Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire
Rzeka Severn
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Rzeka Severn
Rzeka Severn jest najdłuższą rzeką Wielkiej Brytanii. Jej koryto wije się przez setki kilometrów zarówno tworząc miejsca przystępne, doskonałe do letniej kąpieli, zimowej jazdy na łyżwach, jak i te całkowicie niedostępne, zarośnięte chaszczami, bardzo głębokie, unikane przez mugoli. Jej brzegi łączy wiele, najczęściej żeliwnych mostów. Jednakże w tej części biegu rzeki nie uświadczy się żadnego z nich w promieniu wielu kilometrów. Choć rzeka traci na przystępności podczas roztopów, w trakcie suchego lata jej nurt jest spokojny, mało rwący, przynajmniej na tyle, by nie utonąć. W tej części dorzecza nie pojawia się zbyt wiele osób, być może jest to spowodowane działaniem zaklęć antymugolskich, a może związane jest to z położeniem miejsca na terenach należących do rodu Averych, którzy słyną z przetrzymywania na swoich terenach groźnych trolli rzecznych. Mówi się, że przy odrobinie pecha można je tutaj spotkać. Dlatego, by uniknąć nieproszonych gości, pewne części rzeki i pobliskich lasów chronią przed czarodziejami zaklęciami uniemożliwiającymi teleportację.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 08.01.19 7:45, w całości zmieniany 3 razy
Słońce już dawno zaszło za horyzontem, gdy w oknach gabinetu nestora wciąż paliły się płomienie, mające rozjaśniać prywatne komnaty Morgotha. Nagromadzające się z każdym dniem myśli forsowały bramy jego umysłu, nie pozwalając na odpoczynek, a przy okazji wzmacniając w czarodzieju poczucie obowiązku, który miał do spełnienia i który został na niego nałożony rękoma jego własnego ojca zaledwie kilka tygodni wcześniej. Leon Vasilas nie zostawił ich rodu w rozsypce, więc jego następca nie musiał układać porządku z chaosu, jednak własne chęci zmian zaganiały młodego mężczyznę do cięższej, bardziej wymagającej pracy. Nie zamierzał pozwalać sobie na oddech w momencie, w którym wiedział, że mógł wyłonić sens z niebytu. Masa notatek zalewająca jego pokaźnych rozmiarów biurko była jawną odezwą co do tego, że traktował swoje zadanie z powagą i równocześnie chciał, żeby rodzina rozwijała się prężniej niż kiedykolwiek. To nie był czas na łapanie oddechu, lecz sprawne wykorzystanie go do pracy nad sobą i doskonalenie tego, co zostawili im przodkowie. Żeby to osiągnąć, przewodnik musiał posiadać siłę, by poprowadzić, zainspirować resztę. Czy mógł się kimś takim nazywać? Wiedział, że daleko było mu do ideału czy jednostki na tyle silnej, by pociągnąć za sobą stulecia tradycji. Nie oznaczało to jednak, że miał tak po prostu się poddać. Nie, kiedy wymagana do osiągnięcia takiego celu energia, leżała przed nim.
Nie wyszedł naprzeciw za pierwszym razem, gdy padały pierwsze słowa o wzmacnianiu różdżki za pomocą naprawionych przez siebie anomalii. Nie był jeszcze na tym etapie, żeby sięgnąć po więcej, dlatego też zaproponował swoją pomoc każdemu, kto zamierzał zawładnąć i okiełznać to, co szalało na pustych terenach Wielkiej Brytanii oraz w nieoczywistych miejscach publicznych. Nic nie zostało oszczędzone w metaforyczny sposób przypominając czarodziejom, że nie nad wszystkim mogli mieć kontrolę. A jednak — anomalie stawiały im nieme wyzwanie swoją siłą, żeby spróbowali. Żeby podnieśli rękawice rzuconą im boleśnie w twarz i sprawdzili, czy byli w stanie, czy byli godni posiąść wiedzę, która początkowo zdawała się umykać ich rozumowaniu. Do końca nie wiedzieli, z czym przyszło im się borykać, jednak jednostka badawcza powołana na życzenie Lorda Voldemorta wypełniała swoje zadanie, umożliwiając podjęcie działania, które miało zapewnić Rycerzom Walpurgii potęgę tak przez nich wyczekiwaną. Kto nie skusiłby się na tak łakomy kąsek? Kto nie chciałby stać się silniejszy, jeśli tylko tak małego wysiłku potrzebowano do kolejnego kroku? Morgoth znał umiejętności członków grupy, a obserwując ich dokonania, nie wątpił w zapewnienia, które przed nimi łożyli. Zamierzał zgłosić się z prośbą o wytyczne wpierw do Lupusa, później do Quentina, jednak ich niedostępność wprowadzała go w poczucie lekkiej irytacji, dlatego po wystosowaniu odpowiedniego listu do Dolohova, szybko otrzymał odpowiedź pozytywną. Alchemik podzielił się z nim swoimi wskazówkami, równocześnie pozwalając na to, by młody nestor miał okazję do współpracy z ostatnim członem uzdolnionych czarodziejów z szeregów badaczy. Yaxley badał uważnie najmniejszy wers informacji, które dostał, równocześnie nie bojąc się, równocześnie sporządzać własnych notatek, które miały mu pomóc uporządkować naukowe zapiski. Przez słowa Valerija przebijało się jedno — precyzja. I chociaż Morgoth nie miał styczności z alchemią czy żadnymi eliksirami od czasów szkolnych, nie bał się tego zadania. Ufał swojemu perfekcjonizmowi i temu, że na pewno nie miał niczego robić w pośpiechu. Starannie zapisywał więc gramaturę, oznaczając najważniejsze detale zamaszystym podkreśleniem. To nie miała być wyprawa na jedną noc i doskonale o tym wiedział, bo nie zamierzał podejmować niepotrzebnego ryzyka. Miejsca anomalii może i zostały już wyciszone, to nie oznaczało, że miały zostać wyzbyte z obecności innych ludzi czy stworzeń. Świtało już, gdy Yaxley zakończył analizowanie notatek alchemika i pozwolił sobie na złapanie oddechu — wieczorem wszak miał odbyć swoją pierwszą część zadania.
Z niechęcią wyłonił się z rezydencji w Fenland o wyznaczonej porze, upewniając się, że pozostali domownicy już spali. Odległość, którą miał do przebycia była zbyt ogromna, by przebyć ją pod wilczą postacią, dlatego odziany w zwykły, czarny płaszcz z kapturem czarodziej zdematerializował się w obłoku czarnej mgły, kierując się ku pierwszemu z oczywistych miejsc. Rzeka Severn nie zmieniła się, odkąd był tam po raz ostatni. Zatęchły zapach towarzyszył wilgoci powietrza tego miejsca, jednak nestor nie skrzywił się. Wręcz przeciwnie — zamieszkujące okolicę trolle były kuzynami tych, które znajdowały się pod pieczą Yaxleyów, a podobny mikroklimat panował również w Cambridgeshire. Morgoth nigdy nie lubił przewiewnych terenów, lepiej czując się między obłokami mgły i oparami bagnistych mazi. Gdy stawiał kolejne kroki, idąc ku centrum naprawionej przez siebie anomalii, jego buty z wysoką cholewą zapadały się w miękkim mchu, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Śmierciożercy towarzyszył jedynie szum wody. Wyciągnął różdżkę, gdy czuł, że zaczęła lekko drgać — dokładnie tak, jak wspominał Dolohov. W odpowiednim miejscu Morgoth znalazł przypominającą błoto maź, która zlewała się z otoczeniem, jednak magia wyraźnie biła od substancji. Odpowiednia jej część znalazła się we flakoniku, który ostrożnie został schowany pod połami płaszcza czarodzieja.
Następne miejsca, które odwiedził w ciągu tygodnia, wyróżniały się dokładnie tym samym schematem. Kryjówka pisarzy, w której dokonał naprawy u boku Quentina oraz mugolski komisariat emanowały dziwną siłą, sprawiając, że czarodziej odczuwał mrowienie przechodzące od różdżki na całe jego ciało. Pierwsze z dwóch miejsc było opuszczone i z łatwością zdołał odnaleźć odpowiednią substancję niedaleko fortepianu, na którym Burke wygrał idealną melodię. To z komisariatem miał większe problemy z uwagi na strażników kręcących się po okolicy, jednak czarna mgła umożliwiła mu bezszelestne zjawienie się u podnóża wielkich schodów, gdzie zniszczył ogromnego golema. Odliczenie odpowiedniej gramatury z mugolami, którzy chodzili mu za plecami nie było łatwe. Morgoth nie ryzykował również rzucaniem zaklęcia, wiedząc, że anomalie mogły mu nie sprzyjać, jednak w końcu po ponad godzinie starania, zdobył to, po co przybył. Ulotnił się szybko i z wielką ulgą, odczuwając rosnącą energię, która kazała mu udać się od razu pod drzwi alchemika. Nie mógł czekać, podobnie zresztą jak siła, która wyrywała się ku różdżce Yaxleya. Jakby wiedziała, że to tam powinna się znajdować. Jakby tam miała przynależeć. Oddając zarówno fiolki, jak i różdżkę, nestor czuł mieszaninę ekscytacji, lecz również i niepewności. Nie rozstawał się ze swoim magicznym drewnem, odkąd ujął je w palce podczas zakupu przed rozpoczęciem nauki w Hogwarcie, dlatego lekko dłoń zawahała się przed ostatecznym krokiem. W końcu jednak różdżka przeszła we władanie Dolohova, a Morgoth musiał czekać.
Wiadomość przyniesiona przez wcześniej nieznaną sowę oznaczała jedno — ostatni etap wzmacniania różdżki dobiegł końca. Biorąc z powrotem czarną różdżkę z równie ciemnymi, delikatnymi wzorami lilii snujących się dookoła osi, początkowo nie odczuł nic wielkiego. Spojrzał na stojącego nieopodal alchemika, czekając na dalsze instrukcje. Ten skinął mu głową, zachęcając równocześnie do wypróbowania wzmocnionej na nowo różdżki. Heban został ponownie obrócony w palcach młodego czarodzieja, zanim wypowiedział pierwsze zaklęcie. Morgoth wiedział, że miał potrzebować celu, dlatego uprzednio pozwolił sobie na zabranie jednego z bezdomnych kotów wałęsających się po okolicy. Na początek wypróbował delikatne Flammare, przyjmując z wyjątkowym zaskoczeniem fakt, że różdżka zareagowała natychmiast. Magia opuściła drewno płynnie i Yaxley nie odczuwał żadnych oporów podczas tego momentu. Szybko przerwał, zdając sobie sprawę, że dopiero teraz heban rozbudził się i niemalże poruszał pod palcami mężczyzny, dostosowując się do jego ręki. Oddychał, a Śmierciożerca mógł to wyczuć. Locomotor Mortis wybrzmiał w następnym momencie, jeszcze silniej współgrając z Morgothem. Nie potrzebował więcej, nie chciał więcej. Różdżka służyła mu doskonale i bez zarzutów, spełniając kolejne życzenia, a nestor nie czuł żadnych przeszkód. To była wciąż jego różdżka, lecz równocześnie była inna. Odmieniona, lecz nie pod złym kątem. Tak jak jej właściciel, przeszła transformację i stała się silniejsza niż kiedykolwiek.
|zt
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Najdłuższa rzeka Wielkiej Brytanii od zawsze była nie tylko niebezpieczna, ale również istotna z uwagi na możliwość transportowania przez nią surowców. Punkt, który Was interesuje, może pomóc Wam kontrolować przepływające przez nią zaopatrzenie.
Postać rozpatruje wszelkie zabezpieczenia pozostawione przez poprzednią grupę (najpierw pułapki oraz klątwy, później ew. strażników pozostawionych przez przeciwną organizację). Jeżeli grupa jest pierwszą, która zdobywa dany teren, należy pominąć ten etap.
Ścieżka pokojowa jest niemożliwa.
Zakon Feniksa: Rzekę można przejąć tylko siłą. Nie będzie to jednak takie proste. Przepływająca przez ziemię rodu Averych rzeka jest pilnie strzeżona, dlatego gdy zjawiacie się na miejscu, zostajecie zaatakowani przez ludzi pracujących dla tej sławetnej rodziny.
Postać, która napisze w wątku jako pierwsza, rzuca kością za czarodzieja A; postać, która napisze jako druga, wykonuje rzuty za czarodzieja B.
Czarodziej A (OPCM 15, uroki 15, żywotność 80) będzie atakował kolejno zaklęciami: Caeruleusio, Aeris, Planta Doleto oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Czarodziej B (OPCM 15, uroki 25, żywotność 80) będzie atakował kolejno zaklęciami: Everte Stati, Lamino, Saggitia oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Rycerze Walpurgii: Rzekę można przejąć tylko siłą. Nie będzie to jednak takie proste. Gdy docieracie na miejsce, okazuje się, że punkt kontrolny został zaatakowany przez bojówki Harolda Longbottoma. Musicie pokonać atakujących, żeby to miejsce zostało pod wpływem popleczników lorda Voldemorta.
Postać, która napisze w wątku jako pierwsza, rzuca kością za czarodzieja A; postać, która napisze jako druga, wykonuje rzuty za czarodzieja B.
Czarodziej A (OPCM 15, uroki 25, żywotność 80) będzie atakował kolejno zaklęciami: Scabbio, Ignitio, Everte Stati oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Czarodziej A (OPCM 15, uroki 15, żywotność 80) będzie atakował kolejno zaklęciami: Aeris, Commotio, Glacius oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Gracz nie ma prawa zmienić woli postaci broniącej lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nią kością i opisuje jej działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
| 18 listopada; tutaj rzucałam na przemianę
Po przyjęciu wyglądu Emer, wpakowaniu do kieszeni płaszcza wybranych drobiazgów i spięciu go pasem o sakwach wypełnionych eliksirami, nie pozostawało jej już nic innego, jak tylko ruszyć w drogę. Po krótkim spacerze znalazła się na obrzeżach miasta, dosiadła miotły i wzbiła się w przestworza, szybko zwiększając wysokość, chcąc skryć się wśród wiszących nisko chmur – choć oznaczało to podróż w chłodzie i deszczu. Skierowała się ku linii brzegowej, łudząc się, że nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie spędzać tego zimnego listopadowego popołudnia na plaży.
Mieli spotkać się u ujścia rzeki, stamtąd planowali przemieszczać się pieszo dalej, do punktu, o którym dyskutowali z innymi Zakonnikami, a który mógł pozwolić im na przejmowanie przepływających tamtędy ładunków. Rineheart znał jej inną twarz, widział ją już w trakcie spaceru po Londynie, ona zaś uprzedziła go, że będzie wyglądać inaczej – wierzyła więc, że nie oberwie żadnym paskudnym urokiem na powitanie.
Nie czuła się pewnie, wkraczając na ziemie surowych, bezwzględnych Averych, próbowała jednak szukać ukojenia w myśli, że zrobiła wszystko, by przygotować się do tego patrolu możliwie jak najlepiej. Tylko czy mieliby jakąkolwiek szansę w starciu z trollami rzecznymi, które podobno zostały objęte przez lordów Shropshire troskliwą opieką – i od tamtej pory szkolone do roli ochroniarzy…? Oby nie musieli się przekonywać, nie tego dnia. – Miej oczy dookoła głowy. I uważaj, gdzie stawiasz stopy – mruknęła cicho w stronę idącego obok czarodzieja; musztrowała go, lecz nie bez powodu. Nie zdziwiłaby się, gdyby w trakcie tej wyprawy natknęli się nie tylko na ludzi Averych, przeczesujących lasy szmalcowników, ale i mniej lub bardziej zaawansowane zabezpieczenia. – Jeśli spotkamy kogoś… lub coś… z czym mielibyśmy sobie nie poradzić, uciekamy – dodała jeszcze, poprawiając przewieszoną przez plecy miotłę. Stąpała możliwie jak najciszej, unikając gałęzi i zaściełających ściółkę liści. Uważnie rozglądała się przy tym dookoła, wypatrując czegokolwiek, co można byłoby uznać za alarmujące i niepokojące. Powinni być już blisko.
| ekwipunek wysłałam na konto MG i turlam na zdarzenie
Po przyjęciu wyglądu Emer, wpakowaniu do kieszeni płaszcza wybranych drobiazgów i spięciu go pasem o sakwach wypełnionych eliksirami, nie pozostawało jej już nic innego, jak tylko ruszyć w drogę. Po krótkim spacerze znalazła się na obrzeżach miasta, dosiadła miotły i wzbiła się w przestworza, szybko zwiększając wysokość, chcąc skryć się wśród wiszących nisko chmur – choć oznaczało to podróż w chłodzie i deszczu. Skierowała się ku linii brzegowej, łudząc się, że nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie spędzać tego zimnego listopadowego popołudnia na plaży.
Mieli spotkać się u ujścia rzeki, stamtąd planowali przemieszczać się pieszo dalej, do punktu, o którym dyskutowali z innymi Zakonnikami, a który mógł pozwolić im na przejmowanie przepływających tamtędy ładunków. Rineheart znał jej inną twarz, widział ją już w trakcie spaceru po Londynie, ona zaś uprzedziła go, że będzie wyglądać inaczej – wierzyła więc, że nie oberwie żadnym paskudnym urokiem na powitanie.
Nie czuła się pewnie, wkraczając na ziemie surowych, bezwzględnych Averych, próbowała jednak szukać ukojenia w myśli, że zrobiła wszystko, by przygotować się do tego patrolu możliwie jak najlepiej. Tylko czy mieliby jakąkolwiek szansę w starciu z trollami rzecznymi, które podobno zostały objęte przez lordów Shropshire troskliwą opieką – i od tamtej pory szkolone do roli ochroniarzy…? Oby nie musieli się przekonywać, nie tego dnia. – Miej oczy dookoła głowy. I uważaj, gdzie stawiasz stopy – mruknęła cicho w stronę idącego obok czarodzieja; musztrowała go, lecz nie bez powodu. Nie zdziwiłaby się, gdyby w trakcie tej wyprawy natknęli się nie tylko na ludzi Averych, przeczesujących lasy szmalcowników, ale i mniej lub bardziej zaawansowane zabezpieczenia. – Jeśli spotkamy kogoś… lub coś… z czym mielibyśmy sobie nie poradzić, uciekamy – dodała jeszcze, poprawiając przewieszoną przez plecy miotłę. Stąpała możliwie jak najciszej, unikając gałęzi i zaściełających ściółkę liści. Uważnie rozglądała się przy tym dookoła, wypatrując czegokolwiek, co można byłoby uznać za alarmujące i niepokojące. Powinni być już blisko.
| ekwipunek wysłałam na konto MG i turlam na zdarzenie
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Sprawne przygotowanie do nadchodzącej wyprawy, za każdym razem zajmowało coraz mniej cennego czasu. Fiolki przesłane przez uprzejmą alechemiczkę spoczywały na drewnianym blacie gotowe do nagłego użytku. Przyciemnione światło przebijało się przez zakurzoną szybę zwiastując nieuniknione opady zimnego deszczu. Odchylił pożółkniętą firankę, aby na chwilę wyjrzeć przez okno, zapatrzeć się w ogołocony, nakryty szarą kotarą, niezwykle smutny świat. Wczorajszego dnia skończył trzydzieści jeden lat. Zapewne nie przejąłby się tym faktem, lecz nieprzewidywalny ogrom ostatnich wydarzeń zmusił go do odrobiny nostalgii. Westchnął ciężko wracając do przerwanych obowiązków. Mała torba wisząca na oparciu krzesła pomieściła konkretne eliksiry. Zbyt cienki płaszcz okrył ramiona opadając w okolice kostek. Na twarz założył granatową, jednolitą bandankę chroniącą przed nacinającą wilgocią, a także potencjalnym rozpoznaniem. Różdżka spoczywała w prawej kieszeni. Dociskając poły grubszego materiału wyszedł na zewnątrz dosiadając wybranego środka transportu. Czekała go długa i nieprzyjemna droga. Towarzyszka o zmienionej twarzy miała oczekiwać w okolicach ujścia rzeki. Przyświecał im jasny cel - przejąć istotny trakt komunikacyjny, przewożący różnorodne zaopatrzenie. Z zacięciem wymalowanym na zakrytej twarzy odbił się od ziemi mknąć w zachmurzone przestworza.
Dziwna aura nieznanych dotąd terenów ujawniła się w wewnętrznej, nieprzyjemnej obawie. Żołądek zacisnął się w tymczasowym strachu. Przecinając gęste powietrze obserwował krętą linię najdłuższej, angielskiej rzeki przeplatanej, mnogimi, żeliwnymi mostami. Im bliżej wyznaczonego kierunku, stabilne zapory znikały, ujawniając czystą otchłań wody skrywającą tak wiele niespodzianek. Legendy o niebezpiecznych, błotnistych trollach dotarły nawet na niego. Czy było możliwe, aby dzisiejszego dnia trafili na jeden z okazów? Wylądował miękko chowając drewno za pasek torby. Odnalazł znajomą już, przemienioną postać Zakonniczki dorównując korku. Niebieskie tęczówki zawiesiły na niej badawcze, trochę niezadowolone spojrzenie, gdy ta dyktowała srogie wymagania:
– Dobrze. – zdobył się na krótką odpowiedź odwracając wzrok i obserwując pobliski teren. Interesował go każdy szmer, nietypowe poruszenie drzewnej gałęzi. Stopy zapadały się w miękką ziemię tamując odgłos kroków. – Dostałaś eliksiry? – zapytał jeszcze, nie mając pewności, czy sowa młodej uzdrowicielki odnalazła wojowniczą partnerkę. Szedł ostrożnie, wysunął się na prowadzenie. Nie dostrzegł żadnej obcej sylwetki, nie dosłyszał też ruchu, gdy zielony błysk dochodzący z pobliskiego lasu przeleciał centymetr od lewej skroni. – Ktoś nadchodzi! – zaalarmował unosząc głogową broń, gotowy do walki. Czekali na nich, na przepędzenie intruzów.
| ekwipunek wysłany do MG
szafka zniknięć
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dziwna aura nieznanych dotąd terenów ujawniła się w wewnętrznej, nieprzyjemnej obawie. Żołądek zacisnął się w tymczasowym strachu. Przecinając gęste powietrze obserwował krętą linię najdłuższej, angielskiej rzeki przeplatanej, mnogimi, żeliwnymi mostami. Im bliżej wyznaczonego kierunku, stabilne zapory znikały, ujawniając czystą otchłań wody skrywającą tak wiele niespodzianek. Legendy o niebezpiecznych, błotnistych trollach dotarły nawet na niego. Czy było możliwe, aby dzisiejszego dnia trafili na jeden z okazów? Wylądował miękko chowając drewno za pasek torby. Odnalazł znajomą już, przemienioną postać Zakonniczki dorównując korku. Niebieskie tęczówki zawiesiły na niej badawcze, trochę niezadowolone spojrzenie, gdy ta dyktowała srogie wymagania:
– Dobrze. – zdobył się na krótką odpowiedź odwracając wzrok i obserwując pobliski teren. Interesował go każdy szmer, nietypowe poruszenie drzewnej gałęzi. Stopy zapadały się w miękką ziemię tamując odgłos kroków. – Dostałaś eliksiry? – zapytał jeszcze, nie mając pewności, czy sowa młodej uzdrowicielki odnalazła wojowniczą partnerkę. Szedł ostrożnie, wysunął się na prowadzenie. Nie dostrzegł żadnej obcej sylwetki, nie dosłyszał też ruchu, gdy zielony błysk dochodzący z pobliskiego lasu przeleciał centymetr od lewej skroni. – Ktoś nadchodzi! – zaalarmował unosząc głogową broń, gotowy do walki. Czekali na nich, na przepędzenie intruzów.
| ekwipunek wysłany do MG
szafka zniknięć
[bylobrzydkobedzieladnie]
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Ostatnio zmieniony przez Vincent Rineheart dnia 23.02.21 0:47, w całości zmieniany 2 razy
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
| wracamy z szafki
Kiedy w końcu udało im się rozbroić drugiego z mężczyzn, odetchnęła z namiastką ulgi. Choć była cała, prędko zapomniała o nieprzyjemnych skutkach Planta Doleto, to walka zmęczyła ją, również psychicznie. Wciąż obawiała się, że w okolicy mogą znajdować się inni… kimkolwiek byli ci, na których się natknęli. Sługusami Averych? Szmalcownikami? Nie sądziła, by ktokolwiek, kogo status krwi wzbudzał niezadowolenie władzy, szukał schronienia akurat tutaj, na ziemiach jednego z bardziej konserwatywnych rodów, który nie zwykł ukrywać się ze swoimi poglądami.
Po wykrzykiwanych pod ich adresem inwektywach prędko zrozumiała, że nie powinni mieć skrupułów, że ci, którzy ich zaatakowali – bez ostrzeżenia – byli pachołkami lordów Shropshire. Skrzywiła się, zirytowana nieustającymi hałasami, krótkim ruchem różdżki uciszając obu mężczyzn, najpierw tego, który leżał obok, później – tego nadzwyczaj walecznego, unieruchomionego ożywioną roślinnością. Wtedy też spojrzała na Vincenta, szukając wzrokiem jego oczu – czy wszystko było z nim w porządku? Oberwał, pewnie silniej od niej, nie wiedziała jednak, na ile dotkliwie się poobijał, czy potrzebował pilnej pomocy, czy był w stanie wytrzymać jeszcze chwilę. Bo choć okolica wydawała się opustoszała, cicha, równie dobrze mógł być to zwiastun czegoś znacznie gorszego, kolejnych intruzów, trolli, nie zaś wróżba upragnionego spokoju. – Jak się czujesz? – zapytała ściszonym głosem, podchodząc bliżej, szukając na twarzy Rinehearta krwi. Czy w trakcie upadku nie uderzył się w głowę, czy miał szczęście, dorobił się jedynie kilku nowych siniaków…? – Miej się na baczności. Nie jestem pewna, czy to jedyni, którzy mogli kręcić się w okolicy – dodała cicho, nie poświęcając towarzyszowi aż tyle uwagi, na ile zasługiwał. Zamiast tego rozejrzała się dookoła, na krótką chwilę zamierając w bezruchu, wstrzymując oddech. Uważnie obserwowała okolicę, próbując skupiać się na odgłosach innych niż miarowy szum przepływającej obok rzeki czy szelest jesiennych liści. – Widzisz coś? Albo słyszysz? – odezwała się po kilku minutach, wyraźnie spięta. Najchętniej zajęłaby się już zabezpieczeniem terenu, wróciła tu w towarzystwie innych, którzy pomogliby ze spacyfikowanymi ludźmi Averych, najpierw jednak musieli upewnić się, że są bezpieczni. Albo chociaż względnie bezpieczni.
Kiedy w końcu udało im się rozbroić drugiego z mężczyzn, odetchnęła z namiastką ulgi. Choć była cała, prędko zapomniała o nieprzyjemnych skutkach Planta Doleto, to walka zmęczyła ją, również psychicznie. Wciąż obawiała się, że w okolicy mogą znajdować się inni… kimkolwiek byli ci, na których się natknęli. Sługusami Averych? Szmalcownikami? Nie sądziła, by ktokolwiek, kogo status krwi wzbudzał niezadowolenie władzy, szukał schronienia akurat tutaj, na ziemiach jednego z bardziej konserwatywnych rodów, który nie zwykł ukrywać się ze swoimi poglądami.
Po wykrzykiwanych pod ich adresem inwektywach prędko zrozumiała, że nie powinni mieć skrupułów, że ci, którzy ich zaatakowali – bez ostrzeżenia – byli pachołkami lordów Shropshire. Skrzywiła się, zirytowana nieustającymi hałasami, krótkim ruchem różdżki uciszając obu mężczyzn, najpierw tego, który leżał obok, później – tego nadzwyczaj walecznego, unieruchomionego ożywioną roślinnością. Wtedy też spojrzała na Vincenta, szukając wzrokiem jego oczu – czy wszystko było z nim w porządku? Oberwał, pewnie silniej od niej, nie wiedziała jednak, na ile dotkliwie się poobijał, czy potrzebował pilnej pomocy, czy był w stanie wytrzymać jeszcze chwilę. Bo choć okolica wydawała się opustoszała, cicha, równie dobrze mógł być to zwiastun czegoś znacznie gorszego, kolejnych intruzów, trolli, nie zaś wróżba upragnionego spokoju. – Jak się czujesz? – zapytała ściszonym głosem, podchodząc bliżej, szukając na twarzy Rinehearta krwi. Czy w trakcie upadku nie uderzył się w głowę, czy miał szczęście, dorobił się jedynie kilku nowych siniaków…? – Miej się na baczności. Nie jestem pewna, czy to jedyni, którzy mogli kręcić się w okolicy – dodała cicho, nie poświęcając towarzyszowi aż tyle uwagi, na ile zasługiwał. Zamiast tego rozejrzała się dookoła, na krótką chwilę zamierając w bezruchu, wstrzymując oddech. Uważnie obserwowała okolicę, próbując skupiać się na odgłosach innych niż miarowy szum przepływającej obok rzeki czy szelest jesiennych liści. – Widzisz coś? Albo słyszysz? – odezwała się po kilku minutach, wyraźnie spięta. Najchętniej zajęłaby się już zabezpieczeniem terenu, wróciła tu w towarzystwie innych, którzy pomogliby ze spacyfikowanymi ludźmi Averych, najpierw jednak musieli upewnić się, że są bezpieczni. Albo chociaż względnie bezpieczni.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Walka, którą właśnie stoczyli zdawała się mocno rozciągnięta w czasie. I choć w rzeczywistości minęło tylko kilka, ulotnych minut, mężczyzna czuł na sobie zmęczenie godne wielogodzinnego wysiłku. Kiedy jasny promień pomknął w głęboki dół wytrącając drewnianą broń przeciwnika, odetchnął ciężko wdychając świeże powietrze i zginając się w pół, opierając dłonie na kolanach. Dopiero teraz, gdy adrenalina opuszczała cienkie, niebieskawe żyły zdołał poczuć skutki zatrzymanych na ciele zaklęć; bolały go poobijane plecy, barki okolice żeber. Skrzywił się. Prawa nogawka spodni była rozerwana, zapewne zahaczył o jedną z wystających gałęzi. Niezbyt głębokie zadrapanie ciągnęło się w okolicy kostki, krwawiąc miarowo – nie przejął się nim. Skrzyżował spojrzenie z tym należącym do partnerki. Prześlizgnął się po sylwetce poszukując obrażeń, których na szczęście uniknęła. Szybko kalkulując swój obecny stan, był przekonany, że wytrzyma do samego końca. Jeżeli w trakcie poczuje się gorzej, zużyje jeden z podręcznych eliksirów. Miał nadzieję, ze żadna z fiolek nie ucierpiała podczas mnogich upadków. Wypuścił powietrze z drżących płuc mówiąc lekko ochrypniętym od krzyku głosem: – Nie jest źle. – poinformował równie cicho, zabierając samowolny kosmyk z okolicy oczu. Obrażenia nie powinny być zbyt mocno rozległe. – A ty? – wybąknął pomiędzy, przedstawiając równie szczerą troskę. Nachylił się i przykucnął na moment zawiązując sznurówkę w naruszonym bucie:
– Wiem, ta cisza trochę mnie niepokoi. Jesteśmy po środku dziczy, ale skoro ta dwójka – skinął głową na pozostawionych w bliskiej oddali mężczyzn: – zdołała zapuścić się aż tutaj, nie wiadomo co czeka nas dalej. – dodał szepcząc i podnosząc się do góry. Ściskając głogową różdżkę, odszedł kilka centymetrów w prawo rozglądając się bacznie i uważnie. Wiatr świszczał pomiędzy starymi konarami, które wydawały z siebie charakterystyczny, skrzypiący dźwięk. Niepokoił go szum wody, rzadki śpiew tutejszego ptaka. Niebezpieczeństwo wisiało w powietrzu, a oni musieli być na nie wyczuleni. Nie wiedział kim byli rozbrojeni przeciwnicy, jaki mieli cel, czy byliby w stanie dokonać najgorszego? Na czyich rozkazach przeczesywali rodowe ziemie? Szmalcownicy, sługusy władzy, wynajęte i opłacone persony? To wszystko było zbyt podejrzane, lecz nie zamierzał obecnie o tym rozmyślać. Spojrzał za siebie, zajrzał w głąb gęstych krzaków, pokiwał głową przecząco: – Nic, a nic. Poszedłbym jeszcze kawałek, wzdłuż rzeki, ale nie wiem czy bezpiecznym będzie pozostawienie tutaj tych dwóch krzykaczy. – nie miał pojęcia, czy w pobliżu nie znajdują się kolejni oprawcy. Znalezienie dwóch, spętanych strażników przysporzyłoby nie lada kłopotów. Musieli upewnić się, że teren jest czysty, zanim faktycznie zabiorą się za jego przejmowanie i faszerowanie zmyślnymi pułapkami.
| czekamy 48h
– Wiem, ta cisza trochę mnie niepokoi. Jesteśmy po środku dziczy, ale skoro ta dwójka – skinął głową na pozostawionych w bliskiej oddali mężczyzn: – zdołała zapuścić się aż tutaj, nie wiadomo co czeka nas dalej. – dodał szepcząc i podnosząc się do góry. Ściskając głogową różdżkę, odszedł kilka centymetrów w prawo rozglądając się bacznie i uważnie. Wiatr świszczał pomiędzy starymi konarami, które wydawały z siebie charakterystyczny, skrzypiący dźwięk. Niepokoił go szum wody, rzadki śpiew tutejszego ptaka. Niebezpieczeństwo wisiało w powietrzu, a oni musieli być na nie wyczuleni. Nie wiedział kim byli rozbrojeni przeciwnicy, jaki mieli cel, czy byliby w stanie dokonać najgorszego? Na czyich rozkazach przeczesywali rodowe ziemie? Szmalcownicy, sługusy władzy, wynajęte i opłacone persony? To wszystko było zbyt podejrzane, lecz nie zamierzał obecnie o tym rozmyślać. Spojrzał za siebie, zajrzał w głąb gęstych krzaków, pokiwał głową przecząco: – Nic, a nic. Poszedłbym jeszcze kawałek, wzdłuż rzeki, ale nie wiem czy bezpiecznym będzie pozostawienie tutaj tych dwóch krzykaczy. – nie miał pojęcia, czy w pobliżu nie znajdują się kolejni oprawcy. Znalezienie dwóch, spętanych strażników przysporzyłoby nie lada kłopotów. Musieli upewnić się, że teren jest czysty, zanim faktycznie zabiorą się za jego przejmowanie i faszerowanie zmyślnymi pułapkami.
| czekamy 48h
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie było jeszcze późno, od zmierzchu dzieliło ich przynajmniej kilka godzin, lecz niebo zasnuwały ciężkie, zwiastujące deszcz chmury, co sprawiało, że leśne ostępy skąpane były w złowróżbnym półmroku. Mrużyła oczy, próbując wypatrzeć coś między zlewającymi się w jedno pniami okolicznych drzew, przez dłuższą chwilę milcząc. W końcu poprawiła chwyt na różdżce, ostrożnie ruszając z miejsca, cicho zbliżając się do dołu, w którym uwięzili jednego z przeciwników. – Ze mną wszystko w porządku – mruknęła w kierunku, jak miała nadzieję, podążającego jej śladem Rinehearta. Nie powinni się jeszcze rozdzielać, tak na wszelki wypadek. – Też mnie to niepokoi, ale nie możemy czekać dłużej. Musimy zabezpieczyć przewężenie nim zapadnie zmrok – dodała, odrywając wzrok od spętanego roślinnością nieznajomego. Nie przywykła do tego, do współpracy, do koordynowania działaniami innych. To jednak bez znaczenia; ktoś musiał wziąć ten ciężar na swoje barki, wydawało się jej przy tym, że po spędzeniu niemalże dekady w wiedźmiej straży jest bardziej odporna na stres, a tym samym – może przynieść Vincentowi ulgę, dając poczucie, że wie, co mają robić, by nie zawieść. – Wrócimy tu po nich, najlepiej z kimś jeszcze. We dwójkę możemy nie dać sobie rady z przetransportowaniem ich w bezpieczne miejsce bez zwracania na siebie niechcianej uwagi. – Nie była przy tym pewna, co tak naprawdę powinni zrobić z uciszonymi, spętanymi sługami Averych, zabrać do Oazy i przesłuchać?, wyczyścić pamięć i porzucić na obrzeżach najbliższego miasta?, tego jednak nie chciała mu mówić. – Chodźmy, to nie powinno być daleko – dodała jeszcze, rzucając ostatnie – nieco powątpiewające – spojrzenie na leżącego u jej stóp czarodzieja; gdyby tylko mógł, zabiłby ją wzrokiem.
Miejsce, o którym słyszeli, odnaleźli po kilku minutach marszu brzegiem rzeki. Nurt był tutaj spokojniejszy, a koryto węższe. – Znasz jakieś przydatne zabezpieczenia? – Uniosła wyżej brwi, wyraźnie sugerując, czym powinni się teraz zająć. – Zajmę się strachem na gremliny – dodała, ruszając między drzewa, chcąc objąć działaniem wybranego zaklęcia najbliższą okolicę. Druga strona rzeki była trudniej dostępna, tak jej się przynajmniej wydawało, kiedy spoglądała w kierunku stromego, wysokiego brzegu.
| minęło 48h, nakładam strach na gremliny na okolicę przewężenia rzeki
Miejsce, o którym słyszeli, odnaleźli po kilku minutach marszu brzegiem rzeki. Nurt był tutaj spokojniejszy, a koryto węższe. – Znasz jakieś przydatne zabezpieczenia? – Uniosła wyżej brwi, wyraźnie sugerując, czym powinni się teraz zająć. – Zajmę się strachem na gremliny – dodała, ruszając między drzewa, chcąc objąć działaniem wybranego zaklęcia najbliższą okolicę. Druga strona rzeki była trudniej dostępna, tak jej się przynajmniej wydawało, kiedy spoglądała w kierunku stromego, wysokiego brzegu.
| minęło 48h, nakładam strach na gremliny na okolicę przewężenia rzeki
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Pogoda zdawała się przejąć dynamikę sytuacji; zmienna atmosfera przyciągnęła kłęby nasączonych wodą chmur. Już za chwilę, pękając nad głowami nieświadomych zgromadzonych, zaleją fontanną zimnej, jesiennej wilgoci. Spojrzał w górę lekko zaniepokojony i westchnął ciężko. Cień zagłębił wystające gałęzie, krzewiste zbiorowiska ograniczając widoczność. Musiał wytężać wzrok, zmniejszać korki, aby nie przegapić żadnego, drobnego szelestu. Stopy zapadały się nie nieznajomych nierównościach narażając obolałe kończyny. Zmarszczył czoło tamując syknięcie i nie zwracając uwagi na złowrogie pokrzykiwania ze strony strażników, prześlizgnął się między nieregularnym, szczupłym konarem doglądając zachodniej części terenu. Szli obok siebie, lecz coś, mimowolnie przyciągnęło tak uważne spojrzenie. Zatrzymał się na moment dostrzegając umykający kształt leśnego zwierzęcia. Będąc nieco w tyle usłyszał jej głos, odpowiadając cicho i bez większych emocji: – To dobrze. – po czym zrównał się z partnerką zostawiając odpowiednią odległość. Pokiwał głową i obejrzał się za siebie sprawdzając czy są w odpowiedniej odległości. Nie chciał, aby usłyszeli ich słowa: – Zabezpieczymy go, a potem wydusimy z nich co trzeba i wyczyścimy pamięć. – zasugerował od razu spoglądając na towarzyszkę dość podejrzliwie. Nie musiała odbierać mu całej odpowiedzialności ów zadnia, działali razem. I choć nie miał bezpośredniego doświadczania w działaniach w takim terenie, wymuszający, rozkazujący ton był dla niego czymś uwłaczającym, nieprzyjemnym. Przywodził złe skojarzenie z dalekiej, jak i bardzo bliskiej przeszłości. Nauczył się brać sprawy w swoje ręce, dobierać logiczne działania.
– Nie wiem czy będzie czas na wracanie po kogoś. Nie sądzę, że są tutaj sami, ktoś prędzej czy później ich znajdzie. Musimy załatwić to sami, jak najszybciej. – wyrzucił nieco dobitniej szukając potwierdzenia w szarawych tęczówkach. Dawał sobie radę, był wsparciem, o którym musiała zdać sobie sprawę. Czyżby kilka nieudanych zaklęć, zachwiało jej zaufaniem? Ruszył dalej, do przodu, przedzierając się przez przyczepne rośliny. Wiatr zmagał się znacząco zwiastując, iż oberwanie chmury zbliża się wielkimi korkami. Deszcz mógł okazać się zbawienny, zmyć ślady odciśnięte w miękkiej ziemi. Zatrzymali się tuż nad brzegiem rzeki. Znaleźli się w kluczowym momencie. Spojrzał w bok i marszcząc brwi powiedział: – Możesz zająć się terenem bliżej rzeki, ja przejdę nieco dalej. Odstraszę potencjalnych przeciwników nakładając zawieruchę. – dopowiedział automatycznie potwierdzając, iż zna odpowiednie zabezpieczenia. Miał z nimi styczność niejednokrotnie podczas zagranicznych eskapad. Uniósł głogowe drewno i celował w zielony, leśny teren, jedną ze ścieżek, która mogła prowadzić do brzegu rwącej wody.
| nakładam zawieruchę na zieloną okolicę zejścia do rzeki
– Nie wiem czy będzie czas na wracanie po kogoś. Nie sądzę, że są tutaj sami, ktoś prędzej czy później ich znajdzie. Musimy załatwić to sami, jak najszybciej. – wyrzucił nieco dobitniej szukając potwierdzenia w szarawych tęczówkach. Dawał sobie radę, był wsparciem, o którym musiała zdać sobie sprawę. Czyżby kilka nieudanych zaklęć, zachwiało jej zaufaniem? Ruszył dalej, do przodu, przedzierając się przez przyczepne rośliny. Wiatr zmagał się znacząco zwiastując, iż oberwanie chmury zbliża się wielkimi korkami. Deszcz mógł okazać się zbawienny, zmyć ślady odciśnięte w miękkiej ziemi. Zatrzymali się tuż nad brzegiem rzeki. Znaleźli się w kluczowym momencie. Spojrzał w bok i marszcząc brwi powiedział: – Możesz zająć się terenem bliżej rzeki, ja przejdę nieco dalej. Odstraszę potencjalnych przeciwników nakładając zawieruchę. – dopowiedział automatycznie potwierdzając, iż zna odpowiednie zabezpieczenia. Miał z nimi styczność niejednokrotnie podczas zagranicznych eskapad. Uniósł głogowe drewno i celował w zielony, leśny teren, jedną ze ścieżek, która mogła prowadzić do brzegu rwącej wody.
| nakładam zawieruchę na zieloną okolicę zejścia do rzeki
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie przeszło jej nawet przez myśl, że towarzysz może odebrać jej postawę jako protekcjonalną czy władczą. A przynajmniej do momentu, aż nie spotkali się wzrokiem – zauważyła w nim coś dziwnego, innego. To nerwy spowodowane walką? Irytacja na obezwładnionych, uciszonych, lecz wciąż wadzących im nieznajomych? Czy raczej cień urazy, gdy próbowała przejąć odpowiedzialność na swe barki…? – W porządku – zgodziła się po chwili, siląc się na spokój i opanowanie, choć pomysł ten nie przypadł jej do gustu, nie w pełni. Ile zajmie im przesłuchanie obu czarodziejów? Wyczyszczenie pamięci i przetransportowanie z daleka od miejsca, w którym doszło do pojedynku? Nie zamierzała jednak za wszelką cenę stawiać na swoim. Również dlatego, że niebo robiło się coraz ciemniejsze, niebawem miało zacząć lać – zaś zostawianie rannego, spętanego czarodzieja w głębokim na kilka metrów dole byłoby w tej sytuacji niczym innym jak bestialstwem.
Uważała na wyślizgane kamienie i wijące się wśród nich korzenie, próbując nie interpretować szumiącego w drzewach wiatru jako zwiastuna nadciągających posiłków. Mimo to każdy głośniejszy odgłos, trzask łamanej gałązki, przyprawiał ją o nieprzyjemne spięcie mięśni gotujących się do skoku. Skinęła głową, gdy niewiele później zatrzymali się nad brzegiem rzeki, w miejscu, które pasowało do opisów – jak często przepływały tędy transporty? I czy uda im się cokolwiek przechwycić? Miała nadzieję, że tak. Potrzeby rosły z każdym kolejnym dniem, coraz trudniej było je zaspokajać. Wpierw jednak musieli skupić się na obłożeniu okolicy pułapkami.
Kącik ust czarownicy drgnął w niemrawym uśmiechu, gdy wspomniał Zawieruchę – zabezpieczenie to leżało poza jej zasięgiem, niektóre niuanse wciąż stanowiły zbyt duże wyzwanie. Dobrze więc, że towarzysz był w stanie odstraszyć ewentualnych intruzów czymś tak przytłaczającym, a do tego obejmującym większy obszar. – Dobrze, to ja zostanę tutaj – mruknęła, podciągając rękawy płaszcza, odruchowo uważając na lewą rękę. – Uważaj na siebie – dodała jeszcze, nim oddalił się. A kiedy zniknął między zaroślami, sama postanowiła zabezpieczyć swój fragment brzegu Błyskotkiem; kto wie, może przy odrobinie szczęścia ktoś wciąż oślepiony brokatem potknie się i wpadnie do wody.
| nakładam Błyskotek na okolicę przewężenia rzeki
Uważała na wyślizgane kamienie i wijące się wśród nich korzenie, próbując nie interpretować szumiącego w drzewach wiatru jako zwiastuna nadciągających posiłków. Mimo to każdy głośniejszy odgłos, trzask łamanej gałązki, przyprawiał ją o nieprzyjemne spięcie mięśni gotujących się do skoku. Skinęła głową, gdy niewiele później zatrzymali się nad brzegiem rzeki, w miejscu, które pasowało do opisów – jak często przepływały tędy transporty? I czy uda im się cokolwiek przechwycić? Miała nadzieję, że tak. Potrzeby rosły z każdym kolejnym dniem, coraz trudniej było je zaspokajać. Wpierw jednak musieli skupić się na obłożeniu okolicy pułapkami.
Kącik ust czarownicy drgnął w niemrawym uśmiechu, gdy wspomniał Zawieruchę – zabezpieczenie to leżało poza jej zasięgiem, niektóre niuanse wciąż stanowiły zbyt duże wyzwanie. Dobrze więc, że towarzysz był w stanie odstraszyć ewentualnych intruzów czymś tak przytłaczającym, a do tego obejmującym większy obszar. – Dobrze, to ja zostanę tutaj – mruknęła, podciągając rękawy płaszcza, odruchowo uważając na lewą rękę. – Uważaj na siebie – dodała jeszcze, nim oddalił się. A kiedy zniknął między zaroślami, sama postanowiła zabezpieczyć swój fragment brzegu Błyskotkiem; kto wie, może przy odrobinie szczęścia ktoś wciąż oślepiony brokatem potknie się i wpadnie do wody.
| nakładam Błyskotek na okolicę przewężenia rzeki
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nerwowa atmosfera mocno udzielała się dwójce partnerów. Byli widocznie podminowani, rozproszeni dość trudnym pojedynkiem oraz pracą w wymagających warunkach. Nie miał złych intencji, choć ton jego wypowiedzi mógł sugerować zupełnie coś innego. Nieprzepracowany, złowieszczy głos starych demonów szumiał w jego głowie, prawdopodobnie nadinterpretowując pewne słowa oraz zachowania; a może wręcz przeciwnie? Wychodził z założenia, iż podejmując się wspólnego zadania, odpowiedzialność dzieli się na pół. Są decyzyjni w ten sam sposób, działają jak zaufani kompani niezależnie od okoliczności, a także nieprzewidywalnych zdarzeń. Czynniki poboczne związane z gorszymi warunkami pogodowymi, parszywymi sylwetkami strażników, widmem nieporadnie rzucanych zaklęć, jedynie wzmagały efekt. Spuścił z niej wzrok wypuszczając powietrze z lekkim świstem. Nie widział innego rozwiązania, byli zdecydowanie zbyt daleko, aby mknąć po pomoc; straciliby zbyt dużo cennego czasu. Nie sądził też, że tamtych dwóch, dość nierozgarniętych czarodziejów przedstawi im coś kluczowego. Byli zwykłymi pachołkami wysłanymi w najgęstsze serce rozległego lasu, w okolice kanału komunikacyjnego. Był niemalże przekonany, że gdzieś niedaleko znajdują się kolejni, lecz do tego czasu zdążą porządnie zaminować teren. Spojrzał do góry oceniając prawdopodobieństwo nagłych opadów. Pojedyncza, drobna kropla spadła mu na czoło, lecz wiatr przeganiał obłoki w jednostajnym rytmie, wstrzymując rychłą nawałnicę. Uważał, aby nie stracić równowagi, koordynacji ruchowej w mocno obolałych kończynach. Krzywy krok wzmagał ból, lecz zdawał się go ignorować. Miarowe odgłosy odwracały jego głowę, zatrzymywały sylwetkę w niemym bezruchu gotowe do strzału i morderczego zaklęcia. Znaleźli się na wyznaczonym miejscu błyskawicznie przechodząc do działania. Skrawek ziemi, choć niepozorny był cenny dla wszystkich stron. Oddalił się o kilka korków od brzegu tłumacząc zamiary. Pokiwał głową ze zrozumieniem dając jej wolną rękę, ciesząc się, iż w materii zabezpieczeń, ich umiejętności skutecznie się przeplatały. – Ty również. – rzucił jeszcze, głośniej, aby mogła go usłyszeć. Zginął między roślinną gęstwiną nakładając pierwsze zabezpieczenie. Przeszedł jeszcze odrobinę dalej, na północ znajdując kolejną wstęgę przypominającą zejście do ujścia rzeki. Bez zastanowienia sięgnął po Lignumo, bazujące na jego ulubionej dziedzinie magii oraz walorach przyrody. Pędy i wydłużone gałęzie zacisnął się na kostkach i ciele przeciwnika, zabraniając dalszego kroku. Odetchnął z ulgą wracając na brzeg. Odnalazł dziewczynę i zapytał łagodnie:
– Wszystko się udało? – więcej kropel spadło z grafitowego nieba, zmarszczył brwi w niezadowoleniu. – Musimy wracać. – droga do pozostawionych mężczyzn zajęła podobny czas. Jeden z nich próbował podnieść się do pionu, gdyż posuwisty ślad po jego ruchach odznaczał mokrą ziemię. Zanim przeszedł do jakichkolwiek działań, machnął różdżką kierując ją w stronę dołu, aby pędy, które spętały drugiego czarodzieja wypchnęły jego ciało z ziemnego wgłębienia. Ten uniósł się do góry i wylądował obok partnera przyciśnięty do ziemi przez twardą, dębową gałąź. Ciemnowłosy wraz z Clearwater podeszli bliżej, a on rzucił pierwsze pytanie: – Kim jesteście i kto was tu przysłał? – miał nadzieję, że będą chętni do chociażby zbytecznej rozmowy. Jeśli nie, jedynie utwierdzi się w przekonaniu, iż byli bezużyteczni. Poprawił bandankę podciągając ją pod linię oczu.
| nakładam Lignumo na okolicę zejścia do rzeki, trochę bardziej na północ
– Wszystko się udało? – więcej kropel spadło z grafitowego nieba, zmarszczył brwi w niezadowoleniu. – Musimy wracać. – droga do pozostawionych mężczyzn zajęła podobny czas. Jeden z nich próbował podnieść się do pionu, gdyż posuwisty ślad po jego ruchach odznaczał mokrą ziemię. Zanim przeszedł do jakichkolwiek działań, machnął różdżką kierując ją w stronę dołu, aby pędy, które spętały drugiego czarodzieja wypchnęły jego ciało z ziemnego wgłębienia. Ten uniósł się do góry i wylądował obok partnera przyciśnięty do ziemi przez twardą, dębową gałąź. Ciemnowłosy wraz z Clearwater podeszli bliżej, a on rzucił pierwsze pytanie: – Kim jesteście i kto was tu przysłał? – miał nadzieję, że będą chętni do chociażby zbytecznej rozmowy. Jeśli nie, jedynie utwierdzi się w przekonaniu, iż byli bezużyteczni. Poprawił bandankę podciągając ją pod linię oczu.
| nakładam Lignumo na okolicę zejścia do rzeki, trochę bardziej na północ
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Odprowadziła Rinehearta wzrokiem, gdy wkraczał między rosnące gęsto drzewa; nie czuła się komfortowo, zostając nagle całkiem sama na ziemiach Averych – w myśli wciąż zakradały się wizje osławionych trolli, którymi opiekowali się lordowie Shropshire – wiedziała jednak, że to jedyne rozsądne rozwiązanie. Musieli się rozdzielić, by obłożyć zabezpieczeniami jak największy teren w jak najkrótszym czasie. Nie mogli zwlekać, jeśli nie chcieli kusić losu, natknąć się na kolejnych czarodziejów albo dzikie zwierzęta, z którymi lepiej byłoby nie stawać w szranki. Kiedy Vincent zajął się prowadzącymi do przewężenia dróżkami, ona na cel wzięła sam brzeg rzeki; tkała pułapki powoli, ostrożnie, dbając o to, by nie poślizgnąć się na żadnym z kamieni czy wijących się wśród nich korzeni. Choć wprawę miała już większą niż kilka miesięcy temu, kiedy przypominała sobie podstawy tego zagadnienia, wciąż męczyła się przy bardziej skomplikowanych, wymagających większego skupienia czarach. – Tak myślę – mruknęła w odpowiedzi, kiedy nadszedł od strony lasu; i ona poczuła na skórze pierwsze krople jesiennej mżawki, z każdą kolejną chwilą woda coraz wyraźniej burzyła się od przybierającego na sile deszczu. Podchwyciła jego wzrok, po czym wskazała głową na kierunek, z którego przybyli. Powrót do wciąż unieruchomionych i uciszonych mężczyzn nie zajął im długo. Poczekała aż Rineheart zmusi roślinność do wydobycia nieznajomego z głębin dołu, dopiero wtedy przerwała działanie rzuconych wcześniej Silencio. Zaraz jednak pożałowała tego, kiedy zaczęli odgrażać się i złorzeczyć. – To bez sensu – westchnęła, wykrzywiając usta w grymasie niezadowolenia. Marnowali tylko czas. Nie wyglądali na skorych do jakiejkolwiek rozmowy. Zwłaszcza ten, który wciąż miał dużo siły – siły do szarpania się i do wydzierania w niebogłosy. – Nie ma na co czekać – dodała stanowczo, głośniej, by Vincent mógł ją usłyszeć, po czym wycelowała w tego spętanego kajdanami różdżką i wypowiedziała odpowiednią inkantację. Chciała wyczyścić mu pamięć, pozbyć kilku godzin wspomnień, a później przegonić go gdzieś z dala od tej części rzeki.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
On również nie czuł się komfortowo oddalając od partnerki, wkraczając w nieznaną gęstwinę, kryjącą niechciane i nieodkryte niespodzianki. Ostrożnie stawiał każdy krok, aby nie nadziać się na coś niepożądanego, nie wybudzić okrutnego stwora. Rozejrzał się w poszukiwaniu użytkowych fragmentów terenu. Aby dotrzeć do kluczowego, newralgicznego miejsca, wystarczyło przedrzeć się przez szeroki las, krocząc charakterystyczną, wydeptaną ścieżką. Handlarze, tragarze, rzeczni przewodnicy musieli niejednokrotnie wykorzystywać ów przejścia pozostając niedostrzeżonym. Zmarszczył brwi w skupieniu i sięgnął pamięcią do momentów, w których członkowie ekipy badawczej wykorzystywali niektóre pułapki, aby ponownie zabezpieczyć kryptę, czy nasączoną złą energią jaskinię. Zawracał uwagę na te, które od czasu do czasu musieli rozbrajać, a także te, o których dowiedział się niedawno, czytając odpowiednie, pouczające lektury. Strużki ochronnej magii spłynęły z jego ciała tworząc konkretne, twarde bariery. Intruzi nie będą w stanie przedostać się dalej poprzez bitewne odgłosy, ostre gałęzie pobliskich drzew. Naprawdę dobrze się spisali. Szybko wrócił na brzeg rzeki nie narażając dziewczyny na daremne niebezpieczeństwo. Pokiwał głową na jej krótkie potwierdzenie i żwawym krokiem ruszył przed siebie, uciekając przed narastającą i opadającą wilgocią. Zdeptane liście, nadłamane gałązki pozwoliły na szybki powrót. Kątek oka dostrzegł sylwetkę strażnika, głęboki dół rozciągający się na około dwa metry. Wykonując odpowiedni ruch wydobył uwięzionego czarodzieja, a zaraz potem kontrolowane gałęzie wyrzuciły na powierzchnię giętką broń, która upadła tuż przed jego stopami. Moment, w którym Clearwater cofnęła uciszający urok był niewiarygodny; rozkrzyczeli się w niebogłosy wygłaszając srogie groźby i mocne niezadowolenie. Byli przemoczeni, ubrudzeni ziemią i mocno pokiereszowani. Nie odpowiadali na żadne pytania co wyraźnie wzburzyło poddenerwowanego ciemnowłosego: – Do jasnej cholery… – zaklął pod nosem załamując ręce i kręcąc głową z niedowierzaniem. Westchnął głośno, a dłonie oparł na biodrach. Przez chwilę nie zwracał uwagi na chłodny deszcz zalewający włosy, ubranie, przymrużone powieki. Spróbował jeszcze raz; na darmo. Spojrzał na towarzyszkę odnajdując stalowe tęczówki. Rozumiał przekaz wymalowany na jej twarzy, kiwnął głową mówiąc:
– Dobrze. – przygotował się. Uniósł różdżkę wypowiadając znajomą inkantację, która zeszła z jego ust dość sprawnie. Zabrała wspomnienia z ostatnich kilku godzin, wymazała zauważone tożsamości. Udało się. Symulując wtargnięcie obcych czarodziejów z drugiej strony strzeżonego terenu, za pomocą magii, wzbudzili interwencję mężczyzn, którzy zaniepokojeni, chcąc wykonać swoją pracę, ruszyli w tamtą stronę powolnym, bolesnym korkiem. Wraz z Maeve rozejrzeli się jeszcze przez kilka minut, po czym dosiadając mioteł wzbili się w wilgotne przestworza wracając do siebie; zdając szczegółowy raport.
| zt x2
– Dobrze. – przygotował się. Uniósł różdżkę wypowiadając znajomą inkantację, która zeszła z jego ust dość sprawnie. Zabrała wspomnienia z ostatnich kilku godzin, wymazała zauważone tożsamości. Udało się. Symulując wtargnięcie obcych czarodziejów z drugiej strony strzeżonego terenu, za pomocą magii, wzbudzili interwencję mężczyzn, którzy zaniepokojeni, chcąc wykonać swoją pracę, ruszyli w tamtą stronę powolnym, bolesnym korkiem. Wraz z Maeve rozejrzeli się jeszcze przez kilka minut, po czym dosiadając mioteł wzbili się w wilgotne przestworza wracając do siebie; zdając szczegółowy raport.
| zt x2
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Najdłuższa rzeka Wielkiej Brytanii od zawsze była nie tylko niebezpieczna, ale również istotna z uwagi na możliwość transportowania przez nią surowców. Punkt, który Was interesuje, może pomóc Wam kontrolować przepływające przez nią zaopatrzenie.
Lokacja zostaje pod kontrolą Zakonu Feniksa.
Na lokację zostały nałożone zabezpieczenia.
Możliwe jest rzucenie carpiene w szafce zniknięć i ustosunkowanie się do rzutu już w pisanym poście (a zatem przekazanie informacji o wykrytych pułapkach drugiej postaci w tym samym poście, w którym carpiene zostało rzucone).
Udane carpiene z mocą 75 oczek pozwala dostrzec Strach na gremliny, a udane carpiene z mocą 85: Zawieruchę, Lignumo i Błyskotka. Po rozpoznaniu pułapek można przejść do ich przełamywania zgodnie z obowiązującą mechaniką. Jako ostatnią należy przełamać Zawieruchę.
Aktywacja Zawieruchy wywołuje efekt jak w opisie zabezpieczenia.
Aktywacja stracha na gremliny uniemożliwia podjęcie jakiejkolwiek innej akcji obu postaciom do momentu pozbycia się bogina (zaklęcie riddiculus).
Aktywacja lignumo zatrzymuje postaci w miejscu i nie pozwala im na ucieczkę, krok ani unik aż do momentu przełamania zabezpieczenia lub pozbycia się go w inny sposób (podpalenie przy pomocy ignitio).
Aktywacja Błyskotka oślepia postaci wkraczające na fragment brzegu aż do momentu pozbycia się brokatu z oka. Oczyszczeni oczu zajmuje 1 turę całkowitego skupienia na tej czynności (bez rzucania zaklęcia) albo 2 tury (w przypadku rzucania zaklęcia). W przypadku czarowania w sytuacji pozbawionej widoczności (całkowite pozbawienie zmysłu wzroku, całkowita ciemność, niewidzialny przeciwnik, który w jakiś sposób zdradza się obecnością, np. dźwiękiem kroku lub promieniem rzuconego zaklęcia) postać otrzymuje karę -80 do rzutu. Karę tę niweluje bonus przysługujący z biegłości spostrzegawczości.
WYKLUCZONA
Rycerze Walpurgii: Rzekę można przejąć tylko siłą. Nie będzie to jednak takie proste. Gdy docieracie na miejsce, okazuje się, że punkt kontrolny został przejęty przez bojówki Harolda Longbottoma. Czarodzieje są zacietrzewieni i czujni.
Postać, która napisze w wątku jako pierwsza, rzuca kością za czarodzieja A; postać, która napisze jako druga, wykonuje rzuty za czarodzieja B.
Czarodziej A (OPCM 15, uroki 25, żywotność 80) będzie atakował kolejno zaklęciami: Scabbio, Ignitio, Everte Stati oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Czarodziej A (OPCM 15, uroki 15, żywotność 80) będzie atakował kolejno zaklęciami: Aeris, Commotio, Glacius oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Rolę czarodziejów broniących tego terenu może przejąć również dowolny Zakonnik przy pomocy lusterka; wówczas walczy z Rycerzami bez udziału mistrza gry, zgodnie ze statystykami rozpisanymi powyżej, ale bez ograniczeń co do kolejności oraz wyboru rzucanych zaklęć.
Gracz nie ma prawa zmienić woli postaci broniącej lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nią kością i opisuje jej działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III, należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
Okolice przepływającej przez ziemie Averych rzeki Severn niewątpliwie stanowiły strategiczny punkt na mapie Wielkiej Brytanii - nie tylko ze względu na to, że osoba kontrolująca ten region mogła jednocześnie kontrolować szlaki dostaw zaopatrzenia do stolicy, ale również ze względu na to, że lordowie Shropshire słynęli ze swych konserwatywnych ideałów, dla których niejednokrotnie w historii przelewali krew bez zmrużenia oka; wpływy Zakonu Feniksa były tu wyjątkowo niesmaczną plamą na honorze, plamą, którą należało jak najszybciej wywabić.
Spotkali się nieopodal bagnistych brzegów, w bezpiecznej odległości od rwącego nurtu. Mróz był dotkliwy, a wiatr smagał jego policzki i szarpał poły płaszcza, gdy Bylstrode wypowiadał zwyczajowe formułki uprzejmych powitań i czekał cierpliwie, aż wszyscy się zgromadzą. Czekające ich zadanie z pewnością miało być wyzwaniem, wierzył jednak, że zdołają mu podołać, w ten lub inny sposób. Rozejrzał się uważnie po wszystkim, co znajdowało się w jego widnokręgu, kalkulując kolejne kroki i w myślach układając strategię. Wydobył z kieszeni grubego, zimowego płaszcza różdżkę i ujmując ją w dłoni odzianej w rękawiczkę z czarnej skóry, uniósł ją, by użyć magii do zbadania charakterystyki zabezpieczeń, które z pewnością musiały zostać nałożone na to miejsce. - Carpiene - wypowiedział inkantację jasno i klarownie, jednak z jakiegoś niezrozumiałego powodu nie zadziało się kompletnie nic. Zmarszczył brwi, nieprzyzwyczajony do niepowodzeń na tak wczesnym, początkowym zaledwie etapie, po czym zwrócił się do pozostałych. - Wyczuwacie jakieś pułapki? - zapytał, obracając różdżkę w palcach, jakby szukał jakichś jej defektów odpowiedzialnych za porażkę przy zaklęciu, którego w swym życiu używał już niezliczoną ilość razy. - Teren z pewnością jest zabezpieczony, nie jestem jednak w stanie wyczuć specyfiki tych zabezpieczeń - dodał wyjaśniająco, choć mówił bez wstydu i bez zakłopotania; magia bywała kapryśna w najmniej odpowiednich momentach, nie tylko czarna, a każdy czarodziej, który wystarczająco często dobywał różdżki, z pewnością miał tego pełną świadomość. Tym razem, niestety, posłuszeństwa odmawiał dzierżony przez niego zitan.
| ekwipunek we wsiąkiewce, nieudane carpiene
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rzeka Severn
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire