Dzikie wybrzeże, Walia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dzikie wybrzeże
Walia słynie z fascynujących krajobrazów, które wcale nierzadko stanowiły inspirację dla artystów i poetów. Ta część wybrzeża ulokowana jest pomiędzy klifami, doskonale dbającymi o prywatność osób, które odnalazły tę odludną część stanowiącą zaledwie niewielki fragment Parku Narodowego Pembrokeshire Coast. Mgła osadza się tutaj o wczesnych godzinach porannych i wieczornych. Grafitowe skały zachęcają do odpoczynku i kontemplacji morskich fal bijących o ściany wysokich klifów, morska bryza drażni skórę, a jod wypełniający powietrze jest doskonale wyczuwalny szczególnie w późniejszych porach roku. Odpoczywać można także w wysokich, gęstych trawach urozmaiconych różnokolorowymi kwiatami. Warto wybrać się także na spacer po nieodległych, piaszczystych plażach podczas jednego z monstrualnych odpływów. Niestety, kąpiel możliwa jest tylko w kilku miejscach, gdzie skały łagodnie opadają w głąb płycizny. Doskonale odnajdą się tutaj także miłośnicy skamielin - na wybrzeżu z łatwością można odnaleźć mniejsze i większe amonity wyrzucone na brzeg lub wrośnięte w skały. Jeśli ma się wystarczającą ilość szczęścia, w oddali można dojrzeć bawiące się delfiny i hipokampusy.
The member 'Nephthys Shafiq' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
Cierpka świadomość tego, że nie zdołał ochronić ani siebie, ani jej, zalewała jego umysł miarowymi, choć nieugiętymi falami. Podobnie morze okazywało swe niezadowolenie, raz po raz uderzając odłamkami swej mocy w wysokie ściany klifów. Owszem, mógł dołączyć kolejne bolesne niespełnienie do kolekcji, lecz zamartwianie się postanowił odłożyć na inny czas, musiał skupić się na tym momencie, bo inaczej wciąż będzie popełniał te same błędy. Już wiedział, iż jego zdolności rzucania uroków ofensywnych wymagały pracy i zamierzał poświęcić im odpowiednią uwagę; wahania serca odbijały się w jego postawie, to także powinien skontrolować zanim wszystko na czym mu zależy ucieknie mu przez palce. W okolicznościach, które nie wiązały ich bezpieczeństwa i nie mówiły o kwestiach przetrwania, być może ta okolica mogłaby stanowić dobre tło dla jego przemyśleń, jednakże jedyne, co teraz odczuwał to pewien wyrzut – dlaczego właśnie tu? – oraz pewna ulga – ostre, grafitowe skały czyhały na nieostrożnych śmiałków, a oni mieli tę przychylność losu, że wylądowali nieco dalej od granicy brzegu. W tym przedstawieniu nawet taka okoliczność zdawała się nikłym pocieszeniem; nie rozumiał co ten osiłek planował ani kim był, a niewiedza budziła większy niepokój. Być może planował przenieść się tu po nich, może przygotował tu inne niebezpieczeństwo, które miało ich zastać zdezorientowanych i nieprzygotowanych. Przynajmniej mieli siebie, miał nadzieję, iż to wystarczy.
Posłał jej spojrzenie, w którym igrały drobiny zaskoczenia oraz konsolacji. Naprawdę był przekonany, że poradzenie sobie z napastnikiem było jego obowiązkiem, a skoro się z niego nie wywiązał, oczekiwał… zawodu? Frustracji? Po postawie Nephthys dostrzegał, że takie przeświadczenie było raczej projekcją własnych uczuć na jej postać. Widząc ją tam, na Pokątnej, został ogarnięty przez najbardziej oczywistą potrzebę chłopca, który od zawsze chciał zostać r y c e r z e m – chęć niesienia pomocy. W jego świecie nie był to wybór, takie działanie wynikało z jego natury; z łatwością przekładał cudze dobro nad własne, wolał spoglądać na ogół niż na siebie jako jednostkę. Przynależność do Zakonu, mimo niektórych sprzeczności, przedstawiała mu to w wyraźniejszych barwach, uczyła odnajdywania swojej pozycji w bezkresie możliwości. — Jeszcze się nie skończyło… — wyszeptał cicho, z łagodną determinacją osadzoną w dźwiękach jego głosu. Dopóki nie odnajdą drogi do domu, dopóki nie odstawi jej w progi posiadłości na Wyspie Man, nie będzie w stanie dać myślom odpocząć. Rozsądek przysypiał, gdy w grę wchodził ktoś dla niego bliski, musiał go jednak budzić, podnosić, zmuszać do jeszcze jednego wysiłku, jeszcze kolejnej próby. Nie śmiał wszczynać protestu, później jej wyjaśni, że podążał tylko za własnym sercem i zupełnie niczego nie oczekuje w zamian. Dlatego choć uchylił usta, by dodać coś od siebie, to wyłapując falę bólu, która ogarnęła kobietę nawet przy tak minimalnym ruchu głowy, zmienił zdanie. — Już w porządku — powiedział za to, zarzucając chwilową kurtynę na podobne kwestie. Tym, co wynurzało się ku powierzchni bezsprzeczności był absurd ataku; w biały dzień, na przedstawicielkę rodu szlacheckiego, czy naprawdę ku temu stoczyła się angielska codzienność? Jeśli nikt nie zadziała, każda ulica zmieni się w odwzorowanie Nokturnu, każde wyjście będzie napędzanie lękiem, a strach potrafi popychać ludzi na grancie. Tak być nie powinno. Powoli zaczynał czuć się źle z tym, że w takim momencie planuje podróż poza kraj.
I tak już drżał; chłód łaskotał jego kończyny, owijał się wokół żeber i oblepiał wilgotne włosy. Sięgał nawet do rąk, które starał się wstrzymywać od wykonywania własnych, trwożnych ruchów. Nie było tu miejsca na wstyd, nie zabrał z powrotem marynarki, lecz owinął ją ciaśniej wokół lady Shafiq w odpowiedzi. Zdaje się, że znał pewne zaklęcie, chroniące przed chłodem, ale w tych okolicznościach – elektryczna magia wydawała się jedynie czekać aż użyją jej lekkomyślnie – wolał skorzystać najpierw z całkiem zwyczajnych metod. Wepchnął do kieszeni spodni różdżkę, oddając się roli wsparcia dla jej drobnej sylwetki. Z wielką ostrożnością potraktował przytrzymywanie jej, chociaż przez to pewnie podzielił się z nią chłodem, który przylgnął do jego ubrań wraz z lodowatą wodą. Wiatr usiłował zaciągać w różne strony ich odzienie, aczkolwiek stojąc razem byli znacznie mniej podatni na jego wpływy. Gdy zajmowana pozycja okazała się w miarę stabilna, jego uwaga wskoczyła na tory skupione na zorientowaniu się w terenie; jako badacz trenował spostrzegawczość, odruchowo zauważając rzeczy, które mniej wprawne oko mogłoby pominąć. W większej mierze dotyczyło to obszarów jego zainteresowań takich jak właśnie flora. Nutka ciepła rozbiegła się po jego ciele. Chciał się upewnić, z tego powodu zbliżył się ku ich płatkom, by musnąć je palcami. Te, nieco spłoszone, podjęły próbę odsunięcia się, a każdy ich ruch powoływał kolejne dźwięki przyjemnej melodii. Constantine, zatracony w swoim odkryciu, dopiero po chwili zorientował się, że jeszcze nie przekazał tej informacji dalej. Pogładził kielich najbliższego kwiatu, po czym podniósł się z westchnięciem. — Nie wiem jak mogłem ich od razu nie rozpoznać. To nucące maki — zaczął, wpatrując się w twarz alchemiczki, by wyczytać czy i ona o nich słyszała. — Są wyjątkowe. Do tego rosną tylko na jednym wybrzeżu Walii i zdaje się, że są objęte ścisłą opieką. Słyszałem, iż mieszkańcy nieodległej wioski są do nich bardzo przywiązani. To czarodzieje, więc może będą w stanie nam pomóc. — Im także przydałby się ktoś, kto obejrzy ich z dbałością. Mogli wciąż być w stanie szoku – nawet zidentyfikowanie roślin nie przyszło mu zbyt łatwo – a często rany nie były widoczne na pierwszy rzut oka. Uniósł podbródek. Robiło się ciemno, określanie kierunków sprawiało mu pewien problem, choć wolałby się do tego nie przyznawać. Podążał za zaklęciami i wskazówkami, niełatwo rozszyfrowując tajemnice na niebie. Przysunął ku niej ramię, gdyby chciała się jeszcze wesprzeć i odezwał się:
— Wiesz, w którą stronę mamy wschód?
| rzucam na odnalezienie wschodu, brak biegłości astronomia
Posłał jej spojrzenie, w którym igrały drobiny zaskoczenia oraz konsolacji. Naprawdę był przekonany, że poradzenie sobie z napastnikiem było jego obowiązkiem, a skoro się z niego nie wywiązał, oczekiwał… zawodu? Frustracji? Po postawie Nephthys dostrzegał, że takie przeświadczenie było raczej projekcją własnych uczuć na jej postać. Widząc ją tam, na Pokątnej, został ogarnięty przez najbardziej oczywistą potrzebę chłopca, który od zawsze chciał zostać r y c e r z e m – chęć niesienia pomocy. W jego świecie nie był to wybór, takie działanie wynikało z jego natury; z łatwością przekładał cudze dobro nad własne, wolał spoglądać na ogół niż na siebie jako jednostkę. Przynależność do Zakonu, mimo niektórych sprzeczności, przedstawiała mu to w wyraźniejszych barwach, uczyła odnajdywania swojej pozycji w bezkresie możliwości. — Jeszcze się nie skończyło… — wyszeptał cicho, z łagodną determinacją osadzoną w dźwiękach jego głosu. Dopóki nie odnajdą drogi do domu, dopóki nie odstawi jej w progi posiadłości na Wyspie Man, nie będzie w stanie dać myślom odpocząć. Rozsądek przysypiał, gdy w grę wchodził ktoś dla niego bliski, musiał go jednak budzić, podnosić, zmuszać do jeszcze jednego wysiłku, jeszcze kolejnej próby. Nie śmiał wszczynać protestu, później jej wyjaśni, że podążał tylko za własnym sercem i zupełnie niczego nie oczekuje w zamian. Dlatego choć uchylił usta, by dodać coś od siebie, to wyłapując falę bólu, która ogarnęła kobietę nawet przy tak minimalnym ruchu głowy, zmienił zdanie. — Już w porządku — powiedział za to, zarzucając chwilową kurtynę na podobne kwestie. Tym, co wynurzało się ku powierzchni bezsprzeczności był absurd ataku; w biały dzień, na przedstawicielkę rodu szlacheckiego, czy naprawdę ku temu stoczyła się angielska codzienność? Jeśli nikt nie zadziała, każda ulica zmieni się w odwzorowanie Nokturnu, każde wyjście będzie napędzanie lękiem, a strach potrafi popychać ludzi na grancie. Tak być nie powinno. Powoli zaczynał czuć się źle z tym, że w takim momencie planuje podróż poza kraj.
I tak już drżał; chłód łaskotał jego kończyny, owijał się wokół żeber i oblepiał wilgotne włosy. Sięgał nawet do rąk, które starał się wstrzymywać od wykonywania własnych, trwożnych ruchów. Nie było tu miejsca na wstyd, nie zabrał z powrotem marynarki, lecz owinął ją ciaśniej wokół lady Shafiq w odpowiedzi. Zdaje się, że znał pewne zaklęcie, chroniące przed chłodem, ale w tych okolicznościach – elektryczna magia wydawała się jedynie czekać aż użyją jej lekkomyślnie – wolał skorzystać najpierw z całkiem zwyczajnych metod. Wepchnął do kieszeni spodni różdżkę, oddając się roli wsparcia dla jej drobnej sylwetki. Z wielką ostrożnością potraktował przytrzymywanie jej, chociaż przez to pewnie podzielił się z nią chłodem, który przylgnął do jego ubrań wraz z lodowatą wodą. Wiatr usiłował zaciągać w różne strony ich odzienie, aczkolwiek stojąc razem byli znacznie mniej podatni na jego wpływy. Gdy zajmowana pozycja okazała się w miarę stabilna, jego uwaga wskoczyła na tory skupione na zorientowaniu się w terenie; jako badacz trenował spostrzegawczość, odruchowo zauważając rzeczy, które mniej wprawne oko mogłoby pominąć. W większej mierze dotyczyło to obszarów jego zainteresowań takich jak właśnie flora. Nutka ciepła rozbiegła się po jego ciele. Chciał się upewnić, z tego powodu zbliżył się ku ich płatkom, by musnąć je palcami. Te, nieco spłoszone, podjęły próbę odsunięcia się, a każdy ich ruch powoływał kolejne dźwięki przyjemnej melodii. Constantine, zatracony w swoim odkryciu, dopiero po chwili zorientował się, że jeszcze nie przekazał tej informacji dalej. Pogładził kielich najbliższego kwiatu, po czym podniósł się z westchnięciem. — Nie wiem jak mogłem ich od razu nie rozpoznać. To nucące maki — zaczął, wpatrując się w twarz alchemiczki, by wyczytać czy i ona o nich słyszała. — Są wyjątkowe. Do tego rosną tylko na jednym wybrzeżu Walii i zdaje się, że są objęte ścisłą opieką. Słyszałem, iż mieszkańcy nieodległej wioski są do nich bardzo przywiązani. To czarodzieje, więc może będą w stanie nam pomóc. — Im także przydałby się ktoś, kto obejrzy ich z dbałością. Mogli wciąż być w stanie szoku – nawet zidentyfikowanie roślin nie przyszło mu zbyt łatwo – a często rany nie były widoczne na pierwszy rzut oka. Uniósł podbródek. Robiło się ciemno, określanie kierunków sprawiało mu pewien problem, choć wolałby się do tego nie przyznawać. Podążał za zaklęciami i wskazówkami, niełatwo rozszyfrowując tajemnice na niebie. Przysunął ku niej ramię, gdyby chciała się jeszcze wesprzeć i odezwał się:
— Wiesz, w którą stronę mamy wschód?
| rzucam na odnalezienie wschodu, brak biegłości astronomia
by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
The member 'Constantine Ollivander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 11
'k100' : 11
Ból głowy przechodził w odległe ćmienie; nie chciała się już zastanawiać, co by się stało, gdyby wyszła z tej apteki trochę wcześniej, bądź trochę później i nie spotkała na swojej drodze Constantine. Być może wówczas nie natknęłaby się i na napastnika, chociaż tak naprawdę można to było równie dobrze pozostawić w sferze domysłów, bo wiele to nie zmieniało.
- Zmarzniesz - zaprotestowała słabo. Wiatr dął bezlitośnie, targając ich sylwetkami i nie bacząc na nic. Wprawiał rosnące dokoła trawy i kwiaty w senny, falisty ruch, który nie kojarzył się jednak z morzem, pyszniącym się spienioną tonią kawałek dalej, tuż za granicą skał. Przyjęła jednak marynarkę, owijając się nią szczelnie. Z kieszeni sukni wyjęła haftowaną chustkę, którą starła resztki krwi ze skroni. Nie mogła się nigdzie pokazać w takim stanie, to jedno było pewne. Chciała sobie i Constantine zaoszczędzić najgorszych tłumaczeń, choć to akurat było naiwne; nie ominie jej to. Dziwna atmosfera tego miejsca zdawała się zawładnąć całym jej ciałem i umysłem, który leniwie krążył wokół spraw, które wydawały się teraz nieistotne. Powinni próbować się stąd wydostać, jednak zamiast rozwiązań, podsuwał jej mniej lub bardziej związane z sytuacją wspomnienia.
- Bawiliśmy się tak kiedyś, pamiętasz? Nigdy nie lubiłam grać damy w opałach - odezwała się nagle, podążając tym tropem. Dzisiejsze wydarzenie zatrzęsło jej światem w posadach. Zawsze była taka przekonana o tym, że cokolwiek by się nie działo, poradzi sobie. Że ochronią ją umiejętności, a może i nazwisko. Okazało się jednak, że bardziej pomylić się nie mogła, a własna naiwność uderzyła ją na tyle mocno, że stanie przed koniecznością przewalutowania wszystkich swoich dotychczasowych poglądów na swoje miejsce w świecie. Będzie sobie długo wyrzucać, że postąpiła tak głupio, jakby to przekreślało wszystko. Nienawidziła popełniać tak głupich błędów, tym bardziej, że tak lubiła pielęgnować w sobie przekonanie, że potrafi uczyć się na cudzych. Skupiła się jednak na kwiatach. Poznała je w końcu, choć o sekundę później niż Constantine. Nie miała mu tego za złe, z ich dwójki to on był bieglejszy w tej sztuce, często zresztą polegała na jego wiedzy. Poza tym napotykała na dużą trudność w dokopywaniu się do informacji, które przecież dobrze przyswoiła. Powinna była bez trudu odgadnąć, co to za roślina; nucące maki były wszak tak charakterystyczne, że nie sposób ich przegapić.
- Nie rozumiem, dlaczego przeniósł nas akurat tutaj - pokręciła głową na podkreślenie swoich słów, po czym ponownie powiodła wzrokiem po otoczeniu, starając się zrozumieć pobudki napastnika. Dlaczego? Czyżby coś niedobrego miało ich tu jeszcze spotkać? A może mieli bez przeszkód dostać się do wioski, o której wspomniał Ollivander? Przez chwilę wsłuchiwała się w odległą pieśń kwiatów, w której przy akompaniamencie ryku fal było coś smutnego. Nie myślała jeszcze o tym co będzie, gdy wrócą do domu. O rzeczywistości, której będzie trzeba stawić czoła. Kiedy na spokojnie przemyśli, że wszystkie te niebezpieczeństwa się nie skończą, przeciwnie, będą się jedynie nasilać. Strach pomyśleć, co stanie się, gdy wszystko to osiągnie apogeum. Niewidoczne na pierwszy rzut oka rany bywały zdradliwe; czasem odniesione szkody mogły wyglądać od wewnątrz znacznie gorzej, nie dając powierzchownych objawów. Mimo wszystko Nephthys nie znała się na pokrętnych tajnikach uzdrowicielstwa, nie była zatem w stanie stwierdzić, czy jej uraz głowy może przerodzić się w coś poważnego. Ciężko było zresztą stwierdzić, czy jej dziwne samopoczucie brało się z atmosfery tego miejsca, czy może jednak uderzenie sprawiło, że coś jest nie tak, jak być powinno.
- Spróbujmy znaleźć tę wioskę - zgodziła się. Po chwili wahania skorzystała z podsuniętego jej ramienia. Przemoczeni i przemarznięci, nie mogli pozwolić sobie na komfort rozmyślań, czy agresor, który na nią napadł, nie skierował ich tu aby specjalnie, a wiosce czeka ich kolejna niemiła niespodzianka. Musieli jakoś wrócić do domu; nieswojo czuła się z myślą, że są od niego tak daleko. W dalszym ciągu jej myśli ani przez chwilę nie sięgnęły ku sztuce teleportacji, jakby wypierając ją z repertuaru Shafiq. Droga, która dzieliła ich od Anglii wydawała się nagle taka długa, niemożliwa do pokonania... I tę myśl odrzuciła pospiesznie, zadzierając głowę i spoglądając w niebo. To ją pocieszyło; niezależnie, gdzie by nie byli, niebo pozostaje to samo. Powitała gwiazdy niczym starych przyjaciół, których musi prosić o przysługę. By wskazały wschód, otworzyły przed nimi drogę do siedzib czarodziejów. Pozostawało mieć nadzieję, że kimkolwiek będą, okażą im zrozumienie i udzielą pomocy. Po cichu liczyła także, że gdy odejdą od wybrzeża, ta dziwna atmosfera opadnie.
- Zmarzniesz - zaprotestowała słabo. Wiatr dął bezlitośnie, targając ich sylwetkami i nie bacząc na nic. Wprawiał rosnące dokoła trawy i kwiaty w senny, falisty ruch, który nie kojarzył się jednak z morzem, pyszniącym się spienioną tonią kawałek dalej, tuż za granicą skał. Przyjęła jednak marynarkę, owijając się nią szczelnie. Z kieszeni sukni wyjęła haftowaną chustkę, którą starła resztki krwi ze skroni. Nie mogła się nigdzie pokazać w takim stanie, to jedno było pewne. Chciała sobie i Constantine zaoszczędzić najgorszych tłumaczeń, choć to akurat było naiwne; nie ominie jej to. Dziwna atmosfera tego miejsca zdawała się zawładnąć całym jej ciałem i umysłem, który leniwie krążył wokół spraw, które wydawały się teraz nieistotne. Powinni próbować się stąd wydostać, jednak zamiast rozwiązań, podsuwał jej mniej lub bardziej związane z sytuacją wspomnienia.
- Bawiliśmy się tak kiedyś, pamiętasz? Nigdy nie lubiłam grać damy w opałach - odezwała się nagle, podążając tym tropem. Dzisiejsze wydarzenie zatrzęsło jej światem w posadach. Zawsze była taka przekonana o tym, że cokolwiek by się nie działo, poradzi sobie. Że ochronią ją umiejętności, a może i nazwisko. Okazało się jednak, że bardziej pomylić się nie mogła, a własna naiwność uderzyła ją na tyle mocno, że stanie przed koniecznością przewalutowania wszystkich swoich dotychczasowych poglądów na swoje miejsce w świecie. Będzie sobie długo wyrzucać, że postąpiła tak głupio, jakby to przekreślało wszystko. Nienawidziła popełniać tak głupich błędów, tym bardziej, że tak lubiła pielęgnować w sobie przekonanie, że potrafi uczyć się na cudzych. Skupiła się jednak na kwiatach. Poznała je w końcu, choć o sekundę później niż Constantine. Nie miała mu tego za złe, z ich dwójki to on był bieglejszy w tej sztuce, często zresztą polegała na jego wiedzy. Poza tym napotykała na dużą trudność w dokopywaniu się do informacji, które przecież dobrze przyswoiła. Powinna była bez trudu odgadnąć, co to za roślina; nucące maki były wszak tak charakterystyczne, że nie sposób ich przegapić.
- Nie rozumiem, dlaczego przeniósł nas akurat tutaj - pokręciła głową na podkreślenie swoich słów, po czym ponownie powiodła wzrokiem po otoczeniu, starając się zrozumieć pobudki napastnika. Dlaczego? Czyżby coś niedobrego miało ich tu jeszcze spotkać? A może mieli bez przeszkód dostać się do wioski, o której wspomniał Ollivander? Przez chwilę wsłuchiwała się w odległą pieśń kwiatów, w której przy akompaniamencie ryku fal było coś smutnego. Nie myślała jeszcze o tym co będzie, gdy wrócą do domu. O rzeczywistości, której będzie trzeba stawić czoła. Kiedy na spokojnie przemyśli, że wszystkie te niebezpieczeństwa się nie skończą, przeciwnie, będą się jedynie nasilać. Strach pomyśleć, co stanie się, gdy wszystko to osiągnie apogeum. Niewidoczne na pierwszy rzut oka rany bywały zdradliwe; czasem odniesione szkody mogły wyglądać od wewnątrz znacznie gorzej, nie dając powierzchownych objawów. Mimo wszystko Nephthys nie znała się na pokrętnych tajnikach uzdrowicielstwa, nie była zatem w stanie stwierdzić, czy jej uraz głowy może przerodzić się w coś poważnego. Ciężko było zresztą stwierdzić, czy jej dziwne samopoczucie brało się z atmosfery tego miejsca, czy może jednak uderzenie sprawiło, że coś jest nie tak, jak być powinno.
- Spróbujmy znaleźć tę wioskę - zgodziła się. Po chwili wahania skorzystała z podsuniętego jej ramienia. Przemoczeni i przemarznięci, nie mogli pozwolić sobie na komfort rozmyślań, czy agresor, który na nią napadł, nie skierował ich tu aby specjalnie, a wiosce czeka ich kolejna niemiła niespodzianka. Musieli jakoś wrócić do domu; nieswojo czuła się z myślą, że są od niego tak daleko. W dalszym ciągu jej myśli ani przez chwilę nie sięgnęły ku sztuce teleportacji, jakby wypierając ją z repertuaru Shafiq. Droga, która dzieliła ich od Anglii wydawała się nagle taka długa, niemożliwa do pokonania... I tę myśl odrzuciła pospiesznie, zadzierając głowę i spoglądając w niebo. To ją pocieszyło; niezależnie, gdzie by nie byli, niebo pozostaje to samo. Powitała gwiazdy niczym starych przyjaciół, których musi prosić o przysługę. By wskazały wschód, otworzyły przed nimi drogę do siedzib czarodziejów. Pozostawało mieć nadzieję, że kimkolwiek będą, okażą im zrozumienie i udzielą pomocy. Po cichu liczyła także, że gdy odejdą od wybrzeża, ta dziwna atmosfera opadnie.
- | astronomia IV, rzucam na odnalezienie wschodu.
شاهدني من فوق
The member 'Nephthys Shafiq' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
5.10.56.; Walentynkowy event
Tego dnia przechadzał się po ulicy Pokątnej w poszukiwaniu kilku potrzebnych rzeczy. Przede wszystkim chciał wykorzystać moment i kupić coś dla małych Macmillanów. Przegrany pojedynek z Anthonym Skamanderem miał swoje konsekwencje, a on musiał spełnić warunki zakładu, który przegrał z małymi zbójami.
Najwyraźniej to nie miał być jedyny pech, który go naszedł w ciągu kilku ostatnich dni. Krążąc od wystawy do wystawy, nagle, zupełnie niespodziewanie poczuł ukłucie w okolicy szyi. Z początku pomyślał, że to może komar, ale nie wiedział skąd w Londynie miałyby się wziąć komary. Zamiast wrednego owada, znalazł strzałkę i kroplę krwi, która rozmazała się po jego palcach. Wyraźnie go to zadziwiło. Przyglądał się strzałce chwilę, próbując ją analizować. Może to był błąd, że skupił się na niej, a nie na otoczeniu. Kiedy zaczął się rozglądać, nie potrafił już wypatrzeć osoby, która byłaby odpowiedzialna za obranie go za cel. Westchnął ciężko. Zapewne był to głupi jakiegoś dziecka, który dostał od rodzica nową zabawkę.
Zamiast tego jego spojrzenie utkwiło w pewnej rudowłosej kobiecie o nienaturalnie pięknej urodzie. Nie potrafił stwierdzić co, ale coś wyjątkowo go zaintrygowało. Być może rude włosy. Czuł dziwnie znajome ukłucie w żołądku, do którego nie chciał się od razu przyznać. Kobieta zwyczajnie sprawiała, że nie potrafił oderwać od niej swojego spojrzenia, wyraźnie oczarowany jej wyglądem. Musiał coś zrobić, żeby nie stracić kobiety z oczu i poznać ją bliżej. Zupełnie zapomniał o swoim dotychczasowym obiekcie uczuć. To, co dotychczas czuł nie było już ważne.
Zdeterminowany postanowił działać, bo nie mógł przepuścić takiej okazji. Natychmiast wyciągnął różdżkę i szybko wyczarował ładną, choć skromną kartkę. Na niej pojawiła się nazwa miejsca, które zdawało się mu być najbardziej odpowiednie. Nie zamierzał się podpisywać. Po pierwsze – nie chciał jej zawstydzać. Doskonale pamiętał ile tytuł „Pogromcy” przysporzył mu kłopotów i nie tylko niemu (choć komu to już nie było ważne). Nie zwlekając, od razu przeszedł obok niej, naprawdę ciężko powstrzymując się od zwrócenia na siebie uwagi. Kartkę wrzucił do jej torebki i odszedł. Dopiero z oddali ponownie na nią spojrzał. Miał nadzieję, że jego plan spotkania się wieczorną porą (co zaznaczył na kartce) się powiedzie.
Po powrocie do domu szybko się przyszykował i odświeżył. Nie chciał przecież wyjść na pijaka przed ognistowłosą pięknością, którą zauważył na ulicy Pokątnej. Miał jedynie nadzieję, że kobieta znajdzie w torebce jego kartkę i nie będzie miała problemów ze znalezieniem tego jednego wspaniałego miejsca w Walii. Nie chciał przecież, żeby obiekt jego nagłego i niespodziewanego westchnienia zniknęło mu z oczu. Czekał w przejęciu na jednym z większych kamieni i wpatrywał się w morze, przypominając tym samym trochę Wędrowca nad morzem mgły. Było ciemno, ale w oddali widać było jedną z morskich latarni, które choć trochę rozjaśniały otoczenie. On stał w latarnią w dłoni i tylko ponawiał w myślach tę magiczną scenę, kiedy ujrzał rudowłosą piękność na ulicy Pokątnej.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Piątego października po pracy wybrała się na Pokątną, by zrobić niezbędne zakupy, w tym ingrediencjowe. Szła spokojnie ulicą, najpierw zakupując pióra i pergaminy, a później kierując się w stronę apteki, gdzie zamierzała dokupić trochę składników. To właśnie wtedy poczuła dziwne ukłucie w okolicach szyi i odruchowo potarła ją dłonią; kiedy ją odsunęła, dostrzegła na palcu smugę krwi, a szyja leciutko szczypała; z małej ranki wyciągnęła niedużą strzałkę wyglądającą jak dziecięca zabawka. Najwyraźniej to jakieś dziecko robiło sobie żarty i strzelało do przechodniów strzałkami. Ale kiedy się rozejrzała nie zauważyła żadnego dziecka, tylko jego. Prawdziwego księcia z bajki o lśniących, ciemnoblond włosach i szlachetnym obliczu, który wyglądał niezwykle znajomo, ale zarazem wydawał się tym bardziej pociągający i ujmujący. W tej chwili liczył się tylko on. Zakupy i ingrediencje mogły przecież poczekać, skoro los znowu postawił na jej drodze Anthony’ego Macmillana, w którym, z czego właśnie zdała sobie sprawę, chyba się zakochała. Trafiło ją to zupełnie nagle, gdy zobaczyła go idącego z naprzeciwka dzisiaj na Pokątnej – a wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy, choć już wcześniej trafiali na siebie w różnych dziwnych miejscach. Och, może to było przeznaczenie nieuchronnie prowadzące do tego, że właśnie teraz w jej umyśle eksplodowała mieszanka uczuć, z których wcześniej nie zdawała sobie sprawy?
Nie zastanawiała się jednak, dlaczego teraz, dzisiaj, i dlaczego w takim miejscu. Nie mogła oderwać od niego spojrzenia, całkowicie przekonana, że to jej książę z bajki, ten jedyny – chociaż nigdy nie była kochliwa, bo tak bardzo zajmowała ją nauka, to teraz zdała sobie sprawę, jak wiele traciła, bo przecież zakochanie było takie piękne!
Chciała do niego podbiec i zagadać, wyznać mu właśnie uświadomione uczucia – ale zniknął tak szybko, oddalił się, zanim zdążyła skrócić dystans i wyjść mu na przeciw. Czyżby nie czuł tego samego co ona? Niemal doświadczyła złamanego serca, dopóki później, prawie opłakując niespełnioną miłość, nie znalazła w torebce małej karteczki z prośbą o spotkanie na walijskim wybrzeżu. Nietypowe i odległe miejsce, ale była zakochana, jej serce biło tak żywo jak jeszcze nigdy, więc i odległość nie wydawała się problemem, choć kiedy tam dotarła, było już ciemno. Miała jednak nadzieję, że go nie przegapi i że zaraz się odnajdą tu, na tej cichej, spokojnej plaży tak niepodobnej do tej w Tinworth, po której przechadzali się miesiąc temu. Miesiąc... Kto by pomyślał, że po miesiącu się zakocha?
Po dostaniu się na walijskie wybrzeże zmieniła się w kota, by lepiej widzieć w ciemnościach. Kiedy dostrzegła w półmroku zarysy znajomego profilu, jej kocie serduszko zabiło mocniej, więc czym prędzej odzyskała ludzką postać.
- Och, Anthony! – odezwała się. – Tak bardzo się cieszę, że jesteś... Już się bałam, że nie przyjdziesz i nie będziemy mogli porozmawiać – zaczęła, podchodząc do niego bliżej, uśmiechając się szeroko, beztrosko, bez właściwej sobie nieśmiałości. Dzisiaj była przecież tak pewna swoich nagle przebudzonych uczuć, a racjonalność odeszła na bardzo daleki plan. – Kiedy cię zobaczyłam tam, na Pokątnej... Coś się we mnie przebudziło, czego nigdy nie znałam. Nie wiem, dlaczego właśnie dzisiaj, ale... Czuję, że to coś wyjątkowego – mówiła, choć w normalnych okolicznościach podobne słowa nie przeszłyby jej przez usta. Lubiła Anthony’ego, owszem, mieli ogromny talent do wpadania na siebie niespodziewanie, ale wiedziała przecież, że to nie jej liga, że nie mogłaby nawet o nim śnić, bo dzieląca ich przepaść pochodzenia była zbyt głęboka, by mogli kiedykolwiek być razem. Ale dzisiaj to się nie liczyło. Miłość nie interesowała się racjonalnymi, zdroworozsądkowymi przesłankami.
Nie zastanawiała się jednak, dlaczego teraz, dzisiaj, i dlaczego w takim miejscu. Nie mogła oderwać od niego spojrzenia, całkowicie przekonana, że to jej książę z bajki, ten jedyny – chociaż nigdy nie była kochliwa, bo tak bardzo zajmowała ją nauka, to teraz zdała sobie sprawę, jak wiele traciła, bo przecież zakochanie było takie piękne!
Chciała do niego podbiec i zagadać, wyznać mu właśnie uświadomione uczucia – ale zniknął tak szybko, oddalił się, zanim zdążyła skrócić dystans i wyjść mu na przeciw. Czyżby nie czuł tego samego co ona? Niemal doświadczyła złamanego serca, dopóki później, prawie opłakując niespełnioną miłość, nie znalazła w torebce małej karteczki z prośbą o spotkanie na walijskim wybrzeżu. Nietypowe i odległe miejsce, ale była zakochana, jej serce biło tak żywo jak jeszcze nigdy, więc i odległość nie wydawała się problemem, choć kiedy tam dotarła, było już ciemno. Miała jednak nadzieję, że go nie przegapi i że zaraz się odnajdą tu, na tej cichej, spokojnej plaży tak niepodobnej do tej w Tinworth, po której przechadzali się miesiąc temu. Miesiąc... Kto by pomyślał, że po miesiącu się zakocha?
Po dostaniu się na walijskie wybrzeże zmieniła się w kota, by lepiej widzieć w ciemnościach. Kiedy dostrzegła w półmroku zarysy znajomego profilu, jej kocie serduszko zabiło mocniej, więc czym prędzej odzyskała ludzką postać.
- Och, Anthony! – odezwała się. – Tak bardzo się cieszę, że jesteś... Już się bałam, że nie przyjdziesz i nie będziemy mogli porozmawiać – zaczęła, podchodząc do niego bliżej, uśmiechając się szeroko, beztrosko, bez właściwej sobie nieśmiałości. Dzisiaj była przecież tak pewna swoich nagle przebudzonych uczuć, a racjonalność odeszła na bardzo daleki plan. – Kiedy cię zobaczyłam tam, na Pokątnej... Coś się we mnie przebudziło, czego nigdy nie znałam. Nie wiem, dlaczego właśnie dzisiaj, ale... Czuję, że to coś wyjątkowego – mówiła, choć w normalnych okolicznościach podobne słowa nie przeszłyby jej przez usta. Lubiła Anthony’ego, owszem, mieli ogromny talent do wpadania na siebie niespodziewanie, ale wiedziała przecież, że to nie jej liga, że nie mogłaby nawet o nim śnić, bo dzieląca ich przepaść pochodzenia była zbyt głęboka, by mogli kiedykolwiek być razem. Ale dzisiaj to się nie liczyło. Miłość nie interesowała się racjonalnymi, zdroworozsądkowymi przesłankami.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Tego dnia najwyraźniej musiał być troche podpity i za bardzo omamiony amortencją (z której działania nie zdawał sobie sprawy), żeby nie dostrzeć, że czarownica, której wsadził kartkę do torebki była blondynką (choć może to światło sprawiło, że stwierdził, że jest ruda)… w dodatku wyjątkowo dobrze znaną blondynką, której imię i nazwisko brzmiało Charlene Leighton. Pominąć należy fakt, że dość długo nie potrafił zapamiętać jej imienia (bo prawie miesiąc lub dwa!) Tak czy inaczej, nie był świadomy tego, kogo tak naprawdę zaprosił na romantyczne (jak miał nadzieję) spotkanie, które odbywało się de facto wbrew jego prawdziwym uczuciom. Działania amortencji nie dało się jednak powstrzymać, a on nie był w stanie nawet myśleć o konsekwencjach tego spotkania oraz złamania przysięgi jaką dał innej, tym razem naprawdę, ognistowłosej kobiecie. Kto by pomyślał jak wyjątkowo przekorny potrafił być los. Najwyraźniej zarówno on, jak i panna Leighton mieli wyjątkowy dar do wpadania na siebie w wyjątkowo dziwny sposób, w najbardziej zadziwiających sytuacjach.
Stał na jednej ze skał i wyczekiwał więc jeszcze nieznanej mu czarownicy (pomimo tego, że wpatrywał się w Charlene dość długo na ulicy Pokątnej, to naprawdę nie potrafił sobie uświadomić tego, na kogo tak naprawdę patrzył). W myślach wzdychał i rozpływał się nad pięknością swojej jednodniowej (o czym nie wiedział) miłości. Bał się, że może jego kartka nic nie znaczyła; że może zwyczajnie została zignorowana; że może została zgubiona. Kto w końcu wiedział co kryło się w damskich torebkach, skoro wiele kobiet zwyczajnie gubiło w nich rzeczy. Odczuwał swego rodzaju stres związany z tym, że prawdopodobnie spędzi całą noc w oczekiwaniu na (jak mu się zdawało) wybrankę swojego serca. Nie poddawał się jednak. Wytrwale stał i wpatrywał się w morskie fale, jak gdyby oczekiwał, że te zdołają mu odpowiedzieć na niewypowiedziane na głos pytania.
Wtedy, kiedy jego nadzieja zdawała się być wyjątkowo słaba… usłyszał znany mu doskonale głos, który obecnie zdawał się być słodszy niż kiedykolwiek. Natychmiast się odwrócił, a latarnię, którą wytrwale trzymał w dłoni podniósł trochę, co by to widzieć twarz i sylwetkę swojej jednodniowej (o czym, rzecz jasna, nie zdawał sobie sprawy) ukochanej. W odbiciu starej latarni włosy Charlene, choć w ciągu dnia zdawały się być złote, teraz przypominały swoim kolorytem Ognistą, która tak bardzo była dla Anthony’ego drogocenna. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, szczególnie kiedy zrozumiał, że nieznajoma czarownica z ulicy Pokątnej wcale nie była taka nieznajoma. Natchniony szczęściem i nadzieją natychmiast ścisnął mocno pannę Leighton.
– Nic nie musisz mówić, – przerwał jej tłumaczenia, – wszystko rozumiem. – I rzeczywiście, miał wrażenie, jak gdyby rozumiał ją bez jakichkolwiek słów. Te w ogóle nie były teraz potrzebne. Zamiast tego chwycił dłoń blondynki i ścisnął ją delikatnie, a jego spojrzenie utkwiło w jej oczach.
Stał na jednej ze skał i wyczekiwał więc jeszcze nieznanej mu czarownicy (pomimo tego, że wpatrywał się w Charlene dość długo na ulicy Pokątnej, to naprawdę nie potrafił sobie uświadomić tego, na kogo tak naprawdę patrzył). W myślach wzdychał i rozpływał się nad pięknością swojej jednodniowej (o czym nie wiedział) miłości. Bał się, że może jego kartka nic nie znaczyła; że może zwyczajnie została zignorowana; że może została zgubiona. Kto w końcu wiedział co kryło się w damskich torebkach, skoro wiele kobiet zwyczajnie gubiło w nich rzeczy. Odczuwał swego rodzaju stres związany z tym, że prawdopodobnie spędzi całą noc w oczekiwaniu na (jak mu się zdawało) wybrankę swojego serca. Nie poddawał się jednak. Wytrwale stał i wpatrywał się w morskie fale, jak gdyby oczekiwał, że te zdołają mu odpowiedzieć na niewypowiedziane na głos pytania.
Wtedy, kiedy jego nadzieja zdawała się być wyjątkowo słaba… usłyszał znany mu doskonale głos, który obecnie zdawał się być słodszy niż kiedykolwiek. Natychmiast się odwrócił, a latarnię, którą wytrwale trzymał w dłoni podniósł trochę, co by to widzieć twarz i sylwetkę swojej jednodniowej (o czym, rzecz jasna, nie zdawał sobie sprawy) ukochanej. W odbiciu starej latarni włosy Charlene, choć w ciągu dnia zdawały się być złote, teraz przypominały swoim kolorytem Ognistą, która tak bardzo była dla Anthony’ego drogocenna. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, szczególnie kiedy zrozumiał, że nieznajoma czarownica z ulicy Pokątnej wcale nie była taka nieznajoma. Natchniony szczęściem i nadzieją natychmiast ścisnął mocno pannę Leighton.
– Nic nie musisz mówić, – przerwał jej tłumaczenia, – wszystko rozumiem. – I rzeczywiście, miał wrażenie, jak gdyby rozumiał ją bez jakichkolwiek słów. Te w ogóle nie były teraz potrzebne. Zamiast tego chwycił dłoń blondynki i ścisnął ją delikatnie, a jego spojrzenie utkwiło w jej oczach.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Charlie również nie zdawała sobie sprawy, że padła ofiarą amortencji, mimo że była alchemiczką i znała taki eliksir. Po prostu nagle i niespodziewanie, widząc Anthony’ego, zdała sobie sprawę, że się w nim zakochała i mogła się tylko zastanawiać, czemu uświadomiła sobie to dopiero teraz. Uczucie spadło na nią jak grom z jasnego nieba i nie chciała się nawet zastanawiać nad tym, jak nierealne byłoby ich uczucie biorąc pod uwagę, że była tylko zwyczajną czarownicą półkrwi i jego rodzina nie pozwoliłaby im być razem. Nie, upojona miłością Charlie nie myślała racjonalnie, tak jak myślałaby bez wpływu amortencji na swoje uczucia i zachowanie.
Nie myślała też o tym, jak daleko jest miejsce które wskazał, bo w tym momencie dla niego byłaby gotowa udać się choćby i na koniec świata – tym bardziej, że to on zostawił jej wiadomość, więc może jednak coś do niej czuł i jej uczucia nie pozostawały nieodwzajemnione?
W jej życiu nie było prawdziwej miłości, więc nikogo nie zdradzała. Jej serduszko jak dotąd nie biło dla nikogo – aż dziś nagle zabiło dla Anthony’ego, gdy tylko ich ścieżki znowu się przecięły, choć jeszcze niedawno w ogóle nie myślała o nim w podobny sposób. Z sympatią owszem, ale nie pozwalała sobie poczuć coś więcej, doskonale wiedząc, że to nie miałoby racji bytu.
Spieszyła się, pragnąc dotrzeć na miejsce jak najszybciej, w nadziei że on tam będzie i nie zniknie zniechęcony czekaniem. Niestety podróż z Londynu do Walii trochę trwała, ale przez cały ten czas Charlie myślała o nim. O jego przyjemnych rysach, grzywie ciemnoblond włosów nonszalancko opadającej na czoło, o miłym dla ucha głosie i absolutnie ujmującym zachowaniu. Nigdy wcześniej nie rozmyślała o nim pod takim kątem, ale dziś wzdychała z rozmarzeniem, przypominając sobie każdy detal dotyczący osoby Anthony’ego Macmillana, i nie mogła się doczekać, kiedy go zobaczy.
Przez plażę niemal biegła, najpierw w swojej postaci, potem w kociej, po tym jak parę razy się potknęła; słońce zdążyło już zajść, więc w ludzkim ciele niewiele widziała, za to w kocim mogła o wiele łatwiej radzić sobie z nierównościami terenu i wypatrywać ukochanego. A gdy go wypatrzyła, gdy dostrzegła jego twarz rozjarzoną blaskiem latarni, którą trzymał, zmieniła się z powrotem w siebie, więc Macmillan mógł mieć wrażenie, że Charlie wyrosła przed nim jak spod ziemi. Mogła zobaczyć go wyraźniej, już nie z poziomu niewiele sięgającego ponad plażowy piasek. Dostrzegła jego twarz, czując wypełniającą ją radość i to uczucie, określane przez niektórych mianem motylków w brzuchu. Teraz już wiedziała, co to znaczy, bo po raz pierwszy w życiu to czuła – jakby wypełniało ją całe mnóstwo motylków.
Kiedy ją uścisnął, coś w niej zatańczyło z radości. Odwzajemniła uścisk, przytulając się do niego kurczowo, po czym odsunęła się i oparła drobne dłonie na jego ramionach, zadzierając głowę do góry, by spojrzeć mu w oczy. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, poczuła przyjemny dreszcz. Kto by pomyślał, że zakochanie jest tak przyjemne?
- Czy ty też to czujesz, Anthony? – zapytała, miękko i czule wypowiadając jego imię. Pozwoliła, by chwycił jej dłoń; uścisnęła ją, wciąż patrząc na niego z uwielbieniem. – Tu jest tak pięknie, cicho i spokojnie... Może przejdziemy się w świetle gwiazd, słuchając kojącego szumu morza? – Zadarłszy głowę na moment w górę, dostrzegła ich całe mnóstwo, więcej niż mogła gołym okiem zobaczyć w Londynie, gdzie ciemność mąciły mugolskie światła. – Albo po prostu położymy się gdzieś, patrząc w niebo?
Była otwarta na każdą propozycję, byle tylko być przy nim, słuchać jego aksamitnego głosu i zerkać kątem oka na jego twarz. Mogłaby tak przy nim tkwić całą noc. Mogli wybrać się na przechadzkę albo położyć się gdzieś na piasku lub w pobliskiej trawie, która za dnia pewnie była upstrzona kwiatami, przynajmniej w cieplejsze miesiące. A później...? Nie myślała o później, nie wiedząc nawet, że jej piękne uczucia nie należą do niej, i że znikną gdy tylko przestanie działać eliksir.
Nie myślała też o tym, jak daleko jest miejsce które wskazał, bo w tym momencie dla niego byłaby gotowa udać się choćby i na koniec świata – tym bardziej, że to on zostawił jej wiadomość, więc może jednak coś do niej czuł i jej uczucia nie pozostawały nieodwzajemnione?
W jej życiu nie było prawdziwej miłości, więc nikogo nie zdradzała. Jej serduszko jak dotąd nie biło dla nikogo – aż dziś nagle zabiło dla Anthony’ego, gdy tylko ich ścieżki znowu się przecięły, choć jeszcze niedawno w ogóle nie myślała o nim w podobny sposób. Z sympatią owszem, ale nie pozwalała sobie poczuć coś więcej, doskonale wiedząc, że to nie miałoby racji bytu.
Spieszyła się, pragnąc dotrzeć na miejsce jak najszybciej, w nadziei że on tam będzie i nie zniknie zniechęcony czekaniem. Niestety podróż z Londynu do Walii trochę trwała, ale przez cały ten czas Charlie myślała o nim. O jego przyjemnych rysach, grzywie ciemnoblond włosów nonszalancko opadającej na czoło, o miłym dla ucha głosie i absolutnie ujmującym zachowaniu. Nigdy wcześniej nie rozmyślała o nim pod takim kątem, ale dziś wzdychała z rozmarzeniem, przypominając sobie każdy detal dotyczący osoby Anthony’ego Macmillana, i nie mogła się doczekać, kiedy go zobaczy.
Przez plażę niemal biegła, najpierw w swojej postaci, potem w kociej, po tym jak parę razy się potknęła; słońce zdążyło już zajść, więc w ludzkim ciele niewiele widziała, za to w kocim mogła o wiele łatwiej radzić sobie z nierównościami terenu i wypatrywać ukochanego. A gdy go wypatrzyła, gdy dostrzegła jego twarz rozjarzoną blaskiem latarni, którą trzymał, zmieniła się z powrotem w siebie, więc Macmillan mógł mieć wrażenie, że Charlie wyrosła przed nim jak spod ziemi. Mogła zobaczyć go wyraźniej, już nie z poziomu niewiele sięgającego ponad plażowy piasek. Dostrzegła jego twarz, czując wypełniającą ją radość i to uczucie, określane przez niektórych mianem motylków w brzuchu. Teraz już wiedziała, co to znaczy, bo po raz pierwszy w życiu to czuła – jakby wypełniało ją całe mnóstwo motylków.
Kiedy ją uścisnął, coś w niej zatańczyło z radości. Odwzajemniła uścisk, przytulając się do niego kurczowo, po czym odsunęła się i oparła drobne dłonie na jego ramionach, zadzierając głowę do góry, by spojrzeć mu w oczy. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, poczuła przyjemny dreszcz. Kto by pomyślał, że zakochanie jest tak przyjemne?
- Czy ty też to czujesz, Anthony? – zapytała, miękko i czule wypowiadając jego imię. Pozwoliła, by chwycił jej dłoń; uścisnęła ją, wciąż patrząc na niego z uwielbieniem. – Tu jest tak pięknie, cicho i spokojnie... Może przejdziemy się w świetle gwiazd, słuchając kojącego szumu morza? – Zadarłszy głowę na moment w górę, dostrzegła ich całe mnóstwo, więcej niż mogła gołym okiem zobaczyć w Londynie, gdzie ciemność mąciły mugolskie światła. – Albo po prostu położymy się gdzieś, patrząc w niebo?
Była otwarta na każdą propozycję, byle tylko być przy nim, słuchać jego aksamitnego głosu i zerkać kątem oka na jego twarz. Mogłaby tak przy nim tkwić całą noc. Mogli wybrać się na przechadzkę albo położyć się gdzieś na piasku lub w pobliskiej trawie, która za dnia pewnie była upstrzona kwiatami, przynajmniej w cieplejsze miesiące. A później...? Nie myślała o później, nie wiedząc nawet, że jej piękne uczucia nie należą do niej, i że znikną gdy tylko przestanie działać eliksir.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Mógł wierzyć jedynie w to, że to nie był przypadek, że tak się odnaleźli w swoim uczuciu. Najwyraźniej pechowy los w końcu został zastąpiony szczęściem lub jakąś dziwną, niespotykaną siłą, która w końcu przestała prawić im kłopoty (a tak właściwie nie wiedział, że tak właśnie znowu coś prawiło im psikus). Natchniony przypadkiem losu, wpatrywał się w czarownicę, omamiony jej pięknem. Nawet nie pytał siebie dlaczego teraz je dostrzegł i gdzie się podziało inne piękno, któremu przecież obiecywał, że między nim a panną Leighton nic a nic nie ma.
Nie przejmował się rozbieżnościami stanu. Nie zaprzątał sobie głowy rodziną swoją i jej. Ich tutaj nie było. Nie wiedzieli nic a nic o tym, co kryło się zarówno w jego, jak i jej głowie. Nie mieli zresztą prawa w to ingerować. To nie było teraz ważne. Najważniejsze, żeby byli razem chociaż przez chwilę i żeby blondynka go nie zostawiła. Przypadkiem wyłowiony podczas Festiwalu Lata wianek najwyraźniej okazał się mieć także swoje konsekwencje. Ha, te zbiegi okoliczności! Kto by pomyślał!
Uśmiechał się i ściskał jej dłoń. Miał nadzieję, że to krótkie spotkanie wcale nie okaże się takie krótkie. Nawet dla pewności samego siebie przyjrzał się jej uważnie, próbując upewnić się, że to na pewno ona. W końcu nie widział skąd przyszła, nawet nie był w stanie usłyszeć szmeru kamieni, kiedy do niego podchodziła. Najwyraźniej miała swoje tajemnicze techniki albo jak prawdziwa kobieta przemieszczała się bez szmeru.
– Czuję – przyznał pewnie, kiwnął przy tym głową. Nie miał teraz wątpliwości. Gdyby panna Leighton nie chciała go widzieć, nie przyszła by tutaj, sama i o tej porze. Był pewien, że jego (fałszywe przez amortencję) uczucia były prawdziwe (sic!) – Oczywiście – dodał zaraz, akceptując jej propozycję wieczornego spaceru, który powinien odmienić ich życia. Objął ją jednym ramieniem i zaczął powoli prowadzić przez plażę.
Wciąż nie potrafił uwierzyć w magię przypadłości ich wzajemnego wpadania na siebie. Tak czy siak, okazywało się, że ich pech wcale nie jest taki pachowy, jak gdyby można było tego oczekiwać.
Nie przejmował się rozbieżnościami stanu. Nie zaprzątał sobie głowy rodziną swoją i jej. Ich tutaj nie było. Nie wiedzieli nic a nic o tym, co kryło się zarówno w jego, jak i jej głowie. Nie mieli zresztą prawa w to ingerować. To nie było teraz ważne. Najważniejsze, żeby byli razem chociaż przez chwilę i żeby blondynka go nie zostawiła. Przypadkiem wyłowiony podczas Festiwalu Lata wianek najwyraźniej okazał się mieć także swoje konsekwencje. Ha, te zbiegi okoliczności! Kto by pomyślał!
Uśmiechał się i ściskał jej dłoń. Miał nadzieję, że to krótkie spotkanie wcale nie okaże się takie krótkie. Nawet dla pewności samego siebie przyjrzał się jej uważnie, próbując upewnić się, że to na pewno ona. W końcu nie widział skąd przyszła, nawet nie był w stanie usłyszeć szmeru kamieni, kiedy do niego podchodziła. Najwyraźniej miała swoje tajemnicze techniki albo jak prawdziwa kobieta przemieszczała się bez szmeru.
– Czuję – przyznał pewnie, kiwnął przy tym głową. Nie miał teraz wątpliwości. Gdyby panna Leighton nie chciała go widzieć, nie przyszła by tutaj, sama i o tej porze. Był pewien, że jego (fałszywe przez amortencję) uczucia były prawdziwe (sic!) – Oczywiście – dodał zaraz, akceptując jej propozycję wieczornego spaceru, który powinien odmienić ich życia. Objął ją jednym ramieniem i zaczął powoli prowadzić przez plażę.
Wciąż nie potrafił uwierzyć w magię przypadłości ich wzajemnego wpadania na siebie. Tak czy siak, okazywało się, że ich pech wcale nie jest taki pachowy, jak gdyby można było tego oczekiwać.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Kupidynek' :
'Kupidynek' :
Charlie na ten moment myślała, że to przeznaczenie, które pchało ich ku sobie od tamtego pierwszego, czerwcowego spotkania, by finalnie doprowadzić do dnia dzisiejszego i nagłego odkrycia w sobie uczucia, o które nawet by się nie posądzała. Ale widocznie tak miało być, że jej obiektem westchnień został właśnie on. Ktoś spoza jej środowiska, ktoś nieosiągalny – ale czy to było ważne? Miłość nie baczyła na podziały, po prostu była, a oni byli tutaj – tylko we dwoje, bez nikogo. Bez spojrzeń rodzin ani innych ludzi, którzy mogliby ich oceniać i krytykować. Ich zdanie wydawało się na ten moment zupełnie nieważne, bo coś w jej środku buntowało się na samą myśl o tym, że ktokolwiek mógłby ich rozdzielić. Ich uczucie było zbyt piękne! Może wyłowienie w sierpniu jej wianka miało okazać się prawdziwą wróżbą miłosnych uniesień?
Mogłaby godzinami tak trzymać go za rękę i wpatrywać się z miłością w przystojną twarz. Nawet gwiazdy na niebie nagle wydały jej się mniej interesujące, choć gdyby tylko zapytał, zdradzając ciekawość, opisałaby mu wszystkie widoczne nad ich głowami konstelacje. Jej wiedza nie znikła, nawet jeśli racjonalność zeszła na dalszy plan, zduszona nagłym powiewem miłości, który rozpalił się na nowo, gdy tylko Anthony potwierdził, że czuł to samo. Byłoby gorzej, gdyby tylko ona była tak beznadziejnie zakochana, a on by ją odpychał, przekonując, że nic do niej nie czuje – ale w końcu sam ją tu zaprosił, prawda?
- Z tobą mogłabym spacerować choćby i całą noc – szepnęła. – Jeśli tylko chcesz, to tak zróbmy. – Zakołysała lekko ich splecionymi dłońmi, zupełnie jakby byli prawdziwą parą wybierającą się na romantyczny spacer. Kiedy ją objął, poczuła przyjemne ciepło mimo chłodu tej rześkiej, październikowej nocy, a motylki w jej brzuchu roztrzepotały się jak szalone.
- Ta gwiezdna noc jest bardzo romantyczna, prawda? – zapytała szeptem, tylko na moment odwracając wzrok od jego profilu rozjarzonego blaskiem latarni, żeby spojrzeć w górę, na migoczące jasne punkty. Szum fal dodatkowo wzmagał romantyzm, nawet jeśli to nie była plaża w Tinworth, gdzie przechadzali się razem podczas ostatniego spotkania. No i wtedy nie czuła nic podobnego do tego, co czuła teraz, więc to spotkanie zdawało się mieć większą magię. – Kto by pomyślał, że to właśnie ty będziesz osobą, w której zakocham się po raz pierwszy w życiu? Nie wiedziałam, że to wygląda tak... nagle.
Gdyby nie umysł omotany eliksirem, pewnie dostrzegłaby coś nienaturalnego w swoim zachowaniu, ale w ogóle o tym nie myślała, wciąż myśląc, że to płynie z jej wnętrza i nie jest w żaden sposób wymuszone czynnikiem zewnętrznym.
Stawiali kolejne kroki na piaszczystej części walijskiego wybrzeża, sycąc się swoim towarzystwem z dala od czyjegokolwiek wzroku. Ale idąc tak w pewnym momencie mogła przysiąc, że gdzieś w ciemności usłyszała chichot.
- Słyszałeś to? – zapytała nagle, ale obecność Anthony’ego absorbowała jej uwagę dużo bardziej. Ścisnęła mocniej jego rękę i przylgnęła do jego boku.
Mogłaby godzinami tak trzymać go za rękę i wpatrywać się z miłością w przystojną twarz. Nawet gwiazdy na niebie nagle wydały jej się mniej interesujące, choć gdyby tylko zapytał, zdradzając ciekawość, opisałaby mu wszystkie widoczne nad ich głowami konstelacje. Jej wiedza nie znikła, nawet jeśli racjonalność zeszła na dalszy plan, zduszona nagłym powiewem miłości, który rozpalił się na nowo, gdy tylko Anthony potwierdził, że czuł to samo. Byłoby gorzej, gdyby tylko ona była tak beznadziejnie zakochana, a on by ją odpychał, przekonując, że nic do niej nie czuje – ale w końcu sam ją tu zaprosił, prawda?
- Z tobą mogłabym spacerować choćby i całą noc – szepnęła. – Jeśli tylko chcesz, to tak zróbmy. – Zakołysała lekko ich splecionymi dłońmi, zupełnie jakby byli prawdziwą parą wybierającą się na romantyczny spacer. Kiedy ją objął, poczuła przyjemne ciepło mimo chłodu tej rześkiej, październikowej nocy, a motylki w jej brzuchu roztrzepotały się jak szalone.
- Ta gwiezdna noc jest bardzo romantyczna, prawda? – zapytała szeptem, tylko na moment odwracając wzrok od jego profilu rozjarzonego blaskiem latarni, żeby spojrzeć w górę, na migoczące jasne punkty. Szum fal dodatkowo wzmagał romantyzm, nawet jeśli to nie była plaża w Tinworth, gdzie przechadzali się razem podczas ostatniego spotkania. No i wtedy nie czuła nic podobnego do tego, co czuła teraz, więc to spotkanie zdawało się mieć większą magię. – Kto by pomyślał, że to właśnie ty będziesz osobą, w której zakocham się po raz pierwszy w życiu? Nie wiedziałam, że to wygląda tak... nagle.
Gdyby nie umysł omotany eliksirem, pewnie dostrzegłaby coś nienaturalnego w swoim zachowaniu, ale w ogóle o tym nie myślała, wciąż myśląc, że to płynie z jej wnętrza i nie jest w żaden sposób wymuszone czynnikiem zewnętrznym.
Stawiali kolejne kroki na piaszczystej części walijskiego wybrzeża, sycąc się swoim towarzystwem z dala od czyjegokolwiek wzroku. Ale idąc tak w pewnym momencie mogła przysiąc, że gdzieś w ciemności usłyszała chichot.
- Słyszałeś to? – zapytała nagle, ale obecność Anthony’ego absorbowała jej uwagę dużo bardziej. Ścisnęła mocniej jego rękę i przylgnęła do jego boku.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Mógłby przysiąc, że czuł zapach whisky i rakii, który bił nie wiadomo skąd. Zaraz jednak przyznał samemu sobie, że to nie jest ważne. Tak samo jak śmiech gdzieś z oddali.
– Nie – odpowiedział, stwierdzając że to pewnie tylko jego wyczulenie związane z tym, że przecież brali udział w wyjątkowo tajnym spotkaniu, którego nikt nie powinien podglądać. Objął ją ostrożnie, co by to nie przestraszyć ją swoją otwartością na wieczorne uczucia, które między nimi kipiały. – Kto by pomyślał, że tak się stanie – przytaknął, wracając do jej słów sprzed chwili. Liczyło się dla niego tylko to, żeby razem spędzili przyjemny wieczór, a kto wie, może w kolejnych dniach jego życie mogło zmienić się ponownie na lepsze (a właściwie na gorsze, o czym nie zdawał sobie sprawy).
Powoli więc ruszył po kamieniach, zwracając uwagę na to, żeby Charlene nie pozostała w tyle i nie poślizgnęła się na żadnym z nim. Nie chciał przecież, żeby stało się jej cokolwiek złego.
– Moglibyśmy uciec – zaproponował nagle, niespodziewanie. W głowie przecież pamiętał co się stało z jego dawną miłością, która przecież także była „gorszej” krwi. Nie mógł przecież drugi raz zaryzykować czyimś życiem. Panna Leighton, co prawda, nie była mugolaczką, ale wciąż mogło jej grozić to samo, co jego dawnej miłości. – Daleko od Anglii, choćby do Afryki… albo Ameryki, jak najdalej, gdziekolwiek. – Anthony zdawał się być wyraźnie przejęty i podekscytowany. Nowy plan zdawał mu się sensowny i racjonalny, choć pewnie było to winą amortencji i alkoholu jednocześnie. – Nikt by o tym się nie dowiedział. Ucieklibyśmy od wszystkiego – był tak zafascynowany swoim absurdalnym pomysłem, że znowu stanął na jednym z kamieni i złapał ją za dłonie. – O ile tylko będziesz chciała. Ale na pewno się tam odnajdziemy.
Miał jedynie nadzieję, że panna Leighton poprze jego wyjątkowo dziwny i nierealny pomysł. Przecież chodziło o to, żeby byli razem i żeby nikt nie był w stanie im w tym przeszkodzić. Chciał też, żeby w ten sam sposób nic nie zagrażało Charlene, a na pewno nie dawni „przyjaciele”.
– Nie – odpowiedział, stwierdzając że to pewnie tylko jego wyczulenie związane z tym, że przecież brali udział w wyjątkowo tajnym spotkaniu, którego nikt nie powinien podglądać. Objął ją ostrożnie, co by to nie przestraszyć ją swoją otwartością na wieczorne uczucia, które między nimi kipiały. – Kto by pomyślał, że tak się stanie – przytaknął, wracając do jej słów sprzed chwili. Liczyło się dla niego tylko to, żeby razem spędzili przyjemny wieczór, a kto wie, może w kolejnych dniach jego życie mogło zmienić się ponownie na lepsze (a właściwie na gorsze, o czym nie zdawał sobie sprawy).
Powoli więc ruszył po kamieniach, zwracając uwagę na to, żeby Charlene nie pozostała w tyle i nie poślizgnęła się na żadnym z nim. Nie chciał przecież, żeby stało się jej cokolwiek złego.
– Moglibyśmy uciec – zaproponował nagle, niespodziewanie. W głowie przecież pamiętał co się stało z jego dawną miłością, która przecież także była „gorszej” krwi. Nie mógł przecież drugi raz zaryzykować czyimś życiem. Panna Leighton, co prawda, nie była mugolaczką, ale wciąż mogło jej grozić to samo, co jego dawnej miłości. – Daleko od Anglii, choćby do Afryki… albo Ameryki, jak najdalej, gdziekolwiek. – Anthony zdawał się być wyraźnie przejęty i podekscytowany. Nowy plan zdawał mu się sensowny i racjonalny, choć pewnie było to winą amortencji i alkoholu jednocześnie. – Nikt by o tym się nie dowiedział. Ucieklibyśmy od wszystkiego – był tak zafascynowany swoim absurdalnym pomysłem, że znowu stanął na jednym z kamieni i złapał ją za dłonie. – O ile tylko będziesz chciała. Ale na pewno się tam odnajdziemy.
Miał jedynie nadzieję, że panna Leighton poprze jego wyjątkowo dziwny i nierealny pomysł. Przecież chodziło o to, żeby byli razem i żeby nikt nie był w stanie im w tym przeszkodzić. Chciał też, żeby w ten sam sposób nic nie zagrażało Charlene, a na pewno nie dawni „przyjaciele”.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Może tylko jej się wydawało. W ciemności i na odludziu dźwięki mogły być mylące. Może to wiatr szumiał gdzieś wśród zarośli, zwodząc ich słuch? Nikogo nie powinno tu być, miejsce wydawało się ciche i oddalone od cywilizacji. Takie, gdzie nie powinno im grozić przyłapanie przez kogoś, kto mógłby im zagrozić, albo donieść rodzinie Macmillana o schadzce z Leightonówną. Była pewna, że to właśnie dlatego Anthony wybrał tak odległe miejsce, żeby mieć pewność, że nikt z jego rodziny ich nie nakryje, a nawet w Londynie istniałoby prawdopodobieństwo napotkania kogoś znajomego. Tutaj – o wiele mniejsze. Był to też pewnie test dla niej, czy jej uczucie jest dość silne, by pofatygować się z Londynu do Walii, co dawniej nie stanowiłoby żadnego problemu, bo teleportacja tam trwałaby tyle samo, co teleportacja w jakieś miejsce położone w samej stolicy. Teraz jednak podróżowanie było trudniejsze, ale Charlie, w której obudziło się tak płomienne uczucie, była gotowa na poświęcenie, byle tylko go zobaczyć i usłyszeć jego głos.
Był to dla niej sprawdzian, który musiała przejść, by finalnie kroczyć u jego boku przez wybrzeże, tak szczęśliwa jak nie była już dawno, z poczuciem oderwania od rzeczywistości i przyziemnych spraw, takich jak praca czy obowiązki. Co z tego, że jutro powinna być w Mungu, skoro jej serce w tym momencie wyrywało się do Macmillana i nie wyobrażała sobie, że mogłaby teraz go opuścić i wrócić do domu?
Anthony po chwili zaczął kusić ją wizją ucieczki, która dla otumanionego amortencją umysłu zabrzmiała niezwykle romantycznie, ale i zachęcająco. Może miał rację i naprawdę powinni to zrobić, żeby być razem, skoro w Anglii by nie mogli?
- Z tobą? Chętnie – wyszeptała. – Odkąd cię poznałam, fascynowało mnie twoje życie pełne podróży, moglibyśmy przeżyć to razem, z dala od tych wszystkich sztywnych zasad. – Och, jak bardzo w tym momencie podobały jej się takie wizje! Ale w normalnym stanie, choć lubiła Anthony’ego, wiedziałaby doskonale, że to nie miałoby racji bytu. Poza tym, miała tu w Anglii swoje obowiązki, nawet jeśli teraz o nich nie myślała, spychając to na dalszy plan, bo jej słowa nie należały całkowicie do niej, i pod wpływem eliksiru naprawdę uwierzyła, że zakochała się w Anthonym. – Tylko ja i ty, moglibyśmy zacząć wszystko od nowa i wspólnie poszukiwać swego miejsca w świecie. Prawda, że to brzmi cudownie?
Ścisnęła mocno jego dłonie, uśmiechając się do niego z wyrazem szczęścia lśniącym na twarzy, upojona smakiem swojej pierwszej miłości i perspektyw, które zarysował przed nimi Macmillan. I nie wiedziała jeszcze, że poranek przyniesie przebudzenie będące jak zimny kubeł wody wylany na głowę. Póki co nie myślała o tym, pewna że to jest prawdziwe i należy do niej.
Był to dla niej sprawdzian, który musiała przejść, by finalnie kroczyć u jego boku przez wybrzeże, tak szczęśliwa jak nie była już dawno, z poczuciem oderwania od rzeczywistości i przyziemnych spraw, takich jak praca czy obowiązki. Co z tego, że jutro powinna być w Mungu, skoro jej serce w tym momencie wyrywało się do Macmillana i nie wyobrażała sobie, że mogłaby teraz go opuścić i wrócić do domu?
Anthony po chwili zaczął kusić ją wizją ucieczki, która dla otumanionego amortencją umysłu zabrzmiała niezwykle romantycznie, ale i zachęcająco. Może miał rację i naprawdę powinni to zrobić, żeby być razem, skoro w Anglii by nie mogli?
- Z tobą? Chętnie – wyszeptała. – Odkąd cię poznałam, fascynowało mnie twoje życie pełne podróży, moglibyśmy przeżyć to razem, z dala od tych wszystkich sztywnych zasad. – Och, jak bardzo w tym momencie podobały jej się takie wizje! Ale w normalnym stanie, choć lubiła Anthony’ego, wiedziałaby doskonale, że to nie miałoby racji bytu. Poza tym, miała tu w Anglii swoje obowiązki, nawet jeśli teraz o nich nie myślała, spychając to na dalszy plan, bo jej słowa nie należały całkowicie do niej, i pod wpływem eliksiru naprawdę uwierzyła, że zakochała się w Anthonym. – Tylko ja i ty, moglibyśmy zacząć wszystko od nowa i wspólnie poszukiwać swego miejsca w świecie. Prawda, że to brzmi cudownie?
Ścisnęła mocno jego dłonie, uśmiechając się do niego z wyrazem szczęścia lśniącym na twarzy, upojona smakiem swojej pierwszej miłości i perspektyw, które zarysował przed nimi Macmillan. I nie wiedziała jeszcze, że poranek przyniesie przebudzenie będące jak zimny kubeł wody wylany na głowę. Póki co nie myślała o tym, pewna że to jest prawdziwe i należy do niej.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Być może był to test, a może po prostu chęć znalezienia odpowiedniego miejsca dla tak romantycznego spotkania. Istniało też po prostu jeszcze bardziej banalne rozwiązanie – to znaczy, to było pierwsze miejsce, które mu przyszło na myśl. Wydawało mu się po prostu idealne. I tyle. Nie było żadnego głębszego powodu, bo czego zresztą można by było oczekiwać po lekkomyślnym Macmillanie. Oczywiście inne rozwiązania także dobrze komponowały się z tym jedynym prawdziwym. A Londyn… Londyn nie był nigdy jego ulubionym miejscem, choć czasem tęsknił za niektórymi jego pubami.
Cieszył się, że mógł spędzić chwilę czasu przy pannie Leighton. Szczególnie teraz, gdy wydawało mu się, że doskonale się rozumieli co do uczuć (nawet jeżeli były one przekłamane i to przez amortencję). Zdawało mu się, że czuł się znacznie lepiej, że naszły go jakieś nowe siły, których nie potrafił objaśnić. Tak, jak gdyby cofnął się w czasie, jak gdyby znowu miał te szesnaście lat i był szczęśliwy. Jak gdyby w życiu nie spotkało go nic złego. Dobrze, że w swojej głowie nie zaczął jeszcze myśleć o tym jak bardzo nieprzyjemne będzie uczucie po tym jak amortencja zakończy swoje działanie. Nie chciał wiedzieć jak ciężko będzie spojrzeć w twarz pannie Weasley. To, na całe szczęście, póty co go nie absorbowało.
– Odwiedzilibyśmy, na przykład, Turcję, Egipt, a potem popłynęlibyśmy do Meksyku. Gdziekolwiek, gdzie tylko byś chciała. Moglibyśmy razem przyglądać się nie tylko tym twoim eliksirom, ale i moim alkoholom – kontynuował, wyjątkowo przejęty swoim pomysłem. – Wszystko obmyślę. Tak długo, jak moja rodzina nie będzie wiedzieć, będziemy mieli pieniądze – dodał, a za tym znowu się zatrzymał i upewnił się czy Charlene rozumie jego tymczasowy plan. – Albo możemy to obmyśleć jakoś inaczej.
Nie do końca wiedział jak spełnić swoje nagle wymyślone marzenia, ale miał nadzieję, że jego plan się powiedzie. Gdyby tylko wiedział o tym, co nakłoniło go na tymczasową zmianę swoich uczuć.
– To brzmi przecudownie! – odpowiedział jej, śmiejąc się przy tym. – Całkowicie od nowa, z dala od przeklętej Anglii! – dodał, ściskając ramiona panny Leighton z radości na samą myśl o wielkiej podróży.
Cieszył się, że mógł spędzić chwilę czasu przy pannie Leighton. Szczególnie teraz, gdy wydawało mu się, że doskonale się rozumieli co do uczuć (nawet jeżeli były one przekłamane i to przez amortencję). Zdawało mu się, że czuł się znacznie lepiej, że naszły go jakieś nowe siły, których nie potrafił objaśnić. Tak, jak gdyby cofnął się w czasie, jak gdyby znowu miał te szesnaście lat i był szczęśliwy. Jak gdyby w życiu nie spotkało go nic złego. Dobrze, że w swojej głowie nie zaczął jeszcze myśleć o tym jak bardzo nieprzyjemne będzie uczucie po tym jak amortencja zakończy swoje działanie. Nie chciał wiedzieć jak ciężko będzie spojrzeć w twarz pannie Weasley. To, na całe szczęście, póty co go nie absorbowało.
– Odwiedzilibyśmy, na przykład, Turcję, Egipt, a potem popłynęlibyśmy do Meksyku. Gdziekolwiek, gdzie tylko byś chciała. Moglibyśmy razem przyglądać się nie tylko tym twoim eliksirom, ale i moim alkoholom – kontynuował, wyjątkowo przejęty swoim pomysłem. – Wszystko obmyślę. Tak długo, jak moja rodzina nie będzie wiedzieć, będziemy mieli pieniądze – dodał, a za tym znowu się zatrzymał i upewnił się czy Charlene rozumie jego tymczasowy plan. – Albo możemy to obmyśleć jakoś inaczej.
Nie do końca wiedział jak spełnić swoje nagle wymyślone marzenia, ale miał nadzieję, że jego plan się powiedzie. Gdyby tylko wiedział o tym, co nakłoniło go na tymczasową zmianę swoich uczuć.
– To brzmi przecudownie! – odpowiedział jej, śmiejąc się przy tym. – Całkowicie od nowa, z dala od przeklętej Anglii! – dodał, ściskając ramiona panny Leighton z radości na samą myśl o wielkiej podróży.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dzikie wybrzeże, Walia
Szybka odpowiedź