Franziska Hämäläinen
Nazwisko matki: Hämäläinen
Miejsce zamieszkania: Douglas, Wyspa Man
Czystość krwi: półkrwi
Zawód: tancerka burleski
Wzrost: 172 cm
Waga: 54
Kolor włosów: jasny brąz
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: nie posiadam
jedenaście cali, giętka, jakaranda, pazur garboroga
Durmstrang
norweski pies na maskonury
mój ojciec, mówiący mi, że wiedział o mnie od początku, ale mnie nigdy nie chciał
perfumy mojej babci, woda po goleniu dziadka i zapach drewna, unoszącego się w powietrzu w szkole tanecznej
ja z moim tatą, babcią i dziadkiem, jesteśmy szczęśliwą rodziną
taniec; wszystko, co wyszło spod pióra Adama Mickiewicza; mugolskie filmy; zbieranie staroci; fotografia
nie interesuję się
tańczę jazz
wszystko, co wpadnie mi w ucho
liza serpova
Cześć, mam na imię Franziska i zacytuję ci słowa Stanisława Jerzego Leca: „Istnieją ekonomiczne bodźce seksualne”. Podpisuję się pod nimi głęboko z różnych życiowych przyczyn, których jednak nie chcę tu przytaczać. Mam dwadzieścia cztery lata i jestem w pełni niezależną kobietą z kotem Puszkinem, która za dnia tańczy jazz w zaciszu mieszkania zaś wieczorami występuje w burlesce jako główna atrakcja lokalu. Nie otrzymuję z tego kokosów, ale spokojne wystarcza na podstawowe potrzeby, zapijanie się w barach czy kolorowe tabletki od mugoli. Chcę zaznaczyć dla jasności, że od zabaw w ćpanie trzymam się z odległości dziesięciocentymetrowego kijka. Lubię jednak zatracać się w zmysłach podczas imprez, doświadczać intensywniejszych zapachów oraz smaków. Jestem lekkomyślna i nie wstydzę się do tego przyznawać, chociaż uznaję to za mankament. Zbytnio również ufam ludziom. Zwłaszcza mężczyznom, mamiącymi mnie czułymi słówkami lub udającymi trudnych do zdobycia. Choć i tak mów do mnie pięknie i wiele pikantnych rzeczy. Lubię twoją uwagę skupioną pozornie tylko na mnie, chociaż zdaję sobie sprawę, że za drzwiami masz takich dziewczyn tysiące. Nie widzę ich lub widzieć nie chcę. Przysłaniają mi klapki na oczach widok rozległy. Jestem łatwowierna, nazbyt ufam ludziom. Moim mechanizmem obronnym jest jedynie obojętny stosunek do wielu istotnych spraw, nigdy zaś na sercowe lub odnoszące się do podnoszenia mi własnej wartości. Moja wewnętrzna ignorancja nie pozwala mi być na bieżąco z twoim życiem. Nie uważam jednak, abym cokolwiek straciła, bowiem mocno skupiam się na własnych przeżyciach, zwłaszcza tych wewnętrznych. Wybacz mi proszę również fakt, że czasem nie odpowiadam na twoje listy. Zostaw mnie wówczas w spokoju – potrzebuję odpocząć od ludzi, odgrodzić się od zgubnego wpływu świata zewnętrznego.
Mam usta czerwone jak wino, cerę jasną niczym śnieg, a włosy jasnobrązowe na miarę niczego (choć Nietzschego też bardzo lubię). Wyznaję zasadę przez żołądek do serca i wydaje mi się, że jestem urodzoną panią domu. Posprzątam, ugotuję oraz wyprasuję skarpetki do tego uraczę dobrym winem, zrobię erotyczny masaż, a na końcu sprawię nam przerywane oddechy dzięki którym wrócisz po więcej. Nie mów mi słów pokrewnych do nie lub nie przerywaj naszych spotkań po dwudziestej drugiej w moim mieszkaniu. Wysyłaj natomiast pod drzwi z napisem „Franziska” bukiet czerwonych róż, wyglądający na bardzo drogi, aby koleżanki z pracy pałały zazdrością. Okaż się moim fanem, a zatańczę specjalnie wyłącznie dla ciebie, gdy inni zamkną swoje powieki i udadzą się do krain nieznanych. Tobie mogę ją również dać. Będziesz śnić na jawie, będziesz pijany oraz przesiąknięty mną i tylko rozkosz wyszepcze ci do ucha, że to wszystko nie jest marzeniem sennym. Może kiedyś tym sposobem opowiem ci kilka losowych faktów z mojego życia. Wolne chwilę spędzam na buszowaniu po antykwariatach, phlim targu, sklepach z używaną odzieżą, lombardach czy nawet chodzę do kin, żebrając o plakaty filmowe. Czasem na potańcówce mam na języku kolorową tabletkę, którą przekażę ci przy naszym wspólnym pocałunku. Zaczynam dzień od kawy, a kończę najczęściej lampką wina, Bukowskim, Gretą Garbo lub Frankiem Sinatrą. Mam gdzieś, co mówisz i robisz chyba że mocno uderzasz we mnie. Poza Bukowskim bardzo lubię również czytać mitologię grecką, rosyjskich pisarzy dziewiętnastego wieku oraz wiersze Adama Mickiewicz, a kiedy nie oglądam filmów z Gretą, włączam "Rzymskie wakacje" z Audrey Hepburn.
Nie śpieszę się, by patrzeć na ten świat cały, nie podoba mi się ani trochę, co się dzieje, kiedy otwieram oczy. Chcę wierzyć, że kiedy nikogo nie widzę, tylko tę ciemność, to mnie też nikt nie zobaczy. Gdy byłam małym dzieckiem nie miałam żadnych powodów, by się tak chować w ten niewybredny sposób, ale potem dorosłam. Tylko wtedy to też sprawy wyglądały inaczej. Babcia mówiła, że mama za chlebem wyjechała i wróci za kilka miesięcy, więc ja za każdym razem, za tym za kilka miesięcy, nie chciałam się chować przed światem, by mnie nie przeoczyła. Byłam grzeczna, uczyłam się pilnie w mugolskiej podstawówce. Początkowo dla niej całej, potem dla siebie trochę oraz dla babci trochę skoro ona wcale nie wracała. Z czasem przestałam zadawać pytania, nie oglądałam poruszającej się postaci na fotografii. O ojcu nie rozmawiał ze mną nikt. Wierzę, że wcale nie wie o moim istnieniu, w przeciwnym razie bylibyśmy rodziną – ja, on i moja babcia, która próbowała zastępować mi buziaki na dobranoc od mamy i taty. Żyliśmy długo z jej skromnej pensji, a potem emerytury. Odkąd pamiętam byłam tylko ja, dziadek i babunia, choć na początku mieszkaliśmy jeszcze z mamą, której niestety nie potrafię sobie przypomnieć. Przed jej odejściem porobiono mnóstwo nieporuszających się fotografii aparatem, który należał później do mnie. W niektóre dni myślałam, że znam ten moment ze zdjęcia. Wracając jednak do tego starego analogowego aparatu. Bawiłam się nim bardzo często zwłaszcza na początku, naciągając moją jedyną rodzinę na wywoływanie zdjęć oraz zakupienie nowych kliszy. Chyba już wtedy wiedziałam, co chcę robić, kiedy dorosnę, chociaż przez pierwsze lata w Durmstrangu próbowałam zafascynować się czymś na dobre, abym w późniejszym czasie miała z tego zawód, a następnie pewny chleb. Problem polegał na tym, że interesowało mnie wszystko. Mój dziadek był czarodziejem, wiedziałam o tym, ona także, ale wychowała mnie głównie babcia, która z magią miała niewiele wspólnego. Słyszała o szkole magii i całym magicznym świecie, na dobranoc czasem czytała mi baśnie czarodziejskiego pisarza Mäkelä i opowiadała o magicznych miejscach, które w większości poznałam w swoim nastoletnim życiu, ale nie posiadała nadzwyczajnych zdolności. Byłabym rozczarowana, gdybym okazała się charłakiem, wtedy jednak babcia i ja byłyśmy pewne, że magiczny świat będzie też moim światem, nie wiedziałyśmy o czymś takim jak charłak. Stąd też wniosek, który wysunęłam lata później o ojcu czarodzieju.
Szepcz mi do ucha Franziska, a ja ci powiem ,ze moja rodzina posiada całe trzy zera na koncie – to przed przecinkiem i te dwa po przecinku. W domu nam się nie przelewało odkąd pamiętam. Kiedyś słyszałam, że mam matkę, dawno przestałam wierzyć w te bzdury. Moją jedyną rodziną była babcia i dziadek, lecz go nie pamiętam tak dobrze. Zmarł nagle zanim w ogóle poczułam, ile dla mnie znaczył. Wiem, że wiedli życie pełne szczęścia, a dla mnie to jedna z ważniejszych rzeczy, i jeszcze zdrowie. Nigdy nie interesowały mnie pieniądze. Jeśli wystarcza na podstawowe potrzeby to jest bardziej niż w porządku. Wrócę do babci, tudzież Anjella dla niektórych. Pracowała w zwykłym spożywczaku w Bergen, nam koron wystarczało. Ubierała mnie, karmiła i kupowała klisze do aparatu. Dla siedmiolatki niebo na ziemi. W latach późniejszych również raj. Kiedy brakowało pieniędzy babcia często imała się różnych dodatkowych zajęć. Nikt mi nie wmówi, że z matką byłoby lepiej. Wróćmy jednak do początku. Nie wiem, gdzie się urodziłam, ale wiem gdzie się wychowałam - w Bergen wraz z kochającą babcią, która stworzyła mi prawdziwy dom. Na początku żył ze mną także dziadek dzięki któremu uczyłam się pilnie języka angielskiego, tak więc od najmłodszych lat władałam perfekcjnie zarówno norweskim jak i angielskim. Jak już wspomniałam, pierwsze lata w rodzinnej posiadłości spędziłam naprawdę przyjemnie. Okres w podstawówce również mogę zaliczyć do udanych. Miałam koleżanki i kolegów, przeżywaliśmy drobne kłótnie typowe dla naszego wieku. Zdolności magiczne objawiły się u mnie dosyć późno, miałam wówczas całe osiem lat i w niewyjaśniony sposób znalazłam się przy grobie dziadka tuż po jego śmierci. Babcia najadła się trochę strachu, ale wszystko skończyło się tylko na kilku zadrapaniach na moim ciele. Wtedy też Anjella zapisała mnie na zajęcia z tańczenia jazzu, abym zajęła czymś myśli. Trzy lata później otrzymałam list obwieszczający moje przyjęcie do Instytutu Magii Durmstrang. Przez kilka kolejnych nocy nie potrafiłam wysiedzieć w miejscu, ekscytując się nową przygodą. W murach zamku jednak szybko ostudzono mój entuzjazm widocznymi podziałami klas. Pierwsze lata upłynęły mi na niemożliwości zaklimatyzowania się w placówce - wytykano palcami moje pochodzenia oraz nieznajomość rzeczy, które dla czarodziei wychowanych w magicznych familiach były oczywistością. Z perpektywy czasu stwierdzam, że wszystkie upokorzenia, jakich doświadczyłam podczas nauki w Durmstrangu z pewnoscią mnie wzmocniły i uczyniły jednostkę, którą się stałam. Pozwoliło mi to przetrwać ostatnie dwa lata nauki z podniesioną głową. Wyników jednak nigdy nie miałam wybitnych, wciąż czując wewnętrzną blokadę i wyższość spojrzeń swoich równieśników. Żałowałam tego, że bardziej nie przykładałam się do nauki ze względu na moją babcię, która we mnie niemało wierzyła. Tuż po moich egzaminach końcowych odeszła z tego świata, a ja nie potrafiłam patrzeć na nasze małe, acz przytulne mieszkanko, gdzie nie było w nim Anjelli. Sprzedałam je więc pospiesznie, nie przemyślawszy opcji, przeprowadziłam się na Wyspę Man skąd pochodził niby mój ojciec. Taką przynajmniej żywiłam nadzieję, gdyż swoje przypuszczenia opierałam na rozmowie moich dziadków, kiedy miałam sześć lat. Jego nazwisko, Buchanan (co również zasłyszałam) także by na to wskazywało. Rzekomo w ponurym Londynie, mieszka moja matka, kobieta, która mnie porzuciła lata temu. Od ukończenia instytutu aż do teraz nic szczególnego nie działo się w moim życiu poza przeprowadzką, odgrodzeniem się od Durmstrangu oraz Norwegii czy pewnym romansem o którym nie mogę mówić. Nie potrafiłam znaleźć pracy, nikt nie chciał zatrudnić fotografki-amatorki, która jedyne, co posiada prócz talentu, to wielkie ambicje, możliwe, że nawet nie do spełnienia. Zatrudnienie więc znalazłam w Piórkach Feniksa, gdzie dostałam się z polecenia zupełnie przypadkowego mężczyzny, spotkanego przed moją ulubioną kawiarnią. Poprosiłam go o zapałki (często nie nosiłam w tamtym okresie przy sobie różdżki), okazało się, że nazywa się Caesar Lestrange. Wymieniliśmy następnie kilka zdań, a skończyliśmy w moim mieszkaniu, robiąc rzeczy, które nie powinny mieć miejsca. Wcześniej imałam się mniej lub bardziej haniebnych prac, o których mówić tu nie chcę, tak więc nie mogę narzekać na tańczeniu prawie nago na scenie. Czy korci mnie odnalezienie matki? Nie bardzo. Za to tatę widzę w każdym przechodniu na Wyspie Man.
Ustnik papierosa ubrudzony szminką w kolorze czerwonego wina. Nigdzie się nie śpieszę, spalam go powoli. Zamykam powieki, na których są ciemne cienie i czarny eyeliner. Wypuszczam dym i rozmawiam ze swoim towarzyszem, udając znudzoną światem, chociaż mam wrażenie, że to ja zostałam przeżuta i wypluta wieki temu. Nie mam szczęścia wypisanego na twarzy. Jako dziecko nie tryskałam energią i wolałam mieć jedną wierną osobę niż pięć fałszywych przyjaciółek. Może i sprawiam nieco wrażenie zadufanej w sobie, niech myślą, co chcą. Nie gardzę innymi, po prostu nie mam ochoty na kolejną przymusową rozmowę. Chyba nie lubię patrzeć w lustro. Nie mam ani blond włosów ani dużego biustu, choć posiadam nogi do nieba i widoczne żebra. Nie narzekam na to w co mnie wyposażyła matka natura, jednak kilka rzeczy, jeśli tylko bym mogła, bym w sobie zmieniła. Czasem za bardzo biorę do siebie bezpodstawną krytykę, czy krytykę w ogóle, potem jednak zasypiam raz lub dwa i robię swoje. W niektóre dni chowam się za swoimi długimi, sięgającymi aż za pas, jasnobrązowymi włosami. Są trochę kręcone. Wiele razy widziałam je na fotografii przedstawiającej mają matę. Oczy mam niebie I to chyba tyle w temacie. Nie lubię mówić o swojej aparycji zbyt wieloma pięknymi i interesującymi facjatami się otaczam, by sądzić, że w lustrze widzę jedną z nich.
W instytucie nauczano mnie czarnej magii, której naukę kontynuowałam po zasileniu grona popleczników Toma Riddle'a u podobnych w zainteresowania ludzi. Pilnie ćwiczyłam zaklęcia także z mężczyzną, spotkanym przed moją ulubioną kawiarnią, za którego sprawą znalazłam się w organizacji. Od tamtego czasu znacznie zbliżyliśmy się do siebie. To też jego poglądy w wielu sprawach przejęłam, wyprowadzając się z Norwegii.
2 | |
0 | |
0 | |
0 | |
0 | |
23 | |
0 |
kot, teleportacja, aparat fotograficzny, różdżka
Witamy wśród Morsów
Ocalałeś, bo byłeś
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.