Sypialnia Igora
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sypialnia Igora
Gotycki przepych wystroju na pierwszy rzut oka zdaje się osaczający, ale przez większość czasu zanurzony jest w mroku lichego światła świec i starego żyrandola. Ciemne ściany i wysoki sufit okazjonalnie wybijają się w przebłysku dnia wyzierającym zza ogromnych okiennic; te bowiem zakrywają zwykle długie zasłony z grubego zamszu. Wiktoriańskie meble tłoczą się w całkiem przestrzennym pokoiku, do którego wejścia strzegą masywne drzwi z ciemnego drewna. Skrzypiący parkiet ugina się pod ciężarem wyposażenia i stanowczym krokiem; miękki materac łóżka również wymownie trzeszczy starością, choć bynajmniej nie powinien. Pościel zazwyczaj piętrzy się w nieładzie, książki na skromnej półeczce leżą w chaosie, palenisko gromadzi popioły po wszystkim, co zdołał strawić ogień. W kącie stoi pokaźna komoda, a w jej szufladach - między zwykłymi koszulami i sparowanymi skarpetkami - chowają się wszystkie sekretne przedmioty, i pewnie też pół litra na czarną godzinę. W powietrzu unosi się zapach spalanego drewna i tytoniu, świeżego prania i męskiej obecności.
Trzepot skrzydeł i delikatne stukanie dziobu w zaparowaną przez wilgoć szybę było zwiastunem zbliżających się wieści. Zwykle ciekawych, bowiem raczej nie otrzymywała listów błahych, pogaduszek o niczym, zaproszeń na spotkania przy herbatce. Na palcach jednej ręki była w stanie wyliczyć osoby, którym zdarzało się pisać do niej częściej i którym zwyczajnie wypadało wplatać w nich prywatność. Do tej grupy przede wszystkim zaliczał się jej brat, ale jego sowę znała nad wyraz dobrze i nie spodziewała się od niego wieści w najbliższym czasie. Ptak przysiadający na jej parapecie był jej całkowicie obcy, a to wzbudziło w niej jeszcze większe zainteresowanie. Bez pośpiechu, nie dając się ponieść wielkim emocjom, sięgnęła po zdobiony inicjałem pergamin i przejechała wzrokiem po nakreślonych słowach.
Antonia nie była uzdrowicielem. Znała się na anatomii zdecydowanie bardziej niż przeciętny czarodziej, ale od dłuższego czasu nie rozwijała się w magii uzdrawiania. Nie lubiła znajdować się w sytuacjach, w których nie mogła być pewna własnych umiejętności, a tego właśnie oczekiwała od niej Pani Macnair. Dość opacznie jej umysł zrozumiał, że chodzi o uzdrowienie dziecka, bowiem czarownica w swym liście wspomniała, że urazu doznał jej syn. Patrząc na kobietę trudno było uwierzyć, że ta ze swym wyglądem może być matką, a co dopiero matką dorosłego człowieka. Borgin nigdy nie leczyła dzieci, nie do końca wiedziała czy z braku odwagi czy raczej z braku chęci. Te były głośne, narzekające, bolało ich nawet oddychanie, a tego brunetka zwyczajnie nie mogła znieść. Nakładane sobie jednak standardy nie pozwalały na odmowę. Jakby to o niej świadczyło? Z drugiej strony dozgonna wdzięczność Iriny mogła okazać się przydatna w najbliższym czasie. Przez chwilę kalkulowała czy gra jest warta stawki i czy nadszarpnięte przez prawdopodobnie cierpiące dziecko nerwy uda się szybko ukoić. Finalnie sięgnęła po pióro i nakreśliła kilka słów mających dać kobiecie jasny przekaz.
Podróż do Suffolk zajęła jej dosłownie chwilę. Mrugnięcie okiem. Podejrzewała, że nawet Vermeer nie zdążył dotrzeć z wiadomością. Ktoś skierował ją do odpowiedniego pokoju, a ona odetchnęła głęboko tylko lekko zaniepokojona tym, że zza drzwi nie słychać żadnych krzyków. Może już po wszystkim? Może rana okazała się być śmiertelna? Jakie było jej zdziwienie, gdy prędko okazało się, że dziecko wcale dzieckiem nie jest, a rosłym mężczyzną w wyraźnym otępieniu. Skinęła mu również głową w odpowiedzi i podeszła bliżej. Chłodną dłonią pozwoliła sobie dotknąć jego czoła i karku podejrzewając, że ciało smaga gorączka – zwykle był to dobry znak. Świadczyła o tym, że organizm próbuje walczyć z infekcją, ale w tym przypadku była jak alarm. - Pugno febris – rzuciła chcąc obniżyć nazbyt wysoką temperaturę ciała chłopaka. Zaklęcie się powiodło więc wzrokiem od razu powędrowała ku przesłonionej częściowo ranie. – Zaboli – ostrzegła i zgrabnym ruchem różdżki przecięła materiał koszuli. Zniknęła na chwile za uchylonymi drzwiami łazienki by obmyć dłonie pod chłodnym strumieniem, a kiedy wróciła czujnym okiem przyjrzała się urazowi. Faktycznie była to wina rozszczepienia i faktycznie staw został mocno uszkodzony. Z jednym się nie pomyliła – było tu dużo cierpienia. – Zajmę się tym, ale musisz delikatnie przechylić się na bok. Pomogę ci. – odparła mając nadzieje, że rzucony czar zaczął już działać i mężczyzna rozumie czego ta od niego wymaga. Jedną dłoń położyła mu delikatnie na ramieniu, a drugą ułożyła na plecach asekuracyjnie. Niewiele jednak mogła mu w tym pomóc patrząc na jego gabaryty, ale małe kłamstwo jeszcze nikogo nie zabiło. Kiedy mężczyźnie udało się przekręcić na bok, a ona mogła zobaczyć ranę w całej okazałości sięgnęła po leżący na komodzie ręcznik i podłożyła go pod obolałą rękę tak aby stanowił jakąkolwiek asekurację. - Subsisto dolorem – rzuciła zaklęcie przeciwbólowe. – Powiedz, kiedy zacznie działać. Kiedy poczujesz ulgę. – dodała. Nie pytała dlaczego, jak, po co. To nie była sprawa, którą mogła się interesować.
rzuty kością
Pugno febris - udane
Subsisto dolorem - połowicznie udane.
Antonia nie była uzdrowicielem. Znała się na anatomii zdecydowanie bardziej niż przeciętny czarodziej, ale od dłuższego czasu nie rozwijała się w magii uzdrawiania. Nie lubiła znajdować się w sytuacjach, w których nie mogła być pewna własnych umiejętności, a tego właśnie oczekiwała od niej Pani Macnair. Dość opacznie jej umysł zrozumiał, że chodzi o uzdrowienie dziecka, bowiem czarownica w swym liście wspomniała, że urazu doznał jej syn. Patrząc na kobietę trudno było uwierzyć, że ta ze swym wyglądem może być matką, a co dopiero matką dorosłego człowieka. Borgin nigdy nie leczyła dzieci, nie do końca wiedziała czy z braku odwagi czy raczej z braku chęci. Te były głośne, narzekające, bolało ich nawet oddychanie, a tego brunetka zwyczajnie nie mogła znieść. Nakładane sobie jednak standardy nie pozwalały na odmowę. Jakby to o niej świadczyło? Z drugiej strony dozgonna wdzięczność Iriny mogła okazać się przydatna w najbliższym czasie. Przez chwilę kalkulowała czy gra jest warta stawki i czy nadszarpnięte przez prawdopodobnie cierpiące dziecko nerwy uda się szybko ukoić. Finalnie sięgnęła po pióro i nakreśliła kilka słów mających dać kobiecie jasny przekaz.
Podróż do Suffolk zajęła jej dosłownie chwilę. Mrugnięcie okiem. Podejrzewała, że nawet Vermeer nie zdążył dotrzeć z wiadomością. Ktoś skierował ją do odpowiedniego pokoju, a ona odetchnęła głęboko tylko lekko zaniepokojona tym, że zza drzwi nie słychać żadnych krzyków. Może już po wszystkim? Może rana okazała się być śmiertelna? Jakie było jej zdziwienie, gdy prędko okazało się, że dziecko wcale dzieckiem nie jest, a rosłym mężczyzną w wyraźnym otępieniu. Skinęła mu również głową w odpowiedzi i podeszła bliżej. Chłodną dłonią pozwoliła sobie dotknąć jego czoła i karku podejrzewając, że ciało smaga gorączka – zwykle był to dobry znak. Świadczyła o tym, że organizm próbuje walczyć z infekcją, ale w tym przypadku była jak alarm. - Pugno febris – rzuciła chcąc obniżyć nazbyt wysoką temperaturę ciała chłopaka. Zaklęcie się powiodło więc wzrokiem od razu powędrowała ku przesłonionej częściowo ranie. – Zaboli – ostrzegła i zgrabnym ruchem różdżki przecięła materiał koszuli. Zniknęła na chwile za uchylonymi drzwiami łazienki by obmyć dłonie pod chłodnym strumieniem, a kiedy wróciła czujnym okiem przyjrzała się urazowi. Faktycznie była to wina rozszczepienia i faktycznie staw został mocno uszkodzony. Z jednym się nie pomyliła – było tu dużo cierpienia. – Zajmę się tym, ale musisz delikatnie przechylić się na bok. Pomogę ci. – odparła mając nadzieje, że rzucony czar zaczął już działać i mężczyzna rozumie czego ta od niego wymaga. Jedną dłoń położyła mu delikatnie na ramieniu, a drugą ułożyła na plecach asekuracyjnie. Niewiele jednak mogła mu w tym pomóc patrząc na jego gabaryty, ale małe kłamstwo jeszcze nikogo nie zabiło. Kiedy mężczyźnie udało się przekręcić na bok, a ona mogła zobaczyć ranę w całej okazałości sięgnęła po leżący na komodzie ręcznik i podłożyła go pod obolałą rękę tak aby stanowił jakąkolwiek asekurację. - Subsisto dolorem – rzuciła zaklęcie przeciwbólowe. – Powiedz, kiedy zacznie działać. Kiedy poczujesz ulgę. – dodała. Nie pytała dlaczego, jak, po co. To nie była sprawa, którą mogła się interesować.
rzuty kością
Pugno febris - udane
Subsisto dolorem - połowicznie udane.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Majak niósł się echem przenikliwego bólu, o którego obecności zdążył zapomnieć już dawno; gorączka pulsowała w skroniach, wzdłuż pleców raz po raz przebiegał go jednak parszywy dreszcz zimna. W kartach przeszłości zapisane miał brutalne walki za parę zaplutych knutów, choć ich historia sięgała przecież w czasy dawne, pozostawione już za plecami; w tamtym właśnie zwarciu, jednym czy drugim, gdy przeciwnik życzył sobie ukatrupić go na miejscu, po raz ostatni gasł powoli w przejmującym poharataniu ciała i duszy, do podobnych ekscesów nie wróciwszy już później nigdy więcej. Leciwa sprzeczka w angielskiej spelunie z byle pijaczyną nie mogła równać się z krwawymi starciami; ich świadectwo mogła dojrzeć już zaraz, rozpiąwszy materiał przyległej do rany koszuli, gdyby tylko skupienie spoczęło na pomniejszych bliznach rozsianych wzdłuż całej klatki piersiowej.
Jak zwykle, pozór przegrać miał z rzeczywistością, bo nawet on — spreparowany na potrzeby Brytyjczyków panicz-elegant — był kiedyś kimś innym, niż podpowiadałby uwiąz krawata.
Nie patrzył w oczy wezwanej uzdrowicielce, ani nie szukał w nich niemego pokrzepienia; w podświadomości gdzieś przebijały się jeszcze niechlubne słowa Elviry, tej fatalnej zwiastunki pecha, którym naznaczyła dziś trakty jego niepowodzeń. I wtedy, na samo wspomnienie jej lekkomyślnej, nieznoszącej krytyki postawy, mimowolnie zmarszczył brwi w wrogim ułożeniu; i wtedy, na samo wspomnienie jego dzisiejszej uprzejmości i jej późniejszych konsekwencji, zacisnął mocniej zęby, kant żuchwy kierując w stronę zupełnie przeciwnego rogu pokoju. Migawki podjętych tam decyzji, szczególnie tej jednej, w imię której siłę skierował względem niewinnej, starszej kobiety, nawiedzać go miały jeszcze przez jakiś czas, trącając nawet brzmieniem swoistego poczucia winy, by wreszcie pozbył się tego wrażenia na rzecz iście zbawczej ignorancji; tak z wolna tracić miał te pierwiastki człowieczeństwa, smakując coraz to kolejnych świadectw grzechu, coraz to kolejnych słodyczy okrucieństwa, którego się dotąd wyrzekał.
Może tak miało być?
— Tylko powoli — poprosił na jej polecenie, możliwie uparcie spiąwszy wszystkie mięśnie, byleby tylko przewrócić ciało na inny bok; westchnął głęboko, zdrową ręką sięgając do komódki, skąd — dość niezgrabnie, może nawet pokracznie — wyciągnął papierosa. Nie zwlekając zbyt długo, odpalił jego końcówkę od pobliskiej, żarzącej się jasno świecy, już zaraz w wrażeniu bezsilności wciskając go pomiędzy wargi. — Jest trochę lepiej — zakomunikował w cichej odpowiedzi na jej prośbę, w końcu zerkając na nią nieco wyczekująco. Bo jedno pytanie nurtowało go bardziej od pozostałych, więc po chwili namysłu — i wymownej mimice, bo wykonany przypadkiem ruch okazał się nadto gwałtowny — wydusił z siebie kilka suchych słów:
— Dziękuję, że pani przyjechała — tu przerwał, jakby sfatygowany wyznaniem tak banalnego przekazu; kontynuował wkrótce, strzepnąwszy popiół z fajki do pobliskiej filiżanki po kawie. — Czy ja... odzyskam pełną sprawność?
Jak zwykle, pozór przegrać miał z rzeczywistością, bo nawet on — spreparowany na potrzeby Brytyjczyków panicz-elegant — był kiedyś kimś innym, niż podpowiadałby uwiąz krawata.
Nie patrzył w oczy wezwanej uzdrowicielce, ani nie szukał w nich niemego pokrzepienia; w podświadomości gdzieś przebijały się jeszcze niechlubne słowa Elviry, tej fatalnej zwiastunki pecha, którym naznaczyła dziś trakty jego niepowodzeń. I wtedy, na samo wspomnienie jej lekkomyślnej, nieznoszącej krytyki postawy, mimowolnie zmarszczył brwi w wrogim ułożeniu; i wtedy, na samo wspomnienie jego dzisiejszej uprzejmości i jej późniejszych konsekwencji, zacisnął mocniej zęby, kant żuchwy kierując w stronę zupełnie przeciwnego rogu pokoju. Migawki podjętych tam decyzji, szczególnie tej jednej, w imię której siłę skierował względem niewinnej, starszej kobiety, nawiedzać go miały jeszcze przez jakiś czas, trącając nawet brzmieniem swoistego poczucia winy, by wreszcie pozbył się tego wrażenia na rzecz iście zbawczej ignorancji; tak z wolna tracić miał te pierwiastki człowieczeństwa, smakując coraz to kolejnych świadectw grzechu, coraz to kolejnych słodyczy okrucieństwa, którego się dotąd wyrzekał.
Może tak miało być?
— Tylko powoli — poprosił na jej polecenie, możliwie uparcie spiąwszy wszystkie mięśnie, byleby tylko przewrócić ciało na inny bok; westchnął głęboko, zdrową ręką sięgając do komódki, skąd — dość niezgrabnie, może nawet pokracznie — wyciągnął papierosa. Nie zwlekając zbyt długo, odpalił jego końcówkę od pobliskiej, żarzącej się jasno świecy, już zaraz w wrażeniu bezsilności wciskając go pomiędzy wargi. — Jest trochę lepiej — zakomunikował w cichej odpowiedzi na jej prośbę, w końcu zerkając na nią nieco wyczekująco. Bo jedno pytanie nurtowało go bardziej od pozostałych, więc po chwili namysłu — i wymownej mimice, bo wykonany przypadkiem ruch okazał się nadto gwałtowny — wydusił z siebie kilka suchych słów:
— Dziękuję, że pani przyjechała — tu przerwał, jakby sfatygowany wyznaniem tak banalnego przekazu; kontynuował wkrótce, strzepnąwszy popiół z fajki do pobliskiej filiżanki po kawie. — Czy ja... odzyskam pełną sprawność?
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Rozszczepienie zawsze wiązało się z pośpiechem, desperacją, ucieczką przed nieuniknionym dotykiem śmierci. Ona sama nigdy tego nie przeżyła – dzięki ślepemu szczęściu, a nie z braku groźnych sytuacji. Rany, jakie pozostawiało, były koszmarne, często śmiertelne, a rozszczepiony czarodziej mógł zostać dosłownie rozsiany po świecie, jego ciało porozrywane na kawałki. Ci, którzy przetrwali, stawali przed długą, wyczerpującą rekonwalescencją, skazani na bolesne leczenie i nieustępliwą dyscyplinę w stosowaniu się do zaleceń. Magia stwarzała iluzję zdrowia, otumaniała na chwilę, pozwalała poczuć się nietkniętym – fałszywy blask, złudzenie odzyskanej siły. To jednak tylko miraż. Wystarczył jeden fałszywy ruch albo zaniedbanie przy eliksirach, by wszystko posypało się na nowo. Nie wiedziała, czy on to rozumiał, i choć powinna zapytać, zamilkła. Przecież nie była uzdrowicielem.
Rana wyglądała źle – miał szczęście, że skończyło się tylko na tym, miał szczęście, że w ogóle wrócił do domu. Ona, wieczna mistrzyni czarnych scenariuszy, widziała ich w myślach aż nadto. – To ręka wiodąca? – zapytała, obserwując, jak mężczyzna powoli obraca się na bok, odsłaniając rany. Jej spojrzenie zatrzymało się na żarzącym się papierosie, a kącik ust uniósł się w cieniu ironicznego uśmiechu. – Gdybyś mógł zobaczyć się w lustrze ten papieros już by tak nie smakował. – rzuciła, pozbywając się wszelkich zaimków. Miała swoje zasady, a jedna z nich mówiła, że w określonych sytuacjach pewne granice po prostu przestają istnieć. Ta chwila była jedną z nich.
Poszarpane krawędzie rany, otoczone siniakami, które ciemniały z każdą chwilą. Obserwowała go uważnie, analizując każdy drobny szczegół – wiedziała, jak takie rany potrafią się goić, ale też jak szybko mogą zacząć ropieć, jeśli zaniedbać je choćby przez chwilę. Skinęła głową, gdy wspomniał o różnicach, jakie odczuwał w stawie; dla niej to był jasny znak, że może przejść do działania. Unosząc różdżkę, wypowiedziała inkantację – Arcorecte maxima – precyzyjnie kierując zaklęcie na uszkodzony staw. Wiedziała, że będą potrzebować więcej niż jednego zaklęcia, aby przywrócić pełną sprawność stawu, ale pierwsze efekty miały pojawić się już wkrótce. – Antonia – przedstawiła się krótko, kiedy zwrócił się do niej na „pani”. Uznała, że przynajmniej powinien znać imię osoby, która teraz przykłada różdżkę do jego łokcia. Unosząc oręż ponownie, rzuciła kolejne zaklęcie – Episkey maxima – w nadziei, że odpowiedni efekt pojawi się wkrótce. Wiedziała, że mogą potrzebować więcej podobnych czarów, lecz musieli działać stopniowo. Krwiaki musiały mieć czas na wchłonięcie, a rana pozostać czysta, by uniknąć zakażenia. Podejrzewała, że już same zaklęcia były mocno odczuwalne dla mężczyzny, ale ten zdawał się dobrze tolerować dyskomfort.
– Zależy – odezwała się po chwili ciszy, gdy zapytał, czy kiedykolwiek odzyska pełną sprawność. – To nie jest zwykłe rozcięcie, więc i proces leczenia będzie bardziej wymagający. Kluczowe będzie ścisłe stosowanie się do zaleceń; zaniedbanie któregoś z nich może przekreślić twoją szansę na pełną sprawność. Nawet po zabliźnieniu uraz może czasem dawać o sobie znać, ale jeśli będziesz dbał o siebie, powinniśmy mieć szansę na szczęśliwe zakończenie – dodała, zatrzymując wzrok na jego twarzy, szukając oznak zrozumienia.
Potrzebowali chwili, by sprawdzić, jak dalece zaklęcia zdołają przywrócić tkanki do ich pierwotnej formy.
rzuty
Rana wyglądała źle – miał szczęście, że skończyło się tylko na tym, miał szczęście, że w ogóle wrócił do domu. Ona, wieczna mistrzyni czarnych scenariuszy, widziała ich w myślach aż nadto. – To ręka wiodąca? – zapytała, obserwując, jak mężczyzna powoli obraca się na bok, odsłaniając rany. Jej spojrzenie zatrzymało się na żarzącym się papierosie, a kącik ust uniósł się w cieniu ironicznego uśmiechu. – Gdybyś mógł zobaczyć się w lustrze ten papieros już by tak nie smakował. – rzuciła, pozbywając się wszelkich zaimków. Miała swoje zasady, a jedna z nich mówiła, że w określonych sytuacjach pewne granice po prostu przestają istnieć. Ta chwila była jedną z nich.
Poszarpane krawędzie rany, otoczone siniakami, które ciemniały z każdą chwilą. Obserwowała go uważnie, analizując każdy drobny szczegół – wiedziała, jak takie rany potrafią się goić, ale też jak szybko mogą zacząć ropieć, jeśli zaniedbać je choćby przez chwilę. Skinęła głową, gdy wspomniał o różnicach, jakie odczuwał w stawie; dla niej to był jasny znak, że może przejść do działania. Unosząc różdżkę, wypowiedziała inkantację – Arcorecte maxima – precyzyjnie kierując zaklęcie na uszkodzony staw. Wiedziała, że będą potrzebować więcej niż jednego zaklęcia, aby przywrócić pełną sprawność stawu, ale pierwsze efekty miały pojawić się już wkrótce. – Antonia – przedstawiła się krótko, kiedy zwrócił się do niej na „pani”. Uznała, że przynajmniej powinien znać imię osoby, która teraz przykłada różdżkę do jego łokcia. Unosząc oręż ponownie, rzuciła kolejne zaklęcie – Episkey maxima – w nadziei, że odpowiedni efekt pojawi się wkrótce. Wiedziała, że mogą potrzebować więcej podobnych czarów, lecz musieli działać stopniowo. Krwiaki musiały mieć czas na wchłonięcie, a rana pozostać czysta, by uniknąć zakażenia. Podejrzewała, że już same zaklęcia były mocno odczuwalne dla mężczyzny, ale ten zdawał się dobrze tolerować dyskomfort.
– Zależy – odezwała się po chwili ciszy, gdy zapytał, czy kiedykolwiek odzyska pełną sprawność. – To nie jest zwykłe rozcięcie, więc i proces leczenia będzie bardziej wymagający. Kluczowe będzie ścisłe stosowanie się do zaleceń; zaniedbanie któregoś z nich może przekreślić twoją szansę na pełną sprawność. Nawet po zabliźnieniu uraz może czasem dawać o sobie znać, ale jeśli będziesz dbał o siebie, powinniśmy mieć szansę na szczęśliwe zakończenie – dodała, zatrzymując wzrok na jego twarzy, szukając oznak zrozumienia.
Potrzebowali chwili, by sprawdzić, jak dalece zaklęcia zdołają przywrócić tkanki do ich pierwotnej formy.
rzuty
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W oczach zbladła raptownie dzierżona przedtem iskra, naznaczając wzrok mleczną mgłą niewyraźnego wzroku; czoło wciąż wydawało się ciepłe, choć gorączka nie trawiła już alarmująco jego ciała — być może pozostałości maligny miały dawać się we znaki jeszcze przez jakiś czas, a być może jednak magia niedostatecznie zdolna była tuszować i te najmniejsze dolegliwości. Teraz zdawał się wciąż nie pojmować rangi swojego osobniczego szczęścia — a to zwykło sprzyjać mu wyjątkowo często, żartobliwie niekiedy opuszczając go w formule zalotnych zaledwie muśnięć, by zaraz wrócić dawnym torem na szlak zwyczajowej pomyślności. To, że ręka ucierpiała, i tak zdawało się błahe względem innych prawdopodobnych scenariuszy; póki co nie podejrzewał nawet, że rozszczepienie mogło okazać się jeszcze dotkliwsze, że zamiast ręki i stawu, nieudana teleportacja mogła przepołowić jego tors, głowę, twarz... Wymieniać dałoby się dalej, ale zmagając się z bolesnym otępieniem, nie myślał i nie zamierzał rozmyślać za dużo. Dopiero jutro, może pojutrze, dotrze do niego wyobrażenie szczęścia w nieszczęściu; dopiero jutro, a może i za trzy dni, wydusi z siebie tych parę spisanych leciwie słów, kumulując je w troskliwym liście posłanym pozostawionej samej sobie Elvirze; dopiero jutro, albo za tygodni kilka, ruch prawą ręką przestanie oznajmiać o rwącym, przenikliwym odczuciu, biegnącym wzdłuż gojącej się z wolna rany. Rany, która wyglądała gorzej, niż mógłby to sobie wyobrażać, ale ona na szczęście nie zdradziła tego w żaden sposób — ani spojrzeniem, ani mimiką, ani słowem.
— Tak, niestety — potwierdził jej podejrzenia, wraz z krótkim i łapczywym wdechem, wkrótce też wydłużającym się wypuszczeniem dymu; spojrzał na nią przelotnie, nie przyglądając się z uwagą, bo ostrość jego wizji daleka była idealnej, a potem wymownie wwiercił niedopałek w pobliską, osmoloną popielnicę, która majaczyła gdzieś na wyciągnięcie zdrowej ręki. — Jest aż tak źle? — dopytał na jej uwagę, nieznacznie przechylając głowę, a potem krańcem oka śledząc bieg rozszczepionej skóry; krew, rozerwane mięśnie czy kryjąca się pod skórą warstwa tłuszczu nie robiły na nim większego wrażenia, bo tych naoglądał się już w wystarczającej ilości w trakcie sekcji porozcinanych wzdłuż truposzy. Rozumiał tez, że rozległe nacięcie mogło paskudzić się w swoim gojeniu i tutaj wiele zależeć miało właśnie od niego; niekiedy z pozoru nieistotne niuanse mogły zadecydować o tym, jak szybko zabliźni się uraz tego rodzaju, ale dopiero najbliższe dni, może i miesiące, miały dać w tej kwestii jakieś konkretne rozjaśnienie. Skupienie prędko więc zabrał z kontuzji, chętniej przenosząc na spięcie kończyn; wyeliminowany tylko częściowo ból i tak zaatakował przy każdym z jej precyzyjnych inkantacji, wydusiwszy spomiędzy ust coś na wzór westchnienia, a może zrezygnowanego syku.
Ale jej imię chwilowo przyswoił bez problemu, za stosowny uznając bodaj krótki komunikat, w którym artykułował cicho swoje imię:
— Igor — skinął porozumiewawczo głową, a potem oparł ją w zmęczeniu na miękkości jasnej poduszki, w geście dość zrezygnowanym, owianym marazmem; gdy targała nim choroba, nie był sobą, zalegając w odmętach bezsilności, której szczerze nie znosił najbardziej. Tak więc choć doceniał teraz jej troskę, skuteczność zaklęć, świadomość podejmowanych ruchów i chęć pomocy, wyczekiwał tylko momentu, w którym pozostanie sam, a nikt nie będzie mógł spreparować świadectw jego żałosnej niemocy. Czuł się źle i wolałby, żeby nikt nie oglądał go w obliczu podobnych porażek; czuł się źle i po cichu radowała go myśl, że pochylająca się nad nim uzdrowicielka nie była jednak porywczą blondynką o nazwisku Multon.
— Jakich zaleceń? — dodał jeszcze, spoglądając na nią niepewnie; i teraz dopiero wizja stała się wyraźniejsza, rysując przed nim kobietę poważną, stateczną, profesjonalną; była tym wszystkim, czego Elvira nigdy nie potrafiła ujarzmić, nawet jeśli doświadczenie obydwu nie było tożsame.
A może myślał tak, bo kierowała nim nienormalna złość?
A może niesłusznie winił ją za przebieg całego zdarzenia?
Już zaraz wszelkie wątpliwości rozwiał niechciany, przeszywający ból, biegnący wzdłuż pokiereszowanego ramienia. To, czym ją teraz niemo obarczał, należało jej się.
— Tak, niestety — potwierdził jej podejrzenia, wraz z krótkim i łapczywym wdechem, wkrótce też wydłużającym się wypuszczeniem dymu; spojrzał na nią przelotnie, nie przyglądając się z uwagą, bo ostrość jego wizji daleka była idealnej, a potem wymownie wwiercił niedopałek w pobliską, osmoloną popielnicę, która majaczyła gdzieś na wyciągnięcie zdrowej ręki. — Jest aż tak źle? — dopytał na jej uwagę, nieznacznie przechylając głowę, a potem krańcem oka śledząc bieg rozszczepionej skóry; krew, rozerwane mięśnie czy kryjąca się pod skórą warstwa tłuszczu nie robiły na nim większego wrażenia, bo tych naoglądał się już w wystarczającej ilości w trakcie sekcji porozcinanych wzdłuż truposzy. Rozumiał tez, że rozległe nacięcie mogło paskudzić się w swoim gojeniu i tutaj wiele zależeć miało właśnie od niego; niekiedy z pozoru nieistotne niuanse mogły zadecydować o tym, jak szybko zabliźni się uraz tego rodzaju, ale dopiero najbliższe dni, może i miesiące, miały dać w tej kwestii jakieś konkretne rozjaśnienie. Skupienie prędko więc zabrał z kontuzji, chętniej przenosząc na spięcie kończyn; wyeliminowany tylko częściowo ból i tak zaatakował przy każdym z jej precyzyjnych inkantacji, wydusiwszy spomiędzy ust coś na wzór westchnienia, a może zrezygnowanego syku.
Ale jej imię chwilowo przyswoił bez problemu, za stosowny uznając bodaj krótki komunikat, w którym artykułował cicho swoje imię:
— Igor — skinął porozumiewawczo głową, a potem oparł ją w zmęczeniu na miękkości jasnej poduszki, w geście dość zrezygnowanym, owianym marazmem; gdy targała nim choroba, nie był sobą, zalegając w odmętach bezsilności, której szczerze nie znosił najbardziej. Tak więc choć doceniał teraz jej troskę, skuteczność zaklęć, świadomość podejmowanych ruchów i chęć pomocy, wyczekiwał tylko momentu, w którym pozostanie sam, a nikt nie będzie mógł spreparować świadectw jego żałosnej niemocy. Czuł się źle i wolałby, żeby nikt nie oglądał go w obliczu podobnych porażek; czuł się źle i po cichu radowała go myśl, że pochylająca się nad nim uzdrowicielka nie była jednak porywczą blondynką o nazwisku Multon.
— Jakich zaleceń? — dodał jeszcze, spoglądając na nią niepewnie; i teraz dopiero wizja stała się wyraźniejsza, rysując przed nim kobietę poważną, stateczną, profesjonalną; była tym wszystkim, czego Elvira nigdy nie potrafiła ujarzmić, nawet jeśli doświadczenie obydwu nie było tożsame.
A może myślał tak, bo kierowała nim nienormalna złość?
A może niesłusznie winił ją za przebieg całego zdarzenia?
Już zaraz wszelkie wątpliwości rozwiał niechciany, przeszywający ból, biegnący wzdłuż pokiereszowanego ramienia. To, czym ją teraz niemo obarczał, należało jej się.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 2 z 2 • 1, 2
Sypialnia Igora
Szybka odpowiedź