Przed Jaskinią
AutorWiadomość
Przed Jaskinią
Mimo swojej nazwy Jaskinia nie jest wcale ciemnym miejscem pełnym pajęczyn. To niewielki domek z przybudówką, znajdujący się kilka minut od centrum Doliny Godryka. Dawniej był zamieszkiwany przez mugoli, jednak ci opuścili go prawdopodobnie z powodu wojny.
Domek ma dwa poziomy, białe ściany i szary dach. Znajdujący się przed nim trawnik zwykle jest krótko koszony za pomocą należącej do panny Lyon różdżki, o ile ta o tym nie zapomni. Budynek porasta bluszcz, a pod znajdującym się nieopodal starym dębem stoi niewielka ławeczka, na której można na chwilę usiąść.
Domek ma dwa poziomy, białe ściany i szary dach. Znajdujący się przed nim trawnik zwykle jest krótko koszony za pomocą należącej do panny Lyon różdżki, o ile ta o tym nie zapomni. Budynek porasta bluszcz, a pod znajdującym się nieopodal starym dębem stoi niewielka ławeczka, na której można na chwilę usiąść.
Aida Lyon
Zawód : prace dorywcze, chórzystka
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Ohimè! di guerra fremere
L’atroce grido io sento,
Per l’infelice patria,
Per me, per voi pavento
L’atroce grido io sento,
Per l’infelice patria,
Per me, per voi pavento
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
19.04
Ani pogoda ani praca nie rozpieszczały w ostatnim czasie Kerstin, zbyt zmartwionej i rozgoryczonej, by była w stanie skupiać się jak należy na pełnionych obowiązkach. Od drugiej połowy zimy, tak początkiem szczęśliwiej, wszystko w jej życiu zdawało się sypać jak domki budowane na piasku plaży zachodniego Exmoor. Nie mogła liczyć na ramię starszego brata, który wyprowadził się daleko, co sprawiało jej ból, nawet jeśli wmawiała sobie ciągle, że nie czuje wobec niego najmniejszego żalu ani wyrzutów, bo przecież rozumie jego decyzję, a poza tym nawet gdyby jej nie rozumiała, to miał pełne prawo szukać sobie swojego miejsca, własnego kącika, bo był dorosłym facetem. Drugi, najstarszy brat, choć kochający, ciągle miał na głowie ważniejsze sprawy, targały nim też demony, których Kerstin nie chciała podsycać własnymi, a Justine... Justine w ostatnim czasie była zupełnie poza wyborem, gdy przychodziło do szukania wsparcia. Siostra potrzebowała całej troski i miłości, jaką mogli jej teraz zapewnić. Kerry pluła sobie tylko w brodę, że nie umie zapewnić jej jak należy, że nie uśmiecha się tak ciepło jak dawniej, że jej posiłki wydają się w ostatnim czasie mdłe, a druty źle leżą w dłoniach za każdym razem, gdy zabiera się do szycia. Może zżerała ją od środka nieuświadomiona złość na świat i na siostrę, na rzeczywistość, której nie potrafiła dłużej stawiać czoła, gdy los zabrał jej spod ramienia każdą podporę, na jakiej dzielnie się wspierała, od satysfakcji z pełnych obowiązków pielęgniarskich po rzeczy tak prozaiczne jak kurnik i książki.
Nie było też Tomka, nadal go nie było, oddalała się też tym samym od jego rodziny, w której czuła się trochę jak piąte koło u wozu, nawet gdy zewsząd słyszała zapewnienia, że jest wprost przeciwnie. Jaki mieli obowiązek traktować ją jak siostrę, skoro ich brat od niej uciekł?
Nie, nie od niej, odszedł po prostu, bo musiał, bo na pewno był jakiś ważniejszy powód, dość ważny, by uczucia i miłość nie miały takiego znaczenia.
Zmęczona, wracała z lecznicy po nocnej wachcie, zbierając po drodze rosnące brzegiem ścieżki rumianek i jaskółcze ziele, by potem wyplatać z nich maleńkie bukieciki, nie mające za wiele zastosowania poza tym, że były ładne i że w łodyżkach jaskółczego ziela wciąż skrywało się trochę jaskrawego soku, którego czasem można było użyć do wyparzania kurzajek albo odkażania ranek.
Mało ostatnio jadała, więc dość szybko zmęczył ją spacer i na obrzeżach miasteczka przysiadła na pierwszej lepszej ławeczce stojącej w miłym cieniu rozłożystego drzewa. Słońce już wzeszło, wysychała wilgoć po kolejnym nocnym deszczu, a ona, z niechlujnym warkoczem schowanym pod kraciastą chustką skromnie zawiązaną na karku, pochyliła się nieco do przodu, by wciągnąć w płuca głęboki wdech pachnący smętną, angielską wiosną. Pod powiekami latało jej trochę kolorowych plam, a w łydce narastał zwiastun bolesnego skurczu.
Ile jeszcze takiego wyczerpania będzie w stanie wytrzymać?
Or we could wash the dirt of our hands now
Keep it from living underground
Keep it from living underground
Ani pogoda ani praca nie rozpieszczały w ostatnim czasie Kerstin, zbyt zmartwionej i rozgoryczonej, by była w stanie skupiać się jak należy na pełnionych obowiązkach. Od drugiej połowy zimy, tak początkiem szczęśliwiej, wszystko w jej życiu zdawało się sypać jak domki budowane na piasku plaży zachodniego Exmoor. Nie mogła liczyć na ramię starszego brata, który wyprowadził się daleko, co sprawiało jej ból, nawet jeśli wmawiała sobie ciągle, że nie czuje wobec niego najmniejszego żalu ani wyrzutów, bo przecież rozumie jego decyzję, a poza tym nawet gdyby jej nie rozumiała, to miał pełne prawo szukać sobie swojego miejsca, własnego kącika, bo był dorosłym facetem. Drugi, najstarszy brat, choć kochający, ciągle miał na głowie ważniejsze sprawy, targały nim też demony, których Kerstin nie chciała podsycać własnymi, a Justine... Justine w ostatnim czasie była zupełnie poza wyborem, gdy przychodziło do szukania wsparcia. Siostra potrzebowała całej troski i miłości, jaką mogli jej teraz zapewnić. Kerry pluła sobie tylko w brodę, że nie umie zapewnić jej jak należy, że nie uśmiecha się tak ciepło jak dawniej, że jej posiłki wydają się w ostatnim czasie mdłe, a druty źle leżą w dłoniach za każdym razem, gdy zabiera się do szycia. Może zżerała ją od środka nieuświadomiona złość na świat i na siostrę, na rzeczywistość, której nie potrafiła dłużej stawiać czoła, gdy los zabrał jej spod ramienia każdą podporę, na jakiej dzielnie się wspierała, od satysfakcji z pełnych obowiązków pielęgniarskich po rzeczy tak prozaiczne jak kurnik i książki.
Nie było też Tomka, nadal go nie było, oddalała się też tym samym od jego rodziny, w której czuła się trochę jak piąte koło u wozu, nawet gdy zewsząd słyszała zapewnienia, że jest wprost przeciwnie. Jaki mieli obowiązek traktować ją jak siostrę, skoro ich brat od niej uciekł?
Nie, nie od niej, odszedł po prostu, bo musiał, bo na pewno był jakiś ważniejszy powód, dość ważny, by uczucia i miłość nie miały takiego znaczenia.
Zmęczona, wracała z lecznicy po nocnej wachcie, zbierając po drodze rosnące brzegiem ścieżki rumianek i jaskółcze ziele, by potem wyplatać z nich maleńkie bukieciki, nie mające za wiele zastosowania poza tym, że były ładne i że w łodyżkach jaskółczego ziela wciąż skrywało się trochę jaskrawego soku, którego czasem można było użyć do wyparzania kurzajek albo odkażania ranek.
Mało ostatnio jadała, więc dość szybko zmęczył ją spacer i na obrzeżach miasteczka przysiadła na pierwszej lepszej ławeczce stojącej w miłym cieniu rozłożystego drzewa. Słońce już wzeszło, wysychała wilgoć po kolejnym nocnym deszczu, a ona, z niechlujnym warkoczem schowanym pod kraciastą chustką skromnie zawiązaną na karku, pochyliła się nieco do przodu, by wciągnąć w płuca głęboki wdech pachnący smętną, angielską wiosną. Pod powiekami latało jej trochę kolorowych plam, a w łydce narastał zwiastun bolesnego skurczu.
