Mniejsza sala
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Mniejsza sala
"Biała Wiwerna" podzielona jest na mniejsze i większe salki służące spokojniejszym rozmowom, jak i większym popijawom, czasami nawet i nielegalnym interesom, lecz o tym się nie mówi, obsługa dyskretnie nie zwraca uwagi na podejrzane osoby tak popularne na wiecznie mrocznym Nokturnie. Mniejsza sala znajduje się w podpiwniczeniu o ostro ciosanych kamiennych ścianach i łukowatym stropie. Klimatu dodają jej wiecznie palące się świece na niewielkich, drewnianych stolikach.
Możliwość gry w kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Od czasu do czasu popijał wino z kieliszka, lecz głównie zafrasowany był odkryciami przeprowadzonymi przez członków jednostki badawczej. Grindelwald był podłym sukinsynem, lecz nikt nie mógł odmówić mu potęgi. Ta z kolei dzierżona była teraz w rękach Czarnego Pana, największego czarnoksiężnika. Jednakże Cynericowi nie podobał się fakt zabijania dzieci dla dobra sprawy - i wiedział, że Morgoth miał identyczne zdanie. Niestety na zmianę taktyki było już za późno, musiałyby być bowiem przeprowadzone kolejne badania na temat tego, co zrobić inaczej. Yaxley podrapał się skonfundowany po gęstej brodzie, uważnie wpatrując się w każdego z członków Rycerzy; trwało to raptem kilka sekund i nie po wszystkich zdołał dostrzec emocje jakie wywołały w nich te informacje. Dobrze, że Grindelwald zginął, chociaż żałował, że nie z jego różdżki. Za potwarz zadaną szlachcie powinien zdechnąć w męczarniach.
Najbardziej ze wszystkich tematów zafrasował go ten dotyczący ochrony Azkabanu. Spętanie dusz, odnalezienie szczątków dementorów - to brzmiało skomplikowanie, lecz nie zamierzał uchylać się od odpowiedzialności, zdecydowanie nie. Wręcz miał dać z siebie wszystko. Dosłownie wszystko.
- Udam się do Skara Brae w Szkocji - oznajmił na głos. Słyszał pogłoski o istnieniu w tamtejszym miejscu pewnych magicznych istot oraz zwierząt, zatem Cyneric mógłby się wreszcie na coś przydać. Ze wszystkich tematów świata ten interesował go najmocniej. - Czy istnieją jakieś eliksiry wzmacniające czarną magię? - spytał ogółu. Z ciekawości. O alchemii nie wiedział nic, dlatego chciał się upewnić mądrzejszych od siebie. Przydałby się taki wywar, ponieważ Yaxley wciąż uczył się tego odłamu magii, lecz niestety zadanie mogło okazać się dlań zbyt trudne do ujarzmienia. Jednakże będzie próbował, już sobie to solennie obiecał. Miał tylko nadzieję, że nie ośmieszył się swoim pytaniem.
Zapamiętywał nazwiska oraz słowa, determinacja. Tego im nie brakowało, często to ona nadrabiała brak umiejętności, o ile taki wystąpił. Dopiero wtedy nieprzytomnie spojrzał w stronę drzwi. Obserwował zamieszanie jakie wynikło z tego powodu. No proszę, jest i Travers, zaginiony kapitan wyprawy.
Najbardziej ze wszystkich tematów zafrasował go ten dotyczący ochrony Azkabanu. Spętanie dusz, odnalezienie szczątków dementorów - to brzmiało skomplikowanie, lecz nie zamierzał uchylać się od odpowiedzialności, zdecydowanie nie. Wręcz miał dać z siebie wszystko. Dosłownie wszystko.
- Udam się do Skara Brae w Szkocji - oznajmił na głos. Słyszał pogłoski o istnieniu w tamtejszym miejscu pewnych magicznych istot oraz zwierząt, zatem Cyneric mógłby się wreszcie na coś przydać. Ze wszystkich tematów świata ten interesował go najmocniej. - Czy istnieją jakieś eliksiry wzmacniające czarną magię? - spytał ogółu. Z ciekawości. O alchemii nie wiedział nic, dlatego chciał się upewnić mądrzejszych od siebie. Przydałby się taki wywar, ponieważ Yaxley wciąż uczył się tego odłamu magii, lecz niestety zadanie mogło okazać się dlań zbyt trudne do ujarzmienia. Jednakże będzie próbował, już sobie to solennie obiecał. Miał tylko nadzieję, że nie ośmieszył się swoim pytaniem.
Zapamiętywał nazwiska oraz słowa, determinacja. Tego im nie brakowało, często to ona nadrabiała brak umiejętności, o ile taki wystąpił. Dopiero wtedy nieprzytomnie spojrzał w stronę drzwi. Obserwował zamieszanie jakie wynikło z tego powodu. No proszę, jest i Travers, zaginiony kapitan wyprawy.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
W skupieniu słuchał podnoszących się nad stołem głosów. Na twarzy Cadana odmalowywała się zarówno koncentracja jak i irytacja. To oczywiste, że musieli być w Azkabanie przed tymi oszołomami - a konkretnie w jego okolicach. Spętanie terenu wyspy udziwnionym protego kletva brzmiało innowatorsko oraz interesująco. Oparł się wygodniej o siedzenie, niemalże bujając się na krześle, czemu towarzyszyło rozmyślanie. O przyszłości, przeszłości oraz działaniach jakich mieli się podjąć. Nieszczególnie bawiła go wizja mordowania dzieci, jednakże potęga Czarnego Pana była istotniejsza od prywatnych rozterek Goyle'a. - Właśnie, co z tymi dziećmi? Jesteśmy w stanie je wytropić czy będziemy czekać aż ponownie wyściubią nos ze swojej kryjówki? - spytał nieco zmartwiony. Plany ochrony Azkabanu brzmiały pięknie, lecz nie będąc w posiadaniu tamtych dzieciaków nie będą w stanie nic z tym zrobić. Musieli je pojmać, a jak zdążył się rozeznać, trop do nich urwał się wraz ze zniknięciem staruszki. A wydawało się, że nie ma nic trudniejszego od pokonania jakiejś babci - widocznie ta była niezwykle utalentowaną czarownicą. Autorka książek o historii magii, ciotka Grindelwalda, to musiało coś znaczyć. Blondyn mimo wszystko wierzył, że uda im się porwać te dzieciaki, o ile obmyślą do tego sensowny plan.
Skoro mieli skoncentrować się teraz na odnajdywaniu szczątków dementorów, to Cadan nie planował wyłamywać się ze schematu obrad. Zresztą, to było równie ważne co przechwycenie dzieci. - Również udam się do Danii - powiedział. Dawno tam nie był, ciekawe jak mocno się ten kraj zmienił od czasów jego ostatniej wizyty w tamtych rejonach. Nie dało się ukryć, że znajomość run będzie tam potrzebna, zatem zdecydował się bez wahania. Skoro zaś o nich mowa…
Z zainteresowaniem chłonął informacje czy raczej plany snute przez Drewa, lecz nie był do nich przekonany, chyba tak jak większość osób tutaj. Krew była niezwykle cennym składnikiem i każdy, kto znał się na klątwach doskonale o tym wiedział. Ciężko jest coś takiego rozdawać, chociaż Goyle uważał, że powinni sobie trochę ufać. Może niedobrze biorąc pod uwagę wydarzenia sprzed paru miesięcy, lecz dla sprawnego funkcjonowania organizacji powinni trochę nagiąć swoje obawy. - W razie czego chętnie pomogę - zadeklarował Macnairowi, chociaż wiedział, że tamten ma większą wiedzę i raczej nie będzie go potrzebował do pomocy. Nieistotne. Tak jak wtargnięcie Traversa, lecz uśmiechnął się lekko pod nosem na ten widok.
Skoro mieli skoncentrować się teraz na odnajdywaniu szczątków dementorów, to Cadan nie planował wyłamywać się ze schematu obrad. Zresztą, to było równie ważne co przechwycenie dzieci. - Również udam się do Danii - powiedział. Dawno tam nie był, ciekawe jak mocno się ten kraj zmienił od czasów jego ostatniej wizyty w tamtych rejonach. Nie dało się ukryć, że znajomość run będzie tam potrzebna, zatem zdecydował się bez wahania. Skoro zaś o nich mowa…
Z zainteresowaniem chłonął informacje czy raczej plany snute przez Drewa, lecz nie był do nich przekonany, chyba tak jak większość osób tutaj. Krew była niezwykle cennym składnikiem i każdy, kto znał się na klątwach doskonale o tym wiedział. Ciężko jest coś takiego rozdawać, chociaż Goyle uważał, że powinni sobie trochę ufać. Może niedobrze biorąc pod uwagę wydarzenia sprzed paru miesięcy, lecz dla sprawnego funkcjonowania organizacji powinni trochę nagiąć swoje obawy. - W razie czego chętnie pomogę - zadeklarował Macnairowi, chociaż wiedział, że tamten ma większą wiedzę i raczej nie będzie go potrzebował do pomocy. Nieistotne. Tak jak wtargnięcie Traversa, lecz uśmiechnął się lekko pod nosem na ten widok.
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Antonia była typem samotnika. W takich momentach jak ten bardzo nad tym ubolewała. Nie znała ludzi, o których była mowa. Rzadko w ogóle z ludźmi się spotykała, a jeśli już to tylko w kwestiach zawodowych. Przyzwyczaiła się do tego, że atencja innych osób jest sprawą drugorzędną i w wielu przypadkach po prostu zbędną. Teraz jednak chciałaby móc dolać oliwy do ognia i dodać kilka informacji z pierwszej ręki. Nic nie przychodziło jej do głowy. Tak jakby ci wszyscy ludzie narodzili się wczoraj, a nie chodzili po tym świecie już dobre lata.
Czarownica wsłuchała się w słowa Cass, która dość szczegółowo opisała im to czym będą zajmować się w najbliższym czasie. To była jednocześnie odpowiedź na zadane przez nią pytanie i była nią szczerze zaskoczona. Domyślała się, że w większości przypadków Zakonnicy nie działają po zwyczajnie boją się konfrontacji z nimi. Byli silniejsi, mogli używać magii, o której ci nawet nie pomyśleli, a tak przynajmniej do dzisiaj myślała. Słowa czarownicy jednak rozjaśniły jej umysł. Widocznie Zakonnicy mieli większy plan co do działań i woleli całe swoje siły skupić na tym jednym zadaniu niżeli atakować ich od środka. Tak czy tak Antonia nie bagatelizowałaby ich sił nawet jeśli pozornie wydawali się być niegroźni. - Także nie uważam, żeby podsuwanie pomysłów Ministerstwu wyszło komukolwiek na dobre. Nawet mój departament zaczął przymykać oko na wykroczenia, które wcześniej byłby nie do przejścia. – powiedziała. Byli rozbici, a przez to jeszcze bardziej niebezpieczni. Choć Rycerze zdążyli już pokazać swoją przewagę co do działań to jednak Ministerstwo posiadało o wiele większe zasoby i to nie tylko w ludności.
Unieszkodliwienie dzieci oraz pętanie dusz brzmiało jak plan podwyższonego ryzyka. Antonia miała nadzieje, że chociaż tym razem obejdzie się bez komplikacji mogących zagrozić ich misji. Pozwolenie Zakonowi na to by przejął moc anomalii albo chociażby dostał się do Azkabanu to jak oddanie dobrowolnie różdżki i wystawienie się na odstrzał. Może brzmiało to dość groteskowo, ale dla Borgin wszystkie te aspekty miały szczególne znaczenie. Opierała się na schematach, zadaniach i misjach, które już przyszło im wykonywać. - Dingwall Castle – odparła wybierając miejsce, którego jeszcze nikt nie wypowiedział. Nie robiło jej to zbytniej różnicy. Mogła wybrać się wszędzie byle tylko z pozytywnym skutkiem.
Nad pytaniem Dei przez chwile się zamyśliła. Słysząc odpowiedź Drew zaczęła sobie wyobrażać potrzebne do stworzenia takiej klątwy runy, mikstury oraz wzmacniające artefakty. Pokiwała głową na jego słowa. - Nie jest to niewykonalne i szczerze spróbowałabym się tym zająć nawet jeśli prawdopodobieństwo tego, że nam się nie uda jest całkiem duże. Pewne jest, że gdyby jednak się powiodło to klątwa będzie niesamowicie silna, w końcu będzie opierać się na najpotężniejszych połączeniach. - odparła, bo choć zwykle przemawiała głosem racjonalistki to rezultat miał być wart tego poświęcenia czasu i funduszy. O ile im się to uda.
Czarownica wsłuchała się w słowa Cass, która dość szczegółowo opisała im to czym będą zajmować się w najbliższym czasie. To była jednocześnie odpowiedź na zadane przez nią pytanie i była nią szczerze zaskoczona. Domyślała się, że w większości przypadków Zakonnicy nie działają po zwyczajnie boją się konfrontacji z nimi. Byli silniejsi, mogli używać magii, o której ci nawet nie pomyśleli, a tak przynajmniej do dzisiaj myślała. Słowa czarownicy jednak rozjaśniły jej umysł. Widocznie Zakonnicy mieli większy plan co do działań i woleli całe swoje siły skupić na tym jednym zadaniu niżeli atakować ich od środka. Tak czy tak Antonia nie bagatelizowałaby ich sił nawet jeśli pozornie wydawali się być niegroźni. - Także nie uważam, żeby podsuwanie pomysłów Ministerstwu wyszło komukolwiek na dobre. Nawet mój departament zaczął przymykać oko na wykroczenia, które wcześniej byłby nie do przejścia. – powiedziała. Byli rozbici, a przez to jeszcze bardziej niebezpieczni. Choć Rycerze zdążyli już pokazać swoją przewagę co do działań to jednak Ministerstwo posiadało o wiele większe zasoby i to nie tylko w ludności.
Unieszkodliwienie dzieci oraz pętanie dusz brzmiało jak plan podwyższonego ryzyka. Antonia miała nadzieje, że chociaż tym razem obejdzie się bez komplikacji mogących zagrozić ich misji. Pozwolenie Zakonowi na to by przejął moc anomalii albo chociażby dostał się do Azkabanu to jak oddanie dobrowolnie różdżki i wystawienie się na odstrzał. Może brzmiało to dość groteskowo, ale dla Borgin wszystkie te aspekty miały szczególne znaczenie. Opierała się na schematach, zadaniach i misjach, które już przyszło im wykonywać. - Dingwall Castle – odparła wybierając miejsce, którego jeszcze nikt nie wypowiedział. Nie robiło jej to zbytniej różnicy. Mogła wybrać się wszędzie byle tylko z pozytywnym skutkiem.
Nad pytaniem Dei przez chwile się zamyśliła. Słysząc odpowiedź Drew zaczęła sobie wyobrażać potrzebne do stworzenia takiej klątwy runy, mikstury oraz wzmacniające artefakty. Pokiwała głową na jego słowa. - Nie jest to niewykonalne i szczerze spróbowałabym się tym zająć nawet jeśli prawdopodobieństwo tego, że nam się nie uda jest całkiem duże. Pewne jest, że gdyby jednak się powiodło to klątwa będzie niesamowicie silna, w końcu będzie opierać się na najpotężniejszych połączeniach. - odparła, bo choć zwykle przemawiała głosem racjonalistki to rezultat miał być wart tego poświęcenia czasu i funduszy. O ile im się to uda.
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Potężne patronusy, wyczarowywane przez członków Zakonui Feniksa, które potrafiły ochronić czarodzieja nawet przed zaklęciami niewybaczylnymi były sekretem niepokojącym, lecz w pewnym sensie także i fascynującym. Deirdre przypomniała członkom Rycerzy Walpurgii by nie zapominali o magii defensywnej; Sigrun miała to na uwadze, szlifując swoje umiejętności w tej dziedzinie. Czuła się coraz pewniej, jednakże nigdy ani nie słyszała, ani nie czytała o czymś podobnym. Biała magia nie nęciła, nie oferowała takiej potęgi, lecz musiała przyznać, że chętnie poznałaby sekret tych tarcz. Oni go poznali, mieli silnego asa w rękawie, do tego ludzi w Departamencie Przestrzegania Prawa, aurorów, legiliementów,metamorfomagów - nie mogli bagatelizować podobnego zagrożenia. Skrzywiła się, czując ukłucie żalu, że straciła posadę w Ministerstwie; będąc tam mogła mieć uszy i oczy szeroko otwarte, potrzebowali tam jak najwięcej ludzi - zwłaszcza odkąd szalony Longbottom objął władzę. Rewelacje o sięganiu przez Zakonników po tak plugawą magię jak legilimencja nie wywarła już na niej tak dużego wrażenia
Musieli być ostrożni. Nie podjęcie żadnego działania w kierunku pojmania tych, których nazwiska były Zakonnikom znane, zdawało się Rookwood dziwne - i podejrzane. Nie obawiała się jednak - w genach otrzymała dar pozwalający się jej zamaskować.
- Mężczyzna z długimi włosami towarzyszył jednorękiemu na Picadilly Circus - przypomniała, gdy Mulciber wymienił nazwisko Samuel Skamander. Czy to mógł być on? Na samo wspomnienie poczuła złość, zacisnęła w pięść lewą dłoń pod stołem, wbijając boleśnie w skórę długie paznokcie; podobnie rzecz miała się, gdy raz po raz wymieniano nazwisko młdzieńca od kruka-patronusa. Tak zalazł jej za skórę, że z rozkoszą wypełni rozkaz zamordowania go - jeśli tylko będzie miała ku temu okazję. Należało się go pozbyć jak najszybciej.
- Skoro Selwyn jest metamorfomagiem, to może być kwestia czasu, zanim zacznie węszyć na Nokturnie - pozwoliła sobie wtrącić w odpowiednim momencie. Byłoby niedobrze, gdyby odkrył co ma miejsce w lecznicy Cassandry, bądź piwnicy Dolohova. Spojrzała w lewo, na alchemika. - Wypadałoby nałożyć na tę kamienicę choć zaklęcia ochronne, jeśli jej nie posiadają - zaproponowała; mogła podjąć się rzucenia kilku, skoro odmawiał umieszczenia w pracownic szafki zniknięć. Nie odnajdywała jednak w głowie pomysłu na zabezpieczenie, które mogłaby zaproponować w zamian - podobnie jak i w przypadku Białej Wywerny. Nie miała pojęcia o klątwach i runach.
Umilkła, wsłuchując się z uwagą w słowa jasnowidzki. Wargi wykrzywiły się w grymasie na wieść, że to Zakon Feniksa stoi za chaosem, który ogarnął ich świat; nie dość, że stawali im na drodze raz po raz, to jeszcze oni byli tego wszystkiego prawdziwie winni. Nie wszystko wydawało się jej jasne, nie wszystko zdołałaby sama pojąć, zrozumiała jednak - co mają uczynić i dlaczego. Świadomość, że musi dojść do morderstw dzieci nie była jej ciężarem; uczyniła w swym życiu gorsze uczynki, odebrała już życie jednorożcu, a dla dobra ich sprawy, dla potęgi, po którą zamierzał sięgnąć Czarny Pan - była gotowa zrobić wszystko. Nawet jeśli oznaczało to wyruszenie na spotkanie ze szczątkami tego, co tak bardzo ją przerażało; dementorzy nawiedzali ją wciąż w snach.
Cóż za ironia, że znów wszystko sprowadzało się do Azkabanu.
Tym razem musieli go ochronić. Nie wątpiła w to, że tak się stanie. Byli wśród wszak czarnoksiężnicy potężni, czarodzieje utalentowani i rwący się do działania - nie mogli zawieść.
- Wyruszę z tobą do Skara Brae - odezwała się chwilę po Yaxleyu; jej uszu także dobiegły wieści o pewnych istotach, na które mogli tam natrafić - a i Sigrun nie brakowało umiejętności, by sobie z nimi poradzić.
- Może już nie istnieć - odparła na słowa Cassandry, nie zamierzając z tym dyskutować, choć w jej głowie tliła się myśl, że Grindelwald mógł łgać - bo dlaczego miałby mówić im prawdę? Fakt, czy dało się go odbudować, czy nie, nie stanowił zaprzeczenia dla peleryny. Skinęła głową, gdy przemówił lord Crouch - skoro kamień istniał, to istnieć może i niewidka. - Nie jest najważniejsze, lepiej będzie ją jednak odnaleźć, nim uczyni to Zakon Feniksa - odpowiedziała Edgarowi i Magnusowi; nie uważała sprawy peleryny za najistotniejszą, lecz wartą poruszenia. Decyzję co z tym zrobić pozostawiła prowadzącym spotkanie, Śmierciożercom, posyłając ku nim pytające spojrzenie. Po słowach lorda Burke zrozumiała jednak, że kwestię peleryny pozostawić muszą na później - i nie podejmowała więcej jej tematu, nie tego wieczoru.
Z niecierpliwością wyczekiwała informacji o sposobie na wzmocnienie różdżki; zdołała ujarzmić magię anomalii w dwóch miejscach, a silniejsza moc cisowego drewna pomogłaby jej w poskromieniu kolejnych - zamierzała wszak podejmować kolejne próby, rozumiejąc powagę ich problemu.
- Mamy powrócić w te miejsca, aby zabrać ten... pył, śluz? - zastanowiła się, zwracając pytające spojrzenie w stronę to Cassandry, to na lordów Blacka i Burke.
Wyraźne pukanie do drzwi zwróciło jej uwagę; podobnie jak i inni przeniosła na nie spojrzenie, a dzięki czarowi Craiga ujrzała sylwetkę Traversa - niezbyt dzisiejszą. Zmarszczyła lekko brwi z niezadowoleniem; uważnie śledziła reakcje Deirdre, która potraktowała żeglarza nader ostro i chłodno - i dobrze. Lekceważące podejście do ich sprawy zasługiwało wszak na potępienie. Czuła delikatną satysfakcję na myśl, że spotkało go to ze strony Śmierciożerczyni, kobiety, nie zdradzając tego jednak po sobie. Słuchając wyjaśnień i przeprosin Salazara, wyraźnie trącającego dniem wczorajszym, sięgnęła po szklankę whisky, w milczeniu oczekiwała z ciekawością reakcji Deirdre.
Musieli być ostrożni. Nie podjęcie żadnego działania w kierunku pojmania tych, których nazwiska były Zakonnikom znane, zdawało się Rookwood dziwne - i podejrzane. Nie obawiała się jednak - w genach otrzymała dar pozwalający się jej zamaskować.
- Mężczyzna z długimi włosami towarzyszył jednorękiemu na Picadilly Circus - przypomniała, gdy Mulciber wymienił nazwisko Samuel Skamander. Czy to mógł być on? Na samo wspomnienie poczuła złość, zacisnęła w pięść lewą dłoń pod stołem, wbijając boleśnie w skórę długie paznokcie; podobnie rzecz miała się, gdy raz po raz wymieniano nazwisko młdzieńca od kruka-patronusa. Tak zalazł jej za skórę, że z rozkoszą wypełni rozkaz zamordowania go - jeśli tylko będzie miała ku temu okazję. Należało się go pozbyć jak najszybciej.
- Skoro Selwyn jest metamorfomagiem, to może być kwestia czasu, zanim zacznie węszyć na Nokturnie - pozwoliła sobie wtrącić w odpowiednim momencie. Byłoby niedobrze, gdyby odkrył co ma miejsce w lecznicy Cassandry, bądź piwnicy Dolohova. Spojrzała w lewo, na alchemika. - Wypadałoby nałożyć na tę kamienicę choć zaklęcia ochronne, jeśli jej nie posiadają - zaproponowała; mogła podjąć się rzucenia kilku, skoro odmawiał umieszczenia w pracownic szafki zniknięć. Nie odnajdywała jednak w głowie pomysłu na zabezpieczenie, które mogłaby zaproponować w zamian - podobnie jak i w przypadku Białej Wywerny. Nie miała pojęcia o klątwach i runach.
Umilkła, wsłuchując się z uwagą w słowa jasnowidzki. Wargi wykrzywiły się w grymasie na wieść, że to Zakon Feniksa stoi za chaosem, który ogarnął ich świat; nie dość, że stawali im na drodze raz po raz, to jeszcze oni byli tego wszystkiego prawdziwie winni. Nie wszystko wydawało się jej jasne, nie wszystko zdołałaby sama pojąć, zrozumiała jednak - co mają uczynić i dlaczego. Świadomość, że musi dojść do morderstw dzieci nie była jej ciężarem; uczyniła w swym życiu gorsze uczynki, odebrała już życie jednorożcu, a dla dobra ich sprawy, dla potęgi, po którą zamierzał sięgnąć Czarny Pan - była gotowa zrobić wszystko. Nawet jeśli oznaczało to wyruszenie na spotkanie ze szczątkami tego, co tak bardzo ją przerażało; dementorzy nawiedzali ją wciąż w snach.
Cóż za ironia, że znów wszystko sprowadzało się do Azkabanu.
Tym razem musieli go ochronić. Nie wątpiła w to, że tak się stanie. Byli wśród wszak czarnoksiężnicy potężni, czarodzieje utalentowani i rwący się do działania - nie mogli zawieść.
- Wyruszę z tobą do Skara Brae - odezwała się chwilę po Yaxleyu; jej uszu także dobiegły wieści o pewnych istotach, na które mogli tam natrafić - a i Sigrun nie brakowało umiejętności, by sobie z nimi poradzić.
- Może już nie istnieć - odparła na słowa Cassandry, nie zamierzając z tym dyskutować, choć w jej głowie tliła się myśl, że Grindelwald mógł łgać - bo dlaczego miałby mówić im prawdę? Fakt, czy dało się go odbudować, czy nie, nie stanowił zaprzeczenia dla peleryny. Skinęła głową, gdy przemówił lord Crouch - skoro kamień istniał, to istnieć może i niewidka. - Nie jest najważniejsze, lepiej będzie ją jednak odnaleźć, nim uczyni to Zakon Feniksa - odpowiedziała Edgarowi i Magnusowi; nie uważała sprawy peleryny za najistotniejszą, lecz wartą poruszenia. Decyzję co z tym zrobić pozostawiła prowadzącym spotkanie, Śmierciożercom, posyłając ku nim pytające spojrzenie. Po słowach lorda Burke zrozumiała jednak, że kwestię peleryny pozostawić muszą na później - i nie podejmowała więcej jej tematu, nie tego wieczoru.
Z niecierpliwością wyczekiwała informacji o sposobie na wzmocnienie różdżki; zdołała ujarzmić magię anomalii w dwóch miejscach, a silniejsza moc cisowego drewna pomogłaby jej w poskromieniu kolejnych - zamierzała wszak podejmować kolejne próby, rozumiejąc powagę ich problemu.
- Mamy powrócić w te miejsca, aby zabrać ten... pył, śluz? - zastanowiła się, zwracając pytające spojrzenie w stronę to Cassandry, to na lordów Blacka i Burke.
Wyraźne pukanie do drzwi zwróciło jej uwagę; podobnie jak i inni przeniosła na nie spojrzenie, a dzięki czarowi Craiga ujrzała sylwetkę Traversa - niezbyt dzisiejszą. Zmarszczyła lekko brwi z niezadowoleniem; uważnie śledziła reakcje Deirdre, która potraktowała żeglarza nader ostro i chłodno - i dobrze. Lekceważące podejście do ich sprawy zasługiwało wszak na potępienie. Czuła delikatną satysfakcję na myśl, że spotkało go to ze strony Śmierciożerczyni, kobiety, nie zdradzając tego jednak po sobie. Słuchając wyjaśnień i przeprosin Salazara, wyraźnie trącającego dniem wczorajszym, sięgnęła po szklankę whisky, w milczeniu oczekiwała z ciekawością reakcji Deirdre.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Chaos, choć zwykle nie prowadził do niczego dobrego, w tej sytuacji zdawał się mieć oczywiste korzyści; sparaliżowane nim Ministerstwo Magii oraz jego służby mogły się okazać bezsilne wobec działań Rycerzy Walpurgii. Fałszywe pogłoski, szeptane z ucha do ucha plotki i umiejętnie zasiane ziarna niepokoju były teraz podstawą strategii dezinformowania przeciwnika i Amadeus nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. Gdy natomiast głos zabrał Alphard, którego słowom Crouch (niestety) nie mógł zaprzeczyć, w jego głowie zaświtała dość nieprzyjemna myśl, że być może już wkrótce będzie zmuszony podjąć w tym celu współpracę z lordem Blackiem. Świadomość ta bynajmniej nie wzbudzała w nim entuzjazmu, dlatego milcząc, skinął tylko głową Burke’owi, by potwierdzić swoją gotowość do postawionego przed nimi zadania.
Następnie znów wsłuchał się w dyskusję pomiędzy Rycerzami, zapamiętując przedstawiony im przez Craiga i Deirdre plan – owoc wyczerpujących badań i wysiłków popleczników Czarnego Pana. Był pewien, że wypełni swoją część misji z sumiennością, bez wahania podejmując wyzwanie zgromadzenia mocy niezbędnej do ochrony Azkabanu.
- Wyruszę do Krainy Jezior w Kumbrii – oznajmił krótko i wystarczająco głośno, aby każdy ze zgromadzonych przy stole Rycerzy Walpurgii usłyszał jego deklarację. Choć jego głos brzmiał pewnie, w Amadeusie rodziła się pewna gorączkowość – temat anomalii po raz kolejny przypominał mu, że jak dotąd nie zaangażował się jeszcze w ich naprawę.
Kiedy tylko zamilkł, ku jego zdumieniu – zapewne nie tylko jego - ktoś zapukał trzykrotnie w drzwi sali. Wyprostowawszy się nieznacznie na krześle, Crouch podążył wzrokiem do drzwi, zapieczętowanych wcześniej zaklęciem przez Deirdre. Ktokolwiek znajdował się na zewnątrz, był zdany na jej łaskę bądź niełaskę, a Amadeus nie wątpił, że jeśli po drugiej stronie znajdował się spóźniony Rycerz Walpurgii, mógł on zapomnieć o ciepłym powitaniu.
Nigdy nie pozwoliłby sobie na podobną ujmę na honorze, zwłaszcza wśród członków ich organizacji; w jego żyłach płynął przecież typowy crouchowski perfekcjonizm i umiłowanie punktualności.
Gdy jednak drzwi otworzyły się, a na progu stanął Travers, Amadeus z pewnym rozbawieniem utkwił spojrzenie w Deirdre, zastanawiając się, jak Tsagairt poradzi sobie z sytuacją. Wolałby nie być w skórze nowo przybyłego Rycerza, mierzącego się właśnie z ostracyzmem zgromadzonych w sali osób. Na jego miejscu zastanowiłby się, czy nie lepiej było darować sobie przybycie na spotkanie niż ośmieszyć się w podobny sposób.
Następnie znów wsłuchał się w dyskusję pomiędzy Rycerzami, zapamiętując przedstawiony im przez Craiga i Deirdre plan – owoc wyczerpujących badań i wysiłków popleczników Czarnego Pana. Był pewien, że wypełni swoją część misji z sumiennością, bez wahania podejmując wyzwanie zgromadzenia mocy niezbędnej do ochrony Azkabanu.
- Wyruszę do Krainy Jezior w Kumbrii – oznajmił krótko i wystarczająco głośno, aby każdy ze zgromadzonych przy stole Rycerzy Walpurgii usłyszał jego deklarację. Choć jego głos brzmiał pewnie, w Amadeusie rodziła się pewna gorączkowość – temat anomalii po raz kolejny przypominał mu, że jak dotąd nie zaangażował się jeszcze w ich naprawę.
Kiedy tylko zamilkł, ku jego zdumieniu – zapewne nie tylko jego - ktoś zapukał trzykrotnie w drzwi sali. Wyprostowawszy się nieznacznie na krześle, Crouch podążył wzrokiem do drzwi, zapieczętowanych wcześniej zaklęciem przez Deirdre. Ktokolwiek znajdował się na zewnątrz, był zdany na jej łaskę bądź niełaskę, a Amadeus nie wątpił, że jeśli po drugiej stronie znajdował się spóźniony Rycerz Walpurgii, mógł on zapomnieć o ciepłym powitaniu.
Nigdy nie pozwoliłby sobie na podobną ujmę na honorze, zwłaszcza wśród członków ich organizacji; w jego żyłach płynął przecież typowy crouchowski perfekcjonizm i umiłowanie punktualności.
Gdy jednak drzwi otworzyły się, a na progu stanął Travers, Amadeus z pewnym rozbawieniem utkwił spojrzenie w Deirdre, zastanawiając się, jak Tsagairt poradzi sobie z sytuacją. Wolałby nie być w skórze nowo przybyłego Rycerza, mierzącego się właśnie z ostracyzmem zgromadzonych w sali osób. Na jego miejscu zastanowiłby się, czy nie lepiej było darować sobie przybycie na spotkanie niż ośmieszyć się w podobny sposób.
Lyanna nie miała już żadnych dojść do ministerstwa, bo od dawna tam nie pracowała, ale mogła pozostawać czujna w innych miejscach. I choć nie sądziła by tak łatwo było przeniknąć na Nokturn, zamierzała mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Podejrzewała również, że skoro szlamolubni Zakonnicy znali już tożsamość sporej części rycerzy, pewnego dnia mogli chcieć zacząć węszyć dokładniej, nawet jeśli póki co nie podejmowali konkretnych działań przeciwko nim. Mogli odkryć i jej powiązania z organizacją. Może była tylko mieszańcem, ale nosiła nazwisko konserwatywnej czystokrwistej rodziny i była dawną Ślizgonką, która w szkole nie kryła się z niechętnym nastawieniem do mugolaków. Nie ulegało jednak wątpliwości, że nie mogli pozwolić im węszyć w tej okolicy – a Biała Wywerna mogła być zagrożona, zwłaszcza że podobno już raz miał tu miejsce aurorski nalot.
- Jeśli trzeba będzie wykonać jakieś zabezpieczenie powiązane z runami zaoferuję swoje umiejętności, choć również wydaje mi się, że nałożenie klątwy może się okazać ryzykowne i budzić podejrzenia – rzekła. Ciężko byłoby jednak otoczyć klątwą lub ukryć cały budynek, który był także lokalem użytkowym. Rosier miał rację, to z miejsca wydałoby się podejrzane. Mówiło się, że najciemniej pod latarnią, i choć wracanie w to samo miejsce było lekkomyślne, może na jakiś czas się sprawdzi? Oczywiście póki była zachowana dyskrecja i nikt podejrzany się tu nie kręcił. – Ewentualnie silne zaklęcia ochronne rzucane na czas spotkań? – Były takie, które ostrzegały kiedy do budynku dostawał się ktoś niepowołany. – Albo właśnie potencjalne drogi ewakuacji? – Pomysł z szafkami zniknięć wydawał się całkiem dobry. Mogliby uciec stąd zanim aurorzy wdarliby się do zamkniętej i chronionej zaklęciami sali. Cokolwiek zostanie postanowione, Lyanna na miarę swoich możliwości mogła pomóc w realizacji.
Z ciekawością wysłuchała słów badaczy, którzy doszli do bardzo interesujących wniosków. A więc to zgraja szlamolubów stała za wyzwoleniem anomalii Grindelwalda? Słuchała także o dzieciach, rytuałach, anomaliach i Azkabanie, a także o mocy pozyskanej od szczątków dementorów i wyzwolonych dusz. Nie ulegało wątpliwości, że były to bardzo ważne informacje i z pewnością należało się tym zająć.
- Również chcę w tym uczestniczyć – zaoferowała się. Choć jej wiedza z zakresu czarnej magii wciąż była na poziomie początkującym, była gotowa działać ramię w ramię z innymi, by nie pozwolić, aby Zakon wdarł się do Azkabanu. – Udam się do Gieten – wypowiedziała nazwę miejsca którego jeszcze nikt nie wybrał.
Zaciekawiła ją również wzmianka o tym, że naprawienie anomalii tak naprawdę nie do końca działało, ale dało się to obrócić na ich korzyść i wzmocnić różdżkę dodatkową mocą. To na pewno stanowiło dodatkową motywację, by Lyanna chciała znów zmierzyć się z tą mocą i naprawić kolejne anomalie. Jedna to za mało. Pod koniec spotkania zamierzała jednak zaopatrzyć się w eliksiry, bo biorąc pod uwagę, jak magiczne specyfiki pomogły ich przeciwnikom u Slughorna, taka dodatkowa pomoc może okazać się nieoceniona i na anomaliach i na misji, gdyby znowu trafili na towarzystwo.
- Jeśli trzeba będzie wykonać jakieś zabezpieczenie powiązane z runami zaoferuję swoje umiejętności, choć również wydaje mi się, że nałożenie klątwy może się okazać ryzykowne i budzić podejrzenia – rzekła. Ciężko byłoby jednak otoczyć klątwą lub ukryć cały budynek, który był także lokalem użytkowym. Rosier miał rację, to z miejsca wydałoby się podejrzane. Mówiło się, że najciemniej pod latarnią, i choć wracanie w to samo miejsce było lekkomyślne, może na jakiś czas się sprawdzi? Oczywiście póki była zachowana dyskrecja i nikt podejrzany się tu nie kręcił. – Ewentualnie silne zaklęcia ochronne rzucane na czas spotkań? – Były takie, które ostrzegały kiedy do budynku dostawał się ktoś niepowołany. – Albo właśnie potencjalne drogi ewakuacji? – Pomysł z szafkami zniknięć wydawał się całkiem dobry. Mogliby uciec stąd zanim aurorzy wdarliby się do zamkniętej i chronionej zaklęciami sali. Cokolwiek zostanie postanowione, Lyanna na miarę swoich możliwości mogła pomóc w realizacji.
Z ciekawością wysłuchała słów badaczy, którzy doszli do bardzo interesujących wniosków. A więc to zgraja szlamolubów stała za wyzwoleniem anomalii Grindelwalda? Słuchała także o dzieciach, rytuałach, anomaliach i Azkabanie, a także o mocy pozyskanej od szczątków dementorów i wyzwolonych dusz. Nie ulegało wątpliwości, że były to bardzo ważne informacje i z pewnością należało się tym zająć.
- Również chcę w tym uczestniczyć – zaoferowała się. Choć jej wiedza z zakresu czarnej magii wciąż była na poziomie początkującym, była gotowa działać ramię w ramię z innymi, by nie pozwolić, aby Zakon wdarł się do Azkabanu. – Udam się do Gieten – wypowiedziała nazwę miejsca którego jeszcze nikt nie wybrał.
Zaciekawiła ją również wzmianka o tym, że naprawienie anomalii tak naprawdę nie do końca działało, ale dało się to obrócić na ich korzyść i wzmocnić różdżkę dodatkową mocą. To na pewno stanowiło dodatkową motywację, by Lyanna chciała znów zmierzyć się z tą mocą i naprawić kolejne anomalie. Jedna to za mało. Pod koniec spotkania zamierzała jednak zaopatrzyć się w eliksiry, bo biorąc pod uwagę, jak magiczne specyfiki pomogły ich przeciwnikom u Slughorna, taka dodatkowa pomoc może okazać się nieoceniona i na anomaliach i na misji, gdyby znowu trafili na towarzystwo.
Wypłynęło wiele kwestii, kwestii ważnych i niewątpliwie istotnych. Uderz w stół, a nożyce się odezwą, kolejne głosy w dyskusji miały sporo do powiedzenia. Informacje, jakie uzyskali wciąż pozostawały nieco nieuporządkowane, chociaż powoli dochodzili do ładu. Najbardziej niepokojące naturalnie były patronusy członków Zakonu Feniksa - Magnus wytrzeszczał oczy, słuchając o kolejnej odsłonie ich zmodyfikowanego działania.
-Kurwa - zaklął wulgarnie, kobiety przy tym stole nie będą mu mieć tego za złe. Zastąpienie tarcz postaciami świetlistych strażników przyjmował z niedowierzaniem - względnym - lecz uzdrawiająca moc uważał za stanowczo za dużo dobrego. Wolałby usłyszeć, że wszyscy padli tu ofiarą durnego żartu, ale po pojawieniu się pijaniutkiego Traversa żadne błaznowanie nie byłoby już wystarczająco dobre, ponadto, że nie na miejscu. Czule głaszcząc szyjkę butelki, Rowle obserwował przemawiającego Burke'a, którego retoryczne popisy zdecydowanie przewyższały umiejętności kuzynów. Odzyskiwał wigor, poszarzała twarz jakby nabrała nieco kolorów, rozświetlona chyba szczególnie perspektywą zemsty. Również Deirdre siedząca wraz z Craigiem u szczytu stołu znakomicie utrzymywała hałaśliwą hałastrę w ryzach, spokojnie podchwycając dalsze tropy w dyskusji.
-Żmudny, ale czy także długotrwały? - wtrącił tuż po tym, kiedy Lupus wydał oświadczenie o odkrytej przez badaczy metodzie wsparcia różdżek - jak długo musielibyśmy obyć się bez różdżek, żebyście zdołali je faktycznie wzmocnić? - spytał konkretnie, interesował go czas. Cierpliwość mógł wypracować, ale odczuwał instynktowny dyskomfort na samą myśl bujaniu się po kraju bez naturalnego przedłużenia ręki.
Bitwa o Azkaban, jakże szumnie nazwana przez Ramseya. Magnus poczuł nieprzyjemne dreszcze na karku, choć więzienie było już zrujnowane, to nadal stanowiło symbol wszystkiego, czego nie chciałby przeżywać. Ani zobaczyć. Mroczny Znak na jego przedramieniu obligował go jednak do stawiania czoła własnym lękom i Rowle był pewny, że prędzej zginie, niż sprzeniewierzy się swojej przysiędze. Tak też stanowił układ, na który się zgodził i któremu przyklasnął; potęga miała swoją cenę, jaką zobowiązał się płacić. Czarny Pan gwarantował moc, o jakiej nigdy mu się nie śniło, a teraz miał ją na wyciągnięcie ręki. Pewnie dlatego zupełnie nie przejął się odrzuceniem swojej sugestii, w słowach Tristana i Deirdre kryła się zresztą słuszność.
Niedługo odbędzie się szczyt zwołany przez Malfoyów. Jeśli spotkanie rozwinie się dla nas pomyślnie, Longbottom długo nie zagrzeje miejsca w Ministerstwie - stwierdził, wodząc wzrorkiem po twarzach wszystkich szlachetnie urodzonych Rycerzy. Miał nadzieję, że nie będzie ich musiał zachęcać do oddania obywatelskiego obowiązku.
Zabezpiecznie Wywerny, klątwy, runy - wyjaśnienia Macnaira brzmiały mgliście, pewnie dlatego, że na tej dziedzinie magii Rowle znał się równie dobrze, jak na mugolskiej technice. Drew nie zaskrabił sobie jeszcze jego zaufania, ale skrywał w sobie duży potencjał i Magnus wolał mieć go przy sobie, a nie naprzeciw.
-Doskonale się składa, że mamy Gregorowicza. Ollivanderom nie można ufać. Bratają się z mugolami i szlamowatym tałatajstwem. Wytwórca różdżek na usługach Czarnego Pana będzie niewątpliwie pomocny - rzucił tuż po opowieści Cassandry. Nie docenił wiedźmy, jej w(y)kład udowodnił mu, jak bardzo pomylił się z oceną kobiety.
-Wyruszę do Myre. Norwegia jest mi cokolwiek bliska - oznajmił, oby znalazł się śmiałek, gotów ruszyć razem z nim. Kpiąco uniósł butelkę piwa i wychylił ją do dna na oczach Traversa, stojącego pod ścianą, jakby czekał na egzekucję. Zdrowie.
-Kurwa - zaklął wulgarnie, kobiety przy tym stole nie będą mu mieć tego za złe. Zastąpienie tarcz postaciami świetlistych strażników przyjmował z niedowierzaniem - względnym - lecz uzdrawiająca moc uważał za stanowczo za dużo dobrego. Wolałby usłyszeć, że wszyscy padli tu ofiarą durnego żartu, ale po pojawieniu się pijaniutkiego Traversa żadne błaznowanie nie byłoby już wystarczająco dobre, ponadto, że nie na miejscu. Czule głaszcząc szyjkę butelki, Rowle obserwował przemawiającego Burke'a, którego retoryczne popisy zdecydowanie przewyższały umiejętności kuzynów. Odzyskiwał wigor, poszarzała twarz jakby nabrała nieco kolorów, rozświetlona chyba szczególnie perspektywą zemsty. Również Deirdre siedząca wraz z Craigiem u szczytu stołu znakomicie utrzymywała hałaśliwą hałastrę w ryzach, spokojnie podchwycając dalsze tropy w dyskusji.
-Żmudny, ale czy także długotrwały? - wtrącił tuż po tym, kiedy Lupus wydał oświadczenie o odkrytej przez badaczy metodzie wsparcia różdżek - jak długo musielibyśmy obyć się bez różdżek, żebyście zdołali je faktycznie wzmocnić? - spytał konkretnie, interesował go czas. Cierpliwość mógł wypracować, ale odczuwał instynktowny dyskomfort na samą myśl bujaniu się po kraju bez naturalnego przedłużenia ręki.
Bitwa o Azkaban, jakże szumnie nazwana przez Ramseya. Magnus poczuł nieprzyjemne dreszcze na karku, choć więzienie było już zrujnowane, to nadal stanowiło symbol wszystkiego, czego nie chciałby przeżywać. Ani zobaczyć. Mroczny Znak na jego przedramieniu obligował go jednak do stawiania czoła własnym lękom i Rowle był pewny, że prędzej zginie, niż sprzeniewierzy się swojej przysiędze. Tak też stanowił układ, na który się zgodził i któremu przyklasnął; potęga miała swoją cenę, jaką zobowiązał się płacić. Czarny Pan gwarantował moc, o jakiej nigdy mu się nie śniło, a teraz miał ją na wyciągnięcie ręki. Pewnie dlatego zupełnie nie przejął się odrzuceniem swojej sugestii, w słowach Tristana i Deirdre kryła się zresztą słuszność.
Niedługo odbędzie się szczyt zwołany przez Malfoyów. Jeśli spotkanie rozwinie się dla nas pomyślnie, Longbottom długo nie zagrzeje miejsca w Ministerstwie - stwierdził, wodząc wzrorkiem po twarzach wszystkich szlachetnie urodzonych Rycerzy. Miał nadzieję, że nie będzie ich musiał zachęcać do oddania obywatelskiego obowiązku.
Zabezpiecznie Wywerny, klątwy, runy - wyjaśnienia Macnaira brzmiały mgliście, pewnie dlatego, że na tej dziedzinie magii Rowle znał się równie dobrze, jak na mugolskiej technice. Drew nie zaskrabił sobie jeszcze jego zaufania, ale skrywał w sobie duży potencjał i Magnus wolał mieć go przy sobie, a nie naprzeciw.
-Doskonale się składa, że mamy Gregorowicza. Ollivanderom nie można ufać. Bratają się z mugolami i szlamowatym tałatajstwem. Wytwórca różdżek na usługach Czarnego Pana będzie niewątpliwie pomocny - rzucił tuż po opowieści Cassandry. Nie docenił wiedźmy, jej w(y)kład udowodnił mu, jak bardzo pomylił się z oceną kobiety.
-Wyruszę do Myre. Norwegia jest mi cokolwiek bliska - oznajmił, oby znalazł się śmiałek, gotów ruszyć razem z nim. Kpiąco uniósł butelkę piwa i wychylił ją do dna na oczach Traversa, stojącego pod ścianą, jakby czekał na egzekucję. Zdrowie.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nasłuchiwał głosów, lecz nie potrafił powiedzieć kto, o czym dokładnie wspominał. Rzucano kolejnymi odkryciami, pomysłami, teoriami, a większość zdecydowanie nie przypadła mu do gustu. Nie zabierał jednak głosu pogrążony w głębokich rozmyślaniach, a rosnące pod czaszką napięcie wcale nie pomagało w skupieniu się na tematach dyskusji. Śledził ją jednakże, starając się zapamiętać cały jej przebieg i nanieść na mapę pamięci, by później móc ją przeanalizować. Podejmowanie pochopnych decyzji nie leżało w jego naturze bez względu na to czy towarzystwo gorączkowało się nad uzyskaniem jak najszybciej odpowiedzi, czy milczało cierpliwie. Pojawiając się tutaj, wiedział, że nie dostanie żadnego z nich. Szybka kalkulacja mogła okazać się zgubna bez względu na wszystko, a on nie zamierzał podejmować tego ryzyka, chociaż ogromna niechęć wzburzała się w nim z każdymi kolejnymi słowami. Zamknięty we własnych rozmyślaniach nie zareagował nawet na słowa tyczącego się bezpośrednio jego samego. Mulciber mógł posłać mu swoje spojrzenie, lecz ten nawet tego nie dostrzegł, chociaż zdawał sobie sprawę, co to oznaczało. Selwyn widział jego twarz, jednak jakie to miało znaczenie? Każdy przepychał się między sobą niezależnie od tego, po której stronie stał. Nie zawierzyłby Selwynowi tak samo jak wielu na tej sali. Reszta spotkania nabrała o wiele szybszego tempa, a kilkanaście głosów leciało jeden za drugim, nie dając nawet wyciszyć się przedmówcy. Nie patrzył na nikogo z zebranych, sięgając jedynie po kielich lub wyjmując kolejnego papierosa. Gdy zaczęto wymieniać miejsca docelowych podróży, zawtórował innym, nie czekając na oklaski i zachętę do odezwania się. - Norwegia. Okolice Hellesøy. Wybiorę się z Caelanem - mruknął, decydując za żeglarza i zdając się na jego umiejętności oraz pochodzenie. Każdy chciał się wykazać, a słysząc wiadomości o tamtejszej wyspie, nie zamierzał czekać i spędzać tu kolejnych dni na bezmyślnym włóczeniu się po okolicy. Potrzebował marynarza i kogoś, kto władał tamtejszym językiem. Potrzebował kogoś, kto stanie na wysokości zadania.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Właściwie to już mniej by się chyba zdziwił, gdyby faktycznie za drzwiami stał Zakon. Albo barman Wywerny. Ale gdy rozpoznał masywną i dość charakterystyczną sylwetkę Traversa, Burke poczuł złość. Gniew nawet. Z jednej strony coś, co chyba kiedyś było jego sumieniem, próbowało mu podszeptywać, że ten schlany pirat mu pomógł. Wystawione przez kilku przedstawicieli szlacheckiego grona pisemne zaświadczenia, które głosiły o niewinności Burke'a, były jednym z kluczowych aspektów, które przyczyniły się do oczyszczenia jego imienia. Mógł znów chodzić po ulicach, bez obaw, że rzucą się na niego autorzy. Travers był jednym z tych, który takowe zaświadczenie wystawili. Problem polegał na tym, że był to tak naprawdę jego psi obowiązek. Powinnością rycerzy było wspieranie śmierciożerców. I nawet gdyby wypisanie tego zaświadczenia uznawać jako akt pomocy, obecne zachowanie Traversa było zbyt karkołomne, by Burke zdecydował się go wpuścić. Dlatego też nieco zdziwił się, kiedy postanowiła uczynić to Deirdre. Nie wypowiedział jednak ani słowa na ten temat, z ulgą przyjmując jedynie fakt, że pirat jednak trzymał się z daleka, pod ścianą. Może obędzie się bez gadania o zdechłym krakenie i jego mackach.
W miarę jak toczyła się rozmowa, gniew go jednak nie opuszczał. Tym razem jednak zły był na samego siebie. Żar na końcu papierosa znów rozjaśnił lekko jego twarz, gdy mężczyzna zaciągnął się gwałtownie papierosem, by następnie strzepnąć popiół do stojącej nieopodal popielnicy. Dawał się ponieść gniewowi, to prawda. Zemsta była w tym momencie jego główną siłą napędową. Próbowała go oślepić - dlatego słysząc kolejne słowa Deirdre zamilkł ponownie na dłuższą chwilę. Miała rację, gwałtowne szarżowanie nie mogło przynieść im nic dobrego.
- Słusznie. Longbottom zezwolił aurorom na używanie zaklęcia uśmiercającego, legilimencja to przy tym fraszka. Podrzucenie tego mediom także niewiele by dało - myślał głośno, gdy już ochłonął. Przez chwilę zastanawiał się nad tym, jak zareagowałoby społeczeństwo na wieść, że aurorzy od dawna już korzystają z nielegalnej sztuki czytania umysłów. Longbottom jednak był zbyt twardy by ewentualne protesty zrobiły na nim wrażenie. Burke głęboko wierzył jednak, że na Szczycie zorganizowanym przez Malfoyów uda się osłabić tego wyliniałego lwa. Zerknął więc na Croucha i Blacka, jednocześnie kręcąc lekko głową. Plotki o nadużyciach legilimencji musieli odpuścić. Ta dwójka mogła się jednak zdecydowanie wykazać podczas spotkania w Stonehege.
- Jeśli obawiasz się o siebie i swoją pracownię, ją też należy jakoś zabezpieczyć. - zwrócił się do Valerija, który nie tak dawno panikował, usłyszawszy, ze zakonnicy poznali część nazwisk rycerzy. Szafka zniknięć jako droga ucieczki brzmiała sensownie, ale nie zamierzał jej na siłę wciskać alchemikowu. Na szczęście Quentin ani Lupus nie mieli takich problemów. Burke spojrzał więc na Sigrun, która zaoferowała się ze zdecydowanie najmniej nielegalną formą ochrony - Kilka zaklęć ochronnych rzuconych na kamienicę na początek nie zaszkodzi. Rozpoczniemy także poszukiwania i ściąganie szafek zniknięć. - nawet jeśli nie wykorzystają ich teraz, mogą się one okazać użyteczne w przyszłości. Najodpowiedniejsza wydawała się jednak klątwa. Bardzo konkretna klątwa - Starczy, by przekleństwem objąć jedną z sal. - uznał. Pomieszczenie należałoby również odpowiednio wygłuszyć, by nie dało się z zewnątrz nic podsłuchać. Takie rozwiązania pozwalałoby mieszkańcom Nokturnu na swobodne korzystanie z uroków oraz oferty Wywerny, pozostając jednocześnie miejscem spotkań rycerzy. Craig nie znał się na klątwach, ale nie podejrzewał, aby utworzenie jednej właśnie w takiej formie, było niemożliwe. Skinął więc Drew głową, ten temat należało kontynuować. Ofiary ani pieniądze nie stanowiły problemu nie do przeskoczenia. Tylko ta kwestia krwi także niezbyt go przekonywała. Pominąwszy kilka wyjątków, bardzo nie lubił być uwiązany - nawet jeśli chodziło o amulet ochronny.
- Czyli nie dość, że potrafią wchłaniać w siebie zaklęcia, to jeszcze leczą? Wzmacniają? - warknął słysząc słowa Drew. Pieprzona armia zbawienia, rycerzyki na białych koniach. Należało je zbadać jak najszybciej, żeby móc w miarę możliwości utworzyć odpowiednie przeciwzaklęcie lub by spróbować wzmocnić tych spośród rycerzy, którzy jeszcze potrafili tego patronusa przywołać. - Drew, zrób co się da, żeby dorwać tę Selwynównę. Żywą. - w tym wypadku nie było co się wahać. Craig pozostawiał także mężczyźnie wolną rękę w kwestii sposobu pojmania kobiety. Nie znali się może dobrze, ale i tak wierzył, że Macnair nie zawiedzie. To, co uda się wyciągnąć z Lucindy mogło pomóc Valerijowi z jego eliksirem. Zawsze to jakiś sposób na osłabienie Zakonu.
A potem Burke przeniósł wzrok na Lupusa. Jego również interesowała bardzo kwestia wzmocnienia różdżek. Z opisu, który zaprezentował im mężczyzna, Craig wyciągnął ogólny zarys. Gdyby wdawać się w szczegóły, pewnie by się pogubił. W powietrzu zawisły jednak bardzo istotne pytania, zadane przez Magnusa, więc Burke zwrócił swój wzrok na Blacka, również bardzo ciekaw informacji. Jak długo trwało wzmocnienie różdżki? I jak długo miał się utrzymać efekt? Czy ta moc nie zniknie, gdy Czarny Pan pochłonie całą siłę, którą zawiera w sobie anomalia umiejscowiona w Azkabanie? Tego ostatniego zapewne mieli dowiedzieć się dopiero, gdy cała operacja zostanie już zakończona. Sukcesem, oczywiście.
- Skoro już wybieramy sobie miejsca wycieczek, również udam się do Myre - oznajmił. Zerknął z ukosa na Rowle'a. To mogła być ciekawa wyprawa. - Czyli skupienie się na poszukiwaniu gówniarzy będzie bez sensu - mruknął jeszcze, słysząc odpowiedź Cassandry. Nie na taką liczył, ale powinien się jej spodziewać. Jednostka badawcza musiała przecież spróbować już wielu sposobów na odnalezienie tego próchna i szczeniaków - Niech więc każdy ma uszy i oczy szeroko otwarte, jednak nasze główne wysiłki muszą się teraz skupić na anomaliach i duszach uleciałych z dementorów. Im szybciej to załatwimy, tym szybciej każdy z nas zostanie wzmocniony i będziemy mogli przejść do kolejnego etapu. - czuł się zdeterminowany. Choć jego umiejętności w posługiwaniu się czarną magią nie wzrosły ostatnio, miał dla szlamolubów inną niespodziankę. No i też był zdania, że bitwa o Azkaban brzmi całkiem chwytliwie. Chociaż gdyby tylko mógł, najchętniej pogrążyłby to miejsce w odmętach oceanu. Zrównał z ziemią, wymazał z kart historii. Te mury niosły ze sobą zbyt wiele traumatycznych wspomnień.
- Nie ma między nami nie tylko Nottów - podjął temat zaczęty już dużo wcześniej, na samym początku spotkania - Nie ma też jednego z Blacków - tu znacząco spojrzał na Lupusa, ale także na ich najnowszy nabytek. Cała trójka była w końcu rodzeństwem, prawda? Nie było także aptekarzyny, który na ostatnim spotkaniu tak się rwał do rozwiązania sprawy Rhysanda. No i do niedawna brakowało samego Traversa, choć pozostałych nieobecnych szlachciców Craig raczej nie podejrzewał o zalanie się w trupa tuż przed spotkaniem. - I naprawdę nikt nic o nich nie wie?
W miarę jak toczyła się rozmowa, gniew go jednak nie opuszczał. Tym razem jednak zły był na samego siebie. Żar na końcu papierosa znów rozjaśnił lekko jego twarz, gdy mężczyzna zaciągnął się gwałtownie papierosem, by następnie strzepnąć popiół do stojącej nieopodal popielnicy. Dawał się ponieść gniewowi, to prawda. Zemsta była w tym momencie jego główną siłą napędową. Próbowała go oślepić - dlatego słysząc kolejne słowa Deirdre zamilkł ponownie na dłuższą chwilę. Miała rację, gwałtowne szarżowanie nie mogło przynieść im nic dobrego.
- Słusznie. Longbottom zezwolił aurorom na używanie zaklęcia uśmiercającego, legilimencja to przy tym fraszka. Podrzucenie tego mediom także niewiele by dało - myślał głośno, gdy już ochłonął. Przez chwilę zastanawiał się nad tym, jak zareagowałoby społeczeństwo na wieść, że aurorzy od dawna już korzystają z nielegalnej sztuki czytania umysłów. Longbottom jednak był zbyt twardy by ewentualne protesty zrobiły na nim wrażenie. Burke głęboko wierzył jednak, że na Szczycie zorganizowanym przez Malfoyów uda się osłabić tego wyliniałego lwa. Zerknął więc na Croucha i Blacka, jednocześnie kręcąc lekko głową. Plotki o nadużyciach legilimencji musieli odpuścić. Ta dwójka mogła się jednak zdecydowanie wykazać podczas spotkania w Stonehege.
- Jeśli obawiasz się o siebie i swoją pracownię, ją też należy jakoś zabezpieczyć. - zwrócił się do Valerija, który nie tak dawno panikował, usłyszawszy, ze zakonnicy poznali część nazwisk rycerzy. Szafka zniknięć jako droga ucieczki brzmiała sensownie, ale nie zamierzał jej na siłę wciskać alchemikowu. Na szczęście Quentin ani Lupus nie mieli takich problemów. Burke spojrzał więc na Sigrun, która zaoferowała się ze zdecydowanie najmniej nielegalną formą ochrony - Kilka zaklęć ochronnych rzuconych na kamienicę na początek nie zaszkodzi. Rozpoczniemy także poszukiwania i ściąganie szafek zniknięć. - nawet jeśli nie wykorzystają ich teraz, mogą się one okazać użyteczne w przyszłości. Najodpowiedniejsza wydawała się jednak klątwa. Bardzo konkretna klątwa - Starczy, by przekleństwem objąć jedną z sal. - uznał. Pomieszczenie należałoby również odpowiednio wygłuszyć, by nie dało się z zewnątrz nic podsłuchać. Takie rozwiązania pozwalałoby mieszkańcom Nokturnu na swobodne korzystanie z uroków oraz oferty Wywerny, pozostając jednocześnie miejscem spotkań rycerzy. Craig nie znał się na klątwach, ale nie podejrzewał, aby utworzenie jednej właśnie w takiej formie, było niemożliwe. Skinął więc Drew głową, ten temat należało kontynuować. Ofiary ani pieniądze nie stanowiły problemu nie do przeskoczenia. Tylko ta kwestia krwi także niezbyt go przekonywała. Pominąwszy kilka wyjątków, bardzo nie lubił być uwiązany - nawet jeśli chodziło o amulet ochronny.
- Czyli nie dość, że potrafią wchłaniać w siebie zaklęcia, to jeszcze leczą? Wzmacniają? - warknął słysząc słowa Drew. Pieprzona armia zbawienia, rycerzyki na białych koniach. Należało je zbadać jak najszybciej, żeby móc w miarę możliwości utworzyć odpowiednie przeciwzaklęcie lub by spróbować wzmocnić tych spośród rycerzy, którzy jeszcze potrafili tego patronusa przywołać. - Drew, zrób co się da, żeby dorwać tę Selwynównę. Żywą. - w tym wypadku nie było co się wahać. Craig pozostawiał także mężczyźnie wolną rękę w kwestii sposobu pojmania kobiety. Nie znali się może dobrze, ale i tak wierzył, że Macnair nie zawiedzie. To, co uda się wyciągnąć z Lucindy mogło pomóc Valerijowi z jego eliksirem. Zawsze to jakiś sposób na osłabienie Zakonu.
A potem Burke przeniósł wzrok na Lupusa. Jego również interesowała bardzo kwestia wzmocnienia różdżek. Z opisu, który zaprezentował im mężczyzna, Craig wyciągnął ogólny zarys. Gdyby wdawać się w szczegóły, pewnie by się pogubił. W powietrzu zawisły jednak bardzo istotne pytania, zadane przez Magnusa, więc Burke zwrócił swój wzrok na Blacka, również bardzo ciekaw informacji. Jak długo trwało wzmocnienie różdżki? I jak długo miał się utrzymać efekt? Czy ta moc nie zniknie, gdy Czarny Pan pochłonie całą siłę, którą zawiera w sobie anomalia umiejscowiona w Azkabanie? Tego ostatniego zapewne mieli dowiedzieć się dopiero, gdy cała operacja zostanie już zakończona. Sukcesem, oczywiście.
- Skoro już wybieramy sobie miejsca wycieczek, również udam się do Myre - oznajmił. Zerknął z ukosa na Rowle'a. To mogła być ciekawa wyprawa. - Czyli skupienie się na poszukiwaniu gówniarzy będzie bez sensu - mruknął jeszcze, słysząc odpowiedź Cassandry. Nie na taką liczył, ale powinien się jej spodziewać. Jednostka badawcza musiała przecież spróbować już wielu sposobów na odnalezienie tego próchna i szczeniaków - Niech więc każdy ma uszy i oczy szeroko otwarte, jednak nasze główne wysiłki muszą się teraz skupić na anomaliach i duszach uleciałych z dementorów. Im szybciej to załatwimy, tym szybciej każdy z nas zostanie wzmocniony i będziemy mogli przejść do kolejnego etapu. - czuł się zdeterminowany. Choć jego umiejętności w posługiwaniu się czarną magią nie wzrosły ostatnio, miał dla szlamolubów inną niespodziankę. No i też był zdania, że bitwa o Azkaban brzmi całkiem chwytliwie. Chociaż gdyby tylko mógł, najchętniej pogrążyłby to miejsce w odmętach oceanu. Zrównał z ziemią, wymazał z kart historii. Te mury niosły ze sobą zbyt wiele traumatycznych wspomnień.
- Nie ma między nami nie tylko Nottów - podjął temat zaczęty już dużo wcześniej, na samym początku spotkania - Nie ma też jednego z Blacków - tu znacząco spojrzał na Lupusa, ale także na ich najnowszy nabytek. Cała trójka była w końcu rodzeństwem, prawda? Nie było także aptekarzyny, który na ostatnim spotkaniu tak się rwał do rozwiązania sprawy Rhysanda. No i do niedawna brakowało samego Traversa, choć pozostałych nieobecnych szlachciców Craig raczej nie podejrzewał o zalanie się w trupa tuż przed spotkaniem. - I naprawdę nikt nic o nich nie wie?
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wygodniej wsparła plecy o oparcie, wsłuchując się w wypowiedzi Rycerzy - większość bardzo trafnych, podrzucających nowe tropy i zadania, jakimi powinni się zająć. Spojrzała na Luke'a, na poprzednich spotkaniach wydawał się bardziej wycofany, teraz sam wychodził z inicjatywą: dobrze. - Masz rację, Kocioł przyciąga podejrzaną klientelę, można tam pozyskać zupełnie inne informacje ze źródeł, z którymi nie mamy zazwyczaj do czynienia - zwróciła się do Larsona - porządny obywatel skrzywiłby się na takie przedstawienie przytulnego Dziurawego Kotła, ale w przypadku Rycerzy to bar na Pokątnej zasługiwał na miano w pewien sposób egzotycznego, gwarantującego zupełnie inne wieści niż te zdobyte w ślepych, brudnych zaułkach. Przytulne wnętrze i przyjazne towarzystwo znanego barmana wzbudzało zaufanie i rozwiązywało języki.
- Czy każdy z was może towarzyszyć czarodziejowi, który pragnąłby skorzystać z wzmocnienia różdżki? Jak długo może zająć cała procedura? - dopytała Lupusa oraz Quentina; czas był istotny, tak samo jak moc jednostki badawczej. Nie posiadali w niej zbyt wielu osób, a każdy z nich i tak zajmował się poważnymi kwestiami, prowadził własne badania, warzył eliksiry i leczył. Dodawanie im obowiązku na pewno znacząco by ich dociążyło - ale nie mieli innego wyjścia. - Poczekaj na koniec spotkania, Quentinie - odpowiedziała Burke'owi, potwierdzając jego przypuszczenia; opowiadanie o eliksirach powinni zostawić na sam koniec.
Zastanowiła się nad słowami Drew, ale zanim zdążyłaby je skomentować, zrobił to Tristan. Rozsądnie, rzeczowo, podzielała jego poglądy na temat amuletów; skinęła tylko lekko głową, przychylając się do opinii Śmierciożercy. - Te...artefakty, umożliwiające wejście, faktyczniemogłyby dostać się też w niepowołane ręce, zostać skradzione lub zagubione - a gdyby zawierały krew Rycerzy Walpurgii, mogłyby zostać wykorzystane w zagrażający nam sposób. Pomysł z zabezpieczeniem innymi metodami jest natomiast interesujący, myślę, że odnajdziesz wśród nas osoby znające się na klątwach i pomagające ci w znalezieniu odpowiedniego rozwiązania - zwróciła się do Drew, spoglądając także na inne osoby, znające się na runach, zwłaszcza na Antonię, Cadana i Burke'ów. - Może udałoby się w jakiś sposób wykorzystać też inne wasze talenty? Magiczne zwierzęta, pozwalające chronić niektóre miejsca? - rzuciła dość prostolinijnie, przenosząc wyczekujący wzrok na Cynerica, którego dość milcząca obecność przyciągała uwagę. Chciała, by i on poczuł się cenną częścią toczącej się dyskusji.
Wyważone słowa Cassandry dalej były przedmiotem dyskusji o istnieniu i nie-istnieniu kamienia. - W tym momencie najważniejsze jest skupienie się na spętaniu dusz i wykorzystaniu ich do stworzenia mocnej bariery, która nie dopuści do realizacji planów Zakonu- zwróciła się do wszystkich. - Takie zadanie postawił przed nami Czarny Pan - jeśli ktokolwiek odkryje tajemnicę Insygniów oraz pełnię ich mocy, to tylko on - podsumowała spokojnie, wysłuchując kolejnych deklaracji dotyczących podjęcia się podróży do miejsc z pozostałościami dusz dementorów. - Dołączę do ciebie, Antonio - spojrzała na Borgin, mogły wiele razem osiągnąć, podkreślając wagę oraz umiejętności kobiet.
- Magnusie, powstrzymaj podobne wybuchy elokwencji - powiedziała beznamiętnie, lecz lodowato i karcąco, gdy z ust Rowle'a wyrwało się przekleństwo; nie znajdowali się w rynsztoku. Lord Cheshire potrafił się zachować, wiedziała o tym doskonale, miał też wiele do powiedzenia, o ile panował nad zbyt prostackim językiem. - Wspomniałeś o czymś ważnym. Jak zapewne większość z was wie, zbliża się spotkanie przedstawicieli arystokracji. Bardzo ważne spotkanie - podkreśliła, rozglądając się po sali. Wśród nich znajdowało się wielu szlachciców a i ci o niższej krwi, interesujący się polityką, zdawali sobie sprawę z wagi tego, co miało zadziać się w Stonehenge. - Być może uda się tam w jakiś sposób ograniczyć wpływy kolejnego szalonego Ministra Magii, Longbottoma oraz - poza kulisami - wpłynąć na ważne persony, by wsparły naszą sprawę. Nawet ci, którzy do tej pory się wahali, mogą w końcu zrozumieć, że muszą dokonać wyboru - być z nami, w walce o porządek w czarodziejskim świecie albo być z nimi, z miłośnikami mugoli i pielęgnowania słabości, doprowadzającymi potęgę magii do anihilacji - wygłosiła spokojnie, śledząc wzrokiem zasiadających przy stole Rycerzy. Na dłużej spojrzenie utkwiła w Alphardzie - co myślał? Jak zamierzał zaangażować się w sprawę? Pomimo ostatnich wydarzeń była ciekawa tego, co pojawiało się w jego głowie podczas tego pierwszego, ważnego spotkania. - Jak zapatrujecie się na to spotkanie? Jakie nastroje panują w waszych rodzinach? - spytała, chcąc upewnić się w politycznej stałości rodów: gdy Czarny Pan osiągnie wszystko, co zamierzał, to ci zgromadzeni przy stole będą mogli mieć wielki wpływ na dalszą politykę. Powinni już przygotowywać się do tej roli, szukać sojuszy, śmiało spoglądać przeciwnikom w oczy. - Czy waszym zdaniem realne jest odsunięcie Longbottoma od władzy lub wpłynięcie na jego decyzję? - Mieli przecież doświadczenie w pętaniu Ministrów, jej wzrok na moment spoczął na Tristanie, zanim przesunął się wyżej, na chwiejącego się pod ścianą Salazara.
- Nieobecni powinni być traktowani jak najsurowiej, te spotkania są niezwykle ważne a służba Czarnemu Panu powinna być priorytetem - wygłosiła chłodno, nie odrywając spojrzenia od kpiącego z powagi sytuacji Traversa. Craig i inni zdołali już wspomnieć nazwiska nieobecnych i dopytać o ich los, jej pozostawała kwestia lekkomyślnego piraciny. Dalej mroziła wzrokiem Salazara, wyraźnie oczekując odpowiedzi. - Zadałam ci pytanie, Travers - wycedziła lodowato. Nie mógł jej lekceważyć, jeśli nie chciał pożegnać się z głową - ale nie chodziło tu o nią, chodziło o sprawę, której służyli, o czas ich wszystkich, o szacunek dla Rycerzy Walpurgii. - Co było ważniejsze od wysłuchania rozkazów Czarnego Pana, przekazanych przez Śmierciożerców? Od wzięcia udziału w spotkaniu, na którym ustalamy najważniejsze zadania na nadchodzące tygodnie? - kontynuowała chłodno, od niechcenia obracając w dłoni różdżkę - mogli widzieć to tylko najbliżej siedzący, nie groziła mu, ale nie zamierzała odpuszczać. - Odpowiedz. Chętnie posłuchamy także o twoich sukcesach z mijającego miesiąca. O anomaliach, pojedynkach, badaniach - zakończyła, wpatrując się w niego bez ani jednego mrugnięcia. Nie zasługiwał, żeby tutaj być - chyba, że zamierzał opowiedzieć o czymś niezwykle ważnym i przydatnym dla Czarnego Pana. Jej czarne oczy nie dawały Salazarowi spokoju, oczekiwała odpowiedzi - i musiał zdawać sobie sprawę z tego, że powinien odpowiedzieć wyczerpująco.
| Na odpis macie 48h.
- Czy każdy z was może towarzyszyć czarodziejowi, który pragnąłby skorzystać z wzmocnienia różdżki? Jak długo może zająć cała procedura? - dopytała Lupusa oraz Quentina; czas był istotny, tak samo jak moc jednostki badawczej. Nie posiadali w niej zbyt wielu osób, a każdy z nich i tak zajmował się poważnymi kwestiami, prowadził własne badania, warzył eliksiry i leczył. Dodawanie im obowiązku na pewno znacząco by ich dociążyło - ale nie mieli innego wyjścia. - Poczekaj na koniec spotkania, Quentinie - odpowiedziała Burke'owi, potwierdzając jego przypuszczenia; opowiadanie o eliksirach powinni zostawić na sam koniec.
Zastanowiła się nad słowami Drew, ale zanim zdążyłaby je skomentować, zrobił to Tristan. Rozsądnie, rzeczowo, podzielała jego poglądy na temat amuletów; skinęła tylko lekko głową, przychylając się do opinii Śmierciożercy. - Te...artefakty, umożliwiające wejście, faktyczniemogłyby dostać się też w niepowołane ręce, zostać skradzione lub zagubione - a gdyby zawierały krew Rycerzy Walpurgii, mogłyby zostać wykorzystane w zagrażający nam sposób. Pomysł z zabezpieczeniem innymi metodami jest natomiast interesujący, myślę, że odnajdziesz wśród nas osoby znające się na klątwach i pomagające ci w znalezieniu odpowiedniego rozwiązania - zwróciła się do Drew, spoglądając także na inne osoby, znające się na runach, zwłaszcza na Antonię, Cadana i Burke'ów. - Może udałoby się w jakiś sposób wykorzystać też inne wasze talenty? Magiczne zwierzęta, pozwalające chronić niektóre miejsca? - rzuciła dość prostolinijnie, przenosząc wyczekujący wzrok na Cynerica, którego dość milcząca obecność przyciągała uwagę. Chciała, by i on poczuł się cenną częścią toczącej się dyskusji.
Wyważone słowa Cassandry dalej były przedmiotem dyskusji o istnieniu i nie-istnieniu kamienia. - W tym momencie najważniejsze jest skupienie się na spętaniu dusz i wykorzystaniu ich do stworzenia mocnej bariery, która nie dopuści do realizacji planów Zakonu- zwróciła się do wszystkich. - Takie zadanie postawił przed nami Czarny Pan - jeśli ktokolwiek odkryje tajemnicę Insygniów oraz pełnię ich mocy, to tylko on - podsumowała spokojnie, wysłuchując kolejnych deklaracji dotyczących podjęcia się podróży do miejsc z pozostałościami dusz dementorów. - Dołączę do ciebie, Antonio - spojrzała na Borgin, mogły wiele razem osiągnąć, podkreślając wagę oraz umiejętności kobiet.
- Magnusie, powstrzymaj podobne wybuchy elokwencji - powiedziała beznamiętnie, lecz lodowato i karcąco, gdy z ust Rowle'a wyrwało się przekleństwo; nie znajdowali się w rynsztoku. Lord Cheshire potrafił się zachować, wiedziała o tym doskonale, miał też wiele do powiedzenia, o ile panował nad zbyt prostackim językiem. - Wspomniałeś o czymś ważnym. Jak zapewne większość z was wie, zbliża się spotkanie przedstawicieli arystokracji. Bardzo ważne spotkanie - podkreśliła, rozglądając się po sali. Wśród nich znajdowało się wielu szlachciców a i ci o niższej krwi, interesujący się polityką, zdawali sobie sprawę z wagi tego, co miało zadziać się w Stonehenge. - Być może uda się tam w jakiś sposób ograniczyć wpływy kolejnego szalonego Ministra Magii, Longbottoma oraz - poza kulisami - wpłynąć na ważne persony, by wsparły naszą sprawę. Nawet ci, którzy do tej pory się wahali, mogą w końcu zrozumieć, że muszą dokonać wyboru - być z nami, w walce o porządek w czarodziejskim świecie albo być z nimi, z miłośnikami mugoli i pielęgnowania słabości, doprowadzającymi potęgę magii do anihilacji - wygłosiła spokojnie, śledząc wzrokiem zasiadających przy stole Rycerzy. Na dłużej spojrzenie utkwiła w Alphardzie - co myślał? Jak zamierzał zaangażować się w sprawę? Pomimo ostatnich wydarzeń była ciekawa tego, co pojawiało się w jego głowie podczas tego pierwszego, ważnego spotkania. - Jak zapatrujecie się na to spotkanie? Jakie nastroje panują w waszych rodzinach? - spytała, chcąc upewnić się w politycznej stałości rodów: gdy Czarny Pan osiągnie wszystko, co zamierzał, to ci zgromadzeni przy stole będą mogli mieć wielki wpływ na dalszą politykę. Powinni już przygotowywać się do tej roli, szukać sojuszy, śmiało spoglądać przeciwnikom w oczy. - Czy waszym zdaniem realne jest odsunięcie Longbottoma od władzy lub wpłynięcie na jego decyzję? - Mieli przecież doświadczenie w pętaniu Ministrów, jej wzrok na moment spoczął na Tristanie, zanim przesunął się wyżej, na chwiejącego się pod ścianą Salazara.
- Nieobecni powinni być traktowani jak najsurowiej, te spotkania są niezwykle ważne a służba Czarnemu Panu powinna być priorytetem - wygłosiła chłodno, nie odrywając spojrzenia od kpiącego z powagi sytuacji Traversa. Craig i inni zdołali już wspomnieć nazwiska nieobecnych i dopytać o ich los, jej pozostawała kwestia lekkomyślnego piraciny. Dalej mroziła wzrokiem Salazara, wyraźnie oczekując odpowiedzi. - Zadałam ci pytanie, Travers - wycedziła lodowato. Nie mógł jej lekceważyć, jeśli nie chciał pożegnać się z głową - ale nie chodziło tu o nią, chodziło o sprawę, której służyli, o czas ich wszystkich, o szacunek dla Rycerzy Walpurgii. - Co było ważniejsze od wysłuchania rozkazów Czarnego Pana, przekazanych przez Śmierciożerców? Od wzięcia udziału w spotkaniu, na którym ustalamy najważniejsze zadania na nadchodzące tygodnie? - kontynuowała chłodno, od niechcenia obracając w dłoni różdżkę - mogli widzieć to tylko najbliżej siedzący, nie groziła mu, ale nie zamierzała odpuszczać. - Odpowiedz. Chętnie posłuchamy także o twoich sukcesach z mijającego miesiąca. O anomaliach, pojedynkach, badaniach - zakończyła, wpatrując się w niego bez ani jednego mrugnięcia. Nie zasługiwał, żeby tutaj być - chyba, że zamierzał opowiedzieć o czymś niezwykle ważnym i przydatnym dla Czarnego Pana. Jej czarne oczy nie dawały Salazarowi spokoju, oczekiwała odpowiedzi - i musiał zdawać sobie sprawę z tego, że powinien odpowiedzieć wyczerpująco.
| Na odpis macie 48h.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Dramatyczne wejście Traversa nie było żadnym zaskoczeniem czy nowością. Nie po tym, co wyczyniał ostatnio, jednak Morgoth nie zamierzał poświęcać mu zbyt wiele czasu. Nie on był odpowiedzialny za przeprowadzanie spotkania, chociaż miesiąc temu sam miał do czynienia z bezczelnością godną największego potępienia, ale czego mógł się spodziewać po pozbawionej rozsądku półwili czy zapijaczonym żeglarzu? Nie oni jednak byli od karania, chociaż jako wybrani spośród całego grona posiadali zdecydowanie więcej swobody w rozporządzaniu innymi. Nie oznaczało to wcale, że Rycerze Walpurgii mieli dostosować się tak łatwo do narzuconej im hierarchii. Sam był doskonałym przykładem na to, że wiek mógł wpłynąć na osąd i szacunek, który według niektórych mu się nie należał. W końcu był tylko dzieckiem, jednak w tych czasach nawet dzieci nie miały szansy na to, by być nimi zbędnie dłużej. Szybko stawały o własnych siłach, mając być gotowe na okrucieństwa przyszłości. Być może był najmłodszy spośród zarówno Śmierciożerców jak i Rycerzy Walpurgii, ale nie oznaczało to, że znajdował się na samym końcu tego łańcucha. Nie spodziewał się, że przeżyje Azkaban, a jednak udało się. Jeszcze czekało go wiele prób jak chociażby rzucane tematy na spotkaniu. Każdy jednak z tą wolą dążenia dalej mógł być na jego miejscu. Każdy. Ale kto następny?
- Głosy o specjalnych umiejętnościach były znane już wcześniej. Wiedźmia Straż nie składa się z laików. Nikogo to więc by nie zszokowało - wtrącił, słysząc słowa Craiga. Legilimencja nie była dopuszczalnym zabiegiem, jednak nierejestrowanie animagicznych zdolności również. A wciąż słyszało się o dziwnych atakach na ludzi, o zwierzętach, które były inne. Gdyby był w lepszym nastroju, zapewne uśmiechnąłby się na to wspomnienie, jednak sam zdawał sobie sprawę z zagrożenia czającego się za zbytnim zaufaniem czterem łapom. Sąd Ministerstwa i kara za zatajenie tej umiejętności była jednak jego ostatnim zmartwieniem. - Jeśli animagia przyda się w doglądaniu artefaktów, możecie mnie wzywać - wtrącił, patrząc na Burke'ów i omijając resztę spojrzeniem. Gdy poruszono temat zjazdu nestorów, podniósł wolno spojrzenie na część z zebranych, wiedząc, że niektórzy z nich mieli się tam też pojawić. - Zezwolenie na używanie czarnej magii to już inna kwestia, która może, musi być rozpaleniem wotum nieufności wobec niego. Popełnia zbyt wiele błędów, sięgając po ryzykowne półśrodki. Mój ojciec zdaje sobie doskonale sprawę, że nie możemy stamtąd wyjść bez zrzucenia go ze stołka. Wierzę jego osądowi i nie jest on niemożliwy. Zarzutów jest sporo, a głosów broniących zbyt mało. Jeśli nie ustąpi, słuchając dyplomacji, podniesie to konflikt, na który trzeba być gotowym. Nie można go też bagatelizować. Wszyscy wiedzą jak Longbottomowie są chowani - odparł, odwołując się do długowiecznej tradycji posyłania potomków ów rodu w szeregi aurorów, a uczeni od maleńkości dążenia pod prąd, nie łamali się pod presją. Aktualny Minister Magii, niezależnie jak bardzo szalony, nie oddałby się pod dobroci tym, których uważał za wrogów magicznego społeczeństwa. Yaxley domyślał się, że dyplomacja zawiedzie i będą musieli go zdetronizować. Od zawsze stojący po obu stronach barykady nigdy nie mieli znaleźć wspólnego języka i Morgoth nie spodziewał się, by zaszło to teraz. - Zobaczysz część na szczycie - odparł Burke'owi, któremu najwyraźniej nie wystarczyły wcześniejsze odpowiedzi tyczące się nieobecnych. Tsagairt specjalnie dla Traversa podkreśliła wagę obecności, przypominając wszystkim o oczywistość. A przynajmniej za taką powinni ją mieć.
- Głosy o specjalnych umiejętnościach były znane już wcześniej. Wiedźmia Straż nie składa się z laików. Nikogo to więc by nie zszokowało - wtrącił, słysząc słowa Craiga. Legilimencja nie była dopuszczalnym zabiegiem, jednak nierejestrowanie animagicznych zdolności również. A wciąż słyszało się o dziwnych atakach na ludzi, o zwierzętach, które były inne. Gdyby był w lepszym nastroju, zapewne uśmiechnąłby się na to wspomnienie, jednak sam zdawał sobie sprawę z zagrożenia czającego się za zbytnim zaufaniem czterem łapom. Sąd Ministerstwa i kara za zatajenie tej umiejętności była jednak jego ostatnim zmartwieniem. - Jeśli animagia przyda się w doglądaniu artefaktów, możecie mnie wzywać - wtrącił, patrząc na Burke'ów i omijając resztę spojrzeniem. Gdy poruszono temat zjazdu nestorów, podniósł wolno spojrzenie na część z zebranych, wiedząc, że niektórzy z nich mieli się tam też pojawić. - Zezwolenie na używanie czarnej magii to już inna kwestia, która może, musi być rozpaleniem wotum nieufności wobec niego. Popełnia zbyt wiele błędów, sięgając po ryzykowne półśrodki. Mój ojciec zdaje sobie doskonale sprawę, że nie możemy stamtąd wyjść bez zrzucenia go ze stołka. Wierzę jego osądowi i nie jest on niemożliwy. Zarzutów jest sporo, a głosów broniących zbyt mało. Jeśli nie ustąpi, słuchając dyplomacji, podniesie to konflikt, na który trzeba być gotowym. Nie można go też bagatelizować. Wszyscy wiedzą jak Longbottomowie są chowani - odparł, odwołując się do długowiecznej tradycji posyłania potomków ów rodu w szeregi aurorów, a uczeni od maleńkości dążenia pod prąd, nie łamali się pod presją. Aktualny Minister Magii, niezależnie jak bardzo szalony, nie oddałby się pod dobroci tym, których uważał za wrogów magicznego społeczeństwa. Yaxley domyślał się, że dyplomacja zawiedzie i będą musieli go zdetronizować. Od zawsze stojący po obu stronach barykady nigdy nie mieli znaleźć wspólnego języka i Morgoth nie spodziewał się, by zaszło to teraz. - Zobaczysz część na szczycie - odparł Burke'owi, któremu najwyraźniej nie wystarczyły wcześniejsze odpowiedzi tyczące się nieobecnych. Tsagairt specjalnie dla Traversa podkreśliła wagę obecności, przypominając wszystkim o oczywistość. A przynajmniej za taką powinni ją mieć.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Odpalił kolejnego papierosa słuchając rozmów. Żar odbił się w jego oczach i Luke dosłownie na moment zamyślił się, jednak słowa innych cały czas do niego docierały. W jego głowie kotłowały się obrazy przedstawiające twarze klientów Kotła, na których powinien zwrócić szczególną uwagę.
Uniósł wzrok słysząc słowa Deirdre skierowane w jego stronę. Uznał je jako zgodę na jego działanie, choć tak naprawdę go nie potrzebował, gdyż tak czy siak by to zrobił. Odkąd dołączył do Rycerzy i rozpoczął swoją prace w Dziurawym Kotle, wiedział, że jego hobby, do zbierania informacji może się kiedyś na coś przydać.
Zerknął w kierunku jednostki badawczej. Wzmocnienie różdżki byłoby z pewnością bardzo pomocne, jednak wspomnieli oni o tym, że jest to dla osób, którym udało się „względnie” unieszkodliwić anomalię. Tym bardziej postanowił się spiąć i wyruszyć na anomalię, bo przecież bez tego nie było szans na wzmocnienie różdżki.
Zatrzymał na dłużej wzrok na kobiecie z jednostki badawczej. Perspektywa Wojny o Azkaban wcale nie była tak odległa w czasie jak mogło się niektórym wydawać, zwłaszcza, że był przekonany, że wszyscy bardzo szybko wezmą się za ujarzmiane dusz.
- Dołączę do lorda Crouch’a w Krainie Jezior. - powiedział spokojnie kiwając mężczyźnie głową.
Był tam dwa razy jeszcze za dzieciaka z Cordelią podczas wakacji. Zawsze mu się to miejsce podobało, dlatego doszedł do wniosku, że miło będzie to miejsce znów odwiedzić. Zwłaszcza kiedy mieli tak poważną misję do wykonania. Miał tylko nadzieję, że nie wystąpią żadne komplikacje. Musieli jak najszybciej się z tym uporać i zabezpieczyć Azkaban przed tymi szlamolubnymi Zakonnikami i ich przeklętymi patronusami, których moc wprawiała go w szczere zdumienie. Perspektywa zbicia dzieci nie zrobiła na nim wrażenia. Miał już krew na rękach, zabił już nie jedną osobę, więc pozbawienie życia dzieci, zwłaszcza w celu zwiększenia potęgi Czarnego Pana, nie stanowiło dla niego problemu. Z pewnością nie będzie miał wyrzutów sumienia, tak jak nie miał ich do tej pory.
Nie znał się niestety na klątwach, więc nie ważne jak bardzo chciałby pomóc przy zabezpieczaniu Wywerny wiedzą nie mógł nikomu służyć w tym wypadku. Jednak jeśli byłoby coś w czym mógłby pomóc, zdobycie odpowiednich składników do eliksirów, czy przedmiotów, które ewentualnie mieliby przemienić na amulety, gdyby ten pomysł jednak przeszedł. W tych przypadkach jak najbardziej służył pomocą.
Nie odezwał się na temat spotkania w Stonehenge. Nie należał do szlachty, jednak miał nadzieję, że szlacheckim rodom uda się pozbawić aktualnego Ministra stołka, gdyż jego działania zagrażały nie tylko im jako pojedynczym jednostką, ale przede wszystkim jako organizacji.
Uniósł wzrok słysząc słowa Deirdre skierowane w jego stronę. Uznał je jako zgodę na jego działanie, choć tak naprawdę go nie potrzebował, gdyż tak czy siak by to zrobił. Odkąd dołączył do Rycerzy i rozpoczął swoją prace w Dziurawym Kotle, wiedział, że jego hobby, do zbierania informacji może się kiedyś na coś przydać.
Zerknął w kierunku jednostki badawczej. Wzmocnienie różdżki byłoby z pewnością bardzo pomocne, jednak wspomnieli oni o tym, że jest to dla osób, którym udało się „względnie” unieszkodliwić anomalię. Tym bardziej postanowił się spiąć i wyruszyć na anomalię, bo przecież bez tego nie było szans na wzmocnienie różdżki.
Zatrzymał na dłużej wzrok na kobiecie z jednostki badawczej. Perspektywa Wojny o Azkaban wcale nie była tak odległa w czasie jak mogło się niektórym wydawać, zwłaszcza, że był przekonany, że wszyscy bardzo szybko wezmą się za ujarzmiane dusz.
- Dołączę do lorda Crouch’a w Krainie Jezior. - powiedział spokojnie kiwając mężczyźnie głową.
Był tam dwa razy jeszcze za dzieciaka z Cordelią podczas wakacji. Zawsze mu się to miejsce podobało, dlatego doszedł do wniosku, że miło będzie to miejsce znów odwiedzić. Zwłaszcza kiedy mieli tak poważną misję do wykonania. Miał tylko nadzieję, że nie wystąpią żadne komplikacje. Musieli jak najszybciej się z tym uporać i zabezpieczyć Azkaban przed tymi szlamolubnymi Zakonnikami i ich przeklętymi patronusami, których moc wprawiała go w szczere zdumienie. Perspektywa zbicia dzieci nie zrobiła na nim wrażenia. Miał już krew na rękach, zabił już nie jedną osobę, więc pozbawienie życia dzieci, zwłaszcza w celu zwiększenia potęgi Czarnego Pana, nie stanowiło dla niego problemu. Z pewnością nie będzie miał wyrzutów sumienia, tak jak nie miał ich do tej pory.
Nie znał się niestety na klątwach, więc nie ważne jak bardzo chciałby pomóc przy zabezpieczaniu Wywerny wiedzą nie mógł nikomu służyć w tym wypadku. Jednak jeśli byłoby coś w czym mógłby pomóc, zdobycie odpowiednich składników do eliksirów, czy przedmiotów, które ewentualnie mieliby przemienić na amulety, gdyby ten pomysł jednak przeszedł. W tych przypadkach jak najbardziej służył pomocą.
Nie odezwał się na temat spotkania w Stonehenge. Nie należał do szlachty, jednak miał nadzieję, że szlacheckim rodom uda się pozbawić aktualnego Ministra stołka, gdyż jego działania zagrażały nie tylko im jako pojedynczym jednostką, ale przede wszystkim jako organizacji.
Sarcasm is not my only defence, remember that
I always have an ace up my sleeve.
I always have an ace up my sleeve.
Luke Larson
Zawód : Kierownik Wodopoju w Dziurawym Kotle, przemytnik, handlarz używkami
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sarcasm is not my only defence...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Edgar znał się na starożytnych runach i artefaktach lepiej niż na czymkolwiek innym. Z chęcią pomoże przy jakichkolwiek procesach zabezpieczania Białej Wywerny (czy innych miejsc, w których przyjdzie im się spotykać). Nie uważał jednak, że musi głośno o tym mówić - w końcu ich wszystkich łączył jeden cel, współpraca była dla niego czymś oczywistym, szczególnie z Drew, którego zdążył trochę poznać. W tym momencie nie potrafił wpaść na żaden inny sensowny pomysł zabezpieczenia ich kwatery - mimo wszystko mądrze wybrane i zaczarowane przedmioty wydawały się odpowiednie, tak samo jak zaklęcia ochronne. Nie potrafił wtrącić swoich pięciu knutów, a nie miał w zwyczaju mówić nieprzemyślanych rzeczy dla samego mówienia. - Jeżeli chodzi o kradzież, myślę, że można by było je tak zaczarować, żeby w niepowołanych rękach traciły swoją moc - dodał jednak po chwili, bo pomimo szeregu wad był zwolennikiem tego pomysłu. Owszem, był ryzykowny, ale nie niemożliwy. Wystarczy przeprowadzić burzę mózgów i z odpowiednią starannością wprowadzić projekt w życie.
- Na pewno się przyda - odpowiedział Morgothowi, maskując zaskoczenie - nie wiedział, że młody Yaxley opanował sztukę anomalii. Musiał przyznać, że jego umiejętności już nie pierwszy raz go zaskakują. Zaczynając od banalnego konkursu szermierczego, na niezwykle efektywnym tworzeniu inferiusów kończąc.
Westchnął cicho, słysząc o szczycie w Stonehenge. Nastroje panujące w jego rodzinie na pewno były wszystkim znane jeszcze przed ogłoszeniem tego wydarzenia - od wieków wiadomo za jakimi wartościami stoją Burkowie i to nigdy nie ulegnie zmianie, Edgar w to nie wątpił. - Nasz ród oczywiście opowie się przeciwko rządom Longbottoma - powiedział jednak z lekka znudzony, chcąc raz na zawsze utwierdzić wszystkich w przekonaniu, że polityka antymugolska była dla Burke'ów jedyną właściwą. - Już niejednokrotnie wymieniliśmy jego wady, nie będę ich powtarzać. W każdym razie wydaje mi się, że większość rodów postanowi się mu sprzeciwić - pozwolił sobie na tę osobistą opinię, lecz kiedy czarodziej zastanowi się poważnie nad polityką rodów ze skorowidza, prawdopodobnie dojdzie do podobnych wniosków. Dodatkowo neutralne rody mają wiele powodów, żeby również opowiedzieć się przeciwko. Aurorzy z zezwoleniem na zaklęcia niewybaczalne? To trochę kłóci się z podstawą ich zawodu. Chociaż tak czy owak Edgar czuł w kościach, że na tym szczycie będzie naprawdę gorąco i prawdopodobnie wiele się zmieni.
- Na pewno się przyda - odpowiedział Morgothowi, maskując zaskoczenie - nie wiedział, że młody Yaxley opanował sztukę anomalii. Musiał przyznać, że jego umiejętności już nie pierwszy raz go zaskakują. Zaczynając od banalnego konkursu szermierczego, na niezwykle efektywnym tworzeniu inferiusów kończąc.
Westchnął cicho, słysząc o szczycie w Stonehenge. Nastroje panujące w jego rodzinie na pewno były wszystkim znane jeszcze przed ogłoszeniem tego wydarzenia - od wieków wiadomo za jakimi wartościami stoją Burkowie i to nigdy nie ulegnie zmianie, Edgar w to nie wątpił. - Nasz ród oczywiście opowie się przeciwko rządom Longbottoma - powiedział jednak z lekka znudzony, chcąc raz na zawsze utwierdzić wszystkich w przekonaniu, że polityka antymugolska była dla Burke'ów jedyną właściwą. - Już niejednokrotnie wymieniliśmy jego wady, nie będę ich powtarzać. W każdym razie wydaje mi się, że większość rodów postanowi się mu sprzeciwić - pozwolił sobie na tę osobistą opinię, lecz kiedy czarodziej zastanowi się poważnie nad polityką rodów ze skorowidza, prawdopodobnie dojdzie do podobnych wniosków. Dodatkowo neutralne rody mają wiele powodów, żeby również opowiedzieć się przeciwko. Aurorzy z zezwoleniem na zaklęcia niewybaczalne? To trochę kłóci się z podstawą ich zawodu. Chociaż tak czy owak Edgar czuł w kościach, że na tym szczycie będzie naprawdę gorąco i prawdopodobnie wiele się zmieni.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z uwagą słuchał przemawiającej Cassandry - robiącej na nim coraz bardziej niepokojące wrażenie - kiedy ta dzieliła się z nimi informacjami pozyskanymi przez jednostkę badawczą, a tym samym zarysowywała plany na najbliższe miesiące. Nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji, dalekich podróży w poszukiwaniu szczątków dementorów, które miały pomóc im zabezpieczyć mury Azkabanu. Po to, by Zakonnicy nie dostali się do niego wraz z tymi dziećmi. Dziećmi, które ich Czarny Pan miał zamordować, by zyskać jeszcze większą potęgę.
Goyle dopił swój alkohol, następnie odstawił szklaneczkę z cichym stuknięciem. Wyraźnie się nad czymś zastanawiał, wciąż jednak słuchając kolejnych biorących w dyskusji czarodziejów.
Nie wiedział, czy zgadza się z Magnusem - czy Zakonnicy naprawdę nie byliby w stanie zabić tych dzieci, byle tylko pokrzyżować plany ich Pana? Naturalnie, było to coś oburzającego, coś, na co niewielu ludzi byłoby się w stanie porwać bez dłuższego zastanowienia i niesamowicie silnej motywacji - skoro jednak zaczęli używać zaklęć niewybaczalnych, skoro przestali mieć skrupuły i wypowiedzieli im wojnę...
Czy nie byliby w stanie zabić ich dla dobra całej społeczności?
Nie wiedział. Spojrzał na arystokratów mówiących o wzmacnianiu różdżek; niestety, nie miał co na to liczyć, przynajmniej nie tym razem. Ucieszył się więc, gdy Morgoth zaproponował, by wybrali się do Norwegii razem. Perspektywa wypełniania misji u boku Śmierciożercy jawiła mu się jako doskonała sposobność do nauczenia się czegoś nowego, istotnego.
- Naturalnie, udam się z lordem Yaxleyem do Norwegii - odpowiedział krótko, kiwając mu przy tym głową. Szczegóły ustalą już później, między sobą, Cassandra miała jednak rację - był to wyścig, musieli się śpieszyć.
Pokiwał krótko głową, gdy został rozwinięty pomysł zabezpieczenia Wywerny - lub jej części - przed niechcianymi gośćmi. Wierzył, że Drew i inni byli w stanie tego dokonać, nie martwił się o ewentualne zgubienie znaku zezwalającego na swobodne przekraczanie granicy; badacze okazali się niezwykle przydatni, Goyle był pod wrażeniem ich umiejętności i ufał, że poradzą sobie z tym problemem. Rosier miał jednak rację; nie mogli zabezpieczyć całej karczmy. To również przyciągnęłoby niechcianą uwagę postronnych.
Nie podejmował głosu w sprawie nadchodzącego zlotu arystokratów - słuchał jedynie, przenosząc wzrok z jednego rozmówcy na drugiego. To była ich szansa na zasianie ziarna zwątpienia, na podkopanie pozycji nowego ministra magii; musieli ją wykorzystać, o ile nie chcieli, by jego pomysły stały się normą, by rozwinęły się o kolejne punkty. Kto wie, może i faktycznie chciałby zezwolić na swobodne używanie legilimencji? Na wszystko, o czym tylko aurorzy marzą?
Nie zerkał na Salazara, nie obracał się w jego stronę, doskonale jednak wyobrażał sobie wyraz jego twarzy. Domyślał się też, że nie jest zbyt trzeźwy i to nie żadne ważne sprawy powstrzymały go przed punktualnym stawieniem się na spotkaniu. Nie mówił tego na głos - czekał na oficjalne wytłumaczenie Traversa, żałując, że żeglarz nie traktował tego tak poważnie jak powinien. Mógłby okazać się przydatnym sojusznikiem.
Goyle dopił swój alkohol, następnie odstawił szklaneczkę z cichym stuknięciem. Wyraźnie się nad czymś zastanawiał, wciąż jednak słuchając kolejnych biorących w dyskusji czarodziejów.
Nie wiedział, czy zgadza się z Magnusem - czy Zakonnicy naprawdę nie byliby w stanie zabić tych dzieci, byle tylko pokrzyżować plany ich Pana? Naturalnie, było to coś oburzającego, coś, na co niewielu ludzi byłoby się w stanie porwać bez dłuższego zastanowienia i niesamowicie silnej motywacji - skoro jednak zaczęli używać zaklęć niewybaczalnych, skoro przestali mieć skrupuły i wypowiedzieli im wojnę...
Czy nie byliby w stanie zabić ich dla dobra całej społeczności?
Nie wiedział. Spojrzał na arystokratów mówiących o wzmacnianiu różdżek; niestety, nie miał co na to liczyć, przynajmniej nie tym razem. Ucieszył się więc, gdy Morgoth zaproponował, by wybrali się do Norwegii razem. Perspektywa wypełniania misji u boku Śmierciożercy jawiła mu się jako doskonała sposobność do nauczenia się czegoś nowego, istotnego.
- Naturalnie, udam się z lordem Yaxleyem do Norwegii - odpowiedział krótko, kiwając mu przy tym głową. Szczegóły ustalą już później, między sobą, Cassandra miała jednak rację - był to wyścig, musieli się śpieszyć.
Pokiwał krótko głową, gdy został rozwinięty pomysł zabezpieczenia Wywerny - lub jej części - przed niechcianymi gośćmi. Wierzył, że Drew i inni byli w stanie tego dokonać, nie martwił się o ewentualne zgubienie znaku zezwalającego na swobodne przekraczanie granicy; badacze okazali się niezwykle przydatni, Goyle był pod wrażeniem ich umiejętności i ufał, że poradzą sobie z tym problemem. Rosier miał jednak rację; nie mogli zabezpieczyć całej karczmy. To również przyciągnęłoby niechcianą uwagę postronnych.
Nie podejmował głosu w sprawie nadchodzącego zlotu arystokratów - słuchał jedynie, przenosząc wzrok z jednego rozmówcy na drugiego. To była ich szansa na zasianie ziarna zwątpienia, na podkopanie pozycji nowego ministra magii; musieli ją wykorzystać, o ile nie chcieli, by jego pomysły stały się normą, by rozwinęły się o kolejne punkty. Kto wie, może i faktycznie chciałby zezwolić na swobodne używanie legilimencji? Na wszystko, o czym tylko aurorzy marzą?
Nie zerkał na Salazara, nie obracał się w jego stronę, doskonale jednak wyobrażał sobie wyraz jego twarzy. Domyślał się też, że nie jest zbyt trzeźwy i to nie żadne ważne sprawy powstrzymały go przed punktualnym stawieniem się na spotkaniu. Nie mówił tego na głos - czekał na oficjalne wytłumaczenie Traversa, żałując, że żeglarz nie traktował tego tak poważnie jak powinien. Mógłby okazać się przydatnym sojusznikiem.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Być może mówiła zbyt cicho. A być może czarodzieje nie byli tym aż tak zainteresowani, jak sądziła, że będą. Niech będzie, w pierwszej kolejności mogła zająć się własną różdżką - i kolejnymi, jeśli znajdą się zainteresowani. Nie była pewna, czy Edgar nie zareagował, ponieważ nie usłyszał jej w ferworze rozmów, czy może milcząco przyjął jej słowa - nie powróciła jednak do tematu po raz drugi.
Przeniosła spojrzenie na Quentina, ze swojej strony mogła zagwarantować jedynie pomoc przy upewnieniu się, że ludzki organizm wytrzyma planowane przez nich bariery - było to jednak na tyle oczywiste, że nie zamierzała wychodzić z tym przed szereg. Podobnie, jak z odpowiedzią na nurtujące pytanie Cynerika - wywar wzmacniające czarnomagiczne moce jeszcze bardziej, niż płacono za to cenę dzisiaj, dałby im ostateczne i niewątpliwe zwycięstwo. Według jej wiedzy taki nie istniał - a czy był możliwy do uwarzenia? Z niekrytą ciekawością przeniosła spojrzenie na Quentina i Valerija. Na to, które zadał Cadan, odpowiadała już wcześniej, ale w gwarnych rozmowach łatwo było zgubić czyjeś słowa.
Znała Skamandera, znała go bardzo dobrze, miała wobec niego dług wdzięczności za rachunki przeszłości. Za Vasyla - wsadzonego do chłodnego lochu Tower. Za ocalenie Lysandry. Był jej przychylny, kiedy usiłowała ochronić córkę po raz drugi bez zawahania zgodził się z nią spotkać. Mogłaby go wydać - doprowadzić do zasadzki, jednak nie powiedziała ani słowa. Wciąż była zbyt słaba, by pozwolić sobie na szukanie wrogów wśród aurorów tak otwarcie.
- Nie sądzę, byście byli uczynić to samodzielnie - odparła na słowa Sigrun, szczerze, choć bez zbytecznej arogancji. - Będziemy jednak radzi za towarzystwo, miejsca anomalii wciąż mogą być niebezpieczne. - I choć pozwoliła sobie wypowiedzieć się za pozostałych, zerknęła na Lupusa, Quentina i Valerija w poszukiwaniu potwierdzenia - być może woleli pracować samodzielnie. Skinęła głową Magnusowi, przyznając mu rację.
O szczycie wiedziała niewiele - i nie wiele mogła na nim uczynić, wsłuchiwała się jednak w słowa czarodziejów, czując, że stała w przededniu czegoś wielkiego. Jako jasnowidz znała to uczucie bardzo dobrze. O zaginionych arystokratach nic nie wiedziała, Eddard dotarł do jej lecznicy żywy - i żywy z niej wyszedł.
Przeniosła spojrzenie na Quentina, ze swojej strony mogła zagwarantować jedynie pomoc przy upewnieniu się, że ludzki organizm wytrzyma planowane przez nich bariery - było to jednak na tyle oczywiste, że nie zamierzała wychodzić z tym przed szereg. Podobnie, jak z odpowiedzią na nurtujące pytanie Cynerika - wywar wzmacniające czarnomagiczne moce jeszcze bardziej, niż płacono za to cenę dzisiaj, dałby im ostateczne i niewątpliwe zwycięstwo. Według jej wiedzy taki nie istniał - a czy był możliwy do uwarzenia? Z niekrytą ciekawością przeniosła spojrzenie na Quentina i Valerija. Na to, które zadał Cadan, odpowiadała już wcześniej, ale w gwarnych rozmowach łatwo było zgubić czyjeś słowa.
Znała Skamandera, znała go bardzo dobrze, miała wobec niego dług wdzięczności za rachunki przeszłości. Za Vasyla - wsadzonego do chłodnego lochu Tower. Za ocalenie Lysandry. Był jej przychylny, kiedy usiłowała ochronić córkę po raz drugi bez zawahania zgodził się z nią spotkać. Mogłaby go wydać - doprowadzić do zasadzki, jednak nie powiedziała ani słowa. Wciąż była zbyt słaba, by pozwolić sobie na szukanie wrogów wśród aurorów tak otwarcie.
- Nie sądzę, byście byli uczynić to samodzielnie - odparła na słowa Sigrun, szczerze, choć bez zbytecznej arogancji. - Będziemy jednak radzi za towarzystwo, miejsca anomalii wciąż mogą być niebezpieczne. - I choć pozwoliła sobie wypowiedzieć się za pozostałych, zerknęła na Lupusa, Quentina i Valerija w poszukiwaniu potwierdzenia - być może woleli pracować samodzielnie. Skinęła głową Magnusowi, przyznając mu rację.
O szczycie wiedziała niewiele - i nie wiele mogła na nim uczynić, wsłuchiwała się jednak w słowa czarodziejów, czując, że stała w przededniu czegoś wielkiego. Jako jasnowidz znała to uczucie bardzo dobrze. O zaginionych arystokratach nic nie wiedziała, Eddard dotarł do jej lecznicy żywy - i żywy z niej wyszedł.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Mniejsza sala
Szybka odpowiedź