Jezioro brzydoty
Nie mógł pozwolić na taki incydent. To on prowadził całą pogoń, ważąc na szali własne (ponoć bezpieczne) stanowisko w Departamencie Przestrzegania Prawa oraz niepewne losy w szeregach Rycerzy; przedłużanie jej wprowadzało tylko niepotrzebny zamęt. Zupełnie jak zaprószony ogień, a propos którego nie krył zdziwienia. Był nawet w pewien sposób zadowolony, że jakiś las spłonie za jego przyczyną, jednak nie zamierzał przez tę odrobinę szczęścia zniweczyć zadania postawionego przez Czarnego Pana. Trzymając różdżkę wysoko nad głową, wyobraził sobie jeszcze raz ten sam obszar, którego dotyczyło jedno z zaklęć Samaela, lecz tym razem nie chciał sabotować współpracy, a dokonać czegoś, co powinno zapewnić im odrobinę bezpieczeństwa. Miał dość czasu, by spróbować uratować ognistą sytuację, skoro skonfundowanie celu sięgało wystarczająco daleko. Widział coś a'la zarys majaczącej sylwetki, jednak nie pozwolił sobie na rozproszenie uwagi. Nie mógł, gdy zebrał w sobie siły na wypowiedzenie inkantacji. — Pluviasso — rzekł mocnym głosem, chcąc przyciągnąć zamierzony efekt. Moment później nie dbał już o klasę. — Czyń honory, Avery — mruknął jeszcze, zajmując taką pozycję, by jak najszybciej zakończyć to zdarzenie.
We're not critics, we just hate it all anyway
those warnings prepared you for
'k100' : 99
Wallace nie stawiał oporu. Podniósł go za kołnierz z łatwością, taki był wychudzony i zmizerniały. Może nawet powinien zasugerować mu szczęście: nie musiał się już przecież ukrywać i choć Avery nie mógł obiecać mężczyźnie bezpieczeństwa - mógł chociaż odjąć kielich nieustannego strachu, zamieniając go w pewność. Okrutne, lecz cenił sobie szczerość, nawet jeśli brzmiała nieludzko. Teraz był praktycznie wolny od tajemnic (niektóre zabierze ze sobą do grobu) i opłukiwany strugami mętnej wody czuł się świadomie. Może to adrenalina, może to fakt, że znowu czyjeś życie zależało od niego - i nawet, jeśli nie był to pieprzony Lestrange, to właśnie odbierał sobie wet za własne krzywdy. Na mało ważnej osobie Davida, praktycznie bezimiennego i nieistniejącego w jego myślach przed rozkazem Czarnego Pana.
Mógł to zrobić.
Cassius się bał? Inkantacji, zrobienia komuś krzywdy, może konsekwencji?
Nieważne.
Po raz pierwszy, Avery nie pytał, biorąc sprawczość w swoje ręce.
-Lacrimosa - wyszeptał bardzo wyraźnie, przykładając swoją różdżkę do skroni otępiałego Wallace'a. Na początek musiał wypełnić zadanie, dopiero później przejść do przyjemności.
'Twas death and death indeed.
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
'k100' : 27
Wzruszył ramionami, decydując się na podejście bliżej. Nie było już co zwlekać z unikaniem wymierzenia kary. Dotarł do Wallace'a szybciej, niż przypuszczał. Zachował tę odrobinę dodatkowego dystansu przez wzgląd na samego siebie. Własna próżność, tak typowa dla arystokraty jego miary, zwyciężyła, gdy wycelował różdżką w ofiarę. Obserwował zmarnowaną sylwetkę uciekiniera, czy też jak przywykł nazywać tego typu ludzi – tchórza, zastanawiając się nad celem, który został im wskazany. Nie wiedział o nim niemal nic. Był jednym z tych, którzy przemykali gdzieś w cieniu przyświecającej im idei. Nie był arystokratą, więc i nie powinien zwracać głowy kogoś pokroju Cassiusa... czy nawet Samaela. Gardził jednym i drugim na niemal równoważnych płaszczyznach, jednak każdego nienawidził za coś innego. Obaj zawinili mu w dwojaki sposób, lecz darzył ich tym samym uczuciem. Okazując stosowny dystans oraz pogardę przez cały czas, wydawało się to być wyjątkowo oczywiste, a dla niego samego stanowiło sprawę wyjątkowo skomplikowaną. Będąc Nottem z krwi i kości nie mógł pozwolić sobie na prostolinijność. Nade wszystko ukochał sobie lawirowanie między tłumem gości, gromadząc niepozorne słowa i domysły, przekształcając je w to, czego potrzebował. Bawił swoje towarzystwo rozmową oraz krytyką. Wiedział o nich niemal wszystko i nie miał problemu z przyznaniem im uczuć stosownych do tego, co jawiło się w rzeczywistości. Stojąc jednak przed Wallacem, obdarzał go beznamiętnym spojrzeniem, nie wiedząc co uczynić. — Lacrimosa — szepnął w końcu, celując różdżką we właściwy cel. Właściwie sam sobie nie wierzył, że podjął taką decyzję. Jednak zdawał sobie sprawę, iż obecność Avery'ego wpływała na przebieg zdarzeń – na główny cel, z jakim podążyli za tchórzem.
We're not critics, we just hate it all anyway
those warnings prepared you for
'k100' : 95
Wrócił jednak do chwili teraźniejszej. Zielonej klatki, zamkniętej przestrzeni, wilgotnego powietrza, chłodu bijącego od jeziora oraz gorąca wydzielanego przez ciało Wallace'a. Trząsł się. Z zimna, ze strachu, Samael nie potrafił rozróżnić emocji, błyskających na zniszczonej twarzy mężczyzny. Szaleństwo i przerażenie wykrzywiło jego rysy, brud wgryzł się w zmarszczki, postarzając go o co najmniej dziesięć lat i nader skutecznie - maskując uczucia. Avery jedynie mógł podejrzewać, cóż takiego roi się w głowie Davida, czy rozważa właśnie brawurowe samobójstwo, planuje salwować się ucieczką, czy też dobrowolnie zgodzi się na wszystko, byle tylko odpocząć.
Nott się nie zawahał, dobijając go w chwili, gdy Samael opuścił różdżkę. Słowa spłynęły gładko, cienka nić smutku oplotła się dookoła Wallace'a, zamykając go w ciasnym kokonie; jego oczy stały się puste. Wyglądał smętnie, a to sprowokowało Avery'ego do pójścia za ciosem. Nottowi należały się gratulacje - ha, przyznawał bez bolącej męskiej dumy, że dokonał coś, czego on nie potrafił - lecz sam również chciał zostawić na tym dziele swój podpis. Owszem, on doprowadził do ujęcia Davida, lecz wykończenie było jednak ważniejsze.
-Tym razem, gdy cię wezwie, przybędziesz - poinformował Wallace'a oschłym tonem. Wręcz wygłaszał to przemówienie, nie zostawiając miejsca na negocjacje. Przegrał.
-Crucio - szepnął Avery, celując w niego różdżką i czując, jak przeszywa go znajomy dreszcz. Chciał zobaczyć, jak wyje.
I rzeczywiście, padł na kolana, skowycząc w nieludzkim cierpieniu, którego i sam Avery doświadczył na własnej skórze. Szarpnął różdżką, by zakuło jeszcze mocniej, znakomicie czując się po drugiej stronie tego równania. Cudzy krzyk koił jego niepokój, a to pogłębiające się szaleństwo na twarzy Wallace'a nakręcało go na więcej. Przestał, gdy ciało mężczyzny znieruchomiało, a on sam odetchnął ciężko, jak po morderczym biegu. Rzucił szybkie spojrzenie Nottowi - skinął mu głową, darowując sobie uściśnięcie dłoni, po czym bez słowa oddalił się z zamiarem teleportacji wprost do Shrosphire, gdzie zmyje z rąk krew zdrajcy.
|zt Avery
'Twas death and death indeed.
Ostatnio zmieniony przez Samael Avery dnia 01.11.16 23:06, w całości zmieniany 1 raz
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
'k100' : 84
Nie zareagował na oddalającego się Samaela, nie licząc krótkiego spojrzenia. Zostawił go z tym problemem samego, ale mógł być wdzięczny za odrobinę samotności. Był, choć tego nie powiedział. Patrząc na Wallace'a, a raczej resztki, które zostały z tego człowieka. Nie czuł żadnej litości względem kogoś, kto sprzeniewierzył się wartościom Rycerzy. Przystając z nimi podejmowało się decyzję na całe życie. Nie było mowy o końcu współpracy innym niż śmierć. Wprawdzie nie znał planów Czarnego Pana, ale mógł domyślać się, że pragnienie rzucenia na niego Lacrimosy było elementem większego planu, który sprawdzał zdolności najbardziej zaufanych ludzi, lecz też prowadził do czegoś znacznie skomplikowanego. Wiele dałby za możliwość poznania tych myśli, choć – póki co – był rad z nikłego uczestniczenia w wielkich przedsięwzięciach.
— Nie sprzeciwisz się. Nigdy więcej — powtórzył jeszcze, nim szarpnął Wallace'a za ramię, zmuszając wymęczonego magią tchórza do podążania za nim. Nie zamierzał ryzykować teleportacją. Sam był wystarczająco zmęczony pościgiem, by postawić na pieszą wędrówkę do najbliższego miejsca z kominkiem podłączonym do sieci Fiuu. Na inne środki transportu nad jeziorem wraz z otaczającym je lasem nie było co liczyć.
| z/t Nott
We're not critics, we just hate it all anyway
those warnings prepared you for
W rezerwacie Peak District zawsze były pełne ręce roboty. Opiekunowie smoków nie tylko zajmowali się zwierzętami przebywającymi w jego obrębie, ale też sprawdzali zgłoszenia odnośnie tych stworzeń. Dziś jedno z nich dotarło do nich z Walii – informacja głosiła, że w lasach dostrzeżono młodego Zielonego Walijskiego. Podobnie brzmiąca zjawiała się średnio raz na dwa, trzy miesiące, a każdy z pracowników wracał z Walii z niczym. Do sprawdzenia prawdziwości informacji tym razem wyznaczono Benjamina Wrighta. Zadanie było proste – udać się do wskazanych lasów i sprawdzić, czy na ich terenie znajduje się, bądź znajdował, rzeczony gad. Idąc lasem rosnącym okalającym Jezioro Brzydoty, poszukując śladów, które mogłyby świadczyć o obecności stworzenia, nie Benjamin był świadom rozmowy prowadzonej w tym samym czasie tylko kawałek dalej.
- Eris, to głupi pomysł – odezwała się szeptem młoda dziewczyna; nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat. Złote blond loki kaskadami opadały na jej plecy, a w zielonych tęczówkach błyszczały wątpliwości wymieszane ze strachem. Stała za jednym z grubych konarów, przyglądając się pewnemu miejscu w lesie, które tylko na pozór prezentowało się względnie normalnie.
- Zobaczysz, Nastka, tym razem przyślą właśnie jego – odpowiedziała jej druga, z wyglądu będąca kompletnym przeciwieństwem tej pierwszej. Czarne włosy kończyły się na linii szczęki dziewczęcia. W oczach zaś błyszczała jej pewność i podniecenie. – Czuję, że to ten dzień – dodała jeszcze, spoglądając w to samo miejsce co jej towarzyszka. Słysząc szelest kroków osoby przemierzającej leśną przestrzeń, ścisnęła mocniej różdżkę. Wiedziała, że ma rację. Że los w końcu był po ich stronie.
Wright zaś jeszcze nie wiedział, że w tych lasach od lat nie widziano smoka, a złożone wezwanie było fałszywe. Eris od lat była fanką Jastrzębie z Falmouth, a jej serce zostało doszczętnie złamane wraz z momentem, w którym Benjamin przestał w nich grać. Ściany jej pokoju zajmowały plakaty z byłym pałkarzem oraz zmyślne kolaże, w których to stoi u jego boku w sukni ślubnej. Plan, którego realizacja miała nadejść dzisiaj, dorastał wraz z nią i zawierał dwa – prawie proste – etapy. A nawet trzy. Wrighta należało znaleźć, złapać, a potem spoić eliksirem miłosnym.
Gdy niespodziewający się niczego Ben znalazł się pod wiekowym dębem ciemnowłosa machnęła różdżką uruchamiając pułapkę. Lniana siatka rozłożona pod nogami mężczyzny została pociągnięta w górę, a Wright zawisł w niej kilka metrów nad ziemią; różdżka wypadła mu z kieszeni i opadła na runo leśne. A pierwszy etap planu fanek został wykonany.
Jezioro Brzydoty nigdy nie przyciągało tłumów turystów. Pomimo swojej mało pociągającej nazwy, jezioro posiadało swojego własnego prywatnego opiekuna, pana Ernsta – człowieka, który od czasu, gdy jego żona utopiła się właśnie w tym zbiorniku, dbał o nie i pilnował, by trawa nie rozrastała się zbyt bujnie, a na brzegu panował porządek. To on poinformował odpowiednie ministerialne służby, że na dnie jeziora ostatnio dzieje się coś niepokojącego; woda dziwnie bulgocze, a ryby gromadnie umierają. Winą obarczona została potencjalna klątwa, a zadaniem Lucindy było zbadać ją i w konsekwencji złamać. Zanim jednak zdążyła dotrzeć do brzegu jeziora, idąc przez las natrafiła na scenę, którą trudno było zignorować. Na jednej z gałęzi wielkiego, wiekowego dębu wisiał równie wielki, brodaty mężczyzna uwięziony w pułapce. W jego stronę zaś zmierzały dwie młode czarownice z różdżkami skierowanymi w jego stronę.
-Widzisz Nastka, mówiłam że tym razem przyślą jego – powiedziała ciemnowłosa do swojej towarzyszki.
Lucinda, czająca się jeszcze w krzakach, miała przewagę nad niespodziewającymi się niczego dziewczętami. Jeżeli zdecyduje się zaimprowizować i pomóc uwięzionemu mężczyźnie, element zaskoczenia może okazać się nad wyraz pomocny.
Lucinda oraz Benjamin posiadają kilka możliwości rozwiązania problemu - próbę użycia każdego z nich można podjąć, zgodnie z opisami, wyłącznie raz lub dwa razy.
a) Lucinda może, okłamując fanki, że należy do antymugolskiej policji, zastraszyć je i przegonić.
- mechanika:
- Zagrożenie fankom jest możliwe tylko po powołaniu się na instytucję antymugolskiej policji i rzuceniu kością k100 na powodzenie. Liczba wyrzuconych oczek sumuje się z bonusami za biegłość zastraszania oraz kłamstwa. ST przekonania fanek jest równe:
- 70 przy pierwszej próbie zagrożenia fankom
- 80 przy drugiej próbie zagrożenia fankom.
Jeżeli próby zakończą się klęską (nawet jeśli Lucinda zrezygnuje po pierwszej), Lucinda nie będzie mogła podjąć próby przekonania fanek za pomocą rozwiązań b). Dozwolonymi rozwiązaniami będą c) czyli groźby Benjamina bądź d) czyli rozpoczęcie walki.
b) Benjamin może okłamać fanki i obiecać im dozgonną miłość pod warunkiem, że wypuszczą go z pułapki.
- mechanika:
- Jest to możliwe tylko po użyciu odpowiednich argumentów i rzuceniu kością k100 na powodzenie. Liczba wyrzuconych oczek sumuje się z bonusami za biegłość retoryki oraz kłamstwa. ST przekonania fanek jest równe 60, lecz Benjamin może podjąć tylko jedną próbę przekonania fanek.
Po nieudanej próbie Benjamin i Lucinda mogą wciąż skorzystać ze wszystkich innych rozwiązań.
Jeżeli jednak Benjamin zdoła się uwolnić, ma dwa rozwiązania: ucieczkę (ST 50, liczba oczek po rzucie k100 sumuje się z punktami sprawności) bądź przejście do opcji d), czyli walki. Jeśli Benjamin nie zdoła uciec, prosimy o kontakt z Mistrzem Gry - dalsza rozgrywka zostanie przez niego poprowadzona.
c) Benjamin może zagrozić fankom.
- mechanika:
- Jest to możliwe wyłącznie po użyciu dosadnych słów i rzuceniu kością k100 na powodzenie. Liczba wyrzuconych oczek sumuje się z bonusami za biegłość zastraszania. ST zastraszenia fanek jest równe 40, Benjamin może podjąć dowolną liczbę prób. Będzie to jednak niosło za sobą późniejsze konsekwencje fabularne.
Po nieudanej próbie zastraszania nie można korzystać z rozwiązania b), a wyłącznie z rozwiązania a) czyli powołania się na policję bądź d) czyli walki.
d) Lucinda może podjąć próbę walki.
- mechanika:
- Bez różnicy, czy zaklęcie okaże się udane czy nie, fanki zdołają się obronić i w panice uciekną. Będzie to jednak niosło za sobą późniejsze konsekwencje fabularne.
e) Przed podjęciem próby walki Lucinda może w dowolnym momencie odejść, pozostawiając Benjamina na pastwę losu.
- mechanika:
- Jeżeli Benjamin nie zdoła się uratować za pomocą rozwiązań b) lub c), prosimy o kontakt z Mistrzem Gry - dalsza rozgrywka zostanie przez niego poprowadzona.
Krótki spacer po zieleniącym się powoli lesie był przyjemnością. Grząska trawa zapadała się przyjemnie pod stopami, ptaki śpiewnie przekrzykiwały się wśród pierwszych listków a powietrze przesycone było wilgotnym zapachem ziemi (albo, jak wolał to opisywać Ben, nadziei). Szedł przed siebie dziarsko, rozglądając się uważnie dookoła, lecz zerkał raczej do góry, nasłuchując specyficznego, melodyjnego ryku Walijskiego. Nie spodziewał się ataku z ziemi, rzadko kiedy się potykał, ale gdy mijał wyjątkowo potężny dąb, świat nagle zawirował, błękitne niebo zamieniło się miejscami z zieloną trawą i zanim Wright zdołałby chociaż okrutnie zakląć, gwałtowna zmiana pozycji zaparła mu dech w piersiach.
Sekundę później wisiał już do góry nogami w jakiejś dziwnej sieci, całkowicie bezbronny. Kiedy przestało kręcić mu się w głowie, dostrzegł różdżkę wystającą z kępy mchu nieopodal. Doskonale. Został złapany w pułapkę dla zwierząt albo...Na sekundę serce mu zamarło; usłyszał szmer, to nie mógł być przypadek. Trzecia siła? Zdrętwiał z niepokoju, ale coś podpowiadało mu, że ta tajemnicza organizacja nie polegałaby aż tak na szczęściu i idiotycznej próbie pochwycenia go jak dorodnego byczka. Zamrugał gwałtownie, przyglądając się zmierzającym ku nim...dziewczynkom.
Prawie odetchnął z ulgą. Być może zbyt pośpiesznie ocenił nastolatki jako niegroźne - w kategoriach okrucieństwa czarnej magii i rasowej nienawiści - skoro potrafiły one zapolować na Wrighta, ale obydwie doskonale wpisywały się w dotychczasowy schemat doświadczeń. Młodziutkie, urocze, o zakochanych ognikach w oczętach, zarumienionych policzkach i głosikach drżących z radosnego podekscytowania. Przywykł do kontaktu z fankami i pomimo przejścia na przymusową emeryturę pozostał w pamięci wielu kobiet, po dziś dzień pisujących do niego listy i reagujących westchnieniami, gdy pojawiał się w Ministerstwie. Sława bywała niebezpieczna, o czym przekonał się także dzisiaj, wisząc beztrosko w kokonie z lin, z brodą niewygodnie przyciśniętą do siatki. Bez różdżki, bez wsparcia. Westchnął lekko, próbując nieco przesunąć się tak, by móc spojrzeć prosto w oczy ciemnowłosej - zdawała się odważniejsza, szła na przedzie i to ona wydawała się prowodyrką spotkania.
- Cóż za niewiarygodne spotkanie - zaczął, z początku nieco dychawicznie, widocznie krew zalała mózg, powodując zwarcie, które to z kolei doprowadziło go do podjęcia krótkiej decyzji: należało uspokoić dziewczęta, zwieść je, doprowadzić do powrotu na ziemię a potem...uciekać, im dalej, tym lepiej. Dla całej trójki. - My chyba się znamy? Tak, pamiętam cię, ostatni mecz Jastrzębi...byłaś dużo młodsza, faktycznie, ale nigdy nie zapomniałbym tych oczu i włosów. Uwielbiam krótkie fryzurki, są takie...francuskie - mówił dalej, niskim tonem, obserwując zaaferowane dziewczęta, przybliżające się do siatki. Blondynka wydawała się nieśmiała, lecz do niej też błysnął w uśmiechu białymi zębami, w duchu ciesząc się, że wybita czwórka zdołała odrosnąć, dzięki czemu nawet w poskręcanej pozycji nie prezentował się jak pierwszy lepszy nokturnowy męt. - Wiedziałem, czułem, że ten dzisiejszy spacer okaże się owocny, lecz nie przepuszczałem, że aż tak - dodał przymykając teatralnie oczy, jakby spotkanie dwóch pięknych, chętnych niewiast w środku lasu było spełnieniem marzeń. Bo, właściwie, było, a raczej byłoby, ale od niedawna Wright prowadził się znacznie lepiej i podobne wesołe atrakcje należały już do przeszłego repertuaru. - Ale...sądzę, że przyjemniej będzie się nam poznawało, jeśli będę na ziemi. Cały dla was - zasugerował swoim najniższym, najcieplejszym tonem, mając nadzieję, że zdoła przekonać dziewczęta do uwolnienia go z pułapki.
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
'k100' : 53
'k100' : 35
Doskonale. Nie mógł trafić lepiej, znajdował się bowiem obecnie pomiędzy młotem a kowadłem. Młot stanowiły szaleńczo zakochane nastolatki - a te były gatunkiem wyjątkowo niebezpiecznym; lata kariery pokazały mu, do czego są zdolne zadurzone dziewczęta i wolałby już starcie z rozszalałym hipogryfem niż nieprzewidywalnymi ślicznotkami - a kowadło: policjantka ze znienawidzonej, rasistowskiej bojówki Ministerstwa Magii.
Zaklął ponownie, tym razem jeszcze okrutniej, lecz cóż więcej mógł zrobić? Rozhuśtać się i zawirować wokół własnej osi, by przed śmiercią zapewnić sobie chociaż odrobinę rozrywki, przywołując wspomnienia z lat dziecięcych, gdy kręcił się na karuzeli? Przez sekundę rozważał także utrzymanie wspólnego frontu z ślicznotkami i zapewnienie policjantki, że po prostu się bawią, ale zdrowy rozsądek zwyciężył i Ben rozsądnie uznał, że miłość jest bardziej niebezpieczna od rządu.
- Zostałem pojmany, pani władzo. Wbrew swej woli - rzucił dramatycznym tonem, jakby nie było oczywiste, że raczej nie czerpie z podwieszenia żadnej satysfakcji. Łypał uważnie na podejrzliwie obserwujące blondynkę dziewczęta, które na razie wydawały się nieprzekonane i niezbyt wystraszone pojawieniem się na polanie policjantki. Właściwie: dlaczego tutaj się znalazła? I kto następny wychynie z krzaków? Albus Dumbledore w tiarze w serduszka czy posępna Bathilda, informująca go o tym, że to dalsza część Próby, w której musi wyrzec się nastoletnich fanek i poczuć się tak, jak złapana w pułapkę wila? Te myśli go zasmuciły, ale dalej pozostał czujny, mając nadzieję, że już niedługo wyląduje na ziemi. W jakikolwiek sposób.
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn