Większa sala boczna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Większa sala boczna
To największa spośród bocznych sal. Znajduje się tutaj duży kominek z dwoma zużytymi fotelami wokół, kilka stolików wraz z ławami z charakterystycznymi futrzanymi narzutami. Cztery skrzypiące schody prowadzą na podwyższenie, gdzie znajduje się kilka miejsc z doskonałym widokiem na salę. Całość sprawia zaskakująco przytulne wrażenie, wręcz należy mieć się na baczności, by nie zapomnieć, że to jednak wciąż Nokturn.
Możliwość gry w kościanego pokera
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:44, w całości zmieniany 1 raz
Tego ranka chciałaby móc powiedzieć do swego lustrzanego odbicia, że nie odczuwała stresu. Że jest na tyle siebie pewna, dojrzała, przekonana o tym, że się w stu procentach nadaje, że otrzymane zaproszenie na spotkanie Rycerzy Czarnego Pana nie spędziło jej snu z powiek na kilka nocy, nie wywołało napięciowych tików jak z czasów późnego nastolęctwa, kiedy to najbardziej zależało jej na tym, by zrobić wrażenie, zaliczyć, dopasować się do grupy po to, by mieć oparcie, z którego pewnego dnia mogłaby skorzystać, aby wspiąć się wyżej.
A jednak denerwowała się - zżerał ją stres, ponieważ wiedziała w głębi ducha, że naprawdę jej zależy. Nigdy nie była przesadnie uspołecznioną osobą. Nie lubiła spotkań w dużym gronie, liczne głosy i spojrzenia ją męczyły, a konieczność zachowywania grzeczności i kontroli nad każdym gestem z obawy o to, że zostanie źle odebrany brzmiały dla Elviry niczym spełnienie najgorszych koszmarów. Z jednej strony niezwykle zależało jej na tym, by poczuć się częścią tej grupy, interesowali ją pozostali Rycerze, zwłaszcza, że niektórych miała już szansę poznać i stanowili oni najbardziej fascynujące indywidua. Z drugiej miała wątpliwości, czy taka ilość ludzi zgromadzona w jednym miejscu, w jednym czasie, nie wyzuje jej z sił.
Miała świadomość, że po jakimś czasie przyzwyczai się i do wspólnych bankietów i kolacji, tak jak zdołała przyzwyczaić się do harmidru szpitala, katorżniczo nudnych zebrań uzdrowicielskich i wychodzenia wieczorem do miasta. To była kwestia czasu. Ale nie chciała przyciągnąć na siebie negatywnej uwagi tylko dlatego, że nie od razu domyślała się, czego od niej oczekiwano - jej osobisty układ reguł pożycia społecznego tak dalece rozmijał się od powszechnych norm, że zazwyczaj musiała długo obserwować, by zrozumieć, co mogła, a czego nie mogła powiedzieć, by nie wzbudzić nienawiści idiotów.
W dniu spotkania jednak powściągnęła niepewność i od rana przypominała sobie, że słabość jest domeną nieudaczników. Rozpuściła i rozczesała piękne, jasne włosy (by móc przysłonić nimi twarz, gdy zajdzie taka potrzeba) i przygotowała swoją ulubioną czarną pelerynę, zadowolona, że po raz pierwszy od dawna ma prawdziwy powód, by ją znów założyć. Przez Nokturn przemknęła się zakryta kapturem, lecz zrzuciła go w umówionym miejscu spotkania. Mimo wiedźmiej peleryny wyglądała niewinnie w jasnozielonej szacie pod spodem i pantoflach na płaskim obcasie, nic jednak nie mogła na to poradzić - wiedziała już z doświadczenia, że takiej twarzy i postury nie zdołałby zaostrzyć żaden makijaż i żaden kostium. Zaakceptowała to. Nawet polubiła. Mogła dzięki temu prowadzić grę pozorów.
Z początku była przekonana, że przybyła na spotkanie pierwsza - zdążyła się nawet lekko uśmiechnąć, ponieważ dawałoby jej to szansę w spokoju zapoznać się z otoczeniem.
Dopiero po chwili spostrzegła, że się przeliczyła. Nie zdążyła przez to ukryć krótkiego skrzywienia ust.
- Dobry wieczór - powiedziała chłodno, aczkolwiek grzecznie, mając w zamiarze używać tego wyważonego tonu przez całe spotkanie.
Opadła na wolne miejsce obok Drew, przyglądając się bogato zastawionemu stołowi i szeregowi niezajętych miejsc. Czy byłoby z jej strony nie na miejscu gdyby już teraz nalała sobie wina? Spojrzała na Drew tak, jakby mógł odczytać jej myśli i odpowiedzieć na to pytanie.
Zajmuję miejsce numer 2
A jednak denerwowała się - zżerał ją stres, ponieważ wiedziała w głębi ducha, że naprawdę jej zależy. Nigdy nie była przesadnie uspołecznioną osobą. Nie lubiła spotkań w dużym gronie, liczne głosy i spojrzenia ją męczyły, a konieczność zachowywania grzeczności i kontroli nad każdym gestem z obawy o to, że zostanie źle odebrany brzmiały dla Elviry niczym spełnienie najgorszych koszmarów. Z jednej strony niezwykle zależało jej na tym, by poczuć się częścią tej grupy, interesowali ją pozostali Rycerze, zwłaszcza, że niektórych miała już szansę poznać i stanowili oni najbardziej fascynujące indywidua. Z drugiej miała wątpliwości, czy taka ilość ludzi zgromadzona w jednym miejscu, w jednym czasie, nie wyzuje jej z sił.
Miała świadomość, że po jakimś czasie przyzwyczai się i do wspólnych bankietów i kolacji, tak jak zdołała przyzwyczaić się do harmidru szpitala, katorżniczo nudnych zebrań uzdrowicielskich i wychodzenia wieczorem do miasta. To była kwestia czasu. Ale nie chciała przyciągnąć na siebie negatywnej uwagi tylko dlatego, że nie od razu domyślała się, czego od niej oczekiwano - jej osobisty układ reguł pożycia społecznego tak dalece rozmijał się od powszechnych norm, że zazwyczaj musiała długo obserwować, by zrozumieć, co mogła, a czego nie mogła powiedzieć, by nie wzbudzić nienawiści idiotów.
W dniu spotkania jednak powściągnęła niepewność i od rana przypominała sobie, że słabość jest domeną nieudaczników. Rozpuściła i rozczesała piękne, jasne włosy (by móc przysłonić nimi twarz, gdy zajdzie taka potrzeba) i przygotowała swoją ulubioną czarną pelerynę, zadowolona, że po raz pierwszy od dawna ma prawdziwy powód, by ją znów założyć. Przez Nokturn przemknęła się zakryta kapturem, lecz zrzuciła go w umówionym miejscu spotkania. Mimo wiedźmiej peleryny wyglądała niewinnie w jasnozielonej szacie pod spodem i pantoflach na płaskim obcasie, nic jednak nie mogła na to poradzić - wiedziała już z doświadczenia, że takiej twarzy i postury nie zdołałby zaostrzyć żaden makijaż i żaden kostium. Zaakceptowała to. Nawet polubiła. Mogła dzięki temu prowadzić grę pozorów.
Z początku była przekonana, że przybyła na spotkanie pierwsza - zdążyła się nawet lekko uśmiechnąć, ponieważ dawałoby jej to szansę w spokoju zapoznać się z otoczeniem.
Dopiero po chwili spostrzegła, że się przeliczyła. Nie zdążyła przez to ukryć krótkiego skrzywienia ust.
- Dobry wieczór - powiedziała chłodno, aczkolwiek grzecznie, mając w zamiarze używać tego wyważonego tonu przez całe spotkanie.
Opadła na wolne miejsce obok Drew, przyglądając się bogato zastawionemu stołowi i szeregowi niezajętych miejsc. Czy byłoby z jej strony nie na miejscu gdyby już teraz nalała sobie wina? Spojrzała na Drew tak, jakby mógł odczytać jej myśli i odpowiedzieć na to pytanie.
Zajmuję miejsce numer 2
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wędrówka do Białej Wywerny na spotkanie stała się rytuałem. Niezmiennym cyklem kroków pokonywanych bezpośrednio ze szpitalnych murów, wyprostowanej sylwetki po raz kolejny otoczonej opustoszałymi ulicami nie tylko mugolskiego, ale i czarodziejskiego Londynu. Choć stolica niewątpliwie należała do czarodziejów wspierających jedyny, słuszny kierunek, to Zachary wciąż wyodrębniał części, które plugawił szlam niemagicznych. Nigdy też w żaden obcesowy sposób nie dawał im do zrozumienia, co sądził o tak nisko urodzonych osobach, w pamięci mając szereg rewolucji, które na całe stulecia zniszczyły Kair należący do czarodziejów najwyższej krwi. On sam, pochodząc z wysokiego rodu, mógł jedynie pielęgnować dumne tradycje, wiedząc, że przywrócenie dawnego porządku miało zająć mnóstwo czasu. O krwi przelanej za tą sprawą nie myślał – miał jej na rękach wystarczająco w ostatnim czasie – gdy przekraczał głównej przejście z Pokątnej na Śmiertelny Nokturn. W gorących murach zaułka owinął zielony szal wokół twarzy, przywdziewając na siebie nieco anonimowości. Choć z pewnością stał się znacznie bardziej rozpoznawalną sylwetką w przestrzeni publicznej, to nadal pragnął mieć namiastkę prywatności oraz osobistej przestrzeni, nawet jeśli kreował ją czystą ułudą i własnymi wyobrażeniami.
W samej Wywernie, zatłoczonej za każdym razem tak samo, nie spojrzał na nikogo. Jedynie skinął w stronę barmana, przeciskając się przez wolne miejsca między stolikami ku drzwiom prowadzącym do bocznej sali, zwykle zarezerwowanej tylko dla nich. Przywilej ten, choć miejsce nie było szczególnie atrakcyjne, przysługiwał garstce wybranych, z którymi widywał się w różnych lokalach o znacznie bardziej dogodnych porach. Ciepły wieczór był jednak na rękę, choć nigdy nie stanie się tak przyjemny jak ten, którego doświadczał w Egipcie. Nie musiał zakładać ciężkich szat, zazwyczaj marznąc w zimowej aurze brytyjskich wysp. Upały niesione tą porą roku sprzyjały, w co wierzył bezgranicznie i niezmiennie, ostrożnie przekraczając próg komnaty przeznaczonej na spotkanie Rycerzy. Tak jak poprzednimi razy, przybył jako jeden z pierwszych, przy stole dostrzegając zaledwie dwie osoby. Znane mu z pewnego uroczego spotkania, którego konsekwencje miały być mu wtedy przednią rozrywką. Choć takie nie były, gospodarzowi tamtego jak i dzisiejszego [spotkania] skinął uprzejmym ruchem głowy, przez moment obstrzeliwując Macnaira porozumiewawczym spojrzeniem. Ku czarownicy siedzącej tuż obok niego wykonał ten sam gest, po czym zasiadł dwa miejsca dalej, myślami wędrując do Mathieu, który zapewne zasiądzie obok, znowu przyprawiając go o to dziwne uczucie towarzyszące mu od momentu poznania prawdy o bliznach znaczących przedramię oraz plecy. Mimo upływu czasu nie wiedział, jak powinien odnosić się do całej tej sytuacji – niewiedza była złotem, co do tego był bezgranicznie pewien, ale i ona zostanie zastąpiona kolejnym szeregiem informacji, plotek oraz domysłów, gdy tylko wszyscy zgromadzą się przy stole.
Miejsce nr 5
W samej Wywernie, zatłoczonej za każdym razem tak samo, nie spojrzał na nikogo. Jedynie skinął w stronę barmana, przeciskając się przez wolne miejsca między stolikami ku drzwiom prowadzącym do bocznej sali, zwykle zarezerwowanej tylko dla nich. Przywilej ten, choć miejsce nie było szczególnie atrakcyjne, przysługiwał garstce wybranych, z którymi widywał się w różnych lokalach o znacznie bardziej dogodnych porach. Ciepły wieczór był jednak na rękę, choć nigdy nie stanie się tak przyjemny jak ten, którego doświadczał w Egipcie. Nie musiał zakładać ciężkich szat, zazwyczaj marznąc w zimowej aurze brytyjskich wysp. Upały niesione tą porą roku sprzyjały, w co wierzył bezgranicznie i niezmiennie, ostrożnie przekraczając próg komnaty przeznaczonej na spotkanie Rycerzy. Tak jak poprzednimi razy, przybył jako jeden z pierwszych, przy stole dostrzegając zaledwie dwie osoby. Znane mu z pewnego uroczego spotkania, którego konsekwencje miały być mu wtedy przednią rozrywką. Choć takie nie były, gospodarzowi tamtego jak i dzisiejszego [spotkania] skinął uprzejmym ruchem głowy, przez moment obstrzeliwując Macnaira porozumiewawczym spojrzeniem. Ku czarownicy siedzącej tuż obok niego wykonał ten sam gest, po czym zasiadł dwa miejsca dalej, myślami wędrując do Mathieu, który zapewne zasiądzie obok, znowu przyprawiając go o to dziwne uczucie towarzyszące mu od momentu poznania prawdy o bliznach znaczących przedramię oraz plecy. Mimo upływu czasu nie wiedział, jak powinien odnosić się do całej tej sytuacji – niewiedza była złotem, co do tego był bezgranicznie pewien, ale i ona zostanie zastąpiona kolejnym szeregiem informacji, plotek oraz domysłów, gdy tylko wszyscy zgromadzą się przy stole.
Miejsce nr 5
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie spodziewał się, że zostanie zaproszony na zbliżające się zebranie Rycerzy Walpurgii tak szybko. Był to efekt nadmiernych oczekiwań co do jego osoby, nagroda, czy też może potrzeba...? Nie mógł o tym nie rozmyślać, chociażby i przez chwilę lub trzy tylko po to by ostatecznie zepchnąć spinającą ciało myśl na bok. Nie miało to w zasadzie znaczenia. Jeżeli miał przyjść - przyjdzie, a potem zrobi to co mu nakażą. Nie widział innej możliwości. Nie było innej możliwości.
Nim sam wyruszył w kierunku Londynu upewnił się, że nestor rodu Rosier dotrze do tego bez większych komplikacji. Nie było potrzeby by pojawili się w Wywernie razem. W pierwszej chwili choć wydało mu się to oczywiste ze względu na to, że był przecież jego lokajem, lecz w drugiej zrozumiał, że mogłoby to źle wpłynąć na jego prezencję. Tu, jeszcze bardziej niż na szlacheckim dworze podkreślona była przepaść w statusie, istotności. Był ledwie sojusznikiem, kiedy jego pan był śmierciożercą. Nie chodziło jednak tylko o to. W głowie przewijał mu się obraz klęczącego przed Czarnym Panem Tristana podczas tragicznie zakończonego sabatu w Stonhenge. Pan jego pana był jego nowym panem. Tak to tu miało wyglądać. Dziwnie niespokojnie było mu z tą myślą. Czas który spędził w podróży nie pomógł mu jej w pełni przetrawić. Zwłaszcza, kiedy zmuszony był skierować swe kroki w kierunku Nokturnu. Przezornie trzymał różdżkę w pogotowiu, lecz tego dnia nikt nie zaszedł mu drogi, nikogo też na tej nie spotkał. Bez trudności znalazł się pod Wywerną i wtedy też nękające myśli powróciły. Przyświecały mu w chwili w której przekroczył próg lokalu, skrobały natrętnie tył czaszki, kiedy to znalazł się i przyszykowanej na spotkanie sali. Powitał wszystkich płytkim pokłonem. Zasiadł przy stole w ciszy wyczekując początku. Poprawił czarną muchę kontrastującą na tle jasnej szaty. Ciemne włosy zaczesane miał schludnie do tyłu.
|11
Nim sam wyruszył w kierunku Londynu upewnił się, że nestor rodu Rosier dotrze do tego bez większych komplikacji. Nie było potrzeby by pojawili się w Wywernie razem. W pierwszej chwili choć wydało mu się to oczywiste ze względu na to, że był przecież jego lokajem, lecz w drugiej zrozumiał, że mogłoby to źle wpłynąć na jego prezencję. Tu, jeszcze bardziej niż na szlacheckim dworze podkreślona była przepaść w statusie, istotności. Był ledwie sojusznikiem, kiedy jego pan był śmierciożercą. Nie chodziło jednak tylko o to. W głowie przewijał mu się obraz klęczącego przed Czarnym Panem Tristana podczas tragicznie zakończonego sabatu w Stonhenge. Pan jego pana był jego nowym panem. Tak to tu miało wyglądać. Dziwnie niespokojnie było mu z tą myślą. Czas który spędził w podróży nie pomógł mu jej w pełni przetrawić. Zwłaszcza, kiedy zmuszony był skierować swe kroki w kierunku Nokturnu. Przezornie trzymał różdżkę w pogotowiu, lecz tego dnia nikt nie zaszedł mu drogi, nikogo też na tej nie spotkał. Bez trudności znalazł się pod Wywerną i wtedy też nękające myśli powróciły. Przyświecały mu w chwili w której przekroczył próg lokalu, skrobały natrętnie tył czaszki, kiedy to znalazł się i przyszykowanej na spotkanie sali. Powitał wszystkich płytkim pokłonem. Zasiadł przy stole w ciszy wyczekując początku. Poprawił czarną muchę kontrastującą na tle jasnej szaty. Ciemne włosy zaczesane miał schludnie do tyłu.
|11
Do bocznej sali Białej Wywerny, gdzie zawsze odbywały się ich obrady, Sigrun Rookwood wkroczyła krokiem pewnym i energicznym, zsuwając z ramion ciemną pelerynę i odsłaniając czarodziejską szatę ciemnofioletowej barwy, złożonej z długiej, przylegającej do ciała tuniki w talii spiętej skórzanym pasem i spodni ze skóry. Jasne włosy, proste jak nitki kukurydzy, zaczesała do tyłu, za uszy, by nie wpadały w jej oczy, nie zasłaniały bladej twarzy, na której malował się dość beznamiętny wyraz. W ustach, pomalowanych ciemną szminką, miała (któż by się spodziewał) papierosa, zaś spojrzeniem podkreślonym węgielkiem przesunęła po czarodziejach i czarownicach, którzy zdążyli zebrać się już w sali.
Wzrok Rookwood zatrzymał się na kaskadzie jasnych, lśniących włosów, bladej twarzy, którą widziała nie po raz pierwszy w ogóle, lecz po raz pierwszy właśnie tutaj - a przy stole obrad Rycerzy Walpurgii w życiu nie spodziewałaby się tej kobiety spotkać. Oczywiście, zdążyła już usłyszeć, że ich sojuszniczką miała stać się niejaka Elvira, nazwisko wypadło wiedźmie z głowy, lecz przecież nie jednemu psu na imię było Burek, czyż nie? Nie miała pojęcia, że chodziło o Elvirę, której obiecała wyrwać język, gdy spotkają się jeszcze raz.
Cóż, obecność Multon przy tym stole nieco to komplikowała,
- A co to tutaj robi? - spytała lodowatym tonem, zerkając na krótki moment pogardliwe na chudą blondynkę siedzącą obok Macnaira, po czym utkwiła pytające spojrzenie właśnie w nim. Zwróciła się do niego tak, jakby czarownica była nieobecna, bądź nie zasługiwała na to, aby zadać jej pytanie bezpośrednio.
Kto zdecydował się zaangażować w działalność Rycerzy Walpurgii to niemądre dziewczę o niewyparzonej gębie? Ciekawe. Twarz Rookwood nabrała jeszcze bardziej nieprzyjemnego wyrazy, sugerującego, że ma szczerą ochotę cisnąć w kogoś paskudnym zaklęciem, kiedy wrzuciła dopalonego papierosa do popielnicy i niby przypadkiem, nonszalanckim gestem podwinęła rękawy szaty, odsłaniając przedramiona - i wypalony Mroczny Znak na lewym z nich. Czy panna Multon wiedziała już co symbolizował? Bo jeśli nie, to Sigrun czuła, że chętnie jej to uświadomi. Tak, aby dobrze sobie to zapamiętała.
Zajęła miejsce dokładnie naprzeciwko niej, ze spojrzeniem utkwionym w Drew; zaklęciem przywołała pustą szklankę, w której pojawiło się, zgodnie z jej życzeniem, whisky.
| Miejsce numer 19
Wzrok Rookwood zatrzymał się na kaskadzie jasnych, lśniących włosów, bladej twarzy, którą widziała nie po raz pierwszy w ogóle, lecz po raz pierwszy właśnie tutaj - a przy stole obrad Rycerzy Walpurgii w życiu nie spodziewałaby się tej kobiety spotkać. Oczywiście, zdążyła już usłyszeć, że ich sojuszniczką miała stać się niejaka Elvira, nazwisko wypadło wiedźmie z głowy, lecz przecież nie jednemu psu na imię było Burek, czyż nie? Nie miała pojęcia, że chodziło o Elvirę, której obiecała wyrwać język, gdy spotkają się jeszcze raz.
Cóż, obecność Multon przy tym stole nieco to komplikowała,
- A co to tutaj robi? - spytała lodowatym tonem, zerkając na krótki moment pogardliwe na chudą blondynkę siedzącą obok Macnaira, po czym utkwiła pytające spojrzenie właśnie w nim. Zwróciła się do niego tak, jakby czarownica była nieobecna, bądź nie zasługiwała na to, aby zadać jej pytanie bezpośrednio.
Kto zdecydował się zaangażować w działalność Rycerzy Walpurgii to niemądre dziewczę o niewyparzonej gębie? Ciekawe. Twarz Rookwood nabrała jeszcze bardziej nieprzyjemnego wyrazy, sugerującego, że ma szczerą ochotę cisnąć w kogoś paskudnym zaklęciem, kiedy wrzuciła dopalonego papierosa do popielnicy i niby przypadkiem, nonszalanckim gestem podwinęła rękawy szaty, odsłaniając przedramiona - i wypalony Mroczny Znak na lewym z nich. Czy panna Multon wiedziała już co symbolizował? Bo jeśli nie, to Sigrun czuła, że chętnie jej to uświadomi. Tak, aby dobrze sobie to zapamiętała.
Zajęła miejsce dokładnie naprzeciwko niej, ze spojrzeniem utkwionym w Drew; zaklęciem przywołała pustą szklankę, w której pojawiło się, zgodnie z jej życzeniem, whisky.
| Miejsce numer 19
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Ostatnie miesiące obfitowały w wiele niespodziewanych zdarzeń, mniejszych lub większych sukcesów i całkiem sporo zmian. Rycerze prężnie działali w sprawie Czarnego Pana i dążyli do tego, aby był zadowolony z ich działań. Mathieu wykonał swoje zadanie wraz z Deirdre, podziwiał ją za postępowanie bez zawahania i sam przyłożył się do tego, aby ich zadanie z Olbrzymami przyniosło zadowalające efekty. Tak jak obiecał, sprowadził dla nich zwierzę, które miało stać się nowym pupilem. Nie łamał danego słowa i złożonych obietnic. Niemniej jednak, był raczej zadowolony z osiągniętych efektów i miał nadzieję, że Deirdre podzielała jego zdanie. Gotów był dalej iść w tym kierunku i robić wszystko, aby zoptymalizować swoje działania.
Informacja o spotkaniu nadeszła, a Rosier nie zamierzał zwlekać. Jak zawsze udał się na spotkanie sam, nie widział sensu podróżowania z Tristanem i robienia tego wspólnie. Jego szanowny kuzyn, nestor rodu stał wysoko w hierarchii, a Mathieu był na razie jednym z wielu, którzy oddawali się służbie Czarnemu Panu. Najistotniejsze, aby działać w tym kierunku i iść naprzód. Zjawił się w Białej Wywernie chwilę przed czasem, wchodząc do większej sali bocznej, gdzie spotkanie miało się odbyć. Drew był już na miejscu, zajmując miejsce przy brzegu stołu. Skinął mu głową na powitanie, a później przywitał kobietę siedzącą obok niego. Jak zawsze skierował się w stronę Lorda Shafiqa, z reguły siadał obok niego i tym razem również to zrobił, uprzednio witając się z przyjacielem. Spojrzał przelotnie na Cunninghama, pracującego dla nich w Chateau Rose, a później na Sigrun. Musiał z nią porozmawiać w najbliższym czasie na temat problemu, który poruszyli w Rezerwacie Albionów. Minęło sporo czas, a temat ucichł w ferworze innych działań.
W większej sali zaczynało się robić tłoczno, pojawiały się nowe osoby i zajmowały miejsca. Zapewne jeszcze kilka chwil i wszyscy, których obecność była wyczekiwana zjawią się i rozmowy zostaną rozpoczęte. Czekał cierpliwie na początek spotkania, mieli o czym rozmawiać, wymieniać się doświadczeniami i opowiedzieć o swoich sukcesach lub porażkach. Oby tych pierwszych było znacznie więcej.
Miejsce nr 6
Informacja o spotkaniu nadeszła, a Rosier nie zamierzał zwlekać. Jak zawsze udał się na spotkanie sam, nie widział sensu podróżowania z Tristanem i robienia tego wspólnie. Jego szanowny kuzyn, nestor rodu stał wysoko w hierarchii, a Mathieu był na razie jednym z wielu, którzy oddawali się służbie Czarnemu Panu. Najistotniejsze, aby działać w tym kierunku i iść naprzód. Zjawił się w Białej Wywernie chwilę przed czasem, wchodząc do większej sali bocznej, gdzie spotkanie miało się odbyć. Drew był już na miejscu, zajmując miejsce przy brzegu stołu. Skinął mu głową na powitanie, a później przywitał kobietę siedzącą obok niego. Jak zawsze skierował się w stronę Lorda Shafiqa, z reguły siadał obok niego i tym razem również to zrobił, uprzednio witając się z przyjacielem. Spojrzał przelotnie na Cunninghama, pracującego dla nich w Chateau Rose, a później na Sigrun. Musiał z nią porozmawiać w najbliższym czasie na temat problemu, który poruszyli w Rezerwacie Albionów. Minęło sporo czas, a temat ucichł w ferworze innych działań.
W większej sali zaczynało się robić tłoczno, pojawiały się nowe osoby i zajmowały miejsca. Zapewne jeszcze kilka chwil i wszyscy, których obecność była wyczekiwana zjawią się i rozmowy zostaną rozpoczęte. Czekał cierpliwie na początek spotkania, mieli o czym rozmawiać, wymieniać się doświadczeniami i opowiedzieć o swoich sukcesach lub porażkach. Oby tych pierwszych było znacznie więcej.
Miejsce nr 6
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Zaproszenie przyszło dosyć niespodziewanie - minęło niewiele czasu od jego rozmowy z Caelanem, a jeszcze mniej odkąd otrzymał swoje pierwsze rozkazy - i fakt, że miał tego wieczoru zasiąść przy jednym stole z pozostałymi Rycerzami Walpurgii wywoływał u niego dosyć osobliwą mieszankę niepokoju i ekscytacji. Oczywistym było, że tej możliwości nie zapewniły mu jego własne zasługi, tymi jeszcze wykazać się nie zdążył; musiało więc chodzić o inne zadanie, takie, którego nie można było przekazać listownie, lub o potrzebę sprawdzenia go. Może jedno i drugie - a może żaden z tych domysłów nie leżał blisko prawdy, i tak znajdującej się już prawie na wyciągnięcie ręki, tuż za drzwiami bocznej sali, do której skierował się zaraz po przekroczeniu progu Białej Wywerny. Wcześniej nie bywał tu często, może kilka razy, dawno temu - Nokturn nie był jego przestrzenią, tę od zawsze stanowił port, nie miał więc potrzeby zapędzać się w jego uliczki. Do dzisiaj; do teraz.
Wchodząc do pomieszczenia, wystrojem tak różnego od zatłoczonej sali, że wydawało się należeć do innego przybytku, zsunął z głowy kaptur ciemnej peleryny, odsłaniając twarz. Swoją, niezmienioną - to nie był czas ani miejsce na skrywanie w cieniu swojej tożsamości. - Dobry wieczór - odezwał się, zatrzymując się w progu tylko na moment, żeby zaciekawionym spojrzeniem objąć salę. Wciąż jeszcze niemal pustą, choć niepozbawioną znajomych twarzy; bez trudu rozpoznał siedzącą po drugiej stronie Sigrun, jej obecność wcale go nie zdziwiła - podobnie jak widok znajdującego się naprzeciw niej mężczyzny. Skinął głową wszystkim po kolei, ale zamiast przemierzyć pomieszczenie, żeby zająć miejsce gdzieś obok, zatrzymał się tuż przy wejściu, bezgłośnie odsuwając krzesło po lewej stronie Claude'a. Jego nie spodziewał się tutaj zobaczyć, choć być może powinien. - Claude - przywitał się cicho, opadając na krzesło. Przez moment miał ochotę zagadnąć go o temat nadchodzącego spotkania - być może kuzyn wiedział więcej - ale ostatecznie zrezygnował, ograniczając się do dyskretnego spoglądania w stronę wejścia, w milczeniu czekając na pojawienie się pozostałych członków zgromadzenia. Czy miało być ich tylu, ile krzeseł rozstawiono po obu stronach stołu? Był ciekaw ich liczebności, tak samo jak wielu innych kwestii, podejrzewał jednak, że odpowiedzi na przynajmniej część tych pytań miał poznać już wkrótce.
| miejsce 12
Wchodząc do pomieszczenia, wystrojem tak różnego od zatłoczonej sali, że wydawało się należeć do innego przybytku, zsunął z głowy kaptur ciemnej peleryny, odsłaniając twarz. Swoją, niezmienioną - to nie był czas ani miejsce na skrywanie w cieniu swojej tożsamości. - Dobry wieczór - odezwał się, zatrzymując się w progu tylko na moment, żeby zaciekawionym spojrzeniem objąć salę. Wciąż jeszcze niemal pustą, choć niepozbawioną znajomych twarzy; bez trudu rozpoznał siedzącą po drugiej stronie Sigrun, jej obecność wcale go nie zdziwiła - podobnie jak widok znajdującego się naprzeciw niej mężczyzny. Skinął głową wszystkim po kolei, ale zamiast przemierzyć pomieszczenie, żeby zająć miejsce gdzieś obok, zatrzymał się tuż przy wejściu, bezgłośnie odsuwając krzesło po lewej stronie Claude'a. Jego nie spodziewał się tutaj zobaczyć, choć być może powinien. - Claude - przywitał się cicho, opadając na krzesło. Przez moment miał ochotę zagadnąć go o temat nadchodzącego spotkania - być może kuzyn wiedział więcej - ale ostatecznie zrezygnował, ograniczając się do dyskretnego spoglądania w stronę wejścia, w milczeniu czekając na pojawienie się pozostałych członków zgromadzenia. Czy miało być ich tylu, ile krzeseł rozstawiono po obu stronach stołu? Był ciekaw ich liczebności, tak samo jak wielu innych kwestii, podejrzewał jednak, że odpowiedzi na przynajmniej część tych pytań miał poznać już wkrótce.
| miejsce 12
it's a small crime
and i've got no excuse
and i've got no excuse
Theodore Wilkes
Zawód : wiedźmi strażnik; podróżnik; przemytnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lato dobiegło końca i nadszedł dzień spotkania rycerzy. Lyanna miała świadomość, że nie będzie się miała czym pochwalić, nie dokonała ostatnimi czasy niczego szczególnego poza tym, że wciąż rozwijała się w czarnej magii i zaklinaniu. Swojego czerwcowego pojedynku nie pamiętała, nie wiedziała więc, co zaszło tamtego dnia.
Nokturn był jej miejscem już dobrze znajomym, dobrze wiedziała więc, dokąd skierować swe kroki. Spowita w czerń sukni i czarodziejskiego płaszcza pojawiła się w progu Białej Wywerny, od razu idąc ku odpowiedniej sali, gdzie zwykle odbywały się spotkania. Pomieszczenie zostało już przygotowane na ich przyjście, pojawili się też pierwsi rycerze i sojusznicy. To dobrze, że ich grono się powiększało, że coraz więcej czarodziejów popierało jedyną słuszną sprawę. Widziała przy stole nowe twarze, między innymi Elvirę Multon, którą poznała już jakiś czas temu, jakiegoś nieznanego mężczyznę, a także… swojego byłego we własnej osobie. I choć niby już wiedziała o jego poparciu dla sprawy, to jednak zobaczenie go tutaj było dziwnym doświadczeniem. Najwyraźniej śmierciożercy zaufali mu na tyle, by zaprosić go na spotkanie, co musiała zaakceptować, nawet jeśli jego widok budził tak wiele wspomnień i sama nie wiedziała, co powinna myśleć. Zdawała sobie jednak sprawę, że chcąc nie chcąc od teraz była skazana na Theo, na widywanie go na spotkaniach, a może i przyszłą współpracę podczas jakichś zadań. I będzie musiała wtedy odłożyć na bok urazy z przeszłości oraz bolesne wspomnienia, bo służba Czarnemu Panu była rzeczą nadrzędną. Ciekawe, co Theodore myślał na jej widok? Czy wizja tego, że może będą musieli współpracować, była mu wstrętna? Czy świadomość tego, że znajdowała się wyżej w hierarchii niż on, napawała go niechęcią i niezrozumieniem? Nawet jeśli wiedziała już, że miała czystą krew, to w jego umyśle zapewne na zawsze pozostała brudnym mieszańcem, istotą plugawą i niegodną jego uwagi.
Zawahała się chwilę nad wyborem miejsca, ostatecznie wybierając to obok Sigrun, kilka miejsc od Theo, po tej samej stronie stołu, by nie musieć znosić jego spojrzeń, a gdyby siedziała naprzeciwko to siłą rzeczy ich wzrok mógłby się czasem spotkać. Udawała że nie zwraca na niego większej uwagi, że jego widok wcale jej nie poruszył. Usiadła, machinalnie sięgając dłonią po kielich wypełniony czerwonym winem.
| miejsce 18
Nokturn był jej miejscem już dobrze znajomym, dobrze wiedziała więc, dokąd skierować swe kroki. Spowita w czerń sukni i czarodziejskiego płaszcza pojawiła się w progu Białej Wywerny, od razu idąc ku odpowiedniej sali, gdzie zwykle odbywały się spotkania. Pomieszczenie zostało już przygotowane na ich przyjście, pojawili się też pierwsi rycerze i sojusznicy. To dobrze, że ich grono się powiększało, że coraz więcej czarodziejów popierało jedyną słuszną sprawę. Widziała przy stole nowe twarze, między innymi Elvirę Multon, którą poznała już jakiś czas temu, jakiegoś nieznanego mężczyznę, a także… swojego byłego we własnej osobie. I choć niby już wiedziała o jego poparciu dla sprawy, to jednak zobaczenie go tutaj było dziwnym doświadczeniem. Najwyraźniej śmierciożercy zaufali mu na tyle, by zaprosić go na spotkanie, co musiała zaakceptować, nawet jeśli jego widok budził tak wiele wspomnień i sama nie wiedziała, co powinna myśleć. Zdawała sobie jednak sprawę, że chcąc nie chcąc od teraz była skazana na Theo, na widywanie go na spotkaniach, a może i przyszłą współpracę podczas jakichś zadań. I będzie musiała wtedy odłożyć na bok urazy z przeszłości oraz bolesne wspomnienia, bo służba Czarnemu Panu była rzeczą nadrzędną. Ciekawe, co Theodore myślał na jej widok? Czy wizja tego, że może będą musieli współpracować, była mu wstrętna? Czy świadomość tego, że znajdowała się wyżej w hierarchii niż on, napawała go niechęcią i niezrozumieniem? Nawet jeśli wiedziała już, że miała czystą krew, to w jego umyśle zapewne na zawsze pozostała brudnym mieszańcem, istotą plugawą i niegodną jego uwagi.
Zawahała się chwilę nad wyborem miejsca, ostatecznie wybierając to obok Sigrun, kilka miejsc od Theo, po tej samej stronie stołu, by nie musieć znosić jego spojrzeń, a gdyby siedziała naprzeciwko to siłą rzeczy ich wzrok mógłby się czasem spotkać. Udawała że nie zwraca na niego większej uwagi, że jego widok wcale jej nie poruszył. Usiadła, machinalnie sięgając dłonią po kielich wypełniony czerwonym winem.
| miejsce 18
Minęło trochę czasu, odkąd zdecydował się pozostać w kraju bezterminowo i tym samym oferując pełny zakres swych umiejętności, jeśli tylko okażą się przydatne dla sprawy. Zepchnięcie nieco na bok egoistycznych zapędów okazało się odrobinę łatwiejsze niż przypuszczał dotąd, a początkowa niechęć wobec angażowania w wojnę zatarła się stopniowo, zastąpiona oczekiwaniem co wydarzy się dalej. Nie obawiał się działać, chociaż nigdy w takim charakterze, lubując się w podejmowaniu ryzyka i powiązaną z tym impulsywnością, którą w razie konieczności gotów był ograniczyć, aby nie przeszkadzała zwłaszcza jemu samemu. Tak jak zadeklarował, wystarczyło słowo, aby był gdzie trzeba… dlatego zaproszenie na spotkanie, nawet jeśli niespodziewane tak szybko, zamierzał wykorzystać i zjawić się w odpowiednim miejscu oraz czasie. Pewnych rzeczy nie należało ignorować, a owo zaproszenie zdecydowanie było tego przykładem.
Opuszczając okolice Cranham, nie czuł się zdenerwowany. Dawno temu wyzbył się ogłupiającego działania stresu, dopuszczając jedynie zaciekawienie najbliższymi godzinami. Tak łatwiej było egzystować, dlatego cokolwiek miało się stać w najbliższym czasie, nie ruszało go szczególnie. Docierając do Londynu, skierował się szybkim krokiem na Nokturn, który kiedyś odwiedzał zdecydowanie częściej w poszukiwaniu zaczepki i wszelakich kłopotów pozwalających wyładować piętnujące się nerwy. Obecnie miał całkowicie inny cel, jakim była Biała Wywerna, dlatego bez zainteresowania przemknął przez ulicę, by niedługo później zniknąć wewnątrz owego lokalu. Po przekroczeniu progu skierował się do bocznej sali, gdzie znajdowało się już kilka osób w większości nieznajomych mu. Powiódł spojrzeniem po zebranych wewnątrz, zatrzymując błękitne tęczówki na krótką chwilę na dwójce czarodziejów, spokrewnionych z nim. Przez albo dzięki Macnairowi był tu dziś, bo gdyby nie rozmowa z końca czerwca, najpewniej już dawno byłby poza granicami kraju, szukając sobie nowego miejsca. Jednak do wdzięczności za zatrzymanie go w kraju i zwrócenie uwagi na istotniejsze kwestie, było jeszcze daleko, o ile miało to kiedykolwiek nastąpić. Względem Rookwood liczył, że minęła już jej złość, którą wzbudził pierwszą rozmową po powrocie. Nie planował poruszać z nią tego tematu jeszcze przez jakiś czas. Kolejna fala rozdrażnienia nie była mu potrzebna. Zajął najdogodniejsze miejsce, milcząc nadal.
| miejsce 16
Opuszczając okolice Cranham, nie czuł się zdenerwowany. Dawno temu wyzbył się ogłupiającego działania stresu, dopuszczając jedynie zaciekawienie najbliższymi godzinami. Tak łatwiej było egzystować, dlatego cokolwiek miało się stać w najbliższym czasie, nie ruszało go szczególnie. Docierając do Londynu, skierował się szybkim krokiem na Nokturn, który kiedyś odwiedzał zdecydowanie częściej w poszukiwaniu zaczepki i wszelakich kłopotów pozwalających wyładować piętnujące się nerwy. Obecnie miał całkowicie inny cel, jakim była Biała Wywerna, dlatego bez zainteresowania przemknął przez ulicę, by niedługo później zniknąć wewnątrz owego lokalu. Po przekroczeniu progu skierował się do bocznej sali, gdzie znajdowało się już kilka osób w większości nieznajomych mu. Powiódł spojrzeniem po zebranych wewnątrz, zatrzymując błękitne tęczówki na krótką chwilę na dwójce czarodziejów, spokrewnionych z nim. Przez albo dzięki Macnairowi był tu dziś, bo gdyby nie rozmowa z końca czerwca, najpewniej już dawno byłby poza granicami kraju, szukając sobie nowego miejsca. Jednak do wdzięczności za zatrzymanie go w kraju i zwrócenie uwagi na istotniejsze kwestie, było jeszcze daleko, o ile miało to kiedykolwiek nastąpić. Względem Rookwood liczył, że minęła już jej złość, którą wzbudził pierwszą rozmową po powrocie. Nie planował poruszać z nią tego tematu jeszcze przez jakiś czas. Kolejna fala rozdrażnienia nie była mu potrzebna. Zajął najdogodniejsze miejsce, milcząc nadal.
| miejsce 16
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Od poprzedniego spotkania minęły długie miesiące, doskonale pamiętał jednak jego przebieg - najwyraźniej oczywiście tę część, w której brał czynny udział. Kiedy dzielił się z pozostałymi dość nieprawdopodobną informacją o ugodzonym zaklęciem niewybaczalnym, a następnie powstałym z martwych Tonksie lub wyrażał swe zdanie na temat ówczesnego zarządcy portu. Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Nie tylko skorzystał z pomocy kuzyna, jednocześnie wtajemniczając go w sprawy Rycerzy, ale i wraz z Ramseyem usunął Picharda, by samemu zająć jego stanowisko. Tęsknił za morzem, za dalekomorskimi wyprawami, wiedział jednak, że utrzymanie władzy w porcie było dla ich sprawy niezwykle ważne. Musieli ukrócić zapędy rebeliantów - chyba wszyscy słyszeli już o czerwcowym wybuchu statku rejsowego - i przekonać mieszkańców stolicy, by nie współpracowali z wrogiem. Choć zajmował się tym już od niemalże trzech miesięcy, wciąż pozostawało wiele do zrobienia.
Zwykle pojawiał się na miejscu jako jeden z pierwszych. Kiedy przekraczał próg sali bocznej, która służyła im za miejsce spotkań, od razu zwrócił uwagę na to, kto zasiadał u szczytu stołu - czyżby dzisiejszym obradom miał przewodzić Macnair? - a także na trzy nowe twarze. Przywitał się ze wszystkimi oszczędnym skinięciem głowy, przelotnie podchwytując spojrzenie Drew, ślizgając wzrokiem po zasiadającej nieopodal Sigrun, po czym skierował się ku tej części stołu, przy której zasiadał już Theodore. Cieszył się, że krewniak nie rzucał słów na wiatr i bez zawahania stawił się na wezwanie. W milczeniu odsunął jedno z wolnych krzeseł, rozsiadając się na nim na tyle wygodnie, na ile było to możliwe. Kącik ust drgnął mu w porozumiewawczym uśmiechu; może i Wilkes nie był jeszcze jednym z nich, jednak była to tylko kwestia czasu. Gdyby nie jego zmysł obserwacji, nie wiedzieliby o tym, czy Pichard przebywał w swym biurze, a także - czy miał ze sobą jakąś ochronę. Caelan wierzył, że obecność nie tylko kolejnego metamorfomaga, ale i przeszkolonego wiedźmiego strażnika, może okazać się niezwykle cenna dla ich sprawy.
| miejsce 13
Zwykle pojawiał się na miejscu jako jeden z pierwszych. Kiedy przekraczał próg sali bocznej, która służyła im za miejsce spotkań, od razu zwrócił uwagę na to, kto zasiadał u szczytu stołu - czyżby dzisiejszym obradom miał przewodzić Macnair? - a także na trzy nowe twarze. Przywitał się ze wszystkimi oszczędnym skinięciem głowy, przelotnie podchwytując spojrzenie Drew, ślizgając wzrokiem po zasiadającej nieopodal Sigrun, po czym skierował się ku tej części stołu, przy której zasiadał już Theodore. Cieszył się, że krewniak nie rzucał słów na wiatr i bez zawahania stawił się na wezwanie. W milczeniu odsunął jedno z wolnych krzeseł, rozsiadając się na nim na tyle wygodnie, na ile było to możliwe. Kącik ust drgnął mu w porozumiewawczym uśmiechu; może i Wilkes nie był jeszcze jednym z nich, jednak była to tylko kwestia czasu. Gdyby nie jego zmysł obserwacji, nie wiedzieliby o tym, czy Pichard przebywał w swym biurze, a także - czy miał ze sobą jakąś ochronę. Caelan wierzył, że obecność nie tylko kolejnego metamorfomaga, ale i przeszkolonego wiedźmiego strażnika, może okazać się niezwykle cenna dla ich sprawy.
| miejsce 13
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Minęły już niemal trzy miesiące od chwili, gdy jego obciążenie genetyczne postanowiło dać o sobie znać. Skóra, i tak już poszatkowana zgrubieniami blizn, dorobiła się kolejnych, wrażliwych znaczeń. Momentami bał się w ogóle myśleć o tym, jak jego plecy wyglądają. Nadal potrafiły mu dokuczać - szczególnie w nocy, uniemożliwiając porządny sen, o ile wcześniej nie zażył jakichś eliksirów przeciwbólowych. Całe szczęście dziś było lepiej - choć podejrzewał, że wprawne oko medyka i tak dostrzegłoby sztywność jego postawy. Niemniej, nie mógł pozwolić, aby taka błahostka powstrzymała go przed pojawieniem się w Wywernie. Obowiązki wzywały, a te Burke traktował bardzo poważnie.
Stąpanie po bruku Nokturnu było dla Burke'a niemal tak naturalne jak oddychanie. Gdy przechodził, ulica niemal pustoszała, zalegające w kątach cienie umykały, kryjąc się w budynkach. Ignorował je, kierując się tam, gdzie go oczekiwano. Gdzie jego obecność była wymagana. Choć miał jeszcze spory zapas czasu, nie zwlekał z przedostaniem się z głównej sali do pomieszczenia, gdzie miało odbyć się spotkanie. To był przywilej - uczestniczenie w tych zebraniach. Liczył na to, że obce twarze, które dostrzegł przy stole po przekroczeniu progu, będą tego w pełni świadome. Z pewnym zaciekawieniem Burke obrzucił oblicza osób, z którymi to zetknąć się miał po raz pierwszy. Ufał, że raczej nie znaleźli się tutaj bez powodu. I co ważniejsze - że każde z osobna również jest tego całkowicie świadome.
Nie przerywał panującej ciszy, swoje powitanie zawężając do krótkiego skinięcia głową. Tak jak się spodziewał, Edgara jeszcze na miejscu nie było. Zadania nestora dawały mu nieźle w kość, Craig miał tylko nadzieję, że jego kuzyn zdąży do nich dołączyć, zanim drzwi od sali zostaną zatrzaśnięte. Tymczasem Burke zdecydował się spocząć - zajmując miejsce po prawicy Zachary'ego, z przyjacielem witając się dodatkowo mocnym uściskiem dłoni. Powstrzymał się od sięgania po alkohol, nie odmówił sobie jednak odpalenia papierosa, zaciągając się głęboko drapiącym w płuca dymem.
miejsce 4
Stąpanie po bruku Nokturnu było dla Burke'a niemal tak naturalne jak oddychanie. Gdy przechodził, ulica niemal pustoszała, zalegające w kątach cienie umykały, kryjąc się w budynkach. Ignorował je, kierując się tam, gdzie go oczekiwano. Gdzie jego obecność była wymagana. Choć miał jeszcze spory zapas czasu, nie zwlekał z przedostaniem się z głównej sali do pomieszczenia, gdzie miało odbyć się spotkanie. To był przywilej - uczestniczenie w tych zebraniach. Liczył na to, że obce twarze, które dostrzegł przy stole po przekroczeniu progu, będą tego w pełni świadome. Z pewnym zaciekawieniem Burke obrzucił oblicza osób, z którymi to zetknąć się miał po raz pierwszy. Ufał, że raczej nie znaleźli się tutaj bez powodu. I co ważniejsze - że każde z osobna również jest tego całkowicie świadome.
Nie przerywał panującej ciszy, swoje powitanie zawężając do krótkiego skinięcia głową. Tak jak się spodziewał, Edgara jeszcze na miejscu nie było. Zadania nestora dawały mu nieźle w kość, Craig miał tylko nadzieję, że jego kuzyn zdąży do nich dołączyć, zanim drzwi od sali zostaną zatrzaśnięte. Tymczasem Burke zdecydował się spocząć - zajmując miejsce po prawicy Zachary'ego, z przyjacielem witając się dodatkowo mocnym uściskiem dłoni. Powstrzymał się od sięgania po alkohol, nie odmówił sobie jednak odpalenia papierosa, zaciągając się głęboko drapiącym w płuca dymem.
miejsce 4
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Ostatnio zmieniony przez Craig Burke dnia 28.01.21 23:45, w całości zmieniany 1 raz
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zastanawiała się, czy pojawić się tego wieczoru w Białej Wywernie: nie musiała tego robić, a ostatnio czas zdawał się kurczyć, tak jak dni, które zawsze zaskakiwały ją nadejściem zmroku. A raczej brzasku, bo żyła głównie w świetle księżyca obmywającego kolejne ofiary pielęgnowania czarnomagicznej perfekcji i w półcieniach wieczoru rozświetlonego setkami ozdobnych świec w la Fantasmagorii. W międzyczasie bywała też matką, choć ta rola zajmowała ją najmniej - czuła, że w ciągu ostatnich tygodni w końcu odzyskała dawną siłę, że znów stała się sobą, że emocjonalna chwiejność zniknęła prawie całkiem, razem z brzemiennym brzuchem - i też z wychudzoną sylwetką zabiedzonego kundla. Stała się mocniejsza, pewniejsza siebie, zdrowsza, korzystając z dobrodziejstw ruchu i luksusów, w jakie opływała w Białej Willi; a najważniejsze, że różdżka znów ją słuchała, a potworne inkantacje spływały z jej ust częściej nawet od toastów na cześć artystów goszczonych w magicznym balecie.
Opuściła Fantasmagorię w ostatniej chwili, na Nokturnie pojawiając się pod postacią mgły, z której zmaterializowała się dopiero na schodach Białej Wywerny. Nie pasowała tutaj, niedorzecznie droga suknia, ciężkie kolczyki, elegancko upięte falami włosy, intensywny makijaż, obłok ciężkich od opium otaczał ją gęstą aurą, a szyję zdobiła krwistoczerwona apaszka, dobrze maskująca ślad po niedawnym ugryzieniu. Wywerna w niczym nie przypominała zapchlonej speluny sprzed lat, lecz i tak madame Mericourt wydawała się wycięta z zupełnie innego obrazu i groteskowo wklejona do nieco niższego poziomu okoliczności.
Śmiało przekroczyła próg bocznej sali, powolnym gestem rozpinając pelerynę i ściągając ją przez ramię, przy okazji lustrując wzrokiem zgromadzonych. Skinęła głową Drew, ciekawa, jak sprawdzi się w nowej roli, podobnym gestem powitała Craiga, Mathieu, Lyannę, Zachary'ego i Caelana, trafiając momentem akurat na retoryczne pytanie Sigrun, skierowane ku...nowemu narybkowi? Deirdre przesunęła nic nie mówiącym spojrzeniem po jasnowłosej kobiecie - oby nie zawiodła, tak jak większość czarownic, które pojawiały się już przy tym stole, a potem ginęły w mało zagadkowych okolicznościach, ponosząc ostateczną karę za głupotę i słabość. Nie skomentowała obecności Elviry w żaden sposób, tak samo jak ciemnowłosego mężczyznę siedzącego po drugiej stronie stołu oraz kolejnego czarodzieja, zajmującego dalsze miejsce. Przystojni. Ładnie prezentowaliby się na plakatach propagandowych. To jednak trzecia nowa twarz przyciągnęła wzrok zasiadającej na końcu stołu Dei na dłużej: tuż naprzeciwko niej miejsce zajmował Claude. Powinna się go tutaj spodziewać, służył wszak Rosierom, lecz odrobinę się zdziwiła: nie do końca wiedziała, jak nazwać wypełniające ją uczucie niewygody, rozbawienia i pewnego zawstydzenia wywołane jego widokiem. Widywał ją rozleniwioną w Białej Willi, w powłóczystych szatach, na pewno posiadając najwięcej informacji o tym, kim była naprawdę ze wszystkich tu zgromadzonych. I tych, którzy w Wywernie się nie znaleźli - nigdzie nie widziała Tristana, ale nie skomentowała tej nieobecności, mieli jeszcze czas. A nestor: swoje obowiązki.
| zajmuję 10
Opuściła Fantasmagorię w ostatniej chwili, na Nokturnie pojawiając się pod postacią mgły, z której zmaterializowała się dopiero na schodach Białej Wywerny. Nie pasowała tutaj, niedorzecznie droga suknia, ciężkie kolczyki, elegancko upięte falami włosy, intensywny makijaż, obłok ciężkich od opium otaczał ją gęstą aurą, a szyję zdobiła krwistoczerwona apaszka, dobrze maskująca ślad po niedawnym ugryzieniu. Wywerna w niczym nie przypominała zapchlonej speluny sprzed lat, lecz i tak madame Mericourt wydawała się wycięta z zupełnie innego obrazu i groteskowo wklejona do nieco niższego poziomu okoliczności.
Śmiało przekroczyła próg bocznej sali, powolnym gestem rozpinając pelerynę i ściągając ją przez ramię, przy okazji lustrując wzrokiem zgromadzonych. Skinęła głową Drew, ciekawa, jak sprawdzi się w nowej roli, podobnym gestem powitała Craiga, Mathieu, Lyannę, Zachary'ego i Caelana, trafiając momentem akurat na retoryczne pytanie Sigrun, skierowane ku...nowemu narybkowi? Deirdre przesunęła nic nie mówiącym spojrzeniem po jasnowłosej kobiecie - oby nie zawiodła, tak jak większość czarownic, które pojawiały się już przy tym stole, a potem ginęły w mało zagadkowych okolicznościach, ponosząc ostateczną karę za głupotę i słabość. Nie skomentowała obecności Elviry w żaden sposób, tak samo jak ciemnowłosego mężczyznę siedzącego po drugiej stronie stołu oraz kolejnego czarodzieja, zajmującego dalsze miejsce. Przystojni. Ładnie prezentowaliby się na plakatach propagandowych. To jednak trzecia nowa twarz przyciągnęła wzrok zasiadającej na końcu stołu Dei na dłużej: tuż naprzeciwko niej miejsce zajmował Claude. Powinna się go tutaj spodziewać, służył wszak Rosierom, lecz odrobinę się zdziwiła: nie do końca wiedziała, jak nazwać wypełniające ją uczucie niewygody, rozbawienia i pewnego zawstydzenia wywołane jego widokiem. Widywał ją rozleniwioną w Białej Willi, w powłóczystych szatach, na pewno posiadając najwięcej informacji o tym, kim była naprawdę ze wszystkich tu zgromadzonych. I tych, którzy w Wywernie się nie znaleźli - nigdzie nie widziała Tristana, ale nie skomentowała tej nieobecności, mieli jeszcze czas. A nestor: swoje obowiązki.
| zajmuję 10
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Jego wędrówka po Ulicy Śmiertelnego Nokturnu nie trwała zbyt długo, kiedy towarzyszył jej konkretny cel, do którego przybliżał się coraz bardziej. Stawiał długie kroki, świadom tego, że musi pilnować czasu, wszak był w przeszłości naocznym świadkiem cudzych spóźnień, które spotykały się z niezrozumieniem. Powinien był o kilka chwil wcześniej opuścić swój ministerialny gabinet, skoro teleportacja w obrębie stolicy wciąż pozostaje czymś nierealnym, jednak pewne sprawy potrzebowały jego wzmożonej uwagi. Dobrym posunięciem było łączenie stosunków dyplomatycznych z handlem zagranicznym, a jego wciąż zalewały kolejne zapytania od różnych dyplomatów odnośnie pomocy w zabezpieczeniu ich prywatnych interesów. Zwracanie uwagi na takie prośby mogło być dla niego w przyszłości bardzo korzystne, ale nie tylko dla niego. Również Czarny Pan wymagał, aby jego poplecznicy sięgali coraz śmielej po wysokie stanowiska, to było jak najbardziej zrozumiałe.
Sięgnął bladą dłonią do wewnętrznej kieszeni marynarki w poszukiwaniu zegarka, by w nieustannym ruchu pociągnąć za łańcuszek i zerknąć na poruszające się w obrębie połyskującej tarczy wskazówki. Miał jeszcze chwilę i nic nie wskazywało na to, aby przyszło mu zboczyć z kursu. Droga prowadząca do Białej Wywerny była mu już dobrze znana, to na niej się skupiał, czasem tylko obdarzając przelotnym spojrzeniem szare twarze wykrzywiane przez grymasy pełne podejrzliwości. W dobrze skrojonym garniturze rzeczywiście nie pasował do scenerii. Tutaj pozornie nic nie uległo zmianie, Nokturn funkcjonował w swoim zwyczajowym tempie, choć niektórzy mieszkańcy unosili swoje głowy wyżej i spoglądali przed siebie śmielej.
Przekroczył próg lokalu, potem sprawnie przeszedł do umiejscowionej z boku sali, gdzie szybko spostrzegł inne persony. Omiótł spojrzeniem stół i zajęte wokół niego miejsca, na żadną twarz nie spoglądając dłużej. Zdołał przy okazji wynotować sobie kto jeszcze się nie zjawił, ale nadal mieli na przybycie odpowiednio długą chwilę. Milcząco skinął głową w ramach powitania, trzymając się przekonania, że na większą wylewność przyjdzie jeszcze czas. Dzielenie się z innymi swoimi wzlotami i upadkami niezbyt było mu miłe, ale było to konieczne, dobry przepływ informacji znacząco ułatwi im działanie.
Zbliżył się do stołu i cicho odsunął dla siebie krzesło. Usiadł wygodnie, ignorując obecny na stole alkohol, nie chciał się niczym rozpraszać. Ostrożnie wsunął ściskany w dłoni zegarek z powrotem do kieszeni, spokojnie oczekując na oficjalne rozpoczęcie spotkania. Im szybciej przejdą do konkretów, tym lepiej.
| miejsce 8
Sięgnął bladą dłonią do wewnętrznej kieszeni marynarki w poszukiwaniu zegarka, by w nieustannym ruchu pociągnąć za łańcuszek i zerknąć na poruszające się w obrębie połyskującej tarczy wskazówki. Miał jeszcze chwilę i nic nie wskazywało na to, aby przyszło mu zboczyć z kursu. Droga prowadząca do Białej Wywerny była mu już dobrze znana, to na niej się skupiał, czasem tylko obdarzając przelotnym spojrzeniem szare twarze wykrzywiane przez grymasy pełne podejrzliwości. W dobrze skrojonym garniturze rzeczywiście nie pasował do scenerii. Tutaj pozornie nic nie uległo zmianie, Nokturn funkcjonował w swoim zwyczajowym tempie, choć niektórzy mieszkańcy unosili swoje głowy wyżej i spoglądali przed siebie śmielej.
Przekroczył próg lokalu, potem sprawnie przeszedł do umiejscowionej z boku sali, gdzie szybko spostrzegł inne persony. Omiótł spojrzeniem stół i zajęte wokół niego miejsca, na żadną twarz nie spoglądając dłużej. Zdołał przy okazji wynotować sobie kto jeszcze się nie zjawił, ale nadal mieli na przybycie odpowiednio długą chwilę. Milcząco skinął głową w ramach powitania, trzymając się przekonania, że na większą wylewność przyjdzie jeszcze czas. Dzielenie się z innymi swoimi wzlotami i upadkami niezbyt było mu miłe, ale było to konieczne, dobry przepływ informacji znacząco ułatwi im działanie.
Zbliżył się do stołu i cicho odsunął dla siebie krzesło. Usiadł wygodnie, ignorując obecny na stole alkohol, nie chciał się niczym rozpraszać. Ostrożnie wsunął ściskany w dłoni zegarek z powrotem do kieszeni, spokojnie oczekując na oficjalne rozpoczęcie spotkania. Im szybciej przejdą do konkretów, tym lepiej.
| miejsce 8
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nokturn nie był jej całkiem obcy. Znała tę atmosferę, wiedziała, co się może święcić. W Białej Wywernie kiedyś już była, lecz nigdy na zebraniu Sojuszników. Umyślała sobie, aby nie zjawiać się przedwcześnie, dlatego odkładała w czasie wyjście z domu, poprawiając jeszcze raz włosy, choć nie niosła się z żadną szczególną fryzurą. Wolała być jedną z ostatnich, wejść jak cień za ostatnimi osobami i zając jedno z ostatnich wolnych miejsc. Hella miała czasem głupie, wydumane myśli, które zrozumieć mogła ona sama i jej sobowtór zza lustra. Mogła przecież zmówić się z Sigrun, poradzić się, a najlepiej przyjść razem z nią. Czułaby się pewniej, zminimalizowała ryzyko popełnienia jakiejś gafy.
Nie, wolała swój świat i swoje poczucie klasy. Ukrywając się w kapturze, przemierzała ulicę, choć nie raz rozglądała się, czy ktoś znajomy nie przemyka obok niej. Nie lubiła nagłych spotkań, zwłaszcza, gdy udawała się na niepewny grunt.
Powoli weszła do karczmy, jakby jeszcze się wahała, czy oby na pewno chce na samo spotkanie iść. Przypatrywała się wnętrzu pierwszej sali i zaskoczyło ją, jak zaraz za nią do karczmy przybyła prawdziwa dama i przemknęła prosto do celu - do bocznej sali. Postanowiła udać się zaraz za nią.
W środku było tak, jak się spodziewała - niemal pełen gości stół. Rozejrzała się, dostrzegła co najmniej dwie znajome twarze i niewiele wolnych miejsc, ulokowanych pomiędzy zgromadzonymi. W międzyczasie pozbyła się płaszcza, odsłaniając czarną, przylegającą do ciała sukienkę. Największa luka była tuż obok osobistości, która przybyła przed nią, lecz nie chciała być zbyt blisko niej, uważając ją za ważną dla zgromadzenia personę. Wypatrzyła dwa sąsiadujące ze sobą wolne krzesła. Podeszła, odsunęła jedno z nich i jeszcze dla pewności spojrzała na siedzącego obok mężczyznę, Cilliana, czy może tu usiąść. Nie była bowiem pewna, czy niektóre z pustych miejsc nie są już zajęte. Następnie zawiesiła płaszcz o oparcie, zlustrowała stół i twarze i usiadła. Uznała, że skoro niektórym wygodnie jest z papierosowym dymem, jej może być dobrze z winem.
Panienka Borgin postanowiła się rozgościć. Oczywiście nie w głowie była jej myśl, że się może spóźniła, wszak nie trwała żadna dyskusja, choć byłoby jej miło, gdyby to specjalnie na nią czekali. Na stole zlokalizowała półsłodkie czerwone, a potem nalała sobie do kieliszka i ostrożnie spróbowała. Czekała, aż zacznie się rozmowa, której odda cały swój posłuch, a przynajmniej tyle, ile z niego zostanie po jednej czy drugiej lampce wina. W oczekiwaniu sięgnęła jeszcze po dwa pojedyncze winogrona i powoli je przełknęła, jedno po drugim.
Zajęte miejsce: 15
Nie, wolała swój świat i swoje poczucie klasy. Ukrywając się w kapturze, przemierzała ulicę, choć nie raz rozglądała się, czy ktoś znajomy nie przemyka obok niej. Nie lubiła nagłych spotkań, zwłaszcza, gdy udawała się na niepewny grunt.
Powoli weszła do karczmy, jakby jeszcze się wahała, czy oby na pewno chce na samo spotkanie iść. Przypatrywała się wnętrzu pierwszej sali i zaskoczyło ją, jak zaraz za nią do karczmy przybyła prawdziwa dama i przemknęła prosto do celu - do bocznej sali. Postanowiła udać się zaraz za nią.
W środku było tak, jak się spodziewała - niemal pełen gości stół. Rozejrzała się, dostrzegła co najmniej dwie znajome twarze i niewiele wolnych miejsc, ulokowanych pomiędzy zgromadzonymi. W międzyczasie pozbyła się płaszcza, odsłaniając czarną, przylegającą do ciała sukienkę. Największa luka była tuż obok osobistości, która przybyła przed nią, lecz nie chciała być zbyt blisko niej, uważając ją za ważną dla zgromadzenia personę. Wypatrzyła dwa sąsiadujące ze sobą wolne krzesła. Podeszła, odsunęła jedno z nich i jeszcze dla pewności spojrzała na siedzącego obok mężczyznę, Cilliana, czy może tu usiąść. Nie była bowiem pewna, czy niektóre z pustych miejsc nie są już zajęte. Następnie zawiesiła płaszcz o oparcie, zlustrowała stół i twarze i usiadła. Uznała, że skoro niektórym wygodnie jest z papierosowym dymem, jej może być dobrze z winem.
Panienka Borgin postanowiła się rozgościć. Oczywiście nie w głowie była jej myśl, że się może spóźniła, wszak nie trwała żadna dyskusja, choć byłoby jej miło, gdyby to specjalnie na nią czekali. Na stole zlokalizowała półsłodkie czerwone, a potem nalała sobie do kieliszka i ostrożnie spróbowała. Czekała, aż zacznie się rozmowa, której odda cały swój posłuch, a przynajmniej tyle, ile z niego zostanie po jednej czy drugiej lampce wina. W oczekiwaniu sięgnęła jeszcze po dwa pojedyncze winogrona i powoli je przełknęła, jedno po drugim.
Zajęte miejsce: 15
stąd przychodzimy z Tristanem
rzut
Już widzę, że po uszy jestem uwikłany w śmierdzące sprawki, których nigdy nie miałem na myśli. Z takich szczenięcych zabaw wyrosłem, swój czas wolę spędzać jak dorosły. Bez podstawiania nóg i oblewania sokiem dyniowym, teraz w nieco bardziej (a może i mniej?) wyrafinowanym wydaniu. Dodatkowo nie rozumiem, czemu to on do mnie mówi, nie mój własny stary, nawet nie nestor. Chyba przestaniemy być kumplami od kieliszka i kumplami w ogóle. Podczas pierwszej wspólnej wigilii wróżę nam grubą burdę, taką z pokroju z tych o sumy i szczupaki.
-Chyba, żeby posprzątać - parskam, dalej upierając się przy swoim. Ten znowu zapętla to samo, no stary, zmień stację - takie porównanie przychodzi mi na myśl, odnosząc się do najnowszej nowinki technicznej. Jestem w kurwę fanem CRR. No i właśnie tu zresztą Tristan się myli. Gdybym był tchórzem, to prędziutko chwyciłbym to palto i potruchtał z nim prosto na Aleję Śmiertelnego Nokturnu. Prędziutko. A ja co, ja, choć czuję gulę w gardle, to odmawiam i próbuję jak-tako bronić tej swojej niezależności. Miernie, bo efektów jak nie było, tak nie ma. Stoimy naprzeciw siebie, prawie w progu, a on już gotowy do wyjścia. Który z nas bardziej narusza protokół? No żałosne, ale ja się nigdzie nie wybieram - nie z własnej woli. Z tym że to, co dzieje się później, to już przechodzi ludzkie pojęcie. Różdżka, dwa zaklęcia, ja z dużym opóźnieniem wyciągam swoją, zresztą pokracznie, bo leży gdzieś rzucona na biurku. Pierwszy błysk mnie otrzeźwia, drugi sprawia, że rzucam się na blat, aby sięgnąć po swoją jedyną szansę. Protego spływa z moich warg, ale kicha, tarcza ledwo się formuje i już gaśnie, a ja obrywam w pierś czarnomagiczną klątwą. I pomimo tego, że mięśnie się spinają, a ja posłusznie wychodzę z Wenus, niezdolny sprzeciwić się rozkazowi Rosiera, to i w tym momencie kiełkuje we mnie zadowolenie. Raczej się nie popisałem, no i co im po mnie? Na ulicy, już bez płaszcza, wzdryga mnie - i cudowne ozdrowienie, klękajcie narody. Odzyskuję czucie w nogach i zdolność do samodzielnych sądów, nieprzychylnie łypię na Tristana, ale ten nie wygląda na za bardzo przejętego.
-Dobra, już dobra, pójdę - warczę, spoglądając na niego spode łba - ale trzymaj łapy przy sobie - boję się, że mogę oberwać czymś gorszym Mógłby? Serio, mógłby? W milczeniu idę za nim, prędko, bo takie narzucił tempo, z zerowym zainteresowaniem mijając obślizgłe zaułki Nokturnu. Nie pozwalają mi zapuszczać się do portu, a teraz co? Pfff, zasrani hipokryci. Wchodzę do obskurnego lokalu za Tristanem, jedną rękę zaciskając w pięść, a drugą - na rękojeści różdżki. Trafiamy do przestronnej komnaty z długim stołem i krzesłami po obu stronach, większość już jest zajęta. Walić to, ustawiam się pod ścianą i krzyżuję ręce, przesuwając wzrokiem po twarzach siedzących już czarodziejów. W dużej części, znajomych. No kto by się spodziewał?
rzut
Już widzę, że po uszy jestem uwikłany w śmierdzące sprawki, których nigdy nie miałem na myśli. Z takich szczenięcych zabaw wyrosłem, swój czas wolę spędzać jak dorosły. Bez podstawiania nóg i oblewania sokiem dyniowym, teraz w nieco bardziej (a może i mniej?) wyrafinowanym wydaniu. Dodatkowo nie rozumiem, czemu to on do mnie mówi, nie mój własny stary, nawet nie nestor. Chyba przestaniemy być kumplami od kieliszka i kumplami w ogóle. Podczas pierwszej wspólnej wigilii wróżę nam grubą burdę, taką z pokroju z tych o sumy i szczupaki.
-Chyba, żeby posprzątać - parskam, dalej upierając się przy swoim. Ten znowu zapętla to samo, no stary, zmień stację - takie porównanie przychodzi mi na myśl, odnosząc się do najnowszej nowinki technicznej. Jestem w kurwę fanem CRR. No i właśnie tu zresztą Tristan się myli. Gdybym był tchórzem, to prędziutko chwyciłbym to palto i potruchtał z nim prosto na Aleję Śmiertelnego Nokturnu. Prędziutko. A ja co, ja, choć czuję gulę w gardle, to odmawiam i próbuję jak-tako bronić tej swojej niezależności. Miernie, bo efektów jak nie było, tak nie ma. Stoimy naprzeciw siebie, prawie w progu, a on już gotowy do wyjścia. Który z nas bardziej narusza protokół? No żałosne, ale ja się nigdzie nie wybieram - nie z własnej woli. Z tym że to, co dzieje się później, to już przechodzi ludzkie pojęcie. Różdżka, dwa zaklęcia, ja z dużym opóźnieniem wyciągam swoją, zresztą pokracznie, bo leży gdzieś rzucona na biurku. Pierwszy błysk mnie otrzeźwia, drugi sprawia, że rzucam się na blat, aby sięgnąć po swoją jedyną szansę. Protego spływa z moich warg, ale kicha, tarcza ledwo się formuje i już gaśnie, a ja obrywam w pierś czarnomagiczną klątwą. I pomimo tego, że mięśnie się spinają, a ja posłusznie wychodzę z Wenus, niezdolny sprzeciwić się rozkazowi Rosiera, to i w tym momencie kiełkuje we mnie zadowolenie. Raczej się nie popisałem, no i co im po mnie? Na ulicy, już bez płaszcza, wzdryga mnie - i cudowne ozdrowienie, klękajcie narody. Odzyskuję czucie w nogach i zdolność do samodzielnych sądów, nieprzychylnie łypię na Tristana, ale ten nie wygląda na za bardzo przejętego.
-Dobra, już dobra, pójdę - warczę, spoglądając na niego spode łba - ale trzymaj łapy przy sobie - boję się, że mogę oberwać czymś gorszym Mógłby? Serio, mógłby? W milczeniu idę za nim, prędko, bo takie narzucił tempo, z zerowym zainteresowaniem mijając obślizgłe zaułki Nokturnu. Nie pozwalają mi zapuszczać się do portu, a teraz co? Pfff, zasrani hipokryci. Wchodzę do obskurnego lokalu za Tristanem, jedną rękę zaciskając w pięść, a drugą - na rękojeści różdżki. Trafiamy do przestronnej komnaty z długim stołem i krzesłami po obu stronach, większość już jest zajęta. Walić to, ustawiam się pod ścianą i krzyżuję ręce, przesuwając wzrokiem po twarzach siedzących już czarodziejów. W dużej części, znajomych. No kto by się spodziewał?
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Poskutkowało. Wiedział, że to nie było rozwiązanie, nie mógł nim dyrygować jak marionetką, bynajmniej nie dlatego, że nie był w stanie, nie chciał tego robić ani jemu ani jego siostrze. Ale rozmowa, jeszcze niejedna, miała się między nimi potoczyć; dzisiaj zwyczajnie nie było na nią czasu.
- Potrafisz być też rozsądny - pochwalił go, nieco krytycznie i nie do końca do swoich słów przekonany, ale ostatecznie Lestrange wyruszył również o własnych siłach - dobrze, nie chciał sięgać po silniejsze środki. - Szybciej - zarządził, wskazówki zegara tykały, czas posuwał się w przód, a gdy wyszli na ulice było już właściwie za późno. Szybkim krokiem parł przed siebie, przez ulice, otulony płaszczem prowadząc Francisa w kierunku Pokątnej, z której mieli zejść na sam Nokturn, nerwowo raz po razie spoglądając na ręczny zegarek wyciągany z kieszeni szaty; raz po raz przyśpieszając kroku - i upewniając się, że Francis wciąż szedł za nim. Jego serce zabiło niespokojnym rytmem, miał złe przeczucia co do dzisiejszego dnia, sam nie znał roli, w jakiej Francis miał się stawić na spotkaniu - a to podpowiadało mu... przeróżne obrazy. W tym momencie - najważniejszym było zjawić się o wskazanej porze.
Nie do końca się to udało, próg minęli minuty po czasie, ale nic nie wskazywało na to, by spotkanie miało się już rozpocząć. Uchwycił spojrzenie Drew, to jego odszukując wzrokiem jako pierwszego - miejsca na końcu stołu pozostały puste. Spode łba zerknął na Francisa, który poszedł podpierać ścianę. Poszedł za nim, by wziąć go za bark i pociągnąć w kierunku wolnego krzesła na końcu stołu, nim osiadł pod ścianą na stałe. Omiótł stół spojrzeniem krótko, szukając dwóch wolnych miejsc obok siebie - już takich nie było. - Nie zachowuj się jak dziecko - poprosił go, szeptem, pozostawiając te słowa słyszalne tylko dla niego; skinął głową siedzącej obok Sigrun, samemu pośpiesznym krokiem obchodząc stół, szukając dalszych wolnych miejsc. Zajął krzesło obok Deirdre, między nią a Alpahardem, po przeciwległej stronie stołu, równie krótko przeciągając wzrokiem po licu siedzącego naprzeciw Clauda; był spóźniony, widać po nim było pośpiech, nie powitał zgromadzonych w sali czarodziejów, niepewny, czy w nim nie przeszkadza. Nie był w humorze, ponure, pochmurne spojrzenie zdawało się być zamyślone, pomknęło gdzieś w kierunku Francisa.
Francis na 20, ja na 9[bylobrzydkobedzieladnie]
- Potrafisz być też rozsądny - pochwalił go, nieco krytycznie i nie do końca do swoich słów przekonany, ale ostatecznie Lestrange wyruszył również o własnych siłach - dobrze, nie chciał sięgać po silniejsze środki. - Szybciej - zarządził, wskazówki zegara tykały, czas posuwał się w przód, a gdy wyszli na ulice było już właściwie za późno. Szybkim krokiem parł przed siebie, przez ulice, otulony płaszczem prowadząc Francisa w kierunku Pokątnej, z której mieli zejść na sam Nokturn, nerwowo raz po razie spoglądając na ręczny zegarek wyciągany z kieszeni szaty; raz po raz przyśpieszając kroku - i upewniając się, że Francis wciąż szedł za nim. Jego serce zabiło niespokojnym rytmem, miał złe przeczucia co do dzisiejszego dnia, sam nie znał roli, w jakiej Francis miał się stawić na spotkaniu - a to podpowiadało mu... przeróżne obrazy. W tym momencie - najważniejszym było zjawić się o wskazanej porze.
Nie do końca się to udało, próg minęli minuty po czasie, ale nic nie wskazywało na to, by spotkanie miało się już rozpocząć. Uchwycił spojrzenie Drew, to jego odszukując wzrokiem jako pierwszego - miejsca na końcu stołu pozostały puste. Spode łba zerknął na Francisa, który poszedł podpierać ścianę. Poszedł za nim, by wziąć go za bark i pociągnąć w kierunku wolnego krzesła na końcu stołu, nim osiadł pod ścianą na stałe. Omiótł stół spojrzeniem krótko, szukając dwóch wolnych miejsc obok siebie - już takich nie było. - Nie zachowuj się jak dziecko - poprosił go, szeptem, pozostawiając te słowa słyszalne tylko dla niego; skinął głową siedzącej obok Sigrun, samemu pośpiesznym krokiem obchodząc stół, szukając dalszych wolnych miejsc. Zajął krzesło obok Deirdre, między nią a Alpahardem, po przeciwległej stronie stołu, równie krótko przeciągając wzrokiem po licu siedzącego naprzeciw Clauda; był spóźniony, widać po nim było pośpiech, nie powitał zgromadzonych w sali czarodziejów, niepewny, czy w nim nie przeszkadza. Nie był w humorze, ponure, pochmurne spojrzenie zdawało się być zamyślone, pomknęło gdzieś w kierunku Francisa.
Francis na 20, ja na 9[bylobrzydkobedzieladnie]
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Ostatnio zmieniony przez Tristan Rosier dnia 09.09.20 22:54, w całości zmieniany 3 razy
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Większa sala boczna
Szybka odpowiedź