Salon
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Salon
Do salonu można dostać się tuż po przekroczeniu drzwi wejściowych mieszkania. To tutaj Daniel przyjmuje gości, albo zwyczajnie odpoczywa, ucinając sobie na kanapie drzemkę lub czytając książkę. Wszystko jest tutaj poukładane; Krueger nie znosi braku porządku. Ani niespodziewanych wizyt, co również warto mieć na uwadze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Daniel Krueger dnia 11.01.16 8:47, w całości zmieniany 3 razy
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Był człowiekiem impulsywnym. Zdecydowanie zbyt bardzo impulsywnym; miał w zwyczaju reagować instynktownie, jeżąc się niczym spłoszone zwierze, atakując od razu i burząc się, gdy tylko zauważył w sytuacji coś niepewnego. Z lodowatym, przeszywającym całość lustrowanego widoku spojrzeniem, którego chłód tęczówek wydawał się niemal nieubłagany w swoim działaniu. Szukał zagrożenia - jednak nie znalazł go; cała sytuacja wprawiła mężczyznę w początkową dezorientację, z której usiłował się, mniej lub bardziej udolnie wydostać. Lyra. Nie Vincent. Niewinna, urocza malarka, jego kuzynka i zarazem ulubiona artystka. Co jednak tutaj robiła? Cholera, zaczynał się w tym wszystkim powoli gubić. Przecież zawsze podawał dokładne godziny, jeśli chodziło o spotkanie. O charakter. Czy mimo tylu lat wciąż nie potrafił się dostosować do brytyjskich klimatów i niespodziewanych odwiedzin? A może chodziło tu o coś znacznie innego? Zagryzł nieznacznie dolną wargę. Mięśnie twarzy rozluźniły się, nadając jej łagodniejszy wyraz, ale nie potrafiły w tej chwili zmusić się do uśmiechu. Był otumaniony, na nowo przystosowywał się do chwili, z trudem adaptując do nowych warunków, nastawiony wcześniej do wygłoszenia reprymendy - chciał przecież wyłącznie mieć s p o k ó j .
- Nie, akurat miałem wolny czas - odpowiedział, balansując na granicy prawdy i skłamania. Półprawdy. Owszem, miał wolny czas, ale chciał go wykorzystać w zupełnie inny sposób. Cieszył się rzecz jasna, że Lyra do niego przyszła, ale jednocześnie wszystko zaszło dla niego zbyt gwałtownie, zupełnie zaskakując i wybijając z rytmu. A tego uczucia nade wszystko nie znosił.
Przyjrzał się uważniej Lyrze, jej odrobinę posklejanym w grubsze kosmki włosom, doświadczonym przez gęste, sączące się z chmur krople deszczu.
- Na mój gust zdecydowanie więcej niż trochę - ocenił, zachęcając, by weszła do środka. Przecież nie będzie jej trzymać w przedpokoju, albo co gorsza - w progu drzwi. Aż tak niewychowany nie był, choć niemiecka natura nie zakładała przesadnej gościnności, nauczył się funkcjonować w różnych warunkach.
- Nie musiałaś - przyznał krótko, widząc, co dla niego przyniosła. Czy zapomniał o jakimś spotkaniu? Nie, niemożliwe. Cały czas zapewniał się i zaklinał, przecież... Na Pokątnej powiedział to wyłącznie luźno. Chciał ją kiedyś zaprosić, ale ostatnio wylądowało mu na głowie mnóstwo rzeczy. Może nawet by poznała jego wuja, Vincenta. Niewiele pozostało już osób z jego najbliższej rodziny.
Przyjął od dziewczyny pakunek, czując roztaczające się po opuszkach palców ciepło. Połowicznie wysilił się na uśmiech, który jednocześnie sam chciał wkroczyć na usta, spowodowany rozczuleniem obecną sytuacją. Szedł powoli przed siebie, nie rozglądając się zbytnio.
- Zwyczajne. - Wzruszył ramionami. - Fakt, uzbierały się przez te lata. - Książki były jedną z niewielu kolekcji, jaką posiadał. A miał ich naprawdę sporo i równie wiele zdołał przeczytać. Nawet w młodości - był raczej grzecznym i spokojnym chłopcem, który zdecydowanie bardziej wolał świat słów od normalnego świata. Dzięki niemu uciekał; odczuwał wrażenie, że rzeczywistość staje się zdecydowanie mniej przytłaczająca.
Zupełnie zapomniał o odłożonym szkicowniku, zresztą nie sądził, by Lyra grzebała mu w rzeczach. Wszystkich innych raczej nie miał na widoku. Aktualnie był pochłonięty konwersacją i myśleniem, co powinien właściwie zrobić. Zauważył na dłoni kuzynki pierścionek, zatrzymując na nim dłużej swoje spojrzenie.
- Na jaki temat? - zapytał. Przecież w razie czego mu powie. Sam jednak udał się do kuchni, by położyć ciasteczka i wyjąć je na talerz. Niezbyt przepadał za byciem gospodarzem, ale nie miał w końcu innego wyjścia. - Poczekaj chwilę, skoro przyniosłaś ciastka, przygotuję herbatę. Byłaś na Pokątnej? Pogoda raczej nie sprzyja.
- Nie, akurat miałem wolny czas - odpowiedział, balansując na granicy prawdy i skłamania. Półprawdy. Owszem, miał wolny czas, ale chciał go wykorzystać w zupełnie inny sposób. Cieszył się rzecz jasna, że Lyra do niego przyszła, ale jednocześnie wszystko zaszło dla niego zbyt gwałtownie, zupełnie zaskakując i wybijając z rytmu. A tego uczucia nade wszystko nie znosił.
Przyjrzał się uważniej Lyrze, jej odrobinę posklejanym w grubsze kosmki włosom, doświadczonym przez gęste, sączące się z chmur krople deszczu.
- Na mój gust zdecydowanie więcej niż trochę - ocenił, zachęcając, by weszła do środka. Przecież nie będzie jej trzymać w przedpokoju, albo co gorsza - w progu drzwi. Aż tak niewychowany nie był, choć niemiecka natura nie zakładała przesadnej gościnności, nauczył się funkcjonować w różnych warunkach.
- Nie musiałaś - przyznał krótko, widząc, co dla niego przyniosła. Czy zapomniał o jakimś spotkaniu? Nie, niemożliwe. Cały czas zapewniał się i zaklinał, przecież... Na Pokątnej powiedział to wyłącznie luźno. Chciał ją kiedyś zaprosić, ale ostatnio wylądowało mu na głowie mnóstwo rzeczy. Może nawet by poznała jego wuja, Vincenta. Niewiele pozostało już osób z jego najbliższej rodziny.
Przyjął od dziewczyny pakunek, czując roztaczające się po opuszkach palców ciepło. Połowicznie wysilił się na uśmiech, który jednocześnie sam chciał wkroczyć na usta, spowodowany rozczuleniem obecną sytuacją. Szedł powoli przed siebie, nie rozglądając się zbytnio.
- Zwyczajne. - Wzruszył ramionami. - Fakt, uzbierały się przez te lata. - Książki były jedną z niewielu kolekcji, jaką posiadał. A miał ich naprawdę sporo i równie wiele zdołał przeczytać. Nawet w młodości - był raczej grzecznym i spokojnym chłopcem, który zdecydowanie bardziej wolał świat słów od normalnego świata. Dzięki niemu uciekał; odczuwał wrażenie, że rzeczywistość staje się zdecydowanie mniej przytłaczająca.
Zupełnie zapomniał o odłożonym szkicowniku, zresztą nie sądził, by Lyra grzebała mu w rzeczach. Wszystkich innych raczej nie miał na widoku. Aktualnie był pochłonięty konwersacją i myśleniem, co powinien właściwie zrobić. Zauważył na dłoni kuzynki pierścionek, zatrzymując na nim dłużej swoje spojrzenie.
- Na jaki temat? - zapytał. Przecież w razie czego mu powie. Sam jednak udał się do kuchni, by położyć ciasteczka i wyjąć je na talerz. Niezbyt przepadał za byciem gospodarzem, ale nie miał w końcu innego wyjścia. - Poczekaj chwilę, skoro przyniosłaś ciastka, przygotuję herbatę. Byłaś na Pokątnej? Pogoda raczej nie sprzyja.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Daniel wciąż wydawał się nieco zmieszany. Obserwowała, jak wodził wzrokiem, zupełnie jakby próbował ochłonąć po jej nagłym, niezapowiedzianym pojawieniu się. Może jednak powinna wysłać mu wcześniej list? Gdyby nie to, że pomysł z odwiedzinami, choć przewijający się w jej rozważaniach od kilku dni, był zupełnie spontaniczny. Czy jednak był dobry? Okaże się. Zresztą, pewnie i tak nie zostanie długo. A następnym razem najpierw napisze do niego list.
- To dobrze – powiedziała ostrożnie, przeczesując dłońmi wilgotne, rude kosmyki i pozwalając im znowu opaść na okryte swetrem ramiona. – Akurat dzisiaj je piekłam i pomyślałam, że zabiorę też trochę dla ciebie, skoro już postanowiłam tutaj przyjść – wyjaśniła, kiedy wziął paczuszkę z ciasteczkami. – Nie byłam dziś na Pokątnej, malowałam w mieszkaniu. Warunki rzeczywiście nie sprzyjają malowaniu na ulicy. Poza tym, miałam kilka zamówień do dokończenia, więc siedziałam nad nimi od rana... Ale potem stwierdziłam, że potrzebuję trochę przerwy.
W salonie Daniela było przyjemnie ciepło, co doceniła zwłaszcza, gdy przelotnie spojrzała w okno, za którym wciąż lało. Dla niej jego mieszkanie nie było zupełnie zwyczajne, w końcu zawsze wychowywała się w skromniejszych warunkach, niestety nie pamiętając czasów świetności swego rodu. Taka ilość książek, jaką widziała dookoła, kojarzyła jej się z dostatkiem, a jej własny, maleńki i wyświechtany zbiór, prezentował się przy nich niezwykle mizernie. Może dla niego to było nic takiego, ale Lyra była pod wrażeniem.
- Naprawdę imponujące. Czytałeś je wszystkie? – dopytywała, przechadzając się wzdłuż regałów i muskając twarde grzbiety końcami opuszków. Zastanawiała się, czy zdążył zakupić wszystkie już w Anglii, czy może przywiózł, gdy się tu osiedlił. Tak czy inaczej, trochę mu zazdrościła. Ciekawe, ile lat musiałaby malować, żeby pozwolić sobie na taki zbiór?
W końcu jednak usiadła na kanapie, dłońmi przygładzając materiał sukienki i zastanawiając się, od czego zacząć. Nie była pewna, jak mężczyzna zareaguje, gdyby tak od razu, tuż po swoim przyjściu zaczęła mówić o jego bracie, więc postanowiła zostawić kwestię Ernsta na później. Czuła, że to nie będzie łatwa rozmowa.
Przesunęła palcami po swoim pierścionku, ostatecznie postanawiając zacząć od łatwiejszej (przynajmniej, jeśli chodzi o jego ewentualną reakcję) kwestii.
- Zaręczyłam się, Danielu. Jakieś dwa tygodnie temu – wyznała, widząc, że na dłużej zatrzymał wzrok na jej dłoniach. Choć skromny, od razu rzucał się w oczy, choć przede wszystkim samej Lyrze. Posiadał zadziwiającą wręcz zdolność przykuwania jej uwagi, a gdy na niego patrzyła, przypominała sobie dzień zaręczyn. Rozmowę z Glaucusem i ten moment, kiedy założył go na jej dłoń, a także świadomość tego, co czeka ją już wkrótce, jaką odpowiedzialność i presję niósł za sobą ten piękny drobiazg. Zdecydowanie zbyt wcześnie, ale cóż poradzić? Tak zadecydowała za nią matka w porozumieniu z państwem Travers. Lyra miała tylko jedno wyjście: zgodzić się i mieć nadzieję na pozytywne zakończenie całej sprawy.
Chciała z kimś o tym porozmawiać, z kimś, kogo lubiła.
- Chętnie napiję się herbaty – zgodziła się po chwili, gdy powiedział, żeby chwilę na niego zaczekała.
Patrzyła, jak wychodził z salonu, zapewne przechodząc do kuchni. Została sama; zza ściany słyszała tylko stłumione odgłosy, zapewne towarzyszące przyrządzaniu napoju. Żeby się czymś zająć, wróciła do rozglądania się po pomieszczeniu. Spoczywający na stole szkicownik znowu przyciągnął jej uwagę. Pchnięta ciekawością, odruchowo wyciągnęła w jego stronę rękę, ale zawahała się. Co, jeśli Daniel nie życzył sobie, żeby przeglądała jego szkice? W końcu dla każdego artysty szkicownik był świętością, i nie każdy lubił pokazywać go innym. Czuła jednak silną pokusę, bardzo chciała zobaczyć prace swojego kuzyna, przekonać się, czy również był artystyczną duszą. Tak jak ona.
W końcu jej dłoń spoczęła na okładce grubego zeszytu. Obejrzała się nerwowo przez ramię, jednak mężczyzna nadal nie nadchodził. Dlatego ostatecznie przemogła się i ułożyła szkicownik na swoich kolanach, otwierając go i zaczynając powoli kartkować strony, oglądając poszczególne szkice i zachwycając się nimi.
Musiała przyznać, że Krueger naprawdę miał talent, więc zatraciła się w szkicach, zapominając nawet o tym, że dobrała się do jego prac bez pozwolenia i w każdej chwili mogła zostać nakryta.
- To dobrze – powiedziała ostrożnie, przeczesując dłońmi wilgotne, rude kosmyki i pozwalając im znowu opaść na okryte swetrem ramiona. – Akurat dzisiaj je piekłam i pomyślałam, że zabiorę też trochę dla ciebie, skoro już postanowiłam tutaj przyjść – wyjaśniła, kiedy wziął paczuszkę z ciasteczkami. – Nie byłam dziś na Pokątnej, malowałam w mieszkaniu. Warunki rzeczywiście nie sprzyjają malowaniu na ulicy. Poza tym, miałam kilka zamówień do dokończenia, więc siedziałam nad nimi od rana... Ale potem stwierdziłam, że potrzebuję trochę przerwy.
W salonie Daniela było przyjemnie ciepło, co doceniła zwłaszcza, gdy przelotnie spojrzała w okno, za którym wciąż lało. Dla niej jego mieszkanie nie było zupełnie zwyczajne, w końcu zawsze wychowywała się w skromniejszych warunkach, niestety nie pamiętając czasów świetności swego rodu. Taka ilość książek, jaką widziała dookoła, kojarzyła jej się z dostatkiem, a jej własny, maleńki i wyświechtany zbiór, prezentował się przy nich niezwykle mizernie. Może dla niego to było nic takiego, ale Lyra była pod wrażeniem.
- Naprawdę imponujące. Czytałeś je wszystkie? – dopytywała, przechadzając się wzdłuż regałów i muskając twarde grzbiety końcami opuszków. Zastanawiała się, czy zdążył zakupić wszystkie już w Anglii, czy może przywiózł, gdy się tu osiedlił. Tak czy inaczej, trochę mu zazdrościła. Ciekawe, ile lat musiałaby malować, żeby pozwolić sobie na taki zbiór?
W końcu jednak usiadła na kanapie, dłońmi przygładzając materiał sukienki i zastanawiając się, od czego zacząć. Nie była pewna, jak mężczyzna zareaguje, gdyby tak od razu, tuż po swoim przyjściu zaczęła mówić o jego bracie, więc postanowiła zostawić kwestię Ernsta na później. Czuła, że to nie będzie łatwa rozmowa.
Przesunęła palcami po swoim pierścionku, ostatecznie postanawiając zacząć od łatwiejszej (przynajmniej, jeśli chodzi o jego ewentualną reakcję) kwestii.
- Zaręczyłam się, Danielu. Jakieś dwa tygodnie temu – wyznała, widząc, że na dłużej zatrzymał wzrok na jej dłoniach. Choć skromny, od razu rzucał się w oczy, choć przede wszystkim samej Lyrze. Posiadał zadziwiającą wręcz zdolność przykuwania jej uwagi, a gdy na niego patrzyła, przypominała sobie dzień zaręczyn. Rozmowę z Glaucusem i ten moment, kiedy założył go na jej dłoń, a także świadomość tego, co czeka ją już wkrótce, jaką odpowiedzialność i presję niósł za sobą ten piękny drobiazg. Zdecydowanie zbyt wcześnie, ale cóż poradzić? Tak zadecydowała za nią matka w porozumieniu z państwem Travers. Lyra miała tylko jedno wyjście: zgodzić się i mieć nadzieję na pozytywne zakończenie całej sprawy.
Chciała z kimś o tym porozmawiać, z kimś, kogo lubiła.
- Chętnie napiję się herbaty – zgodziła się po chwili, gdy powiedział, żeby chwilę na niego zaczekała.
Patrzyła, jak wychodził z salonu, zapewne przechodząc do kuchni. Została sama; zza ściany słyszała tylko stłumione odgłosy, zapewne towarzyszące przyrządzaniu napoju. Żeby się czymś zająć, wróciła do rozglądania się po pomieszczeniu. Spoczywający na stole szkicownik znowu przyciągnął jej uwagę. Pchnięta ciekawością, odruchowo wyciągnęła w jego stronę rękę, ale zawahała się. Co, jeśli Daniel nie życzył sobie, żeby przeglądała jego szkice? W końcu dla każdego artysty szkicownik był świętością, i nie każdy lubił pokazywać go innym. Czuła jednak silną pokusę, bardzo chciała zobaczyć prace swojego kuzyna, przekonać się, czy również był artystyczną duszą. Tak jak ona.
W końcu jej dłoń spoczęła na okładce grubego zeszytu. Obejrzała się nerwowo przez ramię, jednak mężczyzna nadal nie nadchodził. Dlatego ostatecznie przemogła się i ułożyła szkicownik na swoich kolanach, otwierając go i zaczynając powoli kartkować strony, oglądając poszczególne szkice i zachwycając się nimi.
Musiała przyznać, że Krueger naprawdę miał talent, więc zatraciła się w szkicach, zapominając nawet o tym, że dobrała się do jego prac bez pozwolenia i w każdej chwili mogła zostać nakryta.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Zapach ciasteczek roznosił się po mieszkaniu, wędrował i roztaczał słodkawą aurą, która delikatnie podrażniała zmysły. Osiadał w nozdrzach na dłużej, ogarniając ciepłem i pozostawiając ślad aromatu przy każdym wciągnięciu powietrza, idąc przez gardło i wsiąkając powoli w płuca. Zdawał się również otępiać resztę zmysłów, kierując wzrok na młodą czarownicę, krusząc powoli bloki nienawiści, które zdołały podnieść się na - jak się okazało - fałszywy alarm. N i e n a w i d z i ł tego. Lyra miała poniekąd szczęście, bo sympatia żywiona do niej, grała tutaj rolę całkowitego ocalenia. W normalnych warunkach nie oszczędziłby sobie kilku miłych słów na powitanie, prawdopodobnie nawet nie wpuszczając delikwenta do środka. Tym razem jednak szedł spokojnym krokiem, niemal potulnie przyjąwszy całość wydarzeń. Nie miał innego wyjścia.
- Niektóre po kilka razy - odparł, nawet nie racząc jej przy tym spojrzeniem. Odpowiedź była oczywista, niemal niewymagająca swojego nakreślenia. Nie wydawał się być specjalnie zaangażowany; nakładał powoli maskę uprzejmości, która nie zdążyła zakryć twarzy sprzed wcześniejszego zmieszania. Nie, nie chciał, by pomyślała o nim cokolwiek złego. Zraził już do siebie wystarczającą ilość osób i gdyby zrobił to po raz kolejny (do tego w tak bezprecedensowy sposób), miałby ogromne wyrzuty sumienia. A ich nie chciał w szczególności, z tego powodu narzucił sobie, że mimo krążących po jego głowie myśli, musi się zachowywać, jakby zjawienie się kuzynki stało się dla niego oczywistym wydarzeniem, przyjętym z niemałą serdecznością. Czy tacy byli Brytyjczycy? Cóż, nawet jeśli, on definitywnie się do nich nie zaliczał.
Kolejnym faktem stała się kwestia pierścionka. Słysząc padające wyjaśnienie, poczuł lekkie ukłucie, delikatne, jednak wdzierające się nieubłaganie do jego wnętrza. Spróbował odsunąć od siebie pojawiające się nagminnie wytknięcia - wytknięcia do samego siebie, że wychodzi teraz na skończonego nieudacznika.
- Już? - wyparował, kompletnie się nie zastanawiając. Skrzywił się; jakim prawem, do cholery, to zdołało wydostać się z jego krtani? Całkowicie podświadomie, jakby odzwierciedlało piętrzące się pod niebem czaszki skłębienie. Zagryzł na moment wargę i skrzywił się, niby w geście politowania dla własnej nietaktowności. Niedługo jednak pozbierał się i dodał: - To znaczy, bardzo się z tego powodu cieszę. I gratuluję. - Przywołał na twarzy uśmiech, niejako z lekkim trudem, lecz starając się, by był możliwie najbardziej przekonujący.
Zostawił Lyrę w salonie, kierując swoje kroki ku kuchni. Papierowa torebka zaszeleściła lekko, kiedy wyjmował ciasteczka na talerz; nadal jeszcze ciepłe, kruche i o nieregularnych kształtach. Przeniósł je ostrożnie, by wziąć się za robienie herbaty. Przy okazji zdołał w myślach ponarzekać, jak nie znosi całej tej otoczki. W przypadku gotowania i tym podobne, mógł śmiało powiedzieć, że ma dwie lewe ręce - w końcu dawniej były od tego odpowiednie osoby, a teraz jadł głównie poza mieszkaniem. Nie licząc podstawowych rzeczy, takich jak zaparzenie herbaty, kompletnie nic nie potrafił. Nie chciało mu się iść po różdżkę, więc postanowił zabrać wszystko metodą tradycyjną, czego jednak wkrótce pożałował. Wracając bowiem, zastał przed sobą widok, który niemal ściął mu krew w żyłach; miał wrażenie, że jego wszystkie funkcje życiowe ustały, a sam wpatrywał się jedynie w dziewczynę... nie. Wpatrywał się w to, co t r z y m a ł a. Jesteś kretynem, wewnętrzny głos nie szczędził sobie osądu. Całkowitym kretynem, który nawet nie umie zachować porządku rzeczy. Rozważania zaczęły krążyć tylko wokół jednego - nie wiedział, jakim cudem nie upuścił wszystkiego, by napełnić mieszkanie szklanym krzykiem rozbitych naczyń, nie wiedział, po prostu zatrzymał się, sparaliżowany kompletnie, jakby był jedynie rzeźbą, zmuszoną do wytrwania w jednej pozycji w błogą nieskończoność.
- Nie powinnaś. - Wyrwało się jedynie ze spierzchniętych warg. Dalej nastała już tylko cisza, zakorzeniająca się głęboko, wydłużając maksymalnie oczekiwanie na - właściwie sam nie wiedział, na co.
- Niektóre po kilka razy - odparł, nawet nie racząc jej przy tym spojrzeniem. Odpowiedź była oczywista, niemal niewymagająca swojego nakreślenia. Nie wydawał się być specjalnie zaangażowany; nakładał powoli maskę uprzejmości, która nie zdążyła zakryć twarzy sprzed wcześniejszego zmieszania. Nie, nie chciał, by pomyślała o nim cokolwiek złego. Zraził już do siebie wystarczającą ilość osób i gdyby zrobił to po raz kolejny (do tego w tak bezprecedensowy sposób), miałby ogromne wyrzuty sumienia. A ich nie chciał w szczególności, z tego powodu narzucił sobie, że mimo krążących po jego głowie myśli, musi się zachowywać, jakby zjawienie się kuzynki stało się dla niego oczywistym wydarzeniem, przyjętym z niemałą serdecznością. Czy tacy byli Brytyjczycy? Cóż, nawet jeśli, on definitywnie się do nich nie zaliczał.
Kolejnym faktem stała się kwestia pierścionka. Słysząc padające wyjaśnienie, poczuł lekkie ukłucie, delikatne, jednak wdzierające się nieubłaganie do jego wnętrza. Spróbował odsunąć od siebie pojawiające się nagminnie wytknięcia - wytknięcia do samego siebie, że wychodzi teraz na skończonego nieudacznika.
- Już? - wyparował, kompletnie się nie zastanawiając. Skrzywił się; jakim prawem, do cholery, to zdołało wydostać się z jego krtani? Całkowicie podświadomie, jakby odzwierciedlało piętrzące się pod niebem czaszki skłębienie. Zagryzł na moment wargę i skrzywił się, niby w geście politowania dla własnej nietaktowności. Niedługo jednak pozbierał się i dodał: - To znaczy, bardzo się z tego powodu cieszę. I gratuluję. - Przywołał na twarzy uśmiech, niejako z lekkim trudem, lecz starając się, by był możliwie najbardziej przekonujący.
Zostawił Lyrę w salonie, kierując swoje kroki ku kuchni. Papierowa torebka zaszeleściła lekko, kiedy wyjmował ciasteczka na talerz; nadal jeszcze ciepłe, kruche i o nieregularnych kształtach. Przeniósł je ostrożnie, by wziąć się za robienie herbaty. Przy okazji zdołał w myślach ponarzekać, jak nie znosi całej tej otoczki. W przypadku gotowania i tym podobne, mógł śmiało powiedzieć, że ma dwie lewe ręce - w końcu dawniej były od tego odpowiednie osoby, a teraz jadł głównie poza mieszkaniem. Nie licząc podstawowych rzeczy, takich jak zaparzenie herbaty, kompletnie nic nie potrafił. Nie chciało mu się iść po różdżkę, więc postanowił zabrać wszystko metodą tradycyjną, czego jednak wkrótce pożałował. Wracając bowiem, zastał przed sobą widok, który niemal ściął mu krew w żyłach; miał wrażenie, że jego wszystkie funkcje życiowe ustały, a sam wpatrywał się jedynie w dziewczynę... nie. Wpatrywał się w to, co t r z y m a ł a. Jesteś kretynem, wewnętrzny głos nie szczędził sobie osądu. Całkowitym kretynem, który nawet nie umie zachować porządku rzeczy. Rozważania zaczęły krążyć tylko wokół jednego - nie wiedział, jakim cudem nie upuścił wszystkiego, by napełnić mieszkanie szklanym krzykiem rozbitych naczyń, nie wiedział, po prostu zatrzymał się, sparaliżowany kompletnie, jakby był jedynie rzeźbą, zmuszoną do wytrwania w jednej pozycji w błogą nieskończoność.
- Nie powinnaś. - Wyrwało się jedynie ze spierzchniętych warg. Dalej nastała już tylko cisza, zakorzeniająca się głęboko, wydłużając maksymalnie oczekiwanie na - właściwie sam nie wiedział, na co.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Posłała Danielowi lekki uśmiech. Cieszyła się, że go widzi, że miała w Londynie jakąś rodzinę poza braćmi, kogoś, z kim mogła porozmawiać, mając jednocześnie do niego większy dystans niż na przykład do Garretta, który, jak coraz częściej sobie to uświadamiała, był nie tylko jej starszym bratem, ale i w pewnym sensie zastępował jej ojca. Zdawała sobie jednak sprawę, że Krueger był dużo starszy i miał inne podejście do życia, dorastał w zupełnie innej kulturze, więc niektóre jego zachowania mogły jej się wydawać nieco specyficzne. Tak samo, jak jego mogły dziwić rzeczy, które dla Lyry były normalne.
Wyglądał na zdziwionego, gdy powiedziała mu o swoich zaręczynach. Właśnie takiej reakcji się spodziewała. Każdy się dziwił, szczególnie znajomi spoza środowiska czystokrwistych rodów, gdzie zaaranżowane małżeństwa w tak młodym wieku nie były zbyt powszechne. No i sama Lyra, ze względu na to, że wyglądała na jeszcze młodszą niż była w rzeczywistości, nie przywodziła na myśl kobiety zaręczonej, co sugerował widniejący na jej palcu pierścionek.
- Tak, to już... – przytaknęła cicho. Dla niej to też było bardzo wcześnie, ale matce bardzo zależało, by jak najszybciej zapewnić dzieciom lepsze życie. – Ale to zaaranżowany związek. Zdecydowały o nim nasze rodziny z tylko sobie znanych powodów. Uznałam jednak, że powinieneś o tym wiedzieć, że chcę ci o tym powiedzieć.
Bardzo lubiła Glaucusa, lubiła z nim rozmawiać i spędzać czas, ale go nie kochała. Będą jednak musieli stać się małżeństwem, więc miała nadzieję, że prędzej czy później (oby prędzej) zakiełkują pomiędzy nimi prawdziwe, szczere uczucia. Lyra chciałaby poznać, jak to jest, czuć coś do kogoś. Bała się związku z przymusu, choć Travers obiecał, że nie będzie jej ograniczać ani pozbawiać tego, na czym jej zależało. Miała do niego pewne zaufanie, więc uczepiła się kurczowo jego słów. Nie zamierzała ani zrywać dotychczasowych znajomości, ani rezygnować ze swoich artystycznych pasji. Małżeństwo niewątpliwie wiele zmieni w jej życiu, ale zamierzała zachować jak najwięcej z tego, co czyniło ją Lyrą Weasley.
Po chwili Daniel wyszedł. Lyra na ogół nie miała w zwyczaju grzebać w cudzych rzeczach. Była ciekawska, ale starała się jakoś pohamować. Te postanowienia jednak spełzły na niczym, kiedy jej oczy raz po raz przesuwały się w kierunku szkicownika Daniela, zupełnie jakby przyciągała ją do niego nieznana siła.
Obiecywała sobie, że tylko zajrzy i zaraz odłoży, zanim Daniel wróci i się zorientuje. Jednak jego szkice wciągnęły ją zbyt mocno, chciała obejrzeć je wszystkie. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, każącemu natychmiast odłożyć zeszyt w to samo miejsce, z którego go wzięła, delikatnie, niemal z namaszczeniem przewracała kartki, oddając odpowiedni szacunek twórczości mężczyzny, próbując pojąć jego styl rysowania, linie kreślone przez niego na papierze.
Słysząc głos, podskoczyła raptownie, w ostatniej chwili przytrzymując szkicownik, zanim ten zsunął się z jej kolan. Daniel wrócił do pokoju, niosąc herbaty oraz ciasteczka, i nie wyglądał na zadowolonego z tego, że bez pozwolenia wzięła szkicownik i zobaczyła jego rysunki. Na jego twarzy malowała się konsternacja, która sprawiła, że Lyra natychmiast zaczęła odczuwać zmieszanie. Jej policzki okryły się szkarłatnym rumieńcem, a dłonie zamknęły szkicownik. Trzaśnięcie okładek, choć ciche, zabrzmiało w salonie dosyć głośno.
- Przepraszam – powiedziała, robiąc niewinną minkę. – Wiem, że nie powinnam go dotykać, ale... Leżał na wierzchu, a byłam tak bardzo ciekawa twoich rysunków – zawahała się na moment. Zaczynała się jąkać. – Uważam... Uważam, że naprawdę masz talent i nie rozumiem, dlaczego tak ukrywasz swoje prace.
Zerkała na niego z niepokojem. Jak zareaguje na jej tłumaczenia? Poczuje się przyjemnie doceniony komplementem i się rozweseli, czy może po prostu wygoni ją z mieszkania, skoro nie potrafiła trzymać rąk przy sobie i dobrała się do jego własności?
Przygryzła wargę, wiercąc się niespokojnie.
- Mam nadzieję, że już się nie gniewasz – wciąż patrzyła na niego tymi sarnimi oczami. - Danielu? – próbowała wyrwać go z zadumy, nie rozumiejąc jego reakcji.
Po chwili podeszła do niego i wzięła niesione przez niego rzeczy, układając je na stole, ponieważ wydawało jej się, że na moment zapomniał, co właściwie tu robił, a nie chciała, by upuścił naczynia.
Wyglądał na zdziwionego, gdy powiedziała mu o swoich zaręczynach. Właśnie takiej reakcji się spodziewała. Każdy się dziwił, szczególnie znajomi spoza środowiska czystokrwistych rodów, gdzie zaaranżowane małżeństwa w tak młodym wieku nie były zbyt powszechne. No i sama Lyra, ze względu na to, że wyglądała na jeszcze młodszą niż była w rzeczywistości, nie przywodziła na myśl kobiety zaręczonej, co sugerował widniejący na jej palcu pierścionek.
- Tak, to już... – przytaknęła cicho. Dla niej to też było bardzo wcześnie, ale matce bardzo zależało, by jak najszybciej zapewnić dzieciom lepsze życie. – Ale to zaaranżowany związek. Zdecydowały o nim nasze rodziny z tylko sobie znanych powodów. Uznałam jednak, że powinieneś o tym wiedzieć, że chcę ci o tym powiedzieć.
Bardzo lubiła Glaucusa, lubiła z nim rozmawiać i spędzać czas, ale go nie kochała. Będą jednak musieli stać się małżeństwem, więc miała nadzieję, że prędzej czy później (oby prędzej) zakiełkują pomiędzy nimi prawdziwe, szczere uczucia. Lyra chciałaby poznać, jak to jest, czuć coś do kogoś. Bała się związku z przymusu, choć Travers obiecał, że nie będzie jej ograniczać ani pozbawiać tego, na czym jej zależało. Miała do niego pewne zaufanie, więc uczepiła się kurczowo jego słów. Nie zamierzała ani zrywać dotychczasowych znajomości, ani rezygnować ze swoich artystycznych pasji. Małżeństwo niewątpliwie wiele zmieni w jej życiu, ale zamierzała zachować jak najwięcej z tego, co czyniło ją Lyrą Weasley.
Po chwili Daniel wyszedł. Lyra na ogół nie miała w zwyczaju grzebać w cudzych rzeczach. Była ciekawska, ale starała się jakoś pohamować. Te postanowienia jednak spełzły na niczym, kiedy jej oczy raz po raz przesuwały się w kierunku szkicownika Daniela, zupełnie jakby przyciągała ją do niego nieznana siła.
Obiecywała sobie, że tylko zajrzy i zaraz odłoży, zanim Daniel wróci i się zorientuje. Jednak jego szkice wciągnęły ją zbyt mocno, chciała obejrzeć je wszystkie. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, każącemu natychmiast odłożyć zeszyt w to samo miejsce, z którego go wzięła, delikatnie, niemal z namaszczeniem przewracała kartki, oddając odpowiedni szacunek twórczości mężczyzny, próbując pojąć jego styl rysowania, linie kreślone przez niego na papierze.
Słysząc głos, podskoczyła raptownie, w ostatniej chwili przytrzymując szkicownik, zanim ten zsunął się z jej kolan. Daniel wrócił do pokoju, niosąc herbaty oraz ciasteczka, i nie wyglądał na zadowolonego z tego, że bez pozwolenia wzięła szkicownik i zobaczyła jego rysunki. Na jego twarzy malowała się konsternacja, która sprawiła, że Lyra natychmiast zaczęła odczuwać zmieszanie. Jej policzki okryły się szkarłatnym rumieńcem, a dłonie zamknęły szkicownik. Trzaśnięcie okładek, choć ciche, zabrzmiało w salonie dosyć głośno.
- Przepraszam – powiedziała, robiąc niewinną minkę. – Wiem, że nie powinnam go dotykać, ale... Leżał na wierzchu, a byłam tak bardzo ciekawa twoich rysunków – zawahała się na moment. Zaczynała się jąkać. – Uważam... Uważam, że naprawdę masz talent i nie rozumiem, dlaczego tak ukrywasz swoje prace.
Zerkała na niego z niepokojem. Jak zareaguje na jej tłumaczenia? Poczuje się przyjemnie doceniony komplementem i się rozweseli, czy może po prostu wygoni ją z mieszkania, skoro nie potrafiła trzymać rąk przy sobie i dobrała się do jego własności?
Przygryzła wargę, wiercąc się niespokojnie.
- Mam nadzieję, że już się nie gniewasz – wciąż patrzyła na niego tymi sarnimi oczami. - Danielu? – próbowała wyrwać go z zadumy, nie rozumiejąc jego reakcji.
Po chwili podeszła do niego i wzięła niesione przez niego rzeczy, układając je na stole, ponieważ wydawało jej się, że na moment zapomniał, co właściwie tu robił, a nie chciała, by upuścił naczynia.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
N i e.
Żadnych gróźb. Żadnego ciskania gromami, żadnych zmarszczonych brwi i uwidaczniających się w geście złości zmarszczek, które rozdzielają twarz siateczką drobnych, spłyconych wąwozów. Posłane niemal natychmiastowo spojrzenie, w swoim geście nieomal proszące widok o nagięcie się do zupełnie innego przedstawienia. Pokazania, że to wyłącznie przewidzenie. Nic więcej. Ułuda. Oddech spłycony, bezsilność tłamsząca boleśnie splątki wijącej się wewnątrz świadomości. Nie. Jedno słowo, powtarzane po tysiąckroć, drobny zrost jakże znanych liter spleconych w jeszcze bardziej znanym znaczeniu. Osłupienie, panika - wszystko to ogarnęło go wzburzonymi falami; zamroziło w jedną, człowieczą bryłę, niezdolną do mówienia ani do wykonywania ruchów. Zesztywniałe palce mimo to trzymały herbatę i ciastka, lecz oczy były posłane zupełnie gdzie indziej, karmiąc się - niemal masochistycznie - wytworzonym przed nimi teraz obrazem. Wyobrażały sobie, jak drobna dłoń Lyry muska delikatnie kartki, przewraca je, a ciekawskie spojrzenie chłonie linie nakreślonych niegdyś pociągnięć, zagłębia się wewnątrz prywatnego sanktuarium; niechcianej religii, którą śmiał wyznawać, której oddawał się, mimo że uznawał w głębi duszy za zwykłe marnotrawstwo. Obrazy były istotnym kluczem do drzwi, za jakimi się zaryglował, otwierały jeden z najważniejszych zamków prowadzących do niego samego - obnażały jeszcze bardziej niźli pozbawienie z szat, bo w końcu ciało, nie licząc znaków szczególnych, u wszystkich ludzi miało identyczne cechy. Tutaj zaś... To coś zupełnie innego. Przez chwilę miał wrażenie, jakby Lyra mu coś zabrała. Coś nieuchronnie i bezpowrotnie, bo z ciekawości sięgnęła po z a k a z a n y niemal przedmiot. Nie chciał, aby ktokolwiek to oglądał. Aby ktokolwiek widział, poza nim samym. W paraliżującym go szoku nie umiał już nawet się odnaleźć; energia zdawała się opuścić go całkowicie, nie miał sił, by wyrazić jakiekolwiek niezadowolenie. Z gardła pragnął wydostać się nieartykułowany pomruk, lecz nawet to gdzieś zniknęło, nadal nie przerywając nieskazitelnej struktury ciszy. Słuchał kolejno słów Lyry, lecz niby ich nie słyszał - wszystko rozmazywało mu się, a kompletne przybicie stawało się z każdą chwilą coraz bardziej namacalne. Jakby wcale nie stał, tylko upadł, przywiązany do ziemi ze wszystkich stron pętem grubych sznurów. Nie mógł być na nią zły. I nawet nie był. Czuł się po prostu... Zrezygnowany? Zażenowany? Tak, to chyba najlepsze określenia. Kiedy potem został oswobodzony z trzymanych przezeń przedmiotów, ruszył się dopiero po chwili, siadając na kanapie i biorąc od dziewczyny szkicownik. Trzymał go niedbale, przerzucając kilka kartek, jakby chciał przelotnie sprawdzić jego zawartość. Po chwili jednak zmrużył oczy i w gwałtownym geście rzucił nim, tak że poleciał w kierunku innego pokoju. Sam zaś rozłożył się wygodniej, zagłębiając plecy w miękkim oparciu.
- Śmieci - odparł wyłącznie zdawkowo; przez moment zdawał się być inną wersją siebie, która pojawiła się gwałtownie, wypełzając z mroków podświadomości jak bestia obudzona za pomocą jednego, nieświadomego ruchu. Złożył przed sobą dłonie, poruszając nimi nieznacznie, niby bawiąc się ze znudzeniem. Nie patrzył póki co na swoją kuzynkę, w ogóle nie wydawał się spoglądać na nic konkretnego. Rozsądek podpowiadał: stało się, nic już nie zrobisz, lecz inna część próbowała wszystkiemu zaprzeczyć. W histerii? Ale dlaczego? Czy aby na pewno coś się s t a ł o ? Wypuścił powietrze z ust, przez chwilę zastanawiając się w milczeniu.
- Lepiej przejdźmy do ważniejszych rzeczy - dodał dopiero później, na nowo zwracając swoją uwagę ku osobie panny Weasley. Ciekawe, jak długo będzie mógł ją tak nazywać. Ludzie się zmieniają, wszystko się zmienia, on jednak zawsze pozostaje taki sam. Tak jak własne rysunki, niby istnieje, lecz w rzeczywistości go nie ma. Czasem odczuwał wrażenie, że jest wyłącznie wędrującym po świecie duchem. - Czy oprócz zaręczyn wydarzyło się u ciebie coś ciekawego?
Żadnych gróźb. Żadnego ciskania gromami, żadnych zmarszczonych brwi i uwidaczniających się w geście złości zmarszczek, które rozdzielają twarz siateczką drobnych, spłyconych wąwozów. Posłane niemal natychmiastowo spojrzenie, w swoim geście nieomal proszące widok o nagięcie się do zupełnie innego przedstawienia. Pokazania, że to wyłącznie przewidzenie. Nic więcej. Ułuda. Oddech spłycony, bezsilność tłamsząca boleśnie splątki wijącej się wewnątrz świadomości. Nie. Jedno słowo, powtarzane po tysiąckroć, drobny zrost jakże znanych liter spleconych w jeszcze bardziej znanym znaczeniu. Osłupienie, panika - wszystko to ogarnęło go wzburzonymi falami; zamroziło w jedną, człowieczą bryłę, niezdolną do mówienia ani do wykonywania ruchów. Zesztywniałe palce mimo to trzymały herbatę i ciastka, lecz oczy były posłane zupełnie gdzie indziej, karmiąc się - niemal masochistycznie - wytworzonym przed nimi teraz obrazem. Wyobrażały sobie, jak drobna dłoń Lyry muska delikatnie kartki, przewraca je, a ciekawskie spojrzenie chłonie linie nakreślonych niegdyś pociągnięć, zagłębia się wewnątrz prywatnego sanktuarium; niechcianej religii, którą śmiał wyznawać, której oddawał się, mimo że uznawał w głębi duszy za zwykłe marnotrawstwo. Obrazy były istotnym kluczem do drzwi, za jakimi się zaryglował, otwierały jeden z najważniejszych zamków prowadzących do niego samego - obnażały jeszcze bardziej niźli pozbawienie z szat, bo w końcu ciało, nie licząc znaków szczególnych, u wszystkich ludzi miało identyczne cechy. Tutaj zaś... To coś zupełnie innego. Przez chwilę miał wrażenie, jakby Lyra mu coś zabrała. Coś nieuchronnie i bezpowrotnie, bo z ciekawości sięgnęła po z a k a z a n y niemal przedmiot. Nie chciał, aby ktokolwiek to oglądał. Aby ktokolwiek widział, poza nim samym. W paraliżującym go szoku nie umiał już nawet się odnaleźć; energia zdawała się opuścić go całkowicie, nie miał sił, by wyrazić jakiekolwiek niezadowolenie. Z gardła pragnął wydostać się nieartykułowany pomruk, lecz nawet to gdzieś zniknęło, nadal nie przerywając nieskazitelnej struktury ciszy. Słuchał kolejno słów Lyry, lecz niby ich nie słyszał - wszystko rozmazywało mu się, a kompletne przybicie stawało się z każdą chwilą coraz bardziej namacalne. Jakby wcale nie stał, tylko upadł, przywiązany do ziemi ze wszystkich stron pętem grubych sznurów. Nie mógł być na nią zły. I nawet nie był. Czuł się po prostu... Zrezygnowany? Zażenowany? Tak, to chyba najlepsze określenia. Kiedy potem został oswobodzony z trzymanych przezeń przedmiotów, ruszył się dopiero po chwili, siadając na kanapie i biorąc od dziewczyny szkicownik. Trzymał go niedbale, przerzucając kilka kartek, jakby chciał przelotnie sprawdzić jego zawartość. Po chwili jednak zmrużył oczy i w gwałtownym geście rzucił nim, tak że poleciał w kierunku innego pokoju. Sam zaś rozłożył się wygodniej, zagłębiając plecy w miękkim oparciu.
- Śmieci - odparł wyłącznie zdawkowo; przez moment zdawał się być inną wersją siebie, która pojawiła się gwałtownie, wypełzając z mroków podświadomości jak bestia obudzona za pomocą jednego, nieświadomego ruchu. Złożył przed sobą dłonie, poruszając nimi nieznacznie, niby bawiąc się ze znudzeniem. Nie patrzył póki co na swoją kuzynkę, w ogóle nie wydawał się spoglądać na nic konkretnego. Rozsądek podpowiadał: stało się, nic już nie zrobisz, lecz inna część próbowała wszystkiemu zaprzeczyć. W histerii? Ale dlaczego? Czy aby na pewno coś się s t a ł o ? Wypuścił powietrze z ust, przez chwilę zastanawiając się w milczeniu.
- Lepiej przejdźmy do ważniejszych rzeczy - dodał dopiero później, na nowo zwracając swoją uwagę ku osobie panny Weasley. Ciekawe, jak długo będzie mógł ją tak nazywać. Ludzie się zmieniają, wszystko się zmienia, on jednak zawsze pozostaje taki sam. Tak jak własne rysunki, niby istnieje, lecz w rzeczywistości go nie ma. Czasem odczuwał wrażenie, że jest wyłącznie wędrującym po świecie duchem. - Czy oprócz zaręczyn wydarzyło się u ciebie coś ciekawego?
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Już na pierwszy rzut oka było widać, że każde z nich inaczej podchodziło do kwestii sztuki. O ile Lyra zdawała się czerpać z niej ogromną radość, wręcz dumę z tego, co tworzyła, tak Daniel sprawiał wrażenie, jakby uważał swoje rysowanie za coś wstydliwego, coś, co nigdy nie powinno ujrzeć światła dziennego. Tylko dlaczego? Nie wiedziała w końcu o tym, co wpajano mu w młodości, a co teraz sprawiało, że wydawał się traktować sztukę jako coś zakazanego. Było jej to obce, bo nawet jeśli jej rodzina z racji biedy podchodziła do życia dość praktycznie i rozsądnie, nikt nie zabraniał Lyrze tworzenia ani nie próbował obrzydzić jej pasji.
Widziała to w sposobie, w jaki patrzył na szkicownik spoczywający w jej dłoniach, jak znieruchomiał pośrodku salonu, niemal zapominając, co chwilę temu robił. I to tylko zwiększało jej zmieszanie i wyrzuty sumienia z powodu własnej ciekawości, choć przecież była pewna, że nie zrobiła nic złego. Chciała tylko obejrzeć szkice, bo jako artystkę, ciekawiły ją również prace innych. Zwłaszcza tak dobre prace.
Postawiła szklanki i talerzyk z ciasteczkami na stole, po czym znowu opadła na kanapę. Zielone oczy nie przestawały jednak wpatrywać się w Daniela, który sięgnął po szkicownik i po chwili nagłym ruchem odrzucił go do tyłu. Śledziła lot zeszytu, który z cichym stukiem upadł na podłogę gdzieś w pobliżu drzwi sąsiedniego pokoju. Okładka otworzyła się i wygięła, ale stronice nie rozsypały się. Lyra zagryzła jednak wargę, a końcówki jej włosów na moment zmieniły kolor na ciemniejszy. Choć nie był to jej szkicownik, uważała takie potraktowanie własnej twórczości przez Daniela niemal za coś w rodzaju profanacji. Może to była błahostka, jednak jej wrażliwa, artystyczna dusza odebrała to dosyć nieprzyjemnie.
Dlaczego Krueger musiał zachowywać się tak niezrozumiale? Dlaczego nienawidził tej twórczej części siebie?
- Nie powinieneś tego robić – szepnęła, dając mu jednak jasno do zrozumienia, że to, co zrobił, zdecydowanie jej się nie spodobało. – Dlaczego uważasz, że to, że tworzysz, to coś złego?
Była tego ciekawa, chciała się dowiedzieć, co nim kierowało. Chciała poznać jego podejście do sztuki, by potwierdzić lub rozwiać swoje domysły. Oczywiście, że była tego ciekawa, był jej rodziną, i prawdopodobnie oboje przejęli swoje artystyczne zdolności po Morganach. Ale z pewnością podchodzili do nich w zupełnie różny sposób.
Kolejnym pytaniem wyrwał ją jednak z rozmyślań na temat jego podejścia do sztuki. Oderwała wzrok od leżącego na ziemi szkicownika i znowu spojrzała na niego.
- Chyba nic szczególnego – mruknęła, pijąc łyk herbaty, bo miała wrażenie, że trochę zaschło jej w gardle. – Ciągle maluję, szukam nowych zleceń i liczę na znalezienie jakiegoś przytulnego kąta, gdzie mogłabym tworzyć zimą. Jedyne, co się zmieniło, to to, że teraz jestem zaręczona, jednak mój eee... narzeczony na szczęście nie ma nic przeciwko temu, w jaki sposób zarabiam. – Wciąż dziwnie jej było mówić o Glaucusie jako o swoim narzeczonym. Po chwili postanowiła jednak zmienić temat, poruszyć drugą z ważnych kwestii, które przywiodły ją dziś do mieszkania Kruegera. – I wiesz, niedawno poznałam twojego brata, otworzył swój sklep na Pokątnej. Jego biżuteria naprawdę robi wrażenie. I cieszę się, że mogłam poznać was obu.
Na razie powstrzymała się od dalszych pytań cisnących jej się na usta. Spojrzała na Daniela, zastanawiając się, jak zareaguje na wspomnienie o bracie. Oby w tej kwestii był bardziej rozmowny, niż kwestii sztuki, bo naprawdę chciała dowiedzieć się czegoś o ich relacjach, zrozumieć, dlaczego Ernst wydawał się darzyć brata taką niechęcią i zareagował w taki sposób na samo przywołanie przez Lyrę jego pokrewieństwa z Danielem.
Widziała to w sposobie, w jaki patrzył na szkicownik spoczywający w jej dłoniach, jak znieruchomiał pośrodku salonu, niemal zapominając, co chwilę temu robił. I to tylko zwiększało jej zmieszanie i wyrzuty sumienia z powodu własnej ciekawości, choć przecież była pewna, że nie zrobiła nic złego. Chciała tylko obejrzeć szkice, bo jako artystkę, ciekawiły ją również prace innych. Zwłaszcza tak dobre prace.
Postawiła szklanki i talerzyk z ciasteczkami na stole, po czym znowu opadła na kanapę. Zielone oczy nie przestawały jednak wpatrywać się w Daniela, który sięgnął po szkicownik i po chwili nagłym ruchem odrzucił go do tyłu. Śledziła lot zeszytu, który z cichym stukiem upadł na podłogę gdzieś w pobliżu drzwi sąsiedniego pokoju. Okładka otworzyła się i wygięła, ale stronice nie rozsypały się. Lyra zagryzła jednak wargę, a końcówki jej włosów na moment zmieniły kolor na ciemniejszy. Choć nie był to jej szkicownik, uważała takie potraktowanie własnej twórczości przez Daniela niemal za coś w rodzaju profanacji. Może to była błahostka, jednak jej wrażliwa, artystyczna dusza odebrała to dosyć nieprzyjemnie.
Dlaczego Krueger musiał zachowywać się tak niezrozumiale? Dlaczego nienawidził tej twórczej części siebie?
- Nie powinieneś tego robić – szepnęła, dając mu jednak jasno do zrozumienia, że to, co zrobił, zdecydowanie jej się nie spodobało. – Dlaczego uważasz, że to, że tworzysz, to coś złego?
Była tego ciekawa, chciała się dowiedzieć, co nim kierowało. Chciała poznać jego podejście do sztuki, by potwierdzić lub rozwiać swoje domysły. Oczywiście, że była tego ciekawa, był jej rodziną, i prawdopodobnie oboje przejęli swoje artystyczne zdolności po Morganach. Ale z pewnością podchodzili do nich w zupełnie różny sposób.
Kolejnym pytaniem wyrwał ją jednak z rozmyślań na temat jego podejścia do sztuki. Oderwała wzrok od leżącego na ziemi szkicownika i znowu spojrzała na niego.
- Chyba nic szczególnego – mruknęła, pijąc łyk herbaty, bo miała wrażenie, że trochę zaschło jej w gardle. – Ciągle maluję, szukam nowych zleceń i liczę na znalezienie jakiegoś przytulnego kąta, gdzie mogłabym tworzyć zimą. Jedyne, co się zmieniło, to to, że teraz jestem zaręczona, jednak mój eee... narzeczony na szczęście nie ma nic przeciwko temu, w jaki sposób zarabiam. – Wciąż dziwnie jej było mówić o Glaucusie jako o swoim narzeczonym. Po chwili postanowiła jednak zmienić temat, poruszyć drugą z ważnych kwestii, które przywiodły ją dziś do mieszkania Kruegera. – I wiesz, niedawno poznałam twojego brata, otworzył swój sklep na Pokątnej. Jego biżuteria naprawdę robi wrażenie. I cieszę się, że mogłam poznać was obu.
Na razie powstrzymała się od dalszych pytań cisnących jej się na usta. Spojrzała na Daniela, zastanawiając się, jak zareaguje na wspomnienie o bracie. Oby w tej kwestii był bardziej rozmowny, niż kwestii sztuki, bo naprawdę chciała dowiedzieć się czegoś o ich relacjach, zrozumieć, dlaczego Ernst wydawał się darzyć brata taką niechęcią i zareagował w taki sposób na samo przywołanie przez Lyrę jego pokrewieństwa z Danielem.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Zmieniał się. Przeistaczał. Przeskakiwał między jedną formą a drugą. Przybierał różne maski, które wchodziły na twarz, sprawiając wrażenie niemal nierozerwalnej części. Było wielu Danieli, lecz każdy znał praktycznie innego. Niewielu mogło się poszczycić faktem głębszego stopnia wtajemniczenia w osobowość Kruegera, która często nawet dla niego samego stanowiła nieodgadnioną zagadkę. Lyra nieświadomie wyjęła jeden szczebel, jeden, pozornie niewielki element fundamentów, który momentalnie zburzył całą konstrukcję. Wywołała szereg kaskadowych reakcji, rozpaczliwej obrony przed wdarciem się rudowłosej osoby do wnętrza, strachem, że pozna coś więcej - że dowie się czegoś, czego wiedzieć nie powinna. Daniel, wbrew pozorom, kreował swój obraz bardzo starannie. Pieczołowicie dobierał elementy, z której strony powinien danej osobie się pokazać. Odgrywał jednoosobowy teatr, niejako tworząc swój autoportret. Odgrywał własną biografię, swój charakter i przemyślenia, wyrwane z określonego punktu swojego ja. Teraz jednak całe wnętrze pokryły zgliszcza planów i ustaleń; spojrzenie błądziło dookoła w obłędnym wręcz wyrazie, ślizgając się po przedmiotach, by w końcu zostać utkwione ponownie w twarzy dziewczyny. Stracił to. Stracił zbroję, przetarł hamulce, był całkowicie nagi i otwarty, jak wytworzona nagle, postrzępiona i sięgająca głęboko rana. Powstrzymywał się wyłącznie resztkami sił; ostatki rozsądku szeptały mu na ucho, że nie może się zachowywać jak zwyczajny szaleniec. Z otworzonymi szerzej niż zwykle oczami, źrenicami zwiększającymi swe światło z każdą chwilą, wyschniętymi wargami, na powierzchni których pojawiały się skazy spękań. Wtargnęła brutalnie. Zgwałciła jego wnętrze. Nie miała prawa.
Ale o co się gniewał? O zaledwie kilka nakreślonych niedbale szkiców?
- Nie mówiłem o niczym złym - odparł sucho, bezbarwnie, tonem wyzutym z jakichkolwiek emocji. Nadal wpatrywał się w wyciągnięte przed siebie dłonie, które zaciskał mocniej jedna na drugiej; powodując niemal całkowite zblednięcie kłykciów. - Powiedziałem jedynie, że są bezwartościowe.
Bo były. Właśnie takim niczym. Gównem. Śmieciem. Nieważne, czy zbrukane błotem, naznaczone szeregiem pogięć, czy umieszczone pod kloszem mroku, schowane gdzieś szczelnie przed wzrokiem osób trzecich. Nie miał zamiaru zaprzątać sobie nimi dalej głowy; potaknął jedynie, słysząc wypowiedź dziewczyny na temat jej narzeczonego. I całe szczęście. Nie życzył jej krzywdy, tym bardziej nie chciałby, aby małżeństwo ograniczało ją i uniemożliwiało kontynuowanie artystycznej kariery. Nagle jednak na nowo zamarł.
Brat. Ernst. Robiło się coraz ciekawiej. Podrażnione szeregiem unoszących się w eterze zdań myśli, na nowo skłębiły się, kierując wyłącznie ku jednej osobie. Daniel odwrócił się gwałtownie, wzrok miał pusty i jakby mętny, odgradzający go od reszty rzeczywistości lodową fortecą. Gdyby mógł, zapewne przeszyłby nim na wskroś siedzącą obok rozmówczynię, wwiercając niemal tęczówki w jej osobę, nieznacznie się przy tym nachylając.
- Poznać nas obu... - Usta uformowały się w kpiący uśmieszek. Prychnął cicho, z wyraźną pogardą, potęgującą się w wyrażanej ironii. - Zabawne.
Doprawdy, całkowicie zbiła go z tropu. Nie sądził, że Lyra była ślepa - zauważenie sklepu na Pokątnej z nazwiskiem Krueger, na pewno przyciągnęło jej ciekawską duszę, o której istnieniu mógł się przekonać zaledwie przed chwilą. Ale słowa, które padały z jej gardła jakże bezwiednie, w całej swojej dziecinnej naiwności, wydawały się być niemal herezją. Nie wiedział, jakie miała pojęcie o łączących go relacjach z bratem, ale było ono raczej mierne; nie wiedział również, co przekazał jej Ernst, jaką mieszanką kłamstw nakarmił tym razem i jaką postawę zdecydował się przybrać. Miał jednakże pojęcie o pewnym istotnym fakcie - musiał być ostrożny.
- Nie znasz nas, a p o z n a ć możesz tylko jednego - orzekł powoli, sącząc składający splot zdania szereg wyrazów. Niemal przeliterował, ważył dokładnie każde słowo, których wybór nie był bynajmniej przypadkowy. - Od ciebie zależy, którego wybierzesz.
Ale o co się gniewał? O zaledwie kilka nakreślonych niedbale szkiców?
- Nie mówiłem o niczym złym - odparł sucho, bezbarwnie, tonem wyzutym z jakichkolwiek emocji. Nadal wpatrywał się w wyciągnięte przed siebie dłonie, które zaciskał mocniej jedna na drugiej; powodując niemal całkowite zblednięcie kłykciów. - Powiedziałem jedynie, że są bezwartościowe.
Bo były. Właśnie takim niczym. Gównem. Śmieciem. Nieważne, czy zbrukane błotem, naznaczone szeregiem pogięć, czy umieszczone pod kloszem mroku, schowane gdzieś szczelnie przed wzrokiem osób trzecich. Nie miał zamiaru zaprzątać sobie nimi dalej głowy; potaknął jedynie, słysząc wypowiedź dziewczyny na temat jej narzeczonego. I całe szczęście. Nie życzył jej krzywdy, tym bardziej nie chciałby, aby małżeństwo ograniczało ją i uniemożliwiało kontynuowanie artystycznej kariery. Nagle jednak na nowo zamarł.
Brat. Ernst. Robiło się coraz ciekawiej. Podrażnione szeregiem unoszących się w eterze zdań myśli, na nowo skłębiły się, kierując wyłącznie ku jednej osobie. Daniel odwrócił się gwałtownie, wzrok miał pusty i jakby mętny, odgradzający go od reszty rzeczywistości lodową fortecą. Gdyby mógł, zapewne przeszyłby nim na wskroś siedzącą obok rozmówczynię, wwiercając niemal tęczówki w jej osobę, nieznacznie się przy tym nachylając.
- Poznać nas obu... - Usta uformowały się w kpiący uśmieszek. Prychnął cicho, z wyraźną pogardą, potęgującą się w wyrażanej ironii. - Zabawne.
Doprawdy, całkowicie zbiła go z tropu. Nie sądził, że Lyra była ślepa - zauważenie sklepu na Pokątnej z nazwiskiem Krueger, na pewno przyciągnęło jej ciekawską duszę, o której istnieniu mógł się przekonać zaledwie przed chwilą. Ale słowa, które padały z jej gardła jakże bezwiednie, w całej swojej dziecinnej naiwności, wydawały się być niemal herezją. Nie wiedział, jakie miała pojęcie o łączących go relacjach z bratem, ale było ono raczej mierne; nie wiedział również, co przekazał jej Ernst, jaką mieszanką kłamstw nakarmił tym razem i jaką postawę zdecydował się przybrać. Miał jednakże pojęcie o pewnym istotnym fakcie - musiał być ostrożny.
- Nie znasz nas, a p o z n a ć możesz tylko jednego - orzekł powoli, sącząc składający splot zdania szereg wyrazów. Niemal przeliterował, ważył dokładnie każde słowo, których wybór nie był bynajmniej przypadkowy. - Od ciebie zależy, którego wybierzesz.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Ostatnio zmieniony przez Daniel Krueger dnia 19.12.15 16:44, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : zjadłam literkę xd)
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nadal zachowywał się w sposób dla niej niezrozumiały. Wszelkie próby rozgryzienia go spełzały na niczym. Właściwie nigdy nie widziała go w takim stanie, jak dzisiaj. Często był specyficzny, ale raczej miły. Może po prostu miała pecha trafić na jego wyjątkowo zły humor? Może przyjście tutaj wcale nie było tak dobrym pomysłem, jak myślała jeszcze godzinę temu?
Poruszyła się niespokojnie na kanapie. Cisza, która zawisła w salonie, przerywana jedynie cichym jękiem skrzypiących sprężyn, była nieznośnie ciężka.
Odchrząknęła cicho i odgarnęła z policzka łaskoczący ją kosmyk włosów, bardziej po to, by zająć czymś ręce. Otworzyła usta, już miała coś powiedzieć, jednak to Krueger pierwszy przerwał tę niezręczną ciszę.
- Ja tak nie uważam, Danielu – odpowiedziała na jego uwagę. – Wcale nie myślę, że są bezwartościowe. To tylko ty tak mówisz... Ale mimo to z jakiegoś powodu nadal rysujesz. Więc dlaczego to robisz, jeśli uważasz to za stratę czasu?
Choć coś kazało Danielowi pogardzać swoimi pracami (a przynajmniej tak to przedstawiał przy niej), rysował, i to prawdopodobnie od dłuższego czasu, bo w szkicowniku było sporo rysunków. Był praktyczny, nie pasował jej do wizerunku kogoś, kto trwonił cenny czas na coś, co uważał za bezwartościowe. To była kolejna rzecz, której nie potrafiła pojąć swoim młodym, nieskażonym umysłem.
Podobnie jak jego reakcji na wspomnienie o jego bracie. Pamiętała, że Ernst również nie zareagował zbyt pozytywnie na wspominanie przy nim Daniela. Wspominała ich spotkanie, podczas którego Ernst kazał pozdrowić młodszego brata, a później uciął temat, wyraźnie nie chcąc zagłębiać się w szczegóły. Mimowolnie ich porównywała, coraz bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że między braćmi nie było dobrze. Musiało wydarzyć się coś naprawdę nieprzyjemnego, coś, co sprawiło, że obaj jeżyli się na samą wzmiankę o tym drugim. Tylko co? Dla Lyry, zawsze mającej bliskie relacje ze swoimi braćmi, było to niepojęte. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co musiałoby się stać, żeby zaczęła tak reagować na wspomnienie o Garretcie.
- Dlaczego? – spytała więc, kiedy usłyszała jego ironiczną uwagę. – Dlaczego tak uważasz? Co w tym zabawnego?
Była naiwna, tak bardzo nieświadoma. Chciała utrzymywać kontakt z obydwoma Kruegerami (w końcu obaj byli jej rodziną w takim samym stopniu), tym bardziej, że przecież ich spory, czegokolwiek dotyczyły, nie były jej sprawą. Była ich ciekawa, to oczywiste, oczekiwała na jakieś wyjaśnienie swoich wątpliwości, ale sama chciała pozostać bezstronna. Neutralna.
Daniela znała dłużej i lepiej (choć może się myliła i wcale nie znała go tak dobrze, jak myślała, zanim nakrył ją ze swoim szkicownikiem?). Lubiła go bardziej. Ale chciała poznać również drugiego z braci, skoro pojawił się na Pokątnej i w dodatku okazał zainteresowanie jej sztuką, tym samym rozpalając w dziewczynie nadzieję. Mógł być jej szansą. Nierozsądnie byłoby ją odrzucać tylko dlatego, że Daniel w taki sposób stawiał sprawę. Co zresztą jej się nie spodobało. Nie chciała, żeby ktoś decydował za nią, kazał jej wybierać.
- Nie stawiaj sprawy w taki sposób – powiedziała do niego. – Nie wiem, co zaszło między wami, ale cokolwiek to było, wolałabym pozostać bezstronna.
Drżącymi dłońmi znowu sięgnęła do filiżanki z herbatą. Parę kropel pociekło jej po podbródku, więc ukradkiem otarła go wierzchem dłoni. Starała się nie dać po sobie poznać zdenerwowania, ale i tak było to po niej widać. Reakcje Daniela wprawiały ją w rosnącą konsternację.
- Może lepiej mi wyjaśnisz, dlaczego obaj tak krzywicie się, gdy tylko w rozmowie padnie imię tego drugiego? - zapytała, choć może właśnie popełniała błąd. Może tak naprawdę wolałaby nie wiedzieć. A może po prostu bała się, że Daniel w końcu naprawdę się zdenerwuje. W końcu dzisiejszego dnia już któryś raz swą ciekawością przekraczała pewną granicę, wcinała się w sprawy do tej pory dla niej nieznane. Ale nie potrafiłaby tego zignorować, udawać, że nic się nie dzieje.
Poruszyła się niespokojnie na kanapie. Cisza, która zawisła w salonie, przerywana jedynie cichym jękiem skrzypiących sprężyn, była nieznośnie ciężka.
Odchrząknęła cicho i odgarnęła z policzka łaskoczący ją kosmyk włosów, bardziej po to, by zająć czymś ręce. Otworzyła usta, już miała coś powiedzieć, jednak to Krueger pierwszy przerwał tę niezręczną ciszę.
- Ja tak nie uważam, Danielu – odpowiedziała na jego uwagę. – Wcale nie myślę, że są bezwartościowe. To tylko ty tak mówisz... Ale mimo to z jakiegoś powodu nadal rysujesz. Więc dlaczego to robisz, jeśli uważasz to za stratę czasu?
Choć coś kazało Danielowi pogardzać swoimi pracami (a przynajmniej tak to przedstawiał przy niej), rysował, i to prawdopodobnie od dłuższego czasu, bo w szkicowniku było sporo rysunków. Był praktyczny, nie pasował jej do wizerunku kogoś, kto trwonił cenny czas na coś, co uważał za bezwartościowe. To była kolejna rzecz, której nie potrafiła pojąć swoim młodym, nieskażonym umysłem.
Podobnie jak jego reakcji na wspomnienie o jego bracie. Pamiętała, że Ernst również nie zareagował zbyt pozytywnie na wspominanie przy nim Daniela. Wspominała ich spotkanie, podczas którego Ernst kazał pozdrowić młodszego brata, a później uciął temat, wyraźnie nie chcąc zagłębiać się w szczegóły. Mimowolnie ich porównywała, coraz bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że między braćmi nie było dobrze. Musiało wydarzyć się coś naprawdę nieprzyjemnego, coś, co sprawiło, że obaj jeżyli się na samą wzmiankę o tym drugim. Tylko co? Dla Lyry, zawsze mającej bliskie relacje ze swoimi braćmi, było to niepojęte. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co musiałoby się stać, żeby zaczęła tak reagować na wspomnienie o Garretcie.
- Dlaczego? – spytała więc, kiedy usłyszała jego ironiczną uwagę. – Dlaczego tak uważasz? Co w tym zabawnego?
Była naiwna, tak bardzo nieświadoma. Chciała utrzymywać kontakt z obydwoma Kruegerami (w końcu obaj byli jej rodziną w takim samym stopniu), tym bardziej, że przecież ich spory, czegokolwiek dotyczyły, nie były jej sprawą. Była ich ciekawa, to oczywiste, oczekiwała na jakieś wyjaśnienie swoich wątpliwości, ale sama chciała pozostać bezstronna. Neutralna.
Daniela znała dłużej i lepiej (choć może się myliła i wcale nie znała go tak dobrze, jak myślała, zanim nakrył ją ze swoim szkicownikiem?). Lubiła go bardziej. Ale chciała poznać również drugiego z braci, skoro pojawił się na Pokątnej i w dodatku okazał zainteresowanie jej sztuką, tym samym rozpalając w dziewczynie nadzieję. Mógł być jej szansą. Nierozsądnie byłoby ją odrzucać tylko dlatego, że Daniel w taki sposób stawiał sprawę. Co zresztą jej się nie spodobało. Nie chciała, żeby ktoś decydował za nią, kazał jej wybierać.
- Nie stawiaj sprawy w taki sposób – powiedziała do niego. – Nie wiem, co zaszło między wami, ale cokolwiek to było, wolałabym pozostać bezstronna.
Drżącymi dłońmi znowu sięgnęła do filiżanki z herbatą. Parę kropel pociekło jej po podbródku, więc ukradkiem otarła go wierzchem dłoni. Starała się nie dać po sobie poznać zdenerwowania, ale i tak było to po niej widać. Reakcje Daniela wprawiały ją w rosnącą konsternację.
- Może lepiej mi wyjaśnisz, dlaczego obaj tak krzywicie się, gdy tylko w rozmowie padnie imię tego drugiego? - zapytała, choć może właśnie popełniała błąd. Może tak naprawdę wolałaby nie wiedzieć. A może po prostu bała się, że Daniel w końcu naprawdę się zdenerwuje. W końcu dzisiejszego dnia już któryś raz swą ciekawością przekraczała pewną granicę, wcinała się w sprawy do tej pory dla niej nieznane. Ale nie potrafiłaby tego zignorować, udawać, że nic się nie dzieje.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Milczenie więziło zastygłe wewnątrz gardła słowa; odrętwiało język i resztę aparatu mowy, jakby chcąc je powstrzymać przed rzucaniem następnych określeń. Jedynie oczy, nadal aktywne, przemieszczały się szybko w różne strony - niespokojne jak u zwierzęcia, które wypatruje ukrytego za zasłoną mroku drapieżcy. Tak właśnie się czuł, osaczony ze wszystkich stron przez słowa dziewczyny, śmiejąc się lecz jednocześnie nie mogąc się wydostać spod zaciskanych kleszczy strachu. Bał się, rzucał w myślach setki przekleństw, obarczał Lyrę winą zbliżenia się do nieodpowiednich dla niej rzeczy. Co sobie wyobrażała, wkraczając na ten teren? Czy zdawała sobie sprawę z grząskości tego podłoża, z delikatności poszczególnych elementów, które jeden niewłaściwy krok mógł nieodwracalnie zdeptać? Dlaczego zdecydowała się to kontynuować? Pytania pojawiały się jedno za drugim, lecz nie przynosiły za sobą odpowiedzi. Zagryzł wargę silniej niż dotychczas, w porę jednak się opanował, by nie uczynić tego do krwi. Niemal już nie mrugał, mieszanina rozważań puchła wewnątrz jego umysłu, uciskała boleśnie, cały czas nie dając o sobie zapomnieć. C z e g o ona chciała? Naiwna, żyjąca w zupełnie innym świecie. Nie mógł jej za to obwiniać, ale nie mógł również w całości wtajemniczyć. Nawet gdyby opowiedział dziewczynie swoją historię i tak wątpił, by zrozumiała choćby połowę przekazu. Nie zwracał uwagi na jej zaniepokojenie, nie myślał o tym, że zachowuje się zupełnie inaczej niż zazwyczaj, wylewając z siebie cały szlam wad osobowości, stojąc na skraju zdruzgotania i rozpaczy, coraz bardziej się w nie zagłębiając. Jej słowa musiały być proste, jej wnioski musiały być proste. Jej ręce drżały delikatnie, jej wzrok był niespokojny, lecz zupełnie inny niż u niego. Twarz mu stężała, napięła się, niwecząc wszystkie zaczątki uśmiechu. Ułożone w wąską linię usta nie wydawały się być zdolne do przeistoczenia w inny wyraz, zaklinając go w nieruchomej pozie.
- Nie masz pojęcia, w co wkraczasz. - Niemal ją osaczył. Nachylił się, zatapiał w niej wzrok, ani na moment nie odpuszczał. Krążył dookoła słowami, usiłując się pozbyć wewnętrznego bólu, przychodzącego niemal a u t o m a t y c z n i e wraz ze wspomnieniem osoby Ernsta.
Nienawidził go.
Cholernie nienawidził.
Za wszystko.
Zmarszczył brwi, usiłując rozgonić choć na moment myśli. Otępiały go i oślepiały, całkowicie zagłuszając głos zdrowego rozsądku. Wątpił, aby Lyra cokolwiek zrozumiała. Nawet nie chciał, by chociaż próbowała zrozumieć. Cała sytuacja przytłaczała mężczyznę i napawała irytacją; miał ochotę wykrzyczeć, by wyszła, wyniosła się, po prostu zniknęła mu z oczu. Ale język, nawet w całej obecnej krnąbrności, nie chciał pozwolić na uformowanie danego przekazu. W zastępstwie uplótł coś całkowicie innego:
- Zapomnij o mnie, jeśli kiedykolwiek chcesz się z nim spotkać. - Nieomal wychrypiał. Zdanie to rozniosło się w powietrzu, niknąc, zdawało się, że szybciej niż zazwyczaj. Jakby było zduszone, jakby przeszło z trudem, zatrzymując się gdzieś jeszcze w środku. Jakby było niedopowiedziane.
Odstąpił od niej, zabierając również swoje spojrzenie. Wydawał się... smutny? W błękicie zdawało się tańczyć coś szklistego, nasączając oczy jakby półprzezroczystą substancją. Ale nie płakał; tęczówki zwyczajnie lśniły pod promieniami światła, które zdołały przesączyć się z całej wszechobecnej szarości. Szkoda mu było. Nie, nie był nawet zły. Tylko szkoda. Teraz zrozumiał. Lyra był taka... nieświadoma. Wszystkiego. Mogła zostać bezwiednie wykorzystana jak marionetka, o n chciał pewnie zabrać mu również ją, osamotnić jeszcze bardziej, sprawić, by wszyscy bliscy patrzyli na niego jak na ubolewającego nad swoim (zasłużonym) losem oszusta. Kontakt z Ernstem automatycznie nawijał na jego palce sznurki, tak że mógł sterować wydarzeniami wedle własnej woli. Nie, nie chciał, by Lyra była w cokolwiek z tego bagna zamieszana.
Nie chciał też, by odeszła.
Nie mogła tak po prostu odejść.
- Nie masz pojęcia, w co wkraczasz. - Niemal ją osaczył. Nachylił się, zatapiał w niej wzrok, ani na moment nie odpuszczał. Krążył dookoła słowami, usiłując się pozbyć wewnętrznego bólu, przychodzącego niemal a u t o m a t y c z n i e wraz ze wspomnieniem osoby Ernsta.
Nienawidził go.
Cholernie nienawidził.
Za wszystko.
Zmarszczył brwi, usiłując rozgonić choć na moment myśli. Otępiały go i oślepiały, całkowicie zagłuszając głos zdrowego rozsądku. Wątpił, aby Lyra cokolwiek zrozumiała. Nawet nie chciał, by chociaż próbowała zrozumieć. Cała sytuacja przytłaczała mężczyznę i napawała irytacją; miał ochotę wykrzyczeć, by wyszła, wyniosła się, po prostu zniknęła mu z oczu. Ale język, nawet w całej obecnej krnąbrności, nie chciał pozwolić na uformowanie danego przekazu. W zastępstwie uplótł coś całkowicie innego:
- Zapomnij o mnie, jeśli kiedykolwiek chcesz się z nim spotkać. - Nieomal wychrypiał. Zdanie to rozniosło się w powietrzu, niknąc, zdawało się, że szybciej niż zazwyczaj. Jakby było zduszone, jakby przeszło z trudem, zatrzymując się gdzieś jeszcze w środku. Jakby było niedopowiedziane.
Odstąpił od niej, zabierając również swoje spojrzenie. Wydawał się... smutny? W błękicie zdawało się tańczyć coś szklistego, nasączając oczy jakby półprzezroczystą substancją. Ale nie płakał; tęczówki zwyczajnie lśniły pod promieniami światła, które zdołały przesączyć się z całej wszechobecnej szarości. Szkoda mu było. Nie, nie był nawet zły. Tylko szkoda. Teraz zrozumiał. Lyra był taka... nieświadoma. Wszystkiego. Mogła zostać bezwiednie wykorzystana jak marionetka, o n chciał pewnie zabrać mu również ją, osamotnić jeszcze bardziej, sprawić, by wszyscy bliscy patrzyli na niego jak na ubolewającego nad swoim (zasłużonym) losem oszusta. Kontakt z Ernstem automatycznie nawijał na jego palce sznurki, tak że mógł sterować wydarzeniami wedle własnej woli. Nie, nie chciał, by Lyra była w cokolwiek z tego bagna zamieszana.
Nie chciał też, by odeszła.
Nie mogła tak po prostu odejść.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Stąpała po bardzo grząskim gruncie, co skłaniało ją do tego, by bardziej uważać na swoje słowa, bardziej zastanawiać się nad kolejnym posunięciem, ale także nad całą sytuacją. Ta rozmowa zdecydowanie nie należała do najłatwiejszych. Najpierw sytuacja ze szkicownikiem, a teraz wspomnienie o bracie wydawały się wywrzeć na Daniela zły wpływ, zachowywał się zupełnie inaczej niż kiedykolwiek wcześniej. A przecież przyświecały jej dobre intencje, chciała tylko wspomnieć mu o spotkaniu z jego bratem i przy okazji dowiedzieć się czegoś więcej o ich relacjach, które po rozmowie z Ernstem bardzo ją nurtowały. Nie mogła przecież wiedzieć, że rozmowa przybierze tak nieprzyjemny obrót.
Czuła się przytłoczona spojrzeniem mężczyzny, całą jego postawą, tym, że nie mogła przewidzieć jego dalszych reakcji. Co powinna powiedzieć? Jak mogła załagodzić tę sytuację? W jej głowie zapanowała zaskakująca pustka. Przez chwilę mogła tylko siedzieć i wpatrywać się w niego z niedowierzaniem, jakby zobaczyła go po raz pierwszy w życiu.
Naiwna, prostolinijna, ale bez wątpienia ciekawska i uparta Lyra. A także zmartwiona o sytuację w rodzinie swojego kuzyna.
- Może i nie mam – powiedziała cicho. – Jak mam mieć, skoro nikt nie chce mi powiedzieć, o co chodzi, skąd ta niechęć?
Wierciła się niespokojnie na kanapie, robiąc to prawie bezwiednie. Zielone oczy wciąż bacznie śledziły ruchy Daniela, próbowały odczytać kłębiące się na jego twarzy emocje. Nie potrafiła udawać, że cała sprawa zupełnie jej nie obchodzi. Oczywiście, że obchodziła, w końcu zbyt wysoko ceniła znajomość z Kruegerem.
Kiedy jednak Daniel znowu się odezwał, poczuła narastającą irytację. Wstała z kanapy i spojrzała na niego z dołu, zadzierając podbródek i ujmując się pod boki.
- Nie możesz mi mówić, z kim mogę, a z kim nie mogę się spotykać! – podniosła głos, a jej włosy zaczęły stawać się bardziej czerwone niż rude. – Wiesz, że cię lubię, i to bardzo. Mimo dzielącej nas różnicy wieku jesteś mi bliski i bardzo cenię sobie twoje towarzystwo, nasze spotkania i rozmowy. Ale nie każ mi wybierać. Nie chcę być stawiana w takiej sytuacji, zwłaszcza kiedy nie wiem, co takiego się wydarzyło. Jestem neutralna, Danielu, i wolałabym, żeby tak pozostało.
Przynajmniej na ten moment, dokończyła w myślach. Prawie nie znała Ernsta, rozmawiali ze sobą tylko ten jeden raz, kiedy, pchana ciekawością, odwiedziła go w sklepie, więc uważała za nie w porządku skreślenie go tylko dlatego, że Daniel go nienawidził. Ale kto wie, może jak go lepiej pozna i przekona się, że postawa młodszego Kruegera nie jest zupełnie bezzasadna, przyzna Danielowi rację i opowie się po jego stronie. Jednak póki co nie znała sytuacji, więc nie chciała się deklarować. Tym bardziej, że Ernst mógłby jej naprawdę pomóc. Lyra była naiwna, ale nie głupia. Chciała kiedyś znowu się z nim spotkać. I zrobi to, bez względu na to, co myślał o tym Daniel. Który zresztą nie musi o wszystkim wiedzieć.
Wybuchała rzadko, Daniel chyba jeszcze nigdy nie widział jej w takim stanie. Nic dziwnego, że sama była zdumiona swoimi słowami i po ich wygłoszeniu na chwilę umilkła, niespokojnie bawiąc się dłońmi. Jej włosy zdążyły już wrócić do normalnego odcienia. Zastanawiała się, czy zostać, czy może lepiej byłoby się pożegnać i opuścić mieszkanie, poczekać na jakiś moment, kiedy Krueger będzie mieć lepszy nastrój.
Ale ostatecznie znowu opadła na kanapę. Chyba nic jej nie wyszło z prób załagodzenia sytuacji, prawdopodobnie tylko ją pogorszyła swoją impulsywnością.
- Wybacz, Danielu – zaczęła nagle. – Rozumiem, że to może być dla ciebie trudne. Ale naprawdę nie wiem, co między wami zaszło. To dla mnie takie niepojęte.
Zagryzła wargę, unikając jego spojrzenia. Jej oczy także wydawały się szkliste, jednak nie płakała. Oddychała szybko, próbując się uspokoić i ochłonąć.
Czuła się przytłoczona spojrzeniem mężczyzny, całą jego postawą, tym, że nie mogła przewidzieć jego dalszych reakcji. Co powinna powiedzieć? Jak mogła załagodzić tę sytuację? W jej głowie zapanowała zaskakująca pustka. Przez chwilę mogła tylko siedzieć i wpatrywać się w niego z niedowierzaniem, jakby zobaczyła go po raz pierwszy w życiu.
Naiwna, prostolinijna, ale bez wątpienia ciekawska i uparta Lyra. A także zmartwiona o sytuację w rodzinie swojego kuzyna.
- Może i nie mam – powiedziała cicho. – Jak mam mieć, skoro nikt nie chce mi powiedzieć, o co chodzi, skąd ta niechęć?
Wierciła się niespokojnie na kanapie, robiąc to prawie bezwiednie. Zielone oczy wciąż bacznie śledziły ruchy Daniela, próbowały odczytać kłębiące się na jego twarzy emocje. Nie potrafiła udawać, że cała sprawa zupełnie jej nie obchodzi. Oczywiście, że obchodziła, w końcu zbyt wysoko ceniła znajomość z Kruegerem.
Kiedy jednak Daniel znowu się odezwał, poczuła narastającą irytację. Wstała z kanapy i spojrzała na niego z dołu, zadzierając podbródek i ujmując się pod boki.
- Nie możesz mi mówić, z kim mogę, a z kim nie mogę się spotykać! – podniosła głos, a jej włosy zaczęły stawać się bardziej czerwone niż rude. – Wiesz, że cię lubię, i to bardzo. Mimo dzielącej nas różnicy wieku jesteś mi bliski i bardzo cenię sobie twoje towarzystwo, nasze spotkania i rozmowy. Ale nie każ mi wybierać. Nie chcę być stawiana w takiej sytuacji, zwłaszcza kiedy nie wiem, co takiego się wydarzyło. Jestem neutralna, Danielu, i wolałabym, żeby tak pozostało.
Przynajmniej na ten moment, dokończyła w myślach. Prawie nie znała Ernsta, rozmawiali ze sobą tylko ten jeden raz, kiedy, pchana ciekawością, odwiedziła go w sklepie, więc uważała za nie w porządku skreślenie go tylko dlatego, że Daniel go nienawidził. Ale kto wie, może jak go lepiej pozna i przekona się, że postawa młodszego Kruegera nie jest zupełnie bezzasadna, przyzna Danielowi rację i opowie się po jego stronie. Jednak póki co nie znała sytuacji, więc nie chciała się deklarować. Tym bardziej, że Ernst mógłby jej naprawdę pomóc. Lyra była naiwna, ale nie głupia. Chciała kiedyś znowu się z nim spotkać. I zrobi to, bez względu na to, co myślał o tym Daniel. Który zresztą nie musi o wszystkim wiedzieć.
Wybuchała rzadko, Daniel chyba jeszcze nigdy nie widział jej w takim stanie. Nic dziwnego, że sama była zdumiona swoimi słowami i po ich wygłoszeniu na chwilę umilkła, niespokojnie bawiąc się dłońmi. Jej włosy zdążyły już wrócić do normalnego odcienia. Zastanawiała się, czy zostać, czy może lepiej byłoby się pożegnać i opuścić mieszkanie, poczekać na jakiś moment, kiedy Krueger będzie mieć lepszy nastrój.
Ale ostatecznie znowu opadła na kanapę. Chyba nic jej nie wyszło z prób załagodzenia sytuacji, prawdopodobnie tylko ją pogorszyła swoją impulsywnością.
- Wybacz, Danielu – zaczęła nagle. – Rozumiem, że to może być dla ciebie trudne. Ale naprawdę nie wiem, co między wami zaszło. To dla mnie takie niepojęte.
Zagryzła wargę, unikając jego spojrzenia. Jej oczy także wydawały się szkliste, jednak nie płakała. Oddychała szybko, próbując się uspokoić i ochłonąć.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Nie potrafił tego określić.
Myśli były niejednoznaczne, wiły się zagadkowo, jak rozmazane na tle spostrzeżeń złudzenia. Wszystko tańczyło mu przed oczami, wprawione w dziwaczny rodzaj układu, który zdawał się jedynie pogarszać sytuację. Dolewać oliwy do gorejącego w jego wnętrzu ognia. Zmieszana z pragnieniem agresji złość rozsadzała jego komórki, puszczając wodze instynktu, który zaczynał powoli brać nad nim górę. Wściekły był zdolny do wszystkiego. Mógł ją obrazić. Mógł przeklinać. Mógł nawet uderzyć, znajdowała się w końcu w zasięgu jego ręki. Mógł zrobić wiele innych rzeczy, rozpłakać się, kazać się jej wynosić, lecz nie uczynił żadnej z tych czynności, powstrzymywany niewidzialnymi hamulcami, nałożonymi na jego świadomość. Słowa Lyry wykuwały w duszy kolejne obawy, wykrzyczane niemal rozrywały bębenki, powtarzając się w głowie wielokrotnym echem. Nigdy jej takiej nie widział. Nigdy nie sądził, że będzie do tego zdolna. Nigdy nie uważał, że kiedykolwiek do tego dojdzie.
Wszystko zaczynało się rozpadać. Miał wrażenie, że widzi przed sobą ruinę ich relacji, że przechodzi po cmentarzysku dawnych rozmów i uśmiechów. Lyra była... Taka pozytywna. Była artystką, jedyną w swoim rodzaju. I miał ją teraz bezkompromisowo oddać, bo zaczynała zmieniać stronę, nieświadoma tego, co naprawdę czyni. Szpony Ernsta zdawały się zaciskać na jej drobnej sylwetce, więżąc niczym zakleszczoną w pułapce zwierzynę. Drobną, niewinną, bo niemającą tak naprawdę pojęcia, że w jego rękach będzie wyłącznie zabawką. Marionetką. Czy zaczynał już wariować? Nieomal westchnął, jeszcze raz analizując sytuację. Ernst wiedział, że do niego przyjdzie. Musiał wiedzieć. Czy coś jej nadmienił? Jakie słowa raczył przekazać ten zatruty język? Czy naprawdę c h c i a ł ich skłócić? Czy naprawdę chce odebrać mu wszystko? Czy naprawdę...
- Dłużej tej ignorancji nie zniosę! - prawie wrzasnął, przerywając jej w połowie wypowiedzi. Tłumaczenia dziewczyny puścił mimo uszu, były dla niego wyłącznie bezwiednym bełkotem, w którym nawet nie zamierzał się zagłębiać.
Cholera. Cholera. Cholera. Dłoń rozmasowała intensywnie czoło, jakby było trawiącym bólem miejscem. Po wybuchu przychodziło wyczerpanie, które rozluźniało mięśnie, tak że stawały się bezużytecznie wiotkie. Miał wrażenie, że nie ma nawet sił, by oddychać. Zagłębił się w siedzenie; jego klatka piersiowa unosiła się i opadała szybciej niż zazwyczaj, mimo że nie wykonał żadnego męczącego wysiłku. Co on narobił... Doprowadził Lyrę na skraj. Jej włosy skąpały się opadającą kaskadami czerwienią. Doprowadził. Kolejną osobę. Dlaczego wszystkich rani? Czy to jeden istotny element, bez którego nie jest zdolny do życia? Bał się o nią. Bał się o siebie. Lęk pojawiał się mu przed oczami, narastając boleśnie z każdą sekundą. Paraliżował. Przerażał nawet samym faktem, że w ogóle istnieje.
- Jesteś nieostrożna - odezwał się po chwili ciszy. Wzrok mu złagodniał, wszystko powoli zaczynało wracać do normy. Wyprostował się odrobinę, przyciągając do siebie filiżankę herbaty. Spojrzał na nią ze zrezygnowaniem; jego odbicie falowało nieznacznie na tafli, mierząc go niewyraźnym, pustym wzrokiem. To koniec?
- Dobrze więc. Rób, jak chcesz. - Słowa te z trudem przeszły mu przez gardło. Wzruszył ostentacyjnie ramionami, jakby całość pozostawała mu obojętna. Ale nie była. Zdecydowanie nie. - Prędzej czy później będziesz musiała zdecydować. Jeszcze wspomnisz naszą rozmowę. - I wcale nie będzie z tego powodu odczuwać satysfakcji.
Myśli były niejednoznaczne, wiły się zagadkowo, jak rozmazane na tle spostrzeżeń złudzenia. Wszystko tańczyło mu przed oczami, wprawione w dziwaczny rodzaj układu, który zdawał się jedynie pogarszać sytuację. Dolewać oliwy do gorejącego w jego wnętrzu ognia. Zmieszana z pragnieniem agresji złość rozsadzała jego komórki, puszczając wodze instynktu, który zaczynał powoli brać nad nim górę. Wściekły był zdolny do wszystkiego. Mógł ją obrazić. Mógł przeklinać. Mógł nawet uderzyć, znajdowała się w końcu w zasięgu jego ręki. Mógł zrobić wiele innych rzeczy, rozpłakać się, kazać się jej wynosić, lecz nie uczynił żadnej z tych czynności, powstrzymywany niewidzialnymi hamulcami, nałożonymi na jego świadomość. Słowa Lyry wykuwały w duszy kolejne obawy, wykrzyczane niemal rozrywały bębenki, powtarzając się w głowie wielokrotnym echem. Nigdy jej takiej nie widział. Nigdy nie sądził, że będzie do tego zdolna. Nigdy nie uważał, że kiedykolwiek do tego dojdzie.
Wszystko zaczynało się rozpadać. Miał wrażenie, że widzi przed sobą ruinę ich relacji, że przechodzi po cmentarzysku dawnych rozmów i uśmiechów. Lyra była... Taka pozytywna. Była artystką, jedyną w swoim rodzaju. I miał ją teraz bezkompromisowo oddać, bo zaczynała zmieniać stronę, nieświadoma tego, co naprawdę czyni. Szpony Ernsta zdawały się zaciskać na jej drobnej sylwetce, więżąc niczym zakleszczoną w pułapce zwierzynę. Drobną, niewinną, bo niemającą tak naprawdę pojęcia, że w jego rękach będzie wyłącznie zabawką. Marionetką. Czy zaczynał już wariować? Nieomal westchnął, jeszcze raz analizując sytuację. Ernst wiedział, że do niego przyjdzie. Musiał wiedzieć. Czy coś jej nadmienił? Jakie słowa raczył przekazać ten zatruty język? Czy naprawdę c h c i a ł ich skłócić? Czy naprawdę chce odebrać mu wszystko? Czy naprawdę...
- Dłużej tej ignorancji nie zniosę! - prawie wrzasnął, przerywając jej w połowie wypowiedzi. Tłumaczenia dziewczyny puścił mimo uszu, były dla niego wyłącznie bezwiednym bełkotem, w którym nawet nie zamierzał się zagłębiać.
Cholera. Cholera. Cholera. Dłoń rozmasowała intensywnie czoło, jakby było trawiącym bólem miejscem. Po wybuchu przychodziło wyczerpanie, które rozluźniało mięśnie, tak że stawały się bezużytecznie wiotkie. Miał wrażenie, że nie ma nawet sił, by oddychać. Zagłębił się w siedzenie; jego klatka piersiowa unosiła się i opadała szybciej niż zazwyczaj, mimo że nie wykonał żadnego męczącego wysiłku. Co on narobił... Doprowadził Lyrę na skraj. Jej włosy skąpały się opadającą kaskadami czerwienią. Doprowadził. Kolejną osobę. Dlaczego wszystkich rani? Czy to jeden istotny element, bez którego nie jest zdolny do życia? Bał się o nią. Bał się o siebie. Lęk pojawiał się mu przed oczami, narastając boleśnie z każdą sekundą. Paraliżował. Przerażał nawet samym faktem, że w ogóle istnieje.
- Jesteś nieostrożna - odezwał się po chwili ciszy. Wzrok mu złagodniał, wszystko powoli zaczynało wracać do normy. Wyprostował się odrobinę, przyciągając do siebie filiżankę herbaty. Spojrzał na nią ze zrezygnowaniem; jego odbicie falowało nieznacznie na tafli, mierząc go niewyraźnym, pustym wzrokiem. To koniec?
- Dobrze więc. Rób, jak chcesz. - Słowa te z trudem przeszły mu przez gardło. Wzruszył ostentacyjnie ramionami, jakby całość pozostawała mu obojętna. Ale nie była. Zdecydowanie nie. - Prędzej czy później będziesz musiała zdecydować. Jeszcze wspomnisz naszą rozmowę. - I wcale nie będzie z tego powodu odczuwać satysfakcji.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdy także podniósł głos, Lyra odruchowo skuliła się w sobie, mimo że na zewnątrz wciąż starała się wyglądać na upartą i pewną słów, które chwilę temu wygłosiła. Bo przecież była pewna swojej sympatii do Daniela (potrzeba było dużo więcej niż tej kłótni, żeby ją zniszczyć), tak samo jak i tego, że nie chciała już teraz jednoznacznie określać swojej strony w konflikcie, o którym nie miała zielonego pojęcia. Dlaczego Krueger próbował ją do tego zmusić? Dlaczego, poprzez swoje słowa i zachowanie, dopuszczał się tego szantażu emocjonalnego, starając się wpłynąć na jej ocenę sytuacji?
Prawie mu się to udało; Lyra naprawdę bała się utraty jego sympatii, tego, że mógłby nie chcieć już utrzymywać z nią kontaktu. Ale nie chciała mu ustępować, skoro uważała jego oburzenie za tak absurdalne, nie znając jego kontekstu. Ale nie mógł przecież decydować za nią, nawet, jeśli łudził się, że robi to dla jej dobra. Jednak jej Ernst nic złego jak dotąd nie zrobił, to nie widziała powodu, żeby się go bać. Może co najwyżej budził w niej onieśmielenie i respekt, znacznie większe niż bardziej jej znajomy i przystępniejszy Daniel.
Przystępny aż do ich obecnej rozmowy, podczas której zachowywał się, jakby zawładnęła nim jakaś dziwaczna, niezrozumiała obsesja i nagle stał się dziwnie odległy, niemal obcy. Nie potrafiła przewidzieć jego zachowania, tym bardziej, że zazwyczaj był spokojny.
Ale nadal jej na nim zależało i nadal go lubiła. To się nie zmieniło.
W odpowiedzi na jego słowa, pokręciła nieznacznie głową i otworzyła usta, ale nie odezwała się. Jej wargi drżały, oczy nieznacznie się zaszkliły, a dłonie mięły rąbek sukienki. Po chwili jednak oderwała je, zaczynając niespokojnie przygładzać włosy. Znowu były rude, jej wybuch minął. Pozostał po nim tylko żal, że rozmowa potoczyła się w taki sposób. A przecież nie po to tu przyszła, żeby się kłócić i spierać.
- Może kiedyś – powiedziała cicho. – Kiedy wreszcie przestaniesz mnie zbywać i wyjaśnisz, dlaczego mam unikać Ernsta, skoro, przynajmniej do tej pory, nic złego mi nie zrobił.
Nagle wstała z kanapy.
- Wiesz, chyba powinnam już wrócić do domu – rzekła po chwili. – Wpadnę kiedy indziej.
W jej oczach, które znowu na niego zwróciła, czaiła się obietnica. Przyjdzie. Ich relacje nie ulegną zmianie (na pewno nie z jej strony). Będą nadal ze sobą rozmawiać, jak gdyby nic się nie stało, choć prawdopodobnie będą omijać temat Ernsta. Który jednak niewątpliwie wciąż będzie nurtował Lyrę, bo jej ciekawość nie znalazła zaspokojenia. Nie dowiedziała się praktycznie niczego, poza tym, że wspomnienie imienia starszego brata wyzwalało w Danielu bardzo negatywne reakcje.
Pożegnała się z nim, patrząc na niego nieco smutno i starając się nie zauważać jego spojrzenia, które pewnie by ją skruszyło i zmusiło do pozostania dłużej. A potem opuściła jego mieszkanie i patrząc tylko, czy nie nadchodzi jakiś mugol, zdeportowała się jeszcze z klatki schodowej.
Dopiero w mieszkaniu dała upust swoim negatywnym emocjom.
/zt.
Prawie mu się to udało; Lyra naprawdę bała się utraty jego sympatii, tego, że mógłby nie chcieć już utrzymywać z nią kontaktu. Ale nie chciała mu ustępować, skoro uważała jego oburzenie za tak absurdalne, nie znając jego kontekstu. Ale nie mógł przecież decydować za nią, nawet, jeśli łudził się, że robi to dla jej dobra. Jednak jej Ernst nic złego jak dotąd nie zrobił, to nie widziała powodu, żeby się go bać. Może co najwyżej budził w niej onieśmielenie i respekt, znacznie większe niż bardziej jej znajomy i przystępniejszy Daniel.
Przystępny aż do ich obecnej rozmowy, podczas której zachowywał się, jakby zawładnęła nim jakaś dziwaczna, niezrozumiała obsesja i nagle stał się dziwnie odległy, niemal obcy. Nie potrafiła przewidzieć jego zachowania, tym bardziej, że zazwyczaj był spokojny.
Ale nadal jej na nim zależało i nadal go lubiła. To się nie zmieniło.
W odpowiedzi na jego słowa, pokręciła nieznacznie głową i otworzyła usta, ale nie odezwała się. Jej wargi drżały, oczy nieznacznie się zaszkliły, a dłonie mięły rąbek sukienki. Po chwili jednak oderwała je, zaczynając niespokojnie przygładzać włosy. Znowu były rude, jej wybuch minął. Pozostał po nim tylko żal, że rozmowa potoczyła się w taki sposób. A przecież nie po to tu przyszła, żeby się kłócić i spierać.
- Może kiedyś – powiedziała cicho. – Kiedy wreszcie przestaniesz mnie zbywać i wyjaśnisz, dlaczego mam unikać Ernsta, skoro, przynajmniej do tej pory, nic złego mi nie zrobił.
Nagle wstała z kanapy.
- Wiesz, chyba powinnam już wrócić do domu – rzekła po chwili. – Wpadnę kiedy indziej.
W jej oczach, które znowu na niego zwróciła, czaiła się obietnica. Przyjdzie. Ich relacje nie ulegną zmianie (na pewno nie z jej strony). Będą nadal ze sobą rozmawiać, jak gdyby nic się nie stało, choć prawdopodobnie będą omijać temat Ernsta. Który jednak niewątpliwie wciąż będzie nurtował Lyrę, bo jej ciekawość nie znalazła zaspokojenia. Nie dowiedziała się praktycznie niczego, poza tym, że wspomnienie imienia starszego brata wyzwalało w Danielu bardzo negatywne reakcje.
Pożegnała się z nim, patrząc na niego nieco smutno i starając się nie zauważać jego spojrzenia, które pewnie by ją skruszyło i zmusiło do pozostania dłużej. A potem opuściła jego mieszkanie i patrząc tylko, czy nie nadchodzi jakiś mugol, zdeportowała się jeszcze z klatki schodowej.
Dopiero w mieszkaniu dała upust swoim negatywnym emocjom.
/zt.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
| z Nokturnu
| #rehabilitacja_Jacka_Soplicy
Droga na górę zdawała wydłużać się w nieskończoność, ciągnąć zawile jak skąpane w łuskach ciało ogromnego węża, wić się bez granic po torach licznych zakrętów, cały czas odmieniać bieg, nieustannie wprowadzając w odkrycie nieznanego. Odbijające się od powierzchni schodów kroki, przechodziły następującym po sobie stukotem; kolejno, jakby jeden naśladował ruch drugiego, wyznaczając wzajemnie stałe tempo. Poza nimi, w klatce schodowej panowała cisza, głucha i wszechobecna, uderzająca o uszy przenikliwym bezdźwiękiem. Mętniała wokół nich, bezkształtna i rozległa; delikatna, choć trwała, zdawałoby się - niezniszczalna. Zlana, zbita i gęsta jak ciężkie strumienie oleistej cieczy, pod której ciężarem uginały się cząsteczki powietrza.
Wszystko było niepewnością.
Było zmierzaniem w nieznane, sennym, niekontrolowanym pląsem z wpuszczanymi przez rozwarte źrenice cieniami. Planował, choć nie mógł przewidzieć, co się naprawdę wydarzy. Nie wiedział, ale c h c i a ł, by c o k o l w i e k miało miejsce. Karmił się każdą chwilą, usiłował zaspokoić domagające się coraz więcej zmysły. Niestabilny wewnątrz, chwiejny, z konstrukcją, która drgała jak rzędy karcianego domku, obdarzone nieznacznym powiewem wiatru. Zadręczał sam siebie, odkładał chwilę i przelewał sekundy, odliczając wszystko powoli wraz z regularnym, chłonącym napiętą atmosferę oddechem. Pragnął mieć wszystko; uzyskać to, wejść na sam szczyt - choć zarazem wolał celebrować moment drogi, iść przed siebie, niestrudzenie pokonując przeszkody i ciesząc się z każdego stawianego kroku. Bawił się i wydłużał całość, próbował nie dopuszczać wszystkich wijących się wewnątrz głowy myśli. Był ukryty, nieobecny, jednak wciąż obserwował - jego oczy, jak dwa migoczące lekko, drobne, oszronione odłamki, wpatrywały się wnikliwie w przestrzeń, z obecnym wyrazem oczekiwania. Darzyły samym p r a g n i e n i e m, były w nim niemal bezwzględne, choć przy tym równie stłumione, neutralne, jakże złudnie kontrolowane.
Ile miał czasu? Nie zastanawiał się. Nie dopuszczał do siebie zbędnych rozproszeń, koncentrując przede wszystkim na docierających do niego bodźcach. Drzwi ustąpiły pod naciskiem klamki, odsłaniając wnętrze mieszkania w akompaniamencie cichego skrzypnięcia. Wpuścił nieznajomą do środka, a następnie zamknął je ponownie. Dźwięk przekręcającego się zamka brzmiał jak tajemniczy przerywnik, jak moment rozgraniczenia, który kończył i jednocześnie stawał się początkiem. I wtedy zaczął ich szukać. Wpuszczając bez wahania pod powieki ciemność - która i tak obecna, zupełnie porażała doszukujący się choćby najmniejszych przebłysków zmysł wzroku - mając
p r z e w a g ę, ponieważ mógł płynąć wśród jej połaci, doskonale wiedząc, w którym miejscu się znajduje. Całe wyobrażenie mignęło jednak wyłącznie przez chwilę, kiedy wraz z odczuciem osiadającego na skórze oddechu, składał wolno przesycone pragnieniem wargi. Ciężka substancja, mdły, lecz mile skręcający narządy ucisk, które stłamszone w jednolitej spirali, zdawały się podchodzić niemal pod samo gardło. To było w jego oddechu, kryło się w przymrużonych oczach, wypełzało z półprzezroczystej, czarnej powłoki, która zakrywała szczegóły otoczenia. Liczył się tylko on. Dotyk. Wrażenie zatapiania się, wraz z zetknięciem jej ust z własnymi, rwąc się ku dalszemu o d k r y w a n i u, by do resztek powierzyć swoją duszę szaleństwu. [bylobrzydkobedzieladnie]
| #rehabilitacja_Jacka_Soplicy
Droga na górę zdawała wydłużać się w nieskończoność, ciągnąć zawile jak skąpane w łuskach ciało ogromnego węża, wić się bez granic po torach licznych zakrętów, cały czas odmieniać bieg, nieustannie wprowadzając w odkrycie nieznanego. Odbijające się od powierzchni schodów kroki, przechodziły następującym po sobie stukotem; kolejno, jakby jeden naśladował ruch drugiego, wyznaczając wzajemnie stałe tempo. Poza nimi, w klatce schodowej panowała cisza, głucha i wszechobecna, uderzająca o uszy przenikliwym bezdźwiękiem. Mętniała wokół nich, bezkształtna i rozległa; delikatna, choć trwała, zdawałoby się - niezniszczalna. Zlana, zbita i gęsta jak ciężkie strumienie oleistej cieczy, pod której ciężarem uginały się cząsteczki powietrza.
Wszystko było niepewnością.
Było zmierzaniem w nieznane, sennym, niekontrolowanym pląsem z wpuszczanymi przez rozwarte źrenice cieniami. Planował, choć nie mógł przewidzieć, co się naprawdę wydarzy. Nie wiedział, ale c h c i a ł, by c o k o l w i e k miało miejsce. Karmił się każdą chwilą, usiłował zaspokoić domagające się coraz więcej zmysły. Niestabilny wewnątrz, chwiejny, z konstrukcją, która drgała jak rzędy karcianego domku, obdarzone nieznacznym powiewem wiatru. Zadręczał sam siebie, odkładał chwilę i przelewał sekundy, odliczając wszystko powoli wraz z regularnym, chłonącym napiętą atmosferę oddechem. Pragnął mieć wszystko; uzyskać to, wejść na sam szczyt - choć zarazem wolał celebrować moment drogi, iść przed siebie, niestrudzenie pokonując przeszkody i ciesząc się z każdego stawianego kroku. Bawił się i wydłużał całość, próbował nie dopuszczać wszystkich wijących się wewnątrz głowy myśli. Był ukryty, nieobecny, jednak wciąż obserwował - jego oczy, jak dwa migoczące lekko, drobne, oszronione odłamki, wpatrywały się wnikliwie w przestrzeń, z obecnym wyrazem oczekiwania. Darzyły samym p r a g n i e n i e m, były w nim niemal bezwzględne, choć przy tym równie stłumione, neutralne, jakże złudnie kontrolowane.
Ile miał czasu? Nie zastanawiał się. Nie dopuszczał do siebie zbędnych rozproszeń, koncentrując przede wszystkim na docierających do niego bodźcach. Drzwi ustąpiły pod naciskiem klamki, odsłaniając wnętrze mieszkania w akompaniamencie cichego skrzypnięcia. Wpuścił nieznajomą do środka, a następnie zamknął je ponownie. Dźwięk przekręcającego się zamka brzmiał jak tajemniczy przerywnik, jak moment rozgraniczenia, który kończył i jednocześnie stawał się początkiem. I wtedy zaczął ich szukać. Wpuszczając bez wahania pod powieki ciemność - która i tak obecna, zupełnie porażała doszukujący się choćby najmniejszych przebłysków zmysł wzroku - mając
p r z e w a g ę, ponieważ mógł płynąć wśród jej połaci, doskonale wiedząc, w którym miejscu się znajduje. Całe wyobrażenie mignęło jednak wyłącznie przez chwilę, kiedy wraz z odczuciem osiadającego na skórze oddechu, składał wolno przesycone pragnieniem wargi. Ciężka substancja, mdły, lecz mile skręcający narządy ucisk, które stłamszone w jednolitej spirali, zdawały się podchodzić niemal pod samo gardło. To było w jego oddechu, kryło się w przymrużonych oczach, wypełzało z półprzezroczystej, czarnej powłoki, która zakrywała szczegóły otoczenia. Liczył się tylko on. Dotyk. Wrażenie zatapiania się, wraz z zetknięciem jej ust z własnymi, rwąc się ku dalszemu o d k r y w a n i u, by do resztek powierzyć swoją duszę szaleństwu. [bylobrzydkobedzieladnie]
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Ostatnio zmieniony przez Daniel Krueger dnia 10.01.16 12:12, w całości zmieniany 1 raz
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
N i e n a s y c e n i e wydzierające się z ich oczu na podwórku przed Opuszczonym Teatrem ustąpiła miejsca nieokreślonemu bliżej wyrazowi nieco zdystansowanego napięcia - idąc obok siebie, w nieznanym Cornelii kierunku (cóż za skrajna głupota) momentami trzymali bezpieczną odległość, momentami zaś krawędzie ich wierzchnich ubrań ocierały się o siebie, poufale i dyskretnie zarazem, dając chwilowe poczucie dziwacznej intymności. Nie zamienili żadnego słowa, nie było takiej potrzeby. Cisza wyostrzała zmysły, wzmacniała smak tajemniczej wędrówki, chroniła przed zabiciem atmosfery napięcia i fascynacji jakimś nieopatrznym banałem czy pytaniem zbyt konkretnym, by utrzymać enigmatyczny nastrój. Podążała niczym zahipnotyzowana, już bez zawahania, bez zastanowienia, bez konsekwencji. Pozwalała prowadzić się znajomymi - lub nie - ulicami, brnęła w ten mrok zupełnie n i e o d p o w i e d z i a l n i e. Wspinała się po schodach, ani stromych, ani przesadnie wygodnych, właściwie całkiem nudnie przeciętnych. Liczyła każdy wpisujący się w monotonię stukot, analizowała niezupełnie ścisły kanon ich kroków, zastanawiała się, czy to te drzwi, czy może następne?
Czuła dreszcz niecierpliwości na karku, mgiełka ekscytacji osadzała się na płaszczu, kiedy otwierał drzwi. I przekroczyła próg - mając dziwnie nieprzyjemne wrażenie zbliżającej się
n i e u c h r o n n o ś c i - pewnie, zdecydowanie, świadomie? Na pewno? Zgrzyt przekręcanego w zamku klucza mógł być pieczęcią na jej akcie zgonu, ale gdy gęsta ciemność otulała ją w swych ramionach niczym najsłodsza kochanka rozwaga nie miała absolutnie żadnego znaczenia. W przeciwieństwie do mijających sekund, opadających powolnie na podłogę niczym krople krwi, gorącej, szkarłatnej, prawdziwej - nie tej, którą skropiona była hojnie jej sceniczna sukienka. W uszach pulsował pogłos bijącego mocno serca, przejmującego władzę absolutną nad jej działaniami, poddanego wpływowi o b ł ę d u tej nocy. Czekała.
Krótki moment zdawał się być wiecznością, nie było jednak sensu poddawać się niecierpliwości, przyspieszać tego, co nieuniknione. Granica została przekroczona dawno, teraz brnęli coraz dalej i dalej, aż do zmieszania się gorących oddechów, zetknięcia spragnionych ust. Nie było miejsca na zastanawianie się, czy postępuje słusznie, czy chwila przyjemności ma smak wystarczająco słodki, by przebrnąć później przez gorycz wyrzutów sumienia. Istniały tylko ich wargi, połączone w jedną całość, zgodnie z rytmem pulsującego pożądania rozchylające się i składające w poszukiwaniu jeszcze więcej przyjemności, jeszcze większej b l i s k o ś c i, gdy język, początkowo nieco nieufnie wkradający się na moment tylko - by zaznaczyć swoją obecność - w miarę upływu czasu pragnął zaistnieć coraz bardziej znacząco. Oparła dłonie na jego klatce piersiowej, palce zaciskając na materiale płaszcza, którego nie zdążył jeszcze przecież zdjąć - nieważne, mogła to zrobić za niego - pozwalając na to, by p o ż ą d a n i e przejęło kontrolę nad jej działaniami.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Czuła dreszcz niecierpliwości na karku, mgiełka ekscytacji osadzała się na płaszczu, kiedy otwierał drzwi. I przekroczyła próg - mając dziwnie nieprzyjemne wrażenie zbliżającej się
n i e u c h r o n n o ś c i - pewnie, zdecydowanie, świadomie? Na pewno? Zgrzyt przekręcanego w zamku klucza mógł być pieczęcią na jej akcie zgonu, ale gdy gęsta ciemność otulała ją w swych ramionach niczym najsłodsza kochanka rozwaga nie miała absolutnie żadnego znaczenia. W przeciwieństwie do mijających sekund, opadających powolnie na podłogę niczym krople krwi, gorącej, szkarłatnej, prawdziwej - nie tej, którą skropiona była hojnie jej sceniczna sukienka. W uszach pulsował pogłos bijącego mocno serca, przejmującego władzę absolutną nad jej działaniami, poddanego wpływowi o b ł ę d u tej nocy. Czekała.
Krótki moment zdawał się być wiecznością, nie było jednak sensu poddawać się niecierpliwości, przyspieszać tego, co nieuniknione. Granica została przekroczona dawno, teraz brnęli coraz dalej i dalej, aż do zmieszania się gorących oddechów, zetknięcia spragnionych ust. Nie było miejsca na zastanawianie się, czy postępuje słusznie, czy chwila przyjemności ma smak wystarczająco słodki, by przebrnąć później przez gorycz wyrzutów sumienia. Istniały tylko ich wargi, połączone w jedną całość, zgodnie z rytmem pulsującego pożądania rozchylające się i składające w poszukiwaniu jeszcze więcej przyjemności, jeszcze większej b l i s k o ś c i, gdy język, początkowo nieco nieufnie wkradający się na moment tylko - by zaznaczyć swoją obecność - w miarę upływu czasu pragnął zaistnieć coraz bardziej znacząco. Oparła dłonie na jego klatce piersiowej, palce zaciskając na materiale płaszcza, którego nie zdążył jeszcze przecież zdjąć - nieważne, mogła to zrobić za niego - pozwalając na to, by p o ż ą d a n i e przejęło kontrolę nad jej działaniami.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Cornelia Mulciber
Zawód : aktorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Someday I'll wish upon a star,
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wydawali się być z niej utkani, do resztek przysłonięci tym materiałem, osnuwającym twarz, okrywającym kończyny, oplatając ich jako dzieła swojej kreacji. Stworzeni na krosnach ciemności; dwie ułożone na tle szarości sylwetki, przelewające między palcami mroki, brodzące w ich ciemnych wodach, rzucając nikłe cienie na posadzkę, łączące się razem; niewyraźni - jakby mogli być jednocześnie wszystkim, choć skazani na konieczność ulatujących sekund. Spleceni z sennego materiału, do resztek przesiąknięci słodkim napojem irracjonalności i szaleństwa, drażniących wśród odbieranych bodźców, których żądza odcinała przebłyski rozsądku, skazując wyłącznie na błagalne krzyki rozdzierających duszę pragnień.
Byli momentem, byli zespolonymi w jedno ustami, byli tańcem języków, wędrowali i osiadali wraz z mgłą oddechów, przesyconych p r a g n i e n i e m bliskości, wręcz błagających o nią, jak wydostające się, lotne zaczątki szukających spełnienia fantazji. Ciepło rozchodziło się po ciele, krew płynęła znacznie szybciej w pulsujących silnie naczyniach, jakich ruch zdawał się zostawiać w jego uszach wrażenie głębokiego echa.
Myśl była jedna - zwięzła, prosta i niemal prozaiczna, zacierała się na granicy dyktującego ruchy instynktu, wytłuszczona wielkimi literami pod sklepieniem tracącej z chwili na chwilę kontroli czaszki. Więcej. Więcej. W i ę c e j. Wszystkiego było za mało, było płytkie, rozczarowujące, a on chciał zagłębiać się coraz bardziej, jakby już nigdy nie miał zamiaru wypłynąć na powierzchnię. Jakby każda chwila składanego na jej twarzy pocałunku, przemieniała się w błogą wieczność, wciąż trwając, nawet pod zamkniętymi oczami, niwecząc wyznaczany regularnie bieg czasu. Odczucie zszarganej do resztek wytrzymałości, która paradoksalnie wciąż powstrzymywała ruchy, kazała cieszyć się wszystkim p o w o l i, spijając możliwie najwięcej, łapczywie i bez możliwości jakiegokolwiek odwrotu. Dotyk obecnych na jego torsie dłoni roztaczał się wokół ciepłem; nie musiał spoglądać, by wiedzieć, że w tym momencie ciemna powłoka płaszcza odsłania skrywaną koszulę, której jasnoszary akcent stawał się coraz bardziej widoczny, nikle odbijając krążące po pomieszczeniu resztki przesączonego przez okna, srebrzystego światła. Towarzyszące całej czynności ryzyko tylko bardziej rozochocało mężczyznę, zamiast przybrać na statyczności i wlać do głowy odrobinę logicznego myślenia.
Ono nie istniało. Liczyło się tylko jedno.
Zbliżał się coraz bardziej, przeciągał linę i skracał dzielący ich dystans, czyhając wciąż niby bawiący się ze swoją ofiarą drapieżnik; jednym zdecydowanym ruchem niemal przygwoździł ją do ściany, napierając domagającym się dotyku ciałem, mając możliwość pośredniego zetknięcia się poprzez materiał ubrań. Opuszki palców muskały delikatnie szyję, jeździły wzdłuż wgłębień małżowiny usznej, by potem zatopić się wewnątrz kaskad włosów, tonąc pośród ich miękkich kosmków, jeżdżących zewsząd po powierzchni skóry. Usta oderwały się na moment, przechodząc powoli niżej, odkrywając każdy centymetr, kiedy wodziły po szyi, wydłużając możliwie najbardziej każde zetknięcie. Ręce najchętniej rozdarłyby ubranie, lecz zahaczały posłusznie o twarde powierzchnie odpinanych kolejno guzików. Nacisk zdawał się odrobinę zelżeć, chcąc nakierować w zupełnie inne miejsce, gdzie mógłby dalej kontynuować, pogrążyć się jeszcze bardziej w morzu n i e z a s p o k o j e n i a.
Byli momentem, byli zespolonymi w jedno ustami, byli tańcem języków, wędrowali i osiadali wraz z mgłą oddechów, przesyconych p r a g n i e n i e m bliskości, wręcz błagających o nią, jak wydostające się, lotne zaczątki szukających spełnienia fantazji. Ciepło rozchodziło się po ciele, krew płynęła znacznie szybciej w pulsujących silnie naczyniach, jakich ruch zdawał się zostawiać w jego uszach wrażenie głębokiego echa.
Myśl była jedna - zwięzła, prosta i niemal prozaiczna, zacierała się na granicy dyktującego ruchy instynktu, wytłuszczona wielkimi literami pod sklepieniem tracącej z chwili na chwilę kontroli czaszki. Więcej. Więcej. W i ę c e j. Wszystkiego było za mało, było płytkie, rozczarowujące, a on chciał zagłębiać się coraz bardziej, jakby już nigdy nie miał zamiaru wypłynąć na powierzchnię. Jakby każda chwila składanego na jej twarzy pocałunku, przemieniała się w błogą wieczność, wciąż trwając, nawet pod zamkniętymi oczami, niwecząc wyznaczany regularnie bieg czasu. Odczucie zszarganej do resztek wytrzymałości, która paradoksalnie wciąż powstrzymywała ruchy, kazała cieszyć się wszystkim p o w o l i, spijając możliwie najwięcej, łapczywie i bez możliwości jakiegokolwiek odwrotu. Dotyk obecnych na jego torsie dłoni roztaczał się wokół ciepłem; nie musiał spoglądać, by wiedzieć, że w tym momencie ciemna powłoka płaszcza odsłania skrywaną koszulę, której jasnoszary akcent stawał się coraz bardziej widoczny, nikle odbijając krążące po pomieszczeniu resztki przesączonego przez okna, srebrzystego światła. Towarzyszące całej czynności ryzyko tylko bardziej rozochocało mężczyznę, zamiast przybrać na statyczności i wlać do głowy odrobinę logicznego myślenia.
Ono nie istniało. Liczyło się tylko jedno.
Zbliżał się coraz bardziej, przeciągał linę i skracał dzielący ich dystans, czyhając wciąż niby bawiący się ze swoją ofiarą drapieżnik; jednym zdecydowanym ruchem niemal przygwoździł ją do ściany, napierając domagającym się dotyku ciałem, mając możliwość pośredniego zetknięcia się poprzez materiał ubrań. Opuszki palców muskały delikatnie szyję, jeździły wzdłuż wgłębień małżowiny usznej, by potem zatopić się wewnątrz kaskad włosów, tonąc pośród ich miękkich kosmków, jeżdżących zewsząd po powierzchni skóry. Usta oderwały się na moment, przechodząc powoli niżej, odkrywając każdy centymetr, kiedy wodziły po szyi, wydłużając możliwie najbardziej każde zetknięcie. Ręce najchętniej rozdarłyby ubranie, lecz zahaczały posłusznie o twarde powierzchnie odpinanych kolejno guzików. Nacisk zdawał się odrobinę zelżeć, chcąc nakierować w zupełnie inne miejsce, gdzie mógłby dalej kontynuować, pogrążyć się jeszcze bardziej w morzu n i e z a s p o k o j e n i a.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Salon
Szybka odpowiedź