Dach nad kamienicą
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Dach nad kamienicą
Na jednym w wielu dachów, znajdują się miękkie poduchy w kolorów tysiące. Jest to miejsce magiczne, bo też magiczne rzeczy się tam dzieją, a czarownice je przygotowały. Nigdy nie spadnie deszcz, bo chroni je zaklęcie. W ukryciu przed rodzinami, młodzieży oddają się na dachu londyńskich kamienic, najbardziej szalonej czynności: paleniu opium i rozprawianiu na temat nie-przyszłości.
Należało kiedyś wyjść z kryjówki, zatem to uczyniłam. Niczym wampir wyłoniłam się z ciemności Śmiertelnego Nokturnu, by następnie wpakować się w Błędnego Rycerza i zajechać do jednej z moich ulubionych miejscówek. Nie ma nic przyjemniejszego niż patrzenie w gwieździste niebo mając pod stopami niemalże cały świat. Leżeć na poduszkach i liczyć kolejne zaciągnięcia dymu w płuca. Kocham śmiechy rozbrzmiewające dookoła i brak deszczu. Albo kiedy krople po prostu omijają nasz dach. Miejsce pełne magii. Lubię magię, kiedy jest obok. Lubię się w niej zanurzać. Iść po schodach i otwierać luft, aby potem iść po chwiejących się dachówkach. Lubię opadać na kolorowe poduchy. Lubię się im przyglądać, kiedy rozweselamy się naszym proszkiem. Bo wtedy te wszystkie wzory zmieniają kształy. I lubię zapachy wdzierające się do naszych nozdrzy.
Kładę się zatem, poprawiam sukienkę, którą uszyła mi koleżanka z mieszkania wyżej. Ma niesamowity talent, którego nikt nie docenia. Żyje w biedzie i rozpaczy nad swoim życiem. Nad rzeczywistością, w której nie umie się odnaleźć. Ja też tak czasem robię, kiedy za bardzo się upiję. Na smutno. Merlin mnie tego nauczył.
Teraz się jednak szczerzę, bo z torebki wyciągam słoik kompociku. Z tęgoskóra żelaznozębego. Patrz i podziwiaj, potem możemy się napić i zapomnieć o swoich życiach.
//nie umiem zaczynać
Kładę się zatem, poprawiam sukienkę, którą uszyła mi koleżanka z mieszkania wyżej. Ma niesamowity talent, którego nikt nie docenia. Żyje w biedzie i rozpaczy nad swoim życiem. Nad rzeczywistością, w której nie umie się odnaleźć. Ja też tak czasem robię, kiedy za bardzo się upiję. Na smutno. Merlin mnie tego nauczył.
Teraz się jednak szczerzę, bo z torebki wyciągam słoik kompociku. Z tęgoskóra żelaznozębego. Patrz i podziwiaj, potem możemy się napić i zapomnieć o swoich życiach.
//nie umiem zaczynać
Gość
Gość
Zasmuciła mnie wiadomość, którą przekazała mi Linette. Dotąd żyłam w przekonaniu, że już zawsze będzie tak. Właśnie tak jak od roku. Będziemy szaleć, kupować nielegalny alkohol, tańczyć w burlesce, przebierać się i flirtować ze starymi dziadami, którzy sypną kaską i załatwią nam drinki. Miałyśmy bawić się tak już zawsze, ale Linette przypomniała mi o tym, że nie ma tyle lat co ja, a jej krew jest szlachetna. Mam kolejny powód, żeby nie słuchać już nigdy wytycznych spisanych na kartkach rodu Selwyn, już zabrali mi radość dzieciństwa, a teraz zabierają mi mą przyjaciółkę! Znaczy, nie Selwyny, bo Avery. Najgorsze jest to, że wspinając się teraz po drabince na dach przypomniałam sobie, że mój drogi kuzyn też wżenia się w tą rodzinę. Więc o co z nimi chodzi? Napłodzili dzieciaków w jednym wieku i wszystkich chcą pozbyć sie w jednym momencie? Czy Linette nie mogą oszczędzić? Przecież świetnie się razem bawiłyśmy. Z całego serca zaprzysięgłam, że nigdy nie odezwę się do nikogo, kto nazywa się Avery. To podstępny ród, a ich działania są mackowate. Nie znoszę macek! Złapałam ostatnią z belek drabinki i podciągnęłam się mocno. Wystawiam głowę i nie widzę Mili. Ale to nic dziwnego, zważywszy na ciemności, które ogarnęły dach. - Wcale cię nie widzę, Mika - poinformowałam moją nową bf, mając nadzieję, że i ona dziś nie powie mi, że wychodzi za Averego. Zaciskam usteczka, a ponieważ przypomniałam sobie co mówił mi kolega na koncercie aporpo wyzwolonych młodych kobiet i ich języka, dodaję przekleństwo: - Cholerka! - ale staję na dachu i biegnę po nim jakbym wcale nie bała się, że spadnę. Nie boję się, bo ciemno jest i zaraz dotrę do najbezpieczniejszego miejsca na ziemi: do kolorowych poduszek rozłożonych pod gołym niebem. Śmieję się w głos, przebieram nózkami i już jestem obok, bo rzuciłam się w miękką powierzchnię, która zamortyzowała mój upadek. Dobrze, że wiedziałam w która stronę się rzucić, bo Milka nie oświetliła jeszcze naszego małego gniazdka mogłabym się pomylić, wpaść na nią i pognieść jej sukienkę. Ja, jako młoda i wyzwolona kobieta, nosiłam spodnie. Jasne spodnie w dżinsowym stylu. To mój pierwszy dzień w nich, więc koniecznie muszę pannie Borgin opowiedzieć o nich wszystko. Całe szczęście, że jest noc, bo jakby ktoś mnie w nich zobaczył! Linette i tak miała niezadowoloną minę, kiedy mówiła mi o swoim narzeczeństwie i patrzyła na mój strój. - Dlaczego leżysz w ciemności, wstydzisz się czegoś?- pytam na wstępie i wyjmuję różdżkę, którą zapalam kolejne wirujące światełka. Będą nam one oświetlały otoczenie, a przy okazji są fantastyczne i wygladają jak małe gwiazdy, które spadły do nas z nieba. - Och Milka - wzdycham melodramatycznie, czego nauczyłam się od Bernadette, ona bardzo często wzdychała w taki sposób. Ciekawe czy dziś przyjdzie? Od tygodnia nie odpisuje na mój list! Moje wzdychanie było oczywiście zachętą do wypytania mnie o wszystko co mi leży na duszy. Nawet nie wiem od czego zacząć! Zasmucona dotykam kolan na których mam dżinsy i rozpromieniam się momentalnie: - Jak podoba ci się mój nowoczesny strój? To się nazywa być modernistką!
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Czasem tak bardzo się cieszę, że mam tak mało przyjaciół, którzy są szlachetni. Bo rozłąka z bratnią duszą czy z kimś, z kim dobrze się bawisz, może być druzgocąca. Odkąd wyszłam na świat nie lubię druzgotania, gdyż już wystarczająco mi się życie ułożyło pod górkę. Nie jestem leniwa, zawsze mierzę się z tymi górami i dolinami, które los mi rzucił pod nogi, ale czasem brakuje mi już sił. Dlatego może to lepiej, że dla tych arystokratów całych jestem głównie kimś, kogo można wynająć do szpiegowania innego kogoś. To daje mi złudne poczucie nadziei, że my Polka rzeczywiście będziemy już zawsze się dobrze bawić. Czasem jednak przypominam sobie o twoim pochodzeniu i kolorze skóry i wtedy już wiem, że po ciebie pewnie prędzej czy później ktoś się upomni, wydzierając cię z moich najpiękniejszych wspomnień o wolności. Mnie nikt nigdy nie zechce, więc w ostatecznym rozrachunku będę musiała nauczyć się bawić sama ze sobą. I z moim kompocikiem, który ułożyłam bezpiecznie w nogach, choć kiedy tak wparowałaś na dach, to próbowałam go trzymać stopami, abyś go przypadkiem nie uszkodziła. Teoretycznie mogłybyśmy zlizywać go z dachówek, jednak było to wysoce niepraktyczne. Jeszcze nie wiem, cóż cię tak zmartwiło, czy w ogóle jesteś zmartwiona, po prostu słyszę twój głos. Może, gdyby moja skóra była jednak jaśniejsza, to być może odznaczałabym się mocniej na tle ciemnego horyzontu. A może po prostu przesadzam?
- Przecież jestem tam gdzie zawsze - informuję łaskawie, próbując cię wypatrzeć i wreszcie rzeczywiście widzę pędzącą ku poduchom sylwetkę. Nie wiem tylko dlaczego zapalasz to światło. To znaczy, tak będzie nam wygodniej, lecz muszę przyznać, że dopóki leżałam tu sama, wcale nie chciałam, aby światełka psuły mi widok. Niebo najlepiej ogląda się po ciemku. - Tylko ciebie się wstydzę Polka - mówię, po czym nie wytrzymuję i uśmiecham się lekko. Komu jak komu, ale tobie nie powiedziałabym niczego chamskiego, a przynajmniej nie na poważnie.
Jakoś tak automatycznie przeciągam dłoń po mojej spódnicy, jakbym chciała wygładzić wszelakie zgięcia materiału, a potem mrużę oczy pod naporem wirujących światełek. Patrzę też na ciebie Havisham z lekką nutą podejrzliwości, ale za moment mój wzrok zjeżdża w stronę twoich spodni.
- No, szalona jesteś - komentuję w pierwszym przypływie chwili. - Wąsa też zamierzasz teraz zapuścić? Weź, bo jeszcze wuj mnie za ciebie wyda - dodaję. Ojej, prawie zapomniałam o tym melodramatycznym westchnięciu!
- No, ale co tam tak dramujesz? - spytałam zatem, niejako zmieniając temat. Przeniosłam słoiczek z nóg do rączek mych, aby mieć go w pogotowiu. Nic lepiej nie zażegna naszych trosk i łez!
- Przecież jestem tam gdzie zawsze - informuję łaskawie, próbując cię wypatrzeć i wreszcie rzeczywiście widzę pędzącą ku poduchom sylwetkę. Nie wiem tylko dlaczego zapalasz to światło. To znaczy, tak będzie nam wygodniej, lecz muszę przyznać, że dopóki leżałam tu sama, wcale nie chciałam, aby światełka psuły mi widok. Niebo najlepiej ogląda się po ciemku. - Tylko ciebie się wstydzę Polka - mówię, po czym nie wytrzymuję i uśmiecham się lekko. Komu jak komu, ale tobie nie powiedziałabym niczego chamskiego, a przynajmniej nie na poważnie.
Jakoś tak automatycznie przeciągam dłoń po mojej spódnicy, jakbym chciała wygładzić wszelakie zgięcia materiału, a potem mrużę oczy pod naporem wirujących światełek. Patrzę też na ciebie Havisham z lekką nutą podejrzliwości, ale za moment mój wzrok zjeżdża w stronę twoich spodni.
- No, szalona jesteś - komentuję w pierwszym przypływie chwili. - Wąsa też zamierzasz teraz zapuścić? Weź, bo jeszcze wuj mnie za ciebie wyda - dodaję. Ojej, prawie zapomniałam o tym melodramatycznym westchnięciu!
- No, ale co tam tak dramujesz? - spytałam zatem, niejako zmieniając temat. Przeniosłam słoiczek z nóg do rączek mych, aby mieć go w pogotowiu. Nic lepiej nie zażegna naszych trosk i łez!
Gość
Gość
Nie ma obaw, po mnie nawet kiedy ktoś się upomni, to Billi zastrzeli go z wiatrówki. Czuję, że licytowanie się, kto pierwszy opuści gniazdko zabaw, nie ma najmniejszego sensu. Jeżeli odejdziesz pierwsza Milcento, kolejnego dnia połknę za dużo o pięć tabletek, mogę ci obiecać. A w ciemności nie widać cię nie przez kolor skóry, ale dlatego, że piłam piwo - a, jak powszechnie wiadomo, właściwości jego są takie, że wszystko jest o kilka tonów mniej widoczne. Spytasz, kto sprzedał piwo osóbce o tak młodej twarzy? Znasz go doskonale, bo kulawy Tomek jest także twoim kolegą. - Mila, pytałam Daniela, powiedział mi, że twoje imię znaczy: Tysiąclecie. Czy nie kojarzy ci się to ze wschodnim wierzeniem? - informacja i pytanie na początek, ma obudzić mą przyjaciółkę, która już zaczęła podróży tysiąc i jedną noc. Rozpromieniona zaś dowiaduję sie, że jej wuj chętnie przyjąłby mnie na kandydata na jej męża. - To świetny pomysł! - odpowiadam poruszona, już tworząc sobie w głowie projekcję mnie w owłosieniu na twarzy, jak staję przed ołtarzem i wszyscy nam klaszczą z Milcentą, a później zrywam przebranie i cała sala mdleje, widząc na co pozwoliła. - Nie mów, że już szuka ci kandydata? Siegam do torebki i zaczynam w niej grzebać, ale nagle czuję przeogromną potrzebę podzielenia się z Milką moim spostrzeżeniem: - Mój brat ma przyjaciela i wydaje mi się, że oni też chcieliby oszukać wszystkich i wziąć ślub! - wachluję przy tym brwiami. A chociaż wiem, że Daniel i Billy nie są chorzy na homoseksualizm, to jednak ciekawa jestem jak reaguje na takie wieści Borginowa? Bo może nie będzie się już ze mną przyjaźnić? Muszę ją sprawdzić! Przechodząc jednak do smutnych wieści oświadczam: - Widziałam się z Linette, okazało się, że jest chora na przewlekłą chorobę zwaną: krwią szlachecką. Ma aż dwadzieścia lat i pół, więc wydają ją za mąż, bo boją się, żeby nie została starą panną - przedstawiam mój problem do oceny sądu w instancji Borgin. I jakkolwiek miałam być poważna w takich ciężkich tematach, tak nie mogłam pozbyć się tej przyjemności, żeby nie skomentować co myślę o tym zrządzeniu losu. - Uważam, że to podludzkie, tak traktować członków swojej rodziny. Szlachcice mają niepoukładane w głowie, tak ci powiem moja droga Milicento! - zaciskam ustka i obrażam się tym samym na cały szlachecki świat. Znów jednak moje skupienie nie trwa dłużej niż piętnaście sekund, bo patrzę na słoiczek, który trzyma moja przyjaciółka. - O! - mówię niezwykle inteligentnie jak przystało na pannę, która pochodzi z nizin społecznych i ma poukładane w głowie.- Co przyniosłaś? Uwielbiam te twoje eliksiry, chociaż Linette też robi ciekawe... ale powinnam się odzwyczaić, bo po ślubie nie będzie mogła nawet wstać z szezlonga - załamuję znów ręce, bo przytłacza mnie sytuacja mojej przyjaciółki. Jestem niepoważna, bo nie rozumiem dlaczego musi robić te rzeczy.
I get down to Beat poetry ◇ They say I'm too young to love you I don't know what I need They think I don't understand The freedom land of the seventies I think I'm too cool to know ya You say I'm like the ice I freeze I'm churning out novels like Beat poetry on Amphetamines endlesslove
Szkoda, że ja nie mam brata, co strzela z wiatrówki. Musiałabym do tego zatrudniać wujka, tylko ja nie wiem czy on byłby taki subtelny. To w końcu Pająk, tu mogłyby i avady kedavry lecieć w powietrzu. W każdym razie nie nastawiałabym się na opuszczenie naszego gniazdka przeze mnie, także bądź spokojna droga Polly. Ewentualnie ty wyjdziesz za mąż i mnie zatrudnicie jako pomoc domową, pasuję na taką, choć chyba umarłabym nie móc dłużej pracować ze smokami. Kocham je mocno, tylko z nimi ślubu nie dają, taka szkoda! Nie mów mi tylko o tym piwie, będę szalenie zła, że poszłaś na nie beze mnie i ja wciąż jestem trzeźwiutka jak szczygiełek. I widzę kilka tonów lepiej.
- Czy ja wiem? Mi się to kojarzy z łaciną, a łacina z Rzymem, dlatego obstawiałabym bardziej południe Europy. Ale czemu pytasz? - pytam się ja, wielki filozof tego dachu. No nie wiem po prostu, zdziwiła mnie tym pytaniem, to pierwsze, co przyszło mi na myśl. Odrzuciłam włosy do tyłu, gdyż dziś miałam je rozpuszczone, a wtedy ona się zachwyca tym, że mogłaby być moim mężem. Może to niegłupie? Na pewno bawiłybyśmy się ze sobą lepiej niż z tymi nudnymi sztywniakami, co to zaraz by nas zmusili do niepracowania i rodzenia im dzieci. Szkoda, że nie wiem co tam ta Havisham sobie myśli w główce, pośmiałabym się chętnie.
- Nie no co ty, głupi nie jest - prostuję informację o rzekomym wydaniu mnie za jakiegoś godnego mężczyznę. Przecież on doskonale wie, że moje szanse dążą do zera. Ha, matematyka bitches. Powinnam być z pochodzenia Shafiq a nie Shacklebolt, totalnie. Tylko trochę mnie stresuje nagłe wyznanie Polki odnośnie jej brata, dlatego zamiast skupiać wzrok na jej torebce, to patrzę na nią tak trochę niepewnie. Bo nie wiem, czy mówi serio czy nie. Próbuję wybadać, ale chyba badacz ze mnie marny. - Wow, serio? Ale to musiałby ogolić nogi. Ale głównie twarz - mówię wreszcie, uznając, że to taki żarcik ze strony Havishamówny, a zatem i ja rzucam jakimś dowcipaskiem o mniejszym polocie, ale nie interesuje mnie to teraz. Interesuje mnie to dramatyczne westchnięcie, dlatego nastawiam uszu. Co jak co, ale słuch mam świetny.
- O cholerka, to faktycznie ciężka choroba, w dodatku przenoszona drogą płciową. Podobno jednak uleczalna, wystarczy związać się z kimś spoza arystokratów - powiedziałam oczywistą oczywistość, w końcu kto jak kto, ale my z Polką o tym wiemy. - Tylko jak mniemam ona nie dąży do leczenia? Szkoda, że pójdzie na zmarnowanie - wygłaszam swój osąd i kiwam bez przekonania głową. - Oni ogółem lubują się w krzywdzeniu swoich dzieci, choćby nadając im jakieś strasznie dziwaczne imiona, aby potem inne dzieci mogły się z nich śmiać - dodaję, po czym wzdycham melodramatycznie. Potem jednak moją uwagę przykuwa mój cudowny kompocik, świeżutko zrobiony przez jakąś alchemicę z Borgina i Burke'a.
- To wywar z Tęgoskóra Żelaznozębego. Jest totalnie odjechany, powinnyśmy spróbować - namawiam Polkę i nawet odkręcam wieczko, zerkając na nią z uśmiechem. Mogę wyglądać lekko psychopatycznie.
Potem pogadałyśmy trochę, nieco wypiłyśmy, albo i nie, w każdym razie zmyłam się.
zt
- Czy ja wiem? Mi się to kojarzy z łaciną, a łacina z Rzymem, dlatego obstawiałabym bardziej południe Europy. Ale czemu pytasz? - pytam się ja, wielki filozof tego dachu. No nie wiem po prostu, zdziwiła mnie tym pytaniem, to pierwsze, co przyszło mi na myśl. Odrzuciłam włosy do tyłu, gdyż dziś miałam je rozpuszczone, a wtedy ona się zachwyca tym, że mogłaby być moim mężem. Może to niegłupie? Na pewno bawiłybyśmy się ze sobą lepiej niż z tymi nudnymi sztywniakami, co to zaraz by nas zmusili do niepracowania i rodzenia im dzieci. Szkoda, że nie wiem co tam ta Havisham sobie myśli w główce, pośmiałabym się chętnie.
- Nie no co ty, głupi nie jest - prostuję informację o rzekomym wydaniu mnie za jakiegoś godnego mężczyznę. Przecież on doskonale wie, że moje szanse dążą do zera. Ha, matematyka bitches. Powinnam być z pochodzenia Shafiq a nie Shacklebolt, totalnie. Tylko trochę mnie stresuje nagłe wyznanie Polki odnośnie jej brata, dlatego zamiast skupiać wzrok na jej torebce, to patrzę na nią tak trochę niepewnie. Bo nie wiem, czy mówi serio czy nie. Próbuję wybadać, ale chyba badacz ze mnie marny. - Wow, serio? Ale to musiałby ogolić nogi. Ale głównie twarz - mówię wreszcie, uznając, że to taki żarcik ze strony Havishamówny, a zatem i ja rzucam jakimś dowcipaskiem o mniejszym polocie, ale nie interesuje mnie to teraz. Interesuje mnie to dramatyczne westchnięcie, dlatego nastawiam uszu. Co jak co, ale słuch mam świetny.
- O cholerka, to faktycznie ciężka choroba, w dodatku przenoszona drogą płciową. Podobno jednak uleczalna, wystarczy związać się z kimś spoza arystokratów - powiedziałam oczywistą oczywistość, w końcu kto jak kto, ale my z Polką o tym wiemy. - Tylko jak mniemam ona nie dąży do leczenia? Szkoda, że pójdzie na zmarnowanie - wygłaszam swój osąd i kiwam bez przekonania głową. - Oni ogółem lubują się w krzywdzeniu swoich dzieci, choćby nadając im jakieś strasznie dziwaczne imiona, aby potem inne dzieci mogły się z nich śmiać - dodaję, po czym wzdycham melodramatycznie. Potem jednak moją uwagę przykuwa mój cudowny kompocik, świeżutko zrobiony przez jakąś alchemicę z Borgina i Burke'a.
- To wywar z Tęgoskóra Żelaznozębego. Jest totalnie odjechany, powinnyśmy spróbować - namawiam Polkę i nawet odkręcam wieczko, zerkając na nią z uśmiechem. Mogę wyglądać lekko psychopatycznie.
Potem pogadałyśmy trochę, nieco wypiłyśmy, albo i nie, w każdym razie zmyłam się.
zt
Gość
Gość
Jeszcze lipcowy wieczór
Od dłuższego czasu wpatrywał się w nieduży budynek, przy którym, za ciasnym ogrodzeniem, stał...motor. Ręce wciskał w kieszenie, tym razem - nie próbując bawić się w tytoniowego smoka, wypalając ostatnie dwa papierosy, z ukrytej w kieszeni paczki. Próbował za to dociec, co stało się z jego maszyną, która - całkiem niedawno, odmówiła posłuszeństwa - z nieznanych mu jeszcze względów. Szukał kogoś, kto będzie potrafił wskazać, cóż takiego doskwiera jego ulubionemu środkowi transportu. Próbował więc - przeniknąć stojący nieopodal motor, ewentualnie wywołać, niewerbalnym i bezróżdżkowym zaklęciem - właściciela tego cuda.
Jedyne co jednak usłyszał - to niewyraźny śmiech. Odwrócił głowę, by złapać owo źródło głosu, ale nikogo, prócz przemykającego obok kota - nie dostrzegł. Większość prawilnych ludzi - teraz grzała się przy kominku, popijając...coś. Postawił kołnierz kurtki, z zamiarem oddalenia, ale odgłos pojawił się znowu. Szczególnie, że coś pacnęło mu na ramię. zadarł głowę do góry dostrzegając tylko przysłonięte wieczorem chmury, ale...sygnał był wystarczający, by ruszył do klatki schodowej i dostać się na sama górę.
Patrzył obłożony poduszkami dach i rozlokowane w rożnych miejscach postaciach. Przy samym Brzegu siedziały dwie niewiasty, chichocząc wskazywały sobie palcami Samuela. jednak..jego uwagę przykuła bardzo charakterystyczna poświata rudości. Brat Garreta? Nie miał zbyt wielu okazji do znajomości z Barrym, ale...podążył w jego kierunku.
Od dłuższego czasu wpatrywał się w nieduży budynek, przy którym, za ciasnym ogrodzeniem, stał...motor. Ręce wciskał w kieszenie, tym razem - nie próbując bawić się w tytoniowego smoka, wypalając ostatnie dwa papierosy, z ukrytej w kieszeni paczki. Próbował za to dociec, co stało się z jego maszyną, która - całkiem niedawno, odmówiła posłuszeństwa - z nieznanych mu jeszcze względów. Szukał kogoś, kto będzie potrafił wskazać, cóż takiego doskwiera jego ulubionemu środkowi transportu. Próbował więc - przeniknąć stojący nieopodal motor, ewentualnie wywołać, niewerbalnym i bezróżdżkowym zaklęciem - właściciela tego cuda.
Jedyne co jednak usłyszał - to niewyraźny śmiech. Odwrócił głowę, by złapać owo źródło głosu, ale nikogo, prócz przemykającego obok kota - nie dostrzegł. Większość prawilnych ludzi - teraz grzała się przy kominku, popijając...coś. Postawił kołnierz kurtki, z zamiarem oddalenia, ale odgłos pojawił się znowu. Szczególnie, że coś pacnęło mu na ramię. zadarł głowę do góry dostrzegając tylko przysłonięte wieczorem chmury, ale...sygnał był wystarczający, by ruszył do klatki schodowej i dostać się na sama górę.
Patrzył obłożony poduszkami dach i rozlokowane w rożnych miejscach postaciach. Przy samym Brzegu siedziały dwie niewiasty, chichocząc wskazywały sobie palcami Samuela. jednak..jego uwagę przykuła bardzo charakterystyczna poświata rudości. Brat Garreta? Nie miał zbyt wielu okazji do znajomości z Barrym, ale...podążył w jego kierunku.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Barry umówił się z dziewczynami na dzisiejsze spotkanie, a raczej to zgodził się na nie po namolnym namowach. W pracy, nie ważne w której, ciągle musiał mieć się na baczności, co go trochę stresowało. Zrób to, popraw tamto. Pamiętaj, aby przynieść ni rozliczenie z zeszłego miesiąca. Tylko to ciągle słyszał wokół swej osoby. Nie licząc klientów, którzy przychodzili, by coś kupić, a on doradzał, co lepsze. Najgorsze to chyba było z dzieciakami, które przychodziły i wręcz niekiedy żądały różdżek. A zanim się wybierze odpowiednią, to nawet godziny mogą zlecieć.
Wracając do aktualnego momentu, Barry wziął trochę Złotej Rybki, którą dzień wcześniej zakupił na własne potrzeby i udał się na dach, gdzie miały na niego już dziewczyny czekać. Gdy już wspiął się na dach, roześmiał się widząc poduszki wokół całego dachu. Zaraz też podszedł do dziewczyn i zaczęli imprezę. Kilku ludzi jeszcze przyszło, a Barry podzielił się z nimi swoim towarem. W końcu mógł się rozluźnić. I nie musiał znosić towarzystwa rodzeństwa, które od chwili jego przybycia z połamanym nosem obserwowało jego uważnie. Ale Barry już zakręci tak rodzeństwem, aby jego sekret się nie wydał. Nie chce wiedzieć, jak oni na to zareagują.
Po jakimś czasie [może godzina, dwie? Szczęśliwi czasu nie liczą] dziewczyny nagle zaczęły wskazywać kogoś palcami. Barry roześmiał się i odwrócił.
-GWIAZDA! Spójrzże kochani, GWIAZDA Z GALAKTYKI SYRIUSZA PRZYBYŁA!- krzyknął zadowolony z tego, że ujrzał istotę, która dopasowała się do gwiazd, które były nad nim. Jakby nad głową Samuela świeciło. Roześmiał się szczęśliwy i wstał lekko chwiejąc się.
-Chodź chodź! Dołącz do Nas!- podszedł do brodacza i poklepał mu po ramieniu. Gdyby nie chciał, to Barry lekko popchnął go w stronę gromadki, gdzie wcześniej siedział.
-Opowiesz nam swoje taktyki wojenne, które toczyłeś z Marsem. Albo nie... o Wenus mi opowiesz... Pięknej niewieścia zamieszkującej w muszlanym raju. MMMM
Zaczął mówić rozmarzony. O tak, jego gwiazda może coś opowiedzieć o Wenus, piękności wśród gwiazd, ale nie takiej pięknej, jak Syriusz. Wenus nie jest tak często przez niego widywana. Może dlatego, że polubiła tereny polarne? To dlatego częściej widują tutaj Syriusza!
Wracając do aktualnego momentu, Barry wziął trochę Złotej Rybki, którą dzień wcześniej zakupił na własne potrzeby i udał się na dach, gdzie miały na niego już dziewczyny czekać. Gdy już wspiął się na dach, roześmiał się widząc poduszki wokół całego dachu. Zaraz też podszedł do dziewczyn i zaczęli imprezę. Kilku ludzi jeszcze przyszło, a Barry podzielił się z nimi swoim towarem. W końcu mógł się rozluźnić. I nie musiał znosić towarzystwa rodzeństwa, które od chwili jego przybycia z połamanym nosem obserwowało jego uważnie. Ale Barry już zakręci tak rodzeństwem, aby jego sekret się nie wydał. Nie chce wiedzieć, jak oni na to zareagują.
Po jakimś czasie [może godzina, dwie? Szczęśliwi czasu nie liczą] dziewczyny nagle zaczęły wskazywać kogoś palcami. Barry roześmiał się i odwrócił.
-GWIAZDA! Spójrzże kochani, GWIAZDA Z GALAKTYKI SYRIUSZA PRZYBYŁA!- krzyknął zadowolony z tego, że ujrzał istotę, która dopasowała się do gwiazd, które były nad nim. Jakby nad głową Samuela świeciło. Roześmiał się szczęśliwy i wstał lekko chwiejąc się.
-Chodź chodź! Dołącz do Nas!- podszedł do brodacza i poklepał mu po ramieniu. Gdyby nie chciał, to Barry lekko popchnął go w stronę gromadki, gdzie wcześniej siedział.
-Opowiesz nam swoje taktyki wojenne, które toczyłeś z Marsem. Albo nie... o Wenus mi opowiesz... Pięknej niewieścia zamieszkującej w muszlanym raju. MMMM
Zaczął mówić rozmarzony. O tak, jego gwiazda może coś opowiedzieć o Wenus, piękności wśród gwiazd, ale nie takiej pięknej, jak Syriusz. Wenus nie jest tak często przez niego widywana. Może dlatego, że polubiła tereny polarne? To dlatego częściej widują tutaj Syriusza!
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jedno było pewne - żadne z rozanielonego towarzystwa nie było trzeźwe, albo przynajmniej znajdowali się w zupełnie innym stanie świadomości, albo kosmosie. Gdziekolwiek to było, musieli zebrać wiele materiałów, żeby się tam dostać...
Przestępował wszelkie rozrzucone poduszki, żeby nie nadziać się - przypadkowo - na ewentualne, zakopane wśród nich ciało. Wolał nie wiedzieć co tu się działo (i z kim), ale rudowłosy (przynajmniej początków) wydawał mu się najbardziej przytomną osobą. Jednak jego słowa, szybko zmieniły to zdanie.
- Gwiazda...to wam chyba zaraz upadnie - choć miał być być poważnym (stróżem prawa), nie powstrzymał się przed ironicznym uśmiechem - zdecydowanie miał przyjemność z naćpanymi, a on jako jedyna trzeźwa osoba, musiała się nieźle wysilić, by pójść galaktycznym strumieniem ich myśli.
- Na to chyba już za późno - uniósł jedna brew, gdy Weasleay chwiejnie, ale z "jakąś" szlachecka gracją podpłynął do niego. Konsternacja musiała być usilnie widoczna w czarnych oczach Samuela, ale...dla zgromadzonych, prawdopodobnie sugerowałby teraz nieznane galaktyki, w których - miała nadzieje - nie będą chcieli się chować.
zanim podjął jakąkolwiek decyzję - został popchnięty w stronę rozchichotanej gromadki, zdecydowanie - młodych dziewcząt.
- Wenus...podobno kryje się w każdej z kobiet - zaczął, jakby opowiadał historię - i wierz mi, taktyki wojenne dostępne są nawet na drodze do zdobycia...muszli - aż zakrztusił się z głupoty własnych słów. Miał nadzieje, że nie był to wpływ, żadnych...dostępnych tu oparów.
Jakaś absurdalna myśl kazała mu klapnąć obok Barrego, którego twarz sygnalizowała uwielbienie...dla słów, jakie wypowiadał. Samuel ledwie się powstrzymał przed wizją - zazwyczaj poważnego Garreta, na miejscu jego brata. Nie bardzo rozumiał, co właściwie tutaj robił i jakim cudem, ze zwykłego, wieczornego, pracowniczego spaceru - znalazł się na dachu z naćpanymi jednostkami. Powinien przecież zgromić wszystkich wzrokiem i wytłumaczyć, jakie to degradacyjne skutki mają takie...zabawy. Powinien, prawda? To co niby robił najlepszego? Wyciągnął jednego z dwóch ostatnich papierosów, by skupić się na podrażnianiu płuc, a nie dziwnych refleksjach nad swoich zachowaniem.
Przestępował wszelkie rozrzucone poduszki, żeby nie nadziać się - przypadkowo - na ewentualne, zakopane wśród nich ciało. Wolał nie wiedzieć co tu się działo (i z kim), ale rudowłosy (przynajmniej początków) wydawał mu się najbardziej przytomną osobą. Jednak jego słowa, szybko zmieniły to zdanie.
- Gwiazda...to wam chyba zaraz upadnie - choć miał być być poważnym (stróżem prawa), nie powstrzymał się przed ironicznym uśmiechem - zdecydowanie miał przyjemność z naćpanymi, a on jako jedyna trzeźwa osoba, musiała się nieźle wysilić, by pójść galaktycznym strumieniem ich myśli.
- Na to chyba już za późno - uniósł jedna brew, gdy Weasleay chwiejnie, ale z "jakąś" szlachecka gracją podpłynął do niego. Konsternacja musiała być usilnie widoczna w czarnych oczach Samuela, ale...dla zgromadzonych, prawdopodobnie sugerowałby teraz nieznane galaktyki, w których - miała nadzieje - nie będą chcieli się chować.
zanim podjął jakąkolwiek decyzję - został popchnięty w stronę rozchichotanej gromadki, zdecydowanie - młodych dziewcząt.
- Wenus...podobno kryje się w każdej z kobiet - zaczął, jakby opowiadał historię - i wierz mi, taktyki wojenne dostępne są nawet na drodze do zdobycia...muszli - aż zakrztusił się z głupoty własnych słów. Miał nadzieje, że nie był to wpływ, żadnych...dostępnych tu oparów.
Jakaś absurdalna myśl kazała mu klapnąć obok Barrego, którego twarz sygnalizowała uwielbienie...dla słów, jakie wypowiadał. Samuel ledwie się powstrzymał przed wizją - zazwyczaj poważnego Garreta, na miejscu jego brata. Nie bardzo rozumiał, co właściwie tutaj robił i jakim cudem, ze zwykłego, wieczornego, pracowniczego spaceru - znalazł się na dachu z naćpanymi jednostkami. Powinien przecież zgromić wszystkich wzrokiem i wytłumaczyć, jakie to degradacyjne skutki mają takie...zabawy. Powinien, prawda? To co niby robił najlepszego? Wyciągnął jednego z dwóch ostatnich papierosów, by skupić się na podrażnianiu płuc, a nie dziwnych refleksjach nad swoich zachowaniem.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Barry natomiast bawił się w najlepsze. Ze wspaniałym towarzystwem, które potrafi na pewien czas zapomnieć o tych rozsądnych myślach przy dobrych medykamentach. A im więcej ich jest, tym lepiej. Będzie można bawić się do białego ana obserwując poruszające się gwiazdy, galaktyki... W sumie wraz z przybyciem Gwiazdy Barry ma ochotę wypytać o wszystko, a potem z nią polecieć na jego własną orbitę i poznać ten świat. Mają tyle możliwości. Gwiazda umie z pewnością latać, więc nie będzie dla niej problemu, by i Barry'ego wziąć pod pachę. Chyba że przekaże część swych mocy młodemu Weasley'owi i będą mogli polecieć razem trzymając się za rączkę, by nie pogubić się wzajemnie w konstelacji różnorodnych gwiazd i komet.
Słuchał Barry Gwiazdy z powagą, lecz gdy się zakrztusił, klepnął go po plecach śmiejąc się wesoło. Mówi tak, bo zwiedził tamte miejsca? Jak?
-Byłeś tam? Zdradź mi jedną z nich.
Powiedział, a jego oczy lekko zabłyszczały. Normalnie gwiazda się odbijała w nich. Magia, wystarczy że zjawia się Gwiazda od Syriusza, a już poznaje tajniki Marsa oraz myśli nad zdobyciem klucza do Wenus. Nie ważne, że w szkole nie był najlepszy z astronomii, teraz ma okazję to nadrobić. A rozmowy z Gwiazdą są jak najbardziej pouczające.
Zajął miejsce wpatrując się w Samuela i ze zdziwieniem zaobserwował, że coś wyciąga. Barry natychmiast pokręcił głową i zabrał mu papierosa.
- Nienienie... Syriusz nie byłby zachwycony, gdy spożywasz swoje dania nie chcąc skosztować z naszej gościnności. Pozwól, że ci podaruję nasze danie...
Oddał dziewczynie, która siedziała koło jego drugiego boku, a sam zaraz sięgnął do wsiąkiewki. Wyjął z niej woreczek z białym proszkiem. Tak, narkotyki, ale w tej chwili to było pożywienie Bogów. To co z nimi teraz się dzieje, to jest wszystko pod chwałę Bogów, którzy wraz z nimi ucztują, bawią się, zapraszają nowych gości do poczęstunku. Zdjął też z siebie cienką bluzę i na jej rękawie rozsypał trochę Złotej Rybki.
-Musisz to wciągnąć nosem... Proszę, nie daj Syriuszowi powodu na zesłanie swego tęczowego gniewu. A chciałbym jeszcze z raz nim pomówić, zanim zaklei się tor komet wzdłuż planet. Pokażę Ci nas caaaaaaaaały świat.
Początkowo prosił, ale potem zaczął zachęcać gościa, aby skosztował ich pokarmu. Gdyby tylko Barry wytrzeźwiał z działania Złotej Rybki, to pewnie by nie poczęstował Samuela i na samym początku by zwiał z tego miejsca. Ale na to całkowicie się nie zanosiło. Było jemu dobrze, a dziewczyny, które siedziały wygodnie na podusiach, z uwielbieniem spoglądały na ich dwójkę. Lecz nikt z naćpanych nie zdoła ukryć, że samemu by raz jeszcze skosztował "pokarmu Bogów".
Słuchał Barry Gwiazdy z powagą, lecz gdy się zakrztusił, klepnął go po plecach śmiejąc się wesoło. Mówi tak, bo zwiedził tamte miejsca? Jak?
-Byłeś tam? Zdradź mi jedną z nich.
Powiedział, a jego oczy lekko zabłyszczały. Normalnie gwiazda się odbijała w nich. Magia, wystarczy że zjawia się Gwiazda od Syriusza, a już poznaje tajniki Marsa oraz myśli nad zdobyciem klucza do Wenus. Nie ważne, że w szkole nie był najlepszy z astronomii, teraz ma okazję to nadrobić. A rozmowy z Gwiazdą są jak najbardziej pouczające.
Zajął miejsce wpatrując się w Samuela i ze zdziwieniem zaobserwował, że coś wyciąga. Barry natychmiast pokręcił głową i zabrał mu papierosa.
- Nienienie... Syriusz nie byłby zachwycony, gdy spożywasz swoje dania nie chcąc skosztować z naszej gościnności. Pozwól, że ci podaruję nasze danie...
Oddał dziewczynie, która siedziała koło jego drugiego boku, a sam zaraz sięgnął do wsiąkiewki. Wyjął z niej woreczek z białym proszkiem. Tak, narkotyki, ale w tej chwili to było pożywienie Bogów. To co z nimi teraz się dzieje, to jest wszystko pod chwałę Bogów, którzy wraz z nimi ucztują, bawią się, zapraszają nowych gości do poczęstunku. Zdjął też z siebie cienką bluzę i na jej rękawie rozsypał trochę Złotej Rybki.
-Musisz to wciągnąć nosem... Proszę, nie daj Syriuszowi powodu na zesłanie swego tęczowego gniewu. A chciałbym jeszcze z raz nim pomówić, zanim zaklei się tor komet wzdłuż planet. Pokażę Ci nas caaaaaaaaały świat.
Początkowo prosił, ale potem zaczął zachęcać gościa, aby skosztował ich pokarmu. Gdyby tylko Barry wytrzeźwiał z działania Złotej Rybki, to pewnie by nie poczęstował Samuela i na samym początku by zwiał z tego miejsca. Ale na to całkowicie się nie zanosiło. Było jemu dobrze, a dziewczyny, które siedziały wygodnie na podusiach, z uwielbieniem spoglądały na ich dwójkę. Lecz nikt z naćpanych nie zdoła ukryć, że samemu by raz jeszcze skosztował "pokarmu Bogów".
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dawno minęły czasy, gdy Samuel korzystał z bardziej urozmaiconych rozrywek. Będąc młokosem, zwyczajnie musiał próbować wszystkiego co wydawało mu się w jakimkolwiek stopniu interesujące. na szczęście dla siebie - w nic poważnego, nigdy się nie wciągnął..no..może nie licząc papierosów, to - była pewna znaczna pamiątka, po znajomości z Elizabeth.
Dobrze, że nie widział - nawet mglistych ścieżek, jakimi - pokrętnie - wędrowały myśli Barry'ego. Nie wiedziałby chyba, czy bardziej się śmiać, czy irytować..choć obie emocje wydawały mu się równie zachęcające. Z przewaga jednak rozbawienia.
- Byłem niejednokrotnie, ale..- ściszył głos, jak gdyby chciał przekazać tajną informację - tylko wtajemniczeni mają prawo tam wejść - nie mógł się powstrzymać, przed...odrobiną zwodzenia. Rozmawianie z pijanymi, czy też osobami - w innym stanie świadomości, miało swój specyficzny "urok". Nie pochwalał takich zabaw, ale - nie mu było decydować o wyborach - dorosłych już czarodziei. Przynajmniej w pewnych granicach.
Skrzywił się, a cienka zmarszczka pojawiła się między brwiami Samuela, grożąc, że - rzeczywiście może się zirytować. Przedostatni papieros trafił w ręce jakiejś młódki, która złapała go z głośnym chichotem. Założył dłonie przed sobą, a na twarz wpłynęła karcąca rysa. To akurat mu się nie podobało. Skierował na rudowłosego spojrzenie, mierząc - jego rozanielone źrenice.
- Czy nie wiesz, że jest wolą Syriusza, bym nie spożywał takich dań? Czyż NIE WIESZ, że podajesz mi truciznę? Czyż chcesz, by gwiazda, którą w sobie noszę, zgasła, nie pozostawiając nawet pyłu? - poważny ton, w który przyoblekł głos, mógł robić wrażenie. Ciężko było manipulować Skamanderem, chyba..że chciał, by nim manipulowano. Jednak to, dotyczyło przede wszystkim, relacji z kobietami.
- Syriuszowy gniew spłynie tylko...jeśli złamię jego wolę - albo krtań, od tłumienia śmiechu - na rozmowę zezwalam, a jestem w końcu bramą....- nie dał się namówić prośbom, ani błagalnym spojrzeniom rudego blasku. I zapewne...Barry miał rację. gdyby nie...gwiezdna droga, na jakiej się Weasley znajdował, zwiewał by z horyzontu jego spojrzenia. A Samuel...cóż, przynajmniej znał kogoś z tego "światka". Cicha, wrodzona intuicja, że znajomość -pozytywna - z Barrym, może mu pomóc w kilku poszukiwaniach, jakie miał zamiar organizować...bardziej po cichu, niż z pracy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dobrze, że nie widział - nawet mglistych ścieżek, jakimi - pokrętnie - wędrowały myśli Barry'ego. Nie wiedziałby chyba, czy bardziej się śmiać, czy irytować..choć obie emocje wydawały mu się równie zachęcające. Z przewaga jednak rozbawienia.
- Byłem niejednokrotnie, ale..- ściszył głos, jak gdyby chciał przekazać tajną informację - tylko wtajemniczeni mają prawo tam wejść - nie mógł się powstrzymać, przed...odrobiną zwodzenia. Rozmawianie z pijanymi, czy też osobami - w innym stanie świadomości, miało swój specyficzny "urok". Nie pochwalał takich zabaw, ale - nie mu było decydować o wyborach - dorosłych już czarodziei. Przynajmniej w pewnych granicach.
Skrzywił się, a cienka zmarszczka pojawiła się między brwiami Samuela, grożąc, że - rzeczywiście może się zirytować. Przedostatni papieros trafił w ręce jakiejś młódki, która złapała go z głośnym chichotem. Założył dłonie przed sobą, a na twarz wpłynęła karcąca rysa. To akurat mu się nie podobało. Skierował na rudowłosego spojrzenie, mierząc - jego rozanielone źrenice.
- Czy nie wiesz, że jest wolą Syriusza, bym nie spożywał takich dań? Czyż NIE WIESZ, że podajesz mi truciznę? Czyż chcesz, by gwiazda, którą w sobie noszę, zgasła, nie pozostawiając nawet pyłu? - poważny ton, w który przyoblekł głos, mógł robić wrażenie. Ciężko było manipulować Skamanderem, chyba..że chciał, by nim manipulowano. Jednak to, dotyczyło przede wszystkim, relacji z kobietami.
- Syriuszowy gniew spłynie tylko...jeśli złamię jego wolę - albo krtań, od tłumienia śmiechu - na rozmowę zezwalam, a jestem w końcu bramą....- nie dał się namówić prośbom, ani błagalnym spojrzeniom rudego blasku. I zapewne...Barry miał rację. gdyby nie...gwiezdna droga, na jakiej się Weasley znajdował, zwiewał by z horyzontu jego spojrzenia. A Samuel...cóż, przynajmniej znał kogoś z tego "światka". Cicha, wrodzona intuicja, że znajomość -pozytywna - z Barrym, może mu pomóc w kilku poszukiwaniach, jakie miał zamiar organizować...bardziej po cichu, niż z pracy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 22.11.15 15:13, w całości zmieniany 2 razy
Barry już od dobrego roku poznaje tajemnice między innymi galaktyk, które jego otaczają. W jego kręgu zainteresować doszły też rośliny, psychologia i anatomia. Także nieco bardziej stawał się filozofem, ale to było na razie rzadkie zjawisko w jego wykonaniu. Ale specjalnie dla Gwiazdy może pokazać swoje umiejętności. Aby wiedział, że zadaje się z kompetentną osobą, a nie z jakimś kretynem z budki z hot-dogami. On jest młody, inteligentny, włosy sobie załatwił dzięki znajomościom z Syriuszem [tak, kumplują się, ale mało kiedy rozmawiają, bo Syriusz to pracoholik]. Będzie teraz chciał wejść w świat Wenus, by może pozbyć się swojej narzeczonej i znaleźć sobie jakąś rudzielcową piękność, która będzie podzielać jego fascynacje. Płci męskiej raczej nie uzna. Barry woli cycki.
Widząc, że Samuel niezbyt przychylnie chce się na to zgodzić, Barry próbował główkować, kto mówi prawdę. Czy Syriusz, którego bardzo dobrze zna, czy Gwiazda, która im się objawiła. Nie chce widzieć Syriuszowego gniewu.
-Syriusz nie wspominał, aby zmieniał jakiekolwiek zasady... A może to jest jego próba
Zaczął myśleć na głos zerkając na Gwiazdę, a potem na pozostałych. Tak, to musiała być jego próba na to, ze może zostać jego posłannikiem! To by wszystko wyjaśniało. Barry wstał i zaczął wskazywać palcem na każdego z obecnych, a kończąc na Samuelu.
- Podczas ostatniej rozmowy Syriusz wspomniał, że spotkam się z wyzwaniem, z którym muszę się zmierzyć. I pewnie o to mu chodziło! Chciał mnie przetestować, czy respektuję ZASADY, które dawno temu ustaliliśmy. Chciał mieć DOWÓD, czy jestem jemu wierny. I właśnie W TEJ NIESPODZIEWANEJ chwili zsyła nam jednego ze swoich mieszkańców dając mu fałszywe wskazówki, aby przetestować moją ULEGŁOŚĆ.
Mówił poważnie akcentując niektóre wyrazy. Spojrzał na Samuela uśmiechnięty i wyciągnął w jego stronę ręce, jakby chciał go przytulić.
- Gościu nas, rozumiem twój ból i dezorientację... Ale zapewniam Cię, że gdyby tego Syriusz nie próbował, to by nikogo do nas nie zsyłał. Ciebie by tu nie było, mnie, nas wszystkich... Syriusz jest dla mnie jak brat... To on mnie częściowo ukształtował... Dziewczęta... pomóżmy NASZEMU BRATU iść drogą Syriusza. Niech nie zabłądzi do dróg, gdzie rzeki pozbawiają pamięci, a powietrze spala wnętrze człowieka. TO ... POŻYWIENIE BOGÓW... pomoże zmierzyć ci się z tutejszą INTELIGENCJĄ, wzmocni Cię fizycznie... Dziewczęta... otoczmy naszą Gwiazdę dając mu naszą siłę.
Machnął w stronę dziewczyn i wspólnie zrobili kółko, w którym na środku był Samuel i Złota Rybka na rękawie Weasley'owskiej bluzy.
- Wznieśmy ręce... i chwalmy Bogów... Niech Syriusz się objawi i dopomoże ci w podjęciu dobrej decyzji... - powiedział to głośno i całe kółeczko podniosło dłonie. Może to pomoże ich gościowi zrozumieć, że taka jest wola Syriusza. Aby wziął te lekarstwo i zasymilował się z ich społeczeństwem. I tak będzie się zadawać z tym mądrzejszym, bo oczywistym faktem jest to, że nie wprowadzi go do polityki, gdzie dostanie konikowej migreny na sam początek.
-Nie chcę mieć Cię na sumieniu - zwrócił się jeszcze do Gwiazdy, po czym zaczęli wyśpiewywać chwalebną pieśń w jakimś dziwnym języku do Syriusza, aby się objawił, dopomógł swojemu mieszkańcowi w wyborze... Większość miała wzrok zwrócony ku gwiazdom, lecz Barry spoglądał na Samuela chcąc zobaczyć, jaką podejmie decyzję. W końcu to on będzie odpowiedzialny za wysłannika swego brata. Dobrze, że Garretta tutaj nie ma. Jeszcze by i od niego się porządnie dostało. Bo w końcu tak normalnie się nie zachowuje. Oj, chyba rano będzie odczuwał lekkie przedawkowanie.
Widząc, że Samuel niezbyt przychylnie chce się na to zgodzić, Barry próbował główkować, kto mówi prawdę. Czy Syriusz, którego bardzo dobrze zna, czy Gwiazda, która im się objawiła. Nie chce widzieć Syriuszowego gniewu.
-Syriusz nie wspominał, aby zmieniał jakiekolwiek zasady... A może to jest jego próba
Zaczął myśleć na głos zerkając na Gwiazdę, a potem na pozostałych. Tak, to musiała być jego próba na to, ze może zostać jego posłannikiem! To by wszystko wyjaśniało. Barry wstał i zaczął wskazywać palcem na każdego z obecnych, a kończąc na Samuelu.
- Podczas ostatniej rozmowy Syriusz wspomniał, że spotkam się z wyzwaniem, z którym muszę się zmierzyć. I pewnie o to mu chodziło! Chciał mnie przetestować, czy respektuję ZASADY, które dawno temu ustaliliśmy. Chciał mieć DOWÓD, czy jestem jemu wierny. I właśnie W TEJ NIESPODZIEWANEJ chwili zsyła nam jednego ze swoich mieszkańców dając mu fałszywe wskazówki, aby przetestować moją ULEGŁOŚĆ.
Mówił poważnie akcentując niektóre wyrazy. Spojrzał na Samuela uśmiechnięty i wyciągnął w jego stronę ręce, jakby chciał go przytulić.
- Gościu nas, rozumiem twój ból i dezorientację... Ale zapewniam Cię, że gdyby tego Syriusz nie próbował, to by nikogo do nas nie zsyłał. Ciebie by tu nie było, mnie, nas wszystkich... Syriusz jest dla mnie jak brat... To on mnie częściowo ukształtował... Dziewczęta... pomóżmy NASZEMU BRATU iść drogą Syriusza. Niech nie zabłądzi do dróg, gdzie rzeki pozbawiają pamięci, a powietrze spala wnętrze człowieka. TO ... POŻYWIENIE BOGÓW... pomoże zmierzyć ci się z tutejszą INTELIGENCJĄ, wzmocni Cię fizycznie... Dziewczęta... otoczmy naszą Gwiazdę dając mu naszą siłę.
Machnął w stronę dziewczyn i wspólnie zrobili kółko, w którym na środku był Samuel i Złota Rybka na rękawie Weasley'owskiej bluzy.
- Wznieśmy ręce... i chwalmy Bogów... Niech Syriusz się objawi i dopomoże ci w podjęciu dobrej decyzji... - powiedział to głośno i całe kółeczko podniosło dłonie. Może to pomoże ich gościowi zrozumieć, że taka jest wola Syriusza. Aby wziął te lekarstwo i zasymilował się z ich społeczeństwem. I tak będzie się zadawać z tym mądrzejszym, bo oczywistym faktem jest to, że nie wprowadzi go do polityki, gdzie dostanie konikowej migreny na sam początek.
-Nie chcę mieć Cię na sumieniu - zwrócił się jeszcze do Gwiazdy, po czym zaczęli wyśpiewywać chwalebną pieśń w jakimś dziwnym języku do Syriusza, aby się objawił, dopomógł swojemu mieszkańcowi w wyborze... Większość miała wzrok zwrócony ku gwiazdom, lecz Barry spoglądał na Samuela chcąc zobaczyć, jaką podejmie decyzję. W końcu to on będzie odpowiedzialny za wysłannika swego brata. Dobrze, że Garretta tutaj nie ma. Jeszcze by i od niego się porządnie dostało. Bo w końcu tak normalnie się nie zachowuje. Oj, chyba rano będzie odczuwał lekkie przedawkowanie.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdyby Samuel miał podejść poważnie do całości tego - absurdalnego - spotkania, musiałby nieźle wyginać umysł. Zajęcia z astronomii, podczas szkolnych Hogwartowych lat - zaliczył, ale nie przywiązywał wagi, do utrwalania zdobytej wiedzy. Teraz zaś - wyduszał wspomnienia i..bawił się słowem. Kiedyś - nawet nieźle mu to wychodziło. ostatnio - mniej lub bardziej, wykazał się na festiwalu, dając się porwać opowieściom na Łące pamięci i - samemu takowa przytoczyć. Z tej racji - traktował - przynajmniej w tej chwili - wszystko jaką dziwną, oderwana od standardowych norm zachowywania - historię.
Mógł być Gwiazdą wysłaną przez Syriusza, mógł być nawet wysłannikiem, czy strażnikiem bram do...czegokolwiek, co przyszło mu do głowy. Dopóki owe spotkanie, nie przekraczało pewnych granic, dopóty Skamander miał zamiar uczestniczyć w opowieści, która tworzyła się przez wizjonerskie słowa Barry'ego i jego, rozbawione zdania.
- Nie mógł ci nic wspomnieć, więc zapewne...- zaczął mówić, mrużąc niebezpiecznie oczy, gdy jego tytoniowa podpora, została wyrwana z jego palców. To, co widział w obliczu rudzielca, wcale nie wróżył niczego dobrego. Gdzież powędrowały twe myśli Księżycowy Odłamku?
Brew gwałtownie mu zadrgała, gdy mężczyzna z niekontrolowana radością powstał z miejsca, celując palcem w zgromadzonych, zatrzymując się ostatecznie na Samuelu.
- Mylisz się w jednym ważnym punkcie - poruszył się niespokojnie, przyoblekając na twarz wyraz zawodu, jakby dla ucznia, który nie sprostał powierzonemu mu zadaniu - czy myślisz, że Syriusz, którego znam od powstania galaktyk, nie uprzedził mnie o tym wszystkim? - wydawało się, a właściwie...nie. Samuel już wiedział, że jego słowa odbijają się od ściany i wizji, w jakich utkwił Weasley i jego roześmiane towarzyszki.
- Syriusz pozwala swoim dzieciom na spożywanie pokarmów, które im ofiarował, ale ja jestem poza, widzę dalej, słyszę głębiej, czuję pełniej. TO nie jest nic, co mogłoby poprowadzi mnie dalszą ścieżką, którą znam lepiej - w pokrętny sposób - mówił prawdę, oblekając swoje życie w metaforyczną ulotność słów, która wzmogła się, gdy Barry wezwał swe towarzyszki.
Samuel podniósł się, czując się trochę jak idiota, ale wolał nie pozostawać w "tańczącym" kółku i śpiewającym coś, co brzmiało jak plemienne nawoływania.
- Decyzja zapadła zanim wznieśliście dłonie - założył ręce przed sobą, pozwalająca mu - w razie nieprzewidzianej sytuacji, zatrzymać sięgające po niego dłonie. Czuł się odrobinę jak w cyrku, którego przecież nie lubił, a tkwił w miejscu, jak przygwożdżony do dachu. Nie miał zamiaru korzystać z oferowanego pokarmu bogów. Wystarczyło mu "bóstwo" jakie już w sobie posiadał. I związane było z jego męska dumą.
- Twoje sumienie jest wolne od mej osoby, ale..nie próbuj więcej gniewać Wysłannika - spojrzał pewnie w oczy rudowłosego prowodyra imprezy - Gwiazdy szybko upadają, nie każ więc żadnej robić tego co, złamie na pół wszelkie drogi - był pewien, że z Barrym porozmawia jeszcze...gdy będą w tym samym poziomie nie-wzniosłości. Teraz pozostawało mu dotrwać do końca i - zgarnąć niepokorne towarzystwo, zanim odpłynie do odległych galaktyk na tyle daleko, że nie zdąży ich zawrócić. Teraz już wiedział, jak czuli się "wybrańcy", którzy musieli trwać trzeźwo, przy pijanym towarzystwie.
Mógł być Gwiazdą wysłaną przez Syriusza, mógł być nawet wysłannikiem, czy strażnikiem bram do...czegokolwiek, co przyszło mu do głowy. Dopóki owe spotkanie, nie przekraczało pewnych granic, dopóty Skamander miał zamiar uczestniczyć w opowieści, która tworzyła się przez wizjonerskie słowa Barry'ego i jego, rozbawione zdania.
- Nie mógł ci nic wspomnieć, więc zapewne...- zaczął mówić, mrużąc niebezpiecznie oczy, gdy jego tytoniowa podpora, została wyrwana z jego palców. To, co widział w obliczu rudzielca, wcale nie wróżył niczego dobrego. Gdzież powędrowały twe myśli Księżycowy Odłamku?
Brew gwałtownie mu zadrgała, gdy mężczyzna z niekontrolowana radością powstał z miejsca, celując palcem w zgromadzonych, zatrzymując się ostatecznie na Samuelu.
- Mylisz się w jednym ważnym punkcie - poruszył się niespokojnie, przyoblekając na twarz wyraz zawodu, jakby dla ucznia, który nie sprostał powierzonemu mu zadaniu - czy myślisz, że Syriusz, którego znam od powstania galaktyk, nie uprzedził mnie o tym wszystkim? - wydawało się, a właściwie...nie. Samuel już wiedział, że jego słowa odbijają się od ściany i wizji, w jakich utkwił Weasley i jego roześmiane towarzyszki.
- Syriusz pozwala swoim dzieciom na spożywanie pokarmów, które im ofiarował, ale ja jestem poza, widzę dalej, słyszę głębiej, czuję pełniej. TO nie jest nic, co mogłoby poprowadzi mnie dalszą ścieżką, którą znam lepiej - w pokrętny sposób - mówił prawdę, oblekając swoje życie w metaforyczną ulotność słów, która wzmogła się, gdy Barry wezwał swe towarzyszki.
Samuel podniósł się, czując się trochę jak idiota, ale wolał nie pozostawać w "tańczącym" kółku i śpiewającym coś, co brzmiało jak plemienne nawoływania.
- Decyzja zapadła zanim wznieśliście dłonie - założył ręce przed sobą, pozwalająca mu - w razie nieprzewidzianej sytuacji, zatrzymać sięgające po niego dłonie. Czuł się odrobinę jak w cyrku, którego przecież nie lubił, a tkwił w miejscu, jak przygwożdżony do dachu. Nie miał zamiaru korzystać z oferowanego pokarmu bogów. Wystarczyło mu "bóstwo" jakie już w sobie posiadał. I związane było z jego męska dumą.
- Twoje sumienie jest wolne od mej osoby, ale..nie próbuj więcej gniewać Wysłannika - spojrzał pewnie w oczy rudowłosego prowodyra imprezy - Gwiazdy szybko upadają, nie każ więc żadnej robić tego co, złamie na pół wszelkie drogi - był pewien, że z Barrym porozmawia jeszcze...gdy będą w tym samym poziomie nie-wzniosłości. Teraz pozostawało mu dotrwać do końca i - zgarnąć niepokorne towarzystwo, zanim odpłynie do odległych galaktyk na tyle daleko, że nie zdąży ich zawrócić. Teraz już wiedział, jak czuli się "wybrańcy", którzy musieli trwać trzeźwo, przy pijanym towarzystwie.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Barry odkąd zaczął brać narkotyki, to bez czytania książek zaczął posiadać większą wiedzę o kosmosie. Może dlatego, że towarzystwo miało o nim pojęcie i wprowadziło jego w te tajniki. Nie spotykali się codziennie, ale to wystarczyło, by potem zrobić z Barry'ego jednego z ważniejszych postaci w ich grupie. To on przynosi towar, więc tym zyskał ich szacunek i zaufanie. On był ich ojcem, starszym bratem, Bogiem. Przynajmniej tak część osób myślała o nich, gdy pomógł im pozbyć się problemów życia codziennego. Tak więc mógł śmiało powiedzieć, że założył własną familię, gdzie nie ma nikogo ze swojego rodzeństwa. Nie byłoby miło, gdyby któryś z nich się tutaj zjawił i widział jego w tym stanie. Odwyk byłby gwarantowany na dobre kilka tygodnie, a potem areszt domowy, bo oczywiście nie powiedziałby swemu bratu, skąd ma towar. Jeszcze życie jemu jest miłe.
Gdy Gwiazda zaczęła mówić po jego przemowie, Barry pokręcił głową, jakby nie chciał tego przyjąć do wiadomości. Syriusz chyba za mocno przekombinował i teraz musi się silić, aby dać jemu pokarm Bogów. Już zapomniał, że czasem Syriusz jest n a d t o uparty i przewrażliwiony. No ale to nic. I z takimi osobami Barry sobie poradzi. Gwiazda zrozumie postępowania swego mentora.
-Gwiazdko kochana... Nie byłabyś tutaj, gdyby Syriusz nie zechciał, abyś poznał nasze zwyczaje, nasze jedzenie, które wspomaga wasze myślenie i trawienie. Masz swoje pożywienie - my wszyscy to R O Z U M I E M Y. ALE ... sam powiedziałeś, że jesteś POZA. Leczy aby zostać POZA POZA, to tu musisz wypełnić swoją misję. I tutaj sprowadza twoja ścieżka - abyś SPRÓBOWAŁ naszego pożywienia. Zapewniam, że jest ono BEZPIECZNE dla WASZEJ rasy.
Nie ma zamiaru przyjąć jego rezygnacji z TAKIEGO pokarmu. Objawiła się im, więc musi to skosztować. Bo gdyby to była jej kolejna wizyta, to by raczej teraz nie sprzeczali się o racje i Syriuszowe prawo. Ale Barry nie zawiedzie Syriusza. Gwiazda jest uparta, ale do czasu. Do zakończenia działania narkotyku mają jeszcze spooooro czasu.
Nawet gdy go otoczyli, nie chciał brać. No co z niego za Gwiazda! Uparta jak Merlin. Merlina co prawdy jeszcze nie spotkała, ale ponoć mieszka z Marsem. Kolejny powód, by odwiedzić Marsa. Może kogoś weźmie ze sobą. Najlepiej to którąś z jego gwiazd czy planetoid, ale i inna gwiazda też może być. Albo zrobi coś innego... Przejmie moce Gwiazdy. Zabierze jej moce i zostanie na Ziemi, a on będzie mógł latać. Albo odeśle Gwiazdę, aby odpokutował swoją niesubordynację i będzie ją wzywać, aby odpokutowała swe winy. Zostało tylko dogadanie się z Syriuszem. Bo w końcu Weasley się starał, a Gwiazda jest taka niedouczona... Szkoda, bo z tym ogonem ładnie wygląda. [ogon, to broda, żeby nie było]. Może jego ogon jest krótki, ale to nic... Może właśnie im mniejszy on est, tym większą mają moc. Byłoby w tym jakiś sens!
Barry zmartwił się jego ostatnią wypowiedzią i pokręcił głową, jakby żałował tego, co musi teraz nastąpić. Oj, biedna Gwiazdko. Już chyba nie polatasz sobie swobodnie.
- Dzieci moje, bracia, siostry... To nie ma sensu... - spojrzał na wszystkich, którzy byli w tym okręgu. Ujrzał na sobie wiele zdziwionych min, lecz Barry nie bał się ich. Wyszedł z okręgu stając koło Gwiazdy, która buntowała się.
- Ta Gwiazda... biedna i niedouczona zabłądziła. Błędnie odczytałem intencje Syriusza.
Powiedział smutnym tonem i westchnął na koniec. Spojrzał na Samuela i pogładził jego po ogonie i wyrwał kilka włosów z jego brody. Podniósł rękę z tymi włosami do góry.
- Ona została zhańbiona. Zbuntowała się i Ojciec mój chciał, bym ją nawrócił. Niestety przeliczył się. Moc, która jest w niej, jest silna, ALE.
Rozejrzał się na twarze uczestników tego spotkania, po czym spojrzał na Samuelowe włosy z brody. Czy jest gotów? Owszem. Dla Syriusza, swego ojca, zrobi wszystko!
- Skoro jedna z jego Gwiazd, która jest-BYŁA dla niego cenna nie chce z nim współpracować - to my jako istoty z tej planety musimy ją UKARAĆ. I tą karę muszę ja wykonać jako SYN swego ojca.
Powiedziawszy, ukłonił się i włożył włosy do ust, które po chwili połknął.
-Chwalmy Ciebie ojcze, tego, co prowadzi do podniebnych galaktyk, tego, co uczynił mnie pierworodnym tego świata. Wierzę w Twoje osądy tak jak ty moje. Przyjmę część Twojej mocy zgodnie z paktem.
Wymruczał słowa prosto ze swojego serca, po czym ukląkł koło Samuela i spojrzał na niego smutno. Szkoda Gwiazdy. Musi zapłacić za swoje błędy. Barry ścisnął jeszcze wargi kręcąc głową, po czym pochylił się nad rękawem. Przyłożył lewą dłoń do lewej części nasady nosa i w sekundę wciągnął porcję, która miała być przeznaczona dla Gwiazdy. Zamrugał parę razy czując, jak to uderza w jego głowę. Musi być silny! Jako ojciec, brat, musi pokazać swoją siłę. Fakt, słabiej się teraz poczuł, ale to pewnie dlatego, że przyjął dużą dawkę mocy Gwiazdy. Po chwili słabości, uśmiechnął się i wstał.
-Chwalmy SYRIUSZA!
Wzniósł ręce ciesząc się jak wariat. Zyskał moc! Może latać! Taaaak jest!
Gdy Gwiazda zaczęła mówić po jego przemowie, Barry pokręcił głową, jakby nie chciał tego przyjąć do wiadomości. Syriusz chyba za mocno przekombinował i teraz musi się silić, aby dać jemu pokarm Bogów. Już zapomniał, że czasem Syriusz jest n a d t o uparty i przewrażliwiony. No ale to nic. I z takimi osobami Barry sobie poradzi. Gwiazda zrozumie postępowania swego mentora.
-Gwiazdko kochana... Nie byłabyś tutaj, gdyby Syriusz nie zechciał, abyś poznał nasze zwyczaje, nasze jedzenie, które wspomaga wasze myślenie i trawienie. Masz swoje pożywienie - my wszyscy to R O Z U M I E M Y. ALE ... sam powiedziałeś, że jesteś POZA. Leczy aby zostać POZA POZA, to tu musisz wypełnić swoją misję. I tutaj sprowadza twoja ścieżka - abyś SPRÓBOWAŁ naszego pożywienia. Zapewniam, że jest ono BEZPIECZNE dla WASZEJ rasy.
Nie ma zamiaru przyjąć jego rezygnacji z TAKIEGO pokarmu. Objawiła się im, więc musi to skosztować. Bo gdyby to była jej kolejna wizyta, to by raczej teraz nie sprzeczali się o racje i Syriuszowe prawo. Ale Barry nie zawiedzie Syriusza. Gwiazda jest uparta, ale do czasu. Do zakończenia działania narkotyku mają jeszcze spooooro czasu.
Nawet gdy go otoczyli, nie chciał brać. No co z niego za Gwiazda! Uparta jak Merlin. Merlina co prawdy jeszcze nie spotkała, ale ponoć mieszka z Marsem. Kolejny powód, by odwiedzić Marsa. Może kogoś weźmie ze sobą. Najlepiej to którąś z jego gwiazd czy planetoid, ale i inna gwiazda też może być. Albo zrobi coś innego... Przejmie moce Gwiazdy. Zabierze jej moce i zostanie na Ziemi, a on będzie mógł latać. Albo odeśle Gwiazdę, aby odpokutował swoją niesubordynację i będzie ją wzywać, aby odpokutowała swe winy. Zostało tylko dogadanie się z Syriuszem. Bo w końcu Weasley się starał, a Gwiazda jest taka niedouczona... Szkoda, bo z tym ogonem ładnie wygląda. [ogon, to broda, żeby nie było]. Może jego ogon jest krótki, ale to nic... Może właśnie im mniejszy on est, tym większą mają moc. Byłoby w tym jakiś sens!
Barry zmartwił się jego ostatnią wypowiedzią i pokręcił głową, jakby żałował tego, co musi teraz nastąpić. Oj, biedna Gwiazdko. Już chyba nie polatasz sobie swobodnie.
- Dzieci moje, bracia, siostry... To nie ma sensu... - spojrzał na wszystkich, którzy byli w tym okręgu. Ujrzał na sobie wiele zdziwionych min, lecz Barry nie bał się ich. Wyszedł z okręgu stając koło Gwiazdy, która buntowała się.
- Ta Gwiazda... biedna i niedouczona zabłądziła. Błędnie odczytałem intencje Syriusza.
Powiedział smutnym tonem i westchnął na koniec. Spojrzał na Samuela i pogładził jego po ogonie i wyrwał kilka włosów z jego brody. Podniósł rękę z tymi włosami do góry.
- Ona została zhańbiona. Zbuntowała się i Ojciec mój chciał, bym ją nawrócił. Niestety przeliczył się. Moc, która jest w niej, jest silna, ALE.
Rozejrzał się na twarze uczestników tego spotkania, po czym spojrzał na Samuelowe włosy z brody. Czy jest gotów? Owszem. Dla Syriusza, swego ojca, zrobi wszystko!
- Skoro jedna z jego Gwiazd, która jest-BYŁA dla niego cenna nie chce z nim współpracować - to my jako istoty z tej planety musimy ją UKARAĆ. I tą karę muszę ja wykonać jako SYN swego ojca.
Powiedziawszy, ukłonił się i włożył włosy do ust, które po chwili połknął.
-Chwalmy Ciebie ojcze, tego, co prowadzi do podniebnych galaktyk, tego, co uczynił mnie pierworodnym tego świata. Wierzę w Twoje osądy tak jak ty moje. Przyjmę część Twojej mocy zgodnie z paktem.
Wymruczał słowa prosto ze swojego serca, po czym ukląkł koło Samuela i spojrzał na niego smutno. Szkoda Gwiazdy. Musi zapłacić za swoje błędy. Barry ścisnął jeszcze wargi kręcąc głową, po czym pochylił się nad rękawem. Przyłożył lewą dłoń do lewej części nasady nosa i w sekundę wciągnął porcję, która miała być przeznaczona dla Gwiazdy. Zamrugał parę razy czując, jak to uderza w jego głowę. Musi być silny! Jako ojciec, brat, musi pokazać swoją siłę. Fakt, słabiej się teraz poczuł, ale to pewnie dlatego, że przyjął dużą dawkę mocy Gwiazdy. Po chwili słabości, uśmiechnął się i wstał.
-Chwalmy SYRIUSZA!
Wzniósł ręce ciesząc się jak wariat. Zyskał moc! Może latać! Taaaak jest!
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wiedzy na temat kosmosu, jaką posiadał Barry...mógł zdobyć przez wyobraźnię, która - raczej nie należała u niego do mało rozwiniętych. Wizualizacje, jakim się poddawał rudowłosy, powoli przestawały się mu podobać. Słowa Samuela nie docierały do zatłoczonego narkotykowym szałem mózgu Barry'ego, więc początkowo cienka linia irytacji, sięgała wyższych tonów, niebezpiecznie wieszcząc Skamanderowy gniew.
Wdrapując się na dach, kierowany nieokreśloną i wciąż niezrozumiała chęcią, teraz sprawiała, że brew czarnowłosego drgała, słysząc kolejne wodospady przemów, śpiewów, śmiechów i niekontrolowanych wybuchów ekscytacji, po prostu...musiał zareagować.
- Moje POZA jest meta-formą i metafizyką, nie tłumacz mi czegoś, czego z goła nie pojmujesz, przysłonięty opaską, jak ślepiec - odpowiedział już twardo, choć - jeszcze w ten sposób chciał dotrzeć do zgromadzonego "przedstawienia". Jednak lawinowo, wszystko wymykało się mu spod kontroli, która, chyba od samiutkiego początku była skazana na porażkę. Kto - zdrowy - wdaje się w słowne potyczki z galaktycznymi, narkotycznymi wizjami?
- Zważ na słowa gwiezdny odłamku, bo ktoś upadnie szybciej, niż mu się zdaje - na dalsze słowa, po prostu..zbaraniał. Wypuścił powietrze z płuc nieco szybciej niż zamierzał i nieco - przez zaciskające się zęby, już bardziej ponuro niż w rozbawieniu. Czego on niby się spodziewał? Że odleci do jakiejś galaktyki rzeczywiście? na co niby liczył?
- Spróbuj tylko.. - rzucił już gniewnie. Wspominał coś Skamander o granicach? Otóż...zabieg rudowłosego - przełamał je wszystkie, wprawiając w osłupienie, gdy poczuł szarpnięcie..na brodzie.
Kiedy Barry pochylił się z zamiarem połknięcia swojej zdobyczy, Samuel nawet nie zastanowił się nad tym co robił. Ignorując obie panny, złapał Weasleya za ramiona, unosząc do pozycji, w której zaserwował mu kopniaka kolanem w brzuch. Co - zapewne zaraz wywołało odruch wymiotny. Nie sądził, żeby Barry - w stanie, w jakim się znajdował, potrafił skutecznie się obronić, choć - zapewne i ból odczuwał..inaczej.
- No to na chwałę Syriusza - warknął cicho, by wykręcić ramiona rudzielca do tyłu i przytrzymać go na ziemi, nieruchomo, dociskając w razie wyrywania, kolanem - a teraz już grzecznie się uspokój, zanim wezwę SYRIUSZOWEGO brata, który swoją RUDĄ jasnością, przyćmi nawet twoje wizje - adrenalina grzecznie podniosła mu ciśnienie, ale nie był wściekły. Był zły, to prawda, ale nie miał zamiaru działać pochopnie. Przynajmniej, jeśli chłopak czegoś głupiego nie wymyśli. Różdżka bezpiecznie tkwiła w kieszeni, więc wystarczył moment, by po nią sięgnąć, ale..wolał ograniczyć się tylko..do siłowych rozwiązań. Przynajmniej teraz.
Wdrapując się na dach, kierowany nieokreśloną i wciąż niezrozumiała chęcią, teraz sprawiała, że brew czarnowłosego drgała, słysząc kolejne wodospady przemów, śpiewów, śmiechów i niekontrolowanych wybuchów ekscytacji, po prostu...musiał zareagować.
- Moje POZA jest meta-formą i metafizyką, nie tłumacz mi czegoś, czego z goła nie pojmujesz, przysłonięty opaską, jak ślepiec - odpowiedział już twardo, choć - jeszcze w ten sposób chciał dotrzeć do zgromadzonego "przedstawienia". Jednak lawinowo, wszystko wymykało się mu spod kontroli, która, chyba od samiutkiego początku była skazana na porażkę. Kto - zdrowy - wdaje się w słowne potyczki z galaktycznymi, narkotycznymi wizjami?
- Zważ na słowa gwiezdny odłamku, bo ktoś upadnie szybciej, niż mu się zdaje - na dalsze słowa, po prostu..zbaraniał. Wypuścił powietrze z płuc nieco szybciej niż zamierzał i nieco - przez zaciskające się zęby, już bardziej ponuro niż w rozbawieniu. Czego on niby się spodziewał? Że odleci do jakiejś galaktyki rzeczywiście? na co niby liczył?
- Spróbuj tylko.. - rzucił już gniewnie. Wspominał coś Skamander o granicach? Otóż...zabieg rudowłosego - przełamał je wszystkie, wprawiając w osłupienie, gdy poczuł szarpnięcie..na brodzie.
Kiedy Barry pochylił się z zamiarem połknięcia swojej zdobyczy, Samuel nawet nie zastanowił się nad tym co robił. Ignorując obie panny, złapał Weasleya za ramiona, unosząc do pozycji, w której zaserwował mu kopniaka kolanem w brzuch. Co - zapewne zaraz wywołało odruch wymiotny. Nie sądził, żeby Barry - w stanie, w jakim się znajdował, potrafił skutecznie się obronić, choć - zapewne i ból odczuwał..inaczej.
- No to na chwałę Syriusza - warknął cicho, by wykręcić ramiona rudzielca do tyłu i przytrzymać go na ziemi, nieruchomo, dociskając w razie wyrywania, kolanem - a teraz już grzecznie się uspokój, zanim wezwę SYRIUSZOWEGO brata, który swoją RUDĄ jasnością, przyćmi nawet twoje wizje - adrenalina grzecznie podniosła mu ciśnienie, ale nie był wściekły. Był zły, to prawda, ale nie miał zamiaru działać pochopnie. Przynajmniej, jeśli chłopak czegoś głupiego nie wymyśli. Różdżka bezpiecznie tkwiła w kieszeni, więc wystarczył moment, by po nią sięgnąć, ale..wolał ograniczyć się tylko..do siłowych rozwiązań. Przynajmniej teraz.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 24.11.15 16:04, w całości zmieniany 2 razy
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Dach nad kamienicą
Szybka odpowiedź