Wydarzenia


Ekipa forum
Dach nad kamienicą
AutorWiadomość
Dach nad kamienicą [odnośnik]05.09.15 22:48
First topic message reminder :

Dach nad kamienicą

Na jednym w wielu dachów, znajdują się miękkie poduchy w kolorów tysiące. Jest to miejsce magiczne, bo też magiczne rzeczy się tam dzieją, a czarownice je przygotowały. Nigdy nie spadnie deszcz, bo chroni je zaklęcie. W ukryciu przed rodzinami, młodzieży oddają się na dachu londyńskich kamienic, najbardziej szalonej czynności: paleniu opium i rozprawianiu na temat nie-przyszłości.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
dach - Dach nad kamienicą - Page 3 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Dach nad kamienicą [odnośnik]11.01.17 1:26
| 30 marca

Musiał pomyśleć. Tuż pod nim wciąż rozpościerała się sceneria iście z mugolskiego horroru. Względnie - większość chaosu została już ogarnięta, a najważniejsze dowody - znalezione i rozpisane. Ciało zostało zabrane i oddane pod dyktando koronera. Oczywiście zdążył otrzymać dostęp do akt, które wertował wielokrotnie, zanim pojawił się na miejscu zbrodni. Widział i ciało. I nawet jeśli wiele widział śmierci i wykręconych czarnomagicznymi klątwami grymasów, ale to wpisywało się na listę tych bardziej okrutnych.
Włamanie? Bzdura. Kto wpadłby na genialny pomysł włamywania do niedużej przychodni, szastając w takiej ilości plugawą magią? Panujący rozgardiasz, zdewastowane pomieszczenie, poprzewracane półki, rozbite w drobny mak okna. Tak, to wszystko mogło sugerować włamanie, ale prędzej należące do anarchistycznego wariata, artysty?, który w zniszczeniu widział większe "piękno.
Nie. Tu chodziło o kobietę. Ona była celem. Gdyby miała zginąć przypadkiem, sprawca, czy tez sprawcy - nie poświęcali by jej aż takiej uwagi. A było jej wiele - sądząc po licznych obrażeniach, jakie otrzymała. Tu, w rys mordercy wpisywało się okrucieństwo i...premedytacja. Nienawiść. Cały otaczający ciało obraz, miał być tylko dodatkiem, uzupełnieniem chaosu, który dzierżył plugawiec.
- Miria Diggory... - usłyszał głos towarzyszącej mu Sary - dosyć wysokiej, jasnowłosej aurorki o spojrzeniu wiecznie zdziwionych oczu Pracowała od kilku miesięcy, całkiem niedawno kończąc kurs. Skamander wstał z miejsca, raz jeszcze spoglądając przelotnie na widok z dachu, by wejść na powrót przez klapę na piętro, w którym znajdowała się przychodnia. Drewniane szczeble prowizorycznych schodków zaskrzypiały pod ciężarem mężczyzny, ale nie ugięły się. Samuel stanął pewnie na nogach, zamykając za sobą przejście, tym samym eliminując pomysł, jakby tędy włamał się zabójca. Nie znalazł żadnych śladów magii, które świadczyłyby o włamaniu tą ścieżką. I chociaż zniszczeniu uległo większość sprzętów w pomieszczeniu, mógł śmiało stwierdzić, że należały do ogółu zniszczeń, które nastąpiły po śmierci uzdrowicielki - Tak, to ona... - zawiesił głos, zatrzymując się przed wciąż nie usuniętą, szeroko rozlewająca się plamą rdzawo - brudnej czerwieni - To nie mogło być zwykłe włamanie, nie pasuje zbyt wiele rzeczy, czemu nic nie zginęło cennego? Tym bardziej...że najbardziej wartościowe, były tu leki...myślisz, że dopadł ją nokturnowy ćpun? - jasnowłosa kobieta przeszła pod ściana, zatrzymując się pod jednym z okien - oczywiście pozbawionym szyby, ale magia wystarczyła, by osłonić pozostałe po nich dziury przed widokiem z zewnątrz.
- I nic nie zabrał? - Samuel pokręcił głową - Nie, to musiał być ktoś...bardziej precyzyjny. Mamy tu falę zniszczenia, ale jest w tym zachowany absurdalny porządek - auror kucnął, wciąż wpatrując się w brunatne ślady na podłodze. Krew zdążyła zeschnąć się, zaścielając drewno bolesnym dywanem. Za dużo. Tu nie było mowy o przypadku. Ktoś musiał wedrzeć się tu w konkretnym celu. Tylko...jaki on był? - Włamanie wykluczamy - dodał, wciąż nie podnosząc wzroku na swoją partnerkę - Pamiętasz ciało ofiary? W jakim było stanie? - zawiesił głos, samemu przymykając powieki. Musiał dopasować do siebie jak najwięcej elementów. Także tych, które zostały pominięte w pierwszym raporcie. Zbyt wiele fragmentów brakowało, jeszcze więcej nie pasowało - Sekcja zwłok kobiety wykazała dyslokację prawego stawu barkowego, przerwanie ciągłości kręgosłupa w odcinku szyjnym oraz martwy płód w ciele ofiary. Ciało naznaczone wieloma płytkimi ranami zadanymi ostrym narzędziem... - wertowanie kartek sugerowało, że aurorka miała ze sobą raporty, przeczytała fragment. Dobrze.
Skamander otworzył oczy i podniósł wzrok na kobietę - Co ci w tym opisie nie pasuje? Bo coś nie pasuje, prawda? - pytał retorycznie, bo myśl klarowała się z przyczynowo-skutkowych puzzli - Liczne płytkie rany, zostały zadane zaklęciem. I to przed zniszczeniem tego przybytku. Choćby te okna, tyle szkła? Ran byłoby więcej, nieregularnych i zdecydowanie gdzieś musiałaby się zapodziać drobina okienna, czy drzazga w ciele - mówił, wciąż kucając nad wielką (brzydko brudną) plamą i wyraźnym śladem, mniej więcej po środku, gdzie musiało znajdować się ciało. Tyle krwi...że ciało zostało pozbawione go  zastraszająco szybkim tempie, pozostawiając skórę bladą i szorstką, jak papier. Te rany, które zostały zadane już po śmierci - nie krwawiły. Przypadek? Nie mógł tego potwierdzić. Miria Diggory została najpierw zabita. Zniszczenia powstały potem, by pozbyć się możliwych dowodów. Tylko...ich brak, też o czymś świadczył. A przynajmniej próba ich "braku".
- Dobrze, jeśli więc to kobieta była celem...jaki był powód? - kolejne zerkniecie w dokumenty - Napisali, że była zaręczona...z mugolakiem. Była zdrajczynią krwi i... - Sara zawahała się, głośniej przełykając powietrze. Nawet jeśli aurorzy byli przyzwyczajani do spotykania się ze śmiercią, jego towarzyszka była kobietą i temat nie był łatwy do ujęcia - Martwy płód. Ono..zostało zabite plugawą klątwa... Może to byłby trop i wszystko działo się na tle czystości krwi i zdrady? - młodsza od Samuela towarzyszka znowu zmieniła miejsce. Tym razem zatrzymała się pod - wciąż przewróconą i rozbitą szafką. W okolicy znajdowały się drobne przedmioty - fiolki i szkatułki, które najprawdopodobniej zawierały medykamenty.
- Było już bardzo późno, jak zawiadomiono o zajściu. Musiała już kończyć pracę....Co robisz, gdy masz zamiar już wychodzić? Zbierać swoje rzeczy, a ofiara nie miała na sobie odzieży wierzchniej, jak płaszcz, czy szal. Wciąż miała na sobie pracowniczy kilt - kontynuowała - Ktokolwiek to zrobił, musiał tu wejść...nie włamać się...może go znała? - spojrzała na mężczyznę, który w końcu podniósł się z miejsca, gdzie uparcie obserwował pobojowisko - Do przychodni, czy apteki może wejść właściwie każdy. Wystarczy sensowny powód...a przynajmniej sugestia, że potrzebował pomocy uzdrowiciela lub medykamentów - odetchnął ciężko. Słodko - metaliczny zapach krwi, chociaż ulotny i ledwie wyczuwalny, nadal atakował nozdrza, nie pozwalając choćby na chwilę zapomnieć, gdzie się znajdowali.
- Zastanawia mnie jeszcze jedna kwestia - zaczął, odsuwając się w stronę drzwi - Ktokolwiek tutaj był, musiał się w jakiś sposób wydostać. Teleportacja, to pierwsze, co przychodzi na myśl, ale...albo musiał być to ktoś niezwykle w tym wykwalifikowany, albo...działo się tu jeszcze coś innego, czego nie rozumiem, albo..nie znam - zakończył i oparł się barkiem o jedną ze ścian, bliżej drzwi i mniej zniszczonych - Dobrze, czyli nie włamanie i nie przepadek. Celem była kobieta, więc mowa o morderstwie. Ślady wskazują na pozorowane zniszczenia - ofiara zginęła zanim ich dokonano... - aurorka notowała kolejne uwagi i tylko ciche skrzypienie pisaka o papier przebijała tężejącą ciszę. Skąd ona wzięła pióro? Przerwała w końcu, przymykając notatnik, który wsunęła pod pachę. Pisak wciąż trzymała w palcach, zupełnie jakby miała tam różdżkę. Wskazała końcówką stalówki na plamę, która bezsprzecznie przyciągała uwagę za każdym razem, gdy wzrok przemieszczał się po całym pobojowisku - Czemu nie ma ich, czy jego..śladów? - i rzeczywiście. To była kolejna zagwozdka, ukryty fałsz, nie pozwalający dojrzeć prawdy - Przy takiej ilości krwi, przy tak małej krzepliwości...No..morderca musiał być gdzieś obok. Nie każde zaklęcie mógł użyć na odległość. Niektóre przecież wymagają...kontaktu. A przecież...nic nie ma[/b] - nie poruszyła pióra, nadal wskazując nieokreślony punkt na krwawej, zeschniętej plamie - Może jednak są ślady, tylko ich nie widzimy? - zasugerował, kucając i nachylając się do podłogi. Oparł się dłońmi o drewnianą powierzchnię i niemal szorując twarzą o ziemię, spojrzał na wskazywaną część - Krew musiała przysłonić ewentualne ślady, ale to znaczy...że w niektórych miejscach powinna być płytsza - wyciągnął przed siebie rękę, ale z osiągniętej perspektywy, wciąż nie potrafił nic konkretnego stwierdzić. Pomysł jednak był ważny, zbyt ważny, bo o nim zapomnieć. Trwał w dziwnej pozycji tylko kilka sekund dłużej, ale w końcu wstał, wycierając dłonie o siebie - Zapisz, żeby spróbować...to jakoś odmierzyć, albo może oczyścić warstwami? - zamyślił się, czekając jak towarzyszka skrzętnie odnotuje wskazówkę. Gdy skończyła, pokonała dzielącą ich odległość i zatrzymała się obok Skamandera. Podała mu zapisaną kartkę z notatnika
- Czeka nas jeszcze przy tym sporo pracy, prawda? - kiwnął głową. To co zrobili, stanowiło zaledwie zalążek śledztwa. I każde było tego świadome.

| zt


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
dach - Dach nad kamienicą - Page 3 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Dach nad kamienicą [odnośnik]18.05.17 14:00
| 28 kwietnia

Wiedział, czemu właśnie poświęcał swoje myśli, że każdy promień świadomości wędrował w kierunku czynów, podobno haniebnych, podobno niechlubnych, podobno - skazujących na ciężkie przekleństwo. Magnus formułował jednak własne sądy, diametralnie różne od powszechnych opinii, oceniającej powierzchownie, stereotypowo, pobieżnie. Miał w sobie dość siły, by podjąć decyzję oraz dość mocy, by wykonać wyrok i być go pewnym. Postępował właściwie, zgodnie ze swoim sumieniem, z prawdziwą werwą, krystalizującą się w czystym, chłodnym jak ostrze noża wzroku. Wybuchowa mieszanina ekscytacji, dumy, że doświadcza czegoś tak wielkiego, gotowości do ostatecznego uklęknięcia przed Czarnym Panem i faktycznego udowodnienia mu swej wierności. Słowa mimo wszystko pozostawały wyłącznie odbiciem głosek, zawieszonym w przestrzeni i krążącym w powietrzu, nie mogły poświadczyć o lojalności. Magnus ochotnie przekuwał obietnice w czyny, święcie wierząc, iż tylko dobrowolna ofiara, oddanie się w Jego ręce z własnej woli, z pobudek ideowych, niezmąconych strachem (nie potrzebował wśród swych sług tchórzy, pierwszych do zdrady) ni wyczekiwanymi korzyściami, stanie się pełnym przypieczętowaniem jego obecności w szeregach Czarnego Pana. Wcześniej ledwie przemykał jak cień, niedostrzegalny, służący za tło, wypełnienie; pożerał świat wraz z innymi, podobnymi do siebie w smętnej zawiesinie nierozbitej na osobne jednostki, na głosy brzmiące donośnie i grzmiąco. Rowle miał jednak ogromne ambicję, którymi się sycił, pęczniał i uwidaczniał, jakby przelana krew napełniała jego sylwetkę kolorem. Z nijakiej szarości stawał się lśniącą czernią, sukcesywnie ciemniejąc, zanurzając się w mrokach - arkanach plugawej magii, złych inkantacji, niegodziwych księgach, nikczemnych klątwach, wraz z tajemną wiedzą studiując i swą własną ciekawość, naturę każącą mu sięgać po więcej. Teoria kumulowała w sobie bladość, którą zmyć mogła wyłącznie krew: przygotował się na to, nie lękając się jej przelać. Trzy życia, niewielka cena za wielkość, która miała stać się jego udziałem, niewielka cena za przynależność do Jego najwierniejszych, niewielka cena za zaszczyt służenia Lordowi Voldemortowi. Krew nie po raz pierwszy spłynęła po rękach Rowle'a, barwiąc smukłe palce stróżkami brunatnych zacieków, lecz te morderstwa były inne. Rytualne, wartościowe, nie odznaczyły się dziełem przypadku, kryły w sobie uniżoność i arogancję, uległość, przed człowiekiem, który mógł poprowadzić ich do walki oraz butę, wyższość nad wybrańcami, prześmiewczo lżonymi przez Magnusa. Zasłużyli chociaż na to honorowe odznaczenie, mieli stać się trofeami, przy czym spotykał ich tym samym większy zaszczyt, niż ten, jakiego finalnie doświadczyliby za życia. Trzy istnienia, trzy dusze, trzy przedmioty do zagarnięcia. Łupy, poświadczające brak skrupułów, pamiątki po wyważonym, przemyślanym bestialstwie, perły, lśniące matową czernią w ciężkich, lśniących kajdanach. Przynoszących paradoksalnie wyzwolenie z jednych okowów oraz niewolę w innych. Znacznie bardziej doniosłych, chwalebnych; wiedział, że nie będzie czuł się napiętnowany a wybrany, wskazany spośród wielu, przygotowany odpowiednio do głoszenia jedynej słusznej prawdy, do służenia Mu ciałem i duszą, aż do upadku z sił, aż do wyparowania z niego ostatniego tchnienia, aż do wydania oddechu, który przypomni Rowle'owi o słuszności i wartości tego poświęcenia. Robił to dla siebie, robił dla świata, nie oczekując żadnej wdzięczności, wybudowania pomnika głoszącego wielkość samotnego bohatera. Wypełniał obowiązek, obowiązek każdego szanującego się szlachcica o zdrowych poglądach, chociaż większość zamykała te powinności w obrębie bezpiecznych słów, miałkich gestów oraz obcesowej pewności, podbitej dźwiękiem nazwiska, niewiele znaczącego bez czynów. Pamięć przetrwała tylko o wielkich; Magnus w siedemnastym wieku czuł się najlepiej, pośród palącej dominacji czarodziejów nad mugolami oraz mianami, do dziś wyrytymi krwią na stronicach historycznych manuskryptów, a rózgą w głowach dzieci. Aldebaran Black, Brutus Malfoy - nieco później, także i Damocles Rowle, wzory i przykłady dla pogubionych w rozlicznych zobowiązaniach arystokratów. Żałował, że tak niewielu czerpało od nich nauki, więc sam odganiał niemoc, przełamywał bierność i przystępował do faktycznego działania.
Teleportował się późnym wieczorem na skraju Hogsmeade, okutany ciemną, szeroką peleryną i z kapturem, rzucającym na twarz głęboki cień. Ręce w rękawiczkach odliczyły dokładną ilość sykli za kufel Ognistej podanej w brudnym szkle w Gospodzie pod Świńskim Łbem: nie wyróżniał się spośród przybysz, dogadzających sobie trunkiem trudy dnia codziennego, a zacierał ślady po przyszłym występku. Gości takich jak on bawiło w tawernie bez liku, jednakowo mało rozmowni i ordynarnie napruci. Magnus ledwie tknął zamówiony alkohol, niepostrzeżenie wylewając go na kamienną podłogę, gdzie przed momentem wylądowała treść żołądka nieokrzesanego pijaka. Nie mógł być zamroczony, nie mógł być chwiejny. Takim krokiem - doskonale granym, kołyszącym, niepewnym - wyszedł jednak z gospody, nucąc cicho pod nosem. Udawanie wesołego nastroju okazało się trudne, lecz równie satysfakcjonujące, skupiał się na każdym aspekcie, swojego chodu, modulacji głosu, pracy nóg, które - w końcu, zawiodły go na obrzeża Zakazanego Lasu. Tam mieszkały jednorożce, słyszał o tym z opowieści zniesmaczonych młodych krewnych, oczekujących na mierzenie się z prawdziwymi bestiami, a nie na poskramianie łagodnych, magicznych koni. Dopiero teraz, w otchłani dzikiego, pachnącego wilgocią i niebezpieczeństwem boru, Magnus uśmiechnął się niewyraźnie. Przybył po jedyne, rzeczywiście niewinne istnienie - w pozostałych przypadkach, niemal bawił się w świętego - i nie odczuwał odrazy, a wibrujące w klatce piersiowej podniecenie. Żar, lejący się z niego napełniał go energią, niezależną od ohydy morderstwa, jakim miał się skalać, przekleństwem, które wkrótce stanie się piętnem, jakie będzie nosić już przez całe życie. Z niekłamaną radością, błyskiem satysfakcji w tak ciepłych oczach, zupełnie niepasujących do brutalnego zabójcy. Nadal tlił się przecież w nim esteta i artysta: tak samo jak dbał o swe pismo i staranną kaligrafię, tak i od martwego ciała oczekiwał zachowania idealnej formy. Dlatego krył się między drzewami i cierpliwie czatował, dlatego na godziny zamierał przed najlżejszym poruszeniem, obserwując przyciśnięty do ziemi maszerujące w oddali stado centaurów. Bliski kontakt z tego rodzaju naturą ośmielił Rowle'a, w końcu już pewnie kroczącego leśnymi ostępami, na wskroś, przedzierając się przez wysokie, gęste chaszcze, schodząc z wydeptanych i bezpiecznych ścieżek gajowych i uczniów. Strumień błyszczał w nocy jak srebrna wstęga, wijąca się wzdłuż bogatej zieleni sosnowych igieł oraz brunatnej, rozmokłej gleby, rozchlapywanej podeszwami butów. Tuż przy nim - głowę ku wodzie chylił majestatyczny jednorożec, dorosły, biały jak mleko, o zaróżowionych chrapach, ze wspaniałą grzywą, którą dumnie potrząsał, rżąc ostrzegawczo. Nie miał się zbliżać. Instynktownie zrozumiał przekaz zwierzęcia, nerwowo grzebiącego kopytami, lecz nie ruszającemu się nawet o cal. Obaj znieruchomieli, Magnus i ogier, najwyraźniej oceniając przeciwnika, mierząc siły nad zamiary. Rowle był szybszy. Wyciągnął różdżkę, gdy jednorożec stanął dęba, najwyraźniej chcąc go przestraszyć, zmusić do ucieczki grożąc potężnymi kopytami. Zaklęcie uśmiercające spłynęło miękko z wąskich warg, zadrgało zielony światłem, rozproszonym w szmaragdowym blasku na poszyciu lasu i skrząc się drobinami ognia w białej sierści zwierzęcia. Trafiło wprost w pierś, jednorożec upadł na ziemię martwy, bez ostatniego odgłosu, bez tchnienia, bez życia, umykającego z niego prędko, bezboleśnie. Nieśpiesznie zbliżył się do potężnego ciała, podziwiając zastygłe już piękno, puste, lecz i po śmierci zachowujące swą wspaniałą godność. Magnus potrzebował tego pietyzmu: prostym ruchem różdżki otworzył bok zwierzęcia, szeroko, zbierając srebrzystą, gęstą krew do wyczarowanej fiolki, którą schował za pazuchą, w bezpiecznej kieszeni. Ściął grzywę jednorożca, spinając włosie w ciasny supeł i także zabierając ze sobą: stwarzał pozory rabunku, dokonania mordu dla zysku. Jakże zdesperowany musiałby jednak być człowiek, polujący na jednorożca w pragnieniu złota, ku dojściu do bogactwa. Oderwanie rogu - ostatnia czynność, nie obejrzał się za siebie, chociaż niezmiernie kusił go ten widok, najpewniej żałosny, wręcz smutny. Chciał jednak napawać się ostatnim zapamiętaniem jednorożca walczącego - pokonany był już tylko ingrediencją.
Wytropienie mugola i wyrwanie jego czaszki nie stanowiło tak ogromnego wyzwania - biedne, niemagiczne istoty nie miały absolutnie żadnych szans przy konfrontacji z czarodziejem, tym bardziej, z magiem posiadającym wiedzę potężną, zakazaną - ale Rowle nie pozostawił w tyle swych ambicji, żywiących nadzieję na zabawę. Z odbierania życia także zamierzał czerpać radość - pierwsze morderstwo było dlań katorgą, pozostałe - zapewniały spokój ducha - więc nie wahał się przed odłożeniem próby w czasie, dla osiągnięcia pożądanego efektu. Eksperymentował z zaklęciami, trudząc się nieco, lecz finalnie był zadowolony. Pozbył się brody - wyglądał dziesięć lat młodziej, jak chłopaczek, niedorostek, zmienił barwę włosów na jasną, miodową, zmarszczył czoło, sprawiając wrażenie hardo strapionego. Aparycja tyleż ponura, co frapująca, przez co nie spotkał najmniejszego problemu, by zbałamucić młodą pannę, rzucającą zaciekawione spojrzenia na jego maskę w zadymionej sali maleńkiej kawiarni. Odmówił postawienia kolejnego drinka, bezpardonowo chwytając ją za rękę i wyciągając za drzwi; rozchichotała się jeszcze bardziej (mugolskie kobiety - nawet nie podludzie, a zwierzęta) i dała porwać się nieznajomemu. Wlókł ją przez coraz bardziej kręte uliczki miasta, trochę na oślep, kierując się instynktem, tam, gdzie światło latarni raziło najmniej. Prawie romantyczny spacer, ale w końcu odwrócił się do niej twarzą, uśmiechając się. Już nie kołtuńsko, a triumfalnie, rad, że ją zdobył, chociaż dziewczę nie zdawało sobie z tego sprawy, z zainteresowaniem wodząc dłonią po jego szyi. Patrzył na nią czule, gdy łamał jej rękę i tamował krzyk, dobywając różdżki i rzucając niewerbalne silencio. Skołowana, nie rozumiała co się dzieje, a Magnus miał nieprzeciętną przyjemność z obserwacji, jak porusza wargami i patrzy bezradnie na swe gardło, to znowu przerażona zerka na niego. Nie pozwolił jej uciec. Polowanie byłoby z pewnością słodkim aspektem tej gry, lecz nie mógł pozwolić sobie na błędy, a w tym przypadku czasu pozostawało mu niewiele. Ciemny zaułek prowincjonalnego, całkowicie mugolskiego, robotniczego miasteczka nie wydawał się być uczęszczany, ale nie zamierzał przesadnie ryzykować. Była dzielna, chociaż łzy ciekły jej po policzkach i wiedział, że się go boi, nie pozostało już nic z tej wesołej, frywolnej dziewczyny, z łatwością zaczepiającą przystojnego nieznajomego. Cruciatus - wyszeptał cicho, miękko, jak pieszczotę, szeptaną do ucha ulubionej kochance. Wiła się pod nim w istocie pięknie, padając od razu na kolana, ot nie musiał nawet wskazywać jej miejsca u swych stóp. Tęsknił wprawdzie za głosem - wyobrażał sobie, jak cienko popiskuje i błaga o litość, lecz rozsądnie pohamował swoje żądze, sycąc się na razie samym widokiem. Który prędko mu się znudził, skracając męki, cierpiane przez dziewczynę. Avada Kedavra, zielony promień uderzył wprost w klatkę piersiową, a martwa blondyneczka osunęła się na ziemię. Dziwnie skurczona, jakby wcześniejsze klątwy zwiotczyły jej mięśnie, nawet po śmierci niezdolne do wyprostu. Vulnerio, inkantacja równie precyzyjna, jak i cięcie niewidzialnego miecza, katowskiego topora, równo oddzielającego głowę od tułowia. Należało ją obgotować, oczyścić z mięsa, tkanek i chrząstek, by wydobyć spod pasma skóry i włosów biel pożądanej czaszki. reszta ciała była zbędna, spalił je, teleportując się, nim swąd zaalarmował pobliskich mieszkańców.
Zdobycie ostatniego, uświęconego składnika pozostawił sobie na deser, ustanawiając jednocześnie wyzwanie. Czarny Pan nie potrzebował sług nieudolnych i słabych, uciekających, gdy tylko zwietrzą niebezpieczeństwo. Ostatnia próba, ostatni test umiejętności, rzeczywisty sprawdzian, czy podoła, czy da radę, czy - w przyszłości - nie zawiedzie Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Nie myślał o śmierci, lecz był na nią przygotowany. Nie myślał o rodzinie, obecnie drugoplanowej. Myślał o sobie, o tym, czego już dokonał, o tym, jak blisko był, by dostąpić do potęgi Czarnego Pana.
Karkarov panoszył się tutaj stanowczo zbyt długo, stanowił przeciwnika na tyle godnego, by Magnus zapragnął zapolować właśnie na niego. Z zyskiem dla wszystkich, półkrwi Rosjanin pojawił się w Durmstrangu dwa lata wcześniej od Rowle'a, z ogromnym hukiem został też wydalony z uczelni. Za niezadowalające wyniki w nauce oraz ponadprzeciętne i niestarannie ukrywane zainteresowanie czarną magią. Magnus go nie żałował, a przypadkowe spotkanie po latach, już w Londynie, pokazało mu, że Dimitrij nie zmienił się w ogóle. Zbyt butny, zbyt arogancki, noszący głowę tak wysoko, jakby to on był lordem, a brytyjska arystokracja nie była godna czyszczenia jego butów.
Zrobił wywiad, na Nokturnie było o nim głośno, miał tyluż wrogów, co zauszników, lecz złoto rozwiązywało w końcu każdy język - podobnie jak tortury. Narkotyzował się. Jedna informacja wystarczyła, by go znaleźć, Magnus słyszał o intymnym miejscu spotkań ćpunów, a przy tym wiedział, że Karkarov mimo grona znajomych pozostawał samotnym wilkiem. Kolorowe poduchy nie pasowały zupełnie do agresywnego, rozdygotanego (zażywał już, czy był jednak czysty?) postawnego Rosjanina, mierzącego go wściekłym, acz pełnym zrozumienia wzrokiem. Kiwnął głową, potwierdzając niewypowiedziane pytania, tak, też pamiętał scysje z czasów młodości, wszystkie awantury, z których to Magnus wychodził niesiony na tarczy. Tym razem miało stać się inaczej. On pierwszy uniósł różdżkę, choć wystrzelili zaklęciami równocześnie, najwyraźniej nie zamierzając zagonić się do ofensywy. Ad medusa, urok Rowle'a sięgnął celu, a gęste kędziory Dimitrija natychmiastowo przemieniły się w giętkie węże, syczące wściekle i kąsające ciało, odsłonięty kark. On sam zachwiał się na nogach, oberwawszy potężnym ciosem w szczękę. Poczuł metaliczny zapach i ciepłą wydzielinę wypełniającą usta, lecz walka nie trwała przecież do pierwszej krwi. Gorzała coraz większą adrenaliną i skupieniem, klątwy padały coraz silniejsze - czyżby Karkarov zorientował się, że to nie osobiste porachunki i że nie może liczyć na łaskę? - i obaj byli coraz bardziej wycieńczeni. Magnus skupiony na zajadłej ofensywnie nie zdołał zasłonić się przed każdym zaklęciem, kulał; Dimitrij zmiażdżył mu lewą nogę, z jego przedramion ciekła krew, z boku ziała straszliwa rana. Rosjanin nie prezentował się dużo lepiej: Rowle oszpecił go okrutnie, zdzierając z twarzy szeroki płat skóry i plugawą klątwą odcinając nos. Należało to kończyć. Następne dwa błyski, Magnus wytężył pozostałe mu siły i rzucił zaklęcie uśmiercające, trafiając ponad rozpostartymi ramionami Karkarova w jego tors. Mężczyzna padł w tył, rozkrzyżował ręce, jego oczy stały się szklane, puste, nieme. Rowle słaniał się na nogach ze zmęczenia, przyciskając desperacko krwawiące ręce do siebie i drżącymi dłońmi zbierając wydzielinę Dimitrija do szklanej fiolki. Jedna się zbiła - nie mógł utrzymać jej w ręku, więc musiał ponowić czynność, po wszystkim już starannie oczyszczając dach z resztek szkła, ze swojej krwi. Ostatkiem przytomności teleportował się do jedynego miejsca, jakie przyszło mu na myśl. Nie musiał nic tłumaczyć, pogruchotana noga, krew zasychająca na twarzy, z tego nie spowiadano się Cassandrze.

zt
Magnus Rowle
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
dach - Dach nad kamienicą - Page 3 GleamingImpressionableFlatfish-small
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4426-magnus-phelan-rowle https://www.morsmordre.net/t4650-korespondencja-m-p-rowle-a https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-cheshire-farndon-posiadlosc-rowle-ow https://www.morsmordre.net/t4652-skrytka-bankowa-nr-1118 https://www.morsmordre.net/t4786-magnus-rowle
Re: Dach nad kamienicą [odnośnik]23.02.18 16:42
|9 maja?

Mroźny, głośny wiatr wciąż świszczy w moich uszach, choć przecież ze statku zszedłem już kilkadziesiąt godzin temu. Można powiedzieć, że mam względne szczęście: mimo anomalii pogoda wydaje się być zaskakująco dobra. A być może nawet lepsza od zwykłej, przeciętnej majowej pogody – przynajmniej z mojego punktu widzenia. Przyzwyczaiłem się już do czystego, rześkiego powietrza i wszechobecnego chłodu, dlatego z radością wystawiam nos zza drzwi w dzisiejszą noc. Jedna z moich nowych sąsiadek, uprzejma starsza pani próbowała przekonać mnie, że powinienem wziąć ze sobą parasol, bo jej auguria zwiastowała na dziś deszcz. Niebo jest zachmurzone, ale wierzę, że nim rozpęta się burza minie jeszcze dobre kilka godzin. Coś dziwnego, gdzieś głęboko wewnątrz mnie, mówi mi, że wcale by mi to nie przeszkadzało. Niemal czuję prąd płynący w moich żyłach, elektryczność wiszącą gdzieś w powietrzu. Bardzo stosownie.
Biorę głęboki oddech, wciąż przyłapując się na tym, że wróciłem do Londynu. Wszystko tutaj pachnie inaczej, smakuje inaczej. Nawet powietrze. Coś we mnie za tym tęskni, ale coś sprawia też, że już po chwili mam dość. Gdzieś z tyłu w głowie głosy odzywają się, mówiąc, że powinienem zawrócić. Byłem przecież już bliski szczęścia, tam, daleko, za morzami. Sam nie mogę uwierzyć, jak wiele może wywołać kilka słów skreślonych atramentem. Lekko koślawe litery, układające się w całość: w wyrok. Koniec uciekania, muszę wreszcie wrócić do prawdziwego życia. Przed oczyma wciąż maluje mi się poranek w którym go dostałem. Uczucia niezdolne do opisania. Radość, ale też obawa. Strach przed tym co jeszcze mogło zaginąć w rodzinnym kraju, poza moim najgorszym wrogiem. Choć list jest długi i pełen czegoś, co w mojej głowie wydaje się troską i tęsknotą, to dwa słowa wywołują we mnie wstrząs. On zniknął. Wreszcie, po tylu latach. Wreszcie mogę wrócić, choć sam nie wiem do czego.
Ale reszta listu, choć niezmiernie cieszę się widząc Twoje pismo, wcale nie poprawia mi humoru. Magia oszalała. Nowe zagrożenie – kiedyś ochoczo podjął bym się walki. Kiedyś byłem aurorem, ale już nie jestem, a najgorsze jest to, że sam nie wiem do końca kim się stałem. Gdy następnego dnia wsiadam na statek, nie czuję się wcale lepiej opuszczając Skandynawię niż czułem się opuszczając Wielką Brytanię. Jestem starszy o trzy lata, mądrzejszy o trzy lata. Wiem już, że dobre wybory wcale nie istnieją. Zawsze znajdzie się jakieś ale.
Kiedy stawiam pierwszy chwiejny krok na lądzie, kręci mi się w głowie. Muszę uporządkować wszystko, zupełnie od nowa, zupełnie od początku. Może jestem już specjalistą od nowych początków. Ale kiedy słyszę o wszystkim co wydarza się podczas moją nieobecność, o przyjaciołach, których pochłonęła ziemia, odczuwam smutek. Wiem, że nie mogło mnie tu być. Nie miałem prawa. Lecz ominęło mnie tak wiele – tak wiele straciłem. Tak wielu. A przecież nie wiem jeszcze wszystkiego, nie wiem prawie nic. Dziwnie czuję się przemierzając ulice i słysząc angielski wszędzie dookoła. Angielskie słowa kryją się gdzieś w głębi mojego gardła, tak jakbym zapomniał jak się ich używa. Czy to wciąż mój kraj? Czy to nie ja jestem tym razem tym obcym?
Wychodzę odpowiednio wcześnie, nie spieszę się więc przesadnie. Stawiam wolne kroki, jakbym bał się, że za każdą kamienicą może kryć się jakaś znajoma twarz. Jakieś wspomnienie przeszłości. Przeszłość – to wszystko do mnie wraca. Krzyczy, dopomina się o uwagę. Szczególnie w miejscu takim jak to.
Gdy byliśmy młodzi i głupi, a to drugie zwłaszcza, często tu przychodziliśmy, pamiętasz przyjacielu? Tutaj nikt nie mógł wdrażać nam zasad, tu można było rozmawiać o wszystkim. Robić wszystko. Zawsze. Na zawsze. Tęskniłem nawet za tymi głupimi poduszkami, za zapachem londyńskiej nocy i widokiem świateł miasta, które nigdy nie zasypia. Cieszę się, że przyszedłem pierwszy, bo wszystko to wprawia mnie w osłupienie. Potrzebuję długiej chwili by postać i pogapić się w przestrzeń, by pozwolić samemu sobie na zrozumienie całej sytuacji. To nie sen, mówię sobie. Naprawdę tu jestem. Jestem w domu.
Staram się nie zauważać jak bardzo obco i niewłaściwie brzmi ostatnie słowo. Uparcie, jakbym wciąż miał kilkanaście lat, wtykam ręce do kieszeni i głośno przełykam ślinę. To zaskakujące, jak niewiele się tu zmieniło. A może tak chcę sobie tylko wmówić, sobie i swoim oczom, staram się nie dostrzegać żadnych zmian. Choć raz w życiu postanawiam nie zaprzątać sobie tym wszystkim głowy i po kilku cennych minutach osiągam względny spokój. Względną gotowość, żeby zmierzyć się ze wszystkim tym co teraz nastąpi. Ze wszystkim o czym mi opowiesz.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Dach nad kamienicą [odnośnik]21.05.18 21:35
Myśli miał grząskie. Zapadał się w nich raz za razem i tonął, niby w mętnej wodzie, która odbierała mu oddech. Nawet ciemność wydawała się coraz ciaśniej zaciskać wokół pętlę. Dusił się, a wbrew wewnętrznej batalii, twarz nie nosiła wielu znamion emocji. Te zdawały się zamknięte w w pochmurnym spojrzeniu, zaciśniętych szczękach i dłoniach zwiniętych w pięści, niby symbol zbliżającej się burzy. I prawdopodobnie coś w tym było. Był burzą i niósł ją za sobą. Jako gwardzista, walczył z plugastwem, które próbowało zmieść mugolski świat z pomocą plugawej magii. A tym czasem... świat powinien bać się ich w równym stopniu. Gorzki śmiech nie opuścił jednak ust Skamandera.
Pustka, która pożerała go od wewnątrz nie mogła wydostać się dalej. Nie teraz, gdy miał się spotkać z przyjacielem. Nie nigdy. Nie, dopóki śmierć nie zechce w końcu pochłonąć jego żywota, oszczędzając tych, których miał bronić. Ostatnimi czasy, gorzko się zawodził na śmiertelnej "sprawiedliwości".
Cienie mijanych budynków wydawały się pochylać coraz niżej, złowrogo. Okolica nie należała do najbiedniejszych, ale zmierzch przysłaniał potencjalnych przechodniów. A może pustka przedarła się dalej, pochłaniając okolicę? Nie. Nie było tak. Pojedyncze głosy, gdzieś urwany śmiech, stłumiony szept, czy mignięcie postaci przy odsłoniętym oknie. Ulice były puste, porażone wydarzeniami sprzed kilku dni. Śmierć rzeczywiście przeszła przez całą Anglię, siejąc niechciane żniwo. Wina drgała na ramionach, oplatając ciasno i nie wypuszczając z objęć sumienia Samuela.
Widok kamienicy wyrwał go z ponurej kawalkady myśli. W nikłym blasku nie dało dostrzec się dachu i znalezionej dawno temu "kryjówki". Wspomnienia lat młodzieńczy nie przegoniły pustego gniewu, smutku i poczucia winy. Paradoksalnie - zwiększyła ją, rysując zdradziecki kontrast. Samuel wiele określał pustką, ale mętlik emocji, który uderzył tak silnie, był czymś zupełnie innym, żywym. Niebezpiecznym. Pięści strzyknęły, gdy zacisnął jeszcze mocniej palce, ale zmusił ciało do rozluźnienia.
Pchnął klapę, która odsłoniła dach. Bywał tutaj ta wiele razy i z tak różnymi personami, że trudno byłoby mu poskładać w całość wszystkie wspomnienia. Te dotyczące przyjaciela wyłuskał łatwiej, tym bardziej, gdy samotna sylwetka rysowała się wyraźnie na tle poznaczonych zębem czasu kamienic i ciemnego nieba. Trochę jak urywek wyrwanego gdzieś snu, wizji, której znaczenie miał dopiero poznać.
- Jesteś - w krótkim słowie kryło się coś więcej. Potwierdzenie realności. I światła. Jeden promień więcej w gęstniejącym mroku. Jedno zbrojne ramię więcej do walki. Wiedział, że musiał dowiedzieć się wszystkiego. Wiedział, że znajdzie brata na polu walki, która rozgorzała. Jedno zagrożenie umknęło, ukryło się zapewne liżąc rany. A rosło drugie, równie mroczne.
Pokonał dzielącą ich odległość w kilku krokach, by bez zbędnych ceregieli, uścisnąć Gideona - Naprawdę jesteś - i chociaż trudno było szukać uśmiechu na ustach Samuela, to drgała cicha ulga - Mam ci wiele do powiedzenia. Jeszcze więcej do pokazania, ale... nie wszystko na raz - przerwał, zaciskając jeszcze dłoń na przedramieniu towarzysza. Wiedział, że ten podjął ciężką decyzję powrotu. I złamanie tajemnicy, którą objął Samuela. Ale - potrzebowali go. Jak nigdy dotąd. Rzeczywistość upomniała się o zaciągnięty dług - Cieszę się, że jesteś - zakończył nieco chaotyczną wypowiedź. Dobrze było dla odmiany kogos odzyskać, niż tracić. Do tej pory musiał żyć tak, jakby jego przyjaciel umarł. Ile kłamstw przełknął przez miniony czas? I ile jeszcze będzie musiał zapleść? Jak zawsze, czas miał być jedyna weryfikacją.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
dach - Dach nad kamienicą - Page 3 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Dach nad kamienicą [odnośnik]02.09.19 17:53
stąd


Dziś Lily MacDonald stała się pierwszą czarownicą, która latała na miotle tyłem. No dobra, tylko dała się przewieźć i pewnie nie ona pierwsza, ale zawsze coś. Matt mógł wyczuć drżenie jej ciała za każdym razem, kiedy cokolwiek mocniej drgnęło, a jej myśl o tym, że ten piekielny przedmiot runie w dół stała się bardziej realna.
- Tam na pewno da się dostać przez klatkę schodową. - zamarudziła, kiedy jeszcze byli na tyle nisko, że miała odwagę marudzić. Potem po prostu zamknęła oczy, przytuliła się i starała się przeczekać ten koszmar, jakim jest unoszenie się w powietrzu na jakimś głupim badylu.
Odetchnęła z ulgą dopiero, kiedy wyczuła pod stopami grunt. Od razu siadła na poduchach, jedną do siebie przytulając, żeby dać sobie chwilę odreagować.
- Wiesz, że spacery są super, prawda? - upewniła się po raz milion sześćset osiemdziesiąty trzeci w czasie tego wyjścia, jeszcze lekko drżącym głosem. Nawet jeśli podobało jej się to miejsce, zdecydowanie nie da się wozić na badylach częściej. Odetchnęła, wbijając się mocniej w róg, ale patrząc przed siebie. Wysokość sama w sobie o dziwo jej nie przerażała. Budziła dobre wspomnienia.
- Trochę jak w górach. To poczucie przestrzeni. - stwierdziła w końcu. W górach wiatr był inny, inaczej pachniał, dodatkowo panowało to poczucie, że dookoła nie ma prawie nikogo, że zawłaszczyło się daną przestrzeń dla siebie i jest się jej częścią. Sama wysokość i poczucie, że są nad wszystkim innym, jak tutaj też jednak było całkiem przyjemne. - Tylko łatwiej spaść.
Musiała rzecz jasna dodać, kiedy Matt klapnął obok niej, żeby sobie nie myślał, że poszło łatwo.
- Ale możemy tu trochę zostać. Niebo pewnie będzie stąd fajnie wyglądało. - przyznała, bo w sumie to choć się obawiała, że skończą na dachu jakiegoś śmierdzącego magazynu, teraz cieszyła się że nie zwerbalizowała swoich wcześniejszych myśli i może udawać ufną dziewczynę wierzącą w romantyczne zapędy swojego faceta. - Skąd znasz to miejsce?


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284
Re: Dach nad kamienicą [odnośnik]03.09.19 22:19
- Myślę, że nawet z co najmniej dwie - odpowiedziałem jej wesoło, spokojnie wznosząc miotłę. Przelewaliśmy się akurat nad kolejnym strzelistym i nieco wyższym od pozostałych kamienic zadaszeniem. Czułem jak drży niczym osika, przy każdym szalonym manewrze nie będącym jednostajnym lotem na wprost. Wiedziałem też, że samo to, że w ogóle leciała ze mną na miotle było z jej strony gestem zaufania. Zastanawiało mnie czy kiedyś się do tego przyzwyczai. Nie chodzi mi nawet o to by sprawiało jej to przyjemność, a zwyczajnie by nie czuła strachu. Magiczny świat był zgoła inny od tego mugolskiego, a do tych najbardziej fantastycznych zakamarków nie dało się pójść na piechotę. Kiedyś chciałbym jej pokazać wszystkie, a może nawet odkryć nowe. Może nie było to takie odległe?
Nic nie mówiąc słuchałem tych rzucanych z nerwowości mniej lub bardziej sensownych uwag. Pozornie puszczałem je wszystkie mimo uszu, a w praktyce co jakiś czas zagrzechotało mi w piersi czułe rozbawienie. Gdy nieco gwałtowniej przyszło nam obniżyć lot objąłem jej plecy opiekuńczo ramieniem przygarniając do siebie. Chwilę później trzymająca w napięciu chwila grozy była już przeszłością, a pod jej, jak i moimi stopami znajdował się stały grunt - dach.
- Czasem są - potargałem jej włosy, ruszając prowadzącym krokiem do poduszkowego gniazda. Niewielki tobołek kanapek odłożyłem na bok zajmując się poprawianiem kilku większych poduszek. Ciepły wiatr ocierał się zuchwale o twarz, mierzwił włosy. Tu miał gdzie się rozhulać. Ciągnął za sobą zapach miasta, któremu daleko było do tego lekkiego, rześkiego, górskiego. Długo zostawał w płucach, ciążył, zwłaszcza o tej porze zachęcał do tego by usiąść.
- Cieszę się, że ci się podoba - podsumowałem siadając zaraz obok niej - Wbrew pozorom najfajniej jest tu, kiedy pada. Dookoła tego miejsca jest wzniesione całkiem porządne zaklęcie ochronne o które rozbija się deszcz, czy zsuwa śnieg. Można odnieść wrażenie, że siedzi się pod wielkim kloszem - opowiadam jednocześnie odchylając się do tyłu. Już nie siedziałem, a leżałem na puchowej poduszce zaciągając się aromatem miasta - Hmmm...wyobrażasz sobie, że już za dzieciaka doki były dla mnie trochę za ciasne...? - trochę udałem oburzenie, dosypałem trochę ironii i podrasowałem zadziornym błyskiem w oku. Nie mogło być to zaskakujące. W Hogwarcie dbałem o to by wszędzie i zawsze było mnie słychać, tereny szkolne były rozleglejsze i już nawet nie będę wspominał o tym, że w szkole spędziłem mniej czasu niż w dzielnicy portowej - kiedy więc na pamięć i znudzeniem mogłem recytować to gdzie, jaki kamień leży to zapuszczałem się dalej. Londyn jest duży. Na szczęście. Czasem zapuszczałem się nawet na jego obrzeża. Matka dostawała szału - zaśmiałem się i chociaż mnie to bawiło nawet teraz to łatwo sobie wyobrazić co się działo w głowie rodzica, gdy jego dzieciak przepadał, jak kamień w wodzie, na cały dzień gdzieś w Londynie- Za którąś wycieczką znalazłem to miejsce. Początkowo myślałem, że to pranie ktoś wietrzy lub suszy ale ilekroć tu zaglądałem to zawsze wszystko było tu rozrzucone w ten sam sposób. Latem bywało tu też więcej dzieciaków. Było z kim turlać czas - z powodu wakacji - Początkowo starszych ode mnie, a gdy ja sam udałem się do Hoga to było już na odwrót - wtedy to ja mogłem się pobawić w tego fajnego starszaka - zrobiłem minę zadowolonego z siebie łobuza - Tuż przed początkiem roku szkolnego świętowaliśmy tu zazwyczaj ze znajomymi koniec lata wznosząc toasty tanim winem. Ogólnie zbierało się tu dużo różnych dzieciaków. Zawsze można było poznać kogoś ciekawego [bylobrzydkobedzieladnie]


I'll survive
somehow i always do




Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 17.09.19 1:43, w całości zmieniany 1 raz
Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : 8+2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 3
ZWINNOŚĆ : 17+3
SPRAWNOŚĆ : 24+6
Genetyka : Wilkołak

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Dach nad kamienicą [odnośnik]05.09.19 20:35
- Zawsze są. - mruknęła, bo w sumie nie rozumiała po co rezygnować z czegoś tak prostego i bezpiecznego. Nie marudziła jednak bardziej, bo przetrwali w końcu lot i mogła siąść na czymś w miarę stabilnym. Zejścia zdecydowanie poszukają zwykłym, mugolskim sposobem. Choć z drugiej strony zależy od długości ewentualnej drabinki. Póki co starała się tym na zapas nie martwić. Bardzo się starała.
Na wspomnienie o zaklęciu ochronnym zmrużyła lekko oczy. Była akurat w trakcie wygodnego układania się na poduchach, głowę ułożyła na ramieniu Matta i wpatrywała się dalej w dal.
- To musi być całkiem fajne. - przyznała, choć nie wspominała o niczym w stylu musimy spróbować, żeby nie wpadł na szalony pomysł latania z nią na miotle w czasie burzy. Szczególnie że wcale nie była przekonana czy to super zaklęcie chroniłoby przed piorunami. Takie romantyczne wyobrażenia wolała pozostawić jednak swojej wyobraźni.
- Mhmm, bardzo jestem zszokowana. - po jej twarzy błąkał się łagodny uśmiech którego Matt nie mógł widzieć, choć nawet leniwy, poweselały ton głosu wskazywał na rozbawienie. Matt był ostatnią osobą z którą mogła się zaprzyjaźnić. Widziała oczyma wyobraźni jak podkrada jakieś słodycze na tamtejszym targu, włamuje się na statki żeby pod nieobecność właścicieli udawać w zabawie że jest super marynarzem, namawia dorosłych żeby kupili mu piwo albo bije się z innymi chłopakami o jakieś szalenie istotne sprawy zdecydowanie warte przedyskutowania panujących trendów w kolorach i kształtach twarzy.
Fakt, że jednak się zaprzyjaźnili musiał być dowodem na to, że ten łobuz ma w sobie masę sprzeczności.
Siedziała jednak cicho i słuchała dalej, trochę się przy tym uśmiechając bo w sumie to nie potrzebowała wiele wyobraźni żeby to wszystko w jakiś sposób widzieć.
- Teraz jesteś starym dziadem, który sprowadził w wasze miejsce dziewczynę. - ostatnie słowo wypowiedziała w ten sposób którego mali chłopcy używają żeby podkreślić o jak okropnych kreaturach mowa w wieku typowym dla dziewczyńsko-chłopięcych wojen. Nie ważne, że pewnie w starszym okresie sprowadzał tu niejedną, a i te same się pewnie sprowadzały. - I nawet nie pijemy taniego wina ani nie gramy w jakieś dziwne gry. To nie jest jakaś forma zdrady czy coś?
Zaśmiała się pod nosem. Lubiła swoje spokojne życie i choć losy Matta były zdecydowanie bardziej barwne, wcale mu tego nie zazdrościła. A jednak lubiła sobie je wyobrażać i przeżywać po swojemu po prostu, w formie opowieści.
- Już pomijam co to za pomysł, upijać się na dachu budynku. - siadła po chwili i zdecydowała się sięgnąć po kanapkę. - Wiesz chociaż, jakie masz szczęście że żyjesz? Bo pewnie znam jedną dziesiątą twoich przygód, a nie mogę się nadziwić temu faktowi. - dodała tylko, choć dobrego humoru nie traciła.


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284
Re: Dach nad kamienicą [odnośnik]17.09.19 5:21
- Jest - zapewniłem, a może poprawiłem - Pogoda chyba normalnieje, a i w sumie zima zapasem to się przekonasz - planowałem niezobowiązująco nie tak odległą przyszłość nie wiedząc jeszcze o tym, jaki pogodowy kataklizm nas czeka. Londyńskie zimy nie były w końcu co do zasady takie dokuczliwe. Wierzyłem też, że prawdopodobnie sama Lil będzie bardziej skora do wspinania się na dachy podczas prószącego śniegu niż lejącego deszczu. Nawet jeżeli przekonana była w tym momencie, że nie lub obdarowywała mnie spojrzeniem sugerującym, że nie było na to szans... ja wiedziałem swoje. Jeszcze zobaczysz - pomyślałem pewny swego by w kolejnej chwili snuć historię tego miejsca. Nigdy zresztą nie trzeba było mnie zachęcać do dziergania opowiastek dotyczących tych lekkich, fajowych chwil. Lubiłem się nimi dzielić z bliskimi. Do tego, co poradzić, był ze mnie kawał nostalgicznego drania. Leżąc, wspominając i patrząc w rozgwieżdżone niebo przewijała mi się nie jedna ucieczka oraz przygoda związana z tym miejscem. Nie każda nadawała się do przetoczenia, każda jednak była warta zapamiętania.
- Nie jestem stary, ledwie jedna szósta życia za mną albo i jedna ósma - ogłosiłem z dumą. Nie miałem wątpliwości co do swojej teoretycznej długowieczności. Prapradziadek Bott trzymał się świetnie. Zresztą tak, jak każdy czarodziej z krwi i kości na czas patrzyłem trochę inaczej - Zresztą, tak jak ci zapowiadałem - tu czas stoi w miejscu. Tu zawsze możesz być słodką szesnastką. Magia pstrokatych poduszek i odpowiedniego towarzystwa - wyciągnąłem rękę przed siebie, w stronę gwiazd. Przesunąłem nią po nocnym niebie tak, jakbym odkrywał przed nią rząd kart lub przecierał zaparowaną szybę by mogła dostrzec inny świat. Nie powiem, trochę czarowałem ją i to miejsce jednocześnie. Przewaliłem się na bok, tak, że podpierałem głowę na dłoni zgiętego ramienia topiącego się gdzieś w miękkości poduszek. Z tej perspektywy spoglądałem na nią nieco z góry mając całe morze pomysłów na to w jakie gry moglibyśmy się pobawić. Większość była niekoniecznie odpowiednia, czy moralna. Tym bardziej gdy dolewałem do nich butelkę skrzaciego wina. Wyobraźnię miałem dość gibką. Przymknąłem powieki rozciągając w rozmarzeniu usta zachowując jednak plastyczne obrazy dla siebie. Wydobyłem pełne przemyślenia hymknięcie. Czy była to zdrada...? - Może trochę - orzekłem figlarnie - Jeśli masz ochotę ratować mnie przed ostracyzmem to chyba bym się nie bronił, wiesz - poruszyłem zachęcająco brwiami już zawczasu wypatrując na jej twarzy urokliwego speszenia, które wieczorową porą nieco się rozmazywało, uciekało.
- A co jeśli... - zacząłem by w kolejnej chwili przeturlać się lub podciągnąć tak by znów leżeć na plecach jednak tym razem przy okazji wepchnąć jej się głową na uda i spoglądać z dołu na to jak na tle gwiazd żuje kanapkę z serem - a co jeśli to nie szczęście i żyję tylko dlatego, że żyjesz i ty...? - wyrecytowałem bez skrępowania, flirciarsko się uśmiechając i zawijając za ucho rudy kosmyk - albo przynajmniej po to byś mogła rozkoszować się najlepszą kanapką z serem w swoim życiu...? - dodałem na przełamanie nie chcąc ją przytłoczyć gęściejszą atmosferą do której nie jest przyzwyczajona. Balansowałem więc gdzieś na granicy starając się utrzymać przyjemny nastrój.


I'll survive
somehow i always do


Matthew Bott
Matthew Bott
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Jam jest Myśląca Tiara,Los wam wyznaczę na starcie!
OPCM : 8+2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 3
ZWINNOŚĆ : 17+3
SPRAWNOŚĆ : 24+6
Genetyka : Wilkołak

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t3558-matt-w-budowie#62851 https://www.morsmordre.net/t4002-poczta-matta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f136-smiertelny-nokturn-36-5 https://www.morsmordre.net/t4772-skrytka-bankowa-nr-901 https://www.morsmordre.net/t3713-matthew-bott
Re: Dach nad kamienicą [odnośnik]17.09.19 10:59
- Mhmmm.- mruknęła jedynie w odpowiedzi przeciągle, dość jasno sugerując że to raczej takie grzeczniejsze e-eeeeee. Było fajnie, ale im mniej razy jej nogi oddalają się od ziemi, tym dłużej pozostanie bez marszczek, bo ponoć stres wywołuje zmarszczki. A poza tym po prostu nie zamierzała wchodzić na miotłę więcej niż to absolutnie konieczne.
Przy jakiejkolwiek pogodzie.
- Mam nadzieję. - zerknęła na tę łazęgę kątem oka, bo co poradzić, chciała żeby faktycznie żył długo jak przeciętny czarodziej albo i dłużej, najlepiej w dobrym zdrowiu, ale czy dawał komukolwiek podstawy by podejrzewać że tak właśnie będzie? No właśnie nieszczególnie. W sumie to zamiast tego lubił dawać mnóstwo powodów do zmartwień o swoją osobę.
Nie ruszała jednak tego tematu tylko leżała sobie, słuchając co on tam gada i sięgając po kanapkę. Może i faktycznie wystrój robił swoje. No i to niebo. Rozgwieżdżone niebo to element każdego przyzwoitego romansidła. W sumie to trudno powiedzieć dlaczego, ale skojarzenie było proste i przyjemne. A widok faktycznie w jakiś sposób magiczny.
- Mhmm. - mruknęła więc jedynie. W sumie to nie była pewna czy chciałaby na nowo mieć szesnaście lat. Lubiła ten moment swojego życia i chyba o swobodzie jaką w tej chwili czuła świadczył fakt że dała się przekonać do lotu na miotle. Nie czuła też potrzeby szukania łatwiejszych czy weselszych chwil. Po prostu było dobrze.
Zerknęła na Matta jak ten zaczął się wiercić i obracać. Zaśmiała się na jego słowa i pokręciła głową. Zapewne nie była zgadnąć nawet kilku procent myśli biegnących w tej chwili po jego głowie. Wzruszyła więc lekko ramionami.
- Jeśli chcesz pić wino to bliżej ziemi. - stwierdziła tylko, choć w sumie zadowolona była z obecnego stanu rzeczy, tego nieba i swojej kanapki i dodatkowe ekscesy nie były jej potrzebne.
W tej chwili Matt znów się powiercił, bo widocznie odczuł nagłą potrzebę by popodziwiać jej dziurki od nosa i jeszcze trochę romantyzmu wrzucić w całą tę scenę. Trochę się spłoszyła, trochę zdziwiła bo Matt może i nie mówił wybitnie poważnie ale nie wyglądał też jakby się z niej nabijał. Zaraz jednak uśmiechnęła się szerzej.
- Hmm... możliwe. Bez takich kanapek życie nie miałoby sensu. - zapewniła i wyciągnęła kromkę z serem w stronę jego twarzy, żeby sobie dziabnął i wiedział jak wspaniały twór kulinarny stworzył.


zt x2 <3


Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.

Lily MacDonald
Lily MacDonald
Zawód : Ex iluzjonistka, obecnie wytwórca i naprawiacz mebli.
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Creagan an fhithich!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3510-lily-macdonald#61296 https://www.morsmordre.net/t3545-kukulka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f102-fleet-street-187-9 https://www.morsmordre.net/t4801-skrytka-bankowa-nr-878#102962 https://www.morsmordre.net/t3580-lily-macdonald#64284
Re: Dach nad kamienicą [odnośnik]06.04.20 13:55
Moją słabością zawsze było odrywanie. Różnorodne.
Z przyjemnością zrywam ze swego ciała plaster już dość mocno przylgnięty do skóry, najczęściej wraz z ciemnymi włosami i cichym sykiem. Boli, ale jakież to satysfakcjonujące.
Odrywam się od kołowrotka praca-dom wyrzutami serotoniny, które rozszerzają moje źrenice do rozmiarów neonowych reklam na Piccadily, ciało czynią wiotkim, a myśli lekkimi.
Od obowiązków też odcinam kupony, plątając się po londyńskich uliczkach w kaszkiecie zsuniętym na bakier i rękami w kieszeniach, z których wylatują mi drobniaki.
Taki mój urok niefrasobliwego rozrabiaki, szkolnego chuligana, który co prawda nosi szaty skrojone na miarę, pantofle czyści mu pucybut, ma pracę i pojęcie o życiu, a mimo to w głowie pstro. Lubię przypalić lolka, ukryć się przed wszystkimi i cieszyć wykradzionymi godzinami spędzonymi ze sobą, a nie odprasowanym produktem made by Lestrange Inc.
Mój kot wyciągnięty ze śmietnika ma większe zadatki na arystokratę niż ja. I znów, imię zobowiązuje, bo Lord zdecydowanie jest godny swego tytułu. Wygodnicki i po paru tygodniach już przyjemnie okrąglutki, żeby nie powiedzieć: spasiony. Odpowiednie atrybuty, naostrzone pazury, wąsiska, umiarkowane lenistwo i domaganie się pieszczot, Lord faktycznie przypomina mi pewien procent rasowych szlachciców, pewnie dlatego tak dobrze ze sobą fitujemy. Takie moje towarzystwo, do którego jednak chyba nie należę, a grzecznie bujam się obok, jakbym wyszedł na fajkę i przypadkowo na nich trafił.
Wolę chyba obracać się wśród pań, stąd też ilość moich kontaktów prezentuje się porażająco, a na salonach mówią o mnie tak, a nie inaczej. Nie zaprzeczam, bo jestem kobieciarzem, chociaż moja definicja stanowczo rozmija się z książkową - i to rozjeżdża konkretnie, tu model, tam ja. Do kłótni jednak skory nie jestem, niech gadają, niech plotkują. Na zdrowie. Im to wyjdzie bokiem, a mi może na dobre. Szlacheccy przyjaciele mrugają porozumiewawczo i klepią po plecach, a panienki, mimo że sceptyczne, to jednak - ciekawe. A ja złych zamiarów nie mam. Nigdy nie miałem.
Z odpaleniem śmiesznego papierosa czekam na Fantine, obiecuję jej w końcu coś wyjątkowego i zamierzam słowa dotrzymać. Wezmę ją na randkę, jakbyśmy oboje nie byli stąd. Przepadam za teatrem i winem pitym z kryształowych kieliszków, ale woda z grapefruitem i zaleganie piętnaście metrów nad ziemią to odskocznia. Przyjemność niecodzienna, daleka od standardów prywatnej loży zdobionej złotem, a przy tym będąca na wyciągnięcie wszystkich, którzy mają choć odrobinę wyobraźni. Taka moja inicjatywa, pokazać swym ulubienicom (znaczy damom od a do z, z którymi jednak czuję miętę), że można bawić się bez splendoru i grzecznie, a przy tym zrobić coś, czego rzekoma przyzwoitość zabrania. Jasne, że nikt nie zakaże ci wchodzenia na dach czy zbierania jabłek w bezpańskim sadzie, ale tylko dlatego, że w życiu by nie pomyślał, że to zrobisz. Zwinnie lokuję się na dachu i bez strachu balansuję chwilę na jego krawędzi, ot mała rozgrzewka przed prawdziwym ćwiczeniem równowagi. Machnięciem różdżki zmieniam te koce i poduchy na świeże. Miękkie i puchate, miło czerwone w formie sympatycznego mrugnięcia do mej towarzyszki.
-Droga Fantine, jak zwykle zniewalająca - mówię, podając jej rękę i pomagając w postawieniu kilku kroków na pochyłym spadzie. To grzecznościowy komplement, dalej zachowuję się bardziej jak ja - jeśli wymkniesz mi się z nudów albo z niewygody, następnym razem zrobię wszystko tak, jak ty chcesz - obiecuję, beztrosko opadając na poduchy i patrząc w miejsce, gdzie niebo zdaje się stykać z wieżyczkami najwyższych budynków. Nie będzie wybrzydzać. Nie, kiedy słońce zacznie pożerać to miasto, a ludzie rozpierzchną się jak mrówki. Terror jeszcze nie zdołał zepsuć tych spektakli - jak się mają róże Rosierów? - pytam lekko, niech opowiada o sobie i siostrze, niech tuli mnie melodyjnym głosem, bym mógł odlecieć - gdzieś niedaleko.


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
dach - Dach nad kamienicą - Page 3 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
Re: Dach nad kamienicą [odnośnik]13.04.20 16:54
Obiecał jej coś naprawdę wyjątkowego.
Wiedziała, oczywiście, że Francis bywał ekscentryczny. Ekstrawagancki. Awangardowy jak sztuka nowoczesna, choć nosił eleganckie szaty skrojone na miarę przez francuską projektantkę, a buty błyszczały. Ona nie przepadała za sztuką nowoczesną, ponad wszelką miarę miłowała klasykę, zaś w mężczyznach ceniła klasę, zdecydowanie i silny charakter. Musiał mieć silny charakter, by choć spróbować poskromić buchający ogień jej wybuchowej osobowości - do lorda Lestrange o uroku szkolnego rozrabiaki miała jednak dziwną słabość. Był od niej o dekadę starszy, wcale jednak nie odczuwała tej różnicy wieku pomiędzy nimi, w jego towarzystwie czuła się tak jakby obcowała z rówieśnikami z roku z Instytutu Beauxbatons.
Fantine była też łasa na niespodzianki. Uwielbiała niespodzianki, prezenty, kochała być rozpieszczana, bo nosiła w sobie święte przekonanie, że w pełni na to zasługiwała. Na wszystko co najlepsze. Wierzyła więc, że lord Lestrange - wyraźnie czujący do niej miętę już od dawna, a ponieważ lubiła to i schlebiało jej to zarazem, to kusiła go i podsycała pragnienie, nie pozwalając mu jednocześnie ugasić się w pełni - naprawdę przygotuje dla niej coś wyjątkowego. Znał Fantine nie od dziś, nie do wczoraj, znał już nieco jej gusta. Wyrafinowane zamiłowanie do luksusu - tak można by je w skrócie opisać.
Cóż, popisała się ogromną naiwnością tego wieczoru.
Całe popołudnie spędziła w garderobie, marudząc i wybrzydzając, kiedy służące prezentowały jej kolejne propozycje sukien, pasujących do nich kapeluszy, pantofelków i kompletów biżuterii. Gdy wreszcie zdecydowała się na kreację w kolorze pudrowego różu, który odejmował jej lat i dodawał dziewczęcego uroku nastolatki, niemal doprowadziła swoje dziewczęta na skraj załamania nerwowego pojękując przy każdym ruchu szczotki, kiedy rozczesywały długie pukle barwy palonej kawy. Skoro niespodzianka miała być wyjątkowa - Fanny także musiała prezentować się wyjątkowo, czyż nie?
Jakież było zdziwienie dziewczyny, kiedy lord Lestrange zamiast nad Zatokę Syren, eleganckiej restauracji, czy uroczego, magicznego ogrodu zabrał ją... na dach zwykłej, londyńskiej kamienicy.
Pewnie w jej piwnicach biegały brudne szczury przenoszące choroby. Wzdrygnęła się na samą myśl, ale mógł pomyśleć, że to z chłodu. Nadeszła wiosna, noc nie była lodowata, lecz jeszcze wciąż daleko do ciepłych, letnich wieczorów.
Niechętnie podała mu rękę, obawiając się, że się poślizgnie i spadnie z pochyłego dachu, wprost na brudny chodnik - w panice mogłaby nie być w stanie rzucić Lento, nie była aż tak wprawiona w podobnych czarach - starając się nie krzywić z niezadowoleniem.
- Drogi Francisie, jak zawsze ekstrawagancki - odpowiedziała z lekkim przekąsem, rozglądając się wkoło, jeszcze z nadzieją, że to może jedynie dowcip, może czekało tu jakieś przejście do prawdziwej niespodzianki. - Gdzież bym śmiała wymknąć się? To nieeleganckie. Jestem wdzięczna za to jak się dla mnie postarałeś... - wyrzekła Fantine, przywołując na usta promienny uśmiech, choć było w nim jednocześnie coś, co przywodziło na myśl węża. Lord Lestrange opadł na miękkie poduszki, ona zaś trwała jeszcze wyprostowana jak struna, zastanawiając się, czy aby na pewno są czyste i nie leżał na nich nikt niegodny. - Pytasz o mnie, siostrę, kuzynki, czy nasze ogrody? - spytała, udając niemądrą, bo wątpiła, by interesowały go kwiaty wokół Chateau Rose. Właśnie dlatego - bo nie siedzieli w eleganckiej restauracji czekając na homara - nie czekając na odpowiedź kontynuowała: - Tak jak zawsze - doskonale. Moja pani matka bardzo o nie dba, nie dopuszcza do nich nikogo, poza najlepszymi zielarzami. Róże zaczynają jednak kwitnąć w okolicach czerwca, Francisie, w lipcu pachną najpiękniej - wymądrzyła się, a gdy w końcu zmęczyło ją stanie, ostrożnie zajęła miejsce na poduszce obok lorda Lestrange.


Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem

wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
królowa kier
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5048-fantine-rosier https://www.morsmordre.net/t5137-desdemona#111449 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t5141-komnaty-fantine https://www.morsmordre.net/t5136-skrytka-bankowa-nr-1272 https://www.morsmordre.net/t5138-fantine-c-rosier#111457
Re: Dach nad kamienicą [odnośnik]13.04.20 20:02
Dzieciak ze mnie, wyrosły ponad miarę, ale jednak dzieciak. Chłopiec, który nosi garnitury, bo tak mu się podoba, chłopiec, co popala papierosy, chłopiec, co zajmuje się dorosłymi sprawami i robi dorosłe biznesy. Aparycja, długie nogi i ramiona jednoznacznie upychają mnie na półce z innymi mężczyznami, nikt nieszczególnie nie przejmuje się tym, czego chcę jak. Jak ja się czuję i co ja uważam. Nieważne to, zbędne, metryczka mówi sama za siebie. W rubryczce zawód widnieje zamaszysty podpis, a więc jasne: dorosły.
Kłótliwy nie jestem, toteż taki stan rzeczy przyjmuję ledwie ramion wzruszeniem. Siebie po całości nie zawiodę, bo jednak, wiem, czego tu mogę się mniej więcej spodziewać. Niefrasobliwości, wszędobylstwa godnego szczeniaka i popędliwości nastolatka. Nawet lubię ten zapał, trochę kulawy, jak źrebak, co dopiero uczy się chodzić na pałąkowatych nogach, a po krótkim treningu rusza w nieporadny galop. Po co mieć lat trzydzieści, skoro mogę sobie trochę ich z karku odjąć i nie wiem, nakarmić nimi ptaki albo wróżki? One to lubią, smakują im zwłaszcza okrągłe brzuszki z liter i cyferek, więc tłustą trzydziestkę zjedzą ze smakiem. Wezmę to, co pozostawią, przywdzieję się w to, niby w płaszcz najnowszej mody i gra.
Jeszcze wylansuję nowe trendy, Londyńczycy mnie pokochają i stanę się twarzą Parkinsonów. To by dopiero było, ubaw po pachy i zaszczyt, którego wcale nie pragnę. Chłopcy mają inne marzenia.
Chcę żuć gumę, strzelać balonami, wspinać się na drzewa i skakać po dachach. Trzymać za rękę dziewczynę, nocą opowiadać jej historię Drogi Mlecznej, częstować truskawkami i darować jej najpiękniejsze muszle znalezione na plaży. Być niewidzialnym, potrafić latać, poruszać się z niewiarygodną szybkością, ech, zagalopowuję się i wymyślam już ponad realne opcje. Na razie spełniłem kilka z nich, pozostałe są w fazie intensywnej realizacji, a kolejne powstaną prędko, gdy tylko zacisnę oczy wystarczająco mocno, by spod powiek wyskoczyła nieukształtowana jeszcze myśl - następną oddam Fantine.
Dobraliśmy się kolorystycznie, oczywiście zupełnym przypadkiem. Dziś moim kaprysem była bladoróżowa koszula, moim zwyczajem, rozpięta pod szyją; ona opływa w tkaninę ciemniejszą o ton, w której wygląda prawie bajkowo. Podoba mi się ta sceneria i księżniczka, która w wysokiej wieży nie czeka na zbawienie, brakuje nam i barier i czarnego charakteru. Przestrzeń zagarnia nas przyjaźnie, zaprasza, popycha, ku sobie. Oto czas na zwiedzanie, aż zacieram ręce, podekscytowany wędrówką, na którą ją zaprowadzę, a co najlepsze, nie oderwiemy w jej trakcie stóp od ziemi. Coś w sam raz dla leniwych albo tych obdarzonych bogatą wyobraźnią. Ja składam dwa atuty w jeden, więc Fantine, możesz spodziewać się czegoś nie z tej ziemi.
-Lepiej ekstrawagancki niż ekstranudny - odpowiadam, podziwiając już ją z perspektywy półleżącej, jak król rozpostarty na swym tronie. Trochę czuję ten vibe pana świata, a przynajmniej kilku najbliższych dzielnic Londynu, bo czy ktoś stanie nade mną? Tylko ona może zasłonić mi słońce i tak już drepczące na zachód, śpieszące schować się za horyzontem i sprowadzić nam noc, a wcześniej, naturalne szoł przez SZ dużymi literami mówione.
-Mam szampana. I kieliszki - wpadam jej w słowo, uśmiechając się także, szeroko i nic sobie nie robiąc z jej uroczo zgryźliwego tonu. A oprócz tego kosz pełen owoców. Zdrowa przekąska przed spankiem we własnym łóżku, na tyle lekka, by poczuć bąbelki i miłe łaskotanie. Gdyby mnie nie znała, mogłaby pomyśleć, że planuję ją uwieść, upić i wykorzystać. Głuptas. Korek wystrzeliwuje w przód z impetem, a ja leję musujący, różowy (!) alkohol do kryształowej zastawy, pierwszy kieliszek naturalnie podając Fantine. Rzucam małe, sprytne zaklęcie, by dach się wygładził. Poziomo, jest wygodniej.
-Rozumiem - odpowiadam, mrużąc oczy. Udaje - chce mnie za coś ukarać? Ja jednak zachęty nie potrzebuję, szkolono mnie, właśnie tak, szkolono - bym mógł konwersować na każdy temat. Także o różach, a nawet o tym, czym są nawożone - skandalem byłoby oddać takie skarby w niepowołane ręce - mruczę dwuznacznie, niezwykle z siebie zadowolony. Fantine wreszcie opada obok mnie: miękko i z gracją, a ja natychmiast wykorzystuję to i nachylam się ku niej, by równie szybko cofnąć głowę.
-Bzdura - stwierdzam, wspierając się na jednym łokciu, zwrócony do niej prawym profilem - wydaje mi się, że już teraz pachną odurzająco. Zawsze się zastanawiałem, jakim cudem... - pozostawiam to w niedopowieści, obracając się na plecy i unosząc rękę nad głowę - tam jest katedra św. Pawła - wskazuję w odpowiednim kierunku - gdy słońce zacznie zachodzić, kopuła stanie w ogniu - szykuję ją na to, co nastąpi, po czym z powrotem dźwigam się do nonszalanckiej półleżącej pozycji, tylko tak mogę popijać szampana, nie ryzykując zachlapania koszuli lub - gorzej - udławienia.


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
dach - Dach nad kamienicą - Page 3 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
Re: Dach nad kamienicą [odnośnik]21.05.20 15:45
Powiadali, że wiek jest jedynie liczbą, a człowiek ma tyle, na ile się czuje. Zabawne to jest w przypadku bardzo młodych i dużo starszych. Nastoletnie czarownice i czarodzieje pragną czuć się bardzo dorośli, we własnych wyobrażeniach kreują się na poważnych ludzi, chcąc w końcu doświadczyć zakazanych dotąd rozrywek. Kiedy jednak człowiek wkroczy w późną dorosłość tęskni za młodością i odmładza się usilnie, co bywa wręcz żenujące. Francis nie był jeszcze na tym etapie, w jego przypadku ten chłopiec, za którego mógł uchodzić duszą wciąż wydawał się absolutnie naturalny, nieudawany, niewymuszony. To miało swój urok, nawet dla Fantine, która zwykle przychylniejszym okiem spoglądała na starszych od siebie mężczyzn, posiadających już większą władzę, siłę i czarodziejską moc. Ona sama była chyba wciąż na etapie pierwszym - młoda kobieta, sądząca, że ma o wiele większe doświadczenie i wiedzę, niż w rzeczywistości, a tak naprawdę wnętrze miała wciąż niedojrzałe jak zielone jabłko. Niekiedy nawet infantylne, zwłaszcza, kiedy czuła się obrażona - jak teraz. Tym, że zamiast na obitym welurem fotelu siedziała na poduszkach, na dachu londyńskiej kamienicy. Trochę ułaskawiło ją to, że właściwie było im wygodnie, zwłaszcza po czarze Francisa. Sama znalazła się w pozycji półleżącej.
- Niezaprzeczalnie. Twoje towarzystwo jest gwarancją, że nudzić się nie będę - odrzekła Fantine, jeszcze wciąż trochę nadąsaną, lecz już bez ironii; nie było to kłamstwo, nie była złośliwość, Francis wyróżniał się przecież na tle pozostałych lordów z którymi miała do czynienia. Nawet w tej bladoróżowej koszuli. Większość mężczyzn na spotkanie z nią wybrałoby eleganckie, bezpieczne, lecz zwyczajnie nudnie, ciemne szaty, śnieżnobiałą koszulę, spodnie wyprasowane w kant. A on? Ubranie z drogich, cennych materiałów, ale miał w sobie coś z bardziej rajskiego ptaka. Gdyby to ona miała wybrać mu motyw przebrania na ostatni, noworoczny sabat u lady Nott w Hampton Court - wskazałaby na Szalonego Kapelusznika z opowieści o Alicji w Krainie Czarów. Wciąż nie była pewna, czy w pełni jej to odpowiada, znano Fantine przecież z zamiłowania do klasyki. Nie przepadała za sztuką współczesną, muzyką inną, niż poważną, na czarownice ścinające włosy na krótko i noszące krótsze spódnice patrzyła wręcz z pogardą. Niezaprzeczalnie jednak czuła ciekawość - czym lord Lestrange zaskoczy ją tym razem?
- Chętnie więc skosztuję - powiedziała Róża, zerkając na kosz pełen owoców i kryształowe kieliszki. Dobrze, że o tym pomyślał, że choć trochę miał na uwadze zamiłowanie dziewczyny do luksusu i przepychu. Uchyliła się lekko przed wystrzelonym korkiem i fontanną różowego trunku, z przyjemnością przyjmując od Francisa kieliszek.
- Och, to prawda, to byłby skandal, dlatego uważaj, Francisie - odpowiada Fantine, kiedy jego twarz znalazła się niepoprawnie blisko, tonem zaczepnym i wyzywającym. Uniosła kryształowy kieliszek i posmakowała szampana - był dobry. - Jakim cudem... ? - spytała uprzejmie, kiedy Lestrange urwał w połowie zdania, zamiast na nią patrząc gdzieś w dal - na zachód słońca. Podążyła spojrzeniem za męską ręką, odnajdując budowlę, o którą mu chodziło. - A święty Paweł to...? - zastanowiła się, zadając mu pytanie.


Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem

wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
królowa kier
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5048-fantine-rosier https://www.morsmordre.net/t5137-desdemona#111449 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t5141-komnaty-fantine https://www.morsmordre.net/t5136-skrytka-bankowa-nr-1272 https://www.morsmordre.net/t5138-fantine-c-rosier#111457
Re: Dach nad kamienicą [odnośnik]22.05.20 14:00
Robienie w branży kreatywnej - bo za taką uważam swe przedsiębiorstwo - wymaga ode mnie tego, no, polotu. Elokwencji, pomysłów, wyobraźni. Kręcenie siana na seksie nie jest przecież wynalazkiem nowożytnym, więc z Ginnie regularnie odbywamy burze mózgów, by dołożyć tam cegiełki od siebie. Moja głowa pracuje na najwyższych obrotach także i teraz, do teatru zabrałbym ją z błogosławieństwem nestora, bez niego, pozwalam sobie na więcej. Wieczór w eleganckiej restauracji, taplanie się w blasku sztuki spływającej na nas z płócien Van Gogha, przejażdżka na oklep na krewkim rumaku, nosz ile można?
Mamy to na co dzień: kucharz przygotowuje dla nas posiłki, służba nakrywa i podaje do stołu, ba, podczas kolacji nawet sam sobie nie naleję wina do kieliszka, przez co biedny lokaj zamiast stać za plecami ojca, czai się przy mnie, a i tak nie napełni szkła do objętości zadowalającej. Sto pięćdziesiąt mililitrów, śmieszne. Może gdybyśmy postanowili biesiadować przy kieliszkach pękatych, wielkości mojej głowy, to polewano by więcej? Czy wyliczać dalej? Oryginały malarzy zdobią przecież nasze ściany, ale zapominam o tym i doprawdy nie wiem, kiedy ostatnio spoglądałem na Pissrro inaczej niż na tapetę w mojej komnacie, której zdobienia na ścianie naprzeciw balkonowego okna już niemal całkiem zblakły. Konno też się najeździłem, a skoro zebraliśmy się, żeby rozmawiać, to na mnie spoczywa obowiązek wybrania scenerii. Mniej oczywistej niż kawiarnia ze złotą zastawą: ciężko zaskoczyć kogoś, kto widział już wiele, ale to mój taki mały cel. Fantine, choć młodziutka, zdążyła się rozsmakować w luksusie, zanurzyć w przepychu, a pewnie i nawet podtopić się w jedwabnych komplementach, ja zaś chcę jej udowodnić, że starczy jedynie odpowiednia perspektywa. Wprost ubóstwiam te momenty, gdy tracę znaczenie na rzecz czegoś wyższego; równie dobrze potężnych fal obmywających klify na rodzinnej wyspie, jak i uczucia zapadania się w sobie podczas intensywnego wytężania zmysłów.
-Fantine, niczego nie należy brać za pewnik - stwierdzam beztrosko, mimo że wyraz jej twarzy nieco mrozi, nie zachęca do podejmowania trwającej polemiki tyczącej się właściwej szlachcie rozrywki - ja na przykład nie spodziewałem się, że pozwolą ci samej wyjść z domu - kpię, ale tylko odrobinę, po czym na moment się zasępiam: miasto jest bardziej ponure, czuć to też na wysokościach, gdzie nie dolatują do nas dziecięce śmiechu, bo, uwaga, żadnych dzieci na ulicach nie ma - przypuszczam, że gorliwie zapracowałaś na zaufanie Tristana, bo nie sądzę, by aż tak silne żywił do mnie - tym razem karmię nas autoironią, by zrównoważyć straty. Gram fair-play, jeśli oszukuję, to tylko w kartach i to nawet nie po to, żeby wygrać. Sprawdzenie się to najsilniejszy męski gen, jaki odziedziczyłem, pewnie po ojcu, więc naturalnie, że nawet z Fantine Rosier wymykam się trzymającym mnie za pysk regułom. Daję radę, jestem krzepki, a ona, dalej młoda, dalej nieopierzona i kapryśna. Dalej niesamowicie dziewczęca, powaga zamiast kłaść jej na ramiona kolejne odważniki matrony i damy, odciąża ją jeszcze bardziej. Przecież nosi różową sukienkę, marszczy brwi i dotrzymuje mi kroku, tylko po to, by utrzeć mi nosa.
-To raczej ty powinnaś uważać, moja droga lady. Trudno o dobrą służbę, a byłoby szkoda tak pięknych kwiatów, skoro następne dostałyby swoją szansę dopiero za rok - stwierdzam lekko, jakby faktycznie dobór pracowników spędzał mi sen z powiek, a w pościeli przewracałbym się z boku na bok, przeklinając niezdarną pokojową.
-Jakim cudem są takie kuszące - kończę, pociągnięty za język. Wciąż na nią nie patrzę, w całości oddany temu jednemu zachodowi, który z tej perspektywy zachwyca niezmiennie. Niebo najpierw różowieje, przez co panorama miasta zyskuje na łagodności, ostre kanty kominów się stapiają, topornie ciosane ściany smukleją i przez moment znowu jest jak dawniej.
-Mugolski święty - odpowiadam zdawkowo, grzebiąc po kieszeniach w poszukiwaniu paczki papierosów. Znajduję: a w niej, niespodzianka, kilka ostałych skrętów. Waham się przez moment, ale ostatecznie wyjmuję jednego, obracając się na lewy bok, twarzą do Fantine.
-Masz ochotę zapalić? - pytam niedbale, mrużąc lekko oczy, bo słońce zbliża się do granicy, w którym zaczyna być nieznośne - to nas rozluźni, nic więcej - dodaję, dźwigając się niechętnie z poduszek i siadając po turecku - damy mają pierwszeństwo - bo przecież nie pozwolę jej zjarać całego. Nie to, że żydzę, ale mam taki towar, że nawet ja po jednym jestem poskładany.


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
dach - Dach nad kamienicą - Page 3 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
Re: Dach nad kamienicą [odnośnik]26.05.20 19:12
Czyżby sugerował, że i jego towarzystwo mogłoby ją znudzić? Spojrzała na niego z pobłażaniem. Jakże wtedy by się zawiodła! Z kim jak z kim - ale z nim nie powinna.
- Dlaczego nie spodziewałeś się, że pozwolą mi opuścić dom? - spytała dziwnym tonem. Niemożliwe, by wiedział o kłótni, która poróżniła brata i siostrę przed niespełna rokiem. Wtedy naprawdę rzadko opuszczała dom, próbując odbudować zaufanie Tristana, szczerze jednak wątpiła, by podzielił się podobnymi zwierzeniami ze swoim szwagrem. O konfliktach w domu nie rozmawiało się z obcymi, a Francis, choć był bratem Evandry, to pozostawał Lestrangem. - W Londynie jest już bezpiecznie, prawda? Minister Magii zadbał o to, by tak było - stwierdziła Fantine. Tak mówił Tristan, a więc i ona podzielała jego zdanie. - Poza tym jestem z tobą. Sugerujesz, że nie jestem w twoim towarzystwie bezpieczna? - spytała zaczepnie. Niech jego męskie ego nakaże mu zapewnić, że przy nim nic jej nie grozi. Chociaż właściwie w przypadku Francisa to mogło nie zadziałać. Przechyliła głową z ciekawością, kiedy wspomniał o braku zaufania brata do szwagra - dlaczego? Przez myśl przeszło jej, że może... wie? O tym, o czym nie rozmawiali już od miesięcy? O Deirdre mieszkającej w Białej Willi? Wiedziała przecież, że Tristan poznał ją w Wenus - a restauracja Wenus należała wszak do Francisa. Czyżby Lestrange się domyślał? Potrząsnęła głową. Niemożliwe. - Zaprosiłeś mnie, by porozmawiać o moim bracie? - Nie chciała, by rozmowa zeszła na zbyt grząski grunt. Nie powiedziałaby przecież niczego, co mogłoby zaszkodzić Tristanowi.
- Zawsze uważam, Francisie - odpowiedziała Róża, poważnym jak na nią tonem, trochę w zamyśleniu. Nie miała na myśli kwiatów w rodowym ogrodzie, rzecz jasna, raczej siebie. Opiekę nad ich skarbami sprawowała pani matka, a Fanny, choć miłowala ich kwiaty, to o zielarstwie wiedziała niewiele. Wolała na nie patrzeć, wąchać ich zapach, podziwiać, ale jeśli chodzi o pielęgnację... Poprzestawała na pielęgnowaniu samej siebie. Siebie też miała na myśli. Szkoda byłoby takiego pięknego kwiatu jak ona, gdyby nie uważała na to jak stawia kroki na cienkiej linie, na jakiej tańczyła od swego pierwszego sabatu. W przeciwieństwie do roślin w ich ogrodach - nie dostałaby po roku następnej szansy, ani po jeszcze kolejnym. Raz zszargana reputacja była praktycznie nie do odbudowania. Nie mogła sobie na to pozwolić, dotychczas jej się to udawało, ale...
- Dzięki czułości jaką im okazujemy - stwierdziła łagodnym tonem Fantine, wyjaśniając Francisowi tę tajemnicę. - Dbałości o najmniejszy szczegół - mówiła dalej. Ona też dbała o każdy detal sam siebie - od palców stóp po czubek głowy. - Szlachetności i rzadkości rodzaju. - Czy wciąż mówiła o różach, czy może Rosierównach? Podobała jej się myśl, że sam Lestrange mówił o drugich. O niej. Wpatrzyła się w różowiejące niebo, które lada chwila zacznie kruszyć się fioletem, niczym pióra w wachlarzu kurtyzany. Gdyby zadarła głowę wysoko, spojrzała gdzieś za siebie, ujrzałaby pierwszą lśniącą gwiazdę. Zachód słońca wyglądał stąd malowniczo, nie przypuszczała nawet, że tak pięknie. Odkąd Minister Magii pozbył się mugoli i z kominów londyńskich budynków nie wydostawały się strugi dymu - powietrze było o wiele przejrzystsze.
- Chętnie - odparła, zwracając się ku lordowi Lestrange, sądząc, że ma na myśli zwykłe papierosy. Zmarszczyła brwi, kiedy wspomniał o rozluźnieniu, lecz nikotyna pomagała na stres. Sama paliła rzadko, głównie te papierosy pachnące owocami i kwiatami, przez długą lufkę. To wyglądało elegancko. Z paczki oferowanej przez Francisa wyciągnęła coś dziwnego, skręconego chyba przez niego samego, wzbudziło to w niej wątpliwości, ale mimo to potarła koniec palcem, by się rozżarzył. - Mam ci go oddać? - zaśmiała się, unosząc brew. Nie mógł zapalić swojego? Ale dobrze, niech będzie, być może był mocny i nie miał w sobie słodyczy jak te przeznaczone dla kobiety. Wsunęła dziwnego papierosa do ust i zaciągnęła nim się... Natychmiast czując pieczenie w gardle. Zakrztusiła się dymem, zakasłała i zasłoniła usta dłońmi. - Co to jest? - Tego, że to nie był tytoń Fantine była już pewna.


Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem

wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
królowa kier
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5048-fantine-rosier https://www.morsmordre.net/t5137-desdemona#111449 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t5141-komnaty-fantine https://www.morsmordre.net/t5136-skrytka-bankowa-nr-1272 https://www.morsmordre.net/t5138-fantine-c-rosier#111457

Strona 3 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Dach nad kamienicą
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach