Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Cumberland
Kraina Jezior
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kraina Jezior
Kraina Jezior to jedno z najlepszych miejsc w Anglii na spędzenie wakacji, oderwania się od przytłaczającej codzienności. Tuż pod granicami ze Szkocją, praktycznie odludnych terenach można odpocząć od hałasu samochodów, widoku drapaczy chmur czy ludzi wciąż ze sobą rywalizujących, skupionych na własnej karierze i sprawach doczesnych. Osoby obdarzone choć odrobiną artystycznej duszy z pewnością docenią uroki Lakes, wszak zbiorowisko akwenów znajduje się na włościach Fawleyów, jednych z najbardziej rozmiłowanych w sztuce i potrafiących docenić piękno magicznych rodów. Nic w tym dziwnego, gdy potomkowie dorastają na takich terenach! Kraina Jezior to nie tylko wszechobecna woda i malownicze lasy pełne dębów i sosen. Tutaj niewinne niziny, łąki osiągają rozmiary potężnych oraz stromych szczytów, które przyciągają miłośników górskiej wspinaczki i aktywnego wypoczynku; pasjonaci niższych terenów na pewno zachwycą się bezkresnymi wrzosowiskami. Niezależnie od pory roku woda w jeziorach ulokowanych w głębokich kotlinach jest lodowata. Choć zdecydowana większość wypoczywających ogranicza się do plażowania tuż poniżej zboczy, na których wypasane są owce, pozostała część zażywa niezapomnianych kąpieli. Wieczorami czarodzieje powracają do namiotów, przy których biwakują, a w rytm celtyckich melodii wyśpiewywane są historie o Pani z Jeziora, umilające czas przy ogniskach.
Na mniej zatłoczonych częściach można napotkać spokojne konie dziesiątkami przebiegające przez wody Krainy Jezior lub pasące się tuż przy zboczach w pobliżu brzegu. Niech to jednak nie zmyli nierozważnych śmiałków! Pomimo licznych ostrzeżeń i informacji wciąż zdarzają się przypadki porwania przez kelpie w głębokie tonie, gdy tylko zdejmie się magiczne wędzidła okiełzujące te zapierające dech w piersi stworzenia.
Na mniej zatłoczonych częściach można napotkać spokojne konie dziesiątkami przebiegające przez wody Krainy Jezior lub pasące się tuż przy zboczach w pobliżu brzegu. Niech to jednak nie zmyli nierozważnych śmiałków! Pomimo licznych ostrzeżeń i informacji wciąż zdarzają się przypadki porwania przez kelpie w głębokie tonie, gdy tylko zdejmie się magiczne wędzidła okiełzujące te zapierające dech w piersi stworzenia.
Pogłoski o nieoficjalnym zakończeniu dyniobrania docierały do Sigrun przez kilka ostatnich lat. Nie mogło być inaczej, skoro tak wiele czasu spędzała na Nokturnie, niekoniecznie jako ona załatwiając sprawunki, często dla swego ojca, a i z czystej ciekawości i fascynacji czarną magią. Słyszała opowieści o tym, co miało tu miejsce - zawsze chciała stać się tego częścią, dla jej plugawej duszy brzmiało to jak obietnica wspaniałej zabawy, za każdym jednak razem coś krzyżowało jej plany. Los nie pozwolił Sigrun się dotąd tu pojawić - aż do teraz. Rookwood zamierzała przyjrzeć się artefaktom, którymi ponoć tu handlowano, a może i skorzystać z usług runistów, bo sama o klątwach miała wyjątkowo znikome pojęcie. Ogromną jej ciekawość wzbudzała także perspektywa zamordowania wili dla tego, co nosiła w sercu; nigdy dotąd nie miała okazji, aby spróbować śnieżki, choć nie stroniła od używek.
Jeśli skończy się jedynie na prawdziwie szampańskiej zabawie także nie będzie żałowała.
Pojawiła się w Kumbrii o zmroku, nieopodal miejsca, gdzie odbyć się miało to święto. Wcisnęła miotłę do skórzanej, zaczarowanej torby. Odgłosy zabawy, mającej tu miejsce słyszała już z daleka, gdy przemierzała las, by dotrzeć na miejsce, ku światłom roztrącających mrok. Obleczona była w czerń i brąz; miała na sobie skórzane spodnie, wysokie buty i ciemną szatę do połowy uda; pod ciemną peleryną z kapturem przez ramię przewiesiła niewielką torbę, która skrywała w sobie, dzięki czarom, nie tylko miotłę, ale i kilka fiolek eliksirów, wziętych tak na wszelki wypadek. Włosy, teraz już barwy ciemnej czekolady ukryła pod kapturem, który mocniej naciągnęła na twarz, ukrywając jej oblicze nim zbliżyła się do kogokolwiek. Zatrzymała się pomiędzy drzewami, nie podchodząc jeszcze do reszty biorących udział w tej niezwykłej zabawie; zmrużyła oczy i wytężyła siłę woli, skupiając się na tym, aby zmieniła się jej twarz - chciała, by zniknęła wyraźna przerwa między jedynkami, usta stały się mniej pełne, brwi ciemniejsze, a rysy twarzy - kształty nosa, kości policzkowych, podbródka - zdecydowanie bardziej łagodne i zupełnie różne od jej własnych. Nie miała na myśli fizys należącej do konkretnej osoby - nie zamierzała jednak pojawić się tu jako Sigrun. Planowała przedstawiać się jako Maggie, ot zwyczajnie, niewiele znaczące i nieprzyciągające uwagi imię.
Prawą dłoń wsunęła do kieszeni peleryny i zacisnęła ją na różdżce; zabawę czas było zacząć - nie mogła jednak zapominać z kim miała do czynienia.
Rzucam na przemianę, bonus +14.
Mam przy sobie: różdżkę, rzemyk z fluorytem i kamieniem runicznym oraz zaczarowaną, skórzaną torbę, przewieszoną pod płaszczem przez ramię, a w niej: miotłę oraz fiolki eliksirów - Auxilik (1 porcja), Eliksir byka (1 porcja, stat. 30), Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 32), Eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 32), Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 32), Eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 32), Antidotum na niepowszechne trucizny (2 porcje, stat. 32), Kameleon (1 porcja, stat. 32), Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 32), Eliksir grozy (1 porcja, stat. 32), Smocza Łza (2 porcje, stat. 32)
Jeśli skończy się jedynie na prawdziwie szampańskiej zabawie także nie będzie żałowała.
Pojawiła się w Kumbrii o zmroku, nieopodal miejsca, gdzie odbyć się miało to święto. Wcisnęła miotłę do skórzanej, zaczarowanej torby. Odgłosy zabawy, mającej tu miejsce słyszała już z daleka, gdy przemierzała las, by dotrzeć na miejsce, ku światłom roztrącających mrok. Obleczona była w czerń i brąz; miała na sobie skórzane spodnie, wysokie buty i ciemną szatę do połowy uda; pod ciemną peleryną z kapturem przez ramię przewiesiła niewielką torbę, która skrywała w sobie, dzięki czarom, nie tylko miotłę, ale i kilka fiolek eliksirów, wziętych tak na wszelki wypadek. Włosy, teraz już barwy ciemnej czekolady ukryła pod kapturem, który mocniej naciągnęła na twarz, ukrywając jej oblicze nim zbliżyła się do kogokolwiek. Zatrzymała się pomiędzy drzewami, nie podchodząc jeszcze do reszty biorących udział w tej niezwykłej zabawie; zmrużyła oczy i wytężyła siłę woli, skupiając się na tym, aby zmieniła się jej twarz - chciała, by zniknęła wyraźna przerwa między jedynkami, usta stały się mniej pełne, brwi ciemniejsze, a rysy twarzy - kształty nosa, kości policzkowych, podbródka - zdecydowanie bardziej łagodne i zupełnie różne od jej własnych. Nie miała na myśli fizys należącej do konkretnej osoby - nie zamierzała jednak pojawić się tu jako Sigrun. Planowała przedstawiać się jako Maggie, ot zwyczajnie, niewiele znaczące i nieprzyciągające uwagi imię.
Prawą dłoń wsunęła do kieszeni peleryny i zacisnęła ją na różdżce; zabawę czas było zacząć - nie mogła jednak zapominać z kim miała do czynienia.
Rzucam na przemianę, bonus +14.
Mam przy sobie: różdżkę, rzemyk z fluorytem i kamieniem runicznym oraz zaczarowaną, skórzaną torbę, przewieszoną pod płaszczem przez ramię, a w niej: miotłę oraz fiolki eliksirów - Auxilik (1 porcja), Eliksir byka (1 porcja, stat. 30), Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 32), Eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 32), Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 32), Eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 32), Antidotum na niepowszechne trucizny (2 porcje, stat. 32), Kameleon (1 porcja, stat. 32), Czuwający strażnik (1 porcja, stat. 32), Eliksir grozy (1 porcja, stat. 32), Smocza Łza (2 porcje, stat. 32)
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Kraina Jezior, pomimo swej malowniczej nazwy, miała dziś ukazać przed nam swoje najbardziej plugawe oblicze. Wraz ze Skamanderem sami zgłosiliśmy się na ochotników w biurze aurorów, aby sprawdzić pogłoski dotyczące dyniobrania. Szybko okazało się, że trafiliśmy do wylęgarni nielegalnego handlu i usług, w dużej mierze opartych na czarnej magii. Jarmark w niczym nie przypominał owianego złą sławą Nokturnu - tutaj nikt nawet niespecjalnie zdawał się kryć ze swoimi zamiarami, najwyraźniej czując się bezkarnie - i tak zapewne było. Przeprowadzenie otwartej akcji przez dwójkę aurorów zakrawało o samobójstwo, co nie wykluczało tego, iż poza prowadzeniem śledztwa mieliśmy realną szansę na to, aby dopaść grubą rybę.
Zmiana twarzy ułatwiała pozostanie anonimowym, choć nawet pomimo tego na głowę miałem zarzucony kaptur czarnej szaty - chyba bardziej dla samego faktu nie wyróżniania się z tłumu, chęć ukrycia tożsamości zdawała się tutaj standardem. Pod szatą ukryłem woreczek ze skóry wsiąkiewki, mocno przypięty do skórzanego paska; doświadczenie w pracy aurora nie pozwalało mi na poleganie wyłącznie na różdżce, zwłaszcza w obliczu anomalii.
Byliśmy ostrożni. Trzymaliśmy się blisko siebie, starając nie zwracać na siebie zbytnio uwagi i jednocześnie zapamiętać ważne detale - cenne przedmioty, nazwiska, pseudonimy, miejsca. Obaj jednak wiedzieliśmy, że przywiodły nas tu pobudki nie tylko czysto zawodowe. Bo czy miejsce takie jak to nie interesowałoby Voldemorta i jego Rycerzy?
Ekwipunek: różdżka, pierścień Zakonu Feniksa, bransoletka z włosem syreny (+3 do zwinności), fluoryt (+1 do OPCM), woreczek ze skóry wsiąkiewki a w nim fioki: 1x czyścioszek (stat. 29), 1x Wywar ze szczuroszczeta ( stat. 0), 1x eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 15)
Rzut na przemianę, bonus +8
Zmiana twarzy ułatwiała pozostanie anonimowym, choć nawet pomimo tego na głowę miałem zarzucony kaptur czarnej szaty - chyba bardziej dla samego faktu nie wyróżniania się z tłumu, chęć ukrycia tożsamości zdawała się tutaj standardem. Pod szatą ukryłem woreczek ze skóry wsiąkiewki, mocno przypięty do skórzanego paska; doświadczenie w pracy aurora nie pozwalało mi na poleganie wyłącznie na różdżce, zwłaszcza w obliczu anomalii.
Byliśmy ostrożni. Trzymaliśmy się blisko siebie, starając nie zwracać na siebie zbytnio uwagi i jednocześnie zapamiętać ważne detale - cenne przedmioty, nazwiska, pseudonimy, miejsca. Obaj jednak wiedzieliśmy, że przywiodły nas tu pobudki nie tylko czysto zawodowe. Bo czy miejsce takie jak to nie interesowałoby Voldemorta i jego Rycerzy?
Ekwipunek: różdżka, pierścień Zakonu Feniksa, bransoletka z włosem syreny (+3 do zwinności), fluoryt (+1 do OPCM), woreczek ze skóry wsiąkiewki a w nim fioki: 1x czyścioszek (stat. 29), 1x Wywar ze szczuroszczeta ( stat. 0), 1x eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 15)
Rzut na przemianę, bonus +8
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Baśnie miały to do siebie, że gdzieś u źródła tkwiło maleńkie ziarno prawdy. Nie byłoby też dziwne, gdyby analogię przenieść na krążące wśród społeczności czarodziejskiej, plotki i koszmarne opowieści. Jedne, służące tylko do straszenia niegrzecznych dzieci, inne... cóż. Wzięły się z próby zatajenia mrocznej prawdy. Ta jednak wypływała nie tylko na języki, ale dalej, sięgając uszu aurorów.
Rzecz podobna trafiała do biura nie pierwszy raz. Pogłoski mniej lub bardziej głośne o rzekomych "zabawach", które wieńczyły dyniobranie. Zabawa, która w kolejnych donosach urastała do rangi koszmarnych, czarnomagicznych praktyk. I chociaż można było zbyć narastające na ten czas napięcie, to powtarzalność pogłosek i nasilenie przestępczej działalności, akurat wtedy - dawało sygnały dla podjęcia poważniejszych kroków. Na te zdecydowali się z Foxem bez większych skrupułów.
Najsilniej działały wystawione na pokusy zmysły. Samuel odbierał wirujące wokół sylwetki i niemal namacanie czuł narastającą ciemność. Nie tę związaną z nocą, chociaż mrok wypełniał zakamarki, skradał się tylko przez chwilę, by rozlać bezczelnie, otwierając wrota na plugawy obraz.
Polana wyrwała z podłego, mugolskiego horroru. Ten z pierwszych klatek, zapowiedź zagłady, której znamiona rozstawione były pod wykręconymi pokracznie gałęziami drzew, w zdeptanej ziemi, która kleiła się od rozlanego alkoholu i ciężkich zapachów. Większość sylwetek, które rejestrowały ciemne ślepia, naturalnie wtapiały się w obraz tańczących cieni, kryjąc twarze pod kapturami, kołnierzami i kapeluszami. Jednocześnie kryjąc tożsamość, ale i rzucając wyzwanie dla tych, którzy przyjęli zaproszenie w jednym celu. Skamander nie sięgnął po idiotyzm otwartego działania. Nie, kiedy w zasięgu mogli mieć odpowiedzi o znacznie poważniejszym zasięgu, niż płotki handlarskiego światka czarnomagicznymi artefaktami. Było coś znacznie większego, mrocznego i tego, szukały czujne spojrzenia aurorów, pojawiających się incognito. Sam w ciemnym płaszczu z kapturem, kryjącym czerń miękkiej koszuli i kamizelki, szerokiego pasa, skórzanych spodni w tym samym kolorze i długich butów, bardziej przypominających jeździeckie oficerki. Na szyi znajdowała się chusta, w w razie konieczności kryjąc usta i nos przed niechcianymi oparami. Chłód pozwalał na ukrycie pobliźnionych dłoni pod rękawiczkami, nieco idącymi za nadgarstek, tym samym kryjąc rzemienie, do których przytroczone były zakupy - czarna perła, bransoleta, fluoryt i bursztyn z gryfim pazurem, jeszcze z sierpniowego jarmarku. Kieszenie w płaszczu i torba przerzucona przez ramię, znajdując się blisko ciała, mieściła kilka eliksirów, manierkę z ognistą, kawałek kredy, czekoladę i Propeller żądlibąkowy, zawinięty w chustkę. Włosy ciasno związane z tyłu, nie odsłaniały się spod kaptura. Drgnął tylko, gdy wśród mijających go leniwie sylwetek, dostrzegł tę bardziej znajomą, ale nawet na moment nie dał poznać, że rozumie. Czujność grała na najwyższych obrotach, pamiętając, na jak niebezpiecznym gruncie się znalazł.
Ekwipunek: różdżka, pierścień Zakonu Feniksa (prosta obrączka na rzemieniu zawieszonym na szyi, czarna perła, bransoletka z włosem syreny, fluoryt, bursztyn z zatopionym pazurem gryfa, magicznie zabezpieczone przed przypadkowym stłuczeniem eliksiry: 1x maść z wodnej gwiazdy stat. 22, 1x eliksir niezłomności (stat. 17), 1x kameleon (stat. 22, moc 116), 1x czuwający strażnik (stat. 17), 1x wywar ze szczuroszczeta (stat. 29), 1x wieczny płomień (stat. 29, moc +10)
Rzecz podobna trafiała do biura nie pierwszy raz. Pogłoski mniej lub bardziej głośne o rzekomych "zabawach", które wieńczyły dyniobranie. Zabawa, która w kolejnych donosach urastała do rangi koszmarnych, czarnomagicznych praktyk. I chociaż można było zbyć narastające na ten czas napięcie, to powtarzalność pogłosek i nasilenie przestępczej działalności, akurat wtedy - dawało sygnały dla podjęcia poważniejszych kroków. Na te zdecydowali się z Foxem bez większych skrupułów.
Najsilniej działały wystawione na pokusy zmysły. Samuel odbierał wirujące wokół sylwetki i niemal namacanie czuł narastającą ciemność. Nie tę związaną z nocą, chociaż mrok wypełniał zakamarki, skradał się tylko przez chwilę, by rozlać bezczelnie, otwierając wrota na plugawy obraz.
Polana wyrwała z podłego, mugolskiego horroru. Ten z pierwszych klatek, zapowiedź zagłady, której znamiona rozstawione były pod wykręconymi pokracznie gałęziami drzew, w zdeptanej ziemi, która kleiła się od rozlanego alkoholu i ciężkich zapachów. Większość sylwetek, które rejestrowały ciemne ślepia, naturalnie wtapiały się w obraz tańczących cieni, kryjąc twarze pod kapturami, kołnierzami i kapeluszami. Jednocześnie kryjąc tożsamość, ale i rzucając wyzwanie dla tych, którzy przyjęli zaproszenie w jednym celu. Skamander nie sięgnął po idiotyzm otwartego działania. Nie, kiedy w zasięgu mogli mieć odpowiedzi o znacznie poważniejszym zasięgu, niż płotki handlarskiego światka czarnomagicznymi artefaktami. Było coś znacznie większego, mrocznego i tego, szukały czujne spojrzenia aurorów, pojawiających się incognito. Sam w ciemnym płaszczu z kapturem, kryjącym czerń miękkiej koszuli i kamizelki, szerokiego pasa, skórzanych spodni w tym samym kolorze i długich butów, bardziej przypominających jeździeckie oficerki. Na szyi znajdowała się chusta, w w razie konieczności kryjąc usta i nos przed niechcianymi oparami. Chłód pozwalał na ukrycie pobliźnionych dłoni pod rękawiczkami, nieco idącymi za nadgarstek, tym samym kryjąc rzemienie, do których przytroczone były zakupy - czarna perła, bransoleta, fluoryt i bursztyn z gryfim pazurem, jeszcze z sierpniowego jarmarku. Kieszenie w płaszczu i torba przerzucona przez ramię, znajdując się blisko ciała, mieściła kilka eliksirów, manierkę z ognistą, kawałek kredy, czekoladę i Propeller żądlibąkowy, zawinięty w chustkę. Włosy ciasno związane z tyłu, nie odsłaniały się spod kaptura. Drgnął tylko, gdy wśród mijających go leniwie sylwetek, dostrzegł tę bardziej znajomą, ale nawet na moment nie dał poznać, że rozumie. Czujność grała na najwyższych obrotach, pamiętając, na jak niebezpiecznym gruncie się znalazł.
Ekwipunek: różdżka, pierścień Zakonu Feniksa (prosta obrączka na rzemieniu zawieszonym na szyi, czarna perła, bransoletka z włosem syreny, fluoryt, bursztyn z zatopionym pazurem gryfa, magicznie zabezpieczone przed przypadkowym stłuczeniem eliksiry: 1x maść z wodnej gwiazdy stat. 22, 1x eliksir niezłomności (stat. 17), 1x kameleon (stat. 22, moc 116), 1x czuwający strażnik (stat. 17), 1x wywar ze szczuroszczeta (stat. 29), 1x wieczny płomień (stat. 29, moc +10)
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Dyniobranie! Dyniobranie!
Czy można było sobie wyobrazić coś równie obrzydliwego i plugawego, a jednocześnie wspaniałego i przyprawiającego o pełen ekscytacji dreszcz na plecach, jak to tajemnicze, tajne i niezwykle niebezpieczne przyjęcie? Burke nie mógł go opuścić. Chociaż rodzeństwo ostrzegało go, że to zbyt niebezpieczne, że w tym roku nie powinien odwiedzać Kumbrii, Craig zdecydował się pójść. Nie zabrakło go na tej tej uroczystości w latach poprzednich, jakim prawem miałby je sobie darować w tym roku? Praca wymagała, by tu był. Obecność Burke'a w tym właśnie miejscu była niemalże obowiązkowa, w końcu ktoś musiał dbać o rodzinny biznes.
Na miejsce przybył niemal tak jak wszyscy - pod osłoną mroku, w pojedynkę. Wyłonił się z cienia, lustrując wzrokiem powoli rozkręcającą się zabawę. Znał to dzikie, barbarzyńskie święto bardzo dobrze. Znał też panujące tu zasady i wiedział, że nie warto ich łamać. Ubiór, który przywdział na tę okazję, miał za zadanie więc wtopić go w tłum. Skromny, czarny płaszcz do kolan z głębokim kapturem, mającym skryć jego twarz w cieniu był więc niemal obowiązkowy. Do tego proste, ciemne spodnie, nijakie z wyglądu czarne buty. Burke postanowił pozostać całkowicie anonimowym, zasłaniając twarz również ciemną chustą. Przywdział także zakupione niedawno na jarmarku okulary, mające na celu jednocześnie ukrycie jego dość jasnych oczu oraz pomoc w wypatrywaniu właściwych kontrahentów - lub potencjalnego niebezpieczeństwa. Pod materiałem szaty, na szyi wisiały kolejno fluoryt i bursztyn, a w wewnętrzne kieszenie płaszcza powsadzane były fiolki z eliksirami. Różdżkę, swoją wierną towarzyszkę, zwyczajowo chował w rękawie.
W chwilach takich jak ta, gdy spoglądał na te ciemne sylwetki, przemykająće chyłkiem pośród drzew, na kilka nieruchomych ciał porzuconych za wiatą, na specjalnie przygotowane miejsce pod ognisko, łapał się na rozważaniach o tym, jacy ludzie są niemożebnie głupi i pozbawieni wyobraźni, nazywając smoki i bazyliszki monstrami. Prawdziwymi potworami byli sami ludzie, odnajdujący radość w upijaniu się na umór, gnębieniu słabszych i wdeptywaniu w ziemię bezbronnych. Gdy lew nie był głodny, nie marnował energii na polowanie. Tymczasem już za jakiś czas miało zostać rozpalone ognisko, podczas którego niewinna wila miała stracić najpierw życie, a zaraz potem serce. Burke oczami wyobraźni już widział szkarłatną posokę, jak cieknie i wsiąka w ziemię. Człowiek mordował więc dla samego mordu. Dla przyjemności. Kto tu więc był potworem?
Musiał się powstrzymać, by się nie roześmiać.
Ekwipunek: różdżka, fluoryt, pazur gryfa w bursztynie, wszystkowidzące okulary.
Eliksiry (zgłoszone w aktualizacjach, aczkolwiek jeszcze nie przypisane [posty Valerija i mój, poniżej]. Proszę jednak o uwzględnienie): 1 Eliksir grozy (stat. 21), 1 [?] Antidotum na niepowszechne trucizny (stat. 32), 1 Eliksir ochrony (stat. 21), 1 Eliksir kociego wzroku (stat. 21), 1 Eliksir euforii (stat. 32), 1 Eliksir uspokajający (stat. 32), eliksir Agonia (x1 moc +5 stat. 40)
Czy można było sobie wyobrazić coś równie obrzydliwego i plugawego, a jednocześnie wspaniałego i przyprawiającego o pełen ekscytacji dreszcz na plecach, jak to tajemnicze, tajne i niezwykle niebezpieczne przyjęcie? Burke nie mógł go opuścić. Chociaż rodzeństwo ostrzegało go, że to zbyt niebezpieczne, że w tym roku nie powinien odwiedzać Kumbrii, Craig zdecydował się pójść. Nie zabrakło go na tej tej uroczystości w latach poprzednich, jakim prawem miałby je sobie darować w tym roku? Praca wymagała, by tu był. Obecność Burke'a w tym właśnie miejscu była niemalże obowiązkowa, w końcu ktoś musiał dbać o rodzinny biznes.
Na miejsce przybył niemal tak jak wszyscy - pod osłoną mroku, w pojedynkę. Wyłonił się z cienia, lustrując wzrokiem powoli rozkręcającą się zabawę. Znał to dzikie, barbarzyńskie święto bardzo dobrze. Znał też panujące tu zasady i wiedział, że nie warto ich łamać. Ubiór, który przywdział na tę okazję, miał za zadanie więc wtopić go w tłum. Skromny, czarny płaszcz do kolan z głębokim kapturem, mającym skryć jego twarz w cieniu był więc niemal obowiązkowy. Do tego proste, ciemne spodnie, nijakie z wyglądu czarne buty. Burke postanowił pozostać całkowicie anonimowym, zasłaniając twarz również ciemną chustą. Przywdział także zakupione niedawno na jarmarku okulary, mające na celu jednocześnie ukrycie jego dość jasnych oczu oraz pomoc w wypatrywaniu właściwych kontrahentów - lub potencjalnego niebezpieczeństwa. Pod materiałem szaty, na szyi wisiały kolejno fluoryt i bursztyn, a w wewnętrzne kieszenie płaszcza powsadzane były fiolki z eliksirami. Różdżkę, swoją wierną towarzyszkę, zwyczajowo chował w rękawie.
W chwilach takich jak ta, gdy spoglądał na te ciemne sylwetki, przemykająće chyłkiem pośród drzew, na kilka nieruchomych ciał porzuconych za wiatą, na specjalnie przygotowane miejsce pod ognisko, łapał się na rozważaniach o tym, jacy ludzie są niemożebnie głupi i pozbawieni wyobraźni, nazywając smoki i bazyliszki monstrami. Prawdziwymi potworami byli sami ludzie, odnajdujący radość w upijaniu się na umór, gnębieniu słabszych i wdeptywaniu w ziemię bezbronnych. Gdy lew nie był głodny, nie marnował energii na polowanie. Tymczasem już za jakiś czas miało zostać rozpalone ognisko, podczas którego niewinna wila miała stracić najpierw życie, a zaraz potem serce. Burke oczami wyobraźni już widział szkarłatną posokę, jak cieknie i wsiąka w ziemię. Człowiek mordował więc dla samego mordu. Dla przyjemności. Kto tu więc był potworem?
Musiał się powstrzymać, by się nie roześmiać.
Ekwipunek: różdżka, fluoryt, pazur gryfa w bursztynie, wszystkowidzące okulary.
Eliksiry (zgłoszone w aktualizacjach, aczkolwiek jeszcze nie przypisane [posty Valerija i mój, poniżej]. Proszę jednak o uwzględnienie): 1 Eliksir grozy (stat. 21), 1 [?] Antidotum na niepowszechne trucizny (stat. 32), 1 Eliksir ochrony (stat. 21), 1 Eliksir kociego wzroku (stat. 21), 1 Eliksir euforii (stat. 32), 1 Eliksir uspokajający (stat. 32), eliksir Agonia (x1 moc +5 stat. 40)
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przybywający na polanę czarodzieje nie chcieli rzucać się w oczy, ale mimo tego mogli odczuć skupiony na sobie wzrok innych osób, nie tylko tych, którzy szukali potencjalnych klientów. Wbrew pozorom organizatorzy zadbali o to, aby żaden pracownik Ministerstwa Magii nie zjawił się tutaj w celu aresztowania gości, a tym samym zepsucia zabawy i okraszenia nieoficjalnego przyjęcia z okazji zakończenia dyniobrania mianem niebezpiecznego. W tym celu sowicie płacili obserwatorom, których zadaniem było wyłapywanie nietypowego zachowania, swego rodzaju węszenia tudzież zadawania niewygodnych pytań. Mieli co do nich dowolność – mogli grzecznie wyprosić, sprać na kwaśne jabłko lub po prostu zabić i to właśnie ostatnia z opcji kusiła ich najbardziej.
Stróże prawa nie cieszyli się w owym miejscu dobrą sławą, musieli zachować wyjątkową ostrożność, jeśli pragnęli powrócić do swych domów w jednym kawałku.
-Co Ty taki smutny brodaczu?- rzucił do Percivala niski mężczyzna, kiedy ten opierając się o drzewo oczekiwał na przyjście czarodzieja, z którym był umówiony. -Mało cycuszków dookoła, że minę masz jakby właśnie zwiała Ci panienka?- spytał nieco od rzeczy, a następnie wyciągnął z kieszeni folię, w której znajdowały się różne używki oraz z drugiej kilka niewielkich fiolek wypełnionych różnokolorowymi substancjami. -Złota Rybka spełnia życzenia, Tęgoskór Żelaznozęby wyjątkowo odpręża, ale może potrzebny Ci Wróżkowy Pył? Diable ziele jest dla dzieciaków, tego Ci nie będę proponować brodaczu.- uniósł wzrok na Notta i uśmiechnął się szeroko ukazując przy tym wyraźne braki w uzębieniu. Poruszając rękoma, jakoby z braku cierpliwości zrobił kolejny krok do przodu coraz bardziej wpraszając się w przestrzeń osobistą Percivala. Nie śmierdział alkoholem, ale z pewnością był pod wpływem innych środków. -No dalej brodaczu, nie wyglądasz na biedaka. Rzucić kilka monet i pozwól sobie nacieszyć się tym wieczorem.
Spomiędzy drzew, nieopodal miejsca rozmowy handlarza z Percivalem, wyłoniła się młoda czarownica o brązowych włosach, piwnych oczach i łagodnych rysach, które z pewnością nie wskazywały na zawód, którym się trudziła. Trzymała dystans, unikała wzroku pragnąc wtopić się w tło i zniknąć z jedyną możliwością – obserwacji. Tym razem i ona pozostawała pod czujnym okiem jednego z mężczyzn bezpardonowo ruszającym w jej kierunku. Czarny kaptur skrywał jego twarz, choć mogła dostrzec kpiący uśmiech otoczony bujną brodą.
-Maleńka, zgubiłaś się? Szukasz mamy? Mogę się Tobą zaopiekować.- krzyknął będąc jeszcze w sporej odległości od dziewczyny, ale Jackie doskonale wiedziała, że to do niej były skierowane ów słowa.
Przeciwległą linię drzew minęła kolejna kobieta, choć w jej przypadku ruchy wydawały się zdecydowanie pewniejsze, sprawiała wrażenie, iż doskonale wiedziała co ją skłoniło do przyjścia na ów wyjątkowe święto. Czekoladowe włosy opadały na jej ramiona, a dziewczęce, delikatne rysy przyciągnęły uwagę mężczyzn zebranych przy stoliku na uboczu, którzy od razu posłali jej krótkie, niegrzeczne spojrzenia szepcząc coś przy tym między sobą. Szczególnie jeden z nich wydawał się niezwykle zainteresowany obecnością Rookwood i unosząc kufel wypełniony po brzegi trunkiem, dźwignął się na równe nogi.
-Ależ mam dziś szczęście! Prawdziwa piękność zasiądzie na mych kolanach. Dołącz do nas, napijmy się razem, jestem wart uwagi.- krzyknął upijając alkoholu po czym odstawiwszy naczynie na drewniany blat stołu chwycił krańce swojej szaty i odsłonił ją ukazując tym samym samego siebie w całej okazałości – kompletnie nagiego. Zebrani koledzy buchnęli gromkim, pijackim śmiechem, a sprawca całego zamieszania nieustannie wpatrywał się w Sigrun gestem zapraszając ją do siebie.
-Mogę Cię rozgrzać jeśli Ci zimno przystojniaku.- szepnęła do ucha długowłosego aurora blondwłosa kobieta, która stojąc na palcach oparła dłonie o jego ramiona. Kciukiem zaczęła wodzić po chuście, która wyraźnie przyciągnęła jej uwagę, ale nie postanowiła tego w żaden sposób komentować tylko posłała porozumiewawcze spojrzenie swojej – zapewne – koleżance, która skupiła swą uwagę na drugim aurorze. Jego twarz miała zupełnie inne rysy niżeli na co dzień, ale tego wiedzieć nie mogła.
-Gdzie ukrywałeś się, że jeszcze nie przyszło mi Ciebie poznać? Takich mężczyzn się nie zapomina.- stwierdziła delikatnie zsuwając kaptur z głowy Fredericka. -Tego co ja nie da Ci nawet wila.- przesunąwszy dłonią wzdłuż męskiego ramienia chciała spleść swe palce z jego, co skwitowała cichym westchnięciem. -Chodźcie z nami chłopcy, interesy załatwicie później.- rzuciła blondynka, kiedy obydwie obeszły aurorów, aby móc stanąć przed nimi. Na pierwszy rzut oka można było wywnioskować, że były wyjątkowo ładne, ale i nie do końca trzeźwe.
Craig bez trudu mógł poznać niektóre twarze obecnych osób, bowiem jako stały bywalec tego rodzaju salonów miał niejednokrotnie okazję wymienić z nimi choć słowo tudzież ubić dobry interes. On sam zyskał dużo szacunku w oczach organizatorów, miał swego rodzaju prywatną ochronę, która gdy tylko ktoś zamierzał zepsuć mu zabawę pozbywała się momentalnie problemu. Tak dbano o swoich i mimo, że oni nie mieli takowej świadomości to przykładano wszelkich starań, aby wyszli zadowoleni oraz z opróżnioną sakiewką. Czysty biznes.
-Dziś na trzeźwo?- spytał Burke mężczyzna sam zajmujący jeden ze stolików.
-Siadaj.- rzucił trącając nogą krzesło, które pod wpływem użytej siły odsunęło się od blatu. Craig doskonale wiedział kim był ów człowiek – w końcu rok temu załatwił z nim istną żyłę złota, takich osób się nie zapomina. -Przegrałem wszystko w kasynie.- rzucił posyłając mu przepełniony złością wzrok, a następnie upił sporego łyka wina z brudnego kielicha. -A, co ja będę kłamać. Psia mać, jeden psidwakowy syn, ukłonu hipogryfa niegodny wydymał mnie, a na dodatek moją żonę. Przejął wszystko i uciekł, rozumiesz? Uciekł nie pozostawiając mi nic, nawet złamanego knuta.- westchnął głośno po czym walnął pięścią w stół. -Szukam go, ale nie mogę znaleźć. Znasz jakiś dobrych płatnych morderców? Toż bez grosza jestem, ale za jego krew oddam swoją wiedzę i umiejętności za darmo. Kontaktami też sypnę!- wykrzyczał licząc, że Craig zdecyduje się mu pomóc. Choć miał ku temu jakąkolwiek przesłankę? -Czekasz na tę wile, co? W tym roku ma być niezła nie sztuka, a dwie sztuki. Rozumiesz? Dwie sztuki pachnących serc.- zmienił momentalnie temat, a jego wargi przybrały leniwy uśmiech.
Czas mijał, zabawa trwała w najlepsze, a trunki lały się strumieniami. Osoby będące pod wpływem zapewne nie poczuły, jak dosłownie w jednej chwili temperatura spadła o kilka stopni, a nietypowy dym wolno zaczął obejmować swymi ramionami całą polanę. Widoczność wyraźnie spadła, coraz trudniejszym wyzwaniem było zobaczyć cokolwiek w odległości kilku stóp. Poczuliście rozluźnienie, wewnętrzny spokój, a wasze zmartwienia zdawały się odejść na bardzo odległy plan.
Nagle z nieba zaczęły spadać skrawki kartek, setki malutkich liścików, które niektórzy wzięli za atrakcję, a inni urządzili sobie zabawę z ich palenia nim te spadną na wilgotną trawę. Treści powtarzały się, ale z pewnością poszczególne stanowiły jedną, spójną całość. Czym one były? Ktoś to zaplanował? To stanowiło tajemnicę, ale momentalnie padający na ziemię Ci najbardziej pijani i odurzeni, już nie.
Po przeczytaniu notatki waszych uszu doszedł dziwny dźwięk, a następnie mogliście dostrzec światła przebijające się przez dym. Poczuliście słabość, wsze ciała jakoby odmówiły posłuszeństwa na skutek drętwienia i paskudnie nieprzyjemnego mrowienia. Na wargach czuliście nietypowy posmak, nic nie piliście, więc musiało być to coś innego, coś co było wam obce i nieznane. Głośne krzyki, strzały – Fox oraz Skamander wiedzieli, że była to mugolska broń – przebiły się przez muzykę oraz gwar, który w jednej chwili ucichł. Nie mogliście nic powiedzieć, a po chwili już jakikolwiek ruch był niemożliwy, upadliście na ziemię wraz z resztą obecnych gości. Pozostało wam już tylko liczyć na czyjąś łaskę i własną odporność psychiczną
-Pakujcie ich wszystkich! Jeśli zobaczycie kogoś przytomnego, zabijcie. Są niebezpieczni, sami widzieliście.- krzyknął mugol ubrany w mundur, na którego głowie dostrzec można było hełm, na twarzy maskę, a w dłoniach broń długą. Podwładni zgodnie z rozkazem rozbiegli się po polanie i chwytali bezwładne ciała, aby zanieść je do wojskowego, pancernego wozu. Nie zajęło im to dużo czasu, schwytali większość pozostawiając jedynie tych, których dym pozbawił życia. Ryk silników rozszedł się po polanie i chwilę po tym zapadła na niej ciemność.
Przyjęcie się skończyło.
|Wykonujecie rzut na odporność psychiczną - przysługują bonusy nowej mechaniki.
Wszyscy zostaliście schwytani przez mugolskich bojowników, nowa lokalizacja, w której będziemy kontynuować przygodę zostanie podlinkowana w owym temacie po waszych odpisach.
Na odpis macie 48h.
Stróże prawa nie cieszyli się w owym miejscu dobrą sławą, musieli zachować wyjątkową ostrożność, jeśli pragnęli powrócić do swych domów w jednym kawałku.
-Co Ty taki smutny brodaczu?- rzucił do Percivala niski mężczyzna, kiedy ten opierając się o drzewo oczekiwał na przyjście czarodzieja, z którym był umówiony. -Mało cycuszków dookoła, że minę masz jakby właśnie zwiała Ci panienka?- spytał nieco od rzeczy, a następnie wyciągnął z kieszeni folię, w której znajdowały się różne używki oraz z drugiej kilka niewielkich fiolek wypełnionych różnokolorowymi substancjami. -Złota Rybka spełnia życzenia, Tęgoskór Żelaznozęby wyjątkowo odpręża, ale może potrzebny Ci Wróżkowy Pył? Diable ziele jest dla dzieciaków, tego Ci nie będę proponować brodaczu.- uniósł wzrok na Notta i uśmiechnął się szeroko ukazując przy tym wyraźne braki w uzębieniu. Poruszając rękoma, jakoby z braku cierpliwości zrobił kolejny krok do przodu coraz bardziej wpraszając się w przestrzeń osobistą Percivala. Nie śmierdział alkoholem, ale z pewnością był pod wpływem innych środków. -No dalej brodaczu, nie wyglądasz na biedaka. Rzucić kilka monet i pozwól sobie nacieszyć się tym wieczorem.
Spomiędzy drzew, nieopodal miejsca rozmowy handlarza z Percivalem, wyłoniła się młoda czarownica o brązowych włosach, piwnych oczach i łagodnych rysach, które z pewnością nie wskazywały na zawód, którym się trudziła. Trzymała dystans, unikała wzroku pragnąc wtopić się w tło i zniknąć z jedyną możliwością – obserwacji. Tym razem i ona pozostawała pod czujnym okiem jednego z mężczyzn bezpardonowo ruszającym w jej kierunku. Czarny kaptur skrywał jego twarz, choć mogła dostrzec kpiący uśmiech otoczony bujną brodą.
-Maleńka, zgubiłaś się? Szukasz mamy? Mogę się Tobą zaopiekować.- krzyknął będąc jeszcze w sporej odległości od dziewczyny, ale Jackie doskonale wiedziała, że to do niej były skierowane ów słowa.
Przeciwległą linię drzew minęła kolejna kobieta, choć w jej przypadku ruchy wydawały się zdecydowanie pewniejsze, sprawiała wrażenie, iż doskonale wiedziała co ją skłoniło do przyjścia na ów wyjątkowe święto. Czekoladowe włosy opadały na jej ramiona, a dziewczęce, delikatne rysy przyciągnęły uwagę mężczyzn zebranych przy stoliku na uboczu, którzy od razu posłali jej krótkie, niegrzeczne spojrzenia szepcząc coś przy tym między sobą. Szczególnie jeden z nich wydawał się niezwykle zainteresowany obecnością Rookwood i unosząc kufel wypełniony po brzegi trunkiem, dźwignął się na równe nogi.
-Ależ mam dziś szczęście! Prawdziwa piękność zasiądzie na mych kolanach. Dołącz do nas, napijmy się razem, jestem wart uwagi.- krzyknął upijając alkoholu po czym odstawiwszy naczynie na drewniany blat stołu chwycił krańce swojej szaty i odsłonił ją ukazując tym samym samego siebie w całej okazałości – kompletnie nagiego. Zebrani koledzy buchnęli gromkim, pijackim śmiechem, a sprawca całego zamieszania nieustannie wpatrywał się w Sigrun gestem zapraszając ją do siebie.
-Mogę Cię rozgrzać jeśli Ci zimno przystojniaku.- szepnęła do ucha długowłosego aurora blondwłosa kobieta, która stojąc na palcach oparła dłonie o jego ramiona. Kciukiem zaczęła wodzić po chuście, która wyraźnie przyciągnęła jej uwagę, ale nie postanowiła tego w żaden sposób komentować tylko posłała porozumiewawcze spojrzenie swojej – zapewne – koleżance, która skupiła swą uwagę na drugim aurorze. Jego twarz miała zupełnie inne rysy niżeli na co dzień, ale tego wiedzieć nie mogła.
-Gdzie ukrywałeś się, że jeszcze nie przyszło mi Ciebie poznać? Takich mężczyzn się nie zapomina.- stwierdziła delikatnie zsuwając kaptur z głowy Fredericka. -Tego co ja nie da Ci nawet wila.- przesunąwszy dłonią wzdłuż męskiego ramienia chciała spleść swe palce z jego, co skwitowała cichym westchnięciem. -Chodźcie z nami chłopcy, interesy załatwicie później.- rzuciła blondynka, kiedy obydwie obeszły aurorów, aby móc stanąć przed nimi. Na pierwszy rzut oka można było wywnioskować, że były wyjątkowo ładne, ale i nie do końca trzeźwe.
Craig bez trudu mógł poznać niektóre twarze obecnych osób, bowiem jako stały bywalec tego rodzaju salonów miał niejednokrotnie okazję wymienić z nimi choć słowo tudzież ubić dobry interes. On sam zyskał dużo szacunku w oczach organizatorów, miał swego rodzaju prywatną ochronę, która gdy tylko ktoś zamierzał zepsuć mu zabawę pozbywała się momentalnie problemu. Tak dbano o swoich i mimo, że oni nie mieli takowej świadomości to przykładano wszelkich starań, aby wyszli zadowoleni oraz z opróżnioną sakiewką. Czysty biznes.
-Dziś na trzeźwo?- spytał Burke mężczyzna sam zajmujący jeden ze stolików.
-Siadaj.- rzucił trącając nogą krzesło, które pod wpływem użytej siły odsunęło się od blatu. Craig doskonale wiedział kim był ów człowiek – w końcu rok temu załatwił z nim istną żyłę złota, takich osób się nie zapomina. -Przegrałem wszystko w kasynie.- rzucił posyłając mu przepełniony złością wzrok, a następnie upił sporego łyka wina z brudnego kielicha. -A, co ja będę kłamać. Psia mać, jeden psidwakowy syn, ukłonu hipogryfa niegodny wydymał mnie, a na dodatek moją żonę. Przejął wszystko i uciekł, rozumiesz? Uciekł nie pozostawiając mi nic, nawet złamanego knuta.- westchnął głośno po czym walnął pięścią w stół. -Szukam go, ale nie mogę znaleźć. Znasz jakiś dobrych płatnych morderców? Toż bez grosza jestem, ale za jego krew oddam swoją wiedzę i umiejętności za darmo. Kontaktami też sypnę!- wykrzyczał licząc, że Craig zdecyduje się mu pomóc. Choć miał ku temu jakąkolwiek przesłankę? -Czekasz na tę wile, co? W tym roku ma być niezła nie sztuka, a dwie sztuki. Rozumiesz? Dwie sztuki pachnących serc.- zmienił momentalnie temat, a jego wargi przybrały leniwy uśmiech.
Czas mijał, zabawa trwała w najlepsze, a trunki lały się strumieniami. Osoby będące pod wpływem zapewne nie poczuły, jak dosłownie w jednej chwili temperatura spadła o kilka stopni, a nietypowy dym wolno zaczął obejmować swymi ramionami całą polanę. Widoczność wyraźnie spadła, coraz trudniejszym wyzwaniem było zobaczyć cokolwiek w odległości kilku stóp. Poczuliście rozluźnienie, wewnętrzny spokój, a wasze zmartwienia zdawały się odejść na bardzo odległy plan.
Nagle z nieba zaczęły spadać skrawki kartek, setki malutkich liścików, które niektórzy wzięli za atrakcję, a inni urządzili sobie zabawę z ich palenia nim te spadną na wilgotną trawę. Treści powtarzały się, ale z pewnością poszczególne stanowiły jedną, spójną całość. Czym one były? Ktoś to zaplanował? To stanowiło tajemnicę, ale momentalnie padający na ziemię Ci najbardziej pijani i odurzeni, już nie.
Po przeczytaniu notatki waszych uszu doszedł dziwny dźwięk, a następnie mogliście dostrzec światła przebijające się przez dym. Poczuliście słabość, wsze ciała jakoby odmówiły posłuszeństwa na skutek drętwienia i paskudnie nieprzyjemnego mrowienia. Na wargach czuliście nietypowy posmak, nic nie piliście, więc musiało być to coś innego, coś co było wam obce i nieznane. Głośne krzyki, strzały – Fox oraz Skamander wiedzieli, że była to mugolska broń – przebiły się przez muzykę oraz gwar, który w jednej chwili ucichł. Nie mogliście nic powiedzieć, a po chwili już jakikolwiek ruch był niemożliwy, upadliście na ziemię wraz z resztą obecnych gości. Pozostało wam już tylko liczyć na czyjąś łaskę i własną odporność psychiczną
-Pakujcie ich wszystkich! Jeśli zobaczycie kogoś przytomnego, zabijcie. Są niebezpieczni, sami widzieliście.- krzyknął mugol ubrany w mundur, na którego głowie dostrzec można było hełm, na twarzy maskę, a w dłoniach broń długą. Podwładni zgodnie z rozkazem rozbiegli się po polanie i chwytali bezwładne ciała, aby zanieść je do wojskowego, pancernego wozu. Nie zajęło im to dużo czasu, schwytali większość pozostawiając jedynie tych, których dym pozbawił życia. Ryk silników rozszedł się po polanie i chwilę po tym zapadła na niej ciemność.
Przyjęcie się skończyło.
|Wykonujecie rzut na odporność psychiczną - przysługują bonusy nowej mechaniki.
Wszyscy zostaliście schwytani przez mugolskich bojowników, nowa lokalizacja, w której będziemy kontynuować przygodę zostanie podlinkowana w owym temacie po waszych odpisach.
Na odpis macie 48h.
Czas spędzony na czujnym obserwowaniu okolicy dłużył mu się niemiłosiernie, a z każdą mijającą chwilą był coraz bardziej przekonany, że popełnił błąd; otaczały go obce twarze, niektóre ukryte pod materiałem kapturów, inne – odsłonięte, wykrzywione w otumanionych grymasach albo pijackich uśmiechach. Chociaż starał się odprężyć, raz po raz wciągając do płuc porcję papierosowego dymu, ćmiony papieros nie przynosił mu wcale oczekiwanej ulgi – miał wrażenie, że nikotyna smakowała w jego ustach jakoś kwaśno i gorzko jednocześnie, a na karku czuł mrowienie, sprawiające, że musiał resztkami silnej woli powstrzymywać się, by nie obejrzeć się za siebie. Mimo gęstniejących ciemności, wciąż nie widział też nigdzie człowieka, dla którego tu przybył; czy to możliwe, by handlarz przejrzał jego blef i zdecydował się nie ujawniać? Czy ktoś przebił jego ofertę i transakcja już dawno dobiegła końca, a skradzione jajo ogniomiota miało zupełnie zniknąć z jego radaru?
Prawie podskoczył, gdy tuż obok niego zmaterializował się nieznajomy mężczyzna, zaczepiając go i oferując szeroki asortyment używek. Spojrzał na niego z nieskrywaną niechęcią, mając nadzieję, że czarodziej załapie aluzję i odejdzie szukać chętnych klientów gdzieś indziej, ale ten wydawał się uparty, podchodząc bliżej i coraz bardziej nachalnie namawiając Percivala do zakupu. Nott skrzywił się, w ostatniej chwili powstrzymując się przed wyciągnięciem ręki i odepchnięciem natręta z całej siły; nie chciał zwracać na siebie uwagi – nie, gdy stał samotnie na krawędzi buczącego gniazda szerszeni, najprawdopodobniej kryjącego w sobie co najmniej jedną osobę, która bez wahania wbiłaby mu nóż w plecy, gdyby tylko rozpoznała jego twarz. – Nie jestem zainteresowany – odpowiedział w końcu przez zaciśnięte zęby, ostentacyjnie odwracając wzrok od handlarza; mógł co prawda dla świętego spokoju kupić od niego działkę złotej rybki, ale nie był w nastroju do dobijania targu. Gdy mężczyzna mimo wyraźnej odmowy nie ustępował, Percival odepchnął się wreszcie od drzewa, prostując się i obracając w stronę jegomościa, tak, by stać dokładnie na wprost niego; sięgnął za pazuchę, mając w zamiarze wyciągnąć różdżkę, ale wtedy coś innego przykuło jego spojrzenie: spomiędzy pni wyrastających z ziemi za plecami czarodzieja, na polanę powoli wypływała mgła, początkowo unosząc się na wysokości ich kostek, ale z każdą chwilą pnąc się coraz wyżej. W następnej sekundzie coś lekkiego musnęło jego szatę na ramieniu, a gdy się odwrócił, zobaczył strzępek kartki – jeden, później drugi, dziesiąty i dwudziesty; zmarszczył brwi, nie przeczuwając jeszcze niczego, co za moment miało się wydarzyć, ale wiedząc już, że cokolwiek się działo, nie wpisywało się to w jego definicję rozrywki. Czy był to kolejny element jakiejś chorej zabawy, wysmażonej przez organizatorów przyjęcia?
Zamiast zacisnąć palce na różdżce, wiedziony impulsem, chwycił za zatyczkę jednej z fiolek, kryjącej w sobie porcję eliksiru o metalicznej, szarej barwie; w międzyczasie zupełnie stracił zainteresowanie nagabującym go mężczyzną, ale ten na szczęście również gdzieś zniknął, być może zorientowawszy się, że tutaj nie zarobi zbyt wielu galeonów. Percival podniósł fiolkę do góry, mimowolnie zauważając, że do jego rękawa przyczepił się jeden z papierowych świstków; rozwinął go mechanicznie, trochę nieprzytomnie przebiegając wzrokiem po tekście – jego głowa wydawała się dziwnie lekka. Nie podobało mu się to uczucie.
Był pierwszy maja, a ty wyciągałaś z szafy kurtkę puchową dla Tiffany, kiedy ja nie chciałem jej wypuścić z domu. Grozi nam niebezpieczeństwo, czyha ono na nasze dziecko, a ty to ignorujesz Louise. Z kim walczymy?
Zmarszczył brwi, kompletnie nie rozumiejąc, co właśnie przeczytał, po czym odrzucił kartkę na ziemię; być może zabawa nie była przeznaczona dla niego – nie był w końcu jednym ze stałych bywalców dyniobrania. Wzdrygnął się lekko, mając wrażenie, że temperatura spadła nagle o kilka stopni, po czym odkorkował fiolkę i wychylił jej zawartość, przełykając pozbawioną smaku miksturę. Czuł, że zachowanie czujności może okazać się kluczowe, gdy podpite towarzystwo rozkręci się na dobre – tylko dlaczego wydawało mu się, że i tak z minuty na minutę czuje się coraz słabiej?
Bezwiednie przysunął się bliżej drzewa, o które wcześniej się opierał, wyciągając rękę i zaciskając palce na chropowatej korze. Miał wrażenie, że coś dziwnego dzieje się z jego zmysłem wzroku, bo obraz przed nim niemal zupełnie pokrył się mlecznobiałą mgłą, której – mógłby przysiąc – jeszcze chwilę wcześniej na polanie nie było; zmrużył oczy, starając się wypatrzeć cokolwiek w najbliższym otoczeniu, ale dookoła siebie dostrzegał jedynie niewyraźne smugi światła – jakby otoczyły go sylwetki dzierżące różdżki z rozpalonym lumos. Osunął się trochę niżej po pniu, czując, jak jego kończyny robią się coraz cięższe; stłumiony, ale uporczywy głos gdzieś z tyłu czaszki krzyczał na niego, by uciekał stąd jak najprędzej, ale Percival miał problem ze skupieniem się na jakimkolwiek zadaniu. Jego kark i czoło pokryły się chłodnym potem, gdy w oddali usłyszał obcy dźwięk, przypominający wystrzały – słyszał go już kiedyś, ale nie mógł sobie przypomnieć, gdzie i kiedy; nie pamiętał zresztą już zbyt wiele, nie wiedział dlaczego odepchnął się od drzewa i zaczął iść – jeden krok, drugi, później upadł na kolana, zderzając się boleśnie z chłodną, wilgotną trawą. W jego głowie pojawiła się pojedyncza, absurdalna myśl, że wspaniale byłoby przytulić na chwilę głowę do ziemi i zamknąć oczy – las wydawał się świetnym miejscem na drzemkę – ale ostatkami sił zwalczył tę idiotyczną potrzebę, za wszelką cenę starając się zachować przytomność.
Nie wiedział, czy mu się to udało; nie wiedział też, czym była dziwna, zamaskowana postać, która mignęła mu na krawędzi pola widzenia, w ręku trzymając długi, metalowy instrument; nie wiedział, ile czasu minęło, odkąd przybył na przyjęcie, ani czym był metodyczny warkot, mieszający się z obcym smakiem na języku – wiedział jedynie, że nie miał zamiaru umrzeć tutaj, w samym środku głupiego przyjęcia, na którym nigdy nie powinien był się zjawić.
| wypijam porcję czuwającego strażnika (stat. 21) + rzut na odporność psychiczną
Prawie podskoczył, gdy tuż obok niego zmaterializował się nieznajomy mężczyzna, zaczepiając go i oferując szeroki asortyment używek. Spojrzał na niego z nieskrywaną niechęcią, mając nadzieję, że czarodziej załapie aluzję i odejdzie szukać chętnych klientów gdzieś indziej, ale ten wydawał się uparty, podchodząc bliżej i coraz bardziej nachalnie namawiając Percivala do zakupu. Nott skrzywił się, w ostatniej chwili powstrzymując się przed wyciągnięciem ręki i odepchnięciem natręta z całej siły; nie chciał zwracać na siebie uwagi – nie, gdy stał samotnie na krawędzi buczącego gniazda szerszeni, najprawdopodobniej kryjącego w sobie co najmniej jedną osobę, która bez wahania wbiłaby mu nóż w plecy, gdyby tylko rozpoznała jego twarz. – Nie jestem zainteresowany – odpowiedział w końcu przez zaciśnięte zęby, ostentacyjnie odwracając wzrok od handlarza; mógł co prawda dla świętego spokoju kupić od niego działkę złotej rybki, ale nie był w nastroju do dobijania targu. Gdy mężczyzna mimo wyraźnej odmowy nie ustępował, Percival odepchnął się wreszcie od drzewa, prostując się i obracając w stronę jegomościa, tak, by stać dokładnie na wprost niego; sięgnął za pazuchę, mając w zamiarze wyciągnąć różdżkę, ale wtedy coś innego przykuło jego spojrzenie: spomiędzy pni wyrastających z ziemi za plecami czarodzieja, na polanę powoli wypływała mgła, początkowo unosząc się na wysokości ich kostek, ale z każdą chwilą pnąc się coraz wyżej. W następnej sekundzie coś lekkiego musnęło jego szatę na ramieniu, a gdy się odwrócił, zobaczył strzępek kartki – jeden, później drugi, dziesiąty i dwudziesty; zmarszczył brwi, nie przeczuwając jeszcze niczego, co za moment miało się wydarzyć, ale wiedząc już, że cokolwiek się działo, nie wpisywało się to w jego definicję rozrywki. Czy był to kolejny element jakiejś chorej zabawy, wysmażonej przez organizatorów przyjęcia?
Zamiast zacisnąć palce na różdżce, wiedziony impulsem, chwycił za zatyczkę jednej z fiolek, kryjącej w sobie porcję eliksiru o metalicznej, szarej barwie; w międzyczasie zupełnie stracił zainteresowanie nagabującym go mężczyzną, ale ten na szczęście również gdzieś zniknął, być może zorientowawszy się, że tutaj nie zarobi zbyt wielu galeonów. Percival podniósł fiolkę do góry, mimowolnie zauważając, że do jego rękawa przyczepił się jeden z papierowych świstków; rozwinął go mechanicznie, trochę nieprzytomnie przebiegając wzrokiem po tekście – jego głowa wydawała się dziwnie lekka. Nie podobało mu się to uczucie.
Był pierwszy maja, a ty wyciągałaś z szafy kurtkę puchową dla Tiffany, kiedy ja nie chciałem jej wypuścić z domu. Grozi nam niebezpieczeństwo, czyha ono na nasze dziecko, a ty to ignorujesz Louise. Z kim walczymy?
Zmarszczył brwi, kompletnie nie rozumiejąc, co właśnie przeczytał, po czym odrzucił kartkę na ziemię; być może zabawa nie była przeznaczona dla niego – nie był w końcu jednym ze stałych bywalców dyniobrania. Wzdrygnął się lekko, mając wrażenie, że temperatura spadła nagle o kilka stopni, po czym odkorkował fiolkę i wychylił jej zawartość, przełykając pozbawioną smaku miksturę. Czuł, że zachowanie czujności może okazać się kluczowe, gdy podpite towarzystwo rozkręci się na dobre – tylko dlaczego wydawało mu się, że i tak z minuty na minutę czuje się coraz słabiej?
Bezwiednie przysunął się bliżej drzewa, o które wcześniej się opierał, wyciągając rękę i zaciskając palce na chropowatej korze. Miał wrażenie, że coś dziwnego dzieje się z jego zmysłem wzroku, bo obraz przed nim niemal zupełnie pokrył się mlecznobiałą mgłą, której – mógłby przysiąc – jeszcze chwilę wcześniej na polanie nie było; zmrużył oczy, starając się wypatrzeć cokolwiek w najbliższym otoczeniu, ale dookoła siebie dostrzegał jedynie niewyraźne smugi światła – jakby otoczyły go sylwetki dzierżące różdżki z rozpalonym lumos. Osunął się trochę niżej po pniu, czując, jak jego kończyny robią się coraz cięższe; stłumiony, ale uporczywy głos gdzieś z tyłu czaszki krzyczał na niego, by uciekał stąd jak najprędzej, ale Percival miał problem ze skupieniem się na jakimkolwiek zadaniu. Jego kark i czoło pokryły się chłodnym potem, gdy w oddali usłyszał obcy dźwięk, przypominający wystrzały – słyszał go już kiedyś, ale nie mógł sobie przypomnieć, gdzie i kiedy; nie pamiętał zresztą już zbyt wiele, nie wiedział dlaczego odepchnął się od drzewa i zaczął iść – jeden krok, drugi, później upadł na kolana, zderzając się boleśnie z chłodną, wilgotną trawą. W jego głowie pojawiła się pojedyncza, absurdalna myśl, że wspaniale byłoby przytulić na chwilę głowę do ziemi i zamknąć oczy – las wydawał się świetnym miejscem na drzemkę – ale ostatkami sił zwalczył tę idiotyczną potrzebę, za wszelką cenę starając się zachować przytomność.
Nie wiedział, czy mu się to udało; nie wiedział też, czym była dziwna, zamaskowana postać, która mignęła mu na krawędzi pola widzenia, w ręku trzymając długi, metalowy instrument; nie wiedział, ile czasu minęło, odkąd przybył na przyjęcie, ani czym był metodyczny warkot, mieszający się z obcym smakiem na języku – wiedział jedynie, że nie miał zamiaru umrzeć tutaj, w samym środku głupiego przyjęcia, na którym nigdy nie powinien był się zjawić.
| wypijam porcję czuwającego strażnika (stat. 21) + rzut na odporność psychiczną
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Nott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 6
'k100' : 6
Delikatne mrowienie tkanek zasygnalizowały, że magia płynąca w jej żyłach zadziałała pod wpływem żądania umysłu; Sigrun poczuła delikatne ruchy pod skórą, nie były one wcale bolesne, trwały zaledwie chwilę. Uniosła palce do twarzy, dotykając kości policzkowych i ust - były inne, obce. Koniuszkiem języka dotknęła zębów, spomiędzy których zniknęła teraz charakterystyczna szparka. Wyglądała inaczej, obco, młodziej i łagodniej, jednakże nie wydawała się łagodna. Ruchy miała zdecydowane, krok pewny; w takim miejscu jak to brodę należało nosić wysoko. Każda menda, która tu dziś przybyła, wyczułaby niepewność i strach niby rekin kroplę krwi w morskiej toni; Sigrun nie czuła tego wcale - czyż nie była pośród swoich? Duszę miała podobnie przegniłą, o ile nie bardziej.
Czuła narastającą ciekawość i podniecenie; od tak dawna pragnęła wziąć w tym udział! Krążące miejskie legendy o tym, co miało tu miejsce, niezwykle ją fascynowały i kusiły, aby i ona oddała się zabawie tak bez reszty. Musiała być jednak ostrożna, jeśli nie zamierzała skończyć podobnie do wili - głównej atrakcji tej nocy. Postanowiła sobie, że nie tknie ni alkoholu, ni żadnej z używek, których tu nie brakowało, dopóki jej dłoni nie splami krew tej pięknej istoty.
A potem będzie co ma być.
Wyłoniła się spośród drzew, rozejrzała z ciekawością, próbując odnaleźć znajomą twarz; nie wiedziała, czy ktokolwiek z grona jej znajomych zamierzał się tu pojawić, lecz przez lata spędzone na Nokturnie poznała ich tylu, że nie zdziwiłaby się wcale. Chciała podążyć w stronę kilku straganów, wtedy jednak uwagę Sigrun zwrócił pijany mężczyzna, zapraszając ją do wspólnej zabawy. Zaraz chwycił za poły szaty i rozchylił ją, prezentując się bezwstydnie w całej krasie. Rookwood splotła ręce na piersi, zbliżyła się o kilka kroków i lustrując bezwstydnika ostrym jak brzytwa spojrzeniem.
- Niewiele masz do pokazania - stwierdziła hardo, a na usta wychynął chytry uśmieszek. Usiadła z nimi, nie pozwoliła się jednak ani dotknąć, ani nie piła proponowanego alkoholu; zamierzała dotrwać do chwili, gdy pojawi się wila. Śmiała się jednak i żartowała, brała udział w rozmowie; nie byli zbyt bystrzy, ale nawet zabawni. Tak jeśli obniżyć swoje oczekiwania wyjątkowo nisko. W pewnym momencie jeden z nich, ten ubrany, porwał ją do tańca; zgodziła się i chwilę później kołysali się przy ognisku.
Nagle jednak poczuła chłód, a dziwny tym, niebiorący się z ogniska, obejmował całą polanę, niby zimna mgła. Trudno było jej cokolwiek dostrzec, puściła ręce mężczyzny, a nagły niepokój zniknął - poczuła się spokojna i rozluźniona. Czym miałaby się w tej chwili martwic? Sigrun wiedziona przeczuciem uniosła rękę, aby uchwycić w dwa palce jeden z maleńkich liścików - skąd się wzięły?
[i]Wszędzie Louise, zaatakowały wszystkich, a on uciekł i ja też zdołałem podążając prosto do parlamentu – co było moim największym błędem. Był najbliżej, chciałem to zgłosić, dowiedzieć się, ale szybko postawili diagnozę izolując mnie od świata. Tyle lat żyłaś z wariatem i byś tego nie zauważyła?[/ii]
Odczytała te słowa w blasku ogniska, zanim zdążyła jednak się choćby nad nim zastanowić, jej uwagę przykuły inne światła - dziwne, przebijające się przed tym.
A potem poczuła słabość. Zaczęły drętwieć jej ręce i nogi, zdążyła jedynie wsunąć głębiej pod płaszcz skórzaną torebeczke, którą miała na ramieniu. Przesunęła koniuszkiem języka po ustach;, czując dziwny posmak; niemożliwe - przecież nic nie piła. Jeszcze nie. Drgnęła, gdy rozległ się huk, nie brzmiący jak nic, co dotąd znała. Nie zdążyła się rozejrzeć. Upadła na ziemię; kątem oka dostrzegła męską sylwetkę z czymś długim i dziwacznym w dłoni.
Rookwood nie mogła się poruszyć, nie mogła uczynić nic, jak gdyby znów została trafiona zaklęciem Petrificus Totalus; ciało znów stało się więźniem dla umysłu, który walczył i próbował oprzeć temu dziwnemu uczuciu.
| rzut na odporność psychiczną (bonus +10)
Czuła narastającą ciekawość i podniecenie; od tak dawna pragnęła wziąć w tym udział! Krążące miejskie legendy o tym, co miało tu miejsce, niezwykle ją fascynowały i kusiły, aby i ona oddała się zabawie tak bez reszty. Musiała być jednak ostrożna, jeśli nie zamierzała skończyć podobnie do wili - głównej atrakcji tej nocy. Postanowiła sobie, że nie tknie ni alkoholu, ni żadnej z używek, których tu nie brakowało, dopóki jej dłoni nie splami krew tej pięknej istoty.
A potem będzie co ma być.
Wyłoniła się spośród drzew, rozejrzała z ciekawością, próbując odnaleźć znajomą twarz; nie wiedziała, czy ktokolwiek z grona jej znajomych zamierzał się tu pojawić, lecz przez lata spędzone na Nokturnie poznała ich tylu, że nie zdziwiłaby się wcale. Chciała podążyć w stronę kilku straganów, wtedy jednak uwagę Sigrun zwrócił pijany mężczyzna, zapraszając ją do wspólnej zabawy. Zaraz chwycił za poły szaty i rozchylił ją, prezentując się bezwstydnie w całej krasie. Rookwood splotła ręce na piersi, zbliżyła się o kilka kroków i lustrując bezwstydnika ostrym jak brzytwa spojrzeniem.
- Niewiele masz do pokazania - stwierdziła hardo, a na usta wychynął chytry uśmieszek. Usiadła z nimi, nie pozwoliła się jednak ani dotknąć, ani nie piła proponowanego alkoholu; zamierzała dotrwać do chwili, gdy pojawi się wila. Śmiała się jednak i żartowała, brała udział w rozmowie; nie byli zbyt bystrzy, ale nawet zabawni. Tak jeśli obniżyć swoje oczekiwania wyjątkowo nisko. W pewnym momencie jeden z nich, ten ubrany, porwał ją do tańca; zgodziła się i chwilę później kołysali się przy ognisku.
Nagle jednak poczuła chłód, a dziwny tym, niebiorący się z ogniska, obejmował całą polanę, niby zimna mgła. Trudno było jej cokolwiek dostrzec, puściła ręce mężczyzny, a nagły niepokój zniknął - poczuła się spokojna i rozluźniona. Czym miałaby się w tej chwili martwic? Sigrun wiedziona przeczuciem uniosła rękę, aby uchwycić w dwa palce jeden z maleńkich liścików - skąd się wzięły?
[i]Wszędzie Louise, zaatakowały wszystkich, a on uciekł i ja też zdołałem podążając prosto do parlamentu – co było moim największym błędem. Był najbliżej, chciałem to zgłosić, dowiedzieć się, ale szybko postawili diagnozę izolując mnie od świata. Tyle lat żyłaś z wariatem i byś tego nie zauważyła?[/ii]
Odczytała te słowa w blasku ogniska, zanim zdążyła jednak się choćby nad nim zastanowić, jej uwagę przykuły inne światła - dziwne, przebijające się przed tym.
A potem poczuła słabość. Zaczęły drętwieć jej ręce i nogi, zdążyła jedynie wsunąć głębiej pod płaszcz skórzaną torebeczke, którą miała na ramieniu. Przesunęła koniuszkiem języka po ustach;, czując dziwny posmak; niemożliwe - przecież nic nie piła. Jeszcze nie. Drgnęła, gdy rozległ się huk, nie brzmiący jak nic, co dotąd znała. Nie zdążyła się rozejrzeć. Upadła na ziemię; kątem oka dostrzegła męską sylwetkę z czymś długim i dziwacznym w dłoni.
Rookwood nie mogła się poruszyć, nie mogła uczynić nic, jak gdyby znów została trafiona zaklęciem Petrificus Totalus; ciało znów stało się więźniem dla umysłu, który walczył i próbował oprzeć temu dziwnemu uczuciu.
| rzut na odporność psychiczną (bonus +10)
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 91
'k100' : 91
Choć moje oblicze pozostawało za palisadą metamorfomagii, nie mogłem pozbyć się wrażenia nieustannej obserwacji. Czułem nie tylko spojrzenia, ale wręcz gorący oddech intruza na karku - choć w gruncie rzeczy to ja sam byłem tutaj intruzem. Znajomość akt skazańców, kilku nazwisk i spraw powiązanych z czarnomagicznymi przedmiotami pozwalała zachowywać mnie i Skamanderowi grę pozorów, nie sprowadzając na nas zbytniej podejrzliwości. Giętki język pozwalał na unikanie kłopotów, a twarz pokryta ciemną bujną brodą (miejscami utkaną już srebrną nicią) godną wilka morskiego i naznaczona piętnem czasu sprawiała, że przypominałem bardziej przemytnika, niżeli aurora.
Czy ja przypadkiem, podświadomie, nie przemieniłem się w jakiegoś starszego o piętnaście lat, zagubionego brata Jamiego?
Cóż, w momencie, gdy wokół mnie i Samuela zakręciły się dwie ślicznotki, gdzieś z tyłu głowy zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem prezencja Bena nie była przyczyną jego tak wielkiej popularności dekadę temu. Ale, będąc całkiem poważnym - doskonale wiedziałem, że nie mogę pozwolić żadnej pannie na omotanie siebie wokół palca. Tanie sztuczki na ładną twarz i czułe słówka, kilka kropel eliksiru i możesz skończyć na ruszcie jakiegoś krętacza. Bez pieniędzy, bez różdżki, bez twarzy - a to dopiero otwierało listę ewentualnych zakończeń, w najłagodniejszy z możliwych sposobów. Jednocześnie musieliśmy wczuć się w swoje dzisiejsze role - zbyt szybka dezercja mogłaby wzbudzić czyjeś podejrzenia. Zadarłem więc brodę ku górze i ściągnąłem krzaczaste brwi, rzucając pannie chłodne spojrzenie.
- Nie jestem pewien, czy mnie na ciebie stać - Ton mojego głosu nie zakrawał o nonszalancję - był obojętny, zbywalczy. Już prawie wczułem się w rolę - oto ja, ubogi przemytnik, zadowalający się wyłącznie portowymi dziwkami za kilka skyli, przybyły tutaj w poważnych interesach, a nie szukający wydymania przez byle ładną buzię. Kątem oka kontrolnie zerkałem na drugą pannę, kręcącą się wokół Samuela, gotów zneutralizować ją, gdyby przypadkiem próbowała go zdemaskować. Ja nie musiałem się tego obawiać, za to Skamander… cóż, lepiej, aby nikt w tym tłumie go nie rozpoznał.
Z pomocą przyszedł nam śnieg - a przynajmniej w pierwszej chwili byłem przekonany, że to jakaś nagła zmiana pogodowa wywołana anomalią, dopóki nie zorientowałem się, że płatki są zbyt duże. Wszyscy wokół wydawali się zafascynowani zjawiskiem, a ja zdołałem uświadomić sobie, że to nie śnieg, a krótkie zapiski. Mimowolnie zacząłem sięgać po skrawki pergaminu, chcąc odkryć ich tajemnicę. Były wstępem do czarnomagicznego rytuału, czy może inną, przeklętą zabawą?
Udało mi się przeczytać krótki fragment, a z każdą chwilą czułem, jak mój umysł i ciało stają się od siebie coraz bardziej odległe. Spojrzałem w stronę Skamandera, zdolny wydać z siebie jedynie:
- Co się dzieje… - Po czym, zanim dobyłem różdżki, osunąłem się na ziemię, czując, jak utrata kontroli nie pozwala mi powiedzieć niczego więcej. Brawo, aurorze Fox. Znowu okazałeś się idiotą. Mogłem już tylko słuchać - a słyszałem wyraźnie odgłosy wystrzałów mugolskiej broni, próbując bezwiednie spojrzeć w stronę Samuela, tocząc cichą wojnę o utrzymanie świadomości. I tym samym próbując wyrwać ciało z niewidzialnych okowów.
Jeśli to istotne: zmieniam twarz na przypadkowego mężczyznę, na oko 48 lat, +10 kg, +7 cm
Rzut na odporność psychiczną, +30
Czy ja przypadkiem, podświadomie, nie przemieniłem się w jakiegoś starszego o piętnaście lat, zagubionego brata Jamiego?
Cóż, w momencie, gdy wokół mnie i Samuela zakręciły się dwie ślicznotki, gdzieś z tyłu głowy zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem prezencja Bena nie była przyczyną jego tak wielkiej popularności dekadę temu. Ale, będąc całkiem poważnym - doskonale wiedziałem, że nie mogę pozwolić żadnej pannie na omotanie siebie wokół palca. Tanie sztuczki na ładną twarz i czułe słówka, kilka kropel eliksiru i możesz skończyć na ruszcie jakiegoś krętacza. Bez pieniędzy, bez różdżki, bez twarzy - a to dopiero otwierało listę ewentualnych zakończeń, w najłagodniejszy z możliwych sposobów. Jednocześnie musieliśmy wczuć się w swoje dzisiejsze role - zbyt szybka dezercja mogłaby wzbudzić czyjeś podejrzenia. Zadarłem więc brodę ku górze i ściągnąłem krzaczaste brwi, rzucając pannie chłodne spojrzenie.
- Nie jestem pewien, czy mnie na ciebie stać - Ton mojego głosu nie zakrawał o nonszalancję - był obojętny, zbywalczy. Już prawie wczułem się w rolę - oto ja, ubogi przemytnik, zadowalający się wyłącznie portowymi dziwkami za kilka skyli, przybyły tutaj w poważnych interesach, a nie szukający wydymania przez byle ładną buzię. Kątem oka kontrolnie zerkałem na drugą pannę, kręcącą się wokół Samuela, gotów zneutralizować ją, gdyby przypadkiem próbowała go zdemaskować. Ja nie musiałem się tego obawiać, za to Skamander… cóż, lepiej, aby nikt w tym tłumie go nie rozpoznał.
Z pomocą przyszedł nam śnieg - a przynajmniej w pierwszej chwili byłem przekonany, że to jakaś nagła zmiana pogodowa wywołana anomalią, dopóki nie zorientowałem się, że płatki są zbyt duże. Wszyscy wokół wydawali się zafascynowani zjawiskiem, a ja zdołałem uświadomić sobie, że to nie śnieg, a krótkie zapiski. Mimowolnie zacząłem sięgać po skrawki pergaminu, chcąc odkryć ich tajemnicę. Były wstępem do czarnomagicznego rytuału, czy może inną, przeklętą zabawą?
Udało mi się przeczytać krótki fragment, a z każdą chwilą czułem, jak mój umysł i ciało stają się od siebie coraz bardziej odległe. Spojrzałem w stronę Skamandera, zdolny wydać z siebie jedynie:
- Co się dzieje… - Po czym, zanim dobyłem różdżki, osunąłem się na ziemię, czując, jak utrata kontroli nie pozwala mi powiedzieć niczego więcej. Brawo, aurorze Fox. Znowu okazałeś się idiotą. Mogłem już tylko słuchać - a słyszałem wyraźnie odgłosy wystrzałów mugolskiej broni, próbując bezwiednie spojrzeć w stronę Samuela, tocząc cichą wojnę o utrzymanie świadomości. I tym samym próbując wyrwać ciało z niewidzialnych okowów.
Jeśli to istotne: zmieniam twarz na przypadkowego mężczyznę, na oko 48 lat, +10 kg, +7 cm
Rzut na odporność psychiczną, +30
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
Gdyby mogła – chętnie wpiłaby się w drzewną korę, chociaż w ten sposób zaskarbiając sobie tyle dyskrecji, ile tylko chciała. Ale niestety pień nie chciał współpracować, pozostało jej więc zaufać własnym umiejętnościom i skupić się tylko na nich. Naciągnęła mocniej płaszcza na ramię, kryjąc pod nim palce zaciśnięte na różdżce, kiedy do jej nozdrzy dotarł słodko-kwaśny zapach pijaństwa. Zmrużyła oczy. Mężczyzna zdawał się zbliżać w jej kierunku. Nie spojrzała w jego stronę, profil wciąż kryjąc za krawędzią kaptura. Zacisnęła zęby, kiedy się odezwał.
Drewno afromosii niemal zapiekło pod palcami.
– Zgubiłam? – spytała, uśmiechając się kątem ust do samej siebie. – Ależ nie, jestem na swoim miejscu i nie szukam przewodnika. Znajdź sobie innego kozła ofiarnego – warknęła do niego, trzymając tak samo swój ton głosu, jak i akcent na wodzy. Wolnym krokiem ruszyła za drzewami, żeby obserwować dalej, mając nadzieję, że brodaty typ spod ciemnej gwiazdy da jej spokój.
Jej uwagę zwróciła scena rozgrywająca się stosunkowo niedaleko niej. Nie sądziła, że w takim miejscu znajdzie się jakaś zagubiona gąska wyglądająca, jakby właśnie wyrwała się z domu, chcąc grać odważną i dorosłą. Nosiła się jednak inaczej. Zerknęła w bok, na istną wyprzedaż nieprzyzwoitości, ale nie skupiała na niej za długo wzroku. Chciała iść dalej, odnaleźć znajome twarze, zapamiętane z patroli głosy tych, którzy już dawno powinni gnić w Tower.
Zanim jednak zdążyła mocniej skupić się na tym, co działo się przed jej oczami, na policzkach poczuła ukłucie mrozu. Obróciła się z zaciśniętą w dłoniach różdżką, żeby sprawdzić, czy ten tajemniczy jegomość nie próbuje swoich sztuczek, ale zmysł ją omylił. Spojrzała pod nogi, na lekką mgłę obejmującą leniwie jej kostki. I poczuła się dziwnie lekko. Jakby niedługo miała wrócić do domu, z głową opróżnioną ze wszystkich negatywnych myśli. O wyciągniętą spod płaszcza dłoń otarł się nadpalony świstek. Złapała go w porę i odczytała. Ale słowa nic jej nie mówiły.
Louise. Nadawca wiadomości zdawał odnosić się do owej Louise jakby z troską, odkrytą obawą. Nie dane jej było wczytywać się w informację mocniej. Do jej umysłu, zamkniętego przed innymi, wdarł się dźwięk, którego częstotliwość była jak wciskające się pod żebra ostrze. Powodowało, że nogi uginały się pod nią same. Zasłoniły natychmiast uszy, chroniąc się przed jego wpływem. Chciała się rozejrzeć, ale obraz przed oczami zaczął się rozmywać. Krzyki obcego mężczyzny (czy to na pewno był człowiek?) wdarły się pod jej skórę, nakazując ciału obronę przed nadchodzącym atakiem. Ale nikt jej nie zaatakował. Upadła na ziemię osłabiona, jakby ktoś w jednej chwili wydarł z niej życie i świadomość. Zacisnęła dłoń na ziemię, czując, że dziwnie odpływa, ale za wszelką cenę chciała utrzymać się na powierzchni trzeźwego pojmowania.
Cisza.
Co tu się, do jasnej cholery, działo?!
| nie wiem, czy to coś da, ale jestem oklumentką! jeśli nie, to trudno, bonus +5 za odporność psychiczną c:
Drewno afromosii niemal zapiekło pod palcami.
– Zgubiłam? – spytała, uśmiechając się kątem ust do samej siebie. – Ależ nie, jestem na swoim miejscu i nie szukam przewodnika. Znajdź sobie innego kozła ofiarnego – warknęła do niego, trzymając tak samo swój ton głosu, jak i akcent na wodzy. Wolnym krokiem ruszyła za drzewami, żeby obserwować dalej, mając nadzieję, że brodaty typ spod ciemnej gwiazdy da jej spokój.
Jej uwagę zwróciła scena rozgrywająca się stosunkowo niedaleko niej. Nie sądziła, że w takim miejscu znajdzie się jakaś zagubiona gąska wyglądająca, jakby właśnie wyrwała się z domu, chcąc grać odważną i dorosłą. Nosiła się jednak inaczej. Zerknęła w bok, na istną wyprzedaż nieprzyzwoitości, ale nie skupiała na niej za długo wzroku. Chciała iść dalej, odnaleźć znajome twarze, zapamiętane z patroli głosy tych, którzy już dawno powinni gnić w Tower.
Zanim jednak zdążyła mocniej skupić się na tym, co działo się przed jej oczami, na policzkach poczuła ukłucie mrozu. Obróciła się z zaciśniętą w dłoniach różdżką, żeby sprawdzić, czy ten tajemniczy jegomość nie próbuje swoich sztuczek, ale zmysł ją omylił. Spojrzała pod nogi, na lekką mgłę obejmującą leniwie jej kostki. I poczuła się dziwnie lekko. Jakby niedługo miała wrócić do domu, z głową opróżnioną ze wszystkich negatywnych myśli. O wyciągniętą spod płaszcza dłoń otarł się nadpalony świstek. Złapała go w porę i odczytała. Ale słowa nic jej nie mówiły.
Louise. Nadawca wiadomości zdawał odnosić się do owej Louise jakby z troską, odkrytą obawą. Nie dane jej było wczytywać się w informację mocniej. Do jej umysłu, zamkniętego przed innymi, wdarł się dźwięk, którego częstotliwość była jak wciskające się pod żebra ostrze. Powodowało, że nogi uginały się pod nią same. Zasłoniły natychmiast uszy, chroniąc się przed jego wpływem. Chciała się rozejrzeć, ale obraz przed oczami zaczął się rozmywać. Krzyki obcego mężczyzny (czy to na pewno był człowiek?) wdarły się pod jej skórę, nakazując ciału obronę przed nadchodzącym atakiem. Ale nikt jej nie zaatakował. Upadła na ziemię osłabiona, jakby ktoś w jednej chwili wydarł z niej życie i świadomość. Zacisnęła dłoń na ziemię, czując, że dziwnie odpływa, ale za wszelką cenę chciała utrzymać się na powierzchni trzeźwego pojmowania.
Cisza.
Co tu się, do jasnej cholery, działo?!
| nie wiem, czy to coś da, ale jestem oklumentką! jeśli nie, to trudno, bonus +5 za odporność psychiczną c:
pora, żebyś ty powstał i biegł, chociaż ty nie wiesz,
gdzie jest cel i brzeg,
ty widzisz tylko, że
ogień świat pali
Jackie Rineheart
Zawód : auror
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
only now do i see the big picture
but i swear that
these scars are
fine
but i swear that
these scars are
fine
OPCM : 25+3
UROKI : 10+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 14
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Jackie Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 51
'k100' : 51
Kraina Jezior
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Cumberland