawrócić do portu? Wie pan coś na ten temat? – chociaż starał się wykładać swoje słowa raczej kulturalnie i z rezerwą, nie trzeba było być niezwykle spostrzegawczym, by zauważyć, że wewnątrz się gotuje, wrze.
Fox w subtelniejszy sposób dawał znaki zarządcy, że nie jest zachwycony z wykonywanej przez niego pracy. Może z grzeczności, ze względu na Leona, może przez profesjonalne podejście, a może po prostu dlatego, że nie było to już takie istotne. Jednak młody Longbottom miał wszelkie powody i prawo do złości. Był w końcu Lordem Northumberlandu. Czuł wstyd przed resztą grupy, zwłaszcza przed Zakonem, że na jego ziemiach doszło do tak głupiego przeoczenia. Jego reakcja, choć niekoniecznie profesjonalna, i tak zaliczała się do raczej stonowanych.
- Lordzie Longbottom, dołożyłem wsze- – Podmore miał już zacząć tłumaczyć się z popełnionych błędów, gdy do gabinetu wbiegł ten sam drab pilnujący wejścia do kwatery.
- Szybko! Nasi ludzie potrzebują pomocy, z tłumu wyrwała się grupa czarodziejów, chcą atakować statek!
Zarządca wyprostował się i rzekł stanowczo:
- Wybaczcie panowie, będziemy musieli dokończyć tę rozmowę później. Teraz mamy bardziej naglące sprawy do załatwienia. Dirk – zwrócił się do ochroniarza – przekaż naszym, że do odwołania oddaję ich w ręce tych panów. Gdyby zaszła taka potrzeba, są do waszej dyspozycji.
- Panowie, prędzej! – ponaglał osiłek, wycofując się już właściwie z progu.
- No to do roboty... – rzucił Leon do kompana, po czym chwytając za różdżkę ruszył w stronę wyjścia.
U drzwi kwatery powitani zostali przez oblegający ją tłum rozjuszonych ludzi, przez który musieli się przebić, by w ogóle zlokalizować ekipę szarżujących czarodziejów. Posuwając się powoli naprzód przez tabun gapiów, spotykali się z falą nerwowych pytań i okrzyków:
- Co to ma być? Dlaczego was wpuścili? My tu stoimy od rana! Jest zgoda na szturm? Już mnie ręce świerzbią! Patrzcie na tych, w końcu ktoś wziął sprawy w swoje ręce! Ja tam zaraz dołączę! Czy nikt nie może czegoś z tym zrobić? Moje dzieci w domu głodne siedzą! To nasz statek! Podmore jest tchórz! Znowu ci mugole!
- Jestem Lordem Northumberlandu, dajcie nam przejść! – powtarzał w odpowiedzi Leon, starając się zignorować gniewne zaczepki, skupiony tylko na tym, by wyjść z tłumu.
Leon Longbottom
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
We rip out so much of ourselves to be cured of things faster than we should that we go bankrupt by the age of thirty and have less to offer each time we start with someone new. But to feel nothing so as not to feel anything - what a waste!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obecność Richard’a ucieszyła go. Teraz już był przekonany, że z nim u boku na pewno uda się przekonać wojskowych do współpracy. Pokiwał głową z uśmiechem zadowolony widząc, że Morre od razu podszedł do sprawy profesjonalnie.
- No akurat przy sobie nic nie mam. Ale to akurat nie istotne, bo naszym zadaniem jest namówienie ich wzięcia udziału w negocjacjach, w których stronami będą oni, zarządca portu i Zakon, czyli my. - odparł spokojnie kiwając głową – Różdżkę będę miał schowaną, nie chce ich w żaden sposób prowokować. Co do powodów, to wydaje mi się, że wszystko to co się dzieje się po prostu skumulowało. Braki w żywności, przesiedlenia, życie w ciągłym strachu o swoje życie...takie rzeczy mogą popchnąć człowieka do różnych działań, nie zawsze tych dobrych. - westchnął, po czym na moment przeniósł wzrok na statek – Okey, to przejdźmy, w takim razie na przód. Poprosimy o rozmowę z ich dowódcą i przedstawimy swoje racje. Miejmy nadzieję, że nas wysłuchają. - pokiwał głową, po czym skinął go znajomego głową i ruszył.
Raz dwa przecisnęli się przez tłum koczujący w porcie i w końcu znaleźli się przy trapie. Tonks rozejrzał się w poszukiwaniu uzbrojonych strażników, ale ku jego zdziwieniu nikogo nie zauważył. Zerknął porozumiewawczo na Rich’a po czym powoli ruszył ku górze. Tak jak się spodziewał, nie doszli nawet do połowy trapu.
- Stać! Stać, bo będziemy strzelać! - zawołał mugol wyłaniając się zza burty.
Gabriel zatrzymał się i powoli uniósł dłonie w geście poddańczym, widząc, że lufa karabinu, tak, to chyba był karabin, jest w niego wycelowana.
- Spokojnie. Chcemy tylko porozmawiać. Nie mamy złych zamiarów! - zawołał siląc się na łagodny ton.
Nie spuszczał wzroku z celującego w nich mężczyzny, po chwili pojawił się drugi, również z bronią i też w nich wycelował. Tonks zastanawiał się czy zdąży wyciągnąć różdżkę w razie czego, ale miał dziwne przeczucie, że chyba by mu się to nie udało.
- Chcemy rozmawiać z waszym dowódcą, z kapitanem George’em Mitchell’em – zawołał Gabriel, a po chwili zauważył zaskoczenie na twarzach mężczyzn.
Najwyraźniej nie spodziewali się, że mogą znać nazwisko ich dowódcy. Mugole spojrzeli po sobie, po czym jeden mruknął coś do drugiego i odszedł. Lufa jednego karabinu nadal była w nich wycelowana.
- Widzisz, może będzie dobrze. - Gabriel spojrzał na Richard’a i uśmiechnął się lekko.
Odczekali dobre kilka minut i Gabs zastanawiał się jak długo jeszcze będzie musiał tak sterczeć z rękami uniesionymi do góry, które już powoli zaczynały mu drętwieć, kiedy wrócił ten pierwszy mugol.
- Kapitan was przyjmie. Powoli! - zawołał, po czym Gabriel lekko odetchnął i opuszczając powoli ręce ruszył ponownie przez trap.
Kilka chwil później znaleźli się na statku. Tonks rozejrzał się spokojnie po pokładzie, tu zauważył trochę więcej ludzi niż widział z dołu. Hm, to wcale nie ułatwiało roboty. Wystarczy jeden nieprzemyślany ruch i może to się wszystko skończyć tragedią. Jeszcze bardziej teraz zaczął się cieszyć, że Richard jest z nim. Dwóch mugoli poprowadziło ich przez pokład, po schodach do nadbudówki i w końcu wprowadzili ich na mostek kapitański, gdzie czekał na nich wysoki mężczyzna w wieku około 50 lat z bujnym wąsem pod nosem, ubrany w typowe mugolskie ubranie wojskowe. Zmierzył ich wzrokiem i uniósł brew ku górze.
- Ponoć chcecie rozmawiać? Czyżby pierwszy odzew rozsądku z waszej strony? - spytał twardym głosem.
Gabs przez moment milczał chcąc obserwując kapitana, po czym pokiwał lekko głową.
- Ciesz się, że nas pan przyjął panie kapitanie. - zaczął spokojnie – Ja i mój kolega działamy z ramienia Zakonu Feniksa, jestem przekonany, że nazwa ta nie jest panu obca. Nie chcemy konfliktu, już wystarczy nam walk i zwadów, chcemy pomóc. Wiem jak się czujecie, mój ojciec też jest mu...osobą nie potrafiącą się posługiwać magią, jemu i nam również jest ciężko, tacy jak ja, ci z brudną krwią, jak to nazywają aktualnie rządzący, również są prześladowani. - powiedział nie odrywając wzroku od wąsacza.
- No akurat przy sobie nic nie mam. Ale to akurat nie istotne, bo naszym zadaniem jest namówienie ich wzięcia udziału w negocjacjach, w których stronami będą oni, zarządca portu i Zakon, czyli my. - odparł spokojnie kiwając głową – Różdżkę będę miał schowaną, nie chce ich w żaden sposób prowokować. Co do powodów, to wydaje mi się, że wszystko to co się dzieje się po prostu skumulowało. Braki w żywności, przesiedlenia, życie w ciągłym strachu o swoje życie...takie rzeczy mogą popchnąć człowieka do różnych działań, nie zawsze tych dobrych. - westchnął, po czym na moment przeniósł wzrok na statek – Okey, to przejdźmy, w takim razie na przód. Poprosimy o rozmowę z ich dowódcą i przedstawimy swoje racje. Miejmy nadzieję, że nas wysłuchają. - pokiwał głową, po czym skinął go znajomego głową i ruszył.
Raz dwa przecisnęli się przez tłum koczujący w porcie i w końcu znaleźli się przy trapie. Tonks rozejrzał się w poszukiwaniu uzbrojonych strażników, ale ku jego zdziwieniu nikogo nie zauważył. Zerknął porozumiewawczo na Rich’a po czym powoli ruszył ku górze. Tak jak się spodziewał, nie doszli nawet do połowy trapu.
- Stać! Stać, bo będziemy strzelać! - zawołał mugol wyłaniając się zza burty.
Gabriel zatrzymał się i powoli uniósł dłonie w geście poddańczym, widząc, że lufa karabinu, tak, to chyba był karabin, jest w niego wycelowana.
- Spokojnie. Chcemy tylko porozmawiać. Nie mamy złych zamiarów! - zawołał siląc się na łagodny ton.
Nie spuszczał wzroku z celującego w nich mężczyzny, po chwili pojawił się drugi, również z bronią i też w nich wycelował. Tonks zastanawiał się czy zdąży wyciągnąć różdżkę w razie czego, ale miał dziwne przeczucie, że chyba by mu się to nie udało.
- Chcemy rozmawiać z waszym dowódcą, z kapitanem George’em Mitchell’em – zawołał Gabriel, a po chwili zauważył zaskoczenie na twarzach mężczyzn.
Najwyraźniej nie spodziewali się, że mogą znać nazwisko ich dowódcy. Mugole spojrzeli po sobie, po czym jeden mruknął coś do drugiego i odszedł. Lufa jednego karabinu nadal była w nich wycelowana.
- Widzisz, może będzie dobrze. - Gabriel spojrzał na Richard’a i uśmiechnął się lekko.
Odczekali dobre kilka minut i Gabs zastanawiał się jak długo jeszcze będzie musiał tak sterczeć z rękami uniesionymi do góry, które już powoli zaczynały mu drętwieć, kiedy wrócił ten pierwszy mugol.
- Kapitan was przyjmie. Powoli! - zawołał, po czym Gabriel lekko odetchnął i opuszczając powoli ręce ruszył ponownie przez trap.
Kilka chwil później znaleźli się na statku. Tonks rozejrzał się spokojnie po pokładzie, tu zauważył trochę więcej ludzi niż widział z dołu. Hm, to wcale nie ułatwiało roboty. Wystarczy jeden nieprzemyślany ruch i może to się wszystko skończyć tragedią. Jeszcze bardziej teraz zaczął się cieszyć, że Richard jest z nim. Dwóch mugoli poprowadziło ich przez pokład, po schodach do nadbudówki i w końcu wprowadzili ich na mostek kapitański, gdzie czekał na nich wysoki mężczyzna w wieku około 50 lat z bujnym wąsem pod nosem, ubrany w typowe mugolskie ubranie wojskowe. Zmierzył ich wzrokiem i uniósł brew ku górze.
- Ponoć chcecie rozmawiać? Czyżby pierwszy odzew rozsądku z waszej strony? - spytał twardym głosem.
Gabs przez moment milczał chcąc obserwując kapitana, po czym pokiwał lekko głową.
- Ciesz się, że nas pan przyjął panie kapitanie. - zaczął spokojnie – Ja i mój kolega działamy z ramienia Zakonu Feniksa, jestem przekonany, że nazwa ta nie jest panu obca. Nie chcemy konfliktu, już wystarczy nam walk i zwadów, chcemy pomóc. Wiem jak się czujecie, mój ojciec też jest mu...osobą nie potrafiącą się posługiwać magią, jemu i nam również jest ciężko, tacy jak ja, ci z brudną krwią, jak to nazywają aktualnie rządzący, również są prześladowani. - powiedział nie odrywając wzroku od wąsacza.
Between life and death
you will find your true self, you will know what you are and what you never expected to be
Gabriel Tonks
Zawód : Szpieg
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony - no nie powiedziałbym.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Rzeka Tyne
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Northumberland