Medea Erydia Rowle
Nazwisko matki: Avery.
Miejsce zamieszkania: Chwilowo posiadłość Malfoy’ów w Wiltshire.
Czystość krwi: Szlachetna.
Status majątkowy: Bogata.
Zawód: Żona swojego męża. Dama.
Wzrost: 172 cm
Waga: 63 kg
Kolor włosów: Jasny blond.
Kolor oczu: Zimny odcień błękitu.
Znaki szczególne: Lodowaty uśmiech i nienaganne maniery.
13 cali, drewno judaszowca. Rdzeń z łuską chimery.
Slytherin
-
we mnie samą - obdartą, biedną i skrzywdzoną.
ściółką leśną, drewnem sandałowym, suchym tytoniem, gorącym woskiem świec.
mój mąż jako Minister Magii. Ja sama za jego plecami.
Historią magii, prawem międzynarodowym i ogólnie pojętą polityką, psychiatrią, czarną magią.
nie kibicuję
Jazda konna, taniec (na balach, oczywiście), gra na fortepianie.
muzyki klasycznej
Charlize Theron
”Fiolet to nie mój kolor” – stwierdziła chłodno, unosząc dłoń do światła, by z bliska obejrzeć pierścień rodowy wsunięty na jej palec przez przyszłego męża. Miała siedemnaście lat, wysoko zadarty nos i żadnego realnego wpływu na wybór poczyniony przez ojca, ale to nie mogło jej powstrzymać przed marudzeniem. Arsène Rowle ucałował jej dłoń z bezczelnym uśmiechem, który był jedną z tych nielicznych rzeczy, które faktycznie w nim lubiła. – „Kochanie, każdy kolor może być Twój jeśli tylko tego zechcesz.” Miał rację. Mogła mieć wszystko czego pragnie! Dlatego przez kolejne pół roku wypełniała szafę sukniami we wszystkich odcieniach fioletu, tylko i wyłącznie dlatego, że mogła. Ojciec godził się na te kaprysy przyszłej panny młodej z cierpliwością, której nigdy nie okazywał swoim młodszym córkom. Ale Medea zawsze była oczkiem w głowie rodziców. Pierwszą córką. Jedyną, której narodziny sprawiły im faktyczną radość. Była doskonała w każdym względzie. Ułożona, posłuszna, elegancka. Choć bez wątpienia odrobinę… nerwowa.
Urodziła się w Noc Duchów, w rodzinnej posiadłości w Wiltshire. W sali balowej goście ojca wirowali zgodnie w pięknych walcach, a jej matka, (którą skurcze zastały gdzieś w połowie przygotowań do przyjęcia), zagryzając do krwi usta wydawała na świat trzecie ze swoich dzieci. Na chwilę przed północą wszyscy wznosili toasty za Medeę Erydię Malfoy, najmłodszą członkinię rodu. Jej stryj zaśmiewał się do łez, powtarzając wszystkim, którzy chcieli go słuchać, że dziewczynka, która rodzi się w takich okolicznościach z pewnością będzie niezwykła. Słuchało go jednak niewielu, bo powszechnie uchodził za wariata i pijaka. Goście bawili się do białego rana, a maleńka panienka Malfoy spoczywała w swojej kołysce, cudownie cicha i złotowłosa.
Przez pierwsze lata swojego życia była wspaniałym dzieckiem. Cichym, spokojnym i posłusznym. Tuląc do piersi pluszowego jednorożca, chodziła krok w krok za najstarszym bratem i przyglądała się jego poczynaniom. Po jakimś czasie jej milczenie można było już uznać za niepokojące i zaczęto panienkę zachęcać do mówienia. Zaczęła więc zadawać niezliczoną ilość pytań i po miesiącu rodzina zapragnęła, by na powrót zamilkła. Oddano ją w ręce guwernantek, które zaczęły uczyć ją wszystkich tych rzeczy, które panience są niezbędne: wymowy, historii, etykiety i gry na fortepianie. Abraxas tym czasem uczył ją jazdy konnej. Matka (nieco mniej świadomie) miłości do kosztowności, a ojciec wyższości nad tymi, którzy nie mieli szczęścia urodzić się w rodzinie z tradycjami. Na przestrzeni lat doczekała się dwóch sióstr. Zawsze czuła się od nich lepsza. Ważniejsza. Traktowała je z wyższością, przekonana, że skoro była tutaj wcześniej – należą jej się większe względy. Potrafiła jednak być niezwykle urocza kiedy zachodziła potrzeba. Troszczyła się o siostry w jakiś niezwykle przewrotny sposób: uzależniając je od swojej opinii i przekonując, że powinny wiernie za nią podążać. Potrzebowała ich oczu, wiecznie wyglądających jej aprobaty i kolejnych gestów czułości, których choć ofiarowywała niewiele… dawała jednak znacznie więcej niż matka. Najstarszego brata darzyła za to szczerą miłością i nieustannie usiłowała mu udowodnić, że zasługuje na odwzajemnienie tych uczuć. Zawsze ona i Abraxas przeciwko całemu światu!
Ach, a Lycus? Jeśli spróbujecie o niego zapytać z pewnością zaprzeczy, że kiedykolwiek miała brata o tym imieniu.
Hogwart ją zmienił. Była przerażona, gdy jej stopa po raz pierwszy przekroczyła próg Wielkiej Sali. Miała siedzieć w jednym pomieszczeniu z tymi wszystkimi szlamami i zdrajcami krwi? Jak to mogło się stać, kto do tego dopuścił? Chyba nigdy do końca się z tym nie pogodziła i przez lata miała żal do dyrekcji i rodziców, że zmusili ją do spędzenia siedmiu lat w tym podłym towarzystwie. Na szczęście w Pokoju Wspólnym Slytherinu była względnie bezpieczna – otoczona opieką dwóch starszych braci i znajomymi twarzami innych uczniów o szlachetnych korzeniach. Zasłynęła jako błyskotliwa uczennica, choć nie przykładała się szczególnie do nauki przedmiotów, które jej nie pociągały. Miała słabość do historii magii, w którą uciekała przed otaczającym ją na korytarzach szlamem. Opowieści o wielkich czarodziejach były jej natchnieniem i odskocznią. Drugą miłością były zaklęcia, szczególnie te niekoniecznie legalne. Przez lata z upodobaniem dręczyła mugolaków doprowadzając do perfekcji techniki przemocy psychicznej. Szybko nabrała zwyczaju ostrożnego dobierania ofiar i metod. Praca w białych rękawiczkach przypadła jej do gustu znacznie bardziej niż sama przemoc. Czyż nie zabawniej jest pociągać za sznurki i patrzeć jak wszystko idzie zgodnie z Twoim planem? Posługując się plotką, kłamstwem i szantażem siała zamęt na zamkowych korytarzach, bawiąc się przy tym naprawdę przednio. Kiedy jednak przyszło do opuszczenia murów Hogwartu, odetchnęła z ulgą: Wolność!
Nie cieszyła się nią jednak szczególnie długo. Już tydzień po powrocie z zamku, ojciec poinformował ją o tym, że wybrano dla niej męża. Przyjęła to spokojnie, wręcz ze znudzeniem i pewną nonszalancją, mocno zaskakując tym swojego rodziciela. Jej atak gniewu nadszedł kilka miesięcy wcześniej, jeszcze w Hogwarcie, gdy Abraxas w jednym ze swoich listów doniósł jej o podjętych decyzjach i podał imię przyszłego małżonka. Kiedy ojciec obwieszczał jej swoją wolę, była już w pełni pogodzona z losem. Może nawet nieco podekscytowana? Przyjaciel brata, którego miała poślubić pochodził z doskonałej rodziny. Był bogaty, pracował w Ministerstwie i zawsze umiał ją rozbawić (co było nie lada wyczynem). Podzielał większość jej poglądów i był całkiem przystojny. Czemu miałaby się więc sprzeciwiać? Uznała to za okazję. Na swoim pierwszym sabacie pojawiła się już z pierścionkiem na palcu, a pół roku później przybrała nazwisko Rowle. Tak jak wąż zmieniający skórę, porzuciła zielenie Malfoy’ów na rzecz fioletów pasujących do barw rodowych męża i stała się doskonałą żoną. Eleganckie towarzystwo było jej naturalnym środowiskiem. Młodziutka pani Rowle była obiektem zachwytów i zazdrości. Zawsze tak uroczo uśmiechnięta, mówiąca to co należy i wtedy, gdy wypada. Dzięki koneksjom jej ojca w Ministerstwie, Arsène otrzymał stanowisko, o które się starał. Niespełna rok po ślubie, państwo Rowle opuścili Zjednoczone Królestwo, by zamieszkać w Belgii.
Lubiła być żoną ambasadora. Urządzać przyjęcia, organizować zbiórki charytatywne, spotykać się z wpływowymi ludźmi. Budowała sieć kontaktów i owijała sobie ludzi wokół palców. Kiedy senior Malfoy’ów był daleko to ona wspierała karierę męża swoimi intrygami. Jakimś cudem zawsze wiedziała kogo należy uciszyć, kogo przekupić, a kogo zaszantażować. Była przy tym tak doskonale bezwzględna i opanowana! Przy obiedzie, gdzieś między daniem głównym, a deserem potrafiła z łagodnym uśmiechem omawiać najpierw wrażenia z wyjścia do opery, a potem podpowiadać mu kogo powinien zwolnić. Choć cała w fioletach i z obrączką na palcu, wciąż była panną Malfoy i Arsène wreszcie rozumiał czemu wybrano mu żonę z tego konkretnego rodu. Bez niej nie byłoby nawet w połowie tak skuteczny.
W ambasadzie miała swoją prywatną bibliotekę, w której zbierała księgi historyczne, prawoznawcze… i pełne czarnej magii. Lubiła spędzać leniwe popołudnia na szezlongu z książką i filiżanką herbaty. Gdy oznajmiła swojemu mężowi, że spodziewa się dziecka, ofiarował jej nic innego jak właśnie książkę - o sztuce wnikania do cudzych umysłów. Po trzech latach małżeństwa poznał już jej gusta na tyle, by mieć pewność, że w ten sposób sprawi jej przyjemność. Przez cały czas trwania ciąży uczyła się więc legilimencji, najpierw w teorii, a potem w praktyce.
Nigdy nie marzyła o dziecku, traktowała je raczej jako obowiązek. Coś co zgodnie z kontraktem małżeńskim, zobowiązała się sprawić swojemu mężowi, by przedłużyć jego ród. Kiedy jednak urodził się Christian, z zaskoczeniem stwierdziła, że jego bezpieczeństwo jest dla niej ważne. Pokochała swojego pierworodnego i choć z pewnością nigdy nie zasłuży na tytuł najlepszej matki, na pewno okazała się w tej roli lepsza niż jej własna rodzicielka.
Kolejne lata płynęły według tego samego schematu. Po czterech latach w Belgii, państwo Rowle przenieśli się do Włoch, które Medea wspomina bardzo miło, a następnie do Norwegii, która jest zdecydowanie zbyt zimna na jej gust. Christian rośnie jak na drożdżach, ona wciąż dba o karierę swojego męża i w wolnych chwilach poświęca się swoim książkom. Lata obracania się wokół polityków zaowocowały tym, że nadzwyczaj dobrze orientuje się w dziedzinie prawa międzynarodowego. Znacznie bardziej interesuje ją jednak rodzima scena polityczna. Kiedyś chciałaby zobaczyć swojego męża na stanowisku Ministra Magii. To by było dopiero śmieszne! Wykorzystać jego zaufanie i podporządkować sobie całe Ministerstwo. Być szarą eminencją stojącą za najwyższymi plecami w kraju. Pozbyć się mugoli i zdrajców krwi, zaprowadzić słuszne rządy… Ech, marzenia.
Od kiedy opuścili z mężem Wielką Brytanię, rzadko bywała w odwiedziny u krewnych. Losy pozostałych Malfoy’ów znała jedynie z listów i nigdy nie czuła się na tyle stęskniona, by faktycznie się do nich pofatygować. Na przestrzeni ostatnich dwunastu lat odwiedziła Wiltshire tylko trzy razy: gdy przyjechała na pogrzeb matki, gdy ojciec zapragnął zobaczyć swego wnuka i teraz. Gdy brat poprosił ją, by przyjechała. Kadencja ambasadorska w Norwegii dobiega końca. Medea już od jakiegoś czasu namawia męża, że to najwyższy czas wrócić do kraju i skupić się na polityce wewnętrznej, na awansie w strukturach Ministerstwa. Obiecał, że się zastanowi, ale ona dobrze wie, że jak zawsze jej posłucha. Wszak jeszcze nigdy go nie zawiodła! Zresztą jak miałby sobie poradzić sam w zupełnie nowym kraju? „Umarłbyś z tęsknoty.” – kpiła, pakując kilka najważniejszych książek z biblioteki do swojego kufra podróżnego. Spodziewa się, że dołączy do niej w Anglii najpóźniej po Nowym Roku. Zaczęła już nawet szukać domu, który mogliby kupić. Póki co wraz z synem pojawiła się w rezydencji brata. Musi zaprowadzić porządek wśród rodzeństwa, które rozpanoszyło się pod jej nieobecność oraz zapoznać się z pewnym niezwykle interesującym czarnoksiężnikiem.
10 | |
0 | |
0 | |
0 | |
0 | |
6 | |
1 |
różdżka, legilimencja, sowa, 1 punkt statystyk.
Witamy wśród Morsów
prządką