Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire
Rzeka Severn
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Rzeka Severn
Rzeka Severn jest najdłuższą rzeką Wielkiej Brytanii. Jej koryto wije się przez setki kilometrów zarówno tworząc miejsca przystępne, doskonałe do letniej kąpieli, zimowej jazdy na łyżwach, jak i te całkowicie niedostępne, zarośnięte chaszczami, bardzo głębokie, unikane przez mugoli. Jej brzegi łączy wiele, najczęściej żeliwnych mostów. Jednakże w tej części biegu rzeki nie uświadczy się żadnego z nich w promieniu wielu kilometrów. Choć rzeka traci na przystępności podczas roztopów, w trakcie suchego lata jej nurt jest spokojny, mało rwący, przynajmniej na tyle, by nie utonąć. W tej części dorzecza nie pojawia się zbyt wiele osób, być może jest to spowodowane działaniem zaklęć antymugolskich, a może związane jest to z położeniem miejsca na terenach należących do rodu Averych, którzy słyną z przetrzymywania na swoich terenach groźnych trolli rzecznych. Mówi się, że przy odrobinie pecha można je tutaj spotkać. Dlatego, by uniknąć nieproszonych gości, pewne części rzeki i pobliskich lasów chronią przed czarodziejami zaklęciami uniemożliwiającymi teleportację.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 08.01.19 7:45, w całości zmieniany 3 razy
|Różdżka, płaszcz kameleona, wypożyczona miotła
Po zakończeniu wyścigu postanowiłem opić zmagania i to, że Bertie i Titus wciąż byli kompletnymi kawałkami chodzącego mięsa. Brawo ja. Uniosłem nawet w tym jednoosobowym toaście kufel widząc na horyzoncie powody dla których mój żołądek dostawał skrętu kiszek na myśl co zrobiłaby ciotka gdyby sprawy potoczyły się inaczej. Upiłem nieco piwa, a potem podparłem głowę na ręce, której łokieć zaś podpierał blat stołu. Zignorowałem malujący się na poharatanej twarzy Bertiego ten jego uśmieszek. No, może nie do końca - zabawnie wyglądał, zupełnie jak kolejne zadrapanie przynajmniej dopóki nie pokazały się zęby. Przeniosłem wzrok jednak na te miotły. Miałem się akurat pytać czy już je oddali i właściwie dobrze, że jeszcze nie - Lukrecja o ile nie robił problemu przy pożyczaniu to przy oddawaniu lubił wymyślać powody za które coś mu się należy. Lepiej, jak ja sprawę załatwię za jednym zamachem. Przynajmniej wiedziałem czego się spodziewać. Ale przecież z tym nam się nie śpieszyło...prawda?
W powietrzu poniósł się dźwięk, niepokojący i siejący wśród wszystkich ciszę.
Szlag...
- Ktoś próbuje dostać się tu siłą...- poinformowałem, przemycając znaczące trzymajcie się blisko między słowami. Jednocześnie wyciągnąłem różdżkę zza pazuchy by rzucić - Cave inimicum... - miałem nadzieję, że zaklęcie się powiedzie i swoim obszarem obejmie przestrzeń "poza" wnętrzem pomieszczenia dając obraz w jakiej ilości kogo można się spodziewać za ścianami, a więc jakich podpowiedzi w którym kierunku w razie potrzeby nie uciekać - nie licząc głównego wejścia.
Po zakończeniu wyścigu postanowiłem opić zmagania i to, że Bertie i Titus wciąż byli kompletnymi kawałkami chodzącego mięsa. Brawo ja. Uniosłem nawet w tym jednoosobowym toaście kufel widząc na horyzoncie powody dla których mój żołądek dostawał skrętu kiszek na myśl co zrobiłaby ciotka gdyby sprawy potoczyły się inaczej. Upiłem nieco piwa, a potem podparłem głowę na ręce, której łokieć zaś podpierał blat stołu. Zignorowałem malujący się na poharatanej twarzy Bertiego ten jego uśmieszek. No, może nie do końca - zabawnie wyglądał, zupełnie jak kolejne zadrapanie przynajmniej dopóki nie pokazały się zęby. Przeniosłem wzrok jednak na te miotły. Miałem się akurat pytać czy już je oddali i właściwie dobrze, że jeszcze nie - Lukrecja o ile nie robił problemu przy pożyczaniu to przy oddawaniu lubił wymyślać powody za które coś mu się należy. Lepiej, jak ja sprawę załatwię za jednym zamachem. Przynajmniej wiedziałem czego się spodziewać. Ale przecież z tym nam się nie śpieszyło...prawda?
W powietrzu poniósł się dźwięk, niepokojący i siejący wśród wszystkich ciszę.
Szlag...
- Ktoś próbuje dostać się tu siłą...- poinformowałem, przemycając znaczące trzymajcie się blisko między słowami. Jednocześnie wyciągnąłem różdżkę zza pazuchy by rzucić - Cave inimicum... - miałem nadzieję, że zaklęcie się powiedzie i swoim obszarem obejmie przestrzeń "poza" wnętrzem pomieszczenia dając obraz w jakiej ilości kogo można się spodziewać za ścianami, a więc jakich podpowiedzi w którym kierunku w razie potrzeby nie uciekać - nie licząc głównego wejścia.
The member 'Matthew Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
I wreszcie wyścig dobiegł końca. Ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu, Sophia jako pierwsza przekroczyła linię mety. Gdy tylko to zrobiła, zorientowała się, że znowu znalazła się w pomieszczeniu, z którego wystartowali. Uczestników natychmiast otoczyły hałasy i zamieszanie, a Sophii po chwili została wręczona nagroda. Zdawała sobie sprawę, że nie będzie mogła zatrzymać tej sumy, w końcu była na służbie, ale cieszyła się w duchu, że przynajmniej galeony nie trafią w ręce kogoś, kto wydałby je na jakieś podejrzane, może nawet czarnomagiczne sprawunki.
Gdzieś w tym tłumie nadal mogła kryć się osoba, która interesowała Biuro Aurorów, choć zapewne również była w przebraniu, jak większość uczestników. Sophia szybko więc odsunęła się poza centrum uwagi; chociaż jej zaklęcia zmieniające kolor włosów i rysy twarzy nadal działały, a elementy przebrania tkwiły na swoim miejscu, wiedziała, że musi zachować ostrożność. Wśród tych ludzi mogły czaić się naprawdę niebezpieczne typy, więc musiała wtopić się w tłum. Starając się wyglądać możliwie jak najbardziej podejrzanie, zupełnie jakby była jedną z nich, odkuśtykała gdzieś na bok. Chociaż mogła zapewne opuścić to miejsce, chciała jeszcze trochę poobserwować, licząc, że będzie miała o czym opowiedzieć swojemu przełożonemu. Sam wyścig raczej nie dostarczył interesujących wzmianek poza kilkorgiem uczestników oszukujących za pomocą nieczystych zagrywek, ale dopóki nie wchodziły w grę czarnomagiczne czynniki, to pewnie niespecjalnie zainteresowałoby jej biuro.
Skręcona kostka bolała przy chodzeniu, ale szła, podpierając się starą, wypożyczoną miotłą jak prowizoryczną laską. Zwróci ją, kiedy nastawi sobie kostkę. Oprócz niej czuła na sobie jeszcze sporo siniaków, które zarobiła przy wpadnięciu na trolla. Szukała spokojnego miejsca, gdzie mogłaby uleczyć najbardziej uciążliwe zranienie, chociaż nie traciła czujności i starała się wypatrywać oznak czegoś podejrzanego.
Wtedy jednak, ledwie znalazła takie spokojniejsze, mniej tłoczne miejsce, kiedy nagle usłyszała wysoki, głośny pisk, który przedarł się przez gwar. Przez krótką chwilę myślała, że to ktoś z uczestników krzyczy, ale potem przypomniała sobie, że taki dźwięk oznaczał naruszenie jednego z często stosowanych zaklęć ochronnych. Inni także zwrócili na to uwagę; wszyscy nagle ucichli i przystanęli, zwracając się w stronę głównego wyjścia. Sophia mimowolnie podążyła wzrokiem w tym samym kierunku, próbując wypatrzeć potencjalne zagrożenie. Zastanawiała się nad tym; może to któryś z trolli, przed którymi uciekali w lesie, zawędrował aż tutaj i naruszył zaklęcia? A może to ktoś z ministerstwa postanowił zająć się niedozwolonym zgromadzeniem?
Póki jeszcze wydawało się względnie spokojnie i nikt nie patrzył w jej kierunku, postanowiła szybko uleczyć swoją kostkę. Kto wie, może za chwilę będzie potrzebowała pełnej sprawności, jeśli okaże się, że niepokojące przeczucia jej nie myliły?
- Articulatio – wymamrotała, kierując koniec różdżki na skręconą kostkę. Wiedziała, że to zaboli, dlatego mocno zacisnęła zęby, żeby nie krzyknąć. Na szczęście dla niej, James w Ameryce podszkolił ją w magii leczniczej, a i później, na kursie aurorskim, w wolnym czasie szlifowała znajomość tych zaklęć, które mogły przydawać się podczas aurorskich akcji, gdy nie zawsze można było od razu trafić w ręce prawdziwego uzdrowiciela.
| Sophia ma przy sobie różdżkę, wypożyczoną miotłę i jest w przebraniu (zmienione zaklęciem rysy twarzy i kolor włosów, niewyróżniający się ubiór mający za zadanie pomóc jej wtopić się w tłum)
Gdzieś w tym tłumie nadal mogła kryć się osoba, która interesowała Biuro Aurorów, choć zapewne również była w przebraniu, jak większość uczestników. Sophia szybko więc odsunęła się poza centrum uwagi; chociaż jej zaklęcia zmieniające kolor włosów i rysy twarzy nadal działały, a elementy przebrania tkwiły na swoim miejscu, wiedziała, że musi zachować ostrożność. Wśród tych ludzi mogły czaić się naprawdę niebezpieczne typy, więc musiała wtopić się w tłum. Starając się wyglądać możliwie jak najbardziej podejrzanie, zupełnie jakby była jedną z nich, odkuśtykała gdzieś na bok. Chociaż mogła zapewne opuścić to miejsce, chciała jeszcze trochę poobserwować, licząc, że będzie miała o czym opowiedzieć swojemu przełożonemu. Sam wyścig raczej nie dostarczył interesujących wzmianek poza kilkorgiem uczestników oszukujących za pomocą nieczystych zagrywek, ale dopóki nie wchodziły w grę czarnomagiczne czynniki, to pewnie niespecjalnie zainteresowałoby jej biuro.
Skręcona kostka bolała przy chodzeniu, ale szła, podpierając się starą, wypożyczoną miotłą jak prowizoryczną laską. Zwróci ją, kiedy nastawi sobie kostkę. Oprócz niej czuła na sobie jeszcze sporo siniaków, które zarobiła przy wpadnięciu na trolla. Szukała spokojnego miejsca, gdzie mogłaby uleczyć najbardziej uciążliwe zranienie, chociaż nie traciła czujności i starała się wypatrywać oznak czegoś podejrzanego.
Wtedy jednak, ledwie znalazła takie spokojniejsze, mniej tłoczne miejsce, kiedy nagle usłyszała wysoki, głośny pisk, który przedarł się przez gwar. Przez krótką chwilę myślała, że to ktoś z uczestników krzyczy, ale potem przypomniała sobie, że taki dźwięk oznaczał naruszenie jednego z często stosowanych zaklęć ochronnych. Inni także zwrócili na to uwagę; wszyscy nagle ucichli i przystanęli, zwracając się w stronę głównego wyjścia. Sophia mimowolnie podążyła wzrokiem w tym samym kierunku, próbując wypatrzeć potencjalne zagrożenie. Zastanawiała się nad tym; może to któryś z trolli, przed którymi uciekali w lesie, zawędrował aż tutaj i naruszył zaklęcia? A może to ktoś z ministerstwa postanowił zająć się niedozwolonym zgromadzeniem?
Póki jeszcze wydawało się względnie spokojnie i nikt nie patrzył w jej kierunku, postanowiła szybko uleczyć swoją kostkę. Kto wie, może za chwilę będzie potrzebowała pełnej sprawności, jeśli okaże się, że niepokojące przeczucia jej nie myliły?
- Articulatio – wymamrotała, kierując koniec różdżki na skręconą kostkę. Wiedziała, że to zaboli, dlatego mocno zacisnęła zęby, żeby nie krzyknąć. Na szczęście dla niej, James w Ameryce podszkolił ją w magii leczniczej, a i później, na kursie aurorskim, w wolnym czasie szlifowała znajomość tych zaklęć, które mogły przydawać się podczas aurorskich akcji, gdy nie zawsze można było od razu trafić w ręce prawdziwego uzdrowiciela.
| Sophia ma przy sobie różdżkę, wypożyczoną miotłę i jest w przebraniu (zmienione zaklęciem rysy twarzy i kolor włosów, niewyróżniający się ubiór mający za zadanie pomóc jej wtopić się w tłum)
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
No nie! Bertie wyprzedził go w ostatniej chwili i chyba to najbardziej ubodło w męską dumę Ollivandera. Przeklął siarczyście, kiedy jako trzeci wylądował na mecie - i tak był w szoku, że prześcignął starszego Botta oraz (ORETYKOTLETY) samego Douglasa Jonesa! Przez moment chciał mu zaproponować autograf, żeby go trochę zdenerwować, ale koleś zniknął mu z oczu, zaś na horyzoncie pojawił się ktoś znacznie milej widziany.
- Gratulacje, Bertie. - uścisnął mu dłoń i wraz z nim ruszył w kierunku bufetu czy czegoś w tym guście. Jeszcze nie wiedział jak będzie pić piwo żeby nie zniszczyć sobie kamuflażu, ale jakoś to będzie...
Przystanął obok przyjaciela, wspierając się na miotle i witając Matta szerokim uśmiechem, który jednak ze względu na chustę, odbijał się tylko w oczach.
- Nieźle nam poszło, co?... - zaczął, jednak tedy powietrze przeciął pisk, a wokół zrobiło się jakby większe zamieszanie. Ollivander odruchowo poprawił gogle, nieco mocniej naciągając na nos także i szmatę. Palce jednej dłoni zacisnął na miotle, drugą sięgając do swojej różdżki i wlepiając wzrok w główne wejście. A może powinien uciekać? Jak tak o tym pomyślał to chyba wolałby żeby to był ktokolwiek byle nie rozjuszeni członkowie rodu Avery... Brr...
/różdżka, miotła, fajerwerki
- Gratulacje, Bertie. - uścisnął mu dłoń i wraz z nim ruszył w kierunku bufetu czy czegoś w tym guście. Jeszcze nie wiedział jak będzie pić piwo żeby nie zniszczyć sobie kamuflażu, ale jakoś to będzie...
Przystanął obok przyjaciela, wspierając się na miotle i witając Matta szerokim uśmiechem, który jednak ze względu na chustę, odbijał się tylko w oczach.
- Nieźle nam poszło, co?... - zaczął, jednak tedy powietrze przeciął pisk, a wokół zrobiło się jakby większe zamieszanie. Ollivander odruchowo poprawił gogle, nieco mocniej naciągając na nos także i szmatę. Palce jednej dłoni zacisnął na miotle, drugą sięgając do swojej różdżki i wlepiając wzrok w główne wejście. A może powinien uciekać? Jak tak o tym pomyślał to chyba wolałby żeby to był ktokolwiek byle nie rozjuszeni członkowie rodu Avery... Brr...
/różdżka, miotła, fajerwerki
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
| różdżka, miotła dobrej jakości (moja własna!)
Stabilnie wylądował na ziemi, wiedząc już, że pozostał na tyle pościgu; wygiął paskudnie usta, wcale nie tłumiąc przekleństwa, które wypłynęło mu spomiędzy warg. Nie rozumiał, co się stało, że zawiodły go własne umiejętności - nie mógł zrozumieć, nie potrafił, nie chciał. Miotając rozwścieczonym spojrzeniem na prawo i lewo, w końcu ulokował je na tej bezczelnej dziewce, która - będąc w posiadaniu wyłącznie swojego ułomnego, kobiecego jestestwa i wypożyczonej miotły - dziwnym trafem zdołała jako pierwsza przekroczyć linię mety. Nie wierzył w jej (a także w ten należący do wszystkich innych wokół) domniemany talent, nie wierzył w potencjalne umiejętności, każdy z ewentualnych sukcesów zrzucał na karb czystego farta, który przysługiwał głupcom. Kto wie, kogo ta banda amatorów musiała przekupić i jaką poniosła za to cenę... bo Douglas dobrze wiedział, że w takich sytuacjach stawkę o wiele wyższą od galeonów stanowiła czysta fizyczność.
Niwecząc w sobie potrzebę przyjemnej pogawędki z czołówką tego pieprzonego, miotlarskiego peletonu, gęsto splunął przez ramię; nie przestając się krzywić, zacisnął palce na uchwycie swojej miotły tak mocno, że intensywnie zbielały mu knykcie. Do ostatniej chwili zwalczał ochotę przełamania jej na pół; to musiała być wina felernego sprzętu, nie jego samego - przecież jego zdolności nie zawodziły nigdy. Przenigdy. Był niepokonany, zawsze zwyciężał.
Jeszcze przez chwilę warczał w myślach, zrzucając winę za wszystkie nieszczęścia na każdego z otaczających go ludzi z osobna, aż wreszcie ruszył - nie chciał zostać tu nawet sekundy dłużej. Idąc, mocno potrącił ramieniem nieznajomego mężczyznę; ów osobnik zachwiał się i zaraz rzucił w stronę Douglasa wiązanką niewybrednych określeń. Jones cofnął się o krok, wbił w nieprzyjaciela rozgoryczone, groźne spojrzenie i chwycił go mocno za materiał brzydkiej szaty krzywo układającej się na piersi. Przyciągnął go do siebie, a potem z impetem odepchnął; mrucząc pod nosem parę przekleństw na tego paskudnego nieszczęśnika, oddalił się, by zaraz dostrzec mieniącą się na tle wszechobecnej szarości czerwień ust. Zmrużył oczy, dodanie dwóch do dwóch nie zajęło mu długo - wkrótce był już obok, zaciskając palce wolnej dłoni na przedramieniu jednej z ladacznic.
- Ile? - rzucił do jej ucha krótko, cierpko, niewylewnie, wbijając spojrzenie w jej oczy, a jego wzrok nie znosił sprzeciwu; nie spodziewał się go, wiedział, że - w przeciwieństwie do innych przemykających tu osobników - nigdy nie budził obrzydzenia.
Ale wtedy powietrze rozdarł przeraźliwy pisk; mimowolnie puścił rękę prostytutki i odwrócił głowę, próbując ulokować jego źródło - marszczył wściekle brwi, obserwując północną część przybytku. - Co do... - kurwy nędzy, wypadło mu z ust, kiedy rozglądał się, nie rozumiejąc, co właśnie miało miejsce.
Stabilnie wylądował na ziemi, wiedząc już, że pozostał na tyle pościgu; wygiął paskudnie usta, wcale nie tłumiąc przekleństwa, które wypłynęło mu spomiędzy warg. Nie rozumiał, co się stało, że zawiodły go własne umiejętności - nie mógł zrozumieć, nie potrafił, nie chciał. Miotając rozwścieczonym spojrzeniem na prawo i lewo, w końcu ulokował je na tej bezczelnej dziewce, która - będąc w posiadaniu wyłącznie swojego ułomnego, kobiecego jestestwa i wypożyczonej miotły - dziwnym trafem zdołała jako pierwsza przekroczyć linię mety. Nie wierzył w jej (a także w ten należący do wszystkich innych wokół) domniemany talent, nie wierzył w potencjalne umiejętności, każdy z ewentualnych sukcesów zrzucał na karb czystego farta, który przysługiwał głupcom. Kto wie, kogo ta banda amatorów musiała przekupić i jaką poniosła za to cenę... bo Douglas dobrze wiedział, że w takich sytuacjach stawkę o wiele wyższą od galeonów stanowiła czysta fizyczność.
Niwecząc w sobie potrzebę przyjemnej pogawędki z czołówką tego pieprzonego, miotlarskiego peletonu, gęsto splunął przez ramię; nie przestając się krzywić, zacisnął palce na uchwycie swojej miotły tak mocno, że intensywnie zbielały mu knykcie. Do ostatniej chwili zwalczał ochotę przełamania jej na pół; to musiała być wina felernego sprzętu, nie jego samego - przecież jego zdolności nie zawodziły nigdy. Przenigdy. Był niepokonany, zawsze zwyciężał.
Jeszcze przez chwilę warczał w myślach, zrzucając winę za wszystkie nieszczęścia na każdego z otaczających go ludzi z osobna, aż wreszcie ruszył - nie chciał zostać tu nawet sekundy dłużej. Idąc, mocno potrącił ramieniem nieznajomego mężczyznę; ów osobnik zachwiał się i zaraz rzucił w stronę Douglasa wiązanką niewybrednych określeń. Jones cofnął się o krok, wbił w nieprzyjaciela rozgoryczone, groźne spojrzenie i chwycił go mocno za materiał brzydkiej szaty krzywo układającej się na piersi. Przyciągnął go do siebie, a potem z impetem odepchnął; mrucząc pod nosem parę przekleństw na tego paskudnego nieszczęśnika, oddalił się, by zaraz dostrzec mieniącą się na tle wszechobecnej szarości czerwień ust. Zmrużył oczy, dodanie dwóch do dwóch nie zajęło mu długo - wkrótce był już obok, zaciskając palce wolnej dłoni na przedramieniu jednej z ladacznic.
- Ile? - rzucił do jej ucha krótko, cierpko, niewylewnie, wbijając spojrzenie w jej oczy, a jego wzrok nie znosił sprzeciwu; nie spodziewał się go, wiedział, że - w przeciwieństwie do innych przemykających tu osobników - nigdy nie budził obrzydzenia.
Ale wtedy powietrze rozdarł przeraźliwy pisk; mimowolnie puścił rękę prostytutki i odwrócił głowę, próbując ulokować jego źródło - marszczył wściekle brwi, obserwując północną część przybytku. - Co do... - kurwy nędzy, wypadło mu z ust, kiedy rozglądał się, nie rozumiejąc, co właśnie miało miejsce.
and I don't give a damn
about my bad reputation
about my bad reputation
Douglas Jones
Zawód : szukający Os z Wimbourne
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sił mi brak i już nie chcę
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chwilowe zawieszenie, wywołanie wysokim piskiem, nie trwało długo; kilkoro obecnych w przybytku czarodziejów szybko wyciągnęło odpowiednie wnioski, a reszta podążyła ich śladem, nawet jeśli motywy ich dalszego działania pozostawały niejasne dla nich samych. Jako pierwszy poruszył się Lukrecja – trzymając wyciągniętą w pogotowiu różdżkę, prędkim krokiem podszedł do wąskiego, głównego wejścia. Jego głowa i ramiona zniknęły w otworze, ale tylko na sekundę; w następnej chwili błysnęło czerwone światło, różdżka wyrwała mu się z dłoni i poszybowała w powietrze, a sam mężczyzna odsunął się gwałtownie, czy może raczej – został odepchnięty na bok, zataczając się i robiąc miejsce trójce ubranych w pasujące, ciemne szaty czarodziejów, którzy sprawnie wskoczyli do pomieszczenia, posyłając pionowo w górę kilka kolorowych, świetlistych smug.
Jeżeli z ich ust wydobyło się cokolwiek oprócz magicznych formuł, to zniknęło w ogólnym chaosie, który zapanował. Kilkadziesiąt nieruchomych dotychczas sylwetek jednocześnie rzuciło się do wyjścia; część z nich kierowała się do bocznego korytarza po wschodniej stronie pomieszczenia, część parła prosto w stronę członków Patrolu Egzekucyjnego, być może licząc na to, że mimo wszystko uda im się przedrzeć na zewnątrz. Tylko jeden z obecnych w przybytku czarodziejów zdawał się mieć inne plany – Basil, wciąż ubrany w ekscentryczne, intensywnie czerwone szaty z jadowicie zielonymi akcentami, wdrapał się na środkowy podest, w jednej ręce mocno ściskając miotłę, w drugiej dzierżąc różdżkę, którą – jak poprzednio – skierował w stronę sklepienia, posyłając w jego kierunku niewerbalne zaklęcie. Okrągły, szeroki otwór znów otworzył się na nocne niebo, a Basil, nie tracąc ani sekundy, sprawnie jak na swoje lata wdrapał się na miotłę, żeby chwilę później rzucić się do ucieczki przez górne wyjście.
Tymczasem z działającą w pomieszczeniu magią zaczęło dziać się coś dziwnego; powietrze zdawało się falować i załamywać, rozpraszając i przełamując nałożone wcześniej czary. Główne wyjście, do tej pory wąskie, rozszerzyło się gwałtownie, wpuszczając do środka następnych funkcjonariuszy prawa. Otwór w suficie, ten sam, w którym zniknął właściciel przybytku, zaczął się ponownie zasklepiać – wyraźny prześwit z każdą sekundą był coraz mniejszy.
Sophia, która uwolniła się od tłumu na kilka chwil przed powstaniem zamieszania, mogła mówić o szczęściu; udało jej się uleczyć skręconą kostkę zanim dookoła wybuchł chaos. Uszkodzony staw przeszył ostry, mocny ból, jednak trwało to tylko chwilę, a sama kończyna powróciła do pełnej sprawności. W samą porę, bo kobieta nie zdążyła jeszcze podnieść głowy, gdy poczuła, że ktoś w nią wpada; stojący kilka kroków dalej Felix znów padł ofiarą kiepskiej jakości miotły, która niespodziewanie wykonała gwałtowne szarpnięcie, ciągnąc go w stronę aurorki. Zderzywszy się ze sobą, oboje stracili równowagę i polecieli w stronę podłogi, lądując na niej dosyć twardo; miotła Feliksa wypadła mu z dłoni i potoczyła się kilka metrów dalej. Podobny los spotkał sakiewkę z galeonami, którą w wyścigu wygrała Sophia – woreczek wysunął jej się z kieszeni płaszcza i upadł na posadzkę dokładnie pomiędzy nią, a Feliksem. Włosy kobiety przysłoniły jej twarz i przez moment mogła zauważyć, że były intensywnie rude – wyglądało na to, że zaklęcia funkcjonariuszy ministerstwa przełamały również magiczny kamuflaż. Twarz Feliksa na powrót otoczyły ciemne, poskręcane pasma, a gdy Sophia spojrzała w kierunku mężczyzny, wydało jej się, że rozpoznała w nim podejrzanego, którego szukała od samego początku wieczoru. Na reakcję żadne z nich nie miało wiele czasu – zmierzający do bocznego wyjścia tłum miał połknąć ich lada chwila.
Zaklęcie rzucone przez Matta powiodło się, nie mogło dać mu jednak wszystkich informacji, których oczekiwał; jego działanie zaburzali zarówno znajdujący się w pomieszczeniu czarodzieje, jak i inna, ingerująca w zabezpieczenia magia. Zanim jednak jego czar uległ całkowitemu rozproszeniu, mógł wyczuć wyraźną obecność innych osób rozciągniętych wzdłuż głównego wyjścia. Wydawało mu się – choć nie był tego stuprocentowo pewien – że coś obcego znajdowało się też nad jego głową; ale może to po prostu umykający przez otwór w sklepieniu Basil przełamał niewidzialną barierę?
Cała znajdująca się przy bufetowym stole trójka – Matthew, Titus i Bertie – miała póki co względnie swobodne pole manewru. Żadnego z nich nie porwał rzucający się w stronę wyjść tłum, choć nad głowami przeleciało im już kilka barwnych smug. Mogli ruszyć w dowolnym kierunku, wciąż mieli też w rękach miotły, chociaż… – Oddaj to! – nieprzyjemny głos rozległ się tuż nad uchem Titusa, a silna dłoń szarpnęła za trzonek miotły młodego Ollivandera, próbując wyrwać mu ją z ręki.
Douglas nie doczekał się odpowiedzi na swoje pytanie – ktoś mocno popchnął go w lewy bark, ktoś inny wbił mu łokieć między żebra i zanim zdążył się zorientować, zarówno on, jak i mocno wymalowana kobieta, byli niesieni przez zmierzający ku bocznemu wyjściu tłum.
Sophia i Felix – rzucacie kością k100 niezależnie od rodzaju podjętej akcji (podniesienie się z podłogi oraz próba sięgnięcia po sakiewkę z galeonami również liczą się jako osobne akcje). Sophia – Twoja kara do kości, dzięki udanemu zaklęciu – zostaje zniesiona. Feliksa wciąż obowiązuje kara -10, tym razem do wszystkich rzutów. Wasze zaklęcia zmieniające kolor włosów zostały przełamane; przypominam Wam również, że rzekomo użyte przez Wasze postacie zaklęcia zmieniające rysy twarzy, nie istnieją na obowiązującej na forum liście, nie mogliście więc kamuflować się w ten sposób.
Matt – póki co masz całkowitą swobodę ruchu, rzucasz kością jedynie w przypadku próby rzucenia zaklęcia. Wciąż obowiązuje Cię kara: -5 do zaklęć oraz -10 do poruszania się (na nogach).
Titus – możesz próbować odzyskać miotłę (ST = 23) lub zaniechać próby walki o nią i wykonać jakąkolwiek inną akcję. W odzyskaniu miotły może pomóc Ci znajdujący się najbliżej Bertie – w takim wypadku Wasze rzuty sumują się, ale Bertie nie może wykonać już wtedy żadnej innej akcji.
Douglas – tłum kieruje Cię w stronę bocznego wyjścia, tego samego, którym wróciliście do pomieszczenia po wyścigu. Możesz iść zgodnie z kierunkiem, jaki wyznaczają Ci uciekający ludzie, bądź spróbować przepchnąć się do kawałka wolnej przestrzeni (ST = 94). W obecnym położeniu nie jesteś w stanie dosiąść miotły, możesz za to rzucać zaklęcia.
Wszyscy – ucieczka przez otwór w suficie będzie możliwa jeszcze przez tą i następną kolejkę, później wyjście nieodwracalnie zamknie się.
Na odpis macie 48 godzin.
Jeżeli z ich ust wydobyło się cokolwiek oprócz magicznych formuł, to zniknęło w ogólnym chaosie, który zapanował. Kilkadziesiąt nieruchomych dotychczas sylwetek jednocześnie rzuciło się do wyjścia; część z nich kierowała się do bocznego korytarza po wschodniej stronie pomieszczenia, część parła prosto w stronę członków Patrolu Egzekucyjnego, być może licząc na to, że mimo wszystko uda im się przedrzeć na zewnątrz. Tylko jeden z obecnych w przybytku czarodziejów zdawał się mieć inne plany – Basil, wciąż ubrany w ekscentryczne, intensywnie czerwone szaty z jadowicie zielonymi akcentami, wdrapał się na środkowy podest, w jednej ręce mocno ściskając miotłę, w drugiej dzierżąc różdżkę, którą – jak poprzednio – skierował w stronę sklepienia, posyłając w jego kierunku niewerbalne zaklęcie. Okrągły, szeroki otwór znów otworzył się na nocne niebo, a Basil, nie tracąc ani sekundy, sprawnie jak na swoje lata wdrapał się na miotłę, żeby chwilę później rzucić się do ucieczki przez górne wyjście.
Tymczasem z działającą w pomieszczeniu magią zaczęło dziać się coś dziwnego; powietrze zdawało się falować i załamywać, rozpraszając i przełamując nałożone wcześniej czary. Główne wyjście, do tej pory wąskie, rozszerzyło się gwałtownie, wpuszczając do środka następnych funkcjonariuszy prawa. Otwór w suficie, ten sam, w którym zniknął właściciel przybytku, zaczął się ponownie zasklepiać – wyraźny prześwit z każdą sekundą był coraz mniejszy.
Sophia, która uwolniła się od tłumu na kilka chwil przed powstaniem zamieszania, mogła mówić o szczęściu; udało jej się uleczyć skręconą kostkę zanim dookoła wybuchł chaos. Uszkodzony staw przeszył ostry, mocny ból, jednak trwało to tylko chwilę, a sama kończyna powróciła do pełnej sprawności. W samą porę, bo kobieta nie zdążyła jeszcze podnieść głowy, gdy poczuła, że ktoś w nią wpada; stojący kilka kroków dalej Felix znów padł ofiarą kiepskiej jakości miotły, która niespodziewanie wykonała gwałtowne szarpnięcie, ciągnąc go w stronę aurorki. Zderzywszy się ze sobą, oboje stracili równowagę i polecieli w stronę podłogi, lądując na niej dosyć twardo; miotła Feliksa wypadła mu z dłoni i potoczyła się kilka metrów dalej. Podobny los spotkał sakiewkę z galeonami, którą w wyścigu wygrała Sophia – woreczek wysunął jej się z kieszeni płaszcza i upadł na posadzkę dokładnie pomiędzy nią, a Feliksem. Włosy kobiety przysłoniły jej twarz i przez moment mogła zauważyć, że były intensywnie rude – wyglądało na to, że zaklęcia funkcjonariuszy ministerstwa przełamały również magiczny kamuflaż. Twarz Feliksa na powrót otoczyły ciemne, poskręcane pasma, a gdy Sophia spojrzała w kierunku mężczyzny, wydało jej się, że rozpoznała w nim podejrzanego, którego szukała od samego początku wieczoru. Na reakcję żadne z nich nie miało wiele czasu – zmierzający do bocznego wyjścia tłum miał połknąć ich lada chwila.
Zaklęcie rzucone przez Matta powiodło się, nie mogło dać mu jednak wszystkich informacji, których oczekiwał; jego działanie zaburzali zarówno znajdujący się w pomieszczeniu czarodzieje, jak i inna, ingerująca w zabezpieczenia magia. Zanim jednak jego czar uległ całkowitemu rozproszeniu, mógł wyczuć wyraźną obecność innych osób rozciągniętych wzdłuż głównego wyjścia. Wydawało mu się – choć nie był tego stuprocentowo pewien – że coś obcego znajdowało się też nad jego głową; ale może to po prostu umykający przez otwór w sklepieniu Basil przełamał niewidzialną barierę?
Cała znajdująca się przy bufetowym stole trójka – Matthew, Titus i Bertie – miała póki co względnie swobodne pole manewru. Żadnego z nich nie porwał rzucający się w stronę wyjść tłum, choć nad głowami przeleciało im już kilka barwnych smug. Mogli ruszyć w dowolnym kierunku, wciąż mieli też w rękach miotły, chociaż… – Oddaj to! – nieprzyjemny głos rozległ się tuż nad uchem Titusa, a silna dłoń szarpnęła za trzonek miotły młodego Ollivandera, próbując wyrwać mu ją z ręki.
Douglas nie doczekał się odpowiedzi na swoje pytanie – ktoś mocno popchnął go w lewy bark, ktoś inny wbił mu łokieć między żebra i zanim zdążył się zorientować, zarówno on, jak i mocno wymalowana kobieta, byli niesieni przez zmierzający ku bocznemu wyjściu tłum.
Sophia i Felix – rzucacie kością k100 niezależnie od rodzaju podjętej akcji (podniesienie się z podłogi oraz próba sięgnięcia po sakiewkę z galeonami również liczą się jako osobne akcje). Sophia – Twoja kara do kości, dzięki udanemu zaklęciu – zostaje zniesiona. Feliksa wciąż obowiązuje kara -10, tym razem do wszystkich rzutów. Wasze zaklęcia zmieniające kolor włosów zostały przełamane; przypominam Wam również, że rzekomo użyte przez Wasze postacie zaklęcia zmieniające rysy twarzy, nie istnieją na obowiązującej na forum liście, nie mogliście więc kamuflować się w ten sposób.
Matt – póki co masz całkowitą swobodę ruchu, rzucasz kością jedynie w przypadku próby rzucenia zaklęcia. Wciąż obowiązuje Cię kara: -5 do zaklęć oraz -10 do poruszania się (na nogach).
Titus – możesz próbować odzyskać miotłę (ST = 23) lub zaniechać próby walki o nią i wykonać jakąkolwiek inną akcję. W odzyskaniu miotły może pomóc Ci znajdujący się najbliżej Bertie – w takim wypadku Wasze rzuty sumują się, ale Bertie nie może wykonać już wtedy żadnej innej akcji.
Douglas – tłum kieruje Cię w stronę bocznego wyjścia, tego samego, którym wróciliście do pomieszczenia po wyścigu. Możesz iść zgodnie z kierunkiem, jaki wyznaczają Ci uciekający ludzie, bądź spróbować przepchnąć się do kawałka wolnej przestrzeni (ST = 94). W obecnym położeniu nie jesteś w stanie dosiąść miotły, możesz za to rzucać zaklęcia.
Wszyscy – ucieczka przez otwór w suficie będzie możliwa jeszcze przez tą i następną kolejkę, później wyjście nieodwracalnie zamknie się.
Na odpis macie 48 godzin.
Dużo rzeczy wydarzyło się na raz; w jednej chwili Jones rozglądał się z mocno zmarszczonymi brwiami po okolicy, próbując zrozumieć sens rodzącego się zamieszania, w drugiej podniosły się już krzyki. Z niewiadomych przyczyn mocniej zaciągnął palce na swojej miotle, kiedy dostrzegł zbierający się tłum, który brnął w stronę jednego z wyjść - choć rozważał wejście na miotłę i ucieczkę przez otwierający się (co się działo?) wylot w sklepieniu, wpadł na ten pomysł odrobinę zbyt późno; nie zdążył już zareagować, zanim jedna z przemykających osób dźgnęła go łokciem w bok. A potem nadeszła fala kolejnych pogrążonych w panice czarodziejów. Dopiero teraz zorientował się, że, na przekór przepychającemu się tłumowi, stał w miejscu - ten stan nie mógł jednak potrwać długo, doskonale zdawał sobie sprawę, że lada moment pomknie razem z nim. A wtedy zduszą się jak chrobotki zapychające róg ogrodu; nie, nie chciał ginąć, nie dzisiaj, nie w taki sposób.
Cokolwiek się działo - przez szumiącą w uszach adrenalinę nie próbował nawet zrozumieć, nie przyglądał się ubranym w czerń czarodziejom, którzy posyłali w kierunku tłumu smugi zaklęć - jego celem stało się przetrwanie, ucieczka; mając więc na uwadze wyłącznie ratunek samego siebie, próbował siłą przepchnąć się w kierunku wolnej przestrzeni. Nie wyjmował różdżki, wciąż tkwiła bezpiecznie w jego kieszeni; bał się, że przedzierający się tłum zdołałby ją wytrącić. I zdeptać. Połamać. Pokiereszować.
Przepychając się, pokątnie zerkał jeszcze na wyrwę w suficie.
Jak to mówią - co ma być to będzie?
Cokolwiek się działo - przez szumiącą w uszach adrenalinę nie próbował nawet zrozumieć, nie przyglądał się ubranym w czerń czarodziejom, którzy posyłali w kierunku tłumu smugi zaklęć - jego celem stało się przetrwanie, ucieczka; mając więc na uwadze wyłącznie ratunek samego siebie, próbował siłą przepchnąć się w kierunku wolnej przestrzeni. Nie wyjmował różdżki, wciąż tkwiła bezpiecznie w jego kieszeni; bał się, że przedzierający się tłum zdołałby ją wytrącić. I zdeptać. Połamać. Pokiereszować.
Przepychając się, pokątnie zerkał jeszcze na wyrwę w suficie.
Jak to mówią - co ma być to będzie?
and I don't give a damn
about my bad reputation
about my bad reputation
Douglas Jones
Zawód : szukający Os z Wimbourne
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sił mi brak i już nie chcę
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
nic wiedzieć, mam mętlik
w mojej małej głowie
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Douglas Jones' has done the following action : rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
Nie trzeba długo było czekać na reakcję tłumu na mundury - w jednej chwili zapanował w pomieszczeniu istny chaos. Zaburzyło to działanie rzuconego przeze mnie zaklęcia, które zdało się odbić echem od poruszonego tłumu dając mi informację dość oczywistą - wyjście główne nie było najlepszą drogą ucieczki. Podniosłem jednak wzrok nad siebie nierozumiejąc czego co zaklęcie chce mi pokazać - widok tego pajaca majstrującego przy suficie przypomniał mi jednak o tym, że jest tu jeszcze jedno wyjście.
- Bertie, Tito - górą - zakomunikowałem im, by zaraz potem patrzeć jak jeden z nich szarpie się z jakimś chuchrem o miotłę. Nie byłem w stanie podejść, lecz ciągle trzymałem w dłoni swoje drewniane przedłużenie ramienia. Skierowałem więc różdżkę w stronę złodzieja.
- Lapifors - zarządziłem, mając nadzieję, że jak zaklęcie wyjdzie to Bertie się nie rozczuli nad tą kępką zdradzieckiego futra i razem z Titem uniosą się ponad tłum nim ten ich porwie.
- Bertie, Tito - górą - zakomunikowałem im, by zaraz potem patrzeć jak jeden z nich szarpie się z jakimś chuchrem o miotłę. Nie byłem w stanie podejść, lecz ciągle trzymałem w dłoni swoje drewniane przedłużenie ramienia. Skierowałem więc różdżkę w stronę złodzieja.
- Lapifors - zarządziłem, mając nadzieję, że jak zaklęcie wyjdzie to Bertie się nie rozczuli nad tą kępką zdradzieckiego futra i razem z Titem uniosą się ponad tłum nim ten ich porwie.
The member 'Matthew Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 3
'k100' : 3
W momencie wypowiedzenia zaklęcia leczącego poczuła silny ból, ale zdała sobie sprawę, że naruszone części stawu wróciły na swoje miejsce, a opuchlizna zaczęła znikać. Czar się udał, kostka była zdrowa, więc po chwili mogła na niej stanąć i nawet się nie skrzywiła.
Jak się okazało, zrobiła to w ostatniej chwili, bo ledwie się wyprostowała, w pomieszczeniu wybuchł chaos. Do środka zaczęły wpadać sylwetki czarodziejów w ciemnych szatach; Sophia z daleka mogła rozpoznać pracowników ministerstwa, którzy najwyraźniej dostali cynk o nielegalnym zgromadzeniu i postanowili przybyć. Jak wielu ich było? Tego nie wiedziała, zresztą, w tym zamieszaniu trudno byłoby to ocenić. Uczestnicy nielegalnego zgromadzenia rozbiegali się na wszystkie strony, desperacko próbując uniknąć pochwycenia.
Zanim jednak Sophia zdążyła się przemieścić, nagle poczuła, że ktoś na nią wpada. Wylądowała na ziemi, mamrocząc pod nosem przekleństwa i niemal w tym samym momencie dostrzegła, że włosy, które przysłoniły jej oczy, były rude, chociaż mogła przysiąc, że jeszcze chwilę temu były ciemnobrązowe, w jakie zmieniła je przed przybyciem tutaj. Najwyraźniej zaklęcie skończyło swoje działanie... Lub, co całkiem prawdopodobne, zostało przerwane przez niespodziewanych przybyszów, którzy zaraz po wejściu tu zaczęli rzucać swoje zaklęcia.
Także mężczyzna, który na nią wpadł, wyglądał inaczej niż chwilę temu. Miał teraz ciemne, dłuższe włosy i kogoś jej przypominał. Jej oczy zatrzymały się na dłużej na jego twarzy i zdała sobie sprawę, że przypominał mężczyznę z portretu pamięciowego, który pokazywano jej w biurze, ale nie miała stuprocentowej pewności, czy był właściwą osobą. Nie było czasu, żeby spróbować zyskać tę pewność i nie wyglądało na to, żeby wysłannicy ministerstwa mieli zamiar poczekać, aż Sophia zweryfikuje podejrzenia we własnej sprawie. O jej obecności tutaj wiedziało tylko paru aurorów z zespołu prowadzącego tą sprawę; Sophia zgłosiła się do pomocy, a została oddelegowana ze względu na umiejętności latania i fakt, że jej aparycja wciąż nie była dobrze znana w półświatku, więc nawet w razie utraty kamuflażu nie ryzykowałaby tak wiele, jak aurorzy, którzy zdążyli się już niejednej osobie narazić. Tak przynajmniej założył prowadzący śledztwo, kiedy próbował wyłonić kogoś odpowiedniego do pojawienia się w tym miejscu. Nie ulegało więc wątpliwości, że w przypadku złapania nie miała co liczyć na fory, a nie chciała jeszcze się ujawniać, wciąż było tu dużo ludzi, którzy mogli zareagować agresywnie na deklarację bycia aurorem.
Nie była pewna, czy jeszcze będzie okazja zająć się mężczyzną, ale na wszelki wypadek starała się zapamiętać jego twarz pozbawioną już kamuflażu. Przynajmniej będzie mogła powiedzieć, że go widziała i że klęska akcji nie była do końca jej winą. Teraz jednak szybko podniosła się z ziemi, by uniknąć rozdeptania przez uciekających i rozejrzała się. Zauważyła kątem oka, że wygrana sakiewka z galeonami wypadła jej z kieszeni, ale w tej chwili niezbyt o tym myślała, bardziej skupiona na swoim prawdopodobnym podejrzanym, a potem na napierającym coraz bardziej tłumie. Zaledwie przez krótką chwilę zastanawiała się nad swoim kolejnym posunięciem; jej wzrok przesunął się ku zamykającemu się wejściu w suficie, ale doszła do wniosku, że wzbijając się na miotle stałaby się łatwym celem dla miotających zaklęciami czarodziejów. Dlatego póki co postanowiła wtopić się w tłum i przemieścić się wraz z nim w kierunku najbliższego z wyjść, a następnie wypatrywać okazji na ucieczkę z tego miejsca. Nadal trzymała w ręku miotłę, na wszelki wypadek, gdyby tak okazała się jeszcze potrzebna i parła przed siebie, licząc, że w tym zamieszaniu nikt nie zwróci na nią większej uwagi.
Jak się okazało, zrobiła to w ostatniej chwili, bo ledwie się wyprostowała, w pomieszczeniu wybuchł chaos. Do środka zaczęły wpadać sylwetki czarodziejów w ciemnych szatach; Sophia z daleka mogła rozpoznać pracowników ministerstwa, którzy najwyraźniej dostali cynk o nielegalnym zgromadzeniu i postanowili przybyć. Jak wielu ich było? Tego nie wiedziała, zresztą, w tym zamieszaniu trudno byłoby to ocenić. Uczestnicy nielegalnego zgromadzenia rozbiegali się na wszystkie strony, desperacko próbując uniknąć pochwycenia.
Zanim jednak Sophia zdążyła się przemieścić, nagle poczuła, że ktoś na nią wpada. Wylądowała na ziemi, mamrocząc pod nosem przekleństwa i niemal w tym samym momencie dostrzegła, że włosy, które przysłoniły jej oczy, były rude, chociaż mogła przysiąc, że jeszcze chwilę temu były ciemnobrązowe, w jakie zmieniła je przed przybyciem tutaj. Najwyraźniej zaklęcie skończyło swoje działanie... Lub, co całkiem prawdopodobne, zostało przerwane przez niespodziewanych przybyszów, którzy zaraz po wejściu tu zaczęli rzucać swoje zaklęcia.
Także mężczyzna, który na nią wpadł, wyglądał inaczej niż chwilę temu. Miał teraz ciemne, dłuższe włosy i kogoś jej przypominał. Jej oczy zatrzymały się na dłużej na jego twarzy i zdała sobie sprawę, że przypominał mężczyznę z portretu pamięciowego, który pokazywano jej w biurze, ale nie miała stuprocentowej pewności, czy był właściwą osobą. Nie było czasu, żeby spróbować zyskać tę pewność i nie wyglądało na to, żeby wysłannicy ministerstwa mieli zamiar poczekać, aż Sophia zweryfikuje podejrzenia we własnej sprawie. O jej obecności tutaj wiedziało tylko paru aurorów z zespołu prowadzącego tą sprawę; Sophia zgłosiła się do pomocy, a została oddelegowana ze względu na umiejętności latania i fakt, że jej aparycja wciąż nie była dobrze znana w półświatku, więc nawet w razie utraty kamuflażu nie ryzykowałaby tak wiele, jak aurorzy, którzy zdążyli się już niejednej osobie narazić. Tak przynajmniej założył prowadzący śledztwo, kiedy próbował wyłonić kogoś odpowiedniego do pojawienia się w tym miejscu. Nie ulegało więc wątpliwości, że w przypadku złapania nie miała co liczyć na fory, a nie chciała jeszcze się ujawniać, wciąż było tu dużo ludzi, którzy mogli zareagować agresywnie na deklarację bycia aurorem.
Nie była pewna, czy jeszcze będzie okazja zająć się mężczyzną, ale na wszelki wypadek starała się zapamiętać jego twarz pozbawioną już kamuflażu. Przynajmniej będzie mogła powiedzieć, że go widziała i że klęska akcji nie była do końca jej winą. Teraz jednak szybko podniosła się z ziemi, by uniknąć rozdeptania przez uciekających i rozejrzała się. Zauważyła kątem oka, że wygrana sakiewka z galeonami wypadła jej z kieszeni, ale w tej chwili niezbyt o tym myślała, bardziej skupiona na swoim prawdopodobnym podejrzanym, a potem na napierającym coraz bardziej tłumie. Zaledwie przez krótką chwilę zastanawiała się nad swoim kolejnym posunięciem; jej wzrok przesunął się ku zamykającemu się wejściu w suficie, ale doszła do wniosku, że wzbijając się na miotle stałaby się łatwym celem dla miotających zaklęciami czarodziejów. Dlatego póki co postanowiła wtopić się w tłum i przemieścić się wraz z nim w kierunku najbliższego z wyjść, a następnie wypatrywać okazji na ucieczkę z tego miejsca. Nadal trzymała w ręku miotłę, na wszelki wypadek, gdyby tak okazała się jeszcze potrzebna i parła przed siebie, licząc, że w tym zamieszaniu nikt nie zwróci na nią większej uwagi.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
Zapanował kompletny chaos. Bertie miał w życiu wiele dziwnych marzeń, ale na pewno nigdy nie zaliczał do nich odsiadki - nieważne, ile ta by miała trwać. Spojrzał na Matta, który tylko potwierdził jego obawy - choć w tej chwili już nie musiał. Zarówno pojawiające się postaci, jak i reakcja tłumu były wystarczającym wyjaśnieniem.
O ile jemu odsiadka była nie na rękę, o tyle Titusowi mogłaby bardzo zaszkodzić. Spojrzał na przyjaciela, ale tylko posłał mu nieznaczny, odrobinę nerwowy, no dobrze bardzo nerwowy uśmiech. Jakoś dadzą radę, nie? Jakoś Bertie nie potrafił sobie wyobrazić w swoim życiu złego scenariusza.
Matt spróbował zmienić Tito w królika, pomysł w sumie świetny, jednak się nie udało i nie mieli czasu na więcej prób.
Bertie zacisnął dłonie na swojej miotle w nadziei, że wszyscy trzej po prostu stąd odlecą.
- Lecimy, byle szybko.
Chciał już wchodzić na miotłę, kiedy jakiś facet zaczął szarpać miotłę Titusa. Odepchnął go więc mocno, przytrzymując miotłę w nadziei, że ten odpuści, a zaraz zdążą odlecieć.
rzucam na wyrwanie miotły
O ile jemu odsiadka była nie na rękę, o tyle Titusowi mogłaby bardzo zaszkodzić. Spojrzał na przyjaciela, ale tylko posłał mu nieznaczny, odrobinę nerwowy, no dobrze bardzo nerwowy uśmiech. Jakoś dadzą radę, nie? Jakoś Bertie nie potrafił sobie wyobrazić w swoim życiu złego scenariusza.
Matt spróbował zmienić Tito w królika, pomysł w sumie świetny, jednak się nie udało i nie mieli czasu na więcej prób.
Bertie zacisnął dłonie na swojej miotle w nadziei, że wszyscy trzej po prostu stąd odlecą.
- Lecimy, byle szybko.
Chciał już wchodzić na miotłę, kiedy jakiś facet zaczął szarpać miotłę Titusa. Odepchnął go więc mocno, przytrzymując miotłę w nadziei, że ten odpuści, a zaraz zdążą odlecieć.
rzucam na wyrwanie miotły
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
Rzeka Severn
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire