Wydarzenia


Ekipa forum
Rozlewisko
AutorWiadomość
Rozlewisko [odnośnik]27.09.15 11:55
First topic message reminder :

Rozlewisko

Nadbrzeżny las odgrodzony od morza skałami, podlany morską wodą. Czuć w okolicy zapach morskiej bryzy zmieszany z orzeźwiającą wonią iglastych drzew. To ciche i ustronne miejsce, nieco oddalone od bardziej turystycznych części wybrzeża, w którym można oddać się swobodnej kontemplacji przyrody w intymnej atmosferze. Bogata fauna mogłaby zaprzeć dech w piersi; oddalone od cywilizacji miejsce zamieszkują nie tylko sarny i jelenie, ale przede wszystkim drapieżne ptaki, których loty nad morzem lub nad koronami drzew można obserwować z pobliskich skał.  

Rytuał chabrów

Od najdawniejszych czasów zakochani wchodzili podczas Lughnasadh w chabrowe związki, powszechnie rozumiane jako małżeństwa na próbę. Festiwal Lata, czas święta i radości, był jedyną okazją do złożenia przysięgi, która tradycyjnie trwała rok i jeden dzień. Po tym czasie, związek mógł zostać przypieczętowany na zawsze albo zerwany bez żadnych konsekwencji. Tradycja celebrująca nade wszystko siłę miłości i gwałtowności uczuć ośmielała niezdecydowanych mężczyzn i rozpalała serca zakochanych dziewcząt. Bywała sposobem na przypieczętowanie związku wbrew woli rodziny, do czego ta musiała się dostosować, obrzędy wykorzystywało też wiele sprytnych kobiet i mężczyzn usiłujących uwieść ukochaną osobę. Czarodziej i czarownica, którzy złożyli chabrową przysięgę, stawali się chabrowymi mężem i żoną i byli przez ogół społeczeństwa traktowani jak małżeństwo, lecz nie na zawsze.

Pogrzebana przez upływ czasu tradycja powróciła w obliczu wojny i kruchości ludzkiego życia. Po upływie roku i jednego dnia złożoną przysięgę należy odnowić w myśl tradycyjnego małżeństwa, w innym przypadku związek przechodzi do historii.

W przygotowaniach dopomagają starsze czarownice przybrane w powłóczyste chabrowe szaty, o kwietnych wiankach na skroniach, które malują na twarzach przygotowujących się do obrzędu czarodziejów runy mające pieczętować moc miłości - w myśl tradycji nie można zmazać ich aż do najbliższego świtu. Dla zakochanych chcących związać się obrzędem przygotowano drewnianą altanę w miejscu, gdzie las łączy się z plażą. Pośrodku niej znajdują się drzwi, prowadzące zgodnie z wierzeniami do innego wymiaru. Na drzwiach znajdują się dwa okrągłe otwory - zakochani wsuwają przez nie ręce, by spleść za drzwiami symbolicznie swoje dłonie, a tradycyjnie - dusze. Za drzwiami jedna ze starych wiedźm przecina skórę dłoni zakochanych złotym sierpem, łącząc ich rany. Wokół palą się kadzidła o słodkawym zapachu, rozbudzającym krew i pożądanie. Samą przysięgę powtarza się za najstarszą z wiedźm w języku staroceltyckim, ma oznaczać szczere wyznanie miłości, pozbawione jest jednak zapewnień wieczności lub stałości. Na koniec panna młoda otrzymuje od męża wianek z chabrów, a oboje otrzymują od najmłodszej z wiedźm misę z fermentowanym słodkim miodem z akacji, którym mają się wspólnie posilić.


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 2 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rozlewisko - Page 6 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Rozlewisko [odnośnik]28.05.20 19:51
Nie wiedziała zbyt wiele o Stonehenge. Wtedy jeszcze nie było jej w Zakonie, więc znała tylko strzępki informacji z gazet lub zasłyszanych później, już po dołączeniu do organizacji. Wtedy też miała okazję poznać Macmillana, choć nadal nie znała go na gruncie prywatnym. Wiedziała że był narzeczonym Rii, członkiem rodu Macmillan który wspierał Zjednoczonych z Puddlemere i Zakonnikiem – i to wszystko. Ale wspólne przeżycia sprzed miesiąca niewątpliwie kazały jej patrzeć na niego inaczej. Walka ramię w ramię o ocalenie życia towarzysza zbliżała ludzi, podobnie jak fakt, że musieli to utrzymywać w tajemnicy. W każdym razie biorąc pod uwagę to co o Stonehenge wiedziała, podziwiała jego odwagę i to, że zdołał postawić się czarnoksiężnikowi i jego poplecznikom. To był zupełnie inny rodzaj odwagi niż stawianie się w szkole Ślizgonom dręczącym mugolaków, skala była nieporównywalna, podobnie jak konsekwencje, choć nie wiedziała, co spotkało Macmillana tamtego dnia i z jakimi problemami się później borykał.
Ktoś inny pewnie byłby też bardziej skrępowany faktem, że o mały włos a zostałby nakryty na nagiej kąpieli, ale Jamie jak gdyby nigdy nic podjęła rozmowę. Nie rumieniła się, nie uciekała wzrokiem jak typowe grzeczne panienki, a zachowywała się całkiem naturalnie. W końcu do niczego nie doszło więc nie było się czym przejmować i można było przejść do porządku dziennego.
- Dla przyjemności płynącej z quidditcha zawsze warto się trochę wysilić i trenować ile się da. Tyle że w obecnych czasach… to nie cieszy już tak jak kiedyś. Nie tak jak przed Londynem i innymi wydarzeniami – powiedziała cicho, decydując się na szczerość. Bo w końcu byli po tej samej stronie. I na pewno każdy, kto choć trochę przejmował się wojną, zdawał sobie sprawę jak to wyglądało. Nawet Jamie nie była taką fanatyczką, by przedkładać quidditcha ponad wszystko inne. Kochała ten sport, to była jej życiowa pasja, zawsze planowała grać dopóki Harpie same jej nie wykopią gdy będzie za stara, ale wojna zmieniała priorytety. Bo co jej po karierze jeśli ich świat przestanie istnieć? I czy nadchodzący wielkimi krokami mecz będzie cieszył biorąc pod uwagę to, ilu fanów nie będzie mogło na niego przyjść, bo w obawie o własne życie musieli się ukrywać? Bardzo uwierała ją niesprawiedliwość podziału na lepszych i gorszych, jakiego dokonywała władza, nie pozwalając pewnym grupom obywateli na normalne, godne życie. Nawet mecze quidditcha nie były już dla każdego, choć jeszcze do niedawna było czymś, co zbliżało ponad podziałami czarodziejów z różnych środowisk, każdego statusu krwi. Kiedyś wszyscy potrafili tak samo cieszyć się sukcesami ulubionych drużyn. Na jednej widowni mógł spotkać się czarodziej czystej krwi i potomek mugola wspólnie kibicujący zawodnikom. Teraz mugolacy i wielu mieszańców straciło swoje domy, prace i możliwość normalnego życia, niektórzy również bliskich, więc jak mogliby myśleć o meczach i zastanawiać się nad tym, kto zdobędzie mistrzostwo ligi? O to mogli nadal dbać tylko ci, którzy nie mieli poważniejszych problemów. Ci którzy nie musieli bać się obecnej władzy.
Dlatego też Jamie nie czekała na mecz ze Srokami z takim zapałem jak zawsze. Normalnie byłaby cała w emocjach, czekając na wyzwanie jakim byłoby zmierzenie się z tak dobrą ekipą. Z kolei Ria miała jeszcze inne zmartwienie – ślub. Biorąc to pod uwagę nic dziwnego że na treningach nie popisywały się idealną formą.
- To już niedługo – odezwała się. Ledwie dwa tygodnie, tylko tyle dzieliło ich od dnia, kiedy Ria stanie się panią Macmillan. A choć Jamie na hasło „zamążpójście” miała ochotę wiać gdzie pieprz rośnie, to kibicowała Rii, bo ta wydawała się szczęśliwa. A McKinnon chciała widzieć przyjaciółkę szczęśliwą, nawet jeśli każda z nich trochę inaczej to szczęście widziała. – Oczywiście wpadnę, nie mogłabym opuścić tak ważnego dnia w życiu jednej z Harpii. Z Rią na boisku tworzymy zgrabny duet i czuję, że powinnam tego dnia świętować wraz z wami. Nawet założę sukienkę, by wasi krewni nie dostali zawału na widok kobiety w spodniach – zaśmiała się cicho. Nie cierpiała sukienek, czuła się w nich nieswojo, ograniczały ruchy i były kompletnie niepraktyczne, ale na jeden dzień mogła się poświęcić. Potem wróci do ukochanych spodni. Nie chciała przynieść wstydu Rii jako jej gość, bo nie była pewna, jak krewni Anthony’ego zapatrywaliby się na jej postępowy przyodziewek, gdyby tak włożyła spodnie, nawet jakby wybrała swoją najelegantszą parę. Macmillanowie teoretycznie byli postępowi, ale nadal pozostawali szlachtą więc kto ich tam wie. Zresztą jej matka na pewno dopilnuje, by Jamie jakoś wyglądała i nie przyniosła McKinnonom wstydu.
- Nie będę dopytywać o szczegóły, bo chcę mieć niespodziankę – zapewniła też. Postanowiła więc zadać inne pytanie mające przybliżyć jej nie ślub, a samego przyszłego męża jej współzawodniczki. Oraz przede wszystkim osobę, z którą tamtego dnia miesiąc temu wyruszała do Zakazanego Lasu. – Ale chętnie dowiem się czegoś więcej o mężczyźnie który zdołał usidlić Harpię. Czym się właściwie zajmujesz na co dzień, Anthony? Bo nie kojarzę żebyś kiedykolwiek grał w quidditcha, właściwie to w ogóle nie słyszałam o tobie dopóki Ria nie powiedziała, z kim się zaręczyła. – I do czasu huczących wszędzie historii o Stonehenge, ale o tym nie wspomniała. W każdym razie pozostawało faktem, że dobrze byłoby wiedzieć coś więcej o przyszłym mężu przyjaciółki oraz towarzyszu z Zakonu Feniksa. Zwłaszcza że Macmillan wydawał się w porządku. Nie był nadętym dupkiem jak wielu błękitnokrwistych, wydawał się całkiem normalnym facetem, takim jakiego dało się polubić i zapomnieć o różnicy pochodzenia.






Jamie McKinnon
Jamie McKinnon
Zawód : ścigająca Harpii
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie działa, pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7499-jamie-mckinnon https://www.morsmordre.net/t7507-listy-do-j https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f285-dolina-godryka-popielniczka https://www.morsmordre.net/t7514-skrytka-bankowa-nr-1818 https://www.morsmordre.net/t7508-jamie-mckinnon
Re: Rozlewisko [odnośnik]13.06.20 15:39
Uśmiechnął się na jej słowa, ale nie tak radośnie jak dotychczas. Dość dobrze rozumiał bolączkę czarownicy i zapewne innych zawodników Quidditcha. Przeklęta wojna. Jedynie co mógł zrobić to starać się działać jeszcze więcej. Pytanie tylko na ile mogło to pomóc w przyśpieszeniu zakończenia wojny. Musiałby chyba ściąć samego Voldemorta, a to na tę chwilę było zadaniem nie do wykonania.
Rozumiem – przytaknął jedynie, nie wiedząc właściwie co jej odpowiedzieć. Żadne dobre słowo, które byłoby w stanie podnieść ją na duchu, nie przychodziło mu do głowy. – Obyśmy szybko wygrali tę wojnę – dodał po krótkiej chwili, mając nadzieję, że to choć trochę ją pokrzepi i że naprawdę dojdzie do tego szybko.
Nawet jemu brakowało czasem sił na walkę, szczególnie teraz, kiedy te pluskwy miały niemalże wszystko to czego chcieli. Ministerstwo, parszywy Londyn… ech… Ale nie zamierzał się poddawać.
Obyśmy niedługo wrócili do życia rubryką sportową i Quidditchem, a nie nowościami z zakazanego Proroka i informacji z nekrologów – zaśmiał się, gorzko, bo nie było tutaj nic do śmiania. Sytuacja była tragiczna. Gazeta, którą niegdyś uważał za najbardziej obiektywną, teraz była jak owoc zakazany.
Nie mówiąc już o innych gazetach. Na przykład plotkarskich… A mówiąc o plotkach, Anthony mimowolnie pomyślał o tym, że pewnie Czarownica sama zacznie pisać o jego ślubie. Albo i nie? Dotychczas tego nie zrobiła, więc może nie wiedzieli? A może wiedzieli? Kto wie. Nie chciał rozgłosu, nie w takiej sytuacji, kiedy każdy chciał mu skoczyć do gardła.
Niedługo – przytaknął ponownie czarownicy. Stresował się, rzecz jasna i naturalna, ale nie samym ślubem, a bardziej ilością gości i wielkością przyjęcia. Tym, że ciotki będą go albo wychwalać, albo narzekać, tym że ktoś będzie oceniać suknię jego żony. Chciał, żeby atmosfera na przyjęciu była jak najmniej drętwa, a jak najbardziej domowa. Być może dlatego każdego gościa nieszlacheckiego pochodzenia przyjmował z otwartymi rękoma, w nadziei że zapewnią większą swobodę. – Cieszę się – odpowiedział na jej zapewnienie o byciu dziesiątego maja. – Spodniach? – Zapytał jednak natychmiast, wyraźnie zaskoczony. Właściwie dopiero teraz zrozumiał, że właściwie miał do czynienia z kobietą, która chyba bardziej wolała… męski tryb bycia? Jak miał to nazwać?
To nie tak, że Anthony był szowinistą. Właściwie był bardziej liberalny, jak mu się zdawało, w stosunku do innych szlachciców. Wciąż jednak był właśnie szlachcicem i nie potrafił tak spokojnie zaakceptować tych nowych trendów wśród kobiet. Szczególnie tych, które mówiły o noszeniu spodni i zachowywaniu się jak mężczyzna. Zwyczajnie, siedziało w nim trochę konserwatyzmu. Odrobinę! Ale starał się być tolerancyjny!
To znaczy… – zaczął się tłumaczyć, choć mu to nie wychodziło. Nie chciał wyjść na kogoś nieprzyjemnego i oceniającego ludzi po ubiorze! To było i tak jej życie i jej ciało! Nie był jej kuzynem, bratem ani nikim bliskim, żeby cokolwiek jej nakazywać! – Nie chciałem… – Nie miał pojęcia jak wyjść z tej niezręcznej sytuacji i jak przeprosić za swoje zaskoczenie związane ze spodniami. – Ekhm – odchrząknął głośno, próbując urwać temat spodni jako ubioru kobiety na wydarzeniu takim jakim był ślub. W końcu, panna McKinnon i tak powiedziała, że przyjdzie ubrana w sukienkę.
Znowu uśmiechnął się szeroko, bo kobieta najwyraźniej ratowała go od kolejnego wstydu. Dopóki nie usłyszał kolejnego zdania i pytania. Wtedy poczuł się wyjątkowo nieśmiało, bo miał wrażenie, że kobieta go lustruje. Czy właśnie próbowała się dowiedzieć czy był godzien Rii? Dlaczego tak właściwie poczuł dziwny strach, jak gdyby nie był warty swojej narzeczonej?
Ja? – Zapytał, chcąc kupić sobie trzy sekundy czasu na przemyślenie swojej odpowiedzi. A przecież nie było to nic skomplikowanego. Miał tylko opowiedzieć o sobie! – Pomagam w rodzinnym przedsiębiorstwie przy produkcji alkoholi – odpowiedział nieśmiało, choć starał się, żeby jego odpowiedź brzmiała dumnie. – Grałem w Quidditcha tylko w Hogwarcie… a pod koniec szkoły przerwałem. Upadek z kilkunastu metrów – wyjaśnił.
Cieszył się, że nie słyszała o nim niczego złego, na przykład tego, że miał skłonności do alkoholu.
Długo podróżowałem – wyjaśnił jedynie, nie zdradzając informacji o swoich kilkuletnich podróżach po Wschodzie, co by to jej nie zanudzać. – A ty, jesteś w jej wieku? To jest, Rii? – Pytał, bo wyglądała całkiem świeżo. Miał tylko nadzieję, że nie zamierzała się na niego złościć.


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rozlewisko - Page 6 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Rozlewisko [odnośnik]14.06.20 14:31
To nie było łatwe dla nikogo. Wielu zawodników quidditcha, może poza tymi którzy popierali władzę, przeżywało dylematy podobne jak Jamie. Niełatwo było brać udział w całym tym teatrzyku, a polityka zatruwała teraz wszystkie sfery życia, także tą, która zawsze była jej tak bliska i co do której była pewna, że nic nigdy nie zniechęci jej do gry.
- Dobrze by było. Nawet nie ze względu na quidditcha, bo to byłoby egoistyczne, ale dla tych wszystkich ludzi którzy przez tę wojnę cierpią – powiedziała. Były rzeczy ważniejsze niż quidditch. I może nie powinna tyle rozmyślać o nim skoro w kraju wciąż ginęli ludzie, a inni byli zmuszeni się ukrywać. Ale musiała dokonać pewnego rozrachunku z dotychczasowym życiem, nie dało się przejść ze starego w nowe jak za pstryknięciem palca i nagle odrzucić wszystko, co było jej drogie nie przeżywając tego w żaden sposób. Ale im szybciej się wojna skończy tym lepiej dla wszystkich. Dla quidditcha też. Chyba nikt poza samozwańczym Voldemortem i jego zwolennikami na obecnej sytuacji nie korzystał.
- Chyba każdy rozsądnie myślący czarodziej wolałby czytać rubrykę sportową niż nekrologi – pokiwała głową. Tak powinno być, gdyby czasy były normalne, niestety zamiast pozytywnych wieści ostatnio przeważały te negatywne, zwykle ze śmiercią i zniszczeniem w tle. Nawet durne plotki towarzyskie byłyby lepsze od tego. W normalnych czasach pewnie wiele ich towarzyszyłoby ślubowi Anthony’ego i Rii. Choć Jamie stroniła od czytania tego typu rzeczy, uważając że interesowanie się babskimi plotkami byłoby poniżej jej godności (cóż, typowo kobiece rozrywki jej nie ekscytowały), to wiedziała że śluby wysoko urodzonych, a także zawodników quidditcha cieszyły się zainteresowaniem, a tu mieli do czynienia i z jednym i z drugim.
- Co jest dziwnego w spodniach? – zapytała, przyglądając mu się. Nawet teraz miała na sobie spodnie, w dodatku podwinięte bo niedawno chłodziła nogi w wodzie. Właściwie trudno ją było spotkać w czymś innym bo zakładała sukienki tylko gdy naprawdę musiała. I cierpiała z tego powodu, czując wewnętrzny opór i bunt wobec robienia czegoś tylko po to by wpisać się w przestarzałe normy i zadowolić ludzi. – Są wygodne i praktyczne. Nie rozumiem przekonania niektórych, że kobiecie nie przystoi w nich chodzić. Wyobrażasz sobie grę w quidditcha w sukienkach? – Bo Jamie nie. Wyglądałoby to idiotycznie, gdyby wszystkie zawodniczki siedziały z zadartymi spódnicami i majtającymi po bokach miotły gołymi nogami, byłoby to też niewygodne i niebezpieczne. No i nie chroniłoby przed warunkami pogodowymi. Dlatego pod szatą do quidditcha nosiło się spodnie. A Jamie nosiła je także w wiele innych miejsc, nie tylko na boisku. Często dosiadała miotły i poza nim, a nawet gdy tego nie robiła, to nadal bardzo ceniła praktyczność obcisłych spodni i swobodę poruszania się w nich. I uważała przekonania o tym, że coś „kobiecie nie pasuje” za zwyczajnie seksistowskie. Już jako nastolatka buntowała się podobnemu myśleniu i demonstrowała, że owszem, może robić to co jej się podoba na przekór skostniałemu myśleniu starszego pokolenia. Tak więc nosiła spodnie, latała na miotle, wspinała się na drzewa i bawiła się z chłopakami zamiast z dziewczynkami. Tyle że Anthony wcale nie był stary tak jak krytykujące ją czasem sąsiadki załamujące ręce nad poczynaniami młodej McKinnon, ale za jego myślenie odpowiadało szlacheckie wychowanie. Ich kobiety nie miały łatwego życia, nawet u postępowych Macmillanów nie było mowy o wolności podobnej tej, jaką cieszyła się Jamie. McKinnon rzeczywiście od zawsze wolała bardziej męski styl życia, bo stereotypowe role kobiece były krzywdzące i uprzedmiotawiające, stawiające kobietę na pozycji podległej mężczyźnie, a Jamie nie chciała być podległa wobec kogoś tylko ze względu na to, że miał między nogami coś, czego nie miała ona.
- Wychowałam się wśród kilku starszych braci – wyjaśniła po chwili. – Zawsze więc ciągnęło mnie do ich chłopięcego świata, bawiłam się z nimi i ich kolegami. Ale podejrzewam że u was wygląda to inaczej niż w mojej zwyczajnej rodzinie bez herbu i bez nestora decydującego o wszystkim.
Czuła że u Anthony’ego nie wynika to ze złej woli, a właśnie z wychowania. Kobiety w spodniach nie były w jego świecie normą. Nawet w świecie Jamie nie były, bo takich jak ona, które nie bały się założyć spodni, nie było wiele. Jamie zawsze musiała walczyć nie tylko o swoją niezależność, ale nawet o to by móc się ubierać tak jak chciała. Ale z drugiej strony była dumna że może należeć do pokolenia kobiet które próbują zmienić świat dla kolejnych, które przyjdą po nich.
- W porządku. Tak was pewnie wychowano. Wielu czarodziejów wciąż wyznaje skostniałe zasady, ale świat powoli się zmienia i może kiedyś ludzie przekonają się, że spodnie to nic strasznego. I że kobiety w niczym nie ustępują mężczyznom – powiedziała. Była ciekawa jak zareaguje na te kontrowersyjne słowa. Może odrobinkę go sprawdzała; w końcu miał zostać mężem jej przyjaciółki, a Jamie bardzo by się złościła, gdyby choć spróbował ograniczać wolność Rii i zabraniać jej robienia czegoś, na co miała ochotę. Miała nadzieję że okaże się na tyle przystępny i postępowy, by przyjąć do wiadomości że niektóre kobiety, a zwłaszcza Harpie z Holyhead, miały w sobie silnego ducha niezależności. I choć teraz był nieodpowiedni czas, to jeśli dożyją końca tej wojny, może po obaleniu nierówności na tle krwi, przyjdzie czas na obalenie i patriarchatu. Zaśmiała się na tę myśl. Nie tak dawno rozmawiała o tym z Penelope i fantazjowała o wypowiadaniu wojny zgniłemu patriarchatowi, o promowaniu postępowych wzorców i o nadziei na to, że kolejne pokolenie będzie dorastać w bardziej równym świecie – nie tylko pod kątem pochodzenia i krwi, ale i płci.
Była osobą bezpośrednią, więc mimo że tak słabo się znali nie czuła potrzeby żeby się jakoś kryć z tymi poglądami. Wychodziła z założenia że jeśli ktoś miał ją polubić, to prawdziwą ją, a nie udawaną maskę dopasowującą się do przekonań rozmówcy. Jamie taka nie była, nie potakiwała ślepo głową, a myślała samodzielnie i była z tego dumna. Poza tym w obliczu tego, że oboje należeli do organizacji przeciwnej rządowi, to inne sprawy wydawały się niczym i pewne drobne różnice światopoglądowe nie mogły mieć wpływu na to, że stali po tej samej stronie.
- Więc masz swój udział w produkowaniu znakomitej Ognistej Macmillanów? – zapytała gdy powiedział co robi. Nie widziała w tym nic złego, nie każdy musiał grać w quidditcha, nawet jak nosił to nazwisko. Wielu ludzi mogło się interesować tym sportem, ale tylko nieliczni wiązali z tym karierę zawodową. – Niee, jestem dwa lata starsza. Ale poznałyśmy się w drużynie Gryffindoru a po latach spotkałyśmy się ponownie w Harpiach, choć po skończeniu szkoły najpierw grałam dla Os – wyjaśniła. Mimo tych dwóch lat różnicy dobrze się dogadywały i dobrze im się razem grało. Jako dość męska kobieta nie poczuła się też urażona odmłodzeniem, właściwie w ogóle nie zwróciła na to uwagi, bo nie przykładała dużej wagi do urody. Poza tym jako metamorfomag mogła dowolnie zmieniać wygląd i zarówno się postarzać jak i odmładzać. – Jakie kraje zwiedziłeś podczas swoich podróży? – zapytała. Spotkanie może i zaczęło się niezręcznie, ale skoro już się tu spotkali to żal byłoby odlecieć bez wykorzystania okazji do rozmowy, być może jedynej przed jego ślubem z Rią. Ona też lubiła podróżować i też miała na koncie daleką podróż, ale nie mogłaby jej nazwać bardzo długą. Niemniej jednak lubiła słuchać opowieści ludzi którzy ruszyli się poza Anglię i poznawali inne kraje i inne kultury.






Jamie McKinnon
Jamie McKinnon
Zawód : ścigająca Harpii
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie działa, pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7499-jamie-mckinnon https://www.morsmordre.net/t7507-listy-do-j https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f285-dolina-godryka-popielniczka https://www.morsmordre.net/t7514-skrytka-bankowa-nr-1818 https://www.morsmordre.net/t7508-jamie-mckinnon
Re: Rozlewisko [odnośnik]31.01.21 20:49
| 27 października

Kiedy obudziła się tego poranka i niechętnie wyjrzała przez okno, by wypuścić na zewnątrz niestrudzenie dopraszającą się o to Artemizję, gęsta mgła wciąż snuła się nad poszarzałą, zmarzniętą ziemią, skutecznie zniechęcając do opuszczenia ciepłego łóżka. Mimo to nie mogła – nie chciała – pozwolić sobie na choćby próbę ponownego zapadnięcia w sen. Dorset leżało daleko, a to tam mieli się spotkać tym razem, choć nie wiedziała jeszcze, z czego wynikało zaproszenie na ziemie Prewettów. Czyżby Fox potrzebował zmiany otoczenia? Granice bezpiecznej – znów – Oazy już mu obrzydły? Mimo to nie oponowała, bez choćby słowa sprzeciwu przystając na jego propozycję. Była wdzięczna, że znajdował czas na ich treningi, a przecież nie brakowało mu innych obowiązków, czy tych aurorskich, czy zakonnych. Nie wtajemniczał jej w swe poczynania, przynajmniej nie we wszystkie, dlatego też obraz lisiej codzienności tworzyła sobie sama, na podstawie strzępków pozyskiwanych informacji, domysłów i gdybań. Wiedziała przy tym, że nie były to czasy, które sprzyjałyby spokojnemu dochodzeniu do siebie, zbieraniu sił – nie tylko tych fizycznych. Nadal przeżywała obrazy, które na stałe wyryły się w pamięci, puste spojrzenia zabijanych strażników, przebijające ich sople lodu. Ciągle widywała twarz martwej, przysypanej gruzami więźniarki, tej, która błagała ją o ratunek, a która go nie otrzymała. Nabite na pale głowy, uwięzione duchy… Jak mogłaby o tym zapomnieć? Chciała go widywać, nie tylko po to, by w ten sposób szlifować swe umiejętności, doświadczony łowca czarnoksiężników pozwalał spojrzeć na temat walki z innej strony, a przy tym podciągnąć się w zaniedbywanej do tej pory magii defensywnej – ale w celu powolnego oswojenia się ze wszystkim, co zobaczyła i usłyszała. Do wizji Fredericka, którego pamiętała z wybrzeża, dołączyły inne, nie tak niewinne i przyjemne skojarzenia; huk wybuchu, krew, paraliżujący strach. Unieszkodliwił otaczających ją mężczyzn dwoma celnymi, przywołanymi bez choćby cienia zawahania Lamino Glacio. Wciąż śniła o tym koszmary, lecz przecież – zasługiwał na podziękowania. Podziękowania, których jeszcze nie otrzymał, a im więcej czasu mijało, tym trudniej było się na nie zdobyć.
Nie planowała lecieć przez pół Anglii w tych warunkach, na miotle czuła się niepewnie i przy najpiękniejszej pogodzie, a obolała ręka wciąż drętwiała i odmawiała współpracy. Kiedy więc przygotowała się już do wyjścia, przewiesiła przez ramię torbę, wpierw teleportowała się do Doliny Godryka, dopiero stamtąd ruszając w dalszą drogę. Instrukcje, gdzie znajduje się rozlewisko, były na tyle dokładne, że kiedy podchodziła do lądowania, nie miała najmniejszych wątpliwości, że znalazła się we właściwym miejscu. Lecz czy o właściwej porze? Widoki zapierały dech w piersiach, las malował się feerią barw niemalże nad samym morzem, zapach igliwia mieszał się z pobudzającą bryzą, skutecznie odganiając resztki senności. Zaczęła spacerować przy linii drzew, trzymając dłonie w kieszeniach płaszcza, z przyzwyczajenia zaciskając palce na drewienku różdżki – nowej, wciąż trochę obcej. Nie zamierzała się chować, chciała zostać odnalezioną; na ziemiach Prewettów czuła się bezpiecznie, wątpiła również, by miała tutaj napotkać kogokolwiek, kto nie byłby Frederickiem. Okolica wydawała się opustoszała; towarzyszyły jej jedynie trele ptaków, szum fal, pojedyncze trzaski dobiegające spomiędzy drzew. Nie potrafiła pozbyć się napięcia, które stopniowo narastało przed każdym takim spotkaniem, a które objawiało się uściskiem żołądka, nerwowym przygryzaniem wargi. Wiedziała jednak, że na jego widok uspokoi się – a jednocześnie pobudzi jeszcze bardziej.
Nie lubiła trwać w niepewności, jemu potrafiła jednak wybaczyć tę zagadkowość, pokładając wiarę w dobre intencje. – Jesteś – przywitała go krótko, gdy już pojawił się w polu widzenia, skutecznie odganiając lęki; czasem bała się, że ktoś ją śledzi, że nie jest sama, coś majaczyło na granicy wzroku. Teraz się już nie bała. Złożyła usta w bladym uśmiechu, mimowolnie poprawiając materiał ciemnego płaszcza, racząc towarzysza badawczym spojrzeniem zmrużonych podejrzliwie oczu. – Co tu robimy, Fox? – zapytała po swojemu, uparcie zwracając się do niego nazwiskiem, niby to utrzymując dystans, tak naprawdę skrywając w tej manierze sympatię.

| Co mi kostko dasz w ten niepewny czas:
1 - Odnosisz nieodparte wrażenie, że ktoś cię woła - krzyk rozlega się w niedalekiej odległości, nieznany ci głos wzywa rozpaczliwie pomocy. Odczuwasz potrzebę odnalezienia tej osoby i uratowania jej, ale nawet jeśli próbujesz, nie jesteś w stanie zlokalizować źródła krzyku; ten wydaje się przenosić, za każdym razem docierając do ciebie nieco z innej strony. Omamy ustąpią po upływie jednej tury, chęć odszukania właściciela głosu będzie ci jednak towarzyszyć do końca wątku - chyba że inna postać uświadomi cię, że nic nie słyszała.
2 - Twoja twarz podlega niekontrolowanej przemianie metamorfomagicznej i przyjmuje rysy przysypanej kobiety, której nie zdążyłaś ocalić w Tower. Możesz odwrócić przemianę, ale tylko, jeśli staniesz się jej świadoma - dostrzeżesz swoje odbicie lub poinformuje cię o tym inna postać w wątku.
3 - Na krawędzi swojego pola widzenia dostrzegasz sylwetkę kobiety - masz wrażenie, że ją znasz, ale za każdym razem, gdy próbujesz odwrócić głowę, żeby lepiej się jej przyjrzeć, kobieta ucieka przed twoim wzrokiem, znów majacząc gdzieś z boku, nieuchwytna. Ma na sobie poplamiony krwią strój więzienny i nic nie mówi, jedynie spogląda na ciebie z wyrzutem. Jej obraz pozostanie z tobą już do końca wątku.
4, 5, 6 - Nic się nie dzieje.
[bylobrzydkobedzieladnie]


my body is a cage


Ostatnio zmieniony przez Maeve Clearwater dnia 01.02.21 7:05, w całości zmieniany 2 razy
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Rozlewisko [odnośnik]31.01.21 20:49
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rozlewisko - Page 6 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rozlewisko [odnośnik]11.02.21 22:45
Powietrze było przesiąknięte siarczystym zimnem i wilgocią, która z każdym oddechem zdawała się wdzierać przez nozdrza tak głęboko, jakby miała dotknąć mózgu. Przyjemny, rześki zapach lasu budził lepiej niż kawa, a mgła zawieszona nisko nad ziemią otulała ją niczym pierzyna, tworząc iluzję śpiącej przyrody. Ale ta nie spała - ptasi trel rozbrzmiewał dookoła, a zarośla poza wyznaczonymi szlakami poruszały się tajemniczo, zwiastując obecność leśnych wędrowców, którymi mogły być lisy lub zające. Jesienne szaty tkane złotymi i czerwonymi liśćmi czyniły z poranka pejzaż godny pędzla romantyzmu, niszczony przez moją sylwetkę, niedbale przecinającą go nierównym krokiem. Brak pełni sprawności doskwierał - a także ironicznie przypominał o dziwacznej więzi łączącej mnie z Abraxasem. Nie pochylałem się jednak nad niesprawną nogą, nie ujmując z planu dnia ani jednego zadania, a także nie szukając w kolanie wymówek, choć ból potrafił paraliżować, zwłaszcza przy zmianie pogody. Czułem się jak starzec, ale zaciskając zęby kroczyłem dalej przed siebie; nie wiedziałem ile ten stan miał się jeszcze utrzymywać, starałem się jednak nie narzekać, a robić swoje. Złość nie rozwiązywała problemu poruszania się o lasce.
Nie wiedziałem, czy Maeve zdecyduje się pojawić. Poinformowałem ją w ostatniej chwili, pod wpływem impulsu - a jednak nie zawiodła. Zarys postaci majaczącej nad jeziorem przyspieszył bicie serca i sprawił, że przez całe moje ciało przelała się przyjemna fala gorąca. Chociaż wcale o to nie prosiłem, od czasu, kiedy wyłowiłem jej wianek z wody, Maeve przychodziła do mnie każdego wieczoru, kiedy zasypiałem na podłodze przy łóżku Alexa. Szukałem kolejnych wymówek, byleby tylko móc spędzić wspólnie czas; treningi były doskonałą kartą przetargową, z czasem zauważyłem jednak, że ze spotkania na spotkanie stajemy się bardziej znajomymi, przyjaciółmi - a przecież wcale nie tego chciałem.
Kiedyś już na to komuś pozwoliłem. Raz wystarczyło, bym wyciągnął lekcje. Pobrałem także inne - te bardziej i te mniej chciane; również te bolesne, rozrywające serce, zmrożone przez ostatnie miesiące, wściekłe i jednocześnie niedostępne. Być może dalej nie byłem zdrowy. Jedno wiedziałem na pewno. W tym wszystkim, co działo się wokół - przy Maeve potrafiłem o tym zapomnieć.  
- Lubię budować napięcie i trzymać cię w tajemnicy, ale tym razem chyba mi się to nie uda - obniżyłem podbródek, a spojrzenie zachęcało do rzucenia rękawicy. Przewieszona przez plecy kusza zdradzała moje zamiary. - Tym razem poćwiczymy… inne umiejętności. - Polubiłem nasze poranny rytuał treningowy, ale wschody na wybrzeżu Oazy patronowały magii; nie tylko ona stanowiła o zdolności czarodzieja. Umiejętność cichego poruszania się, sokole oko, celność, trzymanie nerwów na wodzy - polowanie łączyło w sobie wiele umiejętności, które wykorzystywało się podczas walki. Nie zdradziłem jej, co było przyczyną zmiany miejsca naszego spotkania. Chciałem na własne oczy zobaczyć jak poradzi sobie w nowej sytuacji, poza znajomym schematem - choć nie wątpiłem, że posiadała wszystkie umiejętności, by poradzić sobie w lesie. - I zrobimy z tego pożytek. Mój przyjaciel bierze ślub za kilka dni. Pomyślałem, że moglibyśmy upolować coś dla gości. Dosłownie. Gdyby nie wojna, pewnie nawet bym o tym nie myślał. Polowania mocno kojarzą mi się z dawnym życiem. - Dodałem, wyraźnie rozbawiony faktem, że losy kraju zmusiły mnie do powrotu do dawnych zwyczajów. Ale tym razem nie byłem sztucznie wyprostowanym paniczem Lycusem, który za wszelką cenę próbował udowodnić starszemu bratu, że jest od niego lepszy - choć podczas polowań nie musiałem się zbytnio starać. Na wszystkich polach, gdzie w grę wchodził taniec z własnym ciałem, wyprzedzałem Abraxasa w przedbiegach. Więcej - lubiłem mu o tym przypominać. Toczyliśmy bitwę na śmierć i życie, zapominając, że łączy nas jedna krew. Aż w końcu zapomnieliśmy o tym na dobre. - Chciałem cię zaprosić, ale Lex pokrzyżował mi plany. Zrobił to za mnie, z tego, co mi wiadomo. - Zreflektowałem się szybko, bez zbędnej pruderii opowiadając Maeve o swoich planach. Tym samym przyglądałem się jej obliczu, czekając na reakcję; była trudnym przeciwnikiem, dobrze ukrywającym swoje emocje, co czasami odbierało mi z rąk wszystkie karty. Moim asem zawsze była obezwładniająca szczerość - wyciągałem go z rękawa choć jeszcze świat nie zdążył powiedzieć dzień dobry.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Rozlewisko - Page 6 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Rozlewisko [odnośnik]12.02.21 13:31
Czekała na niego z tym samym napięciem, z jakim zmierzała na każde kolejne spotkanie nad wzburzonymi wodami Wyspy Sztormów – z sercem głucho obijającym się o mostek, nerwowymi, szukającymi zajęcia dłońmi i myślami to wybiegającymi w przyszłość, która mogła nigdy nie nadejść, to powracającymi do przeżytych wspólnie chwil. Tych dobrych i tych złych. Były dni, gdy nawiedzał ją dojmujący lęk, że po ucieczce z Tower coś uległo zmianie, że koszmar więzienia położył się cieniem na ich relacji i ufność, z którą pozwoliła przyozdobić głowę wiankiem, a później oddała się w jego ramiona, nigdy nie powróci, zatruta widokiem martwych strażników, ginąca w huku wybuchu. Starała się walczyć z mącącymi myśli obawami w jedyny sposób, w jaki mogła – sięgając po pergamin, ostrożnie dobierając słowa; nie chciała przecież być ani zbyt nachalną, ani sprawiać fałszywych pozorów obojętności. Zapisane jego charakterem pisma listy, które otrzymywała w odpowiedzi, przynosiły namiastkę ulgi. Często czytała je przed snem, przy nikłym świetle różdżki, powoli zapamiętując, w jaki sposób Fox kreślił kolejne litery, przelewał myśli na papier. Lecz prawdziwą ulgę odczuwała dopiero wtedy, gdy znajdował czas na trening, pojawiał się na smaganych morską bryzą kamieniach wyspy i uśmiechał po swojemu, zaczepnie, aż coś – niemoc niewiadomego pochodzenia – ściskało ją w dołku. Trochę bardziej zmęczony i obolały niż w sierpniu, gdy rozmawiali ze sobą po raz pierwszy, lecz uspokajająco cierpliwy, pozwalający obserwować się z bezpiecznej odległości. Zbyt długo była zachowawcza, ostrożna i to ją gubiło. Bała się odważnych, dużych kroków, zaś te małe mogły nie wystarczyć. Nie w tych czasach, kiedy ze wszystkim trzeba było się śpieszyć, korzystać z życia w pełni – póki jeszcze trwało.
- Inne umiejętności? – powtórzyła cicho, powoli, przeciągając przy tym zgłoski. Zaraz jednak zmarszczyła brwi, odnajdując wzrokiem zarys kuszy. Nigdy nie brała udziału w polowaniu, ani jej ojciec, ani bracia nie ruszali w teren na łowy, wiedziała jednak, czym jest przewieszony przez plecy Foxa sprzęt. I do czego służył. Czający się w kącikach ust uśmiech spełzł z pobladłej twarzy; zawahała się, próbując skryć prawdziwe emocje za maską opanowania. Czy właśnie po to tutaj przybyli? Będą tropić zwierzynę? Zabijać…? Zadarła brodę, w ciszy gryząc się z wypływającymi na powierzchnię skrupułami. Bezwolnie podchwyciła spojrzenie towarzysza, w jego roziskrzonych oczach szukając odpowiedzi na swe niewypowiedziane pytania. W domu Clearwaterów magiczne stworzenia otaczano troskliwą opieką, tata pomagał im dojść do siebie, nim mogły zostać wypuszczone na wolność – lub przetransportowane do kogoś, kto mógł się nimi zająć lepiej, na dłużej. To było jednak dawno, w innym życiu, które bezpowrotnie zniknęło wraz ze śmiercią Caleba i wyprawieniem rodziców do Rumunii. Teraz zaś przyszło im radzić sobie w czasach wojny, coraz bezlitośniejszej i surowszej, odbierającej już nie tylko beztroskę, ale i środki do życia. Mięso stało się trudnym do zdobycia na drodze handlu rarytasem. Czy istniał więc prostszy sposób, jak wziąć sprawy w swoje ręce…? Pomysł nie przypadł jej do gustu, sprawił, że mięśnie spięły się, a wejrzenie stało chmurne i pozbawione werwy, rozsądek zwyciężał jednak z sentymentem. Było w tym coś ciepłego, że zabrał ją ze sobą, imponującego – że nie można było odmówić mu zaradności, najwidoczniej umiał obchodzić się z kuszą. Lecz może nie powinna się temu dziwić, wszak słyszała, że wśród możnych była to popularna rozrywka na leniwe niedzielne popołudnia.
Dalsza część wypowiedzi sprawiła, że skinęła oszczędnie głową, a opór zelżał. Nie zniknął, lecz zelżał. Toczący Wyspy konflikt zmuszał ich do działań, których nie podejmowaliby się w czasach pokoju. Teraz zaś zdawała sobie sprawę z faktu, że i dla niego nie było to proste, że zabierając ją na polowanie mierzy się z duchami przeszłości – i nie chciała mu tej walki utrudniać swym niezdecydowaniem. – Tego się nie spodziewałam. Ale rozumiem. Spróbuję pomóc… albo przynajmniej nie przeszkadzać – odpowiedziała po krótkiej chwili, mierząc go uważnym, powoli odzyskującym łagodność wzrokiem; posłała mu nawet niemrawy uśmiech, wierzchem dłoni odgarniając splątane wiatrem włosy. Chciała zobaczyć go w akcji, przekonać, na ile wprawnie władał orężem innym niż różdżka. – Nie wiedziałam, że się przyjaźnicie – mruknęła, bo wydawało jej się, że wie, o kim mówi, że to ten sam ślub, na który została – dość niespodziewanie – zaproszona. Nie znała ani Alexa, ani Idy, lecz nie zamierzała odmówić. Podejrzewała, że spotka tam większość, jeśli nie wszystkich, angażujących się w działania Zakonu czarodziejów. – Chciałeś? – zainteresowała się niby to lekko, próbując utrzymać ekscytację na wodzy, lecz nie potrafiła zapanować nad sobą w pełni; w oku pojawił się radośniejszy błysk, a kącik ust powędrował do góry. Wciąż przyzwyczajała się do takiej rozbrajającej szczerości. Bo nie wierzyła, by mógł tak tylko mówić, zmyślać na poczekaniu – przekonywała ją swoboda, z którą porywał się na tę bezpośredniość, bez choćby cienia zawahania skracał dystans. – I znów – wieści szybko się rozchodzą. Tak, na początku miesiąca przyleciała do mnie sowa z zaproszeniem. Szkoda, że przez to nie dowiemy się, czy przystałabym na twoją propozycję… No chyba że i tak spróbujesz szczęścia? – Przekrzywiła głowę, mrużąc oczy przed silniejszym powiewem chłodnego wiatru; pozornie opanowana, u władzy, tak naprawdę ze ściśniętym żołądkiem oczekiwała reakcji Foxa. Prowokowała, lecz niewinnie. Nie umiała wytrzymać w ten sposób długo, bezwiednie przygryzła wargę, uciekła wzrokiem w bok… I wtedy ją zobaczyła – na granicy widoczności, wśród mgły, odzianą w więzienne, zakrwawione szaty. Nie, to niemożliwe. Maeve drgnęła, nagle szarpnęła głową, próbując bezzwłocznie obejrzeć się przez ramię, dojrzeć twarz kobiety, której pozwoliła umrzeć, w pełnej krasie. Wtedy jednak zjawa umknęła przed jej spojrzeniem, znów majacząc gdzieś z boku, milcząca i pełna wyrzutu.
Przełknęła głośno ślinę; w jednej chwili cały lęk powrócił, wziął ją we władanie. Nie byli już sami, ciągle ktoś im się przyglądał, ona, nieznajoma z Tower, która zginęła pod gruzami. – Chodźmy już, dobrze? – poprosiła słabo, kiedy odzyskała kontrolę nad swym głosem; bez skrępowania zrobiła krok bliżej, przy nim czuła się bezpieczniej, pewniej i nie przejmowała się teraz tym, co może na ten temat pomyśleć sam Fox.
Teraz to on pomagał jej zakotwiczyć się w rzeczywistości.


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Rozlewisko [odnośnik]12.02.21 22:47
Uśmiech ustąpił miejsca ostrożności. Dostrzegłem tę zmianę w obliczu Maeve - nie tylko na jej twarzy. Milcząc, mówiła do mnie całym ciałem. Widziałem ruch krtani w nerwowym przełknięciu śliny, sztywność mięśni wyrażoną w postawie, w końcu - widziałem także jak stara się przede mną zatuszować wszelkie oznaki zawahania. Jej reakcja mimowolnie skłoniła mnie do rozważań. Co zrobiłem, że wywołałem u niej postawę obronną? Mimowolnie uruchomiłem w głowie proces analizy, spoglądając na nią w ciszy - czekając i czujnym okiem badając ją kawałek po kawałku. Jeszcze przed chwilą była zupełnie inna, teraz, choć ledwie zdążyliśmy się powitać - wycofywała się. Nie rozumiałem i nie było we mnie zgody na niezrozumienie. Chciałem przedrzeć się przez palisadę jej czaszki i zajrzeć do środka; spojrzeć z góry na myśli, których do mnie nie dopuszczała. Nie po raz pierwszy - w jej spojrzeniu nieustannie tliła się tajemnica, jakby wszystko, co mówiła, było starannie wyselekcjonowanym fragmentem całości. Próbowałem z tych kawałków ułożyć spójny obraz, ale bezskutecznie. I może właśnie ta nierozwiązywalna zagadka była tym, co mnie przyciągało - a jednocześnie czyniło ze mnie głupca, który brnął na oślep, w ciężkich butach, niszcząc to, co delikatne. A być może… być może wszystko działo się wyłącznie na poziomie mojej własnej głowy, bo odchodziłem od zmysłów, znosząc ten dystans, który nas dzielił.
- Wszystko… w porządku? - Zapytałem powoli, niepewnie, nieuspokojny ani jej głosem, ani przyklejonym uśmiechem - niemal pewien, że usłyszę fałszywe potwierdzenie. Czasami odnosiłem wrażenie, że martwiła się bardziej o wszystkich wokół, zapominając w tym o samej sobie. Nie chciałem przecież, żeby zapominała o sobie. Nie moim kosztem. Z drugiej strony, sam też budowałem przed nią barierę. Nie chciałem zrzucać na jej bark żadnego z ciężarów, od którego uginały się pode mną kolana. To była moja próba, nie jej.
Pytanie, choć zwieńczone znajomym błyskiem w oku, uszczerbiło męskiej dumie. Chciałem - a jednak potrafiłem pochwalić się tylko mrzonkami, nie działaniem. Maeve nie dała jednak za wygraną uczuciu zmarnowanej szansy, z nienachalną nonszalancją stwarzając mi drugą szansę. Nie zawahałem się. - Jeśli kulawy tancerz nie będzie powodem do wstydu… czy chciałbyś dotrzymać mi towarzystwa? - Wysnułem łebsko w jej kierunku, odstawiając na bok wszelkie wątpliwości. Oboje wiedzieliśmy, że bez względu na werdykt, spotkamy się podczas uroczystości w Dolinie Godryka. A jednak perspektywa pojawienia się na ślubie razem, to znaczy - złożenie sobie obietnicy spędzenia tego dnia w swoim towarzystwie, malowała nadchodzące dni w żywszych barwach.
Prawie zapomniałem o czarnych chmurach, które nad nami wisiały. A wtedy zrobiła to ponownie - drgnęła jak oparzona, desperacko szukając czegoś ponad swoim ramieniem, jakby w obawie, że ktoś nas śledził. Nie zamierzałem dać się jej zbyć po raz kolejny; było daleko od w porządku - oboje o tym wiedzieliśmy.  
- Maeve… - Wypowiedziałem miękko, ostrożnie oplatając dłoń wokół jej ramienia, chcąc wykraść jej zaufanie. Nadal miałem wrażenie, że trzyma mnie na dystans - mimo naszych spotkań, mimo listów, w których odkrywałem się przed nią do kości. Spojrzałem na nią przenikliwie, z troską wyrytą w głębokiej bruździe na czole. Nie chciałem być nachalny, przyciskać ją - a jednocześnie nie potrafiłem udawać, że nie obchodzi mnie strach, który deptał jej po piętach. - Dobrze. - Zgodziłem się na jej prośbę, ale nie ruszyłem z miejsca, mocniej zapierając się o drewnianą laskę. - Tylko powiedz mi, co się dzieje.

rzut na konsekwencje tower


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Rozlewisko - Page 6 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Rozlewisko [odnośnik]12.02.21 22:47
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 1
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Rozlewisko - Page 6 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Rozlewisko [odnośnik]13.02.21 13:54
Chciałaby zdobywać się na szczerość z taką łatwością, z jaką czynił to on. A przynajmniej – umiał sprawiać wrażenie, jak gdyby przychodziło mu to bez większego trudu, było nieodzowną częścią lisiej egzystencji, choć czuła przecież, że nie odkrywał przed nią wszystkich kart. Zwinnie lawirował między tym, czym chciał się z nią podzielić i tym, co powinno pozostać jedynie mglistym domysłem, jeśli nie całkowitą tajemnicą. Jednak teraz to ona brutalnie cenzurowała swe słowa, starannie – choć może trochę nieudolnie – skrywając myśli i towarzyszące im uczucia za fasadą spokoju. – Tak, nic mi nie jest – odpowiedziała szybko, zbyt szybko, skrępowana faktem, że dostrzegł coś, co zdradziło ją z wewnętrzną walką. Najwidoczniej musiała się przy nim lepiej pilnować – lub całkiem opuścić gardę, pozwolić poznać prawdziwą siebie, z całym bagażem doświadczeń. To jednak brzmiało jak przepis na katastrofę, którą wolała odciągnąć w czasie. – Po prostu nigdy tego nie robiłam. I nie wiem, jak zareaguję na widok krwi – przyznała w końcu, pokonując wewnętrzny opór, przenosząc wzrok z jego twarzy na ściskaną w dłoni laskę, a później i na strzaskane w trakcie wyprawy do Tower kolano. Nie kłamał, kiedy mówił – lub pisał – że nie ma zamiaru sobie pobłażać. Zapewne i ona nie powinna, dlatego powiedziała tylko tyle, nie chcąc stracić w jego oczach, wystawić się na zbyt surową ocenę; mieli wojnę do przetrwania. – Ale nie będę ciężarem – dodała po chwili ciszy, podchwytując spojrzenie Foxa, przemawiając z całą stanowczością, na jaką było ją stać. Chciała rozwiać ewentualne wątpliwości, które mogły pojawić się po tym wyznaniu; przecież ostatnim, na czym jej zależało, to żeby pożałował swego zaproszenia, wybrania się na ziemie Prewettów akurat w jej towarzystwie.
Silniejszy powiew wiatru zakołysał koronami pobliskich drzew, wprawił zarośla w drżenie – odruchowo sięgnęła wystający zza kołnierza splot golfa i naciągnęła go aż na brodę, bezustannie zerkając ku obliczu towarzysza, ostrożnie badając jego reakcje. Miał ją wziąć za przesadnie bezpośrednią? A może tylko na to czekał? Aż przestanie być aż tak zachowawcza? Zmarszczyła brwi i nos, niby to zastanawiając się na odpowiedzią, choć przecież miała ją już gotową, nim jeszcze zadał swe pytanie. Nie potrafiła się przy tym nie uśmiechać. – To będzie prawdziwa przyjemność, lordzie Foxie – ogłosiła lekko, z zaczepnym błyskiem w oku, nie chcąc trzymać go w niepewności dłużej niż to konieczne. – Poza tym, nie musimy tańczyć. Możemy wspólnie podpierać ściany – zaproponowała niezobowiązująco, wzruszając przy tym ramionami; powodem do wstydu, co on gadał. Ekscytacja, która pojawiła się wraz z wizją nadchodzącej wielkimi krokami ceremonii, a którą mieli świętować razem, na parkiecie czy poza nim, nie potrwała jednak długo.
Widmo milczącej, przyglądającej się im z wyrzutem czarownicy skutecznie wybiło ją z rytmu. Nie potrafiła walczyć ze wzbierającą falą wyrzutów sumienia, ściskającym gardło smutkiem – a przecież obiecała sobie, że nie powie nikomu o tym, co się dzieje. O coraz żywszych koszmarach, omamach, rozbrzmiewających w ciszy błaganiach o pomoc. Nie ufała sobie, jak mogła oczekiwać tego od innych? Od niego? Kiedy wypowiedział jej imię, miękko i niemalże czule, powoli ujął za ramię, gwałtownie zwróciła ku niemu twarz – o szeroko otwartych oczach, spłoszonym spojrzeniu i drżących w przejęciu ustach. Nie chciała, żeby ją taką oglądał, a jednocześnie nie umiała pozbyć się wspinającego się wzdłuż kręgosłupa lęku, obezwładniającej słabości i towarzyszących im objawów. Więźniarka wciąż z nimi była, przy pniu tamtego szerokiego dębu, obok; przerażająco realna i wyrazista, choć rozsądek krzyczał, że to niemożliwe.
Skinęła krótko, w akcie kapitulacji, głową; dusiła w sobie niepokój, że coś jest nie tak, że potrzebuje pomocy, że już nigdy nie wróci do formy. Bała się, że odsuną ją od kolejnych działań, jeśli otwarcie się do tego przyzna. Lecz gdyby porozmawiała o tym z kimś, z nim, czy nie odczułaby ulgi? – Czasem… – Przełknęła ślinę; mówienie przychodziło jej z trudem. Próbowała jednak skupić się tylko i wyłącznie na Foxie, na jego mądrych oczach i ściągniętych w wąską kreskę ustach. Obawiał się? O nią? A może – jej? – Czasem ją widzę. Tę więźniarkę, która umarła w Tower. Która wołała, kiedy… Kiedy walczyliśmy ze strażnikami. Pamiętasz? – Otarła oczy rękawem swetra, serce wyrywało się z piersi, bardziej bała się w tej chwili nie tyle wspomnienia niedawnego koszmaru na jawie, a tego, że zostanie odtrącona. I to właśnie przez niego. – Tylko że ona nie przychodzi do mnie w snach – uzupełniła cicho, bezbarwnym szeptem, robiąc ostatni krok w stronę przepaści. Pamiętała jego list, wspomnienie młodziutkiej Cressidy, która wciąż nawiedzała go niektórymi nocami. To jednak było coś innego. – Nie jestem wariatką – dodała jeszcze na swoją obronę, nie wiedząc już nawet, kogo bardziej próbuje do tego przekonać, siebie czy jego. Nie spostrzegła się, kiedy sięgnęła dłonią do jego piersi, zakleszczyła materiał płaszcza w rozpaczliwym, mimowolnym geście; prosiła Foxa całą sobą, bez słów, by powiedział, że rozumie.


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Rozlewisko [odnośnik]14.02.21 21:19
Nie trzymała mnie w napięciu długo - a jednak, mimo krótkiej chwili, głowa zdążyła rozpisać już kilkanaście scenariuszy, we wszystkich czyniąc mnie oprawcą. Do tego właśnie przyzwyczaiła mnie Lovegood, a ja plułem sobie w brodę, że jej gry dalej zatruwały mi krew. Nie powinienem był o niej w ogóle myśleć - ale ślad, który po sobie zostawiła, choć już nie jątrzył się w bólu, miał mi jeszcze długo towarzyszyć, bez względu na to jak bardzo chciałem wymazać ją z pamięci.
- Jeśli w ogóle uda nam się cokolwiek upolować, biorę to na siebie. Obiecuję, że jej nie zobaczysz. - Dziwny ciężar spadł mi z serca, kiedy sprawa, która wywołała u niej napięcie mięśni, okazała się całkiem błaha. Rozumiałem ją i nie zamierzałem skłaniać do pochylania się nad martwym zwierzęciem. Sam z resztą nigdy nie musiałem tego robić - w przeszłości zawsze miałem do tego służbę. - Jak… - zacząłem, ale głos ugrzązł mi w gardle. Nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów, ułożyć właściwego pytania - a przecież słowa zawsze przychodziły mi z naturalną lekkością. Zawahałem się, a milczenie wzmagało napięcie. -  Chciałem zapytać cię o Tower. Tam nie brakowało krwi. - Odważyłem się w końcu, unosząc na nią wzrok, ostrożnie omijając jednoznaczność. Nie musiałem jednak mówić więcej. Chwila, w której bez wahania sięgnąłem po zabójcze inkantacje, pozbawiając życia strażników, którzy byli o krok od schwytania Maeve musiała zapaść w pamięć także i jej. Dotychczas oboje spuszczaliśmy na to wspomnienie zasłonę milczenia - dokładnie jednak pamiętałem zduszone okrzyki dwóch mężczyzn i widok tryskającej krwi, znaczący oblicze Maeve śmiercią, choć to nie ona zadała im ostateczny cios. Odbieranie życia nie napełniało mnie dumą, jednak radykalne sytuacje wymagały radykalnych środków. Jako auror pojąłem to dopiero za oceanem. W Anglii - do czasu dekretu Longbottoma - istniał obowiązek pojmowania czarnoksiężników żywcem. W Ameryce nie okazywano im jednak litości, rozkaz był rozkazem, i to tam po raz pierwszy zostałem panem życia i śmierci. Nie była to rola, którą przyszło mi przyjąć na barki z lekkością, po czasie jednak przyjąłem ją za codzienność, czując, że powrót do kraju nie okaże mi na tym polu większej litości.
Gdyby ktoś mnie zapytał o wybór - czy gdybym mógł rozegrać swoje życie raz jeszcze, mając świadomość konsekwencji swoich decyzji - nadal wybrałbym ścieżkę aurora, nadal wstąpiłbym do Gwardii Zakonu Feniksa i nadal skierował dwie okrutne inkantacje przeciwko strażnikom, by uchronić Maeve przed okrutnym losem.
- Nie proponowałbym, żebyś mi towarzyszyła, gdybym tak myślał. - Podkreśliłem, może trochę za ostro. Miała tendencję do ujmowania sobie, zauważyłem już to wcześniej - podczas gdy ja wcale jej takiej nie widziałem. Jako kuli u nogi. Przeszkody. Kogoś, na kogo trzeba było spoglądać z niecierpliwością, bo nie dotrzymywał kroku. A nawet gdyby tak się zdarzyło, zwyczajnie bym poczekał. Podał jej rękę. Ale nie - pociągnął za sobą. Bo potrafiła to wszystko robić sama.
Być może wierzyłem w to bardziej niż ona.  
- Tylko nie mów tak do mnie przy kolegach - puściłem do niej lisie oko. - Nie dam podpierać ci ścian - zadeklarowałem nonszalancko, podkreślając, że nie żartowałem z tym kulawym tancerzem. Niesprawne kolano to za mało, by mnie powstrzymać.
Dostrzegałem cień, który zasnuł jej oblicze po krótkiej fali radości. Widziałem jej strach - ponownie, w drobnych gestach. Ale tym razem nie próbowała ich ukryć. Odruchowo zacisnąłem dłoń mocniej wokół jej ramienia, jakby w obawie, że za chwilę rzuci się do ucieczki. Że znów zostawi mnie w sferze domysłów, podczas gdy każda komórka mojego ciała była w stanie gotowości do walki - choć jeszcze nie wiedziałem, z czym przyjdzie mi się mierzyć.  
- Pamiętam. - Przytaknąłem jej słowom. Nie słyszałem wołania tej kobiety - pamiętałem jedynie przejęcie Maeve, a w listach, które wysyłała, czułem, że dręczy ją to tak samo, jak mnie nie dawała spokoju Cressida. Rozumiałem strach, który ją paraliżował; rozumiałem też wyrzuty sumienia, które nie dawały jej spokoju z mocą, która wykraczała poza granice zmysłów. Kiedy łapczywie uchwyciła się mojej szaty, przez moment spoglądałem na nią w milczeniu, wahając się, co powinienem zrobić. Serce podchodziło mi do gardła, ale nie potrafiłem pozostać obojętny na tak wymowny gest, niemą prośbę, niemal wyrzut, w desperackim poszukiwaniu normalności. Ostrożnie przesunąłem dłoń, którą trzymałem na jej ramieniu, tak, by objąć ją całą, przyciągnąć bliżej siebie, a geście, który trudno było uznać za przyjacielski. W drugiej nadal ściskałem drewniana laskę. Trzymałem ją tak przez chwilę, w mocnym uścisku, by po chwili oprzeć czoło o jej głowę. - Nie jesteś. Wierzę w to. Wszyscy przez to przechodzimy. Wszyscy nosimy w sercach te same rany. Zrobiłaś wszystko, co mogłaś - Powiedziałem ze spokojem, spoglądając jej w oczy - oczy, które w dziwacznej perspektywie nakładały się na siebie, czyniąc z nas podobnych bardziej do skrzatów niż ludzi.
I wtedy usłyszałem huk.
Nie wiedziałem, czy był to nagły wybuch anomalii, czy to ziemia zapadała się nam pod nogami, czy może Rycerze Walpurgii obwieszczali swoje przybycie - dźwięk jednoznacznie kojarzył mi się z tym, który doprowadził do eksplozji w Tower. Zadziałałem instynktownie. W jednej chwili skuliłem się, pociągając za sobą Maeve i przysłaniając ją swoim ciałem, jednocześnie wypuszczając laskę i sięgając po różdżkę, prędko inkantując zaklęcie. - Protego Totalum - Znałem przecież konsekwencje tego dźwięku, wiedziałem, co miało za chwilę nastąpić - i tym razem nie zamierzałem jej narażać.
Serce biło mi w piersi jak szalone. Musiała to odczuć.

rzut


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Rozlewisko - Page 6 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Rozlewisko [odnośnik]15.02.21 16:23
- Dziękuję – mruknęła cicho, pod nosem, pozwalając sobie na niemrawy, lecz prawdziwie wdzięczny uśmiech. Może i powinna zaoferować się z pomocą w przedzieraniu się przez chaszcze i odnajdywaniu rażonej bełtem zwierzyny, w końcu kolano odmawiało mu posłuszeństwa, nie chciała przy tym ani urazić męskiej dumy, ani wystawiać swej psychiki na zbędny test – i tak już nadwątlonej, kruchej. Wizja zabijania jakiegokolwiek stworzenia wciąż nie napawała entuzjazmem, nawet jeśli w ten sposób mogli przyłożyć się do organizacji wesela Alexa i Idy, wejść w posiadanie dóbr, które z powodu wojennej zawieruchy zaczęły znajdować się poza ich zasięgiem. Jednak towarzyszącej polowaniu krwi, a raczej swojej reakcji na ten widok, obawiała się ze zgoła innych powodów. Właśnie tych powodów, do których bezbłędnie pomknęły myśli Foxa. Uparcie unikała tematu, o który nieśmiało zahaczali, bo wzbudzał w niej zbyt wiele sprzecznych, palących emocji. Wdzięczność mieszała się ze strachem. Uznanie dla imponujących zdolności – nie mogła wyjść z podziwu, z jaką łatwością sięgnął po tak silne uroki – z wywołaną widokiem umierających na jej oczach strażników odrazą. Jeszcze nim dokończył swą wypowiedź, urwaną i podszytą napięciem, ostrożnie przelał myśli w słowa, bezwiednie zaczęła skubać palce, uciekając wzrokiem w bok, w stronę gęstego, upstrzonego jesiennymi barwami lasu. Odległe odgłosy rozbijających się o wybrzeże fal, szelest liści, zostały zagłuszone coraz głośniejszym dudnieniem serca. Przez chwilę milczała, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że każda sekunda zwłoki tylko utrudnia, podsyca niezręczność. W końcu wykrzesała z siebie na tyle siły, by odnaleźć wzrokiem jego oczy, unieść ciężar badawczego, pytającego spojrzenia – i nie schować za murem pozorów. – Nie, nie brakowało – przytaknęła bezbarwnym tonem głosu; widziała ich, przebitych soplami lodu, o pustym, nieobecnym wejrzeniu. Potrząsnęła lekko głową, próbując wyrwać się z przeszłości, wrócić do tu i teraz. – Nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiał. Wiem, że gdyby nie ty, pewnie bym tam została. I już dawno powinnam ci podziękować, uratowałeś mi życie, tylko… Trudno jest mi o tym myśleć. Tym bardziej mówić. – Wyznała przez ściśnięte gardło, niemalże krztusząc się kolejnymi słowami. – Naprawdę dziękuję. Ale to było okropne. Straszne. Czasem budzę się i myślę, że wciąż mam ich krew na twarzy. Dlatego nie wiem, jak zareagowałabym… – urwała, wypowiedź kończąc nieskoordynowanym machnięciem dłonią, nieskładnie odwołując się do wcześniejszych obaw dotyczących samego polowania. Szybko pożałowała, że zdobyła się na tę szczerość. Nie tak powinno to wyglądać. Nie powinna obarczać go swoimi problemami, rozterkami. A jednak nie umiała powstrzymać gonitwy niespokojnych myśli. Kogo jeszcze miał na sumieniu? I na ile zobojętniał już na takie obrazy? Czy dało się w ogóle zobojętnieć…? Niezależnie od odpowiedzi na te pytania, chciała wierzyć, że był ją w stanie zrozumieć. I odnajdzie się w plątaninie niewprawnie formułowanych wyrazów wdzięczności.
Kiwnęła tylko głową w reakcji na ostrzejszą, w jej rozumieniu ostrzegawczą wypowiedź towarzysza, nieznacznie garbiąc ramiona, czy to z zimna, czy niespodziewanego ukłucia wstydu. Chciała się na coś przydać, pokazać, że jest w stanie dotrzymać mu kroku – lub chociaż deptać po piętach. Powinna to jednak udowodnić czynem, nie słowem, dlatego te zostawiła dla siebie, prędko ruszając dalej, ku znacznie przyjemniejszemu tematowi ślubu jego przyjaciela. – Nie będę. A może będę. Jeszcze się nad tym zastanowię – odpowiedziała w podobnym tonie, rozbawiona zaczepnym, swobodnym gestem; ta uwaga przypomniała jej spotkanie na wybrzeżu, komentarz na temat zniszczonego siłą żywiołu wianka, który dopiero co wyłowił z wody – a przy okazji jego pozbawiony koszuli tors.
Zaraz jednak wspomnienia ciepłego sierpniowego popołudnia zniknęły, zastąpiło je milczące z wyrzutem widmo więźniarki, widmo, które nie chciało zniknąć, niezależnie od tego, w którą stronę patrzyła, gdzie lokowała wzrok. Czy miała jej towarzyszyć już zawsze? Wiedziona nienazwanym uczuciem chwyciła się jego płaszcza, jakby tonęła, a on był ostatnią deską ratunku, jedynym, co mogło ocalić przed bezwolnym opadnięciem w otchłań szaleństwa. Z niewysłowioną ulgą przyjęła zaoferowaną bliskość, ciepło jego ciała, choć im mniejszy stawał się dzielący ich dystans, tym trudniej było powstrzymać napływające do oczu łzy, stłumić szloch w zarodku. Próbowała uspokoić oddech, płytki i urwany, zamiast tego skupić się na nowych, przyjemniejszych bodźcach, pachniał jak wrzosowiska po deszczu i zamykał ją w silnym, pokrzepiającym, lecz nie nachalnym uścisku. Wstydziła się tej chwili słabości, a jednocześnie łapczywie korzystała ze wszystkiego, co zechciał jej ofiarować, kuląc się tuż obok, uważając na trzymaną w dłoni laskę. Niewiele później zetknęli się czołami, a on obłaskawił ją jak spłoszoną zwierzynę, hipnotyzując stalowym spojrzeniem – z tej odległości mogła dojrzeć każdą, nawet najmniejszą plamkę na jego tęczówkach – i spływającymi z ust zapewnieniami, że wierzy i rozumie. Przygryzła wnętrze policzka, wargę, prawie nie zauważając już majaczącej z boku, wśród drzew, sylwetki. Uparcie zakłócającej intymność chwili, zatruwającą płynącą z niej słodycz. Zanim jednak zdążyłaby zrobić coś jeszcze, coś, czego mogłaby później pożałować, Frederick drgnął, wyraźnie spięty, poruszony, i szarpnął się, osłaniając ją swym ciałem, jak gdyby próbował ochronić ich oboje przed niewidocznym zagrożeniem. Nie rozumiała, co się dzieje. Zobaczył coś? Usłyszał? Jej uwagi nie przykuła żadna nowa nieprawidłowość. Nad koronami drzew nie ujrzała chmur wzbijających się do lotu ptaków. Nie usłyszała kroków, szmerów, inkantacji zaklęć innych niż ta, po którą sięgnął auror. Mimo to nie otoczyła ich ochronna bariera, serce wyrywało mu się z piersi, głucho obijało o żebra. Czuła to – i nie rozumiała. – Fox? Co się stało? – wykrztusiła w końcu, samej wyciągając z kieszeni różdżkę. – Homenum Revelio. Homenum Revelio. Homenum Revelio – powtórzyła te same słowa kilka razy, za każdym razem szybciej, bardziej nerwowo; w końcu dostrzegła zarysy mglistych sylwetek, niewielkich, drobnych, nie mogły należeć do dorosłych czarodziejów. Tylko czy magia nie spłatała jej figla? Efekt ten nie trwał długo, zarysy były nieostre i rozmyte. – Nic się nie dzieje. Nikogo nie widzę. Co się stało? – zadała to samo pytanie, siląc się na spokój, a jeśli nie spokój, to chociaż brak paniki; wolną dłonią trzymała go za ramię, mocno, asekuracyjnie. Wzniosła wzrok wyżej, na przejętą twarz towarzysza, a między jej brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka. Minęła minuta, a później kolejna, mimo to nic się nie wydarzyło. Czyżby i on mierzył się z widmami niedawnej przeszłości? – Jesteśmy bezpieczni – dodała na koniec, miękko, naprawdę chcąc w to wierzyć.

| rzuty: tutaj


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Rozlewisko [odnośnik]20.02.21 16:09
Cisza narastała, czyniąc październikowy poranek jeszcze bardziej ponurym. Mgła unosząca się nad wodą i otulająca rozlewisko do wysokości naszych kolan nagle wydała mi się złym omenem, na samo wspomnienie Tower przejmując ciało dreszczem, któremu nie pozwoliłem się obezwładnić. Skupiony na Mave, próbowałem odczytać gryzące ją troski, jednak bezskutecznie. Odwróciła wzrok, znów zostawiając mnie przemoczonego pośrodku patio, sam na sam z myślami, które podcinały skrzydła i kolana. Za każdym razem, kiedy wydawało mi się, że udało mi się zdobyć jej zaufanie, umykała mi jak dym przez palce, zamykając w swoim świecie, za bramą którego musiały królować demony, którym przecież byłem gotów stawić czoło. Tak mi się przynajmniej wydawało - tymczasem nie potrafiłem nawet sforsować wrót, a może - nie chciałem. Wdzierać się siłą, siać spustoszenia. Czekałem więc na zaproszenie. Cierpliwie, nie zdradzając się ze swoimi zamiarami.
W końcu odważyła się wysłać - choć nadal była ostrożna, już nie tak ufna jak wtedy, w tańcu. Próbowałem przywołać tamtą chwilę z pamięci, próbując zatrzeć obrazy, których świadkami byliśmy w Tower, trudno było jednak sięgać po beztroskę, kiedy niebo spadało nam na głowę.
Chciałem je tylko za nią przez chwilę potrzymać.    
- Nie pytałem po to, żeby usłyszeć słowa wdzięczności. - Przyznałem ostrożnie, nie patrząc na nią. Nie oczekiwałem uznania za popełnioną zbrodnię. - Odebranie komuś życia nie jest czynem, który napawa mnie dumą. Po prostu… bałem się, Maeve. Bałem się, że jeśli cię złapią, okażą ci taką samą bezwzględność. Widziałaś w jakim stanie była Justine. Wykazała ogromną silną wolę, że zdołała to przeżyć. - Ona oraz Samuel, kilkoro więźniów - nie związanych jednak z Zakonem Feniksa. Dotrwali, bo prawdopodobnie nie przeżyli piekła, które zgotowano Cressidzie, Pomonie i Jessie. Piekła, przez które przechodził Duncan, pozostawiony na dziedzińcu w kruczej formie. On także gnębił mnie w myślach. Przychodził w snach, przypominając o tym, że zostawiłem go na śmierć. Uniosłem wzrok, odnajdując wzrok Maeve. Milczałem przez chwilę, przypatrując się jej z intensywnością, ale i pewną troską, łagodnością. Musiała widzieć, że szukam odpowiednich słów. - Przestałem się łudzić, że tę wojnę jesteśmy w stanie wygrać pokojowo. Kiedyś było inaczej. Bycie idealistą przychodziło łatwiej. - Parsknąłem z rezygnacją, pochylając się nad minionymi dniami. Nad odbiciem, które zniknęło z lustrzanej tafli być może bezpowrotnie. - Chciałbym… ale nie mogę ci obiecać, że jeśli pozostaniesz w Zakonie Feniksa, uda nam się uniknąć podobnego losu. Jednocześnie wiem, że to za dużo, prosić cię, byś nie widziała we mnie mordercy. - Miałem krew na rękach - ja, nie ona. - Nie wiedziałem, że to wspomnienie wyrywa cię nocą z koszmarów. Nie potrafię jednak odczynić tego, co się stało. - Niemoc wobec Maeve przerażała mnie bardziej niż zabicie kolejnych, którzy staną nam na drodze. - Wiem, że trudno jest ci o tym mówić. Mnie nie jest wcale łatwiej, dlatego doceniam to, że ze mną rozmawiasz. - Nawet, jeśli do swojej głowy wpuszcza mnie niechętnie, przez uchylone drzwi, napierając, bym przypadkiem nie dostrzegł za dużo. - Napisałem ci o Cressidzie, bo wiedziałem, że zrozumiesz. Że w tej historii znajdziesz samą siebie. Mam wrażenie, że próbujesz wszystko w sobie stłumić. Pokazać światu, że wszystko jest w porządku. Nie musisz, Maeve. Nie musisz udawać przy mnie.
Ja nie udawałem - nie tym razem. Wiedziałem jednak, że prośba ta równie dobrze mogłaby paść z jej ust. Że wszystko, o co zabiegałem z zaciekłością, jej otwartość, szczerość - sam zabierałem jej sprzed nosa, nie chcąc zrzucać na jej drobne ramiona. Wierząc, że tylko ja jestem w stanie udźwignąć ciężar doświadczeń - zarówno swoich jak i jej.
Krótka zaczepka rozluźniła napięcie, jednak nie na długo. Kiedy w końcu znalazła w sobie siłę na szczerość, zgodnie z obietnicą, przyjąłem każdą wątpliwość, która padła z jej ust. Ust, które przez chwilę znalazły się przyjemnie blisko moich, podsuwając do głowy najśmielsze scenariusze. Te prysnęły niczym mydlana bańka wraz z rozdzierającym poranek hukiem. Zaklęcie nie odniosło pożądanego przeze mnie efektu, kurczowo więc trzymałem Maeve, osłaniając ją całym swoim ciałem, gotów przyjąć każdy cios. Skok adrenaliny przyspieszył tętno, a paraliżujący strach przez moment trzymał mnie w ryzach, nie pozwalając ani na trzeźwy osąd sytuacji, ani na działanie. To ona wykazała się większą trzeźwością umysłu, w chwili zagrożenia zachowując zimną krew.
Było mi wstyd.
- Nikogo? - Powtórzyłem po niej niepewnie, aż w końcu zdecydowałem jej ocenę sytuacji uznać za rzeczywistą. - Wydawało mi się… - chciałem dodać nieważne, ale szybko ugryzłem się w język. Prosiłem ją, by przede mną nie uciekała - sam może również nie powinienem. - Wydawało mi się, że słyszałem wybuch. Ale… to nie pierwszy raz. Jeśli więc jesteśmy szaleni - to oboje. - Bezskutecznie starałem ukryć przed nią zażenowanie, nakładając maskę uśmiechu. Jednocześnie czułem bijący od niej spokój, a mocny uścisk ściągnął mnie na ziemię. Do tu i treraz wyrywając z objęć nieprzyjemnych wspomnień. - Chodźmy, zanim wszystko spłoszymy.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Rozlewisko - Page 6 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Rozlewisko [odnośnik]21.02.21 12:49
Skąpany we mgle krajobraz usypiał czujność, nadawał ich spotkaniu namiastkę onirycznego odrealnienia – choć przecież podróż na miotle skutecznie starła z oczu resztki snu, a ciągnący znad otwartych wód wiatr był rześki, uderzał w nozdrza mieszaniną wyraźnych jesiennych zapachów. Kiedy zmierzała na miejsce spotkania, odruchowo oszczędzając lewą, strzaskaną podczas wyprawy do Tower rękę, myśląc o tym, co nim kierowało, że zaprosił ją akurat tutaj, nawet nie przypuszczała, że będą o tym rozmawiać. O temacie, wokół którego krążyli od ponad miesiąca, a którego oboje unikali, podskórnie obawiając się przekroczenia niewidzialnej granicy, naruszenia delikatnej równowagi sił. Niczego tak nie pragnęła, jak poznania jego myśli, spojrzenia na niedawną wyprawę jego oczami. Co się stało, kiedy się rozdzielili? Jak radził sobie z tym wszystkim, co ujrzeli na dziedzińcu…? Mimo to odmawiała sobie prawa do choćby próby nakłonienia Foxa do zwierzeń, trzymając się – a może raczej jego? – na bezpieczny dystans. Bliżej niż innych, lecz nie zbyt blisko. Nie ufała kotłującym się w piersi emocjom, ani tym bardziej swej umiejętności do skutecznego utrzymywania ich na wodzy, nie mogła jednak uciec, już nie, nawet jeśli czuła, że traci kontrolę, a grunt umyka jej spod nóg. – Wiem – powiedziała cicho, lecz bez cienia zawahania, zachrypniętym od emocji głosem; mimowolnie spoglądała ku jego pochmurnej twarzy, czując dziwną suchość w gardle, mętlik w głowie.  – Ale chciałam to zrobić. Od dawna. – Było to dla niej ważne. Dziękowała nie dlatego, że czuła się do tego zobligowana i nie chciała, żeby odniósł takie wrażenie. Gdyby tylko pomyślała, że w tym celu nawiązał do koszmaru Tower, zapewne wyraz wdzięczności, mniej lub bardziej szczery, nie przeszedłby jej nawet przez gardło. Dziękowała, bo zawdzięczała mu życie, a jeśli nie życie, to zdrowie. Uratował ją – i uratował Hannah, kiedy przyzwał srebrzystego lisa i odgonił od niej upiorną maszkarę, sięgającego do jej ust dementora. Był bohaterem. Był katem. Jednak im dłużej trwały walki, im dłużej o tym wszystkim myślała, tym bliżej była przyznania przed samą sobą, że może to dwie strony tej samej monety. – Ja też się bałam, nie tylko o siebie – przyznała lakonicznie, szczerze, miotając się między nieoczekiwanym uczuciem, które pojawiło się wraz z jego słowami, czyżby naprawdę mógł się o nią martwić?, a wspomnieniami więziennych korytarzy, zakrwawionych gruzów, wszystkich tych słów, które skierowała do dowodzącego strażnikami naczelnika. Surowych, bezwzględnych, głupich. Nie miała złudzeń; gdyby zdołali ją pochwycić, zamknęli w Azkabanie, byłby to dla niej wyrok śmierci. Dla niej i dla wielu innych, o których posiadała jakiekolwiek informacje.
Nie odwracała wzroku, w ciszy i napięciu oczekując tego, co chciałby jej jeszcze powiedzieć. Starannie wyselekcjonowanych, przepuszczonych przez sito cenzury sekretów. Co sprawiło, że się przed nią chował? Brak zaufania? Pielęgnowana latami ostrożność? Nie wiedziała, co przeżył, odkąd porzucił swe nazwisko i został Foxem, niechętnie opowiadał o tym, co było kiedyś – a mimo to często czuła, jak gdyby znała go długo, dłużej niż od ciepłego sierpniowego wieczoru, a nawet dłużej niż od nieświadomego mijania się na ministerialnych korytarzach. – Nie mów tak – odezwała się nagle, gdy nazwał się w ten okropny sposób, mordercą, a przez jej twarz przemknął brzydki grymas narastającej złości. Ściągnęła usta w wąską kreskę, przez krótką chwilę spoglądając ku niemu z czymś na kształt wyrzutu, bezwiednie składając dłonie w piąstki, aż lewa ręka znów zaczęła drętwieć, pulsować bólem. Nie pomagał walczyć z wieloletnimi oporami, samemu przyklejając sobie tak jednoznaczną etykietkę. Wiedziała, że nie bezpodstawnie, wszak zabił strażników na jej oczach, ilu jeszcze innych miał na sumieniu?, a jednocześnie nie potrafiła widzieć w nim potwora. On również nie powinien. – Wielu rzeczy o tobie nie wiem, Fox. Gdzie byłeś. Co widziałeś. Jakie ciężary dźwigasz na swych barkach. – Nie bez trudu formułowała swe myśli w słowa, marszcząc przy tym brwi, powoli łagodniejąc pod wpływem uczuć, które zaczęły wypływać na wierzch. – Nie chcę kłamać, nie zapomnę o tym, co się tam wydarzyło, to zbyt… wyraźne. Ale wiem, że nie jesteś taki. Pamiętam, co powiedziałeś mi wtedy, na wyspie sztormów. Zrobiłeś to, co uważałeś za słuszne. Po prostu. To ten konflikt... Gdybyś się zawahał, pewnie nie odbywalibyśmy tej rozmowy. – Była rozdarta; miał krew na rękach, lecz nie umiała spojrzeć na to w taki sam sposób, jak na zamglonych wzgórzach. – Nie przejmuj się. To nie jedyne, co spędza mi sen z powiek – mruknęła w formie niezbyt radosnego pocieszenia, pozwalając sobie na krzywy uśmiech. Skinęła krótko głową, gdy nawiązał do listu o młodziutkiej Cressidzie; jak mogłaby nim wzgardzić, gdy dopuścił ją do tego wspomnienia? Poruszyła ustami, chciała coś powiedzieć, lecz z początku nie odnalazła właściwych wyrazów. Wprawnie diagnozował jej mechanizmy obronne, wytrącając broń z ręki. – Spróbuję – obiecała niemalże szeptem, walcząc z przelotnym wzruszeniem; wiedziała, że w tym celu będzie musiała odbyć niełatwą walkę z samą sobą, z wypracowanymi latami odruchami. Bała się, co mógłby pomyśleć, gdyby usłyszał o jej tajemnicach, najskrytszych pragnieniach i lękach, a z drugiej strony – chciałaby już mieć to za sobą. Powiedzieć mu i przekonać się, czy wciąż potrafiłby spojrzeć na nią tak jak teraz. – Pod warunkiem, że będziesz pamiętać o tym samym. Ten układ może działać tylko wtedy, jeśli będzie obustronny, Fredericku – dodała miękko, wdzięcznie, ogniskując wzrok na jego oczach. Nie chciała, by wziął na siebie ciężar roli powiernika, w zamian wciąż odsuwając ją od własnych demonów i marzeń. Miała ochotę skrócić dystans, przemówić do niego tak, jak mówili inni, Freddie, powstrzymała się jednak, czując, że i tak pozwalała sobie tego dnia na zbyt wiele.
Był blisko, tuż obok, cierpliwie uspokajając skołatane nerwy. Prawie dała się ponieść chwili, wspinającemu się wzdłuż kręgosłupa impulsowi, sprawdzić nie tylko jak ciepły był jego oddech, ale i czym smakowały usta – kiedy nagle wszystko uległo zmianie, gwałtownie wybudzając ze śmiałych snów na jawie. Serce przyśpieszyło swój bieg, lecz nie tak jak jego; nic nie usłyszała, nic nie zobaczyła, sugerując się tylko i wyłącznie reakcją Foxa – podszytą napięciem, zwiastującą kłopoty. Rzucone kilka razy zaklęcie rozświetliło okolicę mglistymi sylwetkami nielicznych stworzeń, które musiały zamieszkiwać pobliskie zarośla, kątem oka wciąż dostrzegła milczącą więźniarkę, lecz to tyle. Łatwo było zachować zimną krew, gdy nie słyszało się huku wybuchu – tak jak i jemu musiało być łatwiej trzymać nerwy na wodzy, gdy nie próbował ignorować uparcie powracającej wizji martwej czarownicy. – Nikogo – powtórzyła, by pomóc z odsunięciem obaw na bok; spoglądała ku niemu z troską, a także – zrozumieniem. Chciała położyć dłoń na jego policzku, łagodnie zmusić, by skupić się na niej, nie na wspomnieniu Tower, powstrzymała się jednak, zamierając w połowie ruchu. – Nic też nie słyszałam. Byłeś blisko? Wtedy, w Tower – dodała jeszcze, nie ugryzła się w język w porę. Dla złagodzenia niedelikatnego pytania spróbowała złożyć usta w bladym, w założeniu pokrzepiającym uśmiechu. – Doborowe towarzystwo – mruknęła tylko, nie potrafiąc zdobyć się na przesadną wesołość, ale też nie będąc w stanie rozmawiać o tym całkowicie poważnie. – Chodźmy – przytaknęła, po raz ostatni rozglądając się po okolicy. Poczekała, aż Fox podniósł upuszczoną laskę, po czym ruszyła w wybranym przez niego kierunku, dostosowując krok, nie oddalając się zbytnio. Nie wiedziała, czego powinna szukać, jak wyglądały tropy poszczególnych zwierząt – podejrzewała jednak, że miał ją tego nauczyć.


my body is a cage
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12366-maeve-clearwater#380086 https://www.morsmordre.net/f434-szkocja-easter-balmoral-gajowka https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Rozlewisko [odnośnik]25.02.21 20:46
Milczałem. Nie potrafiłem przyjąć jej wdzięczności, co więcej - nie potrafiłem zrozumieć swojej upartości w odrzucaniu jej słów, jakby brak przyjęcia miał przynieść ze sobą wolność od wspomnień, wolność od poczucia się panem życia i śmierci. Wojna uczyniła mnie jednym z tych, którymi pogadzałem, wepchnęła w moje dłonie broń, mobilizując ciało do najgorszej z możliwych reakcji. Mogłem ją odrzucić. Odrzucić i uciec, odnajdując swoją kotwicę wartości, która uczyniła ze mnie Fredericka Foxa. Być może natura metamorfomaga miała mnie pchać ku coraz to nowszym twarzom, jak jakaś klątwa wydzierająca osobowości z ciała, bo Lis, którym zostałem przed laty, był już zupełnie innym Lisem. Wyrósł z naiwności, porzucił beztroskę, przełknął gorzką prawdę, mówiąc sobie wstań i walcz. W chwili, w której złożyłem przysięgę przed Zakonem Feniksa, pieczętując ją własną krwią, chłopiec, który jeszcze tam był, odszedł. Bliższe stały mi się chłodne kalkulacje, bezwzględność podczas walki. Wszystko, co widziałem i czego doświadczyłem - w Kruczej Wieży, w Azkabanie, w Tower - poszerzyło moje pole widzenia, czyniąc skórę grubszą i twardszą. Nie chciałem porzucać dawnego życia - po prostu coraz trudniej było w nim pozostać.
Jeszcze trudniej - kiedy ktoś próbował do niego wejść. Może nawet nie musiałem się oszukiwać, w jakiś sposób czułem, że Maeve szukała mnie tak samo, jak ja szukałem jej. I chociaż chciałem, żebyśmy się znaleźli, bałem się tego, że ucieknie na widok nieporządku. Że wszystkie czarne demony, które siedziały w mojej głowie, niczym pasożyty zalęgną się w jej ciele. A nikt inny, tylko ja sam, musiałem stawić im czoła. Przecież potrafiłem.
Jej głos wyrwał mnie z letargu; minęła chwila, zanim uzmysłowiłem sobie, co właścicie powiedziała. Zabrakło mi jednak zuchwałości, by w jej szczodrych zmartwieniach umieścić samego siebie. A przecież chciałem tam być. Zajmować ważne miejsce u jej boku, w jej myślach. Chciałem, by spoglądała na mnie tak, jak ja postrzegałem ją. I znów w próbie porzucenia przyjacielskiej ścieżki miałem wrażenie, że dotarłem do punktu, w którym trudno było szukać ulotności chwili, przyspieszonego bicia serca i uniesień. Czy nękani przez wojnę w ogóle mieliśmy czas na zakochiwanie się?  
- Byłem w piekle i widziałem najgorsze. I wiem… wiem, że piekło jest tutaj, teraz. Ale wiem też, że odpuszczę, dopóki nie ujarzmię tego ognia. - Odpowiedziałem bez wahania, łypiąc na nią bystrym i jednocześnie smutnym okiem. - Chciałbym, żeby twoje słowa były prawdziwe, ale nie są, Maeve. Roszczę sobie prawo do decydowania o długości czyjegoś życia. Nie chcę tego usprawiedliwiać. Nie chcę żyć w kłamstwie i udawać przed samym sobą, że nic się nie dzieje, że taki nie jestem. Jestem. To mój wybór. Mógłbym… mógłbym uciec na drugi koniec świata i to dalej byłby mój wybór. I dalej musiałbym zmierzyć się z jego konsekwencjami. Potrafię zmierzyć się z tymi. - Prawdopodobnie nękają moje sumienie mniej niż myśl o tchórzostwie. - Masz rację w jednym. Gdyby nie ten konflikt, po prostu nie musiałbym wybierać. - Zaskoczyła mnie lekkość, która przynosiła kolejne słowa na język, uwalniając serce i gardło od ciasnego uścisku, który psuł mi krew. Prawda była wyzwalająca - obawa przed starciem z nią nagle zniknęła. Być może to Maeve dodała mi odwagi, być może potrzebowałem jedynie czasu na ułożenie myśli - a może po prostu chciałem być silny dla niej. Wojna mnie zmieniła. Zmyła zawadiacki uśmiech z twarzy, dała mniej okazji do tańca i radości - ale to wszystko nadal mogłem wnosić do życia sam. Zawsze przecież potrafiłem to robić. Dostrzegać słońce w niepogodę. Nie okiem szaleńca, który śmieje się podczas zawieruchy - ale z nadzieją, która nie opuszczała, podtrzymując wiarę, że po deszczu zawsze chmury się rozchodzą.
Widziałem jej zawahanie, być może nawet strach - i nie rozumiałem. Wszystko, co chciałem, to potrzymać ją za rękę podczas tej nawałnicy, tymczasem wymykała się za każdym razem, zanim w ogóle zdążyłem zamknąć ją w czułym uścisku.
- Akceptuję ten warunek. - Skinąłem głową na jej słowa, odnajdując jej spojrzenie. Dostała moje świadectwo. - I docenię, jeśli kiedyś zechcesz ze mną porozmawiać. O tym, co spędza ci sen z powiek. Ale i o tym, co go nie spędza. Nie boję się tego, Maeve. - Dodałem miękko, spoglądając na nią tak, jakbym chciał ją oswoić wyłącznie samymi oczami. Skruszyć jej mury. Dotknąć jej serca. Przekonać się jak bije. Bez względu na to, co tam zastanę.
Prawdopodobnie oboje moglibyśmy prześcigać się w doświadczeniach.
Jej obecność pozwoliła utrzymać mi się w rzeczywistości, porzucając mury więzienia, wypełnione gęstą zawiesiną gruzu, która odbierała oddech. Zatrzymałem się w tej chwili - nieludzkiej bliskości, z której niemal czułem jak bije jej serce. Niemo przytaknąłem jej słowom, nie zdobywając się jednak na odwagę, by przyznać, że to ja byłem przyczyną wybuchu. Z ulgą przyjąłem jej zgodę na marsz, przez chwilę spoglądając na laskę, by po chwili zrezygnować z jej użytku i pozwolić sobie na wolniejsze poruszanie się. Ostatecznie wolałem być powolny niż głośny.
Wchodząc głębiej w las ograniczyliśmy rozmowy, a ja z ulgą przyjąłem jej towarzystwo, które podtrzymywało mnie trzeźwego, mimo poczucia nadejścia najgorszego. Fantomowy wybuch zadziałał na mnie mocniej, niż byłem w stanie nad tym panować - ale jej krok zrównany z moim, jej oddech - to wszystko sprawiało, że nie pozwoliłem pochłonąć się wspomnieniom bez reszty. Ani tym wyniesionym z Tower, ani tym, które kojarzyły polowanie z widmem przeszłości. Nie musiałem uczyć jej jak należy się poruszać; wiedziała to, wieloletnie szkolenie w wiedźmiej straży wyrobiło w niej nawyk drapieżnika - nawet jeśli zamierzała z tym walczyć. Opowiadałem jej o śladach pozostawianych przez dzikie zwierzęta, sprytnie pomijając informację o ich wykorzystaniu. W końcu natrafiłem na trop królika, gestem zatrzymując Maeve, a następnie przykładając palec do ust.
- Teraz zasłoń oczy. - Ostrzegłem ją szeptem, wyciągając kuszę, która naciągnęła się przy pomocy magii. Potrzebowaliśmy jedynie cierpliwości - a kiedy królik wyłonił się pośród leśnego runa, miałem nadzieję, że posłuchała mojej rady, ponieważ bełt z idealną precyzją przebił ciałko stworzenia.      

rzut, nie z tego konta, ale to naprawdę chodziło o lisa


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Rozlewisko - Page 6 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856

Strona 6 z 12 Previous  1, 2, 3 ... 5, 6, 7 ... 10, 11, 12  Next

Rozlewisko
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach