Piekarnia z czekoladziarnią
Cukrowy Zakątek
Jest to niewielkie pomieszczenie o dużych oknach, za którymi brudnymi ulicami spieszą przed siebie tłumy londyńczyków. Ciasne wnętrze sprawia miłe, spokojne wrażenie - w powietrzu unosi się słodki zapach chleba, ciast i czekolady, na kremowych ścianach wiszą kolorowe obrazki, a białe, lśniące rzeźbione stoliczki połyskują w blasku poustawianych na nich różnobarwnych świec. Przy drzwiach wisi malutki dzwoneczek obwieszczający przybycie nowych gości, nieopodal zaś stoi wiekowa szafa grająca, z której sączy się cicho jakaś spokojna melodia. Na śnieżnobiałych regałach pod ścianą postawiono kilka rzędów książek, z których bardzo chętnie korzystają wszelcy tutejsi bywalcy. Wysoka lada ugina się tymczasem pod ciężarem różnorakich ciast, ciasteczek, bułeczek, bułek, czekolad, napojów, deserów, słodyczy i innych przysmaków, podczas gdy sympatyczna właścicielka dba, aby każdy klient wyszedł z jej sklepu z pełnym żołądkiem oraz uśmiechem na ustach. I to widać, gdyż niemal wszyscy mieszkańcy Londynu bardzo chętnie zaglądają w to miejsce. Codziennie dostrzec tu można zarówno całe rodziny, jak i same dzieciaki, a także studentów i grupki przyjaciół, zawsze wesołych, zawsze zrelaksowanych, jak gdyby nastroje niepokojów zupełnie nie dotyczyły piekarni. A może to po prostu jakaś magia, jakaś specyficzna aura wyczarowana jednym machnięciem różdżki?
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
W piekarni nie brakowało klientów, szczególnie odkąd nad Londynem na dobre zagościła potworna burza. Czarodzieje tłumnie zatrzymywali się w sklepie, szukając bezpiecznego miejsca i schronienia przed deszczem i zimnem, a zajrzawszy do środka z przyjemnością zostawali, by posmakować świeżych bułek czy ciastek. I tak było dopóki którejś nocy piorun nie uderzył w dach kamienicy. Magia przepłynęła ścianami i skumulowała się w kuchni, wytwarzając w niej wyjątkowo niebezpieczne, choć bardzo niepozorne źródło anomalii. Kiedy właścicielka piekarni po raz pierwszy użyła w pobliżu magii doszło do przedziwnego wybuchu mocy. Siła odśrodkowa odrzuciła wszystko w pobliżu na zewnątrz, rujnując doszczętnie kuchnię, a kobietę ciskając na ścianę. Zaalarmowani zdarzeniem na zapleczu klienci zabrali ją do Munga. Od tamtej pory miejsce to pozostało zamknięte.
Do kuchni przejścia blokują zniszczone i złamane drzwi. Najprostszym sposobem na przedostanie się do środka będzie odblokowanie przejścia.
Wymaganie Poprawnie rzucone zaklęcie reparo na drzwi.
Pierwsze niepowodzenie sprawi, że powietrze zadrży ostrzegawczo, budząc anomalię. Obaj czarodzieje usłyszą świst w uszach, rozboli ich głowa (stracą 5 punktów żywotności - psychiczne). Drugie niepowodzenie wyzwoli magię i doprowadzi do kolejnego wybuchu. Kamienica się zatrzęsie, dym przedostanie się przez przejście do centralnej sali, a z niej na ulicę, alarmując przechodniów i służby. Jedyną szansą na uniknięcie wycieczki do Tower jest ucieczka.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 140, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Naprawiona anomalia zdawała się odpływać z murów piekarni i spływać w ziemię. Nagły spadek magii podczas stabilizacji wywołał chwilowy spadek ciśnienia; poczuliście, że robi wam się słabo. I podobne wrażenie odnieśli wszyscy wkoło. Brat właścicielki zaalarmowany tym zdarzeniem pojawił się w progu piekarni. Co więcej, nie był sam, ale tylko jego mogliście dojrzeć.
Wymaganie: Należało przekonać czarodzieja, że nie powinien wzywać służb. ST przekonania go wynosi 50, do rzutu należy doliczyć bonus z retoryki.
Niepowodzenie skutkuje krzykiem, nawet jeśli postanowicie go obezwładnić to zdołał już kogoś powiadomić o tym, że coś dzieje się w zamkniętym i zabezpieczonym przez służby lokalu. Nieszczęśliwie dla was, w pobliżu był patrol, który postanowi wam zagrodzić drogę. Możecie spróbować z nimi walczyć (biorąc do tego lusterko), dwaj strażnicy posiadają statystyki: U:30 OPCM 25 Z5 S10 i żywotność 200. Jeśli ich pokonacie uda wam się uciec, ale rozbudzona w zbyt wcześnie magia sprawi, że wasza naprawa będzie nieudana. Jeśli nie podejmiecie walki, służby zatrzymają was w Tower na 3 dni, a magii do zatrzymania użyją strażnicy, kończąc wasza misję porażką.
Nie był zbyt rozmowny, po prostu skupiał się na zadaniu. Kiedy jednak lord Avery zadał mu pytanie, nawet chciał na nie odpowiedzieć. – Udało mi się z pomocą lorda Eddarda Notta naprawić jedną w Banku Gringotta – pochwalił się swym osiągnięciem z pewną dumą, lecz nie śmiał przez to jedno osiągnięcie w puli wielu, których dokonali pozostali członkowie Rycerzy Walpurgii, wywyższać się nagle. Jeszcze wiele musiał dokonać, jeśli chciał równać się z innymi. Samodoskonalenie się jest procesem nieustającym, największym dziełem życia. Dlatego podjął się po raz kolejny naprawy anomalii, lecz już na samym początku poniósł porażkę.
– Nie potłukłem się tak bardzo – bardziej od potłuczonych i zmarzniętych niesamowicie pośladków była obolała jego duma. Łudził się, że poradzi sobie z przebyciem lodowej pokrywy i uda mu się dość do źródła anomalii. Jakże się przeliczył. Musiał jednak zapomnieć o upokorzeniu i skupić na stojącym przed nimi zadaniu. Jeszcze tej nocy naprawią jedną z anomalii. Będą próbować do skutku. A przynajmniej Alphard nie zamierzał odpuszczać. Zacisnął więc zęby i przyjął pomocną dłoń szlachcica przemienionego już z animagicznej postaci z powrotem w ludzką. – Kolejna najbliższa anomalia mieści się w lokalu nieopodal katedry św. Pawła.
Londyn znał bardzo dobrze. Miasto nie było mu przecież obce, w angielskiej stolicy mieściła się rodowa siedziba Blacków. Udało mu się rozchodzić ból obecny w okolicach krzyża, gdy przemierzali ulice, kierując się do następnej anomalii na liście.
Cukrowy Zakątek już od pewnego czasu odstraszał klientów, zamiast ich do siebie przyciągać. Alphard przekroczył próg lokalu. Energia kumulowała się na zapleczu, w kuchni, czuł to wyraźnie. Magia wydawała się pulsować w powietrzu. Lecz dostęp do kuchni blokowały połamane drzwi. Black skierował na nie swoją różdżkę, mocniej zaciskając wokół niej palce przed rzuceniem zaklęcia. Starał się oczyścić umysł, skupić tylko na inkantacji zaklęcia. Jeśli znów zawiedzie już na samym początku, stanie się to skazą na jego honorze. Wszak nie byli z młodym lordem Avery na tyle blisko, aby mógł prosić go o dyskrecję i zachowanie jego hańby tylko dla nich.
– Reparo – inkantację wypowiedział zdecydowanie, bez najmniejszego zająknięcia, wykonując przy tym odpowiedni ruch różdżki.
and giving it up
#1 'k100' : 66
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Skinął głową w pewnej dozie szacunku - One - anomalie - działają zawsze inaczej, czy zdarzają się takie same? - o samych anomaliach - chłoną wiedzę w praktyce, albo w towarzystwie bardziej doświadczonych Rycerzy. I chociaż duma popychała go wciąż do przodu, uczył się na własnych błędach, że najpierw powinien zadbać o zaufanie grona, do jakiego pragnął dołączyć. W przyszłości, widział się wśród Śmierciożerców, najwierniejszych Czarnemu Panu. Zanim jednak miało to nastąpić, potrzebował przede wszystkim doświadczenia.
Nie kontynuował, ani też nie starał się wspominać upadku. Avery nie widział w tym jakiejkolwiek potrzeby. Męska duma podpowiadała zbyt wyraźnie, że sam na miejscu lorda Blacka nie chciałaby wypomnień. Kiwnął tylko głową na znak zrozumienia przekazu, potem, wędrując za wskazówkami i lokalizacją, o której wspomniał. Dorian zdążył usłyszeń o kilku miejscach "chaosu", nawiedzających Londyn. Na nowo przyzwyczajając się do sytuacji, jaką zastał po przybyciu do kraju. Zmieniło się tak wiele, że bywały momenty nierozpoznania rzeczywistości. Jeśli mógł przyczynić się do jej ustabilizowania i czerpania z mocy - nie wahał się.
Natężenie magii wzmogło się, gdy tylko przekroczyli próg "słodkiego" zakątka. Nie musiał się skupiać, by wibracje ogarnęły ciało, obejmując je aż po koniuszki palców, które zaciskał na różdżce. Zanim wystarczająco skupił się, celując w zagradzające przejście drzwi, dzieła dokonał lord Black. Przejście do kuchni, było stabilne, na tyle, by bezpiecznie minąć wejście i zbliżyć się do dudniącej czarną magią - anomalii. zatrzymał kroki, lekko uderzając obcasem jeździeckiego buta. Poprawił kaptur płaszcza - Ostrzegano mnie, że możemy mieć nieproszonych gości - zmarszczył ciemne brwi i tylko raz zerknął przez ramię, oceniając możliwość, że ktoś chciałby się do nich zakraść i zaatakować. Musiał być czujny. W końcu miał być łowcą i nie widziała mu się zmiana miejscami ze ściganymi zdobyczami.
Mam ze sobą różdżkę, dwa eliksiry z ekwipunku i czarodziejską kuszę
He'll fight because he knows he cannot hide
Zapomniał o wcześniejszej porażce, gdy tylko udało mu się osiągnąć sukces w naprawieniu drzwi. Choć Reparo nie było jednym z bardziej wymagających zaklęć, to jednak moc anomalii mogła wpłynąć na jego skuteczność. Na całe szczęście połamane drzwi naprawiły się na ich oczach i po ich otworzeniu mogli przez nie śmiało przejść z sali centralnej do znajdującej się na zapleczu kuchni. Tam magia obecna w powietrzu zdawała się pulsować jeszcze bardziej. To było niesamowite uczucie, prawie obezwładniające. Black musiał jednak skupić się na ważnych sprawach. Prawdopodobieństwo starcia z członkami Zakonu było ogromne, został już raz poturbowany w walce i wolałby nie wymieniać zaklęć z wrogami w tak ograniczonej przestrzeni.
– To prawda. Zakon Feniksa też ostrzy zęby na anomalię – odpowiedział tylko, starając się nie popadać w paranoję z powodu działalności drugiej organizacji. Wolał skupić się na anomalii, tej nieokiełznanej sile, co przyzwała ich do siebie. Uniósł różdżkę przed siebie i zmrużył oczy, chcąc przelać na otoczenie część własnej magii, sięgając po pokłady tej najmroczniejszej. Musieli skusić energię, wpłynąć na jej przepływ, aby mogła się ustabilizować. Czuł podskórnie, że to będzie spore wyzwanie dla nich obu, jednak nie tracił wiary w to, że się uda.
140 – (18 + 14) = 108
and giving it up
'k100' : 7
- W nieokreślony sposób, ta unikatowość wynaturzenia mocy jest fascynująca - być może nie powinien był tak mówić, trzymając język za zębami. A jednak emocja była na tyle żywa i zaścielająca jego umysł, że nie mógł odmówić sobie wypowiedzenia myśli na głos. Pamiętał tez doskonale słowa Cassandry. Bezcenny skarb. tak mówiła o anomaliach, a raczej o pozostałościach po naprawach. jeżeli - zgodnie z jej słowami - zdoła podjąć się naprawy anomalii w innych miejscach, jego moc wzrośnie. Moc, zawarta w różdżce, którą trzymał w pogotowiu, tym samym przyglądając się poczynaniom bardziej doświadczonego towarzysza.
Przejście przez naprawione drzwi nie było trudne. Wydawało się Dorianowi nawet zbyt łatwe, doszukując się niezapowiedzianej niespodzianki wśród nowego, rozciągającego się przed nimi widoku. Kuchnia, sama z siebie nie prezentował niczego szczególnego. czym innym była tętniąca mocą anomalia. jej źródło, obleczoną wyładowaniem i kłębiąca się ciemnością, przyciągała wzrok, przyciągała tez myśli, jakby chciała pożreć wszystko, co znajdzie się w pobliżu. Jak dwóch obcych, zmierzających w jej stronę z wyciągniętymi różdżkami.
Tym razem zaczekał, aż Alphard zacznie pętanie. Inskrypcja mówiła jasno o wytycznych, ale zanim sam dołączył do działania, coś gniewnie zamruczało w centrum mocy. Avery nie cofnął się, ale spojrzał na towarzysza, który prawdopodobnie wyczuł to samo. Szarpanie magii, niby dziki mustang i nieprzyjemne napięcie, które rozchodziło się falami podpowiadało, że tym razem - powinni się wycofać - Musimy się wycofać - twarda, nieprzyjemnie zgrzytająca nuta zawodu zabrzmiał, gdy Dorian odezwał się - Coś tu jest nie tak - magia nie chciała poddać się ich mocy, a młody Avery miał zbyt mało doświadczenia, by poradzić sobie z tak niesprzyjającym ogromem natężenia.
| zt x2
He'll fight because he knows he cannot hide
| Lokacji nie udało się naprawić, anomalia odeszła samoistnie, w wątku znów można grac bez przeszkód.
Dźwięk niewielkiego dzwoneczka nad drzwiami zwiastował pojawienie się eterycznej alchemiczki. Szaroniebieskie spojrzenie uważnie zlustrowało niewielką przestrzeń czekoladziarni, by zatrzymać się na ladzie zastawionej słodkościami. Z ciepłym uśmiechem panna Burroughs wdała się w krótką pogawędkę z właścicielką, by po kilku chwilach zająć miejsce przy jednym ze stolików. Nie zwykła się spóźniać. Brak szacunku do czasu innych czarodziejów nie pasował do wypracowanej przez nią fasady perfekcyjności. Dłonią okrytą delikatnym materiałem rękawiczki poprawiła w jasne pukle włosów, w geście będącym jej niewielkim nawykiem. Nieświadomym, niemal mechanicznym.
Ciepły uśmiech pojawił się ja delikatnej twarzy, gdy dzwoneczek nad drzwiami ponownie wybrzmiał, zapowiadając przybycie nowego gościa. Szaroniebieskie spojrzenie powiodło po znajomej sylwetce, a sama panna Burroughs wstała. Malinowe usta delikatnie musnęły policzek panny Bulstrode. Panny nie lady gdyż Frances nie darzyła szacunkiem samego nazwiska. Szanowała czyny oraz, przede wszystkim, wiedzę, jaką dany czarodziej mógł się pochwalić. Vivienne należała do grona niewielu czarodziejów szlacheckiego pochodzenia, do których eteryczna alchemiczka pałała choćby niewielką sympatią.
- Miło mi Cię widzieć. - Wypowiedziała w ramach osobliwego powitania. W obecnych czasach te słowa zdawały się być nad wyraz prawdziwe. Wydarzenia ostatnich miesięcy nadal zalegały w jej pamięci. Bezksiężycowa noc, terror na ulicach skrupulatnie omijany przez szaroniebieskie tęczówki, włamania... Czasy zdawały się być wyjątkowo niestabilne. - Siadaj, proszę.- Uprzejmie zaprosiła dziewczę do wybranego przez siebie stolika. Szaroniebieskie spojrzenie uważnie powiodło po Vivienne, jakoby wyszukując w jej postaci nieścisłości. Czegoś, co nie pasowało do zapamiętanego przez nią obrazka, jaki utkwił w pamięci. Sama Frances nie skończyła szkoły dawno, lecz cała lawina wydarzeń jaka miała miejsce po opuszczeniu bezpiecznych murów szkoły sprawiała, że w jej głowie ten czas jawił się jako niezwykle długi.
Właścicielka czekoladziarni podeszła do ich stolika z zamówieniem panny Burroughs. Filiżanka z gorącą herbatą oraz kawałek malinowego ciasta znalazły się na niewielkim blacie stoliczka, a panna Bulstrode zyskała szansę, aby złożyć zamówienie. Szaroniebieskie spojrzenie powiodło po filiżance z zadowoleniem. - Och, mają śliczną zastawę. - Podzieliła się spostrzeżeniem, nie odrywając spojrzenia od filiżanki przyozdobionej niebieskimi kwiatkami, które należały do tych, wyjątkowo ulubionych przez eteryczną alchemiczkę.
-Co u Ciebie? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Odrobina konwenasów nie zaszkodzi nim przejdą do konkretów dzisiejszego spotkania, a panna Burroughs wyraźnie była ciekawa, co słychać u starej znajomej. Jej życie przez ostatnie miesiące zostało wywrócone do góry nogami. I interesowało ją, czy podobne zjawisko miało miejsce również w życiu znajomych, dla których ostatnio nie miewała wiele czasu.
- Z wzajemnością, kochana. - Słodki uśmiech zagościł wraz z zaróżowieniem na białych policzkach, gdy kobiety pozostawiły za sobą czysto grzecznościowe formułki. W pewien sposób ceniła pewność siebie Frances, widząc w niej archetyp uczennicy, prefekta zaś teraz kobiety. Piękno delikatnego w rysach lica rozchodziło się pośród wszystkich wspomnień przebytych w murach Hogwartu, gdy usilne próby zbliżyły ją do miejsca tuż pod starszą koleżanką. Niejako przez cały okres edukacji szła tuż za nią, dzięki torowanej osiągnięciami domu drodze, nigdy jednak nie mogąc dopełnić dzieła, jakie osiągnęła Burroughs. Teraz, z perspektywy czasu próbowała tłumaczyć to w stanowieniu ledwie kalki umiłowanego przez Rowenę typów uczniów- tiara, nawet jeśli spełniła jej dziecięce marzenie, miała niemały trud znaleźć argument ku pokryciu szaty chłodnym kobaltem; nie można było tego powiedzieć o dzisiejszej towarzyszce rozmowy, która niemalże emanowała powagą, inteligencją i sumiennością w dziale nauki. Nic dziwnego, że teraz znajdowały się w tak skrajnych rolach, znajdując wspólny język tylko dzięki wyjątkowej upartości obydwu charakterów.
- To prawda, choć jeszcze piękniejsze jest to, co na niej. - Skryty za lekko zawadiackim uśmieszkiem żart stanowił przyjemną odskocznię od dworskiej etykiety. Przy Frances mogła pozwolić sobie na temu podobne anomalie, niemalże zyskując dzięki temu więcej naturalności. Słabość do słodkości była czymś, co dało się ujrzeć w całej jaskrawości każdego spotkania, nie próbowała się z tym kryć. Niczym tonący chwytała brzytwę potępiających spojrzeń na rzecz kilku ludzkich, wyłuskanych spośród obłudy zachowań i cech. Jej zamówienie ograniczyło się do spędzającego sen z powiek torciku i zielonej herbaty, choć spojrzenie wędrowało chwilę po wołającej o pomstę do nieba, pitnej czekoladzie. Nie mogła sobie folgować, nawet jeśli los obdarzył ją zbieraniem kobiecych kształtów -nie ojcowskiego brzuszka, który chętnie wylewał się nad spodniami- to poszerzanie wszystkich sukni zajęłoby wieki. Nawet teraz, uciekając od ciężkości szlacheckich spojrzeń, musiała obawiać się kontrowersji. Zbierała je przecież z żyć innych, starczy nade wszystkie możliwe konstelacje jej prywatnych niesnasków.
- Produktywnie, wróciłam do pisania wierszy. - Prawa brew zadrżała lekko wraz z otworzeniem drobnostki, szczerej drobnostki, ze swojego życia. Niemalże kocim pazurem zmierzwiła ją chwila szczerości, która mogła lekkomyślnie pociągnąć serię pytań i -jakże niecodziennych dla niej- szczerych odpowiedzi. - A Ty? Dalej się tak prężnie rozwijasz? - Pytanie banalne w swej zawiłości, skłaniające serduszko Vivienne do odrobinę szybszego bicia. Uwielbiała słuchać o wszystkich namacalnych osiągnięciach ludzi, ich rozwoju i nauce, która dla niej zawsze będzie nieuchwytnym elementem prozaiczności- to, co ona pragnęła badać, sięgało daleko poza granice myśli, dotykało podświadomości, sygnałów ciała i -ku ironii- zdradzaniu kłamstwa.
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
- Masz rację, dawno nie widziałam tak ślicznie udekorowanych ciast. - Przyznała towarzyszce rację. Słodkości, podobnie jak diamenty, zdawały się być najlepszymi przyjaciółmi przedstawicielek płci pięknej. I jak diamenty potrafiły poprawić humor, tak czekolada zdawała się mieć podobne właściwości. Smukłe palce ujęly widelczyk by zatopić go w kawałku ciasta które znalazło się w ustach alchemiczki. I jak ciasta pięknie wyglądały, tak również cudownie smakowały.
Szaroniebieskie tęczówki błysnęły zainteresowaniem na wspomnienie o wierszach. Sztuka przemawiała do eterycznego dziewczęcia. Podziwiała obrazy, brzmienia instrumentów oraz słowa znajdujące się na poblakłych tomach ksiąg, zawsze jednak brakowało jej odwagi, by samej sięgnąć po pióro i zacząć tworzyć coś piękniejszego od skomplikowanych eliksirów; coś co przemawiałoby do innych dusz.
- Mogę spytać o czym piszesz? - Nie potrafiła ukryć zainteresowania, jakie wybrzmiało w tonie jej głosu. Znała kilku artystów, głównie malarzy czarujących kształtami oraz kolorami zapełniającymi płótna. Dziedziny artystyczne wydawały jej się poza zasięgiem, wymagały tej specyficznej kreatywności, której jej zdawało się brakować. - Jeśli chciałabyś się nimi kiedyś podzielić, bardzo chętnie je przeczytam. Byłaby to niezmiernie miła odmiana od podręczników. - Dodała, wzruszając delikatnie ramionami. Nie chciała, by panna Bulstrode odebrała jej słowa jako nacisk. Ot, zwyczajna przyjacielska propozycja kierowana ciekawością oraz chęcią zapoznania się z jej pracą.
Kolejne pytanie sprawiło, że szaroniebieskie tęczówki błysnęły ekscytacją.
- Och, oczywiście! W końcu odważyłam się, by spróbować swoich sił w tworzeniu własnych receptur. Spędza mi to sen z powiek, lecz jest to bardzo… fascynujące zajęcie. - Z pasją w głosie wypowiedziała niewielki wstęp. Ostrożnie nachyliła się nad stolikiem, jakoby chciała, by jej słowa dotarły jedynie do uszu czarownicy. - Próbuję manipulować umysłem przy pomocy mikstur. Udało mi się przyrządzić eliksir wzbudzający zaufanie, a efekty z testów… Och, są zachwycające! Przy odpowiednim poprowadzeniu rozmowy, osoba zwykle zamknięta w sobie zaczęła mi się zwierzać. - Spojrzenie dziewczęcia błyszczało, nie odrywając się od buzi Vivienne. Była pewna, że nie musi jej mówić, do czego można taką miksturę wykorzystać. - Opracowałam również miksturę która powoduje, że przez określony czas wspomnienia nie zapisują się w pamięci. Obecnie pracuję nad miksturą leczniczą, lecz zastanawiam się nad zmianą pracy, by mieć więcej czasu na rozwój. W szpitalu ignorują mój potencjał. - Panna Burroughs wyprostowała się, wracając na swoje poprzednie miejsce. Zdobna filiżanka powędrowała do malinowych ust, chwilę później wracając na miejsce.
- A skoro już przy pracy jesteśmy… - Zaczęła, by wyjąć z torby niewielką, drewnianą skrzyneczkę skrywającą szklane fiolki z kolorowymi fiolkami. Wszystko zapakowała tak, aby przypadkiem zamówienie nie uległo zniszczeniu. - Zamówienie o którym rozmawiałyśmy. Pozwoliłam sobie podmienić jedną miksturę na inną, bardziej stabilną oraz efektowną. - Wyjaśniła, układając pudełeczko na stole.
- O codzienności. - Zwykłości, której jej brak. O dzieciach podążających za oknem, oblepionych hektolitrami brunatnej mazi niewiadomego pochodzenia. O kocich ruchach, gdy ocierając się w brzeg rozgrzanego kominka, zbliżą niebotycznie puszyste ogony w pobliże ognia. Pisku, szmerze, wietrze i zawierusze. O wszystkim tym, o czym nie miała prawa pisać, bo nie było majestatycznie piękne i niebotycznie bogate.
- Oczywiście, choć nie czuję się na to gotowa. - Nawet ona, wszak przepełniona dumą godną budowniczych najpiękniejszych gotyckich kościołów, momentami czuła znużenie swoimi umiejętnościami. Potrzeba rozwoju i nauki stanowiła stelaż jestestwa, które kreowane było w murach siedziby rodowej Bulstrode'ów. Nie mogła pokazać czegoś, co nie stanowiło maksimum możliwych umiejętności, a jedynie denny podnóżek.
- Czyżbyś kochana szukała klientów? - Cichy żart, ledwie zachichotanie pod nosem, skwitował słownie wypowiedź Frances, której pasja niemalże wylewała się na stolik pomiędzy nimi. Jawna aprobata i zachwyt zagościły w spojrzeniu lady Bulstrode, kiedy pasja do nauki gościła tak głęboko zakorzeniona w innej kobiecie, do tego - nieukrywając - ważnej dla niej. Nauczona, że jej cena jest niebotycznie, kolosalnie, nieosiągalnie wysoka - bo była odzwierciedleniem ceny żywota ludzkiego - ceniła w innych kobietach tę potrzebę rozwoju, którą i w niej zaszczepiono. Przedstawicielki arystokracji często pragnęły stanowić jedynie ładną ozdobę, być może dlatego Vivienne tak często dążyła do znajomości również spoza granic zamkniętego, wypełnionego przepychem świata.
- Jeśli inna praca pozwoli Ci bardziej rozwinąć skrzydła, to nie obawiaj się zmian. Nigdy. - Słodki uśmiech, zbicie ust w drobny dzióbek i ucieczka w słodycz rozlewającą się po podniebieniu, gdy zaczerpnęła mały kawałek ciasta z talerzyka. Potencjał Frances, jego ignorowanie- to niemalże mały fragment całej machiny dyskryminacji, którą obserwowała zza szklanej szyby. Miała za plecami mężczyzn, którzy ją szanowali. Miała za plecami mężczyzn, którzy byli z niej dumni, którzy wspierali ją nie tylko jako kobietę, siostrę, ale jako człowieka. Nigdy nie uważała, by jej potencjał był marnowany, gdy dłonie rodziców łączyły się w dumnych uściskach na widok maleńkiej, ledwie kilkuletniej latorośli recytującej francuski wiersz. Nie miała prawa czuć się niedocenioną, gdy stawiano ją na równi w braćmi i to tylko i wyłącznie jej szczery wybór, że chce całkowitego dobra rodziny, nakazał jej pozostawać bezrobotną lady.
Wydziedziczenie, hańba na rodzinie - nie na to zasłużyli, obdarowując ją szczerą miłością i wsparciem.
- Oczywiście, zdaję się na Twoją wiedzę. - Uśmiech delikatnie nasilił się, gdy przygotowywała się na kolejne słowa. - Moja szanowna matka zapowiedziała, że bardzo chciałaby poznać tak uzdolnioną alchemiczkę. - W końcu połowa lady tego świata to fanatyczki eliksirów, ale rzadko która wie cokolwiek więcej, niż jak nie oparzyć idealnie białych rączek. Smutna rzeczywistość, której nie dosięga
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
- Brzmi całkiem… interesująco. Chociaż o mojej codzienności, pewnie nic interesującego nie dałoby się napisać. - Odpowiedziała uśmiechając się delikatnie. Życia tych, którzy poświęcali się nauce dla wielu mogły jawić się jako strasznie nudne oraz monotonne. Niewielu było w stanie docenić pasję oraz poświęcenie wkładanie w odkrywanie tajników wiedzy, aby móc sprawdzać innowacyjne pomysły oraz przesuwać granice, jakie do tej pory były wyznaczane. - Och, nie będę nalegać. Lecz czasem dobrze jest zasięgnąć rady przed zakończeniem prac, czasem druga osoba jest w stanie zauważyć to, co do tej pory było dla nas ukryte. - Głos panny Burroughs przybrał nieśmiałe tony. Ona sama nie raz konsultowała swoje pomysły z innymi czarodziejami, zwłaszcza gdy potrzebowała zaawansowanej wiedzy anatomicznej bądź innej, której nie przyszło jej jeszcze posiąść. I nie raz, druga osoba wróciła jej uwagę na coś, co w pierwszej chwili umknęłoby jej uwadze.
Niewinny, wręcz anielski uśmiech pojawił się na malinowych ustach.
- Dobrze, wiesz, że nie umiem odmówić stania przy kociołku. - Odpowiedziała z rozbawieniem w głosie. Praca przy eliksirach już dawno była dla niej zwykłą, czystą przyjemnością. Chwilę później panna Burroughs nachyliła się delikatnie nad stolikiem. - Ale, jeśli kiedyś chciałabyś wypróbować którąś z moich mikstur… Bardzo chętnie wyślę Ci fiolkę bądź dwie. - Rzuciła konspiracyjnym szeptem. Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło przyjaźnie, chciała dla Vivienne wszystkiego co najlepsze. A jeśli jej specyfiki były w stanie temu dopomóc… Cóż, nie widziała przeciwskazań. Powoli wróciła do poprzedniej pozycji, by unieść filiżankę z herbatą do ust. - W ciężkich czasach zaufanie bądź odrobina zapomnienia mogą okazać się niezwykle przydatne. - Stwierdziła, wzruszając delikatnie ramionami. Nie rozumiała konfliktu, jaki nastał w czarodziejskim świecie, jakoś jednak udawało jej się między nim lawirować. I nie zginąć po drodze, to jednak było zasługą głównie jej prywatnego, cudownego rycerza gotowego pomóc jej w każdej chwili.
Uśmiechnęła się, słysząc słowa padające z jej ust. Podobnego zdania brakowało jej w ostatnich dniach, gdy wątpliwości oraz zmęczenie coraz mocniej zakradały się do jej umysłu. - Dziękuję. Właściwie… Jestem na okresie próbnym u jednego z profesorów. Zobaczymy, jak to się potoczy. - Odpowiedziała odrobinę nieśmiało, nie będąc pewną jak ułoży się współpraca z ekscentrycznym Aegisem.
- Będziecie zadowoleni, to zapas na kolejny miesiąc, jak zostanę dwie fiolki napisz mi list, a przygotuję nowe. - Uśmiech ponownie zawitał na buzi panny Burroughs, chwilę później zastąpiony wyrazem zaskoczenia. Doskonale wiedziała, że niewielu alchemików posiadało podobną do niej wiedzę, coś jednak w tej propozycji wzbudzało w niej zaniepokojenie.
- Och, bardzo chętnie poznałabym twoją mamę tylko… Wiesz, ja nigdy nie miałam większej styczności z arystokracją. Nie chciałabym popełnić jakiegoś faux pas… - Szaroniebieskie spojrzenie uciekło w kierunku zachęcająco wyglądającego ciasta, a na jasnej buzi pojawił się delikatny rumieniec. Nie zwykła nikogo tytułować, jednocześnie nie wiedząc, jak powinna zachowywać się podczas takiego spotkania.
Bardziej niż ze swojego życia, które zdaje się dziwnie odrealnione. Odosobnione, bo każde spotkanie to inna maska i nigdy nie mogła zdać sobie sprawy, która pasuje najlepiej. Która jest najbliższa realnej osobie kryjącej się pod nią.
Przy tym życie Frances musiało być szczególnie prawdziwe i ujmujące.
- Gdy tylko będę gotowa, będziesz pierwszą osobą, której wręczę zapisy. - Wszak nie pisała o codzienności, którą mogłaby sama zrozumieć. Wyzbyta salonowych niuansów, bliskości bogactwa i wyższej kultury. Codzienność brukowych uliczek, smak jedności z pokrytym futrem ogonem. Teraz, gdy chwilę skupiła się na bazgranych bezsennymi nocami słowach, doszła do niej myśl, że opisuje to, jak widzi życie innych. Choćby śpiącego większość życia kota, który prawdopodobnie doświadczył w życiu więcej emocji, niż ona - często snująca się po rodowej rezydencji przez całą dobę.
- Och, z przyjemnością! - Miała zaufanie co do specyfików wykonywanych przez Frances, niejednokrotnie poznając jej wyjątkowy, alchemiczny talent. Nawet kobiecie o wystarczająco wysokiej samoocenie, by boczki czy krosty nie stanowiły różnicy, wypadało szczególnie dbać o to, by mimo wszystko się nie pojawiły.
Nie dlatego, że ich nie akceptowała- dlatego, że społeczeństwo nie chciało ich akceptować w niej.
- Oczywiście, naprawdę jestem Ci wdzięczna. - Konflikt był dla niej naturalny, podobnie jak wdzięczność za specyfiki przygotowywanie niejednokrotnie dla jej rodziców. Całe życie była wychowywana w duchu wyższości, który nabrał jednak całkowicie innego znaczenia, gdy zdała sobie sprawę z własnej wyjątkowości - wyjątkowości jako jednostki, nie przynależności do grupy.
- Gratuluję, jestem pewna, że pod jego pieczą osiągniesz sukces. - I oby nikt nie próbował tego ukrócić przez to, kim jesteś. W tym momencie jej to nie interesowało. Wyższość wyedukowania i cywilizacji stanowiła przebłyski racjonalności w poczuciu, że Frances także może dla kogoś stanowić niebezpieczeństwo zachowania czystości krwi.
Podobnie, jak dla wielu arystokratów, niebezpieczeństwem była myśląca kobieta.
- Nie martw się o to. - Filiżanka, z której chwilę wcześniej upiła kilka łyków, teraz brzdęknęła o ozdobny spodek. Brwi zmarszczyły się nerwowo, zaś dłoń odziana w złotą bransoletkę powędrowała na blat, idealnie wyprostowanymi i położonymi palcami wskazując na pewność wypowiadanych po chwili słów.
- Są w życiu ważniejsze rzeczy, niż ciasne gorsety i wyuzdane uprzejmości. - Poryw szczerości przepełniony hipokryzją, jakiej sama po sobie nie mogłaby się spodziewać. Frances miała do pokazania sobą zdecydowanie więcej ludziom hołdującym edukację - i przydatność - niż mogłoby się jej wydawać. Wystarczyło, że milczałaby o swoim pochodzeniu, a progi Bulstrode Park były dla niej otwarte na oścież. Szczególnie, gdy chodziło o matkę dziewczęcia, która niezaprzeczalnie brylowała jako wystarczająco ekscentryczna, by pozwolić sobie na coś więcej niż plotkowanie pośród reszty możnych żon.
- Nawet jeśli popełnisz, to nauczysz się na przyszłość, moja droga. - Słodki uśmiech zwieńczyła chwilę później ugryzieniem ciastka, którego smak rozlał się po podniebieniu z niebywałą prędkością. Zbyt szybko, bo już kusiło zamówienie następnego. Nie wypada.
and just in time
in the right place
suddenly I will play my ace
- Czuję się zaszczycona. - Odpowiedziała uprzejmie, acz niezwykle szczerze. Pierwszy odczyt jakiejkolwiek twórczości przez kogoś innego niż jej autor wydawał się pannie Burroughs niezwykle istotny oraz ważny. To wtedy właśnie dzieło zaczynało istnieć; wywierać swój wpływ na otoczenie oraz roztaczać swoją magię. Zupełnie jak z eliksirami - ten pierwszy test wydawał się być najważniejszym, przynajmniej w oczach eterycznej alchemiczki.
- Podeślę Ci kilka fiolek, gdy nadrobię swoje zapasy. - Błysk pojawił się w szaroniebieskich oczach. Każdy kolejny test, każde nowe użycie jej mikstury wiązało się z większym zasobem danych, dotyczących dokładnego jej działania... Oraz większym polem do popisu, jeśli miałaby ochotę aby w przyszłości rozszerzyć jej działanie.
- Nie ma za co, dobrze wiesz, że ciężko odciągnąć mnie od kociołków. - Odpowiedziała z uśmiechem błądzącym gdzieś po malinowych wargach. Alchemia była największą z jej pasji i miała na tyle szczęścia, że udało jej się pracować w swoim zawodzie pod okiem jednego z najwybitniejszych profesorów, jakich przyszło jej znać. Otrzymanie tej posady nie było niczym łatwym, w końcu jednak z czystym sercem mogła powiedzieć, że robi dokładnie to o czym zawsze marzyła. - Och, nie ma innej możliwości. Profesor u którego terminuję to wybitna jednostka oraz niezwykle uparta jednostka. - Rozbawienie pojawiło się w tonach jej głosu. Była pewna, że Aegis nie dopuści aby zmarnowała swój potencjał; że umożliwi jej osiągnięcie tego, co dla wielu było niemożliwym do osiągnięcia... W połączeniu z jej ambicją oraz uporem w dążeniu do spełnienia marzeń, panna Burroughs była pewna, że inna możliwość nie istnieje, zapewne przez brak większej wiedzy o sytuacji politycznej w kraju. Nigdy nie była czarownicą ludu, zawsze woląc myśleć o sobie, jako o czarownicy poświęconej nauce.
- Doskonale wiem, że są rzeczy ważniejsze od gorsetów oraz uprzejmości, Vivienne. Wiem jednak również, że wielu czarodziejów nie podziela tych przekonań, a zwyczajnie, nie chciałabym urazić Twoich rodziców, przez sam fakt, iż są Twoimi rodzicami. - Odpowiedziała miękko, spokojnie, z delikatnym uśmiechem na ustach. Panna Burroughs zwykła darzyć szacunkiem prawie wszystkich rodziców swoich znajomych oraz przyjaciół. Urażenie państwa Bulstrode wydawało jej się nietaktem choćby przez fakt znajomości z ich córką. Myślenie zapewne staromodne, lecz w jej przekonaniu potrzebne by prezentować się dokładnie tak, jak chciała się prezentować.
- W takim razie chętnie poznam Twoją matkę. - Bo co złego mogło się wydarzyć? Aegis był najlepszym potwierdzeniem tego, że naukowcom zdawano się wybaczać pewne braki, wszak ciężko było być jednostką wybitną we wszystkich dziedzinach. - Napisz mi proszę ewentualną datę spotkania, ostatnio mam urwanie głowy w pracowniach i wszystko muszę planować z kilkudniowym wyprzedzeniem... To strasznie abstrakcyjne, wiesz? - Frances pokręciła w niedowierzaniu głową, nadal nie będąc w stanie w pełni uwierzyć w to, jak ostatnio zmieniło się jej życie.