Wydarzenia


Ekipa forum
Humorzasta polana, Walia
AutorWiadomość
Humorzasta polana, Walia [odnośnik]08.04.16 21:47
First topic message reminder :

Humorzasta polana

Niedaleko Cardiff mieści się legendarna polana, o której niechętnie mówią mieszkańcy. Najpewniej chcą ją zachować z dala od turystów, nieuważających na delikatne kwiaty. Polana nie znajduje się na żadnej mapie, więc nie mają do niej dostępu mugole, dodatkowo chroniona jest zaklęciami. Najczęściej mieszkańcy przychodzą tu, aby zmierzyć się ze swoimi emocjami, bowiem polana posiada pewien sekret; pogoda panująca na jej obszarze dostosowuje się pod humor odwiedzających. Jednak nie mówi się o tym otwarcie, a każdy kto jeszcze tutaj nie był, odkrywa burzę czy upalne słońce na swojej skórze po raz pierwszy. Zazwyczaj dopiero po chwili łączy zjawiska pogodowe ze swoim humorem. Jeśli przyjdziesz tu szczęśliwy, kwiaty będą otulone przyjemnym słońcem, a twoje włosy będą tańczyć z wiatrem. Zobaczysz najpiękniejsze kolory nieba, a zapach wiosenno - letniej łąki będzie pieścił twoje zmysły. Jednak jeśli gniew tobą kieruje, polana zrobi wszystko, aby cię zniechęcić do przebywania na jej terenie. Grzmoty nie pozwolą ci skupić żadnych myśli, a deszcz tworzący się tylko wokół twojej osoby, zmoczy cię doszczętnie. Depresja objawia się tutaj ponurym, zniechęcającym, późnojesiennym krajobrazem, często z opadami deszczu. Musisz uważać na swój humor, ponieważ każda gwałtowna zmiana negatywnie wpływa na rosnącą tu florę.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
humorzasta - Humorzasta polana, Walia - Page 10 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Humorzasta polana, Walia [odnośnik]15.06.20 22:16
Spojrzała na Rinehearta z wdzięcznością, gdy bez zająknięcia przyjął ciężar torby, do której może zapakowała zbyt wiele, ale kto wiedział co mogło im się przydać. - Przezorny zawsze zabezpieczony - mruknęła w odpowiedzi, uśmiechając się do Kierana łagodnie, kiedy próbował dodać jej otuchy. Nie zdołał rozwiać wszelkich wątpliwości uzdrowicielki co do powodzenia tej wyprawy, jednakże trochę lepiej zrobiło się jej z myślą, że on pokładał wiarę w jej umiejętności. Chociażby w niewielkim stopniu. - Tak, ale dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Teraz liczy się efekt - westchnęła lekko. Doceniała, że Kieran w jej towarzystwie zawsze starał się dużo rozważniej dobierać słowa i traktował ją łagodniej niż pozostałych członków Zakonu Feniksa, dla których bywał dużo surowszy i mniej wyrozumiały dla słabości, lecz Poppy nie miała już złudzeń. Same dobre chęci nie wystarczą, by zwyciężyć wojnę, a jeśli nie zdołają odwieść olbrzymów od Rycerzy Walpurgii, to znajdą się w naprawdę beznadziejnym położeniu. A już teraz było naprawdę bardzo złe. - Dobrze. Zabrałeś ze sobą mapę? - dopytała, by się upewnić, idąc we wskazywanym przez aurora kierunku. Ona sama nie znała tych terenów. Walia była dla niej obcym miejscem, więc nie trafiłaby tam sama. I to jeszcze w tak brzydką, ponurą noc, gdzie ledwie widziała Kierana na ścieżce przed sobą. Orientacji w terenie także nie miała najlepszej, musiała więc zdać się na czarodzieja...
- Najtrudniejszym będzie przekonać ich, by dały sobie pomóc - westchnęła w pewnej chwili, zastanawiając się nad tym nieustannie, nad tym jak przekonać olbrzymy pozwoliły się zbadać. - Z tego co zrozumiałam, to nie przepadają za ludźmi... To właściwie mało powiedziane... Czują się przez nich mocno skrzywdzone. Obawiam się, że nie zareagują dobrze na naszą niezapowiedzianą wizytę, ale musimy spróbować - mówiła, ale ponieważ wspinali się na kolejne wzgórze, to musiała co chwilę robić przerwy na głębszy oddech i wydawała się zasapana. Starała się jednak nie prosić o postoje częściej, niż było to konieczne. Niegdyś często i długo spacerowała po łąkach i lasach razem z Charlesem, ale wychowywali się na południowym wybrzeżu, nizinnych terenach, miała wtedy dużo lepszą kondycję. Po latach spędzonych w bibliotece i w Skrzydle Szpitalnym... Cóż, to już nie to samo. Wiotka, wątła i słaba męczyła się bardzo szybko. Po kilku godzinach marszu bolały ją stopy i łydki, przeczuwała, że następnego dnia - o ile dożyje - przebudzi się z poważnymi zakwasami. Uparcie brnęła jednak przed siebie, ciesząc się, że ciemność nie pozwoli dostrzec Kieranowi jak czerwone są jej policzki i zroszone potem czoło, pomimo chłodu nocy.
- Tak. Dam radę - sapnęła zmęczona. Dam radę, bo muszę dać radę, dodała w myślach, z żalem spoglądając na górę, którą musieli zaatakować. Minie naprawdę wiele czasu nim znowu wybierze się na górskie wycieczki... Z podziwem spoglądała na Kierana, który był od niej sporo starszy, a trzymał się naprawdę świetnie - do tego dźwigał jej ciężkie księgi, eliksiry i przyrządy. Gdyby miała na grzbiecie jeszcze to, to droga do jaskini zajęłaby Poppy trzykrotnie więcej czasu.
Wspiąwszy się na górę, także i ona sięgnęła do torby, by napić się gorącej herbaty z termosu i odwinąć z papieru kanapkę, którą sobie zrobiła. Czuła się wykończona, a najważniejsze i najtrudniejsze dopiero przed nimi... Pieczywo z szynką i serem ledwo przeszło czarownicy przez gardło. Połowę schowała z powrotem do torby, którą oddał jej auror.
- Mhm. Uważam - zapewniła go cicho, patrząc pod nogi, kiedy wspinali się ku jaskini po stromym wzniesieniu, po mokrych kamieniach. Dobrze, że założyła naprawdę porządne buty. W pewnej chwili i tak się zachwiała, ale na całe szczęście odzyskała równowagę. Poderwała głowę, kiedy doszedł ich pełen boleści jęk. Byli już blisko, zastanawiała się, czy olbrzymy zorientowali się już, czy nadchodzą...
Pannę Pomfrey przeszedł dreszcz strachu, ale ruszyła za Kieranem w głąb pieczary, zaciskając dłonie na ramieniu swojej torby. Sama nie zdecydowała się wyciągnąć na razie różdżki.
- Halo? Dzień dobry! Przybyliśmy... Przybyliśmy w pokoju! - zaczęła, może trochę zbyt piskliwym tonem, gdy w ogromnej jamie dostrzegli od razu wielkie cielska trzech olbrzymów. Pod Poppy niemal ugięły się nogi, gdy przekonała się na własne oczy jak naprawdę są ogromne... Rozejrzała się nerwowo po wszystkich, zastanawiając się co zrobić. - Usłyszeliśmy... Usłyszeliśmy, że potrzebujecie pomocy...


| spostrzegawczość I
Poppy Pomfrey
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie prze­czu­łam w głę­bi snu,
że je­że­li gdzieś jest pie­kło,

to tu

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Rozważna i romantyczna
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4756-poppy-pomfrey#101735 https://www.morsmordre.net/t4768-listy-do-poppy#102037 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f322-woodbourne-avenue-13-7 https://www.morsmordre.net/t4787-skrytka-bankowa-nr-1224#102337 https://www.morsmordre.net/t4784-poppy-pomfrey#102285
Re: Humorzasta polana, Walia [odnośnik]15.06.20 22:16
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 60
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
humorzasta - Humorzasta polana, Walia - Page 10 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Humorzasta polana, Walia [odnośnik]16.06.20 19:30
Zaangażowanie do aktywnych działań organizacji mądrych głów Zakonu było konieczne, jeśli zależało im na tym, aby zjednać sobie olbrzymy. Rineheart zdawał sobie sprawę z tego, że nie każdy był stworzony do walki, a odpór wrogim siłom można było dawać na różne sposoby. Każdy miał możliwość działać w oparciu o swoje talenty, lecz w tych niespokojnych czasach wszyscy byli narażeni na utratę życia. Zakon z kolei desperacko potrzebował ludzi gotowych do czynnej walki, jakich mogliby prowadzić ci bardziej doświadczeni w boju. Ale i uzdrowiciele byli na wagą złota, a Poppy można było powierzyć własne życie, kiedy leczyć musiała wiele paskudnych ran.
Trudno było przewidzieć, z jakim przyjęciem się spotkają, dlatego Kieran wolał nie dzielić się swoimi przemyśleniami, które o wiele częściej sięgały ku niekorzystnym scenariuszom. Olbrzymy pozostawały od wieków nieufne wobec czarodziejów, na dodatek cechuje je myślenie prostymi kategoriami, a także agresja. Tyle przynajmniej mógł usłyszeć z ust osób o rozleglejszej wiedzy z zakresu ONMS podczas ostatniego spotkania w Starej Chacie, a przynajmniej to te szczegóły utkwiły mu najbardziej w pamięci. Na dodatek komunikację utrudniała bariera językowa, bo przedstawiciele tego większego gatunku posługiwali się prostymi słowami, nie wszystkie ludzkie pojmowały. Jeśli jakimś cudem uda im się porozumieć, będzie to niewątpliwie ogromny sukces. Wyczynem było zresztą już samo przejście całego dystansu do góry Snowdon w te kilka godzin, pomimo nocnej pory i lejącego deszczu, który powoli słabł, by chwilę później przybrać na sile. Auror zdawał sobie sprawę z tego, że czarownicy musiało byś naprawdę ciężko, mimo to nie skarżyła się na trudy wyprawy. Nie mogli zresztą się nad sobą rozczulać, mimo wszystko główne zadanie było jeszcze przed nimi. Znalazło się dosłownie przed nimi, gdy ich oczom ukazała się rozświetlona jaskinia.
Musieli wejść do jaskini. Z każdym postawionym krokiem zdawała sie lepiej oświetlona, co jasno świadczyło o tym, że zbliżali się do źródła światła. Kieran rozglądał się uważnie, na ścianach odnajdując krzywe malunki i wyżłobienia jakby pociągnięte dłutem. Dopiero po przejściu wysokiego i szerokiego korytarza znaleźli sie wraz z Poppy w większej przestrzeni. Wokół ogromnego paleniska, które dla olbrzymów musiało być normalnej wielkości, leżały właśnie trzy ogromne ciała. Kieran zdążył się im wystarczająco dobrze przyjrzeć, aby zobaczyć, że ich skóra pokryta jest czymś na kształt wysypki czy przebarwień, naprawdę trudno było mu określić naturę tego objawu choroby. To jego towarzyszka podjęła sie próby rozmowy jako pierwsza, jednak przebudzenie olbrzymów nie wyszło im na dobre. Jeden poderwał się nagle na równe nogi i rzucił w ich stronę, aby zamachnąć ściśniętą pięścią. Kieran momentalnie wyjął różdżkę i bez wahania skorzystał z magii na oczach istoty, która darzyła czarodziejów niechęcią, jeśli nie nienawiścią śmiało wypowiadając inkantację obronnego zaklęcia. – Protego Maxima! - Rineheart zdołał wyczarować tarczę przed nimi, na tyle silną, aby powstrzymała fizyczny atak. Dlaczego jednak dwa pozostałe olbrzymy nie zerwały się w podobnej furii?
Idź – rzucił krótko do Poppy, nie mając czasu, aby określić, czego dokładnie od niej oczekiwał. Kiedy tarcza znikła, olbrzym spróbował uderzyć drugą pięścią. Jednak Rineheart wykazał się lepszym refleksem i zawczasu zdołał rzucić pod nogi istoty wykrzyczane donośnie Orcumiano, które jednak zachwiało wielkim cielskiem, gdy obie nogi wpadły niespodzianie do trzymetrowego dołu.


We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
humorzasta - Humorzasta polana, Walia - Page 10 AiMLPb8
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12481-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Humorzasta polana, Walia [odnośnik]17.06.20 20:19
Nie mieli wiele czasu na przygotowanie się, bo musieli działać szybko. Rycerze Walpurgii także nie będą tracić czasu, tego Poppy była pewna, będą chcieli jak najszybciej uderzyć znów w nich mocno, by zdobyć jeszcze większą przewagę. Rozległą wiedzą z zakresu opieki nad magicznymi stworzeniami nie mogła się pochwalić, jednakże przeczytała o olbrzymach tak dużo jak tylko zdołała. Ostatnich kilka nocy spędziła nad książkami, nie mówiąc już o dniach, sen z powiek przeganiając kawą i eliksirami, by dowiedzieć się o tych istotach jak najwięcej. Jedynie w ten sposób mogła pomóc. Bała się stanąć z nimi twarzą w twarz, jednakże podejmowała to ryzyko, starała się stłumić swój lęk głęboko w sobie i zachować odważnie. Dzięki towarzystwu Kierana czuła się pewniejsza, dzięki jego wierze w jej umiejętności.
Staniecie twarzą w twarz z rozwścieczonym olbrzymem okazało się dużo trudniejsze, niż sądziła. Oczywiście, nie myślała, że będzie proste, bała się tego, ale i tak w pierwszej chwili po prostu ją wmurowało w ziemię. Zatrzymała się, drżąc na całym ciele i wytrzeszczając oczy, po czym rozejrzała się nerwowo. Natychmiast dostrzegła na wielkich ciałach dziwne wybroczyny. Było ich tylko trzech. Dwóch spało, trzeci zaś wystraszony, a może i wściekły, rzucił się w ich stronę. Gdyby Rineheart go nie powstrzymał, najpewniej byłoby już po nich. Drugi poruszył się i jęknął coś przed sen, trzeci nie poruszał się zaś wcale. Nie oddychał.
- Jeden z nich nie żyje... - odezwała się drżącym głosem do Kierana, żałując, że się spóźnili; cofnęła się o kilka kroków, gdy pięść olbrzyma zatrzymała się na tarczy aurora, lecz nie mogła zignorować wydanego przezeń rozkazu. Obchodząc wyczarowany przez Kierana dół tak bardzo jak tylko mogła, zaczęła zbliżać się na pogrążonego wciąż we śnie, a może tak osłabionego, że ledwie przytomnego, drugiego żyjącego olbrzyma. Wybroczyny na jego ciele wyglądały znajomo. - To żmijoptacza wysypka! - zawołała nagle, oglądając się na Kierana i głowę olbrzyma, która wyglądała z dołu. Podniosła ręce w geście poddania się. - Wiem co wam dolega! Pozwólcie mi pomóc. Jestem uzdrowicielem. Przyniosłam ze sobą eliksiry i zioła. Mogę sprawić, że przestanie boleć. Co więcej - mogę was wyleczyć. To bardzo ostra odmiana wysypki, ale jeśli zadziałamy szybko, on dojdzie do siebie - mówiła szybko i dość nerwowo, chciała jednak, by słowa te trafiły do pogrążonego w szale olbrzyma i przekonały go do choć chwilowego zaprzestania ataku. Nie wiedziała bowiem jak długo Kieranowi uda się go powstrzymywać przed zmiażdżeniem ich obojga. Ściągnęła torbę i położyła ją na ziemi, wygrzebała z niej wielki słój z maścią, odkręciła go i nabrała solidną porcję na palce. - To maść łagodząca. Ukoi ból i pieczenie, lecz by wyleczyć was całkiem, muszę przygotować odpowiedni napar - powiedziała Poppy, bardzo ostrożnie podchodząc do leżącego na ziemi olbrzyma. Nerwowo zerknęła na tego, który już nie żył i poczuła, że kanapka, którą zjadła podchodzi jej do gardła. Powietrze przesycał smród rozkładu.
Wzięła głębszy oddech i wyciągnęła rękę ku ramieniu olbrzyma, pokrytym wybroczynami i liszajami, bardzo łagodnym ruchem nałożyła na nią maść. On poruszył się niespokojnie, przez co Pomfrey znieruchomiała, gdy rozchylił powieki - zaskoczony, że ból w tamtym miejscu złagodniał.
Poppy Pomfrey
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie prze­czu­łam w głę­bi snu,
że je­że­li gdzieś jest pie­kło,

to tu

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Rozważna i romantyczna
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4756-poppy-pomfrey#101735 https://www.morsmordre.net/t4768-listy-do-poppy#102037 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f322-woodbourne-avenue-13-7 https://www.morsmordre.net/t4787-skrytka-bankowa-nr-1224#102337 https://www.morsmordre.net/t4784-poppy-pomfrey#102285
Re: Humorzasta polana, Walia [odnośnik]20.06.20 0:09
Poczuł się nieco spokojniejszy, kiedy Poppy dostosowała się do jego żądania, choć sam komunikat był wyrażony bardzo skrótowo. Olbrzym w dole nie mógł już jej tak łatwo dopaść, kiedy oddaliła się w stronę jego pobratymców, wciąż leżących przy ognisku. A przynajmniej nie dopadnie, jeśli tylko zostanie przetrzymany w stworzonej pułapce, nawet jeśli była nad wyraz prostej konstrukcji, jak również łatwo było z niej umknąć, zwłaszcza tak wielkiej istocie. W innych okolicznościach nie puściłby czarownicy samej do pozostałych olbrzymów, ale nie miał innego wyjścia. Jak na razie żaden ze spokojnie leżącej dwójki nie poruszył się gwałtownie, nie wydał z siebie niepokojących odgłosów. Czyżby dręcząca walijskie plemię choroba była bardziej straszna, niż mogli podejrzewać? Tym problemem musiała zająć się kwalifikowana uzdrowicielka, on miał styczność z innym kłopotem.
Olbrzym zaparł się rękoma o ziemię, chyba po to, aby wyleźć z dołu, lecz Kieran szybko zwrócił jego uwagę na swoją osobę śmiałym okrzykiem. – Spokój! – kilka sekund później olbrzym zamachnął się pięścią, bardziej przejęty zaatakowaniem zbyt śmiałego czarodzieja, co wdarł się nieproszony co cudzej jaskini. Rineheart szybko wypowiedział Protego i w ten sposób obronił się przed atakiem z pomocą magicznej bariery, na której zatrzymało się uderzenie. – Pomożemy wam – spróbował przekonać go do ich szczerej chęci udzielenia im pomocy w jak najprostszy sposób, jednak olbrzym był zbyt wściekły, aby chcieć słuchać. Z dużym prawdopodobieństwem mógł nawet nie zrozumieć, choć auror użył raptem kilka prostych słów.
W międzyczasie uzdrowicielka wykazała się dużą odwagą. Zbliżyła się do chorych osobników, choć jeden okazał się być już martwy. I chyba Kieran zaczął rozumieć, skąd ta złość u olbrzyma, którego wtrącił do dołu po sam pas. Rzeczywiście poczuł odór, choć ten nie uderzył w niego z pełną mocą, gdy pozostawała oddalony od zwłok. Poppy szybko zidentyfikowała chorobę, z jaką mieli do czynienia, jak również krótko zrelacjonowała, do jakich działań przystępuje. Kiedy jednak zaczęła wyciągać eliksiry, wściekły olbrzym ryknął i znów spróbował wyjść z dołu. Uspokoił się nieco, a nawet zamarł całkowicie, kiedy leczony olbrzym poruszył się. To chyba była dobry znak.
Leczymy – zakomunikował skrótowo, martwiąc się o to, że słowa czarownicy jednak nie trafią do istot bardzo prostolinijnych. – Możemy wyleczyć was i innych - zaproponował dość śmiało, starając się w ten sposób zachęcić odnalezione w jaskini olbrzymy do poprowadzenia ich wprost do plemienia. Tam na pewno byli kolejni chorzy.


We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
humorzasta - Humorzasta polana, Walia - Page 10 AiMLPb8
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12481-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Humorzasta polana, Walia [odnośnik]21.06.20 12:50
Może i nie była żołnierzem, aurorem, może i miała miękkie serce, łagodną naturę i zbyt dużą wrażliwość, lecz jednocześnie była uzdrowicielką. Ukończyła kurs, staż i miała doświadczenie w pracy nie tylko z dziećmi, ale i przez jakiś czas pracowała w samym szpitalu świętego Munga, także przez ostatnie wakacje, kiedy Hogwart był pusty. Potrafiła zachować zimną krew w trudnych chwilach i stosować się do poleceń. Starsi stażem magomedycy, jej przełożeni, oczekiwali od swoich asystentów, że będą wykonywać polecenia bez zająknięcia, kiedy na szali leży cudze życie. Właśnie tak się teraz czuła. Jakby miała na stole przed sobą pacjenta, który lada chwila może je stracić, a ona musi zrobić wszystko, by je uratować. To było jednak trudniejsze niż zwykle. Zazwyczaj obok niej nie znajdowała się ogromna, rozwścieczona bestia, która mogłaby połamać ją w palcach jak małą laleczkę. Do tego specjalizowała się w leczeniu ludzi, nie magicznych stworzeń... Olbrzymy można było uznać za istoty humaidalnopodobne, lecz istniały zbyt duże różnice, aby mogła być spokojna i działać bez stresu. Musiała jednak spróbować.
Dłoń jej drżała, gdy dotknęła grubej, szorstkiej skóry olbrzyma, którą pokrywały krwawe wybroczyny i ropiejące liszaje. Olbrzym przebudził się, spojrzał na nią zdziwiony i może przestraszony jednocześnie, przez chwilę obawiała się, że ją zaatakuje.
- Nie zrobię ci krzywdy. Chcę jedynie pomóc. Widzisz? Przestaje boleć - zwróciła się do niego, rozsmarowując maść na większym obszarze skóry. Olbrzym był jednak tak wielki, że minęłoby sporo czasu, zanim nałożyłaby nią na wszystkie miejsca, na których występowała wysypka. Wyciągnęła z torby duży słój, odkręciła go i nieśmiało przesunęła ku choremu olbrzymowi. - Nakładaj ją. - Jego mały palec powinien był się tam zmieścić. W razie potrzeby powiększy to zaklęciem. - A ja przygotuję napar dla was wszystkich. Pozwólcie nam sobie pomóc... - Wolała tłumaczyć każdy swój ruch, uprzedzać o podjętych działaniach, by uspokoić te stworzenia. Nie ufały im i miały ku temu solidne podstawy. Ministerstwo Magii nie udzieliło im żadnej pomocy.
Poppy wzięła głębszy oddech i złapała za swoją torbę, odchodząc od olbrzyma, by stanąć przy ognisku. Z torby wyjęła nieduży kociołek, który zdecydowała się ze sobą zabrać. Wyjęła różdżkę i starała się skupić na tym, by poprawnie rzucić zaklęcie. Nie znała się na transmutacji, ale z prostym zaklęciem powiększającym powinna była sobie poradzić. - Engiorgio - wyrzekła cicho, zwiększając rozmiary najzwyklejszego kociołka, bo potrzebowała o wiele większych porcji. Wypełniła go wodą, by się zagotowała nad paleniskiem. Wzięła ze sobą sporo ziół, z jakich mogła uwarzyć napar. - Przygotuję dla was napój, który musicie pić rano i wieczorem przez następnych kilka dni. Zrobię dla was zapas - powiedziała głośno w stronę olbrzyma, który zaatakował Kierana. On także chorował, ale jego choroba nie była jeszcze w tak zaawansowanym stadium i miał większą jasność myśli. Mógł zaopiekować się swoim bratem.
Przez kilka chwil warzyła zioła i inne składniki, by odpowiednio skomponować napar, pod potrzeby olbrzymów. Zdecydowała się dolać kilka fiolek nalewki z pięciornika kurze ziele więcej, mając nadzieję, że to je wzmocni. Powietrze w jaskini przesyciło się intensywnym, ziołowym zapachem.
Poppy Pomfrey
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie prze­czu­łam w głę­bi snu,
że je­że­li gdzieś jest pie­kło,

to tu

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Rozważna i romantyczna
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4756-poppy-pomfrey#101735 https://www.morsmordre.net/t4768-listy-do-poppy#102037 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f322-woodbourne-avenue-13-7 https://www.morsmordre.net/t4787-skrytka-bankowa-nr-1224#102337 https://www.morsmordre.net/t4784-poppy-pomfrey#102285
Re: Humorzasta polana, Walia [odnośnik]21.06.20 13:28
Nieco odetchnął, kiedy olbrzym znajdujący się do pasa w dole przestał go atakować. Całą swoją uwagę skupił na poczynaniach Poppy, choć częściej spoglądał na swojego druha, gdy ten odzyskał przytomność. Skierował do niego słowa, jakich Kieran nie mógł zrozumieć, bo były czymś na wzór gardłowych pomruków przeplatanych z masą chrząknięć i tylko czasem zdawały się podobne do ludzkiej mowy. Osłabiony olbrzym przy palenisku nic z kolei nie mówił, milcząco spróbował dostosować się do wydanego polecenie, choć pewnie bardziej instynktownie zdecydował się po swoim ciele rozsmarować maść, która wcześniej ukoiła jego ból. Pomimo bariery językowej Poppy była w stanie łagodnym tonem i prostymi gestami jakoś porozumieć z ogromnymi istotami. Teraz tak naprawdę powodzenie ich misji leżało w jej rękach. Rineheart trzymał jeszcze zachowawczo różdżkę w prawej dłoni, obserwując uważnie olbrzyma, co najpierw ruszył do ataku. Choć nie mieli za sobą najlepszego początku znajomości, to jednak czarodziej nie zamierzał utrudniać mu wyjścia z powrotem na powierzchnię, gdy wykazywał się jakimś opanowaniem. Dłonie ułożył na krawędzi i podciągnął się rękoma, następnie zaparł stopami o jedną ze ścian. Z pomocą ogromnej siły wydostał się i zbliżył do towarzysza, zerkając jeszcze w stronę powiększonego kociołka, całkiem spokojnie reagując na pokaz magii. Być może panna Pomfrey potrafiła na każdego działać w tak kojący sposób, niezależnie od gatunku. Zdrowszy osobnik również sięgnął po maść i zaczął ją nakładać na kolejne miejsca u swojego pobratymcy, a ten wreszcie mu odpowiedział rzuconym na szybko słowem. Na twarzach obu malowała się ulga.
Zapach ziół szybko rozszedł się po całej jaskini i może to przez tą kojącą woń Kieran schował wreszcie różdżkę do kieszeni płaszcza. Czarodziej zbliżył się do Poppy, gotów udzielić jej każdej potrzebnej pomocy, choć nie znał się na magii leczniczej i na przyrządzaniu eliksirów. Musiał jednak pamiętać, że celem ich misji było nie tylko udzielenie pomocy walijskiemu plemieniu, mieli je również przestrzec przed wojną i uzmysłowić konsekwencje bratania się z wrogiem czerpiącym swą siłę z czarnej magii.
Wasze plemię – zwrócił się do olbrzymów ostrożnie, choć nie był pewien czy te rozumieją nawet najprostsze angielskie słowa. – Pomożemy innym, tylko musicie nas zaprowadzić. – Bardziej chory olbrzym zdawał się nie być jeszcze na siłach, aby się ruszyć, jednak jego przyjaciel mógł im pomóc. Mogli wspólnie zdziałać wiele dobrego, Zakon i olbrzymy ramię w ramię. – My też potrzebujemy waszej pomocy – oznajmił ostrożnie, mając jednak nadzieje, ze gdy uda im się dostrzec do plemienia, pośród nich znajdzie się osobnik znający w jakimkolwiek stopniu angielski.
Kiedy będziemy mogli podać im napar? – spytał Poppy dość cicho, zerkając do kociołka. – Musimy ruszyć dalej – dopowiedział jeszcze, choć pewnie czarownica też była tego świadoma. Jeśli udzielą pomocy całemu plemieniu, to może stanąć po ich stronie w wojnie. Kieran nie potrafił jednak całkowicie zabić w sobie interesowności, lecz usprawiedliwiał się tym, że kierowały nim szlachetne pobudki.


We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
humorzasta - Humorzasta polana, Walia - Page 10 AiMLPb8
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12481-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Humorzasta polana, Walia [odnośnik]21.06.20 14:40
Z niepokojem obserwowała jak olbrzym wychodzi z dołu wyczarowanego przez Rinehearta, jednakże skoro on uważał, że sytuacja jest pod kontrolą, to w pełni mu ufała. Odnosiła wrażenie, ze udało im się je nieco... Udobruchać? Drugie ze stworzeń, które dotychczas leżało na ziemi bezwładnie i najpewniej jeszcze dzisiaj wyzionęłoby ducha, sięgnęło po zaoferowany przez pannę Pomfrey słój i wygrzebywało małym palcem kojącą maść, by rozsmarowywać ją po pokrytej żmijoptaczą wysypką skórze. Sama maść leczyła jedynie skutki, nie zaś chorobę samą w sobie, jednakże przynosiła dużą ulgę.
Z ciężkiej torby wyciągnęła drugi, taki sam słój, który prostym zaklęciem przelewitowała w kierunku olbrzyma, dotychczas atakującego Kierana.
- Posmaruj najbardziej bolące miejsca, przyniesie ci ulgę - poradziła nieśmiało, po czym wróciła do kociołka, do którego wrzucała coraz więcej ziół i kilka innych składników. Muchy siatkoskrzydłe, krew, byka, czosnek i płatki mirtu. Żałowała, że nie wzięła ich więcej, zamiast innych składników, które okazały się niepotrzebne, lecz nie potrafiła używać transmutacji na tyle dobrze, by rzucić zaklęcie powiększająco-zmniejszające na swoją torbę i nie była w stanie zabrać ze sobą więcej. To i tak dobrze, że Kieran dźwigał ten ciężki pakunek przez całą drogę, bo sama mogłaby tu z nim nie dotrzeć.
- Bardzo mi przykro, lecz dla niego nie mogę nic już zrobić... Odszedł. Możemy pomóc wam go pochować... - powiedziała, a w jej głosie zabrzmiał szczery smutek. Spóźnili się i to bardzo, choć wyruszyli z Kieranem tak szybko jak tylko zdołali. Trzeci z olbrzymów nie żył już od jakiegoś czasu, ciało zaczęło się rozkładać.
- Jeśli więcej z was choruje, będziecie potrzebować więcej naparu, mogę go dla was przygotować. Wystarczy, że przyniosę jeszcze ziół - rzekła zaraz po Kieranie, kiedy zwrócił się do najbardziej przytomnego olbrzyma z prośbą, by zaprowadził ich do swojego plemienia. Te trzy tutaj musiały odizolować się, by nie zarazić innych, a może przyszły by... umrzeć? Pomyślawszy o tym poczuła zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa, choć stała przy palenisku, pod kociołkiem buchał ogień.
- Od razu, gdy tylko się odpowiednio zaparzy i trochę wystudzi, nie mogą wypić wrzątku. To potrwa od godziny do dwóch - odpowiedziała Kieranowi. - Tego nie jestem w stanie przyśpieszyć, jeśli ma zadziałać. Napar potrzebuje trochę czasu.
Na jej twarzy pojawił się przepraszający wyraz. Skończyła przygotowywać resztkę składników i wszystko wrzuciła do kotła. Teraz napar musiał wolno się gotować, by zioła uwolniły swoje właściwości. Nie zamierzała jednak biernie czekać i gapić się w kamienne ściany.
- Jeśli coś jeszcze wam dolega, mogę was zbadać, pomóc. Mam też ze sobą eliksiry wzmacniające, musicie być osłabieni - zwróciła się znów do olbrzyma, który wyszedł z dołu i teraz smarował swoje rany maścią, którą ze sobą przyniosła.
Poppy Pomfrey
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie prze­czu­łam w głę­bi snu,
że je­że­li gdzieś jest pie­kło,

to tu

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Rozważna i romantyczna
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4756-poppy-pomfrey#101735 https://www.morsmordre.net/t4768-listy-do-poppy#102037 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f322-woodbourne-avenue-13-7 https://www.morsmordre.net/t4787-skrytka-bankowa-nr-1224#102337 https://www.morsmordre.net/t4784-poppy-pomfrey#102285
Re: Humorzasta polana, Walia [odnośnik]21.06.20 15:07
Ufał wiedzy i doświadczeniu Poppy, dlatego spokojnie przyglądał się jej interakcji z olbrzymami, nie ingerując w żaden sposób także w podjęte przez nią metody leczenia. Istoty wielkich rozmiarów też zdawały się nie mieć żadnych obiekcji, cierpliwie dostosowywały się do poleceń, choć widać było po ich twarzach, że nie za wiele pojmują. Dla nich najważniejsze było to, że ból mijał, przez co zupełnie przestało mieć znaczenie kto i w jaki sposób udziela im pomocy. Ponoć cały gatunek reagował agresją na widok magii, a jednak te dwa osobniki zachowały dużo spokoju. No tak, punkt widzenia zależy od punktu widzenia. Rineheart pozostawał więc cichym obserwatorem, przynajmniej na tę chwilę.
Wciąż nie był pewien, ile olbrzymy rozumieją z tego wszystkiego, ale były bardzo ugodowe, kiedy nakładały na siebie maść, co szybko przynosiła im ulgę. Kieran z kolei zaczął się martwić tym, że wszystko musi trochę potrwać, ale nie śmiał też niczego przyspieszać. Przysiadł w pobliżu kociołka, grzejąc się przy wielkim palenisku, czujne spojrzenie utrzymując na poddawanej leczeniu dwójce olbrzymów. – Zatem musimy poczekać – stwierdził krótko. Póki nie otrzymał od Poppy żadnego polecenia, siedział na miejscu i dziękował wszelkim niebiosom za to, że mogła pomóc tym olbrzymom. One zresztą też zdecydowały o tym, że powinny odpocząć, choć zdrowy osobnik pozostawał w pozycji siedzącej, również łypiąc spojrzeniem na Kierana, chyba pamiętają jeszcze o wyczarowanym przez niego dole.
Czas mijał, napar w końcu ugotował się i potem przestygł wystarczająco, aby olbrzymy mogły się go napić. Napitek również przyniósł im ewidentną ulgę, bo ta zaraz odmalowała się na jego twarzach. Prowadzenie z nimi dalszych negocjacji okazało się niepotrzebne. Zdrowszy olbrzym pochwycił kociołek bez mrugnięcia okiem, gotów nieść go, aby napar mógł leczyć również innych jego druhów. Miał też jeszcze tyle rozumu, aby wiedzieć, że musi przy tym uważać, w końcu nie chciał rozlać cennego lekarstwa. Drugi osobnik, pomimo swojego osłabienia, poczuł się na tyle pewny polepszenia swojego stanu, że dźwignął się na nogi. Przy kilku pierwszy krokach musiał podtrzymywać się jeszcze ściany jaskini, ale potem kroczył już całkiem normalnie, choć może nieco powolnie. Olbrzymy wymieniły między sobą jakieś uwagi, ale pozostawali bardzo spokojny, więc Kieran ruszył za nimi. To była dobra decyzja, bo w zamian nie został ponownie zaatakowany, na dodatek mógł nadążyć za wychodzącą z jaskini dwójką. Spojrzał jeszcze za siebie ku Poppy i znów szybko przejął od niej torbę, zarzucając ją przez ramię. – Trzymaj się blisko – zwrócił się do niej łagodnie, chcąc wesprzeć ją podczas dalszej wędrówki.
Wyszli z jaskini i Kieran szybko stwierdził, że nie było już żadnej ulewy, która spowalniałaby ich marsz. Tempo nie było zresztą zabójcze, nawet nie było szybkie, wysunięty na samym przedzie olbrzym z kociołkiem dostosował się do swojego osłabionego pobratymcy i nie stawiał długich kroków. Zeszli za przewodnikiem w dół stoku, następnie odbili w bok góry, aby obrać płaską drogę i tym samym przejść na jej drugą stronę. Kamienne podłoże wciąż było momentami śliskie, ale w dużej mierze szli po pokrytych trawą połaciach. Potem zaczęli schodzić po zboczu ku dolinie. Minęli krystaliczne źródło i wzdłuż niego skierowali się prosto do innego jeziora. W jego pobliżu zostali wprowadzeni do groty, ale nie musieli do niej wchodzić, wycieńczone przez chorobę olbrzymy zdecydowały się trzymać blisko źródła.
Dobrze, że zostali tutaj przyprowadzenie przez wcześniej napotkane olbrzymy, inaczej trudniej było im dotrzeć do tego miejsca. Olbrzymy zaczęły komunikować się między sobą, ich wielki przewodnik zaczął coś mówić, pomrukiwać, co wywołało poruszenie wśród całego plemienia. Potem przemówił bardziej chory olbrzym i przysiadł na jednym z wielkich głazów przed jaskinią, pokazując wciąż pokryte maścią rany. Kociołek postawiony został obok niego i wówczas tamten zaczął coś objaśniać, zapraszać do kociołka innych. W końcu z jaskini wyszedł jeden z olbrzymów i skierował kroki w stronę gości, a Kieran instynktownie stanął przed Poppy, chcąc osłonić ją przed ewentualnym atakiem, choć wciąż nie wyjął z kieszeni płaszcza swojej różdżki.
Jesteście tu po co? – spytał bełkotliwie, ale po angielsku jeden z olbrzymów, dzięki czemu Kieran poczuł, że mają szansę się dogadać.
Chcemy wam pomóc i prosić o pomoc – odpowiedział spokojnie. – Musicie wyzdrowieć, bo daleko stąd zaczęła się wojna – oznajmił, mając nadzieję, że użył odpowiednich słów, a starał się mówić bardzo prosto i wyraźnie. W międzyczasie kolejne olbrzymy zbliżały się do kociołka i ostrożnie czerpały z niego napar, zachęcane do tego przez dwójkę, której Poppy udzieliła pomocy wcześniej. – Pomóżcie nam ją zakończyć, aby nie bolało innych, tak jak teraz właśnie boli was, a nawet bardziej.
Olbrzym spojrzał na niego podejrzliwie, nie chcąc udzielić mu żadnej odpowiedzi. Wrócił do jaskini, skąd do Rinehearta dobiegła seria chrząknięć, pomroków, a nawet kilka ryknięć. Potem z pieczary wyłonił się jeszcze inny olbrzym, zbliżył do kociołka i wydał z siebie jedno długie ryknięcie, po którym zaczął coś mówić. Ten olbrzym, co znał nieco angielskiego, wyszedł po chwili i tylko Kieranowi przytaknął. To nie była zbyt bogata w słowa deklaracja, ale jemu wystarczyła. Zresztą, nie znajdował się w sytuacji, w której mógłby stawiać warunki. Po kilku godzinach, gdy wraz z Poppy upewnili się co do stanu plemienia, mogli ze spokojnym sumieniem odejść kawałek, a potem powrócić do swoich domostw dzięki teleportacji.

| z tematu x2


We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
humorzasta - Humorzasta polana, Walia - Page 10 AiMLPb8
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12481-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Humorzasta polana, Walia [odnośnik]03.08.20 22:41
Żyła w swojego rodzaju bańce, właściwie słysząc tylko o okropnościach dzisiejszego świata. Jednak jej krew dawała pewien niesamowity talent - już tak po prostu działała na naturę, uspokajała ją, a ta odwzajemniała się tym samym. W obserwowanych przez Zachary'ego ruchach lady było coś delikatnego, spokojnego, niemal flegmatycznego, nawet w botkach na obcasie stawiała kroki tak, jakby miała pod palcami poczuć trawę rodzącą się na nowo w kwietniowym słońcu. Gdy odpuściły anomalie, uspokoiła się pogoda, a otaczający czarodziejów świat odetchnął wraz z powiewem wiosny. Tej zimy wiele drzew straciło swoje gałęzie, czasem osobiście nadzorowała zabieranie ich do warsztatu różdżkarskiego. I choć dzięki temu wydawało się, że przedsiębiorstwo będzie miało odpowiednie wyposażenie, za każdym ułamanym fragmentem chciało się płakać. Niemal czuć było ból lasu w tych zniszczonych fragmentach. Czy naprawdę mieli bogacić się takim kosztem?
- Wiesz, że nawet nie pamiętam? - powiedziała z rozbawieniem w głosie. Była pewna, że w jego świecie było trochę inaczej. Nie znała do końca obyczajów Shafiq'ów. Czytanie o nich w księgach jest czymś zupełnie innym niż dorastaniem w odległej kulturze, wywodzącej się z innego kraju, nawet innego kontynentu. W dodatku, możliwie najdotkliwiej doznawała tego, że zapewne miał lepiej ze względu na swoją płeć. Dzisiaj była już zbyt dorosła na takie myśli i słowa, choć jako dziewczynka wielokrotnie prosiła spadające gwiazdy i wszelkie inne spełniające życzenia naturalne zjawiska, by obudzić się pewnego dnia chłopcem, który mógłby zachować nazwisko swoich przodków. I poznać tajemnice rodu, które nigdy nie będą w jej zasięgu. Ale pozostawało tylko zacisnąć zęby i pogodzić się z tym, że jej imię nie zawsze będzie takie jak dzisiaj. I dla dobra tajemnic rodu, nie będzie mogła tworzyć różdżek. Zawsze będzie w roli asystentki. Nie mistrza.
- Kiedy ostatnio odetchnąłeś? Pewnie dawno. - spytała swobodnie. Zanurzyła dłonie w zieleni i zerwała jeden z kwitnących mleczy. Kwiat tak pospolity, ledwie odpuściły pierwsze mrozy i zakwitł żółtymi dywanami w niemal każdym kącie. Ale czy pospolite nie może być również piękne? Patrząc na ich dwoje, średnio każda osoba na tej łące miała oczy w kolorze nieba. Więc czy nie pospolite? Ale czy nie mogła stwierdzić, patrząc w zrelaksowane oczy Zachary'ego, że są piękne? Zerwała jeden, później kolejny i następny, pozostawiając łodygi długie tak, że łatwo mogła spleść je razem. Tak jak uczyła ją Lorette.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Humorzasta polana, Walia [odnośnik]15.08.20 18:17
Chciałbym móc pamiętać beztroskę — stwierdził w odpowiedzi, choć przecież nie powstało żadne pytanie, na które powinien zareagować. Czuł jednak, iż chwile spędzone w tak dużym odosobnieniu, jakie właśnie posiadali, zasługiwało na oddanie się nostalgicznej trosce za tym, co minęło. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że czynił to słusznie, ale chłodne, logiczne rozumowanie nie zgadzało się z tą perspektywą. Przyzwyczajony do obojętnego postrzegania rzeczywistości miał problem z okazywaniem emocji, bowiem te przez znaczną większość czasu pozostawały wyciszone, odgrodzone murem nakazów i zakazów, którymi kierował się całe swoje życie. W miejsce tak odległym od cywilizacji, od czujnych spojrzeń obserwujących każdy krok mógł, a przede wszystkim chciał, odejść od rygoru panujących reguł. Nigdy jednak nie będzie to na tyle swobodne jak u tych, którzy nie żyli w tak wyrafinowany sposób. Swego rodzaju krępacja zawsze pozostanie, co traktował jako złotą klatkę przynoszącą ulgę oraz ochronę przed popełnieniem błędu.
Spoglądając na lady Ollivander zastanowienie minęło. Jasne spojrzenie było nadzwyczaj puste, pozbawione wszelkich myśli – czyniło jedynie prostą obserwację damy oraz otaczającej ją natury. Nie miało w sobie nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób wyrazić uczucie Zechariaha, egipskiego szajcha czy Zachary'ego, angielskiego lorda. Podwójna tytulatura stała się sposobem na życie, lecz prędko przeistoczona w mieszankę życia prywatnego i zawodowego tworzyła kolejne reguły, kolejne zasady, których musiał przestrzegać. Wtedy też przychodziły nauki odebrane jako dziecko je poznające, z wolna odróżniające chłopców od dziewcząt, mężczyzn od kobiet, lepszych od gorszych. Wszystko to składało się w jedną całość, którą z biegiem lat rozumiał coraz lepiej, aż nadchodził moment, gdy potrzebował porzucić to wszystko i znaleźć się w miejscu takim jak to. Był wdzięczny Naeni, że sprowadziła go tutaj, nie wymagając w zamian niczego.
Nie wiem, Naeniu — odparł po dłuższej chwili zastanowienia, patrząc na kolejno zrywane łodygi mleczy. — Anomalie obudziły w nas lęki przed nami samymi. Nim ustały, wplątaliśmy się w kolejny konflikt, którego koniec nie nadejdzie tak prędko. — Mówił dalej, z wyraźnym przekonaniem w głosie. — Ilość potrzebujących mej pomocy rośnie. Coraz mniej czasu spędzam z krewnymi. Coraz dłużej trwają dyżury. Czy kiedyś to się skończy? Mam nadzieję, choć niestety nie wiem, kiedy to nastąpi. — Zamilknąwszy, przykucnął pośród szumiących traw i sam zerwał kilka łodyg dokładnie tak, jak uczono go postępowania z ziołami nadającymi się na ingrediencje. Zapach przerwanego żywota rośliny, soku w niej płynącego uderzył w nozdrza, lecz nie był tym samym, który odczuwał w suchym klimacie Kairu. Był inny, mokry w odbiorze, przywodzący na myśl słodycz, a nie przyjemnie grzejące ciało Słońce.




Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about

the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
humorzasta - Humorzasta polana, Walia - Page 10 MaPFNWM
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5831-zachary-shafiq#137692 https://www.morsmordre.net/t5852-ammun#138411 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f145-wyspa-man-siedziba-rodu-shafiq https://www.morsmordre.net/t5866-skrytka-bankowa-nr-1444#138736 https://www.morsmordre.net/t5865-zachary-shafiq#138732
Re: Humorzasta polana, Walia [odnośnik]09.10.20 10:06
Stephania zaciskała dłonie na swojej miotle tak mocno, że zaczęły jej drżeć ramiona, ale nie przestawała lecieć przed siebie. Oby jak najdalej od tych przeklętych ghuli, których zostawiła za sobą w Londynie! Niech tam się udławią tymi wszystkimi przepysznymi rzeczami z bufetu! Jakże żałowała, że jednak nie przystała na propozycję babci, by nauczyć się tkać klątwy... Teraz już było za późno, bo kobieta zmarła, gdy panna Morgan miała piętnaście lat. Stephania miała już ich całe dwadzieścia jeden i chociaż nie powiedziałaby, że była wybitnie zdolna, naprawdę się rozwijała w alchemii. Lubiła to robić, tworzyła nowe receptury i nie wszystkie oczywiście działały, ale kto nie próbował, ten nie mógł się przekonać. Tak zawsze mówił jej świętej pamięci tatko. To po nim czarownica odziedziczyła czerwone jak ogień włosy i zielone oczy. Matki nawet nie znała - uciekła z jakimś dziwakiem zza granicy, gdy tylko usłyszała, że pochodził z ciepłych krajów. Pewnie ją spaliło słońce i została skwarkiem, przemknęło jej przez myśl, gdy znów pomyślała o swojej niewdzięcznej rodzicielce. Zaraz jednak westchnęła. Naprawdę cieszyła się na ten dzisiejszy dzień... To miał być taki cudowny, mały sukces, a zmienił się w koszmar! Miała tam prezentować swoje najnowsze eliksiry lecznicze dla jednorożców, ale gdy tylko zaczęło się całe sympozjum jakiś garboróg spytał, czy jako alchemiczka od tych czystych, magicznych stworzeń również jest taka nieskazitelna. A jeżeli nie, to w ogóle skąd wie, o czym mówi. I jeszcze, że on jej chętnie pomoże. Stephania była tam jedyną tak młodą osobą z własnym projektem i nie posiadała żadnego autorytetu, więc gdy tylko zdobyła się na odwagę, by odpyskować, wyrzucono ją z sali i zakazano wracać. To miejsce dla potrafiących się zachować czarodziejów. Tak jej powiedzieli! A sami się zachowywali jak... Agh! Naprawdę powinna się zgodzić, gdy tylko babka zaczęła temat klątw. Może za parę dni usłyszano by, jak jakaś tajemnicza choroba zabrała wszystkich uczestników wystawy... Oh, jakże byłoby jej przykro!
Lecąc tak przed siebie, Stephania nie patrzyła na niebo i na to, gdzie się znajdowała. Normalnie nie pomyliłaby drogi i w takim nastroju nie leciałaby przez humorzastą polanę. Dlatego gdy tylko przekroczyła granicę, w jej nos trafiła kropla deszczu. Wpierw jedna, zaraz druga, a później rozpętała się cała wichura. Ba! Pioruny, błyskawice trzaskały na prawo i lewo, a czarownica musiała walczyć z wiatrem, żeby jej nie zrzucił z miotły. Co za paskudny dzień! Nie mogło być już gorzej!, przemknęło jej przez myśl, a gdy tylko to się stało, poczuła, jak coś trzasnęło i jej ciało zesztywniało na parę sekund. Zajęło jej to uderzenie serca, by zorientować się, że spadała, a przyczyną było uderzenie pioruna. Miotła wypadła czarownicy z rąk i została porwana w innym kierunku niż jej właścicielka, która próbowała się teraz ratować. - Lento! - krzyczała. - Lento, do stu dementorów! - darła się, ale nic z tego. Zamiast wyratowania się magią, różdżka jednie odrobinę ją wspomogła udanym w połowie zaklęciem, a resztę zamortyzował jakiś niezidentyfikowany obiekt, w który uderzyła silnie, a później przetoczyła się na trawę. Przez dłuższą chwilę leżała tak z twarzą w górę i zastanawiała się, czy już umarła. Deszcz powoli łagodniał wraz z jej szokiem, gdy dziewczyna dochodziła do siebie. Nie miała pojęcia, jak wyglądała. Najważniejsze, że chyba nic nie złamała. Chyba... Podniosła się z trudem do siadu, a gdy zobaczyła przed sobą męską twarz vis-à-vis swoich rozkraczonych nóg, zamrugała parę razy. By zaraz spanikować. - Gdzie się pan patrzy?! - wrzasnęła, zaciskając gwałtownie uda i poprawiając szybko materiał spódnicy. Niewątpliwie cała aż stała się czerwona jak jej włosy. Najgorszy. Dzień. W życiu!


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
humorzasta - Humorzasta polana, Walia - Page 10 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Humorzasta polana, Walia [odnośnik]07.09.21 18:55
7 stycznia 1958Czasem — kiedy zamówienie było niewielkie i dało się je unieść w plecaku, a klient był hojny — właściciel drukarni prosił Fleamonta, aby ten dostarczył je na na miejsce. Chłopak był szybki i zwinny, a manewrowanie miotłą przychodziło mu naturalnie (choć w ostatnich miesiącach jego kondycja nieco podupadła, co niestety odbijało się negatywnie na sprawności w wielu dziedzinach, w których jeszcze rok temu mógł o sobie mówić, że jest biegły), zupełnie jakby urodził się z drewnianą rączką w maleńkich dłoniach i już od pierwszych chwil potrafił wzbijać się w powietrze. W pewnym sensie było to prawdą; nie miał zręcznych palców ojca oprawiającego księgi, brakowało mu cierpliwości, jaką wykazywała się matka wobec roślin w szklarni, nie potrafił zapamiętać tyle informacji, co Margaret. Znał się za to na quidditchu, był szukającym gryfońskiej drużyny, w związku z czym przyzwyczajony był do latania długich dystansów. W teorii.
W praktyce bowiem coraz częściej odczuwał zmęczenie na tych samych dystansach, które wcześniej pokonywałby bez problemu, a ramiona bolały niemiłosiernie po powrocie do domu. Siły młodego Pottera słabły z każdym dniem wraz ze spadającą wagą, lecz młodzieniec nie dawał po sobie nic poznać; uśmiechał się i dawał z siebie wszystko w pracy, bo tylko ona była w stanie ukoić zszargane żałobą nerwy.
Cardiff było pięknym miastem, lecz niekoniecznie zimą. Mimo to dłuższą chwilę krążył nad białymi od śniegu dachami i obserwował z góry nieprzystępny granat styczniowego morza. Ostry wiatr smagał jego różowiejące policzki, miał wrażenie, że sól osadza się na jego włosach i szaliku. Gdzieś obok niego przeleciała mewa, z okna na poddaszu w powietrze wzbiła sowa pocztowa, a przez ulicę przejechał mugolski samochód. Miasto było znacznie większe — dwu lub nawet trzykrotnie — od Abergavenny i przypuszczał, że znajduje się w nim niejedna drukarnia, a mimo to ich klient wybrał właśnie ich. To miło, że polecają nas aż tak daleko!, pomyślał Fleamont, zbyt naiwny, by widzieć w tym cokolwiek podejrzanego. Większa liczba zleceń oznaczała więcej pracy, a ta z kolei więcej pieniędzy. A przecież musiał jeszcze zapłacić temu magipsychiatrze z Doliny.
Wyszedł od klienta najedzony szarlotką, poczęstowano go również gorącą herbatą, która teraz przyjemnie rozgrzewała go od środka w drodze powrotnej. Nie chciał przyjmować poczęstunku, lecz gospodarz tak bardzo nalegał, że w końcu mu uległ. Nie był królem stanowczości, a konsekwentność nigdy nie stanowiła jego mocnej strony. Nie można było również zarzucić mu dobrej orientacji w terenie; w promieniach zachodzącego słońca wszystkie drzewa wyglądały tak samo, aż Monty z ciężko bijącym sercem odkrył, że chyba się zgubił. To jednak był dopiero początek jego kłopotów jego popołudnia — w tym samym momencie, w którym zdał sobie sprawę z tego, że nie wie jak trafić do domu, poczuł silny podmuch wiatru z południa, któremu próżno było stawiać opór. Przeciągnął go w powietrzu kilkanaście, albo nawet i kilkadziesiąt metrów, rzucił o koronę drzew. Fleamont bezskutecznie próbował zapanować nad miotłą, wydawała się zaklęta, a on miał zbyt wiotkie ramiona, by utrzymać ją w ryzach. Leciał w dół z gwałtowną prędkością, aż nie było już gałęzi, które drapały bladą twarz, ale coś stało naprzeciwko niego. Nie potrafił powiedzieć konkretnie czym było owe coś ze względu na rozmytą wizję; poczuł tylko uderzenie w coś lekkiego i chyba (sądząc po charakterystycznym trzasku) drewnianego, przez co wypuścił miotłę z rąk i przeturlał się parę metrów z zapartym tchem. Powietrze było tu ciepłe, a pod policzkiem czuł przyjemne mrowienie. Otworzył oczy, widząc przed sobą zieloną trawę, lecz ta w następnej chwili zaczęła zamieniać się w pokrytą gnijącymi liśćmi rozmokłą jesienną ziemię. Taką paskudną, pod koniec listopada, gdy wszystko umierało. Zaraz też pierwsze chłodne krople deszczu spadły na jego skórę. Czy to jakieś czary?! Przecież był środek zimy! Podniósł głowę i zobaczył na drugim końcu polany człowieka, mężczyznę. To wystarczyło do nagłego skoku adrenaliny u małego lwiątka, błyskawicznie podniósł się z ziemi i dobył różdżki.
Kim jesteś? — zapytał, celując w przybysza. Czy to jakiś Śmierciożerca, który ściągnął Pottera w pułapkę? Nie wyglądał na takiego, ale ci naprawdę źli zawsze wyglądają niepozornie. Rosemary pokazała mu kiedyś zdjęcie takiego niskiego mugola ze śmiesznym wąsem, który dwadzieścia lat temu pogrążył cały świat w chaosie i sprowadził cierpienie na miliony istnień. — Czego ode mnie chcesz?!
Och, oby tylko nie chciał go zabić. Margaret obraziłaby się na Fleamonta, gdyby umarł.
Fleamont Potter
Fleamont Potter
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 17
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Rozpacz? Więc za przykładem trzeba iść skorpiona, co się zabija, kiedy otoczą go żarem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10421-fleamont-potter#318973 https://www.morsmordre.net/t10539-daphne#319483 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t10523-skrytka-nr-2280-szuflada#318975 https://www.morsmordre.net/t10522-fleamont-potter#318972
Re: Humorzasta polana, Walia [odnośnik]09.09.21 21:59
[ 7 . 0 1 . 5 8 ]

Ostatni raz.
Ostatni raz wystawił nos poza Londyn - obiecywał to sobie bez przerwy przez ostatnie kilka godzin. Każda podróż mogła być śmiercią, a on właśnie śledził ją jak cień, do tego cień z upartością wszędobylskiego dziecka. Zwykle nie miał odwagi przechodzić przez granice, tym razem jednak stawka była wyższa - dawny klient w Walii płacił więcej niż którykolwiek z londyńskich pasjonatów jego obrazów. Za oferowane mu pieniądze mógł spokojnie dać się zabić po drodze, bo choć był to płytki sposób pojmowania sztuki, to ten płytki sposób właśnie miał pomóc mu przetrwać kolejny miesiąc. Kolejny miesiąc w biedzie i ciemności, w chłodzie starej kamienicy, wśród własnych lęków, które napierały na niego bezustannie, spoglądając na niego z płócien swoimi jasnymi oczami osadzonymi na pustych twarzach. Nadal jednak - miesiąc żywy.
Przygotowywane przez ostatni rok dzieło dla kupca z Walii było jednak o tyle niezwykłe, iż stanowiło obraz koszmarów nie Silasa, nie przypadkowych ludzi, a samego zamawiającego. Po pierwszym spotkaniu w Londynie, mężczyzna wydal mu się zaskakująco radosny i reagujący na przerażające wizje z dozą dziecięcego zainteresowania. Prześlę panu listem wszystko, Panie Macaulay - powiedział wtedy, zakładając kapelusz - Opowiem Panu w listach. Chciałbym, żeby mój skarb był gotowy na styczeń.
Styczeń nadszedł, a kupiec nalegał by autor dostarczył dzieło osobiście. Chciał pewnie ujrzeć wyraz jego twarzy, gdy będzie mu je podawał - może go zabić, kto wie?
Koszmary opisywane przez kupca w listach były jednymi z gorszych i bardziej makabrycznych, z którymi Silasowi zdarzyło się spotkać, a słyszał już przecież o setkach. O setkach historii z głębi serc ludzi żyjących w strachu przed wojną, w biedzie i głodzie, w świecie, w którym słońce zaszło permanentnie za chmurami zamglonej Anglii. Silas czytał listy w kółko, a potem nie spał całymi nocami malując ich treści i nadając im kolejne formy. Malował wiele rzeczy złych, ale te były najgorsze. Miał wrażenie, iż wpełzły do jego głowy na stałe, a w tym wszystkim najgorszy był sam kupiec. Szeroko uśmiechnięty i zachwycony. Myśl o nim wywoływała ciarki biegnące wzdłuż kręgosłupa. Pieniądze często pachniały jednak piękniej niż śmierdzieć mógłby jakikolwiek strach, prawda?
Po drodze zrobił jeden jedyny przystanek. Był już tutaj, więcej niż raz za każdym razem wyczekując choćby promienia słońca na niebie nad polaną. Małego, wąskiego, przebijającego się przez chmury. Stał i czekał, a on nie przychodził - zamiast tego witały go pogody zgoła inne i za każdym razem coraz mniej przyjemne. Rzęsisty deszcz lecący z antracytowego nieba, północny wiatr piekący w policzki, raz ostra burza zbliżająca się niebezpiecznie do okolicznych drzew. I tym razem nie dostrzegł słońca, choć znów patrzył i znów szukał. Ziemia była wilgotna, do tego prawie martwa, a deszcz spokojny, ubrany w drobne krople i bure chmury. Tylko powietrze drgało lekko od niepokoju.
Niesione w torbie płótno było o dziwo niezbyt duże - rozmiarami przypominało sporą księgę, podręcznik do zaklęć na siódmym roku Hogwartu. Silas przystał pod drzewem, pragnąc jeszcze raz się mu przyjrzeć. Nienawidził go. Sporą część swoich obrazów uważał za udane, nawet jeżeli przerażające, często piękne w swój powykręcany sposób. Ten był po prostu zły - biło od niego grozą. Kształty powyginanych, wydłużonych siał wijących się w ogniu, palące się ściany wysokich budynków - niby nic niezwykłego, gdyby nie fakt, iż wszystkie się uśmiechały. Każda twarz szczerzyła radośnie ostre zęby. Postawił cholerne płótno pod drzewem i przez kolejne kilkanaście minut chodził wokół polany, debatując rozcięcie je scyzorykiem. Być może podjął głupią decyzję.
Nim jednak jakakolwiek ostrzejsza myśl zdążyła znaleźć sobie miejsce w jego głowie, z transu wybudził go nagły hałas. Oczy otworzyły się szeroko, kiedy sylwetka spadała na ziemię. Było coś komicznego w tym widoku i być może Silas zaśmiałby się, gdyby nie bezustannie wznoszące się nad nim niebezpieczeństwo. Tymczasem postać podnosiła się z ziemi, a on mógłby przysiąc, iż na moment silny wiatr zatrząsnął roślinnością pod ich stopami. Uniósł brwi, kiedy poturbowany chłopak po drugiej stronie polany wycelował w niego różdżką. Coś na kształt oburzenia wkradło się na twarz, niebo pociemniało jeszcze bardziej, chmury stały się wręcz granatowe.
- Czego od ciebie... - powtórzył głosem pełnym niedowierzania, kręcąc głową. - Powinienem się raczej spytać czego ty chcesz ode mnie! - odezwał się głośniej, tak by słowa dotarły do jego niespodziewanego towarzysza. - Z tego co zauważyłem, to ty postanowiłeś spaść mi prawie na głowę - cóż, może trochę przesadzał. - I prosto na mój obraz! - Cholera, mógł uważać na to czego sobie życzył.




the voice that urged Orpheus
When her body was found, I'd be the choiceless hope in grief that drove him underground

Silas Macaulay
Silas Macaulay
Zawód : Malarz koszmarów
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i who am
haunted and haunting
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10513-silas-macaulay https://www.morsmordre.net/t10556-desdemona#319901 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f405-old-compton-street-13-6 https://www.morsmordre.net/t10690-s-macaulay?highlight=S++Macaulay
Re: Humorzasta polana, Walia [odnośnik]10.09.21 20:13
Fleamont nabrał gwałtownie powietrza w policzki, które przybrały czerwony odcień, ściągnął brwi, a jego usta zacisnęły się w wąską kreskę. Nie był przygotowany na odwrócenie kota ogonem; wszak oczywistym było, że to on był tu ofiarą przebiegłego czarodzieja, który zaklął jego miotłę — najprawdopodobniej jakimś czarnomagicznym zaklęciem — aby zwabić go na polanę i następnie robić okrucieństwa. Nie spodziewał się jednak, że trafił na walecznego Gryfona, najprawdziwsze lwiątko z Doliny Godryka, które nie podda się tak łatwo.
Tyle, że tajemniczy mężczyzna wcale nie chciał zaatakować pierwszy, zamiast tego mówił coś o spadaniu na głowę i... obrazie? Młody Potter przełknął ślinę i przestąpił nerwowo z nogi na nogę. Nie da się na to nabrać, o nie! On tylko czekał, aż Monty odwróci się, żeby sprawdzić, czy pod drzewem, które pochwyciło go przed upadkiem rzeczywiście leży roztrzaskana rama oraz podarte płótno, a wtedy stanie się podatny na atak. A więc już do tego posuwali się tamci? Do niehonorowej walki i atakowania oponenta od tyłu? Ale Rycerze Walpurgii nie mieli ani godności, ani honoru; dobrze o tym wiedział.
To przez ciebie spadłem z miotły — odezwał się wreszcie oskarżycielsko, unosząc wyżej różdżkę — Zaczarowałeś ją. Wiatr też zaczarowałeś i teraz udajesz niewiniątko!
Paranoik. Nie pogniewałby się za takie określenie, wręcz przeciwnie, przyznałby swemu rozmówcy rację, gdyby nazwał go w ten sposób. Coś we Fleamoncie już dawno zaczęło pękać — zaczęło się od niewidzialnej rysy, która pojawiła się na jego duszy w momencie, w którym Anglia zaczęła pogrążać się w chaosie, a dyskryminacja ze względu na pochodzenie stała się coraz wyraźniejsza. Później ze szkoły zabrano jego znajomych i przyjaciół z mugolskich lub promugolskich rodzin, a brutalna propaganda, już nie dyskretna, a jawna, na stałe wcisnęła się w program nauczania. Pierwszy trzask usłyszał, gdy Rosemary musiała opuścić Londyn i szukać schronienia w Dolinie Godryka. Kiedy znalazł ją martwą obok ciał swych rodziców jego dusza była rozbita na tysiące kawałków, a wydarzenia ostatnich miesięcy potroiły ich liczbę. Jeżeli tak dalej pójdzie, wkrótce zamieni się w drobny pył i całkiem rozsypie.
Już się sypał. W sposobie, jaki trzymał różdżkę, w zaciętości malującej się na bladej twarzy nie było agresji, lecz strach o to, że już nie zobaczy starszej siostry, nie wróci do ich chatki nad Llyymon Brook, nie złapie złotego znicza. Był jak zwierzę zapędzone w róg; przerażone, lecz nie bezbronne. I właściwie, jeżeli miał być szczery, to wcale nie chciał walczyć. Wycofał się nawet kilka kroków w tył, nie spuszczając wzroku z człowieka na polanie. Szkoda tylko, że miotła była tak daleko i nie mógł po nią sięgnąć, a ewentualne Accio mogłoby nie zadziałać, osłabić czujność, spowolnić i zostać łatwym celem.
Coś pękło pod stopami młodego czarodzieja, chyba kawałek ramy, na czym się pośliznął i upadł na pośladki. A zaraz przed nim, pod jego stopami, wijące się w ogniu ciała słały mu przerażające uśmiechy. Odsunął się gwałtownie od płótna, aż z głuchym jękiem natrafił na gruby pień drzewa. Oddychał szybko.
Co... to jest?
Fleamont Potter
Fleamont Potter
Zawód : pracownik drukarni
Wiek : 17
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Rozpacz? Więc za przykładem trzeba iść skorpiona, co się zabija, kiedy otoczą go żarem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10421-fleamont-potter#318973 https://www.morsmordre.net/t10539-daphne#319483 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t10523-skrytka-nr-2280-szuflada#318975 https://www.morsmordre.net/t10522-fleamont-potter#318972

Strona 10 z 12 Previous  1, 2, 3 ... 9, 10, 11, 12  Next

Humorzasta polana, Walia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach