Szklarnie i laboratorium
AutorWiadomość
Szklarnie i laboratorium
Porośnięte różnymi okazami ziół i krzewów szklarnie. Nieopodal znajduje się mały i niepozorny budynek służący za leśne laboratorium Havelocka, który po kilku nieudanych próbach przygotowania eliksirów postanowił przenieść swoją destrukcyjną działalność na bezpieczną odległość od Lancaster Castle, nie chcąc doprowadzić do uszczerbku na zdrowiu osób zamieszkujących rodową siedzibę Ollivanderów.
21 stycznia 1958
Wczorajsza rozmowa z panną Fancourt uświadomiła Havelocka w dwóch rzeczach. Po pierwsze jego żona naprawdę umierała. Jej choroba nie była jedynie wymysłem ani złym snem - była czymś rzeczywistym, czymś niebezpiecznym. Mogła odebrać Lynette życie, pozbawić jego dzieci matki, a także, chociaż naprawdę nie lubił myśleć o nikim w taki sposób... oparciem. Nie wybrał jej sobie na żonę sam. Wybrał ją jego ojciec. Nie, on jej nawet nie wybrał. Przehandlowali nimi jakiś układ, który w obliczu dzisiejszej polityki nie miał już najmniejszego znaczenia. Ollivanderowie i Malfoyowie nie byli już sobie przychylni. Jedni stali się twarzami nowego Ministerstwa, drudzy obserwowali swoich przyjaciół i rodzinę rozwieszonych na licznych listach gończych. I chociaż nikt bliski Lynette nie wypowiedział mu nigdy bezpośrednio wrogości, taki obrót spraw był oczywisty.
Rzeczywistość ją skrzywdziła.
Czy Ronja była w stanie ją naprawić?
Czy on był w stanie ją naprawić?
Przerażały go pytania, które zadawał sobie, wpatrując się w stojący nad palnikiem kociołek. Ze zmieszaniem spiął rozwiane porannym wiatrem włosy. Powinien przejść do pracy, a zamiast tego zastanawiał się nad czymś, na co nawet bogowie mogli nie znać odpowiedzi. Może to przez to, że na dworze było jeszcze tak ciemno, jakby zbudził się i przyszedł tu w środku nocy. Zima nie była łaskawa dla tych, którzy zwykli budzić się wcześnie. Może to przez to, że pomieszczenie oświetlało tylko kilka świec. Może to przez to, że zbliżało się Imbolc, o którym myślał coraz intensywniej.
Zamiast tego powinien skupić się na niej.
Nie dosłownie. Powinien skupić się na czymś dla niej. Czymś, co miało zostać przekazane niebezpośrednio. Czy Lynette domyśli się, kto przygotował tę mieszankę? I dlaczego tak nagle zaczęło zależeć mu na tym, żeby się tego domyśliła? Żeby wiedziała, że chciałby o nią zadbać...? Sprawdził to pięć razy, chociaż znał przepis na pamięć: ślaz, smocza wątroba, gryfonia. Robił to już tyle razy, a i tak miał wrażenie, jakby ręka mu zadrżała, kiedy uzupełniał całość dziką różą i puchem memortka.
I ten memortek chyba przypomniał mu, że jest sobą. Bo ze wszystkich rzeczy, które mógł pomyśleć, kiedy mieszał całość chochlą, było to, jak bardzo nie cierpiał tych przeklętych ptaków.
| Mieszanka antydepresyjna ST 25, trzy ingrediencje roślinne, dwie zwierzęce. Roślinne: ślaz, gryfonia, dzika róża. Zwierzęce: smocza wątroba, puch memortka.
I believe you find life such a problem because you think there are good people and bad people. You're wrong, of course. There are, always and only, the bad people, but some of them are on opposite sides.
♪
♪
Havelock Ollivander
Zawód : różdżkarz, hodowca roślin, lord i opiekun lasów Lancashire
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Meet me at the edge
I ain't afraid
I've already fallen
I ain't afraid
I've already fallen
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Havelock Ollivander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Drugi eliksir, który miał przyrządzić tego dnia, był dwa razy bardziej skomplikowany w przygotowaniu, niż poprzedni. Mimo tego Havelock podszedł do niego o wiele spokojniej - porażka przy jego przyrządzeniu nie musiała być przecież aż tak tragiczna w skutkach - po prostu podejdzie do niego ponownie. Nie to, że miał cokolwiek przeciwko temu, co broiła Thalia Wellers, po prostu w przypadku pierwszego... mógł całkiem kreatywnie dobić własną żonę. Przelanie gotowego i nieco wystudzonego wywaru antydepresyjnego do przygotowanego na niego flakonu ukoiło więc zszargane nerwy zielarza i wreszcie (!) usiadł na krześle. Jeszcze przed chwilą pochylał się nad kotłem, obserwując wydobywające się z niego opary tak, jakby ten miał zaraz wybuchnąć. Nie przeniósł się przecież do tego budynku nie bez powodu. Jego twórczość... lubiła zaskakiwać. Nie było na nią miejsca w bezpiecznych murach zamku, którego mieszkańcy spali teraz smacznie, regenerując siły przed kolejnym, ciężkim dniem.
Eliksir upiększający zdawał mu się być Wellers niesamowicie niepotrzebny. I brońcie go bogowie - nie dlatego, że go swoimi wdziękami oczarowała. Havelock wiedział jednak, że Thalia mogła przybrać dowolną postać. Nie mogło więc chodzić o oszustwo, tak mu się przynajmniej wydawało. Kogo ona chciała tym uwieść i dlaczego w ogóle się nad tym zastanawiał? Chociaż, może powinien raczej zadać sobie pytanie: dlaczego do diabła on jej w tym pomagał?
Ale nie zadał go sobie. A mówiąc konkretniej: nie zadał go sobie przed przygotowaniem tak licznych składników i dokładnym wyczyszczeniem kotła. Z takich decyzji nie ma odwrotu. Serce roślinne w postaci czyrakobulwy, wzbogacone liśćmi jemioły i mającym nadać całości nieco delikatności olejkiem różanym. Do tego pstrokate pióra papugi i kolibra (swoją drogą - z całą jego niechęcią do całego ptactwa tego świata musiał przyznać - ładnych i wyjątkowo do Wellers pasujących), wełna lunaballi i na końcu (o czym lepiej chyba nie wiedzieć pijąc eliksir) krew jagnięcia. Na szczęście do paczki z eliksirami nie musiał dodawać dokładnego wykazu składników.
Zgodnie z podręcznikiem oczekiwał pojawienia się kolorowych bąbelków.
| Eliksir upiększający ST 50, trzy ingrediencje roślinne, cztery zwierzęce. Roślinne: czyrakobulwa (ropa), jemioła (liście), olejek różany. Zwierzęce: jagnię (krew), lunaballa (wełna), papuga (pióra), koliber (piór).
Eliksir upiększający zdawał mu się być Wellers niesamowicie niepotrzebny. I brońcie go bogowie - nie dlatego, że go swoimi wdziękami oczarowała. Havelock wiedział jednak, że Thalia mogła przybrać dowolną postać. Nie mogło więc chodzić o oszustwo, tak mu się przynajmniej wydawało. Kogo ona chciała tym uwieść i dlaczego w ogóle się nad tym zastanawiał? Chociaż, może powinien raczej zadać sobie pytanie: dlaczego do diabła on jej w tym pomagał?
Ale nie zadał go sobie. A mówiąc konkretniej: nie zadał go sobie przed przygotowaniem tak licznych składników i dokładnym wyczyszczeniem kotła. Z takich decyzji nie ma odwrotu. Serce roślinne w postaci czyrakobulwy, wzbogacone liśćmi jemioły i mającym nadać całości nieco delikatności olejkiem różanym. Do tego pstrokate pióra papugi i kolibra (swoją drogą - z całą jego niechęcią do całego ptactwa tego świata musiał przyznać - ładnych i wyjątkowo do Wellers pasujących), wełna lunaballi i na końcu (o czym lepiej chyba nie wiedzieć pijąc eliksir) krew jagnięcia. Na szczęście do paczki z eliksirami nie musiał dodawać dokładnego wykazu składników.
Zgodnie z podręcznikiem oczekiwał pojawienia się kolorowych bąbelków.
| Eliksir upiększający ST 50, trzy ingrediencje roślinne, cztery zwierzęce. Roślinne: czyrakobulwa (ropa), jemioła (liście), olejek różany. Zwierzęce: jagnię (krew), lunaballa (wełna), papuga (pióra), koliber (piór).
I believe you find life such a problem because you think there are good people and bad people. You're wrong, of course. There are, always and only, the bad people, but some of them are on opposite sides.
♪
♪
Havelock Ollivander
Zawód : różdżkarz, hodowca roślin, lord i opiekun lasów Lancashire
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Meet me at the edge
I ain't afraid
I've already fallen
I ain't afraid
I've already fallen
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Havelock Ollivander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
Jeśli nauczył się czegoś od starszego rodzeństwa to z pewnością tego, że nie było miejsca w Lancaster Castle, do którego nie powinien wchodzić - mógł wejść wszędzie, ale czasem w taki sposób, aby dorośli po prostu się nie dowiedzieli o tym. Laurel co prawda nie do końca rozumiał, dlaczego dorośli mieliby się o tym nie dowiadywać, ale niektóre słowa najstarszych przyjmował jako pewnik, kiedy indziej znów dopytując i zadając pytania. A dzisiaj postanowił zrobić nieco po trochu.
Książkę, którą znalazł w rodzinnej bibliotece, trzymał pewnie w dłoniach znacznie mniejszych od tomiszcza zapisanymi łacińskimi nazwami roślin. Młody Ollivander miał wciąż problemy z obcymi językami, bo niby widział podobne litery do tych w angielskich wyrazach, ale za nic nie potrafił zrozumieć znaczenia słów, kiedy one były ułożone w takiej, a nie innej kolejności!
Podpytał się służby czy wiedzieli, gdzie znajdywał się też jego tata, który przecież jak nikt znał się na roślinach i drzewach! Był odpowiednią osobą, do której mógł się zgłosić i poprosić o pomoc, a że szklarnie i laboratorium były miejscami, do których raczej nie miał okazji zapuszczać się często, bardzo chętnie skorzystał z takiej okazji, aby podpatrzeć inne okazy roślin!
To nie tak, że do środka się zakradł! Wszedł po prostu… bardzo cicho. Tak jak zawsze chodził, aby nie zwracać na siebie większej uwagi, żeby móc obserwować dużymi oczami co działo się dookoła i jak lord Havelock miesza coś w kociołku, dorzuca jakiś składników. Uwielbiał obserwować dorosłych przy pracy, choć z pewnością dużo częściej podglądał wuja Cassiusa, bo tata wspominał coś o tym, że mieszanie eliksirów mogło być niebezpieczne. To było z pewnością jakąś wymówką, bo przecież niczego niebezpiecznego tutaj teraz nie było! Nic się nie działo, nie było smoków czy innych strasznych stworzeń wychodzących z kociołka, które mogłyby wyrządzić krzywdę niekontrolowane.
Ściskaną w dłoniach książkę odłożył na pobliski blat, zaraz podchodząc do taty i starając się przepchać do kociołka, aby zerknąć co też dzieje się w środku.
- Mogę ci pomóc? - zapytał w końcu cicho, przytulając się do boku taty.
Książkę, którą znalazł w rodzinnej bibliotece, trzymał pewnie w dłoniach znacznie mniejszych od tomiszcza zapisanymi łacińskimi nazwami roślin. Młody Ollivander miał wciąż problemy z obcymi językami, bo niby widział podobne litery do tych w angielskich wyrazach, ale za nic nie potrafił zrozumieć znaczenia słów, kiedy one były ułożone w takiej, a nie innej kolejności!
Podpytał się służby czy wiedzieli, gdzie znajdywał się też jego tata, który przecież jak nikt znał się na roślinach i drzewach! Był odpowiednią osobą, do której mógł się zgłosić i poprosić o pomoc, a że szklarnie i laboratorium były miejscami, do których raczej nie miał okazji zapuszczać się często, bardzo chętnie skorzystał z takiej okazji, aby podpatrzeć inne okazy roślin!
To nie tak, że do środka się zakradł! Wszedł po prostu… bardzo cicho. Tak jak zawsze chodził, aby nie zwracać na siebie większej uwagi, żeby móc obserwować dużymi oczami co działo się dookoła i jak lord Havelock miesza coś w kociołku, dorzuca jakiś składników. Uwielbiał obserwować dorosłych przy pracy, choć z pewnością dużo częściej podglądał wuja Cassiusa, bo tata wspominał coś o tym, że mieszanie eliksirów mogło być niebezpieczne. To było z pewnością jakąś wymówką, bo przecież niczego niebezpiecznego tutaj teraz nie było! Nic się nie działo, nie było smoków czy innych strasznych stworzeń wychodzących z kociołka, które mogłyby wyrządzić krzywdę niekontrolowane.
Ściskaną w dłoniach książkę odłożył na pobliski blat, zaraz podchodząc do taty i starając się przepchać do kociołka, aby zerknąć co też dzieje się w środku.
- Mogę ci pomóc? - zapytał w końcu cicho, przytulając się do boku taty.
Eliksir wykonywany na specjalne zamówienie nie należał do mikstur trudnych do uwarzenia - wystarczyła odpowiednia proporcja składników, sumienne trzymanie się kolejności procedur oraz odrobina cierpliwości. Lord Havelock odznaczał się zarówno sumiennością jak cierpliwością, nie mógł więc przewidzieć, że cokolwiek pójdzie źle - fakt, że jakaś niegodziwa dusza źle oznaczyła fiolkę z krwią jagnięcia, naklejając etykietę na szkło pełne ciemnej, gęstej posoki szczeniaka był na pierwszy rzut oka niemożliwy do dostrzeżenia. Wyjątkowej ostrożności wymagałoby podwójne sprawdzenie każdego ze składników, a przypadek chciał, że skupiony na recepturze lord tym razem się na nią nie zdobył.
Efektem było, że miast kolorowych bąbelków, mikstura po kilku sekundach złowieszczego spokoju zaczęła wrzeć i pieniście się kotłować, wypuszczając z bladoróżowej piany dziesiątki przeźroczystych baniek. Lord stał zbyt blisko i nie zdążył uchylić się w porę nim jedna z baniek rozprysła się na jego skórze, wywołując odbarwienie, błyskawicznie rozlewające się z jednego punktu w górę ramienia, szyi i na resztę ciała.
Pech chciał, że akurat podczas warzenia tego eliksiru lordowi towarzyszył jego syn - będąc niższym i skoczniejszym miał jednak znacznie więcej czasu na ucieczkę.
Interwencja Mistrza Gry w związku z wyrzuceniem krytycznej porażki. Havelock, w wyniku odprysku źle uwarzonego eliksiru twoja skóra zmieniła odcień. Efekt zawstydzającej przypadłości odwróci tylko wywar z mandragory podany przez postać z przynajmniej I poziomem anatomii.
W szafce zniknięć wykonaj rzut k6 na kolor skóry:
1. Pistacja
2. Róż
3. Czerwień
4. Szafir
5. Fiolet
6. Butelkowa zieleń
Laurel, ST uniknięcia odprysku wynosi 60, do rzutu dodaj podwojoną zwinność. W razie niepowodzenia również wykonaj rzut kością k6 na kolor skóry w szafce zniknięć, metoda odwrócenia skutków źle uwarzonego eliksiru jest taka sama jak w przypadku Havelocka. Możesz też zrezygnować z rzutu na zwinność, Mistrz Gry nie ocenia. W razie pytań zapraszam do Elviry. Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
Efektem było, że miast kolorowych bąbelków, mikstura po kilku sekundach złowieszczego spokoju zaczęła wrzeć i pieniście się kotłować, wypuszczając z bladoróżowej piany dziesiątki przeźroczystych baniek. Lord stał zbyt blisko i nie zdążył uchylić się w porę nim jedna z baniek rozprysła się na jego skórze, wywołując odbarwienie, błyskawicznie rozlewające się z jednego punktu w górę ramienia, szyi i na resztę ciała.
Pech chciał, że akurat podczas warzenia tego eliksiru lordowi towarzyszył jego syn - będąc niższym i skoczniejszym miał jednak znacznie więcej czasu na ucieczkę.
W szafce zniknięć wykonaj rzut k6 na kolor skóry:
1. Pistacja
2. Róż
3. Czerwień
4. Szafir
5. Fiolet
6. Butelkowa zieleń
Laurel, ST uniknięcia odprysku wynosi 60, do rzutu dodaj podwojoną zwinność. W razie niepowodzenia również wykonaj rzut kością k6 na kolor skóry w szafce zniknięć, metoda odwrócenia skutków źle uwarzonego eliksiru jest taka sama jak w przypadku Havelocka. Możesz też zrezygnować z rzutu na zwinność, Mistrz Gry nie ocenia. W razie pytań zapraszam do Elviry. Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
Porażki nie bolały go już tak mocno jak kiedyś. Kiedy był młody, chciał dostać jak najwięcej i jak najszybciej - nie chciał pokonywać drogi, interesował go tylko efekt. Dzisiaj w miarę dojrzał do myśli, że nie wszystko musiało mu się udawać. To nie było aż tak skomplikowane jak myślał - po prostu następnym razem sprawdzi te składniki dwa razy, może nawet trzy - z takich zdarzeń wynosił lekcje, ale...
Chciał wynosić te lekcje samotnie.
Przeniósł się do leśnego laboratorium, aby zminimalizować potencjalne straty - nie chciał naruszyć fasady budynku kolejnym niezbyt udanym eksperymentem lub wybuchem kotła. Wyjątkowo obawiał się też krzywdy, jaką mógłby zadać domownikom. Komuś, kto akurat siedziałby obok i obserwował jego pracę. Komuś, kto chowałby się za kotarą, chcąc zrobić mu kolejną niesamowitą niespodziankę. Bał się tragedii. Zwłaszcza że nie wszystkie jego dzieci dobrze reagowały na rzeczy dziejące się nagle i bez uprzedzenia, a ich magia zdążyła się już przebudzić, niejednokrotnie ujawniając swoje destrukcyjne (a nawet i autodestrukcyjne) możliwości.
Było lepiej kiedy się izolował. No, może nie lepiej, ale z pewnością wygodniej - niewiele musiał się wtedy zastanawiać nad zapewnieniem im bezpieczeństwa. Wystarczyła dobra opiekunka, która nie pozwoli im wymknąć się do lasu. Tak niewiele i tak wiele jednocześnie.
Na początku przyszedł gniew.
Poczuł na plecach nieprzyjemny zimny dreszcz, który zmusił go do zaciśnięcia pięści. Chciał chwycić leżącą na blacie szmatę, żeby zakryć nią usta, zanim potencjalnie dziwaczne (bo niezgodne z tym czego oczekiwał) opary dostaną się do jego płuc, ale wtedy poczuł delikatny dotyk dziecka.
- Laurel...?
Jak w ogóle mógł go nie zauważyć? Nie miał czasu na takie czy inne rozmyślania - nawet mimo gorącej cieczy, która mogła potencjalnie prysnąć mu na twarz (o tych przeklętych bąbelkach nie wspominając), pierwszym ruchem, jaki wykonał, było przesunięcie syna za swoje plecy, przysłaniając mu usta i nos wcześniej wspomnianą ścierką. Zasłoniwszy go własnym ciałem, kazał mu się odsunąć, a sam przeszedł do ściągnięcia wywaru z ognia, żeby ten przestał kipieć.
| Wypadła mi szóstka.
Chciał wynosić te lekcje samotnie.
Przeniósł się do leśnego laboratorium, aby zminimalizować potencjalne straty - nie chciał naruszyć fasady budynku kolejnym niezbyt udanym eksperymentem lub wybuchem kotła. Wyjątkowo obawiał się też krzywdy, jaką mógłby zadać domownikom. Komuś, kto akurat siedziałby obok i obserwował jego pracę. Komuś, kto chowałby się za kotarą, chcąc zrobić mu kolejną niesamowitą niespodziankę. Bał się tragedii. Zwłaszcza że nie wszystkie jego dzieci dobrze reagowały na rzeczy dziejące się nagle i bez uprzedzenia, a ich magia zdążyła się już przebudzić, niejednokrotnie ujawniając swoje destrukcyjne (a nawet i autodestrukcyjne) możliwości.
Było lepiej kiedy się izolował. No, może nie lepiej, ale z pewnością wygodniej - niewiele musiał się wtedy zastanawiać nad zapewnieniem im bezpieczeństwa. Wystarczyła dobra opiekunka, która nie pozwoli im wymknąć się do lasu. Tak niewiele i tak wiele jednocześnie.
Na początku przyszedł gniew.
Poczuł na plecach nieprzyjemny zimny dreszcz, który zmusił go do zaciśnięcia pięści. Chciał chwycić leżącą na blacie szmatę, żeby zakryć nią usta, zanim potencjalnie dziwaczne (bo niezgodne z tym czego oczekiwał) opary dostaną się do jego płuc, ale wtedy poczuł delikatny dotyk dziecka.
- Laurel...?
Jak w ogóle mógł go nie zauważyć? Nie miał czasu na takie czy inne rozmyślania - nawet mimo gorącej cieczy, która mogła potencjalnie prysnąć mu na twarz (o tych przeklętych bąbelkach nie wspominając), pierwszym ruchem, jaki wykonał, było przesunięcie syna za swoje plecy, przysłaniając mu usta i nos wcześniej wspomnianą ścierką. Zasłoniwszy go własnym ciałem, kazał mu się odsunąć, a sam przeszedł do ściągnięcia wywaru z ognia, żeby ten przestał kipieć.
| Wypadła mi szóstka.
I believe you find life such a problem because you think there are good people and bad people. You're wrong, of course. There are, always and only, the bad people, but some of them are on opposite sides.
♪
♪
Havelock Ollivander
Zawód : różdżkarz, hodowca roślin, lord i opiekun lasów Lancashire
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Meet me at the edge
I ain't afraid
I've already fallen
I ain't afraid
I've already fallen
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sam obserwował wrzący wywar z czystą fascynacją, bo w jego głowie już zaczęły się kłębić pytania, na które w tym momencie z pewnością tylko jego ojciec mógł mu odpowiedzieć - albo jakikolwiek inny alchemik, jednak tych Laurel nie znał zbyt wielu, zaledwie kilku. Pamiętał, że chyba wujek Isaiah zajmował się podobnymi rzeczami, ale przecież podobne to nie znaczy to samo! A jego tata zajmował się tym tu i teraz, co z pewnością oznaczało, że wiedział dużo na temat wywaru, który zdejmował.
Widząc bańki jego pierwszym odruchem było wyciągnięcie dłoni do jednej, aby spróbować ją złapać. Miał tak wiele pytań! Dlaczego roztwór był różowy, czemu zaczął się pienić? Czy te bańki były gorące, letnie, a może mroźne? Dlaczego teraz wzlatywały? Dlaczego tata miał jakąś szmatkę w dłoni i dlaczego teraz go odsuwał?
Zdążył pęknąć jedną z baniek, obserwując jak jego dłoń przybiera inny odcień. Tak wiele pytań! Czy to był zamierzony efekt? Po co eliksir który zmieniał kolor skóry, czy nie było na to zaklęć? A może było to jakieś stare ćwiczenie jeszcze z Hogwartu, które lord ojciec teraz praktykował? A może była to potrzebna baza? Raczej wątpił, aby jego tata popełnił jakiś błąd. To nie wchodziło nawet w wyjaśnienia, bo kto był lepszym alchemikiem niż on? Na pewno nikt, na pewno nikogo takiego nie było!
Odsunął się grzecznie, nie dyskutując. Rzadko miał w zwyczaju kłócenie się i dyskutowanie ze starszymi, stanowczo był dzieckiem, które grzecznie wykonywało każde polecenie bez większych dyskusji, chyba że coś go zainteresowało i zechciał znać odpowiedzi.
I właśnie dlatego mimo, że ojciec kazał mu się odsunął, to stał chcąc się nieco zbliżyć do kotła jeszcze raz i zajrzeć. Ale nie robił tego, powstrzymywał się, obserwuwając czy coś więcej się wydarzy - obserwując jeszcze tych kilka bąbelków, które wzlatywały w powietrze, zastanawiając się czy tak jak teraz zabarwiły jego dłonie, czy było możliwe aby zabarwiły też otaczajace ich rośliny?
- Jesteś zielony, tato - zauważył wesoło, uśmiechając się. Bo w końcu zmiana koloru skóry wydała mu się największym żartem teraz, bo co innego mogło się stać? Przecież tata nad wszystkim panował, bo znał się najlepiej na eliksirach!
| jedyneczka - pistacjowy
Magia dziecięca!
Widząc bańki jego pierwszym odruchem było wyciągnięcie dłoni do jednej, aby spróbować ją złapać. Miał tak wiele pytań! Dlaczego roztwór był różowy, czemu zaczął się pienić? Czy te bańki były gorące, letnie, a może mroźne? Dlaczego teraz wzlatywały? Dlaczego tata miał jakąś szmatkę w dłoni i dlaczego teraz go odsuwał?
Zdążył pęknąć jedną z baniek, obserwując jak jego dłoń przybiera inny odcień. Tak wiele pytań! Czy to był zamierzony efekt? Po co eliksir który zmieniał kolor skóry, czy nie było na to zaklęć? A może było to jakieś stare ćwiczenie jeszcze z Hogwartu, które lord ojciec teraz praktykował? A może była to potrzebna baza? Raczej wątpił, aby jego tata popełnił jakiś błąd. To nie wchodziło nawet w wyjaśnienia, bo kto był lepszym alchemikiem niż on? Na pewno nikt, na pewno nikogo takiego nie było!
Odsunął się grzecznie, nie dyskutując. Rzadko miał w zwyczaju kłócenie się i dyskutowanie ze starszymi, stanowczo był dzieckiem, które grzecznie wykonywało każde polecenie bez większych dyskusji, chyba że coś go zainteresowało i zechciał znać odpowiedzi.
I właśnie dlatego mimo, że ojciec kazał mu się odsunął, to stał chcąc się nieco zbliżyć do kotła jeszcze raz i zajrzeć. Ale nie robił tego, powstrzymywał się, obserwuwając czy coś więcej się wydarzy - obserwując jeszcze tych kilka bąbelków, które wzlatywały w powietrze, zastanawiając się czy tak jak teraz zabarwiły jego dłonie, czy było możliwe aby zabarwiły też otaczajace ich rośliny?
- Jesteś zielony, tato - zauważył wesoło, uśmiechając się. Bo w końcu zmiana koloru skóry wydała mu się największym żartem teraz, bo co innego mogło się stać? Przecież tata nad wszystkim panował, bo znał się najlepiej na eliksirach!
| jedyneczka - pistacjowy
Magia dziecięca!
The member 'Laurel Ollivander' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 1
'k10' : 1
Jego ciekawość była dobra, pożądana u dziecka, najmniej szkodliwa i destrukcyjna. Była najlepszą możliwą opcją, jeżeli chodziło o emocje panujące nad magią jego dzieci, ale... była też niesamowicie irytująca. Nie przyznałby tego otwarcie, nigdy by nie śmiał skrytykować za to Laurela na głos - pragnienie zdobywania wiedzy za wszelką cenę było przecież u Ollivanderów pożądane i gloryfikowane. Nie chciał burzyć mu tego w głowie. Nie chciał mówić mu, że nie może pytać i zadzierać głowy. Chętnie dzielił się z nim wiedzą, odpowiadał na nawet najbardziej żenujące pytania, ale wyjątkowo nie lubił przyznawania się do błędów, kiedy ich skutki były tak...
Głupie.
Na stwierdzenie, które padło z ust Laurela, Havelock zmarszczył brwi, ale nie odezwał się jeszcze. Wpierw (upewniwszy się wcześniej, że nic już kociołka nie grzeje i ten pieruński wywar przestanie parować) wyprowadził go na zewnątrz i dopiero wtedy zabrał rękę z jego twarzy, pozwalając chłopcu oddychać świeżym powietrzem. Widział swoje odbicie w szybie. Poczuł zimno rozchodzące się po karku. Pewnie by pobladł, gdyby nie zielonkawy kolor skóry - przez niego stres znajdujący swoje odbicie w jego aparycji był niemożliwy do dostrzeżenia.
- Kto się tobą zajmował, zanim tutaj przyszedłeś?
Ciężko mu było winić dziewięciolatka za to, że przywędrował tutaj przez las. To było niebezpieczne, głupie i nie powinno się stać, ale w żadnym wypadku nie było przecież winą Laurela. To był jego czas na odkrywanie świata i popełnianie błędów, a przed błędami takiej rangi, jak tu i teraz, powinni chronić go dorośli. Dorośli, którzy go zawiedli. Przez nieuwagę którejś z opiekunek mógł stracić życie, bo tylko bogowie wiedzieli, co mogło stać się z kotłem przy nieodpowiednim dobraniu składników do eliksiru. Jego ojciec kipiał więc w środku ze złości i dość oczywistym rezultatem odpowiedzi było to, która z zamieszkujących Lancaster Castle kobiet ma szansę go dzisiaj opuścić.
- Odprowadzę cię do Lancaster - oznajmił, po czym odkaszlnął. - Wezmę tylko swój płaszcz. Nie wchodź za mną, nie powinieneś tego wdychać.
Głupie.
Na stwierdzenie, które padło z ust Laurela, Havelock zmarszczył brwi, ale nie odezwał się jeszcze. Wpierw (upewniwszy się wcześniej, że nic już kociołka nie grzeje i ten pieruński wywar przestanie parować) wyprowadził go na zewnątrz i dopiero wtedy zabrał rękę z jego twarzy, pozwalając chłopcu oddychać świeżym powietrzem. Widział swoje odbicie w szybie. Poczuł zimno rozchodzące się po karku. Pewnie by pobladł, gdyby nie zielonkawy kolor skóry - przez niego stres znajdujący swoje odbicie w jego aparycji był niemożliwy do dostrzeżenia.
- Kto się tobą zajmował, zanim tutaj przyszedłeś?
Ciężko mu było winić dziewięciolatka za to, że przywędrował tutaj przez las. To było niebezpieczne, głupie i nie powinno się stać, ale w żadnym wypadku nie było przecież winą Laurela. To był jego czas na odkrywanie świata i popełnianie błędów, a przed błędami takiej rangi, jak tu i teraz, powinni chronić go dorośli. Dorośli, którzy go zawiedli. Przez nieuwagę którejś z opiekunek mógł stracić życie, bo tylko bogowie wiedzieli, co mogło stać się z kotłem przy nieodpowiednim dobraniu składników do eliksiru. Jego ojciec kipiał więc w środku ze złości i dość oczywistym rezultatem odpowiedzi było to, która z zamieszkujących Lancaster Castle kobiet ma szansę go dzisiaj opuścić.
- Odprowadzę cię do Lancaster - oznajmił, po czym odkaszlnął. - Wezmę tylko swój płaszcz. Nie wchodź za mną, nie powinieneś tego wdychać.
I believe you find life such a problem because you think there are good people and bad people. You're wrong, of course. There are, always and only, the bad people, but some of them are on opposite sides.
♪
♪
Havelock Ollivander
Zawód : różdżkarz, hodowca roślin, lord i opiekun lasów Lancashire
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Meet me at the edge
I ain't afraid
I've already fallen
I ain't afraid
I've already fallen
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zapatrzony nie miał najmniejszego pojęcia o tym, że to co zadziało się z kociołkiem było błędem. Dla niego ten efekt wyglądał na wyraźnie zamierzony, zresztą przecież jego tata nie popełniał błędów, prawda?
Grzecznie dał się wyprowadzić, tak naprawdę nigdy nie będąc w stanie jakoś bardziej się wykłócać o cokolwiek. Szedł grzecznie, zerkając na tatę, a na dworze sam się przyglądał sobie. Podobał mu się ten nowy kolor skóry, który miał. Był inny - i z pewnością go wyróżniał! A mając tyle rodzeństwa co Laurel, z pewnością było to na ogromny plus.
- Pani Betty - odpowiedział chłopiec, nieświadomy tego że wspomnianej opiekunki najprawdopodobniej już nigdy nie zobaczy. - Poszedłem do biblioteki i tam jeszcze ze mną była, ale później czytałem, i znalazłem książkę, bo nie mogłem zrozumieć słowa i... oh... - rzucił cicho, marszcząc nos, kiedy zorientował się, że jego książka, z którą miał problemy, została w środku szklarni. Zapomniał, że ją odłożył, a tata go wyprowadził tak bez ostrzeżenia!
- Nie rozumiałem łaciny, kilku nazw i chciałem cię zapytać, tato, co to znaczy... Ale książka została w środku - wyjaśnił jakby było to największe zmartwienie. No w końcu sam nie powinien wchodzić do środka - tak naprawdę nie powinien tam wchodzić pod żadnym pozorem, ale jego starsze rodzeństwo zawsze się gdzieś zakradało to dlaczego i on nie mógł się gdzieś zakraść? Tym bardziej, że nie chciał ukraść niczego, poza może uwagą dorosłych!
- Dobrze. Możesz wziąć też moją książkę, tato? - poprosił, widząc jak lord Ollivander wchodzi z powrotem do szklarni. Sam zaraz kucnął przy śniegu, dostrzegając w pobliżu rudzika. Zaraz się uśmiechnął do niego, rozpoznając małe pierzaste stworzenie z czerwonawym brzuszkiem.
- Spójrz jaki jestem zielony! - zaćwierkał do ptaszka z uśmiechem, zadowolony z użytkowania swojej nietypowej umiejętności. Uwielbiał z niej korzystać! Zawsze mógł się czegoś nowego dowiedzieć. Zauważył, że ptaki były całkiem dobrymi obserwatorami - i dużo sekretów mu lubiły zdradzać! Wystarczyło mieć przy sobie coś do skubania.
Zerknął zaraz za plecy, słysząc że jego tata już wracał.
- Na co to jest eliksir? On ma tak zmieniać kolory? Jest zabawny!
Grzecznie dał się wyprowadzić, tak naprawdę nigdy nie będąc w stanie jakoś bardziej się wykłócać o cokolwiek. Szedł grzecznie, zerkając na tatę, a na dworze sam się przyglądał sobie. Podobał mu się ten nowy kolor skóry, który miał. Był inny - i z pewnością go wyróżniał! A mając tyle rodzeństwa co Laurel, z pewnością było to na ogromny plus.
- Pani Betty - odpowiedział chłopiec, nieświadomy tego że wspomnianej opiekunki najprawdopodobniej już nigdy nie zobaczy. - Poszedłem do biblioteki i tam jeszcze ze mną była, ale później czytałem, i znalazłem książkę, bo nie mogłem zrozumieć słowa i... oh... - rzucił cicho, marszcząc nos, kiedy zorientował się, że jego książka, z którą miał problemy, została w środku szklarni. Zapomniał, że ją odłożył, a tata go wyprowadził tak bez ostrzeżenia!
- Nie rozumiałem łaciny, kilku nazw i chciałem cię zapytać, tato, co to znaczy... Ale książka została w środku - wyjaśnił jakby było to największe zmartwienie. No w końcu sam nie powinien wchodzić do środka - tak naprawdę nie powinien tam wchodzić pod żadnym pozorem, ale jego starsze rodzeństwo zawsze się gdzieś zakradało to dlaczego i on nie mógł się gdzieś zakraść? Tym bardziej, że nie chciał ukraść niczego, poza może uwagą dorosłych!
- Dobrze. Możesz wziąć też moją książkę, tato? - poprosił, widząc jak lord Ollivander wchodzi z powrotem do szklarni. Sam zaraz kucnął przy śniegu, dostrzegając w pobliżu rudzika. Zaraz się uśmiechnął do niego, rozpoznając małe pierzaste stworzenie z czerwonawym brzuszkiem.
- Spójrz jaki jestem zielony! - zaćwierkał do ptaszka z uśmiechem, zadowolony z użytkowania swojej nietypowej umiejętności. Uwielbiał z niej korzystać! Zawsze mógł się czegoś nowego dowiedzieć. Zauważył, że ptaki były całkiem dobrymi obserwatorami - i dużo sekretów mu lubiły zdradzać! Wystarczyło mieć przy sobie coś do skubania.
Zerknął zaraz za plecy, słysząc że jego tata już wracał.
- Na co to jest eliksir? On ma tak zmieniać kolory? Jest zabawny!
Szklarnie i laboratorium
Szybka odpowiedź