Ernst Krueger
Nazwisko matki: Morgan
Miejsce zamieszkania: tymczasowo Londyn, na stałe Düsseldorf
Czystość krwi: czysta ze skazą
Zawód: jubiler, właściciel sieci sklepów z magiczną biżuterią
Wzrost: 193 cm
Waga: 91 kg
Kolor włosów: brązowe
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: wspaniałość i perfekcja
15 cali, giętka, ostrokrzew, łuska Kappy
Instytut Magii Durmstrang
jaguar
Szatańską Pożogę
szampanem, zapachem rozgrzanego metalu, zimowym powietrzem
siebie przytulającego żywą Lucię
rysowaniem, projektowaniem biżuterii, dążeniem do kontroli nad wszystkimi dziedzinami życia
nie interesuje się
uprawiam różnego rodzaju dyscypliny sportowe, które wymagają dużego nakładu siły
klasycznej
Gerard Butler
Nikt i nic nie stanie mi na drodze. Nie ugnę się, ani pod wolą innego człowieka, ani nawet pod ciężarem własnego sumienia. Och, zapomniałem. Już go nie posiadam. Jestem Człowiekiem z Żelaza. Jestem Ernst Krüger, wasz niedościgniony wzór i ucieleśnienie snów.
Widzisz go, prawda? Trudno przeoczyć kogoś takiego jak on. Górujący wzrostem nad tłumem, jakby sama natura przyznawała jego wspaniałość i w dowód uznania postanowiła obdarować go taką posturą. Jego wzrok, prześlizgujący się po wszystkich mijanych twarzach. Wiesz, że to nie tylko obserwacja, o nie. To osąd, czy ktokolwiek stąd jest godzien cieszenia się z zaszczytu przechodzenia obok niego. A jest srogim sędzią. Słyszysz go? Ten dziwny akcent? Czuły niski głos, jednak wymawiane słowa brzmią tak twardo… Norweski? Niemiecki? Tak, niemiecki. Obcy i groźny. Nieodpowiedni w tym miejscu, nieodpowiedni w tych czasach. Ale nie wydaje się, aby było to przeszkodą. Nieskrępowany wrogimi spojrzeniami, rozmawia. Nie, przemawia do zahipnotyzowanych słuchaczy, gestykulując żywo, omamiając publikę wdziękiem i charyzmą, przełamując barierę niechęci i zmieniając nieprzychylność w aprobatę. Jest jak prorok pośród swych wiernych uczniów, choć tylko (czy aż) przedstawia plan rozbudowy swojej firmy. Czemu mówię sama do siebie? Ach, muszę przestać tak się gapić! Jeszcze zauważ… Zauważył. Uśmiechnął się. Jak rekin. (Och, głupia, nie czerwień się!) Odchodzi od swoich rozmówców. O nie… Idzie tu… Muszę coś zrobić… Nie dam rady. Jestem sparaliżowana. Zamroził mnie. Oczy jak kawałki błękitnego lodu… Teraz tylko krok ziemi niczyjej pomiędzy nami. Cały czas uśmiecha się tak samo – lew przy upolowanej ofierze. Zbliża się jeszcze bliżej, tak, że czuję ciepło jego umięśnionego ciała. Podaje mi jakiś kartonik, i szepcze do ucho coś, co chyba układa się w zdanie „Bądź tam o północy”. Tyle. Oddala się i zaczepia kolejnego inwestora. Patrzę na kartonik – adres hotelu i numer pokoju. Nie muszę się nawet domyślać, czym myślał wręczając mi te dane. Jestem tego w pełni świadoma. I wiem, że spełnię jego oczekiwania. Takim jak on się nie odmawia.
Urodził się w Düsseldorfie, w Niemczech, w mieście położonym w krainie zwanej Zagłębiem Ruhry. Mieszkająca tutaj od wielu pokoleń rodzina Krügerów nie tylko zdobyła nieskazitelną renomę wśród mieszkańców miasta, ale i niezwykle się wzbogaciła. Wykorzystując pobliskie złoża cennych metali i szlachetnych kamieni rozwinęli sieć sklepów z magiczną biżuterią mającą swoje filie w każdym z większych niemieckich miast. Dzięki temu mały Ernścik, pierworodny głowy tego dumnego rodu, dorastał w dostatku. Od pierwszych dni swojego życia czuł jednak wymagania, jakie przed nim stawiał ojciec.
Jak wspominam ojca? Poza tym wszystkim, co mi zrobił? Hmm, był jak nauczyciel, ale rozumiesz, w tym złym znaczeniu. Całkowity brak uczuć i empatii, tylko surowe egzekwowanie wywiązywania się z obowiązków. Absolutny chłód bez krztyny miłości. Czy jestem mu wdzięczny? Mimo wszystko trochę tak. Dzięki temu jestem tym, kim jestem.
Matka była Brytyjką. Była to niezwykle ciepła i czuła kobieta, jedyny tlący się węgielek ciepła wśród całego klanu Krügerów. Opowiadała swojemu synkowi bajki, tak niesamowite jak sama magia. Uczyła rysować i rozbudzała w nim miłość do sztuki. Opiekowała się nim tak, jakby był najdroższym diamentem świata. Przynajmniej dopóki nie pojawiła się Daniel –młodszy braciszek Ernsta. Opieka nad młodszym dzieckiem sprawiła, że czteroletni chłopiec zszedł na dalszy plan w hierarchii wartości kobiety. Przestała miewać czas dla Ernsta, stopniowo, z tygodnia na tydzień coraz mniej interesując się starszym potomkiem. Niemal całkowicie zabrakło osoby, która była dla niego wszystkim. Wtedy też poczuł pierwszy raz nienawiść do swojego brata.
Nie opuścił go natomiast ojciec. O nie, wręcz przeciwnie. Poświęcał mnóstwo czasu przypominając bezustannie, że jego dziedzic musi zasłużyć sobie na to miano. Alfred Krüger był człowiekiem zimnym i niebywale wymagającym, nieprzyjmującym do wiadomości, że coś nie szło po jego myśli. Stanowczy, oschły, jakby pozbawiony serca, stosujący starą, dobrą niemiecką musztrę. Mimo to Ernst musiał spełnić tylko jedno wymaganie. Być najlepszym. Nie dawać z siebie wszystko. Nie osiągnąć jakiś konkretny cel. Po prostu być ideałem, dumą swojego ojca, dla którego jednak wszelkie wysiłki syna nie były godne nawet pochwały. Lecz Ernst cały czas starał się. Ze wszystkich swoich sił próbował zadowolić ojca. Od najmłodszych lat życia jedynie uczył się i ćwiczył, tak aby jego umysł i ciało były doskonałe. I owszem, niekiedy pan Krüger pochwalił publicznie syna, a jakże. Jednak nigdy nie było to szczere. Nigdy takie słowa jak jestem z ciebie dumny nie dotarły do uszu chłopaka. Nie zasługiwał. Nawet w wieku jedenastu lat, już posługujący się biegle językiem angielskim i norweskim, znając oprócz wykraczającej poza jego wiek wiedzy na temat magii również podstawy nauk mugolskich, zdobywając wszystkie pierwsze miejsca w zawodach sportowych dla dzieci, nie otrzymał ani jednej pochwały. Jednak wówczas nie miało to już żadnego znaczenia. Wrażliwość chłopca zniknęła, zgaszona przez bezduszność ojca. Obojętność pochłonęła wszystkie emocje Ernsta, nawet długo tlącą się iskrę miłości do matki i nienawiść względem brata.
Dlaczego tak bardzo go nienawidził? To zrozumiałe, że starsze dziecko jest zawsze zazdrosne o swoje młodsze rodzeństwo, jednak wciąż kochają swojego braciszka czy siostrzyczkę. Cóż, może tak jest w normalnych rodzinach. Nie u Krügerów. Choć na początku rzeczywiście było zwyczajnie. Ernst poczuł się odtrącony i niepotrzebny, lecz nikt nie zechciał wytłumaczyć, czemu tak jest, ani matka, zbyt pochłonięta rozpieszczaniem Danielka, ani tym bardziej pan Alfred. Nie potrafił sam tego zrozumieć. Był tylko dzieckiem, teraz dodatkowo osamotnionym wobec surowego ojca. Ale to nie było przecież najgorsze, prawda? Ten wszechogarniający gniew na samą myśl o braciszku brał się nie stąd, że bachor odebrał mu uwagę matki. Nie, nie, nie, to by było jakieś nieporozumienie. Brało to się z innego rodzaju zazdrości. Ktoś się spyta: dlaczego? Przecież Ernst nie miał żadnych powodów! We wszystkim był lepszy, każda czynność wykonana przez starszego z chłopców była o klasę lepsza niż jego brata, nawet, jeśli wziąć pod uwagę różnicę wieku!
Nienawiść do Daniela miała swoje zarzewie właśnie w jego niedoskonałości. W tym, że przez to, że był młodszy mniej się od niego wymagało. Miał być po prostu tak dobry jak starszy brat. Nie stawiano mu nieokreślonych, a tym samym niemożliwych do zrealizowania celów. Miał jedno zadanie – dorównać Ernstowi. I tylko tyle. I choć nigdy nie udało mu się nawet zbliżyć do tego poziomu wciąż największym pragnieniem starszego chłopca była zamiana miejsc z bratem. Pragnął odpoczynku i dzieciństwa, nawet tej namiastki, którą posiadał Daniel. Bo on sam nigdy ich nie miał.
Jednak to zniknęło. Musztra ojca skutecznie zabiła wszelkie emocje, nawet te najbardziej zakorzenione w sercu. Wszystko stało się nieważne. Teraz, gdy wyruszał do Durmstrangu, musiał zbudować nowego siebie. Wyrachowanie i pewność siebie, które początkowo były jedynie maskami zagubionego i przestraszonego chłopca z czasem stały się prawdziwym obliczem Ernsta Krügera.
Początkowo przeżył szok. Chłopiec nie mógł odnaleźć się w nieprzebranej ilości nowych twarzy, perspektywa kontaktu z nimi początkowo przeraziła jedenastolatka. Nikt nie uczył go, jak rozmawiać z rówieśnikami, prawie nie miewał dotąd kontaktu z osobami w jego wieku. Nie wspominając o posiadaniu jakiegokolwiek przyjaciela. Lecz obserwował, słuchał uważnie tego, jak jego koledzy zachowują się wobec siebie, zbierał informacje i dostosowywał się do ich wzorców. Już po tygodniu uchodził za charyzmatyczną duszę towarzystwa, a w dalszym czasie pobytu w szkole na norweskiej wyspie stał się prawdziwym przywódcą społecznej elity uczniów Durmstrangu. Wiodąca prym w szkolnych murach arystokracja nie była temu zbyt przychylna, lecz z biegiem czasu również znaczna część szlachetnie urodzonych kolegów uległa czarowi młodego Niemca traktując go na równi z sobą, jeśli nie przez jego charakter to przez wzgląd na bogactwo rodziny Krügerów. Wykuł swoje nowe ja: niezłomne, egoistyczne i przebiegłe, ukryte za czarującym uśmiechem i słodkimi słowami, wciąż starające się sięgnąć ideału. Zrozumiał, jaką przewagę psychiczną daje nad rozmówcą piękne i umięśnione ciało, więc dawał z siebie wszystko podczas sportowych treningów. Odkrył, jak wielką radość daje władza nad ludźmi, gdy manipuluje się nimi tak zręcznie, że sami padają ci do stóp. Budził podziw w kolegach. Wystarczyło, aby się uśmiechnął a dziewczyna już była gotowa na wszystko, byleby choć przez chwilę grzać się w blasku jego wspaniałości. Nauczyciele zachwycali się wynikami nadzwyczajnie uzdolnionego ucznia.
Ach, nauka. Czy naprawdę trzeba coś o tym wspominać? Czy naprawdę ktokolwiek mógłby sądzić, że jakakolwiek dziedzina nauki mogłaby sprawić Ernstowi problem? Kiedyś – być może. Teraz – w żadnym wypadku. Lepiej wspomnieć o tym, co najbardziej go pociągało. Z początku będąc tylko jednym z wielu przedmiotów szkolnych przekształciła się w prawdziwą fascynację. Obsesja na punkcie czarnomagicznych zaklęć rozwijała się w równym tempie co nowy charakter chłopaka. Czyli w zastraszającym. W tych okrutnych inkantacjach było coś tak kuszącego i niemalże mistycznego – oto otrzymywałeś władzę, władzę nad umysłem, bólem, życiem i śmiercią! Będąca w zasiągu ręki każdego, lecz odstraszająca niegodnych nawet samą nazwą! Na przykład Danielka. Tak, on również znalazł się w Durmstrangu. I o ile nienawiść do brata dawno przeminęła Ernst nie potrafił powstrzymać się przed uszczypliwością. Oficjalnie wszystko było nieźle. Oczywiście, żadnej miłości ani temu podobnych, czysta neutralność. Prywatnie jednak nie było dnia, w którym Daniel nie zostałby wykpiony czy nie trafiłby mu się drobny wypadek. Tak dla zasady. Ktoś tak żałosny jak on nie miał prawa poczuć się tutaj zbyt pewnie.
Czas spędzony za murami Durmstrangu minął w oka mgnieniu. I mimo wszystko Ernst musiał przyznać, że te kilka lat było dotychczas najlepszym okresem w jego życiu. Teraz jednak musiał wrócić do Düsseldorfu. Do ojca i tylko do niego. Matce się zmarło rok czy dwa lata temu. Bywa.
Nie przejąłem się tym zbytnio. I tak niemal nie mieliśmy kontaktu. Dla niej liczył się Daniel, to jak bardzo rozczulał się nad tym, jak mu ciężko i źle, to jak ślicznie rysuje i pisze, to jak bardzo jest beznadziejny. Tak myślę, że to właśnie przez nią jest tak słaby.
Pan Krüger od razu przeszedł do konkretów. Żadnej radości, żadnych uścisków, jedynie Witaj. Odpocznij, jutro zabieramy się do pracy. Dokładnie tak, jak można było się spodziewać. Pracą okazało się zarządzanie sklepu. Nie żeby była to jakaś wielka filozofia czy nawet coś zajmującego. Ot, łatwy sposób na pieniądze. Wystarczy, że jesteś i dbasz o to, aby wpływy były większe niż wydatki. Dużo bardziej pochłaniające było natomiast nadzorowanie pracy jubilerów oraz sama nauka tej sztuki. O tak, tworzenie tak subtelnego, lśniącego piękna ze szlachetnych metali i drogocennych kamieni było równie wspaniałe jak czarna magia, której arkana tak chętnie zgłębiał. Jednocześnie było jakby jej zaprzeczeniem, to była przecież kreacja, nie destrukcja. To nieważne, że ojcowi nie podobały się projekty Ernsta. To nie było przecież nic nowego, nie przejął się więc tym nawet w najmniejszym stopniu. Wiedział, że to jest coś, co pragnie robić w życiu. Czuł, że właśnie rozpoczyna się nowy rozdział.
Pamiętam to tak, jakby było wczoraj. Czułem, jakby całe moje życie zmierzało dokładnie ku tej chwili. Byłem we Florencji, gdzie właśnie otwieraliśmy nasz pierwszy sklep we Włoszech. Żar letniego toskańskiego słońca lał się z nieba i zalegał w krętych korytach wąskich uliczek miasta. Tylko największy desperat wyszedłby z własnej woli w tą przytłaczającą rzekę gorąca. I na jedną taką osobę właśnie patrzyłem. Szczupła, czarnowłosa kobieta nie zważając na nic pluskała się w fontannie na placu, przy którym mieścił się sklep. Widziałem ją dokładnie przez szybę witryny sklepu i nie mogłem się jej nadziwić. Była taka piękna. Tak, wiem, to brzmi prosto i banalnie, lecz co poradzę? Na jej widok człowiek tracił całą swoją elokwencję. Lekka biała sukieneczka namokła i kusząco obcisnęła się na jej idealnym ciele… Samo wspomnienie robi z mózgu kawałek gąbki. Zachowywała się tak, jakby nie było tutaj nikogo oprócz niej, nie zważała na te wszystkie oczy zwrócone w jej stronę, zniesmaczone, karzące, pożądliwe... Chłonąłem ten widok. To nieskrępowanie i radość, wszystko czym była. Czemu się śmiejesz? Też jestem facetem! I też sądziłem, że pod całą tą skorupą wyższości i dumy kryje się tylko i wyłącznie pustka. Wtedy jednak na nowo odnalazłem w sobie serce.
Lucię Falcone poznał podczas jednej ze swoich podróży do Italii. Szydzący do tej pory z miłości zatwardziały Niemiec zakochał się od pierwszego wejrzenia. Ze wzajemnością.
Nagle cały mój świat się zmienił. Zapomniałem o tych wszystkich żalach, niezgodach, nienawiściach. Okazało się, że brakuje dla nich miejsca w życiu, które odnalazłem dzięki Lucii. Narodziłem się na nowo. Nawet Danielowi odpuściłem, choć to bardziej ze względu na narzeczoną niż na brata. Bardzo się polubili, wiesz? Miała niezwykły wpływ na naszą rodzinę. Nawet z ojcem potrafiła się dogadać! To chyba jej zawdzięczam tą większą część majątku. Gdy ojciec dzielił pomiędzy mnie a Daniela udział w sklepach byłem przekonany, że dostaniemy równo po połowie. A tu niespodzianka! Ta kobieta była niezwykła… Ślub odbył się dwa lata po tym jak się poznaliśmy, w zimie. Lucia kochała śnieg, narzekała, że we Włoszech praktycznie go nie ma. Zawsze się z tego śmiałem i próbowałem ją do niego zniechęcić, choć sam uwielbiam ten lśniący mroźny puch. Ceremonia odbyła się wśród olbrzymich zasp, ich absolutna biel była świadkiem naszej przysięgi miłości i wierności. Później wszyscy goście wirowali w tańcu po lodowym parkiecie. Nie, nikt się nie ślizgał, osobiście nałożyłem odpowiednie zaklęcie! Byliśmy tacy szczęśliwi…
Szczęście trwało trzy lata. Zakochani zamieszkali w rodowej rezydencji, ogromnej drewnianej willi należącej do ojca Ernsta, tej samej, w której się urodził i wychowywał. Przez wiele lat smutny i cichy budynek teraz rozbrzmiewał śmiechem, przyjmował w swoje progi niezliczonych gości, lśnił od radości domowników. Beztroska i nadzieja wprowadziły się razem z Lucią odmieniając na lepsze wszystko, co Ernst do tej pory znał. Życie stało się słodkie jak miód. Wydawało się, że ten euforyczny stan może trwać wiecznie.
Pochłonął go ogień.
Ernst, Daniel i pan Alfred byli wówczas w Pradze, na wyjeździe w sprawie rozwinięcia swojej działalności w tym mieście. Lucia, która zwykle również towarzyszyła im w podróżach tym razem musiała zostać w Düsseldorfie. Była w ósmym miesiącu ciąży i dość ciężko znosiła ten stan, wolała więc nie ryzykować korzystając z magicznego transportu. Mężczyźni mieli wrócić na drugi dzień, gdy załatwią już wszelkie formalności. Nie mieli jednak do czego. W nocy ktoś podpalił rezydencję. Nie zwykłym ogniem. To była Szatańska Pożoga. Ernst był o tym przekonany, tylko czarnomagiczny ogień potrafi palić tak, że popioły są białe jak kredowy pył. Nie było zgliszcz, nie było nawet zwęglonych kości. Tylko pył. Nic i nikt nie zdołał się uratować. Willa, bezcenne dzieła sztuki, zwierzęta, służba. Wszystko stało się jedynie lśniącym w słońcu prochem. A Lucia… Lucia przepadła razem z tym wszystkim…
To było jak cios prosto w serce. Gorsze niż własna śmierć. Ból straty rozdzierał Ernsta, niemal odbierając mu zmysły. Szaleństwo i rozpacz targały nim naprzemiennie, świadomość tego, że jedyna osoba, którą kochał odeszła z tego świata była zbyt przytłaczająca dla jego złamanej duszy. Całkowicie zatracił się w swojej żałobie, codziennie odwiedzał grób, w którym złożono jej symboliczną trumnę. Pustą, ciało przecież spłonęło doszczętnie nie pozostawiając po sobie nawet jednej kości. Mijające dni zlewały się w bezustanny ciąg identycznych chwil wypełnionych żalem i pustką, aż do momentu, gdy schwytano podpalacza. Wyznał on, że to co zrobił miało być zamachem na ojca Ernsta i Daniela. Że przez jego przekręty w końcu ktoś postanowił zabrać mu wszystko. Cała rodzina Krügerów miała wtedy zginąć. Przez Alfreda.
Przebudzenie. Dokładnie tym stała się ta wiadomość dla Ernsta. Wyrwała go z sennej apatii żałoby oraz obudziła w nim coś, co dawno temu usnęło na dnie jego serca – nienawiść. Do zamachowca, do ojca, do całej rodziny i całego świata. Nagle to uczycie zalało go jak sztormowe fale zalewają piaszczysty brzeg. Rozpacz, choć wciąż płonęła w nim piekielnym płomieniem ustąpiła miejsca ogniowi gniewu. Mężczyzna coraz bardziej przypominał dawnego siebie, jeszcze sprzed poznania swojej słodkiej Lucii. Chłód znów zamieszkał w jego spojrzeniu, zamieniając błękit wiosennego nieba w okruchy lodowca.
Niespodziewanie ojciec zachorował na smoczą ospę. Nikt nie wiedział, gdzie mógł się zarazić, było jednak pewne że w tym wieku pan Krüger ma małe szanse na przeżycie. Mimo to Alfred z początku nie dawał się chorobie. Lekarstwa czyniły cuda, lekarz zajmujący się nim był przekonany, że uda mu się wyzdrowieć. Ernst miał inne plany. Myśl o zabiciu ojca dręczyła go od chwili, gdy dowiedział się, że to z jego winy utracił żonę. Choroba była dla niego wybawieniem. Sprawiedliwości stałoby się zadość, a on nawet nie musiałby ruszać palcem. Kara zesłana przez niebiosa! Znak, któremu na drodze stawały przeklęte medykamenty. Tak więc Ernst zajął się nimi. Rozcieńczał eliksiry, które tak skutecznie odpierały infekcję. Osobiście doglądał ojca, tak aby nikt nie spostrzegł się fałszerstwa. I już po kilku dniach choroba na powrót objęła ciało starszego mężczyzny. Wycieńczała jego organizm przybliżając nieuchronną i zasłużoną śmierć. I to o wiele bardziej słuszną, niż śmiał przypuszczać nawet jego starszy syn.
-Ojciec prosi cię do siebie. Będziesz chyba ostatnim, z którym…- Daniel zamknął za sobą drzwi do pokoju ojca. Stojąc teraz wśród całej rodziny patrzył na starszego brata. Próbował odgadnąć jego emocje, jednak na próżno. Nieprzenikniona maska obojętności jak zwykle nie opuszczała jego oblicza.
- Rozumiem, nie musisz kończyć. Już idę.
Ernst nie mógł się doczekać, aż staruszek wreszcie zdechnie. Mężczyzna musiał starać się ze wszystkich sił, aby pohamować szaleńczy uśmiech, który tak cisnął się na usta. Naciskając klamkę i wchodząc do ciemnego pomieszczenia pozwolił sobie jednak na niewielkie drgniecie warg. Nareszcie!
- Ach, oto i mój pierworodny. Podejdź bliżej, nie mam już sił mówić tak głośno – ledwie słyszalny szept ojca jedynie podsycił radość Ernsta. Tak, to naprawdę były jego ostatnie chwile! Sprawiedliwości stanie się zadość!
-Witaj ojcze. Chciałeś mnie widzieć, prawda?
- Oczywiście – odpowiedział jeszcze cichszym szeptem, gdy tylko jego syn zbliżył się na tyle, aby móc go słyszeć. – To oczywiste, że chcę zobaczyć kogoś, kto doprowadził mnie do tego stanu.
- Ależ ojcze, to przez chorobę…
- Milcz! Myślisz, że jestem głupcem? – chory zachichotał, a brzmiało to jak rechot samej Śmierci. Po raz pierwszy od długiego czasu Ernst poczuł, że traci pewność siebie. – Wiem, przez czyją opiekę umieram. Myślałeś, że się nie spostrzegę? Że uwierzę, iż przejęcie przez ciebie opieki nade mną i pogorszenie się mojego stanu w tym samym czasie to zwykły zbieg okoliczności? Całkiem sprytnie to uknułeś, musisz naprawdę mnie nienawidzić, skoro postanowiłeś pozbyć się mnie w tak wyrachowany sposób.
Młodszy mężczyzna zawahał się, podczas gdy jego ojciec zanosił się przeraźliwym kaszlem. Czy to było aż tak oczywiste? Czy inni też to zauważyli? Może powiedział to Danielowi? Nie, niemożliwe. Przecież brat miał okazję go oskarżyć, choć na pewno i jemu śmierć ojca jest na rękę. Nikt się o tym już nie dowie…
- Tak, owszem, to dzięki mnie odejdziesz z tego świata. I tak, nienawidzę cię z całego serca, całej siły tych resztek duszy, które mi pozostawiłeś. Przez ciebie straciłem wszystko co było mi drogie! Moja żona i nienarodzone dziecko spłonęły przez twoje brudne sprawki! Zasługujesz tylko na śmierć!
Łzy napłynęły do błękitnych oczy Ernsta, identycznych jak jego ojca. Głos się załamał, nie był w stanie powiedzieć niczego więcej. Chwila szczerości wyssała z niego całą energię. A Alfred znowu się śmiał.
- Muszę ci coś powiedzieć. Twoje informacje są błędne. To nie był zamach na mnie. Ja sam zleciłem to podpalenie, to ja zleciłem zabójstwo kochanej Lucii. Dla twojego dobra i dobra naszej rodziny. Przez nią stawałeś się miękki, słabszy nawet od Daniela… Hi hi hi… Przestawałeś być Żelaznym Człowiekiem. A teraz, gdy jej nie ma, wiem, że wreszcie jesteś godzien…
-Crucio.
Tego było zbyt wiele. To była kropla, która przelała czarę goryczy. Ernst poczuł, że pękają w nim ostatnie ograniczenia. Wszystkie uczucia, które niemal doprowadzały go do obłędu, cały żal, nienawiść, gniew, rozpacz… Wszystkie zostały wyzwolone w błysku czerwonego światła. Uwolnione cichym jak spadające płatki śniegu głosem w jednym zakazanym słowie teraz dokonywały swej zemsty.
Na trupiobladej, poznaczonej chorobą twarzy starca na moment pojawiło się niedowierzanie. Tylko na chwilę. Szok ustąpił miejsca przeraźliwemu grymasowi cierpienia i bólu. Ernst obserwował przez łzy miotające się w agonii ciało ojca, jak jego wyniszczoną chorobą osobę dręczy nieopisana męka. I tak zbyt mała… Powinien płonąć. Czuć, jak żywcem pochłaniają go piekielne płomienie, jak jego skóra zwęgla się w jednej chwili, powinien wdychać swąd swojego własnego palącego się mięsa. Tak jak ona…
Nie trwało to długo. Zaledwie chwilkę, jakże pełną satysfakcji. Ojciec umarł. Nareszcie. Zasługiwał na to jak mało kto. Choć powinien cierpieć jeszcze dłużej. Najlepiej przez wieczność.
Po śmierci Alfreda Krügera głowami rodziny zostali zarówno Ernst, jak i Daniel. Obydwaj posiadali swoją część majątku i każdemu z nich udawało się zręcznie prowadzić rodzinny biznes. Na krótki okres czasu bracia zakopali topór wojenny, skupiając się na jak najlepszym rozwoju sklepów. Jednak Ernstowi coraz trudniej było znieść dzielenie się czymkolwiek z młodszym bratem. Uważał, że Daniel po prostu nie zasługuje na jakikolwiek udział. Był przecież taki słaby. Potrafił tylko bez przerwy użalać się nad swoimi wyimaginowanymi problemami, choć sam w życiu nic nie przeżył. Był żałosny, niegodny nawet krztyny dobytku Krügerów. Resztki złości, którą Ernst tak długo żywił wobec ojca teraz obróciły się przeciwko bratu. Mężczyzna nie potrafił go już tolerować w swoim życiu, nie mógł na niego patrzeć, na tą bezmyślną, rozczulającą się nad sobą istotę ośmielającą posługiwać się jego nazwiskiem! Nie chciał mieć z nim nic wspólnego. Więc po prostu się go pozbył.
Drobny przekręt, nic więcej. Po prostu nagle wyszły na jaw wszelkie odpowiednio podrobione oszustwa Daniela; on sam tak naprawdę był niemalże święty. Lecz nawet nie potrafił się obronić przed tymi sfałszowanymi oskarżeniami. Zabawne. Jego sklepy przejął Ernst, a sam Daniel pozbawiony całego swojego majątku wyjechał do Anglii. Mężczyzna osiągnął swój cel – został sam, bez kłopotliwej rodziny. Nareszcie mógł zacząć wszystko od początku.
Nie potrafił jednak znaleźć swojego miejsca. Miotał się od miasta do miasta, włączając kolejne malutkie rodzinne firmy do swojego imperium, powiększając, lecz także roztrwaniając majątek, który teraz należał tylko do niego. I cały czas zgłębiał się w swojej pustej duszy, wyzutej ze wszystkiego co nazwać by można człowieczeństwem. Smutek i żal go opuściły, wreszcie był od nich wolny. Nie był jednak szczęśliwy. Cały czas mu czegoś brakowało. Nie zaspokajały tego kobiety, pieniądze, alkohol… Nic. Jego wpływy sięgały teraz od wybrzeży Portugalii po dziki Związek Radziecki. Ale czuł się mały i nic nie warty. Postanowił więc sięgnąć tam, gdzie jeszcze nie udało mu się niczego zyskać.
Wielka Brytania. Celowo tak starannie unikany kraj matki. Ostatnie miejsce, gdzie chciałby się znaleźć. Zwłaszcza po tym, gdy jako miejsce swego wygnania wybrał ją Daniel. Ale czy człowiek nie powinien wznieść się ponad własne słabości, niechęć, dawne urazy? Zapomnieć o rodzinie, aby już cała Europa znalazła się w jego wpływach? Kuszące.
Może to wypełniło by pustkę, którą stworzyło moje życie… Ale muszę dopilnować tego sam. Osobiście dokończę to, co moja rodzina starała się osiągnąć przez pokolenia. A później… Czy w ogóle będzie jakieś później?
10 | |
0 | |
6 | |
2 | |
0 | |
6 | |
8 |
różdżka, sowa, 10 pkt statystyk