Lucretia Black
Nazwisko matki: McMillan
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Szlachetna
Zawód: Urzędniczka w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wzrost: 177cm
Waga: 62 kg
Kolor włosów: brązowe
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: ma na lewej ręce bliznę i zawsze nosi na kciuku amulet, który dostała od przyjaciółki
11 cali, Wiąz, Kieł wampira
Slytherin
Wilk
ona sama w płomieniach
cynamon, bez oraz zapach powietrza zaraz po deszczu
ona spełniająca swoje marzenie- projektuje pierwsze ubrania
Moda, rysowanie, lubi dużo czytać, plotki, śpiew
Sroki z Montrose
Eksplodujący Dureń, doroczny wyścig na miotłach
country, jazz
Analeigh Tipton
Gdyby ktoś kiedyś powiedział, że te najbliższe dwadzieścia pięć lat minie tak szybko pewnie Lucretia by wyśmiała się prosto w twarz, nie musicie nic mówić i tak często się śmieje ludziom w twarz przecież. Chociaż to raczej stare, szkolne czasy. Chyba nie warto je wliczać w teraźniejszość, a teraźniejszość jest całkiem inna niż mogłaby stwierdzić jakieś dziesięć lat temu. Może i gorsza, bo nie tak wyobrażała sobie to, ale czy byłaby skłonna do zmian? Oczywiście, że nie, ale może i warto przejść do początku i poznać jej historię?
To był czerwiec, a dokładnie to 19 czerwca 1930 roku. To wtedy mała Lucretia przyszła na świat jako pierwsze dziecko państwa Black. Jej ojciec miał wtedy dwadzieścia cztery lata i był przerażony myślą, że w domu ma przybywać mały szkrab. Był niemal pewien, że nie da sobie rady z wychowaniem dziecka, że polegnie. Jednak nigdy nie podzielił się nawet swoimi wątpliwościami z żoną. Te myśli nawet starał się odkładać na dalszy plan. Chciał dać z siebie wszystko, być dobrym przykładem dla dzieci, starał się po prostu. Jej matka była szczęśliwą kobietą. Szczęście się zwłaszcza dopełniło kiedy mogła wziąć na ręce swoją małą córeczkę. Spełniała się bardzo dobrze w roli matki. Lucretia była już wtedy ruchliwym dzieckiem. Nie mogła usiedzieć w miejscu i jak ktoś na nią nie zwracał uwagi to po prostu płakała, dawała o sobie znać. Kochała być w centrum uwagi.Wyobraźcie tylko sobie ile to nocy nieprzespanych przez nią mieli jej rodzice, nie było łatwo.
Jeśli już mówimy o byciu w centrum uwagi, to wyobrażacie sobie jak dziewczyna poczuła się zraniona kiedy na świat przyszedł jej brat- Orion? Czuła się jak zabawka, którą się znudziło i ktoś rzucił na dno szafy. Poświęcano jej niewiele czasu, ale za to na braciszku skupiano całą uwagę. Czuła się.. zazdrosna? No być może! Rodzice wiele razy zapewniali ją, że kochają ją i zawsze będą kochać, ale jako kilkuletnie dziecko nie umiała w to uwierzyć. W pobliżu nie miała żadnych też znajomych z którymi mogłaby się pobawić jak to małe dziecko ma w zwyczaju. No wiecie.. Matka ją zabierała w różne miejsca gdzie mogła nawiązać przyjaźnie, ponieważ to też było ważne! A ona? Trudno jej było nawiązać kontakt z dzieciakami, nawet tych, którzy rodzice byli wysoko postawionymi czarodziejami, chyba wiecie o co chodzi. Najczęściej kończyło się tym, że zabierała różne zabawki, chociaż wiedziała, że to nieładnie z jej strony. Pewnie zapytacie mnie "więc kiedy nawiązała pierwszą znajomość?". Cóż, to dopiero było w wieku ośmiu lat. Dziewczyna była czystej krwi. Nie starała się być nienaturalnie miła, nie udawała kogoś kim nie mogła być, a była sobą. Była osobą sprytną, która potrafi się postawić niemal każdemu. Może i trochę pyskowała, była kapryśna, miała humorki i dość często się obrażały. Jednak przecież każdy miał wady jak i zalety. Nie mogły długo przetrwać w kłótni. Po godzinie od razu się przepraszały i razem przesiadywały w pokoju i plotkowały, albo rozmawiały o modzie, która zaczęła ją wtedy nieco obchodzić. Ich rodziny też się lubili, a Lucretia zaczęła swoją przyjaciółkę traktować jak członka rodziny.
Nie myślcie sobie, że jeśli była trochę zazdrosna o brata to go nie lubiła. Tak nie było, chociaż powodów co do tego jest naprawdę mnóstwo. Jednak wspólne dogryzanie sobie i robienie na przekór sprawiło, że nigdy nie pozwoliłaby by jemu stała się chociażby najmniejsza krzywda. Chociaż nie ukazywała tego jakoś wylewnie i była wredna jak zawsze to wiedziała, że ta rodzinna miłość jest wiadoma. Dopiero w wieku dziesięciu lat nawiązała z nim bardziej bliski kontakt. W końcu co dwie głowy to nie jedna. Zawsze go namawiała by robić jakieś psikusy, komuś dokuczać, zabrać, coś połamać nawet. Nie była złą siostrą! Nie sprowadzała go na zła drogę wcale. Mógł przecież odmówić, ale nigdy tego nie zrobił. Rodzice byli po prostu wniebowzięci, że nawiązali nić porozumienia. W końcu lepiej było jak razem robią coś, a nie jeżeli nawzajem mieliby się pozabijać. Dalszą rodzinę też polubiła i zawsze się cieszyła na spotkanie z nimi. Można powiedzieć, że to był jej przełom w życiu. Teraz miała więcej przyjaciół z którymi mogła swobodnie porozmawiać, a niektórym nawet szczerze się zwierzyć. Wiedziała, że dla niej niektórzy mogliby zrobić wszystko.
W roku 1941 przyszedł długo oczekiwany list z Hogwartu. Jak każde dziecko (które nie wiedziało jeszcze co ją czeka) cieszyła się, że w końcu będzie mogła dołączyć i poznać nowe osoby, nauczyć się tych wszystkich czarów i być potężna czarownicą. Nie miała przecież byle jakiego przykładu. Ojciec od dawna już opowiadał jak on się cieszył, opowiadał pierwsze wrażenia, a nawet w sekrecie przed matką powiedział, że dostał wiele szlabanów. Nie denerwowała się tym, że może ją nikt nie zaakceptuje, nie poradzi sobie z nauką czy coś gorszego. Wracając natomiast do ojca to wydawało jej się, że zaplanował jej całą przyszłość z góry. Mówił do czego powinna się bardziej przyłożyć, że powinna mieć dobry kontakt z profesorami, więcej czasu poświęcać nauce, a nie zabawom jakie mogą się odbywać w dormitoriach. Ona nienawidziła jak coś jej się narzuca z góry, nie lubiła nawet kiedy ktoś jej kazał coś robić! Ale miała inne wyjście? Ale nie myślcie sobie, że to było absolutnie złe! Ktoś przynajmniej myślał o jej przyszłości, dbał by miała w ogóle tą przyszłość. Po trzech dniach matka zabrała ją na zakupy. Przecież musiały być! Podobały jej się. Różdżkę wybrała szybciej niż się spodziewała, książki zajęły jej więcej czasu, ponieważ były kolejki już. Kociołek i inne tego typu rzeczy też gładko poszło. Pewnie się domyślacie gdzie podobało jej się najbardziej! Tak, przy kupowaniu szaty była w siódmym niebie. Może to wtedy do niej dotarło, że to coś dla niej? Już wcześniej idealnie dobierała ubrania by pasowały do siebie, ale projektować, szyć ubrania to już zupełnie inna bajka. Chociaż wiedziała, że to nie jej bajka już.
Po i w końcu wsiadła do pociągu. Tę chwilę wyobrażała sobie wiele razy, ale nigdy nie była taka jak w rzeczywistości. Było.. po prostu tłoczno. Nigdy nie widziała tylu dzieci w jednym miejscu. Prawie wszystkie miały kufry podobne do jej samego i głośno śmiały się i krzyczały. Mało brakowało by popękały jej bębenki w uszach. Musiała przywyknąć. Teraz należała do tego świata w pełni przecież! Po piętnastu minutach bezcelowego łażenia znalazła przedział w którym mogła usiąść. Dwie dziewczyny i jeden chłopak. Nie śmieli się głośno, a ich rozmowa nie kleiła się za bardzo. Chłopak pomógł jej z kufrem, chociaż nie wydawał się mocno starszy, ale na pewno był już w Hogwarcie wcześniej. On widocznie po jej minie stwierdził, że dopiero pierwszy raz. Cóż.. z chłopakiem nawiązała szybko kontakt, nie musiała się zbytnio wysilać. Nie gadał jak najęty, ale zagadywał ją, pytał o różne rzeczy, podtrzymywał rozmowę. Dziewczyny patrzyły tylko na nią dziwnie tak jakby odbiła im chłopaka. Albo po prostu były zapatrzonymi w siebie snobkami, a w dodatku nie potrafiły za grosz dobrać ubrań! Nie to, że ocenia poprzez wygląd. Próbowała je jakoś zagadać, ale zupełnie nie było to. Nie widziała wprawdzie nudniejszych, pustych dziewczyn, które lubią tylko o sobie mówić. To wtedy, w tym pociągu spróbowała zagrać pierwszy raz w eksplodującego durnia. Znała oczywiście reguły, ojciec jej wyjaśnił, powiedział "jutro więc zagramy", ale był zbyt zapracowany. Jutro stało się codziennością. Jak coś mu nie wypadało to był zbyt zmęczony. Tak więc się cieszyła, że może pierwszy raz zagrać, rzecz jasna- przegrała. Za piątym razem udało jej się wygrać. Chłopak nawet nie ukrywał zaskoczenia. Więc jak widzicie, podróż przebiegła jej dobrze mimo, że już nie mogła wytrzymać wzroku dziewczyny, która siedziała naprzeciwko niej. Później już poszło jak z płatka.
Jak wyglądał jej początek w nowym miejscu? Cóż, z początku przymała się koleżanek i kolegów z dormitorium, ale po kilku tygodniach wiedziała, że to nie dla niej. Nie mieli wspólnych tematów, często między nimi zapadała długa cisza. Jednak znalazła się w niewielkiej grupce gdzie mogła być sobą i nic nie ukrywała. Najlepiej radziła sobie z zaklęciami, a gorzej jej szły eliksiry czy też zielarstwo. Jednak nie było źle, przyzwyczaiła się do tej zmiany otoczenia.
Rok trzeci. W szkole radziła sobie dobrze. Oczywiście musiała odbyć kilka szlabanów. Bez bójek nie mogło się odbyć. Naturalnie, że ojciec nie był z tego powodu zadowolony i nie tolerował takiego zachowania. Jej brat był też w Hogwarcie już rok. Musiała przyznać, że się cieszyła, tęskniła za jego głupimi komentarzami, dogryzaniem. Zazwyczaj siedziała z nim przy stole wspólnym i o dziwo razem z przyjaciółką, tą samą co poznała w wieku ośmiu lat. Ich przyjaźń widocznie była bardzo wyjątkowa. Co się zmieniło? Ah tak! Pewnie i tak mi nie uwierzycie (w cuda nikt nie wierzy) ale brat zaczął ją wspierać. Kiedy miała jakiś ważny egzamin to mówił, że da radę i dawał jej swój talizman na szczęście. Kto by pomyślał, że ten mały gnojek mógł jej życzyć szczęścia?! A może to właśnie było na pech? W każdym razie nie ważne, ważne że pomagało. W wakacje po klasie trzeciej powiedziała w końcu rodzicom jak bardzo kocha modę i chciałaby z nią wiązać przyszłość. Reakcja? Śmiech przez sześć minut. Po dwóch dniach dotarło do niej, że mają rację. Stać było ją na więcej niż tylko to, chociaż na zawsze pozostanie to jej marzeniem o którym nieliczni wiedzieli. Tak więc zaczęła myśleć coraz bardziej o ministerstwie magii jako zawodzie na przyszłość, jako nowym marzeniu, chociaż stare nie minęło. Czasami pozwoliła sobie nawet uszyć coś. Chociaż nic wielkiego, jakąś suknie na bal, albo czapkę na zimowe, mroźne dni.
No i w końcu nadszedł rok siódmy, a za razem ostatni. Ona wiedziała, że jej małżeństwo będzie ustalane przez rodziców, a jej miłość będzie równie sztuczne jak wszystko inne, więc się nie przejmowała, ze nie doświadczyła jeszcze miłości.
Jej przyjaciółka zamierzała iść w kierunku zupełnie innym niż ona sama, tak więc właśnie tutaj ich drogi się rozeszły można powiedzieć. Jeśli wciąż interesuje was sprawa blizny, to tak, to było właśnie w tym roku. Jak wiecie była naprawdę kiepska z eliksirów, jeden źle dobrany składnik sprawił, że ślad na zawsze pozostanie na jej skórze. Ktoś jej kiedyś powiedział, że blizny nie należy się wstydzić. One oznaczają blizny bitewne, coś co nie warto kryć, ale dla niej to nie była zwykła blizna.
Tak więc przyszedł czas na podejmowanie ważnych decyzji, świat dorosłości. Zaraz po ukończeniu szkoły dziewczyna wyprowadziła się i zaczęła pracę w ministerstwie. Dziewczyna od niemal zawsze uczyła się języków obcych co ułatwiło jej sprawę jeszcze bardziej. Napisała test sprawdzający wiedzę wykraczający poza szkolny program nauki. Dostała się na staż z którego była zdecydowanie zadowolona. Pierwszy dzień nie należał do jej najlepszych dni, czuła się zagubiona i zestresowana. Jednak po pewnym czasie zaczęła się przyzwyczajać do nowego otoczenia. Trwał on pięć lat. A później? Przeszła na stanowisko urzędnika w departamencie międzynarodowej współpracy czarodziejów. Jej życie zaczęło się sklejać w całość. Może czasami żałuje, że zerwała przyjaźń z przyjaciółką, ale ich drogi po prostu się rozeszły. Kiedy czasami przypadkiem się spotkają nawet nie mają o czym rozmawiać. Tego też sobie kiedyś nie wyobrażała, jak większość rzeczy.
Jakie przywołuje wspomnienie? Pewnie nie uwierzycie, ale myśli wtedy o rodzinnym cieple jak to siedzi z bratem i rodzicami przy kominku i oglądają stare fotografie i śmieją się jak to ciągle rozrabiali.
6 | |
2 | |
2 | |
1 | |
5 | |
1 | |
1 |
sowa, różdżka, teleportacja, 2 punkty statystyk
Witamy wśród Morsów
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot