Sebastian Leon Adam Potter
Nazwisko matki: Vane
Miejsce zamieszkania: Czar Jasnolesia
Czystość krwi: półkrwi
Status majątkowy: ubogi
Zawód: służący Adriena Carrowa
Wzrost: 188 cm
Waga: 69 kg
Kolor włosów: brązowy
Kolor oczu: niebieski
Znaki szczególne: wysoki chudzielec, który często włóczy się za Adrienem Carrowem
dość giętką, trzynastocalową z tabebui i pazura nundu
Ravenclaw
kruk
akromantulę
nowymi książkami i arbuzem
piękny krajobraz
czytaniem książek i pisaniem wierszy
drużynie wygrywającej
gram w szachy czarodziejów
ludzi
Darwina Greya
sprawy się kołyszą...
A ja leżę i leżę, i leżę...
I nikomu nie ufam,
I nikomu nie wierzę.
A ja czekam i czekam, i czekam...
Ciszę wplatam we włosy
I na palce nawlekam...
Zaczyna się od początku. Nigdy nie rozumiałem ludzi, którzy rozpoczynają czytanie książki od ostatniej albo środkowej strony. To nie ma absolutnie żadnego sensu – zaczyna się od początku i tak zamierzam zrobić.
Nazywam się Sebastian Potter. Urodziłem się 23 lata temu jako syn Adama Pottera i Elisabeth Potter (z domu Vane). Jestem czarodziejem półkrwi – krew mojego ojca jest czysta, natomiast moja matka ma krew mieszaną. Dziecięce lata spędziłem w Dolinie Godryka bawiąc się z rodzeństwem, kuzynostwem i liczna grupą sąsiadów. Najbardziej lubiłem chowanego. Wydaje mi się, że zawsze byłem lubiany. Byłem jednym z młodszych w towarzystwie, ale intelektem dorównywałem najstarszym z grupy – kiedy graliśmy w gry zespołowe, ludzie zawsze chcieli mnie po swojej stronie. Czułem się wtedy dobrze, akceptacja i szacunek grupy to chyba najważniejsze wartości dla dziecka...
Wyobraź sobie jak się zasmuciłem, kiedy na inauguracji mojego pierwszego roku w Hogwarcie, Tiara znad mojej głowy wykrzyknęła słowo „Ravenclaw”. Chciałem być w domu z resztą swojej rodziny. Usiąść przy boku swoich krewnych i razem z nimi celebrować ten dzień. Jednak jedyne co mi zostało to smutne, ponure spojrzenia rzucane przeze mnie w stronę gryfońskiego stołu. To jedno z większych rozczarowań mojego życia i ciągnęło się przecież tak długo. Nie umiałem przeżyć pierwszego roku w szkole. Większość Krukonów wydawała się nudziarzami i kujonami – wkroczenie w takie towarzystwo było diametralną zmianą w moim dotychczasowym życiu. Pamiętam jak narzekałem rodzicom w listach... Albo jak kłóciłem się z rówieśnikami o to czy Gryffindor jest lepszy od Ravenclaw. Cały czas wypominałem im, że są nudni i moi znajomi Gryfoni są dużo ciekawsi i zabawniejsi. Dopiero pod koniec roku szkolnego zorientowałem się, że bycie w tym domu było moim przeznaczeniem. Przeznaczeniem, z którym nie potrafiłem się zgodzić. Wiedziałem jednak, że nie dało się już niczego zmienić i zrozumiałem, że w innym domu nie miałbym takich warunków do rozwoju. Zacząłem więc zwalczać zapał do nauki nielubianych przeze mnie nudziarzy swoimi zdolnościami do szybkiego pojmowania wiedzy. Najbardziej narzekałem, a otrzymałem najwyższe wyniki w mojej grupie wiekowej. I tak już zostało – do końca lat szkolnych coraz bardziej zamykałem się w książkach przed ludźmi. Biblioteka, dormitorium, klasa lekcyjna – to były miejsca, w których przebywałem najwięcej czasu. Wziąłem swoją silną stronę i umacniałem ją jeszcze bardziej. Robiłem to, żeby wygrać w swojej wyimaginowanej rywalizacji z innymi uczniami w szkole. Nigdy nie potrafiłem dobrze latać na miotle, pojedynki mnie nie interesowały – chociaż miałem obszerną wiedzę na temat zaklęć (ba, zaklęcia i uroki to moja specjalność) i duże szanse na wygraną – więc nauka była moją jedyną szansą. Prócz książek stricte wiedzowych czytałem także fabularne i filozoficzne. W ten sposób ukształtowało się moje sceptyczne patrzenie na świat. Przestałem wierzyć ludziom, zacząłem wierzyć książkom. Szczery uśmiech i dobra zabawa ustąpiły miejsca satyrze i obserwacji. Tylko w ten sposób możliwe dla mnie było dorównanie swoim krewnym Gryfonom w „fajności”.
A propos krewnych – nie urwałem z nimi oczywiście kontaktu i nasze bliskie relacje pozostały niezmienne. Nadal lubiłem ich towarzystwo, ale świadomość przynależności do innego domu nie pozwalała mi na odczuwanie tej samej satysfakcji ze spotkań z nimi, co kiedyś. Niesmak pozostawał i nie dawał mi spokoju. W dodatku rodzina zaczęła wywierać na mnie presję. Nałożyli mi na oblicze maskę „mądrego, uzdolnionego Pottera, który będzie wielką szychą w Ministerstwie Magii”. Od szóstej klasy... Od szóstej klasy ta... „gęba” chodziła za mną jak cień. Nie dało się od tego uciec. Próbowałem różnych rzeczy – spowodowałem parę nieprzyjemnych spraw w szkole, które miały zedrzeć ze mnie to niechciane miano. Marzyłem, by być chociaż trochę jak starszy kuzyn Charlus... Niestety, wszystkie moje szkolne występki zostały mi wybaczone, bo przecież jestem mądry i na pewno nie zrobiłem tego specjalnie. Dopiero przy końcu mojej edukacji wpadłem na pomysł jak od tego wszystkiego uciec. Po zdaniu OWUTEMów z wysokimi wynikami, dałem rodzinie chwilę tryumfu, by potem wyprowadzić się i gdzieś zniknąć. Ścigali mnie bardzo długo, wysyłali za mną sowy – żebym się nie wygłupiał, że przecież jestem stworzony do pracy w Ministerstwie, że miałem być ich dumą. Taka paplanina.
Na przekór innym – nie wykorzystałem swojej inteligencji do pozyskania dobrej pracy. To było to. Wtedy poczułem, że gdzieś w głębi serca byłem takim samym Potterem. W końcu to ja się śmiałem ostatni. Podróżowałem trochę, może dwa lata... Pracowałem dorywczo w różnych miejscach – byłem ciekawy świata, miejsc, które widziałem wcześniej jedynie oczami wyobraźni. Zwiedziłem parę krajów – cały czas uciekałem przed Anglią i rodzicielskimi oczekiwaniami. Próbowałem zapomnieć, odpocząć. Odpoczywałem we Włoszech, Francji, Szwecji... W końcu jednak skończyły mi się zakątki, w których chciałbym postawić nogę i musiałem przypomnieć sobie o Londynie.
Trzeba było tam wrócić. No i wróciłem – po cichu. Po wielkiemu cichu wróciłem, bo nic nie mówiąc Potterom i nie witając się z nimi. Zamiast tego załapałem się na stanowisko lokaja rodziny Carrow. Dokładniej – Adriena Carrowa. Podsłuchałem, jak w rozmowie z pewnym czarodziejem narzekał na brak służącego - pomyślałem, że to bardzo dobra okazja i podszedłem do niego, żeby się zgłosić na ochotnika. Ogarnął mnie wzrokiem i się zamyślił... Wzruszył ramionami i powiedział "Czemu nie?". Przebyłem z nim oczywiście niejedną rozmowę kwalifikacyjną, ale to były drobnostki. Zanim się obejrzałem, mieszkałem w Jasnolesiu. Piękny dom, dobre warunki, dobra płaca i pozytywne nastawienie właścicieli. Idealne miejsce dla mnie, a od Ministerstwa dość oddalone – niech ktoś mi jeszcze powie, że tylko do pracy w tej instytucji się nadaję. Nasuwa się pytanie: dlaczego Adrien Carrow, zamożny szlachcic, który ma pewno drużynę skrzatów biegającą po posiadłości, chciałby mieć za lokaja jakiegoś tam półkrwi Pottera? Szczerze powiedziawszy - nie wiem tego sam. Może po prostu woli ludzi od skrzatów? No i może też dlatego, że niektóre moje zajęcia są nienaturalne dla skrzata do wykonania. Jednym z obowiązków okazało się donoszenie mu czy jego córka nie ma czasem jakichś nowych adoratorów. No i obecność na piątkowych rozgrywkach brydża. Muszę też odpowiadać na każde jego pytanie, nawet jeśli nie znam na nie odpowiedzi. Dopóki nie dotykają natury pseudofilozoficznej daję jakoś radę. Jest trochę dziwnym przedstawicielem szlachty, nie da się temu zaprzeczyć. Bycie jego przydupasem nie jest ni trochę proste, jednak jestem w stanie to wytrzymać. W sumie, kiedy przebywam w jego towarzystwie, przypominają mi się lata dzieciństwa – jest inny niż reszta dorosłych czarodziejów. Opowiada tak samo głupie żarty, jak głupie czasami miewa pomysły. Jesteśmy idealnymi przeciwieństwami i chyba dlatego tak bardzo podoba mi się praca w jego domu – życie jest ciekawsze.
tylko Tobie uwierzę...
20 | |
- | |
7 | |
- | |
- | |
- | |
2 |
różdżka, teleportacja
Witamy wśród Morsów
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see