Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Cumberland
Kraina Jezior
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kraina Jezior
Kraina Jezior to jedno z najlepszych miejsc w Anglii na spędzenie wakacji, oderwania się od przytłaczającej codzienności. Tuż pod granicami ze Szkocją, praktycznie odludnych terenach można odpocząć od hałasu samochodów, widoku drapaczy chmur czy ludzi wciąż ze sobą rywalizujących, skupionych na własnej karierze i sprawach doczesnych. Osoby obdarzone choć odrobiną artystycznej duszy z pewnością docenią uroki Lakes, wszak zbiorowisko akwenów znajduje się na włościach Fawleyów, jednych z najbardziej rozmiłowanych w sztuce i potrafiących docenić piękno magicznych rodów. Nic w tym dziwnego, gdy potomkowie dorastają na takich terenach! Kraina Jezior to nie tylko wszechobecna woda i malownicze lasy pełne dębów i sosen. Tutaj niewinne niziny, łąki osiągają rozmiary potężnych oraz stromych szczytów, które przyciągają miłośników górskiej wspinaczki i aktywnego wypoczynku; pasjonaci niższych terenów na pewno zachwycą się bezkresnymi wrzosowiskami. Niezależnie od pory roku woda w jeziorach ulokowanych w głębokich kotlinach jest lodowata. Choć zdecydowana większość wypoczywających ogranicza się do plażowania tuż poniżej zboczy, na których wypasane są owce, pozostała część zażywa niezapomnianych kąpieli. Wieczorami czarodzieje powracają do namiotów, przy których biwakują, a w rytm celtyckich melodii wyśpiewywane są historie o Pani z Jeziora, umilające czas przy ogniskach.
Na mniej zatłoczonych częściach można napotkać spokojne konie dziesiątkami przebiegające przez wody Krainy Jezior lub pasące się tuż przy zboczach w pobliżu brzegu. Niech to jednak nie zmyli nierozważnych śmiałków! Pomimo licznych ostrzeżeń i informacji wciąż zdarzają się przypadki porwania przez kelpie w głębokie tonie, gdy tylko zdejmie się magiczne wędzidła okiełzujące te zapierające dech w piersi stworzenia.
Na mniej zatłoczonych częściach można napotkać spokojne konie dziesiątkami przebiegające przez wody Krainy Jezior lub pasące się tuż przy zboczach w pobliżu brzegu. Niech to jednak nie zmyli nierozważnych śmiałków! Pomimo licznych ostrzeżeń i informacji wciąż zdarzają się przypadki porwania przez kelpie w głębokie tonie, gdy tylko zdejmie się magiczne wędzidła okiełzujące te zapierające dech w piersi stworzenia.
Z jego ust miało wydobyć się zaklęcie, ale zamiast tego skrzeknął dziwnie, trochę żabio. Zdziwiony, w popłochu chwycił się za gardło. Czuł się, jakby jakaś niewidzialna siła go za nie ścisnęła, jakby coś nie pozwoliło jego zaklęciu uformować się w sylaby.
-Ja... - gdy spróbował powiedzieć normalne słowo, miał już normalny głos. Tylko trochę zduszony. Zmarszczył brwi, ze zdziwieniem spoglądając od Marcela, przez Jemsa, do Iana. Wreszcie otworzył tą żyłę, a koledzy wreszcie wyszli z wody, ale jakoś minął mu nastrój na piknik. Zdarzyło się coś dziwnego i oni też to słyszeli, choć zaniepokojony komentarz Marcela tylko go nastaszył, a Jim dał mu dość oczywistą radę. Odruchowo przełknął ślinę, bo zawsze robił to, o co prosił go Jim, ale jak niby to ma pomóc?
-Odetkało... - mruknął bez przekonania, bo coś było nie tak.
Dopiero Ian pomyślał o tym logicznie, naprowadzając Steffa na właściwy trop.
-Ty to masz łeb! - wypalił, nie tyle porównując Iana do siebie, co do reszty kolegów (o czym na szczęście nie wiedzieli). -Udało mi się ją otworzyć, ale ona musi tak działać! - był pewien, że otworzył ją prawidłowo, nie mógł sobie tym zaszkodzić. Nie wiedział jednak, jak ta żyła działa, ale umilkł przezornie, nie chcąc przyznawać się, że otwierał ją trochę na ślepo.
-Próbowałem rzucić zaklęcie -wyjaśnił wszystkim i na wszelki wypadek nie wymówił jego nazwy. -I wtedy to się stało. Spróbuję z innym! - wypalił, chwilowo niezainteresowany pomarańczami, aż...
-EEEEEEEEEEEEEEEEEEK BANAN! - zaskrzeczał, chcąc rzucić Accio banan.
-To to! Ta żyła hamuje nazwy zaklęć! Chłopaki, chyba wyciszyłem magię!!!! Albo werbalną magię! - pochwalił się, podekscytowany implikacjami tego odkrycia. Mogliby na przykład... wysłać tutaj aurora-niemowę (o ile był jakiś auror niemowa? Pewnie nie, oni byli raczej... bez wad) i zrobić zasadzkę na wrogów! Albo coś.
-Niesamowite, moja pierwsza żyła i taki efekt... - wymamrotał, samemu schylając się po banana - musiał wszak poradzić sobie bez magii. Wpakował go do ust, odgryzł kawałek, przypomniał sobie, że jest ich czwórka i tylko dwa banany.
-Chce ktoś połowę? - zapytał, spoglądając wprost na Marcela. -I jak udała się kąpiel? Ej wiecie, ale jeśli faktycznie wyciszyłem magię to może... zjedzmy ten piknik gdzie indziej? - początkowa ekscytacja mijała i gdy zaczęły docierać do niego konsekwencje eksperymentu (czy zostali właśnie zupełnie bezbronni, gdyby zaatakowała ich kelpie albo Śmierciożerca?) poczuł się w tym miejscu nieco niepewnie.
Szczególnie, że chyba narobił czegoś nieodwracalnego.
-Ja... - gdy spróbował powiedzieć normalne słowo, miał już normalny głos. Tylko trochę zduszony. Zmarszczył brwi, ze zdziwieniem spoglądając od Marcela, przez Jemsa, do Iana. Wreszcie otworzył tą żyłę, a koledzy wreszcie wyszli z wody, ale jakoś minął mu nastrój na piknik. Zdarzyło się coś dziwnego i oni też to słyszeli, choć zaniepokojony komentarz Marcela tylko go nastaszył, a Jim dał mu dość oczywistą radę. Odruchowo przełknął ślinę, bo zawsze robił to, o co prosił go Jim, ale jak niby to ma pomóc?
-Odetkało... - mruknął bez przekonania, bo coś było nie tak.
Dopiero Ian pomyślał o tym logicznie, naprowadzając Steffa na właściwy trop.
-Ty to masz łeb! - wypalił, nie tyle porównując Iana do siebie, co do reszty kolegów (o czym na szczęście nie wiedzieli). -Udało mi się ją otworzyć, ale ona musi tak działać! - był pewien, że otworzył ją prawidłowo, nie mógł sobie tym zaszkodzić. Nie wiedział jednak, jak ta żyła działa, ale umilkł przezornie, nie chcąc przyznawać się, że otwierał ją trochę na ślepo.
-Próbowałem rzucić zaklęcie -wyjaśnił wszystkim i na wszelki wypadek nie wymówił jego nazwy. -I wtedy to się stało. Spróbuję z innym! - wypalił, chwilowo niezainteresowany pomarańczami, aż...
-EEEEEEEEEEEEEEEEEEK BANAN! - zaskrzeczał, chcąc rzucić Accio banan.
-To to! Ta żyła hamuje nazwy zaklęć! Chłopaki, chyba wyciszyłem magię!!!! Albo werbalną magię! - pochwalił się, podekscytowany implikacjami tego odkrycia. Mogliby na przykład... wysłać tutaj aurora-niemowę (o ile był jakiś auror niemowa? Pewnie nie, oni byli raczej... bez wad) i zrobić zasadzkę na wrogów! Albo coś.
-Niesamowite, moja pierwsza żyła i taki efekt... - wymamrotał, samemu schylając się po banana - musiał wszak poradzić sobie bez magii. Wpakował go do ust, odgryzł kawałek, przypomniał sobie, że jest ich czwórka i tylko dwa banany.
-Chce ktoś połowę? - zapytał, spoglądając wprost na Marcela. -I jak udała się kąpiel? Ej wiecie, ale jeśli faktycznie wyciszyłem magię to może... zjedzmy ten piknik gdzie indziej? - początkowa ekscytacja mijała i gdy zaczęły docierać do niego konsekwencje eksperymentu (czy zostali właśnie zupełnie bezbronni, gdyby zaatakowała ich kelpie albo Śmierciożerca?) poczuł się w tym miejscu nieco niepewnie.
Szczególnie, że chyba narobił czegoś nieodwracalnego.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zastanawiało go, jak to było - pracować dla podziemnego Ministerstwa Magii. Czy na co dzień wykonywali trudne i niebezpieczne misje, czy dzień w dzień stawali naprzeciw potężnego wroga, czy uczyli ich wielcy aurorzy, czy ich umiejętności przydawały się na wszystkich frontach wielkich bitew? Na usta cisnęło się sto pytań, które mógłby zadać Ianowi, ale jedno wydawało mu się głupsze od drugiego - czy nie powinien tego wiedzieć? Czy to nie zrobi złego wrażenia, że on nie dołączył, a teraz wypytuje? Że wygłupia się w cyrku jak małpa na trapezie zamiast nieść realną pomoc, która mogła, która miała moc odmienić jeszcze świat.
- Jaka była twoja pierwsza akcja? - zapytał więc dookoła, jakby wiedział wszystko, choć nie wiedział nic. Przytaknął Ianowi ochoczo, kiedy obiecał przekazać im wiedzę o patronusie, gdy tylko ją osiągnie. Marcel się starał, odkąd dołączył do Zakonu miał wiele okazji sprawdzić się w obliczu realnych zagrożeń, gdzie nad żadnym z zaklęć nie można było pomyśleć dłużej, niż ułamek sekundy. Ale miał też dużo braków i pewnego dnia mógł popełnić błąd, którego kosztem okaże się życie.
- Och - westchnął z zawodem, gdy okazało się, że syren w jeziorze tego dnia nie będzie. Żadnego innego zresztą tez nie, faktycznie zwykle na obrazkach pływały w morzach, ale przecież to woda i to woda. Nieważne, niebawem mieli znaleźć się z powrotem na suchej plaży.
- Wygrałem! - zawołał nagle, zorientowawszy się już na brzegu, że to w jego dłonie wpadł najcenniejszy skarb z jeziora; może kiedyś spróbuje go wyczyścić, może to naprawdę było najprawdziwsze srebro, może błyskotka warta była uwagi; niezależnie od tego, co się okaże, gdy uda mu się go oczyścić, z całą pewnością wart był i będzie więcej od muszelki, a od niczego wart był jeszcze więcej. - Wygrałem, ha! - zawołał zatem po raz drugi, bo wygrywać lubił, a nie zdarzało mu się to wcale często. Podrzucił pierścionek w górę i złapał go w locie triumfalnie, wrzucając potem do kieszeni spodni, niewiele robiąc sobie z tego, że w obliczu wygranej tylko jego wciąż interesował ten konkurs. Ale jego splendor musiał odebrać - jakżeby inaczej - Steffen i jego żabi śpiew.
Rozłożył bezradnie dłonie, gdy poczuł na sobie pytające spojrzenie Iana, ze Steffenem nigdy nic nie wiadomo, bez skrępowania pokręcił tez przecząco głową, gdy spoczął na nim wzrok Jamesa. Jasne, że on też nic z tego nie rozumiał. Kiwnął za to ze zrozumieniem głową na wspomnienie o świnkach morskich. To akurat miało sens. Szczęśliwie udało mu się odkaszlnąć, z małą pomocą Jamesa, Marcel przysiadł nieopodal i bez trudu złapał lecąca ku niemu pomarańczę. Bez zwłoki zaczął ją obierać, roztaczając wokół nich gorzko-kwaskowaty zapach cytrusów. Uniósł spojrzenie na Steffena, kiedy zaczął opowiadać o żyle, znowu.
- Więc otworzyłeś tutaj magiczną niewidzialną żyłę, która sprawia, że... krztusisz się? Bekasz? Mama ci w to mogła wierzyć, Steff, ale nie my - westchnął, rozdzierając pomarańczę na ćwiartki, rzucając po jednej każdemu z kolei: Ianowi, Steffenowi i Jamesowi. Oderwał kawałek od własnego, rozsmakowując się w owocowej słodyczy. - Znowu! Walnijcie mu zanim się udusi! - zawołał do znajdujących się bliżej Steffena przyjaciół, kiedy skrzek rozległ się po raz drugi, za pierwszym razem pomogło, to może i teraz? - Tak, bardzo... pożyteczny - przytaknął entuzjazmowi Steffena. - Jasne - odpowiedział, ułamując zaproponowaną połowę banana, którą chętnie pochłonął w kilka chwil. - Daj spokój, Steff, nie zniechęcaj się - rzucił, układając się plecami na trawie, pozwalając się musnąć wiosennemu słońcu. - Może jeszcze coś wybuchnie, tylko trzeba trochę dłużej poczekać - próbował go pocieszyć, zamykając leniwie oczy. - Może jak pokumkasz zamiast skrzeczeć? - podsunął, wyciągając ramiona, mocno rozciągając kręgosłup.
- Jaka była twoja pierwsza akcja? - zapytał więc dookoła, jakby wiedział wszystko, choć nie wiedział nic. Przytaknął Ianowi ochoczo, kiedy obiecał przekazać im wiedzę o patronusie, gdy tylko ją osiągnie. Marcel się starał, odkąd dołączył do Zakonu miał wiele okazji sprawdzić się w obliczu realnych zagrożeń, gdzie nad żadnym z zaklęć nie można było pomyśleć dłużej, niż ułamek sekundy. Ale miał też dużo braków i pewnego dnia mógł popełnić błąd, którego kosztem okaże się życie.
- Och - westchnął z zawodem, gdy okazało się, że syren w jeziorze tego dnia nie będzie. Żadnego innego zresztą tez nie, faktycznie zwykle na obrazkach pływały w morzach, ale przecież to woda i to woda. Nieważne, niebawem mieli znaleźć się z powrotem na suchej plaży.
- Wygrałem! - zawołał nagle, zorientowawszy się już na brzegu, że to w jego dłonie wpadł najcenniejszy skarb z jeziora; może kiedyś spróbuje go wyczyścić, może to naprawdę było najprawdziwsze srebro, może błyskotka warta była uwagi; niezależnie od tego, co się okaże, gdy uda mu się go oczyścić, z całą pewnością wart był i będzie więcej od muszelki, a od niczego wart był jeszcze więcej. - Wygrałem, ha! - zawołał zatem po raz drugi, bo wygrywać lubił, a nie zdarzało mu się to wcale często. Podrzucił pierścionek w górę i złapał go w locie triumfalnie, wrzucając potem do kieszeni spodni, niewiele robiąc sobie z tego, że w obliczu wygranej tylko jego wciąż interesował ten konkurs. Ale jego splendor musiał odebrać - jakżeby inaczej - Steffen i jego żabi śpiew.
Rozłożył bezradnie dłonie, gdy poczuł na sobie pytające spojrzenie Iana, ze Steffenem nigdy nic nie wiadomo, bez skrępowania pokręcił tez przecząco głową, gdy spoczął na nim wzrok Jamesa. Jasne, że on też nic z tego nie rozumiał. Kiwnął za to ze zrozumieniem głową na wspomnienie o świnkach morskich. To akurat miało sens. Szczęśliwie udało mu się odkaszlnąć, z małą pomocą Jamesa, Marcel przysiadł nieopodal i bez trudu złapał lecąca ku niemu pomarańczę. Bez zwłoki zaczął ją obierać, roztaczając wokół nich gorzko-kwaskowaty zapach cytrusów. Uniósł spojrzenie na Steffena, kiedy zaczął opowiadać o żyle, znowu.
- Więc otworzyłeś tutaj magiczną niewidzialną żyłę, która sprawia, że... krztusisz się? Bekasz? Mama ci w to mogła wierzyć, Steff, ale nie my - westchnął, rozdzierając pomarańczę na ćwiartki, rzucając po jednej każdemu z kolei: Ianowi, Steffenowi i Jamesowi. Oderwał kawałek od własnego, rozsmakowując się w owocowej słodyczy. - Znowu! Walnijcie mu zanim się udusi! - zawołał do znajdujących się bliżej Steffena przyjaciół, kiedy skrzek rozległ się po raz drugi, za pierwszym razem pomogło, to może i teraz? - Tak, bardzo... pożyteczny - przytaknął entuzjazmowi Steffena. - Jasne - odpowiedział, ułamując zaproponowaną połowę banana, którą chętnie pochłonął w kilka chwil. - Daj spokój, Steff, nie zniechęcaj się - rzucił, układając się plecami na trawie, pozwalając się musnąć wiosennemu słońcu. - Może jeszcze coś wybuchnie, tylko trzeba trochę dłużej poczekać - próbował go pocieszyć, zamykając leniwie oczy. - Może jak pokumkasz zamiast skrzeczeć? - podsunął, wyciągając ramiona, mocno rozciągając kręgosłup.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Walka nigdy nie była jego celem, a przynajmniej nie walka z bezprawiem o wolność dla bezbronnych ludzi. Wykazywać miał się na boisku, gdzie idąc śladem brata zdobyć miał wieczną sławę za celne trafianie tłuczkiem w przeciwników - ale dla punktów, nie dla przeżycia. Do oddziału dołącza dzięki swojemu uporowi, wymykaniu się z domu i szukaniu zwolenników Zakonu w miejscach, gdzie wydaje mu się, że może ich znaleźć. Wreszcie zostaje dostrzeżony, a entuzjazm i umiejętności docenione. A przynajmniej tak mu się zdaje, kiedy trafia na swój pierwszy trening Sów, pod pieczę Billego, odkąd wszystko ma się zacząć układać, a on sam dostać okazję do wykazania. Tja, jasne…
- Póki co zbieramy siły - odchrząka i odpowiada Marcelowi, siląc się na luźny ton. - Czekamy na odpowiedni moment. Tak wiesz… żeby na pewno wszystko wypaliło, każdy wiedział co robi - plącze się trochę, kiedy okrężną drogą próbuje wybrnąć z sytuacji i jednocześnie nie wyjść na niedoświadczonego młokosa. - Jesteśmy ściśle związani z innymi jednostkami, więc czekamy na rozkazy. - Kiwa zdecydowanie głową, by dodatkowo podkreślić powagę. No bo jak tu się przyznać, że do pierwszej akcji nadal mu daleko? - Chcą mieć pewność, że będziemy gotowi. - Kiedy JA będę gotowy. - Czekam więc, aż się zdecydują. - Aż Billy się zdecyduje. Towarzyszy mu wciąż nieodparte wrażenie, że Moore nie chce wysyłać go na żadne akcje i jest co do niego uprzedzony. Wzbudza tym w Ianie złość oraz silne poczucie niesprawiedliwości.
Unosi zdumione spojrzenie na Steffena, kiedy ten naraz wydaje z siebie okrzyki radości. Smith nie ma jednak pojęcia w czym i jakim cudem mu pomaga, i mimo kolejnych wyjaśnień nadal średnio rozumie. Pospieszne przesunięcie wzrokiem po reszcie zebranych podnosi go na duchu, pokazując, że nie jest jedyny.
Pochwyca lecącą w swoim kierunku pomarańczę. Pakuje ją sobie na raz do ust, coby palce nie zaczęły mu się zaraz kleić od lepkiego soku. Przysłuchuje się niemo dyskusji między chłopakami. Sam z miejsca uwierzyłby Steffenowi, nie mając o tych całych magicznych żyłach zielonego pojęcia, ale wątpliwości reszty nakazują się wstrzymać, obracać wszystko w żart. Ekscytacja Cattermole’a jest jednak zbyt entuzjastyczna, by była jakimś naprędce wysnutym dowcipem.
- Więc mówisz, że tu lepiej dziewczyn na randki nie zabierać? - śmieje się na subtelną sugestię, by piknik wyprawić w innym miejscu. Nie, żeby miał kogo na te całe randki zabierać. Wszystkie spotykane na swojej drodze dziewczyny wydają się być onieśmielające czy niezainteresowane. Albo - co gorsza - zajęte. - Jakbyście mieli wybrać jedno miejsce, to gdzie by to było? Bo że nad jezioro, to wiem - ryzykuje też od razu neutralnym tonem, chcąc wybadać jakie są ich typy. Uśmiecha się też przebiegle, rzucając porozumiewawcze spojrzenie Jamesowi. Ten to na pewno ma już wszystko przemyślane i przetestowane, że nad wodą to do negliżu najszybciej. Dziewczyn w swoim życiu miał przecież na pęczki, musi mieć największą wiedzę.
- Póki co zbieramy siły - odchrząka i odpowiada Marcelowi, siląc się na luźny ton. - Czekamy na odpowiedni moment. Tak wiesz… żeby na pewno wszystko wypaliło, każdy wiedział co robi - plącze się trochę, kiedy okrężną drogą próbuje wybrnąć z sytuacji i jednocześnie nie wyjść na niedoświadczonego młokosa. - Jesteśmy ściśle związani z innymi jednostkami, więc czekamy na rozkazy. - Kiwa zdecydowanie głową, by dodatkowo podkreślić powagę. No bo jak tu się przyznać, że do pierwszej akcji nadal mu daleko? - Chcą mieć pewność, że będziemy gotowi. - Kiedy JA będę gotowy. - Czekam więc, aż się zdecydują. - Aż Billy się zdecyduje. Towarzyszy mu wciąż nieodparte wrażenie, że Moore nie chce wysyłać go na żadne akcje i jest co do niego uprzedzony. Wzbudza tym w Ianie złość oraz silne poczucie niesprawiedliwości.
Unosi zdumione spojrzenie na Steffena, kiedy ten naraz wydaje z siebie okrzyki radości. Smith nie ma jednak pojęcia w czym i jakim cudem mu pomaga, i mimo kolejnych wyjaśnień nadal średnio rozumie. Pospieszne przesunięcie wzrokiem po reszcie zebranych podnosi go na duchu, pokazując, że nie jest jedyny.
Pochwyca lecącą w swoim kierunku pomarańczę. Pakuje ją sobie na raz do ust, coby palce nie zaczęły mu się zaraz kleić od lepkiego soku. Przysłuchuje się niemo dyskusji między chłopakami. Sam z miejsca uwierzyłby Steffenowi, nie mając o tych całych magicznych żyłach zielonego pojęcia, ale wątpliwości reszty nakazują się wstrzymać, obracać wszystko w żart. Ekscytacja Cattermole’a jest jednak zbyt entuzjastyczna, by była jakimś naprędce wysnutym dowcipem.
- Więc mówisz, że tu lepiej dziewczyn na randki nie zabierać? - śmieje się na subtelną sugestię, by piknik wyprawić w innym miejscu. Nie, żeby miał kogo na te całe randki zabierać. Wszystkie spotykane na swojej drodze dziewczyny wydają się być onieśmielające czy niezainteresowane. Albo - co gorsza - zajęte. - Jakbyście mieli wybrać jedno miejsce, to gdzie by to było? Bo że nad jezioro, to wiem - ryzykuje też od razu neutralnym tonem, chcąc wybadać jakie są ich typy. Uśmiecha się też przebiegle, rzucając porozumiewawcze spojrzenie Jamesowi. Ten to na pewno ma już wszystko przemyślane i przetestowane, że nad wodą to do negliżu najszybciej. Dziewczyn w swoim życiu miał przecież na pęczki, musi mieć największą wiedzę.
Ian Smith
Zawód : stolarz, lotnik w oddziale łączności "Sowa"
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
and the only solution
is to stand and fight
is to stand and fight
OPCM : 10 +2
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Patrzył przez chwilę na wyścigi Marcela i Iana, a raczej Marcela z samym sobą, bo Ian wydawał się nie być zainteresowany wodną gonitwą — nie wpadł na to, że nie potrafił pływać — i pokręcił głową, patrząc na tryumfatora.
Ciemne brwi szybko ruszyły ku sobie, kiedy Steffen pochwalił Iana za pomysł, ale nie wiedząc, co miał namyśli i co takiego odkrył, skrzywił się, patrząc po jednym to po drugim. Kiedy zakrztusił się, z tego, co spróbował powiedzieć zrozumiał tylko jedno słowo: banan. Marcel zareagował podniesionym głosem, więc poderwał się i uderzył Steffena z całej siły w plecy, by odszczeknął.
— Już? Spokojnie, Steffen, oddychaj. Żyła nie ucieknie. Wdech, wydech, okej? Podam ci — mruknął, nie wyłapawszy sensu wypowiedzi przyjaciela jeszcze i po powrocie na miejsce rzucił mu banana. Sam zaś sięgnął po pomarańczę, ale rzucił ją jeszcze raz, Marcelowi. — Obierz mi — dodał choć w tonie głosu bardziej tańczyła prośba niż żądanie; nie jednak z powodu lenistwa, nie znosił zapachu pomarańczy na własnych palcach. Poza tym zostawiały po sobie na skórze coś nieprzyjemnego, coś co wywoływało w nim ciarki na samą myśl. — W sensie, że co... Nie umiemy czarować?— Dla niego to nie był koniec świata, nie władał magią biegle, nie licząc transmutacji, która wielokrotnie uratowała mu w życiu tyłek. Wiele z prozaicznych czynności wykonywał ręcznie, wiele domowych prac podejmował się bez magii; dopiero w stajni, gdzie czasem roboty było ogrom korzystał z daru, który nie do końca był tak naturalny jak dla niektórych czarodziejów. — Co to znaczy wyciszyć magię w ogóle? Da się tak? — Spojrzał na Marcela. — Gdyby tak było wojna skończyłaby się w ułamku sekundy, co nie? Wystarczyłoby pozbawić morderców magii — zaśmiał się sam do siebie, choć gorzko. Podciągnął nogi pod siebie, w brzuchu mu zaburczało, czekając na pomarańczę sięgnął więc po połówkę banana od Cattermole'a. — A co, boisz się?— spytał z rozbawieniem, opierając przedramiona na kolana. — Jeśli istnieje ryzyko wybuchu to powiedz nam, Steff... Chciałbym dziś wrócić do domu — zaśmiał się cicho i posłał Steffenowi kuksańca, śmiejąc się dopóki Ian nie napomknął o randkach. Uniósł głowę ku niemu, akurat w tej dziedzinie, od razu dostrzegając intencje i drugie dno.
— Masz plany na randkę, Ian? Co to za dziewczyna, pochwal się! — rzucił ożywiony, nie dając mu szansy wymigać się. Patrzył na niego z uśmiechem i ekscytacją, zaraz potem patrząc po kolegach. — Mhm... Niedaleko Doliny Godryka jest miasto Bath. Są tak te, no... baseny z ciepłą wodą, jak one się nazywają? — zerknął na Marcela, ale potem na Cattermole'a, miał największą szansę znać skomplikowaną nazwę. — To wygląda jak stara świątynia, są wysokie kolumny, wszystko jest z kamienia. Tam jest gorąca woda, aż paruje. Zamykają to po zmroku i mają stróża, ale można się włamać... — Uniósł brwi, dwukrotnie, zatrzymując wzrok na Smithie. — Nie jest zbyt przebiegły.
Ciemne brwi szybko ruszyły ku sobie, kiedy Steffen pochwalił Iana za pomysł, ale nie wiedząc, co miał namyśli i co takiego odkrył, skrzywił się, patrząc po jednym to po drugim. Kiedy zakrztusił się, z tego, co spróbował powiedzieć zrozumiał tylko jedno słowo: banan. Marcel zareagował podniesionym głosem, więc poderwał się i uderzył Steffena z całej siły w plecy, by odszczeknął.
— Już? Spokojnie, Steffen, oddychaj. Żyła nie ucieknie. Wdech, wydech, okej? Podam ci — mruknął, nie wyłapawszy sensu wypowiedzi przyjaciela jeszcze i po powrocie na miejsce rzucił mu banana. Sam zaś sięgnął po pomarańczę, ale rzucił ją jeszcze raz, Marcelowi. — Obierz mi — dodał choć w tonie głosu bardziej tańczyła prośba niż żądanie; nie jednak z powodu lenistwa, nie znosił zapachu pomarańczy na własnych palcach. Poza tym zostawiały po sobie na skórze coś nieprzyjemnego, coś co wywoływało w nim ciarki na samą myśl. — W sensie, że co... Nie umiemy czarować?— Dla niego to nie był koniec świata, nie władał magią biegle, nie licząc transmutacji, która wielokrotnie uratowała mu w życiu tyłek. Wiele z prozaicznych czynności wykonywał ręcznie, wiele domowych prac podejmował się bez magii; dopiero w stajni, gdzie czasem roboty było ogrom korzystał z daru, który nie do końca był tak naturalny jak dla niektórych czarodziejów. — Co to znaczy wyciszyć magię w ogóle? Da się tak? — Spojrzał na Marcela. — Gdyby tak było wojna skończyłaby się w ułamku sekundy, co nie? Wystarczyłoby pozbawić morderców magii — zaśmiał się sam do siebie, choć gorzko. Podciągnął nogi pod siebie, w brzuchu mu zaburczało, czekając na pomarańczę sięgnął więc po połówkę banana od Cattermole'a. — A co, boisz się?— spytał z rozbawieniem, opierając przedramiona na kolana. — Jeśli istnieje ryzyko wybuchu to powiedz nam, Steff... Chciałbym dziś wrócić do domu — zaśmiał się cicho i posłał Steffenowi kuksańca, śmiejąc się dopóki Ian nie napomknął o randkach. Uniósł głowę ku niemu, akurat w tej dziedzinie, od razu dostrzegając intencje i drugie dno.
— Masz plany na randkę, Ian? Co to za dziewczyna, pochwal się! — rzucił ożywiony, nie dając mu szansy wymigać się. Patrzył na niego z uśmiechem i ekscytacją, zaraz potem patrząc po kolegach. — Mhm... Niedaleko Doliny Godryka jest miasto Bath. Są tak te, no... baseny z ciepłą wodą, jak one się nazywają? — zerknął na Marcela, ale potem na Cattermole'a, miał największą szansę znać skomplikowaną nazwę. — To wygląda jak stara świątynia, są wysokie kolumny, wszystko jest z kamienia. Tam jest gorąca woda, aż paruje. Zamykają to po zmroku i mają stróża, ale można się włamać... — Uniósł brwi, dwukrotnie, zatrzymując wzrok na Smithie. — Nie jest zbyt przebiegły.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
-Tak! - przytaknął ochoczo, gdy Marcel zgrabnie zaczął podsumowywać efekty otwarcia żyły. -Że krztuszę się, jak próbuję czarować... - zaczął wyjaśniać, ale musiał coś jeszcze przetestować. Zamilkł, co kolegom mogło zdać się dziwne - Jim kazał mu oddychać, ale Steff oddychał, tylko chciał coś sprawdzić. Accio pomarańcza - pomyślał, machnąwszy różdżką. Pomarańcza podfrunęła do niego, ale z wrażenia zapomniał jej złapać i upadła w piasek. Przynajmniej Marcel miał w rękach niezapiaszczoną pomarańczę i hojnie się nią dzielił.
-...werbalnie, gdy próbuję czarować werbalnie! Patrzcie, teraz się udało! - pochwalił się, nie do końca niezłapaną pomarańczą (no bywał niezdarą, no), co błyskotliwym wnioskiem. Złapał przynajmniej ćwiartkę rzuconą mu przez przyjaciela i dopiero wtedy dotarło do niego, że przed chwilą ironizował. A właściwie, że całkiem wprost powiedział, że mu nie wierzy - ale Steff potrzebował sekundy na zrozumienie, bo akurat czarował.
-Ty nie wierzysz w istnienie magicznych żył? - wypalił, spoglądając ze zdumieniem na Marcela. -One są prawdziwe! Jak wróżka zębuszka, niewidzialne leprechauny kradnące skarpetki z rozwieszonego prania - jego tata w nie wierzył, więc musiały być prawdziwe -uśpione wulkany i czarnoziem! - wytłumaczył Marcelowi i spojrzał znacząco na Jima i Iana, szukając u nich poparcia.
Nie oczekiwał, że koledzy znają się na żyłach magicznych, no ale żeby mu nie wierzyć..?
Spojrzał z wdzięcznością na Jima, bo jego pytanie było rozsądne.
-Można całkowicie wyciszyć magię za pomocą pola antymagicznego, ale tylko na chwilę! - uświadomił przyjaciela, pamiętając, że przysypiał na OPCM (choć akurat tego nie uczono na OPCM, a pewnie dopiero na kursach na aurorów czy coś - Steffa pola nauczyły gobliny, z upodobaniem wyłączające magię w niektórych skrytkach w Gringottcie) -a ta żyła wyciszyła werbalną, chyba na stałe, ale nie wiem tak na sto procent, może za miesiąc sprawdzę! - ucieszył się, bo to fascynujące. -Nie da się jej wyłączyć wszędzie, te żyły występują tylko w niektórych miejscach i każda żyła jest trochę inna. - wytłumaczył, nierozsądnie biorąc żartobliwe pytania przyjaciela za zaproszenie do rozmowy o geomancji.
Dopiero kukaniec go otrzeźwił. Stłumił cisnące się na usta one chyba nie wybuchają i spróbował solidarnie dołączyć do rozmowy o dziewczynach.
-Nazywają się tiurmy. - podpowiedział usłużnie rozprawiającemu otermach tiurmach rzymskich Jimowi. -I w sumie to starożytne miejsce, czyli tam też może być żyła! - ucieszył się, przerażenie otworzeniem żyły ciszy trochę minęło i do głowy przychodziły mu już kolejne głupie ambitne pomysły.
-Jak chcesz tu zabrać dziewczynę, to tam dalej widziałem takie romantyczniejsze jezioro, z zakochaną parą na łódce i w ogóle... żyła biegnie tak - doradził usłużnie Ianowi i zatoczył dłonią półokrąg -...a jezioro jest tam, czyli tam nie powinna działać!
Kolejne pytanie też mu się podoba, z dumą wypina pierś do przodu.
-Ja właściwie oświadczyłem się w Irlandii. Nad jeziorem. - podzielił się chętnie, nieświadom, że te spojrzenia staną się bolesne za niecały miesiąc. Potem otrzepał z piasku pomarańczę i słuchał opowieści przyjaciół, uśmiechając się pod nosem. W duchu zaliczył Iana do nowych przyjaciół, równy z niego chłop. I zainteresowany żyłami, przynajmniej umiarkowanie...
/zt x 4
-...werbalnie, gdy próbuję czarować werbalnie! Patrzcie, teraz się udało! - pochwalił się, nie do końca niezłapaną pomarańczą (no bywał niezdarą, no), co błyskotliwym wnioskiem. Złapał przynajmniej ćwiartkę rzuconą mu przez przyjaciela i dopiero wtedy dotarło do niego, że przed chwilą ironizował. A właściwie, że całkiem wprost powiedział, że mu nie wierzy - ale Steff potrzebował sekundy na zrozumienie, bo akurat czarował.
-Ty nie wierzysz w istnienie magicznych żył? - wypalił, spoglądając ze zdumieniem na Marcela. -One są prawdziwe! Jak wróżka zębuszka, niewidzialne leprechauny kradnące skarpetki z rozwieszonego prania - jego tata w nie wierzył, więc musiały być prawdziwe -uśpione wulkany i czarnoziem! - wytłumaczył Marcelowi i spojrzał znacząco na Jima i Iana, szukając u nich poparcia.
Nie oczekiwał, że koledzy znają się na żyłach magicznych, no ale żeby mu nie wierzyć..?
Spojrzał z wdzięcznością na Jima, bo jego pytanie było rozsądne.
-Można całkowicie wyciszyć magię za pomocą pola antymagicznego, ale tylko na chwilę! - uświadomił przyjaciela, pamiętając, że przysypiał na OPCM (choć akurat tego nie uczono na OPCM, a pewnie dopiero na kursach na aurorów czy coś - Steffa pola nauczyły gobliny, z upodobaniem wyłączające magię w niektórych skrytkach w Gringottcie) -a ta żyła wyciszyła werbalną, chyba na stałe, ale nie wiem tak na sto procent, może za miesiąc sprawdzę! - ucieszył się, bo to fascynujące. -Nie da się jej wyłączyć wszędzie, te żyły występują tylko w niektórych miejscach i każda żyła jest trochę inna. - wytłumaczył, nierozsądnie biorąc żartobliwe pytania przyjaciela za zaproszenie do rozmowy o geomancji.
Dopiero kukaniec go otrzeźwił. Stłumił cisnące się na usta one chyba nie wybuchają i spróbował solidarnie dołączyć do rozmowy o dziewczynach.
-Nazywają się tiurmy. - podpowiedział usłużnie rozprawiającemu o
-Jak chcesz tu zabrać dziewczynę, to tam dalej widziałem takie romantyczniejsze jezioro, z zakochaną parą na łódce i w ogóle... żyła biegnie tak - doradził usłużnie Ianowi i zatoczył dłonią półokrąg -...a jezioro jest tam, czyli tam nie powinna działać!
Kolejne pytanie też mu się podoba, z dumą wypina pierś do przodu.
-Ja właściwie oświadczyłem się w Irlandii. Nad jeziorem. - podzielił się chętnie, nieświadom, że te spojrzenia staną się bolesne za niecały miesiąc. Potem otrzepał z piasku pomarańczę i słuchał opowieści przyjaciół, uśmiechając się pod nosem. W duchu zaliczył Iana do nowych przyjaciół, równy z niego chłop. I zainteresowany żyłami, przynajmniej umiarkowanie...
/zt x 4
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kraina Jezior
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Cumberland