Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Cumberland
Kraina Jezior
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kraina Jezior
Kraina Jezior to jedno z najlepszych miejsc w Anglii na spędzenie wakacji, oderwania się od przytłaczającej codzienności. Tuż pod granicami ze Szkocją, praktycznie odludnych terenach można odpocząć od hałasu samochodów, widoku drapaczy chmur czy ludzi wciąż ze sobą rywalizujących, skupionych na własnej karierze i sprawach doczesnych. Osoby obdarzone choć odrobiną artystycznej duszy z pewnością docenią uroki Lakes, wszak zbiorowisko akwenów znajduje się na włościach Fawleyów, jednych z najbardziej rozmiłowanych w sztuce i potrafiących docenić piękno magicznych rodów. Nic w tym dziwnego, gdy potomkowie dorastają na takich terenach! Kraina Jezior to nie tylko wszechobecna woda i malownicze lasy pełne dębów i sosen. Tutaj niewinne niziny, łąki osiągają rozmiary potężnych oraz stromych szczytów, które przyciągają miłośników górskiej wspinaczki i aktywnego wypoczynku; pasjonaci niższych terenów na pewno zachwycą się bezkresnymi wrzosowiskami. Niezależnie od pory roku woda w jeziorach ulokowanych w głębokich kotlinach jest lodowata. Choć zdecydowana większość wypoczywających ogranicza się do plażowania tuż poniżej zboczy, na których wypasane są owce, pozostała część zażywa niezapomnianych kąpieli. Wieczorami czarodzieje powracają do namiotów, przy których biwakują, a w rytm celtyckich melodii wyśpiewywane są historie o Pani z Jeziora, umilające czas przy ogniskach.
Na mniej zatłoczonych częściach można napotkać spokojne konie dziesiątkami przebiegające przez wody Krainy Jezior lub pasące się tuż przy zboczach w pobliżu brzegu. Niech to jednak nie zmyli nierozważnych śmiałków! Pomimo licznych ostrzeżeń i informacji wciąż zdarzają się przypadki porwania przez kelpie w głębokie tonie, gdy tylko zdejmie się magiczne wędzidła okiełzujące te zapierające dech w piersi stworzenia.
Na mniej zatłoczonych częściach można napotkać spokojne konie dziesiątkami przebiegające przez wody Krainy Jezior lub pasące się tuż przy zboczach w pobliżu brzegu. Niech to jednak nie zmyli nierozważnych śmiałków! Pomimo licznych ostrzeżeń i informacji wciąż zdarzają się przypadki porwania przez kelpie w głębokie tonie, gdy tylko zdejmie się magiczne wędzidła okiełzujące te zapierające dech w piersi stworzenia.
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
#1 'k6' : 3
--------------------------------
#2 'k100' : 94
#1 'k6' : 3
--------------------------------
#2 'k100' : 94
Zerkał to na kolegów, to na piasek, mając nadzieję, że chwila rozmowy nie zakłóci procesu otwierania żyły. Siedział już w końcu nad tym... nie wiedział ile. Słońce było jakoś niżej na niebie, co pewnie pozwoliłoby mu oszacować porę dnia gdyby nie przysypiał w Hogwarcie na lekcjach astronomii (wieża była ciemna, Steff zmęczony zakuwaniem po nocach, a planety nudne - do dziś nie wiedział, co ciekawego widziały w tym przedmiocie rozszczebiotane koleżanki). Większą pewność od słońca dawała mu magia - różdżka drżała coraz mocniej, rozgrzewając się niczym piasek na słońcu. Inkantancja musiała działać, kumulował magię już długo. Dopiero, gdy poderwał głowę na widok kolegów poczuł, że mięśnie karku mu zesztywniały. Miał nadzieję, że już blisko z tą żyłą, w podręcznikach pisali, że to zajmuje ze dwie godziny (ile mogło już minąć?!), a potem następuje wyładowanie magii, cokolwiek to znaczy.
Marcel patrzył na Steffena jakoś krytycznie i Cattermole speszył się odrobinę, zastanawiając się, czy ten rysunek cycków to nie za dużo (odkąd minął parę w łódce i zostawił barczystych typów daleko za sobą, nie widział na drodze żywego ducha, a potem zajął się żyłą i już o tym nie myślał). Kiedyś Steff myślał, że Marcel milczy wymownie gdy gadają z Jimem o kobiecych kształtach, bo jako blondyn wie więcej i jest ponad tą rozmową czy coś, ale potem nasunęło mu się straszne podejrzenie, że może przyjaciela onieśmiela ten temat i od tamtej pory zawsze się zastanawiał po ilu piwach powinni zacząć rozmawiać o dziewczynach.
-Muszelek? - co? -Nie, szukam żył magicznych! Zgodnie z legendami powinny tutaj być i właśnie jedną znalazłem, czujecie jak drga tu magia?! - nic nie czuli, to nie oni ściskali różdżkę w rękach przez prawie dwie godziny, ale może chociaż entuzjazm Steffena był trochę zaraźliwy.
-Cześć, Ian! - przeniósł radosne spojrzenie na nowego kolegę, szczerze ciekaw kto to, bo przyjaciel Marcela (i Jima?) powinien być jego przyjacielem. Uśmiech zamarł mu na twarzy (ale na szczęście nie spełzł), gdy Ian się odezwał.
Czy to był... Irlandczyk? Nie znał nikogo z Irlandii, to znaczy znał, bo bywał przecież u Billy'ego i wygrał nawet w Klubie Pojedynków wycieczkę do Irlandii, więc rozmawiał z Irlandczykami, ale nigdy z kimś w swoim wieku z prawdziwym akcentem i nigdy na pikniku. Zawahał się na myśl, co powiedziałaby mama, ale w sumie na temat przyjaźni z Cyganami nie mówiła nic (bo o niej nie wiedziała), a Ian szczerze pogratulował mu podchodów (to nie były podchody, ale Marcel zaczął to skojarzenie, no i liczyło się, że był miły), a pochlebstwo od razu ujęło serce Steffena. -Miło cię poznać! - zadecydował, znów uśmiechając się promiennie. -Macie ochotę na pomarańcze? Są tam, banany też, częstujcie się, bo ja mam zajęte ręce dopóki nie otworzę tej żyły... - mówili teraz jeden przez drugiego, a w ferworze umknęłoby mu jeszcze najważniejsze.
Rozdziawił usta i utkwił zszokowane spojrzenie w Jimie, który od jakiegoś miesiąca nie zachowywał się jak Jim. W kwietniu chciał oglądać, jak Steff nakłada pułapki, co w normalnej sytuacji by go znudziło, a dzisiaj... chciał się nauczyć otwierać żyły magiczne?!
-Jasne, że tak!!! - wypalił, szczerze wzruszony. Po sekundzie dotarło do niego, że w sumie samemu nie znał się na otwieraniu żył magicznych i chętniej pokazałby Jimowi jak zmieniać ludzi w karaluchy albo poćwiczył z nim Dunę, ale przyjaciel rzadko wykazywał taki zapał do nauki, więc nie zamierzał wybrzydzać. -Tylko sam poćwiczę, to moja pierwsza. - dodał uczciwie. Pierwsza żyła, nie świnka morska, ale nie wiedział przecież, że nie mówią o tych samych rzeczach. -Masz smykałkę do transmutacji, na pewno ci się uda! - uradował się. Pomoc Jimowi w niektórych zadaniach domowych była drogą przez mękę, ale akurat do transmutacji zawsze miał talent i nawet entuzjazm. Może dlatego, że Steff pokazał mu do ilu psikusów można użyć tych zaklęć i (jeszcze zanim samemu został szczurem i nabrał empatii wobec gryzoniom) jak zamienić puderniczkę dziewczyny w mysz.
-Trzeba zacząć od znalezienia odpowiedniego magicznego źródła i to... e... temat na inny raz - nie przyzna się przecież, że szukał tego źródła nad kilkoma jeziorami. Był zresztą blisko, ale nie dość blisko! -...a potem kierujesz różdżkę w glebę i skupiasz się i... - zaczął, ale chłopaki nagle go wyminęły i tak po prostu wpadły do wody.
Zrobiło mu się trochę przykro, że Jim wybrał kąpiel nad wykład o żyłach magicznych i jeszcze bardziej przykro, że nie umie pływać. Może mógłby ich poprosić żeby go nauczyli? Nie, wstydził się, a poza tym musiałby ściągnąć koszulę - a widział już w cyrku jak Marcel wygląda pod swoją. Niektórych Merlin obdarował mięśniami, innych smykałką do geomancji. Nie mógł się przecież ruszyć z miejsca, nie gdy poświęcił już prawie dwie godziny na tą żyłę i był tak blisko... chyba?
-Aperi te, aperi te. - zaczął ponawiać próby, usiłując ignorować pluski z wody.
rzucam na otwarcie żyły ciszy, próba 1, transmutacja, st 80 (jeśli się uda, to opiszę efekty w następnej kolejce by zachować chronologię, bo otwieram jak się już pluskacie)
-Aperi te, aperi te, aperi te.
Marcel patrzył na Steffena jakoś krytycznie i Cattermole speszył się odrobinę, zastanawiając się, czy ten rysunek cycków to nie za dużo (odkąd minął parę w łódce i zostawił barczystych typów daleko za sobą, nie widział na drodze żywego ducha, a potem zajął się żyłą i już o tym nie myślał). Kiedyś Steff myślał, że Marcel milczy wymownie gdy gadają z Jimem o kobiecych kształtach, bo jako blondyn wie więcej i jest ponad tą rozmową czy coś, ale potem nasunęło mu się straszne podejrzenie, że może przyjaciela onieśmiela ten temat i od tamtej pory zawsze się zastanawiał po ilu piwach powinni zacząć rozmawiać o dziewczynach.
-Muszelek? - co? -Nie, szukam żył magicznych! Zgodnie z legendami powinny tutaj być i właśnie jedną znalazłem, czujecie jak drga tu magia?! - nic nie czuli, to nie oni ściskali różdżkę w rękach przez prawie dwie godziny, ale może chociaż entuzjazm Steffena był trochę zaraźliwy.
-Cześć, Ian! - przeniósł radosne spojrzenie na nowego kolegę, szczerze ciekaw kto to, bo przyjaciel Marcela (i Jima?) powinien być jego przyjacielem. Uśmiech zamarł mu na twarzy (ale na szczęście nie spełzł), gdy Ian się odezwał.
Czy to był... Irlandczyk? Nie znał nikogo z Irlandii, to znaczy znał, bo bywał przecież u Billy'ego i wygrał nawet w Klubie Pojedynków wycieczkę do Irlandii, więc rozmawiał z Irlandczykami, ale nigdy z kimś w swoim wieku z prawdziwym akcentem i nigdy na pikniku. Zawahał się na myśl, co powiedziałaby mama, ale w sumie na temat przyjaźni z Cyganami nie mówiła nic (bo o niej nie wiedziała), a Ian szczerze pogratulował mu podchodów (to nie były podchody, ale Marcel zaczął to skojarzenie, no i liczyło się, że był miły), a pochlebstwo od razu ujęło serce Steffena. -Miło cię poznać! - zadecydował, znów uśmiechając się promiennie. -Macie ochotę na pomarańcze? Są tam, banany też, częstujcie się, bo ja mam zajęte ręce dopóki nie otworzę tej żyły... - mówili teraz jeden przez drugiego, a w ferworze umknęłoby mu jeszcze najważniejsze.
Rozdziawił usta i utkwił zszokowane spojrzenie w Jimie, który od jakiegoś miesiąca nie zachowywał się jak Jim. W kwietniu chciał oglądać, jak Steff nakłada pułapki, co w normalnej sytuacji by go znudziło, a dzisiaj... chciał się nauczyć otwierać żyły magiczne?!
-Jasne, że tak!!! - wypalił, szczerze wzruszony. Po sekundzie dotarło do niego, że w sumie samemu nie znał się na otwieraniu żył magicznych i chętniej pokazałby Jimowi jak zmieniać ludzi w karaluchy albo poćwiczył z nim Dunę, ale przyjaciel rzadko wykazywał taki zapał do nauki, więc nie zamierzał wybrzydzać. -Tylko sam poćwiczę, to moja pierwsza. - dodał uczciwie. Pierwsza żyła, nie świnka morska, ale nie wiedział przecież, że nie mówią o tych samych rzeczach. -Masz smykałkę do transmutacji, na pewno ci się uda! - uradował się. Pomoc Jimowi w niektórych zadaniach domowych była drogą przez mękę, ale akurat do transmutacji zawsze miał talent i nawet entuzjazm. Może dlatego, że Steff pokazał mu do ilu psikusów można użyć tych zaklęć i (jeszcze zanim samemu został szczurem i nabrał empatii wobec gryzoniom) jak zamienić puderniczkę dziewczyny w mysz.
-Trzeba zacząć od znalezienia odpowiedniego magicznego źródła i to... e... temat na inny raz - nie przyzna się przecież, że szukał tego źródła nad kilkoma jeziorami. Był zresztą blisko, ale nie dość blisko! -...a potem kierujesz różdżkę w glebę i skupiasz się i... - zaczął, ale chłopaki nagle go wyminęły i tak po prostu wpadły do wody.
Zrobiło mu się trochę przykro, że Jim wybrał kąpiel nad wykład o żyłach magicznych i jeszcze bardziej przykro, że nie umie pływać. Może mógłby ich poprosić żeby go nauczyli? Nie, wstydził się, a poza tym musiałby ściągnąć koszulę - a widział już w cyrku jak Marcel wygląda pod swoją. Niektórych Merlin obdarował mięśniami, innych smykałką do geomancji. Nie mógł się przecież ruszyć z miejsca, nie gdy poświęcił już prawie dwie godziny na tą żyłę i był tak blisko... chyba?
-Aperi te, aperi te. - zaczął ponawiać próby, usiłując ignorować pluski z wody.
rzucam na otwarcie żyły ciszy, próba 1, transmutacja, st 80 (jeśli się uda, to opiszę efekty w następnej kolejce by zachować chronologię, bo otwieram jak się już pluskacie)
-Aperi te, aperi te, aperi te.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 49
'k100' : 49
Westchnął, kiedy chłopaków zaskoczył gadający patronus. Wiedział, że tak będzie, że zaraz posypią się pytania, choć szczęściem przed żadnym z nich nie musiał niczego ukrywać. Tak wybitna biała magia znajdowała się daleko poza jego zasięgiem, w Zakonie Feniksa znajdowało się jednak wielu niezwykłych czarodziejów... no i Steffen też. Otwarte pozostawało pytanie, czy ktoś to zwierzę zauważył: wszak jego unikalne zdolności zaprojektowane zostały jeszcze przez samego Albusa Dumbledore'a. To wielki zaszczyt móc poznać jego tajemnice, sęk w tym, że powinny one chyba pozostać tajemnicami. Niedawno był w Tower, nie wybierał się tam ponownie. Nie zdążył im jednak odpowiedzieć - a może przeciągał to umyslnie, sądząc, że Cattermole to zrobi? - kiedy wnet znaleźli się na plaży, odnajdując cel swojej podróży. Steffen nieźle się tutaj zakamuflował, czy to wszystko naprawdę robił dla kelpii?
Krótkie zawody szybko znalazły swój finał, kiedy trójka chłopców znalazła się w zimnej wodzie, a Steffen został tak jak stal: z różdżką nad brzegiem. Kiedy James w zirytowaniu uderzył w wodę ręką, skinął głową na Cattermole'a. - FUJARA!! - zawołał za nim. Marcel wygiął się w tył, kładąc się na wodzie jak rozgwiazda, z rękami o nogami szeroko rozstawionymi; słońce przyjemnie otulało ciało wiosennym ciepłem, a woda koiła rozchybotane myśli.
- Stary, o co chodzi? Masz ostatnio gorszy okres? Potrzebujesz pogadać? - rzucił, słysząc głos Steffena - niechętnie otworzył jedno oko i poderwał lekko głowę, by spojrzeć na Iana i Jamesa. - Wy też usłyszeliście, że chce otworzyć żyłę? - Czy sprowadził ich tutaj, żeby byli świadkami jego romantycznej samobójczej śmierci, otoczony pasmem malowniczych gór? Czy powinni na niego uważać? Mieć go na oku? No ale Steffen nie próbował zrobić sobie krzywdy, opowiadał coś o źródłach, glebie i... obrócił się w przód, zapadając się w wodę, na powierzchni której utrzymał się płynnymi ruchami ramion. Steffen im nie odpowiedział, więc wrócił do ich wątpliwości.
- Niektórzy Zakonnicy to potrafią. Kształtują patronusa z jasnych wspomnień, a on... on potrafi tak wiele. Przesyłanie wiadomości to nic, słyszałem, że potrafią też strzec i chronić czarodzieja przed niebezpieczeństwem. Nie tylko przed strachem. Przed... prawdziwym zagrożeniem - zamyślił się, spoglądając jeszcze raz na Steffena. - Myślicie że... może kiedyś... uda nam się to opanować? - Ostatecznie idea Zakonu Feniksa, ochrony uciśnionych, przywództwo Harolda Longbottoma, wiązała ich wszystkich czworo.
Na pytanie Jamesa, czy Steffen mówił powaznie o kelpiach, zamrugał kilka razy pośpiesznie, drapiąc się stopą o nogę. Czy mogły tu z nimi pływać kelpie? Dopłynąć, szturchnąć, złapać, zjeść?
- Nieee, no co ty... - zaczął bez przekonania, przenosząc wzrok na Iana, jakby szukał u niego ratunku. Może on wiedział? Ale na zawahanie było już za późno, kiedy James odpłynął na głębinę. Po chwili zawahania ruszył za nim, oglądając się przez ramię na Steffena, żeby upewnić się, że nie popełnia w tym czasie samobójstwa, a w końcu jego śladem biorąc głęboki wdech i ze wstrzymanym oddechem zbadał dno jeziora. Tylko nie kelpia!
Krótkie zawody szybko znalazły swój finał, kiedy trójka chłopców znalazła się w zimnej wodzie, a Steffen został tak jak stal: z różdżką nad brzegiem. Kiedy James w zirytowaniu uderzył w wodę ręką, skinął głową na Cattermole'a. - FUJARA!! - zawołał za nim. Marcel wygiął się w tył, kładąc się na wodzie jak rozgwiazda, z rękami o nogami szeroko rozstawionymi; słońce przyjemnie otulało ciało wiosennym ciepłem, a woda koiła rozchybotane myśli.
- Stary, o co chodzi? Masz ostatnio gorszy okres? Potrzebujesz pogadać? - rzucił, słysząc głos Steffena - niechętnie otworzył jedno oko i poderwał lekko głowę, by spojrzeć na Iana i Jamesa. - Wy też usłyszeliście, że chce otworzyć żyłę? - Czy sprowadził ich tutaj, żeby byli świadkami jego romantycznej samobójczej śmierci, otoczony pasmem malowniczych gór? Czy powinni na niego uważać? Mieć go na oku? No ale Steffen nie próbował zrobić sobie krzywdy, opowiadał coś o źródłach, glebie i... obrócił się w przód, zapadając się w wodę, na powierzchni której utrzymał się płynnymi ruchami ramion. Steffen im nie odpowiedział, więc wrócił do ich wątpliwości.
- Niektórzy Zakonnicy to potrafią. Kształtują patronusa z jasnych wspomnień, a on... on potrafi tak wiele. Przesyłanie wiadomości to nic, słyszałem, że potrafią też strzec i chronić czarodzieja przed niebezpieczeństwem. Nie tylko przed strachem. Przed... prawdziwym zagrożeniem - zamyślił się, spoglądając jeszcze raz na Steffena. - Myślicie że... może kiedyś... uda nam się to opanować? - Ostatecznie idea Zakonu Feniksa, ochrony uciśnionych, przywództwo Harolda Longbottoma, wiązała ich wszystkich czworo.
Na pytanie Jamesa, czy Steffen mówił powaznie o kelpiach, zamrugał kilka razy pośpiesznie, drapiąc się stopą o nogę. Czy mogły tu z nimi pływać kelpie? Dopłynąć, szturchnąć, złapać, zjeść?
- Nieee, no co ty... - zaczął bez przekonania, przenosząc wzrok na Iana, jakby szukał u niego ratunku. Może on wiedział? Ale na zawahanie było już za późno, kiedy James odpłynął na głębinę. Po chwili zawahania ruszył za nim, oglądając się przez ramię na Steffena, żeby upewnić się, że nie popełnia w tym czasie samobójstwa, a w końcu jego śladem biorąc głęboki wdech i ze wstrzymanym oddechem zbadał dno jeziora. Tylko nie kelpia!
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'k6' : 2
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'k6' : 2
Nie dostrzega kreślącego się na twarzy Steffena zawahania. Mało kto dotąd reaguje zdumieniem na wyraźny, irlandzki akcent Smitha, więc i teraz nie kojarzy sobie z tym chwilowego zawieszenia. Nie słucha też entuzjastycznych wyjaśnień i wskazówek co do biegłości w transmutacji. To całe magiczne źródło brzmi zbyt egzotycznie, by się nim zajmować, zwłaszcza w połączeniu z pomarańczami i innymi bananami, jakimi Cattermole chce ich częstować. Niezrozumiałe słowa zwyczajnie wypycha ze świadomości, skupiając się już teraz wyłącznie na zabawie nad jeziorem. Zanosi się śmiechem na dochodzące do uszu wściekłe zawołanie Jamesa. Odruchowo przesłania twarz ramieniem, wolną ręką odpowiadając trzaskiem w wodę, rozbryzgując krople i w jego stronę.
Marceliusowi odpowiada wzruszeniem ramion, gdy ten przywołuje znów temat tej całej magicznej żyły. Pamięta jeszcze ze szkoły jakieś strzępki mało istotnych informacji, które zwykł spychać na dalszy plan, kiedy te stają się zbyt pogmatwane. Poważne podejście do tematu patronusa sprawia jednak, że uspokaja się na chwilę. Przechodzi go dziwny dreszcz, kiedy Sallow ot tak przywołuje pojęcie Zakonników. Posyła ukradkowe spojrzenie Jamesowi, po czym wraca wzrokiem do akrobaty, kiwając głową ze względnym zrozumieniem.
- Emm… To tak… ze zwykłego patronusa? - dopytuje ostrożnie i nieco niepewnie, nie chcąc wychodzić na kogoś, kto nie orientuje się w poruszanym przezeń temacie. Nigdy dotąd nie ma okazji, by użyć tego zaklęcia, ani do obrony przed strachem, ani przed prawdziwym zagrożeniem tym bardziej. Czym zresztą jest prawdziwe zagrożenie? Podczas szkoleń lotników pada wiele suchych, opierających się na teorii pojęć. Rysuje się sytuacje, w jakich mogą się kiedyś znaleźć, lecz żadna z nich dotąd Smitha nie spotyka. Pewnie gdyby nie Moore i jego ostrożne podejście do Iana, już dawno brałby udział w akcjach godnych prawdziwych Zakonników. Trzęsąc się już trochę z zimna lodowatej wody, przygryza wnętrze policzka i przeczesuje mokre włosy palcami, zwracając się do towarzyszy:
- Czy wy kiedyś musieliście go używać? W walce, albo przy jakimś innym zagrożeniu? - decyduje się na pytanie, jakim niejako odsłania swoją niewiedzę. Nie ma w sumie wiele do stracenia, a kiedy ma się dowiedzieć i rozeznać w temacie, jeśli nie w zaufanym towarzystwie przyjaciół?
- Kelpie, tutaj? - dziwi się i kręci głową, szczerze wierząc, że na żadną się tu nie napatoczą. Choć w tym sezonie zawzięcie ćwiczy pływanie - już potrafi utrzymać się na powierzchni wody! - to wciąż daleko mu do manewrów, jakie mogą go uchronić przed tragicznym w skutkach spotkaniem z kelpią. Trzyma się w miarę blisko brzegu, na tyle, by być zanurzonym w wodzie, ale nadal dotykać stopami piasku podłoża. Nie chce przyznać się przed resztą, że lepiej czuje się szybując w przestworzach, a nie pod taflą głuchej wody. Nie chce też zadzierać z panującymi w tutejszym środowisku stworzeniami, ale widząc odznaczającą się na twarzach pozostałych wątpliwość, śmieje się tym głośniej. - Nie mów, że się boisz! Uważaj, bo cię porwą! - Żartem chce rozładować napięcie, jednocześnie łudząc się, że żadna z kelpii ich nie dostrzeże, a może nawet przestraszy się donośnych głosów i zrezygnuje ze spotkania. Widząc że obaj znikają pod powierzchnią jeziora, idzie ich tropem - przecież nie może być gorszy! - by sprawdzić czy cokolwiek znajdzie.
Marceliusowi odpowiada wzruszeniem ramion, gdy ten przywołuje znów temat tej całej magicznej żyły. Pamięta jeszcze ze szkoły jakieś strzępki mało istotnych informacji, które zwykł spychać na dalszy plan, kiedy te stają się zbyt pogmatwane. Poważne podejście do tematu patronusa sprawia jednak, że uspokaja się na chwilę. Przechodzi go dziwny dreszcz, kiedy Sallow ot tak przywołuje pojęcie Zakonników. Posyła ukradkowe spojrzenie Jamesowi, po czym wraca wzrokiem do akrobaty, kiwając głową ze względnym zrozumieniem.
- Emm… To tak… ze zwykłego patronusa? - dopytuje ostrożnie i nieco niepewnie, nie chcąc wychodzić na kogoś, kto nie orientuje się w poruszanym przezeń temacie. Nigdy dotąd nie ma okazji, by użyć tego zaklęcia, ani do obrony przed strachem, ani przed prawdziwym zagrożeniem tym bardziej. Czym zresztą jest prawdziwe zagrożenie? Podczas szkoleń lotników pada wiele suchych, opierających się na teorii pojęć. Rysuje się sytuacje, w jakich mogą się kiedyś znaleźć, lecz żadna z nich dotąd Smitha nie spotyka. Pewnie gdyby nie Moore i jego ostrożne podejście do Iana, już dawno brałby udział w akcjach godnych prawdziwych Zakonników. Trzęsąc się już trochę z zimna lodowatej wody, przygryza wnętrze policzka i przeczesuje mokre włosy palcami, zwracając się do towarzyszy:
- Czy wy kiedyś musieliście go używać? W walce, albo przy jakimś innym zagrożeniu? - decyduje się na pytanie, jakim niejako odsłania swoją niewiedzę. Nie ma w sumie wiele do stracenia, a kiedy ma się dowiedzieć i rozeznać w temacie, jeśli nie w zaufanym towarzystwie przyjaciół?
- Kelpie, tutaj? - dziwi się i kręci głową, szczerze wierząc, że na żadną się tu nie napatoczą. Choć w tym sezonie zawzięcie ćwiczy pływanie - już potrafi utrzymać się na powierzchni wody! - to wciąż daleko mu do manewrów, jakie mogą go uchronić przed tragicznym w skutkach spotkaniem z kelpią. Trzyma się w miarę blisko brzegu, na tyle, by być zanurzonym w wodzie, ale nadal dotykać stopami piasku podłoża. Nie chce przyznać się przed resztą, że lepiej czuje się szybując w przestworzach, a nie pod taflą głuchej wody. Nie chce też zadzierać z panującymi w tutejszym środowisku stworzeniami, ale widząc odznaczającą się na twarzach pozostałych wątpliwość, śmieje się tym głośniej. - Nie mów, że się boisz! Uważaj, bo cię porwą! - Żartem chce rozładować napięcie, jednocześnie łudząc się, że żadna z kelpii ich nie dostrzeże, a może nawet przestraszy się donośnych głosów i zrezygnuje ze spotkania. Widząc że obaj znikają pod powierzchnią jeziora, idzie ich tropem - przecież nie może być gorszy! - by sprawdzić czy cokolwiek znajdzie.
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Ian Smith' has done the following action : Rzut kością
#1 'k6' : 1
--------------------------------
#2 'k100' : 34
#1 'k6' : 1
--------------------------------
#2 'k100' : 34
Nurkując w mętnej wodzie, na dnie dostrzegł coś, co wydawało mu się cenne. Wyciągnął dłoń przed siebie, zgarniając przedmiot w dłoń razem z mułem i powoli wynurzył się na powierzchnie, łapiąc wpierw oddech, zaraz potem odgarniając włosy z twarzy, które mokre były całkiem proste i dość długie. Przetarł prędko, ledwie w kilku niedbałych ruchach twarz z kropel wody i spojrzał na dłoń, z której wynikał już piasek z wodą, pozostawiając ładną, pełną i jaśniutką muszlę. Spodziewał się czegoś innego; może lepszego, ale w pierwszej chwili i tak uśmiechnął się lekko, do samego siebie. Eve się spodoba, zabierze ją dla niej.
— Macie coś? — spytał zaraz kumpli, którzy wynurzali się jeden po drugim. Skrzywił się teatralnie, z pogardą wskazując głową na muszlę w dłoni — nie mógł się przecież przy kumplach nią zachwycać, nie mógł wspomnieć o tym, że weźmie ją dla żony. Nie był mięczakiem. — Ja mam tylko jakąś tam... muszlę. Ian? - spytał, spoglądając dalej, na kumpla. Steffen wspominał coś o drgającej magii, zerknął na niego w kierunku brzegu. Biedak, siedział tam sam i męczył się z jakimiś kiłami magicznymi. Nie do końca rozumiał czemu to miało służyć, po co to robił i dlaczego właściwie tkwił wciąż na brzegu kiedy oni radośnie wpadli do wody. Tłumaczył mu coś, ale on już myślami był gdzie indziej; prędko się rozpraszał, nauka nigdy nie szła mu łatwo. Wokół było w końcu tak wiele ciekawych rzeczy. Twierdził, że miał smykałkę do transmutacji, ale zawsze wydawało mu się, że to oznaczało, że wszystko przychodziło z łatwością, a jemu nigdy nic nie przychodziło łatwo. A zaklęcia wcale. Czasem się zastanawiał, czy to wszystko, co głosili ci ludzie w Londynie to prawda. Czy mogli być gorsi, bo ich krew była... rzadsza. Brudniejsza.
— Patronusy? — spytał Marcela, nawiązując do jego wcześniejszych słów. Naprawdę mogły to zrobić? Strzec ludzi? — Jak to... w ogóle możliwe, hę? W sensie, nigdy o tym nie słyszałem, ale to nie brzmi jak coś powszechnego. Gdyby każdy potrafił przywołać patronusa, który mógłby go chronić, wszyscy byliby bezpieczni. — A szala zwycięstwa spoczęłaby po stronie Zakonu. Może właśnie przechylała się, może nie wiedział. Do niedawna nie obchodziło go nic co nie dotyczyło jego bliskich, teraz brak tej wiedzy oznaczał nie tylko ignorancję, ale i większą szansę na śmierć. Obiecał, przyrzekł. Jedną noga brodził w tym. I w ten sposób tamten świat stawał się jego światem. Spojrzał na Iana, gdy spytał czy go używali. Pokręcił tylko głową przecząco, nie będąc pewnym, czy fakt, że nie potrafił go wyczarować mógł być powodem do wstydu. Sallow pewnie umiał, pomagał Zakonowi od jakiegoś czasu. Steffen podobnie. A on? On umiał tylko kraść. I grać na skrzypcach. Odwrócił wzrok w drugą stronę. W walce. Nigdy nie walczył. Nie w tej wojnie, toczył dotąd tylko własne. Przełknął ślinę. — Może będą syreny? — spytał omijając temat. — Pilnuj się stary, kiedy się zagapisz, będzie po tobie — ostrzegł Iana ze śmiertelna powagą. Wcześniejsze słowa Marcela o tym, że Cattermole mógł mieć gorszy okres sprawiły, że spojrzał w tamtym kierunku i podpłynął do brzegu.
Wygramolił się na brzeg, przeczesując włosy dłonią, na prawo i lewo — i już po chwili, gdy ociekły z pierwszej wody zaczęły się znów kręcić.
— Steff, a ty zamierzasz tak cały czas siedzieć i otwierać to... to wszystko? Znaczy... Wiesz, wiem, że jesteś zdolny i w ogóle, ale czy to bezpieczne? Nie wybuchniesz nagle? A my razem z tobą? — Nie miał zaufania do magicznych eksperymentów. Schował muszlę do kieszeni.
— Macie coś? — spytał zaraz kumpli, którzy wynurzali się jeden po drugim. Skrzywił się teatralnie, z pogardą wskazując głową na muszlę w dłoni — nie mógł się przecież przy kumplach nią zachwycać, nie mógł wspomnieć o tym, że weźmie ją dla żony. Nie był mięczakiem. — Ja mam tylko jakąś tam... muszlę. Ian? - spytał, spoglądając dalej, na kumpla. Steffen wspominał coś o drgającej magii, zerknął na niego w kierunku brzegu. Biedak, siedział tam sam i męczył się z jakimiś kiłami magicznymi. Nie do końca rozumiał czemu to miało służyć, po co to robił i dlaczego właściwie tkwił wciąż na brzegu kiedy oni radośnie wpadli do wody. Tłumaczył mu coś, ale on już myślami był gdzie indziej; prędko się rozpraszał, nauka nigdy nie szła mu łatwo. Wokół było w końcu tak wiele ciekawych rzeczy. Twierdził, że miał smykałkę do transmutacji, ale zawsze wydawało mu się, że to oznaczało, że wszystko przychodziło z łatwością, a jemu nigdy nic nie przychodziło łatwo. A zaklęcia wcale. Czasem się zastanawiał, czy to wszystko, co głosili ci ludzie w Londynie to prawda. Czy mogli być gorsi, bo ich krew była... rzadsza. Brudniejsza.
— Patronusy? — spytał Marcela, nawiązując do jego wcześniejszych słów. Naprawdę mogły to zrobić? Strzec ludzi? — Jak to... w ogóle możliwe, hę? W sensie, nigdy o tym nie słyszałem, ale to nie brzmi jak coś powszechnego. Gdyby każdy potrafił przywołać patronusa, który mógłby go chronić, wszyscy byliby bezpieczni. — A szala zwycięstwa spoczęłaby po stronie Zakonu. Może właśnie przechylała się, może nie wiedział. Do niedawna nie obchodziło go nic co nie dotyczyło jego bliskich, teraz brak tej wiedzy oznaczał nie tylko ignorancję, ale i większą szansę na śmierć. Obiecał, przyrzekł. Jedną noga brodził w tym. I w ten sposób tamten świat stawał się jego światem. Spojrzał na Iana, gdy spytał czy go używali. Pokręcił tylko głową przecząco, nie będąc pewnym, czy fakt, że nie potrafił go wyczarować mógł być powodem do wstydu. Sallow pewnie umiał, pomagał Zakonowi od jakiegoś czasu. Steffen podobnie. A on? On umiał tylko kraść. I grać na skrzypcach. Odwrócił wzrok w drugą stronę. W walce. Nigdy nie walczył. Nie w tej wojnie, toczył dotąd tylko własne. Przełknął ślinę. — Może będą syreny? — spytał omijając temat. — Pilnuj się stary, kiedy się zagapisz, będzie po tobie — ostrzegł Iana ze śmiertelna powagą. Wcześniejsze słowa Marcela o tym, że Cattermole mógł mieć gorszy okres sprawiły, że spojrzał w tamtym kierunku i podpłynął do brzegu.
Wygramolił się na brzeg, przeczesując włosy dłonią, na prawo i lewo — i już po chwili, gdy ociekły z pierwszej wody zaczęły się znów kręcić.
— Steff, a ty zamierzasz tak cały czas siedzieć i otwierać to... to wszystko? Znaczy... Wiesz, wiem, że jesteś zdolny i w ogóle, ale czy to bezpieczne? Nie wybuchniesz nagle? A my razem z tobą? — Nie miał zaufania do magicznych eksperymentów. Schował muszlę do kieszeni.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Skrzywił się lekko, ale fujarą był już w szkole, więc prowokacja Marcela nie mogła sprawić, że rzuci się za chłopakami do wody. Nie umiał pływać, przynajmniej jako człowiek. A jako szczur - nie lubił. Zresztą, czemu miałby chlapać się wodą, gdy po dwóch godzinach mozolnej pracy (i kilku bezowocnie sprawdzonych miejscach) zbliżał się do geomantycznego przełomu? Pokręcił więc tylko głową, wciąż nachylając głowę nad mokrym piaskiem.
-Znalazłem tu ż y ł ę m a g i c z n ą, czytałem o nich ostatnio, ale nigdy żadnej nie otworzyłem, bo są trochę rzadkie i trzeba ich szukać w starych, historycznych miejscach, a te jeziora są polodowcowe, czyli historyczne, więc spróbuję i będzie świetnie! To może pomóc w magii albo poprawić nam wszystkim samopoczucie! - wyjaśnił cierpliwie Marcelowi, krzycząc to do chłopaków z plaży, aż poczuł, że zaraz ochrypnie i wrócił do mamrotania aperi te. Właściwie, wolał trochę pomilczeć i skupić się na żyle i tylko na żyle, a nie na przykład na tym, że w tak piękny dzień powinni mieć dobre samopoczucie nawet bez magii. I że żona była ostatnio jakaś cicha i marudna i że od dawna nie byli ze sobą... blisko, chociaż próbował to inicjować, i że może Marcel miał trochę racji, bo faktycznie czuł się gorzej, ale tutaj, z nimi, chciał o tym zapomnieć.
Skoncentrowany na magii nie słyszał, o czym rozmawiają koledzy - a szkoda, bo chętnie powymądrzałby się na temat patronusów, a nawet na temat kelpie, choć o tych drugich nie wiedział zbyt wiele. O patronesach właściwie też - nie opanował magii, która posługiwali się starsi stażem Zakonnicy, tej ochronnej. Ale widział ją w akcji, widział jak patronus Alexa leczy najcięższe obrażenia. Nigdy tego nie zapomni - sam widok był pokrzepiający.
Drgnął dopiero, gdy Jim do niego krzyknął.
-Zaraz skończę! Wiem co robię, bo o tym czytałem! - zapewnił uspokajająco. O żyłach powiedziały mu gobliny, to znaczy nie powiedziały, bo niewiele mu mówiły, ale sam podsłuchał - a potem zainteresował się tematem, bo gdy Gringott wznowi po wojnie podróże zagraniczne, to będzie musiał otwierać żyły w pracy! Może gdy poćwiczy trochę samemu, to jakoś im zaimponuje, czy coś...
Wtem różdżką szarpnęło nagle, a Steff stracił równowagę i omal nie klapnął na ziemię.
Żyła zadrżała, rozpaliła się energią magiczną - ziemia pod jego stopami i w głębi jeziora również się lekko zatrzęsła, co chłopcy odczuli jako średniej wielkości falę.
-Udało się! - roześmiał się z niedowierzaniem. Ale jak ona mogła działać?
-Flagrate! - spróbował radośnie, chcąc wyczarować przed sobą lśniącą świnkę morską z zimnego ognia i przekonać się, czy magia faktycznie działa lepiej. Ale...
otworzyłem żyłę ciszy, więc nie mogę czarować werbalnie - ale co się dzieje?
1. z moich ust wydobywa się dziwny skrzek
2. różdżka wypada mi z ręki
3. niestabilna magia uderza w taflę jeziora i wznieca kolejną falę
-Znalazłem tu ż y ł ę m a g i c z n ą, czytałem o nich ostatnio, ale nigdy żadnej nie otworzyłem, bo są trochę rzadkie i trzeba ich szukać w starych, historycznych miejscach, a te jeziora są polodowcowe, czyli historyczne, więc spróbuję i będzie świetnie! To może pomóc w magii albo poprawić nam wszystkim samopoczucie! - wyjaśnił cierpliwie Marcelowi, krzycząc to do chłopaków z plaży, aż poczuł, że zaraz ochrypnie i wrócił do mamrotania aperi te. Właściwie, wolał trochę pomilczeć i skupić się na żyle i tylko na żyle, a nie na przykład na tym, że w tak piękny dzień powinni mieć dobre samopoczucie nawet bez magii. I że żona była ostatnio jakaś cicha i marudna i że od dawna nie byli ze sobą... blisko, chociaż próbował to inicjować, i że może Marcel miał trochę racji, bo faktycznie czuł się gorzej, ale tutaj, z nimi, chciał o tym zapomnieć.
Skoncentrowany na magii nie słyszał, o czym rozmawiają koledzy - a szkoda, bo chętnie powymądrzałby się na temat patronusów, a nawet na temat kelpie, choć o tych drugich nie wiedział zbyt wiele. O patronesach właściwie też - nie opanował magii, która posługiwali się starsi stażem Zakonnicy, tej ochronnej. Ale widział ją w akcji, widział jak patronus Alexa leczy najcięższe obrażenia. Nigdy tego nie zapomni - sam widok był pokrzepiający.
Drgnął dopiero, gdy Jim do niego krzyknął.
-Zaraz skończę! Wiem co robię, bo o tym czytałem! - zapewnił uspokajająco. O żyłach powiedziały mu gobliny, to znaczy nie powiedziały, bo niewiele mu mówiły, ale sam podsłuchał - a potem zainteresował się tematem, bo gdy Gringott wznowi po wojnie podróże zagraniczne, to będzie musiał otwierać żyły w pracy! Może gdy poćwiczy trochę samemu, to jakoś im zaimponuje, czy coś...
Wtem różdżką szarpnęło nagle, a Steff stracił równowagę i omal nie klapnął na ziemię.
Żyła zadrżała, rozpaliła się energią magiczną - ziemia pod jego stopami i w głębi jeziora również się lekko zatrzęsła, co chłopcy odczuli jako średniej wielkości falę.
-Udało się! - roześmiał się z niedowierzaniem. Ale jak ona mogła działać?
-Flagrate! - spróbował radośnie, chcąc wyczarować przed sobą lśniącą świnkę morską z zimnego ognia i przekonać się, czy magia faktycznie działa lepiej. Ale...
otworzyłem żyłę ciszy, więc nie mogę czarować werbalnie - ale co się dzieje?
1. z moich ust wydobywa się dziwny skrzek
2. różdżka wypada mi z ręki
3. niestabilna magia uderza w taflę jeziora i wznieca kolejną falę
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Jego dłoń sięgnęła po coś, co wydawało mu się monetą; po pochwyceniu i wyciągnięciu spod mętnego mułu okazało się jednak ozdobą na palec. Pierścionek był przede wszystkim brudny, wygląda jak wykonany z metalu, czy mógł być cenny? Wątpliwe, nie miał żadnego kamienia i z całą pewnością nie był złoty. Ile warte było srebro? - Ja mam to - rzucił, wyciągając przed siebie otwartą dłoń z pierścionkiem. Wyglądał na cenniejszy od muszli Jamesa, przeniósł pytający wzrok na Iana.
- A czy patronus kiedykolwiek bywa zwykły? - odpowiedział pytaniem na pytanie, sam nie wiedział, nie potrafił opanować takiej wiedzy, choć chciał wierzyć, że pewnego dnia tego dokona. Chciałby móc powiedzieć im więcej, iskry w oczach zdradzały, jak wielka była w nim fascynacja tym tematem, lecz sam więcej przecież nie wiedział. - Nigdy - Z nieco mniejszym entuzjazmem przyznawał się do własnej niewiedzy i umiejętności niższych od tych, które zaprezentował im Steffen. Marcel nigdy w życiu nie przywołał prawdziwego cielesnego patronusa, ale wiele razy o nim fantazjował, zwłaszcza odkąd ujrzał srebrnego ptaka Justine. - A ty? - Czy miał większe doświadczenie? Czy był już na akcji, która tego wymagała? Czy Billy go tego nauczył? - Trzeba do tego wielkiej mocy i wielkiego serca - odpowiedział Jamesowi, oczywiście, że nie każdy oto potrafił. Tylko dlaczego w takim razie Steffen to potrafił? - Jakby wyczuwał intencje. Patronusy przyjmują postać zwierzęcia, które w jakiś sposób oddaje właściciela, więc może ten Steffena... jest trochę jak Steffen - rzucił, bez przekonania. Magia pozwalała na wiele, jeśli nie na wszystko, a jednak najpotężniejszych czarodziejów potrafiło pokonać niewielu. - Gdzie syreny? - zapytał, nie do końca wychwytując sens wypowiedzi Jamesa, obrócił się przez ramię, spoglądając w dal, za horyzont czystego jeziora. Każdy wiedział, że syreny były piękne, może to o nich mówiły znaki Steffena? Plaża nudystów a plaża syren to chyba nie taka duża różnica, oprócz tego, ze nie trzeba rozbierać się samemu. Ściągnął brew i spojrzał na Iana, bo James w tym czasie zniknął, chyba trochę robił ich w konia. Klepnął go w ramię - Kto ostatni na brzegu ten fujara! - zawołał, rzucając się wpław do brzegu, na który w końcu wyciągnął się obok Jamesa. - Polodowcowe jak nic - przytaknął Steffenowi, bo zimno po wyjściu z wody zrobiło mu się naprawdę strasznie. Na lodowcu pewnie wyglądało to podobnie. - O, nie - jęknął, kiedy z ust Steffena wydobył się skrzek. Znowu zamienił sam siebie w żabę? - Wiecie jak go odczarować? - zapytał Jamesa i Iana.
na wyścig do brzegu rzucam (na pływanie?)
- A czy patronus kiedykolwiek bywa zwykły? - odpowiedział pytaniem na pytanie, sam nie wiedział, nie potrafił opanować takiej wiedzy, choć chciał wierzyć, że pewnego dnia tego dokona. Chciałby móc powiedzieć im więcej, iskry w oczach zdradzały, jak wielka była w nim fascynacja tym tematem, lecz sam więcej przecież nie wiedział. - Nigdy - Z nieco mniejszym entuzjazmem przyznawał się do własnej niewiedzy i umiejętności niższych od tych, które zaprezentował im Steffen. Marcel nigdy w życiu nie przywołał prawdziwego cielesnego patronusa, ale wiele razy o nim fantazjował, zwłaszcza odkąd ujrzał srebrnego ptaka Justine. - A ty? - Czy miał większe doświadczenie? Czy był już na akcji, która tego wymagała? Czy Billy go tego nauczył? - Trzeba do tego wielkiej mocy i wielkiego serca - odpowiedział Jamesowi, oczywiście, że nie każdy oto potrafił. Tylko dlaczego w takim razie Steffen to potrafił? - Jakby wyczuwał intencje. Patronusy przyjmują postać zwierzęcia, które w jakiś sposób oddaje właściciela, więc może ten Steffena... jest trochę jak Steffen - rzucił, bez przekonania. Magia pozwalała na wiele, jeśli nie na wszystko, a jednak najpotężniejszych czarodziejów potrafiło pokonać niewielu. - Gdzie syreny? - zapytał, nie do końca wychwytując sens wypowiedzi Jamesa, obrócił się przez ramię, spoglądając w dal, za horyzont czystego jeziora. Każdy wiedział, że syreny były piękne, może to o nich mówiły znaki Steffena? Plaża nudystów a plaża syren to chyba nie taka duża różnica, oprócz tego, ze nie trzeba rozbierać się samemu. Ściągnął brew i spojrzał na Iana, bo James w tym czasie zniknął, chyba trochę robił ich w konia. Klepnął go w ramię - Kto ostatni na brzegu ten fujara! - zawołał, rzucając się wpław do brzegu, na który w końcu wyciągnął się obok Jamesa. - Polodowcowe jak nic - przytaknął Steffenowi, bo zimno po wyjściu z wody zrobiło mu się naprawdę strasznie. Na lodowcu pewnie wyglądało to podobnie. - O, nie - jęknął, kiedy z ust Steffena wydobył się skrzek. Znowu zamienił sam siebie w żabę? - Wiecie jak go odczarować? - zapytał Jamesa i Iana.
na wyścig do brzegu rzucam (na pływanie?)
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
Utrzymanie się pod wodą zawsze przychodzi mu z trudem. O ile machanie rękami i nogami opanuje niemal do perfekcji, tak zsynchronizowanie ich pod kątem efektywności i rzeczywistego płynięcia, sprawia pewien problem. Jak na komendę próbuje nurkować, schować się pod wodą i wygrzebać ze zmieszanego z mułem piasku cokolwiek, co może mu przynieść dumę, ale i wieczną chwałę. Obejść się musi ze smakiem, bo jedyne, na co natrafia, to przesuwający się między palcami piach.
- Nic - wzdycha ciężko po wypłynięciu na powierzchnię i spogląda z kłującą w oczy zazdrością na zdobycze Jamesa i Marcela. Muszla? I pierścionek? W takim miejscu?! Smith wzrusza ramionami, udając że wcale nie obchodzi go wynik tego całego konkursu.
Jimmy szybko rozwiewa wątpliwości Iana, Marcel zaraz wtóruje mu, przytakując, że sam też nie potrafi wyczarować patronusa. Choć odrobinę podnosi to Irlandczyka na duchu, który dotąd nigdy nawet nie interesuje się tym w jaki sposób można by go wyczarować. Nie przegląda ksiąg, nie zaczytuje się w inkantacjach. Czarów zna tyle, ile trzeba do podstawowego posługiwania się różdżką i obycia w terenie. Niektórych zaklęć uczy go brat, inne wyciąga ze szkolnych zajęć, resztę ćwiczy podczas treningów Sów - na żadnym z nich jednak nie wspomina się o patronusach. - Akurat co do tego nie było okazji, ale w formacjach ćwiczymy różne kombinacje - zaczyna powoli, wahając się jeszcze czy aby na pewno może o tym rozmawiać z innymi. Nie wie czy reszta jest zaangażowana w działalność Ministerstwa, nie wie też ile może im powiedzieć, ale kiedy Marcel wspomina o Zakonnikach, nieco się ośmiela. - Tym też się zajmiemy, jak zaczniemy brać udział w większych akcjach. Jak go opanuję, to i was też nauczę. - Parska śmiechem na wzmiankę o steffenowości patronusa Steffena. Może i nie ma jeszcze okazji, by bliżej poznać Cattermole’a, ale już wie, czego może się spodziewać.
- Co? Syreny? - dziwił się pod naciskiem przebiegającego dreszczu i idąc śladem Marcela ogląda się przez ramię. - One nie żyją w jeziorach, geniuszu - przypomina mu się nagle i uderza ręką w taflę, by tryśnięciem wody otrzeźwić kreatywnie nastawioną dziś głowę kumpla.
Widząc jak reszta zabiera się z powrotem na brzeg, także rzuca się do pływania, a raczej starań utrzymania się ponad powierzchnią wody. Eh i znowu fujara… Maskuje swoje marne umiejętności rozchlapywaniem wody wokół siebie, trochę płynąc, ale bardziej podbiegając do brzegu, na którym zwalił się wreszcie bez uśmiechu triumfu. Przylizane do ciała włosy przeczesuje palcami w tył i podchodzi bliżej, gdzie Steffen dokonuje właśnie odkrycia swojego życia. Smith wspiera się rękami na biodrach i wybałusza oczy na czarodzieja, spomiędzy ust którego wydobywa się żabi skrzek.
- Steffen? Co ci jest? - pyta od razu zaskoczony i zawzięcie mruga w zdezorientowaniu, ale i próbując odgonić spływające jeszcze do oczu z włosów krople wody. - Czy ta żyła tak miała działać, jesteś pewien że się udało? - Przesuwa wzrokiem po dwóch pozostałych chłopakach, licząc że któryś z nich podsunie jakąś wskazówkę. - Mam nadzieję, że to nie jest dowcip, bo brak tego obiecanego piwa odebrał mi już nastrój do żartów.
- Nic - wzdycha ciężko po wypłynięciu na powierzchnię i spogląda z kłującą w oczy zazdrością na zdobycze Jamesa i Marcela. Muszla? I pierścionek? W takim miejscu?! Smith wzrusza ramionami, udając że wcale nie obchodzi go wynik tego całego konkursu.
Jimmy szybko rozwiewa wątpliwości Iana, Marcel zaraz wtóruje mu, przytakując, że sam też nie potrafi wyczarować patronusa. Choć odrobinę podnosi to Irlandczyka na duchu, który dotąd nigdy nawet nie interesuje się tym w jaki sposób można by go wyczarować. Nie przegląda ksiąg, nie zaczytuje się w inkantacjach. Czarów zna tyle, ile trzeba do podstawowego posługiwania się różdżką i obycia w terenie. Niektórych zaklęć uczy go brat, inne wyciąga ze szkolnych zajęć, resztę ćwiczy podczas treningów Sów - na żadnym z nich jednak nie wspomina się o patronusach. - Akurat co do tego nie było okazji, ale w formacjach ćwiczymy różne kombinacje - zaczyna powoli, wahając się jeszcze czy aby na pewno może o tym rozmawiać z innymi. Nie wie czy reszta jest zaangażowana w działalność Ministerstwa, nie wie też ile może im powiedzieć, ale kiedy Marcel wspomina o Zakonnikach, nieco się ośmiela. - Tym też się zajmiemy, jak zaczniemy brać udział w większych akcjach. Jak go opanuję, to i was też nauczę. - Parska śmiechem na wzmiankę o steffenowości patronusa Steffena. Może i nie ma jeszcze okazji, by bliżej poznać Cattermole’a, ale już wie, czego może się spodziewać.
- Co? Syreny? - dziwił się pod naciskiem przebiegającego dreszczu i idąc śladem Marcela ogląda się przez ramię. - One nie żyją w jeziorach, geniuszu - przypomina mu się nagle i uderza ręką w taflę, by tryśnięciem wody otrzeźwić kreatywnie nastawioną dziś głowę kumpla.
Widząc jak reszta zabiera się z powrotem na brzeg, także rzuca się do pływania, a raczej starań utrzymania się ponad powierzchnią wody. Eh i znowu fujara… Maskuje swoje marne umiejętności rozchlapywaniem wody wokół siebie, trochę płynąc, ale bardziej podbiegając do brzegu, na którym zwalił się wreszcie bez uśmiechu triumfu. Przylizane do ciała włosy przeczesuje palcami w tył i podchodzi bliżej, gdzie Steffen dokonuje właśnie odkrycia swojego życia. Smith wspiera się rękami na biodrach i wybałusza oczy na czarodzieja, spomiędzy ust którego wydobywa się żabi skrzek.
- Steffen? Co ci jest? - pyta od razu zaskoczony i zawzięcie mruga w zdezorientowaniu, ale i próbując odgonić spływające jeszcze do oczu z włosów krople wody. - Czy ta żyła tak miała działać, jesteś pewien że się udało? - Przesuwa wzrokiem po dwóch pozostałych chłopakach, licząc że któryś z nich podsunie jakąś wskazówkę. - Mam nadzieję, że to nie jest dowcip, bo brak tego obiecanego piwa odebrał mi już nastrój do żartów.
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie do końca zarejestrował ciąg myślowy, który Steffen próbował im jeszcze z brzegu wyjaśnić. Polodowcowe jeziora, jednocześnie historyczne, czyli ważne i będące miejscem jakiś żył. Zaśmiał się cicho, by nie sprawiać wrażenia kogoś, kto nie ma bladego pojęcia o czym była mowa i przemknął spojrzeniem jeszcze po chłopakach. Kumali coś? Nabrał wody w usta, unosząc się na wodzie i wypluł ją zaraz, spoglądając na pierścionek Marcela. Uniósł brwi wysoko, by go obejrzeć, ale wyciągnięty wydawał się nico brudny, może zaśniedziały. Trudno było ocenić czy był cenny, ale na pewno cenniejszy niż muszla. Wzruszył ramionami, kiedy zeszło na patronusa. Potrzeba wielkiej mocy i wielkiego serca. Nie miał ani jednego ani drugiego. Pokiwał głową krótko. I tak nie zapowiadałoby się, by kiedykolwiek opanował tak wielką moc.
— Świnki morskie ponoć dziczeją, jeśli nie mają kontaktu z ludźmi. Podobno — mruknął i zerknął jeszcze sugestywnie w stronę brzegu, nim zdecydował się w tamtą stronę popłynąć. Może przyjacielowi też to mogło grozić, zaczynał gadać coś od rzeczy. Zaśmiał się jeszcze od nosem, kiedy woda chlusnęła w jego stronę, poruszona przez czujnego Iana i dobił do brzegu, jeszcze nim wyścig się rozpoczął, by zobaczyć jak trzymał się Cattermole. Przez chwilę obserwował, co chciał zrobić, ale nie pojmował tych dziwacznych nauk. To co mówił i robił wyglądało, jak coś mądrego, więc postanowił mu nie przerywać, zamiast tego tylko kiwał twierdząco głową, kiedy na niego zerkał. Przeraźliwy skrzek sprawił, że zmarszczył brwi i odruchowo klepnął Steffena mocno w plecy, raz, drugi, trzeci, przyglądając mu się uważnie.
— Już? Odetkało się? — spytał przekonany, że musiał się zakrztusić. — Musisz przełykać ślinę, stary, bo się zadławisz — mruknął, patrząc na niego z rezerwą. A może to nie było zakrztuszenie tylko osobliwe beknięcie? — Ma banany, nie krępuj się — rzucił do Iana z rozbawieniem, ruchem głowy wskazując piknik przygotowany przez Steffena. Nim jednak Ian sam sięgnął do rzeczy kolegi. Wziął do ręki jedną z pomarańczy, ukrytą pomiędzy klejącymi resztkami i skórkami i rzucił za siebie, do chłopaków. — Jednak pomarańcze. Masz coś jeszcze? Przygotowałeś się, Steff...— burknął pod nosem, przerzucając ciuchy Cattermole'a.
1. rzucam do Iana
2. rzucam do Marcela
3. Pomarańcza rafia Stefka w głowę
— Świnki morskie ponoć dziczeją, jeśli nie mają kontaktu z ludźmi. Podobno — mruknął i zerknął jeszcze sugestywnie w stronę brzegu, nim zdecydował się w tamtą stronę popłynąć. Może przyjacielowi też to mogło grozić, zaczynał gadać coś od rzeczy. Zaśmiał się jeszcze od nosem, kiedy woda chlusnęła w jego stronę, poruszona przez czujnego Iana i dobił do brzegu, jeszcze nim wyścig się rozpoczął, by zobaczyć jak trzymał się Cattermole. Przez chwilę obserwował, co chciał zrobić, ale nie pojmował tych dziwacznych nauk. To co mówił i robił wyglądało, jak coś mądrego, więc postanowił mu nie przerywać, zamiast tego tylko kiwał twierdząco głową, kiedy na niego zerkał. Przeraźliwy skrzek sprawił, że zmarszczył brwi i odruchowo klepnął Steffena mocno w plecy, raz, drugi, trzeci, przyglądając mu się uważnie.
— Już? Odetkało się? — spytał przekonany, że musiał się zakrztusić. — Musisz przełykać ślinę, stary, bo się zadławisz — mruknął, patrząc na niego z rezerwą. A może to nie było zakrztuszenie tylko osobliwe beknięcie? — Ma banany, nie krępuj się — rzucił do Iana z rozbawieniem, ruchem głowy wskazując piknik przygotowany przez Steffena. Nim jednak Ian sam sięgnął do rzeczy kolegi. Wziął do ręki jedną z pomarańczy, ukrytą pomiędzy klejącymi resztkami i skórkami i rzucił za siebie, do chłopaków. — Jednak pomarańcze. Masz coś jeszcze? Przygotowałeś się, Steff...— burknął pod nosem, przerzucając ciuchy Cattermole'a.
1. rzucam do Iana
2. rzucam do Marcela
3. Pomarańcza rafia Stefka w głowę
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
Kraina Jezior
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Cumberland