Wydarzenia


Ekipa forum
Katedra św. Pawła
AutorWiadomość
Katedra św. Pawła [odnośnik]10.03.12 22:45

Katedra św. Pawła

opuszczone
Katedra Świętego Pawła to jeden z najbardziej znanych kościołów anglikańskich w Wielkiej Brytanii, znajdujący się również na liście najwyższych kościołów na świecie. Umiejscowiony w samym sercu londyńskiej dzielnicy City of London, zbudowany w stylu klasycyzującego baroku, z przepiękną kopułą o średnicy pięćdziesięciu metrów, która jest jednym z najbardziej charakterystycznych elementów architektury tego miasta. Do kopuły prowadzi 627 schodów. U jej podstawy znajduje się galeria widokowa, z której podziwiać można panoramę miasta. Od wewnątrz kopułę, podobnie jak całe wnętrze budynku zdobią freski przedstawiające historię życia św. Pawła.
Katedra ta była budowana jako symbol odrodzenia Londynu, dlatego też do dziś cechuje ją rozmach i monumentalność. Wewnątrz niej znajduje się kilka galerii. Największą popularnością cieszy się Stone Gallery, z której rozpościera się rozległy widok na zakole Tamizy. Godną odwiedzenia jest Galeria Szeptów, w której możemy zaobserwować ciekawe zdarzenie. Słowo wypowiedziane szeptem z jednej strony galerii jest doskonale słyszalne po jej drugiej stronie, jednak tłumy turystów czasami uniemożliwiają zaobserwowanie tych efektów akustycznych.
Na przestrzeni lat katedra była miejscem wielu słynnych pogrzebów, ślubów i mugolskich nabożeństw. Znajduje się też tutaj kilkadziesiąt mogił, między innymi lorda admirała Horatio Nelsona.

W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
katedra - Katedra św. Pawła Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Katedra św. Pawła [odnośnik]02.12.15 11:07
wrzesień

Stukot obcasów, szelest przekładanych kartek, ciche okrzyki zachwytu, a z tyłu chyba ktoś właśnie mdlał, bo nagle zrobiło się wyjątkowo tłoczno, a niewielki tłumek zmienił się w cale pokaźną tłuszczę. Cecilie jęknęła w duchu z całą swoją dwudziestosiedmioletnią godnością czarownicy, patrząc z jawnym obrzydzeniem na panoszących się dookoła mugoli. Oczywiście - sama sobie była winna, że z własnej woli wybrała się w to specyficzne miejsce, ale jeśli kiedykolwiek zdarzyło się jej (zupełnie przypadkowo) podziwiać za coś ich bezrozumną rasę, to właśnie za tak wspaniałe architektoniczne osiągnięcia. Miała podejrzenia co do tego, że wielkie budowlane dzieło musiało zostać umocnione ręką (różdżką?) potężnego czarodzieja, ale o tym milczały księgi zarówno mugolskie, jak i czarodziejskie. Niemniej jednak już po wejściu do katedry wyczuwalna była potężna moc - nie tyle magiczna, którą czuć było w zaklętych murach Hogwartu albo w gmachu Ministerstwa Magii, ale moc wielu tysięcy ludzkich istnień, które przemierzały katedralne posadzki. Niewartych złamanego knuta, ale napełniających mugolską świątynię niespotykaną nigdzie indziej harmonią. Zadarła wysoko głowę, szukając wśród fresków znanych sobie scen, znanych obrazów, których powtarzalność była kolejną śmieszną cechą mugolskich artystów. Sam ich artyzm stał zresztą pod znakiem zapytania - czyż istoty pozbawione rozumu i intelektu, a tym samym wyczucia piękna i smaku, mogą w ogóle stworzyć coś, co będzie zapierało dech w piersiach od samego patrzenia, a już dotyk wywoła szczególną ekstazę umysłu? Przesuwając znużonym spojrzeniem po wysokiej kopule Cecilie nie miała wątpliwości, że prócz architektonicznego kunsztu to miejsce nie ma jej nic więcej do zaoferowania i najlepszym rozwiązaniem będzie je opuścić czym prędzej - zanim jakiś plugawy mugol jeszcze raz otrze się o jej narzucony na sukienkę lekki płaszcz albo co gorsza, zostanie dostrzeżona w tym zawstydzającym towarzystwie przez któregoś ze swoich znajomych. Nie podejrzewała co prawda, że osoby o jej statusie społecznym, jej reputacji i podglądach będą się kręciły gdzieś w pobliżu - wszak ich domeną były raczej eleganckie restauracje i magiczne oranżerie schowane z pieczołowitością przed mugolskimi oczami - ale wolała zachować stosowną ostrożność. Przydawała się jej przez ostatnie dziesięć lat, gdy równie ostrożnie dobierała sobie kandydatów na męża - każdego w końcu odrzucając, z czasem pod pretekstami coraz bardziej absurdalnymi - dlaczegoż więc nie miałaby się przydać i teraz?
Dramatycznie szybko się okazało jednak, że nawet z zachowaniem ostrożności miała problemy - jakby jej obecne życie nie było już samo w sobie jednym wielkim problemem. Jej kochany ojciec w swojej równie kochanej naiwności wyprawił ją do Londynu w poszukiwaniu wspomnianego męża, w czym pomóc miał jej Caesar - być może gdyby ojciec wiedział, że wysyła córkę prosto w ręce czołowego londyńskiego alfonsa (chociaż sam kuzynek wolał być pewnie nazywany zupełnie inaczej), zastanowiłby się dwa razy, zanim wyskrobałby z trudem kilka polecających listów i oddał Cecilie w opiekę Lestrange'a? Niemniej, jak to niegdyś powiedział imiennik tegoż kuzyna, kości zostały rzucone, a dziewczynie pozostało jedynie z niepewnością dziecka przyglądać się, jakie oczka ozdobią słoniową kość, wskazując jej przyszłość. Ta jednak wcale nie malowała się jasnych barwach; przynajmniej nie teraz, gdy pośpiesznie opuszczała gmach katedry, kierując się na chodnik, po którym przepływał mugolski tłum, gdzieniegdzie tylko wzbogacony czarodziejem, który nie do końca dostosował swój strój do panującej mody. Jeśli było coś gorszego od mugola, to tylko czarodziej, który chciał go naśladować i czynił to tak nieumiejętnie, że urągał wszelkim zasadom magicznego świata. Zaaferowana czarodziejskimi idiotami, paradującymi w kwiecistych pelerynkach powiewających na wietrze, nie zwracała większej uwagi na to gdzie (i w kogo) idzie, nic więc dziwnego, że jeden z jej kolejnych kroków skończył się najpierw potężnym uderzeniem w ramię, szarpnięciem do tyłu, rozpaczliwym wymachiwaniem rękami i w końcu widowiskowym upadkiem na ziemię. Trzepnęła o beton z całej siły, a przez jej kręgosłup przeszedł nagły, nieprzyjemny dreszcz, jakby każda komórka nerwowa w tamtym rejonie odebrała nagle milion różnych impulsów bólowych i nie nadążała dalej z ich przekazywaniem. Rzuciła wcale głośne przekleństwo, odruchowo sięgając po różdżkę, by zamienić mugolską parszywą gnidę z niemniej parszywą pełzającą gnidę, gdy jej wzrok w końcu łaskawie spoczął na idiocie, który potraktował ją z tak bezczelną podłością. I wtedy właśnie Cecilie wyrwało się drugie przekleństwo, skierowane prosto do oprawcy, które narrator postanowił przemilczeć, aby nie brudzić swojej nieposzlakowanej opinii.
- Mógłbyś uważać, jak łazisz, gdy już wychodzisz z tej swojej dziupli - warknęła na Samaela nieco łagodniejszym tonem, obrzucając go spojrzeniem cokolwiek niechętnym. Nie był co prawda osobą, której nie chciałaby tu zobaczyć za wszelką cenę - nie mieścił się nawet w pierwszej piątce - ale i tak jego obecność była jej wyjątkowo nie na rękę. Zbyt dobrze jeszcze pamiętała jego irytującą gębę z Hogwartu i to, jak ją bezczelnie ignorował; zbyt świeże było również spotkanie w gronie osób takich jak oni, z podobnymi poglądami, na którym Samael łaskawie rzucił jej ze dwa spojrzenia - w tym jedno chyba czysto przypadkowe, kiedy szukał w tłumie innej twarzy. I teraz ten pajacykowaty buc prawie ją stratował na mugolskiej ulicy, stojąc nad nią ja kołek. Gdyby mu wbiła kij w dupę i założyła słomkowy kapelusz, to z tym swoim drwiącym, złośliwym uśmiechem wyglądałby jak książkowy strach na wróble.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Katedra św. Pawła [odnośnik]02.12.15 17:57
Brudny, londyński bruk przejmował go obrzydzeniem, kiedy przemierzał szare ulice wypełnione ciżbą ludzi. Przemykający nimi czarodzieje stanowili rzadkość, wyjątki, jakimi ewentualnie mógł pocieszyć swój wzrok, wiedząc, iż nie on jeden musi taplać się w mugolskich odchodach. Powietrze, a nawet mgła rozpościerająca się nad miastem przesiąkła już tym odorem, prawie uniemożliwiając mu oddychanie. Rozpościerał się przed nim groteskowy obraz na pozór bogatego, uprzemysłowionego miasta, a w rzeczywistości nędzne skupisko pełne najgorszego plugastwa. Avery’emu zdawało się, iż tylko dualizm Londynu, jego hybrydyczność ze światem magicznym ratuje jego mury przed rozsypaniem się w popiół. Stolicę mogłaby pochłonąć ziemia, jednakowoż niesprawiedliwa byłaby to kara dla nich, wiodących cnotliwe życie po drugiej stronie lustra.
Samael mimo wszystko posiadał dość wywrotowe poglądy na kwestię mugolską. Krótko mówiąc, sprzeciwiał się ich eksterminacji oraz zagładzie totalnej. Nie dostrzegał w tym najmniejszego seansu nad wręcz dziecięcy kaprys zobaczenia morza krwi, burgundowymi falami spływającej do rynsztoków. Stosy trupów zalegałby na ulicach, gdyż nie miałby kto ich posprzątać, szczury wychyliłyby się z kanałów, aby rozpocząć ucztę z nadgniłych trucheł, a oni, wielcy i wspaniali, dostaliby satysfakcję, która znikłaby po wymordowaniu w identyczny sposób kolejnego miasta i kolejnej wioski. Bezsensowna manifestacja siły i nieodpowiednie wykorzystanie potencjału; Avery nie mylił się, choć w opozycji do niego stał całkiem pokaźny oddział konserwatywnych szlachciców o poglądach naprawdę radykalnych. Których on, mimo dzikiej, zachłannej radości, połączonej z niemalże seksualną satysfakcją z zadawania i obserwowania cierpienia, nie pojmował, nie uznawał, nie akceptował i nie
t o l e r o w a ł.  Mugole okazali się stricte pomyłkami Natury (bogowie nie istnieją?), podobnie jak charłaki, więc analogicznie – należało się ich wstydzić, separować, lecz nie karać. W przeciwieństwie do czarodziejów, którzy dobrowolnie rozcieńczali własną, szlachetną krew i brukali swe korzenie, spółkując z istotami, jakie więcej wspólnego miały ze zwierzęciem niżli z człowiekiem. W tym tkwił problem, w głupiej lekkomyślności oraz utopijnej wizji, w której rzekomo dwa zgoła różne od siebie światy, można by połączyć w jeden, idealny. W magicznej Wielkiej Brytanii brakło jednak na to miejsca, a Avery był z kolei szczerym entuzjastą segregacji – nie tyle rasowej, ile klasowej. Uprzywilejowanie równało się obowiązkom oraz prowadzeniem społeczeństwa ku wyjściu z okropnego kryzysu, w jakimi ugrzęźli przecież głęboko. Załamanie moralne, obyczajowe, wypadki gorszące i jeszcze do niedawna niedopuszczalne zdarzały się teraz zupełnie nagminnie. Zamiast biernie obserwować, gnuśnieć w wygodnych fotelach na ministerialnych zebraniach lub w ścisłym gronie dywagować na temat szkodliwości mugolskiej oraz ich wpływu na coraz to bardziej rozpasaną czarodziejską socjetę, należało wziąć sprawy w swoje ręce. Szukając przyczyny najbliżej, czyli we własnym otoczeniu.  Przecież nawet w kręgach szlacheckich zdarzały się podłe skandale, mezaliansy, o jakich dekadę później wciąż huczały plotkarskie brukowce. Zadziwiające, jednakże prawdziwe. Niczym cios w plecy zadany Cezarowi przez Brutusa; zdrada najbardziej bolała, gdy nadciągała ze strony tych, których dotąd miało się za przyjaciół. A przynajmniej za równorzędnych partnerów o równie długiej tradycji. Jaką można było niezwykle szybko zaprzepaścić. Rozmycie się błękitnej krwi w mdłej, metalicznie cuchnącej mugolskiej posoce, zaprzedanie ideałów, odejście od szlacheckiego dekalogu. To było czynnikiem konfliktogennym, aczkolwiek winę powinni ponosić jedynie czarodzieje, umniejszający swoją wartość.
W imię miłości?
Głowę zwiesił niemy, poddając się dekadenckim i nad wyraz pesymistycznym wizjom upadku czarodziejskiej potęgi. Katastroficzne obrazy pobudzała szarość, zimne kolory, nawet słońce ledwo przebijające się znad chmur zdawało się jakby przychylać do poglądów Avery’ego, wisząc nisko nad ziemią i wieszcząc świt zachodzącej ery. Zamiast opromieniać panoramę Londynu i nadawać jej blasku, wydawałoby się, iż miasto płonie niczym żagiew. A wraz z nim spala się dominacja magii, gaśnie idea, a trącona nuta ich narodowej dumy przechodzi w destabilizujące utwór decrescendo. Z tego nieco wizyjnego transu wyrwał go lekki dotyk, otarcie zaledwie, które bezwiednie przemienił w brutalne szarpnięcie. Koszt wyrwanego barku wyrównałby się za tą małą zemstę na nierozważnej kobiecie. Którą przecież skądś
k o j a r z y ł. Znajoma twarz wywołała lawinę wspomnień: Hogwart, spotkania Rycerzy, gdzie przeważnie ignorował ją zapamiętale, starając się nie zauważać kolejnej irytującej pannicy. Głośnej, nieprzyzwoitej, mocno niepoprawnej i na pewno nie aspirującej do statusu damy. Avery skrzywił się z niesmakiem, słysząc tak niecenzuralne słowa, które w momencie widowiskowego upadku wyrwały się z ust Cecile. Żałosne; w jego mniemaniu kobiety nie powinny w ogóle się odzywać – a już na pewno nie w ten sposób, kalając słowa oraz w tym wypadku – wrażliwą duszę Samaela, nie nawykłego do równie prostackiego stylu. Morgan udało się zaś w ciągu zaledwie paru sekund wyprowadzić go ze stanu lodowej obojętności do szczątkowego rozbawienia, a następnie do irytacji, aspirującej wszakże do zmienienia się w furię. Avery spiorunował ją wzrokiem, gdy zupełnie bez strachu patrzyła mu w oczy i strofowała go. Nie zdając sobie sprawy z grożącego jej niebezpieczeństwa?
-Przeproś mnie natychmiast, kobieto – zażądał, wydymając pogardliwie wargi – nie masz prawa zwracać się do mnie w taki sposób – rzekł zimnym tonem, pełnym dezaprobaty dla jej najwidoczniej raczkującego rozumku. W ogóle nie powinna się odzywać, a zająć swoje usta czymś innym. Nie miała męża (żałosne i… mocno niepokojące), więc Avery łaskawie mógłby ją czegoś nauczyć. Z troski o jej przyszłość?


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Katedra św. Pawła [odnośnik]02.12.15 22:44
Bolesność upadku już sama w sobie była wystarczają karą za nieuwagę - chociaż oczywiście Cecilie teraz w żadnym, ale to w absolutnie żadnym przypadku by nie przyznała, że cała sytuacja powstała z jej winy - a co dopiero towarzystwo nadętego arystokratycznego gbura. Sam fakt, że musiała go znosić przez pięć lat szkoły, a potem widywać go na uroczych wieczorkach zapoznawczych organizowanych dla ich małej grupy, był dla niej niezwykle przykrym doświadczeniem, szczególnie że od Avery'ego biła jawna wręcz wrogość - do niej samej jako konkretnej jednostki, czy do bliżej nieokreślonego gremium, do którego ją zaliczał - okazywała jednakże nie bezpośrednio, w aktach indywidualnego ataku, lecz za pomocą drobnych, acz niezwykle przy tym bolesnych szpileczek, wbijanych w jej nieprzygotowane ciało w najmniej spodziewanych momentach. O, nie, nie mogła zarzucić bucowi braku wychowania czy złych manier; pod tym względem był wręcz obrzydliwie idealny, świecąc swoim blaskiem perfekcjonizmu na szczęśliwców, którzy stali obok, żeby pławić się w tymże blasku jego chwały. Z pewną satysfakcją pocieszała się czasem, że wśród tego grona brakuje kobiet, jakby przedstawicielki płci pięknej (i rozumniejszej, rzecz oczywista) automatycznie trzymały się na dystans od mężczyzny, który najwyraźniej się ich panicznie bał. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć fakt, że mimo swojej doskonałej pozycji i stanu wolnego - wciąż pozostawał samotnikiem, nie zapewniając córce odpowiedniej kobiecej opieki? Było to wręcz niestosowne jak na człowieka o jego pozycji i pochodzeniu, w dodatku wciąż bez potomka płci męskiej. Czyżby pan Avery zaczął sobie folgować, spędzając młodzieńcze (jeszcze) lata na zabawie i krnąbrności, by ustatkować się dopiero na starość i ryzykować, że opadnie z sił w najmniej odpowiednim momencie (pozostawiając obowiązek spłodzenia potomka swojemu braku lub innemu członkowi rodziny, co w zamierzchłych czasach było wśród arystokracji na porządku dziennym)?
- Pierdol się, Avery - zaproponowała tonem równie warkliwym jak błyskawice ciskane przez szlachcica w jej stronę. Każdy porządny arystokrata już dawno podałby jej rękę, pomagając wstać; a każdy porządny mężczyzna przyjąłby na siebie konieczność przeproszenia za wynikłą sytuację. Najwyraźniej jednak Cecilie miała do czynienia jedynie z dość udaną podróbką arystokratycznego mężczyzny; w dodatku z taką, na którą okres gwarancyjny już dawno się skończył i nikt od lat nie wprowadzał stosownych poprawek. - Jak zawsze kipisz niewyobrażalną uprzejmością - zauważyła złośliwie, gramoląc się z chodnika. Nie spuszczała dłoni z różdżki; mugole przestali być niebezpieczeństwem (kiedykolwiek nim w ogóle byli?), a jej przeszła ochota na zabawienie się ich kosztem, niemniej stojący przed nią mężczyzna skutecznie zastępował każde niebezpieczeństwo i każdą chęć zabawy. I chociaż nie wyglądał na skorego, by bawić się akurat z nią, to miała nieprzyjemne uczucie, że jeśli kiedyś by się na taki układ zgodził, to zabawa polegałaby na okrutnym polowaniu, w którym to Cecilie byłaby zwierzyną. Nie mogła się przemóc; z pozoru oschła i arogancka twarz Avery'ego wzbudzała zachwyt i szacunek, ale jednocześnie budziła niechęć i zniesmaczenie, jakby podświadomie wyczuwało się w szlachcicu brak szczerych intencji. A może jedynie ona odnosiła takie wrażenie, znając go wszak dość dobrze, nieustannie narażona na jego (nie)przyjemne towarzystwo.
Niezależnie jednak od tego, jak wielką wzajemną niechęcią się darzyli i jak głęboko sięgały ich wzajemne animozje, na kilka krótkich chwil byli w stanie patrzeć w tym samym kierunku, stojąc niejako ramię w ramie - choć oddzieleni kilkoma innymi ramionami. Łączył ich wspólny cel i wspólne przekonania; jednakże teraz, na środku ulicy, gdy Cecilie stała z płaszczem ubrudzonym chodnikowym kurzem, a Samael prezentował się do porzygu idealnie w swoim doskonale skrojonym stroju, wszystko wspólne przestało mieć znaczenie. Odwzajemniała mu się równie chłodnym spojrzeniem, jakim ją obdarzał, starając się nie spuszczać z niego swojego spojrzenia i nie mrugać, co wcale, ale to wcale nie było łatwe, gdy kobietę rozsadzał od środka tłumiony gniew. Sukinkot nie będzie je prawił morałów na środku zbiegowiska mugoli; musiał mieć przynajmniej tyle przyzwoitości, by zachować się odpowiednio jak przystało nie tylko na mężczyznę i arystokratę, ale przede wszystkim czarodzieja.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Katedra św. Pawła [odnośnik]03.12.15 9:28
UKobiety klęczące u jego stóp nie były w żadnym wypadku nowym widokiem i niespodziewanym doświadczeniem dla zaznajomionego z podobnymi sytuacjami Samaela. Odbywały się one co prawda w nieco innych - romantyczniejszych warunkach, jednakowoż owa anomalia w tym wypadku nie gwarantowała Cecile najmniejszej ulgi. Krótki lot, w czasie którego mógł podziwiać (raczej: taksować wzrokiem drapieżcy) długie nogi dziewczyny i finalnypadek nie został wszak sprowokowany przez niego. Winę ponosiła jedynie Morgan, bujająca głową w chmurach i zatopiona w bezmyślnych rozważaniach. Roztargnienie rodziło teraz swoje zatrute owoce; konfrontację, niechcianią przecież przez ich oboje. Avery zdecydowanie nie przepadał za ujawnianiem swych antypatii publicznie, zachowując prywatne konflikty w sferze łączącej jedynie ich strony. Wszczynanie awantury na mugolskiej ulicy mogłoby nie tylko rzucić się cieniem na jego reputacji, ale i - czego obawiał się szczerze - przekształcić się w szarpaninę nie tylko werbalną. Znał Cecile na tyle dobrze (obserwacja przynosiła efekty), że doskonale zdawał sobie sprawę, iż jest istotą nieobliczalną, źle wychowaną, a do tego narwaną. Znoszenie jej towarzystwa nie bodło wprawdzie Avery'ego bardziej niż tolerowanie innych kobiecych trzpiotek, jednakowoż nadal zalewała go żółć, gdy myślał o jej przynależności do Rycerzy. Nie pasowała tam w zupełności, nie jemu jednak dano o tym sądzić. Opiniował za to, iż przy odrobinie szczęścia, Riddle zauważy rażącą niesubordynację panny Morgan. Budzącej w Averym uczucia mieszane, kiedy już łaskawie zwrócił na nią uwagę. Nie zwykł zaprzątać sobie głowy błahostkami, lecz Cecile poniekąd... frapowała go. W negatywny sposób, naturalnie, ale budziła szczątkowe zainteresowanie. Czystokrwista czarownica spoza szlachty, bawiąca się w niezależność (co budziło zgorszenie nawet wśród wyższych sfer) o nietuzinkowych poglądach, spokrewniona i najwyraźniej pozostająca w komitywie z seksualnym tajfunem lat 50-tych, Caesarem Lestrange'em. Zbyt wiele sprzeczności, by nawiązało się między nimi coś innego od cieniutkiej, lecz mocnej nici wzajemnej niechęci. Ze strony Avery'ego podyktowanej czymś więcej, niż zwykłym uprzedzeniem do gorszej płci. Niemalże zachłystnął się z oburzenia, słysząc słowa równie śmiałe, co niegrzeczne, źle brzmiące w kobiecych ustach. Wydętych, jakby czekały na jego przyjęcie, a obraza miała służyć wyłącznie wzburzeniu jego krwi. Samael nie zareagował instynktownie, opierając się odruchowi powalenia jej na ziemię zaskakująco silnie.
- Cóż to za język? - wycedził z pogardą, a dezaprobata niemalże emanowała z całej jego postaci. Granatowe oczy rzucały złowrogie błyski, kiedy z nienawiścią wpatrywał się w jej drobną figurkę, myśląc o tym, ileż satysfakcji przyniosłoby mu nauczenie ją moresu - [b]na przyszłość radzę, byś zrobiła z niego inny użytek, kobieto - pouczył Cecile, uparcie nie zwracając się do niej ani imieniem, ani grzecznościowym tytułem. Nie zasłużyła, Samael wolał uogólnić i zaliczyć ją w poczet bezrozumnej, niewieściej tłuszczy. Była przecież nikim, kolejną marną panienką o wielkich ambicjach, jednakże pozbawiona potencjału. Aspiracje umożliwiły Morgan dołączenie do Rycerzy, jednak wybrakowany materiał genetyczny powodował, iż mogła być jedynie mięsem armatnim przeznaczonym na odstrzał. Sama zresztą wystawiała się Samaelowi niemalże na złotym półmisku. Jej życiowym celem było połamanie na raz wszystkich kości, pogruchotanie godności oraz zyskanie śmiertelnego wroga w osobie arystokraty? Proszę, śmiało Cecile - bacz jedynie, czy ta droga nie okaże się twą drogą krzyżową.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Katedra św. Pawła [odnośnik]03.12.15 19:01
Marzenie o spokojnym powrocie do domu, gdzie będzie mogła odetchnąć świeżym powietrzem, nieskażonym mugolskim fetorem, prysnęło jak bańka mydlana, gdy Avery tylko się odezwał. Jeśli świdrujący, przesiąknięty niechęcią głos drażnił uszy, wprawiając Cecilie w stan permanentnej złości graniczącej wręcz z obscenicznym gniewem. Rozpieszczona, prawie że arystokratyczna pannica niewiele miała w swoim życiu sytuacji, w których ktoś irytował ją samą swoją obecnością. Spędzając dnie na nauce muzyki, przesuwając dłońmi po delikatnej strukturze kolejnych instrumentów, które brała w posiadanie swoich rąk, wydobywając z nich wiadome z góry dźwięki, raczej nie miała okazji do przebywania w towarzystwie osób, z którymi nie chciała przebywać. Jeśli czyjaś obecność była jej niemiłą, opuszczała pokój pod pozorem nagłego bólu głowy (co zdarzało się nader często, gdy ojciec roił jej kolejnych adoratorów), z czasem opanowując swoją aktorską grę do perfekcji. Nie miała więc ani okazji, ani chęci, żeby przećwiczyć rozmowę z kimś, kto ją zwyczajnie denerwował. Denerwował faktem swojej bezczelnej arogancji, która pomieszana z nieustępującym przez lata ignorowaniem kobiecych wdzięków Cecilie, tworzyła mieszankę wyjątkowo działającą jej na nerwy. Avery... lord Avery, jak niektórzy tytułowali arystokratyczne pacynki, był pod tym względzie niechlubnym przykładem i choć nigdy nie zarzucała i nie planowała zarzucać na niego swoich sideł, mierziła ją sama przykra pewność, że nawet wtedy nie spojrzałby na nią inaczej, jak tylko na kawałek zepsutego mięsa. A przecież miała wielokrotnie do czynienia z uprzejmymi, doskonale wychowanymi szlachcicami, których ojciec z przyjemnością widziałby w roli swoich zięciów. Jeszcze wtedy, gdy żyła matka, ich kontakty z arystokratycznym światem były znacznie częstsze - wraz z jej śmiercią obumarła jednak specyficzna więź łącząca Morganów z Lestrange'ami, a po niej kolejne korzenie spajające Morganów w szlacheckim półświatku. Tchórzliwa ucieczka Cressidy jedynie skomplikowała sytuację, stawiając Cecilie w sytuacji wysoce nieprzyjemnej, czyniąc z niej właściwie jedyną kotwicę, którą jej ojciec mógł jeszcze zaczepić na dnie arystokratycznego oceanu, wydając córkę na dobrze sytuowanego, odpowiedzialnego i wpływowego członka doskonałego szlacheckiego rodu. O ile jednak przez lata kapryśne protesty córki uchodziły jej płazem, ojciec stracił cierpliwość do czekania, aż zrobi pierwszy krok. Wysyłając ją do Londynu nie musiał mówić absolutnie nic o swoich pośrednich celach i dziewczyna trafiła pod opiekę Caesara z ponurym przekonaniem, że jeśli nie znajdzie męża, jej powrót do rodzinnego domu będzie z lekka problematyczny.
Oczywiście nie tak bardzo, jak problematyczna była obecna sytuacja. Skrzyżowała przed sobą ręce, stając w bojowej postawie, która nie przystała w żadnym wypadku damie - ale w tej chwili Cecilie wcale nie uważała się za damę, co udowodniła już swoim kwiecistym słownictwem - wpatrując się w Samaela równie bojowym spojrzeniem, którego nie powstydziłaby się sama Emmeline Pankhurst. Zdusiła odpowiedź, w której wylewnie opowiadała o tym, co Samael może sobie zrobić z własnym językiem i gdzie go sobie wsadzić, pochmurnie prychając i spoglądając na niego bykiem, jakby miała do czynienia z jakimś wyjątkowo nieprzyjemnym egzemplarzem stołówki dla zgrai much. - Na przyszłość patrz gdzie chodzisz, chyba że twoje ogromne ego padło ci już na oczy i nie dostrzegać nic ponad koniec własnego nosa - fuknęła, zaciskając po chwili usta i nadymając wargi na podobieństwo dziecka, któremu właśnie zabrano ulubioną zabawkę. - Skoro tak bardzo lubisz mugolskie towarzystwo, to nie będę ci przeszkadzać - dodała złośliwie, mijając znudzonym wzrokiem panoszących się wszędzie mugoli, którzy stanowili jedynie bezbarwne tło dla toczącej się dyskusji. Idioci, gdyby wiedzieli, co się dzieje na ich oczach! Byli jednak ślepi; ślepi na otaczającą ich magię i ślepi na uczucia, które gromadziły się w powietrzu jak gradowe chmury. Zwykłe, przypadkowe spotkanie, ironiczny chichot losu, który mógł wywołać potężną burzę; na spotkaniach oboje starali się trzymać nerwy na wodzy, nie wszczynając kłótni i bójek, ograniczając się jedynie do drobnych złośliwości, ale tutaj, gdy nic ich nie hamowało?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Katedra św. Pawła [odnośnik]05.12.15 15:11
Avery był pogodzony z losowymi wypadkami, bowiem zdawał sobie sprawę, iż takowe są w gruncie rzeczy nieuniknione. Czysty kaprys fortuny stanowił fakt, czy danego dnia będzie mu dany spokojny powrót do domu, czy też pod nogi nawinie mu się jakże mierzący egzemplarz (prawie)ludzkiej istoty. Istna seria niefortunnych zdarzeń; mógł co prawda znieść jej obecność, jednakowoż towarzystwo stanowiło już dla Samaela stanowczo zbyt wiele. Towarzyszenie zobowiązywało do prowadzenia uprzejmej konwersacji, do prawienia komplementów, do zaoferowania damie (nie widział tu takiej) ramienia, do otwierania jej drzwi oraz puszczania przodem, na co nie miał najmniejszej ochoty. Gardził kobietami, lecz wiązany okolicznościowymi konwenansami, nie mógł emanować ową niechęcią zbyt jawnie. Wystarczyło, że traktował je z pewną dozą protekcjonalności oraz lekceważenia, nieprzekraczającego jednak zbyt drastycznie granic dobrego, szlacheckiego smaku. Mimo wszystko, tyczyło się to w głównej mierze arystokratek (ze względu na utrzymywanie koneksji oraz pozytywnych kontaktów z innymi rodami) – inne panny o krwi nadszarpniętej obcymi naleciałościami nie były już bowiem chronione niczym. Tak jak i Cecile, lekkomyślnie rzucająca mu rękawicę (wyzwanie pochodziło z jej strony) nie powinna nawet marzyć o okazaniu jakichkolwiek względów czy uznania okoliczności łagodzących ze względu na płeć. Z łatwością mógł ją zmiażdżyć, obcasem drogiego buta wbić w popękaną płytę chodnikową, stłamsić i unicestwić raz na zawsze. Równało by się to jednak czynowi barbarzyńskiemu, wykonanemu też szybko, a zatem niedokładnie, podczas gdy nieco większym nakładem czasu, udałoby mu się pewne postawić Morgan do pionu znacznie subtelniej niż tak podłym terrorem. Sztuką negocjacji?
Był pewny, iż zaistniała sytuacja powstała jedynie z jej winy. Nosił oczywiście w niej swój udział, jednakowoż ktoś musiał ponieść na swych barkach cały ciężar odpowiedzialności, a Samael zdecydował się już zrzucić ją na Cecile. Z którą miał irracjonalne skojarzenia przywodzące mu na myśl Amazonki. Była identycznie wojownicza, dzika i grubiańska – frapującą kwestią pozostawał jedynie domniemany brak lewej piersi. Kolejna wspólna cecha? Ostatecznie, Avery gotów był się poświęcić i rozwikłać ową zagwozdkę. Wielce prawdopodobną, biorąc pod uwagę ogólną prezencję mało kobiecej Morgan. Która ciskała mu złowrogie spojrzenia, jakby spodziewała się, że nagle się pod nimi ugnie i zacznie ją przepraszać. Paradne. Samael ze stoickim spokojem wpatrywał się w rozgniewaną, rozjuszoną twarz niewiasty, której nie wypadało płonąć takimi rumieńcami w miejscu innym niż sypialnia. Myśli Avery’ego nagle natrafiły na grząski grunt, kiedy począł się zastanawiać nad losami Morgan. Fakt, iż obrączka jeszcze nie błyszczała na jej palcu nie obiecywał tak naprawdę niczego – może właśnie niedochowanie czystości przyczyniło się do jej staropanieństwa? Lub wydawane przez nią odgłosy dźwiękonaśladowcze i zgoła nie przystające dobrze wychowanym pannom, ba, nawet mężczyznom w rozmowie z kimś, stojącym o wiele wyżej w drabinie społecznej. Samael skrzywił się z niesmakiem, zdegustowany jej prostactwem, jednakowoż dyplomatycznie milczał, uznając iż nie zniży się do poziomu Morgan. Która sięgnęła już dna całkowitego, sumując bujną wiązankę przekleństw oraz niezwykle aroganckie słowa, jakie posyłała w jego kierunku.
-Na przyszłość – odparł w końcu, rozdrażniony do granic możliwości – nie będę już tak wyrozumiały – ostrzegł, mrużąc oczy, mierząc kobietę badawczym spojrzeniem. Największą stratą dla Cecile okazałoby się zapewne trwałe pokiereszowanie jej słodkiej buźki – nie czarowała figurą, odstręczała słowem i chyba jedynie w rysach twarzy zostało jej pobłogosławione.
- Słuszna decyzja. A teraz racz zejść z chodnika, zabierasz miejsce – poradził zupełnie neutralnym tonem, nie siląc się na sprostowanie błędnych (w niewielkiej co prawda mierze) wniosków Morgan.[/i]


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.


Ostatnio zmieniony przez Samael Avery dnia 08.12.15 17:29, w całości zmieniany 1 raz
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Katedra św. Pawła [odnośnik]07.12.15 11:18
Zabunkrowane w tyle głowy światełko ostrzegawcze migało szaleńczo, ale Cecilie uparcie je ignorowała; robiła to zresztą w wielu innych sytuacjach, często zapominając o swoim wychowaniu damy, które nakazywało jej stoickie opanowanie. Nauki ojca, by wychować ją na przyszłą szlachciankę, by ponownie wrócić do łask arystokratycznych rodów, by na ramionach i plecach męża wbić się na powrót w świat wielkich idei, knowań i rodowych wojenek - te wszystkie nauki nie poszły oczywiście na marne i Cecilie umiała się zachować odpowiednio... w odpowiedniej sytuacji. Dygała więc uprzejmie i równie uprzejmie się uśmiechała, płoniła się dziewiczym rumieńcem prawie że na zawołanie i grzecznie wycofywała z pokoju, gdy ojciec załatwiał swoje interesy. Ale w sytuacjach mniej odpowiednich, gdy nie patrzyły na nią złośliwe oczy, wyczekujące najmniejszego potknięcia, mogła sobie pozwolić na bycie nie-do-końca-damą; szczególnie, gdy powodem jej wzburzenia była osoba Samaela Avery'ego. Nawet nie próbowała go porównywać do Caesara - kuzyn też zachowywał się czasami, jakby miał kij w dupie i chodził na sznurku, a rysy jego twarzy zastygły w paskudnym szczękościsku, ale w przeciwieństwie do Avery'ego miał poczucie humoru i nie traktował Cecilie jak powietrza, które przypadkowo dostało się do jego płuc i było niechcianym, acz potrzebnym składnikiem do życia. Zapaliła się więc całkowicie swoim dwudziestosiedmioletnim, staropanieńskim gniewem, świdrując szlachcica rozjuszonym spojrzeniem i - na własne nieszczęście - czując, jak płoną jej policzki. Nie wahała się posłać mu w myślach bardzo wymyślnej i niewybrednej wiązanki, przezornie jednak zachowując ją dla siebie; nie mogła być pewna, czy ten mizoginiczny świr nie trafi jej przypadkowo zaklęciem w plecy, gdy będą zmuszeni wykonywać razem jakieś zasadnie. Ograniczyła więc swoją niechęć to niechętnych spojrzeń, niechętnych gestów i niechętnie wypowiadanych słów, jakby obdarzanie Samaela kolejnymi zgłoskami wydobywającymi się z jej gardła było gestem najwyższej łaskawości.
- Byłoby tego miejsca więcej, gdybyś trzymał swój tłusty tyłek w domu - ojciec Cecilie z pewnością złapałby się za głowę, słysząc teraz swoją córkę (i słysząc ją chwilę wcześnie). Na szczęście szanowny papa tkwił setki mil dalej, chodząc zapewne teraz po swoim gabinecie i zastanawiając się nad kolejnymi podejmowanymi decyzjami. A może tkwił w bibliotece, przeglądając rodową genealogię i zastanawiał się, kiedy córka wyśle mu sowę z informacją o swoim narzeczeństwie? - Niedźwiedź wyszedł z nory, kiedy się ostatki raz goliłeś? Wyglądasz jak jakaś parodia niestrzyżonej owcy - wydęła usta, wciągając głęboko powietrze i wypowiadając wszystko na jednym wydechu, aż przy końcowym słowie jej głos stał się nieco piskliwy. Cóż, istotnie wąs Samaela daleko w tyle pozostawiał wąsa Caesara, do którego przywykła, oglądając go praktycznie codziennie, ale Cecilie stokroć mocniej wolała równo przystrzyżonego wąsika swojego kuzyna, niż szopę na twarzy, jaką prezentował Samael. Śmiesznie kręcone kłaczki na policzkach tylko potęgowały wrażenie niechęci, jakim darzyła mężczyznę, a fakt, że musiała zadzierać głowę, by patrzeć mu w oczy (z nienawiścią), potęgował z kolei gniew na niego. Domorosły, kopany w rzyć dupek, oby wypłynęły mu oczy, może wtedy przynajmniej dałoby się na niego patrzeć. Może przestałby być takim sztywniakiem i jakoś zareagował? Z drugiej strony nie była pewna, czy chce go sprowokować do działania właśnie teraz, gdy była tu zupełnie sama. Wciąż stała w poprzedniej pozycji, z buntowniczym nastawieniem do całego świata, kompletnie ignorując mijających ich ludzi. Byli zresztą tylko mugolami, zwykłym tłem, które stanowiło równie zwykłą scenerię, ale bez wpływu na dziejącą się rzeczywistość.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Katedra św. Pawła [odnośnik]08.12.15 19:20

Posiadając pewną dozę najzwyklejszego w świecie rozsądku, Avery wiedział, iż nie może pozwolić sobie na szybkie oraz czyste załatwienie sprawy. Morgan była mu niewygodna, więc oczywistym, że należało się jej pozbyć. Z drogi; jakiekolwiek magiczne działanie na uliczce wypełnionej przez tłum mugoli z pewnością nie pozostałoby niezauważone, a on nie miał też najmniejszej ochoty na konfrontację ze wydziałem niewłaściwego używania czarów. Spławienie Cecile okazało się wszakże trudniejsze niż przypuszczał, bowiem ta niepomna na zdecydowanie nieprzychylne słowa, kontynuowała szermierkę, dając popis ostrego języka. Oraz absolutnego braku taktu i towarzyskiej ogłady. Jednym słowem: wstyd dla kobiety, nie zważając zupełnie na status społeczny. Zarówno szlama jak i szlachcianka winny zachować respekt, a jeszcze lepiej, okazywać Samaelowi szacunek wręcz czołobitny – Morgan zaś odwracała wszelkie konwenanse do góry nogami, wprawiając go nie w zakłopotanie, a w zażenowanie. Jej naganna postawa mierziła okrutnie, wręcz kłując po oczach i Avery zastanawiał się, kto wpuścił tę pozbawioną kultury dzi(e)wkę na salony. Kto pozwolił jej wkroczyć między ludzi i samodzielnie włóczyć się po Londynie, narażając innych na nieprzyjemność jej towarzystwa. Karygodnego zachowania musiała nauczyć się w domu, a niedopatrzenie w owej edukacji, przynosiło efekty w dorosłym życiu. Skutkując brakiem męża oraz niechęcią Samaela, pałającą wręcz okrutnie. Mężczyzna żałował niezwykle, iż nie może zdyscyplinować Cecile i zademonstrować jej, jakie konsekwencje pociąga za sobą ośli upór. Skoro nie działała logiczna argumentacja oraz spokojne uwagi, należało tłumaczenie poprzeć fizycznym wskazaniem błędów oraz niedociągnięć. Pałające policzki nie wystarczyły, by ułagodzić Avery’ego – zwłaszcza, że był pewny, iż dziewczę rumieni się wyłącznie ze złości. Rzekomo uraził jej ego? Obraził ją? Zelżył, depcząc jej godność, czystość i naiwność? Prawie trzydziestoletniej dziewicy to się wręcz należało, jak psu resztki z pańskiego stołu, a Morgan j e s z c z e nie potrafiła okazać mu wdzięczności. Zamiast tego otrzymywał pełne jadu słowa, które w obecnej sytuacji (przebywając w miejscu publicznym) mógł skwitować wyłącznie równie toksycznym, a celnym przemyśleniem.
- Twoja uwaga poświęcona memu ciału jest co najmniej niestosowna, Morgan – rzekł karcącym tonem, jakim zwracałby się do małego dziecka. Z łatwością obrócił prowokację w jej kierunku, ciekaw czy połknie nęcącą przynętę. Spróbuje podjąć się gry (i ponieść porażkę) czy skapituluje od razu, zniechęcona dotychczasowym miernym wynikiem? Drwiny z aparycji nie wzruszyły Avery’ego w ogóle; wiedział wszak doskonale, iż jego fizjonomia wprawiłaby w kompleksy Adonis, w czym utwierdzała go także opinia matki, nieomylnej w aspekcie sztuki. Nie mógł jednak darować Cecile tak jawnego lekceważenia, więc bezpardonowo i z pewnością zbyt brutalnie ścisnął ją za ramię, przytrzymując w miejscu i zmuszając do patrzenia mu w pociemniałe tęczówki.
- Parodią są kobiety, a ty jesteś paszkwilem ich gatunku – wysyczał, dobitnie akcentując słowa – nie da się już upaść niżej – zakończył swą tyradę (szalone dwa zdania) już znacznie spokojniej, pozbywając się z głosu wyraźnie brzmiących tonów nienawiści. Oglądany z perspektywy mógł sprawiać wrażenia zatroskanego przyjaciela, pochylającego głowę ku swej towarzyszce i ochraniający ją ramieniem przed szturchańcami przypadkowych przechodniów. W rzeczywistości zaś uścisk miał raczej wywołać nikły ból i ostrzec Cecile, by nie ważyła się już bluźnić przeciwko Avery’emu. Który momentalnie puścił ją, zastanawiając się, czy pozostawi jej pamiątkę w postaci siniaków. Stanowiących impresjonistyczny podpis posiadacza kobiety.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Katedra św. Pawła [odnośnik]15.12.15 19:15
Jeżeli do tej pory Cecilie była jedynie nieco zirytowana matrymonialnymi zapędami swojego ojca – za co jednakże winić go nie mogła: była jego jedyną córką, wierną rodzinnej tradycji i zobowiązaniom – o tyle teraz, w towarzystwie aroganckiego szlacheckiego buca, jej niechęć do jakiegokolwiek mariażu wybuchła ze zdwojoną siłą. Samael był doskonałym powodem ku temu, by nigdy za mąż nie wychodzić – nawet, jeśli wiązałoby się to ze złamaniem swoich zobowiązań wobec ojca i własnego nazwiska – a myśl o tym, że miałaby spędzić resztę życia w towarzystwie kogoś takiego jak on lub choćby posiadającej tylko nikłą część jego charakteru, wzbudzała w niej nagłe obrzydzenie. Ten zadufany króliczy bobek w kilka minut nieprzyjemnej konwersacji sprawił, że feministyczne zapędy odżyły z nową siłą, tłumione dotąd przez, całkiem zresztą słuszny, pogląd o zachowaniu jak najwyższej czystości krwi. Obecnie była gotowa oddać się pierwszemu lepszemu czarodziejowi, gdyby tylko przeciwwagą dla małżeństwa z nim miało być małżeństwo z kimś takim jak ten wypłoszowaty arogant.
- Odezwała się, narodowa epopeja – warknęła urażona tym paszkwilem. Domorosły literat się znalazł, chociaż z drugiej strony wcale nie powinno jej to dziwić. Avery nie wyglądał na kogoś, kto ma jakichś znajomych, nie mówiąc już o przyjaciołach, zapewne więc większość czasu spędza we własnym domu, zaczytując się w książkach i ćwicząc przed lustrem te swoje groźne miny. Przy których czasem wyglądał tak uroczo zabawnie, jakby trzymał pod nosem pieluchę pełną skrzacich odchodów. Jakkolwiek jednak mogła nieprzychylnie patrzeć na Samaela, rzucać mu złowrogie spojrzenia i całą swoją postawa wybitnie sygnalizować, jak bardzo nie na rękę jest jej to spotkanie, tak nie mogła zapomnieć, że ma do czynienia z mężczyzną. Wyższym, silniejszym i najwyraźniej równie mocno zniesmaczonym całą rozmową jak ona sama – czego dał wyraz natychmiast, łapiąc ją boleśnie za ramię i pochylając się nad nią w geście niemalże czułości. Zrobiło się prawie że intymnie i z tego wszystkiego miała ogromną ochotę zasadzić mu kopa w rodowe klejnoty i patrzeć, jak zwija się z bólu na ulicy. Zamiast tego podniosła głowę, przywołując na twarz wyraz maksymalnej buńczuczności i spojrzała na Samaela wyzywającym spojrzeniem, wbijając mu palec w klatkę piersiową. Nikły gest zachowania stosownego dystansu (nie żeby mu śmierdziało z ust czy coś), ale pozwolił jej na chwilę zapanować nad sytuacją.
- Oczywiście, że się da niżej upaść – zaprotestowała ostro, unosząc nieco stopę, jakby chciała przestąpić z jednej nogi na drugą albo stanąć w wygodniejszej pozycji. - Można być na przykład twoją żoną, matką albo córką – dodała natychmiast i w tym samym momencie wbiła swój elegancki obcas w stopę Samaela, przenosząc cały ciężar ciała na tych kilkanaście centymetrów kwadratowych. Sięgnęła dłonią w stronę różdżki, gotowa wykorzystać każdą magiczną barierę, by odgrodzić się od tego dupka; patrząc przy tym na niego z niewinnością w oczach, jakiej nie powstydziłby się zesłany wprost z nieba cherubinek. Może jednak powinna się zdecydować na tego kopniaka i dopiero potem myśleć o ewentualnych konsekwencjach swojego zachowania? Nie martwiła się opinią przechodniów – cóż ją mogli interesować głupi mugole, którzy z pewnością spotykali się w swoim życiu z gorszymi sytuacjami, niż mała sprzeczka na ulicy. Znała jednak problem męskiej dumy, która choćby i lekko urażona, domagała się ofiary z krwi w ramach zadośćuczynienia. A Avery wyglądał tak, jakby bardziej niż chętnie złożył ofiarę całopalną.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Katedra św. Pawła [odnośnik]16.12.15 20:27
Avery zawsze twierdził, że kobiety powinny zostać uprzedmiotowione w sensie dosłownym; burzące się na nierówność praw sufrażystki wywoływały zaś w nim mdłości swymi tanimi próbami oporu. Tak naprawdę niewiasty nie poznały smaku prawdziwego uciemiężenia czy ubezwłasnowolnienia, w jakim stanie Samael chętnie by je oglądał. Całkowicie uległe, znające swoje miejsce (bezpośrednio pod butem) i nie aspirujące wyżej. Stanowiło to jednakże relikt przeszłości, powoli odchodzący w zapomnienie i świadczący o tym, że mężczyźni dali się zwariować. Zachowanie żałosne i bezpłciowe; nikt nie mógł bardziej pogardzać pantoflarzami od Avery’ego, dumającego często nad tym upokarzającym upadkiem. Po angielskich gruntach chodziło już niewielu prawdziwych mężów, za to wszędzie rozpleniło się plugastwo – nie dość, że pozbawione charakteru, to jeszcze z obrzydliwie rozcieńczoną krwią. W której największy procent wynosiły mugolskie ścieki, deprawujące nawet najbardziej znamienite i szanowane rody. Morgan była w tym półświatku plamą na honorze oraz ujmą dla szowinistycznej części społeczeństwa. O mniemaniu o sobie stanowczo zbyt wysokim i ego rozbuchanym do kolosalnych rozmiarów. Według Avery’ego powinno się ją trzymać pod kluczem, jakby dłuższe oddychanie wraz z nią jednym powietrzem mogło skutkować nieuleczalną, śmiertelną chorobą. Na razie jednak podpisywała wyrok tylko na siebie, swymi bezmyślnymi poczynaniami ściągając na siebie coraz większy gniew Samaela. Początkowo – rozbawionego – obecnie – mocno poirytowanego. Jej obecnością oraz straconym czasem. Zmarnowanym nieodwracalnie na wyrwanie kilku słów (stanowczo zbyt wielu) i łaskawym rzuceniu ich w twarz Cecile.
-Powiedział dramat – odciął się zręcznie, w charakterystycznym dla siebie, lapidarnym stylu. Istniała obawa, że dłuższej wypowiedzi Morgan by nie zrozumiała, więc dostosowywał treść do kobiecych warunków intelektualnych. Bardzo ograniczonych, co potwierdzał wyraz jej twarzy, skrzywionej w jakimś nadludzkim (samsonowym?) wysiłku. Czyżby właśnie była zajęta przetwarzaniem informacji? Kojarzeniem gatunku literackiego? Próbą zrozumienia gry słownej? Zapewne daremnie, jednakowoż Avery nie zamierzał pomagać jej w interpretacji – bądź co bądź – obelgi. Zwłaszcza, kiedy został w sposób brutalny, niekulturalny i zgoła nieprzystający kobiecie odepchnięty(?) Palec (zakończony szponiastym paznokciem, dziwnie odpowiadający archetypowemu wizerunkowi wiedźmy) kobiety wbił się w jego klatkę piersiową, wyraźnie zaznaczając dystans. Oraz niechęć buchającą od nich obojga. Gdyby nie zdrowy rozsądek, Samael już dawno wyjąłby różdżkę i przekląłby Cecile najokropniejszą z klątw. Spełniając przy okazji dobry uczynek, pozbywając się z powierzchni ziemi równie irytującej istoty. Która chyba i tak zamierzała wkrótce popełnić samobójstwo, nie tyle polemizując z Averym, ile lżąc go bezczelnie. Słowa rozjuszyły go zaś dużo bardziej, niż cienki obcas mocno wbijający się w jego stopę. Wrzasnął wprawdzie i odskoczył od niej, zaskoczony tym napadem (a po Morgan powinien spodziewać się czegoś tak głupiego), jednakże to arogancja Cecile stała się przyczyną jego odwetu. Głupia, ośmieliła się obrazić Laidan (matkę i żonę w jednej osobie) oraz Jill, niczemu niewinną, słodką Jill, oczko w głowie Samaela, istotkę, dla której skłonny byłby poświęcić własne życie. Musiała za to zapłacić (żałował, że nie głową), więc pochwycił jej twarz w swe dłonie, pilnując, by nie uciekała przed nim wzrokiem i wyraźnie wyartykułował swoje ostrzeżenie.
-Nie waż się mówić w ten sposób o moich najbliższych – warknął, nie dopowiadając ewentualnych skutków braku respektowania jego rozkazu. Milcząc, jeszcze przez chwilę wpatrywał się w jej lśniące buntem tęczówki, po czym mocno odepchnął ją od siebie (biedactwo, zatoczyła się i prawie wpadła na hydrant) i odszedł, nie oglądając się za siebie. Nie była tego warta.

/zt


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Katedra św. Pawła [odnośnik]16.04.16 12:15
/z Dziurawego!

Jej kpina, jej żart, dźwięczny melodyjny śmiech to było coś, do czego był przyzwyczajony, choć przez ostatnich parę lat zdawał się zupełnie zapomnieć. Zapomnieć o tym, jak ciskała w niego każdym napotkanym pod ręką przedmiotem, kiedy miała ochotę go zabić, rozszarpać, a później wyśmiać całą sytuację, która jawiła się iście absurdalnie. Doskonale pamiętał, kiedy na Wielkiej Sali siedziała na drugim końcu stołu i z wielką gracją odgarniała z twarzy opadające na dziewczęcą buzię złote pukle. Po prostu wyparł to ze świadomości, bo tak mu było wygodniej, ale brzmienie jej głosu i widok był czymś innym niż słowa kreślone tak dobrze znanym mu charakterem pisma. I tak jak on znał całkiem dobrze kobietę siedzącą tuż przed nim, tak ona mogła spodziewać się, że na jej słowa pełne kpiny i rozbawienia odpowie śmiertelną powagą, jakby był urażony, choć z trudem powstrzymywał cisnący się na usta uśmiech.
— No tak, lata zrobiły swoje; spora nadwaga, problemy z używkami, syfilis... Nie mógłbym Ci... nie śmiałbym... — wydukał, będąc przy tym niezwykle naturalnym, bo doskonale wczuwał się w obraną rolę. Skrajna zmiana osobowości nigdy nie była dla niego problemem, więc nawet nerwowy wdech i rozbiegane spojrzenie zdawało się być przez moment prawdziwe. Ale podobno ludzie, którzy mają nierówno pod sufitem tak miewają.— Ale na szczęście nie będziesz musiała tego doświadczać — dodał jeszcze, powoli uśmiechając się sardonicznie. Wplótł palce w ciemne, nieco przydługie już włosy i przeczesał je nieco na bok, pozbawiając w tej sposób resztek kropel, które zdążył zgarnąć po drodze.
Podążył za nią wzrokiem, kiedy z taką determinacją minęła go z butelką ognistej i ruszyła w stronę wyjścia, opuszczając Dziurawy Kocioł w jego towarzystwie. Prychnął pod nosem, utrzymując się przez chwilę za nią, bynajmniej nie dlatego, że mógł w ten sposób podziwiać jej kobiece kształty, skoro i tak schowane były pod długim płaszczem, który chronił ją przed powoli ustającą mżawką. Powietrze było już rześkie i przyjemne, o ile można było tak ocenić londyński smród w trakcie nadchodzącej zimy. Kroczył pół metra za nią, milcząc, poniekąd myśląc nad jej słowami, a może wcale nie? Przeczesywał wzrokiem najbliższe otoczenie, które dalece odbiegało od interesującego, ale przywykł do czujności, która poszukiwała wszystkiego, co odbiegało od normy. Odezwał się dopiero, kiedy ona zwolniła kroku, a sam musiał prawie się zatrzymać.
— Nie byłoby nic bardziej satysfakcjonującego dla mnie niż moja twarz uwieczniona w Proroku Codziennym, ale nie planuję na razie rozstawać się z tym światem. Za dużo planów, moja droga Cass— odpowiedział, jakby przywołany do porządku, że i tak zwlekał zbyt długo, a jego ignorancja stawała się niegrzeczna i dławiąca. — Wybacz brak skromności, ale sądzę, że nie tylko w jej otoczeniu jest parę osób które z przyjemnością rozbryzgały by mój mózg na ścianie — dodał z rozbawieniem, przystając za nią i nachylając jej się przez ramię. W końcu to on powinien ją dokądś prowadzić, a ona nie znała drogi. — Brak popularności mi schlebia, nigdy nie miałem aspiracji do bycia bożyszczem czarodziejów, a wystudiowane uśmiechy i szacunek na pokaz nigdy nie był mi do niczego potrzebny. Poza tym... mówi to ktoś, kto sam popularnością nie grzeszy — dodał jeszcze z lekkim przekąsem, próbując uchwycić jej spojrzenie, lecz szybko się odsunął, mijając ją w pół kroku. — Chodź, póki nie pada — rzucił z chłopięcym rozbawieniem, bo nastrój gwałtownie mu się zmienił, skoro nie musiał myśleć o tym, co go czeka za kilka miesięcy.
Skręcili w boczną uliczkę, która prowadziła do miejsca, które nagle naszła mu ochota odwiedzić. Ironia, prawdziwa ironia charakteryzowała jego zachcianki, o czym miała się za moment przekonać. Chyba, że od samego początku wiedziała co się święci, gdy tylko kopuła katedry zalśniła pomiędzy szarymi i błyszczącymi po deszczu dachówkami. Nie komentował swojego wyboru, jakby czekał, aby sama to zrobiła, gdy w końcu stanęli pod drzwiami katedry, która od dawna była już zamknięta dla odwiedzających. Co za problem jednak



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
katedra - Katedra św. Pawła 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Katedra św. Pawła [odnośnik]18.04.16 23:22
Jego buta, jego chłopięcy urok, jego arogancja, która chwilami sprawiała, że anielska buźka panny Rowle wykrzywiała się w iście morderczym wyrazie. Jego uważny wzrok taksujący jej ruchy z drugiego końca stołu w Wielkiej Sali, jego popisy na lekcjach, nocne eskapady poza dormitorium. Cassiopeia pamiętała go jako chłopca, nie mężczyznę; Ramsey w jej pamięci na zawsze wyryć miał się właśnie jako rozbrykany, pełny życia chłopiec. Mężczyzna, który teraz śledził każdy jej krok, którego oddech niemal czuła na karku, nie miał z tamtym Ramseyem wiele wspólnego, jednocześnie zaś był zupełnie taki sam. Te paradoksy, te sprzeczności w obrazach przeszłości i dnia dzisiejszego nakładające się na siebie sprawiały, że Cass czuła, jak budzi się w niej odrobina tego gorzko-słodkiego sentymentu. Pewności, że są sprawy, które nie ulegną zmianie. Nawet jeśli chłopiec stał się mężczyzną, wciąż był tą samą osobą, która doprowadzała do szału jej brata, a w Walentynki wysyłała jej butelkę Ognistej.
Oboje wystawali spoza wszelkich norm społecznych, każde na swój sposób. I chociaż tych kilka lat zrobiło swoje, choć po uczuciu został już tylko ten cierpkawy smak wspomnień majaczący gdzieś na końcu języka, blondynka cieszyła się, że nadal potrafili ze sobą rozmawiać.
Nadawali na podobnych falach od chwili, gdy oboje urżnięci do granic możliwości, po jednej ze ślizgońskich imprez, siedzieli przed wygasającym już kominkiem we wspólnym dormitorium i debatując zawzięcie nad przyszłością magii, wywoływali zgorszenie w usiłujących spać portretach.
Rześkie powietrze niemal siłą wdarło się do jej płuc, mocnym powiewem wiatru podrywając jasne włosy, tańcząc z nimi zawzięcie; palce zaciskane na szyjce od butelki wypełnionej alkoholem rozluźniły nieco uścisk, paznokcie zastukały w szkło. Pogoda była o niebo lepsza niż godzinę temu, gdy zmagając się z deszczem dotarła do Dziurawego Kotła na umówione spotkanie. Teraz nawet ostatnie przebłyski słońca nieśmiało wychylały się nad szczytami budynków, rozświetlając mokre ulice – panna Rowle odetchnęła głęboko, a na jej ustach pojawił się krzywy uśmiech, gdy odwróciwszy się do swojego towarzysza obdarzyła go kpiącym spojrzeniem.
- Nie jestem do końca przekonana, czy zaświaty obchodzą twoje plany, Mulciber – parsknęła, znów odwracając się do niego plecami, a jegomościowi w zamszowym płaszczu, który z dezaprobatą wymalowaną na twarzy wpatrywał się w niesioną przez nią butelkę bezceremonialnie wystawiła język.
Zwolniła kroku, po chwili przystanęła jednak, gdy Ramsey nachylił się nad jej ramieniem – ochota, by zdzielić go łokciem w brzuch była silna, rozsądek wygrał jednak z pokusą. Zamiast tego roześmiała się tylko, klepiąc go dłonią po głowie.
- Gabriel, obawiam się, nie byłby do końca usatysfakcjonowany gdybyś tak skończył. Jestem pewna, że lista tortur w tym wypadku przewyższa ilością pozycji nawet spis goblińskich dowódców z Historii Magii – wzruszyła nieznacznie ramionami, nie pozbywając się z głosu tej pełnej rozbawienia nuty – Przypominam ci zresztą, że byłam w szkole popularniejsza od ciebie! Później wszystko zepsuł Rosier i jego niedopieszczone męskie ego. Zwalanie na kobiety swojego nieudacznictwa jest takie typowe dla was, mężczyzn. Nie mówię, że wszystkich, niemniej jednak… - urwała, posyłając mu krótkie spojrzenie. I chociaż końcówka jej wypowiedzi była celowo wymierzoną szpilą, jej początek niestety należał do najprawdziwszej z prawd. Nie było tajemnicą, że jej brat nie przepadał za Ramseyem. Była to niechęć obopólna, silna i zupełnie dla niej niezrozumiała, bowiem żaden z nich nigdy nie zrobił drugiemu nic złego – przynajmniej dopóki Ramsey trzymał ręce przy sobie. Gdy przestał, gdzieś w połowie piątego roku, rozpętało to zażartą wojnę na zaklęcia, wysublimowane złośliwości i mniej eleganckie ale wymowniejsze obelgi. W jego towarzystwie zwykle opanowany Gabriel zachowywał się jak wcielony diabeł, Cassiopeia starała się więc ograniczać kontakty panów do wymagalnego minimum. I tylko wtedy, gdy było to konieczne.
Gdy Ramsey ruszył wreszcie z miejsca, tym razem to ona zwolniła celowo kroku, dając sobie leniwą chwilę na odpalenie kolejnego papierosa. Jako Brygadzistka, kobieta wśród mężczyzn, nosząca się po męsku i po męsku załatwiająca własne sprawy, nie przejmowała się kompletnie zgorszonymi spojrzeniami nielicznych przechodniów, przypatrujących się palącej w biały dzień kobiecie. W nosie miała ich opinię, ich pełne potępienia miny – a kto jest bez winy niech pierwszy rzuci zaklęcie.
Przystanęła dopiero, gdy Ramsey zatrzymał się przed drzwiami katedry. Zaskoczona obrzuciła go pełnym zdziwienia spojrzeniem, prędko jednak sięgnęła po różdżkę, by, rozejrzawszy się uprzednio dokładnie, stuknąć jej końcem w zamek szepcząc prędkie Alohomora!
Drzwi ustąpiły z głuchym jękiem, gdy pchnęła je stanowczo, wślizgując się w wąską szparę; chęć dostania się do wewnątrz nie będąc przy tym zauważonym czy przyłapanym obudziła się w niej znienacka, gnana jakąś młodzieńczą przekornością. I chociaż wiedziała, że nie powinna tego robić, przechyliwszy butelkę odważnie tuż przy ustach wlała w siebie kolejny głęboki łyk Ognistej, tanecznym krokiem przemierzając hol prowadzący do wnętrza katedry.
- Mogłeś powiedzieć, że chcesz wziąć dzisiaj ślub. Założyłabym coś odpowiedniejszego - rzuciła jeszcze w stronę Ramseya, mrugając do niego prześmiewczo.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Katedra św. Pawła [odnośnik]19.04.16 10:01
— Obchodzą. Mamy niepisaną umowę. Beze mnie zaświatom brakowałoby dusz do przejęcia — odpowiedział butnie, posyłając jej przeciągłe spojrzenie. To samo, które oscylowało na granicy żartu i śmiertelnej prawdy. Ale przecież znała to spojrzenie, tak jak większość uśmiechów, którymi się zasłaniał, które były szczere i wymuszone na potrzeby chwili. Tak i on krzyżując wzrok z tymi bławatkowymi tęczówkami mógł zaryzykować stwierdzeniem, że zna układ wszystkich włókien ułożonych promieniście wokół źrenicy. Zbyt długo w nie patrzył, zbyt blisko, intensywnie, kiedy przytrzymując jej nadgarstki w swoich dłoniach zmuszał ją do uspokojenia narastającej złości, która paliła jej trzewia. I pomimo bycia damą, traktował ją bez taryfy ulgowej, bo nigdy nie chciała litości. I pozostała dla niego niezmienna pomimo upływu czasu. Ten jakby był jej sprzymierzeńcem, nie dosięgał jej swoimi szponami, a jej twarz nie nosiła oznak upływających lat. Patrząc na nią miał wrażenie, że wciąż są gówniarzami, którzy krnąbrnie walczą ze wszystkimi dookoła, robią im psikusy, pokazują ich miejsce w świecie. To otoczenie przypominało mu o tym, że to było, minęło, a on dorósł. Zamknął się w sobie bardziej, wzbraniając dostępu do siebie wszystkim, włącznie z nią, choć niegdyś jako jedna z nielicznych umiała do niego dotrzeć. Miała swoje sposoby, które namiętnie praktykowała, jak swoistą sztukę magiczną, której on stał się obiektem doświadczalnym. Ale pozwalał jej na to, aby jej drobne dłonie dotykały jego ramion, a ona nie wzbraniała się, kiedy zaciągał się zapachem jej puszystych włosów dawno temu.
Gabriel.
To imię kiedyś działało na niego jak płachta na byka, szczególnie kiedy ona wypowiadała je w ten konkretny sposób. Z wyraźnym oddaniem, wyższością, jakby tym jednym słowem była  w stanie utrzeć mu nosa. Dziś wiązało się już tylko ze zniechęceniem, bo jej brat bliźniak nie był przedmiotem jego zainteresowań, nie mówiąc już nawet o tym, iż nie zauważał go w tej samej atmosferze. Kiedyś — jawił się jako podstawowa przeszkoda na drodze w jej kierunku. Lecz więzy bliźniaczej krwi to coś, czego przeskoczyć się nie da. Przestało mu więc zależeć.
— To słodkie, że martwisz się o jego poziom rozrywki, ale jeśli miałoby go to rozczarować — z automatu staje się dla mnie bardziej kuszącą propozycją. Chociaż nie wiem, czy nie sprawiłoby mi więcej przyjemności obserwowanie jak próbuje zapoznać się z tematem tortur — odpowiedział jej cierpko, choć uśmiechał się nieustannie. To raczej ciche westchnięcie wyrażało zmęczenie obecnością drugiego Rowle'a, gdy pozostawali sami. Pamięć o nim była dusząca, a on pragnął świeżego powietrza, a nie smrodu stęchlizny. — Większość mężczyzn to nieudacznicy, którzy czyimś kosztem pragną się dowartościować, tak jak większość kobiet to smętne nudziary, których niespełnione fantazje sprowadzają wszystkich innych do poziomu rynsztokowych kurw. — Uniósł wzrok ku niebu i rozłożył dłonie na boki, jakby w tym krótkim i ulotnym geście wołał o pomstę do Boga, w którego nie wierzył. — Chwała, że nie jestem jak wszyscy.
Oparł się o drzwi ramieniem, a gdy zamek ustąpił pomógł jej przy otwarciu, by zamknąć je tuż po tym, jak oboje znaleźli się w środku. Głuchy odgłos i skrzypienie starej stali stanowiącej wykończenie wielkich wrót rozniosło się echem po katedrze, w której nie było żadnej żywej duszy. Dosłownie, bo przecież oni od dawna byli martwi. Przynajmniej Mulciber był, zaprzedając duszę samemu diabłu dawno temu. Jej kołysząca się sylwetka kroczyła długim dywanem w głównej nawie wprost do samego centrum monumentu, a on powoli ruszył za nią, wcale nie rozglądając się na boki, bo nie był pierwszoroczniakiem na cholernym zwiedzaniu. W katedrze znajdowały się schody prowadzące na górę, tuż pod kopułę skąd było widać pół Londynu.
— Żeby wziąć ślub trzeba najpierw podjąć się spowiedzi. A ja zamierzam Cię dziś rozgrzeszyć, Rowle — odpowiedział jej, zadzierając wyżej brodę. Nie spuszczał z niej wzroku przez cały czas, gdy oboje szli wzdłuż bogato ozdobionej kolumnady. Złoto błyszczało nawet w półmroku, jaki panował w tym miejscu, a chłód zdawał się znacznie większy niż na zewnątrz. Bił od zimnych kamieni, które ich otaczały, być może zwiększany zimnym wiatrem przeciskającym się przez szpary nieszczelnych drzwi. Mulciber jednak nie cierpiał na brak ciepła, doskonale czując się w tych warunkach. Mógłby mieszkać w czymś takim — na pozór bogatym, choć w gruncie rzeczy lodowatym, surowym, monumentalnym. Każda twierdza była dla niego atrakcyjna, a ta katedra? Bynajmniej nie kojarzyła mu się z żadnym wyznaniem.
— Od jakich grzechów chcesz zacząć? — spytał, odbierając jej butelkę z ognistą bez pytania. Nie musiał się prosić o to, czego chciał, więc po prosu wziął ją do reki i upił kilka sporych łyków. Po co się ograniczać, po co rozdrabniać? Zakręcił szkłem, jakby mierzył w ten sposób pozostałą wartość, choć jego wzrok błądził po głównej sali, którą grodziły żelazne kraty. I z nimi mogli sobie poradzić zaklęciem, nie stanowiły żadnego problemu.  — Tylko nie kłam, nie wymyślaj — pouczył ją, przelotnie spoglądając jej w oczy i pchnął furtkę, stawiając stopy w tym świętym miejscu w obliczu pięknego ołtarza. Podszedł do niego i postawił na nim butelkę, opierając się dłońmi o kant, by omieść wzrokiem wypełnione drewnianymi ławkami wnętrze.

/zt



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
katedra - Katedra św. Pawła 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Katedra św. Pawła [odnośnik]02.07.16 23:19
Co robią znudzone dzieci nie lubiące siedzieć domu po pracy? Chodzą po mieście. Co prawda pogoda ostatnimi czasy trochę się poprawiła, ale spacery w okolicy Tamizy nadal nie brzmiały kusząco, Char postanowiła więc schronić się w jednym z bardziej znanych obiektów Londynu, które przeciętny turysta zobaczy od środka więcej razy w ciągu życia, niż przeciętny tubylec.
O tym, że to w ogóle jest coś ważnego dowiedziała się z przypadkiem zobaczonego nagłówku w mugolskiej gazecie. Chyba coś się działo dawno temu. Nigdy jej to wybitnie nie zainteresowało, jednak cóż - dziś stwierdziła, że to miejsce wydaje się milsze, niż chłodne ulice. Nawet, jeśli czuła, że pasuje do niego, jego zdobnego, bogatego wystroju - mającego zapewne uświadomić przybyszowi, że znajduje się w ważnym, wręcz świętym miejscu - jak wół do karety. Tak mniej więcej. Albo i mniej. Może nawet mniej. Dużo mniej. Nie przejmując się jednak wybitnie przeszła do części widokowej.


One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Charlotte Moore
Charlotte Moore
Zawód : Pracownica sklepu ze zwierzętami
Wiek : 16
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Altruiści i idioci umierają młodo.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
katedra - Katedra św. Pawła Tumblr_mkp6pdRTLW1qbxi45o8_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3142-charlotte-moore-budowa https://www.morsmordre.net/t3147-poe#51864 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f287-smiertelny-nokturn-13-12 https://www.morsmordre.net/t3187-charlotte-moore#53052

Strona 1 z 11 1, 2, 3 ... 9, 10, 11  Next

Katedra św. Pawła
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach