Ruiny elektrowni
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ruiny elektrowni Battersea
Pod koniec czerwca 1956 roku elektrownia została zrównana z ziemią za sprawą nieznanej siły.
Był to jeden z najnowocześniejszych budynków w mieście, chluba londyńczyków: największy w Europie budynek wzniesiony z cegły i pierwsza tego typu elektrownia opalana węglem. Oddana do użytku ledwie kilka miesięcy temu znana jest przez każdego mugola w mieście; dla czarodziejów wydawać się musi olbrzymim, brzydkim, futurystycznym budynkiem zalewającym zarówno powietrze, jak i wodę Tamizy, olbrzymią ilością nieczystości związanych z odpadami.
Był to jeden z najnowocześniejszych budynków w mieście, chluba londyńczyków: największy w Europie budynek wzniesiony z cegły i pierwsza tego typu elektrownia opalana węglem. Oddana do użytku ledwie kilka miesięcy temu znana jest przez każdego mugola w mieście; dla czarodziejów wydawać się musi olbrzymim, brzydkim, futurystycznym budynkiem zalewającym zarówno powietrze, jak i wodę Tamizy, olbrzymią ilością nieczystości związanych z odpadami.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 10.02.18 13:22, w całości zmieniany 2 razy
325/600
Ramiona drgały, dłonie piekły. Poszło szybko, Rowle sądził, że dyskomfort pojawi się znacznie później. Nie odznaczał się wprawdzie tężyzną fizyczną, lecz kondcyję miał dobrą, mimo wszystkich przeczących temu aspektów. Siedzący tryb życia, sługa gotowy wiązać mu buty (i lizać), kolejne kwestie przemawiały na jego niekorzyść. Okazjonalne przebieżki po lesie okalającym Beeston nie kryły raczej wątłych barków. Pęcherze znosił bez skargi - nawet te pękające - podobnie jak nieznośne skurcze mięśni. Nauczka na przyszłość; Rowle starał się z każdego doświadczenia wyciągać odpowiednią lekcję, a ta zdawała się mieć potencjał. Wielką wiarę pokładał w swojej różdżce, lecz przecież musiał być przygotowany, kiedy magia zawiedzie. Starcie z mężczyzną w bliskim kontakcie absolutnie nie zajmowało jego myśli, lecz czynności proste i zwyczajne... Zdawał sobie sprawę, że tu mógł okazać się kaleką.
-A ja w ramach wolnego czasu zbieram szaty od wszystkich mieszkańców Beeston i biegnę z tarą nad Tamizę - odciął się, bez mrugnięcia okiem spoglądając na Drew. Sądził, że on, arystokrata, chętnie zamienił różdżkę na łopatę? Drwina zapewne miała pokryć zmieszanie oraz podkreślić niechęć, a może nawet rozluźnić atmosferę w tym obozie pracy, lecz Magnus nie zamierzał dopuścić do marnowania czasu na czcze dyskusje
-Jeszcze jakieś obiekcje? Skoro ja mogę, to wy tym bardziej. Sauveterre, nie ociągaj się - rzucił, nieco rozdrażniony, walcząc zaciekle z wyjątkowo oporną grudą ziemi. Prawdopodobnie w środku krył się sporej wielkości kamień, jakiego aktualnie nie mógł podważyć. Zaparł się z całej siły, stęknął z trudu i finalnie udało mu się przebić przez warstwę ziemi.
-Właściwie... wy też pomóżcie - zarządził, ocierając pot z czoła i zwracając się do Antonii i Lyanny - nie forsujcie się, dwie dodatkowe pary rąk i tak znacznie przyśpieszą nasze poszukiwania - zauważył, skoro miały tu stać jak kołki i się przyglądać, równie dobrze mogły wraz z nimi przerzucić trochę gruzu. Służba Czarnemu Panu wymagała od nich nie takich poświęceń, Magnus zacisnął zęby i energicznej zaczął przebierać łopatą. Czas naglił, niemal słyszał uderzenia wahadła.
Ramiona drgały, dłonie piekły. Poszło szybko, Rowle sądził, że dyskomfort pojawi się znacznie później. Nie odznaczał się wprawdzie tężyzną fizyczną, lecz kondcyję miał dobrą, mimo wszystkich przeczących temu aspektów. Siedzący tryb życia, sługa gotowy wiązać mu buty (i lizać), kolejne kwestie przemawiały na jego niekorzyść. Okazjonalne przebieżki po lesie okalającym Beeston nie kryły raczej wątłych barków. Pęcherze znosił bez skargi - nawet te pękające - podobnie jak nieznośne skurcze mięśni. Nauczka na przyszłość; Rowle starał się z każdego doświadczenia wyciągać odpowiednią lekcję, a ta zdawała się mieć potencjał. Wielką wiarę pokładał w swojej różdżce, lecz przecież musiał być przygotowany, kiedy magia zawiedzie. Starcie z mężczyzną w bliskim kontakcie absolutnie nie zajmowało jego myśli, lecz czynności proste i zwyczajne... Zdawał sobie sprawę, że tu mógł okazać się kaleką.
-A ja w ramach wolnego czasu zbieram szaty od wszystkich mieszkańców Beeston i biegnę z tarą nad Tamizę - odciął się, bez mrugnięcia okiem spoglądając na Drew. Sądził, że on, arystokrata, chętnie zamienił różdżkę na łopatę? Drwina zapewne miała pokryć zmieszanie oraz podkreślić niechęć, a może nawet rozluźnić atmosferę w tym obozie pracy, lecz Magnus nie zamierzał dopuścić do marnowania czasu na czcze dyskusje
-Jeszcze jakieś obiekcje? Skoro ja mogę, to wy tym bardziej. Sauveterre, nie ociągaj się - rzucił, nieco rozdrażniony, walcząc zaciekle z wyjątkowo oporną grudą ziemi. Prawdopodobnie w środku krył się sporej wielkości kamień, jakiego aktualnie nie mógł podważyć. Zaparł się z całej siły, stęknął z trudu i finalnie udało mu się przebić przez warstwę ziemi.
-Właściwie... wy też pomóżcie - zarządził, ocierając pot z czoła i zwracając się do Antonii i Lyanny - nie forsujcie się, dwie dodatkowe pary rąk i tak znacznie przyśpieszą nasze poszukiwania - zauważył, skoro miały tu stać jak kołki i się przyglądać, równie dobrze mogły wraz z nimi przerzucić trochę gruzu. Służba Czarnemu Panu wymagała od nich nie takich poświęceń, Magnus zacisnął zęby i energicznej zaczął przebierać łopatą. Czas naglił, niemal słyszał uderzenia wahadła.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 94
'k100' : 94
Rozbawienie Francuza sprawiło, że pomiędzy kolejnymi łapczywymi haustami powietrza na ustach alchemika również zagościł uśmiech. Nie wiedział do końca dlaczego, lecz z jakiegoś powodu ta wymiana zdań okazał się dl niego zabawna. Odwzajemnił nieśmiało spojrzenie lorda Rowleya zastanawiając się jak bardzo szczegółowej odpowiedzi oczekiwał.
- Nie, to nie tak, przynajmniej nie do końca, lordzie Rowle... - zaprzestał na chwilę pracy, pozwalając sobie podeprzeć się na łopacie by złapać myśli i oddech - Do uwarzenia eliksiru nie ma potrzeby wrzucania mniej lub bardziej... rozciągniętych kości. Tylko rozdrobnione. Zwłaszcza do tych wywarów, które mają być nośnikiem klątw. Przed pojawieniem się anomalii można było korzystać z zaklęć miażdżących teraz bezpieczniej sięgać po rozwiązania bardziej mechaniczne. Ale to kształcące. Zazwyczaj prowadzi to do ciekawych wniosków - Zazwyczaj. Bo machanie niemagicznym szpadlem nie było raczej inspirujące w przeciwieństwie do pracy nad kośćmi.
Ironiczną uwagę Drew zbył wykrzywiając usta w smutną, urażoną podkówkę. Nie lubił tego typu czarodziei. Nie czuł się w ich towarzystwie za wygodnie. Jakoś zawsze brakło mu wówczas języka w gębie. Nie inaczej było i tym razem. Chwycił więc łopatę mocniej i wykonał kolejne sztychy w głąb ziemi udając że nic nie słyszał.
- Nie, to nie tak, przynajmniej nie do końca, lordzie Rowle... - zaprzestał na chwilę pracy, pozwalając sobie podeprzeć się na łopacie by złapać myśli i oddech - Do uwarzenia eliksiru nie ma potrzeby wrzucania mniej lub bardziej... rozciągniętych kości. Tylko rozdrobnione. Zwłaszcza do tych wywarów, które mają być nośnikiem klątw. Przed pojawieniem się anomalii można było korzystać z zaklęć miażdżących teraz bezpieczniej sięgać po rozwiązania bardziej mechaniczne. Ale to kształcące. Zazwyczaj prowadzi to do ciekawych wniosków - Zazwyczaj. Bo machanie niemagicznym szpadlem nie było raczej inspirujące w przeciwieństwie do pracy nad kośćmi.
Ironiczną uwagę Drew zbył wykrzywiając usta w smutną, urażoną podkówkę. Nie lubił tego typu czarodziei. Nie czuł się w ich towarzystwie za wygodnie. Jakoś zawsze brakło mu wówczas języka w gębie. Nie inaczej było i tym razem. Chwycił więc łopatę mocniej i wykonał kolejne sztychy w głąb ziemi udając że nic nie słyszał.
The member 'Valerij Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 52
'k100' : 52
499/600
Może tak czuli się poszukiwacze artefaktów, grzebiąc się w wykopaliskach sięgających czasów starożytnych magów i czarnoksiężników. Miał się nieco lepiej przyrównując (co prawda ironicznie) swą pracę do starań łowców zaklętych przedmiotów. Nadmierna pycha i arogancja w obchodzeniu się z delikatnymi wytworami najdawniejszej magii sprowadzała wyłącznie nieszczęście, więc ukorzenie się przed nią i odrobina pokory wychodziło - zazwyczaj - na dobre. Spojrzał ze zdziwieniem na alchemika, nie przerywając sobie roboty; kiedy nie skupiał na niej swojej uwagi, nawet nie zauważał, że faktycznie kopie. Proste, mechaniczne, wręcz instynktowne, nietrudne i niezbyt wymagające. Odrobina nacisku, spięcie mięśni, zgięcie pleców, powrót do sylwetki wyprostowanej. Czysta fizyczność, pot i nieco bólu, otrzeźwiającego w ten dobry sposób. Przerzucał kolejne grudy ziemi, słuchając relacji Valerija, nie sądził, że mu odpowie. Docinek rzucił raczej w formie niezbyt lotnego dowcipu, który przeinaczony przez Dolohova zmienił się w całkiem inspirującą pogawędkę. Nie przypuszczał, że do tworzenia klątw potrzebny jest także eliksir: pojęcie przybrało nagle na wadze i stało się już wielowymiarowe, godne podziwu. Potrzebujące dwóch głów bądź jednej, wyjątkowo sprawnej w obu dość trudnych dziedzinach.
-Na przykład? - domagał się odpowiedzi, wywód Valerija zaintrygował go jak nigdy, mimo że pozostawał żałośnie niezorientowany w obu kategoriach podnoszonych przez alchemika. Krótki kurs na pewno mu jednak nie zaszkodzi, a przynajmniej - zaspokoi ciekawość.
-Nie słyszeliście, co powiedziałem? - ostrzejszym tonem zwrócił się do Drew i Apollinaire'a, którzy chyba myśleli, że są na wakacjach. On sam powoli zaczynął dygotać z zimna, jego wierzchnia szata była już cała przemoczona od potu i zaczynała sztywnieć na chłodnym powietrzu. Przerwał na chwilę kopanie, odpalił papierosa i po mocniejszym sztachu odrzucił go na ziemię i wrócił do roboty. Mocniej, intensywniej, bardziej energicznie, zależało mu na znalezieniu tych pieprzonych szczątek. Powinien myśleć o tym prędzej, lecz zadanie od Czarnego Pana było przecież ważniejsze niż obietnica złożona duchowi.
Może tak czuli się poszukiwacze artefaktów, grzebiąc się w wykopaliskach sięgających czasów starożytnych magów i czarnoksiężników. Miał się nieco lepiej przyrównując (co prawda ironicznie) swą pracę do starań łowców zaklętych przedmiotów. Nadmierna pycha i arogancja w obchodzeniu się z delikatnymi wytworami najdawniejszej magii sprowadzała wyłącznie nieszczęście, więc ukorzenie się przed nią i odrobina pokory wychodziło - zazwyczaj - na dobre. Spojrzał ze zdziwieniem na alchemika, nie przerywając sobie roboty; kiedy nie skupiał na niej swojej uwagi, nawet nie zauważał, że faktycznie kopie. Proste, mechaniczne, wręcz instynktowne, nietrudne i niezbyt wymagające. Odrobina nacisku, spięcie mięśni, zgięcie pleców, powrót do sylwetki wyprostowanej. Czysta fizyczność, pot i nieco bólu, otrzeźwiającego w ten dobry sposób. Przerzucał kolejne grudy ziemi, słuchając relacji Valerija, nie sądził, że mu odpowie. Docinek rzucił raczej w formie niezbyt lotnego dowcipu, który przeinaczony przez Dolohova zmienił się w całkiem inspirującą pogawędkę. Nie przypuszczał, że do tworzenia klątw potrzebny jest także eliksir: pojęcie przybrało nagle na wadze i stało się już wielowymiarowe, godne podziwu. Potrzebujące dwóch głów bądź jednej, wyjątkowo sprawnej w obu dość trudnych dziedzinach.
-Na przykład? - domagał się odpowiedzi, wywód Valerija zaintrygował go jak nigdy, mimo że pozostawał żałośnie niezorientowany w obu kategoriach podnoszonych przez alchemika. Krótki kurs na pewno mu jednak nie zaszkodzi, a przynajmniej - zaspokoi ciekawość.
-Nie słyszeliście, co powiedziałem? - ostrzejszym tonem zwrócił się do Drew i Apollinaire'a, którzy chyba myśleli, że są na wakacjach. On sam powoli zaczynął dygotać z zimna, jego wierzchnia szata była już cała przemoczona od potu i zaczynała sztywnieć na chłodnym powietrzu. Przerwał na chwilę kopanie, odpalił papierosa i po mocniejszym sztachu odrzucił go na ziemię i wrócił do roboty. Mocniej, intensywniej, bardziej energicznie, zależało mu na znalezieniu tych pieprzonych szczątek. Powinien myśleć o tym prędzej, lecz zadanie od Czarnego Pana było przecież ważniejsze niż obietnica złożona duchowi.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 21
'k100' : 21
Nie udzielał się i nie odzywał. Nie widział sensu, ani potrzeby. Jego zaklęcie wykopało kolejny dół. Zdecydowanie zbliżali się do rozwiązania problemu który ciągnął się za nimi. Nie miał jednak pewności, czy im się powiedzie. Sukces, a może bardziej szczęście, zdecydowanie nie podążało jego śladem. Ale nie musiało. Nie potrzebował szczęścia, by osiągnąć postawione przed sobą cele. Do tego by je osiągać, należało zwyczajnie robić wszystko to, co było potrzebne, by dotrzeć do postawionego przed sobą celu. Nic więcej. Nikt nie był w stanie pokonać drogi za nas.
Wzrok powędrował znów na Rowla, który pośród nich wszystkich zdecydowanie dziś zdawał się najbardziej rozgadany. Cóż, może postanowił zabawić ich wszystkich dźwiękiem swojego głosu, może zwyczajnie nie potrafił wytrwać w ciszy - nie oceniał. Złapał z łopatę i zaczął kopać. Nie reagując, ani nie odpowiadając na żadne ze zdań w czasie których przewinęło się jego nazwisko. Zwyczajnie zajmując się robotą, pozwolił by jego myśli powędrowały we własnym kierunku. Zdecydowanie miał o czym myśleć. Moment odnalezienia zapisów będących w stanie pomóc mu ruszyć z badaniami właściwie stał już przed nim. Musiał jedynie zaplanować odpowiednio wprawę i najpewniej zabrać ze sobą kogoś, kto pomoże mu odpowiednio przekonać osobę z którą przyjdzie im rozmawiać.
Nie był naiwny, nie był też głupi - doskonale zdawał sobie sprawę, że zanim uda mu się ukończyć dzieła minie trochę czasu. Sam proces twórczy był czasochłonny, nie mówiąc już o fakcie, że ich obraz musiał posiadać dodatkowe magiczne właściwości. Postawił przed sobą ciężki cel, ale zamierzał go osiągnąć.
Zamachnął się jeszcze raz i kolejny i tak cały czas, czuł jak mięśnie pracują, jednak ciężka praca nie była mu obca. Uniósł dłoń i poprawił złote oprawi na nosie, przetarł czoło, ocierając z niego kilka kropel potu, by wrócić ponownie do roboty. Miał nadzieję, że uwiną się z nią przed świtem. Zdecydowanie nie leżało mu na rękę zostawać tu dłużej.
Wzrok powędrował znów na Rowla, który pośród nich wszystkich zdecydowanie dziś zdawał się najbardziej rozgadany. Cóż, może postanowił zabawić ich wszystkich dźwiękiem swojego głosu, może zwyczajnie nie potrafił wytrwać w ciszy - nie oceniał. Złapał z łopatę i zaczął kopać. Nie reagując, ani nie odpowiadając na żadne ze zdań w czasie których przewinęło się jego nazwisko. Zwyczajnie zajmując się robotą, pozwolił by jego myśli powędrowały we własnym kierunku. Zdecydowanie miał o czym myśleć. Moment odnalezienia zapisów będących w stanie pomóc mu ruszyć z badaniami właściwie stał już przed nim. Musiał jedynie zaplanować odpowiednio wprawę i najpewniej zabrać ze sobą kogoś, kto pomoże mu odpowiednio przekonać osobę z którą przyjdzie im rozmawiać.
Nie był naiwny, nie był też głupi - doskonale zdawał sobie sprawę, że zanim uda mu się ukończyć dzieła minie trochę czasu. Sam proces twórczy był czasochłonny, nie mówiąc już o fakcie, że ich obraz musiał posiadać dodatkowe magiczne właściwości. Postawił przed sobą ciężki cel, ale zamierzał go osiągnąć.
Zamachnął się jeszcze raz i kolejny i tak cały czas, czuł jak mięśnie pracują, jednak ciężka praca nie była mu obca. Uniósł dłoń i poprawił złote oprawi na nosie, przetarł czoło, ocierając z niego kilka kropel potu, by wrócić ponownie do roboty. Miał nadzieję, że uwiną się z nią przed świtem. Zdecydowanie nie leżało mu na rękę zostawać tu dłużej.
Just wait and see, what am I capable of
Apollinare Sauveterre
Zawód : artysta, krytyk, dyrektor Galerii Sztuki
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Sztuka zawsze, nieustannie zajmuje się dwiema sprawami: wiecznie rozmyśla o śmierci i dzięki temu wiecznie tworzy życie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Apollinare Sauveterre' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 32
'k100' : 32
Niestety magia ją zawiodła. Nie była tym zachwycona, bo przecież Orcumiano nie było bardzo trudnym zaklęciem, a jednak po wypowiedzeniu inkantacji nic się nie stało, i nie tylko ona poniosła na tym polu porażkę. Magia była kapryśna, ale w końcu udało się powiększyć dół, a Zabini z pewnym zaciekawieniem przysłuchiwała się wymianie zdań. Wysłuchała wyjaśnień Valerija na temat kości i ich zadziwiającej odporności, zapewne wiedział co nieco na ten temat; Lyanna nie była alchemikiem ani nie miała zbyt wiele do czynienia z anatomią poza podstawami, które musiała przyswoić, tym bardziej, że do prób nakładania klątw, które swego czasu poczyniła, były potrzebne fragmenty ludzkich ciał.
Ale kości należące niegdyś do ducha musiały być pogrzebane na tyle głęboko, że nie wystarczyło wydrążyć dołu zaklęciem Orcumiano. Musieli jeszcze złapać za łopaty i zacząć kopać. Początkowo zajęli się tym mężczyźni, choć Lyanna w razie potrzeby miała zamiar ich wspomóc, nie była delikatną damą żeby bać się ziemi i brudu. Zadanie było ważniejsze, bo Czarny Pan na pewno nie byłby zachwycony, gdyby trójka jego zwolenników na zawsze została czaplami przez ich zaniedbanie, a podejrzewała, że duszyca mogła być dość potężna, by to zrobić, skoro mimo swego niematerialnego stanu potrafiła ich przemienić. Ciekawe, bardzo ciekawe. Wciąż zachodziła w głowie, na jakiej zasadzie to działało. I po chwili, po ponagleniu ze strony Magnusa i widząc, że mężczyźni nadal nie dokopali się do szczątków, Lyanna także postanowiła wziąć się do pracy. Im szybciej to znajdą, tym lepiej. O ile w ogóle kopali w dobrym miejscu, bo kto wie, gdzie mogły wylądować kości po wybuchu tej całej "elektrowni", ale ufała, że alchemik dobrze wytypował prawdopodobne miejsce, i że kości rzeczywiście mogły przetrwać. To w końcu oni tu byli i widzieli, co się tam znajdowało. Ona tylko podążała ich śladami, gotowa użyczyć swojej wiedzy i umiejętności, gdyby okazało się to niezbędne, choć niestety wcześniej nie popisała się pomyślnym zaklęciem.
Pomogła im więc powiększyć dół, który był już dość głęboki. Może niedługo znajdą te kości? Musiała mieć oczy szeroko otwarte.
Ale kości należące niegdyś do ducha musiały być pogrzebane na tyle głęboko, że nie wystarczyło wydrążyć dołu zaklęciem Orcumiano. Musieli jeszcze złapać za łopaty i zacząć kopać. Początkowo zajęli się tym mężczyźni, choć Lyanna w razie potrzeby miała zamiar ich wspomóc, nie była delikatną damą żeby bać się ziemi i brudu. Zadanie było ważniejsze, bo Czarny Pan na pewno nie byłby zachwycony, gdyby trójka jego zwolenników na zawsze została czaplami przez ich zaniedbanie, a podejrzewała, że duszyca mogła być dość potężna, by to zrobić, skoro mimo swego niematerialnego stanu potrafiła ich przemienić. Ciekawe, bardzo ciekawe. Wciąż zachodziła w głowie, na jakiej zasadzie to działało. I po chwili, po ponagleniu ze strony Magnusa i widząc, że mężczyźni nadal nie dokopali się do szczątków, Lyanna także postanowiła wziąć się do pracy. Im szybciej to znajdą, tym lepiej. O ile w ogóle kopali w dobrym miejscu, bo kto wie, gdzie mogły wylądować kości po wybuchu tej całej "elektrowni", ale ufała, że alchemik dobrze wytypował prawdopodobne miejsce, i że kości rzeczywiście mogły przetrwać. To w końcu oni tu byli i widzieli, co się tam znajdowało. Ona tylko podążała ich śladami, gotowa użyczyć swojej wiedzy i umiejętności, gdyby okazało się to niezbędne, choć niestety wcześniej nie popisała się pomyślnym zaklęciem.
Pomogła im więc powiększyć dół, który był już dość głęboki. Może niedługo znajdą te kości? Musiała mieć oczy szeroko otwarte.
The member 'Lyanna Zabini' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 5
'k100' : 5
595/600
Nie doczekał się jeszcze odpowiedzi od Valerija, lecz przynajmniej ostatni maruderzy wzięli się nareszcie do roboty. Ponaglił spojrzeniem Apollinaire'a, Francuz nie wydawał się wprawdzie przystosowany do fizycznej harówki (ktokolwiek z nich był?), ale najwyraźniej zrozumiał niewerbalny komunikat. Protesty i głupie zażalenia w ich sytuacji okazałyby się nadzwyczaj słabe, zwłaszcza, że tkwili w tym bagnie wszyscy razem... Prócz Cynerica, który może utkwił na swoim. Marny żart nie wywołał jednak uśmiechu u Magnusa, zażarcie pogłębiającego dół. Już przestał zwracać uwagę na drobne niedogodności, wdrożył się w pracę i nauczył władania łopatą. Tu docisnąć, tam odpuścić, tu przyłożyć się bardziej, bo ziemia jest jeszcze zmarznięta na kość. Poznał teren, więc walka nie była już taka straszna, jak na początku, kiedy nieudolnie szamotał się ze szpadlem. Wykonał jeszcze kilka ruchów, zgarnął pokaźną grudę ziemi i zmęczony odgarnął spocone włosy, które opadły mu na twarz. Przyjrzał się krytycznie wilgotnym kosmykom, powinien je spiąć - a później najpewniej ściąć, skoro nawet jemu zaczynały przeszkadzać. Przydługie włsoy nie były mile widziane na salonach, sam po części nosił je z przekory.
-Zdaje mi się, że tu coś jest - podniósł nieco głos, kiedy łopata napotkała na przeszkodę, inną niż dotychczas. Nie był to kamień, z całą pewnością - albo kości, jakich szukali, albo szkielet jakiegoś biednego zwierzęcia. Rowle uklęknął i począł rękami rozgarniać piach i drobny żwir, ciemniejszą glinę - na wszelki wypadek, tego jeszcze brakowało, by naruszyli szczątki Raeli.
Nie doczekał się jeszcze odpowiedzi od Valerija, lecz przynajmniej ostatni maruderzy wzięli się nareszcie do roboty. Ponaglił spojrzeniem Apollinaire'a, Francuz nie wydawał się wprawdzie przystosowany do fizycznej harówki (ktokolwiek z nich był?), ale najwyraźniej zrozumiał niewerbalny komunikat. Protesty i głupie zażalenia w ich sytuacji okazałyby się nadzwyczaj słabe, zwłaszcza, że tkwili w tym bagnie wszyscy razem... Prócz Cynerica, który może utkwił na swoim. Marny żart nie wywołał jednak uśmiechu u Magnusa, zażarcie pogłębiającego dół. Już przestał zwracać uwagę na drobne niedogodności, wdrożył się w pracę i nauczył władania łopatą. Tu docisnąć, tam odpuścić, tu przyłożyć się bardziej, bo ziemia jest jeszcze zmarznięta na kość. Poznał teren, więc walka nie była już taka straszna, jak na początku, kiedy nieudolnie szamotał się ze szpadlem. Wykonał jeszcze kilka ruchów, zgarnął pokaźną grudę ziemi i zmęczony odgarnął spocone włosy, które opadły mu na twarz. Przyjrzał się krytycznie wilgotnym kosmykom, powinien je spiąć - a później najpewniej ściąć, skoro nawet jemu zaczynały przeszkadzać. Przydługie włsoy nie były mile widziane na salonach, sam po części nosił je z przekory.
-Zdaje mi się, że tu coś jest - podniósł nieco głos, kiedy łopata napotkała na przeszkodę, inną niż dotychczas. Nie był to kamień, z całą pewnością - albo kości, jakich szukali, albo szkielet jakiegoś biednego zwierzęcia. Rowle uklęknął i począł rękami rozgarniać piach i drobny żwir, ciemniejszą glinę - na wszelki wypadek, tego jeszcze brakowało, by naruszyli szczątki Raeli.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 18
'k100' : 18
Pomimo tego, że jeszcze chwile temu tkwiła w ciele czapli to jej zaklęcie się powiodło. Nawet skuteczniej niż się tego spodziewała. Jej różdżka potrafiła jeszcze zaskoczyć mocą, którą posiadała chociaż było to całkowicie nie do przewidzenia i w sytuacjach, w których najmocniej jej potrzebowała czasem potrafiła też zawieść. Nie miała jednak zamiaru się nad tym rozwodzić. Grunt, że im się udało. Przyglądała się jak łopatami starają się dostać do kości kobiety i dalej była do tego dość sceptycznie nastawiona. Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Powrót do ciała zwierzęcia wcale jej się nie uśmiechał. Na początku wydawało się, że idzie jak po maśle. Na szczęście ruiny elektrowni nie były aż tak ubite i ciężkie do pokonania jak się wcześniej tego spodziewała. W połowie drogi jednak coś zaczęło iść nie tak. Tracili coraz więcej czasu i Antonia miała tylko nadzieje, że duch patrzy na nich właśnie i widząc ich starania nie stwierdzi nagle, że dość już się wyczekał i koniec z życiem na dwóch nogach. Całkiem lubiła to życie, a przede wszystkim możliwość trzymania różdżki w dłoniach, a nie w dziobie. Słysząc słowa Magnusa delikatnie wzruszyła ramionami bo przecież nie miała zamiaru stać i się przyglądać. Już chciała dorwać się do łopaty i zacząć kopać tak by przynajmniej trochę przyśpieszyć ich dotarcie do celu, kiedy usłyszała głos szlachcica wskazujący na to, że prawdopodobnie dotarli do celu. Zostawiła łopatę, którą zdążyła już chwycić w dłonie i podeszła do znaleziska. Tak, co do tego nie miała wątpliwości. Znaleźli kości i jeżeli mieli szczęście, a z góry zakładała, że musieli je mieć bo pech w ostatnim czasie ich nie opuszczał to właśnie trafili na kości kobiety. - Tak. Udało się. - potwierdziła chociaż nikt tego potwierdzenia od niej nie potrzebował. - Zabierzmy je stąd i znajdźmy kalinę, o której mówiła kobieta. - dodała. W jej głosie mogła brzmieć nuta zniecierpliwienia, ale to dlatego, że wiedzieli do czego była zdolna i Antonia po prostu miała to z głowy. Musieli udać się do Carrantoohill by skończyć to co już zaczęli podczas swojej misji w elektrowni.
z.t dla wszystkich
z.t dla wszystkich
Udziel mi więc tych cierpień
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
płaczmy razem na nie! ach, nie dziel ich, niech
wszystko mi samej zostanie
Antonia Borgin
Zawód : pracownik urzędu niewłaściwego użycia czarów & znawca run
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
ognistych nocy głodne przebudzenia
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
i tych uścisków, żar co krew wysusza,
wszystkie rozkosze ciała - i cierpienia
wszystkie, jakie znosi dusza
OPCM : 7 +2
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 15 +1
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
5 X 1956
Pierwsze co pamięta, to jak śmiech zamiera mu na ustach, a zdziwienie przejmuje rozbawione wnętrze. Nagle dłońmi nie obejmuje już niewieścich sylwetek, te wymknęły się zręcznym palcom w momencie, w którym opuszkami muska szyje i nie bardzo może pojąć, dlaczego w popołudniowym słońcu lśni kropla krwi oraz niewielka strzałka, najpewniej dziecięca, znajduje się w jego ręce wiodącej. Doskonale zdawał sobie sprawę z nieodpowiedzialności, jaka znaczyła czarodziejski świat — pamiętał przecież opowieść młodego Botta o tym, jak jego wuj próbował polecieć w kosmos dzięki dwunastu miotłom związanym ze sobą wokół krzesła. Albo magicznego dywanu. No dobrze, pamiętał głównie, że coś było związane i brały udział w tym miotły, ale niezaprzeczalnie było w tym coś nieodpowiedzialnego, bo się aż babeczką zachłysnął — jednak tego typu zabawki mogły zrobić komuś krzywdę! W oko trafić albo w no no land, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, a kość ogonowa uśmiecha się z ukrycia. Jak ktokolwiek mógł pozwolić swojemu potomstwu na podobne działania?! Ale z drugiej strony, nie działo się znowu najlepiej w kraju, więc odrobina beztroski nie mogła być taka zła? Problem tylko w tym, iż była. Przynajmniej dla Ernesta, który liczył na towarzystwo przeuroczych znajomych, gotowych pomóc mu odegnać widmo samotnego popołudnia, a został pozostawiony sam, jak ten palec na Pokątnej. On tak tego nie zostawi! Zaciska więc mocniej dłoń wokół zabawki i rozgląda się, szukając jakiejś młodej facjaty ciągnącej złem oraz piaskiem, gdy raptownie cały jego świat staje w ogniu. Nic nie wydaje się tak piękne, tak żywe, jak jej włosy, które skrzą w promieniach słońca, kuszą oczyszczającym ciepłem. Nic nie przynosi większej ulgi niż zieleń jej oczu przetykana szarymi plamkami, tak czysta i nieskalana okrucieństwem. Smukła sylwetka niczym latarnia morska woła go z czeluści wód, zachęcając do wynurzenia się z ciemności, do podążania za światłem. I nie wie, naprawdę nie wie, jak długo pozostawał ślepy, nim wreszcie otworzył oczy. Zanim zrozumiał, że element pustki, jaki na dobre zagościł w jego wnętrzu, był jedynie formą tęsknoty. Tęsknoty dotkliwej, dojmującej, powiększającej się z każdym krokiem, który powstawał między nimi. Dystans ten bolał, a Ernest zaznał już wystarczająco bólu w swym życiu, czy więc mógł tym razem zachować się egoistycznie? Sięgnąć po to, co przecież nigdy nie powinno być jego?
— Wybacz mi — mówi, zanim się orientuje, że otwiera usta. Ujmuje kobiecą dłoń prędko, lecz tak delikatnie, jakby miał do czynienia z kruchą porcelaną, gotową rozpaść się pod wpływem najlżejszego dotyku. Jakby właśnie trzymał cały swój świat i nie był pewien, czy winien wzmocnić uścisk, czy też pozwolić mu odejść — Wybacz mi, proszę, że pragnę spłonąć w twej obecności i narodzić się na nowo. Że pragnę tonąć w twoich oczach, że pragnę słyszeć twój śmiech. Wybacz mi, że brzmię, jakby trawiła mnie gorączka, jednak to twój żar sprawia, że nie mogę pozostać bierny. Aż w końcu wybacz mi, ognista panienko, za moją bezczelność, lecz czy zechciałabyś zjeść ze mną kolację? — nie wie, dlaczego używa dokładnie tych słów. Dlaczego nie wybierze czegoś subtelniejszego, czegoś bardziej ujmującego, dla kobiety jego życia, jego serca, wszystko powinno być lepsze. Ale Prang nie jest lepszy, jest tylko prostym kierowcą, którego żyły wypełniała czysta miłość i jedyne co mógł zaoferować, to dziwne porównania oraz kolacja. Frish & Chips szepce jakiś piskliwy głosik i mężczyzna myśli, że to wystarczające, ale i nie wystarczające, więc musi coś wymyślić lepszego, coś wyjątkowego. Ruiny elektrowni nie wydają się tak romantyczne, ale on ma plan, ma też pocałunki, które składa za wierzchu dłoni swej damy, gdy słyszy jej odpowiedź i kilka godzin później, przeczesuje raz po raz brązowe kosmyki ręką. Ma na sobie garnitur, nieco wygnieciony, ale nie przez marne jego trzymanie, a przez pośpiech oraz walkę, która mogła, ale nie musiała mieć miejsce, gdy Berta — jego kanapa, która również mogła, ale nie musiała być całkiem żywa i drapieżna — zżarła jego krawat. Czy wyglądał dobrze? Może zbyt mugolsko? Czy ten wiecheć kwiatów był zadowalający? Czy ona się pojawi? Myśli, że nic już nie będzie tak pełne życia oraz kolorów jak płomienne pukle. Myśli, że nic już nie będzie miało sensu, jak brzmienie jej głosu. Ta chwila rozmowy była wszystkim i niczym, bo teraz tkwił w tym koszmarze niepewności, nie wiedząc, czy jeszcze przyjdzie mu ją spotkać.
The risk I took was calculatedBut man, I'm so bad at math...
W założeniu dzień ten miał być wypełniony po brzegi realizowaniem zaległych sprawunków, na które Jessa nie miała ostatnio czasu, a które domagały się spełnienia, piętrząc się i zalegając na tyle długo, że w końcu zaczęła potykać się o niewyjaśnione sprawy i niezałatwione kwestie. Z bólem serca opuściła wiec Otterton, pozostawiając Amosa w dobrych rękach dziadka, po czym udała się na Pokątną, by wypełnić chociaż połowę swoich powinności, jakie zaplanowała na ten dzień. Najpierw odwiedziła redakcję Proroka Codziennego, gdzie spotkała się z reporterem działu sportowego i pogawędziła z nim na temat rozpoczętego niedawno sezonu Quidditcha. Jeśli ten naiwniak myślał, że Wędrowcy z Wigtown mieli jakąkolwiek szansę na wygraną, to Diggory niezwykle mu współczuła. Jakim cudem posiadał tę posadę, skoro najwyraźniej o najpiękniejszej grze na świecie nie miał zielonego pojęcia? Po opuszczeniu redakcji rudowłosa skierowała swe kroki do sklepu z miotłami, gdzie zamierzała zakupić kilka opakowań pasty Fleetwooda oraz spinacze do witek w miotle, nie dane jej jednak było dotrzeć do swojej mekki, gdyż drogę przecięło jej przeznaczenie.
Najpierw poczuła ukłucie na karku i natychmiast pacnęła się ręką w to miejsce, lecz sekundę później zganiła się w myślach, bo przecież komarów dawno już nie było, nawet na jej sielskiej i anielskiej wsi. Rozejrzała się dookoła, oczekując psocącego dziecka, robiącego psikusy obcym dorosłym; przecież nie wszystkie szkraby były tak dobrze ułożone, jak jej syn – niektóre bachory były naprawdę niewychowane i mogły się posunąć nawet do tak paskudnej złośliwości, jak atakowanie przechodniów na ulicy! Gdzie w takich momentach byli rodzice? Jessa pomstowałaby to zapewne jeszcze przez kilka minut, gdyby jej wzrok nie spoczął na osobniku płci przeciwnej, którego przez ułamek sekundy uznała za równie poszkodowanego, co ona sama, lecz już po chwili zapomniała o brutalnym ataku, którego ofiarą się stała. Liczyły się tylko te ciemno niebieskie oczy, które napotkała, gdy podniosła głowę.
Stanęła w miejscu jak wryta, przyglądając się nieznajomemu całkowicie oczarowana; musiała teraz wyglądać niczym błazen, brakowało jedynie półotwartych ust i niewielkiego ślinienia, zanim jednak doszło do podobnej kompromitacji, mężczyzna zbliżył się, a serce Jessy przyspieszyło jeszcze bardziej. Dawno już nie czuła czegoś takiego, ba! Czy kiedykolwiek w ogóle czuła? Spoglądanie na przystojną twarz, okalaną ciemnymi włosami było przyjemniejsze niż obserwowanie zwycięstwa ulubionej drużyny Quidditcha. Onieśmielał ją, a to przecież nie zdarzało się nigdy; pewność siebie uciekła gdzieś w głąb Jessy, zastąpiona dziewczęcą, niewinną niemalże pokorą, z którą przyjęła dotyk jego dłoni. Na usłane piegami policzki wstąpił rumieniec, gdy nieznajomy przemówił ciepłym, zniewalającym głosem.
Mógłby jej teraz wyrecytować skład Pasty Fleetwooda, a słuchałaby go niczym urzeczona. Lecz nie, on wypowiadał słowa przyjemniejsze dla jej uszu, lejące się niczym miód na jej wcześniej popękane serce. Wszelkie zawody miłosne i ich sprawcy odeszli w zapomnienie, liczył się tylko Ernie, którego imienia jeszcze przecież nie znała. Kiwnęła głową niczym młódka, przystając na jego propozycję i obiecując, że zjawi się w umówionym miejscu o umówionej porze.
- To szalone – odezwała się schrypniętym głosem, nie odrywając wzroku od głębi męskiego spojrzenia – Zróbmy to.
A wiec postanowione! Rozstali się tylko na kilka godzin, by wieczorem spotkać ponownie; odnaleźli się nieopodal ruin elektrowni, o której Jessa powinna przecież coś słyszeć, ale teraz nie liczyło się już nic, nawet to, co mogło być potencjalnie związane z Zakonem Feniksa.
Miała na sobie najlepszą sukienkę, jaką zdołała odnaleźć w szafie, a błękit materiału stanowił wspaniałe tło dla rozpuszczonych, płomiennorudych włosów, ułożonych tak ładnie, jak chyba nigdy wcześniej. Postarała się wyglądać najpiękniej, jak tylko potrafiła, a wszystko to zrobiła dla niego.
Czuła się niczym zauroczona i spłoszona nastolatka, gdy podchodziła bliżej, witając się po raz kolejny tego dnia. I jeśli to miało zależeć tylko od niej, do pożegnania nigdy miało nie dojść.
- Przyszedłeś – wyszeptała jedynie, zachwycona faktem, że spotkanie nie okazało się snem, a nieznajomy rzeczywiście pojawił się w umówionym miejscu.
Najpierw poczuła ukłucie na karku i natychmiast pacnęła się ręką w to miejsce, lecz sekundę później zganiła się w myślach, bo przecież komarów dawno już nie było, nawet na jej sielskiej i anielskiej wsi. Rozejrzała się dookoła, oczekując psocącego dziecka, robiącego psikusy obcym dorosłym; przecież nie wszystkie szkraby były tak dobrze ułożone, jak jej syn – niektóre bachory były naprawdę niewychowane i mogły się posunąć nawet do tak paskudnej złośliwości, jak atakowanie przechodniów na ulicy! Gdzie w takich momentach byli rodzice? Jessa pomstowałaby to zapewne jeszcze przez kilka minut, gdyby jej wzrok nie spoczął na osobniku płci przeciwnej, którego przez ułamek sekundy uznała za równie poszkodowanego, co ona sama, lecz już po chwili zapomniała o brutalnym ataku, którego ofiarą się stała. Liczyły się tylko te ciemno niebieskie oczy, które napotkała, gdy podniosła głowę.
Stanęła w miejscu jak wryta, przyglądając się nieznajomemu całkowicie oczarowana; musiała teraz wyglądać niczym błazen, brakowało jedynie półotwartych ust i niewielkiego ślinienia, zanim jednak doszło do podobnej kompromitacji, mężczyzna zbliżył się, a serce Jessy przyspieszyło jeszcze bardziej. Dawno już nie czuła czegoś takiego, ba! Czy kiedykolwiek w ogóle czuła? Spoglądanie na przystojną twarz, okalaną ciemnymi włosami było przyjemniejsze niż obserwowanie zwycięstwa ulubionej drużyny Quidditcha. Onieśmielał ją, a to przecież nie zdarzało się nigdy; pewność siebie uciekła gdzieś w głąb Jessy, zastąpiona dziewczęcą, niewinną niemalże pokorą, z którą przyjęła dotyk jego dłoni. Na usłane piegami policzki wstąpił rumieniec, gdy nieznajomy przemówił ciepłym, zniewalającym głosem.
Mógłby jej teraz wyrecytować skład Pasty Fleetwooda, a słuchałaby go niczym urzeczona. Lecz nie, on wypowiadał słowa przyjemniejsze dla jej uszu, lejące się niczym miód na jej wcześniej popękane serce. Wszelkie zawody miłosne i ich sprawcy odeszli w zapomnienie, liczył się tylko Ernie, którego imienia jeszcze przecież nie znała. Kiwnęła głową niczym młódka, przystając na jego propozycję i obiecując, że zjawi się w umówionym miejscu o umówionej porze.
- To szalone – odezwała się schrypniętym głosem, nie odrywając wzroku od głębi męskiego spojrzenia – Zróbmy to.
A wiec postanowione! Rozstali się tylko na kilka godzin, by wieczorem spotkać ponownie; odnaleźli się nieopodal ruin elektrowni, o której Jessa powinna przecież coś słyszeć, ale teraz nie liczyło się już nic, nawet to, co mogło być potencjalnie związane z Zakonem Feniksa.
Miała na sobie najlepszą sukienkę, jaką zdołała odnaleźć w szafie, a błękit materiału stanowił wspaniałe tło dla rozpuszczonych, płomiennorudych włosów, ułożonych tak ładnie, jak chyba nigdy wcześniej. Postarała się wyglądać najpiękniej, jak tylko potrafiła, a wszystko to zrobiła dla niego.
Czuła się niczym zauroczona i spłoszona nastolatka, gdy podchodziła bliżej, witając się po raz kolejny tego dnia. I jeśli to miało zależeć tylko od niej, do pożegnania nigdy miało nie dojść.
- Przyszedłeś – wyszeptała jedynie, zachwycona faktem, że spotkanie nie okazało się snem, a nieznajomy rzeczywiście pojawił się w umówionym miejscu.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Ruiny elektrowni
Szybka odpowiedź