Sowia poczta
Strona 14 z 14 • 1 ... 8 ... 12, 13, 14
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sowia poczta
Sowia poczta znajduje się w niepozornym budynku z ciosanych kamieni tuż obok banku Gringotta. Choć to największy punkt pocztowy w całym Londynie, nie posiada on żadnego szyldu - o jego przeznaczeniu świadczą sowy, które łypią na przechodniów z niewielkich okien. W holu o wyraźnie zużytej, kamiennej posadzce - codziennie przez urząd przewijają się dziesiątki czarodziejów! - znajduje się kilkanaście okienek pocztowych, gdzie pracujące osoby z chęcią udostępnią ci potrzebnego ptaka. Bez większego problemu możesz wynająć poza wszelkimi gatunkami sów także papugi, tukany oraz ptaki drapieżne doskonale sprawdzające się na dłuższych, międzynarodowych trasach. W pobliżu ścian umiejscowiono przetarte już kanapy z niewielkimi stolikami, gdzie można zaadresować list lub dopiero go stworzyć.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:28, w całości zmieniany 5 razy
Kiedy dostała list nie zastanawiała się długo. Napisała tylko list, że ino weźmie i jutro a nie dzisiaj przyjdzie bo coś, co czekać nie mogło jej wypadło po czym wyszła z domu. Udała się pod Sowią Pocztę a później obserwowała jak Steffen zadaje ludziom pytania stojąc z boku i nic nie mówiąc do czasu aż nie zaczął wyjaśniać. Słuchała jak wypowiadał na jednym wdechu słowa, a później odebrała od niego gazetę na którą spojrzała mrużą oczy, przeczytała adresy wyrywając stronę podać ją mężczyźnie. Mógł zająć się obiema na raz, prawda? Wróciła tęczówkami do Cattermola słuchając jego słów, a kiedy jedno zdanie wypadło z jego ust uniosła je w zdziwieniu ku górze. Otworzyła też usta, ale płynący słowotok sprawił, że zamknęła je ponownie. Nad rozlanym mlekiem płakać już nie można było, bo się rozlało. Znaczy móc można było, tylko po co, skoro nic to dać nie mogło? W końcu ostatecznie skinęła tylko głową. Do Sowiej poczty weszła jak ostatnia, zaciskając dłoń na różdżce. Z tego co mówił, powinni być ciągle gotowi na to, że coś może pójść nie tak. A nie tak, często pojawiało się obok niej, kiedy szło o co innego niż klątwy.
Mówienie zostawiła im, bo ona sama to się na nim nie znała. W sensie, no mówić umiała, ale nie tak, żeby próbować kogoś do czegoś przekonywać. Swoje racje znała, swoje zdanie miała, ale wpływu na inną jednostkę to już za bardzo nie potrafiła wywrzeć. Skinęła krótko głową na pytanie o Slavio Hexie, by w końcu wyciągnąć różdżkę.
- Salvio Hexia - wypowiedziała, ale różdżka nie posłuchała jej wcale właściwie. Spojrzała na nią, unosząc rękę, żeby potrzeć nią czubek nosa. - Salvio Hexia - wypowiedziała raz jeszcze, czując, jak tym razem magia jej słucha, postawiła niewidoczną tarczę tak, jak wyjaśnił jej wcześniej Steffen. I odwróciła się, spoglądając na całą trójkę, ale coś było nie tak i to bardzo. W dwóch krok stanęła obok Steffena, ciągnąc go za rękaw. - Czemu on nie ma reszty ciała? - syknęła przerażona, nie potrafiąc ukryć wyrazu swojej twarzy.
Mówienie zostawiła im, bo ona sama to się na nim nie znała. W sensie, no mówić umiała, ale nie tak, żeby próbować kogoś do czegoś przekonywać. Swoje racje znała, swoje zdanie miała, ale wpływu na inną jednostkę to już za bardzo nie potrafiła wywrzeć. Skinęła krótko głową na pytanie o Slavio Hexie, by w końcu wyciągnąć różdżkę.
- Salvio Hexia - wypowiedziała, ale różdżka nie posłuchała jej wcale właściwie. Spojrzała na nią, unosząc rękę, żeby potrzeć nią czubek nosa. - Salvio Hexia - wypowiedziała raz jeszcze, czując, jak tym razem magia jej słucha, postawiła niewidoczną tarczę tak, jak wyjaśnił jej wcześniej Steffen. I odwróciła się, spoglądając na całą trójkę, ale coś było nie tak i to bardzo. W dwóch krok stanęła obok Steffena, ciągnąc go za rękaw. - Czemu on nie ma reszty ciała? - syknęła przerażona, nie potrafiąc ukryć wyrazu swojej twarzy.
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dobre, czy nie dobre - miało to małe znaczenie w przypadku młodzieńca, który miał pewne zdolności w pakowaniu się w kłopoty. Weasley nie mógł mieć mu tego za złe, choć przy czytaniu kolejnego jego listu nie stronił od przekleństw. Nie chodziło przecież tylko o jego skórę!
Na słowa Owena jedynie zmarszczył brwi, przenosząc zaraz spojrzenie na Steffena, który to wkroczył do akcji z iście słoniową gracją. W tym przypadku nie miało to raczej zbyt szczególnego znaczenia, tym bardziej że sam metamorfomag również nie grzeszył w jakiejś szczególnej delikatności. Nie było na to czasu.
Już praktycznie rzucał Salvio Hexia, kiedy ich towarzyszka wyprzedziła jego ruchy. Pozostało mu tylko bycie czujnym, więc też tym się zajął. Do czasu, aż przy ponownym zlustrowaniu pomieszczenia natrafił na lewitującą, świecącą głowę redaktora. Bez pytań wycelował w niego różdżkę, rzucając zwyczajne - Finite Incantatem.
Nie próbował nawet spoglądać w stronę Steffena, którego nerwy musiały być na skraju wyczerpania. Z jednej strony był w stanie go zrozumieć, z drugiej zaś ochota przetrzepania jego roztrzepanej głowy pojawiała się w myślach co jakieś dobre dwie minuty. Wiedział, że nie należało płakać nad rozlanym mlekiem, ale...
- Jazda, nie mamy czasu na takie fanaberie. - stwierdził w odpowiedzi na pytanie panienki, która kierowała je bezpośrednio do ciemnowłosego. Innym razem odprawią sobie pogaduszki o nieudanych zaklęciach. Weasley widywał gorsze rzeczy, żeby przejmować się jakąś dziwaczną, lewitującą głową, która dzięki jego zaklęciu wróciła do reszty zmaterializowanego ciała. Poganiając dwójkę towarzyszy, odwrócił się przy drzwiach, kierując słowa bezpośrednio do mężczyzny. - Capillus powinien większość załatwić, proszę natychmiast go użyć. Pamiętaj, jesteś tylko posłańcem. - skrócił mu w kilku słowach, wypadając zaraz za drzwi wraz z resztą towarzystwa. Zostało im jeszcze kilka punktów, którymi należało się zająć. Powierzył swoją drogę Steffenowi, który z pewnością znał na pamięć wszystkie punkty, gdzie trzeba było się pojawić!
Zamykając drzwi, zerknął okiem na redaktora, który słuchając się jego rady, przemienił włosy w dosyć mało schludną fryzurę, którą nosił on sam jako Jimmy. Roztrzepane włosy zwykle miały w sobie mało uroku i wiele atutów, spośród których należało wyróżnić wtapianie się w dosyć mało interesujący tłum. Kto chciałby przesłuchiwać jakiegoś podrzędnego chłystka?
| Finite Incantatem 93
| zt.x3 -> kontynuujemy tutaj
Na słowa Owena jedynie zmarszczył brwi, przenosząc zaraz spojrzenie na Steffena, który to wkroczył do akcji z iście słoniową gracją. W tym przypadku nie miało to raczej zbyt szczególnego znaczenia, tym bardziej że sam metamorfomag również nie grzeszył w jakiejś szczególnej delikatności. Nie było na to czasu.
Już praktycznie rzucał Salvio Hexia, kiedy ich towarzyszka wyprzedziła jego ruchy. Pozostało mu tylko bycie czujnym, więc też tym się zajął. Do czasu, aż przy ponownym zlustrowaniu pomieszczenia natrafił na lewitującą, świecącą głowę redaktora. Bez pytań wycelował w niego różdżkę, rzucając zwyczajne - Finite Incantatem.
Nie próbował nawet spoglądać w stronę Steffena, którego nerwy musiały być na skraju wyczerpania. Z jednej strony był w stanie go zrozumieć, z drugiej zaś ochota przetrzepania jego roztrzepanej głowy pojawiała się w myślach co jakieś dobre dwie minuty. Wiedział, że nie należało płakać nad rozlanym mlekiem, ale...
- Jazda, nie mamy czasu na takie fanaberie. - stwierdził w odpowiedzi na pytanie panienki, która kierowała je bezpośrednio do ciemnowłosego. Innym razem odprawią sobie pogaduszki o nieudanych zaklęciach. Weasley widywał gorsze rzeczy, żeby przejmować się jakąś dziwaczną, lewitującą głową, która dzięki jego zaklęciu wróciła do reszty zmaterializowanego ciała. Poganiając dwójkę towarzyszy, odwrócił się przy drzwiach, kierując słowa bezpośrednio do mężczyzny. - Capillus powinien większość załatwić, proszę natychmiast go użyć. Pamiętaj, jesteś tylko posłańcem. - skrócił mu w kilku słowach, wypadając zaraz za drzwi wraz z resztą towarzystwa. Zostało im jeszcze kilka punktów, którymi należało się zająć. Powierzył swoją drogę Steffenowi, który z pewnością znał na pamięć wszystkie punkty, gdzie trzeba było się pojawić!
Zamykając drzwi, zerknął okiem na redaktora, który słuchając się jego rady, przemienił włosy w dosyć mało schludną fryzurę, którą nosił on sam jako Jimmy. Roztrzepane włosy zwykle miały w sobie mało uroku i wiele atutów, spośród których należało wyróżnić wtapianie się w dosyć mało interesujący tłum. Kto chciałby przesłuchiwać jakiegoś podrzędnego chłystka?
| Finite Incantatem 93
| zt.x3 -> kontynuujemy tutaj
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Sprawa nie wyglądała zbyt kolorowo, a pośpiech nigdy dobrym doradcą nie był. Wiedziała to najlepiej, nawet teraz, kiedy pierwsza próba rzucenia zaklęcia spełzła na niczym. Ale nie poddała się, przecież dobrze wiedziała, jak dane zaklęcie rzucać. Miała dostatecznie rozległą wiedzę, by być w stanie je przywołać. Ale zaraz, chwilę później stało się coś, czego nie potrafiła pojąć wpatrywała się z mężczyznę, któremu brakowało… zmarszczyła brwi, wypowiadając pytanie w kierunku Steffena, ale nim ten zdążył jej odpowiedzieć odezwał się drugi z mężczyzn. Spojrzała na niego zaskoczona określeniem. To dość istotne pytanie było, przynajmniej do czasu, aż ciało na powrót się nie pojawiło. Najpierw miała ruszyć za mężczyznami, ale zatrzymała się.
- Zostanę. Tak na wszelki wypadek. - zapowiedziała, zaciskając mocniej dłoń na różdżce. Trochę się obawiała, ale jeśli zostanie i pomoże, będą mogli szybciej stąd odejść, zanim cokolwiek się stanie. Rozejrzała się po poczcie w końcu podchodząc bliżej mężczyzny, jeszcze zerkając, jak dwójka jej towarzyszy znika za drzwiami.
- We dwójkę, szybciej pójdzie. - powiedziała do niego, stając obok. Zmarszczyła na chwilę brwi, zastanawiając się nad czymś szybko. Uniosła dłoń, żeby potrzeć nią czubek nosa i po chwili sama sobie przytaknęła głową. Tak taki podział pracy będzie miał sens. - Będę pisać tą samą treść, pan składa podpis i podczepia do sowy. Będzie dobrze ino? - zapytała go jeszcze a kiedy ten skinął głową i zgodził się z nią przysunęła do siebie pierwszy pergamin, zapisała na nim podyktowane słowa. Ten jeden podsunęła wyżej, żeby móc na niego zerkać i nie zrobić nieopatrznych błędów. Zapisywany pergamin podawała mężczyźnie, a on podpisywał je i podsyłał do swój. Litery nie były najpiękniejsze, bo liczył się czas a i tak miała wrażenie, że spędzili go tu strasznie długo. Niecierpliwiła się ze strachu, o to, co mogło się stać. Odetchnęła więc, kiedy obwieścił, że to ostatnia.
- Odprowadzę pana do granicy miasta. - zapowiedziała i tak nie była w stanie się stąd teleportować. A wolała, mieć całkowitą pewność, że opuścił miasto bezpiecznie. Zapowiedział, że na jakiś czas zatrzyma się u siostry. Patrzyła jak się teleportuje, by chwilę później zrobić to samo i dołączyć do Steffena i drugiego z mężczyzn.
| zt
- Zostanę. Tak na wszelki wypadek. - zapowiedziała, zaciskając mocniej dłoń na różdżce. Trochę się obawiała, ale jeśli zostanie i pomoże, będą mogli szybciej stąd odejść, zanim cokolwiek się stanie. Rozejrzała się po poczcie w końcu podchodząc bliżej mężczyzny, jeszcze zerkając, jak dwójka jej towarzyszy znika za drzwiami.
- We dwójkę, szybciej pójdzie. - powiedziała do niego, stając obok. Zmarszczyła na chwilę brwi, zastanawiając się nad czymś szybko. Uniosła dłoń, żeby potrzeć nią czubek nosa i po chwili sama sobie przytaknęła głową. Tak taki podział pracy będzie miał sens. - Będę pisać tą samą treść, pan składa podpis i podczepia do sowy. Będzie dobrze ino? - zapytała go jeszcze a kiedy ten skinął głową i zgodził się z nią przysunęła do siebie pierwszy pergamin, zapisała na nim podyktowane słowa. Ten jeden podsunęła wyżej, żeby móc na niego zerkać i nie zrobić nieopatrznych błędów. Zapisywany pergamin podawała mężczyźnie, a on podpisywał je i podsyłał do swój. Litery nie były najpiękniejsze, bo liczył się czas a i tak miała wrażenie, że spędzili go tu strasznie długo. Niecierpliwiła się ze strachu, o to, co mogło się stać. Odetchnęła więc, kiedy obwieścił, że to ostatnia.
- Odprowadzę pana do granicy miasta. - zapowiedziała i tak nie była w stanie się stąd teleportować. A wolała, mieć całkowitą pewność, że opuścił miasto bezpiecznie. Zapowiedział, że na jakiś czas zatrzyma się u siostry. Patrzyła jak się teleportuje, by chwilę później zrobić to samo i dołączyć do Steffena i drugiego z mężczyzn.
| zt
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wyjątkowa sytuacja wymagała wyjątkowych działań. Nie wiadomo było, w czyje dokładnie ręce trafiło wysłane przez Steffena Cattermole wydanie Proroka Codziennego, w którym znajdowały się informacje dotyczące kryjówek — ani co znalazca postanowi z nią zrobić. Dzięki gazecie Zakon Feniksa mógł dotrzeć do ludzi poszukujących schronienia, ich pomocy lub potrzebujących szybkiej ucieczki z zagrożonych terenów, a teraz, kiedy informacja znalazła się w rękach rodzin otwarcie sympatyzujących z aktualną władzą i popierających działania Lorda Voldemorta, wszystkim, którzy gromadzili się w tych, a także innych znanym rebeliantom lokacjach, groziło potworne niebezpieczeństwo. Zaalarmowani przez samego sprawcę Zakonnicy, dowiedziawszy się o dramatycznej sytuacji od razu podjęli odpowiednie kroki i wyruszyli do jednego z takich miejsc.
Steffen, Reggie i Tangie zjawili się w sowiej poczcie, gdzie pracował czarodziej współpracujący z Prorokiem Codziennym. Po obszernym choć błyskawicznym rozjaśnieniu mu całej sytuacji poprosili o wstrzymanie dystrybucji nielegalnej gazety. Pan Owley został odprowadzony przez sojuszniczkę do granicy miasta i bezpiecznie się oddalił.
Steffen, Reggie i Tangie zjawili się w sowiej poczcie, gdzie pracował czarodziej współpracujący z Prorokiem Codziennym. Po obszernym choć błyskawicznym rozjaśnieniu mu całej sytuacji poprosili o wstrzymanie dystrybucji nielegalnej gazety. Pan Owley został odprowadzony przez sojuszniczkę do granicy miasta i bezpiecznie się oddalił.
24 lipca 1958 r.
Nie musiałam dobrze znać mapy tego miasta, by odnaleźć umówione miejsce. Nieopodal banku goblinów wznosił się do nieba charakterystyczny, skrzeczący budynek. Skrzydlaci posłańcy co rusz wlatywali i wylatywali z niewielkich otworów w jego wnętrzu. Przy mocniejszym porywie wiatru dało się odczuć nieprzyjemną woń zwierzęcych nieczystości. Mój nos jednak nie poruszył się w obrzydzeniu. Patrzyłam ze spokojem, przez chwilę obserwując, jak funkcjonuje podobno największa w tym kraju poczta czarodziejów. Tu tutaj w niedługim czasie ujrzeć miałam postać rzemieślnika, który naznaczył dla mnie magia specjalną broszę w kształcie niedźwiedzia. Byłam ciekawa, czy faktycznie, nosząc ją, zdołam odczuć magiczne wsparcie w swoich codziennych aktywnościach łowieckich. Tak naprawdę dotąd radziłam sobie bez niej całkiem dobrze, ale jeżeli istniała szansa, by się wzmocnić, to zamierzałam podjąć taką próbę.
Oczekując na przybycie twórcy amuletów, mierzyłam się spojrzeniem z ptakiem o czarnym upierzeniu. Wyglądał groźnie, spod futra wyłaziły ostre szpony. Siedział tuż nad wejściem do budynku i pohukiwał, kiedy tylko ktoś zbliżył się za bardzo. W zachęcie czy ostrzeżeniu? Wchodzący do środka ludzie, nim zaskrzypiały drzwi, krzyżowali spojrzenie z upiornym ptaszyskiem. Zastanawiałam się, czy to mógł być jakiś tutejszy strażnik, ale raczej podejrzewałam, że było to znudzone, czepliwe stworzenie. Nim wyczułam za sobą kroki, zdążyłam jeszcze przyłapać nadlatującą od południa kolorową papugę. Kompletnie nie pasowała do całej ściany tkwiących w oknach sów, ale najwyraźniej była jednym z nich – kolejnym pocztowym posłańcem do wynajęcia.
Potem obróciłam się i zmrużyłam oczy. Zbliżał się do mnie mężczyzna. Czy tak wyobrażałam sobie wytwórcę tej broszy? Nieistotne. Podeszłam do niego, wyprostowana jak struna, z nieco wzniesioną brodą.
– Pan Everett Sykes? – powiedziałam najpierw, nie dbając o grzeczne powitanie. W każdej mojej głosce pobrzmiewały melodie wschodnich krain. Gdy otrzymałam potwierdzenie, z kieszeni spodni wyjęłam należną zapłatę. On wyciągnął ozdobę. Sprawnie dokonaliśmy stosownej wymiany. Cieszyłam się, że nie musiałam wdawać się w rozmowę, w której i tak nie miałabym jeszcze dziś zbyt wiele do powiedzenia. W dłoni zamknęłam małego niedźwiedzia o dość skromnym wizerunku. Nigdy nie lubiłam świecidełek. Nie byłam jak te wielkie londyńskie damy.
Po załatwieniu sprawy każde z nas mogło odejść w swoją stronę.
Odbieram od Everetta broszkę
zt
Nie musiałam dobrze znać mapy tego miasta, by odnaleźć umówione miejsce. Nieopodal banku goblinów wznosił się do nieba charakterystyczny, skrzeczący budynek. Skrzydlaci posłańcy co rusz wlatywali i wylatywali z niewielkich otworów w jego wnętrzu. Przy mocniejszym porywie wiatru dało się odczuć nieprzyjemną woń zwierzęcych nieczystości. Mój nos jednak nie poruszył się w obrzydzeniu. Patrzyłam ze spokojem, przez chwilę obserwując, jak funkcjonuje podobno największa w tym kraju poczta czarodziejów. Tu tutaj w niedługim czasie ujrzeć miałam postać rzemieślnika, który naznaczył dla mnie magia specjalną broszę w kształcie niedźwiedzia. Byłam ciekawa, czy faktycznie, nosząc ją, zdołam odczuć magiczne wsparcie w swoich codziennych aktywnościach łowieckich. Tak naprawdę dotąd radziłam sobie bez niej całkiem dobrze, ale jeżeli istniała szansa, by się wzmocnić, to zamierzałam podjąć taką próbę.
Oczekując na przybycie twórcy amuletów, mierzyłam się spojrzeniem z ptakiem o czarnym upierzeniu. Wyglądał groźnie, spod futra wyłaziły ostre szpony. Siedział tuż nad wejściem do budynku i pohukiwał, kiedy tylko ktoś zbliżył się za bardzo. W zachęcie czy ostrzeżeniu? Wchodzący do środka ludzie, nim zaskrzypiały drzwi, krzyżowali spojrzenie z upiornym ptaszyskiem. Zastanawiałam się, czy to mógł być jakiś tutejszy strażnik, ale raczej podejrzewałam, że było to znudzone, czepliwe stworzenie. Nim wyczułam za sobą kroki, zdążyłam jeszcze przyłapać nadlatującą od południa kolorową papugę. Kompletnie nie pasowała do całej ściany tkwiących w oknach sów, ale najwyraźniej była jednym z nich – kolejnym pocztowym posłańcem do wynajęcia.
Potem obróciłam się i zmrużyłam oczy. Zbliżał się do mnie mężczyzna. Czy tak wyobrażałam sobie wytwórcę tej broszy? Nieistotne. Podeszłam do niego, wyprostowana jak struna, z nieco wzniesioną brodą.
– Pan Everett Sykes? – powiedziałam najpierw, nie dbając o grzeczne powitanie. W każdej mojej głosce pobrzmiewały melodie wschodnich krain. Gdy otrzymałam potwierdzenie, z kieszeni spodni wyjęłam należną zapłatę. On wyciągnął ozdobę. Sprawnie dokonaliśmy stosownej wymiany. Cieszyłam się, że nie musiałam wdawać się w rozmowę, w której i tak nie miałabym jeszcze dziś zbyt wiele do powiedzenia. W dłoni zamknęłam małego niedźwiedzia o dość skromnym wizerunku. Nigdy nie lubiłam świecidełek. Nie byłam jak te wielkie londyńskie damy.
Po załatwieniu sprawy każde z nas mogło odejść w swoją stronę.
Odbieram od Everetta broszkę
zt
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 14 z 14 • 1 ... 8 ... 12, 13, 14
Sowia poczta
Szybka odpowiedź