Sypialnia Avery'ego
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Sypialnia Avery'ego
Urządzona wręcz po spartańsku: nie licząc ogromnego łoża, etażerki oraz lampki nocnej nie ma w niej żadnych innych mebli. Służy wyłącznie wypoczynkowi Samaela, przeciwnego niepotrzebnemu zbytkowi.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Ostatnio zmieniony przez Samael Avery dnia 18.11.16 9:50, w całości zmieniany 1 raz
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Państwo Avery pragną poinformować, że KAŻDY o statusie krwi czystej, mający jakiekolwiek relacje z Samaelem bądź Eilis, ZOSTAŁ ZAPROSZONY NA ŚLUB. Zapewne pił dużo, tańczył jeszcze więcej i pewnie bardzo mało pamięta.
6 grudnia
Pukanie sowy w okno budzi mnie we wtorkowy poranek. Leniwie otwieram oczy, przeciągam się i myślę, co dzisiaj zrobię za ciasto dla Charliego. Och, był takim kochanym dzieckiem przez cały tydzień, należy mu się nagroda. Może zabiorę go na Pokątna? Nim obmyślę cały plan, widzę powieszoną sukienkę na swojej szafie. Prawie piszczę z zachwytu, wyskakując z łóżka. Nie obchodzi mnie teraz namolna sowa. Mój Dziób śpi zapewne jeszcze spokojnie jak przykładam sukienkę do drobnego ciała i obracam się wokół osi. Nie wiem, ile Harriett zarwała na nią nocy, ale jest przepiękna. Brakuje mi słów, a gdybym tylko mogła, właśnie teraz weszłabym do jej sypialni i podziękowała jej z całego serca. Płaczę ze wzruszenia, że mam tak cudowną pracodawczynie, która nagle stała się moją przyjaciółką. Trzymając dalej sukienkę w dłoniach, otwieram okno i czytam list.
Na brodę Merlina.
Kartka wolno spada na podłogę, a sukienkę przyduszam do piersi. Jak to dziś, jak to teraz? Jak to? Nie, to niemożliwe, to są jakieś żarty. Wiedziałam, że ślub nadchodzi wielkimi krokami, ale wcale nie jestem na to gotowa. Czuję, że jest mi słabo, zaczynam płakać i małymi piąstkami uderzać w miękki materac łóżka. Biegnę do Harriett, budzę ją swoim buntem i mówię, że to chyba mój sen, zły sen, który się skończy jak tylko mnie uszczypnie. Jak to mam się najszybciej stawić u Averych? Czy mam się już spakować? Tulę ja najmocniej na świecie i płaczę, bo nie chcę nigdzie się wyprowadzać. Proszę, aby pojechała ze mną, aby była moim gościem honorowym i nie opuściła mnie ani na krok. Niech zbiera komplementy za swoje dzieło, niech to będzie też jej dzień.
Podróż kominkiem wydaje się najdłuższą na świecie. Ukrywam łzy, ale trzymam się tak kurczowo Harriett, że nie jestem w stanie nawet rozglądać się po swoim nowym domu. Ta wydaje się niemal podekscytowana, bo nie zna całej prawdy. Przygotowania to istna gehenna. Słyszę znajome głosy i zastanawiam się, czy tylko ja nie wiedziałam o ślubie? A może byłam głucha na sugestię mego narzeczonego? Wiedziałam, że będzie wkrótce, ale nie dziś, po prostu nie dziś.
Nikogo nie brakowało z moich bliskich, a ja musiałam wypić kilka kieliszków wina przed ceremonią, aby mój uśmiech wyglądał na naturalny. Po pewnym okresie swoje brzemię zaczęłam postrzegać jako zaletę, lecz wciąż nie mogłam zrozumieć dlaczego ja? Ludzie wirowali mi przed oczami, gdy w sukience stałam przed osobą skazującą moją przyszłość na życie jako Avery. Rozkoszne westchnięcia, pąki przeklętych róż i ciche szepty za moimi plecami burzyły całą pewność siebie. Zaciśnięte dłonie, chłód metalu wsuwany na palec i…
Eilis Avery
Obrączka mnie parzy, sukienka mnie uwiera, co ja tu do diabła robię. Wszystko miga mi przed oczami, zabawa trwa, a ja gubię własne oddechy. Taniec i wino, mieszanka wybuchowa mojej nowej przyszłości, zamykająca wszystkie dotychczasowe rozdziały. Świat przestał wirować, a ja ląduje w ciemnym pomieszczeniu, cała drżąc z emocji. Od razu ściągam buty i zastanawiam się, co ja się wpakowałam. Odliczam uderzenia swojego serca, rozglądam się po pomieszczeniu i wszystko traci sens. Avery, Avery, przeklęta Avery.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Od kilku dni słyszał weselne dzwony, a kiedy wreszcie zabrzmiały, poczuł się irracjonalnie szczęśliwy. Małżeństwo przyniosło mu wyzwolenie – nareszcie mógł zrzucić ciężkie okowy, jakie nałożyło na niego narzeczeństwo, romantyczność oraz nieśmiałe umizgi. Pewny, lecz delikatny dotyk w końcu mógł ustąpić miejsca zdecydowanemu kontaktowi fizycznemu; stanowczemu i nierzadko brutalnemu, kiedy już – jako małżonek – posiadł święte prawo, by obdarzać Eilis pełnymi względami. Poczynał więc sobie całkiem śmiało, nawet w dzień ślubu traktując już ją niemal jak służkę zawezwaną przed oblicze pana. Nie skonkretyzował daty, planując wszystko w ścisłej tajemnicy przed nią, jedynie mimochodem napomykając o zbliżającym się wielkim dniu. Przyjęciu pełnym rozmachu, którego Avery nie znosił i jaki zdawał się przeszkadzać również Eilis. Należało jednak sprostać obowiązkom nałożonym nań w momencie, gdy się narodził, zatem zaangażował się w organizację wesela; wrodzony perfekcjonizm uniemożliwił mu złożenie przygotowań tego wyjątkowego dnia w obce i zapewne niekompetentne ręce. Lapidarny liścik, który wysłał Eilis stanowił zaledwie słodkie preludium do ich wspólnego życia, w jakim zostanie sprowadzona do roli służki. Nawet wtedy, kiedy przystrojona w białą suknię szła do ołtarza i z uśmiechem wymawiała słowa przysięgi małżeńskiej – wykonywała dokładnie rozkaz Samaela, co do joty tak, jak on sobie tego zażyczył. Pięknie komponując się w scence rodzajowej szlacheckiego wesela, które w tym sezonie odbywały się stanowczo zbyt często.
Ceremoniały jednak prędko dobiegły wyczekiwanego końca; Avery odprawił (pożegnał) kwiat arystokracji, z żalem spoglądając jedynie za oddalającą się matką. Nie mógł wszakże roztkliwiać się nad Lai oraz własnymi błędami (Colin w roli drużby zapewne dotkliwie szarpnął za jej serce), kiedy przychodziło mu spełnić kolejny obowiązek pana młodego, by w pełni potwierdzić swe prawa własności do Eilis. Jeszcze nie była jego, ale to wkrótce miało się zmienić, a wraz z krwią na pościeli powinny zakwitnąć także jej gorzkie łzy.
Przenosił ją przez próg dworu, który jednak nigdy nie powinien stać się jej prawdziwym d o m e m. Avery zamierzał zadbać, by zimne mury zamku w Shropshire nie przynosiły Eilis ukojenia, by były jej twierdzą i więzieniem. A jeśli kiedykolwiek posiadłość wpadłaby w ręce ludu, Samael czuł spokój, iż wówczas również dla niej litości nie będzie. Notabene, Eilis już powinna przed nim klęczeć i całować mu stopy z wdzięczności, iż odszedł od tradycji publicznych pokładzin – co mógł uczynić dla własnego kaprysu, podobnie jak później oddać swą nie dziewiczą już małżonkę w ręce każdego chętnego. Poskromił się jednakże: na ekscesy za późno nigdy nie będzie, a ofiarowując swej małżonce spokój, dyskrecję i cierpliwość, zyskiwał znacznie więcej. Bez słowa prowadził ją długimi korytarzami, jakie wkrótce zaczną nawiedzać ją w snach, zanim dotarli do miejsca jej kaźni. Przystrojonej płatkami róż: ich duszący zapach gryzł nozdrza i nawet Avery’ego przyprawiał o mdłość, ale czyż cel nie uświęcał środków? Polubi te kwiaty, nawet jeśli będzie wymiotować od samej ich delikatnej woni a kojarzyć jej się z nimi będzie wyłącznie ból i dyskomfort.
-Wszystko się teraz zmieni – zapowiedział z uśmiechem, składając elegancką szatę na oparciu fotela, wręcz pedantycznie wygładzając każdą zmarszczkę materiału. Przysunął się do niej, bosej i czystej, miażdżąc jej wargi w bolesnym pocałunku. Jedynej pieszczocie, jaką doświadczy od niego tej nocy.
Ceremoniały jednak prędko dobiegły wyczekiwanego końca; Avery odprawił (pożegnał) kwiat arystokracji, z żalem spoglądając jedynie za oddalającą się matką. Nie mógł wszakże roztkliwiać się nad Lai oraz własnymi błędami (Colin w roli drużby zapewne dotkliwie szarpnął za jej serce), kiedy przychodziło mu spełnić kolejny obowiązek pana młodego, by w pełni potwierdzić swe prawa własności do Eilis. Jeszcze nie była jego, ale to wkrótce miało się zmienić, a wraz z krwią na pościeli powinny zakwitnąć także jej gorzkie łzy.
Przenosił ją przez próg dworu, który jednak nigdy nie powinien stać się jej prawdziwym d o m e m. Avery zamierzał zadbać, by zimne mury zamku w Shropshire nie przynosiły Eilis ukojenia, by były jej twierdzą i więzieniem. A jeśli kiedykolwiek posiadłość wpadłaby w ręce ludu, Samael czuł spokój, iż wówczas również dla niej litości nie będzie. Notabene, Eilis już powinna przed nim klęczeć i całować mu stopy z wdzięczności, iż odszedł od tradycji publicznych pokładzin – co mógł uczynić dla własnego kaprysu, podobnie jak później oddać swą nie dziewiczą już małżonkę w ręce każdego chętnego. Poskromił się jednakże: na ekscesy za późno nigdy nie będzie, a ofiarowując swej małżonce spokój, dyskrecję i cierpliwość, zyskiwał znacznie więcej. Bez słowa prowadził ją długimi korytarzami, jakie wkrótce zaczną nawiedzać ją w snach, zanim dotarli do miejsca jej kaźni. Przystrojonej płatkami róż: ich duszący zapach gryzł nozdrza i nawet Avery’ego przyprawiał o mdłość, ale czyż cel nie uświęcał środków? Polubi te kwiaty, nawet jeśli będzie wymiotować od samej ich delikatnej woni a kojarzyć jej się z nimi będzie wyłącznie ból i dyskomfort.
-Wszystko się teraz zmieni – zapowiedział z uśmiechem, składając elegancką szatę na oparciu fotela, wręcz pedantycznie wygładzając każdą zmarszczkę materiału. Przysunął się do niej, bosej i czystej, miażdżąc jej wargi w bolesnym pocałunku. Jedynej pieszczocie, jaką doświadczy od niego tej nocy.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Stoję pośrodku własnej nicości, ciężkości sypialni, która nagle miała stać się moją rzeczywistością. Szukam w niej jakichkolwiek ciepłych elementów. Przypominałby mi cudowny pokój w domu Harriett. Brakuje mi zapachu eliksiru, świeczek i ksiąg rozsypanych po całej podłodze. Czuję się tu obco, przytłoczona ciężarem mebli. Zmieniłabym tu wszystko. Powiesiła kilka obrazów Lyry, dodała urocze obrusiki, które robiłam na szydełku z Harriett. Dodała temu lekkości, niewinność, a przede wszystkim wyrzuciła te przeklęte róże. To boli mnie najbardziej. Nicość wyżera mnie od środka, a ja wciąż w głowie słyszę swoją wypowiedź o niezapominajkach. Stoję prawie pod ścianą, bojąc się wykonać jakikolwiek krok w stronę łoża. Rozglądam się nerwowo, szukam jeszcze wyjścia z sytuacji i szczypię się w ramię, aby upewnić się, że to nie jest mój sen. Czy mój mąż naprawdę nie pozwoliłby mi zadecydować o wymarzonym ślubie? Zawsze chciałam, aby odbył się na plaży, a tren moczył się w słonej wodzie. Chciałam tańczyć na piasku, śpiewać głośno i całować swojego męża, kiedy tylko miałabym ochotę. Zachód słońca oświetlałby nasze ciała, a ja czułabym się przeraźliwie szczęśliwa, że moi bliscy towarzyszą mi w tak ważnej chwili. Tym czasem przyjaciele byli świadkami zakładania kajdan na moje nadgarstki, pozbawiając mnie całkowicie wolności. Szepnęłam ciche ”tak”, ale w środku aż wrzałam, aby białymi pąkami róż uderzyć w każdego, kto w jakikolwiek sposób przyczynił się do tego ślubu. Nie mogłam już łkać, wysoko zadzierałam głowę, przyjmując na barki kolejne brzemię. Nazwisko Avery.
Nawet sypialnia wydawała się opustoszała, bez żadnej duszy. Zaciskałam małe piąsteczki na przepięknej sukience Harriett, licząc, żeby chociaż ten dzień był przełomowy w jej karierze i każda szlachcianka prosiłaby o kreacje, ustawiając się w długiej kolejce. Obejmuje własną talię dłońmi, zamykając się w sobie. Próbuję przypomnieć sobie, czy którakolwiek z moich druhen wepchnęła mi różdżkę za gorset albo pas pończoch. Stąpam ostrożnie, czując olbrzymi ból stóp, po posadzce, oddając się od ciebie. Jak mam sprzątać te wszystkie róże bez różdżki? Aż kaszlę z duszącego zapachu i nawet w grudniową noc otworzyłabym okno. Postanawiam to właśnie zrobić, więc szybkim krokiem, może nie zdążysz mnie złapać, zmierzam do źródła świeżego powietrza. Prędko chwytam za klamkę i jak dusząca się osoba wolno delektuje się chłodem.
Wszystko się zmieni, słyszę echo i myślę, że co na Merlina ma się zmienić. Tym razem pozwolisz zadecydować mi o ważnym dniu? Czy mam ci podziękować, że chociaż o sukienkę zadbałam sama? Od zimna pojawia się gęsia skórka, a ja nawet nie myślę, co chciałeś mi tym przekazać. Czuję, że się duszę. Nie mam czym oddychać, wachluje twarz dłonią i siadam na chwilę na parapecie. Co mam ci, do cholery, odpowiedzieć? Jestem wściekła, smutna, a przede wszystkim zawiedziona. Nie tak miało to wyglądać. Dławię się własnymi słowami. To była cudowna uroczystość, Samaelu. Mężu, mężu Samaelu. To był wyjątkowy dzień. Nie, nie potrafię tego powiedzieć. Zabierasz mi wszystko, a jednocześnie nie dajesz nic od siebie.
- Och – wzdycham elokwentnie, dusząc wszystko w sobie. Nim zdążę wrócić do mojego bezpiecznego miejsca tuż koło drzwi pod ścianą, dopadasz mnie na środku pokoju. Podskoczyłam przestraszona, spinam się od razu, prędko odnajduje twoje dłonie i chce je zabrać ze swojej talii, ale twoje pocałunki mnie miażdżą. Jesteś żoną, Eilis, tak właśnie będzie wyglądało twoje życie. Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł? Wspinam się na palce, czując jak drętwieją mi stopy i prawie opadam w twoje silne ramiona. I nie wiem, co się dzieje, nie wiem, czym mam oddychać, różę drażnią mi nozdrza tak jak i twoje perfumy. Puść mnie, puść mnie, ratunku.
Nawet sypialnia wydawała się opustoszała, bez żadnej duszy. Zaciskałam małe piąsteczki na przepięknej sukience Harriett, licząc, żeby chociaż ten dzień był przełomowy w jej karierze i każda szlachcianka prosiłaby o kreacje, ustawiając się w długiej kolejce. Obejmuje własną talię dłońmi, zamykając się w sobie. Próbuję przypomnieć sobie, czy którakolwiek z moich druhen wepchnęła mi różdżkę za gorset albo pas pończoch. Stąpam ostrożnie, czując olbrzymi ból stóp, po posadzce, oddając się od ciebie. Jak mam sprzątać te wszystkie róże bez różdżki? Aż kaszlę z duszącego zapachu i nawet w grudniową noc otworzyłabym okno. Postanawiam to właśnie zrobić, więc szybkim krokiem, może nie zdążysz mnie złapać, zmierzam do źródła świeżego powietrza. Prędko chwytam za klamkę i jak dusząca się osoba wolno delektuje się chłodem.
Wszystko się zmieni, słyszę echo i myślę, że co na Merlina ma się zmienić. Tym razem pozwolisz zadecydować mi o ważnym dniu? Czy mam ci podziękować, że chociaż o sukienkę zadbałam sama? Od zimna pojawia się gęsia skórka, a ja nawet nie myślę, co chciałeś mi tym przekazać. Czuję, że się duszę. Nie mam czym oddychać, wachluje twarz dłonią i siadam na chwilę na parapecie. Co mam ci, do cholery, odpowiedzieć? Jestem wściekła, smutna, a przede wszystkim zawiedziona. Nie tak miało to wyglądać. Dławię się własnymi słowami. To była cudowna uroczystość, Samaelu. Mężu, mężu Samaelu. To był wyjątkowy dzień. Nie, nie potrafię tego powiedzieć. Zabierasz mi wszystko, a jednocześnie nie dajesz nic od siebie.
- Och – wzdycham elokwentnie, dusząc wszystko w sobie. Nim zdążę wrócić do mojego bezpiecznego miejsca tuż koło drzwi pod ścianą, dopadasz mnie na środku pokoju. Podskoczyłam przestraszona, spinam się od razu, prędko odnajduje twoje dłonie i chce je zabrać ze swojej talii, ale twoje pocałunki mnie miażdżą. Jesteś żoną, Eilis, tak właśnie będzie wyglądało twoje życie. Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł? Wspinam się na palce, czując jak drętwieją mi stopy i prawie opadam w twoje silne ramiona. I nie wiem, co się dzieje, nie wiem, czym mam oddychać, różę drażnią mi nozdrza tak jak i twoje perfumy. Puść mnie, puść mnie, ratunku.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jego żądza nareszcie mogła rozbuchać się słusznym płomieniem, trawiąc i spopielając wszystko na swej drodze. Emocje wychodziły z ukrycia, jeszcze leniwie, a nawet mimowolnie pełznąc po twarzy Avery’ego, uwydatniając się każdą zmarszczką i grymasem, przecinającym oblicze. Wciąż pozostawał niespełniony, oddzielony od fizycznego dopełnienia swego obowiązku, spoczywającego na jego barkach niczym ciężar dźwigany przez Atlasa. Niedługo, niedługo… uspokajał się jedną frazą, przekuwającą wieczność na czas nieokreślony, zagubiony w rzeczywistości i zupełnie od niej oderwany. Za purpurową (barwa królów) kurtyną, jaką zasłonił przed Eilis cały świat, on sam stawał się ś w i a t e m. Jego kreatorem i stworzycielem, jego istotą, jego osią, jego epicentrum, w którym skondensowała się siła wraz ze słabością, pewność z chwiejnością oraz wiara i sceptycyzm. Magnetyczne przyciąganie umożliwiło mu wyśnienie sobie uporządkowanego chaosu, jakim rządził niepodzielnie. Namaszczał się jego władcą, zagarniając dla siebie jej insygnia i pozostając w pełni świadomym, delektując się każdym nowym doświadczeniem i bodźcem, jakie odnajdywał w powoli odkrywanej przez siebie Eilis. Stającej się na jego niewidzących już oczach progiem cielesności, żałosną kobiecą sylwetką obleczoną w białą halkę. Postać owiana delikatną mgiełką niemalże nikła, pożerana przez jego zaborczość i stanowczość, z jaką tratował te ostatnie już podrygi dziecięctwa, wprowadzając swoją żonę do krainy prymitywizmu, paradoksalnie wzbijającego ich na wyżyny człowieczeństwa. Avery od niego uciekał, krętymi uliczkami mijając kolejne zaułki pełne czyhających nań pokus, lecz dla Eilis był to spacer w ostateczności prowadzący do poznania i pogodzenia się z losem nieuniknionym. Wyjałowienie miało nastąpić dotkliwie; wyssie z niej soki i potrząśnie pustym kielichem kwiatu, który głośno niby dźwięczący gong obwieści apokaliptyczne przypowieści, parabolicznie ukazując sens jej istnienia, od tej chwili nierozerwalnie złączony z losami Avery’ego. Równie mocno jak jej ciało, splecione w gorącym uścisku niedbale zharmonizowanych dźwięków, zgrzytliwie się ze sobą komponujących i tworzących przykrą kakofonię żalu, dopraszającego się o pomstę. Karmin krwi wartko spływał z warg, znacząc blade usta jaskrawym kolorem, którego nasycenie przypominało mu wino i Laidan, oddającej mu się w szale pożądania – co odpłynęło w przeszłość niezintegrowaną z jego losem. Wyzwaniem była mu już tylko dziewczęca niewinność, z którą rozprawi się bez sentymentów, kiedy tylko rozchyli jej szatki i wydobędzie z niej (choćby i kleszczami) pierwiastek biologii kobiecej, zrogowaciałej i zepsutej. Wycięcie raka stanowiło frustrującą niemożliwość, popychającą do czynów podobno haniebnych, lecz Avery nie zamierzał wyrywać z niej życia gołymi rękami, woląc żarliwie całować swą prawowitą małżonkę. Wargi rozorane do krwi, spierzchnięte i suche jak popękana ziemia; kąsał je boleśnie i wdzierał się w nie językiem, wymuszając intensywne paroksyzmy drżącego w jego objęciach ciała. Mógłby w tej chwili boleśnie pociągnąć ją za włosy i zmusić, by uklękła, aczkolwiek zegar nie był jeszcze pełnej godziny, podczas której Słowo miało stać się ciałem. Zachłannie pieszczone usta powoli jęły odpowiadać mu nieśmiałymi podrygami pożądania(?), ukróconymi skutecznie, bo nie zamierzał pozwolić przerwać sobie monologu, który musiała jedynie nagrodzić gromkimi brawami. Wdarł się w ciepłe wnętrze jej ust głębiej i agresywniej, by po chwili odepchnąć ją od siebie, rozzłoszczony arogancją, jakiej w sypialni (ani nigdzie indziej) nie powinna okazywać ani śladu.
Z odległości błądził wzrokiem po jej ciele, zdzierając z niej białą suknię razem z bladą skórą, by czerpać ze swojej własności przyjemność perwersyjną i przyjemność totalną w posiadaniu jej aż do tkanki. Była przecież tylko ochłapem mięsa, które wkrótce rozerwie zębami, znacząc ją sobą po wsze czasy, równie niedelikatnie, jak odpinał jej suknię, szarpiąc za haftki i wymyślne tasiemki, poirytowany opornością materiału, odgradzającego go od niepełnej kobiecości jego żony.
-Rozbierz się – rozkazał chrapliwie, kiedy drobne guziki potoczyły się po podłodze, a jej oddech ponownie stał się głęboki i niewięziony uciskiem gorsetu. Ten przynajmniej nie zostawiał śladów, palce Avery’ego zaznaczą się rozognionymi pieczęciami, które łaskawie pozostawi tylko na jej nadgarstkach i białych udach, chyba że ośmieli mu się sprzeciwić, wtedy zasłuży na najgorsze a Samael nie będzie miał żadnych oporów przed wymierzeniem jej sprawiedliwej kary.
Z odległości błądził wzrokiem po jej ciele, zdzierając z niej białą suknię razem z bladą skórą, by czerpać ze swojej własności przyjemność perwersyjną i przyjemność totalną w posiadaniu jej aż do tkanki. Była przecież tylko ochłapem mięsa, które wkrótce rozerwie zębami, znacząc ją sobą po wsze czasy, równie niedelikatnie, jak odpinał jej suknię, szarpiąc za haftki i wymyślne tasiemki, poirytowany opornością materiału, odgradzającego go od niepełnej kobiecości jego żony.
-Rozbierz się – rozkazał chrapliwie, kiedy drobne guziki potoczyły się po podłodze, a jej oddech ponownie stał się głęboki i niewięziony uciskiem gorsetu. Ten przynajmniej nie zostawiał śladów, palce Avery’ego zaznaczą się rozognionymi pieczęciami, które łaskawie pozostawi tylko na jej nadgarstkach i białych udach, chyba że ośmieli mu się sprzeciwić, wtedy zasłuży na najgorsze a Samael nie będzie miał żadnych oporów przed wymierzeniem jej sprawiedliwej kary.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Iskrzące wspomnienia jeszcze niedawnego spotkania w winiarni przedzierały się przez wszystkie zakamarki pamięci. Będę cierpliwy kontrastowało z obrazem, w którym teraz właśnie miałam główną rolę. Delikatność dawno poszła w zapomnienie. Wspominałam obietnice wspólnych podróży, planów odwiedzenia ogrodu Rosierów, skradzionych pocałunków i trzymania się za dłonie, pokazując jak bardzo jesteśmy sobie oddani. Czy właśnie w dniu ślubu powinnam uświadomić sobie, że to jest jakaś groteska? Jak marionetka czułam się w twoich ramionach, zbyt mała, żeby się sprzeciwić, zbyt drobna, żeby się wyrwać. Jak król zdecydowałeś się posiąść prawa do mnie, nie dając mi wyboru i nie szanując mojego zdania. Inaczej wyobrażałam sobie nasze spotkanie po ślubie jak i sama ceremonia miała być inna. Delikatna, romantyczna w tym samym klimacie, co nasze zaręczyny oraz ukradkowe spojrzenia. Niewinne szukanie dłoni, kładzenie dłoni na ramieniu i całowanie miejsca tuż nad sygnetem rodowym. Eilis oddawała mu się w całości, otrzymując w zamian zaledwie ochronę na salonach. Nie potrafiła nawet sprzeciwić się temu ani sprecyzować, czego od niego oczekuje. Bliskości, wsparcia? Pragnęła poznać świat dorosłych w sposób zorganizowany, wolny. Naiwnie wierzyła, że noc poślubna z mężem przeciągnie się na dzień następny, bowiem była zbyt zmęczona, aby samodzielnie stać. Zamknięta w silnym uścisku czułam się jak w klatce. Nie przyzwyczajona do tak gwałtownych pieszczot, przez chwilę trzymałam mocno twoje przedramiona, dając znać, że jest za dużo, to wszystko jest za szybo. Gubię się w tym, co robię i na co powinnam w jakiś sposób odpowiadać. Czuje jedynie pulsujące stopy, nawet przez myśl przechodzi mi, że wolałabym dalej stać w tamtych butach, niż tonąc w twoich łapczywych ramionach. Chwytam łapczywie powietrze między pocałunkami i dopiero po dłuższej chwili, odnajduje w nich siebie. Ostrożnie wbijam się w tempo, wciąż próbując spowolnić każdą pieszczotę. Dłońmi dotykam twoich policzków, opadając znowu na ciebie. Ledwo dotykam palcami stóp ziemi, nie dając sobie rady z tą różnicą odległości. Całe ciało drży, zaskoczone nagłą, ale jednak spodziewaną, bliskością. Nie znałam jeszcze smaku pożądania. Wyobrażenia wyparowały boleśnie uderzone przez rzeczywistość. Gubiłam się w sile i namiętności pocałunków, łudząc się, że nauczysz mnie bliskości, a nie będziesz jej od razu żądał. Smak krwi łączył się z gorącem warg, a ja wciąż szukałam momentu jak się odsunąć i powiedzieć, że to jest za szybko, że ja nie potrafię tak, że jestem… Och, wiedziałeś, kim jestem, tego właśnie oczekiwałeś podczas nocy poślubnej, czyż nie? I nagle moje prośby zostają wysłuchane. Odepchnięta o krok od swojego męża, zgrozo jak to abstrakcyjnie brzmi, czułam się zwycięsko, gdyby nie to, że wiedziałam, iż nie nastąpił koniec. Synapsy wariowały z wrażeń, a mój organizm nie nadążał z reakcjami. Próbuję wyrównać swój oddech, ale ściśle zapięty gorset uniemożliwia mi głęboki wdech. Nie wiem, kiedy błagalnie spojrzałam na ciebie, abyś mi z nim pomógł. Nie mogłam przez niego nawet myśleć nad droga ucieczki. Szybkie obrócenie i stałam do Ciebie plecami. Wyrwał się z moich ust cichy pisk, a następnie szybko zakryłam je dłońmi, gryząc wargi prawie do krwi. Po policzku spłynęła samotna łza, która niemal natychmiastowo wytarłam wierzchem dłoni. Znów stoję do ciebie odwrócona twarzą, a komenda zbija mnie z nóg i kołyszę się na nich, szukając wsparcia na twoim ramieniu. Ledwie do niego sięgam, te obcasy naprawdę byłyby dla mnie zbawieniem. Przytrzymuje resztki gorsetu dłońmi. Jak to mam się sama rozebrać? Czy jesteś świadomy, ile godzin zajęło ubieranie tej sukienki i przygotowanie mnie do ślubu? Dlaczego ją porwałeś, dlaczego ją zniszczyłeś? Jestem na ciebie wściekła, to była najpiękniejsza suknia mojej przyjaciółki. Na początku stoję, oparta o twoje ramię i liczę oddechy, które mogę swobodnie zrobić. Wiem, że mi nie odpuścisz, ale liczę, że opanujesz się szybko i ja nie będę uczestniczyła w przedstawieniu żądzy i braku cierpliwości. Obserwuje drganie guzików na podłodze, czując, że przyszedł czas, kiedy musze wykonać swoje zadanie. Nie mogę teraz znowu płakać. Ostrożnie zdejmuje materiał gorsetu, pozwalając upaść mu prosto pod moje nogi. Gryzę wargi, budzę się w tym, co powinnam, a czego nie powinnam zrobić i już nic nie wiem. Ostrożnie ściągam wierzchnią część sukienki, potrzebując zapewne twojej pomocy przy samej głowie, gdyż ciężkość kryształów unieruchamia moje ruchy. Wzdycham ciężko, czując się niezręcznie, obco i dziko. Szybko odnajduje twoje spojrzenie i pytam nim wręcz, czy już, czy mogę już przestać, ale odpowiedź sama przychodzi. Schylam się wtedy aż po swoje kostki, chwytając za materiał halki i roluję go po nogach aż do pośladków. Tam zatrzymałam się na chwile, uniosłam wzrok przed siebie, krzyżując nasze spojrzenia. Nie, nie, nie, nie mogę, nie mogę, nie potrafię. Ściągam halkę przez głowę, zasłaniając ciało dłońmi. Czy tak właśnie wygląda najgorsza noc mojego życia? Spuszczam wzrok przestraszona i zawstydzona.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Opiewając pragnienie w treściach najwymyślniejszych i najbardziej patetycznych, stają się one niestety mdłe, puste i wybrakowane. Skądinąd brakuje im tego turpistycznego pierwiastka, przejmującego kontrolę nad ciałem, zatraconym w dzikim podrygiwaniu żądzy, która dokonuje spustoszenia całkowitego i totalnego. Wyłącznie w konfiguracji z nieposkromieniem, dyszącym w kark ciężkim, gorącym oddechem człowieczeństwa, jakie wdziera się uporczywie w każdą szparę i wypełnia każdą szczelinę, sprowadzając myśli do jednego czynnika. Do życia odczuwanego każdą komórką. Nieopisane łaknienie wpisane w egzystencję każdego człowieka wręcz wyklucza izolację i niemożność; każdy na nią skazany bądź dobrowolnie udający się na banicję z ogrodu rozkoszy jest niewydarzony i zbyt słaby, by przyznać się do swoich najgorszych (najlepszych?) i najprymitywniejszych fantazji. Avery obraca się wśród milionów bodźców, łechcących powierzchnię skóry, ocierających się o niego prowokująco i wciąż opiera się instynktom, nie zawierzając jednak w odrzuceniu wszystkiego, co otrzymuje w zgodzie z odwiecznym prawem natury, lecz sycąc się również i oczekiwaniem. Nie gustował w pośpiechu, preferował rozwleczenie wszystkiego w wieloetapowej grze, jaką właśnie kończył, szachując króla, zrywając z jego głowy koronę i ozdabiając nią własną skroń. Klejnoty osadzone w zimnym metalu błyszczały nęcąco, lecz złoty blask bijący z ozdoby wyłącznie opromieniał ten skarb prawdziwy, który wciąż dręczył Samaela i doprowadzał go do szaleństwa tym dysonansem posiadania. Właściwe była jego, właściwie miał do niej prawa, właściwie powinien już na progu tej żałosnej sceny wyraźnie nakreślić każdą zasadę panująca w tym domu. To właśnie właściwe postępowanie – lecz Avery zagłębił się w unikalnej delikatności, gdy jeszcze ją pieścił, mamił i łudził, pozostając w swej agresji zadziwiająco delikatny. Nie zburzył murów, nie spalił świątyń, jej dziewiczość wciąż pozostawała nieskalana, jakby rozważając ułaskawienie. Lub… przedłużanie pogańskiej orgii w nieskończoność. Z palącą ciekawością obserwował, jak zrzuca ubranie, jak kolejne warstwy opadają na podłogę, zaścielając ją niby drogie podarki i ofiary dla jednego boga. Rzeczywiście powinna klęczeć, jeśli nie przed nim, jako przed swym mężem, to jak przed bogiem i wznosić doń modły, błagając o przetrwanie. Pierwsza noc stanie się inwokacją ich całego wspólnego pożycia, kiedy będzie mogła się do niego zwrócić jedynie apostroficznie, sakralizując jego osobę (czy bożka można wynieść jeszcze wyżej?), a on okaże swe zadowolenie zapowiadając siedem lat tłustych bądź ześle nań egipskie plagi, a wówczas krwawy deszcz rozniesie jeszcze więcej cierpienia, rozsiewając choroby oraz śmierć. I tak odliczał kolejne halki i tiule: wszystko zdawało mu się pobojowiskiem, jak po przejściu zdradzieckiego żywiołu, tornada, obracającego w perzynę kawalerski charakter jego azylu. Powstał świat zupełnie alternatywny, w którym każda koronka zwiastowała szczęście i małżeńską zgodność; Avery nie drgnął nawet o cal, nie zbierał z podłogi tych białych, naddartych szmat, z płonącą fascynacją wpatrywał się w Eilis, w jej drobne ciało, nareszcie rysujące się przed nim wyraźnie. I na nic przyszło jej zasłanianie się rękami, na nic wstyd, z jakim spuszczała wzrok, na nic urocze, niewinne zakłopotanie, ponieważ Samael właśnie wspiął się na wyżyny megalomanii, a gdy wracało do niego przekonanie, że jest bogiem, stawał się nim i rezygnował z części właściwych ludziom uczuć. Ból i strach stawały się dlań zupełnie obce, a także zupełnie niezrozumiałe, więc nie starał się nawet uspokoić Eilis, kościstej i dygoczącej z chłodu lub lęku. Kompletnie ubrany ślizgał wzrokiem po każdym calu jej nagiej skóry, zahaczając o fragmenty osłonięte jeszcze koronkami bielizny i uśmiechał się lubieżnie. Księżyc stanął w oknie, oświetlając srebrzystą poświatą drobne ciałko, do którego zbliżał się na powrót, owładnięty obsesją posiadania. Chciał ją mieć dla samej satysfakcji i zbyt mocno poruszała go jej nieświadomość, gdy ponownie zbliżył się do niej i dotknął ją, powoli wybudzając z niej kobietę. Chwycił ją mocno za podbródek, szepcząc cicho, by nie ważyła się zamykać oczu, kiedy biologizm odkrywał przed Eilis wszystkie prawdy za pośrednictwem jego dłoni, nieśpiesznie błąkających się po jej ciele stanowczym dotykiem. I podniecało go okrutnie, że Eilis nie może się sprzeciwić ani wyrwać, że czyni jej w tym momencie niewyobrażalną krzywdę, która wkrótce stanie się jego chlubą a jej hańbą, ponieważ nie reagowała tak jak powinna, zmuszając Avery'ego do wysiłków wzmożonych. Delikatny materiał zaplątany między jego długimi palcami zsuwał się z jej bioder, gdy w tym samym czasie Samael obejmował ją mocno i zachłannie, przez koronkowy materiał wyczuwając każde spięcie zniewolonego ciała i zniewolonej duszy.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jedyne pragnienie, jakie teraz mi towarzyszyło oprócz strachu, było pragnieniem zakończenia tej farsy. Żałowałam, że do weselnego wina nie dodałam kilku kropel eliksiru słodkiego snu. Czyż nie mogłabym się wtedy położyć naga obok swojego męża i powiedzieć, że już po wszystkim? Może uwierzyłby mi na słowo, może nie musiałabym tego przechodzić właśnie teraz, w kolejnym dniu, gdzie moja wolność została zamknięta w złotej klatce obrączki z kłódką rodową Averych. Ich pieczęć odbijała się na każdym fragmentu ciała, który dotykałeś bądź całowałeś. Mentalne tatuaże wyżerały moja skórę, sprawiając, że płonę ze wstydu, zażenowana i własnej niewinności. Świat wirował, ciemność odcinała naszą dwójkę grubą kotarą od ucichających powoli krzyków pijanych ludzi. Aż trudno było stwierdzić, czy to arystokracja czy bydło wypuszczone na uroczystość, która śmiała sama siebie nazywać ślubem. Kilka podpisów, jęków i obietnic, że będę oddana swojemu mężu, posłuszna jego rozkazom, a przede wszystkim zaopiekuje się w nim w każdej możliwej sytuacji. Nie nauczyłeś mnie jeszcze tego, abym ocierała twoje czoło i myła twoje dłonie z krwi niewinnych. Czy tego właśnie pragniesz? Nie potrafię ocenić, czy twoje serce jest przesiąknięte dobrem czy złem. Nagle uderza we mnie obraz drugiej twarzy męża. Okazuje się, że „nie znam cię” ma jeszcze głębsze dno. Czy powinieneś mi o twoich pragnieniach opowiedzieć przed ślubem?
Nieznajomość prawdziwego ja prowadzi mnie do dziwnego świata. Nie znam realiów, nie znam zasad. Nie wiem, jak się poruszać ani co mówić. Czy w takich chwilach powinno się odzywać? Urwane oddechy stapiają się z różanym powietrzem. Ich czerwień ma mnie boleśnie uświadomić, że każdej mojej uroczystości będą towarzyszyć kwiaty z kolcami. Zupełnie takie jak Samael. Ja byłam natomiast niezapominajką – delikatną, niewinną, a jednak wyjątkową. Róża kojarzyła mi się z pospolitością, a jednocześnie z muzyką, którą pogrzebałam w swojej głowie. Nie mogłam już jej ożywić. Dotyk Meduzy zbierał krwawe żniwo moich pasji, zupełnie tak jak ty. Obdzierał skórę z delikatności, ze zmysłowości i doznań, które zapewniłyby zaledwie opuszki placów. Przeprowadzasz mnie przez szybki kurs życia, a ja już pomijam kilka lekcji. Wciąż kryję swoje wdzięki, układając głowę na klatce piersiowej i wpatruję się w ślubne obuwie. Dlaczego to zawsze wiąże się z przykrym obowiązkiem? Czy nie powinniśmy oddać się bliskości, dopiero wtedy gdy nasze uczucie się rozwinie? Kiedy pojawi się miłość, a ja będę drżała na samą myśl o tobie? Boję się tego, co się niedługo stanie, błagam cię wręcz w myślach, abyś tego nie przedłużał. Dopiero po dłuższej chwili, zabieram dłonie ze swoich piersi, zarzucając je na kark, szukając twoich ust, bo chce ci udowodnić, że można delikatniej. Podciągam się i wychodzę z szat, cofając nasze splecione ciała o krok. Nie chcę się w nich zaplątać, a potem upaść na kolana, kompromitując się już w pierwszą noc. Czując na sobie płonące spojrzenie, wstyd szczypie moje koniczyny i zostawia na nie czerwone plamy wstydu. Szarpię za muszkę, nie mogąc znieść tej niedostępności do szyi. Nie czuję się z tym dobrze, że jestem wrzucona na głęboką wodę, a ty tylko pławisz się w widoku. Toniesz w mojej niewinności, w poczuciu, że wszystko jest obce. Mocniej wbijam dłoń w bark na znak sprzeciwu, czegoś co miało cię zatrzymać i zmusić do zmiany zdania. Poczekajmy na rano albo szybko skończmy tę farsę. Chcę zamknąć oczy, a potem żeby było po wszystkim. Nie czułam, aby działa mi się krzywda. W żaden sposób nie byłam przygotowana na to, co może się wydarzyć, więc wydawało mi się to naturalne, że na każdy kolejny etap reaguje nieco bardziej spięta, z cichym piskiem. Palce uwalniały guziki koszuli, a moje obowiązki żony nadchodziły i pukały do drzwi w rytm piątej symfonii. A potem tylko mocne szarpnięcie, wycofuje dłonie, unoszę je od razu do piersi, a po chwili przypominam sobie twoje słowa i puszczam je. Nie wiem, co mam zrobić. Czuje się dziko, niepewnie. Nie ułatwiam ci zadania, wycofując od razu swoje biodra. Zaciskam wargi, modlę się, aby to minęło. Dlaczego się tak nade mną znęcasz, dlaczego przedłużasz to, co nieuniknione? Mała marionetka wpadła ci do sypialni i śmiała nazywać cię mężem. Kurtyna opadła, nikt nie patrzy, nikt nie kibicuje naszym postaciom. Łapię na chwilę za twój nadgarstek, próbując wyszeptać coś na kształt sprzeciwu, ale widząc twój wzrok, prędko wycofuje dłoń i pozwalam na co powinna żona. Lekko rozchylam usta w niemej prośbie, ale nawet nie wiem o co. O koniec, o rozebranie, o to, abym nie była w tym wszystkim sama?
Nieznajomość prawdziwego ja prowadzi mnie do dziwnego świata. Nie znam realiów, nie znam zasad. Nie wiem, jak się poruszać ani co mówić. Czy w takich chwilach powinno się odzywać? Urwane oddechy stapiają się z różanym powietrzem. Ich czerwień ma mnie boleśnie uświadomić, że każdej mojej uroczystości będą towarzyszyć kwiaty z kolcami. Zupełnie takie jak Samael. Ja byłam natomiast niezapominajką – delikatną, niewinną, a jednak wyjątkową. Róża kojarzyła mi się z pospolitością, a jednocześnie z muzyką, którą pogrzebałam w swojej głowie. Nie mogłam już jej ożywić. Dotyk Meduzy zbierał krwawe żniwo moich pasji, zupełnie tak jak ty. Obdzierał skórę z delikatności, ze zmysłowości i doznań, które zapewniłyby zaledwie opuszki placów. Przeprowadzasz mnie przez szybki kurs życia, a ja już pomijam kilka lekcji. Wciąż kryję swoje wdzięki, układając głowę na klatce piersiowej i wpatruję się w ślubne obuwie. Dlaczego to zawsze wiąże się z przykrym obowiązkiem? Czy nie powinniśmy oddać się bliskości, dopiero wtedy gdy nasze uczucie się rozwinie? Kiedy pojawi się miłość, a ja będę drżała na samą myśl o tobie? Boję się tego, co się niedługo stanie, błagam cię wręcz w myślach, abyś tego nie przedłużał. Dopiero po dłuższej chwili, zabieram dłonie ze swoich piersi, zarzucając je na kark, szukając twoich ust, bo chce ci udowodnić, że można delikatniej. Podciągam się i wychodzę z szat, cofając nasze splecione ciała o krok. Nie chcę się w nich zaplątać, a potem upaść na kolana, kompromitując się już w pierwszą noc. Czując na sobie płonące spojrzenie, wstyd szczypie moje koniczyny i zostawia na nie czerwone plamy wstydu. Szarpię za muszkę, nie mogąc znieść tej niedostępności do szyi. Nie czuję się z tym dobrze, że jestem wrzucona na głęboką wodę, a ty tylko pławisz się w widoku. Toniesz w mojej niewinności, w poczuciu, że wszystko jest obce. Mocniej wbijam dłoń w bark na znak sprzeciwu, czegoś co miało cię zatrzymać i zmusić do zmiany zdania. Poczekajmy na rano albo szybko skończmy tę farsę. Chcę zamknąć oczy, a potem żeby było po wszystkim. Nie czułam, aby działa mi się krzywda. W żaden sposób nie byłam przygotowana na to, co może się wydarzyć, więc wydawało mi się to naturalne, że na każdy kolejny etap reaguje nieco bardziej spięta, z cichym piskiem. Palce uwalniały guziki koszuli, a moje obowiązki żony nadchodziły i pukały do drzwi w rytm piątej symfonii. A potem tylko mocne szarpnięcie, wycofuje dłonie, unoszę je od razu do piersi, a po chwili przypominam sobie twoje słowa i puszczam je. Nie wiem, co mam zrobić. Czuje się dziko, niepewnie. Nie ułatwiam ci zadania, wycofując od razu swoje biodra. Zaciskam wargi, modlę się, aby to minęło. Dlaczego się tak nade mną znęcasz, dlaczego przedłużasz to, co nieuniknione? Mała marionetka wpadła ci do sypialni i śmiała nazywać cię mężem. Kurtyna opadła, nikt nie patrzy, nikt nie kibicuje naszym postaciom. Łapię na chwilę za twój nadgarstek, próbując wyszeptać coś na kształt sprzeciwu, ale widząc twój wzrok, prędko wycofuje dłoń i pozwalam na co powinna żona. Lekko rozchylam usta w niemej prośbie, ale nawet nie wiem o co. O koniec, o rozebranie, o to, abym nie była w tym wszystkim sama?
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Szarpiąca zmysłami niemożność odgradzała Samaela od przestrzeni jej ciała w dychawicznych oddechach pożądania. Skompresowanie każdej emocji do postaci czysto fizycznej, kropli potu błyszczących na szyi, skraplających się dziką żądzą każdej komórki, które drgały bezlitośnie, popychając go w jej kierunku przyciąganiem bezwarunkowym. Owładnięty tą maniakalną potrzebą uświadomienia jej, kim, a raczej czym się stała, zatapiał się w swojej wizji dominacji wykreowanej w kalejdoskopie krwistych barw, składających się na witraże przedstawiające praktyki bałwochwalcze. On oddawał się im całym sercem i całą duszą, z zapamiętałością i pasją, wyzierającą niemal szaleństwem z jego grantowych oczu. Gwałtownie pociemniałych, jakby zostały zasnute burzową chmurą, zwiastującą okrutną zawieruchę, zdolną zniszczyć wszystko ostrym deszczem i porywistym wiatrem, bezlitosnym Boreaszem. Avery miał jego dzikość w spojrzeniu a siłę w dotyki i dłoniach, pośpiesznie odkrywających terytoria nieznane. Wędrówka po nowym, fascynującym lądzie, gdzie czas się załamywał, zatrzymując go w pułapce wytworzonej przez niego samego, aby w nieskończoność mógł mieć tę chwilę w identycznej, pozbawionej ozdobników treści. Najprostszej i najprymitywniejszej, gdzie mężczyzna i kobieta stawali się jednością, aby on mógł doświadczyć momentu spełnienia i dosięgnąć swego absolutu, korzystając z usłużnego ciała. Fizyczność Eilis – nie tylko jej, wszystkich kobiet – falowała zapraszająco, wręcz popychając do marzeń i fantazji podobno bluźnierczych. Paradoksalnie oczywistych i pozostających w zgodzie z odwiecznymi prawami Natury, z których narodziły się miliony przeszłych pokoleń, obecnie przekształconych w pył na ich butach. Niezaspokojenie obfitowało i obradzało w urodzajnych ogrodach ludzkich istnień, tworzonych przez nich – panów świata i jego stworzycieli – lecz kwintesencją procesu kształtowania bytu była właśnie owa niezgłębiona, niezrozumiała i obrzydliwa dla Samaela fizyczność. Avery widział swą żonę nagą i drgającą jak trzcina na wietrze – najmarniejsza, lecz myśląca(?) – pulsującą wyłącznie ograniczoną żądzą cielesności i strachem, oblekającym jej wątłą sylwetkę śmiertelną bladością. Przyjmował to jak najsubtelniejszy komplement, nieporównywalny do największych zaszczytów, kiedy jej policzki płonęły, rozświetlone dziewiczym rumieńcem, a dłonie uciekały, okrywając kobiecość obnażoną w pełnej krasie w żałosnym geście pełnym desperacji. Musiała skapitulować i Samael nie odrywał jej siłą, upajając się słodkim triumfem, gdy sama otaczała go dotykiem delikatnym, jak rozmywający się już w podmuchach chłodnego, grudniowego powietrza zapach róż. I ten akt bluźnierstwa pozwalał mu już w pełni poczuć władzę, z jaką zaciskał ręce na jej nadgarstkach, strząsając drobne dłonie ze swego ciała, z równym obrzydzeniem, jakby pozbywał się wczepionego w ubranie szczura. Nie byli przecież absolutnie na równi sobie; on z momentem założenia na jej palec metalowej obrączki, stawał się jej jedynym panem i właścicielem. Nabył swoje święte prawo własności niemalże od razu przemieniając się w krzywoprzysięzcę, gdyż od tej chwili, odrzucenia lekkiego jak chmurka welonu i wyciśnięcia na jej ustach zaborczego pocałunku, patrzył na nią jak na mięso, które musi utrzymać przy życiu, by powiło jego dziedzica.
Nie zamierzał jednak odmawiać sobie przyjemności, był tylko mężczyzną i gdzieś promieniowała w nim tęsknota rozkoszy za czystością i cnotliwością dziewczątek jeszcze nieoświeconych swoim biologicznym przeznaczeniem. Eilis szczególnie odczuje tego skutki, kiedy już zdołał jej wytłumaczyć (był taki troskliwy) i zaprezentować pejzaże rozpościerające się dopiero przed kobietą dojrzałą. Tak mógł ją traktować, jak lodową księżniczkę, którą może roztrzaskać w drobny mak dla własnego kaprysu i odbierać odtąd rzeczywistość w zakrzywionym zwierciadle tkwiącego w oku i serc twardego okruchu szkła. I rozgrzewał ją coraz silniej, nieuchronnie zmierzając do właściwego poznania jej płciowości, wciąż kurczowo przed nim tajonej, konwulsyjnym zaciśnięciem ud i ucieczką bioder. Teraz powinna przed nim uciekać, kiedy rozczarowany tym buntem (szybkie zreflektowanie się i potulne pochylenie głowy nie mogły go już przebłagać), zajmował się nią zdecydowanie, nie omijając w brutalnych pieszczotach żadnego skrawka jej ciała. Metodycznie pozbywając się ubrania, ciągnął je w stronę łóżka i przygniatał własnym, gorącym i ciężkim, dociskającym ją do materaca, zapowiadając noc długą i pamiętną.
Nie zamierzał jednak odmawiać sobie przyjemności, był tylko mężczyzną i gdzieś promieniowała w nim tęsknota rozkoszy za czystością i cnotliwością dziewczątek jeszcze nieoświeconych swoim biologicznym przeznaczeniem. Eilis szczególnie odczuje tego skutki, kiedy już zdołał jej wytłumaczyć (był taki troskliwy) i zaprezentować pejzaże rozpościerające się dopiero przed kobietą dojrzałą. Tak mógł ją traktować, jak lodową księżniczkę, którą może roztrzaskać w drobny mak dla własnego kaprysu i odbierać odtąd rzeczywistość w zakrzywionym zwierciadle tkwiącego w oku i serc twardego okruchu szkła. I rozgrzewał ją coraz silniej, nieuchronnie zmierzając do właściwego poznania jej płciowości, wciąż kurczowo przed nim tajonej, konwulsyjnym zaciśnięciem ud i ucieczką bioder. Teraz powinna przed nim uciekać, kiedy rozczarowany tym buntem (szybkie zreflektowanie się i potulne pochylenie głowy nie mogły go już przebłagać), zajmował się nią zdecydowanie, nie omijając w brutalnych pieszczotach żadnego skrawka jej ciała. Metodycznie pozbywając się ubrania, ciągnął je w stronę łóżka i przygniatał własnym, gorącym i ciężkim, dociskającym ją do materaca, zapowiadając noc długą i pamiętną.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ciemna strona małżeństwa wyżerała moją naiwną naturę. Kontrastująca delikatność płatków róż na miękkim łóżku walczyła z zaborczą naturą męża. Nawet w myślach nigdy nie powiedziałam do siebie, że chociaż trochę go znam. Stał przede mną obcy człowiekiem, który w zaledwie kilka godzin zyskał prawa do mego ciała, duszy i życiowych pasji. O ile łudziłam się, że nigdy nie zabronisz mi praktykować eliksiry, tak teraz nawet nie wiedziałam, czy jestem gotowa na dziecko. Dopiero poznaję smak pocałunków, badam topologię męskiego ciała i wolałabym porozmawiać o tym, co tak naprawdę mnie czeka. Czego oczekujesz od swojej żony, Samaelu? Ciepła, bliskości, więcej babeczek czy tego, co właśnie mi pokazujesz? Gubię się w twoich pragnieniach, znakach, które mi jako kobiecie, ułatwiłby poznanie ciebie – tego prawdziwego, który nie tylko króluje w towarzystwie, ratuje ludzi w szpitalu. Kim będziesz dla swojej żony? Katem, zaborczo wbijającym się w jej usta, szukającym swojej kobiety w tłumie i pilnującym, aby nikt inny się do niej nie zbliżył na mniej niż dwadzieścia cali? Oparciem, ślepo negującym jej zdanie i pokazującym inną, słuszną rację? Kochankiem, szukającym wolnej chwili, żeby złączyć spragnione usta razem? Nie pragniesz marionetki, a kobiety uległej, takiej która z otwartymi oczami odda ci się całkowicie bez żadnego sprzeciwu. Czy słyszysz echo braw, krzyków wiwatujących „państwo Avery”? Cisza nagle zostaję przerwana, a moje ciało zamiera. Zalewa mnie fala gorąca, tracę na chwilę oddech, uwiedziona tak gwałtownym dotykiem. Czy to naprawdę ta sama osoba, która uratowała mnie na korytarzu w jeszcze słoneczne dni września?
Nasz teatr nabiera na naturalności, dotyk staje się jakby śmielszy, a ja odbywam bolesną prelekcję na temat życia w małżeństwie. Jest on i jest ona. Kobieta nie ma prawa dotknąć męża, gdy on nie wyraził na to zgody. Cofam od razu dłonie jak poparzona, lokując je splecione między piersiami i spuszczając prędko wzrok. Boję się, co mam robić? Czego ode mnie oczekujesz. Szepczę cicho, abyś mnie instruował, ale z mojego gardła wydobywa się jakiś gardłowy skrzek strachu. Strzępy niewinności jeszcze są kluczem do moich kajdan powinności. Niewidzialne nici marionetki trzymają również moje dłonie. Zamieram jak posąg, nasłuchując ostatnich aktów pijaństwa, poddając się dotykowi. Wbrew tobie przymykam oczy, delektuję się chwilowym spokojem. Nim zdążę wziąć głęboki oddech, dociera do mnie kolejny rozkaz. Czy tak to właśnie będzie wyglądać? Szepczę coś tak cicho, że nawet sama nie rozumiem własnych słów. Czy to przeprosiny czy znów prośby, aby skończył swoje? Bolą mnie stopy, krwawią mi wargi, chcę iść spać. Właśnie teraz poszłabym do pokoju Charliego, siadając tuż obok łóżka i kładąc głowę tuż obok małej sylwetki. Patrzyłabym jak śpi, próbowała się uspokoić i zrozumieć, że wszystko ma swój cel. Bijcie brawo, klękajcie narody, zaczynam rozumieć swoja rolę w małżeństwie i jedyne o co się teraz martwię, to czy mogłabym nadal testować swoje eliksiry albo przyrządzać je w Szpitalu. Czy zmieściłabym się w swojej pracowni z brzuchem? Czuję obrzydzenie do własnych myśli. Kilka godzin po ślubie, a ja wsiąkam w rolę, w której nie chciałam się znaleźć. Żona. Jedna nazwa, która zniszczyła mi życie i nakazała poddawać się całemu uczuciu. Nie potrafiłam go zdefiniować. Coś we mnie się gotowało, było mi zdecydowanie cieplej niż wtedy, gdy stałam w pełni ubrana przy oknie.
Piąta symfonia grała w mojej głowie zupełnie tak samo jak w czwartej klasie. Przyszłam wtedy na swoją ostatnią próbę w życiu. Słuchałam jak zaczarowana klarnetu, płacząc wraz z kolejnymi taktami. Teraz nie miałam prawa uronić ani łzy, lecz czułam, że to wszystko mnie pochłania. Rozpadałam się na miliony kawałków, przez własne głupie wyobrażenia o roli żony w życiu męża. Krótki przestraszony jęk wydał się z moich ust, gdy zniknęły wszystkie twoje ubrania. Wszystko staje się jeszcze bardziej realne, gdy gwałtowność spycha mnie na łóżko. Potykam się po drodze, mocno łapiąc się twoich dłoni. Kotły przyspieszają swój rytm, puzon fałszuje, a skrzypek żałośnie zawodził nad moim krzywym uśmiechem. Ciężar wbija moje ciało w warstwę róż, którą próbuje nieudolnie zrzucić z pościeli. Wypycham biodra, wije się i walczę z różami, nie myśląc nawet, że to dla ciebie zupełnie inny znak. Bliskość drugiego ciała mnie paraliżuje, nie wiem, co mam robić, więc wolę zając się przeklętymi różami. Na Merlina, jak spotkam Rosiera, to rzucę mu aluzję, aby zakazał wstępu każdemu przyjacielowi mego męża jak i jego samego. Zamykam oczy. Kadencja mojego utworu, mojej niewinności, strachu i przeznaczenia.
Nasz teatr nabiera na naturalności, dotyk staje się jakby śmielszy, a ja odbywam bolesną prelekcję na temat życia w małżeństwie. Jest on i jest ona. Kobieta nie ma prawa dotknąć męża, gdy on nie wyraził na to zgody. Cofam od razu dłonie jak poparzona, lokując je splecione między piersiami i spuszczając prędko wzrok. Boję się, co mam robić? Czego ode mnie oczekujesz. Szepczę cicho, abyś mnie instruował, ale z mojego gardła wydobywa się jakiś gardłowy skrzek strachu. Strzępy niewinności jeszcze są kluczem do moich kajdan powinności. Niewidzialne nici marionetki trzymają również moje dłonie. Zamieram jak posąg, nasłuchując ostatnich aktów pijaństwa, poddając się dotykowi. Wbrew tobie przymykam oczy, delektuję się chwilowym spokojem. Nim zdążę wziąć głęboki oddech, dociera do mnie kolejny rozkaz. Czy tak to właśnie będzie wyglądać? Szepczę coś tak cicho, że nawet sama nie rozumiem własnych słów. Czy to przeprosiny czy znów prośby, aby skończył swoje? Bolą mnie stopy, krwawią mi wargi, chcę iść spać. Właśnie teraz poszłabym do pokoju Charliego, siadając tuż obok łóżka i kładąc głowę tuż obok małej sylwetki. Patrzyłabym jak śpi, próbowała się uspokoić i zrozumieć, że wszystko ma swój cel. Bijcie brawo, klękajcie narody, zaczynam rozumieć swoja rolę w małżeństwie i jedyne o co się teraz martwię, to czy mogłabym nadal testować swoje eliksiry albo przyrządzać je w Szpitalu. Czy zmieściłabym się w swojej pracowni z brzuchem? Czuję obrzydzenie do własnych myśli. Kilka godzin po ślubie, a ja wsiąkam w rolę, w której nie chciałam się znaleźć. Żona. Jedna nazwa, która zniszczyła mi życie i nakazała poddawać się całemu uczuciu. Nie potrafiłam go zdefiniować. Coś we mnie się gotowało, było mi zdecydowanie cieplej niż wtedy, gdy stałam w pełni ubrana przy oknie.
Piąta symfonia grała w mojej głowie zupełnie tak samo jak w czwartej klasie. Przyszłam wtedy na swoją ostatnią próbę w życiu. Słuchałam jak zaczarowana klarnetu, płacząc wraz z kolejnymi taktami. Teraz nie miałam prawa uronić ani łzy, lecz czułam, że to wszystko mnie pochłania. Rozpadałam się na miliony kawałków, przez własne głupie wyobrażenia o roli żony w życiu męża. Krótki przestraszony jęk wydał się z moich ust, gdy zniknęły wszystkie twoje ubrania. Wszystko staje się jeszcze bardziej realne, gdy gwałtowność spycha mnie na łóżko. Potykam się po drodze, mocno łapiąc się twoich dłoni. Kotły przyspieszają swój rytm, puzon fałszuje, a skrzypek żałośnie zawodził nad moim krzywym uśmiechem. Ciężar wbija moje ciało w warstwę róż, którą próbuje nieudolnie zrzucić z pościeli. Wypycham biodra, wije się i walczę z różami, nie myśląc nawet, że to dla ciebie zupełnie inny znak. Bliskość drugiego ciała mnie paraliżuje, nie wiem, co mam robić, więc wolę zając się przeklętymi różami. Na Merlina, jak spotkam Rosiera, to rzucę mu aluzję, aby zakazał wstępu każdemu przyjacielowi mego męża jak i jego samego. Zamykam oczy. Kadencja mojego utworu, mojej niewinności, strachu i przeznaczenia.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Niewyznaczone ścieżki pocałunków tonęły w półmroku sypialni, zalanej jedynie księżycowym światłem. Zasłony były odsłonięte, zapraszając cały świat do kontemplacji ich miłości, do kontemplacji aktu, nazywanego miłością, który w rzeczywistości pozostawał niczym innym, jak fizycznym głodem ciała, a jego nasycenie nie różniło się wcale od wtłaczania w siebie pokarmu. Niemalże na siłę, aż do krytycznego momentu poczucia mdłości (niedługo jej to zafunduje), naturalnie wywołanych przez miłość, miłość, którą przeklną oboje. Był tego pewny, ona zawsze sprowadzała jedynie nieszczęście; teraz obce, kiedy ciała ich obojga drżały w ostrych paroksyzmach, złączone, a mimo wszystko wiedzione zupełnie inną rytmizacją. Avery powoli czuł, jakby przechodził powolną transformację, stając się sępem, który kołował nad swoją ofiarą, aby szponami rozorać jej blade ciało, wyrwać wnętrzności i otulić się niewinnością biednego dziewczęcia, coraz bardziej świadomie błądzącego do nieuchronnej utraty części swej tożsamości. Po wszystkim miała przecież być już innym człowiekiem, zagubionym i wykreowanym przez troskliwe dłonie Samaela. Pieścił ją przecież z pietyzmem i oddaniem, zapamiętały w każdym drgnieniu, jakim ją obdarzał, wyrywając brutalnie wszystko, co należało się wyłącznie jemu. Z prostego tytułu męża: nie chciał, by już pierwszego dnia od niego uciekła, stając się współczesną Danaidą, więc pobudzał ją nieustannie, czekając aż w końcu z jej piersi wyrwie to ostatnie tchnienie dziewczęcia i zastąpi je jękiem rozkoszy, dobywającym się z rozerwanych ostrymi pocałunkami ust kobiety. Mógł ją zawstydzać, mógł zachwycać, mogła pod nim płonąć – rumieńcami, krwistymi pręgami, jakimi przypłaci mu każde nieposłuszeństwo oraz zupełnie serio, dogorywając na stosie – była czarownicą i taki los jej wieszczył już w pierwszą noc wspólnego pożycia. Jeszcze przecież nie rozpoczętego na dobre, wciąż rozkoszował się i zdumiewał siłą własnego instynktu, która odwlekała jego przyjemność a zarazem zatrzymywała czas w miejscu, by swobodnie podziwiał panoramę świata przedstawionego w jej jasnych oczach. Szeroko otwartych, dostrzegał w nich własne, nieco szalone odbicie i jej przerażenie, wymalowane niezwykle ekspresywnie. Kolejny k r z y k duszy, jakiego nikt nie mógł usłyszeć, we dworze panowała głucha cisza, rozrywane jedynie pijackimi pokrzykiwaniami ostatnich maruderów. Ci winni zdać się Eilis wilkołakami wyjącymi do księżyca; Avery mógł ich wpuścić i tylko delektować się widokiem defloracji żony przez brudne łapy zdehumanizowanych maszkaronów; wówczas jego kochana zapewne doceniłaby swe szczęście oraz świętą osobę Samaela i oddałaby mu się już ochoczo, składając hołd jemu oraz swej pani i bogince – Naturze. Chciałby widzieć ją w bachicznym szale, oddającą się pogańskim tańcom, bezwstydowi i rozpuście (tylko dla niego), ale teraz również mu się podobała, z zanikającą niewinnością, jaką wydzierał jej po kawałku, żeby ją bolało bardziej, a jemu starczyło na dłużej. Ciało przy ciele: on czuł się swobodny i niekiełznany, zbliżony do niej niemożliwie blisko. Do wieczora wręcz niepoprawnie; wartości jednak stały się archaiczne, przestarzałe i nic niewarte w obliczu ich małżeństwa. Łączącego ich czymś trwalszym niż mogło zdawać się Eilis, wciąż pozostającej gdzieś na pograniczu realności i szaleństwa z rozpaczy. Głuche, zwierzęce odgłosy świadczyły o jej przerażeniu; Samael nie mógł już dłużej przedłużać chwili nieuniknionej, ale… wciąż starał się to robić, badając rejony jej ciała, jakich przed nim nie oglądał żaden inny mężczyzna. Czuł, jak otwierają się przed nimi drzwi percepcji, pewnie tak samo odbierała to Eilis, jakby została naszprycowana środkami otwierającymi jaźń na miliony lekceważonych, niewidzialnych bodźców, od których powierzchnia jej skóry aż parowała niezdrowym pragnieniem. Wyuzdanie sięgnęło zenitu, chętne (a jednak?) biodra, wibrujące i falujące, przyciągające go syrenim śpiewem. Powinien w tej chwili wysłuchać go, jednak pozostać boleśnie biernym, jak Odys i nie podarować jej tego najpiękniejszego ślubnego prezentu. Prawo pierwszej nocy miało stać się darem Samaela dla Eilis, darem, którego jej n i e d a r o w a ł, stanowczo na nią napierając. Dłonią, dłońmi, odkrywając jej kobiecość, gładką skórę, małe piersi, kurczące się pod jego zachłannym, żarłocznym dotykiem. Tłamsił ją, jednocześnie wznosząc ponad siebie, Eilis stawała się jego kochanką, kobietą, która była jego, czy tego chciała, czy też nie. Jej wola, jego wola, wszystko przestawało istnieć, kiedy obejmował ją mocno i urzeczywistniał swój sen i jej koszmar, o jakim śnili wspólnie od dnia zaręczyn. Powolne przebudzenie księżniczki z jej stuletniego marazmu; pieścił ją czule, ale i boleśnie, miała o tym pamiętać, tak jak o tym, żeby nie płakać; ścierał łzy z jej policzków, górując nad nią w oczywistej, dominującej pozycji i szeptał ciche groźby, które w stanie otępienia pewnie wydawały się tej głupiej kobiecie zmysłowymi deklaracjami. Krew barwiąca prześcieradło została jedynym symbolem ich miłości, a znieruchomiała postać Eilis pod jego ciężkim ciałem - alegorią poddania.
|zt x2
|zt x2
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| z Sabatu
Nie mogła przypomnieć sobie jak znaleźli się w Shropshire. Skorzystali z złotego świecznika, zamienionego w świstoklik? Czy może kominek w mniejszej sali balowej Hampton Court rozjarzył się zielonym ogniem, pozwalając im na szybkie przeniesienie się do przestronnego holu dworku w Shropshire? Ostatnie minuty zdawały się rozwlekać w nieskończoność, przekraczając zarówno fizyczne jak i czarodziejskie bariery, nałożone na tę niezgłębioną nigdy tajemnice. W jednej chwili Laidan stała przecież na śliskiej od krwi marmurowej podłodze, by w kolejnej zostać pozbawiona całkowicie zmysłu wzroku. Czyżby zemdlała? A może ktoś zasłonił jej oczy ciężką, pachnącą dymem czerwoną opaską, drażniącą delikatną skórę skroni? W głowie kobiety roiło się od pytajników; nic już nie było na pewno i nic nie mogło zasłużyć na miano stabilnej opoki. I choć świat lady Avery rozpadł się w drobny mak przed dwoma miesiącami, w dniu urodzin jej ukochanego syna, to dopiero wydarzenia sylwestrowej nocy obróciły życie w absolutną nicość. Otaczała ją pustka, próżnia, uniemożliwiająca nabrania oddechu lub wykonania jakiegokolwiek gestu, mogącego pozwolić jej wrócić do żywych. Granica pomiędzy światem mar a tym skąpanym w tętniącym słońcu zacierała się coraz dokładniej, wpędzając Laidan w jeszcze większy emocjonalny chaos. Maska, jaką nałożyła na kilka godzin trwającego Sabatu, odpadła z przerażonej twarzy, na nowo odsłaniając wykrzywione strachem rysy. Ostre, nadające jej wygląd cierpiącej kobiety, uwiecznionej na prymitywnych rzeźbach. Straciła grunt pod nogami: nawet po okrucieństwie, które spotkało ją z rąk pierworodnego syna, potrafiła oprzeć się na rodzinie, wiedząc, że więzy krwi będą w stanie podtrzymać ją, gdy zeskoczy z klifu, by ukrócić swoje cierpienia. Nazwisko, dziedzictwo, honor, duma - wszystko to, co pozwalało jej odsunąć od siebie myśli samobójcze, zniknęło razem z osobą nestora. Malcolm został zamordowany, splugawiony, pokonany. Niemożliwe stało się rzeczywistością, bolesną, namacalną, rozrywającą pozostałości serca na drobne kawałeczki, tak drobne, że nie należało mieć nadziei na ich ponowne poskładanie w bijącą całość. Nawet karmioną zemstą czy wściekłością.
Na te uczucia było jeszcze za wcześnie. Laidan wypełniał skrajny szok a wyuczona ostrym traktowaniem słabość zamieniała ją w bierną kobietę, jakimi zawsze pogardzała. Pozwalała Samaelowi się nieść, potem prowadzić, przesuwać, nie mogąc skupić wzroku na ścianach korytarzy ani na celu tej straceńczej wędrówki. Chciała znaleźć się jak najdalej od pokrytego ciepłą krwią Malcolma, od krzyków i paraliżującego chłodu, wpadającego przez otwarte na oścież okna sali balowej.
W przestronnym dworze Marcolfa nie było wcale cieplej. Wychłodzone pod nieobecność gospodarza mury i pusty kominek sprawiały, że sypialnia - bo chyba tam się znajdowali; Lai ledwo kojarzyła szczegóły, ciągle wtulona w Samaela - wydawała się jej grobem. Ciągle drżała, tak kurczowo trzymając się szaty mężczyzny, że oderwanie bladych palców od materiału wydawało się niemożliwością. - Co...co tam się stało, jak to się mogło stać... - szeptała w kółko ochrypłym, słabym głosem, pozostając w głębokim szoku. Miała wrażenie, że gdy tylko puści Samaela, ona także zostanie pochłonięta przez nicość, zadźgana, rozdarta na pół mrocznym zaklęciem. Zaledwie kilkanaście godzin temu pragnęła takiego końca najbardziej na świecie, ale teraz cierpienie wydawało się dławić poprzednie instynkty. Powinna uciekać od syna, łączyć kropki - śmierć Eilis, odcięta dłoń Colina, groźby przejęcia władzy w Ludlow - w jeden straszny obraz, lecz na razie nie była w stanie logicznie myśleć, przyciśnięta do ciała Samaela w histerycznym spięciu. - Jest mi tak strasznie zimno - Tylko z ruchu drżących warg mógł odczytać bezgłośne słowa, wypowiedziane gdzieś w bok. Musiała czuć ciepło jego ciała i coraz wolniej bijące serce, by nie opaść na podłogę z żałosnym, zwierzęcym szlochem, wydobywającym się spomiędzy spierzchniętych, fioletowych od chłodu ust.
Nie mogła przypomnieć sobie jak znaleźli się w Shropshire. Skorzystali z złotego świecznika, zamienionego w świstoklik? Czy może kominek w mniejszej sali balowej Hampton Court rozjarzył się zielonym ogniem, pozwalając im na szybkie przeniesienie się do przestronnego holu dworku w Shropshire? Ostatnie minuty zdawały się rozwlekać w nieskończoność, przekraczając zarówno fizyczne jak i czarodziejskie bariery, nałożone na tę niezgłębioną nigdy tajemnice. W jednej chwili Laidan stała przecież na śliskiej od krwi marmurowej podłodze, by w kolejnej zostać pozbawiona całkowicie zmysłu wzroku. Czyżby zemdlała? A może ktoś zasłonił jej oczy ciężką, pachnącą dymem czerwoną opaską, drażniącą delikatną skórę skroni? W głowie kobiety roiło się od pytajników; nic już nie było na pewno i nic nie mogło zasłużyć na miano stabilnej opoki. I choć świat lady Avery rozpadł się w drobny mak przed dwoma miesiącami, w dniu urodzin jej ukochanego syna, to dopiero wydarzenia sylwestrowej nocy obróciły życie w absolutną nicość. Otaczała ją pustka, próżnia, uniemożliwiająca nabrania oddechu lub wykonania jakiegokolwiek gestu, mogącego pozwolić jej wrócić do żywych. Granica pomiędzy światem mar a tym skąpanym w tętniącym słońcu zacierała się coraz dokładniej, wpędzając Laidan w jeszcze większy emocjonalny chaos. Maska, jaką nałożyła na kilka godzin trwającego Sabatu, odpadła z przerażonej twarzy, na nowo odsłaniając wykrzywione strachem rysy. Ostre, nadające jej wygląd cierpiącej kobiety, uwiecznionej na prymitywnych rzeźbach. Straciła grunt pod nogami: nawet po okrucieństwie, które spotkało ją z rąk pierworodnego syna, potrafiła oprzeć się na rodzinie, wiedząc, że więzy krwi będą w stanie podtrzymać ją, gdy zeskoczy z klifu, by ukrócić swoje cierpienia. Nazwisko, dziedzictwo, honor, duma - wszystko to, co pozwalało jej odsunąć od siebie myśli samobójcze, zniknęło razem z osobą nestora. Malcolm został zamordowany, splugawiony, pokonany. Niemożliwe stało się rzeczywistością, bolesną, namacalną, rozrywającą pozostałości serca na drobne kawałeczki, tak drobne, że nie należało mieć nadziei na ich ponowne poskładanie w bijącą całość. Nawet karmioną zemstą czy wściekłością.
Na te uczucia było jeszcze za wcześnie. Laidan wypełniał skrajny szok a wyuczona ostrym traktowaniem słabość zamieniała ją w bierną kobietę, jakimi zawsze pogardzała. Pozwalała Samaelowi się nieść, potem prowadzić, przesuwać, nie mogąc skupić wzroku na ścianach korytarzy ani na celu tej straceńczej wędrówki. Chciała znaleźć się jak najdalej od pokrytego ciepłą krwią Malcolma, od krzyków i paraliżującego chłodu, wpadającego przez otwarte na oścież okna sali balowej.
W przestronnym dworze Marcolfa nie było wcale cieplej. Wychłodzone pod nieobecność gospodarza mury i pusty kominek sprawiały, że sypialnia - bo chyba tam się znajdowali; Lai ledwo kojarzyła szczegóły, ciągle wtulona w Samaela - wydawała się jej grobem. Ciągle drżała, tak kurczowo trzymając się szaty mężczyzny, że oderwanie bladych palców od materiału wydawało się niemożliwością. - Co...co tam się stało, jak to się mogło stać... - szeptała w kółko ochrypłym, słabym głosem, pozostając w głębokim szoku. Miała wrażenie, że gdy tylko puści Samaela, ona także zostanie pochłonięta przez nicość, zadźgana, rozdarta na pół mrocznym zaklęciem. Zaledwie kilkanaście godzin temu pragnęła takiego końca najbardziej na świecie, ale teraz cierpienie wydawało się dławić poprzednie instynkty. Powinna uciekać od syna, łączyć kropki - śmierć Eilis, odcięta dłoń Colina, groźby przejęcia władzy w Ludlow - w jeden straszny obraz, lecz na razie nie była w stanie logicznie myśleć, przyciśnięta do ciała Samaela w histerycznym spięciu. - Jest mi tak strasznie zimno - Tylko z ruchu drżących warg mógł odczytać bezgłośne słowa, wypowiedziane gdzieś w bok. Musiała czuć ciepło jego ciała i coraz wolniej bijące serce, by nie opaść na podłogę z żałosnym, zwierzęcym szlochem, wydobywającym się spomiędzy spierzchniętych, fioletowych od chłodu ust.
when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wyłącznie ciało Laidan - ciążące mu, acz był to ciężar przyjemny, utwierdzający w pewności, iż jest przy nim, bezpieczna i wciąż żywa - pozwalał mu skoncentrować uwagę. Gdyby nie matka, rozniósłby w proch całe Hampton Court, wywołując groźny huragan i nie bacząc zupełnie na skutki uboczne rozgrzewającej go furii. Cel uświęcał środki, te słowa powtarzał mu Marcolf, a Avery zapamiętał je dokładnie, w tym bezlitosnym, okrutnym kontekście, choć nieco odbiegało to od faktycznych założeń Machiavellego. Zamordowani nestorzy, sponiewierane ciała, posadzka lepka od krwi, spływającej leniwie po żłobieniach w jasnym marmurze, roztrzaskany żyrandol, pogrążający salę balową w upiornym półmroku drżącego światła, jakie dawały lewitujące świece... Każda postać rzucała swój przerażający cień, wszyscy byli rozproszeni, nierealni, niczym duchy, tracące na materialności i blaknące, wraz z pojawiającym się zagrożeniem. Nie potrafił określić, czy to wszystko minęło, czy może rzeź trwa nadal, na innych piętrach, czy zabójca ma wspólników w zbrodni, czy też działa w pojedynkę. Avery był zbyt oszołomiony, by wysnuć jakiekolwiek racjonalne wnioski, by zastanowić się, czy samotny człowiek dysponuje taką mocą i potęgą, by pokonać w pojedynku najwybitniejszych czarodziejów tych czasów. Później, niedługo, jutro, za tydzień. Odsuwał od siebie obraz zarżniętych mężczyzn, jednak nie z tchórzostwa. Averym kierowała pycha, śmieszna duma: ich śmierć była nic nie znacząca, zupełnie nieważna. Usunięto z planszy zwykłe pionki, figury, które prócz autorytetu nie posiadały absolutnie nic. Każdy z nich znajdował się już jedną nogą w grobie - odsłonięcie nuda veritas nie kosztowało Samaela zbyt wiele - lecz morderstwo stanowiło klucz do zachwiania potęgą szlachty, udowodnienia ich klasie, że wcale nie są niezniszczalni, nieśmiertelni. Właśnie poczucie porażki targnęło nim najbardziej, wstrząsając i szokując silniej, niż truchła kilku starców, leżące na podłodze w dziwnych, nie nienaturalnie wykręconych pozycjach.
Była jeszcze Laidan i to ona go ochroniła, nie odwrotnie. Matka zapobiegła wypadkom, by pijany nie rzucił się w pościg... za czym, za kim? Nie widział tam przecież nikogo, prócz jej. W momencie, gdy traciła przytomność, osuwając się na podłogę, Avery nie zauważał otaczających go ludzi, jakby sala balowa nagle opustoszała. Jakby byli tam całkiem sami, tak, jak to sobie wyobrażał, ale w scenerii zdecydowanie mniej sielskiej od wizji spokojnej namiętności. Kapiąca krew napawała go odrazą, a zastygłe w jego ramionach ciało Laidan sprowokowało serce do coraz szybszego bicia. Nie mogła tu zostać.
Musiała być z nim, przy nim, w silnym uścisku ramion, w jednym miejscu, gdzie jeszcze niegdyś czuła się bezpiecznie. Nie miał na to czasu, ale pośpiesznie odbudowywał fundamenty zaufania, starając się zrobić wszystko, wszystko, co tylko mógł, byle tylko ją uspokoić, by przemienić tę roztrzęsioną kobietę z powrotem w zdecydowaną niewiastę, nie uginającą się nawet pod ciężarem najgorszego brzemienia. Robił to dla niej, ale również dla siebie, bo rozpaczliwie pragnął dla Laidan ukojenia, wyciszenia, stabilności. Chciał zapewnić jej najlepszą opiekę, chciał, by już nigdy nie oderwała się od jego ramion, chciał, by już zawsze tuliła się do niego jak teraz, widząc w nim swego mężczyznę, obrońcę, swoją opokę. Z łatwością zaniósł ją do swej sypialni, jak czynił to tysiące razy wcześniej, ale nie po, by ją teraz posiąść - choć przerażona i zdezorientowana zapewne nie stawiałaby oporu - lecz by uspokoić, pocieszyć, zrównoważyć.
-Cśśś, nic nie mów - wyszeptał, tuląc ją do siebie, czując, jak przylega twarzą do jego klatki piersiowej, jak próbuje wniknąć do środka i zniknąć stąd zupełnie - jestem przy tobie - powiedział, delikatnie usadawiając ją na łóżku i klękając przed nią. Obiecał, że nigdy tego nie zrobi, lecz wyjątkowa sytuacja usprawiedliwiała to wiarołomstwo. Na kolanach ściągnął z jej zimnych stóp wysokie szpilki, by później postępować z nią jak z lalką. Delikatnie ściągał z niej ubranie, pomagając wyswobodzić się z wyjściowej sukni, wypinając z włosów spinki, niewygodnie wpijające się w głowę, lecz pomagające podtrzymać złote loki w idealnym stanie i otulając Lai ciężką kołdrą. Pachnącą już tylko nim. Machnął różdżką, w kominku trzasnął ogień, a Avery, wciąż kompletnie ubrany, po prostu przygarniał do siebie Laidan, próbując odjąć od niej troski i rozgrzać choć odrobinę wychłodzone, trzęsące się ciało.
Była jeszcze Laidan i to ona go ochroniła, nie odwrotnie. Matka zapobiegła wypadkom, by pijany nie rzucił się w pościg... za czym, za kim? Nie widział tam przecież nikogo, prócz jej. W momencie, gdy traciła przytomność, osuwając się na podłogę, Avery nie zauważał otaczających go ludzi, jakby sala balowa nagle opustoszała. Jakby byli tam całkiem sami, tak, jak to sobie wyobrażał, ale w scenerii zdecydowanie mniej sielskiej od wizji spokojnej namiętności. Kapiąca krew napawała go odrazą, a zastygłe w jego ramionach ciało Laidan sprowokowało serce do coraz szybszego bicia. Nie mogła tu zostać.
Musiała być z nim, przy nim, w silnym uścisku ramion, w jednym miejscu, gdzie jeszcze niegdyś czuła się bezpiecznie. Nie miał na to czasu, ale pośpiesznie odbudowywał fundamenty zaufania, starając się zrobić wszystko, wszystko, co tylko mógł, byle tylko ją uspokoić, by przemienić tę roztrzęsioną kobietę z powrotem w zdecydowaną niewiastę, nie uginającą się nawet pod ciężarem najgorszego brzemienia. Robił to dla niej, ale również dla siebie, bo rozpaczliwie pragnął dla Laidan ukojenia, wyciszenia, stabilności. Chciał zapewnić jej najlepszą opiekę, chciał, by już nigdy nie oderwała się od jego ramion, chciał, by już zawsze tuliła się do niego jak teraz, widząc w nim swego mężczyznę, obrońcę, swoją opokę. Z łatwością zaniósł ją do swej sypialni, jak czynił to tysiące razy wcześniej, ale nie po, by ją teraz posiąść - choć przerażona i zdezorientowana zapewne nie stawiałaby oporu - lecz by uspokoić, pocieszyć, zrównoważyć.
-Cśśś, nic nie mów - wyszeptał, tuląc ją do siebie, czując, jak przylega twarzą do jego klatki piersiowej, jak próbuje wniknąć do środka i zniknąć stąd zupełnie - jestem przy tobie - powiedział, delikatnie usadawiając ją na łóżku i klękając przed nią. Obiecał, że nigdy tego nie zrobi, lecz wyjątkowa sytuacja usprawiedliwiała to wiarołomstwo. Na kolanach ściągnął z jej zimnych stóp wysokie szpilki, by później postępować z nią jak z lalką. Delikatnie ściągał z niej ubranie, pomagając wyswobodzić się z wyjściowej sukni, wypinając z włosów spinki, niewygodnie wpijające się w głowę, lecz pomagające podtrzymać złote loki w idealnym stanie i otulając Lai ciężką kołdrą. Pachnącą już tylko nim. Machnął różdżką, w kominku trzasnął ogień, a Avery, wciąż kompletnie ubrany, po prostu przygarniał do siebie Laidan, próbując odjąć od niej troski i rozgrzać choć odrobinę wychłodzone, trzęsące się ciało.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kolory blakły a w półmroku, wypełniającym przestronną sypialnię szarą mgłą, nawet drżące płomienie świec zdawały się być tylko złudnymi bagiennymi ognikami. Laidan nie przyglądała się im wcale, nie chcąc choć na sekundę odsunąć policzka do ciepłego acz szorstkiego materiału eleganckiej szaty, opinającej klatkę piersiową Samaela. Bała się tego, co może nagle zmaterializować się w wychłodzonym pomieszczeniu. Zapominała o silnych zaklęciach, chroniących posiadłość w Shropshire. Cios, jaki nieznajomy morderca zadał całemu szlacheckiemu światku, wpłynął na logiczną ocenę bezpieczeństwa ziemi jej przodków. Skoro istniała osoba, mogąca pokonać kilku najmożniejszych nestorów, w tym pełnego siły i magicznej mocy Malcolma Avery'ego, to i zastosowane wcześniej środki bezpieczeństwa mogły okazać się równie łatwe do pokonania. Nie, nie drżała o swoje życie - to odebrano jej już wcześniej, pewnymi dłońmi Samaela, popychającego ją na podłogę i trzymającego ją za twarz niczym nieposłuszną uczennicę - ale o pozostałości rodowej dumy. Niezwyciężeni, nienawistni, nieustraszeni. Tacy byli a teraz ich przedstawiciel, stanowiący podstawę rodziny, leżał martwy na marmurach Hampton Court, zaszlachtowany w beztroską, sylwestrową noc. Myśli Laidan raz po raz wracały do tamtego obrazu, który wyrył się pod drżącymi powiekami już zapewne na zawsze. Poranione ciało, kryształki żyrandola powbijane w skórę, ciepła posoka spływająca śliską posadzką w bok, ku wysokim oknom. Suknia Isolde, barwiona czerwoną cieczą, szloch Adelaide, kilka osób rzucających się w pogoń, chaos, płacz, krzyki i w końcu ciemność, pozwalająca jej na chwilę odciąć się od bolesnej rzeczywistości.
Obecnie brak światła także wpływał łagodząco, choć Laidan starała się nie rozglądać po sypialni, jaką przecież doskonale znała. Nie była w stanie sama ustać, dlatego biernie poddawała się dłoniom Samaela, odzyskując przytomność tylko na jedną, przerażającą sekundę, gdy mężczyzna ściągał z jej biernego ciała suknię. Wspomnienia sprzed kilku dni znów powróciły i Lai instynktownie skuliła się, jakby podbrzusze znów przeszywało ostre, gorące cierpienie a głowa bolała od uderzenia o podłogę. Nerwowo zerknęła na jego twarz i przez chwilę była pewna, że w niebieskich tęczówkach znów rozbłysło szaleństwo, lecz po szybkim mrugnięciu mogła wyczytać z nich tylko gniew i troskę. Dotykał ją przecież delikatnie, nie przekraczając moralnych, rodzinnych granic i Laidan poddała się jego działaniom, drżąc z zimna nawet wtedy, gdy przykrył ją ciężką, puchową kołdrą. Zadygotała gwałtownie, wdzięczna za rozpalenie ognia i pozostanie przy niej. Przysunęła się do mężczyzny najbliżej, jak tylko mogła, wiedziona jakąś masochistyczną chęcią uspokojenia. Złote loki, opadające już swobodnie na twarz, pachniały jeszcze perfumami i winem, ale nie zwracała na to uwagi, ciągle przejęta do głębi tym, co wydarzyło się w Hampton Court.
- Kto...kto się ważył, kto śmiał... - szeptała dalej, nie mogąc powstrzymać wylewającego się z każdej głoski szoku. - Co...co teraz będzie. Straciliśmy nestora i... - kontynuowała, nagle rozumiejąc, że każdy z jej planów, histerycznie spisywany po agresji Samaela na jej niepodległość, właśnie został spopielony. Nie istniała już wyższa instancja, nikt już jej nie uwierzy, nikt nie zapanuje nad Avery'm, nikt nie zapewni jej obiektywizmu i bezpieczeństwa. Struchlała, sztywniejąc w jego ramionach, tym razem nie z kobiecego pragnienia bliskości a z powracającego strachu. Tym razem nie przed tym, kto mógł kryć się w ciemności dworu, a przed mężczyzną, który uspokajająco gładził ją po włosach, otulając ciepłą kołdrą.
Obecnie brak światła także wpływał łagodząco, choć Laidan starała się nie rozglądać po sypialni, jaką przecież doskonale znała. Nie była w stanie sama ustać, dlatego biernie poddawała się dłoniom Samaela, odzyskując przytomność tylko na jedną, przerażającą sekundę, gdy mężczyzna ściągał z jej biernego ciała suknię. Wspomnienia sprzed kilku dni znów powróciły i Lai instynktownie skuliła się, jakby podbrzusze znów przeszywało ostre, gorące cierpienie a głowa bolała od uderzenia o podłogę. Nerwowo zerknęła na jego twarz i przez chwilę była pewna, że w niebieskich tęczówkach znów rozbłysło szaleństwo, lecz po szybkim mrugnięciu mogła wyczytać z nich tylko gniew i troskę. Dotykał ją przecież delikatnie, nie przekraczając moralnych, rodzinnych granic i Laidan poddała się jego działaniom, drżąc z zimna nawet wtedy, gdy przykrył ją ciężką, puchową kołdrą. Zadygotała gwałtownie, wdzięczna za rozpalenie ognia i pozostanie przy niej. Przysunęła się do mężczyzny najbliżej, jak tylko mogła, wiedziona jakąś masochistyczną chęcią uspokojenia. Złote loki, opadające już swobodnie na twarz, pachniały jeszcze perfumami i winem, ale nie zwracała na to uwagi, ciągle przejęta do głębi tym, co wydarzyło się w Hampton Court.
- Kto...kto się ważył, kto śmiał... - szeptała dalej, nie mogąc powstrzymać wylewającego się z każdej głoski szoku. - Co...co teraz będzie. Straciliśmy nestora i... - kontynuowała, nagle rozumiejąc, że każdy z jej planów, histerycznie spisywany po agresji Samaela na jej niepodległość, właśnie został spopielony. Nie istniała już wyższa instancja, nikt już jej nie uwierzy, nikt nie zapanuje nad Avery'm, nikt nie zapewni jej obiektywizmu i bezpieczeństwa. Struchlała, sztywniejąc w jego ramionach, tym razem nie z kobiecego pragnienia bliskości a z powracającego strachu. Tym razem nie przed tym, kto mógł kryć się w ciemności dworu, a przed mężczyzną, który uspokajająco gładził ją po włosach, otulając ciepłą kołdrą.
when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Świadomość straty, powoli umierała w Averym, który mimo gniewu liżącego jego ciało oraz nienawiści przepełniającej umysł, czuł się wygrany. Był o włos od prawdziwej porażki, od klęski, od tragedii, od katastrofy, mogącej zatrząsnąć całym jego światem, ale opanował ją, zaklął siły natury, sprowadził Laidan na ziemię. Tam, gdzie było jej miejsce; nie czynił swą myślą żadnej szowinistycznej aluzji, szczerze chcąc zatrzymać matkę przy sobie. Nie mogła już więcej się oddalić, zniknąć mu z oczu - Avery natychmiastowo rozróżnił troskę prawdziwą, od tej opiekuńczości, jaką starannie otaczał Lai jeszcze przed kilkoma godzinami. Wcześniej była wulgarna, rzucona z łaską, oferowana z przyjemnością, lecz płynącą raczej z upokorzenia kobiety potrzebującej jego wstawiennictwa. Wynikała jedynie z chorej zazdrości i szaleńczej zaborczości: ledwie drgnięcie męskiego osobnika w kierunku Laidan mogło wywołać straceńczą lawinę. Nie ufał jej, nie ufał nikomu, nie ufał nawet sobie i dlatego częściowo z ulgą witał wypłukanie furii, dyktującej mu nieracjonalne zachowanie. Teraz drżał z człowieczego niepokoju, obawiając się o nią, o jej zdrowie i jej życie. Obraz krwawej wendety na swej własnej matce rozmył się niepostrzeżenie, a Avery znowu przybierał pozę najzacieklejszego obrońcy Lai, gotowego wypruć flaki każdemu, kto spróbuje ją choćby tknąć.
I rzeczywiście robił to z dobroci serca. Nie spłacał długu, nie zadośćuczynił tą heroiczną postawą za dokonany na niej gwałt, nie próbował przepraszać, iż przez kilka koszmarów ostatnich dni był jej katem. Niemoc, która spłynęła na Samaela w chwili wybicia północy wystarczyła, aby zrozumiał, że i Lai może zostać mu odebrana, a on nie będzie w stanie nawet ruszyć palcem, by temu zapobiec. Gwałtowne zmiecenie Avery'ego z cokołu wyższości, na którym znajdował się przecież od zawsze, nie pomogło w ugłaskaniu rozkojarzonych, błędnych myśli, orbitujących już wyłącznie na płaszczyźnie skażoną Laidan, bo choć była zła, stracił dla niej zmysły i mógł oddać nawet więcej.
Sztywniała. Czy umierała powoli, nieśpiesznie, rozkładając cierpienie w czasie, czy wolała osunąć się w bezwład, poddać potulnie jego dłoniom, znosząc bez sprzeciwu wszystko, co tylko dla niej zaplanował, po prostu udając trupa? Naprawdę sądziła, że chciał ją wykorzystać właśnie teraz, bez słowa biorąc ją dla siebie, zawłaszczając i traktując jak sprzedajną dziwkę, gdy chwilę wcześniej rozkoszował oczy widokiem zwłok w kałuży ciepłej krwi i fekaliów? Bała się aż tak, by posądzać syna o dokonanie kolejnego świętokradztwa? Miała go za barbarzyńcę, człowieka bez honoru, bez godności, bez krztyny wyrozumienia? Zwiesił głowę, lecz... odezwał się, przerywając feralny krąg i wchodząc w kolejny rok z mocnym postanowieniem.
-Nie pozwolę, byś została skrzywdzona - obiecał, rozjarzonymi obsesją oczami odnajdując jej oczy i wpatrując się w twarz Laidan, z twarzą płonącą gorączkowym, chorym blaskiem - i ja też więcej tego nie zrobię - wyszeptał, bo zwierzęcy strach matki, jaki odczuwała przed nim, napawał Avery'ego zduszoną odrazą. Powinna się obawiać, lecz nie lękać.
Otulił ją szczelniej ciężką kołdrą, opatulając mocno i rozgrzewając własnym, twardym ciałem, również drżącym, lecz nie z powodu chłodu. Szok trząsł nim jak wątłą trzciną, kiedy nachylał się nad nią, jakby miał zamiar ją pocałować albo spełnić najgorsze przypuszczenia i brutalnie przygnieść do materaca.
-Gdzie się podziała moja Laidan? - spytał, prawie zatrwożonym głosem, dotykając delikatnie jej zaróżowionych policzków i spuchniętych ust - jesteśmy z Averych. Poddając się, nie przyniesiemy chluby nazwisku - dodał stanowczo, prawie szorstko, ale zminimalizował przykry chłód taktyka, całując lekko Lai i przekręcając jej drobne ciało w bok, samemu kładąc się naprzeciw. Chciał ją widzieć, czuć i czuwać przy niej, gdy tylko zapadnie w urywany sen.
I rzeczywiście robił to z dobroci serca. Nie spłacał długu, nie zadośćuczynił tą heroiczną postawą za dokonany na niej gwałt, nie próbował przepraszać, iż przez kilka koszmarów ostatnich dni był jej katem. Niemoc, która spłynęła na Samaela w chwili wybicia północy wystarczyła, aby zrozumiał, że i Lai może zostać mu odebrana, a on nie będzie w stanie nawet ruszyć palcem, by temu zapobiec. Gwałtowne zmiecenie Avery'ego z cokołu wyższości, na którym znajdował się przecież od zawsze, nie pomogło w ugłaskaniu rozkojarzonych, błędnych myśli, orbitujących już wyłącznie na płaszczyźnie skażoną Laidan, bo choć była zła, stracił dla niej zmysły i mógł oddać nawet więcej.
Sztywniała. Czy umierała powoli, nieśpiesznie, rozkładając cierpienie w czasie, czy wolała osunąć się w bezwład, poddać potulnie jego dłoniom, znosząc bez sprzeciwu wszystko, co tylko dla niej zaplanował, po prostu udając trupa? Naprawdę sądziła, że chciał ją wykorzystać właśnie teraz, bez słowa biorąc ją dla siebie, zawłaszczając i traktując jak sprzedajną dziwkę, gdy chwilę wcześniej rozkoszował oczy widokiem zwłok w kałuży ciepłej krwi i fekaliów? Bała się aż tak, by posądzać syna o dokonanie kolejnego świętokradztwa? Miała go za barbarzyńcę, człowieka bez honoru, bez godności, bez krztyny wyrozumienia? Zwiesił głowę, lecz... odezwał się, przerywając feralny krąg i wchodząc w kolejny rok z mocnym postanowieniem.
-Nie pozwolę, byś została skrzywdzona - obiecał, rozjarzonymi obsesją oczami odnajdując jej oczy i wpatrując się w twarz Laidan, z twarzą płonącą gorączkowym, chorym blaskiem - i ja też więcej tego nie zrobię - wyszeptał, bo zwierzęcy strach matki, jaki odczuwała przed nim, napawał Avery'ego zduszoną odrazą. Powinna się obawiać, lecz nie lękać.
Otulił ją szczelniej ciężką kołdrą, opatulając mocno i rozgrzewając własnym, twardym ciałem, również drżącym, lecz nie z powodu chłodu. Szok trząsł nim jak wątłą trzciną, kiedy nachylał się nad nią, jakby miał zamiar ją pocałować albo spełnić najgorsze przypuszczenia i brutalnie przygnieść do materaca.
-Gdzie się podziała moja Laidan? - spytał, prawie zatrwożonym głosem, dotykając delikatnie jej zaróżowionych policzków i spuchniętych ust - jesteśmy z Averych. Poddając się, nie przyniesiemy chluby nazwisku - dodał stanowczo, prawie szorstko, ale zminimalizował przykry chłód taktyka, całując lekko Lai i przekręcając jej drobne ciało w bok, samemu kładąc się naprzeciw. Chciał ją widzieć, czuć i czuwać przy niej, gdy tylko zapadnie w urywany sen.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Sypialnia Avery'ego
Szybka odpowiedź