Maahes Amir Shafiq
Nazwisko matki: Shafiq
Miejsce zamieszkania: Kair, od niedawna Wyspa Man
Czystość krwi: Czysta szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: badacz klątw i starożytnych run, finansista i inwestor, dziedzic rodu i książę Egiptu
Wzrost: 186 centymetrów
Waga: 84 kilogramy
Kolor włosów: ciemny brąz
Kolor oczu: złotawa zieleń
Znaki szczególne: wysoki wzrost, śniada karnacja, czarna smuga kredki wokół oczu, egzotyczny ubiór daleki od angielskich standardów zwieńczony rodową biżuterią, korzenny zapach perfum
13 cali, cyprys, łuska skorpeny
ojciec, nauczanie domowe
kobra egipska
widmo starszego brata z głową szakala
wieczornym Nilem, rytualnym kadzidłem, rozgrzanym piaskiem i lichą nutą jaśminu
zjednoczony Egipt pod moją nestorską pieczą, Istet kładąca dłoń na moim ramieniu
studiowanie hieroglifów, numerologia i demonologia
-
dbam o rodzinne finanse, uczestniczę w sympozjach naukowych, bacznie obserwuję różnice społeczne, jeżdżę konno
klasycznie arabskich melodii
Guilherme Ripper
Krwista purpura barwiła horyzont nadchodzącym zmierzchem, bledło złoto pustynnych mórz, chłód zbawiał umęczone gorącem ciała ludności, a Ra wyruszał w kolejną podróż po widnokręgu, by nad ranem ponownie odnieść zwycięstwo nad zdradzieckim Apepem i przynieść Egiptowi łaskę dnia.
Wieczory te były dla mnie pewną świętością, sakramentem namaszczenia, w którym zamykało się rozdział minionych zdarzeń, spełnionych obowiązków i preparacji do kolejnych, nadchodzących już o świcie. Lista błogosławiona naszym własnym nazwiskiem, które niosło spuściznę boskości faraonów, nie miała miejsca na odstępstwa, przerwy czy jakiekolwiek zmiany. Nie miała wytyczonych godzin czy miejsc, a pory i odległości, w których zamykano rodzinne oczekiwania wsiąknięte w naszą krew, budząc ciała zawsze o wschodzie, budząc umysł wraz z obmyciem twarzy zimną wodą.
Ojcowska sylwetka była nam - mnie i starszemu bratu - początkiem i końcem, arabskie słowa przeplatane obcą angielszczyzną mówiły o dziedzictwie, które czekać miało na nas poza granicami Kairu i samej Afryki. Rozległe piaski niosły tajemną obietnicę, która czekała na nas nim osiągniemy wiek odpowiedni do samotnych wędrówek i wypraw szlakiem Doliny Królów. On wyczekiwał jej bardziej - z niesłabnącym zapałem, którego nie potrafiłem momentami pojąć, nader jednak zachłannie chłonąc opowieści o dawnych skarbach, które czekały przykryte gorącym piachem szerokich pustyń. Kiedy on spoglądał na białą broń składowaną w bocznej sali rodowej posiadłości, ja rozkoszowałem się w ciągach liczb, potencjalnie podobnych do tych, które mogły czekać na nas w dawnych grobowcach. Spoglądałem na zaklęte magią łamigłówki, niedostatecznie rozumiejąc prawdziwy mechanizm starożytnych run i uśpionych klątw. Ryciny na starych papirusach przedstawiały naszą przeszłość i tworzyły przyszłość, wiedzioną ojcowskim głosem i melodią pradawnych dusz-przewodników.
Zrodziliśmy się bowiem do rzeczy wielkich i mając lat zaledwie kilka, doskonale rozumiałem brzemię Słońca na swych barkach.
Wzrastać mi przyszło w dostatku i dostępie do nieograniczonej wiedzy - gdzie pradawna moc łączyła się z szerokim horyzontem możliwości, kroczyłem ścieżką praojców i wielkich bogów, których podobizny zdobiły ściany naszego domu. Podążałem szlakiem, którym podążali moi przodkowie i podążać miały dzieci - pod nieustępliwym słońcem Egiptu, stawiając kroki na spękanej gorącem ziemi, która kryła skarby i tajemnice, piękno i rozpacz, ciekawość i przestrogę.
Magiczne zdolności odkryłem w sobie stosunkowo prędko, uzewnętrzniając moc płynącą w żyłach w prostym przypadku codzienności, podczas porannych modlitw wzniecając płomienie otaczające posągi Geba i Nut, by w swoistym prologu umiejętności magicznych rozpalić palenisko nad kamiennym uosobieniem boga-lwa, którego imię przyjąłem w dniu narodzin.
Od tej pory edukacja, którą mi zapewniano zyskała na podniosłości; nauczanie magiczne nie ograniczało się tylko do studiowania teorii i odczytywania hieroglifów, a obejmowało próby ujarzmienia i zrozumienia własnych predyspozycji, bym w wieku odpowiednim mógł otrzymać zdobioną starożytnym ornamentem różdżkę. Choć niezwykle dobrze wpasowywała się w zagłębienia mojej dłoni, nader często odkładałem ją na bok, pochylając po raz kolejny i następny nad opasłym tomiszczem rodowej biblioteki. Zbiory sięgające setek i tysięcy lat w przeszłość odkrywały przede mną tajemnice niezbadane zwyczajnej ludzkości, ukazywały świat zaklęty w obrazach i zaklęciach, liczbach i kryjącym się w nich znaczeniu. Znad ksiąg obserwowałem starszego brata, jego starania i kroki; uważnie, z bezpiecznej odległości, zauważając, dużo prędzej niż on sam, przepaść, która rozkwitała między nami wraz z kolejnymi latami. Obserwowałem jego poczynania, jego słowa i śmiałe wędrówki; rejestrowałem nieobecność podczas codziennych rytuałów, z goryczką wstrzemięźliwości zaciskając zęby i milcząc w obliczu tego, co czynił i jak się zachowywał.
Jak chłopiec z miasta, nie pierworodny i przyszły władca Egiptu.
Choć jego krew nie łączyła się z główną linią dziedziczenia, ojcowskie słowa wybrzmiewały w mojej głowie enigmatyczną nutą - nigdy jednak wprost nie spytałem o prawa nestorstwa mego wuja.
Odnajdywałem się w rutynach i traktowałem je z należytą podniosłością; rozumiałem porządek świata i sposób, w jaki przyszło nam żyć. Przyjmowałem ojcowskie nauki związane z ekonomią i finansami - w wieku lat kilkunastu zrozumiałem czym był kapitał gromadzony nie tylko w Kairze, ale pęczniejący w angielskich skarbcach. Zagłębiałem się w zawiłe struktury, wędrowałem korytarzami analitycznych umiejętności, błądziłem w nauce obcego języka, który sprawiał mi największą trudność. Nawykłem do chłodu własnych komnat, do woni starych ksiąg, przerywanej samotnymi przejażdżkami konno po pomarańczowych stepach pustynnych i aktywnościami fizycznymi. W końcu do opieki nad młodszym rodzeństwem, która wydawała się naturalnością w obliczu permanentnej nieobecności ojca. Mentalnej i wręcz duchowej, opierającej się na wspólnych modlitwach, ale też na spacerach po zielonych ogrodach i niezobowiązujących lekcjach szermierki - to pierwsze zarezerwowałem dla młodszych sióstr, drugie dla młodszego brata.
Odnajdywałem się w rutynach i schematach, jasno wytyczonych szlakach i zawiłych konstelacjach starożytnych run - niemal pewny, że oko Horusa czuwa nade mną i rozświetla każdą drogę kroczyłem przed siebie dumnie, pełniąc wolę ojca, chlubnie nosząc nazwisko, przyzwyczajony do powtarzalności losów zapisanych w dziejach.
Aż w moim życiu pojawiła się Istet, a ja ujrzałem w niej Izydę.
Weszła w mój świat, w barwy królewskiego złota i błękitu Nilu z popędliwą ciekawością, obejrzała go, z natchnionym przekonaniem obejmując w końcu kruchymi ramionami - los łączący dwa znaczące rody Egiptu był nieuniknionym punktem naszych żyć, nareszcie splecionych w jedno przed boskim majestatem.
Kiedy została moją żoną, nie wiedzieliśmy o sobie wiele. Jąłem spoglądać na nią z taką samą fascynacją, z jaką patrzyłem na starożytne łamigłówki leżące na mym biurku; z czasem spojrzenie zaintrygowanego uczonego przemieniło w służalczy wzrok kapłanów. Wierzyłem w jej uosobienie nadnaturalnej interwencji, wierzyłem w moc, która miała przepłynąć przez nasze ciała, złączone świętą przysięgą w jedno - wierzyłem, że muszę stać się jej godzien.
Wbrew tradycjom i zwyczajom naszego domu, niechętnie spoglądałem na towarzyszące mi w życiu kobiety. Nie zwracałem nadto uwagi na barwne suknie i pokorne spojrzenia, odprawiałem nader często chętne wspólnych modlitw, zapewniając ojca o moim całkowitym oddaniu wobec Istet.
Nie wiem, czy buta wobec tego, co nasze, czy swego rodzaju indywidualizm sprawiły, że spojrzał na mnie przychylniej i zapragnął przekazać mi piastowanie kolejnych urzędów. Memu bratu daleko było do spraw obracających się wokół rodzinnych finansów, nie interesowały go także meandry fachu uzdrowicielskiego, a dyplomacja od dawien dawna nie wpisywała się w kanon jego czynów i predyspozycji - spoglądałem na ten fakt, swoistą katastrofę i niemal wynaturzenie we własnej rodzinie, z dystansem i rosnącą pogardliwością. Z ciszą zasznurowanych ust i drenującym spojrzeniem posyłanym nad długim stołem. Podskórnie czułem, że łaska, którą otrzymał, nie utrzyma się w jego dłoniach; berło heka i bicz nanacha nie były mu pisane. Błogosławieństwo Horusa nie wypełniło jego serca.
Kiedy on spędzał czas na kolejnych wyprawach, znikając w ciemnych tunelach pod rozgrzanym piaskiem, ja kładłem dłonie na rodowym skarbcu, w wolnych chwilach analizując papirusy ukoronowane starożytnym pismem naszych przodków. Chłonąłem wiedzę i doświadczenie, rozporządzałem pierwszymi transakcjami, nadzorowałem drogę handlu i inwestycji naszego rodu. Zyskałem szacunek i poklask nie tylko sojuszników naszego rodu, ale także osób z zewnątrz, którzy z uwagi na moje nazwisko i fach zaczęli traktować mnie z należnym uznaniem.
Angielskie ziemie stały otworem - nie dla mnie, a dla młodszego brata; kiedy Istet poczęła pierwsze dziecko, zrozumiałem, że moje miejsce jest w kraju praojców.
Zecheriach był mostem łączącym nas z nową ojczyzną. Spoiwem, którego ojciec tak bardzo potrzebował. Wyborem, który podjęto dawno temu, nim jeszcze samodzielnie postawił stopę na rozgrzanym, kairskim piasku.
Jego nieobecność była początkowo abstrakcyjnie bolesna, drażniąco nienaturalna, choć troskę wobec niego prędko zastąpiło poczucie obowiązku względem własnego syna.
Radość, ulga, kiedy medyk oznajmił, że był zdrowy i w pełni sił - niepewność miała mi jednak towarzyszyć już zawsze, bo makabryczne sny pełne krwi płynącej Nilem nawiedzały mnie co nocy, niosąc historie o śmierci młodych faraonów. Budząc ciało splamione nerwowym potem, przelewając niepewność na nią, która w splątanych kosmykach włosów i sennym spojrzeniu unosiła się, by tulić moje ciało do własnej piersi.
Noce stawały się dniami, a dni odmierzały pory roku, by przesypać piasek w klepsydrze czasu i zmienić rok - nawet kiedy obok Raamesa pojawiło się kolejne dziecko, a ojciec z dumą, choć pewną rezerwą uznał, że zabezpieczyłem linię naszego rodu - nawet wtedy nie zaznałem spokoju.
U boku brata zacząłem zapuszczać się w głąb naszego kraju, przemierzałem niezbadane ziemie i zaglądałem w głębokie piaski, służąc mu wiedzą, radą i oparciem. Na kilka miesięcy porzuciłem wygody naszego domu, by pozwolić słońcu władać moim życiem i wyznaczyć jego rytm.
Wędrowaliśmy ścieżkami minionych zdarzeń, spoglądaliśmy w relikty życia skryte w głębinach egipskich ziem - grobowce i zapomniane resztki cywilizacji, tajemnice strzeżone pilnie przez bogów i demonów, zaklęte w szyfrach, liczbach i hieroglifach. Chłonąłem je całym sobą, każdą cząstkę analizując dokładnie, bowiem od moich wyroków zależało nasze życie.
Zapomniałem na jakiś czas o politycznych zawirowaniach nawiedzających naszą rodzinę, przyjąłem horyzont szerszy od intryg i dworskich zabaw, zaciekle poszukując znaków pozostawionych przez przodków, artefaktów mówiących o potędze - byłem gotowy eksplorować nieugięcie, by przynieść nazwisku chlubę i z pomocą znalezisk wynieść je na piedestał.
Gdy nastała zima, a temperatury spadły, wyziębiając ciało i poszerzając granicę ludzkiego błędu, zrozumiałem, że nocne koszmary nie dotyczyły mnie - bóg śmierci nie upominał się o życie mojego syna.
Gdy Istet rodziła trzecie dziecko, a Kair świętował hucznie i radośnie, błogosławiąc niezachodzące słońce - Ozyrys nie stawał się sędzią mojego żywota.
Kiedy czerwień osuniętych piasków żarłocznie otuliła ciało mojego brata, zaklęta w mechanizmie starożytnej szkatuły klątwa wpłynęła w jego żyły i odebrała zmysły, a ja nie wyciągnąłem ręki mającej wydostać go z przepaści - nie moje serce miała pożreć Ammit.
Niszczyciel grzesznych dusz mógł jednak zaspokoić się do syta - serce najstarszego syna rodu Shafiq pełne było grzechu i pychy, buty i nieodpowiedzialności, zawodu i nieprawości.
Gdy spoglądałem w jego oczy, w rozpaczy brutalnego pożegnania czułem na własnych ramionach dotyk bogów, zapewniający mnie o dobroci tego czynu.
Czułem go po raz ostatni, bowiem obrazy krwawego Nilu miały nawiedzać mnie już po kres mych dni.
Burzliwy czas nowej rzeczywistości powitał mnie po powrocie w rodzinne strony; u boku Istet dwójka mych synów witała swoją siostrę, a ja, choć pełen winienem być radości, nie potrafiłem wykrzesać uśmiechu.
Zaginięcie mojego brata pogrążyło ojca w zadumie, choć w ciemnych tęczówkach doszukiwałem się dziwnego przebłysku, jakoby jego zniknięcie wpisywało się w plan stworzony dawno temu. Przejmując dotychczasowe obowiązki najstarszego nie czułem jednak dumy. Nie czułem chwały godnej dziedzica Egiptu - a więc w modłach błagałem o nią, wśród cichych płomieni świątyni, wśród dziesiątek boskich oczu zwróconych w moją stronę.
Zamilkłem - tak w życiu, jak i własnym małżeństwie i arystokratycznej społeczności, wytchnienie odnajdując jedynie w księgach i hieroglifach, ciągach liczb i wykresach finansowych; ogłuchłem, oślepłem, straciłem czucie i odrętwiałem, jakbym już za życia spoczął w chłodnym sarkofagu.
W własnej ślepocie nie dostrzegłem przechylonej szali; równowaga Maat została zachwiana, a winowajcą byłem ja, z przegniłą duszą i ciszą na ustach, z cynizmem i impertynenckim przekonaniem o własnej nieomylności. Szukając odpowiedzi u bogów, grzebiąc w czeluściach klątw i rytuałów, nie mogłem być przygotowany na coś tak prozaicznie okrutnego.
Egipska pszczoła miodna mogła być wysłannicą samego Seta lub, o ironio, piastowała wolę lwiego boga, Maahesa, żądnego sprawiedliwości na padole śmiertelników; jej żądło łagodnie wbiło się w aksamit śniadej skóry szyi, by rozpuścić truciznę, odebrać oddech, zatrzymać serce - Istet umierała długo i drastycznie, w moich ramionach, w mojej absurdalnej niemocy, której nie mogłem przezwyciężyć, jedynie poddać się wieczności życia w grzechu.
Skostniała rzeczywistość zalegała w płucach jak wieczny kurz, odbierała zmysły i wprowadzała odrętwienie; przewrót w mojej rodzinie był kolejną, krwawą plamą, pozbawiając życia mojego wuja, a memu ojcu oddając nestorskie berło i władzę nad Egiptem i angielską odnogą Shafiqów. Jako najstarszy dbałem o naszą rodzinę w ojcowskiej krainie, korespondując z Zechariahem, który dbał o naszą spuściznę na ziemiach angielskich. Stałem się prawą ręką ojca, opiekę nad dziećmi powierzając guwernantkom i mamkom. Widmo dalekich wypraw tkwiło uśpione pod ziemią, tuż przy ciele zmarłego brata, którego cały ród uznał za zaginionego i nigdy nieodnalezionego; nie powróciłem na pustynię, nie przemierzałem krain i tuneli, nie odkrywałem nic ponad tajemnice zapisane na starych rycinach i zakurzonych papirusach. Pochylałem się nad numerologią dawnych wierzeń i runistyką naszych przodków. Nocą wertowałem księgi opisujące żywoty istot demonicznych, wypowiadałem odrętwiałym językiem czarnomagiczne inkantacje, by o świcie znów zasiąść do niezbędnych listów, dokumentów i weksli opatrzonych pieczęcią banku Gringotta.
Nieunikniona perspektywa wyjazdu do Anglii nawiedzała moje myśli, które starałem się oszukiwać modłami do bogini Sekhmet, w lwiej postaci uosabiając mą żonę, której grobowiec zapieczętowano świętym kamieniem. Spoglądałem na rosnących synów, z pewnej odległości i z pewną obawą, analizując po raz kolejny - decyzje, wyjazdy, ich życie, jakby byli transakcją pomiędzy Kairem a Londynem, choć doskonale wiedziałem, że byli kimś znacznie więcej. W ich żyłach płynęła krew Faraonów, moc samego Ramzesa i potęga Kleopatry, mądrość Echnatona i miłosierdzie Nefertiti - z tym świętym przekonaniem nakazałem w końcu spakować kufry - i wypłynęliśmy, w wody dalekie i nieprzyjazne, dobijając do zimnych wybrzeży Anglii i nowych możliwości.
Nie było w Egipcie kobiety, która mogłaby mej córce przekazać mądrość Istet; nie było chwili, w której jej widok nie byłby bolesnym haustem jaskrawych wspomnień. Ukazanie dzieciom Anglii i rozległego horyzontu innego świata miało być ukoronowaniem starań mojego ojca, zrozumieniem dla misji, jaką pełnił Zechariah, w końcu powodem, dla którego postanowiłem osobiście zająć się sprawą naszej rodziny w banku Gringotta.
Statystyki | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 19 | +4 (różdżka) |
Uroki: | 0 | 0 |
Czarna magia: | 7 | +1 (różdżka) |
Uzdrawianie: | 0 | 0 |
Transmutacja: | 0 | 0 |
Alchemia: | 0 | 0 |
Sprawność: | 7 | 0 |
Zwinność: | 7 | 0 |
Reszta: 0 |
Biegłości | ||
Język | Wartość | Wydane punkty |
arabski | II | 0 |
angielski | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Geomancja | I | 2 |
Historia Magii | I | 2 |
Kłamstwo | II | 10 |
Numerologia | II | 10 |
Perswazja | I | 2 |
Starożytne Runy | III | 25 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Ekonomia | I | 5 |
Wytrzymałość Psychiczna | I | 5 |
Savoir-vivre | II | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | - | - |
Rozpoznawalność | I | - |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Pływanie | I | 0.5 |
Szermierka | I | 0.5 |
Latanie dywanem | I | 0.5 |
Jeździectwo | I | 0.5 |
Biegłości pozostałe | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | - |
Reszta: 6 |
and if you do not have a name, you have nothing
Ostatnio zmieniony przez Maahes Shafiq dnia 16.07.23 9:36, w całości zmieniany 2 razy
Witamy wśród Morsów
twoja karta została zaakceptowana- znajdź towarzystwo •
- wylosuj komponenty •
- załóż domek
- mapa forum •
- pogotowie graficzne i kody •
- ekipa forum
Kartę sprawdzał: Tristan Rosier
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 24.11.23 21:11, w całości zmieniany 2 razy
[01.08.23] Lipiec/sierpień
[20.12.23] Sierpień-listopad
[19.12.23] Wsiąkiewka (lipiec-sierpień); +1 PB
[11.12.23] Zdobycie Osiągnięcia: Na głowie kwietny ma wianek; +30 PD
[19.12.23] Wsiąkiewka (lipiec-sierpień); +60 PD