Ile jeszcze takiego wyczerpania będzie w stanie wytrzymać?
Nienawidziła poranków, zwłaszcza gdy kolejna noc nie obfitowała w głęboki i niczym niezachwiany sen. W takich warunkach trudno było nie mieć koszmarów. Zwlekła się jednak z łóżka, ubierając szlafrok. Nie miała zbyt wiele w spiżarni, bo i na tym polu szczęście ostatnio jej nie dopisywało, toteż chwyciła suchą bagietkę i stanęła przed jednym z okien, wpatrując się w dal z jeszcze sennym spojrzeniem.
Wtem dostrzegła ruch. Zmarszczyła brwi. Nie mieszkała zupełnie na uboczu, ale o tej porze Dolina Godryka była raczej pusta. Szczególnie teraz, gdy ludzie raczej unikali wychodzenia z domów, jeśli nie było to absolutnie konieczne. Przygryzła bułkę, niemal łamiąc sobie na niej zęby i przegryzając ją, przekrzywiła głowę. Sylwetka wydawała jej się trochę znajoma.
W tym momencie Aida była już rozbudzona i zaintrygowana. Nie przejmując się ani szlafrokiem, ani chaosem na głowie, podeszła do przedsionka. Założyła na nogi powoli psujące się już buty i otworzyła zamknięte na kilka zamków drzwi. Sprawdziła, czy w kieszeni ma różdżkę, tak na wszelki wypadek, odłożyła bagietkę na szafkę, po czym wyszła na zewnątrz.
Już po kilku krokach zorientowała się, z kim ma do czynienia. Na ławeczce – jej ukochanej ławeczce (której nikt nie powinien przecież widzieć, jak zorientowała się z opóźnieniem) – siedziała pracująca w Leśnej Lecznicy Kerstin. Trudno było jej nie kojarzyć, mimo że z tego co Lyon wiedziała, blondwłosa kobieta nie miała zbyt wiele wspólnego z magią. Ale w tych czasach każda para rąk była przecież na wagę złota.
– Kerstin? – spytała delikatnym tonem, aby nie wystraszyć kobiety. Ta pochylała się do przodu, Aida nie mogła dostrzec jej twarzy. – Wszystko w porządku? – spytała, zbliżając się do niej ostrożnie. Dobrze wiedziała, że w tych czasach łatwo było przestraszyć mieszkańców Doliny Godryka (i nie tylko jej), a nawet jeśli pielęgniarka nie miała różdżki, to wciąż miała przecież pięści i struny głosowe. Wizja nagłego ataku nie była niczym przyjemnym, a jeśli o tej porze Kerstin zaczęłaby krzyczeć i wzywać pomocy, Aida na pewno przez resztę dnia cierpiałaby na migrenę. Zwłaszcza po tej nieprzespanej nocy.
Wtem dostrzegła ruch. Zmarszczyła brwi. Nie mieszkała zupełnie na uboczu, ale o tej porze Dolina Godryka była raczej pusta. Szczególnie teraz, gdy ludzie raczej unikali wychodzenia z domów, jeśli nie było to absolutnie konieczne. Przygryzła bułkę, niemal łamiąc sobie na niej zęby i przegryzając ją, przekrzywiła głowę. Sylwetka wydawała jej się trochę znajoma.
W tym momencie Aida była już rozbudzona i zaintrygowana. Nie przejmując się ani szlafrokiem, ani chaosem na głowie, podeszła do przedsionka. Założyła na nogi powoli psujące się już buty i otworzyła zamknięte na kilka zamków drzwi. Sprawdziła, czy w kieszeni ma różdżkę, tak na wszelki wypadek, odłożyła bagietkę na szafkę, po czym wyszła na zewnątrz.
Już po kilku krokach zorientowała się, z kim ma do czynienia. Na ławeczce – jej ukochanej ławeczce (której nikt nie powinien przecież widzieć, jak zorientowała się z opóźnieniem) – siedziała pracująca w Leśnej Lecznicy Kerstin. Trudno było jej nie kojarzyć, mimo że z tego co Lyon wiedziała, blondwłosa kobieta nie miała zbyt wiele wspólnego z magią. Ale w tych czasach każda para rąk była przecież na wagę złota.
– Kerstin? – spytała delikatnym tonem, aby nie wystraszyć kobiety. Ta pochylała się do przodu, Aida nie mogła dostrzec jej twarzy. – Wszystko w porządku? – spytała, zbliżając się do niej ostrożnie. Dobrze wiedziała, że w tych czasach łatwo było przestraszyć mieszkańców Doliny Godryka (i nie tylko jej), a nawet jeśli pielęgniarka nie miała różdżki, to wciąż miała przecież pięści i struny głosowe. Wizja nagłego ataku nie była niczym przyjemnym, a jeśli o tej porze Kerstin zaczęłaby krzyczeć i wzywać pomocy, Aida na pewno przez resztę dnia cierpiałaby na migrenę. Zwłaszcza po tej nieprzespanej nocy.
Aida Lyon
Zawód : prace dorywcze, chórzystka
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Ohimè! di guerra fremere
L’atroce grido io sento,
Per l’infelice patria,
Per me, per voi pavento
L’atroce grido io sento,
Per l’infelice patria,
Per me, per voi pavento
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Może głupiutkim było z jej strony zakładać, że na nikogo się na obrzeżach Doliny nie natknie. Ostatecznie, ławeczka stała dość blisko zabudowań, by uznać, że może być czyjąś własnością - nawet jeżeli równie niedaleko podchodziło się do ścieżki, a poza tym nie było ogrodzenia ani znaku zakazującego odpoczynku pod drzewem. Pozostawało tylko jedno wojenne prawo nieufności, któremu Kerstin może oddałaby więcej szacunku, gdyby ranek nie był tak świeży i chłodny, a nocna wachta wyczerpująca. Po pierwszym gwałtownym wzdrygnięciu się i chwyceniu za pasek torby - gdyby przyszło jej szybko uciekać, bo może będzie musiała, bo dobrze by się było rozejrzeć za jakąś drogą między drzewa - dość szybko odzyskała rezon i westchnęła przeciągle, by wyrzucić z siebie wczesnoporanną mgiełkę, zatrzymaną w gardle przez strach.
- Dzień dobry, panno Lyon - powiedziała z dużą dozą uprzejmości, ale bez zwyczajnego sobie niegdyś ciepła, bo te, choć skrywało się jeszcze w głębi błękitnych tęczówek, ostatnio wolało płonąć sobie w ukryciu, by dać ciału odpocząć. - Przepraszam, czy ta ławeczka należy do pani? Nie chciałam nachodzić, jeśli trzeba, zaraz sobie pójdę. Na sekundę tylko przysiadłam, bo czeka mnie jeszcze kawałek drogi, a wracam z pracy. - Nie chciała zasłabnąć, zwłaszcza głodna i wymięta wieloma godzinami bez snu. Bo w ciągu dnia, przed dyżurem, też przecież nie spała, po części dlatego, że obowiązków w domu było zbyt wiele, a po części z lęku przed koszmarami, w których Justine umiera wraz ze swoim dzieckiem, mama ich wszystkich wyklina, a Thomas zostaje przez Sheilę znaleziony martwy w rowie. Nie, to nie były dobre warunki do odpoczywania.
Dopiero po chwili przyszło Kerstin przyjrzeć się Aidzie. Kojarzyła ją z Doliny, ale nie osobiście, raczej słyszała o tym, że to porządna kobieta, na którą można liczyć. Podobno bardzo ładnie śpiewała.
Czasami widywały się jeszcze w lecznicy, ale tam jakoś nigdy nie było okazji do zamienienia paru słów. Czy miała dziś siłę na taką rozmowę?
- Nic się nie stało - wymamrotała w odpowiedzi na pytanie, przygryzając język zanim zdążyłaby zadać identyczne. Panna Lyon również wyglądała na bardzo zmęczoną, ale taka wścibskość byłaby nieuprzejma; ostatecznie to ona usiadła pod jej domem bardzo wcześnie rano, pewnie po prostu ją obudziła.
- Dzień dobry, panno Lyon - powiedziała z dużą dozą uprzejmości, ale bez zwyczajnego sobie niegdyś ciepła, bo te, choć skrywało się jeszcze w głębi błękitnych tęczówek, ostatnio wolało płonąć sobie w ukryciu, by dać ciału odpocząć. - Przepraszam, czy ta ławeczka należy do pani? Nie chciałam nachodzić, jeśli trzeba, zaraz sobie pójdę. Na sekundę tylko przysiadłam, bo czeka mnie jeszcze kawałek drogi, a wracam z pracy. - Nie chciała zasłabnąć, zwłaszcza głodna i wymięta wieloma godzinami bez snu. Bo w ciągu dnia, przed dyżurem, też przecież nie spała, po części dlatego, że obowiązków w domu było zbyt wiele, a po części z lęku przed koszmarami, w których Justine umiera wraz ze swoim dzieckiem, mama ich wszystkich wyklina, a Thomas zostaje przez Sheilę znaleziony martwy w rowie. Nie, to nie były dobre warunki do odpoczywania.
Dopiero po chwili przyszło Kerstin przyjrzeć się Aidzie. Kojarzyła ją z Doliny, ale nie osobiście, raczej słyszała o tym, że to porządna kobieta, na którą można liczyć. Podobno bardzo ładnie śpiewała.
Czasami widywały się jeszcze w lecznicy, ale tam jakoś nigdy nie było okazji do zamienienia paru słów. Czy miała dziś siłę na taką rozmowę?
- Nic się nie stało - wymamrotała w odpowiedzi na pytanie, przygryzając język zanim zdążyłaby zadać identyczne. Panna Lyon również wyglądała na bardzo zmęczoną, ale taka wścibskość byłaby nieuprzejma; ostatecznie to ona usiadła pod jej domem bardzo wcześnie rano, pewnie po prostu ją obudziła.
Nie lubiła, gdy nazywali ją panną. Czuła wtedy, jak lata lecą nieubłaganie. Większość kobiet w jej wieku miała już rodziny i dzieci. Lyon swego czasu skrycie o tym marzyła, nawet zdarzało jej się śnić o pewnym mugolu, który pracował jako organista w londyńskiej katedrze, ale choć w jej życiu nie brakowało mężczyzn, to żaden dotychczas nie okazał się tym jedynym. A teraz, w czasie wojny, nie było ani czasu na miłość, ani miejsca na zakładanie rodziny.
Dlatego słysząc te słowa, musiała się powstrzymać przed skrzywieniem. Tonks była w takim stanie, że tłumaczenie się jej z wewnętrznych rozterek było bezcelowe. Nie mogła się jednak powstrzymać:
– Aida wystarczy – powiedziała z uśmiechem. – To jedna działka – powiedziała, pytając spojrzeniem, czy może usiąść obok, po czym po prostu to zrobiła. – Nie jest moja. Ten dom też nie. – Wzruszyła ramionami. – Nic się nie stało. Trudna noc w lecznicy? – spytała, jednocześnie czując, że coś ją ściska w żołądku. Powinna dokończyć tę bagietkę, żeby chociaż na chwilę pozbyć się ssącego uczucia głodu.
– Ostatnio, gdy do was zaglądałam – zaczęła po chwili milczenia – panował niezły chaos. Ktoś gonił zaczarowaną paproć, nie pamiętam już kto. Mam nadzieję, że to nie wasza codzienność? – spytała, unosząc wzrok.
Na horyzoncie majaczyła jadąca na rowerze postać. Pojazd pędził, ktoś wyraźnie się śpieszył. Po chwili Aida była w stanie dostrzec, kto to. Uniosła rękę na powitanie, jadący mężczyzna jej odmachał. Na Merlina, naprawdę nie powinni jej tu widzieć. Czy zaklęcia, które nałożyła na Jaskinię, w ogóle kiedykolwiek zadziałały?
Nie dała po sobie poznać drobnej irytacji, za to spojrzała na Kerstin, tłumacząc:
– To najstarszy syn sąsiadów, tam mieszkają. Wraca pewnie od swojej dziewczyny i spóźnił się do pracy… Chyba pomaga w rąbaniu drewna. Miał we wrześniu pójść na studia w Londynie, ale… cóż, to nie była dobra opcja – wyjaśniła.
Życie wielu mieszkańców Anglii potoczyło się nie tak, jak miało. Dlatego teraz trzeba było po prostu jakoś to wszystko przetrwać. Chociaż dla niektórych chyba było to cięższe, niż dla innych. Jasnowłosa Tonks wydawała się bardziej zmęczona, niż większość osób, na które Aida natrafiała.
Dlatego słysząc te słowa, musiała się powstrzymać przed skrzywieniem. Tonks była w takim stanie, że tłumaczenie się jej z wewnętrznych rozterek było bezcelowe. Nie mogła się jednak powstrzymać:
– Aida wystarczy – powiedziała z uśmiechem. – To jedna działka – powiedziała, pytając spojrzeniem, czy może usiąść obok, po czym po prostu to zrobiła. – Nie jest moja. Ten dom też nie. – Wzruszyła ramionami. – Nic się nie stało. Trudna noc w lecznicy? – spytała, jednocześnie czując, że coś ją ściska w żołądku. Powinna dokończyć tę bagietkę, żeby chociaż na chwilę pozbyć się ssącego uczucia głodu.
– Ostatnio, gdy do was zaglądałam – zaczęła po chwili milczenia – panował niezły chaos. Ktoś gonił zaczarowaną paproć, nie pamiętam już kto. Mam nadzieję, że to nie wasza codzienność? – spytała, unosząc wzrok.
Na horyzoncie majaczyła jadąca na rowerze postać. Pojazd pędził, ktoś wyraźnie się śpieszył. Po chwili Aida była w stanie dostrzec, kto to. Uniosła rękę na powitanie, jadący mężczyzna jej odmachał. Na Merlina, naprawdę nie powinni jej tu widzieć. Czy zaklęcia, które nałożyła na Jaskinię, w ogóle kiedykolwiek zadziałały?
Nie dała po sobie poznać drobnej irytacji, za to spojrzała na Kerstin, tłumacząc:
– To najstarszy syn sąsiadów, tam mieszkają. Wraca pewnie od swojej dziewczyny i spóźnił się do pracy… Chyba pomaga w rąbaniu drewna. Miał we wrześniu pójść na studia w Londynie, ale… cóż, to nie była dobra opcja – wyjaśniła.
Życie wielu mieszkańców Anglii potoczyło się nie tak, jak miało. Dlatego teraz trzeba było po prostu jakoś to wszystko przetrwać. Chociaż dla niektórych chyba było to cięższe, niż dla innych. Jasnowłosa Tonks wydawała się bardziej zmęczona, niż większość osób, na które Aida natrafiała.
Aida Lyon
Zawód : prace dorywcze, chórzystka
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Ohimè! di guerra fremere
L’atroce grido io sento,
Per l’infelice patria,
Per me, per voi pavento
L’atroce grido io sento,
Per l’infelice patria,
Per me, per voi pavento
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kerstin starała się jedynie zachować uprzejmość - choć sama czuła ukłucie w sercu na myśl o swoich dwudziestu pięciu wiosnach, o dzieciach, które mogłaby wychowywać jak niegdyś jej mama, o niespełnionych szansach; zwłaszcza teraz, gdy odejście Thomasa wciąż pozostawało głęboką drzazgą zadającą ból w sercu. Niemniej jednak, choć sama miała wobec siebie surowe wymagania, nie doszukiwała się powodów do wstydu u innych. Mogła się co najwyżej martwić, choćby o biedną Justine, ale daleko było jej do tego, by krytykować nieznane sobie kobiety. A także te znane, ale troszkę.
- Oczywiście, Aido - zgodziła się bez namysłu, wciąż jedną nogą we własnym świecie, własnych smutkach. Uszanowała jednak prośbę, nie próbując szukać w niej większego sensu. - A ty możesz mówić mi Kerstin albo Kerry - dodała po chwili ciszy, choć właściwie Aida sama już sobie na to pozwoliła. Niechże więc tak zostanie. - Och. Mieszkasz tutaj? - dopytała trochę niepewnie, bo nie była pewna jak rozumieć to, że Aida nadeszła właśnie od strony domu, który podobno nie należał do niej. Odwiedzała kogoś? Wynajmowała pokoik? A może po prostu bytowała? W tych czasach nic nie byłoby zaskakujące, każdy potrzebował dachu nad głową, a o bezpieczne miejsce, spokojne hrabstwo, było coraz trudniej. - Mhm - przytaknęła bez przekonania w odpowiedzi na pytanie o lecznicę. Widać było po niej, że to nie do końca prawda, ale obawiała się otworzyć. Ostatnio miała do tego znacznie mniej sił niż dawniej. - Taka sobie.
Uśmiechnęła się samym kącikiem ust i przyjrzała własnym dłoniom, gdy Aida usiadła obok. Nie miała nastroju na rozmowę, ale była też zdecydowanie zbyt grzeczna, by coś takiego komunikować. W końcu sama wykorzystała tę cudzą ławeczkę na moment odpoczynku. Mogła zaofiarować za to choć minutkę swojego czasu i uwagi.
- Bywają dni znacznie trudniejsze i takie, kiedy nie dzieje się nic. Jak to w szpitalu, rozumiesz - powiedziała, nie będąc pewną, czy Aida może mieć o tym pojęcie. Skinęła głową do przejeżdżającego rowerem mężczyzny, kojarząc jego twarz jedynie z widzenia, może gdzieś z targu. Nie dostrzegła zaniepokojenia Aidy, chyba spostrzegawczość przytłumił jej smutek. - To chyba Stevensowie, prawda? - podjęła zdawkowo, żeby tak całkiem nie milczeć, skoro Aida uprzejmie starała się poprawić jej nastrój. Prawie. - No, ja też przyjechałam z Londynu. Wcześniej pracowałam tam. Teraz nie ma w stolicy miejsca prawie dla nikogo. A twoja historia? Też skądś uciekałaś? - spytała miękko, żeby tylko Aida mówiła, żeby mogła słuchać z otwartym sercem i nie rozdrapywać własnych ran.
- Oczywiście, Aido - zgodziła się bez namysłu, wciąż jedną nogą we własnym świecie, własnych smutkach. Uszanowała jednak prośbę, nie próbując szukać w niej większego sensu. - A ty możesz mówić mi Kerstin albo Kerry - dodała po chwili ciszy, choć właściwie Aida sama już sobie na to pozwoliła. Niechże więc tak zostanie. - Och. Mieszkasz tutaj? - dopytała trochę niepewnie, bo nie była pewna jak rozumieć to, że Aida nadeszła właśnie od strony domu, który podobno nie należał do niej. Odwiedzała kogoś? Wynajmowała pokoik? A może po prostu bytowała? W tych czasach nic nie byłoby zaskakujące, każdy potrzebował dachu nad głową, a o bezpieczne miejsce, spokojne hrabstwo, było coraz trudniej. - Mhm - przytaknęła bez przekonania w odpowiedzi na pytanie o lecznicę. Widać było po niej, że to nie do końca prawda, ale obawiała się otworzyć. Ostatnio miała do tego znacznie mniej sił niż dawniej. - Taka sobie.
Uśmiechnęła się samym kącikiem ust i przyjrzała własnym dłoniom, gdy Aida usiadła obok. Nie miała nastroju na rozmowę, ale była też zdecydowanie zbyt grzeczna, by coś takiego komunikować. W końcu sama wykorzystała tę cudzą ławeczkę na moment odpoczynku. Mogła zaofiarować za to choć minutkę swojego czasu i uwagi.
- Bywają dni znacznie trudniejsze i takie, kiedy nie dzieje się nic. Jak to w szpitalu, rozumiesz - powiedziała, nie będąc pewną, czy Aida może mieć o tym pojęcie. Skinęła głową do przejeżdżającego rowerem mężczyzny, kojarząc jego twarz jedynie z widzenia, może gdzieś z targu. Nie dostrzegła zaniepokojenia Aidy, chyba spostrzegawczość przytłumił jej smutek. - To chyba Stevensowie, prawda? - podjęła zdawkowo, żeby tak całkiem nie milczeć, skoro Aida uprzejmie starała się poprawić jej nastrój. Prawie. - No, ja też przyjechałam z Londynu. Wcześniej pracowałam tam. Teraz nie ma w stolicy miejsca prawie dla nikogo. A twoja historia? Też skądś uciekałaś? - spytała miękko, żeby tylko Aida mówiła, żeby mogła słuchać z otwartym sercem i nie rozdrapywać własnych ran.
Przed Jaskinią
Szybka odpowiedź