Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Polana w głębi lasu
W lasach Dorset palą się liczne, mniejsze ogniska, przy których zbierają się czarodzieje. Niektóre z nich są po prostu miejscem zapewniającym ciepło i rozmowę, ale przy innych uczestnicy oddają się też... innym rozrywkom. Na jednej z polan w lesie rozpalono kilkanaście mniejszych ognisk, przy których ustawiono kosze z suszonymi ziołami, używanymi do wytwarzania magicznych kadzideł. Niektóre z nich rosną w okolicznych lasach, inne sprowadzono z bardzo daleka, wiele z nich przywieźli handlarze przybyli zza granicy, zwłaszcza z Hiszpanii.
Zioła można wrzucić w ogień, uwalniając w ten sposób zapach, który odniesie efekt na wszystkich znajdujących się przy palenisku istot.
W jednym wątku można wykorzystać tylko jedną mieszankę ziół. Są to głównie substancje roślinne, zioła. Postać z zielarstwem na co najmniej II poziomie potrafi rozpoznać ich znaczenie i wybrać odpowiednie, wrzucając do ognia konkretne spośród rozpisanych na poniższej liście. Pozostałe postaci mogą próbować ich w sposób losowy - poprzez rzut kością k6:
1: Mieszanina żywicy i sosnowych igieł przepełniona jest też czymś, co pachnie jak świeże górskie powietrze. Bardzo orzeźwiająco, nieco otumaniająco. Zapach jest łagodny, koi zmysły, uspokaja nastroje, wzbudza zaufanie do rozmówców. Pobudza do szczerych wyznań i zdradzania sekretów, ale nie hamuje całkowicie naturalnych barier związanych z rozmową z osobami nieznajomymi lub takimi, przy których postać naturalnie czułaby się skrępowana.
2: Drzewny zapach musi mieć swoje źródło w niewielkiej ilości drzewa sandałowego, które zmieszano z rosnącymi w Dorset dzikimi kwiatami oraz sporą ilością ostrokrzewu. Kadzidło jest trochę duszne, głębokie, wprowadza w przyjemne odrętwienie, spowalnia zmysły i pozwala w pełni odprężyć ciało. Pod jego wpływem trudniej jest zebrać myśli. Wprowadza w przyjemne otępienie i relaksację, odpędza troski.
3: Słodki zapach bergamotki przebija się przez skromniejszy bukiet owoców, które prowadzi cytryna oraz nieznacznie mniej wyczuwalna porzeczka, zapach jest przyjemny, świeży, lekko cytrusowy, dodaje energii, poprawia nastrój. Dalsze nuty kadzidła lekko i przyjemnie otępiają. Czarodziej znajdujący się pod wpływem tego kadzidła staje się pobudzony do flirtu i trudniej mu usiedzieć w miejscu, korci go spacer lub taniec.
4: Gryzące zioła, pieprz, rozmaryn, tymianek i inne, które trudniej rozpoznać, przemykają do odrętwionego umysłu, wyciągając z niego cienie. Niektórzy twierdzą, że to kadzidło oczyszcza umysł: pobudza smutek, zmusza do sięgnięcia po problemy i uzewnętrznienia ich, do szczerych wyznań odnośnie tego, co ostatnim czasem trapi czarodzieja, co jest jego zmartwieniem. Wyciska z oczu łzy, ale dzięki temu pozwala zostawić najczarniejsze myśli za sobą i rozpocząć nowy etap życia bez obciążenia.
5: Zapach wiedziony przez silnego irysa w towarzystwie polnych kwiatów wywołuje wesołość, a przy dłuższej ekspozycji - niekontrolowany śmiech. Poprzez lekkie przytępienie zmysłów dodaje odwagi, skłania do czynów i wyznań, na które czarodziej nie miał wcześniej odwagi, a na które od zawsze miał ochotę.
6: Lawenda przeważnie koi zmysły, ale w towarzystwie czterolistnej koniczyny i konwalii odnosi podobny efekt na istoty, nie na ludzi. Czarodziejów zaczyna drażnić, roztrząsa najdawniejsze urazy. Pod jego wpływem niektórzy mogą stać się skorzy do drobnych złośliwości, a inni do kłótni lub nawet agresywni.
Skorzystanie z kadzideł przy ognisku zastępuje jedną wybraną używkę z osiągnięcia hedonista.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:07, w całości zmieniany 2 razy
- Aghhhr! - jęknął, usiłując uspokoić wszystkie mięśnie. Bolało przeraźliwie, ale ból się nie pogłębiał. Był jednorazowy, szybki i, chociaż mocny i intensywny, w końcu mijał. Zakaszlał jeszcze dwa razy, przewracając się lekko na lewy bok, w poszukiwaniu wzrokiem córki. Była obok, cała i zdrowa. Dziwna czarna mgła, dziwny mężczyzna, który niewiadomo skąd się wziął i czego chciał - zniknęli. - Nic... Nic ci nie... - łapał oddech, chwytając tylko hausty powietrza, próbując uspokoić organizm. - Nic ci nie jest? - wciąż ściskał różdżkę w dłoni, rozglądając się na boki. Dla pewności, że zaraz znów nie stanie się coś złego, że znów Trixie nie zostanie sama, nie będzie musiała go bronić. Przecież był jej ojcem, to było jego zadanie. Do czego doszło w tych chorych czasach, by zwykła wycieczka na grzyby kończyła się atakiem na niewinnych czarodziejów? Sędziwy wiek i ból w klatce piersiowej nie pozwalał na wiele, ale Stevie podniósł się najszybciej jak było to możliwe, chwytając za twarz córkę i przyglądając jej się. - Na pewno nic ci nie jest? Widziałaś kto... co to było? - musieli stąd jak najszybciej uciec. Nie chciał nawet rozglądać się za poszlakami na temat jegomościa, potem się tym zajmie i opowie komu trzeba o tym co widzieli. Tak zaawansowana transmutacja... Tego jeszcze nie widział...
- Homenum Revelio - wypowiedział inkantację, rozglądając się jeszcze na boki, dla pewności czy zostali sami.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
'k100' : 27
Musiało boleć, a jednak pierwszym o czym pomyślał Beckett było jej samopoczucie. Z nieco drżącym oddechem kiwnęła kilka razy głową i ujęła jego dłoń w swoją, jakby chcąc się upewnić, że ten pieprzony złoczyńca, ten leśny amator agresywnych negocjacji nie odebrał jej ojca, nie sprawił, że Stevie stał się jedynie jej żałobnym wyobrażeniem.
- Wszystko dobrze - wydusiła z siebie; bzdura, nie było dobrze, w jej żyłach krążyło zaognione przerażenie a świat nagle stał się niepewny i płynny, ale Trix musiała być dzielna, zawsze była. - Ten mężczyzna, on jakby... Przeistoczył się w mgłę. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Kontrolował to - mówiła szybko, trochę niewyraźnie, przypomniawszy sobie szczegóły pojedynku, na który żadne z nich nie było tego dnia przygotowane. Mieli zbierać grzyby, a nie leżących w bagnie awanturników. Przyciągali ostatnio nieszczęścia. - Chciał cię skrzywdzić. Boli cię? - spojrzała na ojca z troską. Nie wyglądał dobrze, co jeśli w tej mgle coś było? Jakaś trucizna? Powinien jak najszybciej obejrzeć go uzdrowiciel, ktoś mądry, kto mógłby ocenić co ten wariat tak właściwie zrobił i usiłował osiągnąć. - Nie dałam rady go odegnać, ja... Przepraszam - wyszeptała i potrząsnęła głową, po czym podniosła się z leśnej ściółki na dość niepewnych nogach i chwyciła Becketta za ręce, pomagając mu zrobić to samo. Musieli stąd zniknąć. - Chodź, wracajmy do domu, musisz się położyć. Nie wiadomo czy... czy ten ktoś nie zjawi się tu zaraz z bandą swoich narwanych przyjaciół - stwierdziła cicho - i po chwili już ich tu nie było.
zt x2, dziękujemy bardzo!
flames come alive.
W tym kraju wiele rzeczy działało na opak. Kierownice samochodów znajdowały się po prawej stronie, wymuszając ruch lewym pasem, a system miar wydłużał obliczenia podczas niektórych zakupów. Jeszcze bardziej zadziwiały mnie lokalne warunki atmosferyczne - bo dlaczego słońce nie miałoby mnie oślepiać swym blaskiem w... ostatni listopadowy dzień?
Im dłużej tutaj przebywałem, tym więcej sensu dostrzegałem w stereotypowych, skoncentrowanych wokół pogody wymianach uprzejmości między mieszkańcami Wysp. Odkąd tu przybyliśmy, zazwyczaj lało jak z cebra i zdążyłem się nasłuchać, że tutaj jedynie kilka razy do roku można spodziewać się bezchmurnego nieba. A tu proszę! Jeden z tych rzadkich, jasnych poranków przypadł akurat na okres przedzimia.
Chociaż mrużyłem oczy, w rzeczywistości cieszyłem się, że prawdopodobnie nie czeka mnie przedzieranie się przez las w deszczu i zawiei. Pomimo jesiennej pory ogołocone z liści konary przepuszczały dużo światła, co znacząco zmniejszało ryzyko zgubienia się w lesie. Największą trudnością pozostawało odnalezienie rzadko występującego drzewa, w miarę możliwości przed zapadnięciem zmroku. Spodziewałem się, że przyjdzie mi tu spędzić przynajmniej kilka godzin, ale czego nie robi się dla nauki?
Ścieżynka, gęsto obsypana gnijącymi liśćmi, poprowadziła mnie w głąb gęstwiny. Bez pośpiechu, na próżno rozglądając się w poszukiwaniu użytecznych ziół, dotarłem na otwartą przestrzeń. Zatrzymałem się przy wysokim na stopę kopcu i pomyślałem, że to dobre miejsce na odpoczynek. Nie zważając na wilgoć ani ryzyko ukąszenia przez jakiegoś zagubionego insekta, usiadłem na gołej ziemi.
Wędrując przez las, wyjątkowo nie wypatrywałem owadów, świadom bezcelowości podobnych poszukiwań. Temperatura na zewnątrz była zbyt niska, by mrówki wychylały się ze swoich gniazd. Wiedziałem, że ich umiejętność przygotowania się do okresu zimowego przerasta możliwości wielu zwierząt, wliczając w to... ludzi.
Nie mówiłem do nich, tak jak czynili to właściciele udomowionych ssaków, ani nie próbowałem zakłócać im rytmu dnia. Zupełnie wystarczyła mi świadomość, że pod moimi stopami znajduje się harmonijnie funkcjonujące mrówcze imperium.
Wędrowała więc zaopatrzona w zawieszony na skórzanym pasku koszyczek. Torbę zielarza, badacza i poszukiwacza tego, co wcale nie chciało zostać znalezione. W tej części lasu kiedyś razem z Archibaldem odnaleźli niesamowite gatunki. Niektóre z nich osiągały największą magiczną właściwość właśnie na chwilę przed nadejściem najmroźniejszej pory w roku. Minął już ten czas, kiedy jako lady spod znaku salamandry, mogła zamawiać składniki z całej Anglii i te docierały do niej w ilości, jaką tylko sobie wymarzyła. Teraz, gdy bardzo jej na czymś zależało, uśmiechała się wdzięcznie do zaprzyjaźnionych lordów, krewnych, przyjaciół, ale jeszcze częściej po prostu odważnie zwracała stopy w stronę krzewów, mokradeł i lasów. Wiedziała, że młodym dziewczętom nie powinno się tak spieszyć do samotnych wędrówek, ale jej odwaga, jej upartość i pasja nie pozwalały czekać ani chwili dłużej. Rozsądek wygasiła jak płomień, któremu odebrano źródło powietrza. Nie śmiała prosić o towarzystwo zapracowanego kuzyna czy narzeczonego. Potrafiła poradzić sobie sama. To tylko las, jesienny, wilgotny las, choć nieco cichszy niż zwykle. Poprawiła wełniany szal zsuwający się tak niewdzięcznie. Ciaśniej owinęła się ulubionym ciepłem i zmrużyła nieco oczy. Znała się trochę, nawet więcej niż trochę, na zielarstwie, więc nie były jej straszne takie wycieczki. Natura potrafiła być wielką mapą i tylko ci najbardziej ślepi gubili się, ignorując jawne wskazówki. Być może miała tendencję do bujania w obłokach, może za często przymykała powieki i dawała upust dziwnej energii, ale obudzona nawet w środku nocy umiałaby… wierzyła, że umiałaby znaleźć wyjście. Gnała więc dzielnie dalej, wyobrażając sobie, jak wspaniałe okazy przyjdzie jej dzisiaj podejrzeć. Zaopatrzona we właściwie przyrządy mogła zebrać odpowiednią ilość odczynników. Co złego mogło się stać?
Niedaleko ujrzała postać usadzoną pośród przyrody, jakby była jej częścią. Zamyśloną? Nieruchomą? Wyobraźnia natychmiast zaalarmowała dusze medyczki, choć bardziej chyba ciekawość damy. Już z oddali bowiem potrafiła dostrzec, że ów paniczyk, który przysiadł na kopcu, wcale nie wyglądał na chorowitego. Baa! On wydał się Isabelli dziwnie znajomy. Zjawisko. Podeszła bliżej, już na pewno wyłapał, że nadciąga. Wysoko unosiła nogi, bo z daleka od ścieżki należało już włożyć więcej mocy w kolejne kroki. – Czy się zgubiłeś? – zapytała, bo martwiący był to widok. On taki sam, porzucony gdzieś w naturze. Przechyliła lekko głowę w bok i zapatrzyła się. – Czy to… to jest dom mrówek? – padło kolejne pytanie, a oczy Isabelli otworzyły się szerzej. Uczyniła jeszcze jeden, ostrożny bardziej krok. Buzia młodego mężczyzny stała się mniej zagadkowa. Wiedziała, kim był. – Ty jesteś tym chłopcem z Rosji! – zawołała nagle. Koszyczek opadł na pierzynę z jesiennych liści. Nie był wcale nieznajomy. Czy jednak to możliwe, by los kolejny raz skrzyżował ich drogi?
Przymknąłem oczy, odcinając się od nieprzyjemnych rozważań, i skoncentrowałem uwagę na bodźcach płynących od dłoni, miękko spoczywających na podłożu. Poruszyłem palcami w górę i w dół, w górę i w dół, chcąc poczuć przesuwającą się pod nimi ściółkę: szorstkie, szeleszczące liście, opadłe z drzew gałązki, marznącą ziemię, pod którą nieprzerwanie tętniło życie...
Usłyszałem szmer, różniący się od dźwięku wydawanego przez kołysane wiatrem rośliny. Zwierzę? Nie, to przecież ludzkie kroki, stawiane w pobliżu ścieżek żłobionych przez ludzi. Mężczyzna? Kobieta? Przyjaciel czy wróg? Nie tracąc czasu na zgadywanki, otworzyłem oczy i mimowolnie natychmiast je zmrużyłem. Uprzednie przysłonięcie ich powiekami uwrażliwiło je na światło słoneczne, do którego musiałem ponownie przywyknąć.
Podniosłem wzrok na postać zmierzającą w moim kierunku, jednocześnie odruchowo przesuwając dłoń ku kieszeni kryjącej różdżkę. Nie wiem, kogo spodziewałem się zobaczyć, ale raczej nie młodą, zielonooką kobietę, która, wiedziona mylnym przekonaniem o konieczności udzielenia mi pomocy, postanowiła się do mnie odezwać. Moje serce przyspieszyło, gdy gorączkowo próbowałem przypomnieć sobie, jak się mówi. Powiedziała coś, co dalej? Och, zadała mi pytanie... to nie powinno być takie trudne.
- Nie - odparłem, postanawiając wyprowadzić ją z błędu.
Prawdę powiedziawszy, chciałem zostać tutaj sam, z własnymi myślami. Zanim zdążyłem zastanowić się, co dodać do lakonicznego komunikatu, żeby nieznajoma sobie stąd poszła, ona sama mnie zagadnęła.
- Nie, ponieważ mrówki nie budują domów, tylko gniazda. Kopce - zaprzeczyłem. Zastanowiłem się. - Nie sądzę, żeby jakiekolwiek zwierzęta potrafiły budować domy.
Urwałem, kiedy postąpiła jeszcze o krok w moim kierunku. Chłopiec z Rosji? Zapominając o oślepiających promieniach słonecznych, szeroko otworzyłem oczy w wyrazie niemego zaskoczenia. Rozpoznała mnie, a przecież nikt nie powiniene wiedzieć - prawda? Czy powinienem uciekać? Wymyślić jakieś kłamstwo, skoro szczerość była zabroniona? Co zrobiłby Konstantyn?
Intensywnie potarłem jedną ręką o drugą, a pięć sekund przeznaczone na udzielenie odpowiedzi dobiegało końca. Obawiałem się odezwać, ale wątpiłem, by strategia polegająca na upartym milczeniu przyniosła mi korzyści.
- Którym chłopcem? - bąknąłem, bo nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Przelotnie popatrzyłem w dół, na upadający koszyczek. Czy to gra? Czy nieznajoma rzeczywiście nie spodziewała się mnie tutaj spotkać? Jakie miała intencje? Wstałem, otrzepałem się z ziemi i poprawiłem ubrania, na wypadek gdyby postanowiła mnie zaatakować.
Głowa jasnowłosej przechyliła się lekko w bok. Warkocz zsunął się z ramienia i zafalował. Ów panicz porzucony na tym leśnym wzniesieniu wydawał się nie tylko znajomy, ale i przestraszony. A może ten wątek zbyt odważnie opisywała już jej wyobraźnia? Nie wyglądał na zachęconego możliwością wspólnej pogawędki między potężnymi drzewami. A może coś go mocno trapiło? Przecież nie była groźna, mogła mu pomóc, uleczyć. Jeśli jednak nie był zagubiony, może należało go po prostu pozostawić. Napawał się czarem natury, a Isabella naprawdę to rozumiała. Nie byłaby jedna sobą, gdyby powstrzymała tych kilka dodatkowych pytań i wyrazów głośnego entuzjazmu wkrótce po nich. Bo przecież znała ten akcent, znała twarz i spojrzenie, nieco inne, ale jakby znajome. Tamte zdawało się pewniejsze, bardziej odważne. A tego jeszcze nie umiała zinterpretować. – Czasem chciałabym wiedzieć więcej o stworzeniach. Doceniam magię czającą się w alchemicznych odczynnikach pozyskiwanych ze zwierząt, ale… rzadko kiedy staję tak blisko nich. Kopce? Gniazda? A czy to nie są ich domy? Czy nie po to je tworzą? – zapytała nieco zadumana. Nie rozumiała, dlaczego młodzieniec rozróżnił tak wyraźnie te sprawy. Przecież nie mówiła tylko o dachu, drzwiach i oknach! – Czy jesteś temu zwierzęcemu światu oddany? Chętnie posłucham, z radością! – wyjawiła podekscytowana i ledwo powstrzymała się przed ułożeniem ciała na tym samym wzniesieniu. Chyba wolała się aż tak nie zbliżać. – Och, już wiem! Jesteś badaczem, paniczu! Obserwujesz je? Czy powinnam… mówić szeptem? – nie przerywała potoku słów, choć wyraźnie ściszyła głos. Słońce zdawało się wzmacniać jej rozognione spojrzenie.
Prawdziwy żar ujrzał jednak krótko później, kiedy połączyła jego akcent razem z widokiem, który już od pierwszej chwili coś jej przywodził na myśl. Teraz już wszystko wiedziała! Może powinna go pochwalić? Już te skromne słówka ukazywały, że zdołał przez ten tydzień zrobić postępy w nauce! Mówił jakoś… lepiej, budował bardziej skomplikowane zdania. – Kilka dni temu. Spotkaliśmy się przecież. Pamiętasz? Padało wtedy tak bardzo. Zaatakowała cię jadowita tentakula. To… to ja! – opowiedziała prędko i złożone dłonie przycisnęła do piersi w zupełnie mimowolnym geście. – Poradziłeś sobie z tym bólem? – podpytała jeszcze, mimowolnie szukając jego dłoni. Tej samej dłoni, na której zostały czerwone ślady, bo przecież odmówił pomocy. Wolał jej śpiew. Na samo wspomnienie lekko się zarumieniła. Panicz bowiem twierdził, że śpiewała naprawdę ładnie, a przecież miłe słowa tak łatwo zachowują się w pamięci.
To takie niesamowite, że znajdowali się dość daleko od tamtej opuszczonej chatki, a mimo to los postanowił zwrócić ich ścieżki ku sobie.
- Dlaczego miałabyś mówić szeptem? One nie słyszą dźwięków tak jak ludzie - zdumiałem się. - Przypuszczam, że zgodnie ze słownikową definicją "domem" nazwiemy wytwór rąk człowieka, służący zapewnieniu mu schronienia. Domy złożone są ze ścian i dachów, a zwierzęce gniazda z zupełnie innego budulca. Mrówki wykorzystują w tym celu ziemię oraz dostępne surowce, takie jak gałęzie, liście czy igliwie. Prawdę mówiąc, nie widzę związku pomiędzy domem a mrowiskiem - powiedziałem, zaskoczony, że odzyskuję pewność siebie. Na temat mrówek potrafiłbym rozprawiać godzinami. Wziąłęm głęboki wdech, gotów kontynuować. - Głównym celem budowy gniazda jest zapewnienie królowej optymalnych warunków do rozrodu i zabezpieczenie larw. Może w tym mrowiska przypominają domy, że służą do gromadzenia zapasów, w chłodniejszych okresach, takich jak ten, chronią mrówki przed zimnem.
Nurtowało mnie zagadnienie alchemii, o której wspomniała nieznajoma. Czyżbym spotkał "koleżankę po fachu", jak to mawiają niektórzy? Dawno nie przytrafiła mi się okazja, żeby porozmawiać z kimś o eliksirach. Chciałem powrócić do tematu, ale wtedy rozmówczyni wyznała, że mnie rozpoznaje. Cofnąłem dłoń, porażony niespodziewanym dotykiem, czego zaraz pożałowałem.
Nie potrzebowałem wiele czasu, by skojarzyć znane mi fakty i zrozumieć sytuację. Roześmiałem się na wspomnienie czasów, kiedy wraz z bratem stroiliśmy żarty z sąsiadów i znajomych. Właściwie, dlaczego nie...?
- Naprawdę? Nie poznałem cię - odpowiedziałem, zgodnie z prawdą. Na szczęście dysponowałem już pewnym doświadczeniem w naśladowaniu Konstantyna, więc skopiowanie jego mimiki okazało się całkiem łatwe. Dużo trudniej będzie wymyślić odpowiednie słowa, dopasowane do przebiegu spotkania, o którym ten pokrótce mi opowiedział.
– Czy nie można powiedzieć, że stworzenia mają dom? Norki, jamy, gniazda. Czy to nie domy? Czy domy mogą mieć tylko ludzie? Dom jest azylem rodziny. Tam płonie ognisko, tam jest ciepło i miło. Bezpiecznie. Czy nie tak mrówki czują się w swoim gnieździe? Skoro tam wykluwają się młode… Och, to takie zawiłe. Zawsze mi się wydawało, że zwierzęta mają swoje domy jak ludzie. Naprawdę wierzysz, że to tylko miejsce do… tworzenia małych mrówek? No właśnie! Spiżarka, osłona od chłodu. Jak u ludzi! Widziałeś kiedyś taki mrówczy dom od środka? Mają tam coś, co przypomina korytarze i pokoje? Jak u ludzi? – zagadywała odważnie, a przy okazji jeszcze trochę mu się przyglądała. Być może pomyliła go z kimś innym, ale minęło mało czasu. Nie cierpiała jeszcze na zaniki pamięci. Była młoda i bystra. Coś jednak nie pasowało.
Młoda panienka nie mogła w żaden sposób przejrzeć jego myśli. Nie starała się też aż tak, choć czujne oczy nie potrafiły przestać prześwietlać tej duszy. Wyrażał się bowiem inaczej, nie tylko przez wzgląd na ilość i poprawność języka. Po prostu wydawał się bardziej przyjazny. Otwarty i rozmowny. Może trochę zdziwaczały, ale czy świat nie był pełen nietuzinkowych charakterów? Wiedziała już, że znał się na zwierzętach, ale brakowało mu wiedzy zielarza. Stąd nieznajomość rośliny, która wtedy owinęła się wokół jego palców. Nie nalegała. Pozwoliła mu zabrać dłoń. Być może wcale nie miał ochoty na powrót do tamtych wspomnień. Mogły być bolesne. – Wtedy, w tym deszczu, byłam całkiem przemoczona. Może dlatego. Ty jednak wydajesz się niemal identyczny! Tylko bardziej suchy. Cieszę się, widząc cię w tak dobrym zdrowiu. Byłam pewna, że jadowita tentakula nie zdołała cię otruć, ale… ale życie pełne jest niespodzianek. Czy wybrałeś się tutaj w wędrówkę? Zwiedzasz te lasy? Są piękne, prawda? Musisz koniecznie podejrzeć Dorset w porze wiosennej. Tak pięknie pachnie. Przedzimie jest dość srogie, ale drzewa ujawniają siłę swych pni. Czasem zdaje mi się, że szepczą do mnie - wyjawiła, podnoszą się i wyciągając ku pokrytej korą strukturze. Przyłożyła dłoń i zamknęła oczy. Zapach przyrody przedarł się do jej nosa. Chłodny i nie taki oczywisty jak w porze rozkwitu.
- Chociaż musiałbym sprawdzić to w słowniku, sądzę, że dom z definicji jest budynkiem - nie zgodziłem się z zaproponowaną argumentacją. - Ale masz rację, można dostrzec pewne analogie. Gniazdo pełni funkcję ochronną, a w przypadku haplometrozy osobniki należące do nowej kolonii są ze sobą spokrewnione, co może kojarzyć ci się z rodziną. To, co określiłaś jako "korytarze", nazywane jest "chodnikami", a rolę "pokoi" pełnią komory. Tutaj jednak podobieństwo się kończy. Trudno mi powiedzieć, jakie emocje odczuwają mrówki podczas przebywania w gnieździe. Całe życie robotnic podporządkowane jest królowej, więc byłbym skłonny, za Wheelerem, traktować kolonie jako organizm, a zamiast porównywać gniazdo do domu, bardziej dopatrywałbym się w nim podobieństwa ciała. Czy erytrocytom jest "miło", kiedy krążą w żyłach i tętnicach?
Niestety, ta analogia nie była najlepszą, jaką mogłem wybrać. Przecież zdawałem sobie sprawę z tego, że ciałka krwi to pojedyncze komórki, a mrówka jest od niej znacznie bardziej złożona.
- To też nie jest doskonały przykład - przyznałem.
Wydawałem się niemal identyczny? Trochę rozczarowało mnie to, że tak łatwo zorientowała się w intrydze - najwidoczniej zbyt późno zacząłem swoje przedstawienie. Dalsze słowa dziewczyny nie pasowały jednak do tej obserwacji, tak że ja, wciąż zapatrzony w mrowisko, zmarszczyłem nieco brwi. Nie miałem pewności, czy powinienem dalej grać, więc na razie postanowiłem odpuścić... ale też nie wyjawiać jeszcze swojej tożsamości. Kto wie, a nuż zabawa jeszcze przede mną?
- Przyszedłem tutaj, żeby coś odnaleźć - odpowiedziałem wymijająco. Uwaga o szepczących drzewach wpędziła mnie w konsternację. Magia czy szaleństwo? Czy towarzyszka właśnie nasłuchiwała? Ja także umilkłem, ale mimo wytężania uszu nie słyszałem żadnych słów dobiegających od grubych pni. Czyżbym właśnie znalazł przyczynę wnikania w stany emocjonalne mrówek i porównywanie ich gniazd do ludzkich mieszkań?
Niezbyt wylewnie ów panicz zareagował na morze słów. No cóż, widocznie temat poprzedniego spotkania był dla niego niespecjalnie miły. Powinna pojąć to szybciej, powinna przestać go zamęczać tamtym pechowym przypadkiem. A co jeśli macki tentakuli śniły mu się po nocach? Powinna wtedy poradzić mu łyżkę eliksiru słodkiego snu przed ułożeniem się w łożu. Z pewnością mikstura uczyniłaby sny przyjemniejszymi.
– Czego poszukujesz? Tu? W tym lasku? Znasz jakieś tajemnice tych stron? – zdziwiła się wyraźnie i aż rozejrzała bardziej po otoczeniu. Przecież tyle razy odwiedzała te strony. Prócz roślinności i miłych zakątków przyrody raczej nie znajdowało się tutaj nic, co mogłoby zachwycić takiego panicza… no, może poza tymi imponującymi domami mrówek! Tak, to chyba nie mieściło się w jej pojęciu, choć na brak wyobraźni zdecydowanie nie mogła narzekać.
Przez to wszystko, nie kryjąc swego zdziwienia, oderwała dłoń od kory i popatrzyła ciekawsko na młodą buzię odnalezionego między drzewami chłopca. Był jak zwierciadło, idealne rysy. Wspomnienie sprzed kilku dni, a jednak duch zaklęty w tym ciele nie tylko mówił innym językiem, ale i wydawał się mieć w sobie zupełnie inny płomień. O cóż chodziło?
Pozostawała też kwestia różnorodności funkcji sprawowanych przez poszczególne osobniki, odróżniająca je od czerwonych ciałek krwi. Nue zmieniało to faktu, że działały jak receptory, reagując na bodźce czy, jak to ujęła Brytyjka, odpowiadając na potrzeby organizmu, do którego ostatecznie można było porównać mrowisko. Nie wypowiedziałem swoich refleksji głośno, ponieważ dziewczyna pokazała mi książkę na temat uzdrowicielstwa. Widok starego tomiszcza przywołał wspomnienia antykwariatu, tak że niemal poczułem panujący w nim zapach staroci... i zgubiłem wątek, o którym rozprawialiśmy. Spróbowałem przynajmniej zapamiętać tytuł podręcznika; nie wykluczałem, że pewnego dnia zrobię z niego użytek. Postanowiłem przynajmniej odszukać go w miejskiej bibliotece. Nie ośmieliłem się sięgnąć po cudzą własność, choćbym miał ograniczyć się do przejrzenia spisu treści.
- Dlaczego nie - zgodziłem się, powtarzając w myślach nazwisko autora. Trochę zdziwiło mnie, że sprawiająca wrażenie marzycielki rozmówczyni interesuje się również diagnozowaniem ludzkich chorób.
No cóż, jedno nie wykluczało przecież drugiego.
Uśmiechnąłem się lekko, słysząc skierowane do mnie pytanie. Wątpiłem, by przy tak szybko malejącym kącie pomiędzy tarczą słoneczną a horyzontem udało mi się jeszcze coś znaleźć. Będę musiał tu jeszcze wrócić.
- Niestety, nie znam żadnych tajemnic. Byłem ciekaw, jakie zioła można znaleźć w Dorset - odparłem - ale widzę, że będę musiał przyjechać tu raz jeszcze. To nic; w tym lesie jest cicho, spokojnie.
Bezpiecznie. Czy nie powinniśmy zamieszkać na pustkowiu?
Podniosłem się z ziemi, popatrując na wydłużające się cienie. Skoro dzisiaj nie miałem tutaj wiele do zdziałania, powinienem wracać do Londynu. Myśl o tym wywoływała dziwny smutek, niechęć, tęsknotę za kojącym, leśnym powietrzem. Niezliczone mrówki nieprzerwanie wędrowały po kopcu, z podziwu godną wytrwałością wykonując swoje zadania. Szanowałem je bez mała bardziej niż większość przedstawicieli własnego gatunku. Czy mogłem go tak nazywać? Czasem zastanawiałem się, czy na pewno należę do rodzaju ludzkiego. Oczywiście, że należysz, głupcze.
- Myślę, że wrócę - oznajmiłem, nie zastanawiając się, czy dziewczę w ogóle życzy sobie mojej powtórnej wizyty. Nie znałem przyszłości, ale mogłem próbować ją zaplanować. - Miło było cię spotkać.
Nie mówiłem tego zbyt często, toteż sam się sobie trochę dziwiłem. Towarzystwo rozmarzonej Brytyjki rzeczywiście okazało się całkiem... miłe. Nie przedłużając pożegnania, po prostu odwróciłem się i poszedłem swoją drogą, stopniowo absorbując coraz większą część uwagi wyobrażeniami o Londynie i spotkaniu z Kostią. Dlaczego, spośród wszystkich miejsc w Wielkiej Brytanii, świtoklik rzucił nas akurat do jej cuchnącej stolicy?
zt x2
Przepełniało ją wiele emocji, których nie potrafiła okiełznać, potrzebowała więc dużej dawki ruchu i jakiegoś zajęcia, które miało jej pomóc odciąć się od niekoniecznie miłych myśli.
Dlatego umówiła się z Thalią na polowanie. Nic nie pomagało ochłonąć jak strzelanie do przyszłego obiadu. Jakkolwiek brutalnie to brzmiało.
- Myślę, że tu możemy zacząć tropić zwierzynę, rozejrzymy się i może znajdziemy jakiś ślad. Pewnie sporo zwierząt szuka tu jakichś korzonków lub innego jedzenia, do tego na otwartej przestrzeni łatwiej będzie nam coś wypatrzeć. Minus? One też łatwiej nas zauważą, więc musimy być cicho i ostrożnie się poruszać - mówiła dość cicho, niemal na ucho przyjaciółki, tak, by już teraz nie spłoszyć potencjalnej ofiary.
Ściągnęła swoją kuszę z pleców, trzymając ją teraz w rękach, gotowa, tak na wszelki wypadek, strzelić w pierwszą, ewentualną zwierzynę, jaką uda im się napotkać, różdżka, na wszelki wypadek, siedziała w jej kieszeni. Były niby na bezpiecznych terenach półwyspu kornwalijskiego, ona jednak zawsze wolała być w gotowości do walki. Żyły w bardzo niebezpiecznych czasach, szczególnie dla niej.
Zaczęła szukać śladów na śniegu, może jakichś odchodów lub oznak żerowania zwierząt. Uważnie przeglądała grunt, a także okoliczne drzewa i resztki roślinności, która rosła na polanie i tuż przy niej. Szła uważnie, choć widać nie tylko poszukiwanie śladów męczyło jej myśli, bo nawet nie zauważyła, kiedy jej płaszcz zahaczył o jakąś gałązkę, przynajmniej dopóki nie poczuła szarpnięcia i nie usłyszała odgłosu rozdzieranego materiału.
- Cholera - mruknęła, chcąc odczepić rozpruty kawałek materiału ręką, nie zauważając tym razem, że gałązka, która trzymała ją za płaszcz, miała kolce. W końcu uwolniona wsadziła skaleczony palec do ust i wyraźnie nie w humorze spojrzała na Thalię wymownie.
- Nic nie mów - syknęła, kończąc dezynfekcję palca śliną i ruszyła dalej, mając nadzieję, że jednak uda im się wytropić jakiś obiad. Już bez większych strat.
|Rzut na wytropienie zwierzyny (spostrzegawczość II)
'k100' : 77
- Nie wiem, na ile się orientujesz, ale wiesz…ja niezbyt potrafię łowić cokolwiek. Ale będę chodzić za tobą i będę cicho. Czy to się liczy jako pomoc? – Ostrożnie poprawiła skrócone włosy, ostrożnie przyglądając się Jackie, mimikując jej zachowanie: spokojny ton głosu, poruszanie się spokojne, nie narzucanie się w jej przestrzeń osobistą, chociaż automatycznie miała ochotę stanąć jej nad głową, przyglądając się dokładnie każdej czynności. Niczym jakiś przeraźliwy, obsesyjny mężczyzna. – Dasz mi potem postrzelać z kuszy?
Oczywiście, że musiała o to spytać! Póki co rzecz jasna tropiły, nie chciała więc przeszkadzać, ale potem chyba Jackie jej tego nie odmówi? Miała naprawdę szczerą nadzieję, że przynajmniej ona zrozumie, że nie było nic złego, aby jednak kobieta interesowała się bronią. Nie rozumiała tej szczerej paniki na jej nóż, tak jakby nagle miała z nim wychodzić do ludzi i dźgać wszystkich jak popadnie, kiedy każde z nich miało przy sobie różdżkę, dzięki której można było nawet zrzucić cholerny meteoryt na czyjąś głowę! Ale nie nie, nóż, taka groźna rzecz…
- Nic nie mówię, ale jak coś się stało, to wiesz…nie wyżywaj się na sobie. – Uniosła lekko brwi. Nie wiedziała, że Jackie miała wcześniej jakieś dręczące ją do teraz spotkanie, ale wiedziała bardzo dobrze, jak to było ciskać się w złości, zwłaszcza kiedy sama się przy tym kaleczyła. Było coś dziwacznie kojącego w nieleczonych obrażeniach – a może to po prostu jej działania, które sprawiały, że przynajmniej część załogi zostawiała ją w spokoju, ograniczając się do słownych pyskówek. – Ale jak kogoś pobić to wiesz, mnie nie musisz dwa razy powtarzać.
Uśmiechnęła się, starając się ostrożnie za nią poruszać. Płaszcz i buty stworzone jej przez Tessę zdecydowanie pomagały w poruszaniu się bezszelestnie…ale poza tym, była jeszcze ona.
Rzut na skradanie (poziom I, +20 do rzutu ze względu na buty od Tessy)
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
Strona 66 z 67 • 1 ... 34 ... 65, 66, 67
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset