Sowia poczta
Strona 13 z 14 • 1 ... 8 ... 12, 13, 14
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sowia poczta
Sowia poczta znajduje się w niepozornym budynku z ciosanych kamieni tuż obok banku Gringotta. Choć to największy punkt pocztowy w całym Londynie, nie posiada on żadnego szyldu - o jego przeznaczeniu świadczą sowy, które łypią na przechodniów z niewielkich okien. W holu o wyraźnie zużytej, kamiennej posadzce - codziennie przez urząd przewijają się dziesiątki czarodziejów! - znajduje się kilkanaście okienek pocztowych, gdzie pracujące osoby z chęcią udostępnią ci potrzebnego ptaka. Bez większego problemu możesz wynająć poza wszelkimi gatunkami sów także papugi, tukany oraz ptaki drapieżne doskonale sprawdzające się na dłuższych, międzynarodowych trasach. W pobliżu ścian umiejscowiono przetarte już kanapy z niewielkimi stolikami, gdzie można zaadresować list lub dopiero go stworzyć.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:28, w całości zmieniany 5 razy
Londyn mógłby zasnąć, lecz sowia poczta mieściła się przy najpopularniejszej ulicy w czarodziejskim świecie, blisko Banku Gringotta, w którym nawet nocą czuwali strażnicy. Okiennice pozbawione były szyp i wrzaski bólu Benjamina wpadły w niepowołane uszy. Rycerze Walpurgii nie wiedzieli czyje i ile pozostało im czasu, jeśli ktoś zdecyduje się tu wkroczyć.
Dzięki ogromnej wiedzy Tristana o magicznych stworzeniach, a także odpowiedniemu doświadczeniu, bardzo prędko odnalazł odpowiednie miejsce w kokonie, które należy przebić; gdy to uczynił kokon obumierał, natychmiast usychał, zapadał się w sobie kurcząc się. To samo stawało się z każdym, z którym Rosier i Nott postąpili w podobny sposób. Młode pajęczaki nie stanowiły juz dla nich zagrożenia. Magia została przez nich ustabilizowana, anomalia naprawiona; dokonali tego, po co tu przyszli.
Z zewnątrz głosy były coraz głośniejsze.
| Macie 48h na odpis.
Anomalia została przez was naprawiona. Zgłoście to w odpowiednim temacie.
Dzięki ogromnej wiedzy Tristana o magicznych stworzeniach, a także odpowiedniemu doświadczeniu, bardzo prędko odnalazł odpowiednie miejsce w kokonie, które należy przebić; gdy to uczynił kokon obumierał, natychmiast usychał, zapadał się w sobie kurcząc się. To samo stawało się z każdym, z którym Rosier i Nott postąpili w podobny sposób. Młode pajęczaki nie stanowiły juz dla nich zagrożenia. Magia została przez nich ustabilizowana, anomalia naprawiona; dokonali tego, po co tu przyszli.
Z zewnątrz głosy były coraz głośniejsze.
| Macie 48h na odpis.
Anomalia została przez was naprawiona. Zgłoście to w odpowiednim temacie.
- Żywotność:
Benjamin 0/282 (-72 cięte, -171 psychiczne, -25 tłuczone), -70
wykorzystanie patronusa Zakonu Feniksa: 2/4
Hannah 0/222 (-72 utrata gałki ocznej, -72 krwotok, -74 rozszczepienie, -25 tłuczone, +5 anomalia), -70
Tristan 220/220
wykorzystanie czarnej mgły: 2/4
Eddard 154/210, -15
Charakterystyczny bulgot rozciętego kokonu nie wywołał ulgi tak długo, jak długo Tristan nie dostrzegał bezradnych martwych nóżek wystających z jego wnętrza - pająki nie były im już straszne, przynajmniej tak długo, jak długo na horyzoncie nie pojawiła się akromantula-matka. Ciała Benjamina i Hanny zniknęły, zapewne stały się już dla nich pożywką - marny koniec marnych czarodziejów. Słysząc narastąjace hałasy z zewnątrz nie zamierzał zwlekać, skinął Eddardowi, pośpiesznym krokiem kierując się do wyjścia - upewniając się, że złota maska śmierciożercy wciąż zakrywa jego twarz. Mógłby po prostu zniknąć i rozmyć się w czarnej mgle, byłoby to bezpieczniejsze, lepsze rozwiązanie, ale nie chciał zostawić swojego towarzysza na lodzie. Dość, że pająki zajęły się nim przez większość walki.
- Szybko, pod osłoną cienia - rzucił, zamierzając opuścić to miejsce.
- Szybko, pod osłoną cienia - rzucił, zamierzając opuścić to miejsce.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Wszystkie kokony, które Rycerze przebili obumarły - i nie stwarzały już zagrożenia. Nie mieli jednak pewności co do akromantuli, które porwały ciała Benjamina i Hannah Wrightów; nie wiedzieli, czy osłabły w chwili ustabilizowania mocy anomalii. Nie słychać było złowieszczego klekotu, być może zagłuszały ją odgłosy z zewnątrz. W chwili, gdy Tristan i Eddard w wielkim pośpiechu opuszczali Sowią Pocztę kilku czarodziejów stało nieopodal, lecz nie uczynili nic; wyraźnie się bali, nie było wśród nikogo, kto odważyłby się podjąć próbę zatrzymania zbiegów. Rycerze Walpurgii zniknęli w mroku labiryntów drobnych uliczek. Uczynili to najpewniej w ostatniej chwili, inaczej musieliby zmierzyć się z czarodziejską służbą ratowniczą, która zjawiła się na miejscu.
Kilku czarodziejów i czarownic wpadło do środka Sowiej Poczty, której mroki przegnało światło Lumos Maxima. Informacje przekazane przez tych, którzy ich wezwali, pozwalały sądzić, że doszło do walki - i liczne ślady krwi utwierdziły ich w tym przekonaniu. Cała grupa podążyła na zaplecze, zjawiając się w ostatniej chwili, kiedy pajęczaki zamierzały posilić się nieprzytomnymi ciałami Benjamina i Hannah. Wrightowie byli ledwo żywi, stracili ogromną ilość krwi. Nawet, jeśli nie zostaliby pożarci, to jeszcze kilka chwil, a byłoby za późno, by ich ocalić. Błysnęły promienie zaklęć, a pajęczaki odsunęły, a wkrótce opadły na ziemię. Benjamina i Hannah uratowano, dzięki skutecznej interwencji służb ratowniczych zatamowano krwotoki, w trybie pilnym przetransportowano do Szpitala św. Munga, gdzie zajęli się nimi magomedycy.
| Mistrz Gry dziękuje wszystkim za wątek i cierpliwość.
Została uwzględniona nieobecność Eddarda.
Benjamin, Hannah - ze względu na obszerność obrażeń jesteście zobowiązani do odegrania wątku z ich leczeniem. Hannah, ponieważ pomoc nie została udzielona na tyle szybko, aby gałka oczna była możliwa do odratowania, jej brak zostaje dopisany do Twojej karty postaci. Jej odzyskanie - np. dzięki odpowiedniemu eliksirowi - powinno zostać rozegrane fabularnie i odbyć się zgodnie z mechaniką. Benjamin, do fabularnego 5 września nie będziesz mógł mówić przez klątwę Larynx Depopulo. Ze względu na siłę i czas działania zaklęcia Cruciatus przez najbliższe dwa tygodnie będą dręczyć cię nocą koszmary, a czasami, w ciągu dnia, mogą nawiedzać cię dziwne, bolesne skurcze i poczucie strachu, zdezorientowana. Będzie to trwać wyłącznie kilka chwil i nie niesie za sobą minusów do kości. Blizny po utracie skóry twarzy zostaną dopisane do znaków szczególnych po odegraniu wątku z leczeniem; ich obszerność zależy od użytych zaklęć.
Kilku czarodziejów i czarownic wpadło do środka Sowiej Poczty, której mroki przegnało światło Lumos Maxima. Informacje przekazane przez tych, którzy ich wezwali, pozwalały sądzić, że doszło do walki - i liczne ślady krwi utwierdziły ich w tym przekonaniu. Cała grupa podążyła na zaplecze, zjawiając się w ostatniej chwili, kiedy pajęczaki zamierzały posilić się nieprzytomnymi ciałami Benjamina i Hannah. Wrightowie byli ledwo żywi, stracili ogromną ilość krwi. Nawet, jeśli nie zostaliby pożarci, to jeszcze kilka chwil, a byłoby za późno, by ich ocalić. Błysnęły promienie zaklęć, a pajęczaki odsunęły, a wkrótce opadły na ziemię. Benjamina i Hannah uratowano, dzięki skutecznej interwencji służb ratowniczych zatamowano krwotoki, w trybie pilnym przetransportowano do Szpitala św. Munga, gdzie zajęli się nimi magomedycy.
| Mistrz Gry dziękuje wszystkim za wątek i cierpliwość.
Została uwzględniona nieobecność Eddarda.
Benjamin, Hannah - ze względu na obszerność obrażeń jesteście zobowiązani do odegrania wątku z ich leczeniem. Hannah, ponieważ pomoc nie została udzielona na tyle szybko, aby gałka oczna była możliwa do odratowania, jej brak zostaje dopisany do Twojej karty postaci. Jej odzyskanie - np. dzięki odpowiedniemu eliksirowi - powinno zostać rozegrane fabularnie i odbyć się zgodnie z mechaniką. Benjamin, do fabularnego 5 września nie będziesz mógł mówić przez klątwę Larynx Depopulo. Ze względu na siłę i czas działania zaklęcia Cruciatus przez najbliższe dwa tygodnie będą dręczyć cię nocą koszmary, a czasami, w ciągu dnia, mogą nawiedzać cię dziwne, bolesne skurcze i poczucie strachu, zdezorientowana. Będzie to trwać wyłącznie kilka chwil i nie niesie za sobą minusów do kości. Blizny po utracie skóry twarzy zostaną dopisane do znaków szczególnych po odegraniu wątku z leczeniem; ich obszerność zależy od użytych zaklęć.
- Żywotność:
Benjamin 0/282 (-72 cięte, -171 psychiczne, -25 tłuczone), -70
wykorzystanie patronusa Zakonu Feniksa: 2/4
Hannah 0/222 (-72 utrata gałki ocznej, -72 krwotok, -74 rozszczepienie, -25 tłuczone, +5 anomalia), -70
Tristan 220/220
wykorzystanie czarnej mgły: 2/4
Eddard 154/210, -15
Podobno papier przyjmie wszystko.
Zdolności w zakresie operowania słowem pisanym mam dość przeciętne, ale mieszczące się w granicach normy. Są zupełnie wystarczające do tego, czym się dzisiaj zajmuję. Być może powinnam wpaść na ten pomysł wcześniej, nie zaś dopiero, kiedy bieda ponownie zagląda mi w oczy. Sykli i knutów mam akurat dość, by pozwolić sobie na wysłanie kilkunastu listów, od których uzależniam możliwy napływ gotówki - prawdopodobnie na pewien czas zostanę z niczym, ale jakoś to będzie, bywało już gorzej.
Wróżby korespondencyjne. Wiem, jak to brzmi, i chyba nawet trochę mnie to bawi - nie w stopniu, który pozwoliłby na zakpienie sobie z pracy, i na pewno nie na tyle, żeby pozwolić sobie na zlekceważenie możliwości zarobku, niezależnie od braku wiary w użyteczność horoskopów ogólnych, układanych bez znajomości dat urodzenia osób, których mają dotyczyć, w założeniu odnoszących się do całego tychże dat zakresu, przypisanego do danego znaku. Albo kart stawianych, by wyprorokować odpowiedź na zapisane na świstkach pergaminu pytania. Współpraca z redaktorem niszowej gazety zajmującej się wróżbiarstwem pozostawiła mnie z naręczem takich pytań, zadanych przez czytelników gazetowej wróżbitce, madame Fortunie, pod którą to nazwą, jak zdążyłam się dowiedzieć, kryje się już kilka osób. A teraz również i ja.
Poprzednią noc, korzystając z bezchmurnej pogody, wykorzystałam gapiąc się w niebo. Powiedzieć, że prowadziłam obserwacje astronomiczne, byłoby znacznym nadużyciem. W gwiazdach, podobno, zapisano ścieżki przeznaczenia, choć łatwiej mi wierzyć w wersję zgodną ze ściślejszą od wróżbiarstwa nauką - według której astronoma ze mnie nie będzie. Teraz, pochylona nad mapami nieba, z rękami upapranymi atramentem, próbuję ustalić, jak też pozycja poszczególnych ciał niebieskich rzutować będzie na najbliższe wydarzenia w życiu osób urodzonych pod znakiem Buchorożca, nie uciekając się przy tym do skrajnego pesymizmu i szukając najmniejszych namiastek pozytywnych znaków od losu. Wróżby o negatywnym przesłaniu nie sprzedają się dobrze.
Pióro skrobie po pergaminie, maczane co chwilę w kałamarzu, karty tarota rozsypane po podłodze porzuconego mieszkania w mugolskiej dzielnicy, najwyraźniej opuszczonego przez poprzednich właścicieli w dużym pośpiechu, czekają na swoją kolej - a ja ani trochę nie żałuję, że się tu zatrzymałam, do magicznej części Londynu mam blisko, póki co zaklęcie Porta Creare doskonale zastępuje mi klucz do drzwi.
Napominam Buchorożce, by uważały na sprawy zawodowe. Starannym, niemal kaligraficznym pismem, przelewam na papier kolejne słowa, mamiąc obietnicą sukcesu, jeśli tylko w jego osiągnięcie zostanie włożona odpowiednia ilość wysiłku. Czyli, tak naprawdę, nie obiecuję nic, żadnych konkretów. Poprawa sytuacji z gatunku zrób to sam, warta tyle, co większość podobnych porad - dla mnie kilka srebrnych sykli, nigdzie nieujętych, bo ten konkretny list trafi do redakcji, niosąc artykuł z horoskopem, który nie pójdzie do druku pod moim nazwiskiem. Z czego się cieszę. Wiem, że pewnie doczeka się poprawek. Opieram się, nic zaskakującego, na stereotypach powiązanych z poszczególnymi znakami zodiaku, taki wymóg, specyfika horoskopów, do której ludzie są przyzwyczajeni. Byle brzmiało wiarygodnie i wpisywało się w oczekiwania, czekając, aż skłonny do wymysłów umysł dopasuje wróżbę do swojego życia. Po fakcie.
Przechodzę do kolejnego znaku, a później jeszcze następnego, aż zbierze się pełna dwunastka, od Nundu po Żądlibąka. To żmudna, powolna praca, wymagająca skupienia, ale nie stawiająca wielkich wymogów na polu fizycznym.
Zapisany pergamin zwijam w rulon, który przywiążę dziś do nóżki pocztowej sowy i wyślę do redaktora gazety. Oczywiście, że sową, która nie jest moja. Pocztową, jedną z tych opłacanych w lokalu na Pokątnej. Kiedy horoskop mam już za sobą, przychodzi kolej na pytania czytelników gazety. Rozsiadam się wśród kart, na drewnianej podłodze, pergamin, pytania i atrament zabierając ze sobą - potrzebna mi przestrzeń rozleglejsza od chybotliwego stolika do kawy, nóżkę którego zdążyłam już podeprzeć jakąś cienką, zapisaną w obcym mi języku książką. Na stabilność, wbrew pozorom, niewiele to pomogło.
Numeruję pytania, przepisuję je sobie na jeden pergamin, jest ich, tak jak sądziłam, kilkanaście - trzynaście, dokładniej rzecz ujmując - a później sięgam po karty, mieszając ich ułożenie w talii i odwracając te, które się przypadkowo odsłoniły, obrazkami do dołu.
Pytanie, karta, czasem trzy, interpretacja, następnie zapis wróżby na pergaminie. I tak w nieskończoność, bo dłuży mi się to zajęcie o wiele bardziej, niż początkowo przewidywałam. Pisząc wcale nie czuję się oszustką, choć piszę bzdury, z większym wdziękiem, niż potrafiłabym się zdobyć twarzą w twarz z kwerentem, pytającym o odpowiedzi. Być może trochę łagodzę dziś odpowiedzi, których udzielają karty - zbyt wiele jest mieczowych, zbyt wiele o niczym nie rozstrzyga, staram się jednak nie wypaczać przesłania w autorytarnie określony nadmierny sposób. Czyli własną miarą, bez oglądania się na innych i narzucone przez dawnych wróżbitów schematy działania.
Nad różowym skrawkiem papeterii zatrzymuję się na dłużej. Czytelniczka gazety pisze z zamówieniem na wróżbę dotyczącą ekonomicznej strony przedsięwzięcia, sięgam więc po trzy karty. Po odsłonięciu są to siódemka kielichów, mag i dwójka monet. Przyglądam się wyblakłym kolorom zamęczonych kart tarota, próbując ubrać w słowa wróżbę o pozytywniejszym spośród dziś opisanych przesłaniu. Bo też budowane na pomyśle przedsięwzięcie ma szansę przetrwać, wydźwięk jest jak najbardziej pozytywny, nawet jeśli samą kartę maga można interpretować w różny sposób. Zduszam przekleństwo, kiedy zapisany obok numeru pytania szkic wróżby nakrywa się kleksem, atrament kapnął z pióra, przydał by mi się zwykły, mugolski ołówek, płaski, taki jak te, którymi posługują się architekci i inżynierowie. Wygodniej pisze się czymś takim, szczególnie w pośpiechu. Kolejne słowa zapisuję w oddaleniu od rozlanej, ciemnej plamy, wybrzuszającej pergamin, czasu mam niewiele - muszę jeszcze przecież przepisać to na czysto, zaadresować i zdążyć na pocztę. Cztery kolejne wróżby i etap notatek mam za sobą, czas na wymagającą większej staranności pisaninę. Przygotowuję sobie kawałki pergaminu na listy, przepisuję wróżby, utrzymując ton madame Fortuny, w czym wzoruję się na paru starych wydaniach wróżbiarskiej gazety. A później godziny spędzam na spisaniu wszystkich listów, zaadresowaniu ich, zabieram ze sobą list, pieniądze i opuszczam przejęte mieszkanie, ignorując pełne wyrzutu spojrzenie Ciszy, obrażonej, że nie jej powierzam rozsyłanie tych przesyłek. Zbytek ostrożności, prawdopodobnie, płomykówki to popularne sowy na Wyspach, ale nie chcę przyciągnąć do siebie większej uwagi, niż to konieczne. Teleportuję się do zaułka, przez Dziurawy Kocioł dostaję się na Pokątną, a później gnam na sowią pocztę, by znaleźć się na miejscu z wystarczającym, choć ledwo, zapasem czasu, by załatwić swoje sprawy. Czekam przy jednym z okienek, tuż za starszą czarownicą, i przeliczam posiadane pieniądze. Zostanie mi parę knutów, nie wiem jeszcze, czy warto, ani czy metoda zarobku się sprawdzi, ale cóż, kto nie ryzykuje, ten nie ma z tego nic. Może poza względnym bezpieczeństwem i nienarażaniem się na stratę pieniędzy. Liczę, że jednak się zwrócą. Z naddatkiem. Powierzam kilkanaście listów pracownikowi poczty, tłumacząc dokładnie, za co płacę, i gdzie mają trafić przesyłki, jednocześnie przyglądam się sowom - doświadczonym roznosicielkom poczty, niezawodnym i bezsprzecznie godnym zaufania. Później, cóż. Wracam do siebie, z odrobiną nadziei, lżejszą kiesą, i koniecznością wymyślenia, co zrobić, by zyskać jeszcze trochę sykli - nic, tylko zabrać się za dalsze namawianie ludzi na wróżby, w kawiarniach i na ulicach. Czyli, oczywiście, jak zwykle. Ale już nie dziś, to może zaczekać do jutra. Wracam do mieszkania, w którym zostawiłam sowę i skromny dobytek. Wyniosę się stamtąd za dzień lub dwa.
z/t
Fate is a very weighty word to throw around before breakfast.
Posyłając sowy miał już w głowie ułożony plan, który czym prędzej zapragnął wprowadzić w życie. Potrzebowali nowych sojuszników, niezbędni im byli wierni towarzysze lojalnie podchodzący do sprawy oraz wywiązujący się ze swoich obowiązków nie czynem, a słowem. Ostatnie miesiące uświadamiały szatynowi, iż brakowało nie tylko świeżej werwy, ale przede wszystkim owocnego zaangażowania pozwalającego szerzej rozłożyć skrzydła. Być może problem leżał w informatorach, być może ostatni sukces poglądów związanych z wyplewieniem szlamu pozwolił osiąść na laurach z przekonaniem, że ostateczna wojna została wygrana. Drew z natury wolał zapobiegać niżeli później myśleć nad rozwiązaniem kolejnego problemu, a wbrew wszelkim słowom był pewien, iż takowy w niedalekiej przyszłości nadejdzie.
Musieli stworzyć z Londynu twierdzę. Zmuszeni byli zbudować bezbłędne, wyjątkowo trwałe mury uniemożliwiające komukolwiek nieproszonemu zapędzić się dalej jak pod sam ich brzeg. Potrzebowali wartowników, niezbędne były uszy i oczy w każdym możliwym odłamie Ministerstwa Magii oraz wszelkich innych, istotnych instytucji. Koniecznym było mieć nieustanny wzgląd do danych związanych z rejestracją, do transakcji lądowych, wodnych i nawet cholernego Gringotta, który był otoczony parszywą, goblińską fosą. Informacja była podstawą, umożliwiała wyprzedzenie nie tylko o krok, a kilkanaście co zawsze zapędzało wroga w kozi róg. Nie mogło brakować im czujności, nie mogli lekceważyć żadnych znaków i ignorować płynących ostrzeżeń, bowiem i tak już popełnili nader wiele błędów. Czarny Pan wówczas był zadowolony, lecz czy będzie nadal, kiedy pod ich władzą niepostrzeżenie rozpęta się kolejna bitwa? Nie, wtem zapłacili by kolejni – najwyższą cenę.
Pojawiając się w umówionym miejscu nie pokwapił się o krótki spacer. Czarna mgła rozciągnęła się na niebie, po czym zbierając w jednym punkcie runęła wprost na brukowaną uliczkę i wyłoniwszy się z jej kłębów rozejrzał się po okolicy w poszukiwaniu znajomych twarzy. Nie dostrzegając nikogo nie poczuł złości – mieli jeszcze czas, a on jak zwykle zjawił się przed umówioną godziną. Chwyciwszy piersiówkę oparł się plecami o jeden z budynków i upił z niej spory łyk licząc, że nie zmuszą go do nader długiego oczekiwania. Nie lubił marnować płynących minut, bowiem w trakcie nich mógł zrobić coś o wiele bardziej pożytecznego.
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 30.06.20 12:47, w całości zmieniany 1 raz
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Od dawna oczekiwała tego listu. Żonglując czasem między zleceniami uzdrowicielskimi, nawiązywaniem relacji z Selwyn - pierwszej od dawna oferty pracy, która nie była uwłaczająca i przyjmowana z desperacją - oraz godzinami ćwiczeń obcych dziedzin magii, których po niej oczekiwano, wyglądała tej jednej sowy, która miała udowodnić wreszcie, że wszystko, co robi, nie jest jedynie próżnym zaangażowaniem. Szala zwycięstwa od dłuższego czasu przechylała się w Londynie na jedną stronę, a Elvira po tygodniach zmuszona była przyznać, że odpowiada jej takie miasto. Ulice milczące, pozbawione mugolskiego zaduchu, pyłu i brudu, który wcześniej osiadał w każdym zakamarku, a teraz z każdym dniem było go coraz mniej. Nie musiała się wreszcie ukrywać, okrywać kapturem, znosić irytujących spojrzeń tępaków, gdy drogę do parku lub do szpitala przebywała w obszernych, czarodziejskich szatach, bo panującą dotychczas mugolską modę uważała po prostu za szpetną. Magia panowała teraz wszędzie, stała na pierwszym miejscu. Do tej pory Elvira darzyła mugoli i szlamy nie mniejszą obojętnością niż muchy osiadające na parapecie, ale smakując nowe doktryny Ministerstwa zrozumiała, że odpowiada i zawsze odpowiadała jej rola pańska, wyższość, która była jej przyrodzona i zasłużona.
Nie pragnęła już wyłącznie zgłębiania tajników mrocznej wiedzy, której przed miesiącami doznała na własnej skórze - chciała też stać się strażnikiem nowego, właściwego porządku. Porządku, w którym to ona była władcą.
Na miejsce spotkania przybyła kilka minut przed czasem, bez kaptura, bez makijażu, bez żadnych cech wzbudzających wzmożoną uwagę - nawet piękne, jasne włosy związała dość niedbale w przeciętny warkocz, by nie rzucać się w oczy nordyckimi rysami. Było ciepło, zrezygnowała z płaszcza i zamiast tego przywdziała czarodziejską szatę bez zarysowanych kształtów, za to z subtelnym, granatowym grawerem na rękawach. Po pobieżnej ocenie wyglądała jak stażysta z apteki na rogu, może posłaniec. Zapamiętała, że w pewnych miejscach najlepiej było sprawiać przeciętne wrażenie.
Dostrzegła Drew stojącego samotnie już w drodze do umówionego miejsca.
- Witaj - Bardzo nie chciała sprawiać wrażenia podekscytowanej, ale niektóre emocje zawsze pozostawały widoczne w oczach. - Na każde spotkanie przychodzisz z piersiówką? - Nie mogła się powstrzymać od tej uwagi, a może po prostu chciała powiedzieć cokolwiek, wiedząc dobrze, że ulica nie była miejscem na rozmowę o sprawach istotnych.
Nie pragnęła już wyłącznie zgłębiania tajników mrocznej wiedzy, której przed miesiącami doznała na własnej skórze - chciała też stać się strażnikiem nowego, właściwego porządku. Porządku, w którym to ona była władcą.
Na miejsce spotkania przybyła kilka minut przed czasem, bez kaptura, bez makijażu, bez żadnych cech wzbudzających wzmożoną uwagę - nawet piękne, jasne włosy związała dość niedbale w przeciętny warkocz, by nie rzucać się w oczy nordyckimi rysami. Było ciepło, zrezygnowała z płaszcza i zamiast tego przywdziała czarodziejską szatę bez zarysowanych kształtów, za to z subtelnym, granatowym grawerem na rękawach. Po pobieżnej ocenie wyglądała jak stażysta z apteki na rogu, może posłaniec. Zapamiętała, że w pewnych miejscach najlepiej było sprawiać przeciętne wrażenie.
Dostrzegła Drew stojącego samotnie już w drodze do umówionego miejsca.
- Witaj - Bardzo nie chciała sprawiać wrażenia podekscytowanej, ale niektóre emocje zawsze pozostawały widoczne w oczach. - Na każde spotkanie przychodzisz z piersiówką? - Nie mogła się powstrzymać od tej uwagi, a może po prostu chciała powiedzieć cokolwiek, wiedząc dobrze, że ulica nie była miejscem na rozmowę o sprawach istotnych.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wychodząc z domu i zmierzając w stronę Pokątnej, pokonywała bliźniaczą trasę względem tej sprzed kilkunastu dni. Tak samo szybkim krokiem, aby bez ociągania się przejść do umówionego miejsca. Kierunek ponownie ten sam, lecz tym razem nie miała pojęcia, jaki jest cel spotkania, a brak konkretów budził mieszane odczucia, ale zdecydowanie nie obawę. Może było to jednak błędem? Nie chciała nawet gdybać, kiedy i jak bardzo przyjdzie jej zapłacić za nawet tak szczątkowe zaufanie względem nadawcy listu, by bez dopytywania o powody podjąć decyzję, czy chce gdziekolwiek iść… a już zwłaszcza tam. Wbrew temu, co najpewniej kpiąco insynuował Macnair, Nokturn nie był jej ukochanym miejscem i nadal najchętniej nie zapuszczałaby się w te rejony. Co prawda w ostatnich kilku miesiącach bywała tam częściej niż w całym swoim dotychczasowym życiu i za każdym razem mogła odpuścić, a tego nie robiła. Tym razem pozornie też mogła zignorować wiadomość, jednak wiedziona w dużej mierze jak zawsze zgubną ciekawością, postanowiła iść i nie prowokować, gdy ostatnie słowa listu jawnie wskazywały na możliwą negatywną reakcję względem próby odmowy. Z niezrozumiałego powodu i bardziej niż zwykle chciała dowiedzieć się, cóż ten dokładnie wymyślił oraz czemu chciał w to wpakować właśnie ją i właśnie teraz.
Docierając prawie na umówione miejsce, powróciła myślami do ostatniej rozmowy, którą przyszło im toczyć, a która po czasie tworzyła pytania, na które może przyjdzie jeszcze dziś dostać odpowiedzi, o ile będzie ku temu okazja. Coraz mniej żyła złudzeniami, wiedząc już, że pozostając w stolicy, nie było miejsca na niezgadzanie się z obecną polityką. Sam szpital przesiąkł poparciem wobec zmian, jakie zaszły, a dyrektor najwyraźniej pilnował, aby nikt kto zachował stanowisko, nie wyłamywał się.
Osobiście miała do tego nadal neutralny stosunek, coraz bardziej jednak pojmując, że to, co słyszała na co dzień w rodzinnym domu, było bliższe prawdy i wypadało w końcu pogodzić się z tym faktem. W jej przypadku neutralność nie była bezpieczną ani możliwą opcją, co niekoniecznie jej się podobało.
Zwolniła na moment krok, dostrzegając dwie sylwetki majaczące w cieniu budynków. Pierwszą rozpoznała zdecydowanie szybciej, druga kobieca pozostawała zagadką, aż do chwili, gdy stanęła obok. Nie znała Multon osobiście, kojarzyła ją jedynie z korytarzy, a gdyby nie plotki o wyrzuceniu z pracy, najpewniej nawet nie powiązałaby personaliów z konkretną osobą. Zahaczało to o lekką ignorancję, lecz nigdy nie czuła potrzeby znać uzdrowicieli z innych oddziałów.
Spojrzała przelotnie na oboje, ale poza skinięciem na powitanie nie zrobiła nic. Darowała sobie mówienie czegokolwiek, zagajania rozmowy o niczym. Zwłaszcza że tego już najwyraźniej próbowała Multon.
Docierając prawie na umówione miejsce, powróciła myślami do ostatniej rozmowy, którą przyszło im toczyć, a która po czasie tworzyła pytania, na które może przyjdzie jeszcze dziś dostać odpowiedzi, o ile będzie ku temu okazja. Coraz mniej żyła złudzeniami, wiedząc już, że pozostając w stolicy, nie było miejsca na niezgadzanie się z obecną polityką. Sam szpital przesiąkł poparciem wobec zmian, jakie zaszły, a dyrektor najwyraźniej pilnował, aby nikt kto zachował stanowisko, nie wyłamywał się.
Osobiście miała do tego nadal neutralny stosunek, coraz bardziej jednak pojmując, że to, co słyszała na co dzień w rodzinnym domu, było bliższe prawdy i wypadało w końcu pogodzić się z tym faktem. W jej przypadku neutralność nie była bezpieczną ani możliwą opcją, co niekoniecznie jej się podobało.
Zwolniła na moment krok, dostrzegając dwie sylwetki majaczące w cieniu budynków. Pierwszą rozpoznała zdecydowanie szybciej, druga kobieca pozostawała zagadką, aż do chwili, gdy stanęła obok. Nie znała Multon osobiście, kojarzyła ją jedynie z korytarzy, a gdyby nie plotki o wyrzuceniu z pracy, najpewniej nawet nie powiązałaby personaliów z konkretną osobą. Zahaczało to o lekką ignorancję, lecz nigdy nie czuła potrzeby znać uzdrowicieli z innych oddziałów.
Spojrzała przelotnie na oboje, ale poza skinięciem na powitanie nie zrobiła nic. Darowała sobie mówienie czegokolwiek, zagajania rozmowy o niczym. Zwłaszcza że tego już najwyraźniej próbowała Multon.
Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie do końca podobało mu się zaproszenie do Mantrykory. Jako człowiek ceniący sobie czystość i elegancję, nigdy nawet nie próbował się do niej zbliżać. Jego matka czasem współpracowała z przemytnikami z Nokturna, próbując ściągać do badania cenne artefakty, więc Dudley swoje o tym miejscu słyszał i nie jawiło mi się jako lokal, w którym miałby spędzać czas. Nie miał jednak odwagi, aby odmówić Drew. W końcu był bratem jego cudownej, wspaniałej Frances. Jeszcze powiedziałby jej coś złego… Poza tym… może to był tylko irracjonalny, młodzieńczy lęk? Może tak naprawdę cała ta Mantrykora była ładnym, zadbanym miejscem? Albo ostatnio przeszła jakiś remont. Kto tam wie.
Mieszkając na Pokątnej, nie miał daleko do miejsca spotkania. Odziany w całkiem elegancką szatę (doskonałą na ważne spotkanie!) wyszedł więc z domu dosłownie kilka minut przed, już po chwili docierając na miejsce. Jak się jednak okazało, nie był wcale pierwszy. Drew, oparty o ścianę, otoczony był już przez dwie panie.
W każdej innej sytuacji, Dudley pomyślałby, że to jakieś jego adoratorki. Ale przecież ta jasnowłosa uzdrowicielka, którą spotkał jakiś czas temu na pewno nie była typem, który adorowałby mężczyznę! Spotkał ją tylko raz, ale doskonale wiedział, że to bardzo niemiła i źle wychowana kobieta. Po spotkaniu z nią Sheridan modlił się do Merlina o to, by nie spotkać jej ponownie. Los jednak najwyraźniej znów z niego zadrwił.
Stając kawałek dalej, nie chcąc narażać się na nadmierne, negatywne komentarze ze strony Elviry i nie do końca pewny, cóż to za towarzystwo i dlaczego wszyscy się spotykają(może to naprawdę tylko adorujące go kobiety? Kto wie, co tkwi w głowie tak szalonej jednostki, jak panna Multon), odezwał się nieszczególnie pewnym tonem:
– Eee… dzień dobry – powiedział, starając się unikać wzroku jasnowłosej. Tej drugiej kobiety chyba nie znał. – To… eee… wszyscy idziemy tam, tak? – dopytał. – Na… na pewno chcemy iść do Mantrykory? To… daleko, a właściwie mieszkam blisko – zaproponował po chwili, dalej niepewnie, z jednej strony chcąc popisać się gościnnością przed Drew, a z drugiej naprawdę nie mając szczególnej ochoty na wycieczkę po Nokturnie. Tam przecież naprawdę musiało być brudno.
Mieszkając na Pokątnej, nie miał daleko do miejsca spotkania. Odziany w całkiem elegancką szatę (doskonałą na ważne spotkanie!) wyszedł więc z domu dosłownie kilka minut przed, już po chwili docierając na miejsce. Jak się jednak okazało, nie był wcale pierwszy. Drew, oparty o ścianę, otoczony był już przez dwie panie.
W każdej innej sytuacji, Dudley pomyślałby, że to jakieś jego adoratorki. Ale przecież ta jasnowłosa uzdrowicielka, którą spotkał jakiś czas temu na pewno nie była typem, który adorowałby mężczyznę! Spotkał ją tylko raz, ale doskonale wiedział, że to bardzo niemiła i źle wychowana kobieta. Po spotkaniu z nią Sheridan modlił się do Merlina o to, by nie spotkać jej ponownie. Los jednak najwyraźniej znów z niego zadrwił.
Stając kawałek dalej, nie chcąc narażać się na nadmierne, negatywne komentarze ze strony Elviry i nie do końca pewny, cóż to za towarzystwo i dlaczego wszyscy się spotykają
– Eee… dzień dobry – powiedział, starając się unikać wzroku jasnowłosej. Tej drugiej kobiety chyba nie znał. – To… eee… wszyscy idziemy tam, tak? – dopytał. – Na… na pewno chcemy iść do Mantrykory? To… daleko, a właściwie mieszkam blisko – zaproponował po chwili, dalej niepewnie, z jednej strony chcąc popisać się gościnnością przed Drew, a z drugiej naprawdę nie mając szczególnej ochoty na wycieczkę po Nokturnie. Tam przecież naprawdę musiało być brudno.
.. kiedy idę popływać, nie lubię się torturować, wchodząc do zimnej wody stopniowo. Nurkuję od razu i jest to paskudny skok, ale po nim cała reszta to pestka.
Dudley Sheridan
Zawód : Młodszy archiwista i genealog ds. rejestracji w MM
Wiek : 20 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Nie masz obowiązków wobec nikogo z wyjątkiem siebie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pierwsza zjawiła się Multon, uzdrowicielka którą przyszło mu spotkać podczas treningu. Od tamtej pory zapadł mu w pamięć jej cięty język, niebywała odwaga i wymagające stosownego szlifu umiejętności obrony. Pośród Rycerzy Walpurgii z pewnością przyjdzie jej znaleźć odpowiedniego nauczyciela w zamian zapewniając możliwość szybkiego powrotu do zdrowia osób rannych po wszelakich pojedynkach tudzież bitwach. Macnair o wiele pewniej czuł się w towarzystwie czarodziejów przodujących w magii leczniczej, bowiem nierzadko w trakcie walki wymagali zaklęć wzmacniających, czy hamujących konsekwencje skutecznej ofensywy, a Elvira sprawiła wrażenie kobiety chcącej ruszyć na front. Mieli w swych szeregach Cass oraz Zacharego, którzy wielokrotnie udowodnili swą przydatność podczas potyczek i liczył, że Multon pójdzie w ich ślady.
Skinąwszy głową w ramach przywitania uniósł wzrok ponad jej głowę, gdyż dostrzegł kolejną zbliżającą się czarownicę. -Wszędzie i zawsze.- odparł powracając do Elvliry i pozwolił sobie na jeden ze swych kpiących uśmiechów. Faktycznie nigdy nie rozstawał się ze swą piersiówką, nawet kiedy szedł do baru, co z pewnością niektórych mogło dziwić. Upijając kolejny łyk trunku – mógł sobie na to pozwolić, bowiem nie on był główną gwiazdą wieczoru – posłał wymowne spojrzenie w kierunku Belviny. Z zaproszonej trójki najszybciej ją wytypowałby w kwestii wyłamania się, jednakże mile go zaskoczyła. Liczył, że czas dzielący dzisiejsze spotkanie od ich ostatniej rozmowy poświęciła na głębokie przemyślenia, gdyż wtem przejawiała nader neutralny stosunek do sytuacji politycznej, a także swej działalności zawodowej. Być może cokolwiek wskórała dyskusja, może zaś nałożona na jej konkurenta klątwa – nie wiedział, ale nie zamierzał jeszcze poruszać tego tematu. W Mantykorze przyjdzie jej udowodnić, czy aby na pewno była gotowa na lojalną walkę.
Minuty mijały, atmosfera gęstniała, bowiem Dudley postanowił wystawić cierpliwość szatyna na próbę. Już miał machnąć ręką, rozmówić się z nim na osobności i zganić za podobne zachowanie, kiedy w końcu mężczyzna pokazał się w wąskiej uliczce zmierzając w ich kierunku szybkim krokiem.
-Jeszcze chwila, a mógłbyś powiedzieć dobry wieczór.- rzucił zwieszając na nim wzrok, po czym słysząc kolejne słowa ledwie powstrzymał się od śmiechu. -Myślisz, że załatwiłem ci podwójną randkę? Zapomnij - odpowiedział odsuwając się od ściany. -Skoro mamy komplet możemy ruszać. Trzymajcie się blisko mnie jeśli nie chcecie narazić się na kłopoty- wyjaśnił krótko, bez zbędnego zagłębiania się w szczegóły. Droga do Mantykory nie była nader długa, jednakże czasem wystarczyło przejść kilka jardów by spotkać się z lokalnymi kieszonkowcami tudzież moczymordami szukającymi rozrywki po kilku głębszych.
Nie zwlekając ruszył wzdłuż uliczki, a następnie skręcił w znacznie węższą, która prowadziła już bezpośrednio na Śmiertelny Nokturn.
---> lecimy tutaj
Skinąwszy głową w ramach przywitania uniósł wzrok ponad jej głowę, gdyż dostrzegł kolejną zbliżającą się czarownicę. -Wszędzie i zawsze.- odparł powracając do Elvliry i pozwolił sobie na jeden ze swych kpiących uśmiechów. Faktycznie nigdy nie rozstawał się ze swą piersiówką, nawet kiedy szedł do baru, co z pewnością niektórych mogło dziwić. Upijając kolejny łyk trunku – mógł sobie na to pozwolić, bowiem nie on był główną gwiazdą wieczoru – posłał wymowne spojrzenie w kierunku Belviny. Z zaproszonej trójki najszybciej ją wytypowałby w kwestii wyłamania się, jednakże mile go zaskoczyła. Liczył, że czas dzielący dzisiejsze spotkanie od ich ostatniej rozmowy poświęciła na głębokie przemyślenia, gdyż wtem przejawiała nader neutralny stosunek do sytuacji politycznej, a także swej działalności zawodowej. Być może cokolwiek wskórała dyskusja, może zaś nałożona na jej konkurenta klątwa – nie wiedział, ale nie zamierzał jeszcze poruszać tego tematu. W Mantykorze przyjdzie jej udowodnić, czy aby na pewno była gotowa na lojalną walkę.
Minuty mijały, atmosfera gęstniała, bowiem Dudley postanowił wystawić cierpliwość szatyna na próbę. Już miał machnąć ręką, rozmówić się z nim na osobności i zganić za podobne zachowanie, kiedy w końcu mężczyzna pokazał się w wąskiej uliczce zmierzając w ich kierunku szybkim krokiem.
-Jeszcze chwila, a mógłbyś powiedzieć dobry wieczór.- rzucił zwieszając na nim wzrok, po czym słysząc kolejne słowa ledwie powstrzymał się od śmiechu. -Myślisz, że załatwiłem ci podwójną randkę? Zapomnij - odpowiedział odsuwając się od ściany. -Skoro mamy komplet możemy ruszać. Trzymajcie się blisko mnie jeśli nie chcecie narazić się na kłopoty- wyjaśnił krótko, bez zbędnego zagłębiania się w szczegóły. Droga do Mantykory nie była nader długa, jednakże czasem wystarczyło przejść kilka jardów by spotkać się z lokalnymi kieszonkowcami tudzież moczymordami szukającymi rozrywki po kilku głębszych.
Nie zwlekając ruszył wzdłuż uliczki, a następnie skręcił w znacznie węższą, która prowadziła już bezpośrednio na Śmiertelny Nokturn.
---> lecimy tutaj
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Skomplikowane wyjście z zatłoczonego placu, zakończyło się niespodziewanym sukcesem. Przedzierając się przez końcowe rzędy ściśniętych ciał, bez wahania wyminął ostatnich, niezadowolonych strażników i ukazał dokumenty legitymacyjne z fałszywą tożsamością. Jeden z mężczyzn zatrzymał na nim swe przenikliwe, badawcze spojrzenie, lecz po chwili odprawił go wątłym skinieniem głowy. Wychodząc na bezpieczniejszy skrawek ziemi, odetchnął ciężko dając upust wszystkim, nagromadzonym dotychczas emocjom. Adrenalina buzowała w cienkich żyłach, oddech normował nieregularny rytm, a strach prześlizgiwał się przez wszystkie wnętrzności. Marszcząc brwi, obejrzał się ostatni raz widząc jak ciemny kłąb obezwładniającego dymu rozciąga się powyżej zgromadzonych. Wyłapywał pojedyncze krzyki pełne paniki, niepokoju i dezorientacji. Pole antymagiczne zniknęło. Zaklęcie, które posłał kilkanaście minut temu, rozpoczęło swe działanie. Uniósł kącik ust do góry zadowolony z efektu. Miał nadzieję, iż zwodna inkantacja wzbudzi zamęt, panikę, dezorientację; wspomoże uwięzioną Zakonniczkę. Naiwnie liczył na pomyślność ucieczki z rąk bezwzględnego oprawcy. Mnogość przedstawicieli wrogiej frakcji nie pozostawiała żadnych złudzeń – niezależnie od finału, musiał coś zrobić, zadziałać, dać jakikolwiek sygnał. Podciągając pasek skórzanej torby, która ciążyła niemiłosiernie, powolnym, nie wzbudzającym podejrzeń krokiem, ruszył w głąb miasta. Tracąc okolice placu z wyraźnego pola widzenia, zaczął biec. Sowia poczta zlokalizowana w mieście, była jedynym ratunkiem, aby przesłać korespondencje do konkretnej osoby. Jednostki, która mogła przecież tak wiele, prawda?
Na miejscu znalazł się około godzinę później. Droga nie była prosta. Przekonany o znajomości położenia wszystkich budynków, zabłądził kilkukrotnie. Kręte schody zabierały dech. W połowie drogi zaprzestał wycieńczającego biegu, gdyż upał sierpniowego nieba zabijał, wysuszał pozostałe krople życiodajnej wilgoci. Nie było zbyt wielu ludzi. Miejsce, zazwyczaj zatłoczone oddawało odrobinę swobody. Czyżby gromadzili się na placu? Pozostali w domach przepełnieni obawą? Podchodząc do jednego z wolnych okienek, zniecierpliwiony poprosił o wynajęcie sowy. Dyszał ciężko, próbując dojść do siebie po wyczerpującej aktywności. Z torby wyjął kawałek pergaminu oraz połamany ołówek. Trzęsącą się dłonią nakreślił kilka niezgrabnych słów. Przywiązał wiadomość do nóżki brązowej sowy, wyglądającej na zdeterminowaną. Wyszeptał adresata i posłał w letnie przestworza. Nie sądził, iż będzie zmuszony prosić i pisać właśnie do niego.
| zt
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
15.09
Z początku chciałem posłać do sowiarni Łapserdaka; skrzat jaki jest każdy widzi i nie wydaje mi się, by przeciętny, mieszkający w Londynie czarodziej, zwracał uwagę na takie detale jak fakt czy ma bardziej odstające uszy, albo mniej zadarty nos od swoich krewnych. Przedstawiać się nikomu nie będzie, bo po jakiego grzyba, więc bajlando, moglibyśmy być totalnie incognito. ALE nie miałem zielonego pojęcia czy nie zaleją go falą pytań o szczegóły transakcji, a jednak nie chciałem przysparzać mu dodatkowych stresów - nie był jeszcze tak dobry w subtelnej sztuce kłamania jak ja sam (pracowaliśmy nad tym), więc z braku lepszego pomysłu wybrałem się na Pokątną osobiście, no, w towarzystwie Łapserdaka, ale ten służył pomocą głównie przy transporcie - aportowaliśmy się z trzaskiem tuż przed pocztowymi drzwiami. Poprawiam szatę oraz wyczesane blond kłaki, które wyrastają aktualnie z mojego łba i co? Show must go on, więc czekam aż skrzat otworzy mi drzwi i wraz z nim wbijam do środka; rzucam w jego kierunku coś w rodzaju możesz usiąść, a ten kłania mi się w pas zanim usadzi swoje chude dupsko na jednej z wytartych kanap. Ja idę dalej, przesuwając spojrzeniem po wolnych okienkach i w końcu ją dostrzegam - panna z niebywałym skupieniem ogląda właśnie swoje paznokcie, młoda dupa, na oko pewnie młodsza ode mnie, więc ruszam w jej kierunku i chrząkam cicho, by zwrócić na siebie jej uwagę. Z wolna przenosi spojrzenie na moją osobę, więc uśmiecham się delikatnie, a ona robi dokładnie to samo. Pochylam się, zniżając także ton głosu i walę prosto z mostu, że potrzebuję dużych ilości sów na konkretny wieczór. Pewnie niecodziennie mają takie dziwaczne zamówienia, ale wszelkie jej pytania zbywam totalnym brakiem konkretów. Po co panu takie ilości sów? Bo mam dużo listów do wysłania. Tak w jeden wieczór? Oooo, proszę pani, te listy to już dawno powinienem był wysłać, więc uznajmy, że to ostatni wieczór, kiedy mogę to zrobić. Później krótka gadka-szmatka o pogodzie, podpis proszę złożyć tutaj, pocztowa pieczątka tutaj, galeony na stół i dziękuję, to wszystko panie... Jones, sowy zostaną wysłane we wskazane miejsce. Do widzenia. Zgarniam potwierdzenie, żegnam się ostatnim krótkim uśmiechem i wreszcie wraz z Łapserdakiem opuszczamy budynek. Łapię go za drobną rączkę, zaciskając na niej palce - TRZASK i już nas nie ma.
/zt, wypożyczam 25 sów (125PM)
Z początku chciałem posłać do sowiarni Łapserdaka; skrzat jaki jest każdy widzi i nie wydaje mi się, by przeciętny, mieszkający w Londynie czarodziej, zwracał uwagę na takie detale jak fakt czy ma bardziej odstające uszy, albo mniej zadarty nos od swoich krewnych. Przedstawiać się nikomu nie będzie, bo po jakiego grzyba, więc bajlando, moglibyśmy być totalnie incognito. ALE nie miałem zielonego pojęcia czy nie zaleją go falą pytań o szczegóły transakcji, a jednak nie chciałem przysparzać mu dodatkowych stresów - nie był jeszcze tak dobry w subtelnej sztuce kłamania jak ja sam (pracowaliśmy nad tym), więc z braku lepszego pomysłu wybrałem się na Pokątną osobiście, no, w towarzystwie Łapserdaka, ale ten służył pomocą głównie przy transporcie - aportowaliśmy się z trzaskiem tuż przed pocztowymi drzwiami. Poprawiam szatę oraz wyczesane blond kłaki, które wyrastają aktualnie z mojego łba i co? Show must go on, więc czekam aż skrzat otworzy mi drzwi i wraz z nim wbijam do środka; rzucam w jego kierunku coś w rodzaju możesz usiąść, a ten kłania mi się w pas zanim usadzi swoje chude dupsko na jednej z wytartych kanap. Ja idę dalej, przesuwając spojrzeniem po wolnych okienkach i w końcu ją dostrzegam - panna z niebywałym skupieniem ogląda właśnie swoje paznokcie, młoda dupa, na oko pewnie młodsza ode mnie, więc ruszam w jej kierunku i chrząkam cicho, by zwrócić na siebie jej uwagę. Z wolna przenosi spojrzenie na moją osobę, więc uśmiecham się delikatnie, a ona robi dokładnie to samo. Pochylam się, zniżając także ton głosu i walę prosto z mostu, że potrzebuję dużych ilości sów na konkretny wieczór. Pewnie niecodziennie mają takie dziwaczne zamówienia, ale wszelkie jej pytania zbywam totalnym brakiem konkretów. Po co panu takie ilości sów? Bo mam dużo listów do wysłania. Tak w jeden wieczór? Oooo, proszę pani, te listy to już dawno powinienem był wysłać, więc uznajmy, że to ostatni wieczór, kiedy mogę to zrobić. Później krótka gadka-szmatka o pogodzie, podpis proszę złożyć tutaj, pocztowa pieczątka tutaj, galeony na stół i dziękuję, to wszystko panie... Jones, sowy zostaną wysłane we wskazane miejsce. Do widzenia. Zgarniam potwierdzenie, żegnam się ostatnim krótkim uśmiechem i wreszcie wraz z Łapserdakiem opuszczamy budynek. Łapię go za drobną rączkę, zaciskając na niej palce - TRZASK i już nas nie ma.
/zt, wypożyczam 25 sów (125PM)
6 X
Zdyszany Steffen pojawił się pod Sowią Pocztą, gdzie miał spotkać się z Tangwystl i Reggiem. O ile bez problemu rozpoznał pannę Hagrid, o tyle nie wiedział, w jakiej postaci porusza się po Londynie Weasley. O tak wczesnej porze nie było tutaj zbyt wielu osób, Cattermole pojawił się jako pierwszy i postanowił stosownie przygotować się do okazji.
-Veritas Claro. - szepnął, magia zadrżała w powietrzu, ale nic się nie stało. Nie miał na kim przetestować swojego nowego wzroku, ale znał się na magii defensywnej na tyle, by wiedzieć, że obraz powinien na moment stać się ostrzejszy. Świat nadal wyglądał normalnie, a oczy Steffka odczuwały skutki czytania run po nocach i niedawnego płaczu. -Veritas Claro. - powtórzył, znowu bez powodzenia. Zamierzał próbować do skutku, ale nagle zobaczył na ulicy jakiegoś młodzieńca i zagrodził mu drogę.
-Czym rzygałem, gdy wkurzyłem mojego brata? - nieznajomy spojrzał na niego jak na idiotę. Pijany jesteś? - rzucił, wymijając Steffka. Steffen odetchnął głęboko, wiedząc, że tajne pytanie go nie zawiedzie. Miał zresztą w zanadrzu jeszcze kilka.
Ktoś, kto powinien być Reggiem zbliżył się kilka minut później.
-Czym rzygałem, gdy wkurzyłem mojego brata i jak nazywała moja ulubiona jego dziewczyna? - zapytał Steffen ostro, czekając na "ślimaki" i "śliczną numerolog Sheltę".
Zawsze miał słabość do tych inteligentnych. Reggie chyba nie miał okazji jej poznać, ale młodszy Cattermole mu o niej opowiadał.
Ciekawe, czy Reggie zna Tangie? Ona jest trochę podobna do Shelty, na pewno z inteligencji... - przemknęło mu przez myśl, ale szybko zdusił instynkty towarzyskie. Tangie zresztą pojawiła się zaraz potem, a Cattermole wciągnął ją i Reggiego w boczną uliczkę.
-Musimy działać po kryjomu i szybko. Capillus. Capillus. Capillus, ach, rozpędziłem się, ty przecież nie potrzebujesz. - w ramach samomęczennictwa skrócił swoje bujne włosy do ohydnego jeżyka. Ciemne włosy Tangwystl skrócił do ramion i przefarbował na mysi odcień, zaś Reggiemu sprezentował modne, krótkie cięcie, jakie nosiła teraz większość czarodziejów. Musieli wtapiać się w tłum. -Cito. Cito. Cito. - wszyscy mogli poczuć nagłą energię, a wiązka transmutacyjnego zaklęcia przyśpieszyła ich ruchy. Łatwiej będzie im biegać po Londynie.
Steffen wręczył Tangie i Reggiemu po numerze Proroka Codziennego.
-Zapamiętajcie i spalcie stronę sześć. Idziemy do pięciu z tych miejsc, jeden wysyłających Proroka pracuje tutaj, choć gazetą zajmuje się oczywiście po godzinach. Ostrzeżemy go, poczta otwiera się za pięć minut. Wejdziemy tam w trójkę, udawajcie klientów. Mam nadzieję, że będzie pusto, ale musimy zadbać, by nikt nas nie słyszał ani nie widział. Zostawimy jemu decyzję, czy chce opuścić pocztę na zawsze. - wyszeptał, przedstawiając sojusznikom plan na porozumienie się z pierwszą związaną z Prorokiem osobą. Pan Owlson powinien też wskazać im, do których lokacji powinni udać się najpierw. -Sprawa jest taka, że Blackowie i Selwynowie dostali w ręce ten numer... przeze mnie, bo jestem idiotą. Jeśli są inteligentni i zaradni to mają możliwość ruszyć na nasze punkty informacyjne ze strony szóstej, bo myślałem, że są zabezpieczone, a nie są... w każdym razie musimy dotrzeć tam przed nimi i ewakuować ludzi. Te punkty miały zbierać ewentualnych ochotników do walki, wskażemy im drogę do bezpiecznych miejsc. Reggie, myślisz, że można ich skierować do Dorset, na przeczekanie całej afery? Ale najpilniej chodzi o to, by zniknęli z newralgicznych punktów. Ten numer wyszedł dopiero wczoraj, nie wiem ile czytelników zdąży się tam zebrać, na pewno jedna-dwie koordynują każdy punkt informacyjny. Tangie, myślałem, żeby już w terenie rzucić wszędzie Salvio Hexia, na pułapki nie mamy czasu... tak czy siak, najpierw zajmiemy się Londynem, a ty wiesz jak działa Ministerstwo, pomożesz nam też rozmawiać z ludźmi. Cały Zakon pracuje już nad tym, powinniśmy oblecieć wszystkie te miejsca. Idziemy do tych. - pokazał Tangwystl i Reggiemu kilka lokacji, a gdy przeczytali adresy, podarł starannie gazetę i włożył strzępy papieru do kieszeni. -Mam świstoklik, który wydostanie z Londynu do pięciu osób w razie kryzysu. - odetchnął i zerknął na zergarek. Poczta zaraz się otworzy.
-Wchodzimy.
rzuty
Zdyszany Steffen pojawił się pod Sowią Pocztą, gdzie miał spotkać się z Tangwystl i Reggiem. O ile bez problemu rozpoznał pannę Hagrid, o tyle nie wiedział, w jakiej postaci porusza się po Londynie Weasley. O tak wczesnej porze nie było tutaj zbyt wielu osób, Cattermole pojawił się jako pierwszy i postanowił stosownie przygotować się do okazji.
-Veritas Claro. - szepnął, magia zadrżała w powietrzu, ale nic się nie stało. Nie miał na kim przetestować swojego nowego wzroku, ale znał się na magii defensywnej na tyle, by wiedzieć, że obraz powinien na moment stać się ostrzejszy. Świat nadal wyglądał normalnie, a oczy Steffka odczuwały skutki czytania run po nocach i niedawnego płaczu. -Veritas Claro. - powtórzył, znowu bez powodzenia. Zamierzał próbować do skutku, ale nagle zobaczył na ulicy jakiegoś młodzieńca i zagrodził mu drogę.
-Czym rzygałem, gdy wkurzyłem mojego brata? - nieznajomy spojrzał na niego jak na idiotę. Pijany jesteś? - rzucił, wymijając Steffka. Steffen odetchnął głęboko, wiedząc, że tajne pytanie go nie zawiedzie. Miał zresztą w zanadrzu jeszcze kilka.
Ktoś, kto powinien być Reggiem zbliżył się kilka minut później.
-Czym rzygałem, gdy wkurzyłem mojego brata i jak nazywała moja ulubiona jego dziewczyna? - zapytał Steffen ostro, czekając na "ślimaki" i "śliczną numerolog Sheltę".
Zawsze miał słabość do tych inteligentnych. Reggie chyba nie miał okazji jej poznać, ale młodszy Cattermole mu o niej opowiadał.
Ciekawe, czy Reggie zna Tangie? Ona jest trochę podobna do Shelty, na pewno z inteligencji... - przemknęło mu przez myśl, ale szybko zdusił instynkty towarzyskie. Tangie zresztą pojawiła się zaraz potem, a Cattermole wciągnął ją i Reggiego w boczną uliczkę.
-Musimy działać po kryjomu i szybko. Capillus. Capillus. Capillus, ach, rozpędziłem się, ty przecież nie potrzebujesz. - w ramach samomęczennictwa skrócił swoje bujne włosy do ohydnego jeżyka. Ciemne włosy Tangwystl skrócił do ramion i przefarbował na mysi odcień, zaś Reggiemu sprezentował modne, krótkie cięcie, jakie nosiła teraz większość czarodziejów. Musieli wtapiać się w tłum. -Cito. Cito. Cito. - wszyscy mogli poczuć nagłą energię, a wiązka transmutacyjnego zaklęcia przyśpieszyła ich ruchy. Łatwiej będzie im biegać po Londynie.
Steffen wręczył Tangie i Reggiemu po numerze Proroka Codziennego.
-Zapamiętajcie i spalcie stronę sześć. Idziemy do pięciu z tych miejsc, jeden wysyłających Proroka pracuje tutaj, choć gazetą zajmuje się oczywiście po godzinach. Ostrzeżemy go, poczta otwiera się za pięć minut. Wejdziemy tam w trójkę, udawajcie klientów. Mam nadzieję, że będzie pusto, ale musimy zadbać, by nikt nas nie słyszał ani nie widział. Zostawimy jemu decyzję, czy chce opuścić pocztę na zawsze. - wyszeptał, przedstawiając sojusznikom plan na porozumienie się z pierwszą związaną z Prorokiem osobą. Pan Owlson powinien też wskazać im, do których lokacji powinni udać się najpierw. -Sprawa jest taka, że Blackowie i Selwynowie dostali w ręce ten numer... przeze mnie, bo jestem idiotą. Jeśli są inteligentni i zaradni to mają możliwość ruszyć na nasze punkty informacyjne ze strony szóstej, bo myślałem, że są zabezpieczone, a nie są... w każdym razie musimy dotrzeć tam przed nimi i ewakuować ludzi. Te punkty miały zbierać ewentualnych ochotników do walki, wskażemy im drogę do bezpiecznych miejsc. Reggie, myślisz, że można ich skierować do Dorset, na przeczekanie całej afery? Ale najpilniej chodzi o to, by zniknęli z newralgicznych punktów. Ten numer wyszedł dopiero wczoraj, nie wiem ile czytelników zdąży się tam zebrać, na pewno jedna-dwie koordynują każdy punkt informacyjny. Tangie, myślałem, żeby już w terenie rzucić wszędzie Salvio Hexia, na pułapki nie mamy czasu... tak czy siak, najpierw zajmiemy się Londynem, a ty wiesz jak działa Ministerstwo, pomożesz nam też rozmawiać z ludźmi. Cały Zakon pracuje już nad tym, powinniśmy oblecieć wszystkie te miejsca. Idziemy do tych. - pokazał Tangwystl i Reggiemu kilka lokacji, a gdy przeczytali adresy, podarł starannie gazetę i włożył strzępy papieru do kieszeni. -Mam świstoklik, który wydostanie z Londynu do pięciu osób w razie kryzysu. - odetchnął i zerknął na zergarek. Poczta zaraz się otworzy.
-Wchodzimy.
rzuty
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uciecha z wcześniejszego dnia i powodzenia rejestracji minęła szybko, bardzo szybko. List otrzymany od Steffena oznaczał tylko kłopoty. Postać młodszego Cattermole zawsze sprawiała pewne trudności, ale nie Weasleyowi było to oceniać, w końcu to brat jego kumpla, bardzo dobrego kumpla. Głupotą byłoby nie pomóc. Nie wiedział nawet, że tamten jest jakoś związany z Zakonem, jednakże to w tym momencie nie było tak ważne. Przelatując wzrokiem po porannym liście, skreślił w pośpiechu kilka linijek do nestora. Rozumiał, jaki był problem, chyba aż za dobrze, dlatego nawet nie wahał się przy żadnym słowie, przecinku, a nawet kropce. Temat był zbyt poważny, żeby pozwolić sobie na brak przejęcia. Weasley ani na moment nie pomyślał, że idea listu pisania do własnego nestora była głupia, w takich chwilach każdy pomysł nie był zły, a przynajmniej takie miał wrażenie.
Jeszcze przed wyjściem przemienił się w postać Małego Jima, zabierając do kieszeni kwitek związany z rejestracją różdżki, z którym przestał się nawet rozstawać. Skoro już go miał, to dlaczego miałby nie korzystać z tego wspaniałego azylu? Skoro obowiązywał go namiar, o czym wspominał Tonks... głupio byłoby zostać przyłapanym. Zbiegając ze schodów, czuł ciężar wywaru wzmacniającego, który zdołał ukraść od Effie. Szkoda dziewczyny... dobrze, że zostawił jej kilka monet, może to coś wspomoże...
Zamyślony maszerował szybkim krokiem w stronę ustalonego miejsca, kiedy ktoś zastąpił mu drogę, gadając jakieś bzdety. Omal go nie poznał! Rozszerzył oczy w zaskoczeniu, bo jak w ciągu tak krótkiego czasu młokos mógł tak wyrosnąć!
- To chyba jasne, że ślimaki! - odpowiedział na pierwsze pytanie, dopiero przy drugim orientując się, że tamten coś dziwnego zaseplenił. Spojrzał na niego bacznym wzrokiem i przymrużył oczy. - Chodzi o śliczną numerolog Sheltę? - zaproponował, zaraz zostając wciągniętym gdzieś na bok. Zanim w ogóle zdążył zaprotestować, jego włosy już zostały skrócone, a młodziak zaczął rzucać zaklęciami jak szalony.
Tęczówki portowego chłystka przeniosły się na dziewczynę, której mocne rysy brwi nijak nie przynosiły mu żadnej wskazówki co do tożsamości. Musiała jednak wspomagać Zakon skoro postawiła się na miejscu, na chwilę obecną powinno mu to wystarczyć, choć niestety lekko paranoiczny sposób myślenia ponownie dał znać, notując wzmożenie uwagi co do swoich pleców.
Przytaknął na słowa dwudziestodwulatka, w pełni skupiając się na przedstawionym zadaniu. Nie było czasu do stracenia, jeśli dręczące go przeczucia mogły faktycznie urzeczywistnić się choćby w małym stopniu.
- Myślę, że lord Prewett nie będzie miał nic przeciwko. - stwierdził w odpowiedzi, starając się nadążyć za całą sytuacją. Był ciekaw, w jaki sposób Steffen sam wplątał się w twórcę takiego problemu, ale czas na pytania był później, zdecydowanie później. Wzrokiem powędrował za wskazanymi nazwami lokacji, które mieli dziś odwiedzić, żeby zaraz ruszyć za energicznym młodziakiem. Nie czekał na dodatkowe zaproszenia, po prostu wszedł do środka, udając klienta, bardzo śmierdzącego i konkretnego portowego jegomościa.
- Dzień dobry sir. Chciałbym zamienić słowo, jeśli to nie problem. Mamy pewną rzecz wartą uwagi, chodzi o nowy projekt do redakcji. Jeśli znajdzie się możliwość przedstawienia w cztery oczy, będziemy wielce radzi, może to przynieść wielką fortunę. Kto nie lubi morskich opowieści, czyż nie? - zaczął dosyć lekko, próbując złapać go na typowy haczyk - zarobienie dodatkowej fury monet. W tych czasach było to chyba najważniejsze.
| Przemiana w Jima √
| Ze sobą dokument potwierdzający rejestrację i wywar wzmacniający
Jeszcze przed wyjściem przemienił się w postać Małego Jima, zabierając do kieszeni kwitek związany z rejestracją różdżki, z którym przestał się nawet rozstawać. Skoro już go miał, to dlaczego miałby nie korzystać z tego wspaniałego azylu? Skoro obowiązywał go namiar, o czym wspominał Tonks... głupio byłoby zostać przyłapanym. Zbiegając ze schodów, czuł ciężar wywaru wzmacniającego, który zdołał ukraść od Effie. Szkoda dziewczyny... dobrze, że zostawił jej kilka monet, może to coś wspomoże...
Zamyślony maszerował szybkim krokiem w stronę ustalonego miejsca, kiedy ktoś zastąpił mu drogę, gadając jakieś bzdety. Omal go nie poznał! Rozszerzył oczy w zaskoczeniu, bo jak w ciągu tak krótkiego czasu młokos mógł tak wyrosnąć!
- To chyba jasne, że ślimaki! - odpowiedział na pierwsze pytanie, dopiero przy drugim orientując się, że tamten coś dziwnego zaseplenił. Spojrzał na niego bacznym wzrokiem i przymrużył oczy. - Chodzi o śliczną numerolog Sheltę? - zaproponował, zaraz zostając wciągniętym gdzieś na bok. Zanim w ogóle zdążył zaprotestować, jego włosy już zostały skrócone, a młodziak zaczął rzucać zaklęciami jak szalony.
Tęczówki portowego chłystka przeniosły się na dziewczynę, której mocne rysy brwi nijak nie przynosiły mu żadnej wskazówki co do tożsamości. Musiała jednak wspomagać Zakon skoro postawiła się na miejscu, na chwilę obecną powinno mu to wystarczyć, choć niestety lekko paranoiczny sposób myślenia ponownie dał znać, notując wzmożenie uwagi co do swoich pleców.
Przytaknął na słowa dwudziestodwulatka, w pełni skupiając się na przedstawionym zadaniu. Nie było czasu do stracenia, jeśli dręczące go przeczucia mogły faktycznie urzeczywistnić się choćby w małym stopniu.
- Myślę, że lord Prewett nie będzie miał nic przeciwko. - stwierdził w odpowiedzi, starając się nadążyć za całą sytuacją. Był ciekaw, w jaki sposób Steffen sam wplątał się w twórcę takiego problemu, ale czas na pytania był później, zdecydowanie później. Wzrokiem powędrował za wskazanymi nazwami lokacji, które mieli dziś odwiedzić, żeby zaraz ruszyć za energicznym młodziakiem. Nie czekał na dodatkowe zaproszenia, po prostu wszedł do środka, udając klienta, bardzo śmierdzącego i konkretnego portowego jegomościa.
- Dzień dobry sir. Chciałbym zamienić słowo, jeśli to nie problem. Mamy pewną rzecz wartą uwagi, chodzi o nowy projekt do redakcji. Jeśli znajdzie się możliwość przedstawienia w cztery oczy, będziemy wielce radzi, może to przynieść wielką fortunę. Kto nie lubi morskich opowieści, czyż nie? - zaczął dosyć lekko, próbując złapać go na typowy haczyk - zarobienie dodatkowej fury monet. W tych czasach było to chyba najważniejsze.
| Przemiana w Jima √
| Ze sobą dokument potwierdzający rejestrację i wywar wzmacniający
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Ucieszył się, widząc na tablicy Zakonu personalia Regiego. Do przyjaźni z Willrikiem trzeba było przedziwnej mieszanki odwagi i cierpliwości, ale te cechy przydadzą się im teraz. Zwłaszcza, w połączeniu z zaradnością i szczególnym talentem Weasleya. Animag i metamorfomag na jednej akcji, dobre.
-Dobrze. - odparł krótko, gdy Regi udzielił mu poprawnych odpowiedzi. -Cito zadziałało, nie? - upewnił się, spoglądając na Weasleya i Tangie. On sam czuł już przypływ adrenaliny i sił. Błyskawicznie ruszył za Regim do środka budynku, marszcząc lekko nos. Weasley najwyraźniej zainwestował w przekonującą... portową charakteryzację.
-Słucham? - bąknął mężczyzna, zagadnięty przez Regiego. Pan chyba-Owley spojrzał na obu intruzów podejrzliwie, więc Steffen szybko wmieszał się do akcji. Słowa Regiego kupiły Cattermole'owi czas na rozejrzenie się po poczcie. Nie widział na razie innych pracowników, musieli być na zapleczu, albo Owley sam był na porannej zmianie.
-Szukamy sowy, która prędko doleci do najbardziej znanych ruin w Irlandii... - wtrącił się.
-...Carrowmore. - dokończył Owley. W Irlandii były cztery megalityczne cmentarzyska, a "Carrowmore" oznaczało, że mogli rozmawiać bezpiecznie. Cattermole odetchnął.
-Trzeba skontaktować się z przyjaciółmi, wstrzymać publikację naszej ulubionej gazety. Strona sześć - wszystko spalone. - wyszeptał w pośpiechu, a oczy Owleya rozszerzyły się ze zdumieniem.
-Muszę wysłać... trochę sów. I zamknąć tu na chwilę. Trudno wysłać bez podejrzeń kilkanaście sów. - sapnął, spoglądając na młodzieńców pochmurnie.
-Pomożemy. Dasz radę rzucić Salvio Hexia? A ja rzucę Kameleona, powinien panu się przydać gdy będzie pan stąd wychodził. - Steffen wiedział, ile działa zaklęcie i zakładał, że pan Owley będzie pisał bardzo szybko, jak na pracownika sowiej poczty przysłało. Powinien zdążyć się ze wszystkim uporać i stąd wyjść. Salvio Hexia ukryje go przed oczyma potencjalnych klientów poczty, ale Kameleon przyda się, jeśli wejdzie tu jakiś pracownik, albo gdy Owley upora się z ostrzeganiem kolejnych znajomych z "Proroka" i zdecyduje się opuścić Londyn.
-Najlepiej gdybyśmy wyszli stąd razem... albo jeśli potrzebuje pan czasu, to proszę się spotkać z moimi kolegami "Pod Raptuśnikiem", blondyn i brunet ze złamanym nosem. - szepnął i spróbował rzucić na Owleya zaklęcie Kameleona. To podstawowy czar z ulubionej dziedziny magii Steffena, nawet nie zakładał, że coś może się nie udać.
rzut, nie udało się (k1)...
-Dobrze. - odparł krótko, gdy Regi udzielił mu poprawnych odpowiedzi. -Cito zadziałało, nie? - upewnił się, spoglądając na Weasleya i Tangie. On sam czuł już przypływ adrenaliny i sił. Błyskawicznie ruszył za Regim do środka budynku, marszcząc lekko nos. Weasley najwyraźniej zainwestował w przekonującą... portową charakteryzację.
-Słucham? - bąknął mężczyzna, zagadnięty przez Regiego. Pan chyba-Owley spojrzał na obu intruzów podejrzliwie, więc Steffen szybko wmieszał się do akcji. Słowa Regiego kupiły Cattermole'owi czas na rozejrzenie się po poczcie. Nie widział na razie innych pracowników, musieli być na zapleczu, albo Owley sam był na porannej zmianie.
-Szukamy sowy, która prędko doleci do najbardziej znanych ruin w Irlandii... - wtrącił się.
-...Carrowmore. - dokończył Owley. W Irlandii były cztery megalityczne cmentarzyska, a "Carrowmore" oznaczało, że mogli rozmawiać bezpiecznie. Cattermole odetchnął.
-Trzeba skontaktować się z przyjaciółmi, wstrzymać publikację naszej ulubionej gazety. Strona sześć - wszystko spalone. - wyszeptał w pośpiechu, a oczy Owleya rozszerzyły się ze zdumieniem.
-Muszę wysłać... trochę sów. I zamknąć tu na chwilę. Trudno wysłać bez podejrzeń kilkanaście sów. - sapnął, spoglądając na młodzieńców pochmurnie.
-Pomożemy. Dasz radę rzucić Salvio Hexia? A ja rzucę Kameleona, powinien panu się przydać gdy będzie pan stąd wychodził. - Steffen wiedział, ile działa zaklęcie i zakładał, że pan Owley będzie pisał bardzo szybko, jak na pracownika sowiej poczty przysłało. Powinien zdążyć się ze wszystkim uporać i stąd wyjść. Salvio Hexia ukryje go przed oczyma potencjalnych klientów poczty, ale Kameleon przyda się, jeśli wejdzie tu jakiś pracownik, albo gdy Owley upora się z ostrzeganiem kolejnych znajomych z "Proroka" i zdecyduje się opuścić Londyn.
-Najlepiej gdybyśmy wyszli stąd razem... albo jeśli potrzebuje pan czasu, to proszę się spotkać z moimi kolegami "Pod Raptuśnikiem", blondyn i brunet ze złamanym nosem. - szepnął i spróbował rzucić na Owleya zaklęcie Kameleona. To podstawowy czar z ulubionej dziedziny magii Steffena, nawet nie zakładał, że coś może się nie udać.
rzut, nie udało się (k1)...
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Steffen rzucił na czarodzieja Zaklęcie Kameleona. W swojej dziedzinie Cattermole był niezwykle biegły, a czar, po który sięgał, nie należał do trudnych - nic nie mogło pójśc nei tak, jak powinno... a jednak. W momencie, w którym wypowiadał inkantację, dostrzegł, że jego nadgarstek - pewnie w nerwach wywołanych ostatnimi zdarzeniami - zamiast do Zaklęcia Kameleona, skrzywił się w sposób charakterystyczny dla zaklęcia Duny. Szczęśliwie Steffen zdołał naprostować go w porę, zanim wydarzyło się nieszczęście. Ciało czarodzieja zlało się z otoczeniem, całe... prawie całe. Jego głowa pozostała doskonale widoczna i wydawała się lewitować w powietrzu; co więcej, zdawała się byc otoczona świetlistą aureolą, która zwracała na siebie uwagę. Nieświadomy niczego czarodziej wysunął przed siebie obie dłonie dostrzegając, że zostały skrzętnie zamaskowane, więc pokiwał głową z podziękowaniem...
mg nie kontynuuje z wami rozgrywki
mg nie kontynuuje z wami rozgrywki
Strona 13 z 14 • 1 ... 8 ... 12, 13, 14
Sowia poczta
Szybka odpowiedź