Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire
Rzeka Severn
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Rzeka Severn
Rzeka Severn jest najdłuższą rzeką Wielkiej Brytanii. Jej koryto wije się przez setki kilometrów zarówno tworząc miejsca przystępne, doskonałe do letniej kąpieli, zimowej jazdy na łyżwach, jak i te całkowicie niedostępne, zarośnięte chaszczami, bardzo głębokie, unikane przez mugoli. Jej brzegi łączy wiele, najczęściej żeliwnych mostów. Jednakże w tej części biegu rzeki nie uświadczy się żadnego z nich w promieniu wielu kilometrów. Choć rzeka traci na przystępności podczas roztopów, w trakcie suchego lata jej nurt jest spokojny, mało rwący, przynajmniej na tyle, by nie utonąć. W tej części dorzecza nie pojawia się zbyt wiele osób, być może jest to spowodowane działaniem zaklęć antymugolskich, a może związane jest to z położeniem miejsca na terenach należących do rodu Averych, którzy słyną z przetrzymywania na swoich terenach groźnych trolli rzecznych. Mówi się, że przy odrobinie pecha można je tutaj spotkać. Dlatego, by uniknąć nieproszonych gości, pewne części rzeki i pobliskich lasów chronią przed czarodziejami zaklęciami uniemożliwiającymi teleportację.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 08.01.19 7:45, w całości zmieniany 3 razy
The member 'Tatiana Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
The member 'Tatiana Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 5
'k100' : 5
| 48h minęło bez reakcji zakonu, zaczynamy nakładanie zabezpieczeń
Powiedzieć, że w tak dziwnym starciu dawno już nie brał udziału, to jak nie powiedzieć nic. Sam już nie wiedział czego dokładnie oczekiwał po próbie przejęcia punktu ulokowanego nad rzeką Severn, głęboko w hrabstwie podległym Averym, lecz gdy na spotkanie im wyszła dwójka czarodziejów, najprawdopodobniej bojówkarzy Longbottoma, liczył na coś więcej niż na posiłkowanie się zaklęciami maskującymi i tchórzowskie próby chowania się po krzakach, jakby w oczekiwaniu, że agresorzy zmęczą się ciągłymi poszukiwaniami i po prostu odpuszczą. Co mieli na celu? Czekali na posiłki? Jeśli tak, jak liczne? Burza nad ich głowami wciąż szalała w najlepsze, podjęta przez Maghnusa próba zniwelowania bariery ukrywającej obecność rebeliantów spełzła na niczym, lecz nim zdołał spróbować czegokolwiek innego, głośny huk wyładowania atmosferycznego tuż obok ogłuszył ich i oślepił nagłym rozbłyskiem intensywnie białego światła, zmuszając tym samym do zamknięcia oczu i czekania. Gdzieś obok runęło rażone piorunem drzewo, w powietrzu unosił się swąd spalenizny i rozbrzmiewał charakterystyczny trzask płomieni obejmujących suche drewno. Gdy tylko mógł, otworzył obolałe oczy i rozejrzał się wokół, szukając swych towarzyszy, by upewnić się, że nic im się nie stało, że błyskawica nie pomknęła w kierunku żadnego z nich.
- Jesteście cali? - zapytał jeszcze kontrolnie, samemu przestępując kilka kroków w stronę reszty i otrzepując się z drobnych drzazg i popiołu, który opadał z płonącego pnia pobliskiego drzewa. Rozejrzał się wokół, lecz nie był w stanie dostrzec przeciwników. Uniósł różdżkę, ubiegła go jednak Tatiana. - Widzisz kogokolwiek? - zwrócił do niej pytanie, zachowując czujność i gotowość do odpierania ewentualnego ataku, lecz gdy zaprzeczyła, uznał, że bohaterscy bojówkarze uciekli w popłochu przed burzą, którą sami przywołali. Może słusznie? - Pospieszmy się z zabezpieczeniami nim kolejny piorun uderzy w któreś z nas - zaproponował zdroworozsądkowo, przechodząc parę kroków bliżej rzeki, w myślach rozważając najodpowiedniejsze pułapki. - Nałożę Zawieruchę - oznajmił czysto informacyjnie, nim uniósł wysoko różdżkę i mając szczerą nadzieję, że nie stanie w epicentrum burzy, zaczął wykonywać zamaszyste, w pełni dopracowane gesty, jakby tkał z niewidzialnych nici białej magii gęstą sieć, w którą mieli wpaść kolejni śmiałkowie żądni przygód w Shropshire.
| nakładam Zawieruchę, rzut k100 na piorun z Tempus
Powiedzieć, że w tak dziwnym starciu dawno już nie brał udziału, to jak nie powiedzieć nic. Sam już nie wiedział czego dokładnie oczekiwał po próbie przejęcia punktu ulokowanego nad rzeką Severn, głęboko w hrabstwie podległym Averym, lecz gdy na spotkanie im wyszła dwójka czarodziejów, najprawdopodobniej bojówkarzy Longbottoma, liczył na coś więcej niż na posiłkowanie się zaklęciami maskującymi i tchórzowskie próby chowania się po krzakach, jakby w oczekiwaniu, że agresorzy zmęczą się ciągłymi poszukiwaniami i po prostu odpuszczą. Co mieli na celu? Czekali na posiłki? Jeśli tak, jak liczne? Burza nad ich głowami wciąż szalała w najlepsze, podjęta przez Maghnusa próba zniwelowania bariery ukrywającej obecność rebeliantów spełzła na niczym, lecz nim zdołał spróbować czegokolwiek innego, głośny huk wyładowania atmosferycznego tuż obok ogłuszył ich i oślepił nagłym rozbłyskiem intensywnie białego światła, zmuszając tym samym do zamknięcia oczu i czekania. Gdzieś obok runęło rażone piorunem drzewo, w powietrzu unosił się swąd spalenizny i rozbrzmiewał charakterystyczny trzask płomieni obejmujących suche drewno. Gdy tylko mógł, otworzył obolałe oczy i rozejrzał się wokół, szukając swych towarzyszy, by upewnić się, że nic im się nie stało, że błyskawica nie pomknęła w kierunku żadnego z nich.
- Jesteście cali? - zapytał jeszcze kontrolnie, samemu przestępując kilka kroków w stronę reszty i otrzepując się z drobnych drzazg i popiołu, który opadał z płonącego pnia pobliskiego drzewa. Rozejrzał się wokół, lecz nie był w stanie dostrzec przeciwników. Uniósł różdżkę, ubiegła go jednak Tatiana. - Widzisz kogokolwiek? - zwrócił do niej pytanie, zachowując czujność i gotowość do odpierania ewentualnego ataku, lecz gdy zaprzeczyła, uznał, że bohaterscy bojówkarze uciekli w popłochu przed burzą, którą sami przywołali. Może słusznie? - Pospieszmy się z zabezpieczeniami nim kolejny piorun uderzy w któreś z nas - zaproponował zdroworozsądkowo, przechodząc parę kroków bliżej rzeki, w myślach rozważając najodpowiedniejsze pułapki. - Nałożę Zawieruchę - oznajmił czysto informacyjnie, nim uniósł wysoko różdżkę i mając szczerą nadzieję, że nie stanie w epicentrum burzy, zaczął wykonywać zamaszyste, w pełni dopracowane gesty, jakby tkał z niewidzialnych nici białej magii gęstą sieć, w którą mieli wpaść kolejni śmiałkowie żądni przygód w Shropshire.
| nakładam Zawieruchę, rzut k100 na piorun z Tempus
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Maghnus Bulstrode' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 52
'k100' : 52
Instynktownie cofnął się o krok, gdy piorun uderzył w pobliskie drzewo. Gorąco ognia buchnęło mu w twarz, a choć nic się nie stało, to lęk pozostał. Nigdy nie bał się burzy, ale bał się ognia. Znalazłwszy się w bezpiecznej odległości, przy reszcie towarzystwa*, spojrzał na złamane drzewo przytomniej, z dystansu. Mało brakowało.
-Znam ten urok. Chcieli uniemożliwić walkę nam... i sobie? - syknął do towarzyszy, marszcząc lekko brwi. Nie wiedział, co napastnicy mieli na celu, a nienawidził nie wiedzieć. -Nie zniechęcą nas. - mruknął pod nosem. Pioruny napawały instynktownym lękiem każdego rozsądnego człowieka, w tym Sallowa... ale nie na tyle, by zrezygnować z próby zabezpieczenia rzeki. To ich druga wizyta w tym miejscu, tym razem udało im się nie aktywować nałożonych przez rebeliantów pułapek, ale Cornelius nie zamierzał zmagać się z tamtymi zabezpieczeniami w nieskończoność. Skoro wartownicy uciekli, a pułapki zostały wyciszone, to musieli wykorzystać okazję i zabezpieczyć teren własną magią. Rzeka Severn i Shropshire powinny być ich, nie mogli pozwolić na panoszące się transporty rebeliantów.
Tatiana wydawała się równie poirytowana, ale Cornelius zauważył, że odprężyła się nieco po rzuceniu zaklęcia.
-Nikogo nie ma? - upewnił się cicho. -Ciekawe, w Londynie walczyli aż do śmierci. Może tutaj nie wystawiają samobójców. - skwitował obojętnie, dzieląc się doświadczeniami z kanałów w stolicy. Choć na deszczu robiło się zimno, a pioruny trzaskały, to przynajmniej nie śmierdziało tu równie okropnie, jak tam.
Skinął lekko głową, gdy lord Bulstrode zaproponował przejście do nakładania pułapek. Nie wyglądało na to, by ktokolwiek miał natychmiast wrócić na to miejsce i stanąć do walki - a choć niektórych zabezpieczeń nie dało się przyśpieszyć, choć na te najskuteczniejsze musieli poświęcić kilka godzin, to mogli przynajmniej od razu przejść do pracy i nie zwlekać.
-Nałożę Błyskotka. - poinformował, a na końcu różdżki zalśniły drobinki brokatu. Korzystając ze znajomości numerologii, Cornelius prędko - acz dokładnie - wyliczył w pamięci, gdzie najlepiej rozprowadzić magiczne drobiny, aby te trafiły w intruzów w odpowiednim czasie, pod odpowiednim kątem. Przystąpił do pracy, tkając magiczną pułapkę, która tymczasowo oślepi nieznajomych przybyłych na to miejsce.
nakładam Błyskotka (U 25, numerologia I) rzut na piorun, *nie obowiązuje już mechanika poruszania się podczas pojedynku, więc staję tuż (pole) obok reszty grupy
-Znam ten urok. Chcieli uniemożliwić walkę nam... i sobie? - syknął do towarzyszy, marszcząc lekko brwi. Nie wiedział, co napastnicy mieli na celu, a nienawidził nie wiedzieć. -Nie zniechęcą nas. - mruknął pod nosem. Pioruny napawały instynktownym lękiem każdego rozsądnego człowieka, w tym Sallowa... ale nie na tyle, by zrezygnować z próby zabezpieczenia rzeki. To ich druga wizyta w tym miejscu, tym razem udało im się nie aktywować nałożonych przez rebeliantów pułapek, ale Cornelius nie zamierzał zmagać się z tamtymi zabezpieczeniami w nieskończoność. Skoro wartownicy uciekli, a pułapki zostały wyciszone, to musieli wykorzystać okazję i zabezpieczyć teren własną magią. Rzeka Severn i Shropshire powinny być ich, nie mogli pozwolić na panoszące się transporty rebeliantów.
Tatiana wydawała się równie poirytowana, ale Cornelius zauważył, że odprężyła się nieco po rzuceniu zaklęcia.
-Nikogo nie ma? - upewnił się cicho. -Ciekawe, w Londynie walczyli aż do śmierci. Może tutaj nie wystawiają samobójców. - skwitował obojętnie, dzieląc się doświadczeniami z kanałów w stolicy. Choć na deszczu robiło się zimno, a pioruny trzaskały, to przynajmniej nie śmierdziało tu równie okropnie, jak tam.
Skinął lekko głową, gdy lord Bulstrode zaproponował przejście do nakładania pułapek. Nie wyglądało na to, by ktokolwiek miał natychmiast wrócić na to miejsce i stanąć do walki - a choć niektórych zabezpieczeń nie dało się przyśpieszyć, choć na te najskuteczniejsze musieli poświęcić kilka godzin, to mogli przynajmniej od razu przejść do pracy i nie zwlekać.
-Nałożę Błyskotka. - poinformował, a na końcu różdżki zalśniły drobinki brokatu. Korzystając ze znajomości numerologii, Cornelius prędko - acz dokładnie - wyliczył w pamięci, gdzie najlepiej rozprowadzić magiczne drobiny, aby te trafiły w intruzów w odpowiednim czasie, pod odpowiednim kątem. Przystąpił do pracy, tkając magiczną pułapkę, która tymczasowo oślepi nieznajomych przybyłych na to miejsce.
nakładam Błyskotka (U 25, numerologia I) rzut na piorun, *nie obowiązuje już mechanika poruszania się podczas pojedynku, więc staję tuż (pole) obok reszty grupy
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 19
'k100' : 19
Ciche przekleństwo padające z ust Tatiany dobiegło uszu Elviry i stanowiło najdobitniejsze podsumowanie tego parszywego pojedynku - toteż, jeżeli w ogóle na miano takowego zasługiwało. Za chłodną pogardą ukrywała złość na samą siebie z powodu marnych popisów w rzucanych zaklęciach oraz frustrację wywołaną narastającą burzą. Woda rzeki Severn chlupotała pod naporem ulewnego deszczu, szum tłumił głosy towarzyszy i wrogów, wilgoć zalepiała powieki, aż w końcu piorun zwalił drzewo, o włos mijając Corneliusa. Skrzywiła się i zbliżyła do niego kilka kroków, gdyż pomimo ich wspólnej historii, nie chciała, żeby jeden z ich towarzyszy zginął w tak idiotyczny sposób.
- Żyjesz? - zapytała prawie równo z chwilą, w której Tatiana rozsądnie rzuciła Homenum Revelio.
Nie słyszeli już przeciwników, nie mknęły w ich stronę żadne zaklęcia, przez wzgląd jednak na ich pełne tchórzostwa zachowanie nie mogli mieć pewności, czy już uciekli, czy jeszcze czaili się w zaroślach. Co za cholerne, unikające konfrontacji półgłówki. Na co liczyli? Że w ten sposób ich powstrzymają? Nie docenili determinacji Rycerzy Walpurgii, ich upartej natury w dążeniu do tego, co najlepsze dla tego ogarniętego wojną kraju.
- Uciekli. Zarzucili wartę jak przystało na tchórzy - powtórzyła za Maghnusem i Sallowem, ponieważ wystarczyło jedno spojrzenie na twarz Tatiany, aby poznać, że jej zaklęcie było skuteczne, a efekt niepodważalny. - Nie traćcie czasu, ta burza na pewno nie odpuści - przestrzegła, mocniej naciągając kaptur na głowę. Cała już przemokła, a niska temperatura i trzeszczący pod stopami śnieg potęgował pełznące po kręgosłupie uczucie mrozu. Nie zamierzała pozwalać na to, by znowu przez kilka tygodni toczyło ją przeziębienie. Och, tym razem ubrana była cieplej niż w Niebieskim Lesie, ale najlepsze, co mogła zrobić, to pospieszyć swoich towarzyszy i siebie.
Zbliżyła się do chatki stojącej na brzegu, oświetlając sobie różdżką drogę i szukając jakichkolwiek śladów niedostrzeżonych wcześniej pułapek. Teren był czysty, miała więc dość czasu, aby wyciągnąć z torby magicznie pomniejszoną miniaturę obrazu, przywrócić mu właściwy rozmiar i trwale przytwierdzić do drewnianej ściany. Mężczyzna na portrecie, ten sam, którego podobizna wisiała w Białej Wywernie, potrzebował jedynie szeregu dalszych instrukcji, których udzieliła mu, pilnując, by transmutacyjny czar utrzymał swoją moc jak najdłużej. Dzięki temu mogła mieć pewność, że oto kolejny strategiczny punkt miał swojego stale obecnego szpiega.
Nakładam Czaroszpiega
- Żyjesz? - zapytała prawie równo z chwilą, w której Tatiana rozsądnie rzuciła Homenum Revelio.
Nie słyszeli już przeciwników, nie mknęły w ich stronę żadne zaklęcia, przez wzgląd jednak na ich pełne tchórzostwa zachowanie nie mogli mieć pewności, czy już uciekli, czy jeszcze czaili się w zaroślach. Co za cholerne, unikające konfrontacji półgłówki. Na co liczyli? Że w ten sposób ich powstrzymają? Nie docenili determinacji Rycerzy Walpurgii, ich upartej natury w dążeniu do tego, co najlepsze dla tego ogarniętego wojną kraju.
- Uciekli. Zarzucili wartę jak przystało na tchórzy - powtórzyła za Maghnusem i Sallowem, ponieważ wystarczyło jedno spojrzenie na twarz Tatiany, aby poznać, że jej zaklęcie było skuteczne, a efekt niepodważalny. - Nie traćcie czasu, ta burza na pewno nie odpuści - przestrzegła, mocniej naciągając kaptur na głowę. Cała już przemokła, a niska temperatura i trzeszczący pod stopami śnieg potęgował pełznące po kręgosłupie uczucie mrozu. Nie zamierzała pozwalać na to, by znowu przez kilka tygodni toczyło ją przeziębienie. Och, tym razem ubrana była cieplej niż w Niebieskim Lesie, ale najlepsze, co mogła zrobić, to pospieszyć swoich towarzyszy i siebie.
Zbliżyła się do chatki stojącej na brzegu, oświetlając sobie różdżką drogę i szukając jakichkolwiek śladów niedostrzeżonych wcześniej pułapek. Teren był czysty, miała więc dość czasu, aby wyciągnąć z torby magicznie pomniejszoną miniaturę obrazu, przywrócić mu właściwy rozmiar i trwale przytwierdzić do drewnianej ściany. Mężczyzna na portrecie, ten sam, którego podobizna wisiała w Białej Wywernie, potrzebował jedynie szeregu dalszych instrukcji, których udzieliła mu, pilnując, by transmutacyjny czar utrzymał swoją moc jak najdłużej. Dzięki temu mogła mieć pewność, że oto kolejny strategiczny punkt miał swojego stale obecnego szpiega.
Nakładam Czaroszpiega
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 11
'k100' : 11
Specyficzny smród wżerał się w nozdrza, kłęby ciemnego dymu kontrastowały z ziemią pokrytą śniegiem; ten padał też z nieba, wraz z lodowatym deszczem osiadał na zziębniętych skrawkach odkrytej skóry, kiedy pioruny wciąż i wciąż, raz po raz uderzały w otaczającą ich przestrzeń. Nawałnica była brutalna, gwałtowna, zdawało się, że rośnie z chwili na chwilę – nie mogli długo tutaj zostać.
Rzucone przez nią zaklęcie nie wykryło obecności innych; marszcząc brwi zawahała się na moment, mogąc jednak zaraz później z całą pewnością pokręcić przecząco głową na pytania Maghnusa i Corneliusa. Zostali tutaj sami.
Sami w starciu z opętanym silnym zaklęciem żywiołem. Nie rozumiała pobudek czarodziejów, którzy wyszli im naprzeciw, a teraz rozpłynęli się w powietrzu. Nie wiedziała także gdzie zniknęli; może deportowali się kiedy huk powalił drzewo, a ją i towarzyszące jej osoby ogłuszył na kilka następnych chwil? Może sami stali się ofiarą któregoś z walących się konarów, a nawet samego pożaru, który tłumiony był przez śnieg?
Objęła spojrzeniem zgromadzonych, upewniając się, że faktycznie każdy z nich ma wszystkie kończyny, na których potrafi swobodnie stać. Potęga przywołanej burzy na kilka krótkich chwil odcięła ich od otaczającego świata, a złamane drzewo zawieszone tuż przy Corneliusie dość dobitnie ukazywało, jak wiele szczęścia mieli.
Kiwnęła głową na słowa lorda Bulstrode; niebezpiecznym było tkwić tutaj dłużej niż to konieczne. Natychmiastowa deportacja również nie wchodziła w grę – nie w ich przypadku. Teren musiał zostać zabezpieczony. Musiał należeć do nich.
Bojówkarze rozpłynęli się w powietrzu, a może pogromiła ich siła nawałnicy; to Dolohov nie interesowało, już nie. Wypuściła ciężko powietrze spomiędzy ust i sama zajęła się nakładaniem zabezpieczenia. Zaczęła wędrować po konkretnym terenie; pospiesznie acz dokładnie, z uniesioną różdżką i nieco zmrużonymi oczyma, koncentrując się na własnym celu. Kreśliła obszar, który pułapka miała obejmować; miała być ich śladem, ich przeszkodą, czymś co będzie trzymało niepowołanych z daleka. Dość obszerny obszar przy brzegu rzeki przyjmował płynącą z tarninowego drewna magię; tym razem tę należącą do nich.
nakładam Bubonem, rzut k100 na tempus
Rzucone przez nią zaklęcie nie wykryło obecności innych; marszcząc brwi zawahała się na moment, mogąc jednak zaraz później z całą pewnością pokręcić przecząco głową na pytania Maghnusa i Corneliusa. Zostali tutaj sami.
Sami w starciu z opętanym silnym zaklęciem żywiołem. Nie rozumiała pobudek czarodziejów, którzy wyszli im naprzeciw, a teraz rozpłynęli się w powietrzu. Nie wiedziała także gdzie zniknęli; może deportowali się kiedy huk powalił drzewo, a ją i towarzyszące jej osoby ogłuszył na kilka następnych chwil? Może sami stali się ofiarą któregoś z walących się konarów, a nawet samego pożaru, który tłumiony był przez śnieg?
Objęła spojrzeniem zgromadzonych, upewniając się, że faktycznie każdy z nich ma wszystkie kończyny, na których potrafi swobodnie stać. Potęga przywołanej burzy na kilka krótkich chwil odcięła ich od otaczającego świata, a złamane drzewo zawieszone tuż przy Corneliusie dość dobitnie ukazywało, jak wiele szczęścia mieli.
Kiwnęła głową na słowa lorda Bulstrode; niebezpiecznym było tkwić tutaj dłużej niż to konieczne. Natychmiastowa deportacja również nie wchodziła w grę – nie w ich przypadku. Teren musiał zostać zabezpieczony. Musiał należeć do nich.
Bojówkarze rozpłynęli się w powietrzu, a może pogromiła ich siła nawałnicy; to Dolohov nie interesowało, już nie. Wypuściła ciężko powietrze spomiędzy ust i sama zajęła się nakładaniem zabezpieczenia. Zaczęła wędrować po konkretnym terenie; pospiesznie acz dokładnie, z uniesioną różdżką i nieco zmrużonymi oczyma, koncentrując się na własnym celu. Kreśliła obszar, który pułapka miała obejmować; miała być ich śladem, ich przeszkodą, czymś co będzie trzymało niepowołanych z daleka. Dość obszerny obszar przy brzegu rzeki przyjmował płynącą z tarninowego drewna magię; tym razem tę należącą do nich.
nakładam Bubonem, rzut k100 na tempus
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Tatiana Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 35
'k100' : 35
Najwidoczniej żadne z czwórki popleczników Czarnego Pana nie potrafiło w pełni zrozumieć motywów kierujących bojówkarzami, którzy zachowywali się w sposób tak nietypowy dla podobnych starć, w których każde z nich miało już mniejsze lub większe doświadczenie. Maghnus wspominał Bramę Zdrajców, gdzie trójka przeciwników nie ulękła się widoku piątki Rycerzy Walpurgii, zamiast tego walcząc z pełną zapalczywością i zaciętością aż do upadłego - wciąż pamiętał mężczyznę, który z rozpłatanym czarnomagiczną klątwą gardłem wystosowywał ataki w ich kierunku, silne i celne, jakby nic sobie nie robiąc z faktu, że za parę chwil wykrwawi się do cna na brudnej kamiennej posadzce więzienia Tower.
- Nie oczekujmy rozsądku od bojówkarzy Longbottoma - rzucił w eter w odpowiedzi na gdybania Sallowa odnośnie niezrozumiałych chęci, jakie pokierowały nieznajomych do ściągnięcia na tę okolicę upiornej burzy, która sama ich przepędziła. Przytaknął pannie Multon, zgadzając się z nią całkowicie, że niepogoda nie odpuści i każda przeciągana przez nich minuta spędzona w tym miejscu była obłożona wysokim ryzykiem. Tkał Zawieruchę zdecydowanymi, acz delikatnymi gestami, wydobywając z zakamarków pamięci drastyczne obrazy jednej z najkrwawszych magicznych bitew znanych mu z historii, pragnąc, by właśnie te obrazy mieszały w głowach potencjalnym intruzom. Zabezpieczenie było wyrafinowane, wymagało pełnego skupienia i, niestety, czasu, przemieszczał się więc od brzegu rzeki aż do pierwszej linii drzew, zataczając coraz szersze kręgi i mamrocząc pod nosem odpowiednie inkantacje. Gdy ostatecznie skończył, jego płaszcz przesiąknięty był deszczem niczym gąbka, a zmęczenie zbierało pierwsze żniwa widoczne na jego twarzy. To wciąż nie był jednak koniec, zaszli już za daleko, by się wycofać i chociaż nie lubił ryzykować tak nieprzewidywalnie jak w przypadku losowości bycia rażonym piorunem, tak uznawał, że zaryzykowali już zbyt wiele, żeby nie dokończyć swego dzieła. Obecność Elviry działała pokrzepiająco, szybka interwencja uzdrowiciela mogła się okazać kluczowa w przypadku nieszczęśliwego niepowodzenia. - Nałożę jeszcze Oczobłysk - dodał, przerywając ciszę, po czym płynnie przeszedł do ponownego okrążania zabezpieczanego terenu, tym razem wykonując gesty mniej zamaszyste, a o większym zagęszczeniu, skupiając się na anatomicznej wiedzy z zakresu funkcjonowania aparatu wzroku i tego, jak jasne musi być światło, by oślepić na kilka dłuższych chwil; nie musiał szukać informacji zbyt głęboko w swojej pamięci, uderzenie błyskawicy w pobliskie drzewo zaledwie przed kilkoma godzinami było namacalnym dowodem na to, jak wrażliwe bywają oczy ludzkie. Chłód przejmował go aż do kości, rozmokłe od deszczu podłoże zmieniło się w błoto łapczywie obejmujące buty, cała jego powłoka fizyczna aż rwała się do tego, by opuścić to miejsce jak najszybciej, wziąć gorącą kąpiel i w suchych, czystych ubraniach zapaść się w miękkim fotelu tuż przy buchającym przyjemnym cieple kominku w prywatnych komnatach Bulstrode Park, jednak poczucie niezbywalnego obowiązku trzymało go uparcie w miejscu, a świadomość powagi podejmowanych przez nich działań nakazywała kontynuować nakładanie zabezpieczeń.
nakładam Oczobłysk, rzut k100 na piorun
- Nie oczekujmy rozsądku od bojówkarzy Longbottoma - rzucił w eter w odpowiedzi na gdybania Sallowa odnośnie niezrozumiałych chęci, jakie pokierowały nieznajomych do ściągnięcia na tę okolicę upiornej burzy, która sama ich przepędziła. Przytaknął pannie Multon, zgadzając się z nią całkowicie, że niepogoda nie odpuści i każda przeciągana przez nich minuta spędzona w tym miejscu była obłożona wysokim ryzykiem. Tkał Zawieruchę zdecydowanymi, acz delikatnymi gestami, wydobywając z zakamarków pamięci drastyczne obrazy jednej z najkrwawszych magicznych bitew znanych mu z historii, pragnąc, by właśnie te obrazy mieszały w głowach potencjalnym intruzom. Zabezpieczenie było wyrafinowane, wymagało pełnego skupienia i, niestety, czasu, przemieszczał się więc od brzegu rzeki aż do pierwszej linii drzew, zataczając coraz szersze kręgi i mamrocząc pod nosem odpowiednie inkantacje. Gdy ostatecznie skończył, jego płaszcz przesiąknięty był deszczem niczym gąbka, a zmęczenie zbierało pierwsze żniwa widoczne na jego twarzy. To wciąż nie był jednak koniec, zaszli już za daleko, by się wycofać i chociaż nie lubił ryzykować tak nieprzewidywalnie jak w przypadku losowości bycia rażonym piorunem, tak uznawał, że zaryzykowali już zbyt wiele, żeby nie dokończyć swego dzieła. Obecność Elviry działała pokrzepiająco, szybka interwencja uzdrowiciela mogła się okazać kluczowa w przypadku nieszczęśliwego niepowodzenia. - Nałożę jeszcze Oczobłysk - dodał, przerywając ciszę, po czym płynnie przeszedł do ponownego okrążania zabezpieczanego terenu, tym razem wykonując gesty mniej zamaszyste, a o większym zagęszczeniu, skupiając się na anatomicznej wiedzy z zakresu funkcjonowania aparatu wzroku i tego, jak jasne musi być światło, by oślepić na kilka dłuższych chwil; nie musiał szukać informacji zbyt głęboko w swojej pamięci, uderzenie błyskawicy w pobliskie drzewo zaledwie przed kilkoma godzinami było namacalnym dowodem na to, jak wrażliwe bywają oczy ludzkie. Chłód przejmował go aż do kości, rozmokłe od deszczu podłoże zmieniło się w błoto łapczywie obejmujące buty, cała jego powłoka fizyczna aż rwała się do tego, by opuścić to miejsce jak najszybciej, wziąć gorącą kąpiel i w suchych, czystych ubraniach zapaść się w miękkim fotelu tuż przy buchającym przyjemnym cieple kominku w prywatnych komnatach Bulstrode Park, jednak poczucie niezbywalnego obowiązku trzymało go uparcie w miejscu, a świadomość powagi podejmowanych przez nich działań nakazywała kontynuować nakładanie zabezpieczeń.
nakładam Oczobłysk, rzut k100 na piorun
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Maghnus Bulstrode' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Przygryzł lekko wargę, gdy lord Bulstrode skomentował zachowanie rebeliantów. Zgadzał się z nim jedynie częściowo, niestety.
-Obawiam się, że to nie tylko brak rozsądku. Skoro namówił swoich bojówkarzy by za niego umierali, jak szczury w kanałach... - urwał na moment, zbierając myśli. Czy byłby gotów umrzeć za ideały, za Czarnego Pana, za Malfoya?
Nigdy nie miał ideałów, miał tylko ambicję i wolę przetrwania. Jedynym, co mogłoby osłodzić własną śmierć było własne dziedzictwo i właśnie to gwarantowało lojalność Corneliusa w szeregach Rycerzy Walpurgii. Nie chciałby odejść jako zdrajca, jako tchórz, rozpłynąć się w odmętach historii. Jako legilimenta wiedział, że pamięć jest wszystkim. I chciałby być zapamiętany - jak Alphard Black, już nie człowiek, a bohater, pomnik szlachetnego poświęcenia.
W poświęceniu rebeliantów nie było nic szlachetnego, nikt ich nie zapamięta, tamte trupy z kanałów nie były nawet na listach gończych. A to Corneliusa przerażało - ten fanatyzm z jakim umierali za wodza, zupełnie anonimowo. -...to musi mieć sporą charyzmę. Szkoda, że nie poznałem go lepiej, gdy bywał w Ministerstwie, jego słabych stron. - ale Longbottom trzymał się na dystans od węży takich jak Cornelius Sallow. Albo to Sallow trzymał się z daleka od przenikliwego i posępnego aurora, tak jakby wyczuwał, że na niego nie podziała ani złoty język ani zdrowy rozsądek.
Nałożył Błyskotka, roztaczając na polanie przy rzece agresywny brokat. Gdy skończył, też był już przemoczony do suchej nitki. Drogi i elegancki płaszcz chronił lepiej niż szmaty noszone przez rebeliantów, ale burza była potężna, magiczna.
-Mandarynkę? - zaproponował Tatianie, przenosząc potem spojrzenie na lorda Bulstrode. Sięgnął do kieszeni, z przykrością zdając sobie sprawę, że wziął tylko trzy mandarynki, a bardzo niegrzecznie byłoby nie poczęstować Elviry. W brzuchu zaburczało mu z głodu, ale zaoferował owoce wszystkim oprócz siebie. -Nie jestem głodny, ale mam też orzechy. - skłamał, zagryzając kilka. -Nałożę Ostatnie Tango. - obwieścił po tej króciutkiej przerwie. Skinął głową, gdy lord Maghnus również zaproponował oślepienie intruzów - choć pułapki działały podobnie, to dobrze było nałożyć obydwie. Jedną zawsze można rozbroić, a brokat otrzeć.
Zaczął roztaczać kolejną sieć magicznej energii wokół terenu rzeki, tym razem używając uroku, który wywoływał u intruzów nieskoordynowane pląsy. Szybkie obliczenia w głowie pomogły mu dostroić pułapkę do okolic rzeki Severn - to jedyna nowa czynność jaką musiał wykonać, oparta na numerologii. Samą pułapkę miał we własnym salonie, element oparty na urokach był mu dobrze znany. Nie dało się jednak przyśpieszyć samego nakładania pułapki - choć znał jej mechanizm to nadal potrzebował długiego czasu, by nałożyć ją precyzyjnie i dokładnie. Deszcz siępił rzęsiście, Cornelius pociągał już nosem, ale nie miał zamiaru się rozproszyć. Zadanie wymagało skupienia.
nakładam Ostatnie Tango (uroki 25, numerologia I) na teren wzdłuż rzeki, rzut na piorun, nadal trzymam się przy grupie
-Obawiam się, że to nie tylko brak rozsądku. Skoro namówił swoich bojówkarzy by za niego umierali, jak szczury w kanałach... - urwał na moment, zbierając myśli. Czy byłby gotów umrzeć za ideały, za Czarnego Pana, za Malfoya?
Nigdy nie miał ideałów, miał tylko ambicję i wolę przetrwania. Jedynym, co mogłoby osłodzić własną śmierć było własne dziedzictwo i właśnie to gwarantowało lojalność Corneliusa w szeregach Rycerzy Walpurgii. Nie chciałby odejść jako zdrajca, jako tchórz, rozpłynąć się w odmętach historii. Jako legilimenta wiedział, że pamięć jest wszystkim. I chciałby być zapamiętany - jak Alphard Black, już nie człowiek, a bohater, pomnik szlachetnego poświęcenia.
W poświęceniu rebeliantów nie było nic szlachetnego, nikt ich nie zapamięta, tamte trupy z kanałów nie były nawet na listach gończych. A to Corneliusa przerażało - ten fanatyzm z jakim umierali za wodza, zupełnie anonimowo. -...to musi mieć sporą charyzmę. Szkoda, że nie poznałem go lepiej, gdy bywał w Ministerstwie, jego słabych stron. - ale Longbottom trzymał się na dystans od węży takich jak Cornelius Sallow. Albo to Sallow trzymał się z daleka od przenikliwego i posępnego aurora, tak jakby wyczuwał, że na niego nie podziała ani złoty język ani zdrowy rozsądek.
Nałożył Błyskotka, roztaczając na polanie przy rzece agresywny brokat. Gdy skończył, też był już przemoczony do suchej nitki. Drogi i elegancki płaszcz chronił lepiej niż szmaty noszone przez rebeliantów, ale burza była potężna, magiczna.
-Mandarynkę? - zaproponował Tatianie, przenosząc potem spojrzenie na lorda Bulstrode. Sięgnął do kieszeni, z przykrością zdając sobie sprawę, że wziął tylko trzy mandarynki, a bardzo niegrzecznie byłoby nie poczęstować Elviry. W brzuchu zaburczało mu z głodu, ale zaoferował owoce wszystkim oprócz siebie. -Nie jestem głodny, ale mam też orzechy. - skłamał, zagryzając kilka. -Nałożę Ostatnie Tango. - obwieścił po tej króciutkiej przerwie. Skinął głową, gdy lord Maghnus również zaproponował oślepienie intruzów - choć pułapki działały podobnie, to dobrze było nałożyć obydwie. Jedną zawsze można rozbroić, a brokat otrzeć.
Zaczął roztaczać kolejną sieć magicznej energii wokół terenu rzeki, tym razem używając uroku, który wywoływał u intruzów nieskoordynowane pląsy. Szybkie obliczenia w głowie pomogły mu dostroić pułapkę do okolic rzeki Severn - to jedyna nowa czynność jaką musiał wykonać, oparta na numerologii. Samą pułapkę miał we własnym salonie, element oparty na urokach był mu dobrze znany. Nie dało się jednak przyśpieszyć samego nakładania pułapki - choć znał jej mechanizm to nadal potrzebował długiego czasu, by nałożyć ją precyzyjnie i dokładnie. Deszcz siępił rzęsiście, Cornelius pociągał już nosem, ale nie miał zamiaru się rozproszyć. Zadanie wymagało skupienia.
nakładam Ostatnie Tango (uroki 25, numerologia I) na teren wzdłuż rzeki, rzut na piorun, nadal trzymam się przy grupie
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 12
'k100' : 12
W strugach siekającego deszczu trudno było zaskarbić sobie sympatię narzekającego lokatora obrazu; musiała umieścić go w miejscu, nad którym znajdowało się choć kilkanaście cali daszku odgradzającego od targającej wybrzeżem rzeki nawałnicy. Jeszcze jedno zaklęcie i kilka minut zażartej dyskusji, a obraz poddał się jej woli - jak wszędzie indziej, gdzie zdecydowała się go powielić - przysięgając wierność. Korzystając z okazji, Elvira sama przystanęła w miejscu, w którym ciężka wilgoć kaptura nieco łagodniej przyklejała się do jej czoła. Pod dachem obserwowała wysiłki swoich towarzyszy, krzyżując ramiona na piersiach i podziwiając tworzące się w subtelnej mgiełce sieci zabezpieczeń. Mogli być z siebie dumni, udało im się zdobyć kolejny kluczowy punkt, dokonując tego w niesprzyjających warunkach i mimo wczorajszej porażki.
Wyobrażała sobie, że nadzoruje ich pracę, ponieważ było to nieco mniej gorzkie od świadomości, że jej wiedza z zakresu nakładania pułapek wciąż pozostawia wiele do życzenia.
- Nie wyglądali, jakby chcieli za niego umierać, Corneliusie - rzuciła, powstrzymując wzdrygnięcie, gdy nieopodal rozległ się kolejny grzmot. - Uciekli, gdy tylko sytuacja zaczęła robić się napięta. Od początku nie zależało im na obronie tego miejsca, a jedynie na własnym bezpieczeństwie - dodała z pogardą, świadoma, że gdyby to jej powierzono ochronę któregokolwiek punktu, robiłaby wszystko, aby zabić napastników tak szybko, jak to możliwe.
Zbliżyła się do mężczyzny, gdy w jego dłoni pojawiły się małe, pomarańczowe owoce. Jak dawno miała okazję zjeść coś tak egzotycznego? Z wysoko uniesioną brodą i zaciśniętymi ustami - aby zaznaczyć wyniosłość i brak wdzięczności - sięgnęła i zgarnęła owoc, gdy tylko został jej zaproponowany. Mokrymi palcami rozerwała skórkę i wsunęła do ust kawałek ociekający słodkim sokiem.
- Dziękuję - powiedziała z obojętnością, choć w tym wszystkim mała nagroda sprawiła jej rzeczywistą przyjemność. - Ja niczego nie mam, nie spodziewałam się, że będziemy mieć czas na piknik. - Było to nieprawdopodobnie absurdalne. Czy to oni byli tak niebezpieczni, czy zakon tak zrezygnowany?
Wyobrażała sobie, że nadzoruje ich pracę, ponieważ było to nieco mniej gorzkie od świadomości, że jej wiedza z zakresu nakładania pułapek wciąż pozostawia wiele do życzenia.
- Nie wyglądali, jakby chcieli za niego umierać, Corneliusie - rzuciła, powstrzymując wzdrygnięcie, gdy nieopodal rozległ się kolejny grzmot. - Uciekli, gdy tylko sytuacja zaczęła robić się napięta. Od początku nie zależało im na obronie tego miejsca, a jedynie na własnym bezpieczeństwie - dodała z pogardą, świadoma, że gdyby to jej powierzono ochronę któregokolwiek punktu, robiłaby wszystko, aby zabić napastników tak szybko, jak to możliwe.
Zbliżyła się do mężczyzny, gdy w jego dłoni pojawiły się małe, pomarańczowe owoce. Jak dawno miała okazję zjeść coś tak egzotycznego? Z wysoko uniesioną brodą i zaciśniętymi ustami - aby zaznaczyć wyniosłość i brak wdzięczności - sięgnęła i zgarnęła owoc, gdy tylko został jej zaproponowany. Mokrymi palcami rozerwała skórkę i wsunęła do ust kawałek ociekający słodkim sokiem.
- Dziękuję - powiedziała z obojętnością, choć w tym wszystkim mała nagroda sprawiła jej rzeczywistą przyjemność. - Ja niczego nie mam, nie spodziewałam się, że będziemy mieć czas na piknik. - Było to nieprawdopodobnie absurdalne. Czy to oni byli tak niebezpieczni, czy zakon tak zrezygnowany?
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Rzeka Severn
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire