Wydarzenia


Ekipa forum
Namiot rodu Shafiq
AutorWiadomość
Namiot rodu Shafiq [odnośnik]26.04.23 11:18

Namiot rodu Shafiq

W głębi lasu, specjalnie dla zamożniejszych lub zasłużonych gości Festiwalu Miłości przygotowano luksusowe namioty. Ukryte między drzewami pozwalają na zachowanie intymności i zasłużony odpoczynek w trakcie dwutygodniowych obchodów Brón Trogain. Namiot z jasnego płótna z zewnątrz jest niewielki, ulokowany na miękkim mchu, wyciszony, tak by ze środka na zewnątrz nie wydostawały się żadne dźwięki, a zagubieni czarodzieje nie podsłuchali prywatnych rozmów jego mieszkańców. W środku wnętrze jest znacznie większe niż można przypuszczać. Podłogę zdobią kolorowe, plecione dywany, dziesiątki jedwabnych i satynowych poduszek. Nie brak także kielichów i dzbana ze świeżą wodą.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Namiot rodu Shafiq 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Namiot rodu Shafiq [odnośnik]02.05.23 2:03



будет как хочешь
01 VIII 1958, po polanie


Nie potrzebowała słów, choć zmysły wołały o to, by męski głos znów podążył wzdłuż umysłu, pieszcząc go charakterystyczną nutą orientu. Wprawiał w błogi stan, upajał. Przekroczywszy próg namiotu, zdecydowała o losie tak kruchym, jak źdźbła trawy osypujące się na delikatny materiał sukienki. Zadecydowała o tym w momencie sięgnięcia po prowokację, w decyzji o pozostaniu samodzielną w swoich czynach i ambicjach - gdy przekroczyła próg jego rodowej rezydencji, napawając się słodkim zapachem władzy i jeszcze słodszą przyjemnością obcowania z nim pod jej własną kontrolą. Rozmowa sięgała głębiej, większość fraz pozostała w głębi umysłu, drobna część uwydatniła się w spojrzeniu.  Błagała niepokorny los o to, by nie było to chwilowe poddanie jej urokowi. Pragnęła, by jeszcze raz usłyszeć ten głos z głębokim brzmieniem, chwilę po tym, jak przełknie ślinę i odchrząknie, spojrzeniem spływając z jej twarzy - pragnęła w naiwnym uczuciu, zauroczeniu, niczym we wszystkich mdłych opowieściach; tak bardzo tego chciała. Teraz język smakował własną wersją smaku jego skóry, wzrok emanował odcieniami wyobrażeń przebiegających przez jej myśli na przestrzeni tych tygodni; umysł błagał o dopełnienie zapachem skóry skroplonej deszczem, dźwiękiem przesuwanych po zaroście palców. Smakiem prawdziwym, namacalnym, rozrysowanym załamaniami skóry. Wszystko to zamknięte w zasznurowanych, czerwonych ustach miało pozostać dla niej. Po wieki wieków tylko dla niej.
Ale teraz on był obok, a delikatna łuna świec okalała jego twarz w tańczących pod naporem powietrza arrasach. Przez moment, gdy chłód wieczornego powietrza zatracił się w arkanach upalności namiotu, zachłysnęła się tym uczuciem. Oglądała, podziwiała, pozwalając spojrzeniu prześlizgnąć się po rozbudowanych ramionach, zarysowaniach szyi, ostrości rys twarzy, by wreszcie zwieńczyć podróż na dalej wiszącym na szyi bukiecie kwiatów.
Cel, w istocie, uświęcał środki.
Intymność następujących gestów rozbudzała przyjemne mrowienie podbrzusza; wprawiała w suchość języka. Przełknięcie śliny nie odebrało pragnienia, wzdłuż pleców przechodziły kolejne dreszcze, zwieńczające się powolną utratą zmysłów. Splecione ze sobą źdźbła traw i kwiatów opadły na ziemię w zdecydowanym geście sięgnięcia najpierw po dzierżony na głowie wianek. Pośpiesznie, w pewien sposób niestosownie. Nie zważała na rozwichrzone włosy, lekki nieład lśniących w złotym odcieniu świec. Obnażyła się w imię tego, by chwilę później sięgnąć po splot wiszący na jego szyi. Dłonie ułożyły się tak, by nie zarysować przy tym ani fragmentu jego skóry; myśli składały się w analogie, metafory, zamyślenia. Dary nocy opadły jeden po drugim, zwiastując pożegnanie z rytuałem narzuconym starodawną magią. Teraz trwali w swoim własnym namaszczeniu. W dłoni, jednej wolnej, która pozostała przy jego ciele, by na moment położenia palców na klatce, skosztować szaleńczego bicia serca, potęgowanego przetrzymywanym przez kciuk kłem. Ledwie kość, lekko lepka od zaschłej krwi, wydawała się wzmacniać wszystko wokół. Skupiać, stanowić epicentrum emocji dzielących stojące obok siebie ciała. W momencie zapomnienia, w otumaniającym poczuciu bezkarności podążyła najpierw w imię instynktów, potem dopiero myśląc. Skóra. Jej faktura, zapach; smak, który w myślach leżał na języku wielokrotnie. Jej ciepło nęciło, pchało drobne ciało w kierunku spełnienia tego, co rodziło się w każdym momencie, gdy racjonalność podsuwała lęk, a ten przeradzał się w żądze.
Więcej i więcej. Chcę Ciebie więcej.
Każdy podsuwany racjonalnością lęk przeradzał się niczym za ujęciem dłoni w przyjemność rozlewającą po ciele. Postradała zmysły, utraciła je i próbowała kurczowo zebrać. Lekki pomruk wydechu pogładził w rytm delikatnych ruchów palców. Zapach skóry był coraz bliżej, druga dłoń odnalazła rękę i zaplotła palce w silnym, kurczowym uścisku. Na moment, przypominając o sobie, by w tym to momencie rozpleść palce i z delikatnym uśmiechem podążyć do stolika z ustawionymi alkoholami. - Usiądź. - Stanowczy głos emanował pewnością godną bycia u siebie, ale właśnie tak miało być. Zgodnie z jego słowami, jego bogobojnym życzeniem. - Proszę. - Dodała jednak, pewna dyskomfortu rodzącego się z męskich ramionach gospodarza. Sięgnęła, po karafkę z rumem, wspomnieniem pierwszego spotkania, które do teraz zawdzięcza kilka stron zapisanego po koniuszki kartek pamiętnika. Nigdzie nie smakował już tak samo, w murach Cobernic wybrzmiewając nadto gorzkością, na późniejszym spotkaniu nieodpowiednim wychłodzeniem. Ten tu znów pachniał tak samo, gdy machinalnym, pewnym ruchem odstawiła szkło z lekkim grzechotem. Wzrok na moment zatrzymał się w absolutnej nieruchomości, rozprawiał się nad poczętymi scenariuszami, których rozegranie decydowało o przyszłości. Smukła sylwetka, niemalże posągowa, oparła się na moment o blat i choć w rzeczywistości trwało to sekundę, to w młodym umyśle rozprysła niekończąca się fala wizji.
Próbowała ubrać myśli w jednolitą całość, lecz obijające się o żebra serce uniemożliwiało jakąkolwiek analizę. Gdy ciało dążyło do spokoju, krew rozrywała delikatną strukturę naczyń, rozbudzała je z letargu, zmuszając do przyhamowania wartkiego nurtu. Gdy nie chciała znać odpowiedzi, te napływały same, podsuwając werdykty o tyle nieprawdopodobne, co ukazujące jej niespodziewane rezultaty - sięgające daleko poza obrany cel, bo dosięgające jej samej. Zrozumienie sytuacji powróciło i nic nie miało pozostać takim samym. Nie wierzyła bowiem w miłość, nie wierzyła nawet w zauroczenia - choć mogła zaczytywać się w dziełach literatury, to język pisany miłości był dalekim od tego, co mogłaby doświadczyć według własnej dedukcji. Nie wierzyła tymże emocjom, trzymając się na baczności doświadczeń i niechęci do siebie samej, jakby urok odbierał jej element człowieczeństwa i pozostawiał warstwę atrakcyjnej, zwodniczej skóry z dodatkiem przyjemnego dla ucha głosu. Zaczynała jednak rozumieć, gdy pod skórą budziło się ciało, a głos nabierał charakterystycznej barwy. Rozczulenie sięgało zenitu na wspomnienie gestu, którym ją obdarował, umniejszając wszystkim wymysłom, którymi zwykła być do tego czasu częstowana. Było w tym coś wyjątkowego, pięknego, wpasowującego się w mężczyznę, o którym nie potrafiła przestać myśleć, gdy wspomnienia ich spotkań układały się w pierwowzór marzeń.
Sięgnęła po szklanki, pewnym ruchem kierując się w jego stronę, by przystanąć na moment i wystawić w jego stronę szklankę z odpowiednio schłodzonym alkoholem. Wtedy ciało opadło na miękkość poduszek, kolano powędrowało jedno na drugie, nie zważając na konwenanse i unoszący się wyżej materiał sukienki. Włosy opadły za ramię, a policzki wraz z pierwszym łykiem skryły się w niewinnym zarumienieniu. Odwrócona przodem w jego stronę, zdołała oprzeć się ręką o oparcie. W taki sposób mogła go oglądać, podziwiać na powrót, otwarcie i szczerze - bez wstydu i obaw, bo choć można by określić ją naiwną, to w swoim własnym mniemaniu czuła to samo, co on.
- Nie chciałam wracać do statusu quo ante, a jedynie... skryć się przed innymi. - Ciepły półszept osiadł w momencie, gdy po upiciu kolejnego łyka alkoholu, głowa opadła na zgiętą rękę, ciesząc się miękkością tkaniny, a jednocześnie niezmiennie wpatrując w niego szklistą poświatą oczu. Rozczuloną, przepełnioną zachwytem po stokroć. - Opowiedz mi o Egipcie. - Mów do mnie, pozwól mi słuchać, pozwól mi podziwiać.


ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Namiot rodu Shafiq A428b07e606913df291129e6d572399a
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11409-imogen-travers https://www.morsmordre.net/t11423-rusalka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t11713p15-komnaty-imogen#375795 https://www.morsmordre.net/t11714-skrytka-bankowa-2490#362359 https://www.morsmordre.net/t11457-imogen-n-travers
Re: Namiot rodu Shafiq [odnośnik]05.05.23 23:52
Nie wiedział.
To jedno zdanie wędrowało przez każdy zakamarek umysłu Zechariaha. Każda projekcja myśli, każdy pejzaż wyobraźni znikał, gdy dwa słowa splecione podstawowym sensem, jeszcze bardziej intuicyjną logiką, wprowadzały zamęt znacznie większy od tego, który odczuwał pośród tłumu, doznając publicznego u p o k o r z e n i a. Ledwie skrawek, najbardziej zajadły ze wszystkich składowych świadomości młodego ordynatora, epatował w ten sposób. Cała reszta jego dumnego, egipskiego jestestwa skierowana była ku niej i myślała tylko o niej. O Imogen, o młodej lady, która – choć nie pierwsza – wywarła na Zacharym duże wrażenie, to jako pierwsza zdołała skruszyć pordzewiałą kłódkę trzymającą drzwi emocji zamknięte. Niezmiennie trzymając jej dłoń nie potrafił, a tak naprawdę nie chciał myśleć o czymkolwiek innym, co nie miało z nią wspólnego. Ciepło bijące z delikatnej skóry prowadziło do namiotu, ale i tego nie rejestrował wzrokiem w sposób, który miał natychmiastowo odbić się na zmysłach i postrzeganiach rzeczywistości. Nie odbierał, kiedy oboje znaleźli się w przestronnym wnętrzu płacht oddzielających ich od świata, dających wreszcie upragnioną swobodę oraz przestrzeń pozwalającą na zatracenie się.
Szaleńcze bicie serca nie ustępowało. Mięśnie napinały się, gotowe do reakcji podług emocji, pozostając pod niezaprzeczalną kontrolą uczuć opadających wraz z ostatnimi oddechami kadzidła rozpalonego w czasie celtyckiego rytuału na cześć boga Lugh. Stalowa kontrola nerwów jednak nie wracała, a on stał nieruchomo niczym posąg, nie będąc w stanie podjąć najmniejszego ruchu w jej jedynej, niezaprzeczalnej obecności, tkwiąc w rozgrzanym granicie własnego ciała, jednocześnie zmagając się z napływem myśli, fantazji i wyobraźni tak zaprzeczających wszelkim istniejącym w tej sytuacji protokołom, jak tylko było to możliwe. Będąc posągiem, kunsztownie wyciosaną rzeźbą własnych osiągnięć i przywilejów ledwie potrafił wodzić za nią wzrokiem, tracąc fizyczny kontakt, ciepło utrzymujące wszystko przy życiu na rzecz przenikliwego, niosącego fale dreszczy chłodu powietrza kąsającego na dotąd nieznane mu sposoby. Wtedy to jedno słowo, tak silne, a jednocześnie delikatne i kruche splotło się z drugim. Rozkaz, który gotów był spełnić wbrew rozsądkowi, wbrew wszelkim prawom natury, których nauczył się trzymać, i którymi podążał od kiedy tylko postawił pierwsze samodzielne kroki. Prośba, której nie potrafił odmówić, będąca w jego uszach cichym, ledwie słyszalnym szeptem błagania o kolejne wspólne chwile z baśni tysiąca i jednej nocy.
Napięte do granic możliwości ciało opadło na miękkie poduszki spełniające rolę foteli wokół tradycyjnego, niewysokiego stolika. Chłód tkanin mieszał się z ciepłymi fakturami. Surowe wzory zdobiły rodowe barwy, na który spoglądał ledwie ułamki sekund, by przymknąć oczy i odnaleźć się w świecie, do którego Imogen zyskała dostęp, nie zdając sobie z tego sprawy, wybierając przy tym najlepsze, najbliższe rdzenia istoty Zachary'ego miejsce. Umykające sekundy dzieliły go od zapadnięcia w półsen, przedziwny, nie do końca odkryty i przebadany stan dryfowania między surową jawą a barwnym snem, skłaniający do wędrówek przez wiecznie nieznane, zasypane wydmowym piaskiem szlaki, które każdej nocy przecierało się od nowa, próbując dotrzeć do oazy równowagi i spokoju. Nie poddał się jednak temu pragnieniu. Zmęczenie przegnało kłujące uczucie zazdrości. Zazdrości o to, że chęć zaznania wieczornego odpoczynku zniweczy wszystkie chwile, które Imogen ofiarowywała mu w tej chwili, a tych za żadne skarby skryte w skrytkach i grobowcach Doliny Królów nie mógł stracić, gwałtownie rozchylając powieki, niemal szaleńczo poszukując jej drobnej sylwetki, odnajdując ją znów blisko siebie, czując jej ciepło zza chłodnej, wodnej tafli. Wyciągając dłoń z każdym coraz mniejszym centymetrem odległości czuł, jak skóra przecierała zimno, coraz mocniej doświadczając gorąca płynącego z jej dłoni, trzymającego szklankę z alkoholem. Z rumem, dokładnie tym samym, którym poczęstował ją bez mała trzydzieści dni wcześniej, który nigdy później nie smakował tak samo, a zasmakować miał właśnie teraz, gdy palce musnęły wrzącą skórę i zawinęły się wokół szkła z trudem utrzymywanego w dłoni, by jak najszybciej powędrować do ust i wziąć gorzki łyk, który w jej obecności niósł niespotykaną do tej pory przyjemność oraz słodycz pozwalającą wygodniej ułożyć się na stosie poduszek, by nie tylko słuchem czy całym ciałem, ale przede wszystkim wzrokiem sycić i karmić zrodzone w głębi pragnienie.
I niech tak pozostanie już zawsze — wymamrotał, kolejnym łykiem rumu ścierając z siebie otumaniającą mgłę kadzidła w złudnym kroku, że to uspokoi jego ciało. Nie było jednak żadnym zaskoczeniem, że serce zadrgało mocniej, a mięśnie utrzymujące całą sylwetkę wokół szkieletu naparły i zastygły nie tylko na ciele, ale i na twarzy, ściągając policzki i usta, prostując zmarszczkę na czole, odsłaniając ostry, niemal łowiecki kształt, który uzupełniały błyszczące oczy. Zaschnięte, choć zmoczone alkoholem wargi zmełł w zębach, trawiąc prośbę płynącą nie tylko z ust, ale i jasnej zieleni tęczówek mających w sobie coś, czego nie był w stanie w tej chwili nazwać. Potrzebował chwili, by zebrać w sobie słowa i ułożyć je w odpowiedź, nie pytanie, które miało wytrącić powolny rytm intymnej rozmowy. Dobrze wiedział, że był w stanie powiedzieć jej wszystko, byle tylko przy nim trwała i nie opuszczała go w każdej kolejnej sekundzie aż samą wieczność. Nie chciał więc stawiać pytania, a przedstawić jej świat, w którym spędził większość swojego życia.
Nawet nie wiem, od czego miałbym zacząć. Pewnie sporo dowiedziałaś się z książek i opowieści — zaczął półszeptem, próbując odzyskać właściwy rytm oraz ton głosu — znacznie ciekawszych od tego, co przeżyłem w Kairze. Nigdy nie miałem za wiele wolnego czasu dla siebie, a i ten poświęcałem na naukę sztuk uzdrawiania. Przez jakiś czas miałem okazję pobierać nauki w najlepszej lecznicy Shafiqów w mieści niedaleko czarodziejskich bazarów i straganów. Wrzawa z zewnątrz rozpraszała mnie. Czasami odnoszę wrażenie, że wołała mnie, abym oderwał się od nauki i po prostu był dzieckiem. — Tego nie musiał jej tłumaczyć. Nie wątpił, że doskonale rozumiała zasady rządzące ich życiem. — Nie pozwalali mi robić nic. Mogłem tylko patrzeć w ciszy. Żadnych pytań, żadnych odpowiedzi. Obserwacja pacjentów, lokalnych dostojników, zamożnych czarodziejów i ich żon skrytych za półprzezroczystymi tkaninami z dolegliwościami tak barwnymi jak stragany u podnóża budynku, w którym spędzałem całe dnie. — Kolejny łyk okazał się ostatnim. Szklanka wylądowała na stoliku z pustym, niosącym się lekkim echem po pustym namiocie, które przez długą chwilę było ostatnim dźwiękiem, z którym oboje mieli styczność. Myśli Zachary'ego powędrowały w kierunku wspomnień, w kierunku tworzonych naprędce fantazji i marzeń, zmuszając powieki do skrycia jasnego, połyskującego spojrzenia, do odchylenia głowy i oparcia ją o poduszkę tak, by podbródek powędrował w górę, a gardło stało się odsłoniętym, najwrażliwszym punktem. Wolna dłoń powędrowała ku niej, palce rozchyliły się i opadły miękko, gdy kolejne słowa popłynęły z jego ust. — Nie jestem nawet pewien, czy chcesz słuchać tego, jak nudne było moje dzieciństwo w Egipcie. Do dziś pamiętam swój plan zajęć, aby odbyć wszelkie niezbędne lekcje i posiąść wiedzę, z której dziś korzystam. Mało atrakcyjny materiał. — Stwierdził, otwierając na moment oczy, by raz jeszcze zerknąć ku niej zza przymrużonych powiek i wygiąć wargi w namiastce uśmiechu, w kształcie, który chciał ofiarowywać tylko jej bez względu na to, co ktoś mógł o tym sądzić. Cokolwiek do niej mówił wydawało się błahe i bez znaczenia. Najważniejszy był ten moment, który parzył jego twarzy.




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Namiot rodu Shafiq MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Namiot rodu Shafiq [odnośnik]07.05.23 0:06
Tknęło ją to bardziej, niż sądziła. Bo mówił, mówił szczerze,
prawdziwie
a ten posąg, persona wykształtowana w skale wizji i ciosie słów, zaczerpnęła powietrza, ukazując jak odległy był świat, którym się otaczał, a do którego pozwolił jej wkroczyć. Delikatne emocje drgnęły, rysując zestawienia i prowadząc do kalkulacji, gdy wsłuchiwała się w tą upragnioną inność.
Bo jej życie, pomijając będące u podstaw kwestie, było inne pod każdym względem. Mimo tragizmu zaklętego w krótkiej, acz ujmującej historii, nie czuła potrzeby ujmowania jego walorom. Cierpienie ukrócało, ale nie przeganiało wszystkiego, co niekiedy wydawało się przekłamanw obscenicznie w opowieściach na temat wyższych sfer. Pani matka - mama, bo w zdrobnieniu zwykła zwracać się do rodzicielki w momentach wyłącznie dla nich - była jedyną osobą, która szczerze wymagała od Imogen więcej, niżli absolutnych podstaw przetrwania w socjecie. Choć kreśliła jej historię na swój wzór, pozwaliła jej w pewnym momencie na niewypowiedzianą głośno swobodę decyzji - wybór własnej ścieżki tkwił w niej, niehamowany i nie wybrzydzany w wilgotnych murach Cobernic. Pokazywano, niżli nakazywano.
Ponad popisem, swojego rodzaju sztuczkami, którymi karmiono niektóre damy, w niej miała liczyć się przydatność i zaradność, które winny utrzymać statek w odpowiednim kursie, gdy zabrakłoby mężczyzn przy sterze. Nikt nie odmawiał jej odpowiedzi, gdy uczyła się absolutnych podstaw w handlu; nikt nie uciszał, gdy proponowała swoją wizję, kształtując analityczne myślenie, podsycone słabością do algebraicznych łamigłówek i obserwowania zachodzących w naturze cykli. Doceniali to, wspierali w ramach granic, których i ona nigdy nie chciała przekraczać, naturalną obserwacją zauważając postawione społecznie granice, których nie potrzebowała i nie miała zamiaru deptać. Widziała możliwości, a jednak w tym wszystkim zdołała zgubić racjonalną ocenę własnej osoby. Nic jednak nie odbierało jej tej cząstki, która pragnęła mówić i głos miała, wtedy, gdy podawała nienamacalną dłoń wsparcia. Gdy otwierała wrota zrozumienia, którym potrafiła utulić tylko w chwilach zaufania.
- Pozwalali Ci dochodzić do własnych wniosków. - Odniosła się do słów, mimo stanowczości słów, wybrzmiewając idealnie ciepłą falą głosu, która okalała niczym morska woda utrzymująca w nocy upalność dnia. - Czyż nie była to pierwsza lekcja, którą powinieneś pojąć jako uzdrowiciel? Stawianie diagnoz, które bywają niekiedy wyrokami. Odwaga w decydowaniu o życiu i śmierci, zdrowiu i chorobie? Prócz innych, to Ty w tej ciszy własnego umysłu z nimi pozostajesz. - Pragnęła zdjąć nadmiar trosk z jego ramion, jakkolwiek. Cały ciężar odpowiedzialności spoczywał na nim i głęboko, jeszcze zanim go poznała, to podziwiała. Wydawało się, że to wspomniane decyzje - słuszne - doprowadziły go do pozycji, w której się znajdował, a wraz z wędrówką spojrzenia po zarysie męskiego ciala, nie mogła wyjść z podziwu, że mógł łączyć wszystko, absolutnie wszystko, czego można byłoby pragnąć. Był młody, przystojny, inteligentny. Ponadto urodzenie pozwoliło mu sięgnąć dalej, wyżej niż większość populacji mogłaby marzyć i ten potencjał został wykorzystany, aż do cna.
A jednak, spojrzenie napawajace się tym widokiem natrafiło na przymknięte powieki, dłoń powędrowała do ciepła tej drugiej, splatając ręce na powrót w rytuale, który odmienił wszystko i jednocześnie to wszystko ułatwił. Oczy zeszkliły się na powrót troską wymieszaną z przyjemnością, rozkoszą bliskości i dumą z jej zaistnienia. Przyjemność. W tej historii tego jej właśnie brakowało. Namiastki ciepła, uśmiechu zbłąkanego pośród wspomnień dzieciństwa, teraźniejszości, fantazji przyszłości. Nie przerwała mu jednak pytaniem, które zagościło w myślach i rozgoniło inne, płochliwe myśli. Słuchała, robiła to, co potrafiła najlepiej, pozwalając by kciuk gładził szorstkość wierzchu ten drugiej, idealnie dopasowanej, wtulonej niemalże dłoni. Morfeusz kusił, gładził wątłe ramiona i przekonywał do podążenia jego ścieżką, ale nic nie potrafiło odegnać myśli od bliskości, która w posmaku krwi i słodkiej woni kadzidła, wydawała się jedyną zrozumiałą odpowiedzią na wszystkie pytania o egzystencję.
- Obowiązki zwą się własnie tak przez określoną w tym słowie, w jego definicji de facto, rutynę. Monotonność, rzekłabym. - Na ustach rozgościł się delikatny uśmiech, gdy kciuk swoim leniwym pieszczeniem podkreślał łagodność wypowiedzi. - A jednak mogą być również przyjemne  czy interesujące i jeśli potrafiłeś tak je odczuwać, to chcę o tym usłyszeć. - Jeśli nie, niech nie prowadzi drogi tej rozmowy przez kamienie boleśnie uderzające w podeszwy stóp. Ta chwila, moment zatracenia w swobodzie, godnej metaforycznemu zrzuceniu kajdan, winna być wspomnianą przyjemnością. Ona - niech ona będzie jego przyjemnością.
Kadzidło rozpalało pożądanie, wznosiło na piedestał pierwotność instynktów. Ale byli ludźmi, a wraz z paktem podpisanym przed publiką, rozprysło coś, co sięgało o głębię dalej niż spełnienie podstawowych niemalże potrzeb. Szacunek, niewypowiedziane choć zczytywane z oczu oddanie, troska i pieczołowicie chronione oblubienie wobec tego, co tkwiło wewnątrz pociągającego ciała. Gdy momentami zapominano o tym, że w ciele - którego pożądali, tylko pożądali - kryje się osoba, tak Imogen nigdy nie pozwolała sobie utracić tej cząstki racjonalności, bo własnie to było najsilniej pociągające, ponad poruszającą się w rytm przełykanej śliny grdyki; ponad usta, których smak wodził na pokuszenie. Słowa, które opadały tym otulającym, niskim głosem.
Ich znaczenie, które wywoływało na ustach błąkające się zauroczenie.
Na ledwie moment nachyliła się nad stolikiem, by ustawić szklankę z alkoholem tak, by pełniejsza część znajdowała się bliżej strony mężczyzny. Wracając jednak, opadła bliżej niego, w odległości stosownej, a jednak unoszącej klatkę w szybszym biciu serca. I oddała się temu. Chwili odwzajemnionych spojrzeń, w uśmiechu, który wywowałał na jej twarzy lawinę nieodpartego zachwytu. W cieple złączonych dłoni, bliskości ciał, mimo ich niezaprzeczalnej poprawności, bo oboje przecież hołdowali zachowaniu honoru. Nie potrzeba było brutalnej cielesności, zachłanności w gestach, aby pozostawić w tym mgnieniu posmak intymności, która apiać powracała, zdając się przybierać w każdym zatoczeniu kręgu inny wymiar.
- Będzie jak zechcesz. - Półszept zakończony pomrukiem rozdarł dłuższą chwilę. Podniosła głowę, opierając się łokciem o stos poduszek, by spojrzenie wędrowało po twarzy Zechariaha, na powrót -  z uporem maniaka, niewyobrażalną siłą przyciągania - powracać w chłód tęczówek, które mimo przebijającej, morskiej toni, wydawały się momentami płonąć.
- A Ty chciałeś prawdy. - Głoski opadły gardłowo, w swojej delikatności na wpół chrapliwie. Wspomnienie pierwszego spotkania rozniosło w umyśle koleje wydarzeń, które rozpoczęły się od - na pozór - błahego pytania. Dlaczego?
Odpowiedź nigdy nie była trudniejsza. Odpowiedź nigdy nie była prostsza.
- Teraz już wiesz. - Choć wtedy nie wiedzieli tego oboje, teraz wydawało się to klarowniejsze niż czysta woda zatoki. Prostsze niż podawane dziecinnemu umysłowi łamigłówki.


ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Namiot rodu Shafiq A428b07e606913df291129e6d572399a
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11409-imogen-travers https://www.morsmordre.net/t11423-rusalka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t11713p15-komnaty-imogen#375795 https://www.morsmordre.net/t11714-skrytka-bankowa-2490#362359 https://www.morsmordre.net/t11457-imogen-n-travers
Re: Namiot rodu Shafiq [odnośnik]23.07.23 23:00
Czy na pewno? — Pytanie padło krótko, pozostając przepełnione nie tylko goryczą kłębiących się w nich emocji, ale i spożytego rumu. W istocie pierwszą lekcją uzdrowiciela było wysnuwanie wniosków, by postawić trafne diagnozy, lecz jako dziecko czy dorastający młodzieniec nigdy nie miał tej swobody, którą posiadali inni. Ani wtedy, ani teraz, choć dopuszczał się decyzji i czynów, które nie raz niosły krew, a nawet i śmierć na jego ręce. Ukształtowany w Kairze wiedział, jak należało nieść ciężar spoczywający na świadomości pogrążonej w bezustannym doświadczaniu ulatującego życia. Nie liczył, ile razy przyszło mu dokładać go [ciężaru] na szale własnego sumienia. Niezmiennie starał się zachować formę, twardą, nieskazitelną pozę mającą świadczyć o najwyższym w swojej klasie uzdrowicielu, do którego przez całe jego życie go przygotowywano. Gdy przyszło pełnić te obowiązki, nie było przy nim nikogo. Postawione samo sobie, świeżo rozgrzane jestestwo ambitnego młodzieńca ulegało stopniowemu wypaczeniu. U schyłku dnia stygło i zmieniało formę, bo w jego trakcie ponownie stawało się gorejącym kamieniem podatnym na zewnętrzne doświadczenia, a kolejnego świtu nieprzerwany cykl powtarzał się i trwał do dziś, do chwili, w której spotkał najczystszy, najbardziej niewinny płomień, jaki dane było ujrzeć kapłanowi podczas świątynnych rytuałów zwiastujących akceptację pokornej i szczerzej ofiary złożonej bóstwu. Trwał do teraz, wciąż z niemałym wysiłkiem znosząc palące doznania spływające z drobnej dłoni ocierającej się o jego własną, prąc z siłą piaskowej burzy w najgłębsze zakamarki Zechariaha, znosząc rewelacje budzące ciało do tego, do czego zostało stworzone. Delikatne tarcie skóry o skórę rozpraszało myśli razem ze spożytym rumem. Ich rumem, tym, którym poczęstował ją podczas pierwszej wizyty na Wyspie, będąc palącą podbrzusze sygnaturą tego, jak wiele zmieniło się od tamtej chwili.
Krótkie mrugnięcie powiek zmieniło się w spojrzenie skierowane ku niej. Kąciki ust drgnęły, brwi na moment ściągnęły, a głowa uniosła tylko po to, by cały ciężar jego ciała mógł zetknąć się z jej lekkością i przez chwilę zaznać jednocześnie chłodnego i gorącego ukojenia, by kierowany podszeptem świadomości nagle spragnionej bliskości oprzeć lekko, ostrożnie głowę o jej ramię, by palcami uchwycić jej drobną dłoń, by wreszcie westchnąć jak by zdejmował z barków ogrom spoczywającego na nich ciężaru i otworzyć usta szepczące wprost w jej podbródek oraz szyję.
Cisza była moim pierwszym przyjacielem — odezwał się — tak wtedy, jak i teraz. Jeśli milknę, to nie zawsze z braku słów, choć tych przy tobie trudno mi szukać. Cisza jest ukojeniem, czasem bólem i samotnością. Gniewem. Wyparciem. Akceptacją. Czasem lepiej przemilczeć to, co chce się powiedzieć niż– — urwał, zwierając ze sobą rozchylone wargi z cichym, niekoniecznie eleganckim mlaśnięciem, by zaraz – całkowicie nieświadomie – wydmuchnąć spomiędzy nich krztynę ciepłego powietrza trzymanego za zębami, gdy mówił, otwierał zakamarki swojej duszy przed Imogen, nie bardzo będąc w stanie powstrzymać reakcje swojego ciała umysłem karmionym gorącymi podmuchami uczuć.
Przymknięcie oczu na nic się zdało. Szepcząc słowa odzierające go z szat pozorów i ułudy, wzrokiem śledził delikatny kształty szyi kończącej się na linii żuchwy, na podbródku, na wargach szeptem wołających o to, czego pragnął, a czego nie mógł zrobić, choć coraz bardziej chciał. Obowiązki ukształtowały ich drogi inaczej, popchnęły w zupełnie innych kierunkach, nie pozwalając mieć swobody, lecz ciasno spięte kajdany i krótkie łańcuchy pozwalające na tak niewiele, iż wydawało się to niemożliwe, by było prawdziwe. Te same obowiązki przywiodły ich tutaj, do chwili, do momentu wypalonego w jego własnym spojrzeniu, który ujrzy patrząc w lustrzane odbicie, walcząc z natłokiem myśli skąpanych w letnim przypływie emocji, uczuć zalewających pola logiki i racjonalizmu, chcąc stworzyć plon obfitszy zdolny nakarmić do syta.
Czy tego chciała, czy nie, rozbijał pełne wyidealizowanych myśli wyobrażenie, obnażając samego siebie do upokorzenia i wstydu, który nijak różnił się od tego, co zwykł odczuwać w swojej profesji. Ten jeden z niewielu w życiu Zachary'ego moment szczerości nieustannie majaczył na horyzoncie tego, co powinien przed nią zrobić. Choćby z samego szacunku, który do niej żywił, czyniąc go w zasadzie pierwszą i jedyną kwestią, która od początku do końca powstała na polu chłodnego rozumowania. Cała reszta była rozżarzonym węglem, po którym stąpał, raniąc podeszwy gołych stóp, nie będąc w stanie ustąpić z obranej ścieżki. Pętającego go kajdany z każdą chwilą zaciskały się coraz mocniej, tego był pewien, lecz pierwszy, może nazbyt wyimaginowany lek nie zaciskał się pętlą na szyi, dusząc słowa w gardle. Obręcz zelżała i nie parzyła. Pokornie godził się na to, by stać się wiernym sługą, niewolnikiem, z którym przecież nie miał nic wspólnego. Wiedział jednak, że sens walki z tym, co go tak łatwo pochłonęło zniknął wraz z pierwszym krokiem poczynionym w otwartą toń, w której zapadał się coraz głębiej, po omacku sięgając po szklaneczkę z rumem, którego chyba nie powinno być. Nie pojął jednak, że gest ten był poczyniony przez nią, racząc się kolejnym gorącym, palącym wnętrzności łykiem, jednocześnie niosącym upragnione ukojenie, w którym z wolna zatracał się i zapominał.
Obowiązki zmieniały się — podjął cicho wątek, lecz zaraz porzucił resztę słów i umilkł na chwilę. — I nadal zmieniają. Wczoraj, dzisiaj, jutro. Najważniejszym było to, by chcieć je pełnić. — Stwierdził cicho, nieświadomie nieco zbyt mocno nacierając własnym ciałem na jej drobną posturę, w milczeniu karmiąc łaknienie jej bliskości, myślami wracając na logiczny, choć nadal rozgrzany tor, w którym powoli dokonywał analizy własnych uczuć, palcami chwytając ich wątłe nicie i splatając ze sobą, by zajęły należne im miejsce. — Nie wybrałem dla siebie tej drogi. Poprowadzono mnie nią. Uczyniono uzdrowicielem, wypaczeniem naturalnej, ludzkiej istotyktórą jesteś ty.Łatwo było rozbudzić pragnienie... pamiętam... pierwsze poranki przed zajęciami. Ekscytacja, radosny niepokój, których nie wolno mi było czuć, będąc uosobieniem pradawnych bóstw. Chłodne, boskie oblicze bez prawa do cienia emocji, ale do stanowienia i egzekwowania prawa nad życiem i śmiercią. — Urwał półszept, na moment podnosząc się, by spojrzeć Imogen w oczy i unieść wargi w lekkim, trochę niepozornym uśmiechu. — Dziadek tak zawsze mi powtarzał. — Dodał tonem, który miał wszystko wyjaśniać i czynić klarownym, niewymagającym żadnych pytań, lecz pozwalającym na moment ciszy, wzajemnej obserwacji, cichej adoracji pokornego kapłana wobec bogini pozwalającej uszczknąć ułamek swej namacalnej formy. — A ty którą boginią jesteś? — Zapytał cicho językiem piaszczystej pustyni, którym tylko oni tutaj operowali, nie odrywając spojrzenia od niej, patrząc wyraźnie zaciekawiony i zainteresowany, samemu szukając odpowiedzi na rozpalającą się potrzebę pozyskania wiedzy, jakimi darami i ofiarami winien zanosić do niej swoje modlitwy.




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Namiot rodu Shafiq MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Namiot rodu Shafiq [odnośnik]01.08.23 14:42
Lód pękał pod naporem zluzowanych kajdan. Pozwalał mu na słowa, które rozchodziły się pośród miękkości pochłaniającej dociążone ramiona. Była przy nim, zbierając, opadające z głuchym odgłosem bólu, słowa. Kolekcjonowała je, układała w równe stosy i pielęgnowała skrzętnie, niczym najwybitniejszy ogrodnik, skrywając głęboko za fasadą zainteresowania i oddania wymalowanego na delikatnych rysach. Wznosiła z nim ten triumf prawdy nad kłamstwem, nie zmieniając jednak przed oczyma rejestrowanego obrazu. Opadające słowa nie były ujmą, jak mogłoby się wydawać, gdy w świetle dnia okazywał nienaruszoną fasadę dumy i powagi. Naszła noc, księżyc wszedł w korelację z granatem nieba; nastał jego czas, by odpocząć i na powrót wznosić słońce nad nieboskłon wtedy, gdy jej zabraknie w wizji nadchodzących czasów. Teraz przy nim była, była i trwała, pragnąc odjąć rozgoryczenia wylewającego się z kolejnych wypowiedzi. Wiernie, wytrwale wprost, mimo niepewności rozkwitającej, gdy spoczął tuż obok jej ciała; gdy poległ ciałem na jej ciele, pozwalając, by twarz zanurzyła się w otrzeźwiającym, a może otumaniającym zapachu bliskości. Ten ciężar nie był jednak w maksimum namacalny; rodził się w zlęknionym sercu, które nawoływało do ucieczki, przywodząc korelacje powiązań, gdy jej ciało niosło ciężar innego ciała. Lęk wszczynał alarm, niosący się echem po na wpół leżącej sylwetce, ale umysł racjonalizował niebezpieczeństwo w imię wysłuchiwanych słów. Nie odsunęła się, pozwalając mu na ten moment ulgi; trwała obok, niosąc bez słów ciężar odpowiedzialności za zasłyszane uczucia, których smak gościł na podniebieniu wraz z gorzkością rumu. Nie potrzebował odpowiedzi, nie wymagał słów współczucia. Chciał, by wiedziała, a ona wyciągnęła ramiona, podbierając fragment rozognionego żelastwa, by powoli topiło połacie jej skóry. Milczała, dając mu tę chwilę oddania; podarowując mu siebie i nie bacząc na jej własne ja, które mimo rodzących się pragnień, niezmiennie dążyło do ucieczki. A gdy słowa rozrywały go na strzępki kreacji ludzkiej, ciepło oddechu potęgowało jej rodzącą się ciekawość. Skóra pokrywała się delikatnymi rysami przechodzących wzdłuż kręgosłupa dreszczy, niosących za sobą już nie pierwotny lęk, zakorzeniony dojmującymi przeżyciami, ale rodzącą się w podbrzuszu przyjemność. Zaciśnięcie nóg zwieńczało próbę racjonalizowania przeżywanego momentu, gdy wyrzuty sumienia rozbierały ją na czynniki pierwsze, stawiając roznegliżowaną wobec własnego wstydu. Nie powinna się tak czuć, tym bardziej nie, gdy jego słowa odległe były od niosących się wrażeń. Układał przed nią koleje emocji i przeżyć, które uczyniły go mężczyzną stojącym przed nią - bez ułudy gry i pozorów; tak, jakby stał przed nią absolutnie nagi, naturalny i prawdziwy; taki, jakim został stworzony z piasku i złota Doliny Królów. Emocje, ciepło bijące od opierającego się o nią ciała i słowa, rozdzierały jej szaleńczo bijące serce na podstawowe jednostki anatomiczne. Prawa komora biła dla niego, lewa przez niego i wszystko to zapętlało się nieobliczalnie, gdy potok słów zwieńczył się ciszą, a on spoglądał na nią tak, jak nikt inny wcześniej. Prawdziwie, dobierając się do kolejny warstw półwilego bytu. W tej chwili, ledwie ułamku ofiarowanego wszechświatu czasu, byli absolutnie nadzy, mimo odzienia kryjącego pierwotne instynkty. Niewinni niczym święci, niegodni niczym grzeszni.
Pytanie rozpięło ostatni guzik, zsuwając halkę zahamowań na lepki grunt prowokacji. Dalej tkwiła w uczuciu, które roznosiło się gorącem oddechu po jej szyi, odmawiając sobie prawa do tego, mimo iż ciało działało samoczynnie, ulegając bliskości. Nie smakowała gorzko, jak przed laty; niosła za sobą słodycz i cierpkość, która spływała po języku, powodując zachłanne dążenie do ugaszenia pragnienia.
Drogie Wypaczenie,
Będę tą, której będziesz potrzebował. – Próbowała odnaleźć spokój w niesionych łagodnie zgłoskach, zgłoski kończyły się jednak miarowym, przeciągłym pomrukiem skrytego w głębi gardła, głębszego oddechu, który błagał o zaistnienie. Palce wolnej dłoni, tocząc zacięty bój z dobijającymi się do wrót myślenia konwenansami... – Satet lub Maat. – wygrały, triumfując swobodnym dotykiem opuszek palców po rozgrzanym materiale kryjącym przedramię. Spojrzenie uciekło, nadając rytm zachłannemu dotykowi, wędrując wraz nim do ramienia, a następnie przez ramię do barku i łopatki, w nieświadomym geście doszukując się noszonych reliktów bolesnych przeżyć. – Sechmet... – Rozpalone wędrówki wspięły ją na szczyt pleców, odnajdując załamanie pomiędzy koszulą a roznegliżowaną, parzącą swą bliskością szyją. Pierwsze zetknięcie z palącą do cna namacalnością jego ciała, niezahamowaną żadną barierą, nieodpowiednią po stokroć odbiło się na policzkach jeszcze głębszym odcieniem różu. Oddech zdawał się parzyć, lekko szklista poświata oczu nie ustępowała ze szmaragdowych tęczówek, nadając twarzy absolutnie nowego wymiaru kreowanych odczuć, gdy palce wędrowały dalej, znajdując pierwsze muskające skórę kosmyki włosów, płatka ucha, który łagodnie poprowadził ją do zarysowania żuchwy. Tak, jak miękkość skóry przerodziła się w szorstkość zarostu, tak spojrzenie - z pewną świadomością tego, jak wyjątkowo łatwo dało się prześledzić leniwą wędrówkę - powędrowało najpierw do warg, następnie spokojnie do bliźniaczo jasnych tęczówek, nabierając przy tym czegoś na kształt ostrości, spotęgowanej głębszym zaczerpnięciem oddechu – lub Bastet. – Nie odrywając toczącej się batalii spojrzeń, w której tonęła niczym w głębi śmiercionośnej mocy oceanu, przybliżyła twarz, starając się spowolnić rozszalałe uderzenia serca o jednolitą strukturę ciała. Nie powstrzymała się przed tym, rozjuszona pragnieniem, którego przed laty bała się niczym sięgającego z piekieł żaru.
Będę tą, której pragniesz. – Tej nocy i każdej kolejnej, gdy wyryte pod powiekami wspomnienia przywiodą ją do snów. Noc po nocy, nie potrzebowała wiedzieć, kogo będzie czcił. Nie potrzebowała wiedzieć jak, nie potrzebowała wiedzieć, czy jest to prawdą, dopóki w jej własnych myślach pozostawała przy nim. Palce spłynęły na jego wargi, gładząc je delikatnym dotykiem opuszek, ciepłem rodzącym się pierwotnym żarem wewnątrz drobnego ciała. Twarz zbliżyła się łagodnie, a gdy czoło oparło się o jego i odetchnęło głębiej w przypływie czegoś na kształt czułości, powieki przymknęły się, pozwalając słowom kotłującym się wewnątrz myśli wybrzmieć w delikatnym szepcie. – Nie jesteś wypaczeniem i nie pozwolę ci nim być.
I nie stał się nim, bowiem gdy Morfeusz objął w swe ramiona mężczyznę wtulonego w jej ciało, ona sama wysunęła się spod nich, podarowując mu ostatni gram czułości w przesunięciu palców po męskiej skórze dłoni. Odeszła, pożegnawszy za sobą upalność przesyconej emocjami chwili, żegnając to, czego nie powinna się dopuścić, choć tak bardzo chciała.

zt Imogen.


ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Namiot rodu Shafiq A428b07e606913df291129e6d572399a
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11409-imogen-travers https://www.morsmordre.net/t11423-rusalka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t11713p15-komnaty-imogen#375795 https://www.morsmordre.net/t11714-skrytka-bankowa-2490#362359 https://www.morsmordre.net/t11457-imogen-n-travers
Namiot rodu Shafiq
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach