Francesca Rineheart
Nazwisko matki: Bartius
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: półkrwi
Status majątkowy: średniozamożna
Zawód: pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wzrost: 165 cm
Waga: 52 kg
Kolor włosów: ciemnobrązowe
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne:
10 I PÓŁ CALA, DOŚĆ GIĘTKA, DZIKI BEZ, OKO LUNABALLI
Ravenclaw
Kot
Szyszymora
bukietem piwonii, olejkiem migdałowym i świeżą kawą
Samą siebie wtulającą się w stojącego tyłem mężczyznę
WYMIAREM SPRAWIEDLIWOŚCI I PROCESEM LEGISLACYJNYM
udaję, że lubię
TAŃCZĘ BOSO PO DOMU, ODWIEDZAM POBLISKIE PLAŻE
SZUMU MORSKICH FAL I OD CZASU DO CZASU BELLI
Lily Collins
,,Ziemia jest jedyną rzeczą w świecie, która jest coś warta, [...] bo to jedyna trwała rzecz w świecie! O tym nie zapominaj! To jedyna rzecz, dla której warto pracować, warto walczyć i warto umierać."
Tak ze wzruszeniem zwykł mawiać łamiącym się głosem Pan Edward Rineheart, trzymając mocno za rękę swoją czteroletnią córkę. Wydawało mu się, że jeżeli częściej będzie powtarzał te słowa, mała Fran zamiast szukać przygód w wodzie, zrozumie, że to z irlandzkiej ziemi powinna czerpać swoją siłę. Nieustępliwie wierzył w coraz słabiej kultywowane tradycje i chciał za wszelką cenę zaszczepić w swoich najbliższych miłość do Irlandii. Nie był w stanie wyobrazić sobie ani jednego dnia bez spaceru pośród pachnących, kolorowych łąk otaczających jego niewielkie domostwo. Mała Franny jak to przystało na grzeczną dziewczynkę ze skupieniem słuchała tych cotygodniowych wywodów ojca, a później i tak wypraszała krótkie eskapady na pobliską plażę. A prosić umiała ślicznie. Jej ciemnoczekoladowe oczy momentalnie powiększały się, przypominając poniekąd oczy kociątka. Przy tym zawsze łapała proszoną osobę za rękę, delikatnie ją ściskając. Nikt nie potrafił się temu oprzeć.
,,A może w Ravenclawie
Zamieszkać wam wypadnie
Tam płonie lampa wiedzy,
Tam mędrcem będziesz snadnie."
To właśnie dzisiaj, to miał być ten dzień! Jedenastoletnia Francesca siedziała na lekko spróchniałym parapecie w swoim pokoju i czekała. Bardzo długo czekała, bo już od samego śniadania. Co chwilę nerwowo zaciskała palce, powodując ich chwilowe zaczerwienienie. Niespokojnie machała nogami i nie zważała na jakiekolwiek próby przywołania jej do porządku. To właśnie dzisiaj miała otrzymać list z Hogwartu.
Pierwszego września 1936 roku, kiedy znajdujący się w Wielkiej Sali tłum gromko bił oklaski, niewysoka dziewczynka niezbyt zgrabnie zeskoczyła z podstawionego wcześniej stołka i z radością pobiegła do stołu Krukonów. Była szczęśliwa i dumna, kiedy trafiła do szkolnego domu swojego taty, a jakiś czas później przymierzając naszywki i krawat w niebieskich barwach po raz pierwszy poczuła się częścią tego wyjątkowego świata. Bardzo szybko okazało się, że Francesce nauka nie sprawiała większych trudności. Już po kilku machnięciach różdżką udało jej się zmusić przedmioty o niewielkiej masie do lewitacji. W sumie też nie do końca wiadomo dlaczego, ale bez wątpienia można powiedzieć, że panna Rineheart była lubiana. Fakt był taki, że kiedy śmiała się zarzucając długie włosy do tyłu, razem z nią śmiał się cały świat. Dzięki wzorowej postawie moralnej potrafiła zjednać sobie sympatię wielu nauczycieli. Zresztą już od samego początku podobały jej się wszelkie regulaminy, dekrety i inne akty prawne poprawiające funkcjonowanie otaczającego ją szkolnego świata. Bo przecież wszystko jest czarne albo białe. Dobre albo złe, a nie ma nic pomiędzy.
I był jeszcze on. Zadufany w sobie, cierpiący na absolutny brak poszanowania rangi i godności szkolnych przepisów Theodore Moore. Powiedzieć, że irytował ją swoim nonszalanckim podejściem do życia, to za mało. Kiedy byli na piątym roku, a na piersi Fran błyszczała srebrna odznaka prefekta, on szwendał się za nią podczas jej wieczornych dyżurów, nazywając te powtarzające się spotkania randkami. Na co Krukonka w odpowiedzi obdarzała go zawsze szerokim, sztucznym uśmiechem i z nieukrywaną radością odejmowała kilka punktów Gryffindorowi. Jednak najdziwniejsze i zaskakujące jest to, że nawet nie zauważyła, kiedy te spotkania zaczęły ją cieszyć. A gdy w końcu po raz pierwszy pocałował ją w Hogsmeade, jej życie zaczęło toczyć się pod znakiem miłości.
Czas ostatnich dwóch lat w Hogwarcie Francesca rozdzielała mniej lub bardziej sprawiedliwie na naukę i Theo. Niestety nieubłaganie zbliżał się ten moment, kiedy wszyscy siódmoklasiści musieli zadecydować o wyborze kariery zawodowej. Jako że Fran od zawsze bardzo poważnie podchodziła do życia i długo analizowała wszelkie za i przeciw, często po prostu kładła się na trawie tuż nad jeziorem i wzdychając głęboko próbowała odpowiedzieć na pytanie – Gdzie widzisz siebie za 10 lat?To było przecież oczywiste. Postanowiła, że zostanie uzdrowicielem.
,,Lepiej kochać, a potem płakać. Następna bzdura. Wierzcie mi, wcale nie lepiej. Nie pokazujcie mi raju, żeby potem go spalić."
Dorosłe życie rozpoczęła w momencie, kiedy Theo przeniósł ją przez próg ich niewielkiego, wynajmowanego mieszkania. Długo uznawała tę chwilę za najpiękniejszą w swoim życiu, aż do czasu, gdy dwa lata później jej ukochany równie śmiało chwycił ją w objęcia, tuż po tym gdy wycierając dłonią łzy, zgodziła się zostać jego żoną. Każdy wiedział, że są sobie przeznaczeni. Lata mijały. Cessie, bo tak zaczęli zwracać się do niej nowi znajomi, z powodzeniem wspinała się po kolejnych szczeblach uzdrowicielskiego stażu, a jej narzeczony, no cóż, został gwiazdą brytyjskiego Quidditcha.
I nagle ich idealne życie się zmieniło.
To miał być tylko kolejny, wygrany mecz. Tego dnia słońce leniwie chowało się za chmurami, stwarzając nieświadomie znakomite warunki do rozegrania kolejnego spotkania Quidditcha. Zresztą Theo od dawna mówił tylko o tym i spodziewał się wielkiego triumfu. Stało się jednak inaczej. W każdej czarodziejskiej gazecie w Wielkiej Brytanii przez następny tydzień pisano tylko o tym, że Theodore Moore uległ poważnemu wypadkowi. O co poszło wtedy przed meczem, nigdy jej nie powiedział.
Od tej pory ciężar cierpienia, które spoczywało na jej szczupłych barkach coraz bardziej ją przygniatał. Fran każdą minutę podporządkowała chorobie Theo. Bo tak nazywała jego stan. Przejściowy, a nawet chwilowy i zdecydowanie do wyleczenia. Później mieli żyć długo i szczęśliwie, jak oboje pragnęli. Tyle tylko, że bardzo szybko okazało się, że to wyłącznie pobożne życzenia. Pobyty w szpitalu, rehabilitacja, codziennie inne stany emocjonalne Theo sprawiły, że jak Fran miała pomóc najbliższej osobie, skoro i jej zaczynało brakować wiary? Będąc w końcu pełnoetatowym uzdrowicielem w Szpitalu Św. Munga na Oddziale Zakażeń Magicznych, wręcz biegała po wszystkich piętrach i błagała najznamienitszych uzdrowicieli o konsultacje, ale oni tylko załamywali ręce i powtarzali, że trzeba mieć nadzieję. Najpierw wszechogarniające ją poczucie niesprawiedliwości ustąpiło miejsca wybuchom płaczu w poduszkę. Jak mantrę powtarzała sobie, że musi być silna za nich obojga. Ale wcale nie było lepiej. Dodatkowo pewnego wieczora Edward Rineheart wezwał swoją córkę do rodzinnego domostwa w celu odbycia poważnej rozmowy. Do niedawna wyraźnie popierał związek Francesci z młodym Irlandczykiem, mając nadzieję na zachowanie rodzinnych obyczajów przez kolejne pokolenia i kultywowanie miłości do ojczystych stron. Jednak ze względu na jak on to delikatnie ujął, trwałe kalectwo Theodore’a, próbował przekonać Fran do zakończenia związku. W jego oczach przyszły zięć nie był już godny jego ukochanego ciemnowłosego anioła. Jako mężczyzna bowiem nie mógłby zapewnić godnych warunków Francesce, na które ta szczerze zasługiwała. Wtedy po raz pierwszy przepełniona emocjami Fran wykrzyczała ojcu prosto w twarz, że jest nieludzki. Niedługo potem po tej rozmowie zdarzył się cud. Theo zaczął chodzić. Jednak zamiast spoglądać z optymizmem w przyszłość, on coraz mocniej zdawał się żegnać się z możliwościami bezpowrotnie utraconego życia. Awantury, płacze, krzyki, a potem długa cisza. Nagle każdy dzień ich wspólnego życia zaczął tak wyglądać. Fran miała dosyć. Wszystkiego. Tego, co świat zrobił im obojga. Z Theo nie dało się o niczym porozmawiać, raz jeden wydawało jej się, że w jego oczach dostrzegła tego pogodnego Gryfona, który niegdyś całkowicie stracił dla niej głowę. Niestety, ta ostatnia, wspólnie spędzona noc jeszcze bardziej wszystko skomplikowała. Francesca była w ciąży. Kiedy tylko się o tym dowiedziała, przerażona tą myślą osunęła się na zimne kafelki skromnie urządzonej łazienki, a potem długo wymiotowała. On i tak tego nie zauważył. Jakiś czas później niekończące się konflikty z narzeczonym spowodowały, że rozgoryczenie i zniechęcenie młodej czarownicy osiągnęło maksymalny stopień. I już wiedziała co ma zrobić, bo przeanalizowała sobie wszystko kilkanaście razy. W żaden sposób nie potrafiła uszczęśliwić Theo. Nie umiała. Nie była tą, za którą ją uważał. Tata, drogi tata, najwyraźniej miał rację. Chciał dać jej szansę na uratowanie siebie, na co Francesca ostatecznie się zdecydowała. Niczym tchórz zabrała swoje wszystkie rzeczy z mieszkania. Nie miała siły na kolejną konfrontację. Była wyczerpana i nieszczęśliwa. Z szacunku do ich dawnej relacji postanowiła, że wyjaśni Theo wszystko w liście. Nie mogła powiedzieć mu wprost, że odchodzi na zawsze. Długo biła się z myślami, czy powinna była wspomnieć o ich dziecku. O tym, którego pozbyła się bez konsultacji z nim. Ostatecznie on zasługiwał, by wiedzieć. Nie mogła tego zataić, więc ostatni akapit swojego listu poświęciła właśnie temu. Kłamie ten, który twierdzi, że miłość wszystko przetrzyma.
,,Tak się właśnie dzieje, kiedy człowiek patrzy na minione szczęście - boli go serce, nic go cieszyć nie może."
Chociaż w głębi duszy nie potrafiła sobie wybaczyć, to jednak chciała żyć na nowo. Czasami udawało jej się delikatnie uśmiechnąć, a następnego dnia przymierzyć dawno temu rzuconą w kąt sukienkę w kwiatki. Największym wyzwaniem, którego się niesamowicie obawiała, było spotkanie z dawnymi przyjaciółmi. Czekając na nich w Dziurawym Kotle, Cessie nerwowo zaciskała dłonie spodziewając się monologów pełnych oburzenia przerywanych od czasu do czasu krótkimi reprymendami. Jednak zamiast tego, nieoczekiwanie okazano jej wielkie wsparcie i zrozumienie. Ciekawe tylko, czy ich osąd miał związek z odwiedzinami u niego. Czy im też kazał się wynosić?
Jeszcze niedawno Francesce wydawało się, że kariera uzdrowiciela to spełnienie jej wszystkich zawodowych marzeń. Jednak w obliczu doznanej tragedii, całkowicie przestała wierzyć w sens czarodziejskiego leczenia. Nie mogła patrzeć zarówno na pacjentów, którzy odzyskiwali zdrowie, jak i na tych, którzy cierpieli jak on. Podczas pewnego ulewnego londyńskiego wieczora, Francesca przypomniała sobie, co dawniej sprawiało jej przyjemność. Czuła dumę, szacunek i misję, kiedy przechadzając się niegdyś po szkolnych korytarzach, mogła sprawować zaszczytną funkcję prefekta. Więc dlaczego by nie spróbować zawalczyć o sprawiedliwość i lepszą przyszłość zarówno dla siebie jak i dla ogółu? Była świadoma, że pragnąc tak radykalnie zmienić zatrudnienie, musi poświęcić każdą wolną chwilę na studiowanie historii magii i innych dziedzin niezbędnych do podjęcia stażu w Ministerstwie Magii. Bardzo szybko okazało się, że młoda uzdrowicielka nie potrafiła jednocześnie pogodzić pracy przy pacjentach z nocną nauką. Jedynym słusznym wyjściem okazała się rezygnacja z piastowanego stanowiska i przeprowadzka do rodzinnego domu. Tam w spokojnym, wiejskim otoczeniu mogła przygotować się do czekających na nią egzaminów. Dzięki determinacji i prawie całkowitej rezygnacji z życie prywatnego, udało jej się rozpocząć realizację swoich wewnętrznych pragnień podejmując staż w Służbach Administracyjnych Wizengamotu. Wprawdzie na początku ciężko jej było przywyknąć do tego, że z uznanej czarownicy, która już jednak była specjalistą w dziedzinie magicznego leczenia, po raz kolejny stała się nowicjuszem. Jednak jej wrodzona ciekawość i silne pragnienie dalszego kształcenia w końcu zaowocowały zakończonym z wyróżnieniem stażem. Od tej pory mogła już szczycić się zatrudnieniem w Ministerstwie Magii. Francesca pierwsze lata spędziła głównie na sporządzaniu dokumentacji procesowej, czy pilnowaniu harmonogramu pracy sędziów, ale w końcu zaczęto jej powierzać dodatkowe, ambitniejsze zadania, polegające na głębszym analizowaniu prawa czarodziejów i współpracy z pozostałymi Departamentami.
W związku w nagłymi przewrotami politycznymi, pracownicy administracji rządowej stanęli przed wieloma problemami. Nieoczekiwanie przy obsadzaniu stanowisk urzędniczych trzeba było udowadniać swoje czarodziejskie pochodzenie, a dotychczas przyjaźnie nastwieni przełożeni zaczęli zadawać niewygodne pytania. Nierozstrzygnięta i szeroko komentowana okazała się kwestia ujawnienia magii, jak również poziom uczestnictwa mugoli w czarodziejskim świecie. Kolejne zamachy stanu nie przynosiły nic pozytywnego, siały tylko spustoszenie i chaos administracyjny. Sama Francesca z pewnością nie byłaby w stanie utrzymać posady, gdyby nie pomoc życzliwej osoby. Urodzony w dobrej rodzinie przyjaciel z bardziej lub mniej szlachetnych pobudek postanowił za pomocą posiadanych koneksji wspomóc dziewczynę, pociągając za niektóre sznurki pozwalając jej kontynuować zatrudnienie. Tylko skoro nie podzielasz wizji obecnej władzy, to poczucie niesprawiedliwości własnych czynów zaczyna Cię dopadać. Dokładnie tak było w przypadku Panny Rineheart. Do dzisiaj z wyrzutami sumienia adresuje kolejne wezwania do osobistego stawiennictwa w sądzie i w tajemnicy śledzi najnowsze doniesienia na temat poczynań Harolda Longbottoma.
Znalazła go tuż przy skraju lasu. Z dala od wszelkich żwirowych dróg i mugolskich zabudowań. Był zagubiony, tak samo jak dziesięcioletnia dziewczynka, która już po niecałej minucie ostrożnie wzięła go na ręce. Pasowali do siebie. Nazwała go Behemotem, bo skoro ona miała dziwne imię, to i jej kot musiał takie mieć. Kiedy przyniosła go do domu i zaczęła przedstawiać całej rodzinie, Edward Rineheart wrzasnął: Albo on, albo ja! I kot został. Behemot obdarzył swoją panią miłością bezwarunkową i krótko gniewał się, kiedy ta co roku wracała ze szkoły na wakacje. Nie dożył sędziwego wieku zjadając przez przypadek kolorowe pastylki z domowej apteczki. Jednak czuł, że był kochany. Zarówno Fran, jak i on wiedzieli, że łączące ich uczucie było prawdziwe.
Najszczęśliwsze wspomnienie: Pierwsze przytulenie znalezionego kota.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 6 | +4 (różdżka) |
Uroki: | 5 | Brak |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Uzdrawianie: | 11 | +1 (różdżka) |
Transmutacja: | 5 | Brak |
Alchemia: | 0 | Brak |
Sprawność: | 6 | Brak |
Zwinność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
irlandzki | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | II | 10 |
Historia magii | III | 25 |
Kłamstwo | II | 10 |
Kokieteria | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Perswazja | II | 10 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Rozpoznawalność | I | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Muzyka (śpiew) | I | ½ |
Gotowanie | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Pływanie | I | 1/2 |
Taniec współczesny | I | ½ |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Genetyka (jasnowidz, półwila, wilkołak lub brak) | - | 0 |
Reszta: 0 |
Ostatnio zmieniony przez Francesca Rineheart dnia 20.06.23 21:32, w całości zmieniany 12 razy
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: William Moore