Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire
Rzeka Severn
Strona 28 z 29 • 1 ... 15 ... 27, 28, 29
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Rzeka Severn
Rzeka Severn jest najdłuższą rzeką Wielkiej Brytanii. Jej koryto wije się przez setki kilometrów zarówno tworząc miejsca przystępne, doskonałe do letniej kąpieli, zimowej jazdy na łyżwach, jak i te całkowicie niedostępne, zarośnięte chaszczami, bardzo głębokie, unikane przez mugoli. Jej brzegi łączy wiele, najczęściej żeliwnych mostów. Jednakże w tej części biegu rzeki nie uświadczy się żadnego z nich w promieniu wielu kilometrów. Choć rzeka traci na przystępności podczas roztopów, w trakcie suchego lata jej nurt jest spokojny, mało rwący, przynajmniej na tyle, by nie utonąć. W tej części dorzecza nie pojawia się zbyt wiele osób, być może jest to spowodowane działaniem zaklęć antymugolskich, a może związane jest to z położeniem miejsca na terenach należących do rodu Averych, którzy słyną z przetrzymywania na swoich terenach groźnych trolli rzecznych. Mówi się, że przy odrobinie pecha można je tutaj spotkać. Dlatego, by uniknąć nieproszonych gości, pewne części rzeki i pobliskich lasów chronią przed czarodziejami zaklęciami uniemożliwiającymi teleportację.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 08.01.19 7:45, w całości zmieniany 3 razy
Nie mógł mieć pewności, że i Amalia udała się w kierunku domostwa, dopóki nie ujrzał jej sylwetki przekraczającej próg. Płaszcz, jasne włosy wystające spod toczka i znajomy chód. Zniknęła za otwartymi w połowie drzwiami i zmusiła Vanity do przyspieszenia kroku. Wiedział, jakie widoki zostawiają za sobą Szmalcownicy, był to widok bólu, śmierci i brutalności. Nieuzasadnionej jakby, ale mniejsza o to – obejrzenie się za zakrwawionymi sylwetkami dwójki mężczyzn, ujrzenie skrętów z tytoniem miedzy ich palcami i wniosek, że widocznie taka postawa społeczna się opłaca. On obecnie nie był w stanie wywalczyć nigdzie papierosów dla matki, której w lepszych czasach zdarzało się popalać. Przypomniał sobie czym zajmował się w Berlinie, że chociaż sam rzadko dopuszczał się wydawania wyroków śmierci, tak często je obserwował… I przeliczał monety cięższe niż dzisiaj za koncert w mniej prestiżowym miejscu. Tworzenie sztuki było bardziej moralne, a jako artysta rozumiał doskonale, że nie wszystko w tym świecie robiło się dla pieniędzy, jednak nie był już młodzikiem – myślał o przyszłości jego, jego rodziny, możliwej żony (jeżeli Amelia wreszcie się zdecyduje) lub o środkach na możliwą ucieczkę, gdyby nagle okazało się, że sytuacja polityczna drastycznie się zmieni. Może powinien na nowo stać się… Bardziej obrotny? Złapać za rąbek płaszcza kogoś bardziej wpływowego i zbliżyć się do niego?
Nie zbezcześci już swojego imienia do tego stopnia, by zostać kolejnym szmalcownikiem na terenie Shropshire, pewnie był na to już zbyt stary i artystycznie – zbyt wpływowy, jednak chęć powiększenia majątku pchała jego i tak nieuporządkowane w dziwacznych kierunkach. Bez Franza i Stefana i tak nie byłby w stanie zarabiać tak wiele jak kiedyś.
- Nie wchodź, nie – próbował powiedzieć do Eberhart, jednak ta nie miała prawa go usłyszeć; znajdował się zbyt daleko. O ile jakiś czas temu mógł odczuć już, że Amelia pozostawała psychicznie przystosowana do widoku śmierci czy zakazanej magii – wątpił, by widok opisywany werbalnie jako „Tobie to się może podobało bo nie wlazłeś pierwszy” był prosty dla jakiejkolwiek kobiety. Gdyby urodziła się w złym domu, w złym czasie i w złym miejscu – mogłaby podzielić los Szlamy i nigdy nie dożyć wieku, w którym obecnie się znajdowała. Rozpiął płaszcz, by przemieszczać się szybciej, a drżące na guzikach ręce uspokoiły się dopiero, gdy przenikliwe zimno przedostało się przez materiał otulającego ciało swetra w intensywnym kolorze.
Dobiegł wręcz do progu, opierając się o niego dłonią, kiedy wejrzał do środka. W tym czasie Amelia przykładała już dłoń do oczu ofiary, jakby zrażona i przerażona widokiem. Widokiem, który i jego przyprawił o dreszcz, dziwne swędzenie mięśni nóg, które mogłyby ugiąć się, gdyby nie fakt, że teraz to on był mężczyzną. Musiał być silny dla kobiety, nawet jeżeli ta nazywała go niewdzięcznikiem i palantem.
- Nie patrz. Nie powinnaś tego oglądać – powiedział pewnie, chociaż maniera ta zniknęła przy kolejnym oddechu. Radził sobie ze smrodem krwi wypełniającym pomieszczenie, ten mieszając się z chłodem powietrza sprawiał w końcu, że określenie źródła mogło być zaburzone – wolał myśleć, że to jego naczynka popękały, pchając juchę do gardła. – Odejdź od trupa, Amelia – powiedział, a chociaż zdeterminowanym wzrokiem patrzył ku niej – spojrzenie co chwilę uciekało ku zakrwawionej szacie kobiety… Nastolatki, która pomiędzy nogami lepiła się od juchy. Dreszcze, ból, bezradność.
- Wyjdź z budynku, idź do konia, proszę Amelia, proszę – odsunął na bok ich wszelkie, wcześniejsze nieporozumienia. Wiedział, że pewnie ta wolała udać się jednak do swojego wymarzonego właściciela chlewni, jednak na ten moment… Pozostawał jedynym w zasięgu wzroku. Był gotowy podać jej dłoń i wyprowadzić ją za drzwi. Sam też nie czuł się dobrze w pomieszczeniu cuchnącym gwałtem i śmiercią. – Posprzątam to, skoro oni nie potrafili. Zaraz do ciebie przyjdę… – obiecał, jednak jeżeli ta nie odniosłaby się go jego prośby, musiałby pewnie przystać na jej pozostanie w pomieszczeniu. Na możliwą chęć pomocy.
Przeszedł w głąb pomieszczenia i mijając wygięte w nienaturalny sposób kończyny dziewczyny, począł ukłucie pod sercem. I jego żołądek zawiązał się na supeł, kiedy zupełnym przypadkiem spojrzał na wyrwany ze stawu nadgarstek. Dłoń ustawiona pod niebezpiecznym kątem, wspomnienie posłyszanego kiedyś pisku w bólu. Wspomnienie zatarło się, a oddech chociaż spłycił, nie ugrzązł w piersi. Przejechanie dłonią po blacie, pobłądzenie palcami wśród przedmiotów, które niegdyś poukładane, widocznie strącone zostały w trakcie obrony. Nie mieszkała tu sama – jej rodzina miała albo szczęście, albo pecha. Gdyby tu byli, być może ona by żyła… A może nie byłaby jedynym trupem.
Wyjął różdżkę, zawirował jej czubkiem w powietrzu i przeniósł pobitą misę na blat, widocznie nie chcąc przypadkiem wdepnąć w ostrą krawędź, ryzykując przebiciem podeszwy. Był gotowy posprzątać wszystko tak, by dom wyglądał jak… Opuszczony. Nienasączony śmiercią. Szkoda, że nie potrafił zadbać o własny pokój.
- Chłoszczyść – wypowiedział, a przedmioty poczęły układać się w odpowiednim porządku. Jedynie pojedyncza koperta z listem, wykonana wyraźnie z mugolską manierą, nieprzygotowana pod transport sową… Ona zwróciła jego uwagę. Palce pomknęły ku listowi, pieczęć bez symbolu została złamana w palcach, a treść dopiero miała ukazać się jego oczom. Podobno była u ciotki, podobno ta była chora, umierająca, podobno trzeba było jej pomóc. Nastolatka miała na imię Agnes, a wątek ciotki sprawił, że Septimus rozejrzał się po pomieszczeniu. Skoro umierała, to gdzie była? Czy znajdować się mogła gdzieś tutaj, kiedy dziewczyna biorąca ją w opiekę była traktowana tak… Nieludzko? Zadrżał na samą myśl.
Nie zbezcześci już swojego imienia do tego stopnia, by zostać kolejnym szmalcownikiem na terenie Shropshire, pewnie był na to już zbyt stary i artystycznie – zbyt wpływowy, jednak chęć powiększenia majątku pchała jego i tak nieuporządkowane w dziwacznych kierunkach. Bez Franza i Stefana i tak nie byłby w stanie zarabiać tak wiele jak kiedyś.
- Nie wchodź, nie – próbował powiedzieć do Eberhart, jednak ta nie miała prawa go usłyszeć; znajdował się zbyt daleko. O ile jakiś czas temu mógł odczuć już, że Amelia pozostawała psychicznie przystosowana do widoku śmierci czy zakazanej magii – wątpił, by widok opisywany werbalnie jako „Tobie to się może podobało bo nie wlazłeś pierwszy” był prosty dla jakiejkolwiek kobiety. Gdyby urodziła się w złym domu, w złym czasie i w złym miejscu – mogłaby podzielić los Szlamy i nigdy nie dożyć wieku, w którym obecnie się znajdowała. Rozpiął płaszcz, by przemieszczać się szybciej, a drżące na guzikach ręce uspokoiły się dopiero, gdy przenikliwe zimno przedostało się przez materiał otulającego ciało swetra w intensywnym kolorze.
Dobiegł wręcz do progu, opierając się o niego dłonią, kiedy wejrzał do środka. W tym czasie Amelia przykładała już dłoń do oczu ofiary, jakby zrażona i przerażona widokiem. Widokiem, który i jego przyprawił o dreszcz, dziwne swędzenie mięśni nóg, które mogłyby ugiąć się, gdyby nie fakt, że teraz to on był mężczyzną. Musiał być silny dla kobiety, nawet jeżeli ta nazywała go niewdzięcznikiem i palantem.
- Nie patrz. Nie powinnaś tego oglądać – powiedział pewnie, chociaż maniera ta zniknęła przy kolejnym oddechu. Radził sobie ze smrodem krwi wypełniającym pomieszczenie, ten mieszając się z chłodem powietrza sprawiał w końcu, że określenie źródła mogło być zaburzone – wolał myśleć, że to jego naczynka popękały, pchając juchę do gardła. – Odejdź od trupa, Amelia – powiedział, a chociaż zdeterminowanym wzrokiem patrzył ku niej – spojrzenie co chwilę uciekało ku zakrwawionej szacie kobiety… Nastolatki, która pomiędzy nogami lepiła się od juchy. Dreszcze, ból, bezradność.
- Wyjdź z budynku, idź do konia, proszę Amelia, proszę – odsunął na bok ich wszelkie, wcześniejsze nieporozumienia. Wiedział, że pewnie ta wolała udać się jednak do swojego wymarzonego właściciela chlewni, jednak na ten moment… Pozostawał jedynym w zasięgu wzroku. Był gotowy podać jej dłoń i wyprowadzić ją za drzwi. Sam też nie czuł się dobrze w pomieszczeniu cuchnącym gwałtem i śmiercią. – Posprzątam to, skoro oni nie potrafili. Zaraz do ciebie przyjdę… – obiecał, jednak jeżeli ta nie odniosłaby się go jego prośby, musiałby pewnie przystać na jej pozostanie w pomieszczeniu. Na możliwą chęć pomocy.
Przeszedł w głąb pomieszczenia i mijając wygięte w nienaturalny sposób kończyny dziewczyny, począł ukłucie pod sercem. I jego żołądek zawiązał się na supeł, kiedy zupełnym przypadkiem spojrzał na wyrwany ze stawu nadgarstek. Dłoń ustawiona pod niebezpiecznym kątem, wspomnienie posłyszanego kiedyś pisku w bólu. Wspomnienie zatarło się, a oddech chociaż spłycił, nie ugrzązł w piersi. Przejechanie dłonią po blacie, pobłądzenie palcami wśród przedmiotów, które niegdyś poukładane, widocznie strącone zostały w trakcie obrony. Nie mieszkała tu sama – jej rodzina miała albo szczęście, albo pecha. Gdyby tu byli, być może ona by żyła… A może nie byłaby jedynym trupem.
Wyjął różdżkę, zawirował jej czubkiem w powietrzu i przeniósł pobitą misę na blat, widocznie nie chcąc przypadkiem wdepnąć w ostrą krawędź, ryzykując przebiciem podeszwy. Był gotowy posprzątać wszystko tak, by dom wyglądał jak… Opuszczony. Nienasączony śmiercią. Szkoda, że nie potrafił zadbać o własny pokój.
- Chłoszczyść – wypowiedział, a przedmioty poczęły układać się w odpowiednim porządku. Jedynie pojedyncza koperta z listem, wykonana wyraźnie z mugolską manierą, nieprzygotowana pod transport sową… Ona zwróciła jego uwagę. Palce pomknęły ku listowi, pieczęć bez symbolu została złamana w palcach, a treść dopiero miała ukazać się jego oczom. Podobno była u ciotki, podobno ta była chora, umierająca, podobno trzeba było jej pomóc. Nastolatka miała na imię Agnes, a wątek ciotki sprawił, że Septimus rozejrzał się po pomieszczeniu. Skoro umierała, to gdzie była? Czy znajdować się mogła gdzieś tutaj, kiedy dziewczyna biorąca ją w opiekę była traktowana tak… Nieludzko? Zadrżał na samą myśl.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Dopiero kiedy sam przekroczył próg mieszkania i przerwał ciszę brzmieniem swojego głosu, Amelia zorientowała się, że wcale nie chciała widzieć tu Septimusa. Nie dlatego, że jego towarzystwo - mimo grubiańskiej odmowy na jej propozycję poznania kawałka świata, w którym obracała się na co dzień - stało się nagle niewygodne, a dlatego, że mężczyźni rzadko kiedy reagowali na podobne widoki odpowiednio. Tylko czym był ów odpowiedni sposób? Spleciony nierozerwalną więzią przyjaźni z Sallowem nie mógł postrzegać kobiet o nieczystej krwi jako wartościowych, nie robił tego Rzecznik Ministerstwa, nie zrobi tego także uprzywilejowany godną pozycją dyrygent operowy oddany opinii bardziej dominującego towarzysza, nasączony rosą jego poglądów, oderwany od podstawowej empatii, gdy do głosu dochodziło dobro Shropshire. Dłoń Amelii nie drgnęła jednak od razu; na moment zamknęła oczy i westchnęła ciężko, wypuszczała powietrze spomiędzy rozchylonych warg powoli i metodycznie, aż policzki zaróżowiły się od braku tlenu, po który nie sięgnęła od razu. Opuszki palców przesunęły się wzdłuż linii rzęs dziewczyny jeszcze pozbawionej imienia, zamrożonej w wiecznym bezruchu; za jej fatum nie odpowiadały kołkogonki, a podła ludzka natura. Ile jeszcze niewinnych istnień miało zostać straconych przez dwójkę szmalcowników spaczonych krwawą żądzą wymuszonego zbliżenia? A przede wszystkim - jeśli te, które nazywali szlamami, faktycznie były dla nich tak odrażające, jakim sposobem wciąż i wciąż sięgali po kolejne młode ciała, rozrywając je od środka ku własnej uciesze? Czy to nie czyniło ich równie zbrukanymi?
- To nie pierwszy raz - odezwała się blado, bezbarwnym, lekko drżącym głosem, kiedy pozwoliła sobie wreszcie zaczerpnąć oddechu. Wypełnił ją od środka do granicy wytrzymałości, otulił płuca jak ciepła pierzyna po godzinach stania na zimowym mrozie, oddech, podstawowe dobrodziejstwo, jakiego nigdy nie poczuje nastolatka porzucona na stoliku we własnym salonie. W miejscu, w którym zapewne czuła się spokojnie. - Shropshire pełne jest takich trupów, Septimusie. Ostrzeżeń pozostawionych ku przestrodze innych mugoli i mugolaków, terrorystów, rebeliantów, spójrz tylko na nią. Dzięki jej śmierci granice hrabstwa na pewno staną się bezpieczniejsze - mówiła kwaśno, ostrzem wycelowanym nie w niego, a całą szmalcowniczą instytucję, która w praktyce okazała się tak obrzydliwa. Wcześniej, gdy jeszcze nie tak często opuszczała Londyn, wychodziła z zaszczepionego w niej założenia, że spisywali się oni w tropieniu zagrożeń i przytargiwaniu ich przed oblicze Wizengamotu, wypełniając więzienne sale ścierwem prawdziwych kryminalistów.
Ledwo czuła własną dłoń przy cofnięciu ją do swego boku; palce wydawały się sztywne, zziębnięte, knykcie pobolewały, choć wcale nie zacisnęła pięści, może uderzyła nimi przy wcześniejszym cofnięciu się do ściany? Powinna dzięki temu czuć, że żyje, dziękować Merlinowi za każde ukłucie dyskomfortu, jednak nie potrafiła teraz się na to zdobyć. Vanity znał ją jak nikt inny. Jego przyzwyczajone do obserwacji oczy niewątpliwie przedarłyby się przez woal jej reakcji z wprawą, gdyby tylko spróbował bliżej przestudiować Amelię, wybadać, zrozumieć; widok zmaltretowanej kobiety poruszył ją o wiele bardziej niż śmierć kilkorga mężczyzn w Wenlock Edge, których tamtego dnia własnoręcznie zamordował. Tęczówki jakby zaszły jej mgłą. Tliło się tam obrzydzenie, wzburzenie tańczące z paradoksalną apatią, może właśnie dlatego nie spojrzała na niego przy chwilowym zatrzymaniu się obok mężczyzny, najwyraźniej zmierzająca do wyjścia zgodnie z jego prośbą.
- Mogłaby być naszą córką - podkreśliła Amelia. Nie moją, nie twoją, naszą. Dzieckiem, którego tragiczną, brutalną śmierć opłakiwaliby do końca swoich dni, jeśli te nie nadeszłyby w równym tempie. - W świecie, w którym nie mielibyśmy tyle szczęścia - a po tym wyszła za drzwi, z powrotem do przedpokoju, z którego do wiatrołapu dzieliło ją już tylko kilka kroków... Ale nie zdecydowała się udać do Galahada, tak jak nakazał czarodziej. Zamiast tego Eberhart zatrzymała się tuż za rogiem, z plecami znów przyciśniętymi do ściany, z palcami błądzącymi u zapięcia toczka, które potem kliknęło cicho i pozwoliło zsunąć nakrycie głowy, ująć je w dłonie, byle tylko czymś je zająć. Jeśli jej wizyty w Shropshire w ten sposób miały wyglądać już zawsze, jeśli za każdym rogiem czekał na nią widok zbezczeszczonej kobiety niebędącej bezpośrednią częścią prowadzonej wojny... Zaczynała poddawać w wątpliwość to, czy jej rozważania na temat faktycznego poślubienia Septimusa były uzasadnione. Czy chciałaby sprowadzić się w jego rodzinne strony, gdzie już niebawem rozmięknie śnieg, zastąpiony za to przez litry krwi wsiąkającej w ziemię, na której miejscu pewnego dnia wyrosną wyjątkowo smutne kwiaty. Podczas Bezksiężycowej Nocy nie było jej w stolicy. Nie widziała na własne oczy stosów ciał usuwanych z ulic, zaklęć czyszczących odejmujących karminu spomiędzy wnęk w płytach chodnikowych, a nawet jeśli masakry nie były jej obce przez to, co stało się tyle lat temu w Grecji, to nie znaczyło, że pojedyncze śmierci znosiła lepiej. Nie takie. Nie podkreślające, jaką niesprawiedliwością odznaczała się kobieca egzystencja; od zawsze na przegranej pozycji, na zawsze upodlona męską niemożliwością opanowania szaleńczych żądz; żołądek nagle zacisnął się jeszcze mocniej, gardło zalał nieprzyjemnie pulsujący ognik zdławienia, kiedy zazwyczaj opanowana Amelia cisnęła toczkiem w przeciwległą ścianę. Czarne nakrycie głowy uderzyło wprost w oszklony obrazek z namalowanym psem, który spadł na podłogę, szybkę roztrzaskując w drobny mak. Autentyczność wypełzała spod maski wyrachowanego spokoju; do głosu dochodziły odruchy, coś, co gniotło w podbrzuszu i piekło pod powiekami, drażniąc je jak dym. Kiedy sama osunęła się na podłogę i usiadła, żeby jakkolwiek poczuć pod sobą stabilność rzeczywistości, powrócić do niej myślami, tylko na moment odwróciła głowę w bok: a tam dostrzegła wystającą stopę kolejnego ciała, ktoś leżał bezwładnie w pokoju zza otwartych drzwi przypominającym jadalnię, ktoś o starej, pomarszczonej skórze.
- Do jasnej cholery... - wściekle jęknęła Amelia, po czym mocno zacisnęła powieki i oparła czoło o złożone dłonie, podtrzymywane na podciągniętych ku górze kolanach. Ciotka nie przeżyła. Najwyraźniej próbując pomóc swojej młodziutkiej krewniaczce - dobiegła aż tutaj, zanim serce nie wytrzymało.
- To nie pierwszy raz - odezwała się blado, bezbarwnym, lekko drżącym głosem, kiedy pozwoliła sobie wreszcie zaczerpnąć oddechu. Wypełnił ją od środka do granicy wytrzymałości, otulił płuca jak ciepła pierzyna po godzinach stania na zimowym mrozie, oddech, podstawowe dobrodziejstwo, jakiego nigdy nie poczuje nastolatka porzucona na stoliku we własnym salonie. W miejscu, w którym zapewne czuła się spokojnie. - Shropshire pełne jest takich trupów, Septimusie. Ostrzeżeń pozostawionych ku przestrodze innych mugoli i mugolaków, terrorystów, rebeliantów, spójrz tylko na nią. Dzięki jej śmierci granice hrabstwa na pewno staną się bezpieczniejsze - mówiła kwaśno, ostrzem wycelowanym nie w niego, a całą szmalcowniczą instytucję, która w praktyce okazała się tak obrzydliwa. Wcześniej, gdy jeszcze nie tak często opuszczała Londyn, wychodziła z zaszczepionego w niej założenia, że spisywali się oni w tropieniu zagrożeń i przytargiwaniu ich przed oblicze Wizengamotu, wypełniając więzienne sale ścierwem prawdziwych kryminalistów.
Ledwo czuła własną dłoń przy cofnięciu ją do swego boku; palce wydawały się sztywne, zziębnięte, knykcie pobolewały, choć wcale nie zacisnęła pięści, może uderzyła nimi przy wcześniejszym cofnięciu się do ściany? Powinna dzięki temu czuć, że żyje, dziękować Merlinowi za każde ukłucie dyskomfortu, jednak nie potrafiła teraz się na to zdobyć. Vanity znał ją jak nikt inny. Jego przyzwyczajone do obserwacji oczy niewątpliwie przedarłyby się przez woal jej reakcji z wprawą, gdyby tylko spróbował bliżej przestudiować Amelię, wybadać, zrozumieć; widok zmaltretowanej kobiety poruszył ją o wiele bardziej niż śmierć kilkorga mężczyzn w Wenlock Edge, których tamtego dnia własnoręcznie zamordował. Tęczówki jakby zaszły jej mgłą. Tliło się tam obrzydzenie, wzburzenie tańczące z paradoksalną apatią, może właśnie dlatego nie spojrzała na niego przy chwilowym zatrzymaniu się obok mężczyzny, najwyraźniej zmierzająca do wyjścia zgodnie z jego prośbą.
- Mogłaby być naszą córką - podkreśliła Amelia. Nie moją, nie twoją, naszą. Dzieckiem, którego tragiczną, brutalną śmierć opłakiwaliby do końca swoich dni, jeśli te nie nadeszłyby w równym tempie. - W świecie, w którym nie mielibyśmy tyle szczęścia - a po tym wyszła za drzwi, z powrotem do przedpokoju, z którego do wiatrołapu dzieliło ją już tylko kilka kroków... Ale nie zdecydowała się udać do Galahada, tak jak nakazał czarodziej. Zamiast tego Eberhart zatrzymała się tuż za rogiem, z plecami znów przyciśniętymi do ściany, z palcami błądzącymi u zapięcia toczka, które potem kliknęło cicho i pozwoliło zsunąć nakrycie głowy, ująć je w dłonie, byle tylko czymś je zająć. Jeśli jej wizyty w Shropshire w ten sposób miały wyglądać już zawsze, jeśli za każdym rogiem czekał na nią widok zbezczeszczonej kobiety niebędącej bezpośrednią częścią prowadzonej wojny... Zaczynała poddawać w wątpliwość to, czy jej rozważania na temat faktycznego poślubienia Septimusa były uzasadnione. Czy chciałaby sprowadzić się w jego rodzinne strony, gdzie już niebawem rozmięknie śnieg, zastąpiony za to przez litry krwi wsiąkającej w ziemię, na której miejscu pewnego dnia wyrosną wyjątkowo smutne kwiaty. Podczas Bezksiężycowej Nocy nie było jej w stolicy. Nie widziała na własne oczy stosów ciał usuwanych z ulic, zaklęć czyszczących odejmujących karminu spomiędzy wnęk w płytach chodnikowych, a nawet jeśli masakry nie były jej obce przez to, co stało się tyle lat temu w Grecji, to nie znaczyło, że pojedyncze śmierci znosiła lepiej. Nie takie. Nie podkreślające, jaką niesprawiedliwością odznaczała się kobieca egzystencja; od zawsze na przegranej pozycji, na zawsze upodlona męską niemożliwością opanowania szaleńczych żądz; żołądek nagle zacisnął się jeszcze mocniej, gardło zalał nieprzyjemnie pulsujący ognik zdławienia, kiedy zazwyczaj opanowana Amelia cisnęła toczkiem w przeciwległą ścianę. Czarne nakrycie głowy uderzyło wprost w oszklony obrazek z namalowanym psem, który spadł na podłogę, szybkę roztrzaskując w drobny mak. Autentyczność wypełzała spod maski wyrachowanego spokoju; do głosu dochodziły odruchy, coś, co gniotło w podbrzuszu i piekło pod powiekami, drażniąc je jak dym. Kiedy sama osunęła się na podłogę i usiadła, żeby jakkolwiek poczuć pod sobą stabilność rzeczywistości, powrócić do niej myślami, tylko na moment odwróciła głowę w bok: a tam dostrzegła wystającą stopę kolejnego ciała, ktoś leżał bezwładnie w pokoju zza otwartych drzwi przypominającym jadalnię, ktoś o starej, pomarszczonej skórze.
- Do jasnej cholery... - wściekle jęknęła Amelia, po czym mocno zacisnęła powieki i oparła czoło o złożone dłonie, podtrzymywane na podciągniętych ku górze kolanach. Ciotka nie przeżyła. Najwyraźniej próbując pomóc swojej młodziutkiej krewniaczce - dobiegła aż tutaj, zanim serce nie wytrzymało.
i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Septimusowi na rękę było myśleć, że wojna wszystko to usprawiedliwiała. Myślał tak od lat, starając się trzymać swój i tak pogmatwany umysł w jakichkolwiek ryzach. Gdyby nagle nabrał większych wątpliwości, które co jakiś czas próbowały dobić się do bram jego umysłu, mógłby nagle stracić wiarę w słuszność wszystkiego, co wyznawał od lat. Scenariusz ten był zbyt groźny – dla niego, dla jego rodziny, dla jego kariery – trzymanie z Rycerzami opłacało się im. Ktoś częściej uśmiechał się do Septimusa i do braci – matka była traktowana lepiej, a ich dom naturalnie omijany. Nikt nie grzebał im w rzeczach, nie doszukiwał się podstępu, groźby dla rządu w ich działaniach… Mogli skupić się na tym, w czym byli najlepsi. Muzyka była wszystkim co mieli, dążyli do sławy, poważania – konieczność ukrywania się czy tworzenia do szuflady nie leżała w duchu ich działalności. Kolejnym powodem dla którego nie mógł wątpić był Cornelius, drogi Cornelius, przyszły szwagier z Ministerstwa – zawiódłby go, gdyby po raz kolejny to zrobił, gdyby zawahał się, a i dyrygent pewnie sam by sobie nie wybaczył. Nie chciał widzieć na jego twarzy tych paskudnych emocji, tego zawodu, który swego czasu pchnął mu do oczu łzy.
Nawet, jeżeli Amelia miała rację, Septimus nie mógł dopuścić tego do wiadomości. Stało się tak, jak musiało się stać. Wojna nie znała półśrodków, nie było na nie miejsca. To nie było ostrzeżenie, to była czystka. Nie powinni jej gwałcić, to prawda, powinni zwyczajnie ich pomordować, jednak ilu było takich, którzy gotowi byli wykonywać obowiązki szmalcowników? Septimus mógłby, przyzwyczaił się już do śmierci, chociaż nigdy nie lubił jej zadawać, ale wolał wierzyć, że był stworzony do rzeczy większych. Ojciec i Stefan tak sądzili. Ojciec gdyby żył, też by się wahał. Stefan sam mordowałby mugoli… Psia krew. Psia krew.
Dłonie upuściły list na podłogę. Jedna z nich powędrowała ku ustom, by zewnętrzną częścią zasłonić je i skupić się na zapachu skóry. Zapachu szarego mydła, słodyczy kwiatów w nim zatopionych. Dopiero teraz, kiedy dotarł do niego nieprzyjemny swąd płynów ustrojowych innych od krwi czy potu. Czaszka wydawała się pulsować, ale Septimus musiał pozostać niewzruszony, nawet jeżeli gardło wydawało się wypełniać kwasem. Nie mógł zwymiotować. Powinien był rzucić zaklęcie w ich plecy, kiedy oddalali się od domostwa. Przemówić im do rozsądku. Zastraszyć.
Kopnął list, a ten wylądował w miejscu, w którym krew wsiąkała w posadzkę. Powinien zajrzeć do pokoju obok, powinien sprawdzić co dzieje się z ciotką. Zamiast tego nabawił się jednak innych zmartwień. Huk toczka uderzającego w obrazek, a potem brzęk samego obrazka uderzającego o podłogę.
- Evanesco – zaklęcie rzucone automatycznie wręcz, bez skupienia – poznane na wylot i stosowane swego czasu dzień w dzień, noc w noc – pozbywał się nim krwi z bruku, płytek, drewna. Alkoholu z pościeli. Szminki z kołnierza koszuli. Przyspieszył kroku, nie patrząc już ku zwłokom. Uwagę odda im dopiero, kiedy przyjdzie do ich detronizacji. Musieli pozbyć się zwłok. Ktoś kiedyś może tu przecież zamieszkać…
Ciężkie kroki w kierunku źródła dźwięku, oparcie jednej dłoni na przylizanej fryzurze, gdy druga ściskała mocno drewno jego różdżki. Nie wiedział czego powinien się spodziewać. Nie sądził, że będzie świadkiem takiej reakcji Amelii. Na co? Tak bardzo poruszył ją gwałt, tak sadził. Powinna wiedzieć, że nigdy nie pozwoliłby nikomu jej skrzywdzić. Powinna posłuchać go. Powinna wyjść z pomieszczeń przesączonych śmiercią i krzywdą. Dopiero kiedy stanął nad nią, rozbieganym spojrzeniem mierząc drżącą w nagłej reakcji sylwetkę, poczuł nagłą bezradność. Kiedy Eberhart opuszczały zmysły, a w pobliżu nie było nikogo innego, kto powiedziałby mu co powinien zrobić… Cóż, musiał kierować się intuicją, a nie rozsądkiem. Emocjonalną intuicją czynnego artysty.
- Posłuchaj mnie, proszę. Proszę. Jesteś mi potrzebna. Bez ciebie sobie-e nie poradzę – głos zadrżał, kiedy przykucnął w pobliżu. Nie widział jej twarzy, nie mógł wiedzieć czy z oczu jej płyną łzy, mógł jednak wyciągnąć trzęsącą się dłoń w kierunku jej włosów, by zacząć gładzić je ruchem z początku niespokojnym, jednak później, z każdym kolejnym milimetrem, coraz bardziej miarowym. Kiedyś pociągnął nauczycielkę za włosy, kiedy nachylała się by udzielić mu reprymendy. Skąd nagle te wspomnienie?
Na ten moment Septimus wydawał się nie widzieć tego, co doprowadzało Amelię do szaleństwa. Nie skupił się na tym co za drzwiami. Nie ujrzał stopy. Przysiadł się jedynie tuż obok niej, próbując nagłe opanować drżenie mięśni całej twarzy. Czuł się słaby, palce nie chciały współpracować – różdżka został upuszczona na podłogę gdzieś obok jego nóg. Brudna, pokryta pisakiem podłoga szpeciła niechlujny płaszcz. Na ten moment wizerunkowy pedantyzm odszedł jednak wyraźnie w kąt.
Stykając się ramię w ramię z Amelią nie był w stanie nawet objąć jej ramieniem. Nie płakał, nie krzyczał – wydawał się spokojny. Szkoda tylko, że ciało nagle struchlało. Chociaż oblewane kolejnymi falami ciepła – wydawało się być niezdolne do żadnych ruchów. Nawet uzyskanie miarowego i zdrowego oddechu wydawało się na ten moment niemożliwe.
Nawet, jeżeli Amelia miała rację, Septimus nie mógł dopuścić tego do wiadomości. Stało się tak, jak musiało się stać. Wojna nie znała półśrodków, nie było na nie miejsca. To nie było ostrzeżenie, to była czystka. Nie powinni jej gwałcić, to prawda, powinni zwyczajnie ich pomordować, jednak ilu było takich, którzy gotowi byli wykonywać obowiązki szmalcowników? Septimus mógłby, przyzwyczaił się już do śmierci, chociaż nigdy nie lubił jej zadawać, ale wolał wierzyć, że był stworzony do rzeczy większych. Ojciec i Stefan tak sądzili. Ojciec gdyby żył, też by się wahał. Stefan sam mordowałby mugoli… Psia krew. Psia krew.
Dłonie upuściły list na podłogę. Jedna z nich powędrowała ku ustom, by zewnętrzną częścią zasłonić je i skupić się na zapachu skóry. Zapachu szarego mydła, słodyczy kwiatów w nim zatopionych. Dopiero teraz, kiedy dotarł do niego nieprzyjemny swąd płynów ustrojowych innych od krwi czy potu. Czaszka wydawała się pulsować, ale Septimus musiał pozostać niewzruszony, nawet jeżeli gardło wydawało się wypełniać kwasem. Nie mógł zwymiotować. Powinien był rzucić zaklęcie w ich plecy, kiedy oddalali się od domostwa. Przemówić im do rozsądku. Zastraszyć.
Kopnął list, a ten wylądował w miejscu, w którym krew wsiąkała w posadzkę. Powinien zajrzeć do pokoju obok, powinien sprawdzić co dzieje się z ciotką. Zamiast tego nabawił się jednak innych zmartwień. Huk toczka uderzającego w obrazek, a potem brzęk samego obrazka uderzającego o podłogę.
- Evanesco – zaklęcie rzucone automatycznie wręcz, bez skupienia – poznane na wylot i stosowane swego czasu dzień w dzień, noc w noc – pozbywał się nim krwi z bruku, płytek, drewna. Alkoholu z pościeli. Szminki z kołnierza koszuli. Przyspieszył kroku, nie patrząc już ku zwłokom. Uwagę odda im dopiero, kiedy przyjdzie do ich detronizacji. Musieli pozbyć się zwłok. Ktoś kiedyś może tu przecież zamieszkać…
Ciężkie kroki w kierunku źródła dźwięku, oparcie jednej dłoni na przylizanej fryzurze, gdy druga ściskała mocno drewno jego różdżki. Nie wiedział czego powinien się spodziewać. Nie sądził, że będzie świadkiem takiej reakcji Amelii. Na co? Tak bardzo poruszył ją gwałt, tak sadził. Powinna wiedzieć, że nigdy nie pozwoliłby nikomu jej skrzywdzić. Powinna posłuchać go. Powinna wyjść z pomieszczeń przesączonych śmiercią i krzywdą. Dopiero kiedy stanął nad nią, rozbieganym spojrzeniem mierząc drżącą w nagłej reakcji sylwetkę, poczuł nagłą bezradność. Kiedy Eberhart opuszczały zmysły, a w pobliżu nie było nikogo innego, kto powiedziałby mu co powinien zrobić… Cóż, musiał kierować się intuicją, a nie rozsądkiem. Emocjonalną intuicją czynnego artysty.
- Posłuchaj mnie, proszę. Proszę. Jesteś mi potrzebna. Bez ciebie sobie-e nie poradzę – głos zadrżał, kiedy przykucnął w pobliżu. Nie widział jej twarzy, nie mógł wiedzieć czy z oczu jej płyną łzy, mógł jednak wyciągnąć trzęsącą się dłoń w kierunku jej włosów, by zacząć gładzić je ruchem z początku niespokojnym, jednak później, z każdym kolejnym milimetrem, coraz bardziej miarowym. Kiedyś pociągnął nauczycielkę za włosy, kiedy nachylała się by udzielić mu reprymendy. Skąd nagle te wspomnienie?
Na ten moment Septimus wydawał się nie widzieć tego, co doprowadzało Amelię do szaleństwa. Nie skupił się na tym co za drzwiami. Nie ujrzał stopy. Przysiadł się jedynie tuż obok niej, próbując nagłe opanować drżenie mięśni całej twarzy. Czuł się słaby, palce nie chciały współpracować – różdżka został upuszczona na podłogę gdzieś obok jego nóg. Brudna, pokryta pisakiem podłoga szpeciła niechlujny płaszcz. Na ten moment wizerunkowy pedantyzm odszedł jednak wyraźnie w kąt.
Stykając się ramię w ramię z Amelią nie był w stanie nawet objąć jej ramieniem. Nie płakał, nie krzyczał – wydawał się spokojny. Szkoda tylko, że ciało nagle struchlało. Chociaż oblewane kolejnymi falami ciepła – wydawało się być niezdolne do żadnych ruchów. Nawet uzyskanie miarowego i zdrowego oddechu wydawało się na ten moment niemożliwe.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Bez ciebie sobie nie poradzę. Coś w niej zastyga na dźwięk tych słów, wybudza z uśpienia, coś sprawia, że na moment jej wzrok staje się pusty; też tak mówiłeś, Mathiasie, kiedy okoliczności stawały się dla ciebie zbyt trudne; szeptałeś mi do ucha prawie bezdźwięczną prośbę tuż po tym, jak uchodziły z ciebie siły męskiej sprawczości, godności, przedsiębiorczości. Pogrzebana w greckich piaskach przeszłość uderzyła nagle, niespodziewanie, z pewnością wzniecona przez rozmowę z Hectorem. Poruszyli wtedy zbyt wiele wątków, przyznali do zbyt wielu grzechów, by przeszła bez echa czy konsekwencji, Amelia jedynie naiwnie sądziła, że nie objawią się one w obecności Septimusa, tego, który nagle zlał się w jedność z obrazem poturbowanego narzeczonego. Zawsze wszystko muszę robić za was. Ale przecież wiedziała o tym, znała zasady charakterologicznego układu, kiedy dobierała sobie partnerów, jednego, drugiego, trzeciego, potem kolejnych i kolejnych, wiążąca ich do siebie uzależnieniem i opiekuńczą wygodą, nie tylko w intymności mieli znajdować się pod nią, szukać ciepła, podporządkowania, toksyczny nawyk przeradzał ich w nieporadne istoty błądzące we mgle, jakim ona nadawała kierunek; mam czego chciałam, mam to, czego sobie życzyłam. Mathias był żałosny - ale Septimus nie jest, musi o tym pamiętać, właściwie przypomina sobie to dopiero po odwróceniu głowy w jego kierunku, po tym, jak spojrzenie gotowe było surowo ocenić jego ekspresję, a usta wytknąć indolencję, nie, nie robi tego, zastygła za to na chwilę, zamarły płuca, natomiast w uszach dudnił tylko nieznośny dźwięk krwi rozbijającej się o żyły jak fale zwykły rozbijać się o ściany stromych klifów, Mathias był żałosny, ale Septimus nie jest.
Nie wsiadł dla niej na konia, fakt. Nie zapytał jak minął jej wczorajszy dzień w pracy, fakt. Nie podziękował za przygotowaną dla niego niespodziankę, fakt. Nie docenił jej, fakt. Ale nie mógł ponosić za to konsekwencji teraz: w obliczu zetknięcia z brutalną śmiercią nieletniej dziewczynki, nieświadomy kolejnego trupa za jego plecami, wyraźnie zagubiony w zatęchłej od krwistego zapachu rzeczywistości; dłoń Amelii nie zadrżała, w porównaniu do jego głosu, kiedy sięgnęła męskiego policzka. Nie w uderzeniu, a w krótkim potwierdzeniu, że jest. Że go nie zostawiła. Choć jej wzrok wciąż zdawał się ostry i chłodny, czarownica - paradoksalnie odnajdująca ulgę, nie rozdrażnienie, w dłoni gładzącej jej włosy - przechyliła się w kierunku Vanity, drugą rękę zacisnęła na jego ramieniu, mocno, zdecydowanie, po to, żeby nie odpłynął w odmęty własnych myśli, które częściej niż rzadziej okazywały się dla niego destrukcyjne.
- Już dobrze, uspokój się - wymagała chrapliwie; uspokójmy się oboje, ty i ja, choć pozwalam ci myśleć, że w przejęciu kontroli odnajduję drogę do wewnętrznej harmonii. Nie pierwszy raz miałaby nadwyrężyć się w podobny sposób - z Corneliusem faktycznie mogła skupić się na pracy, lecz w samotnym przyrzecznym domu miała tylko trupy, nic, co mogłoby zogniskować jej uwagę na znajomym bezpieczeństwie. - Masz oddychać głęboko. W pomieszczeniu za tobą jest... Jest jeszcze jedno ciało, prawdopodobnie starszej osoby, drugiej kobiety, ale nie jestem pewna. Zajmę się nimi obiema - zdecydowała bladą, wypraną z kolorów melodią głosu. Podwójne morderstwo z daleka od frontu, w imieniu zaspokojenia próżnych żądz, czuła się pusta, a jednocześnie z każdego kąta zalewała ją bezsilna złość; nie tak powinno wyglądać budowanie nowego jutra. Nie ponowiła jednak zarzutu wobec szmalcowników panoszących się po Shropshire, nie mogłaby tego zrobić na widok potrzebującego jej Septimusa przywodzącego na myśl przestraszone szczenię; to on próbował ją chronić, udolnie czy nieudolnie - to bez znaczenia, pamiętała jedynie jak wspominał o okropieństwach z Berlina i okolicznościach nauki czarnej magii, a to, co dojrzała w nim ostatnim razem przy wymierzaniu sprawiedliwości trójce rebeliantów wydawało się odległą ułudą. Czyżby też tak mocno poruszyła go śmierć tej dziewczyny, wbrew cynicznej ocenie Amelii, że jako mężczyzna nie odniósłby się do tego z empatią? - W tym czasie wyjdziesz z domu i umieścisz nad dachem płomienny napis za pomocą flagrate. Coś, z czego Cornelius byłby zadowolony: precz ze szlamami, czystokrwiste Shropshire, co tylko chcesz. Nie wrócisz już do środka - a ja znowu stanę twarzą w twarz ze zbezczeszczonym ciałem, spojrzę w zastygłe oczy starszej schorowanej ciotce tej nieszczęśniczki, wezmę na siebie ciężar doprowadzenia tego do końca, tak jak kiedyś wzięłam ciężar pogrzebu Mathiasa i jego rodziny.
Cofnęła dłonie i odsunęła się od Septimusa, by wstać na równe nogi, nieuważna na rachitycznie miękkie kolana oraz boleśnie zaciśnięty żołądek. Z kieszeni bryczesów wyciągnęła różdżkę. Bez ciebie sobie nie poradzę - zajmę się nimi obiema - nie docenił jej - bez ciebie sobie nie poradzę; oddech wyślizgujący się z jej piersi jest duszny, niemal za gęsty, by wydostać się przez rozchylone usta, jednak Eberhart zmusza ciało do posłuszeństwa, w myślach warczy na swoje rozchwianie. Nie jestem bez serca, powiedziała niedawno Hectorowi; byłby z niej dumny na wiadomość o tym, jak ludzkimi odruchami wykazywała się w tej sytuacji?
- Ułożę je tak, żeby były łatwe do odnalezienia, więc jeśli ktoś po nie wróci... będzie mógł je pochować - jak na to zasłużyły, przemknęło jej przez myśl, a policzki zapiekły bezwolną, wciąż gniewną czerwienią. Jakby każda sekunda odbierała oddech. Smagała gorączką. Chciała już tylko wrócić do domu, zapomnieć, zagrzebać się pod pierzyną tytoniu i kojącego alkoholu. - Wyjdź, Septimusie - Amelia nakazała stanowczo, ale nie spojrzała na niego, z palcami zaciśniętymi na rękojeści różdżki wymijająca go i ruszająca w kierunku połączonej z kuchnią jadalni, gdzie miała odnaleźć drugą z ofiar. Poradzę sobie, to nie pierwsza śmierć. Poradzę sobie, to nie ostatnia śmierć.
Nie wsiadł dla niej na konia, fakt. Nie zapytał jak minął jej wczorajszy dzień w pracy, fakt. Nie podziękował za przygotowaną dla niego niespodziankę, fakt. Nie docenił jej, fakt. Ale nie mógł ponosić za to konsekwencji teraz: w obliczu zetknięcia z brutalną śmiercią nieletniej dziewczynki, nieświadomy kolejnego trupa za jego plecami, wyraźnie zagubiony w zatęchłej od krwistego zapachu rzeczywistości; dłoń Amelii nie zadrżała, w porównaniu do jego głosu, kiedy sięgnęła męskiego policzka. Nie w uderzeniu, a w krótkim potwierdzeniu, że jest. Że go nie zostawiła. Choć jej wzrok wciąż zdawał się ostry i chłodny, czarownica - paradoksalnie odnajdująca ulgę, nie rozdrażnienie, w dłoni gładzącej jej włosy - przechyliła się w kierunku Vanity, drugą rękę zacisnęła na jego ramieniu, mocno, zdecydowanie, po to, żeby nie odpłynął w odmęty własnych myśli, które częściej niż rzadziej okazywały się dla niego destrukcyjne.
- Już dobrze, uspokój się - wymagała chrapliwie; uspokójmy się oboje, ty i ja, choć pozwalam ci myśleć, że w przejęciu kontroli odnajduję drogę do wewnętrznej harmonii. Nie pierwszy raz miałaby nadwyrężyć się w podobny sposób - z Corneliusem faktycznie mogła skupić się na pracy, lecz w samotnym przyrzecznym domu miała tylko trupy, nic, co mogłoby zogniskować jej uwagę na znajomym bezpieczeństwie. - Masz oddychać głęboko. W pomieszczeniu za tobą jest... Jest jeszcze jedno ciało, prawdopodobnie starszej osoby, drugiej kobiety, ale nie jestem pewna. Zajmę się nimi obiema - zdecydowała bladą, wypraną z kolorów melodią głosu. Podwójne morderstwo z daleka od frontu, w imieniu zaspokojenia próżnych żądz, czuła się pusta, a jednocześnie z każdego kąta zalewała ją bezsilna złość; nie tak powinno wyglądać budowanie nowego jutra. Nie ponowiła jednak zarzutu wobec szmalcowników panoszących się po Shropshire, nie mogłaby tego zrobić na widok potrzebującego jej Septimusa przywodzącego na myśl przestraszone szczenię; to on próbował ją chronić, udolnie czy nieudolnie - to bez znaczenia, pamiętała jedynie jak wspominał o okropieństwach z Berlina i okolicznościach nauki czarnej magii, a to, co dojrzała w nim ostatnim razem przy wymierzaniu sprawiedliwości trójce rebeliantów wydawało się odległą ułudą. Czyżby też tak mocno poruszyła go śmierć tej dziewczyny, wbrew cynicznej ocenie Amelii, że jako mężczyzna nie odniósłby się do tego z empatią? - W tym czasie wyjdziesz z domu i umieścisz nad dachem płomienny napis za pomocą flagrate. Coś, z czego Cornelius byłby zadowolony: precz ze szlamami, czystokrwiste Shropshire, co tylko chcesz. Nie wrócisz już do środka - a ja znowu stanę twarzą w twarz ze zbezczeszczonym ciałem, spojrzę w zastygłe oczy starszej schorowanej ciotce tej nieszczęśniczki, wezmę na siebie ciężar doprowadzenia tego do końca, tak jak kiedyś wzięłam ciężar pogrzebu Mathiasa i jego rodziny.
Cofnęła dłonie i odsunęła się od Septimusa, by wstać na równe nogi, nieuważna na rachitycznie miękkie kolana oraz boleśnie zaciśnięty żołądek. Z kieszeni bryczesów wyciągnęła różdżkę. Bez ciebie sobie nie poradzę - zajmę się nimi obiema - nie docenił jej - bez ciebie sobie nie poradzę; oddech wyślizgujący się z jej piersi jest duszny, niemal za gęsty, by wydostać się przez rozchylone usta, jednak Eberhart zmusza ciało do posłuszeństwa, w myślach warczy na swoje rozchwianie. Nie jestem bez serca, powiedziała niedawno Hectorowi; byłby z niej dumny na wiadomość o tym, jak ludzkimi odruchami wykazywała się w tej sytuacji?
- Ułożę je tak, żeby były łatwe do odnalezienia, więc jeśli ktoś po nie wróci... będzie mógł je pochować - jak na to zasłużyły, przemknęło jej przez myśl, a policzki zapiekły bezwolną, wciąż gniewną czerwienią. Jakby każda sekunda odbierała oddech. Smagała gorączką. Chciała już tylko wrócić do domu, zapomnieć, zagrzebać się pod pierzyną tytoniu i kojącego alkoholu. - Wyjdź, Septimusie - Amelia nakazała stanowczo, ale nie spojrzała na niego, z palcami zaciśniętymi na rękojeści różdżki wymijająca go i ruszająca w kierunku połączonej z kuchnią jadalni, gdzie miała odnaleźć drugą z ofiar. Poradzę sobie, to nie pierwsza śmierć. Poradzę sobie, to nie ostatnia śmierć.
i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Drżenie oddechu brzmiało mu w głowie jakby głośniej, jakby ponad nawet jej pokrzepiającym słowom. Mógłby rozkleić się, popłakać, oddać całkowicie niezadowoleniu z tego, co widzieć im przyszło na własne oczy. Septimusa guzik obchodziły te szlamy – wiedział jednak, że tacy jak oni, cholerni szmalcownicy wyciągający łapy nawet po sąsiadów, o ile ktoś wystosuje odpowiednią sumkę, rzadko pytali. Rzadko upewniali się. Rzadko dawali czas na wytłumaczenie się.
Gdyby Amelia znalazła się w złym miejscu, o złym czasie, też mogłaby ucierpieć. Ktoś ogłuszyłby ją, nim zdążyłaby wykrzyczeć dla kogo pracuje. Nie była tu tak popularna jak on – tutaj każdy kojarzył Vanity z Caynham, jednak nikt nie wpadł na pomysł by rozpoznawać Eberhart z Berlina. Gdyby była jego żoną, zadbałby przecież o to, by każdy tutaj znał ją i odpowiednio respektował. Bezsilność wyrzuciła mu z dłoni różdżkę, jednak teraz, kiedy Amelia spróbowała podnieść go na duchu, chwilę później dobijając informacją o kolejnym ciele za ścianą – głowy nie zaprzątała już niemoc – teraz czuł prędzej ożywienie – wiedział kim byłą kobieta. Chciał wiedzieć gdzie obecnie jest. A teraz już wiedział.
- Wiem kim jest – powiedział, a drżąca dłoń poczęła wymacywać podłogę, na której siedzieli, w poszukiwaniu drewna różdżki. Teraz palce zdecydowały się już na współpracę, a tym samym Septimus ponownie posiadł swój czarowny instrument. Wysłuchiwał słów Amelii, chociaż właściwie się z nimi nie zgadzał. Nie, nie zajmie się nimi obiema. – Zajmiemy się, chciałaś powiedzieć. Wiem co robić. Wiem, co powinnaś zrobić ty. Co ja.
Mówiąc to, zaciskał już zęby. Mówił przez to mniej wyraźnie, jednak chyba zdecydowanie. Chyba, bo mimika zdradzała zawahanie. Widział już tyle martwych ciał, mniej czy bardziej młodych – może nawet dziecięcych, może nawet ciężarnych. Teraz jednak, kiedy świadom był wysokiej samodzielności Amelii i jej możliwości poruszania się po hrabstwie absolutnie luzem, bez kontroli – nie chciał jej nawet uspokajać. Niech uważa, że jest tu niebezpiecznie. Niech nigdy nie przemieszcza się po hrabstwie samodzielnie. Niech nie próbuje ratować świata od słych decyzji Ministerstwa.
- Nie będzie żadnego napisu, Amelia. Nie – powiedział, wstając już z podłogi, jakby nieco chwiejnie. Cornelius byłby zadowolony – w porządku, jednak zadziałałoby to na Septimusa tylko wtedy, gdy sam Sallow stałby przed nim i nakazał mu to zrobić. Vanity postawiłby pojedynczy opór, nie widząc sensu podobnego zabiegu, jednak uległby – przyjaciel był w końcu bystry, wiedział co robić zawsze. Zawsze. Doszedł w końcu tak daleko. Był Rzecznikiem Ministerstwa. Ale Corneliusa tu nie było, byłą tylko Amelia, która nie wysprzątała tyle mieszkań co on. – Nikt ich nie pochowa. Nie mogą ich znaleźć, dom musi być czysty. Ma być czysty. Jakby zniknęli, jakby nigdy ich nie było – denerwował się, przechadzając nieco w bok, potem w przeciwny, potem w tył, przód, aż wreszcie zdecydował się – zacisnął zęby, zamrugał powiekami i z impetem wkroczył do pomieszczenia w którym znajdowała się Amelia i ciotka młodej. Zabiedzona, ubrana w piżamę, chora kobieta. Plamy starcze na policzkach i sine kończyny. Masa popękanych naczynek.
Szok odebrał ją światu. Biedna musiała paść na serce.
Septimusa nie obrzydzało to już. Bywał rozchwiany, jednak nie w obliczu samej śmierci. Widział jej zbyt wiele.
- Przeniesiemy ciała na zewnątrz, a ty zamienisz je w cień. Potem wrócę i posprzątam wszystko. Proszę, posłuchaj mnie, tak będzie najlepiej… – powiedział, wciąż patrząc w kierunku spoczywającej na podłodze sylwetki. Nie był medykiem – gdyby dało się ją odratować, z całą pewnością nie wiedziałby nawet jak to zrobić. – Robiłem to tyle razy, zaufaj mi.
Gdyby Amelia znalazła się w złym miejscu, o złym czasie, też mogłaby ucierpieć. Ktoś ogłuszyłby ją, nim zdążyłaby wykrzyczeć dla kogo pracuje. Nie była tu tak popularna jak on – tutaj każdy kojarzył Vanity z Caynham, jednak nikt nie wpadł na pomysł by rozpoznawać Eberhart z Berlina. Gdyby była jego żoną, zadbałby przecież o to, by każdy tutaj znał ją i odpowiednio respektował. Bezsilność wyrzuciła mu z dłoni różdżkę, jednak teraz, kiedy Amelia spróbowała podnieść go na duchu, chwilę później dobijając informacją o kolejnym ciele za ścianą – głowy nie zaprzątała już niemoc – teraz czuł prędzej ożywienie – wiedział kim byłą kobieta. Chciał wiedzieć gdzie obecnie jest. A teraz już wiedział.
- Wiem kim jest – powiedział, a drżąca dłoń poczęła wymacywać podłogę, na której siedzieli, w poszukiwaniu drewna różdżki. Teraz palce zdecydowały się już na współpracę, a tym samym Septimus ponownie posiadł swój czarowny instrument. Wysłuchiwał słów Amelii, chociaż właściwie się z nimi nie zgadzał. Nie, nie zajmie się nimi obiema. – Zajmiemy się, chciałaś powiedzieć. Wiem co robić. Wiem, co powinnaś zrobić ty. Co ja.
Mówiąc to, zaciskał już zęby. Mówił przez to mniej wyraźnie, jednak chyba zdecydowanie. Chyba, bo mimika zdradzała zawahanie. Widział już tyle martwych ciał, mniej czy bardziej młodych – może nawet dziecięcych, może nawet ciężarnych. Teraz jednak, kiedy świadom był wysokiej samodzielności Amelii i jej możliwości poruszania się po hrabstwie absolutnie luzem, bez kontroli – nie chciał jej nawet uspokajać. Niech uważa, że jest tu niebezpiecznie. Niech nigdy nie przemieszcza się po hrabstwie samodzielnie. Niech nie próbuje ratować świata od słych decyzji Ministerstwa.
- Nie będzie żadnego napisu, Amelia. Nie – powiedział, wstając już z podłogi, jakby nieco chwiejnie. Cornelius byłby zadowolony – w porządku, jednak zadziałałoby to na Septimusa tylko wtedy, gdy sam Sallow stałby przed nim i nakazał mu to zrobić. Vanity postawiłby pojedynczy opór, nie widząc sensu podobnego zabiegu, jednak uległby – przyjaciel był w końcu bystry, wiedział co robić zawsze. Zawsze. Doszedł w końcu tak daleko. Był Rzecznikiem Ministerstwa. Ale Corneliusa tu nie było, byłą tylko Amelia, która nie wysprzątała tyle mieszkań co on. – Nikt ich nie pochowa. Nie mogą ich znaleźć, dom musi być czysty. Ma być czysty. Jakby zniknęli, jakby nigdy ich nie było – denerwował się, przechadzając nieco w bok, potem w przeciwny, potem w tył, przód, aż wreszcie zdecydował się – zacisnął zęby, zamrugał powiekami i z impetem wkroczył do pomieszczenia w którym znajdowała się Amelia i ciotka młodej. Zabiedzona, ubrana w piżamę, chora kobieta. Plamy starcze na policzkach i sine kończyny. Masa popękanych naczynek.
Szok odebrał ją światu. Biedna musiała paść na serce.
Septimusa nie obrzydzało to już. Bywał rozchwiany, jednak nie w obliczu samej śmierci. Widział jej zbyt wiele.
- Przeniesiemy ciała na zewnątrz, a ty zamienisz je w cień. Potem wrócę i posprzątam wszystko. Proszę, posłuchaj mnie, tak będzie najlepiej… – powiedział, wciąż patrząc w kierunku spoczywającej na podłodze sylwetki. Nie był medykiem – gdyby dało się ją odratować, z całą pewnością nie wiedziałby nawet jak to zrobić. – Robiłem to tyle razy, zaufaj mi.
Dear,
I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Każde jego kolejne słowo szokowało mocniej. Stanowczość, jaką ociekał głos, zamroziła Amelię w połowie ruchu, kobieta zatrzymała się nieopodal framugi uchylonych drzwi jeszcze zanim zdążyła powieść spojrzeniem w kierunku kolejnej denatki, zamiast tego obróciwszy głowę w jego stronę, obrzuciwszy Septimusa pełnym niezrozumienia spojrzeniem. Skąd ta nagła zmiana? Jeszcze moment temu wydawał się rozchwiany, pogubiony w nowym zetknięciu się ze śmiercią w tak krótkim czasie, z kolei teraz przejmował inicjatywę, prostował ciało i poprawiał dłoń na uchwycie różdżki, gotów do działania. Bez ciebie sobie nie poradzę. Czy właśnie tego potrzebował? Bodźca wymuszającego sprzeciw, oddającego mu batutę w ponowne władanie? Wzrok Amelii wyostrzył się odruchowo i gwałtownie; nie tylko nie przywykła do tak bezkompromisowych narzuceń ze strony mężczyzny, ale gdyby chociaż te miały znikomy sens w przesłaniu... Niestety - z żadnym z dyrygenckich słów nie mogła się zgodzić.
- O czym ty mówisz? - jej pytanie wybrzmiało surowiej, niż zamierzała. Powieki zadrżały w jeszcze silniejszym zwężeniu, tęczówki natomiast błysnęły nieprzychylnie, jakby coś w jego sugestii zafundowało jej personalną urazę. Może tak było? Może przeceniła go, sądząc, że dostrzegał w tym wszystkim element nieuzasadnionego bestialstwa? Przecież w przebłysku niezachwianej decyzyjności nie uwzględnił już nawet Corneliusa, któremu mógłby później pochwalić się dokonaniem. - Dlaczego ma być czysty? Chcesz odebrać im prawo do jakiegokolwiek pochówku? Wolisz, żeby rozkładały się w słońcu i deszczu, gniły jako cienie, obok których będą przebiegać nieświadome niczego dzieci z hrabstwa? - odparowała sykliwie, przez moment rozważając, czy nie powinna podejść bliżej i znów nim potrząsnąć, sprawić, by dostrzegł niezasadność bzdurnego pomysłu, lecz ostatecznie nie ruszyła się z miejsca, zastygła za to jak posąg w przejściu do kuchniojadalni; uchyliła się tylko, kiedy Septimus wparował do pomieszczenia. Przypominał taran, którego nie zatrzymałyby nawet najmasywniejsze wrota, a ona - masywną wcale nie była. Wątłe ramię przy spotkaniu z pobudzonym adrenaliną dyrygentem mogłoby pokryć się siniakiem i nawet jeśli sądziła, że może coś by tym gestem udowodniła, tak nie zamierzała ryzykować własnym zdrowiem tylko po to, by wbić mu do głowy trochę oleju. Nie była jego matką.
Dopiero teraz, gdy czarodziej znalazł się w środku, Amelia podążyła za nim spojrzeniem i odnalazła zastygłą w bezruchu twarz starszej kobiety. Leżała na ziemi z nieskładnie wykręconymi kończynami, upadek musiał nastąpić nagle, serce poddało się w ułamku kilku sekund; mimowolnie zastanowiła się nad tym, jak mięśnie tej pokrytej zmarszczkami twarzy musiały wyglądać w konwulsjach przerażonego grymasu, kiedy słuchała wrzasków swojej podopiecznej, wpuszczała do serca płaczliwe błaganie o litość, każdy odgłos bólu, jaki rozrywał ją od środka za sprawą okrucieństwa dwójki barbarzyńców... I znów zakręciło się jej w głowie. Tyle brutalności. Tyle toksyny wwiercającej się w cudzą godność. Kiedy to wszystko miało się skończyć? Wojna trwała długo, zdawałoby się, że przybyła tu za nią z Berlina, pasażerka w tym samym pociągu, gęsta, szara chmura gradowa wisząca nad brytyjskim niebem.
- Nie zakłamiesz tego, do czego tu doszło, nawet jeśli oboje udamy, że po prostu zniknęły... - ponowiła więc próbę dyskusji z Vanity, tym razem już słabiej, a plecy znów gruchnęły o drewnianą framugę, zanim odzyskała rezon i uspokoiła kwas cisnący się do przełyku. Ilse Schaefer wyglądałaby dzisiaj podobnie, byłaby w równym kobiecie wieku; teraz obie miały gnić w śmiertelnym niebycie. - Wymażmy je i to wszystko pójdzie na marne - nie wiedziała już czy bardziej dotknęła ją konotacja z matką Mathiasa, czy fakt, że Septimus wydawał się teraz niemożliwie wręcz ociężały umysłowo, ale Amelia machnęła dłonią w kierunku ciała, dłonią wolną od różdżki. - Shropshire straci doskonały obrazek propagandowy, a one: resztkę godności również w śmierci, właśnie tego chcesz? Po co? To samo powiesz czarodziejom, którzy się tu wprowadzą, że nic nie miało tu miejsca? Do stu pieprzonych gargulców, Septimusie... - warknęła bezsilnie, ale zanim ten zdążyłby odpowiedzieć na jej zarzut, Eberhart już wycofała się z kuchni. Nie chciała go słuchać. Robiłem to tyle razy, fakt, może w zmywaniu krwi z drewnianej podłogi i wersalki w kwiaty miał więcej doświadczenia, lecz nie mogła, po prostu nie mogła nadziwić się temu, jak bardzo problem chciał zamieść pod dywan w imię własnej - wygody? Oddech w płucach parzył nieprzyjaźnie gdy znalazła się w salonie, znów zetknęła z trupem młodej dziewczyny, nakierowując na nią drewnem dzikiego bzu. Zaufaj mi, proszę bardzo, skoro tak mu na tym zależało, niech będzie. - Mobilicorpus - burknęła Amelia, a potem pociągnęła nosem, czująca, jak do głowy powracała migrena. Tyle właśnie miała otrzymać za chęć sprawienia Vanity przyjemności wspólną przejażdżką, podzieleniem się swoim hobby; ciało poderwało się kilka centymetrów ku górze, zawisło nad stołem, nim czarownica poprowadziła ją w kierunku korytarza, z którego kilka kroków dzieliło je od wyjścia na zewnątrz, jak zażyczył sobie dyrygent, w którego kierunku nie posłała już ani jednego spojrzenia, oburzona, ale i chyba zwyczajnie rozczarowana jego postawą. Nie musiał żałować tych kobiet. Nie musiał za nimi płakać. Ale mógł chociaż nie wymazywać ich z historii.
Po drodze sięgnęła jeszcze po toczek, ale nie zarzuciła go na głowę, skoncentrowana na uważnym przenoszeniu truchła nastolatki przez połacie zakrwawionego mieszkania, z wciąż drżącymi kolanami pod materiałem przylegających bryczesów, z pobielałymi knykciami dominującej dłoni, w której mocno, zbyt mocno trzymała różdżkę. Frustracja za frustracją. Rozżalenie skryte za racjonalnym gniewem. Chciała już wrócić do domu. Ale zamiast tego - wraz z Septimusem uprzątnęli mieszkanie, tak jak zarządził, raz po raz przecinając ciszę kolejną sekwencją emocjonalnej dyskusji o tym, co było lepsze, co było mądrzejsze, wyniesione z domostwa ciała znikły pod wpływem transmutacyjnego zaklęcia i przeobraziły się w cień, Vanity doprowadził wnętrze do nieskazitelnej używalności - by finalnie mogli rozstać się w zrozumiale wciąż napiętej atmosferze. Amelia odjechała na Galahadzie, nie rozglądając się nawet na boki, być może w obawie, że w każdej chwili mogłaby dostrzec tych samych szmalcowników wychodzących z innego nadbrzeżnego domu, jakich multum mijała po drodze. Pomogli im dziś z Vanity. Zatarli ślady ich teatralnej krwawości, ukryli niestosowną przemoc, dali poczucie, że pozostawali bezkarni - i tak właściwie było. Mogła się temu dziwić? Zmiany nigdy nie nadchodziły w ciszy i pokoju. A oni, z Septimusem, oni sobie poradzą: przecież nie byli pierwszym - czym? związkiem? partnerstwem? -, które mimo różnic i starć miało przetrwać w wybranej niedoli u boku siebie nawzajem. Chyba.
zt x2
- O czym ty mówisz? - jej pytanie wybrzmiało surowiej, niż zamierzała. Powieki zadrżały w jeszcze silniejszym zwężeniu, tęczówki natomiast błysnęły nieprzychylnie, jakby coś w jego sugestii zafundowało jej personalną urazę. Może tak było? Może przeceniła go, sądząc, że dostrzegał w tym wszystkim element nieuzasadnionego bestialstwa? Przecież w przebłysku niezachwianej decyzyjności nie uwzględnił już nawet Corneliusa, któremu mógłby później pochwalić się dokonaniem. - Dlaczego ma być czysty? Chcesz odebrać im prawo do jakiegokolwiek pochówku? Wolisz, żeby rozkładały się w słońcu i deszczu, gniły jako cienie, obok których będą przebiegać nieświadome niczego dzieci z hrabstwa? - odparowała sykliwie, przez moment rozważając, czy nie powinna podejść bliżej i znów nim potrząsnąć, sprawić, by dostrzegł niezasadność bzdurnego pomysłu, lecz ostatecznie nie ruszyła się z miejsca, zastygła za to jak posąg w przejściu do kuchniojadalni; uchyliła się tylko, kiedy Septimus wparował do pomieszczenia. Przypominał taran, którego nie zatrzymałyby nawet najmasywniejsze wrota, a ona - masywną wcale nie była. Wątłe ramię przy spotkaniu z pobudzonym adrenaliną dyrygentem mogłoby pokryć się siniakiem i nawet jeśli sądziła, że może coś by tym gestem udowodniła, tak nie zamierzała ryzykować własnym zdrowiem tylko po to, by wbić mu do głowy trochę oleju. Nie była jego matką.
Dopiero teraz, gdy czarodziej znalazł się w środku, Amelia podążyła za nim spojrzeniem i odnalazła zastygłą w bezruchu twarz starszej kobiety. Leżała na ziemi z nieskładnie wykręconymi kończynami, upadek musiał nastąpić nagle, serce poddało się w ułamku kilku sekund; mimowolnie zastanowiła się nad tym, jak mięśnie tej pokrytej zmarszczkami twarzy musiały wyglądać w konwulsjach przerażonego grymasu, kiedy słuchała wrzasków swojej podopiecznej, wpuszczała do serca płaczliwe błaganie o litość, każdy odgłos bólu, jaki rozrywał ją od środka za sprawą okrucieństwa dwójki barbarzyńców... I znów zakręciło się jej w głowie. Tyle brutalności. Tyle toksyny wwiercającej się w cudzą godność. Kiedy to wszystko miało się skończyć? Wojna trwała długo, zdawałoby się, że przybyła tu za nią z Berlina, pasażerka w tym samym pociągu, gęsta, szara chmura gradowa wisząca nad brytyjskim niebem.
- Nie zakłamiesz tego, do czego tu doszło, nawet jeśli oboje udamy, że po prostu zniknęły... - ponowiła więc próbę dyskusji z Vanity, tym razem już słabiej, a plecy znów gruchnęły o drewnianą framugę, zanim odzyskała rezon i uspokoiła kwas cisnący się do przełyku. Ilse Schaefer wyglądałaby dzisiaj podobnie, byłaby w równym kobiecie wieku; teraz obie miały gnić w śmiertelnym niebycie. - Wymażmy je i to wszystko pójdzie na marne - nie wiedziała już czy bardziej dotknęła ją konotacja z matką Mathiasa, czy fakt, że Septimus wydawał się teraz niemożliwie wręcz ociężały umysłowo, ale Amelia machnęła dłonią w kierunku ciała, dłonią wolną od różdżki. - Shropshire straci doskonały obrazek propagandowy, a one: resztkę godności również w śmierci, właśnie tego chcesz? Po co? To samo powiesz czarodziejom, którzy się tu wprowadzą, że nic nie miało tu miejsca? Do stu pieprzonych gargulców, Septimusie... - warknęła bezsilnie, ale zanim ten zdążyłby odpowiedzieć na jej zarzut, Eberhart już wycofała się z kuchni. Nie chciała go słuchać. Robiłem to tyle razy, fakt, może w zmywaniu krwi z drewnianej podłogi i wersalki w kwiaty miał więcej doświadczenia, lecz nie mogła, po prostu nie mogła nadziwić się temu, jak bardzo problem chciał zamieść pod dywan w imię własnej - wygody? Oddech w płucach parzył nieprzyjaźnie gdy znalazła się w salonie, znów zetknęła z trupem młodej dziewczyny, nakierowując na nią drewnem dzikiego bzu. Zaufaj mi, proszę bardzo, skoro tak mu na tym zależało, niech będzie. - Mobilicorpus - burknęła Amelia, a potem pociągnęła nosem, czująca, jak do głowy powracała migrena. Tyle właśnie miała otrzymać za chęć sprawienia Vanity przyjemności wspólną przejażdżką, podzieleniem się swoim hobby; ciało poderwało się kilka centymetrów ku górze, zawisło nad stołem, nim czarownica poprowadziła ją w kierunku korytarza, z którego kilka kroków dzieliło je od wyjścia na zewnątrz, jak zażyczył sobie dyrygent, w którego kierunku nie posłała już ani jednego spojrzenia, oburzona, ale i chyba zwyczajnie rozczarowana jego postawą. Nie musiał żałować tych kobiet. Nie musiał za nimi płakać. Ale mógł chociaż nie wymazywać ich z historii.
Po drodze sięgnęła jeszcze po toczek, ale nie zarzuciła go na głowę, skoncentrowana na uważnym przenoszeniu truchła nastolatki przez połacie zakrwawionego mieszkania, z wciąż drżącymi kolanami pod materiałem przylegających bryczesów, z pobielałymi knykciami dominującej dłoni, w której mocno, zbyt mocno trzymała różdżkę. Frustracja za frustracją. Rozżalenie skryte za racjonalnym gniewem. Chciała już wrócić do domu. Ale zamiast tego - wraz z Septimusem uprzątnęli mieszkanie, tak jak zarządził, raz po raz przecinając ciszę kolejną sekwencją emocjonalnej dyskusji o tym, co było lepsze, co było mądrzejsze, wyniesione z domostwa ciała znikły pod wpływem transmutacyjnego zaklęcia i przeobraziły się w cień, Vanity doprowadził wnętrze do nieskazitelnej używalności - by finalnie mogli rozstać się w zrozumiale wciąż napiętej atmosferze. Amelia odjechała na Galahadzie, nie rozglądając się nawet na boki, być może w obawie, że w każdej chwili mogłaby dostrzec tych samych szmalcowników wychodzących z innego nadbrzeżnego domu, jakich multum mijała po drodze. Pomogli im dziś z Vanity. Zatarli ślady ich teatralnej krwawości, ukryli niestosowną przemoc, dali poczucie, że pozostawali bezkarni - i tak właściwie było. Mogła się temu dziwić? Zmiany nigdy nie nadchodziły w ciszy i pokoju. A oni, z Septimusem, oni sobie poradzą: przecież nie byli pierwszym - czym? związkiem? partnerstwem? -, które mimo różnic i starć miało przetrwać w wybranej niedoli u boku siebie nawzajem. Chyba.
zt x2
i won't be afraid. hesitation got me against the wall,
but no more mistakes like i made before.
but no more mistakes like i made before.
Amelia Eberhart
Zawód : Magizoolog w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Wydziale Zwierząt
Wiek : 37
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
if you were a woman and i was a man
would it be so hard to understand?
would it be so hard to understand?
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 7 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Najdłuższa rzeka Wielkiej Brytanii od zawsze była nie tylko niebezpieczna, ale również istotna z uwagi na możliwość transportowania przez nią surowców. Punkt, który Was interesuje, może pomóc Wam kontrolować przepływające przez nią zaopatrzenie.
Lokacja znajduje się pod kontrolą Rycerzy Walpurgii.
Na lokację zostały nałożone zabezpieczenia.
Możliwe jest rzucenie carpiene w szafce zniknięć i ustosunkowanie się do rzutu już w pisanym poście (a zatem przekazanie informacji o wykrytych pułapkach drugiej postaci w tym samym poście, w którym carpiene zostało rzucone).
Udane carpiene z mocą 75 oczek pozwala dostrzec: Bubonem, Tenuistis, a udane carpiene z mocą 85 oczek: Zawieruchę, Błyskotka, Oczobłysk, Ostatnie tango. Po rozpoznaniu pułapek można przejść do ich przełamywania zgodnie z obowiązującą mechaniką. Jako ostatnią należy przełamać Zawieruchę.
Aktywacja Bubonem skutkuje działaniem jak w opisie zabezpieczenia.
Tenuistis ma działanie ciągłe, nie wymaga aktywacji - do momentu zdjęcia zabezpieczenia niemożliwa jest teleportacja.
Aktywacja Zawieruchy wywołuje efekt jak w opisie zabezpieczenia.
Aktywacja Błyskotka oślepia postaci wkraczające na fragment brzegu aż do momentu pozbycia się brokatu z oka. Oczyszczeni oczu zajmuje 1 turę całkowitego skupienia na tej czynności (bez rzucania zaklęcia) albo 2 tury (w przypadku rzucania zaklęcia). W przypadku czarowania w sytuacji pozbawionej widoczności (całkowite pozbawienie zmysłu wzroku, całkowita ciemność, niewidzialny przeciwnik, który w jakiś sposób zdradza się obecnością, np. dźwiękiem kroku lub promieniem rzuconego zaklęcia) postać otrzymuje karę -80 do rzutu. Karę tę niweluje bonus przysługujący z biegłości spostrzegawczości.
Aktywacja Oczobłysku wywołuje efekt jak w opisie zabezpieczenia. Oślepieniu ulegają wszystkie postacie obecne w wątku.
Aktywacja Ostatniego tanga wywołuje efekt jak w opisie zabezpieczenia i dotyczy wszystkich postaci obecnych w wątku.
WYKLUCZONA
Zakon Feniksa: Rzekę można przejąć tylko siłą. Zadanie nie jest jednak proste. Po dotarciu na miejsce, okazuje się, że punkt kontrolny został zabezpieczony przez czujnych Czarodziejów działających z polecenia Rycerzy Walpurgii.
Walka: Postać, która napisze jako pierwsza, kieruje czarodziejem A, postać, która napisze jako druga, kieruje czarodziejem B.
Rolę czarodziejów broniących portu może przejąć również dowolny rycerz przy pomocy lusterka; wówczas walczy z Zakonnikami bez udziału mistrza gry, zgodnie ze statystykami rozpisanymi poniżej, ale bez ograniczeń co do kolejności oraz wyboru rzucanych zaklęć.
Czarodziej A (OPCM 20, uroki 30, żywotność 90) będzie atakował kolejno zaklęciami: Scabbio, Ignitio, Everte Stati oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Czarodziej A (OPCM 20, uroki 20, żywotność 90) będzie atakował kolejno zaklęciami: Aeris, Commotio, Glacius oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Gracz nie ma prawa zmienić woli postaci broniącej lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nią kością i opisuje jej działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III, należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
Gra w tej lokacji jest dozwolona.
Rzekę Severn utrzymali
Walki w strategicznych punktach wokół koryta rzeki trwały długo; zacięte i krwawe, bowiem żadna ze stron nie przebierała w środkach. Możliwość bezpiecznego transportu co cięższych i liczniejszych towarów była istotna zarówno dla Rycerzy, jak i dla Zakonników. Poplecznicy Czarnego Pana wykazali się w tym miejscu zaskakującą kreatywnością i sprytem, ostatecznie przechylając szalę zwycięstwa na swoją stronę. Przejęcie kontroli nad tym odcinkiem rzeki upłynniło spływ sprawdzonych, towarowych barek, a kierujący nimi szyprowie chętniej wchodzili we współpracę i oferowali specjalne zniżki dla przejmujących kraj Rycerzy.
Kapryśny nurt rzeki, mocno zależny od pór roku, stał się jeszcze bardziej nieprzewidywalny i niebezpieczny po owianej złą sławą Nocy Tysiąca Gwiazd. Meteoryty nie oszczędziły okolicy, niszcząc polany i szuwary, zatruwając wodę dziwną, ciemną mazią. Multum ryb wypłynęło tu do góry brzuchem, infekując okolicę niewyobrażalnym smrodem zgnilizny i rozkładu. Usiane odłamkami komety muliste dno miejscami obijało wciąż podróżujące barki, ostatecznie doprowadzając do rozerwania prawej burty jednej z nich. Statek częściowo zatonął, smolista maź oblepiła żeglarzy i sprowadziła na nich dziwną chorobę pełną poparzeń, dziwnych bąbli i koszmarów.
Szlak transportowy stał się niedostępny; szczątki barki skutecznie blokowały koryto rzeki, a śnięte ryby utrudniały prace wydobywcze.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki, ale nad nią czuwa i w razie potrzeby odpowie na wezwanie.
Rycerze Walpurgii
Walki w strategicznych punktach wokół koryta rzeki trwały długo; zacięte i krwawe, bowiem żadna ze stron nie przebierała w środkach. Możliwość bezpiecznego transportu co cięższych i liczniejszych towarów była istotna zarówno dla Rycerzy, jak i dla Zakonników. Poplecznicy Czarnego Pana wykazali się w tym miejscu zaskakującą kreatywnością i sprytem, ostatecznie przechylając szalę zwycięstwa na swoją stronę. Przejęcie kontroli nad tym odcinkiem rzeki upłynniło spływ sprawdzonych, towarowych barek, a kierujący nimi szyprowie chętniej wchodzili we współpracę i oferowali specjalne zniżki dla przejmujących kraj Rycerzy.
Kapryśny nurt rzeki, mocno zależny od pór roku, stał się jeszcze bardziej nieprzewidywalny i niebezpieczny po owianej złą sławą Nocy Tysiąca Gwiazd. Meteoryty nie oszczędziły okolicy, niszcząc polany i szuwary, zatruwając wodę dziwną, ciemną mazią. Multum ryb wypłynęło tu do góry brzuchem, infekując okolicę niewyobrażalnym smrodem zgnilizny i rozkładu. Usiane odłamkami komety muliste dno miejscami obijało wciąż podróżujące barki, ostatecznie doprowadzając do rozerwania prawej burty jednej z nich. Statek częściowo zatonął, smolista maź oblepiła żeglarzy i sprowadziła na nich dziwną chorobę pełną poparzeń, dziwnych bąbli i koszmarów.
Szlak transportowy stał się niedostępny; szczątki barki skutecznie blokowały koryto rzeki, a śnięte ryby utrudniały prace wydobywcze.
Primrose Burke
|19.09.1958
W sercu zniszczonego ekosystemu, gdzie rzeka niegdyś swobodnie wiła się przez zielone brzegi, teraz rozciąga się scena niewyobrażalnego zniszczenia. Punkt pomocowy, zorganizowany w celu oczyszczenia rzeki z zalegających resztek łodzi i śniętych ryb, przypominał obóz w stanie oblężenia. Wolontariusze, ubrani w stroje ochronne, poruszali się w wodzie gęstej od śniętych ryb i resztek łodzi.
Powietrze wypełnia niesamowicie intensywny, duszący zapach rozkładu. Smród śniętych ryb miesza się z goryczą zgniłego drewna, tworząc atmosferę, która dosłownie ściska za gardło. Ochotnicy, z pokorą i wytrwałością godną podziwu, zbierają zdechłe ryby do sieci.
Na brzegu, z dala od nurtu rzeki, kopane są doły. W tych masowych grobach, spoczywają ryby, których życie nagle przerwała katastrofa. Brak lepszych metod utylizacji tych szczątków przypomina o tragicznej improwizacji, która stała się codziennością w nowej rzeczywistości.
Nad całością czuwa zarządca punktu, postać emanująca nie tylko autorytetem, ale i głębokim zrozumieniem sytuacji. Jego polecenia, choć surowe, są wydawane z głębokim przekonaniem o ich niezbędności. Dostrzegając nowoprzybyłych przywołał ich do siebie ruchem dłoni.
-Kogo tym razem przysłali? - Mężczyzna był dobrze po pięćdziesiątce, a siwizna pokryła całe już włosy. Zerkając na kartkę, a potem na trójkę westchnął ciężko. -Trzy chuchra… co ja mam z wami zrobić? - Nie był zachwycony tym kto przed nim stał, ale jak mawiają jak się nie ma co się lubi. -Widzicie co tu się dzieje? Zbieracie resztki łodzi oraz śnięte ryby. Truchłą do dołów, drewno na brzeg.- Jego głos, choć zmęczony, nie traci na sile. -Musicie uważać, woda jest tak gorąca, że dochodzi do poparzeń. Jak tylko się dostanie za ubranie, do punktu pomocowego po maści.
Nie ważne dla niego było jakie nazwiska noszą przybyłe osoby, zostali oddelegowani do pracy. Ta nie była łatwa, ale też nie stanowiła jakiegoś wyzwania siłowego. Należało być systematycznym i dokładnym, ot cała filozofia. -Pod koniec dnia możecie wracać do domów. - Wskazał na rozstawiony namiot. -Tam wydają posiłki. Przysługuje wam woda, chleb i jeden ciepły posiłek. Więcej nie ma więc nie chcę słyszeć marudzenia.
Następnie skierował ich do miejsca gdzie rozdawano ubrania ochronne. -Zacznijcie od drewna, pęcznieje i zatyka się na przewężeniu.
Trafiliście do punktu pomocowego i zostały rozdzielone między wami działania.
MG nie kontynuuje rozgrywki, ale nad nią czuwa i w razie potrzeby interweniuje.
Macie za zadanie oczyścić rzekę ze śniętych ryb oraz resztek po zniszczonych łodziach, które blokują przepływ rzeki. Możecie sami kreować npców i wchodzić z nimi w interakcje. Możecie kreować wydarzenia.
Wraz z zakończeniem wątku zgłoście to do Mistrza Gry (Primrose Burke).
W sercu zniszczonego ekosystemu, gdzie rzeka niegdyś swobodnie wiła się przez zielone brzegi, teraz rozciąga się scena niewyobrażalnego zniszczenia. Punkt pomocowy, zorganizowany w celu oczyszczenia rzeki z zalegających resztek łodzi i śniętych ryb, przypominał obóz w stanie oblężenia. Wolontariusze, ubrani w stroje ochronne, poruszali się w wodzie gęstej od śniętych ryb i resztek łodzi.
Powietrze wypełnia niesamowicie intensywny, duszący zapach rozkładu. Smród śniętych ryb miesza się z goryczą zgniłego drewna, tworząc atmosferę, która dosłownie ściska za gardło. Ochotnicy, z pokorą i wytrwałością godną podziwu, zbierają zdechłe ryby do sieci.
Na brzegu, z dala od nurtu rzeki, kopane są doły. W tych masowych grobach, spoczywają ryby, których życie nagle przerwała katastrofa. Brak lepszych metod utylizacji tych szczątków przypomina o tragicznej improwizacji, która stała się codziennością w nowej rzeczywistości.
Nad całością czuwa zarządca punktu, postać emanująca nie tylko autorytetem, ale i głębokim zrozumieniem sytuacji. Jego polecenia, choć surowe, są wydawane z głębokim przekonaniem o ich niezbędności. Dostrzegając nowoprzybyłych przywołał ich do siebie ruchem dłoni.
-Kogo tym razem przysłali? - Mężczyzna był dobrze po pięćdziesiątce, a siwizna pokryła całe już włosy. Zerkając na kartkę, a potem na trójkę westchnął ciężko. -Trzy chuchra… co ja mam z wami zrobić? - Nie był zachwycony tym kto przed nim stał, ale jak mawiają jak się nie ma co się lubi. -Widzicie co tu się dzieje? Zbieracie resztki łodzi oraz śnięte ryby. Truchłą do dołów, drewno na brzeg.- Jego głos, choć zmęczony, nie traci na sile. -Musicie uważać, woda jest tak gorąca, że dochodzi do poparzeń. Jak tylko się dostanie za ubranie, do punktu pomocowego po maści.
Nie ważne dla niego było jakie nazwiska noszą przybyłe osoby, zostali oddelegowani do pracy. Ta nie była łatwa, ale też nie stanowiła jakiegoś wyzwania siłowego. Należało być systematycznym i dokładnym, ot cała filozofia. -Pod koniec dnia możecie wracać do domów. - Wskazał na rozstawiony namiot. -Tam wydają posiłki. Przysługuje wam woda, chleb i jeden ciepły posiłek. Więcej nie ma więc nie chcę słyszeć marudzenia.
Następnie skierował ich do miejsca gdzie rozdawano ubrania ochronne. -Zacznijcie od drewna, pęcznieje i zatyka się na przewężeniu.
MG nie kontynuuje rozgrywki, ale nad nią czuwa i w razie potrzeby interweniuje.
Macie za zadanie oczyścić rzekę ze śniętych ryb oraz resztek po zniszczonych łodziach, które blokują przepływ rzeki. Możecie sami kreować npców i wchodzić z nimi w interakcje. Możecie kreować wydarzenia.
Wraz z zakończeniem wątku zgłoście to do Mistrza Gry (Primrose Burke).
Ledwo świstoklik przeniósł ich w nieznane miejsce, Steff poczuł duszący, ohydny smród ryb. Zmarszczył nos, z ciekawością zerkając na lady Imogen—czy przywykła do takich zapachów? I dlaczego przysłano tutaj damę, czy kraj aż tak bardzo potrzebował rąk do pracy? A może naraziła się czymś swojej rodzinie, ubrała nieodpowiednią sukienkę czy coś? Rozejrzał się po okolicy. Krajobraz był mu obcy, choć interesował się geografią Anglii. Pewnie zaraz skojarzy coś szeptów innych ochotników albo ich spyta, ale na razie zerknął na Jamesa. Czy ktokolwiek zauważy, że było ich więcej? Ale—to chyba dobrze?
Poszedł przodem do dowodzącego, bo chyba nie wypadało aby Imogen to robiła, a chciał by wyznaczający zadania najpierw zobaczył jego—Anglika—zanim skupi się na Aishy i śniadym chłopcu, którego miało z nimi nie być.
-Dzień dobry, my z Ministerstwa! - powiedział i postanowił zamilknąć, bo mężczyzna wyglądał jakby lubił konkretne komunikaty. Kiwał głową, na znak, że rozumieją, ale ożywił się odrobinę, słysząc o gorącej wodzie.
-Może dałoby się ją ochłodzić? - bąknął, ale cicho, niepewny czy mężczyzna go słyszał. Czemu mieli utrudniać sobie pracę i zbierać ryby jak zwykli mugole, gdy transmutacja mogła ich wspomóc? Zamrugał, rozważając te słowa w duszy: jak zwykli mugole. Ciekawe, czy "Prorok Codzienny" byłby zainteresowany upokorzeniem, jakiego doświadczają nadobne szlachcianki na rozkaz londyńskiego Ministerstwa. Może powinien jednak popracować uczciwie i obserwować jak najwięcej, a ten dzień nie będzie całkiem stracony.
-Przyniesiemy wam po stroju. - zaproponował dżentelmeńsko Aishy i Imogen, ale tak naprawdę chciał zostać sam na sam z Jimem, na słowo. Pociągnął go za ramię. -Chyba cię nie zauważyli? - zagaił, mając na myśli dowódcę tego zadania, a potem ściszył głos. -Wyobrażasz sobie miny wszystkich, gdy dowiedzą się, że młodzież łowi po mugolsku śnięte ryby? To równie gorszące jak zupa z... wiadomo czego. - szepnął do niego, gdy odeszli kawałek od dziewczyn. Potem wyprostował się i udał skupionego pracą, czas na słowa krytyki przyjdzie później. Wrócił z dwoma strojami ochronnymi, jednym dla siebie i drugim dla Imogen, której wręczył ubranie z uprzejmym uśmiechem. Właściwie, nie musiał nawet udawać tego uśmiechu, naprawdę była prześliczna i zaczynał jej współczuć tych okropnych warunków...
-Nasz szef nic nie mówił o magii, ale chyba nie musimy znosić tego zapachu w nieskończoność? Pewnie przywykła milady do milszych warunków. - zagaił, sięgając po różdżkę. Bella umarłaby tu ze smrodu, a przecież alchemia uodporniła ją na dziwne zapachy. -Odore mutatio! - szepnął, myśląc o zapachu róż.
Poszedł przodem do dowodzącego, bo chyba nie wypadało aby Imogen to robiła, a chciał by wyznaczający zadania najpierw zobaczył jego—Anglika—zanim skupi się na Aishy i śniadym chłopcu, którego miało z nimi nie być.
-Dzień dobry, my z Ministerstwa! - powiedział i postanowił zamilknąć, bo mężczyzna wyglądał jakby lubił konkretne komunikaty. Kiwał głową, na znak, że rozumieją, ale ożywił się odrobinę, słysząc o gorącej wodzie.
-Może dałoby się ją ochłodzić? - bąknął, ale cicho, niepewny czy mężczyzna go słyszał. Czemu mieli utrudniać sobie pracę i zbierać ryby jak zwykli mugole, gdy transmutacja mogła ich wspomóc? Zamrugał, rozważając te słowa w duszy: jak zwykli mugole. Ciekawe, czy "Prorok Codzienny" byłby zainteresowany upokorzeniem, jakiego doświadczają nadobne szlachcianki na rozkaz londyńskiego Ministerstwa. Może powinien jednak popracować uczciwie i obserwować jak najwięcej, a ten dzień nie będzie całkiem stracony.
-Przyniesiemy wam po stroju. - zaproponował dżentelmeńsko Aishy i Imogen, ale tak naprawdę chciał zostać sam na sam z Jimem, na słowo. Pociągnął go za ramię. -Chyba cię nie zauważyli? - zagaił, mając na myśli dowódcę tego zadania, a potem ściszył głos. -Wyobrażasz sobie miny wszystkich, gdy dowiedzą się, że młodzież łowi po mugolsku śnięte ryby? To równie gorszące jak zupa z... wiadomo czego. - szepnął do niego, gdy odeszli kawałek od dziewczyn. Potem wyprostował się i udał skupionego pracą, czas na słowa krytyki przyjdzie później. Wrócił z dwoma strojami ochronnymi, jednym dla siebie i drugim dla Imogen, której wręczył ubranie z uprzejmym uśmiechem. Właściwie, nie musiał nawet udawać tego uśmiechu, naprawdę była prześliczna i zaczynał jej współczuć tych okropnych warunków...
-Nasz szef nic nie mówił o magii, ale chyba nie musimy znosić tego zapachu w nieskończoność? Pewnie przywykła milady do milszych warunków. - zagaił, sięgając po różdżkę. Bella umarłaby tu ze smrodu, a przecież alchemia uodporniła ją na dziwne zapachy. -Odore mutatio! - szepnął, myśląc o zapachu róż.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 49
'k100' : 49
Spojrzał na Steffena, kiedy go powitał i poczuł, jak po jego wnętrzu rozlewa się przyjemne ciepło, coś na wzór ulgi, kiedy w całkiem obcym i nieprzychylnym miejscu spotyka się przyjazną twarz. Przyjaciel — o wiele mądrzejszy, bieglejszy i bardziej doświadczony będzie dla niego ostoją, tego był pewien. Żal po tym, jak pozostawił ich samych dla blondwłosej zdradzieckiej żmiji uleciał w tłumie nieznajomych twarzy; tak blisko urzędników, tak blisko oficerów. Zaraz potem — tuż przed uruchomienie śwwstoklika, pojawiła się przy nich Imogen. Ta sama Imogen, która odebrała mi kilka oddechów, kilkanaście uderzeń serca w przedostatni dzień festiwalu. Jej dłoń wciąż paliła jego wnętrze dłoni, a kwiatowy zapach rozbudzał zmysły.
— Lady Travers — powitał ją, przywdziewając na usta na moment czarujący, niemalże otumaniony uśmiech, jakby zapomniał, gdzie byli i po co. Jej wzrok spoczął na nim ledwie na chwilę — zbyt krótką, by połechtała jego ego, ale wystarczającą, by nie stracił chwilowej i sztucznej wiary w sobie choć wciąż nie mógł pojąć jak doszło do tego, że taka dama jak ona w ogóle zechciała przyjąć jego zaproszenie do tańca. Umknął mu fakt, że wróżkowi pył czynił go atrakcyjniejszym, wzmagał w nim pewność siebie, która była największym i najskuteczniejszym z afrodyzjaków; pożałował od razu, że nie miał ze sobą nic, co pomogłoby mu tu i tera w tak stresującej i niepewnej chwili. Spojrzał na siostrę, mocniej ścisnął jej dłoń, kiedy żołądek wywrócił mu się w środku, a oni w mgnieniu oka przenieśli się we właściwe miejsce. Właściwe — niekoniecznie dla niego. Rybi smród ani go nie zdziwił ani nie zwrócił zbytniej uwagi. Przywykł do niego, zajmując mieszkanie w porcie przez pół roku. Cattermole ruszył pierwszy, sprawnie go ukrywając między pozostałymi, ale przecież doskonale wiedział, że nie o to mu chodziło. Nie wierzył, że ukażą go za zły przydział. Za niesubordynację, prawdopodobnie, ale o wiele gorsza kara czekała na niego za brak stawiennictwa, jeśli nie odnotują jego obecności i roli, zakończy się wezwaniem, a może nawet aresztem. Nie znał się na prawie, nie myślał też za wiele, ale nie trzeba było stać się znawcą, by móc przewidzieć możliwe konsekwencje. Zerknął na Steffena, któremu kiwnął głową, gdy zostali sami.
— To dobrze? — spytał go, bo Steffen był mądrzejszy, rozsądniejszy. Kto, jak nie on, poradzi mu najlepiej. — Jeśli nie odnotują, że tu jestem, uznają mnie za dezertera! — szepnął mu intensywnie i nerwowo, po chwili oglądając się za siebie. Zrobiłby to. Oczywiście, że stawiłby się tu nawet pod przykrywką po to, by pilnować siostry, ale może istniała szansa na to, by namieszać, obrócić to jakoś? — Pójdę do niego i powiem mu, że znalazłem się tu przez pomyłkę? Przekonam go jakoś, że się przydam, żeby mnie nie odsyłał, co? — spytał Steffena, szukając w jego oczach aprobaty dla jego pomysłu. Zamyślił się na moment. Nie słyszał, by mówiono, jak mają zbierać te ryby. Oczywistością było, że on zbierze je właśnie tak, po mugolski. Magia nie była jego mocną stroną, ale Steffen mógł o wiele więcej. — Może błyśniesz i pogratulują ci kreatywności, czy coś. Odebrał stroje i razem z przyjacielem wrócił do kobiet. Jeden wręczył siostrze, drugi sam zaczął ubierać. Nie był pewien, czy to cokolwiek da, czy cokolwiek zmieni, ale jeśli dali, nie zamierzał odmawiać. [b]— Nie wchodźcie do wody, my się tym zajmiemy — zaproponował od razu, spoglądając głównie na siostrę, choć oko uciekło mu do Imogen. — Zajmiemy się łodziami najpierw, a pole rybami — pomyślał, wierząc, że ani jedna ani druga nie chciała babrać się w taki bagnie. Nim jednak wszedł do wody, poczuł irracjonalny, silny lęk który go podtrzymał przed wejściem do rzeki.
— Lady Travers — powitał ją, przywdziewając na usta na moment czarujący, niemalże otumaniony uśmiech, jakby zapomniał, gdzie byli i po co. Jej wzrok spoczął na nim ledwie na chwilę — zbyt krótką, by połechtała jego ego, ale wystarczającą, by nie stracił chwilowej i sztucznej wiary w sobie choć wciąż nie mógł pojąć jak doszło do tego, że taka dama jak ona w ogóle zechciała przyjąć jego zaproszenie do tańca. Umknął mu fakt, że wróżkowi pył czynił go atrakcyjniejszym, wzmagał w nim pewność siebie, która była największym i najskuteczniejszym z afrodyzjaków; pożałował od razu, że nie miał ze sobą nic, co pomogłoby mu tu i tera w tak stresującej i niepewnej chwili. Spojrzał na siostrę, mocniej ścisnął jej dłoń, kiedy żołądek wywrócił mu się w środku, a oni w mgnieniu oka przenieśli się we właściwe miejsce. Właściwe — niekoniecznie dla niego. Rybi smród ani go nie zdziwił ani nie zwrócił zbytniej uwagi. Przywykł do niego, zajmując mieszkanie w porcie przez pół roku. Cattermole ruszył pierwszy, sprawnie go ukrywając między pozostałymi, ale przecież doskonale wiedział, że nie o to mu chodziło. Nie wierzył, że ukażą go za zły przydział. Za niesubordynację, prawdopodobnie, ale o wiele gorsza kara czekała na niego za brak stawiennictwa, jeśli nie odnotują jego obecności i roli, zakończy się wezwaniem, a może nawet aresztem. Nie znał się na prawie, nie myślał też za wiele, ale nie trzeba było stać się znawcą, by móc przewidzieć możliwe konsekwencje. Zerknął na Steffena, któremu kiwnął głową, gdy zostali sami.
— To dobrze? — spytał go, bo Steffen był mądrzejszy, rozsądniejszy. Kto, jak nie on, poradzi mu najlepiej. — Jeśli nie odnotują, że tu jestem, uznają mnie za dezertera! — szepnął mu intensywnie i nerwowo, po chwili oglądając się za siebie. Zrobiłby to. Oczywiście, że stawiłby się tu nawet pod przykrywką po to, by pilnować siostry, ale może istniała szansa na to, by namieszać, obrócić to jakoś? — Pójdę do niego i powiem mu, że znalazłem się tu przez pomyłkę? Przekonam go jakoś, że się przydam, żeby mnie nie odsyłał, co? — spytał Steffena, szukając w jego oczach aprobaty dla jego pomysłu. Zamyślił się na moment. Nie słyszał, by mówiono, jak mają zbierać te ryby. Oczywistością było, że on zbierze je właśnie tak, po mugolski. Magia nie była jego mocną stroną, ale Steffen mógł o wiele więcej. — Może błyśniesz i pogratulują ci kreatywności, czy coś. Odebrał stroje i razem z przyjacielem wrócił do kobiet. Jeden wręczył siostrze, drugi sam zaczął ubierać. Nie był pewien, czy to cokolwiek da, czy cokolwiek zmieni, ale jeśli dali, nie zamierzał odmawiać. [b]— Nie wchodźcie do wody, my się tym zajmiemy — zaproponował od razu, spoglądając głównie na siostrę, choć oko uciekło mu do Imogen. — Zajmiemy się łodziami najpierw, a pole rybami — pomyślał, wierząc, że ani jedna ani druga nie chciała babrać się w taki bagnie. Nim jednak wszedł do wody, poczuł irracjonalny, silny lęk który go podtrzymał przed wejściem do rzeki.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Był moment, tuż przed tym, gdy ciężkość teleportacyjnego splotu, związała się w żołądku, że czuła się, jak widz. Obecny w przedstawieniu, ale nieuczestniczący na scenie aktorów. Z nawykłą dla siebie ciekawością - tą, co odpychała trącania niepokoju - obserwowała zainteresowanie, jakie skupiła na sobie śliczna panienka. Patrzyła, jak chłopięce spojrzenia ścigają smukłą postać, osiadają tęsknie przy jasnym licu. Bijące ciepło od wciąż zaciśniętej na jej własnej, dłoni brata, przywracało jednak teraz, na miejsce. I zaraz potem, wchłonęła ich magia świstokliku.
Wypluta przez teleport, postąpiła kilka chwiejnych kroków, nim złapała równowagę, nadal wsparta obecnością przyjaciela i brata. Towarzysząca im dama - zdążyła zrozumieć fenomen jej obecności. Półwila. Musiała być nią. Inaczej, męskie towarzystwo, nie tłoczyłoby się przy niej - jeśli nie samą bliskością, to nawracającym, jak zaklęcie (tym przecież musiało być) - spojrzeniem. Podobieństwo zbyt silne do reakcji, jakiej ulegała sceneria, gdy była z nimi Celine. Świadomość, z jednej strony, wspięła się nieprzyjemnie brzmiącą emocją. Niepewność zagrała na intuicji, ale - znowu, była wdzięczna bratu, że mimo wszystko - wciąż pozostawał przy niej. I czy celowo, czy nie - to Steffen zdawał się zbierać największe zainteresowanie panny Trawers.
Mimo początkowej chwiejności, obdarzyła towarzyszkę lekkim uśmiechem, spoglądając spod czerni rzęs na śliczną buzię, jakby chciała zapamiętać - czy było - coś oprócz magii drżącej w szlacheckiej krwi - co tak bardzo kusiło? Męski głos i rzucone ku nim dyspozycje, słusznie skupiły uwagę na celu ich obecności przy rzece. I musiała przyznać, że uderzenie stęchłych woni, nawet jej ścisnęły żołądek. A przecież, nie straszna była jej praca, która wymagała brudu, a alchemiczna profesja, której tak bardzo chciała się poświęcić, nawykła do trudów niektórych woni - Myślisz, ze pozwolą ci tu zostać? - zapytała jeszcze Jimmiego. Nabrała nadziei, gdy razem pojawili się na miejscu, ale wiedziała, że zrobił coś wbrew rozporządzeniu - Dobrze, zaczekam... y - zgodziła się, zerkając na szlachciankę, zastanawiając się, jak znosiła podobną niewygodę. Nie miała pojęcia, jak zachować się samej w obecności damy, ani czy nie obrazi jej pytaniem. Nie odwracała jednak wzroku, wciąż śledząc sylwetkę, gesty, zachowania - czy każda arystokratka taka była? I czy każdą wysyłali... w takie miejsca? Wydawało się jej przecież, słyszała też, że to księżniczki zamknięte w zamkach, delikatne i piękne i na pewno nie babrające się w rzece ze śniętymi rybami. Westchnęła lekko, układając dłonie na granacie długiej spódnicy, jakby mogła strącić oblepiającą ich woń - Widziałam z nieba, jak ta wielka gwiazda upadła, a potem inne. I jak wielka woda uniosła się wysoko - odezwała się w końcu ciszej, jeszcze, nim chłopcy wrócili z ich strojami. Nie umiała długo trwać w ciszy. Ciemne źrenice zawiesiła na widoku zniszczenia, jakie rzeka prezentowała, dopiero, gdy otrzymała strój, zwróciła się ku towarzyszom. Przez moment kluczyła z materiałem, chcąc dopasować jego miarę do obecności - spódnicy, ale zwinęła ją zgrabnie, wcześniej, odkładając torbę, w widocznym dla nich miejscu, zawartości była cenna, bo chociaż otrzymali przydział na posiłek - przygotowana była na skromny poczęstunek - Mogę, pomóc - dodała, spoglądając na poczynania szlachcianki. Nie dotykała jednak jasnych dłoni, zupełnie tak, jakby parzyły równie mocno, co rozgrzana woda.
Nie protestowała na propozycję. Oddała chłopcom przewodnictwa, starając się po prostu - zająć przydzielonym zadaniem. Ruszyła więc w stronę miejsca, gdzie wciąż piętrzyły się stosem połamane fragmenty drewna. Rozglądając się tylko, by nie wciąć się innym już pracującym. Miała tez nadzieję, że jest wystarczająco zwinna, by nie pozwolić na przedostanie się śniętej wody za ubrany roboczo strój.
Wypluta przez teleport, postąpiła kilka chwiejnych kroków, nim złapała równowagę, nadal wsparta obecnością przyjaciela i brata. Towarzysząca im dama - zdążyła zrozumieć fenomen jej obecności. Półwila. Musiała być nią. Inaczej, męskie towarzystwo, nie tłoczyłoby się przy niej - jeśli nie samą bliskością, to nawracającym, jak zaklęcie (tym przecież musiało być) - spojrzeniem. Podobieństwo zbyt silne do reakcji, jakiej ulegała sceneria, gdy była z nimi Celine. Świadomość, z jednej strony, wspięła się nieprzyjemnie brzmiącą emocją. Niepewność zagrała na intuicji, ale - znowu, była wdzięczna bratu, że mimo wszystko - wciąż pozostawał przy niej. I czy celowo, czy nie - to Steffen zdawał się zbierać największe zainteresowanie panny Trawers.
Mimo początkowej chwiejności, obdarzyła towarzyszkę lekkim uśmiechem, spoglądając spod czerni rzęs na śliczną buzię, jakby chciała zapamiętać - czy było - coś oprócz magii drżącej w szlacheckiej krwi - co tak bardzo kusiło? Męski głos i rzucone ku nim dyspozycje, słusznie skupiły uwagę na celu ich obecności przy rzece. I musiała przyznać, że uderzenie stęchłych woni, nawet jej ścisnęły żołądek. A przecież, nie straszna była jej praca, która wymagała brudu, a alchemiczna profesja, której tak bardzo chciała się poświęcić, nawykła do trudów niektórych woni - Myślisz, ze pozwolą ci tu zostać? - zapytała jeszcze Jimmiego. Nabrała nadziei, gdy razem pojawili się na miejscu, ale wiedziała, że zrobił coś wbrew rozporządzeniu - Dobrze, zaczekam... y - zgodziła się, zerkając na szlachciankę, zastanawiając się, jak znosiła podobną niewygodę. Nie miała pojęcia, jak zachować się samej w obecności damy, ani czy nie obrazi jej pytaniem. Nie odwracała jednak wzroku, wciąż śledząc sylwetkę, gesty, zachowania - czy każda arystokratka taka była? I czy każdą wysyłali... w takie miejsca? Wydawało się jej przecież, słyszała też, że to księżniczki zamknięte w zamkach, delikatne i piękne i na pewno nie babrające się w rzece ze śniętymi rybami. Westchnęła lekko, układając dłonie na granacie długiej spódnicy, jakby mogła strącić oblepiającą ich woń - Widziałam z nieba, jak ta wielka gwiazda upadła, a potem inne. I jak wielka woda uniosła się wysoko - odezwała się w końcu ciszej, jeszcze, nim chłopcy wrócili z ich strojami. Nie umiała długo trwać w ciszy. Ciemne źrenice zawiesiła na widoku zniszczenia, jakie rzeka prezentowała, dopiero, gdy otrzymała strój, zwróciła się ku towarzyszom. Przez moment kluczyła z materiałem, chcąc dopasować jego miarę do obecności - spódnicy, ale zwinęła ją zgrabnie, wcześniej, odkładając torbę, w widocznym dla nich miejscu, zawartości była cenna, bo chociaż otrzymali przydział na posiłek - przygotowana była na skromny poczęstunek - Mogę, pomóc - dodała, spoglądając na poczynania szlachcianki. Nie dotykała jednak jasnych dłoni, zupełnie tak, jakby parzyły równie mocno, co rozgrzana woda.
Nie protestowała na propozycję. Oddała chłopcom przewodnictwa, starając się po prostu - zająć przydzielonym zadaniem. Ruszyła więc w stronę miejsca, gdzie wciąż piętrzyły się stosem połamane fragmenty drewna. Rozglądając się tylko, by nie wciąć się innym już pracującym. Miała tez nadzieję, że jest wystarczająco zwinna, by nie pozwolić na przedostanie się śniętej wody za ubrany roboczo strój.
...światło zbudź,
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
Co stracone znajdź,
I wróć mi dawny skarb
Aisha Doe
Zawód : tancerka, przyszły alchemik, siostra
Wiek : 18
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Prick your finger on a spinning wheel
But don’t make a sound
But don’t make a sound
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie mogła trafić lepiej. Pozostawiona sama sobie, w obrębie dwóch — jednak nie jednego — znanego mężczyzny i kobiety, która wiekiem nie wydawała się odstawać od niej prawie w ogóle. Pomimo tego, nie wydawała się przepełniona obawami, nie oczekując obecności bliskich osób wokół. Ostatnie miesiące przypominały scenerie sprzed lat, gdy podnosiwszy ton, skupiała uwagę. Teraz działo się to na powrót, bo choć do przemykających po sylwetce spojrzeń była przyzwyczajona, to sytuacja stawiała ich — noszących znane nazwiska, znamię krwi i władzy — w roli naturalnych podpór. Gdy umierali mężowie, gdy dzieci zatruwały się, gdy cierpienie sięgało wyżyn, to właśnie na ich przychylność i pomoc liczono, jeśli nie określić tego wymaganiem. Katastrofa nie oszczędzała nikogo, każdy stawał się równy wobec brzmienia tragedii, sceneria czwórki młodzików nie była tego najszczerszym przykładem.
— Imogen, po prostu Imogen. — Odparła w stronę James'a, obdarzając do krótkim uśmiechem, prozaicznym i grzecznościowym. Nie miała zamiaru wodzić za nos, w obliczu przyjętych ról brakło czasu na niewinne igraszki z własnym darem. Nie umknęła jej również obecność Steffena (na bogów, nie potrafiła zapamiętać jego imienia, człowiek miliona twarzy wprost), do którego skierowała również delikatny uśmiech, na koniec wieńcząc to wszystko większym, pełnym zrozumienia gestem w kierunku Aishy, do której wyciągnęła dłoń, nie dodając nic więcej, bo wszakże swoje imię wypowiedziała sekundę wcześniej.
Obawy o zapach, obawy o to, jak sobie poradzi, były wprost urocze, a jednak słowa młodego mężczyzny skwitowała lekkim zmrużeniem brwi.
— Port jest dla mnie naturalnym środowiskiem. — Ukróciła krótko wszelkie niesnaski, przytakując na sugestię przyniesienia stroju, sama natomiast kucnęła, jak gdyby przyglądając się zauważonych zmianach.
— S...Steffen, tak? Skoro znasz się na transmutacji, to myślisz, że Siccitasio częściowo zadziała? Można pościągać te fragmenty, z bliska i potem osuszyć teren, to obniżymy poziom wody... — zaczęła łagodnie, zbliżając się do Aishy, obok której stanęła w międzyczasie czekania na Steffena i krótkiej obserwacji ruchów Jamesa. Nim zdołałby wejść do środka, podniosła na krótko ton, nieświadoma, że to nie jej słowa go zatrzymały. —Zaczekaj! Nie róbmy nic bez planu... może Negforaminis? Słyszałam kiedyś o tym zaklęciu, ale nie potrafię go sama użyć. W teorii wciągnęłoby to... to wszystko, więc najpierw można pozbierać drewno, potem wciągnąć martwe ryby. — Po początkowym wyrwaniu się w kierunku Jimmiego, kolejne słowa na powrót skierowała do Cattermole'a, ale wzrok przesunęła po wszystkich zgromadzonych. Będąca obok dziewczyna wydawała się przestraszona, a może tak wydawało się jej Imogen przez jej własne odczucia, gdy odór osłabiał odbiór rzeczywistości.
— A my... — spojrzała i skierowała słowa w stronę Aishy — możemy pójść i poszukać grabi, wideł, coś takiego... nie wiem. Ale coś, co pozwoli nam przeciągnąć te rzeczy bliżej, aby dało się je wyciągnąć. — Wiedziała, że na prośbę ktoś jej pomoże. Losowo spotkany mężczyzna mógłby paść ofiarną niecnych planów kotłujących się w głowie, a dochodzące z odległości głosy rozmów wzbierały nieodpowiednie pociągi do wykorzystania sytuacji. Wszakże... kontrolowanie to także forma pełnienia jakiejś roli. Kogoś całkowicie obcego nie byłoby jej tak szkoda, z będącymi tu osobami zapewne spotkałaby się na powrót, skoro już teraz spleciono ich losy. A może miała nadal w sobie tę dozę obrzydzenia do zwodniczych chochlików podpowiadających z tyłu głowy kolejne możliwości?
— Imogen, po prostu Imogen. — Odparła w stronę James'a, obdarzając do krótkim uśmiechem, prozaicznym i grzecznościowym. Nie miała zamiaru wodzić za nos, w obliczu przyjętych ról brakło czasu na niewinne igraszki z własnym darem. Nie umknęła jej również obecność Steffena (na bogów, nie potrafiła zapamiętać jego imienia, człowiek miliona twarzy wprost), do którego skierowała również delikatny uśmiech, na koniec wieńcząc to wszystko większym, pełnym zrozumienia gestem w kierunku Aishy, do której wyciągnęła dłoń, nie dodając nic więcej, bo wszakże swoje imię wypowiedziała sekundę wcześniej.
Obawy o zapach, obawy o to, jak sobie poradzi, były wprost urocze, a jednak słowa młodego mężczyzny skwitowała lekkim zmrużeniem brwi.
— Port jest dla mnie naturalnym środowiskiem. — Ukróciła krótko wszelkie niesnaski, przytakując na sugestię przyniesienia stroju, sama natomiast kucnęła, jak gdyby przyglądając się zauważonych zmianach.
— S...Steffen, tak? Skoro znasz się na transmutacji, to myślisz, że Siccitasio częściowo zadziała? Można pościągać te fragmenty, z bliska i potem osuszyć teren, to obniżymy poziom wody... — zaczęła łagodnie, zbliżając się do Aishy, obok której stanęła w międzyczasie czekania na Steffena i krótkiej obserwacji ruchów Jamesa. Nim zdołałby wejść do środka, podniosła na krótko ton, nieświadoma, że to nie jej słowa go zatrzymały. —Zaczekaj! Nie róbmy nic bez planu... może Negforaminis? Słyszałam kiedyś o tym zaklęciu, ale nie potrafię go sama użyć. W teorii wciągnęłoby to... to wszystko, więc najpierw można pozbierać drewno, potem wciągnąć martwe ryby. — Po początkowym wyrwaniu się w kierunku Jimmiego, kolejne słowa na powrót skierowała do Cattermole'a, ale wzrok przesunęła po wszystkich zgromadzonych. Będąca obok dziewczyna wydawała się przestraszona, a może tak wydawało się jej Imogen przez jej własne odczucia, gdy odór osłabiał odbiór rzeczywistości.
— A my... — spojrzała i skierowała słowa w stronę Aishy — możemy pójść i poszukać grabi, wideł, coś takiego... nie wiem. Ale coś, co pozwoli nam przeciągnąć te rzeczy bliżej, aby dało się je wyciągnąć. — Wiedziała, że na prośbę ktoś jej pomoże. Losowo spotkany mężczyzna mógłby paść ofiarną niecnych planów kotłujących się w głowie, a dochodzące z odległości głosy rozmów wzbierały nieodpowiednie pociągi do wykorzystania sytuacji. Wszakże... kontrolowanie to także forma pełnienia jakiejś roli. Kogoś całkowicie obcego nie byłoby jej tak szkoda, z będącymi tu osobami zapewne spotkałaby się na powrót, skoro już teraz spleciono ich losy. A może miała nadal w sobie tę dozę obrzydzenia do zwodniczych chochlików podpowiadających z tyłu głowy kolejne możliwości?
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
-Jeszcze cię stąd nie wyprosili... - zastanawiał się na głos do Jima w drodze po ubrania robocze. To chyba dobrze? Gdyby naprawdę zależało im na konkretnych nazwiskach, już kilka minut temu rozdzieliliby jego i Aishę. -Wpisałeś się na tamtą listę, w Ministerstwie? - zerknął w stronę nadzorcy, czy i on odhaczył ich na jakiejś liście? Steff, przytłoczony nowym otoczeniem i zadaniami, skupił się raczej na jego poleceniach. Na pewno podpisał jakiś papier w korytarzu, Jim chyba też musiał, ale nie szukał wtedy wzrokiem przyjaciela, bo leciał na twarz na posadzkę. -Przecież stamtąd nie było innej drogi wyjścia niż świstokliki, zobaczą przecież, że nikt nie został na korytarzu. Wzięliby cię za dezertera, gdybyś nie przyszedł wcale. - dywagował szeptem, ale nerwowość w spojrzeniu Jima udzielała się i jemu. Mówił o tym, co wydawało mu się logiczne i ludzkie, ale od kiedy Ministerstwo takie było? Co, jeśli byli dla nich tylko cyframi, albo gorzej—ta cała komisja była pretekstem do uczynienia im krzywdy? Obecność Imogen i innych dobrze urodzonych czarodziejów nieco go uspokajała, ale pamiętał przecież pogłoski o tym, że na początku wojny mugolacy w Ministerstwie znikali. Rozumiał, czemu Jim nie chciał zostawić Aishy samej. -Chodźmy, ale razem. - przytaknął w odpowiedzi na pomysł przyjaciela. Ostatnio kwoka na jarmarku wzięła Steffena za Cygana, bo pokazał się w towarzystwie Jima, ale może dziś dopisze im szczęście i to Jim będzie wyglądał przy nim bardziej angielsko? -Jakby się upierał to zaoferuję, że dołączę do twojej pierwotnej grupy, co? - zaoferował. Bella była bezpieczna w domu, a jego brat marnotrawny balował nie-wiadomo-gdzie-w-Europie (Steff pragnął wierzyć, że Willric zajmuje się rodzicami, ale no), więc łatwiej było mu się dostosować. Przynajmniej dopóki nie zerkał w stronę Imogen ani nie myślał o tym, jak poradzi sobie z tym upokarzającym zadaniem (trudno powiedzieć, ile w tych myślach było złośliwości, a ile troski; zwłaszcza, że dopiero niósł do smukłej blondynki bezkształtne ubranie robocze). -Może popracujmy trochę, żeby pokazać, że na coś się przydamy i po nie wiem, dwudziestu minutach udamy, że dopiero zauważyliśmy pomyłkę? - zaproponował, ale tym razem to on szukał potwierdzenia w oczach przyjaciela. Uśmiechnął się bez przekonania, słysząc, że błyśnie. Może i kochał transmutację, ale ostatnie doświadczenia z czarowaniem w środowisku wodnym kojarzyły mu się albo z paniką i cofającym się czasem, albo z diablim zielem. Poza tym, nie był przekonany, na ile faktycznie chce błyskać przed Ministerstwem. Wojny toczyło się nie tylko na froncie, co jeśli oczyszczenie tej rzeki (musiał kogoś spytać, co to za rzeka, ale była na tyle szeroka, by być szlakiem transportowym) okaże się kiedyś decydujące w zbrodniczych strategiach Rycerzy? Pamiętał zniszczenia w Staffordshire, pamiętał jak w promugolskich hrabstwach zawsze brakowało rąk do pracy. Czuł się winny, że tu jest. Może i "Czarownica" opisywała konserwatywną szlachtę, a gobliny zabezpieczały skrytki bogaczy, ale jakoś inaczej było odbierać rozkazy od roztargnionej redaktorki lub goblina, a inaczej od służb ministerialnych. Nie wezwaliby ich tu, gdyby to nie było ważne.
O ile mógł odepchnąć pokusę roztoczoną przez Jima, o tyle słowa Imogen trudniej było zignorować. Pamiętał, że już w Gringottcie zaimponowała mu znajomością transmutacji, a teraz jedynie potwierdzała tamto pozytywne wrażenie. Zarumienił się lekko i nieco nieobecnie skinął głową.
-T..tak, Steffen. - w Czarownicy przedstawiał się czasem jako Steven, ale detale ich wywiadu wyleciały mu z głowy. Odchrząknął, spojrzał na Aishę, jakby dla uspokojenia, a potem na wodę. -Siccitasio może zadziałać na brzegu, choć nie na głębinie... wiele osób musiałoby osuszać całą rzekę, a tego pewnie od nas nie oczekują. - spróbował zażartować, ciekaw, czy lady Travers się uśmiechnie. -Manipulowanie grawitacją mogłoby ściągnąć wszystko, w tym wrzącą wodę. Można spróbować ją cofnąć, albo ochłodzić... - rozgadałby się, ale dziewczyny zaczęły się ubierać, więc skromnie oderwał od nich wzrok, jakby w tej czynności było coś intymnego. -Może zostańmy w grupie. - zaproponował słysząc o grabiach, kierując słowa głownie do Aishy. Zresztą, dało przyciągnąć się rzeczy efektowniej. Prędko założył strój ochronny. Czując irracjonalną potrzebę zaimponowania Imogen, oraz dostrzegając wahanie Jima przed wejściem do wody (przełknął z trudem ślinę, mimowolnie wspominając sytuację, o której nie będą rozmawiać), uniósł różdżkę by spróbować cofnąć wodę od Jima i liczyć na to, że fala pozostawi za sobą drewno i ryby—które mogliby teraz pozbierać łatwiej, bez ryzyka kontaktu z gorącą cieczą. A potem, może będzie najwyższy czas by iść do dowodzącego i wyjaśnić obecność Jima?
-Fluxobedio!
O ile mógł odepchnąć pokusę roztoczoną przez Jima, o tyle słowa Imogen trudniej było zignorować. Pamiętał, że już w Gringottcie zaimponowała mu znajomością transmutacji, a teraz jedynie potwierdzała tamto pozytywne wrażenie. Zarumienił się lekko i nieco nieobecnie skinął głową.
-T..tak, Steffen. - w Czarownicy przedstawiał się czasem jako Steven, ale detale ich wywiadu wyleciały mu z głowy. Odchrząknął, spojrzał na Aishę, jakby dla uspokojenia, a potem na wodę. -Siccitasio może zadziałać na brzegu, choć nie na głębinie... wiele osób musiałoby osuszać całą rzekę, a tego pewnie od nas nie oczekują. - spróbował zażartować, ciekaw, czy lady Travers się uśmiechnie. -Manipulowanie grawitacją mogłoby ściągnąć wszystko, w tym wrzącą wodę. Można spróbować ją cofnąć, albo ochłodzić... - rozgadałby się, ale dziewczyny zaczęły się ubierać, więc skromnie oderwał od nich wzrok, jakby w tej czynności było coś intymnego. -Może zostańmy w grupie. - zaproponował słysząc o grabiach, kierując słowa głownie do Aishy. Zresztą, dało przyciągnąć się rzeczy efektowniej. Prędko założył strój ochronny. Czując irracjonalną potrzebę zaimponowania Imogen, oraz dostrzegając wahanie Jima przed wejściem do wody (przełknął z trudem ślinę, mimowolnie wspominając sytuację, o której nie będą rozmawiać), uniósł różdżkę by spróbować cofnąć wodę od Jima i liczyć na to, że fala pozostawi za sobą drewno i ryby—które mogliby teraz pozbierać łatwiej, bez ryzyka kontaktu z gorącą cieczą. A potem, może będzie najwyższy czas by iść do dowodzącego i wyjaśnić obecność Jima?
-Fluxobedio!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 28 z 29 • 1 ... 15 ... 27, 28, 29
Rzeka Severn
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire