Skwerek
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]Skwerek
Zielone serce miasta z wielką fontanną, która przyciąga wzrok. To idealne miejsce na spędzenie leniwego popołudnia na jednej z ławek, spacery ze znajomymi pośród wijących się ścieżek lub rozłożenie koca na intensywnie zielonej, wiecznie młodej trawie. W tym miejscu tętni życie całej magicznej społeczności doków - tutaj nawiązuje się znajomości, podsłuchuje najgorętsze plotki. W powietrzu unosi się zapach magnolii, które dzięki magii kwitną tutaj o wiele dłużej, a w słoneczne dni, dzieci szaleją w wodzie pomiędzy ustawionymi figurkami łabędzi i syren.
Jak wszędzie w magicznym porcie, znajdzie się tutaj odrobinę magii - mieszkańcy twierdzą, że wrzucenie do wody monety przynosi szczęście - być może to tylko jedna z plotek, jednak gdy próbujesz, coś się dzieje (możesz rzucić kością k100):
1-20 - figura syreny ożywa i spryskuje cię wodą prosto w twarz.
21-30 - śledzisz wzrokiem, jak twoja moneta opada na dno fontanny. Nic się nie dzieje.
31-40 - łabędź ożywa, trzepocze agresywnie skrzydłami, wyciąga swoją długą szyję, próbując cię dziabnąć w rękę. Tracisz 1 pkt OPCM na okres trwającego miesiąca fabularnego.
41-60 - widzisz, że na murku fontanny znajduje się wielka żaba, która wskakuje ci do kieszeni/za dekolt, gdy tylko się zbliżasz. Jeśli nie czujesz obrzydzenia, możesz ją zatrzymać.
61-80 - syrena uraczyła cię swoim śpiewem. Niezależnie czy twój głos jest godny śpiewaka operowego, czujesz nieodpartą potrzebę, by stworzyć duet wraz z nią.
81-90 - śledzisz wzrokiem, jak twoja moneta opada na dno fontanny. Nic się nie dzieje.
91-100 - syrena ożywa, podpływa do ciebie, by dać ci buziaka. Otrzymujesz +1 pkt do OPCM na okres trwającego miesiąca fabularnego.
Jak wszędzie w magicznym porcie, znajdzie się tutaj odrobinę magii - mieszkańcy twierdzą, że wrzucenie do wody monety przynosi szczęście - być może to tylko jedna z plotek, jednak gdy próbujesz, coś się dzieje (możesz rzucić kością k100):
1-20 - figura syreny ożywa i spryskuje cię wodą prosto w twarz.
21-30 - śledzisz wzrokiem, jak twoja moneta opada na dno fontanny. Nic się nie dzieje.
31-40 - łabędź ożywa, trzepocze agresywnie skrzydłami, wyciąga swoją długą szyję, próbując cię dziabnąć w rękę. Tracisz 1 pkt OPCM na okres trwającego miesiąca fabularnego.
41-60 - widzisz, że na murku fontanny znajduje się wielka żaba, która wskakuje ci do kieszeni/za dekolt, gdy tylko się zbliżasz. Jeśli nie czujesz obrzydzenia, możesz ją zatrzymać.
61-80 - syrena uraczyła cię swoim śpiewem. Niezależnie czy twój głos jest godny śpiewaka operowego, czujesz nieodpartą potrzebę, by stworzyć duet wraz z nią.
81-90 - śledzisz wzrokiem, jak twoja moneta opada na dno fontanny. Nic się nie dzieje.
91-100 - syrena ożywa, podpływa do ciebie, by dać ci buziaka. Otrzymujesz +1 pkt do OPCM na okres trwającego miesiąca fabularnego.
Lokacja zawiera kości.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:31, w całości zmieniany 2 razy
Jakby nie patrzeć, gdyby nie szczęście, mogliby zostać zaręczeni komuś zupełnie innemu. Całkowicie obcym i odległym sobie osobom u których boku każdy dzień stawałby się istnym piekłem i nieustającą męką. Oni, mimo oczywistej spornej sprawy, mieli przynajmniej wspólną przeszłość, historię, wspomnienia, łączące ich uczucia. Choć Marcelyn, gdzieś w głębi swojej antagonistycznej, pesymistycznej osobowości podsycała w sobie myśl o tym, jak cudownie okropnie będzie jej się żyło przez kolejne lata u boku znienawidzonego męża, któremu będzie mogła urządzać codzienne, ciche piekło, by potem uciec znienacka. Plan nieprzemyślany, ale zawsze jakiś. Tymczasem los nieco pokrzyżował jej ów plan stawiając na drodze Lady Carrow Barrego.
Pokręciła głową rozbawiona sytuacją i podała mu niedużą, satynową chusteczkę z kieszeni płaszcza.
-Wczoraj miałam trzy operacje, więc dziś nie byłabym w stanie zoperować nawet złotej rybki. Poza tym w okolicy świąt w kwestii magicznych pupili sytuacja się normuje i uspokaja, aż do Nowego Roku.-zarówno Czarodzieje jak i mugole mieli niebywałe wręcz natręctwo do straszenia swoich czworonożnych/skrzydłych/płetwych przyjaciół wszelakimi wystrzałami i krzykami. Słysząc jego słowa wystraszyła się, co tym razem spadnie na nią jak wiadro zimnej wody. Czy teraz wszystkie ich spotkania będą zaczynały się jakąś tragiczną informacją ze świata?
-Na Morganę, Barry, co się dzieje?-zapytała już blada ze strachu, czym tym razem chłopak ją zaskoczy.
Pokręciła głową rozbawiona sytuacją i podała mu niedużą, satynową chusteczkę z kieszeni płaszcza.
-Wczoraj miałam trzy operacje, więc dziś nie byłabym w stanie zoperować nawet złotej rybki. Poza tym w okolicy świąt w kwestii magicznych pupili sytuacja się normuje i uspokaja, aż do Nowego Roku.-zarówno Czarodzieje jak i mugole mieli niebywałe wręcz natręctwo do straszenia swoich czworonożnych/skrzydłych/płetwych przyjaciół wszelakimi wystrzałami i krzykami. Słysząc jego słowa wystraszyła się, co tym razem spadnie na nią jak wiadro zimnej wody. Czy teraz wszystkie ich spotkania będą zaczynały się jakąś tragiczną informacją ze świata?
-Na Morganę, Barry, co się dzieje?-zapytała już blada ze strachu, czym tym razem chłopak ją zaskoczy.
Gość
Gość
Przedstawienie musi trwać. Kurtyna opadła, aktorzy zjawili się na scenie, teraz trzeba to tylko dobrze rozegrać, bo to potem będzie śledzone krokami obu nestorów. Żadnych dziwnych wyskoków, dziwactwa, bo mógłby dosłownie wszystko stracić. Nawet i rodzinę.
- Całe szczęście, że Mung ma ciebie.- dodał uprzejmym, wręcz dla niego nienaturalnym tonem dla rudzielca, gdyż nie lubił oficjalnego wręcz tonu. Nienawidził. Lecz dziś musiał się poświęcić dla doba sprawy. Dla dobra ich rodów.
Wziął od niej chusteczkę i otarł pozostałości zimnej wody. Zgniótł kawałek papieru i schował do kieszeni pamiętając, by wyrzucić to albo po drodze, albo w mieszkaniu Skamandera. Czy może raczej w Kotle? Kto wie, gdzie dziś wyląduje.
- Spokojnie, kto by się spodziewał, że tak bardzo się boisz.- dodał próbując rozluźnić obecną sytuację i zaraz automatycznie podszedł do niej ze spokojnym uśmiechem na twarzy. Przezornie spokojnym.
- Nic, co by miało szkodzić komukolwiek, chociaż na Merlina, jak ja się stresuję.- zaczął mówić powoli przechodząc do meritum sprawy. Wziął wdech i złapał jej drobną dłoń, którą ujął swoimi dłońmi.
- Obydwoje wiemy, że nasi nestorzy wybrali już nam drugie połówki. Początkowo zdumiałem się, dlaczego tak szybko po zniknięciu poprzedniej kandydatki nowa dziewczyna została mi dana i chciałem się zbuntować. Iść swoją ścieżką i podziękować panience, dać ej lepszego kandydata bo kimże ja jestem wobec innych szlachciców. Jestem zwykłym Weasley'em, którego niektóre rody wręcz darzą nienawiścią. Lecz potem ją ujrzałem - młodą, piękną dziewczynę, pełną wigoru. Może i ma jakieś wady, ale kimże by była bez wad, które doskonalą piękno kobiety. Postanowiłem dać jej szansę, bo tak powinienem postąpić. Właściwie. Dlatego dałem zarówno sobie, jak i jej czas na przemyślenie tego wszystkiego. Łączyło nas tak wiele, lecz czy byłem gotów spełnić oczekiwania obu nestorów? - powiedziawszy puścił jedną dłoń, która poszła w stronę pudełeczka ze srebrnym pierścionkiem ozdobionym rubinami. Jeszcze nie wyjął pudełeczka, tylko porządnie schował w garści i sekundę później uklęknął na jedno olano.
- Po dzisiejszy dzień nie znam na te pytanie odpowiedzi. Dlatego dziś stoję przed nią kierując się zarówno pobudkami nestorów, jak i swoimi uczuciami, których nie umiem poskromić mimo wszystko. Marcelyn Carrow, lady mego serca i sumienia, rudowłosa barwo dnia o poranku i zmierzchu. Wyjdziesz za mnie?- ostatecznie wraz z pytaniem wysunął dłoń z pudełeczkiem, które wtedy otworzył i wyjął pierścionek pokazując Marcelyn całą jej okazałość. Miał nadzieję, że nie wyskoczy zaraz ze słowem "nie", bo to byłoby przykre. Powiedział Marcelyn prawdę używając co prawda osoby trzeciej, ale powinna się domyśleć. W końcu jest mądrą osobą. Przynajmniej w to rudzielec wierzył, bo w tym momencie pozwolił prowadzić emocjami całe słowa. Czy dobrze to rozegrał - tego nie wie. a będzie klęczeć, póki nie poda jemu odpowiedzi. Żeby wiedziała, jak teraz się cholernie denerwuje w oczekiwaniu na te jedno słowo o trzech niewinnych z pozoru literach. Skierował na nią swój wzrok i czekał. Jak na przyszłego zaraz narzeczonego przystało.
- Całe szczęście, że Mung ma ciebie.- dodał uprzejmym, wręcz dla niego nienaturalnym tonem dla rudzielca, gdyż nie lubił oficjalnego wręcz tonu. Nienawidził. Lecz dziś musiał się poświęcić dla doba sprawy. Dla dobra ich rodów.
Wziął od niej chusteczkę i otarł pozostałości zimnej wody. Zgniótł kawałek papieru i schował do kieszeni pamiętając, by wyrzucić to albo po drodze, albo w mieszkaniu Skamandera. Czy może raczej w Kotle? Kto wie, gdzie dziś wyląduje.
- Spokojnie, kto by się spodziewał, że tak bardzo się boisz.- dodał próbując rozluźnić obecną sytuację i zaraz automatycznie podszedł do niej ze spokojnym uśmiechem na twarzy. Przezornie spokojnym.
- Nic, co by miało szkodzić komukolwiek, chociaż na Merlina, jak ja się stresuję.- zaczął mówić powoli przechodząc do meritum sprawy. Wziął wdech i złapał jej drobną dłoń, którą ujął swoimi dłońmi.
- Obydwoje wiemy, że nasi nestorzy wybrali już nam drugie połówki. Początkowo zdumiałem się, dlaczego tak szybko po zniknięciu poprzedniej kandydatki nowa dziewczyna została mi dana i chciałem się zbuntować. Iść swoją ścieżką i podziękować panience, dać ej lepszego kandydata bo kimże ja jestem wobec innych szlachciców. Jestem zwykłym Weasley'em, którego niektóre rody wręcz darzą nienawiścią. Lecz potem ją ujrzałem - młodą, piękną dziewczynę, pełną wigoru. Może i ma jakieś wady, ale kimże by była bez wad, które doskonalą piękno kobiety. Postanowiłem dać jej szansę, bo tak powinienem postąpić. Właściwie. Dlatego dałem zarówno sobie, jak i jej czas na przemyślenie tego wszystkiego. Łączyło nas tak wiele, lecz czy byłem gotów spełnić oczekiwania obu nestorów? - powiedziawszy puścił jedną dłoń, która poszła w stronę pudełeczka ze srebrnym pierścionkiem ozdobionym rubinami. Jeszcze nie wyjął pudełeczka, tylko porządnie schował w garści i sekundę później uklęknął na jedno olano.
- Po dzisiejszy dzień nie znam na te pytanie odpowiedzi. Dlatego dziś stoję przed nią kierując się zarówno pobudkami nestorów, jak i swoimi uczuciami, których nie umiem poskromić mimo wszystko. Marcelyn Carrow, lady mego serca i sumienia, rudowłosa barwo dnia o poranku i zmierzchu. Wyjdziesz za mnie?- ostatecznie wraz z pytaniem wysunął dłoń z pudełeczkiem, które wtedy otworzył i wyjął pierścionek pokazując Marcelyn całą jej okazałość. Miał nadzieję, że nie wyskoczy zaraz ze słowem "nie", bo to byłoby przykre. Powiedział Marcelyn prawdę używając co prawda osoby trzeciej, ale powinna się domyśleć. W końcu jest mądrą osobą. Przynajmniej w to rudzielec wierzył, bo w tym momencie pozwolił prowadzić emocjami całe słowa. Czy dobrze to rozegrał - tego nie wie. a będzie klęczeć, póki nie poda jemu odpowiedzi. Żeby wiedziała, jak teraz się cholernie denerwuje w oczekiwaniu na te jedno słowo o trzech niewinnych z pozoru literach. Skierował na nią swój wzrok i czekał. Jak na przyszłego zaraz narzeczonego przystało.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cała ta sprawa zaczęła coraz bardziej ją niepokoić, a Barry z każdą chwilą zdawał się być coraz bardziej nieswój. Chodził jakby w nerwach i wydawał się być właśnie jak aktor odgrywający jedynie napisaną cudzymi słowami rolę. Gdyby go nie znała, mogłaby ulec jego grze i stwierdzić, że być może zwyczajnie wziął sobie do serca rolę przyszłego małżonka którego małżeństwo może wynieść na salony. Może stara się wejść w ten lukrowany, pudrowy światek czarodziejskiej arystokracji?
Nie, to zbyt niepodobne go tego wolnego, zbuntowanego rudego ducha. Znała go zbyt dobrze i wiedziała, że tym, co ewentualnie mogłoby naruszyć jego spokój i poczucie swobody aż do tego stopnia, nie byłoby narzucone mu z góry czyjeś zdanie, musiało chodzić o coś jeszcze. Starając się nie podsycać jego zdenerwowania, uśmiechnęła się wesoło na jego pochwałę i starając się przybrać jak najpogodniejszy ton odpowiedziała
-Spod skrzydeł Munga uciekłam dość szybko, tylko czasem pomagam w ich zleceniach, rozumiesz, wolałam działać na własną rękę i być samodzielna. Podobnie jak Ty, nie lubię gdy mi się dyktuje zadania i zasady.- miała cichą nadzieję iż jej słowa o wolności skłonią go do powiedzenia, co się naprawdę stało i skąd wynika jego zdenerwowanie.
Gdy wziął jej dłonie w swoje, serce Marcy zabiło szybciej wiedząc, że nie jest to gest którym oznajmia się coś równie błahego jak to, co jadło się wczoraj na obiad. Z początku nie była pewna, czy właśnie jej wtrącenie o wolności sprowokowało to, co mówił. Jednak z czasem, gdy jego słowa kolejno wybrzmiewały w chłodnym, grudniowym powietrzu zrozumiała, że to właśnie było celem ich dzisiejszego spotkania. Słowa jakby zatrzymywały się w mroźnym powietrzu zamarzając i łącząc się z każdym kolejnym w całość by stworzyć finalnie coś na kształt kuli śnieżnej która, tak samo jak to co do niej w tym momencie dotarło, uderzyła w jej piegowaty policzek z siłą rozpędzonego tłuczka. Rozchyliła usta, chcąc powiedzieć cokolwiek, lecz w momencie, w którym Barry uklęknął przed nią, z ust wydobył się jedynie obłoczek pary w cichym akompaniamencie westchnięcia wyrażającego więcej uczuć, niż ona sama potrafiła w tym momencie nazwać. Była tak skupiona na chłonięciu wyrazu jego jasnych oczu i każdego słowa, że nawet nie spostrzegła się, gdy z kieszeni wyjął pudełko z pierścionkiem. Dopiero w momencie, w którym słońce odbiło się jasnym, mocnym światłem od rubinu zgrabnie umieszczonego na pierścionku tak, jakby promień za cel odbicia obrał sobie równie jasne oko Marcelyn prosto w które trafił. Gdyby nie to, że od dłuższej chwili nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego dźwięku, zapewne zaniemówiłaby teraz. Pierścionek był piękny i nawet nie zakładając go wiedziała, jakie poruszenie budzić będzie na tle jej rdzawych włosów z którymi tak pięknie się komponuje. Pomyślała też o tym, że znajdzie sposób, by zaklęciem zabezpieczyć i odkazić dłonie, by nie musiała w pracy nosić rękawiczek, które by go zasłoniły. Zatraciła się w tym tak bardzo, że świat rzeczywisty niemal rozpłynął się dla niej. A przecież Barry tam klęczał i czekał na odpowiedź. Jeśli zawsze będzie się tak zagapiać, to doprawdy, czeka ich ciekawa przyszłość! Przyszłość... jak ona będzie teraz wyglądać?... Marcelyn, na ziemię!
Wzrokiem wróciła do jego oczu tak jasnych jak jej własne, na równie piegowatej twarzy otoczonej równie miedzianymi włosami. Jak pięknie rymowali się ze sobą! Uśmiechnęła się, tym razem z jakimś dziwnym dla siebie wzruszeniem i rozczuleniem, które jednak prędko przerodziło się w dalej nieco skrępowany, jakby zawstydzony, ale w pełni szczery śmiech. Uścisnęła jego dłoń mocniej i spojrzała mu w oczy chcąc przekazać tym spojrzeniem wszystko to, czego nie byłaby w stanie wypowiedzieć i szepnęła
-Barry, jesteś pierwszym, któremu udało się całkowicie zawładnąć moim sercem, w którego posiadaniu właśnie się znalazłeś. Lordzie Weasley, od dziś Twoim największym kłopotem i najbliższą duszą będę ja, a zapewniam, że ze swojego życia łatwo się mnie nie pozbędziesz!-Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek nadejdzie moment, w którym ona, zmora i przekleństwo Carrowów, od urodzenia brana za przypadek i zabobon, ptak w złotej klatce szlachetnego urodzenia, sama zgodzi się na coś, co niejako podetnie jej skrzydła, jednocześnie jednak otwierając przed nią ową klatkę.
Patrzyła na niego śmiejąc się oczami. Jedyne, czego mogła teraz chcieć, to złączyć się z nim w pocałunku. Czekała jednak na jego ruch (poza tym, bez pierścionka nie wypada!) ciesząc się każdą sekunda tej chwili.
Nie, to zbyt niepodobne go tego wolnego, zbuntowanego rudego ducha. Znała go zbyt dobrze i wiedziała, że tym, co ewentualnie mogłoby naruszyć jego spokój i poczucie swobody aż do tego stopnia, nie byłoby narzucone mu z góry czyjeś zdanie, musiało chodzić o coś jeszcze. Starając się nie podsycać jego zdenerwowania, uśmiechnęła się wesoło na jego pochwałę i starając się przybrać jak najpogodniejszy ton odpowiedziała
-Spod skrzydeł Munga uciekłam dość szybko, tylko czasem pomagam w ich zleceniach, rozumiesz, wolałam działać na własną rękę i być samodzielna. Podobnie jak Ty, nie lubię gdy mi się dyktuje zadania i zasady.- miała cichą nadzieję iż jej słowa o wolności skłonią go do powiedzenia, co się naprawdę stało i skąd wynika jego zdenerwowanie.
Gdy wziął jej dłonie w swoje, serce Marcy zabiło szybciej wiedząc, że nie jest to gest którym oznajmia się coś równie błahego jak to, co jadło się wczoraj na obiad. Z początku nie była pewna, czy właśnie jej wtrącenie o wolności sprowokowało to, co mówił. Jednak z czasem, gdy jego słowa kolejno wybrzmiewały w chłodnym, grudniowym powietrzu zrozumiała, że to właśnie było celem ich dzisiejszego spotkania. Słowa jakby zatrzymywały się w mroźnym powietrzu zamarzając i łącząc się z każdym kolejnym w całość by stworzyć finalnie coś na kształt kuli śnieżnej która, tak samo jak to co do niej w tym momencie dotarło, uderzyła w jej piegowaty policzek z siłą rozpędzonego tłuczka. Rozchyliła usta, chcąc powiedzieć cokolwiek, lecz w momencie, w którym Barry uklęknął przed nią, z ust wydobył się jedynie obłoczek pary w cichym akompaniamencie westchnięcia wyrażającego więcej uczuć, niż ona sama potrafiła w tym momencie nazwać. Była tak skupiona na chłonięciu wyrazu jego jasnych oczu i każdego słowa, że nawet nie spostrzegła się, gdy z kieszeni wyjął pudełko z pierścionkiem. Dopiero w momencie, w którym słońce odbiło się jasnym, mocnym światłem od rubinu zgrabnie umieszczonego na pierścionku tak, jakby promień za cel odbicia obrał sobie równie jasne oko Marcelyn prosto w które trafił. Gdyby nie to, że od dłuższej chwili nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego dźwięku, zapewne zaniemówiłaby teraz. Pierścionek był piękny i nawet nie zakładając go wiedziała, jakie poruszenie budzić będzie na tle jej rdzawych włosów z którymi tak pięknie się komponuje. Pomyślała też o tym, że znajdzie sposób, by zaklęciem zabezpieczyć i odkazić dłonie, by nie musiała w pracy nosić rękawiczek, które by go zasłoniły. Zatraciła się w tym tak bardzo, że świat rzeczywisty niemal rozpłynął się dla niej. A przecież Barry tam klęczał i czekał na odpowiedź. Jeśli zawsze będzie się tak zagapiać, to doprawdy, czeka ich ciekawa przyszłość! Przyszłość... jak ona będzie teraz wyglądać?... Marcelyn, na ziemię!
Wzrokiem wróciła do jego oczu tak jasnych jak jej własne, na równie piegowatej twarzy otoczonej równie miedzianymi włosami. Jak pięknie rymowali się ze sobą! Uśmiechnęła się, tym razem z jakimś dziwnym dla siebie wzruszeniem i rozczuleniem, które jednak prędko przerodziło się w dalej nieco skrępowany, jakby zawstydzony, ale w pełni szczery śmiech. Uścisnęła jego dłoń mocniej i spojrzała mu w oczy chcąc przekazać tym spojrzeniem wszystko to, czego nie byłaby w stanie wypowiedzieć i szepnęła
-Barry, jesteś pierwszym, któremu udało się całkowicie zawładnąć moim sercem, w którego posiadaniu właśnie się znalazłeś. Lordzie Weasley, od dziś Twoim największym kłopotem i najbliższą duszą będę ja, a zapewniam, że ze swojego życia łatwo się mnie nie pozbędziesz!-Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek nadejdzie moment, w którym ona, zmora i przekleństwo Carrowów, od urodzenia brana za przypadek i zabobon, ptak w złotej klatce szlachetnego urodzenia, sama zgodzi się na coś, co niejako podetnie jej skrzydła, jednocześnie jednak otwierając przed nią ową klatkę.
Patrzyła na niego śmiejąc się oczami. Jedyne, czego mogła teraz chcieć, to złączyć się z nim w pocałunku. Czekała jednak na jego ruch (poza tym, bez pierścionka nie wypada!) ciesząc się każdą sekunda tej chwili.
Gość
Gość
Oczywiście, że nie chciał przyporządkować się wszelkim arystokratycznym zasadom. Chciał być wolny, samemu podejmować decyzje, lecz nie może. Wszystko zostało jemu narzucone wraz z narodzinami i może albo zniszczyć swój ród w oczach wszystkich, albo go dobrze reprezentować ukrywając własne niedoskonałości, które odbijają się w jego postępowaniu. Nie wszyscy umieli dostrzec jego prawdziwą duszę, naturę, którą ukrywa od kilku lat. Sam nawet nie umie określić jednym przymiotnikiem, jaki jest. Dobry czy może zły? A może połączył obie te cechy w jedną całość, niczym jung i jang. Biel i czerń.
Niczym zima, kiedy to biel pokrywa wszystko. Gdzie widać różnice między czystą bielością a brudną czernią. Gdzie czerń eleganckiego ubioru łączy się z bielą, a rudzielec klęczy w oczekiwaniu na werdykt. Tak? Czy nie? Czy może będzie chciała poczekać z decyzją trzymając jego w niepewności i podwajając jego napięte nerwy, które były maskowane prawie że idealnie. Prawie, bo pewnie mogła odczytać z jego oczu tę nutę denerwowania. Część szlachciców co prawda woli prymitywnie oznajmić młodej pannie, iż należy do niego. Niczym zgarnięcie swojej zwierzyny, którą ma potem w celach oznaczyć. Barry pamiętał słowa Deimosa, by uderzać powoli, lecz na razie wszelkie uwagi Carrowa odsuwa na boczny tor. Wszystko w swoim czasie.
Czekał. Z pierścionkiem w dłoni, z tym niepewnym uśmiechem, ze wzrokiem utkwionym w jej twarz. Miał wrażenie, że czas się zatrzymał z powodu milczenia swej przyszłej narzeczonej. Nic nie mówiła, tylko zerkała. Dobrze to rozegrał, czy może coś źle powiedział? Może źle zaczął to wszystko, albo może złe miejsce wybrał. Może pierścionek jej się nie podoba? Co prawda Barry nie miał lepszego, ale chyba lepszy jest taki niż jakiś z kwiatów, które aktualnie zaczną rosnąć podczas wiosny.
Poczuł jej dotyk, zauważył nieznaczny uśmiech jak i jej wzrok, który mówił więcej niż tysiąc wypowiedzianych wcześniej słów. Poczuł, jak serce zaczęło bić jeszcze silniej, jakby każde jej słowo było powodem do zarówno dumy, jak i szczęścia. Nie usłyszał konkretnego "Tak", lecz wszystko co powiedziała, właśnie zwiastowało te słowo. Trzy litery, z pozoru mało znaczące, a jednak tutaj może zaważyć o wszystkim. Uśmiechnął się szerzej, szczerze i zaraz delikatnie schwycił jej kruchą dłoń, by włożyć na palec pierścionek. Zrobił to powoli delektując się każdą sekundą. Czyżby zaczął się nowy rozdział? Być może. Ciekawe, do czego ono doprowadzi. Na razie ów rozdział rozpoczyna się tym, że rudzielec powstał z klęczek, splątał jedną dłoń z jej dłonią z pierścionkiem, a drugą pozostawił na chwilę wolną. Wolną, ponieważ zaraz zbliżył się do Marcelyn trzymając lewą dłonią za jej podbródek, który nieco uniósł do góry, a po chwili sam nieco pochylił się. Poczuł jej nos, który otarł się o swój własny, a sekundę później delikatnie pocałował Marcelyn. Bez pośpiechu, bez żadnych gwałtownych, czy wręcz zwierzęcych odruchów. Oderwał się nieznacznie po pocałunku z uśmiechem na ustach i śmiejącymi się wręcz oczyma, a w głębi duszy czuł od dawna nieznany jemu uczucie spokoju. - Niczego innego nie pragnę, lady.- wyszeptał cicho poddając się chwili, i znów zaraz ją pocałował. Tylko teraz rozplątał prawą dłoń i położył ją na jej plecach, przybliżając ich własne ciała do maksimum. Nie miał ochoty teraz się odrywać, bo wtedy bańka by pękła, a on by miał wrażenie, że to jest tylko sen. Parszywy, złudny jego nadziei sen, który w rzeczywistości się nie spełni. Bo przecież któryś z nich może zginąć w każdej chwili.
A może to jednak jest rzeczywistość? Tylko dlaczego podczas trwającego tornada dostaje odrobinę szczęścia? Czym na te szczęście zasłużył?
Niczym zima, kiedy to biel pokrywa wszystko. Gdzie widać różnice między czystą bielością a brudną czernią. Gdzie czerń eleganckiego ubioru łączy się z bielą, a rudzielec klęczy w oczekiwaniu na werdykt. Tak? Czy nie? Czy może będzie chciała poczekać z decyzją trzymając jego w niepewności i podwajając jego napięte nerwy, które były maskowane prawie że idealnie. Prawie, bo pewnie mogła odczytać z jego oczu tę nutę denerwowania. Część szlachciców co prawda woli prymitywnie oznajmić młodej pannie, iż należy do niego. Niczym zgarnięcie swojej zwierzyny, którą ma potem w celach oznaczyć. Barry pamiętał słowa Deimosa, by uderzać powoli, lecz na razie wszelkie uwagi Carrowa odsuwa na boczny tor. Wszystko w swoim czasie.
Czekał. Z pierścionkiem w dłoni, z tym niepewnym uśmiechem, ze wzrokiem utkwionym w jej twarz. Miał wrażenie, że czas się zatrzymał z powodu milczenia swej przyszłej narzeczonej. Nic nie mówiła, tylko zerkała. Dobrze to rozegrał, czy może coś źle powiedział? Może źle zaczął to wszystko, albo może złe miejsce wybrał. Może pierścionek jej się nie podoba? Co prawda Barry nie miał lepszego, ale chyba lepszy jest taki niż jakiś z kwiatów, które aktualnie zaczną rosnąć podczas wiosny.
Poczuł jej dotyk, zauważył nieznaczny uśmiech jak i jej wzrok, który mówił więcej niż tysiąc wypowiedzianych wcześniej słów. Poczuł, jak serce zaczęło bić jeszcze silniej, jakby każde jej słowo było powodem do zarówno dumy, jak i szczęścia. Nie usłyszał konkretnego "Tak", lecz wszystko co powiedziała, właśnie zwiastowało te słowo. Trzy litery, z pozoru mało znaczące, a jednak tutaj może zaważyć o wszystkim. Uśmiechnął się szerzej, szczerze i zaraz delikatnie schwycił jej kruchą dłoń, by włożyć na palec pierścionek. Zrobił to powoli delektując się każdą sekundą. Czyżby zaczął się nowy rozdział? Być może. Ciekawe, do czego ono doprowadzi. Na razie ów rozdział rozpoczyna się tym, że rudzielec powstał z klęczek, splątał jedną dłoń z jej dłonią z pierścionkiem, a drugą pozostawił na chwilę wolną. Wolną, ponieważ zaraz zbliżył się do Marcelyn trzymając lewą dłonią za jej podbródek, który nieco uniósł do góry, a po chwili sam nieco pochylił się. Poczuł jej nos, który otarł się o swój własny, a sekundę później delikatnie pocałował Marcelyn. Bez pośpiechu, bez żadnych gwałtownych, czy wręcz zwierzęcych odruchów. Oderwał się nieznacznie po pocałunku z uśmiechem na ustach i śmiejącymi się wręcz oczyma, a w głębi duszy czuł od dawna nieznany jemu uczucie spokoju. - Niczego innego nie pragnę, lady.- wyszeptał cicho poddając się chwili, i znów zaraz ją pocałował. Tylko teraz rozplątał prawą dłoń i położył ją na jej plecach, przybliżając ich własne ciała do maksimum. Nie miał ochoty teraz się odrywać, bo wtedy bańka by pękła, a on by miał wrażenie, że to jest tylko sen. Parszywy, złudny jego nadziei sen, który w rzeczywistości się nie spełni. Bo przecież któryś z nich może zginąć w każdej chwili.
A może to jednak jest rzeczywistość? Tylko dlaczego podczas trwającego tornada dostaje odrobinę szczęścia? Czym na te szczęście zasłużył?
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ten poniedziałek nie zapowiadał się na szczególnie ładny. Nawet wszystkie prognozy trąbiły o nim jako o dniu przejściowym, pełnym opadów i zmian pogodowych. Najlepiej podobno nie można było wychodzić z domu, żeby się nie przeziębić. Raiden nie wiedział, kto zajmował się tymi sprawami, ale najwyraźniej powinien zrezygnować z tej pracy. Słońce świeciło wysoko na niebie, a trwająca już pięć dni wiosna nie rozpieszczała swoimi darami, co wydawało się ewenementem w ostatnim tygodniu. Niektórzy mówili jednak że poprawa ma być już permanentna, chociaż znając niebo nad Anglią, Carter szczerze w to wątpił. Mieli pójść wpierw na Camden Market, ale plany nieco się pozmieniały i zamiar spotkać się w domu, oboje mieli czekać na siebie na skwerku w magicznym porcie. Raiden miał ostatnio nieco na głowie i bywał w domu bardzo mało. Jeśli w ogóle. Przysypiał na kanapie w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów, by zaraz o świcie wstać i pracować dalej. Chwila oddechu była wyczekiwana wręcz z ulgą. Wyjście z pracy o wpół do czwartej popołudniu było dla niego niczym zbrodnia, chociaż akurat dzisiaj nie miał tego żałować. Zadowolony jak nigdy, chociaż trudny ostatnich dni się na nim odbijały, wyszedł z Ministerstwa i udał się prosto na miejsce spotkania. Miał jeszcze pół godziny, więc nie musiał się spieszyć. Zamiast tego zrezygnował z jechania samochodem i jedynie podjechał kawałek, by wysiąść przy wejściu do parku, gdzie stało pełno budek z kwiatami i mniejszymi drobiazgami. Co prawda marzec nie zapowiadał się wesoło dla kwiaciarzy tak oni dzielnie stali i sprzedawali ludziom nieco piękna. Raidenowi kwiaty przypominały mamę, która jakby kazała mu się zatrzymać i podejść do jednego stoiska.
- Wpadło panu coś w oko? - zaśpiewała melodyjnie starszawa Azjatka, patrząca niemal zamkniętymi oczami na Cartera. Zabawnie to wyglądało, ale jedyne co zrobił to uśmiechnął sie i wskazał kilka kolorowych kwiatów.
- Poproszę te.
- Ah! Frezje! - zawołała podekscytowana staruszka, która wyglądała jak zasuszona pomarańcza, ale nie przeszkadzało jej to żwawo chodzić po swoim małym straganiku. Z szerokim uśmiechem odebrała od Raidena zapłatę, która wydawała mu się zawyżona, ale co ona tam mógł wiedzieć o kwiatach? Miał jedynie nadzieję, że taka drobizna spodoba się Artis. No i nie była to jedyna niespodzianka na dzień dzisiejszy. Zadowolony ruszył w kierunku fontanny, zerkając na zegarek. Macmillan już powinna tam być.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Artis była jedną z osób, która każdą porę roku nie będącą latem, wielbiła nad życie. Wiosna, choć raczej wczesna i na pewno powierzchowna, zaskoczyła ją wysoką temperaturą i cudownym słońcem. Z wesołym uśmiechem wędrowała ulicami Londynu wystawiając twarz w kierunku ciepła, z rozpiętym płaszczem i szalem nieśmiało wystającym z kieszeni. Nawet jej ubiór świadczył o przybyciu nowej pory roku, soczyście zielona rozkloszowana sukienka rzucała się w oczy skompletowana z beżowym płaszczem i szarością ulic. Możliwe, że chodziło też o jej pozytywne nastawienie do świata, które ostatnimi czasy prawie zupełnie opuściło ludzi. Macmillan tak naprawdę nie miała żadnych nowych powodów do takiej radości, ale czuła jak nowe życie i chęci do działania przepływają przez jej ciało razem z każdym mijanym pąkiem, nieśmiało przebijającym się przez tłumy wciąż uśpionych roślin.
Musiała czekać, ale zupełnie się tym nie przejmowała. Gdy tylko dotarła na miejsce rozsiadła się na murku okalającym fontannę, z szerokim uśmiechem wpatrując się w drobne chmurki co jakiś czas zakrywające słońce. Uważała, że mimo magii miesiąców zimowych, wiosna miała w sobie moc rozwiązywania problemów i pomagania w rzuceniu nowego spojrzenia na problemy. Nic nie wydawało się niemożliwe, gdy ptaki wracały do kraju zapełniając świat gwarem swoich rozmów. Poza tym, nie było chyba wiele rzeczy, które mogły pójść źle.
Niecierpliwie rozglądała się po okolicy szukając wzrokiem znajomej sylwetki Cartera. Obiecał jej spacer, a ona, siedząca od dłuższego czasu na tyłku, szczerze się na niego cieszyła. Poza tym w głębi serca radowało ją też każde z nim spotkanie, szczególnie, że ostatnio unikał domu. Tak, Overbury Avenue powoli stawało się jej domem. Nie była jeszcze wystarczająco śmiała, by nazywać to miejsce tak na głos, ale nikt nie mógł usłyszeć jej myśli. Zdołała nawet przywyknąć już do nowej sypialni, choć kilka razy zdarzało jej się powstrzymać przed wędrówką do sąsiedniej sypialni zajmowanej przez Raidena i wtuleniem się w jego plecy. Wiedziała jednak, że musieli działać powoli i zbudować relacje od zera.
- Jesteś! - podeszła do niego uśmiechając się promiennie, nie zauważając niemal nic prócz jego osoby.
Musiała czekać, ale zupełnie się tym nie przejmowała. Gdy tylko dotarła na miejsce rozsiadła się na murku okalającym fontannę, z szerokim uśmiechem wpatrując się w drobne chmurki co jakiś czas zakrywające słońce. Uważała, że mimo magii miesiąców zimowych, wiosna miała w sobie moc rozwiązywania problemów i pomagania w rzuceniu nowego spojrzenia na problemy. Nic nie wydawało się niemożliwe, gdy ptaki wracały do kraju zapełniając świat gwarem swoich rozmów. Poza tym, nie było chyba wiele rzeczy, które mogły pójść źle.
Niecierpliwie rozglądała się po okolicy szukając wzrokiem znajomej sylwetki Cartera. Obiecał jej spacer, a ona, siedząca od dłuższego czasu na tyłku, szczerze się na niego cieszyła. Poza tym w głębi serca radowało ją też każde z nim spotkanie, szczególnie, że ostatnio unikał domu. Tak, Overbury Avenue powoli stawało się jej domem. Nie była jeszcze wystarczająco śmiała, by nazywać to miejsce tak na głos, ale nikt nie mógł usłyszeć jej myśli. Zdołała nawet przywyknąć już do nowej sypialni, choć kilka razy zdarzało jej się powstrzymać przed wędrówką do sąsiedniej sypialni zajmowanej przez Raidena i wtuleniem się w jego plecy. Wiedziała jednak, że musieli działać powoli i zbudować relacje od zera.
- Jesteś! - podeszła do niego uśmiechając się promiennie, nie zauważając niemal nic prócz jego osoby.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Może Artis wydawało się, że unikał domu, jednak wcale tak nie było. Wiedział, że rozbijałby je, zarówno ją jak i Sophię, gdyby wracał w środku nocy i w sumie w środku nocy wychodził znowu do pracy. Ten szał wraz z końcem tygodnia powinien się skończyć, zważywszy, że wszyscy wariowali z oddawaniem zaległych raportów na ostatnie dni miesiąca. Tak było gdy jeszcze był brygadzistą, trwało to w Chicago i trwało to również w Londynie. Praca i ludzie wszędzie byli tacy sami, dlatego czasem bawiły go zachowania Anglików, gdy porównywał swoich kolegów z pracy do Amerykanów. Prawie jakby ich obrażał! Ale gdyby wiedzieli jak było naprawdę... Chociaż dalej tęsknił za tamtą swobodą i lekkością Nowego Kontynentu, nigdy nie żałował powrotu. Mimo że początkowo wiązał się z trudnościami wręcz niemożliwymi do przejścia.
Razem jednak z zauważeniem znajomej sylwetki, jego myśli zupełnie odleciały, zostawiając jedynie miejsce na odpoczynek od wszystkiego co ostatnio go dobijało. Zabawne, bo gdyby znał to, co siedziało w głowie Artis, zapewne powiedziałby, że czasami w środku nocy gapił się w sufit, zastanawiając się czy do niej nie pójść. Jednak obiecał coś sobie i jej. Może nie na głos, ale zamierzał się tego trzymać. Potrzebował czasu. To wszystko.
- Wytłumaczę się spóźnieniem od starszej Azjatki - rzucił na jej radosne powitanie jednym słowem, zanim zatrzymał się tuż przed nią i przekazał jej kwiaty. A może to był tylko jeden kwiat? Nie znał się na tym, ale podobały mu się. - Prosto z Chin - dodał, śmiejąc się lekko i przygarnął ją ramieniem, by pocałować w głowę. Lubił to uczucie, gdy była tuż przy nim, jednak nie mogło to trwać wiecznie, więc odsunął się i odczekał jeszcze chwilę, zanim kontynuował.
- Ostatnio mówiłaś, że wrócisz jako inny człowiek? Czy to prawda? - spytał z uśmiechem, chociaż oboje wiedzieli, że gdzieś w środku oboje mieli pewien uraz do tej nieprzyjemnej prawdy, którą dane było poznać Raidenowi. I mimo że nie poznał całej lub te gorsze momenty zostały pominięte, dalej nim wstrząsało na samą myśl. Ale teraz wiedział, że nie zaszkodzi mu spytać.
Razem jednak z zauważeniem znajomej sylwetki, jego myśli zupełnie odleciały, zostawiając jedynie miejsce na odpoczynek od wszystkiego co ostatnio go dobijało. Zabawne, bo gdyby znał to, co siedziało w głowie Artis, zapewne powiedziałby, że czasami w środku nocy gapił się w sufit, zastanawiając się czy do niej nie pójść. Jednak obiecał coś sobie i jej. Może nie na głos, ale zamierzał się tego trzymać. Potrzebował czasu. To wszystko.
- Wytłumaczę się spóźnieniem od starszej Azjatki - rzucił na jej radosne powitanie jednym słowem, zanim zatrzymał się tuż przed nią i przekazał jej kwiaty. A może to był tylko jeden kwiat? Nie znał się na tym, ale podobały mu się. - Prosto z Chin - dodał, śmiejąc się lekko i przygarnął ją ramieniem, by pocałować w głowę. Lubił to uczucie, gdy była tuż przy nim, jednak nie mogło to trwać wiecznie, więc odsunął się i odczekał jeszcze chwilę, zanim kontynuował.
- Ostatnio mówiłaś, że wrócisz jako inny człowiek? Czy to prawda? - spytał z uśmiechem, chociaż oboje wiedzieli, że gdzieś w środku oboje mieli pewien uraz do tej nieprzyjemnej prawdy, którą dane było poznać Raidenowi. I mimo że nie poznał całej lub te gorsze momenty zostały pominięte, dalej nim wstrząsało na samą myśl. Ale teraz wiedział, że nie zaszkodzi mu spytać.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Oczy zaświeciły jej na widok pięknych kwiatów. Uwielbiała te pachnące, świeże dekoracje, choć ze smutkiem musiała przyznać przed sobą, że utrzymanie przy życiu rośliny doniczkowej było właściwie niemożliwe w jej przypadku. Nie chodziło o to, że o nie nie dbała, raczej przesadzała w tej kwestii, nigdy też do końca nie pojęła dlaczego poszczególne rodzaje miały różne wymogi co do światła, temperatury i wilgotności. Powąchała kolorowe kielichy kwiatów i uśmiechnęła się czując delikatny i subtelny zapach. Rzuciła przy tym Carterowi zdziwione spojrzenie, kompletnie nie rozumiejąc co miał na myśli. Nawet teraz nie odważyła się przejść przez gwarny targ, którego ogólną ideę znała, ale w życiu nie pomyślałaby jak różnorodni są tam ludzie i ich towary. Mogła więc jedynie główkować nad zagadką, jaką nieświadomie jej zadał. Nie było jej dane myśleć długo, gdyż została rozproszona przez znajomy zapach i dotyk. Zamknęła oczy delektując się każdą chwilą bliskości i dobrze wiedząc, że skończy się ona zbyt szybko. Na szczęście i Raiden, po chwili potrzebnej na opanowanie, postanowił zmienić temat nie utrudniając im bardziej życia.
- Złożyłam wniosek, niedługo powinno być wiadomo - odpowiedziała wciąż szeroko się uśmiechając. Była z siebie dumna, zdołała przezwyciężyć swój strach i zgłosić zmianę nazwiska oraz skłonić pracownika ministerstwa do podpisania dokumentu zapewniającego jej anonimowość. Nie mogła tak po prostu ufać, że mężczyzna nie pobiegnie do gazet. Wolała by te nie plątały się zbytnio w jej aferę, dopóki nie będzie już żadnej innej rady. Sama siebie zmusiła do myślenia o czymś weselszym, dlatego z miną wyrażającą ciekawość zwróciła się do Cartera:
- Właściwie jaki mamy plan? - spytała sięgając po jego ciepłą dłoń i od razu uśmiechając się szerzej. Nie był to jeszcze w pełni swobodny uśmiech szczęśliwego człowieka, ale uczyła się powoli przestawać panować nad mimiką twarzy w tak dużym stopniu. Nie zdecydowała się na to dlatego, że różniła się aż tak od innych, widziała po postu różnicę, a powściągnięcie się odrobinę wydawało się mniej sztywne, niż zupełnie obojętna mina. Nie chciała już być sztywna, skoro mogła cieszyć się każdą chwilą.
- Złożyłam wniosek, niedługo powinno być wiadomo - odpowiedziała wciąż szeroko się uśmiechając. Była z siebie dumna, zdołała przezwyciężyć swój strach i zgłosić zmianę nazwiska oraz skłonić pracownika ministerstwa do podpisania dokumentu zapewniającego jej anonimowość. Nie mogła tak po prostu ufać, że mężczyzna nie pobiegnie do gazet. Wolała by te nie plątały się zbytnio w jej aferę, dopóki nie będzie już żadnej innej rady. Sama siebie zmusiła do myślenia o czymś weselszym, dlatego z miną wyrażającą ciekawość zwróciła się do Cartera:
- Właściwie jaki mamy plan? - spytała sięgając po jego ciepłą dłoń i od razu uśmiechając się szerzej. Nie był to jeszcze w pełni swobodny uśmiech szczęśliwego człowieka, ale uczyła się powoli przestawać panować nad mimiką twarzy w tak dużym stopniu. Nie zdecydowała się na to dlatego, że różniła się aż tak od innych, widziała po postu różnicę, a powściągnięcie się odrobinę wydawało się mniej sztywne, niż zupełnie obojętna mina. Nie chciała już być sztywna, skoro mogła cieszyć się każdą chwilą.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Marlene zawsze zajmowała się podobnymi dekoracjami w domu Carterów. W jadalni, salonie, bibliotece, nawet u ojca w gabinecie musiał stać chociażby jeden kwiat. Może i był to drobiazg, ale widząc, że Sophia dalej o to dbała, był niezwykle pokrzepiający. Prawie jakby matka dalej z nimi była. Prawie... Okres ciszy w domu jednak minął i powoli wszystko zaczynało się toczyć nowym, ale równie ciekawym życiem. Najważniejszym było by rodzinne miejsce nie podupadło, bo kompletnie złamałoby to ducha Raidenowi. I chociaż mógł sobie radzić gdzie indziej, myśl o miejscu, gdzie się wychowywał było ważnym aspektem w jego życiu. Miał nadzieję, że Artis w końcu przywyknie do nowego otoczenia i będzie jej tam równie dobrze co jemu.
Uniósł brwi, słysząc jej słowa o pomyślnym załatwieniu sprawy. Wiedział, że to dopiero początek, ale skoro Macmillan była zadowolona, oznaczało to, że znalazła sposób, by wdrożyć to bez robienia zbędnego szumu. Im ciszej tym lepiej. Zabawne, że wcześniej nigdy nie pomyślałby, że będzie musiał się w czymś chować lub pomagać w tym w życiu prywatnym. Ale to było wręcz oczywiste w ich przypadku. I nawet na chwilę nie myślał o tym, by było inaczej. Wiadomo, że najchętniej powiedziałby wszystkim o nadchodzącym potomku, ale... Odetchnął nieznacznie, zupełnie nie rejestrując tej czynności. Spojrzał w roziskrzone oczy blondynki i odgarnął jeszcze jej włosy za ucho. Poczuł jak łapie go za rękę, przy czym rozłożył ją szerzej, by wplotła swoje palce w jego i wyprostował się. Przez chwilę po prostu na nią patrzył, zadowoloną ze spotkania i cieszącą się z trzymanej w dłoni rośliny.
- Teraz? - powtórzył za nią, odwracając się w stronę fontanny i sięgając do kieszeni po monetę. - Rzucamy? - spytał ni to stwierdził, podstawiając pieniądz pod nos Artis i wkładając go do jej dłoni.
Uniósł brwi, słysząc jej słowa o pomyślnym załatwieniu sprawy. Wiedział, że to dopiero początek, ale skoro Macmillan była zadowolona, oznaczało to, że znalazła sposób, by wdrożyć to bez robienia zbędnego szumu. Im ciszej tym lepiej. Zabawne, że wcześniej nigdy nie pomyślałby, że będzie musiał się w czymś chować lub pomagać w tym w życiu prywatnym. Ale to było wręcz oczywiste w ich przypadku. I nawet na chwilę nie myślał o tym, by było inaczej. Wiadomo, że najchętniej powiedziałby wszystkim o nadchodzącym potomku, ale... Odetchnął nieznacznie, zupełnie nie rejestrując tej czynności. Spojrzał w roziskrzone oczy blondynki i odgarnął jeszcze jej włosy za ucho. Poczuł jak łapie go za rękę, przy czym rozłożył ją szerzej, by wplotła swoje palce w jego i wyprostował się. Przez chwilę po prostu na nią patrzył, zadowoloną ze spotkania i cieszącą się z trzymanej w dłoni rośliny.
- Teraz? - powtórzył za nią, odwracając się w stronę fontanny i sięgając do kieszeni po monetę. - Rzucamy? - spytał ni to stwierdził, podstawiając pieniądz pod nos Artis i wkładając go do jej dłoni.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Czuła się po prostu szczęśliwa. Może nie tak idiotycznie wesoła, jakby na świecie nie działy się złe rzeczy, ale zdecydowanie ukontentowana swoją sytuacją i otaczającymi osobami. Może się oszukiwała, może właśnie przestała. Trudno powiedzieć, liczyła jednak, że tak długo, jak jej wydaje się to właściwie i nie krzywdzi nikogo, ona może się tym nacieszyć. Miała wszak przy sobie mężczyznę, który dbał nie tylko o rozwijające się w łonie dziecko, ale też o nią. Miała przyjaciółkę, którą byłaby skłonna nazwać prawie siostrą, gdyby była nieco bardziej bezpośrednia. Miała też fasolkę, która rosła radośnie i jak na drożdżach z każdym dniem coraz bardziej przybierając kształt małego człowieczka. Nie, żeby nie była nim już teraz, po prostu musiało przejść stadium larwy by pojawiły się paluszki i nosek. Wciąż było to kochane i wyczekiwane dziecko.
Spojrzała na fontannę przez chwilę zastanawiając się nad sensem tych przesądów, ale po króciutkiej chwili, odłożywszy wcześniej kwiatki na murek, wzięła z jego dłoni monetę i nie puszczając tej drugiej przygotowała się do wrzucenia kawałka metalu do wody.
- Powinnam myśleć przy tym życzenie? - upewniła się zanim rzuciła. Mimo zamkniętych oczu postarała się, by przedmiot trafił mniej więcej tam, gdzie zaplanowała. Z uśmiechem skupiła się na najważniejszej w danej chwili myśli i pragnieniu. Chciała, by ich dziecko było w swoim życiu szczęśliwe. Tak po prostu. Nic więcej nie potrzebowała. Żadnych wygód, nawet uczucia Raidena, choć oczywiście go pragnęła. Najważniejsze dla niej stało się życie maleńkiej istotki, która nawet nie miała kilku centymetrów.
Obróciła się rozpromieniona w stronę Cartera i sięgnęła z powrotem po swój prezent, którego za nic w świecie nie zamierzała tak po prostu porzucić. Kwiaty miały rozjaśniać jej pokój jeszcze długo zanim ich życie miało się skończyć. Ich zadaniem było przypominanie jej o tym idealnym momencie szczęścia, który właśnie przeżywała.
- I co teraz? - spytała z jeszcze większą ciekawością niż wcześniej. Zaskakiwał ją, a ona, jak się okazało, lubiła niespodzianki.
Spojrzała na fontannę przez chwilę zastanawiając się nad sensem tych przesądów, ale po króciutkiej chwili, odłożywszy wcześniej kwiatki na murek, wzięła z jego dłoni monetę i nie puszczając tej drugiej przygotowała się do wrzucenia kawałka metalu do wody.
- Powinnam myśleć przy tym życzenie? - upewniła się zanim rzuciła. Mimo zamkniętych oczu postarała się, by przedmiot trafił mniej więcej tam, gdzie zaplanowała. Z uśmiechem skupiła się na najważniejszej w danej chwili myśli i pragnieniu. Chciała, by ich dziecko było w swoim życiu szczęśliwe. Tak po prostu. Nic więcej nie potrzebowała. Żadnych wygód, nawet uczucia Raidena, choć oczywiście go pragnęła. Najważniejsze dla niej stało się życie maleńkiej istotki, która nawet nie miała kilku centymetrów.
Obróciła się rozpromieniona w stronę Cartera i sięgnęła z powrotem po swój prezent, którego za nic w świecie nie zamierzała tak po prostu porzucić. Kwiaty miały rozjaśniać jej pokój jeszcze długo zanim ich życie miało się skończyć. Ich zadaniem było przypominanie jej o tym idealnym momencie szczęścia, który właśnie przeżywała.
- I co teraz? - spytała z jeszcze większą ciekawością niż wcześniej. Zaskakiwał ją, a ona, jak się okazało, lubiła niespodzianki.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Artis Macmillan' has done the following action : rzut kością
'k100' : 6
'k100' : 6
Artis już zamierzała odchodzić, gdy figura syreny poruszyła się, patrząc na kobietę nieprzeniknionym wzrokiem kamiennych oczu i podpłynęła nieco w ich stronę, po czym nagle, gdy blondynka się odwracała, prysnęła jej wodą prosto w twarz. Raiden wybuchnął niekontrolowanym śmiechem czym przyciągnął zdegustowane spojrzenia przechodzących obok czarodziejów, ale nic sobie z tego nie zrobił. Zamiast tego odchylił się jeszcze bardziej, by zaśmiać się gardłowo i przez chwilę nie mogąc się opanować. Przez zmrużone oczy widział, jednak jak woda odparowuje z włosów, ubrania i twarzy Artis, by pozostawić kobietę w tym samym stanie, w którym była przy spotkaniu jeszcze parę chwil temu. Może nie powinien był tak reagować, ale ona pewnie zrobiłaby to samo na jego miejscu. Zresztą nic się przecież nie stało. Wszyscy byli bezpieczni, bo... Magia?
- Widzisz? Nawet syrena nie popiera tego związku - mruknął, przyciągając ją nieco gwałtownie do siebie i przez chwilę patrząc na nią łobuzersko. Poniekąd odpowiedział właśnie na jej pytanie, chociaż zapewne nie było to dla niej wystarczające. Obserwował tak dobrze znane sobie rysy twarzy i zastanawiał się czy te świecące oczy przejdą na ich dziecko. Małe i jeszcze niewidome, ale rozwijające się szybciej niż cokolwiek na świecie. Bo prawda była taka, że nie było chwili, w której Raiden nie myślał o swojej maliźnie. On też pragnął najbardziej właśnie szczęścia mini Cartera i był gotowy poświęcić swoje dla jego dobra. Lub jej... - Obiecałem ci spacer, prawda? - spytał, odpuszczając i uśmiechając się ponownie pod nosem. Ciekawe czy właśnie zachowywał się jak dorosły czy jakiś podekscytowany, drażniący się nastolatek? Chyba każdy znał odpowiedź na pytanie. Co było zabawne. Odsunął się, nie puszczając jej dłoni i pociągając ją w dobrze znanym sobie kierunku. - Chodź, chodź. Myślę, że zanim gdzieś usiądziemy, czeka nas długi spacer. Chyba że nie chcesz, co? - dodał z wyczuwalną nutą tajemniczości. W końcu miał jeszcze parę asów w rękawie na dzisiejszy dzień.
- Widzisz? Nawet syrena nie popiera tego związku - mruknął, przyciągając ją nieco gwałtownie do siebie i przez chwilę patrząc na nią łobuzersko. Poniekąd odpowiedział właśnie na jej pytanie, chociaż zapewne nie było to dla niej wystarczające. Obserwował tak dobrze znane sobie rysy twarzy i zastanawiał się czy te świecące oczy przejdą na ich dziecko. Małe i jeszcze niewidome, ale rozwijające się szybciej niż cokolwiek na świecie. Bo prawda była taka, że nie było chwili, w której Raiden nie myślał o swojej maliźnie. On też pragnął najbardziej właśnie szczęścia mini Cartera i był gotowy poświęcić swoje dla jego dobra. Lub jej... - Obiecałem ci spacer, prawda? - spytał, odpuszczając i uśmiechając się ponownie pod nosem. Ciekawe czy właśnie zachowywał się jak dorosły czy jakiś podekscytowany, drażniący się nastolatek? Chyba każdy znał odpowiedź na pytanie. Co było zabawne. Odsunął się, nie puszczając jej dłoni i pociągając ją w dobrze znanym sobie kierunku. - Chodź, chodź. Myślę, że zanim gdzieś usiądziemy, czeka nas długi spacer. Chyba że nie chcesz, co? - dodał z wyczuwalną nutą tajemniczości. W końcu miał jeszcze parę asów w rękawie na dzisiejszy dzień.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Odskoczyła od fontanny czując zimną wodę pryskającą jej na twarz i pisnęła cicho. Pokręciła głową rozpryskując wodę osiadłą na luźnych kosmykach, które zdołały wymknąć się z jej koka. Szczęście, że woda za chwilę zniknęła, nie zmuszając jej do spędzenia zbyt dużo czasu w roli zmokłej kury. Zrobiła groźną minę, grożąc palcem śmiejącemu się Carterowi. Jej oczy zdradzały że ona również jest rozbawiona, mimo na pozór zezłoszczonego wyrazu twarzy.
Nie było jej dane długo udawać, ponieważ poczuła obejmujące talię znajome ręce, a powietrze wypełnił zapach niemożliwy do pomylenia z innym. Uśmiechnęła się, choć poczuła się skrępowana tak bliskim kontaktem w miejscu publicznym, zapomniała o tym chwilę później, słysząc co powiedział. Wolała nie dać po sobie poznać, że wychwyciła to, nie chcąc wywierać na nim presji, ale serce jej odrobinę podskoczyło. Jedyne co mogło ją zdradzić, to widoczne szczęście w oczach, ale ostatnimi czasy zawsze było je widać.
- Coś o tym wspominałeś - zaczęła się droczyć, ale posłusznie ruszyła za nim, choć niekoniecznie miała wybór. Gdyby stała w miejscu on i tak by ją pociągnął w odpowiednim kierunku, a przynajmniej takie miała wrażenie. Czuła się mile zaskoczona ich wyjściem, ale przeczuwała, że Carter wymyślił więcej atrakcji, wydawał się mieć wszystko świetnie rozplanowane.
- A gdzie idziemy? - spytała z ciekawością. Z jednej strony nie lubiła nie wiedzieć, a z drugiej cieszyła się jak dziecko na wszystkie niespodzianki. Zadowolenie jakie emanowało z Raidena mówiło jej tylko, że na pewno warto jest mu zaufać, choć z tym akurat problemów nie miała. Słysząc o siedzeniu tylko rzuciła mu rozbawione spojrzenie.
- To jeszcze nie etap puchnących stóp, dam radę - przynajmniej tak jej się wydawało, mogła mieć tylko nadzieję, że nie będą szli przez cały Londyn. W międzyczasie postanowiła cieszyć się jego bliskością, pięknym dniem i równie malowniczym miastem, które wydawało się tego dnia wyjątkowo urodziwe, zapewne pomagały w tym ciepłe promienie słońca. Uśmiech nie schodził Artis z twarzy, a wiatr delikatnie rozwiewał jej włosy niosąc za sobą obietnicę przyszłych, ciepłych dni.
/zt x 2
Nie było jej dane długo udawać, ponieważ poczuła obejmujące talię znajome ręce, a powietrze wypełnił zapach niemożliwy do pomylenia z innym. Uśmiechnęła się, choć poczuła się skrępowana tak bliskim kontaktem w miejscu publicznym, zapomniała o tym chwilę później, słysząc co powiedział. Wolała nie dać po sobie poznać, że wychwyciła to, nie chcąc wywierać na nim presji, ale serce jej odrobinę podskoczyło. Jedyne co mogło ją zdradzić, to widoczne szczęście w oczach, ale ostatnimi czasy zawsze było je widać.
- Coś o tym wspominałeś - zaczęła się droczyć, ale posłusznie ruszyła za nim, choć niekoniecznie miała wybór. Gdyby stała w miejscu on i tak by ją pociągnął w odpowiednim kierunku, a przynajmniej takie miała wrażenie. Czuła się mile zaskoczona ich wyjściem, ale przeczuwała, że Carter wymyślił więcej atrakcji, wydawał się mieć wszystko świetnie rozplanowane.
- A gdzie idziemy? - spytała z ciekawością. Z jednej strony nie lubiła nie wiedzieć, a z drugiej cieszyła się jak dziecko na wszystkie niespodzianki. Zadowolenie jakie emanowało z Raidena mówiło jej tylko, że na pewno warto jest mu zaufać, choć z tym akurat problemów nie miała. Słysząc o siedzeniu tylko rzuciła mu rozbawione spojrzenie.
- To jeszcze nie etap puchnących stóp, dam radę - przynajmniej tak jej się wydawało, mogła mieć tylko nadzieję, że nie będą szli przez cały Londyn. W międzyczasie postanowiła cieszyć się jego bliskością, pięknym dniem i równie malowniczym miastem, które wydawało się tego dnia wyjątkowo urodziwe, zapewne pomagały w tym ciepłe promienie słońca. Uśmiech nie schodził Artis z twarzy, a wiatr delikatnie rozwiewał jej włosy niosąc za sobą obietnicę przyszłych, ciepłych dni.
/zt x 2
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|25.03.1956r
To był całkiem przyjemny dzień. Dała się zaciągnąć znajomej w okolice magicznych doków zachęcona perspektywą zwiedzenia magicznego cyrku. Koniecznie chciała zobaczyć magicznego iluzjonistę, bo nie mogła sobie wyobrazić, jakim sposobem ktoś taki w ogóle funkcjonuje! Namiot siłaczy był niesamowity. Co prawda Lily trochę się bała, że komuś stanie się krzywda, jednak nie odrywała wzroku od występujących i cały spektakl przebiegł bardzo dobrze! Szczególnie spodobał jej się chyba namiot harfistki. Śliczna kobieta w jakiś niemożliwy sposób wykonywała piękne ruchy w rytm muzyki, całkowicie przecząc naturalnym ograniczeniom swojego ciała. Ah i jeszcze namiot podniebnego cwału! Choć tam też było jednak troszkę strasznie. Do żmii oczywiście nie zgodziła się wejść. Zaczekała przed namiotem, aż koleżanka zobaczy, co chce. Dziwy też ją przerażały i trochę wzbudzały współczucie, to zdecydowanie nie była rozrywka dla niej!
Całość jednak można było podsumować bardzo dobrze i Lil nawet nie zauważyła, kiedy zleciało jej całe popołudnie! Teraz koleżanka się zmyła, teleportowała po prostu do siebie. Lil nie zamierzała ryzykować rozszczepienia, nieznosiła teleportacji, zwyczajnie się jej bała. Wieczór był z resztą całkiem przyjemny (poza tym, że ciemny), więc ruszyła przed siebie szybkim krokiem. Kiedy mijała fontannę, zagapiła się na jedną z rzeźb, bo wydawało jej się, że ta się poruszyła i ocknęła się z zamyślenia dopiero w chwili, kiedy na kogoś wleciała. Sama aż się cofnęła i z trudem nie upadła, ale aż zbladła patrząc, jak elegancko ubrana kobieta wpada do wody.
- Przepraszam...
Jęknęła zaraz i podeszła do fontanny przerażona perspektywą, że zrobiła komuś krzywdę przez tę chwilę nieuwagi, chcąc pomóc swojej ofierze. I dopiero w tej chwili rozpoznała, kogo wrzuciła do wody. I-de-al-nie... tylko co teraz? Jak zwykle nie wiedziała, jak się zachować poza tym, że przygryzła wargę i miała nadzieję, że Wynonna nie zacznie wrzeszczeć.
- Daj rękę, pewnie jest ślisko. - dodała zaraz, wyciągając rękę w stronę panny Bruke.
To był całkiem przyjemny dzień. Dała się zaciągnąć znajomej w okolice magicznych doków zachęcona perspektywą zwiedzenia magicznego cyrku. Koniecznie chciała zobaczyć magicznego iluzjonistę, bo nie mogła sobie wyobrazić, jakim sposobem ktoś taki w ogóle funkcjonuje! Namiot siłaczy był niesamowity. Co prawda Lily trochę się bała, że komuś stanie się krzywda, jednak nie odrywała wzroku od występujących i cały spektakl przebiegł bardzo dobrze! Szczególnie spodobał jej się chyba namiot harfistki. Śliczna kobieta w jakiś niemożliwy sposób wykonywała piękne ruchy w rytm muzyki, całkowicie przecząc naturalnym ograniczeniom swojego ciała. Ah i jeszcze namiot podniebnego cwału! Choć tam też było jednak troszkę strasznie. Do żmii oczywiście nie zgodziła się wejść. Zaczekała przed namiotem, aż koleżanka zobaczy, co chce. Dziwy też ją przerażały i trochę wzbudzały współczucie, to zdecydowanie nie była rozrywka dla niej!
Całość jednak można było podsumować bardzo dobrze i Lil nawet nie zauważyła, kiedy zleciało jej całe popołudnie! Teraz koleżanka się zmyła, teleportowała po prostu do siebie. Lil nie zamierzała ryzykować rozszczepienia, nieznosiła teleportacji, zwyczajnie się jej bała. Wieczór był z resztą całkiem przyjemny (poza tym, że ciemny), więc ruszyła przed siebie szybkim krokiem. Kiedy mijała fontannę, zagapiła się na jedną z rzeźb, bo wydawało jej się, że ta się poruszyła i ocknęła się z zamyślenia dopiero w chwili, kiedy na kogoś wleciała. Sama aż się cofnęła i z trudem nie upadła, ale aż zbladła patrząc, jak elegancko ubrana kobieta wpada do wody.
- Przepraszam...
Jęknęła zaraz i podeszła do fontanny przerażona perspektywą, że zrobiła komuś krzywdę przez tę chwilę nieuwagi, chcąc pomóc swojej ofierze. I dopiero w tej chwili rozpoznała, kogo wrzuciła do wody. I-de-al-nie... tylko co teraz? Jak zwykle nie wiedziała, jak się zachować poza tym, że przygryzła wargę i miała nadzieję, że Wynonna nie zacznie wrzeszczeć.
- Daj rękę, pewnie jest ślisko. - dodała zaraz, wyciągając rękę w stronę panny Bruke.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Ostatnio zmieniony przez Lily MacDonald dnia 24.11.16 0:11, w całości zmieniany 1 raz
Dwa tygodnie spędzone w obcym kraju z kuzynem i bratem było tym, czego Wynonna potrzebowała, choć sama nawet nie była tego świadoma. Lubiła podróże, głównie przez nie podjęła się swojej profesji. Ale nawet nie była świadoma tego, jak bardzo potrzebowała wyjazdu którego nie spędzi w samotności, a wręcz przeciwnie z osobami tej samej krwi co jej. Można było mówić wiele i nawet godzinami o tym, co spotkało ich podczas tych dwóch tygodni, ale jedno było pewne, a nawet bardziej niż ważne.
Wynonna myślała, że jej więź z rodziną należy do tych stałych – mocnych i solidnych. I że mocniejsza już być nie może. Myliła się. Jasno i klarownie pokazały jej to wydarzenia które dzielili tylko w trójkę. Jednocześnie też wyjazd na samym początku marca był pomocny. Był swoistego rodzaju wolnością. Ucieczką. Odskocznią od ludzi pytających o zmianę jej stanu. Odskocznią od tego, co zbliżało się. Szczerze mówiąc miała nadzieję nigdy nie wracać. Niestety, nie miała jednak takiej możliwości.
Po zdobyciu artefaktu po który się udali powrócili i choć cieszyła się, że jej stopy znów stanęły w rodzinnej Anglii, pozostało jednak wiele do załatwienia. Po pierwsze musieli zbadać i znaleźć antidotum na klątwę która zagnieździła się na jej dłoni i powoli od palców aż po nadgarstek nadawała dłoni brzydkiego szaro-sinego odcienia.
Właśnie, po trzech dobach spędzonych w domu postanowiła wyjść. Zwyczajowo Carrow zajął ranami które przywiozła ze sobą. Było ich sporo, niektóre na tyle źle zadbane, że zakazał jej opuszczać zamku przez najbliższe 48 godzin. Na dłoń nie potrafił poradzić. Musiała znaleźć łamacza klątw. Jak najszybciej.
Szła właśnie przez port. Zwyczajowa ubrana w dobrane jej przez Marcela ubrania. Grafitowa sukienka za kolona wystawała spod cieńszej już kurteczki w czarnym kolorze. Proste czarne szpilki stukały wdzięcznie przy każdym kroku i choć nie było tego widać Wynonna była wściekła. Wizyta u Rumuńskiego kapitana, niby znawcy klątw nie dała jej żadnych odpowiedzi a jedynie przyprawiła o wydatek. Zastanawiała się jakie kroki powinna dalej poczynić. Chyba poradzi sobie z tym sama, jak zawsze. Albo zwróci się do Quentina.
Z zamyślenia wyrwało ją zdarzenie w którym kompletnie nie miała zamiaru dzisiaj brać udziału. Jakaś marna jednostka ludzka – zdecydowanie nie potrafiąca poruszać się po ulicach – wpadła na nią. Swoim impetem sprawiając że Wynonna zachwiała się. Zrobiła krok w tył próbując utrzymać się w pionie. Potem jeszcze jeden. Nim się jednak spostrzegła jej łydka dotknęła kamiennego murku otaczającego fontannę. Całkowicie wytrącona z równowagi czuła jak ciało jej przegrywa z grawitacją. Niewiele minęło, gdy jej ciało wbiło się w taflę – jeszcze przed chwilą spokojnej – wody. Pomimo tego, że brodzik fontanny był płytki, to przy upadku Wynonna zanurzyła się w niej cała. Wyciągając głowę na powierzchnię odkaszlnęła czując jak woda z płuc wychodzi przez jej usta. Zadrżała gdy nadal zimne, marcowe powietrze omiotło ją. W końcu podnosi się nawet nie zerkając na dłoń i mając głęboką i mocną ochotę by ją odtrącić. Nie robi jednak tego. Staje pozwalając by woda ściekała z niej. Wyraz twarzy nie zmienia się, ale gdy zielone tęczówki spoczywają na znajomej jej jednostce toczy się z nich oczywista chęć mordu. Wyciąga różdżkę, ale zamiast na nią rzuca na siebie zaklęcie osuszające.
-Czy przez włosy i do mózgu dostaje ci się rdza? – pyta ją. Głos jak zawsze brzmi melodyjnie. Chłodnie i ostro, ale przyjemnie dla uszu. W tej chwili Wynonna zastanawia się Nad wieloma sprawami. Po pierwsze nad tym, czy i w jaki sposób powinna odpłacić się szlamie stojącej naprzeciw. Po drugie, czy fakt, że ona szlaja się po ulicach Londynu świadczy o tym, że i jej przyjaciel zawitał do miasta? Ta myśl wywołała w posadach jej murów lekkie drżenie. Było jeszcze po trzecie i po czwarte, ale wyleciało jej z głowy gdy wspomnienie Duncana przemknęło przez jej głowę. W końcu obciąga jeden z rękawów by zakryć skażoną klątwą dłoń. Nawet nie zastanawiając się nad tym, że właśnie tym gestem skupia zainteresowanie na jej obu dłoniach. Jednej noszącej na sobie klątwy, druga zaś nosiła na sobie ozdobę świadczącą o końcu jej dotychczasowego życia.
Wynonna myślała, że jej więź z rodziną należy do tych stałych – mocnych i solidnych. I że mocniejsza już być nie może. Myliła się. Jasno i klarownie pokazały jej to wydarzenia które dzielili tylko w trójkę. Jednocześnie też wyjazd na samym początku marca był pomocny. Był swoistego rodzaju wolnością. Ucieczką. Odskocznią od ludzi pytających o zmianę jej stanu. Odskocznią od tego, co zbliżało się. Szczerze mówiąc miała nadzieję nigdy nie wracać. Niestety, nie miała jednak takiej możliwości.
Po zdobyciu artefaktu po który się udali powrócili i choć cieszyła się, że jej stopy znów stanęły w rodzinnej Anglii, pozostało jednak wiele do załatwienia. Po pierwsze musieli zbadać i znaleźć antidotum na klątwę która zagnieździła się na jej dłoni i powoli od palców aż po nadgarstek nadawała dłoni brzydkiego szaro-sinego odcienia.
Właśnie, po trzech dobach spędzonych w domu postanowiła wyjść. Zwyczajowo Carrow zajął ranami które przywiozła ze sobą. Było ich sporo, niektóre na tyle źle zadbane, że zakazał jej opuszczać zamku przez najbliższe 48 godzin. Na dłoń nie potrafił poradzić. Musiała znaleźć łamacza klątw. Jak najszybciej.
Szła właśnie przez port. Zwyczajowa ubrana w dobrane jej przez Marcela ubrania. Grafitowa sukienka za kolona wystawała spod cieńszej już kurteczki w czarnym kolorze. Proste czarne szpilki stukały wdzięcznie przy każdym kroku i choć nie było tego widać Wynonna była wściekła. Wizyta u Rumuńskiego kapitana, niby znawcy klątw nie dała jej żadnych odpowiedzi a jedynie przyprawiła o wydatek. Zastanawiała się jakie kroki powinna dalej poczynić. Chyba poradzi sobie z tym sama, jak zawsze. Albo zwróci się do Quentina.
Z zamyślenia wyrwało ją zdarzenie w którym kompletnie nie miała zamiaru dzisiaj brać udziału. Jakaś marna jednostka ludzka – zdecydowanie nie potrafiąca poruszać się po ulicach – wpadła na nią. Swoim impetem sprawiając że Wynonna zachwiała się. Zrobiła krok w tył próbując utrzymać się w pionie. Potem jeszcze jeden. Nim się jednak spostrzegła jej łydka dotknęła kamiennego murku otaczającego fontannę. Całkowicie wytrącona z równowagi czuła jak ciało jej przegrywa z grawitacją. Niewiele minęło, gdy jej ciało wbiło się w taflę – jeszcze przed chwilą spokojnej – wody. Pomimo tego, że brodzik fontanny był płytki, to przy upadku Wynonna zanurzyła się w niej cała. Wyciągając głowę na powierzchnię odkaszlnęła czując jak woda z płuc wychodzi przez jej usta. Zadrżała gdy nadal zimne, marcowe powietrze omiotło ją. W końcu podnosi się nawet nie zerkając na dłoń i mając głęboką i mocną ochotę by ją odtrącić. Nie robi jednak tego. Staje pozwalając by woda ściekała z niej. Wyraz twarzy nie zmienia się, ale gdy zielone tęczówki spoczywają na znajomej jej jednostce toczy się z nich oczywista chęć mordu. Wyciąga różdżkę, ale zamiast na nią rzuca na siebie zaklęcie osuszające.
-Czy przez włosy i do mózgu dostaje ci się rdza? – pyta ją. Głos jak zawsze brzmi melodyjnie. Chłodnie i ostro, ale przyjemnie dla uszu. W tej chwili Wynonna zastanawia się Nad wieloma sprawami. Po pierwsze nad tym, czy i w jaki sposób powinna odpłacić się szlamie stojącej naprzeciw. Po drugie, czy fakt, że ona szlaja się po ulicach Londynu świadczy o tym, że i jej przyjaciel zawitał do miasta? Ta myśl wywołała w posadach jej murów lekkie drżenie. Było jeszcze po trzecie i po czwarte, ale wyleciało jej z głowy gdy wspomnienie Duncana przemknęło przez jej głowę. W końcu obciąga jeden z rękawów by zakryć skażoną klątwą dłoń. Nawet nie zastanawiając się nad tym, że właśnie tym gestem skupia zainteresowanie na jej obu dłoniach. Jednej noszącej na sobie klątwy, druga zaś nosiła na sobie ozdobę świadczącą o końcu jej dotychczasowego życia.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Skwerek
Szybka odpowiedź