Wydarzenia


Ekipa forum
Kamienice mieszkalne
AutorWiadomość
Kamienice mieszkalne [odnośnik]07.09.15 23:16
First topic message reminder :

Kamienice mieszkalne

Kamienice mieszkalne piętrzące się wzdłuż odłogi ulicy Pokątnej, niezwykle malownicze, posiadające swój magiczny urok. Dzięki doskonałej lokalizacji mieszkania do wynajęcia są niewielkie, ale przy tym stosunkowo drogie - każdy chce rezydować jak najbliżej najruchliwszej magicznej ulicy. O poranku i w godzinach powrotu z pracy widać tutaj większą ilość czarodziejów i czarownic powracających do domów; w pozostałe godziny jest tutaj spokojniej, tylko czasami można natknąć się na dzieci bawiące się różdżkami z patyków.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
kamienice mieszkalne - Kamienice mieszkalne - Page 14 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Kamienice mieszkalne [odnośnik]24.01.21 17:39
tędy

No i bajlando, tak se myślę, że jak daliśmy radę bez chryi pomazać okazałe budynki w centrum miasta, to na Pokątnej, już nie tak tłocznej, jak zawsze, też sobie poradzimy. Z palcem w wiadomej części ciała, no bo co to dla nas. Z każdym upiększonym budynkiem wzrasta moja pewność siebie i tak se myślę, że właściwie to po co nam te całe podchody. Jak dotąd nie słyszę żadnych kogutów, ani suk drących mordę, odgłosów pałowania - też nie. Spokojnie, sielsko i anielsko; jakiś berbeć gryzie lizaka, siedząc na ukruszonych schodkach przed domem, jedną ręką odbijając małą, kauczukową piłeczkę. Jakby dać go na plakat, można by się nie połapać, że mamy tu wojnę domową, a inne brzdące w jego wieku normalnie się... utylizuje. Zaciskam pięści, ciężko mi, kurwa, zrozumieć, że to dzieje się naprawdę. Nie wiem, na ile dla Bojczuka to wciąż tylko żart, zagranie na nosie Malfoyowi i jego plecom, bo dla mnie, powolutku nakręca się to na poważny krok.
W jedyną słuszną stronę?
Nie, ponieważ dalej borykam się z fleszbekami ze Stonhenge. Oni też mordowali ludzi; inaczej już niż w obronie własnej. Boję się, jak sam zostałbym potraktowany, gdybym do nich przyszedł i poprosił o pomoc, może o schronienie. Mogliby od razu przeznaczyć mnie na odstrzał albo dać do kuchni. Wszystkim braknie zapasów, a na wojnie, na pewne uczynki przymyka się oko. Chmurnieję, lecz nie zwalniam kroku - przynajmniej Bojczuk nie zobaczy po mojej twarzy ani grama rozterki. Robimy to dla zabawy, żeby kopnąć w dupę radykałów i pokazać im, co sądzimy o nich i wprowadzonym porządku.
No, trzymajmy się tej wersji.
Jako, że sukces uderza do głowy, robimy się bezczelni i Johnatan jakby nigdy nic maluje se po ścianie czyjegoś domu - licząc po oknach, mieszka tu co najmniej dwanaście rodzin, razy średnio, czterech członków, mamy z tego czterdziestu ośmiu potencjalnych donosicieli.
-No, jazda z kurwami, Bojczuk - dopinguję go, gdy ten tak finezyjnie układa swój wierszyk. Odczytawszy go, ryknąłem śmiechem - oni się zesrają, jak to zobaczą, mówię ci - zarzekam, ale poważnieję, kiedy na klatce schodowej ktoś zapala światło - spływamy stąd - zarządzam, dając nura w ciemną alejkę. Zaczynam widzieć swoje stopy, a to niedobrze, znaczy, że eliksir przestał działać i trzeba wrócić do tajniaczenia. Szlag by to.

(3/3 tura eliksiru kameleona)


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
kamienice mieszkalne - Kamienice mieszkalne - Page 14 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
Re: Kamienice mieszkalne [odnośnik]24.01.21 17:40
Docieramy na Pokątną, tak niepodobną do tej, którą pamiętałem z pierwszej wizyty. I z późniejszych, zanim wojenny pył osiadł na londyńskich kamieniczkach. Pusto, szaro, z nieba wciąż siąpi mżawka, a ja ponownie wznoszę swoje narzędzie zbrodni, czyli pędzel (kto by pomyślał, że kiedykolwiek do tego dojdzie?) i kreślę więcej liter.

BY UCHRONIĆ ŚWIAT OD DEWASTACJI, BY ZJEDNOCZYĆ WSZYSTKIE LUDY NASZEJ NACJI, NIENAWIŚCI I ZDRADZIE NIE PRZYZNAĆ RACJI, BY GWIAZD DOSIĘGNĄĆ BĘDZIEMY WALCZYĆ

Teraz to mnie trochę poniosło, ale w imię dobrych idei. Napis jest tak jebitny, że pojedyncze wyrazy widać pewnie nawet z Nokturnu. Pół kamienicy zajebane antyrządowymi hasłami, nie ma bata, żeby tego nie zauważyć. To dobrze, im więcej oczu skieruje się w tę stronę tym lepiej. Sam już nie wiem ile w tym zostało zabawy, a na ile to poważna sprawa i chyba nie chcę tego roztrząsać w tym momencie, bo po pierwsze jeszcze bym zaczął myśleć o konsekwencjach, a po drugie nie ma na to czasu. Na eliksirach się nie znam, nie mam pojęcia kiedy przestanie działać i obyśmy zdążyli opuścić miejsce zbrodni. Mój Merlinie, ZBRODNI, pomyśleć, że za takie coś mogliby nas nawet powiesić i to na publicznej egzekucji w centrum stolicy, jako paskudnych wrogów Nowego Porządku, tak jak tamtych bogu ducha winnych biedaków, którzy, mam nadzieję, są teraz w lepszym świecie. Panie, świeć nad ich duszą. Amen - To najwyżej będzie jebać w całym Londynie - śmieję się cicho, jednak kiedy w oknie miga światło, to prawie podskakuję i rzucam się do ucieczki jeszcze zanim Morgan zdąży mnie pogonić. Znikamy w kolejnej alejce, zaś w ciemności zaczynam dostrzegać kontury jego sylwetki, ze mną pewnie wygląda to tak samo - źle, chociaż i tak odwaliliśmy kawał dobrej roboty; niemniej apetyt rośnie w miarę jedzenia i wcale nie chcę teraz przestawać. Może polecimy na oparach i szybko skrobniemy jeszcze parę słów? Gdzieś na uboczu, skoro najbardziej chodliwe punkty i tak udało nam się już załatwić i to jak elegancko. Mucha nie siądzie, a jak siądzie to oby się posrała wraz z całym Ministerstwem.

/ztx2 --> tutaj




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Kamienice mieszkalne [odnośnik]22.03.21 22:44
|20.10.1957

W mieszkaniu panuje cisza. Jedynymi dźwiękami mącący ten duszny bezruch, są miarowe tykanie zegara i ciche chrapanie ofiary. Śpi błogo, zupełnie nieświadoma tego, co za chwilę zamierzam z nią zrobić. A raczej - z nim.
Dla pewności sprawdzam jeszcze, czy delikwent postawił jakiekolwiek zabezpieczenia... ale, na szczęście, nie był na tyle zapobiegawczy, żeby to zrobić. Jego strata. Aż nie wierzę, że ktoś mógł być na tyle głupi, żeby zawinąć kolekcjonerowi ukochane cacko i nie obawiać się, że zostanie znaleziony? Nie, no, tu musiał być jakiś haczyk.
Tyle że… zupełnie nic na to nie wskazuje, bo teren po prostu jest czysty. Nie wyglądało też, aby była tu jakakolwiek klątwa i też żadnego jazgotliwego psidwaka... Nawet sowy nie ma - rozproszone w oknie światło latarni pada kształt, który okazuje się pustą żerdzią.
Tego typa miałam na oku już od jakiegoś czasu, bacznie obserwowałam jego dzień, bazując na informacjach od klienta, które okazały się wyjątkowo przydatne. Wiem gdzie facet, gdzie kupuje jedzenie, chodzi na coś, co chyba można nazwać piwem, że zawsze przed snem pali w oknie zleżały. Im dłużej o tym myślę... to tym bardziej wydaje mi się to pokręcone. Kurwa, może ci kolekcjonerzy po prostu się nawzajem tak okradają? Dwóch jebniętych kolesi, posługujących się szaraczkami lepszej lub gorszej jakości. Sposób na umilenie sobie życia podczas wojny.
Ten pechowiec ewidentnie jest nowicjuszem w fachu. Ale... to nie mój problem.
Wchodzę cicho, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Naciągam kaptur na głowę, twarz ukrywam za czarnym strzępkiem materiału i idę wprost do niego. Nie przeciągam sprawy - unieruchamiam go skutecznie, zanim jeszcze zdąży się obudzić, ale upewniam się, że szybko zda sobie sprawę, w jak wielkiej dupie się właśnie znalazł. W tym czasie ustawiam tymczasowe zabezpieczenie, aby na pewno nikt nam nie przeszkodził w rozmowie.
Porządne Muffliato - i po kłopocie. Przecież nie chcemy niepotrzebnie niepokoić sąsiadów. Nie muszą wiedzieć, że typ ostatecznie ląduje, przywiązany do kuchennego krzesła. Jak moczy się ze strachu, kiedy w końcu przystępuję do bardziej stanowczej formy przymusu. A wystarczyło powiedzieć mi od razu, kiedy prosiłam o przekazanie informacji, gdzie ukrył ten cholerny kradziony pierścień. Następnym razem nie będę mówić z angielskim akcentem rodem z doków. Posprawdzam, jak sprawdza się norweski.
No ale. Gdzie słowa nie pomagają, tam na pewno pomoże brudna szmata na ryj i Balneo. Wyłamanie paru stawów. I zębów.
Czy mogłabym wlać w niego Veritaserum? Mogłam.
Czy przez tyle lat bycia w zawodzie mogłam nauczyć się Legilimencji, żeby w subtelniejszy sposób pozyskiwać informację? Pewnie tak.
Ale wtedy nie byłoby zabawy. Na dodatek nie mam wolnych funduszy i sił przerobowych na marnowanie eliksirów na ścierwa, czy zaśmiecanie sobie umysłu niepotrzebnymi wspomnieniami obcych ludzi. Wolę tak - tradycyjnie. Standardowo. Szczerze. Pracodawcy również za to mnie cenią. A z gustami klientów się nie dyskutuję.
Magicznie pozbywam się krwi i kropel wymiocin z ubrania. Cóż, dzisiaj poszło szybciej, niż się spodziewałam. Ale, to trzeba mu przyznać, trzymał się dzielnie - brawo dla niego, że nie złamał się przy etapie pierwszym. Co go nie zabiło, to go wzmocni. Może nauczy się, żeby zainwestować w lepszą ochronę mieszkania, jeśli chce zostać w tym biznesie.
Zgarniam towar, ukryty w ładnym pudełku, gdzieś między jego brudnymi gaciami, usuwam zaklęcia i swoje ślady. Nie chcę zostawić po sobie żadnych tropów. Typa zostawiam na podłodze - zemdlał. Jebać go.
Wychodzę z kamienicy ostrożnie, jednak krok mam pewny, jakbym sama tu mieszkała, albo skoczyła na chwilę po szklankę cukru. Zachowanie normalności - to klucz, żeby się porządnie ukrywać. W końcu tak bywa, że najciemniej jest pod latarnią.
Tylko że tym razem wyraźnie zdaje sobie sprawę z tego, że nie wszystko poszło zgodnie z moim planem. Czuje na sobie czyjś wzrok. Jest lepki jak pajęczyna. Co za spierdolone miasto. Idę jeszcze parę kroków, ale cholera, żadnej bocznej uliczki. Przyklejone do siebie kamienice, tworzą idealny mur. No cóż. Z rękawa wyciągam różdżkę i przygotowując się na unik i atak.




Ostatnio zmieniony przez Zlata Raskolnikova dnia 20.05.21 13:26, w całości zmieniany 1 raz
Zlata Raskolnikova
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
kamienice mieszkalne - Kamienice mieszkalne - Page 14 Dc3d643ba14e88a20a9fb3c0c669eeb2
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9153-zlata-raskolnikova#276833 https://www.morsmordre.net/t9433-sowa-bez-imienia#286806 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/t9434-skrytka-numer-2143#286811 https://www.morsmordre.net/t9432-zlata-raskolnikova#286793
Re: Kamienice mieszkalne [odnośnik]26.04.21 12:08
Opasłe woluminy potrafiły zaskoczyć. Strona za stroną zgłębiałem się w świat cyfr i liczb, które tłumaczone były w najpiękniejszym języku świata - rosyjskim. Cyrylica współgrała ze spisanymi uniwersalnie numerologicznymi zapisami, których skomplikowane formy tkwiły gdzieś przy końcu tomu. Każdy wdech mieszał stęchłe powietrze pokoju z duszącą starością pożółkłych kartek. Koczowaliśmy od jednego miejsca do drugiego, szukając wciąż własnej idylli, którą mógł zagwarantować jedynie bezpieczny powrót do Leningradu, gdzie nikt nas by nie szukał. Niestety realia były inne i zostaliśmy zmuszeni tu zostać jeszcze dłużej, kto wie... być może, kiedy wszystko ucichnie zdołamy tam wrócić?
Kromka za kromką smarowana była masłem, a ją przykrywały poszarpane cząstki flądry w artystycznym i apetycznym nieładzie, nie było to jednak główne danie, a tylko dodatek do jajecznicy zmieszanej z podsmażoną cebulką i kawałkami małej dyni. Kiryl - mój bliźniak potrafił czasem działać cuda, szczególnie jeśli chodziło o coś związanego z obieraniem, krojeniem, a nawet zwyczajnym mieszaniem, miał po prostu dar. Starałem się od czasu do czasu w czymś pomóc, jednakże największą rolę głównego kucharza sprawował on i nie śniło mi się nawet, żeby próbować odebrać mu ten jakże zaszczytny tytuł. Dobrze wiedziałem, kiedy należy ustąpić i dać wykazać się tym, których zdolności faktycznie odpowiadają słowom, tym bardziej że miałem wtedy okazję sięgnąć po kolejną księgę, tym razem związaną ze Starożytnymi Runami. Przerwa na kilka łyków wody, bo przecież nigdy nie wolno kłaść obok tak drogocennych rzeczy żadnych napojów czy też jadła; stała zapobiegawczość.
Z bratem nie musimy rozmawiać, żeby żyć obok siebie. Zbyt przyzwyczajeni do funkcjonowania obok siebie po prostu robimy swoje. Obiadokolacja upłynęła, a po niej mój czas nauki, musiałem w końcu wyjść z domu i nie wiedzieć dlaczego był to późny wieczór. Poznawanie miasta nocą miało w sobie pewien urok, któremu nikt nie był w stanie zaprzeczyć, nawet ja, choć nijak podobały mi się te dziwaczne budynki, może jedynie rzygacze i ich rzeźby...
Krocząc w stronę jednej z częściej uczęszczanych przez czarodziejów ulicę, co widoczne było głównie po ubiorze, postanowiłem wejść w nieznaną sobie uliczkę kamienic mieszkalnych i dopiero tam przeżyłem potężne zaskoczenie. Zwodniczo niska postać wyszła z drzwi jednego budynku, prężnym i całkiem znajomym krokiem idąc wzdłuż drogi w tym drugim kierunku. Przymrużyłem oczy, chcąc dodatkowo skupić się na postaci niczym orzeł wypatrujący swojej ofiary, ale przecież nigdy nie byłem drapieżnikiem, to nie w moim stylu.
Płynnym krokiem zacząłem wędrować w dystansie za wątłego wzrostu, zakapturzoną postacią. Czy to mogła być ona? Przecież przez kilka tygodni wręcz prosiłem się o krzywdę przez swoje ostentacyjne wypatrywanie w niziołkach ciotki. Tylko czasem nie trzeba szukać, żeby odnaleźć. Nadzieja przez chwilę zaświtała w mojej lekko wybitej z rytmu piersi. Ręka nieświadomie zacisnęła się mocniej na trzonie różdżki. Zacisnąłem szczękę, gotów w każdym momencie ją rozluźnić i wypowiedzieć zaklęcie. Pomimo środka miasta różne męty pałętały się po ulicach, a ten tutaj tyle ile napawał nadziei, przywoływał również tyle niepokoju.
Kostya Kalashnikov
Kostya Kalashnikov
Zawód : początkujący zaklinacz
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
ваше движение
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9280-konstantyn-kalashnikov#282606 https://www.morsmordre.net/t9617-konstantyn#292314 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t9857-pokoj-konstantyna#298469 https://www.morsmordre.net/t10432-skrytka-bankowa-2144#315296 https://www.morsmordre.net/t9539-konstantyn-kalashnikov#290089
Re: Kamienice mieszkalne [odnośnik]20.05.21 13:25
Odliczam wdechy i wydechy, czekając na pierwszy atak. Ale żadne zaklęcie czy klątwa nie leci w moją stronę. Na co czekasz? Czego chcesz? Po co za mną idziesz? Sytuacja jest specyficzna, jak i miejsce - sam środek całkiem ładnej uliczki w przyzwoitej dzielnicy.
Kurwa.
No cóż. Chyba nie mam chyba innego wyboru. Jest to ryzykowne, ale lepiej dmuchać na zimne. Odwracam się na obcasach i celuję w osobę podążająca za mną.
-Colloshoo! - rzucam szybko bez większej próby celowania. To był błąd, bo zaklęcie poleciało gdzieś w bok i walnęło w okoliczny śmietnik. Metaliczne łupnięcie przepędziło kota, który właśnie w nim grzebał.
Ja pierdołę.
Już byłam gotowa rzucić kolejny czar - tym razem Drętwotę, bo po co się pierdolić, tym bardziej że mimo latarni na ulicy nadal było ciemno - jednak coś mnie powstrzymało. To coś było znajomą sylwetką, którą pewnie bym poznała nawet po pijaku i we mgle.
Nigdy nie rozumiałam, jak to jest, że ludzie nie odróżniają od siebie bliźniąt i dają się tak łatwo robić w chuja prostym trikiem z podmianą. Nawet jeśli ciała i rysy twarzy mieli podobne to sposób, w jaki się poruszali, patrzyli i to, jak brzmiały ich głosy, były kompletnie inne. A już w ogóle widziało się więcej różnic, kiedy mieszkało się z takimi bliźniętami pod jednym dachem przez wiele lat. Dlatego nie było mowy, żeby takich kiedykolwiek, z kimkolwiek pomylić.
No chyba, że mam halucynację przez braki procentów we krwi.
Ale nie. To musi być on.
-Kostja? - mój głos jest słaby, aż dziwnie się go słucha. - Kostja, czy to ty?
Język odzwyczajony od rodzimego rosyjskiego lekko się buntuje, przez co z trudem wypowiadam to krótkie zdanie.
-Co ty tu robisz? Jak… Jak tu się znalazłeś? Kirill jest z tobą? Nic wam nie jest? - pewnie nie powinnam bombardować młodego tymi wszystkimi pytaniami, ale nie mogę przestać. Czuje i ulgę i panikę na raz. Jeśli tu są, to dostali mój list… tylko dlaczego nie dali mi znać? Bali się?
Nie do końca wiem, co robić, bo nigdy nie byłam dobra w te klocki. Ale wiedziałam jedno - zrobię wszystko, żebyśmy znowu byli rodziną. Szczególnie po tym, co się stało w Leningradzie. Już nigdy nie popełnię podobnych błędów.

czaruję... ale nie wychodzi


Zlata Raskolnikova
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
kamienice mieszkalne - Kamienice mieszkalne - Page 14 Dc3d643ba14e88a20a9fb3c0c669eeb2
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9153-zlata-raskolnikova#276833 https://www.morsmordre.net/t9433-sowa-bez-imienia#286806 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/t9434-skrytka-numer-2143#286811 https://www.morsmordre.net/t9432-zlata-raskolnikova#286793
Re: Kamienice mieszkalne [odnośnik]23.06.21 22:21
Zauważyłem nagły ruch, obrót postaci idącej przede mną i różdżkę, która świsnęła w akompaniamencie zaklęcia. Uderzyło gdzieś w bok, dobrze, ktoś nie był skupiony... Ona nie była skupiona, jednak przestało być to tak pomyślne, bo przecież miałem ją za wykwintnego szermierza magicznego... cóż takiego chodziło po jej głowie? Byłem przekonany, że nie chodziło o naszego ojczyma, którego zabiła z zimną lub ciepłą krwią, szkoda, że nie miałem okazji się temu szczegółowo przyglądać. Obserwacja ostatnich błysków w jego oczach mogłaby napawać prawdziwą przyjemnością. Momentalnie na myśl przyszedł mi ten mężczyzna - mugol, który zginął od mojej różdżki... tam nie było czasu na te przyjemności. Przepłoszony kot zwrócił moją uwagę, która momentalnie skupiła się na niskiej kobiecie, choć ja widziałem w niej kogoś innego. Nasze małe zbawienie. Zdołalibyśmy poradzić sobie sami, radziliśmy sobie, ale zawsze mogło być lepiej. Kiedy opuszczałem różdżkę, gotów się bronić zacząłem powracać myślami do tamtego czasu... w tydzień przed śmiercią matki zniknęła dlaczego?
- Ciociu - powitałem ją rosyjskim językiem, nawet nie siląc się na szczególne uprzejmości w obcym języku, jakim był brytyjski. Mój akcent był nieskazitelny, choć wciąż walczyłem z tym nawykiem zaciskania szczęki, to dobrze wiedziałem, że przy niej, choć ta jedna bariera mogła być zdjęta. Przez to wszystko nawet pozwoliłem ręce z różdżką opaść niżej. Moja uraza do niecelnie rzuconego zaklęcia minęła gdzieś w eterze.
- Jesteśmy tutaj, mogę do niego zaprowadzić... - zaproponowałem praktycznie od razu, bo przecież dobrze wiedziałem, że z nią nie należało bawić się w żadne uprzejmości, mogliśmy przejść do chłodnych konkretów, tak jak lubiłem. - W tę stronę. - zaproponowałem, wskazując otwartą dłonią stronę, z której przyszedłem, a mój gest jak zwykle wyglądał, jakbym zapraszał ją do tańca, a nie pokazywał, gdzie należy się udać.
- Zanim się z nim spotkamy, powiedz mi... odeszłaś przez... was? - spytałem nieszczególnie nastawiony na to emocjonalnie, bo przecież nie interesowało mnie praktycznie nic poza faktami, nie mogło, nie tu i teraz, nigdy. Pozwalanie sobie na takie słabości mogło kosztować zbyt wiele, abym śmiał opuszczać ten ciasno zbudowany mur, który wydawał mi się stalowy. Właśnie dzięki temu dobrze wiedziała, że nie musi trzymać przede mną tajemnicy, tym bardziej że widziałem pewne znaki ich wyjątkowej oziębłości. Kiro, zwykle pozostawał na to nieszczególnie czuły, jednakże ja zwykle wiedziałem, co łączy ludzi, choć nigdy nie myślałem, że było pomiędzy nimi coś więcej niż szczególnie bliska więź. W naszym kraju nie mówiło się o homoseksualizmie, bo w ZSRS nie ma gejów ani lesbijek. Zwykle z tego samego śmialiśmy się przy naszych bohemistycznych odjazdach po narkotykach, chyba nawet brakowało mi tych czasów i towarzystwa. Tutaj wszyscy wydawali się jakby bardziej sztywni i to nie w tym sensie, jakim powinni, ale to był już temat na inne rozważania. Starałem się mimo wszystko oddzielać życie seksualne własnej matki... - Kiro... nie wie. - dopowiedziałem delikatnie, starając się jakoś złagodzić jej pędzące myśli, które mogły opacznie zinterpretować moje słowa. Staliśmy przed wejściem do karczmy, zostały już tylko minuty do spotkania z bliźniakiem w budynku, jeśli miała mi coś powiedzieć, to teraz.

| przechodzimy tutaj x2
Kostya Kalashnikov
Kostya Kalashnikov
Zawód : początkujący zaklinacz
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
ваше движение
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9280-konstantyn-kalashnikov#282606 https://www.morsmordre.net/t9617-konstantyn#292314 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t9857-pokoj-konstantyna#298469 https://www.morsmordre.net/t10432-skrytka-bankowa-2144#315296 https://www.morsmordre.net/t9539-konstantyn-kalashnikov#290089
Re: Kamienice mieszkalne [odnośnik]28.08.21 0:12
Kamień spadł mi z serca. Byli tu obaj, chociaż nadal nie wiem, czy bezpieczni, czy zdrowi, czy nie głodni i czy nie zmarznięci. Jak tu trafili? Dlaczego akurat tu - w epicentrum rozpierdolu. Podążali moim śladem? A może po prostu wpadli na podobny pomysł. Przecież trudno jest szukać ludzi w kraju, gdzie panuje wojna i chujnia. Sama już to przerabiałam.
Spojrzałam w stronę, która wskazywała ręka Kostii, potem na niego.
-Dobra, prowadź.
Gdybym mogła, już bym biegła. Musiałam się upewnić, czy z Kirillem wszystko jest w porządku, a wiedziałam, że póki nie zobaczę tego na własne oczy, to nie będę w stanie się uspokoić. Pierdolony Londyn. Pierdolona blokada magiczna. Niby tu wszyscy tacy promagiczni, cholerni piewcy czystej krwi, a każą porządnemu człowiekowi zapierdalać z buta jak jakiś w dupę jebany mugol.
Chciałam już być na miejscu i moje myśli były skupione tylko na tym, przez co nie od razu dotarło do mnie pytanie wypowiedziane przez Kostje. Ale kiedy w końcu do mnie zrozumiałam, o co właściwie pyta, moje nogi mimowolnie odmówiły posłuszeństwa, aż musiałam się zatrzymać. Na szczęście staliśmy już przy samym wejściu do budynku.
-Posłuchaj. To skomplikowana sytuacja. - nie wiem, ile oni wiedzą. Na pewno nie byli ślepi i głupi. Musieli widzieć wspólne posłanie - zajęłam miejsce, które wcześniej należało do ich ojczyma, czy bliskość, o której nie mówi się głośno. Na pewno zauważyli, że z Wjerą łączyło mnie coś więcej. W końcu to mądre chłopaki.
Zaciskam pięści i prostuje się, żeby ulżyć spiętym mięśniom ramion.
-Wasza matka, - wiem, że mogłabym inaczej to powiedzieć, ale formułując zdanie w taki sposób, tworzę pewien dystans, bufor bezpieczeństwa. - Za bardzo tęskniła za swoim mężem.
Czy wiedzieli, że to ja go zajebałam? O tym też nie mam pojęcia, więc po co ryzykować. Powiem im to kiedyś, ale nie dziś. To nie czas ani miejsce, żeby dokładnie opisywać całą sytuację. Takie rozmowy powinno się prowadzić w bezpiecznym domu, przy jedzeniu i alkoholu, a nie tak bez sensu - na ulicy. W biegu. Pojedynczo.
-A ja nie byłam nim. - dodaję cicho.
Słowa te smakują gorzko, jak żółć.
-Kirillowi możemy nie mówić na razie, jeśli uważasz, że nie jest gotów.
Powoli robie kolejny krok do przodu - w stronę drzwi, chociaż nogi mam jak z ołowiu.
-Znajdziemy kiedyś czas, żeby o wszystkim porozmawiać. Choć już. - rzucam, po czym po prostu wchodzę do środka.


Zlata Raskolnikova
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
kamienice mieszkalne - Kamienice mieszkalne - Page 14 Dc3d643ba14e88a20a9fb3c0c669eeb2
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9153-zlata-raskolnikova#276833 https://www.morsmordre.net/t9433-sowa-bez-imienia#286806 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net https://www.morsmordre.net/t9434-skrytka-numer-2143#286811 https://www.morsmordre.net/t9432-zlata-raskolnikova#286793
Re: Kamienice mieszkalne [odnośnik]13.11.22 19:57
10 VI 1958

Nadmiernie przykładam palec do ust i uporczywie skubię skórkę obok paznokcia, nie zważając zbytnio na płytką ranę i metaliczny posmak na wardze. Niesłychane, jak niespokojna potrafię być nawet w momencie, w którym spokój jest jedynym co powinnam odczuwać.
Nie nawykłam do dni wolnych, słowo urlop brzmi dla mnie obco, zupełnie jak inkantacja zaklęcia z dalekich krain, albo brzydkie stwierdzenie wyjęte z babcinych wspomnień, którego nie powinno się już wypowiadać.
Ale mam, lichy upragniony spokój i dzień, w którym nie muszę dreptać ulicą w kierunku gmachu Ministerstwa, a później wracać tą samą drogą z wzrokiem utkwionym w betonowe podłoże. A na dodatek, pogoda nas iście rozpieszcza; czuję nutę wyrzutu, kiedy nie potrafię się z tego cieszyć, w przeciwieństwie do sąsiadki z naprzeciwka, która uruchomiła gramofon stojący w oknie, pozwalając okolicy na darmowy koncert nieco przykurzonego głosu Celestyny Werbeck śpiewającej spod igły szpuli.
Przyłapuję się na momentach podśpiewywania nieco sztampowej piosenki, dociskając do boku kosz ze świeżym praniem; jasne prześcieradła lepiej schną na świeżym powietrzu, ledwie podrasowane zaklęciem suszącym, niźli siłowo potraktowane magią. Sznurki między drugą zabudową kamienic są zwykle wolne, w dzień taki jak ten za towarzystwo robi mi jedynie niosąca się piosenka, uporczywe myśli i moje próby wykorzystywania wolnego czasu.
Nie potrafię cieszyć się z szansy na wytchnienie, albo zupełnie nie chcę, doszukując się w tak prostolinijnym zdarzeniu jakiegoś zakłócenia, powodu, czegokolwiek - wszystko byle tylko wyrzucić samej sobie i stwierdzić, że nie zasłużyłam.
Delikatna woń lawendowego olejku drażni mnie przyjemnie w nozdrza, kiedy kładę wilgotny kosz na drewnianym pieńku zaraz koło starego, kamiennego ogrodzenia, łączącego moją kamienicę z całym rzędem kolejnych. Różdżka wsunięta za pasek spodni podskakuje razem z moimi krokami, zaraz potem stanowiąc przedłużenie dłoni, kiedy wzdłuż sznurka zawisają kolejne elementy prania.
Niewiele mam w sobie z idealnej gospodyni, od czasu, kiedy nie ma Willa nie mam w sobie nawet zapału czy chęci, by faktycznie się postarać i udowodnić samej sobie, że być może jest inaczej - nic z tego, kolejna koszula i bluzka lądują na sznurku dość koślawo, i prawie mruczę z niezadowolenia, nim zamiast własnego pomruku słyszę dziwaczne syczenie.
Charakterystyczne, zdecydowanie kontrastujące ze wszystkim czego spodziewam się po tutejszej okolicy.
Zmarszczone brwi i skonfundowane spojrzenie sunie w dół, dopiero później przesuwam je w kierunku drewnianego pieńka przy koszu na pranie.
Patrzę i zamieram, nie rejestrując momentu, w którym wypuszczam spomiędzy ust zduszony pisk, a później pokraczny krzyk, automatycznie cofając się w tył na widok zielono-brązowego wężyska.
Nena McKinnon
Nena McKinnon
Zawód : pracownica Ministerstwa, malarka na zlecenie, eks-cukiernik
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
lekce sobie ważyłam

tęsknotę w każdy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X

TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11217-nanette-mckinnon#345237 https://www.morsmordre.net/t11363-samuel#349883 https://www.morsmordre.net/f432-pokatna-22 https://www.morsmordre.net/t11364-skrytka-bankowa-nr-2455#349885 https://www.morsmordre.net/t11362-nanette-mckinnon#349877
Re: Kamienice mieszkalne [odnośnik]14.11.22 20:54
Nie wiedziałam, jak mogę nazywać to miejsce. Obce ulice, obce domy, a w nich pokoje wąskie, o kruszących się krawędziach i świeżym dla oczu wyposażeniu. Po pierwszych zderzeniach z Londynem przestawałam powoli poszukiwać czegoś, co przypominałoby pozostawiony za plecami dom. Inne tu było powietrze, szare, gęste, duszące i cieplejsze. Notowałam szczegóły, obserwowałam, wymazywałam kolejne niewiadome. Na głuchego i ślepego łowce czekała tylko śmierć. Ja jednak przybyłam z misją, którą obiecałam wypełnić. Nie było więc mowy o odwrocie, upadku, o własnej zgubie. Musiałam widzieć.
Chłodne palce zacisnęły się na skrzydłach okna, by móc otworzyć je jeszcze szerzej. Wiosenne słońce wdarło się do mieszkania, pętając mnie jak ofiarę. Ramionami wstrząsnęłam ze wstrętem, zupełnie jakbym mogła te promienie po prostu z siebie zrzucić. Zamiast tego poczułam, jak wełniany materiał zsuwa się po ręce, by zakotwiczyć się gdzieś przy łokciu. Ja tymczasem patrzyłam. Patrzyłam na rzędy niemal jednakowych domów, wyobrażając sobie w nich identyczne rodziny żyjące tym samym rytmem. Ten miejski świat wydawał się zsynchronizowany, ludzie podążali w jednym tempie, choć ich ślady plątały się w upływających godzinach. Za matowymi szybami firany, koślawe donice i zakamuflowane oczy. Jak zwierzyna czająca się za krzakami, niemal niknąca w wielkim morzu zieleni. Pode mną zaś, kilka pięter w dół wąskie zakamarki podwórza. Ludzie wchodzący i wychodzący, kociska żebrzące o resztki i przelewająca się przez klepisko wstęga błotnego deszczu – ledwie dwie stopy od panny rozkładającej na sznurkach bieliznę. To była angielska swojskość? Choć dokładnie to samo robiły baby i koty za rodzimą granicą, wszystko to musiało wydawać mi się inne.
Opuściłam mieszkanie, po schodach zbiegając prędko, nie dając sobie żadnej chwili do namysłu. Ze sobą nie miałam zupełnie nic, prócz kilku kłębów sierści gdzieś u dołu spódnicy. Te jednak towarzyszyły mi niezmiennie, odkąd pierwszy raz postanowiłam sflaczałym zwłokom przywracać żywy kształt. Dawno temu.
Przypadkowym oczom zbyt ciepły wydać się mógł strój kryjacy ciało od szyji po kostki, mętny, czarny. Po co to wszystko? Odcisk płaskiego pantofla wbił się w zapiaszczony kawałek kamiennego chodnika. Twarz zwróciłam na moment w kierunku słońca, w myśli zadając mu podłą torturę. Nasza walka, rozgrywająca się w dwóch mrugnięciach, odbyła się ostatecznie też w całkowitej ciszy. Opuściłam głowę i zrobiłam szeroki krok, by obejść kałużę. Kurtynę prania minęłabym zapewne zupełnie obojętnie, gdyby nie ostrzeżenie cicho próbujące zatruć sąsiedzki spokój. Wytresowana sylwetka zastygła, oczy zmrużyły się, a nos lekko poruszył. Dwie muchy tańczyły przy śmierdzącym kuble w kącie podwórza. Obróciłam się, koncentrując nagle całą, niezdrową wręcz uwagę na dziewczynie i jej praniu.
Znów zasyczało, ale teraz stałam już skryta za prześcieradłem, zbyt mocno związana instynktem, by tak po prostu odejść. By nie słyszeć tego, co tak bardzo usłyszane być chciało. Od wybuchu dzieliło nas kilka oddechów, a ten ostatni będzie ucieleśnieniem strachu. Już.
Zdradziłam się, wystawiając ciało z kryjówki mokrych tkanin. Od początku szukałam jej oczu, choć moje cztery kończyny wyciągały się w stronę węża. Palec miałam sztywno złożony na ustach w wyraźnym dla niej znaku. Cicho. Gdy spojrzała w moją stronę, porzuciłam ją. Prędko rozejrzałam się po podwórzu. Ona miała się teraz tylko nie ruszać. Trzy kroki dalej znalazłam kija o rozwidlonym końcu. Daleko temu było do kuszy, ale tak też można było problem rozwiązać. Wąż był czujny, nie wykonał żadnego gwałtownego ruchu, ale jej panika mogłaby go łatwo sprowokować. Zgięłam nogi w kolanach i sylwetkę wyciągnęłam w stronę stworzenia. Moja drewniana broń zakradała się w jego stronę. Wystarczyło tylko dobrze go chwycić. W razie konieczności zabić.
Przybliżyłam kij, zapraszając węża do tańca.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Kamienice mieszkalne [odnośnik]15.11.22 20:03
Nie wiem kiedy to się pojawiło i kiedy eskalowało – było tak zawsze, czy dziecięce wyobrażenia i zasłyszane, koloryzowane historie zrobiły swoje? Pamiętam zaskrońca, nad brzegiem strumienia na wschód od naszego domu, pomiędzy pastwiskiem a wejściem do lasu – małego, brunatnego i okrutnie obślizgłego, zwłaszcza w momencie otarcia się o mój palec stopy. Nie pamiętam już ile miałam lat, skąd się tam wzięłam, czy byłam sama czy z kimś – całe wspomnienie zdominował gad, zapewne bezbronny, ale w tamtym momencie zyskujący apogeum mojego strachu.
Podobne do tego, które sprawiło, że z gardła posyłam zduszony pisk; w innych okolicznościach zapewne miałabym to sobie za złe, ale kiedy widzę czarne stworzenie wijące się ochoczo na kamiennej ziemi, nie kontroluję już własnych odgłosów. Ani kroków, które instynktownie ruszają w tył, głowa obija się o wolny sznurek na pranie, przez co przebiega mnie kolejny dreszcz. Momentalnie wyobrażam sobie, że sznurek jest niebotycznie długim wężem, albo żmiją, albo tym paskudnym wężyskiem z kapturem, które występują w innych, cieplejszych krajach.
Czarne stworzenie na ziemi wcale nie jest choć trochę mniej przerażające.
Łydki mi drętwieją, przez plecy prześlizguje się natarczywy, niemal bolesny strach – paraliżuje mnie natychmiastowo i pożera ostatnie racjonalne decyzje, odruchy i myśli. Jestem na tyle zablokowana, że nie potrafię zareagować nawet na obcą osobę na moim podwórku.
Blada, ciemnowłosa kobieta, wyższa ode mnie i czmychająca jak gdyby sama była gibkim stworzeniem; skąd się wzięła, kim jest i czy mi nie zagraża – tracę zwyczajową czujność i zupełnie nie jestem w stanie połączyć punktów, ułożyć układanki i zacząć zachowywać się jak normalny człowiek.
Sięga po patyk, a ja się gapię. Przenoszę spojrzenie z drewna w jej ręce na węża i odwrotnie, starając się nie wyrzucać z siebie kolejnego krzyku – żadnego dźwięku, zgodnie z poleceniem, które zakomunikowała oczywistym gestem.
Zjawiła się tutaj jak zjawiają się tajemniczy magowie w opowiastkach dla dzieci, ratując dziecko czy pudrową księżniczkę od zagłady; gdybym nie była tak skamieniała, zauważyłabym i ten zabawny realizm powtarzalnej od wieków scenki.
Do oczu napływają mi łzy, a zaraz potem spływają prawie boleśnie gardłem.
Syczenie znów się nasila, i choć bardzo chcę odwrócić wzrok, boję się, że gdy tylko spojrzenie odejmie węża, on zaatakuje.
Ale póki co przybliża się do patyka wyciągniętego ku niemu, unosi tułów, a mnie zamiera serce.
Nena McKinnon
Nena McKinnon
Zawód : pracownica Ministerstwa, malarka na zlecenie, eks-cukiernik
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
lekce sobie ważyłam

tęsknotę w każdy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X

TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11217-nanette-mckinnon#345237 https://www.morsmordre.net/t11363-samuel#349883 https://www.morsmordre.net/f432-pokatna-22 https://www.morsmordre.net/t11364-skrytka-bankowa-nr-2455#349885 https://www.morsmordre.net/t11362-nanette-mckinnon#349877
Re: Kamienice mieszkalne [odnośnik]20.11.22 20:38
Ciało było napięte, sztywne, pozaginane i w gotowości. Kij wyciągał się coraz bardziej i bardziej, aby zaraz sięgnąć i rozprawić się z problemem. Wąż chciał świętego spokoju i swoich śliskich dróg, a nie jej prania i niewinnych łydek. Jedno budziło lęk w drugim. Obydwoje przez chwilę trwali w potrzasku własnego wyobrażenia. Ja stałam między nimi z kawałkiem drzewa, robiłam za mur, jej warownie. Mogła się schować za mną, ale zapewne trwała wciąż w sekundach nieporuszania. Jak kamień, z płucami ściśniętymi i łzawymi powiekami. Jak ja bardzo dawno temu, z pierwszym wężem i pierwszym wilkiem. Z pierwszą samotną nocą bez widoków na dachy domostwa. Odległe były mi teraz wszelkie wspominki i sentymenty. Stałam tu w butach łowcy, w zupełnym skupieniu i spojrzeniu rysującym wokół długiego ogona pułapki.
Język węża jak chorągiewka wysunął się i zafalował ostrzegawczo, bawiąc i drażniąc nas charakterystycznym syczeniem. Ruchy były odważne, wyciągał się energiczniej, a żółte ślepia przesuwały się po mnie badawczo. To ja teraz byłam jego centrum, najbliższym przeciwnikiem. Ja i mój kij. Rozkładająca się na lewo i prawo gałąź była niczym hak. Jeżeli wymierzyłabym odpowiednio, podciągnęłabym łuskowatą wstęgę w górę tak, by przenieść go dalej od dziewczyny i jej prania. Miał popełzać gdzieś w popłochu i dać spokój temu podwórzu. Otoczenie przez tę chwilę przestało mieć znaczenie. Nie dotarł do mnie trzask drewnianego okna zamykającego się na drugim piętrze, nie dotarło psie poszczekiwanie. Byliśmy we trójkę, dziewczyna, wąż i ja. Ona jednak nie mogła i nie potrafiła teraz zrobić nic. Stałam się odpowiedzialna za działanie.
Kilka centymetrów od węża znajdował się punkt, w którym zbiegały się trzy kawałki patyka. Obróciłam drewno pod właściwym kątem i przy okazji też własną głowę. Postanowiłam zignorować kilka kosmyków irytująco wsuwających się miedzy oczy. Zaburzone widzenie nie przeszkadzało jednak na tyle, bym utraciła obraz i zaniechała ruchu. Bez gwałtowności, zupełnie spokojnie podłożyłam narzędzie pod ciało węża, gdzieś w jego błyszczącej połowie, a następnie zahaczonego węża podciągnęłam w górę – niezbyt wysoko. Głowa i kilkanaście centymetrów za nią wygięły się wrogo w moją stronę. Znów stworzenie potraktowało nas kilka wrogimi posyczeniami. Było przestraszone, może nawet bardziej od tamtej kobiety. W milczeniu przeszłam kilka powolnych kroków. Dbałam i jeden rytm, brak niepokojącego kołysania w ruchu. Rozdrażniony jeszcze bardziej mógł lada chwila wysunąć się bardziej w moją stronę i zanurzyć jadowitą agresje w ciele. Na taki scenariusz nie zamierzałam pozwolić.
Kolejnych kilka kroków pozwoliło mi opuścić wreszcie to drzewo. Skierowane w stronę wyspy krzaków przy końcu podwórza końce kija wypuściły stworzenie, a to w popłochu popełzło w zieleń. Jak najdalej od nas. Gdzieś w jeszcze innym kierunku powędrował kij, którego już nie potrzebowałam. Obróciłam się w stronę dziewczyny stojącej wciąż w tym samym miejscu. Wróciłam do niej, spodziewając się, że otępienie zaraz przeminie. – Już cię zostawił – wygłosiłam proste zdanie, z wyraźnym akcentem. Brak płynności w języku nie pozwalał mi na głębokie mowy. Moja natura również nie sprzyjała gadulstwu i zbytniej wylewności. – Uciekł – dodałam, odruchowo obracając jeszcze głowę w stronę tamtych krzaków. Dziewczyna mogła wrócić do swoich spraw. Wątpiłam, by stworzenie było zainteresowane ponownym zwiedzaniem tych rejonów.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Kamienice mieszkalne [odnośnik]23.11.22 12:45
Obserwuję jak się porusza. Jak unosi i opada, wzdryga i znowu zakręca, zaaferowany wyciągniętym w jego stronę drewnem. Kiwa się na boki, niemal tańczy, choć nie dostrzegam w tym ni krzty czegoś ładnego oku. Obślizgły, ciemny gad i wysunięty w jego stronę kij; przed dłużej niż chwilę skupiam się tylko na tym, na iście rodzajowej scence wyrwanej z dziecięcego koszmaru, takiej, która mrozi krew i spływa lodowatym dreszczem wzdłuż kręgosłupa. Przez jakiś czas faktycznie taka jestem – sparaliżowana, przerażona do cna, tkwiąc w bezruchu i nijak pomocnej nikomu postawie; cud, że przestałam piszczeć i cofać się w tył zdecydowanie zbyt szybko.
Kij balansuje na krawędzi łączącej go z wężem, zaraz potem wślizguje się miękko pod jego lśniące ciało, chyba tam, gdzie to coś ma brzuch – patrzę jak zahipnotyzowana, dopiero po jakimś czasie zdając sobie sprawę, że kij ma dwa końce, a na końcu tego wyciągniętego, gadziego patyka, jest czyjaś dłoń.
Spojrzenie przechodzi płynnie, choć odrobinę boję się spuszczać stworzenie z oka, zupełnie jakby właśnie wtedy miało mnie zaatakować; finalnie jednak moje oczy podążają za dłonią, wyprostowanym ramieniem, aż w końcu za nią – obcą, młodą kobietą, która w półprzysiadzie mierzy się z intruzem na podwórzu starych kamienic. Skąd się tu wzięła, kim jest, i skąd wie jak obchodzić się w takich sytuacjach – odpowiedzi nie przychodzą, choć wcale nie pytam, zbyt porażona tym, co rozgrywa się w granicach mojego własnego domu.
Syczenie narasta, wąż wije się w odpowiedzi na poruszenie patykiem, a ja momentalnie oddaję mu swoją uwagę, kiedy w końcu zostaje uniesiony na wysuniętym drewnie; nie wiem, czego się spodziewać, ale instynktownie znów cofam się do tyłu, a zimne, mokre prześcieradło smaga moje odkryte ramię.
To coś znika niedługo później; ginie w gęstej zieleni, posłane gdziekolwiek wybrała nieznajoma, teraz odrzucająca narzędzie swojego zaklinania gada – mówi coś, a do mnie wcale nie dochodzą jej słowa, zupełnie jakby przemawiała w jakimś obcym dialekcie.
– Słodki Merlinie… – ciężkie westchnienie przychodzi dopiero po jakimś czasie, wypuszczone chrypliwie, wraz z uniesieniem dłoni do piersi; pozwalam sobie na unormowanie długotrwałego braku oddechu, w końcu podnosząc spojrzenie na moją wywabicielkę.
– Wszystko w porządku? Nic pani nie zrobił? – widziałabym, gdyby tak było, ale i tak pytam, wciąż zdziwiona tym co zrobiła, i z jakim przekonaniem – Nie wiem, jakim cudem się tu znalazł…



Nena McKinnon
Nena McKinnon
Zawód : pracownica Ministerstwa, malarka na zlecenie, eks-cukiernik
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
lekce sobie ważyłam

tęsknotę w każdy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X

TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11217-nanette-mckinnon#345237 https://www.morsmordre.net/t11363-samuel#349883 https://www.morsmordre.net/f432-pokatna-22 https://www.morsmordre.net/t11364-skrytka-bankowa-nr-2455#349885 https://www.morsmordre.net/t11362-nanette-mckinnon#349877
Re: Kamienice mieszkalne [odnośnik]28.11.22 22:34
W gnieździe ludzi, pośród kamienic powbijanych jak te kołki, między wrogimi istotami, które zdawały się podporządkować sobie świat wszystkich żywych istnień mało które stworzenie szukało dla siebie miejsca. Zdominowane otoczenie było wrogie, niebezpieczne, a każdy wpełzający pod stopy zwierz kojarzył się z groźbą krzywdy i obietnicą krwi. Dla nieoswojonego wydawał się straszydłem wyjętym z koszmarów. Szczególnie ciasne, gęsto zabudowane ulice Londynu stanowiły wszystko, czego mogły się wystrzegać. Ja jednak dawno temu nauczyłam się, że nigdy nie można było lekceważyć choćby najmniejszej pełzającej istoty. Z drugiej jednak strony aż za dobrze wiedziałam, że ten wąż był nie mniej skołowany od niej i jeżeli wcisnąłby kły w to dziewczęce ciało, to w przekonaniu, że tylko tak zadba o własne bezpieczeństwo. Obydwoje więc bali się siebie, choć wydawało się, że do starcia raczej nie dojdzie. Choć cierpienie byłoby interesującym widokiem, wcale nie musiało do tego dojść. Dziewczyna i długi pełzacz mieli swoje sprawy, do których chcieli wrócić. On nie wiedział, jak i po co się wziął akurat w labiryncie jej wonnego prania, a ona chciała dokończyć pracę bez lęku. Wystarczyło jedno krótkie spojrzenie, by dostrzec rosnące w niej przerażenie. Paraliżował ją, chociaż jad nie zdołał skroplić młodej skóry. I nigdy też nie miało się to wydarzyć. Mimo to szept pęczniejących obaw bywał najgorszym doradcą. Szczególnie gdy do ruchu pchały zdradliwe emocje.
Usłużnie zdjęłam dramat z jej delikatnych ramion. Jej lęk uciekł, by skryć się w wilgotnym norze z dala od ludzkich oczu. Świat powrócił do naturalnego rytmu. Znów słychać było gdzieś z górnych pięter sąsiedzkie pogwizdywanie, a ona mogła odetchnąć ze spokojem. Pod dachami kuzyna byłam gościem. Choć intuicja podpowiadała mi, że ta kobieta była mu obojętna lub nawet nie miał pojęcia o jej istnieniu, zdecydowałam się wtrącić. W zderzeniu człowieka i zwierzęcia było coś fascynującego. Przy braku wprawy każdy jej gest można było przewidzieć. I każdy też mógł doprowadzić do dramatu. Jednak tego dnia nie wyglądała nawet na zdolną do ucieczki, a przynajmniej nie w chwili, kiedy dane mi było ujrzeć ją pierwszy raz.
Patrzyłam, jak nieznajoma odzyskuje czucie w kończynach. Krew przestawała tak szaleńczo pędzić kanałami pod skórą, a twarz nabierała zdrowszego koloru. Wróciło przytomne spojrzenie i wreszcie mogła widzieć więcej niż ten wąż i widmo własnej śmierci. Tak niewielka istota, a tak ciasne kajdany. Spoglądałam uważnie, ale z trudnym do odgadnięcia wyrazem na twarzy. Dociśnięte usta, otwarte szeroko oczy i wyprostowana sylwetka. Zegar na nowo zaczynał odmierzać czas.
- Nie – odrzekłam krótko, zastanawiając się, jak dużo elementów z niedawnej sytuacji zdołała w ogóle zapamiętać. Na moim ubraniu ani niewielkich odsłoniętych kawałkach ciała nie było żadnych śladów. Wąż nie podjął nawet wyraźnej próby pokąsania. Też miał dość. – Jest tu. On i te inne – stwierdziłam zwyczajnie. Pomieszkiwało przy niej wiele istot, o których nawet nie śmiała śnić. – Trafiło na ciebie – przyznałam dalej, a słowa moje były wyraźne, wypowiadane wolno i z akcentem. Nie posiadałam wciąż umiejętności językowych tak płynnych, by wdać się z nią w szczegółowe rozmówki. Ten stan rzeczy jednak był dla mnie wygodny. Nigdy nie lubiłam mówić zbyt wiele. – Szybko nie wróci, będzie polował – wyjawiłam jej bardziej informacyjnie niż z intencją pocieszenia. Swoje domowe czynności mogła ze spokojem kontynuować.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Kamienice mieszkalne [odnośnik]29.11.22 14:01
Dopiero teraz, po tym jak największe przerażenie przechodzi obok mnie, powoli odmrażam skostniałe od strachu kończyny, odzyskuję oddech i zdaję sobie sprawę, że świat wcale a wcale się nie zatrzymał, a mnie finalnie nic takiego się nie stało – dopiero wtedy jestem w stanie spojrzeć na tą, która okazała się bohaterką dnia powszedniego, poskramiaczką dzikich węży czy postacią wyjętą z mało realnego snu; dochodzi do mnie, że ona jest prawdziwa, stoi na podwórzu, a ja wciąż sprawiam wrażenie co najmniej szalonej.
Czuję chyba coś na kształt bolesnej czkawki, która niedługo ma nadejść nieprzyjemnie przez zbyt długo wstrzymywany oddech; ale spycham to wszystko na bok, zbyt zaaferowana błądzeniem spojrzeniem po dziewczynie.
Młodej, chyba młodszej ode mnie, choć zdecydowanie wyższej i postawniejszej, mimo dość kruchej sylwetki. Blada skóra i ciemne włosy kontrastują ze sobą wyraźnie, a cała jej osoba niezbyt pasuje do szaro-brązowej okolicy kamienic i zielonych krzaków. Bardziej przypomina kogoś z bajkowej opowieści, niż prawdziwego zdarzenia; zaraz potem przypominam sobie, że z Pokątną sąsiaduje Nokturn, i momentalnie jakoś łatwiej mi uwierzyć, że faktycznie jest realna.
Nie jestem też pewna, dlaczego zasugerowałam, że coś mogło się stać; faktycznie się do niej jako tako nie zbliżył, choć instynktownie wypytuję o to, czy jest cała i zdrowa. Na pierwszy rzut oka tak jest – ma wszystkie kończyny, prostuje się prędko i wydaje się niewzruszona, zupełnie uspokojona, co mnie samej zajmuje kilka dłuższych chwil.
– Inne? – wyrzucam z siebie, z powrotem na bezdechu, skubiąc zębami wargę, później przełykając ślinę, i dopiero kilkanaście sekund później pozwalając sobie na długi wydech – Jakie inne? To one tu żyją? – mamroczę, starając się odzyskać racjonalny i zrozumiały ton. Nigdy wcześniej nie widziałam tu węży, ani innych gadów czy nawet obślizgłych dżdżownic czy innych stworzeń; to chyba normalne, staram się w to wierzyć, że to że te stworzenia gdzieś żyją jest naturalną koleją rzeczy – nieznajoma wygląda na taką, która się z tym pogodziła, i przez następny moment chcę sprawiać wrażenie, że ja także.
– Mieszka pani tutaj? Nie zauważyłam wcześniej, dawno się pani wprowadziła? – dopytuję, próbując dopasować jej twarz do którejś kamienicy i któregoś mieszkania, ale na próżno. Jej na pewno bym nie zapomniała, jest zbyt charakterystyczna.
Nena McKinnon
Nena McKinnon
Zawód : pracownica Ministerstwa, malarka na zlecenie, eks-cukiernik
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
lekce sobie ważyłam

tęsknotę w każdy dzień
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X

TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11217-nanette-mckinnon#345237 https://www.morsmordre.net/t11363-samuel#349883 https://www.morsmordre.net/f432-pokatna-22 https://www.morsmordre.net/t11364-skrytka-bankowa-nr-2455#349885 https://www.morsmordre.net/t11362-nanette-mckinnon#349877
Re: Kamienice mieszkalne [odnośnik]29.11.22 20:04
Daleko mi było do bajkowości. Do sielskich obrazków i szczęśliwych zakończeń. Do bycia dobrym bohaterem, który pędzi, by wybawić biedaków z opresji. Gdybym była wyrwana z opowieści, wolałabym baśń. Bardziej srogą, waleczną, z nieoczywistym obliczem zła i potwornością zaszytą w zwodniczych obrazach magii. Tej scence jednak brakowało kilku elementów, brakowało pokąsania, którego po moim ciele szukała ona - i pewnie w wyobraźni również po swym własnym. Brakowało przelanej krwi i kilku potknięć, bez których żadna z postaci nie mogłaby dotrwać do finału. Jako dziecko miałam swe ulubione sylwetki wyjęte z opowiastek rosyjskich babuszek. Miałam swe ikony, do których próbowałam dosięgnąć, jeszcze zanim pierwszy raz samodzielnie posadowiłam się w siodle. Historie te w niczym jednak nie przypominały tego zdarzenia. Dlatego byłam spokojna, dlatego uznałam, że przesadzone zagrożenie mija i znów można wrócić do codzienności. Jej strach zdawał się przygasać nieco wolniej, niż pierwotnie założyłam, a moje dopowiedzenia zamiast go umniejszać, lekko zadrapały wciąż świeże podrażnienia.
Nie miałam żadnego pomysłu i chyba też chęci, by głaskać ją jak żebrzące kocię. Dalej musiała iść sama. - Ty nie widzisz, one są obok - obwieściłam prosto, nie dając się porwać pewnej sensacyjnej nucie skrytej w tonie jej głosu. - Nie wadzą - dopełniłam, by do głowy jej przypadkiem nie przyszło, że należy teraz chodzić z różdżką po krzakach i piwnicach w poszukiwaniu węży. Żyły blisko, potrzebne i nie zagrażające jej, dopóki ich nie deptała. Istniały w potężnym środowisku i miały swoją rolę. Tak jak i ona miała. Stworzenia pozostawały otulone gdzieś w cieniu, jej zbędne i dla jej oczu niewidoczne. Wzniecona na powrót iskra lęku dziwiła mnie, ale może długi wąż był ucieleśnieniem największego strachu. Ja byłam pewna, że istnieją bestie i zjawiska budzące znacznie większą grozę. Nie czułam jednak potrzeby osądzania źródeł jej obaw.
Stałam nieruchomo, wciąż patrzyłam, jak emocje przesuwają się po jej gładkiej twarzy. Było ich raczej dość dużo, zmieniały się. Od żaru aż po napływające powoli uczucie harmonii. Czy może tylko mi się tak zdawało? Była istnym kontrastem dla stateczności mojej mimiki.
Gdy zapytała, poprowadziłam ją spojrzeniem do kilku pięter nad nami. Broda uniosła się w górę, a oczy poszukały okien w jednej z otaczających nas kamienic. Kilka promieni poparzyło moje wejrzenie. Opuściłam prędko głowę. - Od niedawna - odparłam w skromnym słowie. Mój angielski aż za wiele zdradzał na temat mego pochodzenia. Nie szukałam kontaktów i rozmów, więc nic dziwnego, że zostałam pominięta. Tym razem jednak wyglądało na to, że kobieta mnie zapamięta. Jak jedną z sąsiadek rozpalającą wieczorną porą świecę w oknie. Bez imienia i biografii. Niepasującą do angielskich popołudniowych herbat. Z jednym jedynie wężem.
Lubiłam być anonimowa. Jak ten długi, łuskowaty potwór, który czym prędzej uciekł w swój sekretny świat.
Zerknęłam w dół, ziemia na podwórzu ozdobiła się śnieżną bielą jednej z koszul utraconych w chwili, którą najpewniej obydwie zgubiłyśmy. Uniosłam ją i zwróciłam właścicielce.
Byłam gotowa, by odejść.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889

Strona 14 z 15 Previous  1 ... 8 ... 13, 14, 15  Next

Kamienice mieszkalne
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach