Sowia poczta
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:28, w całości zmieniany 5 razy
Dlatego gdy zobaczył, że sytuacja w zaułku zaczęła nabierać tempa, skierował się w tamtą stronę, jednak dziewczyna go wyprzedziła. Biegła w jego stronę i Raiden chciał ją zatrzymać, ale w ogóle nie patrzyła gdzie stawiała kroki. Takim też sposobem wpadła prosto na niego, a wyciągnięta ręka została odtrącona. Biedne kasztany potoczyły się po kocich łbach, wpadając do kałuży wypełnionej paskudnym... Czymś. Carter nawet nie chciał się dowiadywać, co się tam znajdowało. Szkoda było jedynie smacznych kasztanów, których historia skończyła się niezbyt szczęśliwie. Mruknął jedynie nieco zasmucony i zawiedziony straceniem przekąski, ale było to jedynie ciche westchnięcie, które zniknęło w dźwiękach codziennego ruchu ulicznego i krzyków niezbyt stabilnego na umyśle mężczyzny. Najwidoczniej tak się wystraszył, że nie dostrzegał faktu, że został sam. Rai posłał w tamtym kierunku uważne spojrzenie, po czym przeniósł je na drobną blondynkę, do której uśmiechnął się ciepło.
- Spokojnie. Nic się nie stało - odparł bez cienia fałszu, zdając sobie sprawę, że to musiał być dla niej szok. Raczej nie przywykła do podobnych gwałtownych zachować, skoro najpewniej cały zastęp służących broniło ją przed prostakami z niższych warstw społecznych. - Dobrze się pani czuje? - spytał kontrolnie, widząc, że była bardziej przestraszona niż poszkodowana fizycznie. Urażona duma na pewno miała się później odezwać. Brak kontaktu z prawdziwym światem czasem zadziwiał i nieznajomość ulic stolicy własnego państwa również. Dziewczyna wyróżniała się w tłumie znacząco, dlatego nic dziwnego, że przyciągnęła uwagę tego szaleńca. - Muszę panią poprosić o przysługę. Wyśle pani list do Szpitala Świętego Munga, by przybyli medycy? Jestem z policji, a ten mężczyzna idealnie pasuje do rysopisu zbiega z ich oddziału. Zrobiłbym to sam, ale ktoś musi go przypilnować. Zrobi to pani? - spytał, mówiąc spokojnie i uspakajającym tonem, chcąc dodać otuchy dziewczynie.
Come to talk with you again
Chciałam stąd zniknąć, znaleźć się daleko od spojrzeń innych ludzi, ale musiałam wpaść na jakiegoś przechodnia. Próbowałam się uśmiechnąć, ale zupełnie mi to nie wyszło. Unikałam wzroku mężczyzny, zawstydzona tym, co przed chwilą zapewne widział. Inaczej nie zapytałby jak się czuję, wpadnięcie na kogoś nie było ku temu wystarczającym powodem. Przypatrywałam się kasztanom, nienadającym się już do zjedzenia. Wyjęte z kałuży byłyby okropne brudne, być może odpowiedniej jedynie dla osób pomieszkujących na ulicy.
Nic się nie stało. Odetchnęłam, brakowałoby tylko gbura, który zrobiłby głupią awanturę za utopienie kasztanów. Nie, żebym miała się przejąć czymś takim - normalnie na pewno nie - jednak obecnie nie potrzeba było mi dużo, żeby bardziej się zdenerwować. Dobrze było, dla odmiany, usłyszeć jakieś miłe słowo.
- Nie najlepiej - przyznałam zgodnie z prawdą, chyba tylko dlatego, że wciąż byłam zestresowana i to spowodowało, że powiedziałam prawdę. Przeważnie stwierdziłabym, że wszystko jest w porządku, chociaż ewidentnie nie było. Nie chciałabym jednak, żeby przypadkowo spotkana osoba na ulicy się przejmowała - nie można było od razu wiedzieć czy jest odpowiednia, a nie miałam w zwyczaju przyjmować pomocy od byle kogo. Chciałam być miła, przynajmniej do momentu, kiedy zaczął mówić o wysyłaniu listu, Mungu i policji. Cała wewnętrzna ja zjeżyłam się na tę wiadomość, ostatnio nie miałam najlepszych doświadczeń z policją antymugolską. Kojarzyli mi się z niekompetencją i robieniem absurdalnych rzeczy, na przykład aresztowaniem szlachcianek tylko dlatego, że znalazły się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Mężczyzna obok mnie co prawda nie doprecyzował jakiego rodzaju jest policjantem, ale czy to mogło się tak bardzo różnić?
- Niestety, nie mogę panu pomóc - odpowiedziałam wciąż uprzejmie, chociaż nie dało się nie usłyszeć, że w tonie mojego głosu zaszła zmiana. Słowa były jakby głośniejsze, bardziej stanowcze. - Gdyby pan go unieruchomił, nie potrzebowałby pomocy w wysłaniu listu - podsunęłam mu ten pomysł. Nie odeszłam chyba tylko dlatego, że bałam się, że w napadzie niewyjaśnionej wściekłości pośle mnie do Tower. Nawet jeśli nie miałabym tam spędzić wiele czasu, to perspektywa postawienia stopy w takim miejscu mnie przerażała. A policjanci byli nieobliczalni. Nie zamierzałam mu wyjaśniać, że nie jestem skrzatem domowym, żeby biegać i wykonywać jego polecenia. Spojrzałam w stronę wciąż będącego w zaułku szaleńca, a na mojej twarzy zarysowało się nie do końca dobrze skrywane obrzydzenie. Naprawdę, tego typu człowiek miał trafić do Munga? Nic dziwnego, że potem szpital wyglądał jak wyglądał, skoro przywożono tam również obdartusów z ulicy, którzy najlepiej, gdyby zostali w swoich zaułkach i z nich nie wychodzili. Już dawno Mung powinien zostać rozdzielony dla różnych grup społecznych, podczas gdy mugolaki z ulicy w absurdalny sposób mieszały się z szanowanymi, czystokrwistymi czarodziejami.
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Kamienica tuż obok banku Gringotta wypełniła się niestabilną mocą. Większość sów, które przed wybuchem mieszkały w tym miejscu, w ogóle zrezygnowała z wlatywania do środka. Ptaki gromadziły się wokół sowiej poczty, przysiadując na gzymsach okolicznych budynków, w dużej mierze zasiadając na parapetach banku, którego ściany szybko się zabrudziły, nadając instytucji nieestetycznego wyglądu. Te sowy, które ryzykowały wleceniem do swojego byłego domu, umierały w dziwnych, niewyjaśnionych okolicznościach. Podobno w pobliżu dało się słyszeć piski i trzepot wielkich skrzydeł, lecz nikt nie wiedział, co dzieje się z listonoszkami i dlaczego ilość przylatujących w te okolice sów nieustannie maleje. Ci, którzy odważyli się wejść do środka, nie natknęli się jednak na dużą ilość ptasich korpusów spoczywających na ziemi, za to całe wnętrze budynku pokrywały olbrzymie, lepkie pajęczyny.
Wypełniające kamienicę pajęczyny lepiły się do wszystkiego, z czym się zetknęły. Idąc coraz wyżej, gęstość siatki utkanej przez niezidentyfikowany gatunek zwiększała się, pojawiały się również zalepione, zwisające łbami w dół ptaki. Czarodzieje, którzy znaleźli się w środku, mogli szybko zrozumieć, że tkwią w pajęczym gnieździe - a ucieczka nie będzie łatwa, gdyż zza ich pleców wyłoniła się gigantyczna akromantula w towarzystwie swoich licznych dzieci.
Wymaganie: Zwalczanie pająków powinno zająć jedną turę, ale w tym czasie każda z postaci powinna dwukrotnie rzucić zaklęcie Arania Exumei (i dwukrotnie wykonać rzut kością). Sukces odniesie się tylko wtedy, gdy wszystkie cztery zaklęcia będą rzucone poprawnie.
Klęska sprawi, że czarodzieje będą zaatakowani przez zbyt dużą liczbę pająków - i zmuszeni do odwrotu.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 150, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Istniało duże prawdopodobieństwo, że ustabilizowanie dziwnej magii zakłóci wykluwanie się pajęczych mutantów - ale jeszcze większe wskazywało na to, że to właśnie one przyczyniały się do tej straszliwej anomalii. Pozostanie tu mogło być niebezpieczne, tym bardziej, że żółtawe jaja zawieszone w kokonach były bliskie wyklucia. Nie były jednak niezniszczalne. Jeśli dobrze się je rozpoznało i miało się wiedzę na ich temat, wiedziało się, że przekłucie centrum krwiście czerwonej plamy spowoduje natychmiastowe obumarcie pajęczych płodów.
Wymaganie: Prawidłowe rozpoznanie czułego miejsca jaj. ST wynosi 40, doliczany jest bonus z biegłości "opieka nad magicznymi stworzeniami".
Błędne rozpoznanie odpowiedniego miejsca, a więc niepowodzenie akcji, wiąże się z natychmiastowym pryśnięciem w twarz wyjątkową lepką i parzącą, pajęczą wydzieliną, skutkiem czego oboje tracicie po 20 pż.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Jeszcze nigdy nie włamywała się do budynku użyteczności publicznej. Takim bez wątpienia była sowia poczta, zlokalizowana na Pokątnej, tuż obok banku Gringotta. Vera pojawiła się na miejscu pod osłoną nocy, w dzień wiązało się to ze zbyt dużym ryzykiem. Po zmroku uwaga pracowników ministerstwa słabła, za co łamaczka klątw była wdzięczna. Pełnienie wart przy anomaliach obarczone było ryzykiem, ich brak - tej nocy działał, miała nadzieję, na ich korzyść. Skinęła głową Tonks - obecność ratowniczki działała pokrzepiająco, dobrze było wiedzieć, że przynajmniej jedna z nich zna magię leczniczą - i ostrożnie zbliżyła się do budynku. Cokolwiek sprawiało, że sowy opuściły swoje stanowisko, trzymały się na dystans, musiało być nadal we wnętrzu kamienicy. Wkroczyła do środka jako pierwsza, z uniesioną różdżką, przez niedomknięte drzwi. Zachowała ciszę, nawet kiedy na twarzy odczuła nagle lepką, pajęczą nić. Nieprzyjemne wrażenie wejścia w pajęczynę, gorsze niż w lesie, niespodziewane, jeszcze nie tak dawno przewijały się przez to miejsce tłumy ludzi, wysyłających listy i paczki, tylko potęgowało niepokój. Gdy tylko miała pewność, że nie przyciągnie tym uwagi z zewnątrz, przywołała odrobinę światła. Pajęczyny były wszędzie, gdzie by nie spojrzeć - czy taką ilość sieci mógł wytworzyć zwykły pająk?
W głąb pomieszczeń było tego jeszcze więcej, słabe światło wydobywało zwieszające się spod sufitu sowie trupki, owinięte w kokony pajęczej nici, wciąż możliwe do rozpoznania. Pająk, który tego dokonał, musiał być naprawdę duży - i jakby w odpowiedzi na te myśli, jeszcze zanim zdążyła wypowiedzieć je na głos i podzielić się nimi z Just, ciszę przerwał dźwięk. Klekotanie żuwaczek dorodnej akromantuli, otoczonej swoimi dziećmi. To dla nich zachowane były martwe sowy, nie miała żadnych wątpliwości. Ani też chęci, by podzielić los pechowych ptaków. Nie zastanawiała się - Arania Exumei - krzyknęła, jej głos zabrzmiał wyżej niż zwykle, pewniej, gdy po raz drugi wymówiła zaklęcie. Jeśli nie uda się odstraszyć pająków, trzeba będzie przedrzeć się na zewnątrz, porzucić anomalię. Wizytą konkurencji, jeżeli się taka przydarzy, będą się martwić na bieżąco.
#1 'k100' : 42
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k100' : 6
--------------------------------
#4 'Anomalie - CZ' :
Na Pokątną dotarła chwilę spóźniona, jeszcze nie umiała dokładnie wyliczyć ile czasu zajmie dojście gdzieś - wcześniejsze poruszanie się przy pomocy teleportacji i kominków zdecydowanie zajmowało go mniej. Wybacz - szepnęła cicho, zatrzymując się przed znajomą kobietą. Sięgnęła jeszcze raz do kieszeni płaszcza z prawej wyciągając różdżkę, w lewej sprawdzając, czy jedna fiolka wiecznego płomienia nadal jest w niej bezpieczna. Była - jak do tej pory nie spotkała nikogo w miejscu naprawiania anomalii, jednak nadal, mimo wszystko, wchodziły tutaj nielegalnie. Ruszyła za Verą, sama nie zapalając światła. Przez plecy przeszły jej ciarki, kiedy i ona nie uchroniła się przed pajęczyną. Uniosła lewą dłoń by ściągnąć cholerstwo z twarzy i wtedy to usłyszała. Okropny, przyprawiający o gęsią skórkę dźwięk. Vera zareagowała jako pierwsza, a jednak coś poszło nie tak. Różdżka wymsknęła się z jej ręki. Rozejrzała się, szybko uświadamiając sobie, że pająków było więcej niż ich. Nie były w stanie sobie z nimi poradzić. Schyliła się łapiąc za różdżkę towarzyszki, a potem ujęła jej nadgarstek. - Wiejemy. - zarządziła nie czekając na odpowiedź pociągnęła ją do wyjścia. I ciągnęła jeszcze chwilę aż nie była pewna, że olbrzymie pająki nie podążają ich śladem. Nadal wzdrygała się gdy przez myśl przetaczał się dźwięk. - Okropne cholerstwa. - mruknęła zwalniając i puszczają dłoń znajomej. Zerknęła jeszcze raz za plecy jakby sprawdzając czy rzeczywiście nic nie podąża ich śladem. Tonks wyglądała już lepiej, i trochę lepiej sypiała, jednak nadal równie samotnie. Cienie pod oczami nie były jednak już tak duże, choć oczy nadal świeciły się znajomym smutkiem i bólem. Zatrzymała się na chwilę by unieść głowę i spojrzeć w niebo, którego o dziwo dziś nie zasłaniał kołnierz z chmur.
- Trzymaj. - wyciągnęła w jej stronę rękę z jej własnym narzędziem. - Spróbujemy gdzieś jeszcze? - zapytała spoglądając w twarz łamacze klątw. Nikły uśmiech przewinął się przez jej twarz. Jak, Leighton, dasz się namówić? Sowia poczta była już daleko za nimi.
| zt
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Gorycz porażki towarzyszyła jej, ale nie pozwalała spocząć na laurach. Zamierzała próbować do skutku, a wiedziała, że w okolicy znajduje się jeszcze jedna anomalia, którą mogli odwiedzić, i Billy najwyraźniej też o niej wiedział, bo oboje zgodnie skierowali się w stronę budynku sowiej poczty, dawniej będącego niewątpliwą pomocą dla czarodziejów pozbawionych własnych słów, a teraz opustoszałego i ogarniętego anomalią.
Bywała tu w przeszłości, odkąd jej hogwarcka sowa wyzionęła ducha i jakoś nie miała głowy do kupienia nowej, ale teraz miejsce to nie przypominało tego, co pamiętała. Nawet sowy już nie chciały tu mieszkać, najwyraźniej wyczuwając zagrożenie.
Wylądowała na ziemi i oparła miotłę o ścianę, ostrożnie zbliżając się do drzwi. Czuła, że Billy idzie tuż za nią; musieli być przygotowani na to, że coś może ich za chwilę zaatakować. Obejrzała się jeszcze przez ramię, by upewnić się, że nikt ich nie śledzi, nikt nie widzi, jak wchodzą do budynku, do którego zakazano wchodzić. Musieli być ostrożni, bo nie tylko ludzi z ministerstwa należało się wystrzegać.
Wnętrze sowiej poczty było szczelnie pokryte pajęczynami. Tu i ówdzie zwisały kokony zapewne zawierające martwe sowy, a Sophia uświadomiła sobie, że to przypomina jej gigantyczne pajęcze gniazdo, znacznie większe niż te, które budowały zwykłe pająki. Nie musieli długo czekać, żeby naprzeciw nich błysnęły złowieszcze ślepia i zaklekotały szczypce. Byli w legowisku akromantul.
- Arania exumei! – rzuciła w stronę pająków. – Arania Exumei! – powtórzyła zaklęcie, wiedząc, że muszą uporać się z pająkami zanim będą mogli przystąpić do naprawy magii.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
#1 'k100' : 23
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k100' : 84
--------------------------------
#4 'Anomalie - CZ' :
– Zdecydowanie b-b-bardziej wolałem ogień – mruknął sam do siebie, unosząc wyżej różdżkę i zawieszając na moment spojrzenie na potężnej pajęczynie; nigdy nie należał do osób, które drżały na widok przemykających po kuchni pająków, ale klekoczący odgłos, który rozległ się gdzieś za ich plecami, i tak sprawił, że po karku przebiegł mu nieprzyjemny dreszcz. Odwrócił się z duszą na ramieniu, tylko po to, żeby dostrzec potężne cielsko akromantuli, która zdecydowała się przywitać ich wraz z towarzystwem czarnych, kosmatych dzieci.
Sophia zareagowała jako pierwsza, ciskając zaklęcia w pierwsze dwa pająki, jednak przy drugim uroku coś poszło nie tak, choć Billy nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, co; wyczuł jednak zmianę w otaczającej ich energii, a fakt, że z pajęczyny wynurzyło się sześć kolejnych pająków, tylko dodatkowo pogorszył sytuację. – To chyba nie jest n-n-nasz dzień – rzucił, tylko pozornie lekko – w jego głosie wyraźnie dało się wyczuć napięcie, nie miał najmniejszej ochoty podzielić losu martwych sów.
Upewnił się, że Sophia podąża za nim, po czym rzucił się z powrotem do drzwi, po drodze torując sobie drogę przez lepkie warstwy pajęczyny. Wydostawszy się na świeże powietrze poczuł ulgę, choć druga porażka tego wieczoru bynajmniej nie poprawiła mu humoru. Nie miał ochoty zostawiać tego w ten sposób – odwrócił się więc przez ramię, odnajdując spojrzeniem swoją towarzyszkę. – Do t-t-trzech razy sztuka? – rzucił, chwytając w dłoń miotłę; miał na liście jeszcze jedno miejsce, które mogliby odwiedzić.
| zt x2
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
Idąc Pokątną nie zwracali na siebie zbyt wielkiej uwagi, wejście do środka również nie stanowiło wielkiego problemu. I chociaż z natury Gabriel należał do grona dżentelmenów to z uwagi na okoliczności, tym razem postanowił wejść do środka jako pierwszy. Można powiedzieć, że instynkt aurorski go nie zawiódł. Środek pokryty był wielkimi i lepkimi pajęczynami. Akromantule, tak brzmiała pierwsza diagnoza Tonksa, prawdopodobnie dlatego, że to jedyny gatunek magicznych pajęczaków, który znał. Podeszwy kleiły się do plątaniny siedzi. Weszli w głąb pomieszczenia, co być może okazało się błędem, skoro za ich plecami pojawiła się wielka akromantula i jej młode. Skrzywił się, wyciągając różdżkę w stronę stworzeń.
- Arania Exumei - wypowiedział formułę zaklęcia, mając nadzieję, że anomalia okaże się być łaskawa i pozwoli na działanie magii. - Arania Exumei - powtórzył zaklęcie, posyłając strumień magii w innym kierunku.
Maybe I'm just not the man I was before
#1 'k100' : 58
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k100' : 27
--------------------------------
#4 'Anomalie - CZ' :
Ta noc miała być wyjątkowa. Benjamin nie mógł doczekać się zapadnięcia zmroku, wręcz odliczał minuty, raz po raz zerkając na zegar, wiszący nad drzwiami kuchni Margaux. Ściąganie sobie na głowę kłopotów zawsze go ekscytowało, lecz tym razem, oprócz perspektywy przygody, cieszyły go personalia kompana. Po raz pierwszy mieli stanąć ramię w ramię naprzeciwko anomalii - oni, razem, Wrightowie. Nie wahał się długo przed nakreśleniem listu, zapraszając Hannah na niebezpieczną przechadzkę po Pokątnej. Wierzył w nią, w jej czarodziejskie umiejętności i w to, że podoła temu, co oczekiwało ich w zakamarkach sowiej poczty, sąsiadującej z Gringottem. Słyszał o tym miejscu wiele złego: podobno zasiedliły się tam obrzydliwe pająki, pożerające żywcem małe sówki i wysysające życie z niewyklutych jeszcze jaj. Chęć uratowania zwierząt stanowiła dodatkową motywację - rzecz jasna, oprócz dobra Zakonu Feniksa i ochronienia czarodziejów, przebywających w okolicy. Gdy wybiła północ, szybko zebrał się z miejsca i wskoczył na pożyczoną, starą miotłę, by udać się już na miejsce. Dopiero tam, w półmroku, spostrzegł czekającą na niego Hanię.
- Gotowa? Skoncentrowana? - spytał kontrolnie, tak, jak przed laty, gdy zabierał ją na niekoniecznie bezpieczne spacery po dzikich ostępach albo gdy próbował nauczyć ją pływać, wrzucając ją od razu do lodowatej głębiny. Teraz robił podobnie, czuwając oczywiście nad przebiegiem wymagającej próby. Był obok, trzymał rękę na pulsie a różdżkę w dłoni, wiedział więc, że poradzą sobie nawet z większymi przeciwnościami losu. A że takowe się pojawią był praktycznie pewien: pamiętał swoją ostatnią przygodę z anomalią i dwoma parszywymi typami, słyszał też liczne historie o niepowodzeniach, o wybuchającej magii - ale dopóki rodzeństwo trzymało się razem, nic poważnego nie mogło im się stać. Święcie w to wierzył.
- Ciepłe niewymowne założone? - dodał ojcowskim tonem, mając nadzieję, że nie musi precyzować, iż chodzi o odpowiednią dla takiej pogody bieliznę a nie rozgrzanych pracowników Departamentu Tajemnic, kryjących się pod materiałem ubrania. - Możemy zginąć, ale jeśli nie - nie możesz się przeziębić - poinformował ją o priorytetach, po czym dziarsko wkroczył do budynku sowiej poczty, ściskając w dłoni różdżkę. Ruszył do przodu, zatrzymując się po kilku krokach. Wszędzie wokół plątały się pajęczyny, zwisały z sufitów, drżały w potłuczonych oknach, zasnuwały szarawym całunem część podłogi. Ben nie czuł nienawiści do pająków, współczuł jednak sowom; zdawał sobie też sprawę z pochodzenia stawonogów. Wywołała je czarna, plugawa magia, nie pojawiły się tutaj po to, by założyć dom i rozmnażać się, a po to, by krzywdzić. Musiał je więc spacyfikować, chociaż nic nie miał do tych uroczych stworzeń. - Chyba ktoś przyszedł nas powitać - powiedział ostrzegawczo do Hani, odwracając się w stronę ciemniejszego przejścia, z którego wychynęła akromantula. Z ciężkim sercem wymierzył w nią różdżkę. - Arania Exumei - wychrypiał, a następnie skierował drewno w bok, na drugiego, najbliższego pająka, strzygącego w powietrzu odnóżami. - Arania Exumei - powtórzył zdecydowanie, mając nadzieję, że nie sprawi stworzeniom zbyt dużego bólu a jedynie je wystraszy. I że anomalia nie zmieni jego zaklęcia w coś zupełnie nieprzydatnego lub groźnego.
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
#1 'k100' : 4, 56
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Na miejsce dostała się za pomocą starej miotły, miała do niej szalony sentyment. Jej wici ze starości wyginały się już we wszystkie strony, rączka była wytarta i znacznie rozjaśniona, ale wciąż była najwygodniejszą jaką miała. Na widok brata rozpromieniła się, zeskakując sprawnie z miotły.
— Nigdy nie byłam tak gotowa — odparła pewnie i zadziornie, mierząc się z nim na spojrzenia. Uśmiechnęła się szeroko i łobuzersko, a brązowe oczy spod ciemnej grzywki i gęstych brwi błyszczały jej z ekscytacji. W lewej ręce trzymała miotłę, w prawej różdżkę, którą wyciągnęła z kieszeni, oddychając głęboko. Chciała się uspokoić i upewnić, że rzeczywiście jest gotowa na to, co ich czeka. Nie wiedziała zbyt wiele o tym miejscu, o anomalii, która je trawiła.
Kiedy spytał o gacie, przewróciła oczami i westchnęła z rezygnacją. Nie znosiła, gdy to robił — matkował, niańczył ją. Była już dużą dziewczynką, potrafiła o siebie zadbać, a już na pewno odpowiednio ubrać.
— Chcesz sprawdzić? — spytała, gromiąc go spojrzeniem. — Ubrałam coś specjalnego, na wypadek, gdybyśmy mieli przystojne towarzystwo — dodała, odwracając się przed siebie i zadzierając wyżej brodę. — Nie wiem, co gorsze — zginąć, czy się przeziębić. — Ale na szczęście znam dobrego uzdrowiciela. Alexander chyba wraca do formy — posmutniała nieco. Wieść o tym, co mu się przytrafiło wzbudzała w niej złość i rozgoryczenie; wciąż nie mieściło jej się w głowie, jak można było wyrządzić komuś tak potworną krzywdę. Człowiek, który się tego dopuścił musiał być prawdziwą bestią, potworem, który nie zasługiwał na to, by chodzić wolno po świecie. Czuła względem takich osób obrzydzenie i szczerą, płomienną nienawiść.
Pozwoliła mu ruszyć przodem, choć pozostając za jego plecami wychylała głowę na prawo i lewo, próbując dostrzec coś za jego wielką, szeroką sylwetką. Miotłę pozostawiła zaraz za wejściem do budynku, sądząc, że tam nie będzie budzić niczyich podejrzeń. Już po kilku krokach uświadomiła sobie, że wszędzie dookoła rozciągają się niezliczone sieci lepkich pajęczyn. Nie skrzywiła się nawet — pająki jej nie przerażały, lecz w tym miejscu powinna spodziewać się niezliczonych ptasich odchodów, a nie trudnych do przedarcia owadzich przeszkód. Szybko zrozumiała, co mogło się tu wydarzyć.
— Pająki? Tutaj?— spytała cicho, Bena, stąpając powoli tuż za nim. Wyciągnęła przed siebie różdżkę, a kiedy się znów odezwał i wypowiedział dobrze znane jej inkantacje zaklęć, uczyniła to samo:— Arania Exumei!— Swobodnym, spokojnym tonem. Mierzyła w stronę pająka, później, kątem oka dostrzegając kolejnego: — Arania Exumei!— Zdecydowanym ruchem wycelowała w jego kierunku.
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
#1 'k100' : 63, 35
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :