Rabastan Cyrille Lestrange
Nazwisko matki: Rosier
Miejsce zamieszkania: Wyspa Wight, Anglia
Czystość krwi: czysta szlachetna
Wzrost: 113 centymetrów
Waga: 20 kilogramów
Kolor włosów: czarny (jak u taty)
Kolor oczu: jasny niebieski (też jak u taty)
Znaki szczególne: mam najlepszego tatę na świecie!
czekoladową - taką z miodowego królestwa
na pewno będzie to slytherin!
kiedyś będzie to ćma
nauczyciela szermierki
bzem, solą morską i papierem
mamę i tatę
grą na fortepianie, jazdą konną i opowieściami taty
tato kibicuje jastrzębiom, więc ja też
jeżdżę konno, uczę się szermierki i latam na dziecięcej miotełce
taty! i muzyki klasycznej
asa butterfield
Tato często mi mówi, że jestem Lestrange i mogę wszystko.
Ale oprócz mogów mam też wiele muszów. Muszę pilnie poznawać historię rodu, muszę być miły dla guwernantki i muszę bez kręcenia nosem zajadać te okropne brokuły. Ale nie wszystkie muszenia są złe. Muszę grać na fortepianie, ale chętnie to robię, bo sprawia to przyjemność mnie i tacie. A ja lubię patrzeć, jak tata się uśmiecha.
Bo tato nie uśmiecha się za często, a kiedy już to robi, to nie jest to ładny uśmiech. Czasem zastanawiam się, co go tak dręczy, bo nigdy nie chce mi o tym opowiadać; za to mówi chętnie o polowaniach na niedobre wilkołaki i, kiedy grzecznie go o to proszę, opowiada mi o mamie. Nikt tak pięknie nie mówi o mamie jak tato. Żałuję, że jej nie znam, że nie ma jej obok i że nie śpiewa mi do snu, bo na pewno nie ma wspanialszej pani od mamy. Myślę, że była cudowniejsza nawet od lady cioci Evandry, choć bardzo ją kocham i jest najlepszą ciocią na świecie.
Bardzo często z tatą i Rudolfem chodzimy na cmentarz. Odwiedzamy wtedy grób mamy i naszej ukochanej siostrzyczki. Zawsze zostawiamy świeże, pachnące kwiaty, które wybiera tato. Lubię odwiedzać mamę i Celeste, ale robi mi się wtedy smutno, bo spojrzenie taty staje się zatroskane i puste. Wiem, że tato i mój brat tęsknią za mamą równie mocno jak ja. To sprawia, że nasze spacery na cmentarz są magiczne. Stoimy tam razem w milczeniu i tęsknimy, a ja czasem przytulam się do nogi taty, bo czuję, że właśnie tak powinienem robić. Dodaje nam to otuchy. Bo brakuje mi mamy, nawet jeżeli znam ją tylko ze zdjęć.
Ale nawet bez mamusi jestem dzielnym małym lordem. Jestem grzeczny, żeby tato i wszystkie ciocie i wujkowie byli ze mnie dumni. Ładnie gram na fortepianie podczas rodzinnych spotkań i opowiadam wszystkim o tym, jak pilnie uczę się języków, kaligrafii (Rudolf mówi, że strasznie bazgrolę, ale to nieprawda - zresztą, ciężko jest skupić się na pisaniu, kiedy gęsie pióro drapie cię po nosie!) i jak szybko latam na mojej ulubionej dziecięcej miotełce. Wszyscy są ze mnie dumni. Ale to chyba nie wystarcza, żeby tato spędzał ze mną tak dużo czasu, jak bym chciał. Może powinienem wziąć przykład z Rudolfa, który przykuwa jego uwagę niekończącymi się psotami? Czy jak rozbiję ulubiony wazon taty i dorysuję wąsy na portrecie Radolfusa Lestrange'a, to tato będzie częściej w domu i pokocha mnie bardziej?
Moja guwernantka o grubym warkoczu i ciepłym spojrzeniu lubi opowiadać mi bajki. Tę o Fontannie Szczęśliwego Losu słyszałem tylko raz - potem nie chciała już jej opowiadać, choć nigdy nie dowiedziałem się, dlaczego. Pani guwernantka bąknęła tylko coś wymijająco, że nie jest to bajka odpowiednia dla takiego małego lorda jak ja. Że mój tato upomniał ją, jakoby treści zawarte w morale były niedorzeczne i uszlachetniały ordynarne parzenie się i rozrzedzanie krwi, co podobno może spaczyć mój wrażliwy umysł. Nie mam pojęcia, co to znaczy, ale skoro tato tak mówi, to musi mieć rację. Mój tato przecież nigdy się nie myli.
Wszyscy troszczą się o moje wychowanie i wszystkie moje dni wypełnia mnóstwo zajęć. Czasem muszę opowiadać o historii zaprzyjaźnionych rodów, używając wyłącznie języka francuskiego. Sprawia mi to coraz mniej trudności, choć mój nauczyciel często gani mnie za niechlujne wypowiadanie zgłosek. Mimo to jest jednak dla mnie miły, nie to co nauczyciel szermierki. Cały czas krzywi się na mnie, mówi, że się garbię i że nic ze mnie nie będzie! Bardzo mnie to smuci, a kiedy się smucę, to krzyczy, że muszę być twardy i nie mogę się mazgaić. I że powinienem mocniej trzymać w dłoni floret, bo podmuch wiatru mógłby wytrącić mi go z dłoni. Nie lubię szermierki i nie lubię mojego nauczyciela. Ma dziwne, siwe wąsy, o wiele brzydsze od wąsów taty. Nie wiem tylko, dlaczego muszę się uczyć machać rapierem, skoro i tak za parę lat nauczę się czarować. Moja guwernantka czasem pokazuje mi różne zaklęcia. Najbardziej podoba mi się Lumos. Jak będę starszy, to krzyknę Lumos! i ciemność w moim pokoiku przestanie być taka straszna. Nie będę już się bał żadnych potworów siedzących pod łóżkiem.
Nie mogę już się doczekać, kiedy w końcu skończę jedenaście lat! Bardzo zazdroszczę tacie (i wujkom i ciociom), że mają już różdżki, bo póki co ja dostaję tylko takie czekoladowe z Miodowego Królestwa (ale często ja zjadam, zanim zdążę coś wyczarować). Daje mi je w prezencie lady ciocia Constrance. Mogę nimi machać i udawać, że rzucam zaklęcia, a ciocia mówi mi inankantacje (nie wiem, co to znaczy, ale ciocia tak często mówi) zaklęć i pokazuje, jak powinienem ruszać dłonią. Dzięki niej poznałem już parę czarów. Wiem, że Alohomora otwiera wszystkie drzwi! Jak już dostanę prawdziwą różdżkę (a raczej kiedy moja różdżka mnie wybierze, bo ciocia mówi, że każdy czarodziej ma swoją własną, wyjątkową), to otworzę wszystkie zamknięte szuflady w domu i sprawdzę, co jest w środku.
Guwernantka powiedziała mi kiedyś, że jak już urosnę, to będę bardzo utalentowanym czarodziejem. Stało się to wtedy, gdy usiadłem do fortepianu z zamiarem przećwiczenia jednej z etiud Chopina, ale nie zdążyłem nawet dotknąć klawiszy fortepianu, kiedy... instrument zaczął grać sam z siebie! Co prawda nie tworzył zgranej muzyki, niewidzialna siła naciskała przypadkowe klawisze, ale to wystarczyło, żeby guwernantka rozpłakała się ze szczęścia, a tato pochwalił mnie i powiedział, że kupi mi w nagrodę wszystko, czego tylko będę chciał. Poprosiłem o własnego niuchacza, bo chciałem zabierać go ze sobą na poszukiwanie skarbów. Niestety, kiedy tylko wziąłem go do domu, najpierw zaczął biegać i skakać po salonie, potem dziwnie wybałuszył oczka i nagle przestał się ruszać. Zacząłem płakać, a guwernantka z żalem oceniła, że mój mały przyjaciel dostał zawału serca przez nadmiar tych wszystkich złotych ozdób, które umieścił tu tato. Na otarcie łez dostałem nową miotełkę. Lubię latać na niej po domu, chociaż guwernantka nie pozwala mi na to, odkąd potrąciłem jakąś rzeźbę gołej pani i odpadła jej głowa.
Bardzo lubię też spędzać czas z lady ciocią Evandrą. Niedawno nagle zniknęła i wszyscy bardzo się martwili, chociaż nie chcieli mi powiedzieć, dlaczego. Na szczęście szybko wróciła i znowu możemy razem bawić się w eliksiry. Na początku nie wiedziałem, na czym polega ta zabawa, ale teraz lady ciocia pozwala mi już kroić listki na cieniutkie paseczki i mieszać wielką chochlą w cynowym kociołku. Kiedyś pomyliłem lewo z prawem i dym z kociołka buchnął mi prosto w twarz, przez co kichałem cały dzień, a włosy cioci na chwilę pokryły się ciemnym pyłem. Już bałem się, że zostaną takie na zawsze! Kiedyś przeglądałem też fiolki z różnymi składnikami i wśród nich znalazłem rybie oczy. Fuj! Ciocia musi być bardzo odważna, że nie boi się tych dziwnych ingrediencji.
Tak właściwie to kocham całą moją rodzinę. Tato chyba nie do końca lubi lorda wujka Tristana, bo czasem widzę, jak krzywi się na jego widok, ale ja uważam, że jego opowieści o smokach są bardzo ciekawe. Bo wujek Tristan też jest bardzo odważny, ale nie tak odważny jak tato i ciocia Evandra. Lady ciocia Druella też niczego się nie boi. Kiedy ją ładnie o to proszę, zabieramy mojego kucyka i jedziemy na wycieczkę po wyspie Wight. Ostatnio jak byliśmy na wycieczce to ciocia Druella opowiadała mi o polowaniach. Ja też jestem myśliwym, bo upolowałem wtedy jaszczurkę! Co prawda nie strzeliłem do niej z kuszy, tylko podniosłem ją z ziemi, kiedy wygrzewała się na słońcu, ale ciocia powiedziała, że i tak świetnie poluję. To od cioci dostałem też moją pierwszą miotełkę. Byłem wtedy jeszcze malutki i bardzo się ze mnie śmiała, kiedy chciałem ją oddać domowemu skrzatowi. Powiedziała mi, że nią się nie sprząta, tylko lata po niebie. Nie umiem jeszcze wzbić się do chmur, ale podobno jak pójdę do szkoły, to będę mógł wstąpić do drużyny Quidditcha i nauczyć się tak wysoko latać.
Bardzo kocham też lady babcię Cedrinę. Babcia Cedrina była mamą mojej mamy. Zawsze cieszy się na mój widok i podziwiam ją, bo jest idealną damą - taką, o jakich czytam w podręcznikach o etykiecie! W każdej chwili zachowuje się elegancko i dostojnie. Marszczy jednak brwi, jak podchodzę zbyt blisko do jej papugi i chcę pogłaskać ją po czarnych piórkach. Choć czasem nie mogę się powstrzymać, grzecznie słucham się babci. Nie chcę przecież, żeby babcia Cedrina smuciła się z mojego powodu.
Mój nauczyciel etykiety chwali mnie, że jestem pojętnym uczniem. Dzięki ostatniej lekcji wreszcie zrozumiałem, co łączy lady ciocię Evandrę i lorda wujka Tristana, a także dlaczego tato każe mi być miły dla lady Isolde. Nie lubię, kiedy tato spędza z nią czas. Pojawiła się w naszym życiu tak nagle, a ostatnio guwernantka powiedziała mi, że Isolde już wkrótce zastąpi mi mamę. Nikt nie zastąpi mi mamy! Od tej pory nie odzywam się do niej już wcale; muszę namówić też Rudolfa, żeby przestał się z nią zadawać. Może tato też da się przekonać do zerwania tych całych zaręczynów, bo przecież nie mogę pozwolić na to, żeby jakaś obca pani pałętała się po naszym domu. Nie lubię, kiedy jest dla mnie miła i się do mnie uśmiecha, bo wiem, że tak naprawdę chce mi zabrać tatę. A do tego nie mogę dopuścić! Jeśli tato wybierze lady Isolde zamiast mnie i Rudolfa, to wezmę moją jaszczurkę i zestaw ulubionych gargulków, a potem na hippokampusie ucieknę z domu i wyprowadzę się do lady cioci Druelli i lorda wujka Cygnusa. A tato nie będzie miał tu nic do gadania!
Bo przecież ja jestem Lestrange i mogę wszystko.
Komplet gargulków, miotełka dziecięca, jaszczurka