Dom Petriego
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dom Petriego
Dom Petriego to jedno z tych nielicznych miejsc, w których świat czarodziejów styka się ze światem mugolskim; otóż zgromadzone są tutaj najcenniejsze przedmioty wykopane przez Anglików w Egipcie - jak nietrudno się domyślić, w przeważającej większości stanowią one artefakty, które lekkomyślnie byłoby oddać w ręce niemagicznych choćby na kilka chwil. W porozumieniu z rządem mugolskim dokonano więc następującego podziału; wierzchnia wystawa, złożona głównie z już przebadanych eksponatów, dostępna jest dla mugoli. Głębsze komnaty są przed nimi zabezpieczone i oddane wyłącznie do użytku czarodziejów; nieustannie pracują nad nimi łamacze klątw z różnych stron kraju.
Budynek nazwano imieniem Williama Petriego, jednego z najwybitniejszych łamaczy klątw w dziejach nowożytnych, a zarazem założyciela tej placówki.
Budynek nazwano imieniem Williama Petriego, jednego z najwybitniejszych łamaczy klątw w dziejach nowożytnych, a zarazem założyciela tej placówki.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:39, w całości zmieniany 2 razy
Musiał ostatecznie oderwać wzrok od gabloty, a kiedy to zrobił spojrzeniu młodego uzdrowiciela przyzwyczajonego do wnikliwej obserwacji ludzi nie mogły umknąć uniesione jakby w niedowierzaniu czy też niepewności brwi Percivala. Wnętrze pustego muzeum pozwalało na pewien komfort, a nawet parę. Z rzeczy najbardziej prozaicznych był to brak opadów atmosferycznych wszelkiej maści, które skutecznie utrudniały nie dość, że rozmowę to jeszcze obserwację. Trudniej było usłyszeć czy dostrzec intruzów w niesprzyjających okolicznościach przyrody; łatwiej natomiast dopuścić wypowiadane słowa do niepożądanych uszu. Farley wyprostował się, bez słowa komentarza słuchając odpowiedzi Percivala. Skinął w końcu, naciągając głębiej kaptur na głowę. Imiona wypowiadane przez byłego Rycerza Walpurgii nie były zaskoczeniem - przynajmniej aż do momentu, w którym doszedł do ostatniego. Ukryte w cieniu brwi Alexandra uniosły się lekko, lecz ten nie pozwolił swojemu zaintrygowaniu przelać się na głos.
- Powodzenia w takim razie - rzucił, wiedząc że na pewno wraz z Maxine dadzą z siebie wszystko. Desmond nie była jednak w oczach Alexa jedną z tych należących do Zakonu Feniksa osób, które jako pierwsze ruszyłyby na spotkanie z byłym Nottem. Informacja ta była więc lekkim zaskoczeniem, lecz bynajmniej nie negatywnym. To był dobry znak, więc pozostawało jedynie nie tyle co cieszyć się, a docenić. Jako Gwardia zdecydowali się zaufać smokologowi - pod pewnymi potencjalnie śmiertelnymi warunkami, naturalnie - a świadomość, że pozostali Zakonnicy również podążali tym tropem była podnosząca na duchu.
- Chodźmy stąd. Chyba, że masz jakieś pytania, których lepiej nie zadawać na otwartej przestrzeni - światło błysnęło w jasnych oczach, kiedy te zwróciły się w kierunku starszego z czarodziejów. Nie po drodze było im się spotykać, a Farley również nie zamierzał w jakikolwiek sposób się narzucać czy też osaczać swoją dociekliwą naturą drugiego ze zdrajców krwi. Ostatnio jednak Alexander odzyskał znaczną część ze swojej trzeźwości umysłu i korciło go, aby zacząć podpuszczać byłego Rycerza do udziału w jego gierkach, mających na celu poznanie zdecydowanie starszego od niego wydziedziczonego szlachcica. Chciał wiedzieć za kogo wzięli na siebie odpowiedzialność, a zaserwowany mu po szczycie w Stonehenge przedsmak tego co skrywał w sobie Nott jedynie podsycił jego ciekawość. Pogardzał jego wcześniejszymi wyborami, a chociaż bardzo starał się nie przywiązywać wagi do swojej zapomnianej przeszłości, tak w odniesieniu do Percivala ta reguła nie miała zastosowania. Może i były to podwójne standardy - jednak w swojej opinii miał do nich pełne prawo, ponieważ ich sytuacje były drastycznie różne; w końcu to nie do moralności Gwardzisty posiadano obiekcje.
- Powodzenia w takim razie - rzucił, wiedząc że na pewno wraz z Maxine dadzą z siebie wszystko. Desmond nie była jednak w oczach Alexa jedną z tych należących do Zakonu Feniksa osób, które jako pierwsze ruszyłyby na spotkanie z byłym Nottem. Informacja ta była więc lekkim zaskoczeniem, lecz bynajmniej nie negatywnym. To był dobry znak, więc pozostawało jedynie nie tyle co cieszyć się, a docenić. Jako Gwardia zdecydowali się zaufać smokologowi - pod pewnymi potencjalnie śmiertelnymi warunkami, naturalnie - a świadomość, że pozostali Zakonnicy również podążali tym tropem była podnosząca na duchu.
- Chodźmy stąd. Chyba, że masz jakieś pytania, których lepiej nie zadawać na otwartej przestrzeni - światło błysnęło w jasnych oczach, kiedy te zwróciły się w kierunku starszego z czarodziejów. Nie po drodze było im się spotykać, a Farley również nie zamierzał w jakikolwiek sposób się narzucać czy też osaczać swoją dociekliwą naturą drugiego ze zdrajców krwi. Ostatnio jednak Alexander odzyskał znaczną część ze swojej trzeźwości umysłu i korciło go, aby zacząć podpuszczać byłego Rycerza do udziału w jego gierkach, mających na celu poznanie zdecydowanie starszego od niego wydziedziczonego szlachcica. Chciał wiedzieć za kogo wzięli na siebie odpowiedzialność, a zaserwowany mu po szczycie w Stonehenge przedsmak tego co skrywał w sobie Nott jedynie podsycił jego ciekawość. Pogardzał jego wcześniejszymi wyborami, a chociaż bardzo starał się nie przywiązywać wagi do swojej zapomnianej przeszłości, tak w odniesieniu do Percivala ta reguła nie miała zastosowania. Może i były to podwójne standardy - jednak w swojej opinii miał do nich pełne prawo, ponieważ ich sytuacje były drastycznie różne; w końcu to nie do moralności Gwardzisty posiadano obiekcje.
Nie chciał pozostawać w muzeum dłużej, niż było to konieczne. Nie tylko ze względu na bliskość anomalii; przestronne, ale jednocześnie duszne pomieszczenia, przesycone zapachem starości i wypełnione powietrzem ciężkim od dawno zapomnianych historii, w jakiś nie do końca przyjemny sposób przenosiły go z powrotem na porzucone korytarze Ashfield Manor, na których już nigdy miał nie postawić stopy. Nie wiedział jeszcze, jak czuł się z tym faktem, świadomy, że obok ulgi i poczucia wolności znajdowało się coś jeszcze, kanciastego i niewygodnego – ale nie chciał prowadzić rozważań na ten temat; a już na pewno nie planował tego robić w towarzystwie przyglądającego mu się uważnie Alexandra, który – choć w żaden sposób tego nie zasygnalizował – zdawał się obserwować go czujnym okiem należącym nie tyle do wysokiego rangą członka Zakonu Feniksa, co do uważnego uzdrowiciela i legilimenty. Nie żeby miał coś do ukrycia, niedawne spotkanie z Gwardzistami pomogło mu pozbyć si większości ciągnących go ku ziemi tajemnic, ale wciąż – nie lubił być oceniany ani rozpracowywany na czynniki pierwsze.
Podziękował mu milcząco skinieniem głowy, nie do końca rozumiejąc malujące się na jego twarzy zaskoczenie, ale decydując się o nie nie pytać. Oderwał ramię od filara, odpychając się od niego lekko i prostując, gotów ruszyć do wyjścia. Chodźmy stąd brzmiało dobrze; zdawał sobie oczywiście sprawę, że na zewnątrz wciąż szalały paskudne wyładowania, ale do pewnego stopnia zdążył się już do nich przyzwyczaić, preferując je ponad ciemne pomieszczenia, w których pomieszkiwało jedynie echo. Być może miało to coś wspólnego z powracającymi wspomnieniami z utkanego z halucynacji bunkra, a może z tymi cofającymi go aż do zalewanych wodą podziemi Albury; tak czy inaczej – od jakiegoś czasu zwyczajnie źle czuł się w warunkach, które chociaż trochę przypominały uwięzienie w jakiejkolwiek formie. – W tej chwili chyba żadnych. Chodźmy – odpowiedział, krzyżując spojrzenia z młodszym czarodziejem. Nie był pewien, czy było coś, o co powinien zapytać, ale w tamtym momencie nic sensownego nie przychodziło mu do głowy; chciał po prostu wrócić – do Sennen, z dnia na dzień coraz mocniej zasługującego na miano domu.
| zt
Podziękował mu milcząco skinieniem głowy, nie do końca rozumiejąc malujące się na jego twarzy zaskoczenie, ale decydując się o nie nie pytać. Oderwał ramię od filara, odpychając się od niego lekko i prostując, gotów ruszyć do wyjścia. Chodźmy stąd brzmiało dobrze; zdawał sobie oczywiście sprawę, że na zewnątrz wciąż szalały paskudne wyładowania, ale do pewnego stopnia zdążył się już do nich przyzwyczaić, preferując je ponad ciemne pomieszczenia, w których pomieszkiwało jedynie echo. Być może miało to coś wspólnego z powracającymi wspomnieniami z utkanego z halucynacji bunkra, a może z tymi cofającymi go aż do zalewanych wodą podziemi Albury; tak czy inaczej – od jakiegoś czasu zwyczajnie źle czuł się w warunkach, które chociaż trochę przypominały uwięzienie w jakiejkolwiek formie. – W tej chwili chyba żadnych. Chodźmy – odpowiedział, krzyżując spojrzenia z młodszym czarodziejem. Nie był pewien, czy było coś, o co powinien zapytać, ale w tamtym momencie nic sensownego nie przychodziło mu do głowy; chciał po prostu wrócić – do Sennen, z dnia na dzień coraz mocniej zasługującego na miano domu.
| zt
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Alex obdarował Percivala uważnym spojrzeniem, które jednak mimo wszystkich wątpliwości i rozważań pozostawało przyjazne. Farley nie miał złych zamiarów wobec byłogo szlachcica - zdecydował się mu w końcu zaufać. I chociaż najzwyczajniej w świecie musiał pozostawać wobec niego chociaż trochę sceptyczny, tak nie powstrzymywał się przez zapamiętywaniem sobie wszystkich tych niewielkich rzeczy, które smokolog czynił, a które wyraźnie podkreślały to, że zależało mu. Alexander wiedział też niestety, że dobrymi chęciami stosy są podpalane - i to stawiało młodego uzdrowiciela w pozycji niezwykle trudnej. Chociaż zdołał posiąść wiedzę o wielu rzeczach, które zostały wymazane z jego pamięci, tak nie mógł całkowicie i zupełnie odzyskać stabilność gruntu pod stopami. Przez większość czasu wciąż zgadywał, opierając swoje osądy w dużej mierze na przeczuciach, intuicji i bliżej nie zrozumiałemu jeszcze poczuciu, że po prostu czynienie w określony sposób było właściwe. Spierały się w nim dwie różne siły - to, kim był pod wszystkimi warstwami, to kim był zanim Garrett Weasley poprosił do o spotkanie w zadymionym pubie oraz to, kim zdecydował się zostać. I chociaż tego wyboru nie żałował ani przez chwilę swojego nowego życia - ba, nawet nie przyszło mu na myśl, aby w jakikolwiek sposób uznać tę decyzję za błędną, bo byłaby to herezja popełniona wbrew samemu sobie i wszystkiemu w co wierzył - tak wciąż musiał szukać balansu. Na nowo i nowo, wciąż za każdym razem, kiedy w zasięgu jego wzroku i rozumienia pojawiały się nowe zmienne, które musiał dodać do tego niezwykle skomplikowanego równania, którym jego życie stało się po siedemnastym sierpnia.
Alexander pokiwał głową na sowa Percivala.
- Chodźmy więc - powiedział, ruszając w stronę drzwi. - Jeżeli poszukiwałbyś asysty przy podobnym przedsięwzięciu... albo po prostu miałbyś ochotę o coś zapytać, możesz śmiało się do mnie odezwać - dodał, naprawdę mając na myśli to, co mówił. Chociaż bardzo chciał sprawdzić Notta - Blake'a - tak w dalszym ciągu wierzył, że mężczyzna po prostu chciał się zmienić i pójść inną drogą.
Niestety, w tej chwili zbyt wiele żyć leżało na szali, aby Alexander mógł wierzyć w niego bez jakichkolwiek ale. I z tą myślą przyszło mu pożegnać Percivala na zalewanej deszczem ulicy. Obserwował mężczyznę, dopóki ten nie zniknął za rogiem. Dopiero wtedy Selwyn westchnął przeciągle i odwrócił się, ruszając we własną stronę, do swoich wszystkich spraw i troski.
| zt
Alexander pokiwał głową na sowa Percivala.
- Chodźmy więc - powiedział, ruszając w stronę drzwi. - Jeżeli poszukiwałbyś asysty przy podobnym przedsięwzięciu... albo po prostu miałbyś ochotę o coś zapytać, możesz śmiało się do mnie odezwać - dodał, naprawdę mając na myśli to, co mówił. Chociaż bardzo chciał sprawdzić Notta - Blake'a - tak w dalszym ciągu wierzył, że mężczyzna po prostu chciał się zmienić i pójść inną drogą.
Niestety, w tej chwili zbyt wiele żyć leżało na szali, aby Alexander mógł wierzyć w niego bez jakichkolwiek ale. I z tą myślą przyszło mu pożegnać Percivala na zalewanej deszczem ulicy. Obserwował mężczyznę, dopóki ten nie zniknął za rogiem. Dopiero wtedy Selwyn westchnął przeciągle i odwrócił się, ruszając we własną stronę, do swoich wszystkich spraw i troski.
| zt
W Domu Petriego zgromadzone są najcenniejsze przedmioty wykopane przez Anglików w Egipcie - w przeważającej większości stanowią one artefakty, które lekkomyślnie byłoby oddać w ręce niemagicznych choćby na kilka chwil. W porozumieniu z rządem mugolskim dokonano więc następującego podziału; wierzchnia wystawa, złożona głównie z już przebadanych eksponatów, dostępna jest dla mugoli. Głębsze komnaty są przed nimi zabezpieczone i oddane wyłącznie do użytku czarodziejów. Jak nietrudno się domyślić w odpowiednich rękach artefakty te mogą przynieść zarówno zniszczenie, jak i ocalenie. Ten, kto zdobędzie je pierwszy, będzie mógł wykorzystać je na swoją korzyść lub zabezpieczyć przed przeciwnikiem. To miejsce może być istotnym punktem Londynu.
Postać rozpatruje wszelkie zabezpieczenia pozostawione przez poprzednią grupę (najpierw pułapki oraz klątwy, później ew. strażników pozostawionych przez przeciwną organizację). Jeżeli grupa jest pierwszą, która zdobywa dany teren, należy pominąć ten etap.
niemożliwa
Zakon Feniksa: Dom Petriego można zdobyć tylko siłą. Nie będzie to takie proste. Dzielnica, w której znajduje się muzeum, przez swoje zatłoczenie, uznawana jest za drugie centrum Londynu. Pomimo sporej odległości od serca metropolii nie brakuje tu częstych patroli funkcjonariuszy Patrolu Egzekucyjnego, którzy jeszcze przed Czystką musieli kontrolować częste zgłoszenia rabunków. Wystarczy, że pojawicie się w pobliżu Domu Petriego, a zauważy was przechodzący tamtędy patrol trzech policjantów, który zaaresztuje każdego, kto nie będzie w stanie przedstawić odpowiednich dokumentów.
Walka: Postać, która napisze w wątku jako pierwsza, rzuca kością za czarodzieja A; postać, która napisze jako druga, wykonuje rzuty za czarodzieja B; postać; która napisze jako trzecia (lub pierwsza, gdy w wątku są tylko dwie postaci), wykonuje rzuty za czarodzieja C.
Czarodziej A (OPCM 20, uroki 25, żywotność 95) będzie atakował kolejno zaklęciami: Aeris, Everte Stati, Glacius oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Czarodziej B (OPCM 15, uroki 30, żywotność 100) będzie atakował kolejno zaklęciami: Lamino, Lancea, Saggitia oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Czarodziej C (OPCM 20, uroki 20, żywotność 100) będzie atakował kolejno zaklęciami: Scabbio, Timoria, Perturbo oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Rycerze Walpurgii: Dom Petriego można zdobyć tylko siłą. Nie będzie to takie proste. Kustosz tego wyjątkowego muzeum od zawsze zabiegał o odpowiednie zabezpieczenie najniebezpieczniejszych elementów wystawy, angażując do tego najlepszych łamaczy klątw. Po zamieszkach oraz odizolowaniu Londynu utworzył specjalne pomieszczenie, w którym znajdują się nieprzebadane oraz niezabezpieczone artefakty na wypadek włamania - pilnuje ich zawsze trójka czarodziejów, którzy nie przepuszczą nikogo, kto nie ma odpowiedniej przepustki.
Walka: Postać, która napisze w wątku jako pierwsza, rzuca kością za czarodzieja A; postać, która napisze jako druga, wykonuje rzuty za czarodzieja B; postać; która napisze jako trzecia (lub pierwsza, gdy w wątku są tylko dwie postaci), wykonuje rzuty za czarodzieja C.
Czarodziej A (OPCM 20, uroki 25, żywotność 100) będzie atakował kolejno zaklęciami: Jinx, Silencio, Lancea oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Czarodziej B (OPCM 15, transmutacja 30, żywotność 90) będzie atakował kolejno zaklęciami: Crassitudo, Diminuendo, Duna oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Czarodziej C (OPCM 15, uroki 30, żywotność 100) będzie atakował kolejno zaklęciami: Drętwota, Ignitio, Lamino oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Gracz nie ma prawa zmienić woli postaci broniącej lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nią kością i opisuje jej działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
| przybywamy stąd
Dobrze, że zdecydowali się przystanąć za jedną z kamienic, nim wyszli na ulicę, bo tylko dzięki temu udało im się uniknąć prawdopodobnego spotkania z obcymi osobami. Czynienie w pierwszej kolejności rozeznania było logiczne, kiedy na każdym kroku musieli uważać, zwłaszcza że w tej dzielnicy, położonej blisko samego centrum, łatwiej było natknąć się na ministerialne służby. Kroki w końcu ucichły całkowicie i nieco niepokoiło go to, że nie miał pewności do kogo właściwie należały. Może nie było sensu zbytnio nad tym rozmyślać, kiedy musieli działać. Udało im się bez trudności przekroczyć ulicę i wejść w kolejną z tych wąskich uliczek, gdzie trzymali się blisko ścian budynków. Jak na razie nic nie zwalało im się na głowy, było całkiem cicho i spokojnie. A jednak w aurorskiej duszy wciąż tkwiło głębokie przekonanie w to, że do walki dojść musi. Nie wybierali się zresztą w przypadkowe miejsce, przeciwnie, było ono niezwykle istotne, dlatego porażka nawet nie wchodziła w grę.
Po jakichś dziesięciu minutach marszu znów się zatrzymał i w tej samej chwili raz jeszcze dał znać swojemu towarzystwu, aby przystanęli na chwilę. Budynek, do którego zmierzali, był już właściwie przed nimi, musieli tylko ponownie zachować dużą rozwagę, nim zdecydują się choćby zbliżyć do wejścia. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie tylko Zakon Feniksa mógł zainteresować się tym miejscem. Dom Petriego krył w sobie wiele komnat, ale również wiele tajemnic. Odnalezienie tutaj potężnych artefaktów wcale nie musiało być taką trudną sztuką, do tego wystarczyć mogła sama wytrwałość. – Możemy natknąć się tutaj na patrol – wspomniał o tym dużo wcześniej, kiedy jeszcze zmawiali się co do samej wyprawy. Im bliżej serca stolicy, tym większe prawdopodobieństwo, że jakaś szumowina będzie krążyć, jeszcze ich przyuważy, a potem zdecyduje się zaatakować. Znali jednak ryzyko, Kieran był tego pewien. Przyszło im pożegnać kolejnego przyjaciela i wszyscy czuli, że ta śmierć była niesprawiedliwa. Być może w jakiś sposób potrzebowali dziś starcia, choćby po to, aby dać upust emocjom. – Odczekamy jeszcze chwilę i potem ruszymy.
Dobrze, że zdecydowali się przystanąć za jedną z kamienic, nim wyszli na ulicę, bo tylko dzięki temu udało im się uniknąć prawdopodobnego spotkania z obcymi osobami. Czynienie w pierwszej kolejności rozeznania było logiczne, kiedy na każdym kroku musieli uważać, zwłaszcza że w tej dzielnicy, położonej blisko samego centrum, łatwiej było natknąć się na ministerialne służby. Kroki w końcu ucichły całkowicie i nieco niepokoiło go to, że nie miał pewności do kogo właściwie należały. Może nie było sensu zbytnio nad tym rozmyślać, kiedy musieli działać. Udało im się bez trudności przekroczyć ulicę i wejść w kolejną z tych wąskich uliczek, gdzie trzymali się blisko ścian budynków. Jak na razie nic nie zwalało im się na głowy, było całkiem cicho i spokojnie. A jednak w aurorskiej duszy wciąż tkwiło głębokie przekonanie w to, że do walki dojść musi. Nie wybierali się zresztą w przypadkowe miejsce, przeciwnie, było ono niezwykle istotne, dlatego porażka nawet nie wchodziła w grę.
Po jakichś dziesięciu minutach marszu znów się zatrzymał i w tej samej chwili raz jeszcze dał znać swojemu towarzystwu, aby przystanęli na chwilę. Budynek, do którego zmierzali, był już właściwie przed nimi, musieli tylko ponownie zachować dużą rozwagę, nim zdecydują się choćby zbliżyć do wejścia. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie tylko Zakon Feniksa mógł zainteresować się tym miejscem. Dom Petriego krył w sobie wiele komnat, ale również wiele tajemnic. Odnalezienie tutaj potężnych artefaktów wcale nie musiało być taką trudną sztuką, do tego wystarczyć mogła sama wytrwałość. – Możemy natknąć się tutaj na patrol – wspomniał o tym dużo wcześniej, kiedy jeszcze zmawiali się co do samej wyprawy. Im bliżej serca stolicy, tym większe prawdopodobieństwo, że jakaś szumowina będzie krążyć, jeszcze ich przyuważy, a potem zdecyduje się zaatakować. Znali jednak ryzyko, Kieran był tego pewien. Przyszło im pożegnać kolejnego przyjaciela i wszyscy czuli, że ta śmierć była niesprawiedliwa. Być może w jakiś sposób potrzebowali dziś starcia, choćby po to, aby dać upust emocjom. – Odczekamy jeszcze chwilę i potem ruszymy.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Droga pod dom Petriego poszła niemal jak z pułapka - ulice były wręcz zbyt ciche. Pomimo pozornego spokoju, zachowywali ostrożność, a Steffen zastanawiał się czy i kiedy powinie im się noga. Londyn stał się wrogi, zimny, nieprzyjazny i nieprzewidywalny. Na widok domu Petriego Steff na moment dał się zwieść optymizmowi - to już tak blisko, jeszcze kilkanaście kroków i wejdą do środka! Perspektywa dostania w ręce egipskich artefaktów rozpalała serce młodego runisty entuzjazmem, którego nie czuł chyba od początku lipca. Sam nie wiedział, co jest wśród nieprzebadanych jeszcze kosztowności w domu Petriego i wręcz umierał z ciekawości. Dobrze, że pan Kieran zaprosił go do drużyny - Steff może i nie był znawcą egipskiej magii, ale ekspertyza z zakresu run przyda się przy ocenianiu wartości poszczególnych przedmiotów. Cattermole liczył się też z tym, że niektóre mogą być (łagodnie ujmując) niebezpieczne, ale w Ministerstwie nauczył się bezpiecznie obchodzić z przedmiotami, które były obłożone nawet najcięższymi klątwami. Parę lat temu zaczynał wszak jako stażysta, a stażyści tylko nosili niebezpieczne przedmioty, aby odczarował je ktoś inny.
Nim dał się porwać wspomnieniom, pan Rineheart przystanął ostrzegawczo. Steff wyhamował i stanął za nim, a potem ostrożnie wyjrzał na ulicę. Okolica wydawała się cicha, ale potem Cattermole dojrzał trzy sylwetki, zmierzające z przeciwległej ulicy w stronę domu Petriego. Co gorsza, funkcjonariusze zwolnili kroku, tak jakby zamierzali pokręcić się na placu przed domem zamiast iść dalej.
Serce mu się ścisnęło.
-Wyglądają jak zwykły patrol... ale oni zawsze proszą o dokumenty. - szepnął do Hannah i pana Kierana. Sam posiadał przy sobie dokumenty rejestracji, ale zdawał sobie sprawę, że nie dadzą rady rozwiązać sprawy pokojowo. Nie, gdy listy gończe wisiały w całym Londynie.
Wysunął z kieszeni różdżkę, mocno zaciskając na niej palce. Następnie wstrzymał oddech i powiódł wzrokiem po Hani i panu Kieranie, czekając na ich znak. Przebyli już tak długą drogę, w obliczu trzyosobowego patrolu nie było sensu się wycofywać. Podskórnie gotował się więc na walkę.
Nim dał się porwać wspomnieniom, pan Rineheart przystanął ostrzegawczo. Steff wyhamował i stanął za nim, a potem ostrożnie wyjrzał na ulicę. Okolica wydawała się cicha, ale potem Cattermole dojrzał trzy sylwetki, zmierzające z przeciwległej ulicy w stronę domu Petriego. Co gorsza, funkcjonariusze zwolnili kroku, tak jakby zamierzali pokręcić się na placu przed domem zamiast iść dalej.
Serce mu się ścisnęło.
-Wyglądają jak zwykły patrol... ale oni zawsze proszą o dokumenty. - szepnął do Hannah i pana Kierana. Sam posiadał przy sobie dokumenty rejestracji, ale zdawał sobie sprawę, że nie dadzą rady rozwiązać sprawy pokojowo. Nie, gdy listy gończe wisiały w całym Londynie.
Wysunął z kieszeni różdżkę, mocno zaciskając na niej palce. Następnie wstrzymał oddech i powiódł wzrokiem po Hani i panu Kieranie, czekając na ich znak. Przebyli już tak długą drogę, w obliczu trzyosobowego patrolu nie było sensu się wycofywać. Podskórnie gotował się więc na walkę.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dom Petriego znajdował się w drugim sercu Londynu. Mogli podejrzewać, że nie będą sami. Albo natkną się na partol egzekucyjny, albo popleczników Sami Wiedzieli Kogo. Pomimo tych wszystkich zdarzeń i nieprzyjemnych sytuacji, pomimo bolesnych wspomnień i tlącej się w sercach niektórych tęsknoty, byli przygotowani na to — na starcie, spotkanie, z którego wyjdą zwycięsko lub jako przegrani. Liczyła, że to pierwsze — ostatnio szczególnie mocno skupiała się na transmutacji, obserwowała w walce Steffena i jego przeciwniczkę, wertowała księgi w poszukiwaniu zaklęć, których nie znała i ich skutków, wierząc, że przyda się i okaże pomocna, przydatna. Chciała pomóc. Jednocześnie zamierzała udowodnić Rineheartowi, że mylił się, co do niej. Nie była lekkomyślna, nieodpowiedzialna. Miała w sobie ducha walki, wolę i siłę, która mogła pomóc w osiągnięciu sukcesu. Już raz mu pokazała, że jest nieustraszona i dziś nie mogło być inaczej.
Kiedy stanęli przed muzeum, czarodziej zatrzymał ich i nakazał poczekać. Przygładziła włosy z boku, spoglądając na niego i spinając głową, na znak, że zrozumiała. Nie wypuszczała z ręki ani miotły ani różdżki, gotowa, by podjąć działanie, czy wykonać rozkaz. Ale ona też ich zauważyła. Trzech mężczyzn, zbliżających się w stronę muzeum. Zmarszczyła brwi, a serce momentalnie podskoczyło jej do gardła. Nie wyglądali na przypadkowych. Byli uzbrojeni, przygotowani na wszystko, uważnie się rozglądali wkoło. Ze zmarszczonymi brwiami spojrzała szybko na Rinehearta i Steffena, stojąc tuż za nimi, badając ich reakcję. Czekała — czekała na pierwszy krok aurora, na jego polecenie. Nagle zrobiło się duszno i gorąco, a może to tylko jej oddychało się ciężej. Jej głowę wypełniła złość, gniew. Jeśli to był patrol lub zwolennicy VOldemorta, byli odpowiedzialni za to wszystko, co się działo w Londynie, za śmierć, za wojnę.
— Zauważyli nas?— spytała cicho, ale wtedy też dwóch z trzech funkcjonariuszy, rozglądając się dookoła, uważnie przeczesując spojrzeniami otoczenie, zatrzymało wzrok prosto na nich. — Zauważyli nas — jęknęła potwierdzająco i wyciągnęła przed siebie różdżkę.
Kiedy stanęli przed muzeum, czarodziej zatrzymał ich i nakazał poczekać. Przygładziła włosy z boku, spoglądając na niego i spinając głową, na znak, że zrozumiała. Nie wypuszczała z ręki ani miotły ani różdżki, gotowa, by podjąć działanie, czy wykonać rozkaz. Ale ona też ich zauważyła. Trzech mężczyzn, zbliżających się w stronę muzeum. Zmarszczyła brwi, a serce momentalnie podskoczyło jej do gardła. Nie wyglądali na przypadkowych. Byli uzbrojeni, przygotowani na wszystko, uważnie się rozglądali wkoło. Ze zmarszczonymi brwiami spojrzała szybko na Rinehearta i Steffena, stojąc tuż za nimi, badając ich reakcję. Czekała — czekała na pierwszy krok aurora, na jego polecenie. Nagle zrobiło się duszno i gorąco, a może to tylko jej oddychało się ciężej. Jej głowę wypełniła złość, gniew. Jeśli to był patrol lub zwolennicy VOldemorta, byli odpowiedzialni za to wszystko, co się działo w Londynie, za śmierć, za wojnę.
— Zauważyli nas?— spytała cicho, ale wtedy też dwóch z trzech funkcjonariuszy, rozglądając się dookoła, uważnie przeczesując spojrzeniami otoczenie, zatrzymało wzrok prosto na nich. — Zauważyli nas — jęknęła potwierdzająco i wyciągnęła przed siebie różdżkę.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Chwila zwłoki, którą zarządził, wcale nie okazała się dla nich wielce pomocna. Próbował dokonać jeszcze wstępnego rozeznania, upewnić się, że przekroczenie wejścia nie będzie stanowić większego kłopotu i nie ściągnie niechcianej uwagi, jednak nie był w stanie przewidzieć, że właśnie w tej chwili na miejscu zawita patrol. Rozpoznał umundurowanie Patrolu Egzekucyjnego, choć twarze samych funkcjonariusze sprawiały wrażenie obcych. Nie sposób było spamiętać każdego z mundurowych, ale łatwiej by mu było, gdyby miał blade pojęcie z kim przyjdzie im się mierzyć. Gdy ledwo wychylili się zza budynku, kwestia pojedynku została przesądzona; patrol ich przyuważył i skierował swe kroki w ich stronę, zatem starcia nie mogli już uniknąć. Ale wcale nie trzeba było unikać konfrontacji, skoro ich trójka miała stanąć również przeciwko trójce czarodziejów.
Rzucił jeszcze jedno spojrzenie towarzyszom, na tę chwilę wiedząc tylko tyle, że przeciwników dla siebie wybiorą losowo i dopiero w ferworze walki uda im się dostrzec, kto okaże się mocniejszy, a kto łatwiejszy do wyeliminowania. W jednej chwili w swojej głowie stworzył teoretycznie łatwą strategię szybkiego uporania się z przeciwnikami, a instynkt podpowiedział mu, że na samym początku powinien trzymać się obronnej magii, która była najlepiej mu znana. Musieli jak najszybciej wykluczyć wrogów z dalszej walki, bo to nie funkcjonariusze byli ich priorytetem. Stanowili jedyne bezmyślne pionki obecnej władzy, inaczej Kieran nie potrafił spojrzeć na tych osobników.
– Walczymy – rzekł stanowczo, nie wahając się przed wydaniem krótkiego rozkazu. Był pewny nie tylko swoich umiejętności, ale również swoich towarzyszy. Dziś mijał z Wright ulicę, na której wspólnie stoczyli pod koniec marca bój, co mogło tylko upewnić go w przekonaniu, że razem uporają się z przeszkodą w postaci kłopotliwego patrolu. Całkiem wyszedł na ulicę bez cienia strachu, śmiało wyciągając przed siebie prawą dłoń, w której dzierżył różdżkę. Ściskał ją mocno, kiedy wykonywał pierwszy znak w powietrzu. Inkantacja zaklęcia ułamek sekundy później wydobyła się z jego ust dość donośnie. – Petrificus Totalus!
| celuję w strażnika B + szafka zniknięć
Rzucił jeszcze jedno spojrzenie towarzyszom, na tę chwilę wiedząc tylko tyle, że przeciwników dla siebie wybiorą losowo i dopiero w ferworze walki uda im się dostrzec, kto okaże się mocniejszy, a kto łatwiejszy do wyeliminowania. W jednej chwili w swojej głowie stworzył teoretycznie łatwą strategię szybkiego uporania się z przeciwnikami, a instynkt podpowiedział mu, że na samym początku powinien trzymać się obronnej magii, która była najlepiej mu znana. Musieli jak najszybciej wykluczyć wrogów z dalszej walki, bo to nie funkcjonariusze byli ich priorytetem. Stanowili jedyne bezmyślne pionki obecnej władzy, inaczej Kieran nie potrafił spojrzeć na tych osobników.
– Walczymy – rzekł stanowczo, nie wahając się przed wydaniem krótkiego rozkazu. Był pewny nie tylko swoich umiejętności, ale również swoich towarzyszy. Dziś mijał z Wright ulicę, na której wspólnie stoczyli pod koniec marca bój, co mogło tylko upewnić go w przekonaniu, że razem uporają się z przeszkodą w postaci kłopotliwego patrolu. Całkiem wyszedł na ulicę bez cienia strachu, śmiało wyciągając przed siebie prawą dłoń, w której dzierżył różdżkę. Ściskał ją mocno, kiedy wykonywał pierwszy znak w powietrzu. Inkantacja zaklęcia ułamek sekundy później wydobyła się z jego ust dość donośnie. – Petrificus Totalus!
| celuję w strażnika B + szafka zniknięć
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 7, 1, 4, 7, 7, 2, 2, 2
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 7, 1, 4, 7, 7, 2, 2, 2
powrót z szafki
Walka dobiegła końca, gdy trzej przeciwnicy z Patrolu Egzekucyjnego zostali spacyfikowani. Nic nie wskazywało na to, aby mieli nagle powstać pełni sił i raz jeszcze spróbować zawalczyć o muzeum. Dwóch pozostawało nieprzytomnych, trzeci zaś tkwił w kajdanach i ruchomych piaskach, dobity ostatecznie mocą Petrificusa. Rineheart przyglądał się krótką chwilę pokonanym, wcale nie kłopocząc się tym, aby udzielić im jakiejkolwiek pomocy. Widok krwi już dawno przestał go wzruszać, a ta leniwie spływała po burku, choć ostre sople, które przeszyły ciało jednego z mężczyzn zdołały zupełnie stopnieć przy ciepłym powietrzu letniej nocy. Oni już wybrali jaką ścieżką chcą podążyć i z pewnością byli w pełni świadomi konsekwencji tej decyzji. I znów w Kierana uderzała odwieczna prawda, że życie jest sztuką wyborów i właśnie dlatego jest tak cholernie trudne.
Być może odgłosy starcia niosły się dalej niż przypuszczał, ale na chwilę obecną nie widział żadnych posiłków. Żadna umundurowana jednostka nie wyskoczyła na nich zza rogu, ani nie wybiegła z jednej z bocznych uliczek w wielkim pośpiechu. Po ostatniej rzuconej inkantacji zrobiło się dość cicho. Aż trudno było uwierzyć, że walka na środku ulicy w tej właśnie dzielnicy nie ściągnęła do tej pory niczyjej uwagi. Miasto było ewidentnie wyludnione, nie dostrzegał tego po raz pierwszy, ale przez to czuł się tak, jakby stanowił niepasujący element w martwym krajobrazie, pozostając zbyt żywym dla otoczenia.
Zdołał wrócić do względnej równowagi, tego stanu spokoju, w którym był przed rozpoczęciem batalii. Teraz przyjrzał się uważnie swoim towarzyszom, aby oszacować w jakim znajdują się stanie. Wright i Cattermole byli nieco potłuczeni, ale trzymali się na nogach i wciąż mogli ściskać w dłoniach różdżki, a to było najważniejsze. Byli już tak blisko celu, że nie warto było wycofywać się w takim momencie. Jednak nie mógł całkowicie odebrać im wyboru. – Czujecie się na siłach? – spytał spokojnie, nie tracąc nic ze swojego skupienia, bo spojrzeniem zaraz znów przesunął po okolicy. – Wejdźmy szybko do środka – zaproponował po chwili, samemu kierując się do wejścia budynku. A jednak gdzieś z tyłu głowy wciąż kotłowało się przeczucie, że może nadejść kolejne zagrożenie.
Walka dobiegła końca, gdy trzej przeciwnicy z Patrolu Egzekucyjnego zostali spacyfikowani. Nic nie wskazywało na to, aby mieli nagle powstać pełni sił i raz jeszcze spróbować zawalczyć o muzeum. Dwóch pozostawało nieprzytomnych, trzeci zaś tkwił w kajdanach i ruchomych piaskach, dobity ostatecznie mocą Petrificusa. Rineheart przyglądał się krótką chwilę pokonanym, wcale nie kłopocząc się tym, aby udzielić im jakiejkolwiek pomocy. Widok krwi już dawno przestał go wzruszać, a ta leniwie spływała po burku, choć ostre sople, które przeszyły ciało jednego z mężczyzn zdołały zupełnie stopnieć przy ciepłym powietrzu letniej nocy. Oni już wybrali jaką ścieżką chcą podążyć i z pewnością byli w pełni świadomi konsekwencji tej decyzji. I znów w Kierana uderzała odwieczna prawda, że życie jest sztuką wyborów i właśnie dlatego jest tak cholernie trudne.
Być może odgłosy starcia niosły się dalej niż przypuszczał, ale na chwilę obecną nie widział żadnych posiłków. Żadna umundurowana jednostka nie wyskoczyła na nich zza rogu, ani nie wybiegła z jednej z bocznych uliczek w wielkim pośpiechu. Po ostatniej rzuconej inkantacji zrobiło się dość cicho. Aż trudno było uwierzyć, że walka na środku ulicy w tej właśnie dzielnicy nie ściągnęła do tej pory niczyjej uwagi. Miasto było ewidentnie wyludnione, nie dostrzegał tego po raz pierwszy, ale przez to czuł się tak, jakby stanowił niepasujący element w martwym krajobrazie, pozostając zbyt żywym dla otoczenia.
Zdołał wrócić do względnej równowagi, tego stanu spokoju, w którym był przed rozpoczęciem batalii. Teraz przyjrzał się uważnie swoim towarzyszom, aby oszacować w jakim znajdują się stanie. Wright i Cattermole byli nieco potłuczeni, ale trzymali się na nogach i wciąż mogli ściskać w dłoniach różdżki, a to było najważniejsze. Byli już tak blisko celu, że nie warto było wycofywać się w takim momencie. Jednak nie mógł całkowicie odebrać im wyboru. – Czujecie się na siłach? – spytał spokojnie, nie tracąc nic ze swojego skupienia, bo spojrzeniem zaraz znów przesunął po okolicy. – Wejdźmy szybko do środka – zaproponował po chwili, samemu kierując się do wejścia budynku. A jednak gdzieś z tyłu głowy wciąż kotłowało się przeczucie, że może nadejść kolejne zagrożenie.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
minęło 48h
Pokonali ich. Steffen omiótł wzrokiem unieszkodliwionych funkcjonariuszy Ministerstwa Magii, a przed oczyma na moment stanął mu Bertie, bezwzględnie ciskający Lamino w czarnoksiężnika, na którego natknęli się podczas ratowania charłaczki w grudniu. Wtedy wydało mu się to bezwzględne, wtedy jeszcze bał się widoku krwi.
Teraz nie widział krwi, tylko piasek. Wiedział, że ten niedługo wsiąknie w bruk, konfrontując go z widokiem przyduszonego czarodzieja. Wiedział, że skrzywdził dziś ludzi i że to zupełnie coś innego niż walka z trollem. Wiedział, że jeszcze kilka tygodni temu czułby się winny albo przerażony.
Ale nie czuł nic. Miał tylko cichą nadzieję, że tańcząca w jego wspomnieniach sylwetka Bertiego uśmiechnie się do niego z aprobatą, lecz tak się nie stało - wyobrażony Bott zastygł na zawsze w zdecydowanym geście rzucania Lamino w kogoś innego. Scena rozpłynęła się w wyobraźni Steffena, a on sam odwrócił się od prawdziwych, pokonanych czarodziejów - w stronę pana Kierana i Domu Petriego.
-Ze mną wszystko w porządku. - zapewnił samego siebie i pana Rinehearta. Był potłuczony, a skóra będzie go szczypać go po dziobaniu gęsi, ale to nic takiego - siniaki zejdą szybko, a na razie prawie ich nie czuł, skóra stwardniała mu pod wpływem Saxio. Czuł, że coś zmieniło się i stwardniało również w jego duszy, ale to nie moment by się nad tym zastanawiać. Zerknął kontrolnie na Hanię, o którą martwił się tutaj najbardziej, ale i ona stała pewnie. Spróbował się blado uśmiechnąć i ruszył za Kieranem do wejścia.
-Nałożę Dunę w hallu. - zaproponował, pozwalając najpierw towarzyszom wejść w głąb budynku. Sam zatrzymał się w progu Domu Petriego i zaczął nakładać pułapkę, ciągnącą się od samego wejścia przez cały główny hall. Niespodzianka miała szybko unieszkodliwić potencjalnych intruzów i zapewne wystarczyłaby jako ostrzeżenie dla większości zwykłych złodziejaszków. Wiedział jednak, że przeciwnicy w Londynie są niezwykli - bezwzględni, bardzo zdeterminowani i co gorsza (wspominając paskudne tarcze lorda Blacka i jego utalentowaną w zakresie transmutacji wspólniczkę) bardzo zdolni. Dlatego trzeba ich powitać mocnym akcentem, od razu.
nakładam Dunę ciągnącą się od wejścia (zaraz po przekroczeniu Domu Petriego) przez całe pomieszczenie wejściowe/hall główny.
Transmutacja, poziom II, numerologia I
Pokonali ich. Steffen omiótł wzrokiem unieszkodliwionych funkcjonariuszy Ministerstwa Magii, a przed oczyma na moment stanął mu Bertie, bezwzględnie ciskający Lamino w czarnoksiężnika, na którego natknęli się podczas ratowania charłaczki w grudniu. Wtedy wydało mu się to bezwzględne, wtedy jeszcze bał się widoku krwi.
Teraz nie widział krwi, tylko piasek. Wiedział, że ten niedługo wsiąknie w bruk, konfrontując go z widokiem przyduszonego czarodzieja. Wiedział, że skrzywdził dziś ludzi i że to zupełnie coś innego niż walka z trollem. Wiedział, że jeszcze kilka tygodni temu czułby się winny albo przerażony.
Ale nie czuł nic. Miał tylko cichą nadzieję, że tańcząca w jego wspomnieniach sylwetka Bertiego uśmiechnie się do niego z aprobatą, lecz tak się nie stało - wyobrażony Bott zastygł na zawsze w zdecydowanym geście rzucania Lamino w kogoś innego. Scena rozpłynęła się w wyobraźni Steffena, a on sam odwrócił się od prawdziwych, pokonanych czarodziejów - w stronę pana Kierana i Domu Petriego.
-Ze mną wszystko w porządku. - zapewnił samego siebie i pana Rinehearta. Był potłuczony, a skóra będzie go szczypać go po dziobaniu gęsi, ale to nic takiego - siniaki zejdą szybko, a na razie prawie ich nie czuł, skóra stwardniała mu pod wpływem Saxio. Czuł, że coś zmieniło się i stwardniało również w jego duszy, ale to nie moment by się nad tym zastanawiać. Zerknął kontrolnie na Hanię, o którą martwił się tutaj najbardziej, ale i ona stała pewnie. Spróbował się blado uśmiechnąć i ruszył za Kieranem do wejścia.
-Nałożę Dunę w hallu. - zaproponował, pozwalając najpierw towarzyszom wejść w głąb budynku. Sam zatrzymał się w progu Domu Petriego i zaczął nakładać pułapkę, ciągnącą się od samego wejścia przez cały główny hall. Niespodzianka miała szybko unieszkodliwić potencjalnych intruzów i zapewne wystarczyłaby jako ostrzeżenie dla większości zwykłych złodziejaszków. Wiedział jednak, że przeciwnicy w Londynie są niezwykli - bezwzględni, bardzo zdeterminowani i co gorsza (wspominając paskudne tarcze lorda Blacka i jego utalentowaną w zakresie transmutacji wspólniczkę) bardzo zdolni. Dlatego trzeba ich powitać mocnym akcentem, od razu.
nakładam Dunę ciągnącą się od wejścia (zaraz po przekroczeniu Domu Petriego) przez całe pomieszczenie wejściowe/hall główny.
Transmutacja, poziom II, numerologia I
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odetchnęła z ulgą, kiedy udało im się unieszkodliwić ostatniego z czarodziejów. Zadrżała, chociaż nie było jej zimno. Była rozpalona, rozgrzana od intensywnej walki, od emocji, a w końcu od ognia, który poparzył jej skórę na ręce. Popatrzyła na spalony materiał i przypieczoną skórę, która pokryła się już nieładnie wyglądającymi bąblami. Zimny wiatr zawiał od tyłu, wciąż było ciemno i nieprzyjemnie wokół. Odgłosy walki ucichły i zrobiło się przerażająco cicho. Dlatego zadrżała. Ale było już po wszystkim. Spojrzała, lecz niechętnie, na oprawców, którzy przegrali to starcie. Na ich rany, krew spływającą po bruku. W takich chwilach jak ta, myśli kłębiły się w jej głowie, uczucia buzowały. Byli źli, wspierali złą sprawę, złych ludzi. Powinni ponieść karę, a jeśli nie dało się zrobić tego pokojową drogą, nie było innego wyjścia. Ale ten widok, ten stan przerażał ją za każdym razem. Wprawiał w smutek. Bo co jeśli byli przyparci do muru i zmuszeni do tych działań. Jeśli mieli rodziny, które już nigdy nie ujrzą ich żywych.
— Tak, wszystko w porządku— odpowiedziała cicho i z pełnym przekonaniem. Poparzenie kiedyś zejdzie, siniaki znikną. Była gotowa do dalszych działań. Spojrzała na Rinehearta, a później na Steffena z pełną determinacją, zaciskając palce na różdżce, skierowanej już w dół. Ruszyła w stronę wejścia, oglądając się jeszcze za siebie, dookoła, czy odgłosy walki nie ściągnęły w okolice jakiegoś dodatkowego patrolu, ale wyglądało na to, że wszystko było najlepszym porządku.
Wszedłszy, zatrzymała się od razu. Kamieniem przyblokowała drzwi, lekko otwarte, na tyle by mogli swobodnie wyjść. Kiedy Steffen zaproponował rozlokowanie ruchomych piasków wewnętrz, zmarszczyła brwi.
— Ale damy radę stąd jeszcze wyjść?— Sama zatrzymała się przy drzwiach. Najwyżej przelecą na miotle Steffena. — Nałożę Nierusz na klamkę. — Wskazała na drzwi i stanęła na zewnątrz. Jeszcze raz upewniła się, co do spokojnej sytuacji wkoło i dopiero wtedy przystąpiła do nakładania zabezpieczenia na zewnątrz budynku, tak, by nie można było dostać się do środka. Liczyła na to, że w tym czasie Kieran i Stefen przejrzą najcenniejsze artefakty i wezmą coś ze sobą. Kiedy skończyła, a trwało to chwilę, obejrzała się na Cattermole'a, by jeszcze zobaczyć, jak to robił i nauczyć się czegoś, z tej trudnej dziedziny.
| Nakładam Wierusz na klamkę; 182/222, -5 (20 oparzenia, 20 tłuczone)
— Tak, wszystko w porządku— odpowiedziała cicho i z pełnym przekonaniem. Poparzenie kiedyś zejdzie, siniaki znikną. Była gotowa do dalszych działań. Spojrzała na Rinehearta, a później na Steffena z pełną determinacją, zaciskając palce na różdżce, skierowanej już w dół. Ruszyła w stronę wejścia, oglądając się jeszcze za siebie, dookoła, czy odgłosy walki nie ściągnęły w okolice jakiegoś dodatkowego patrolu, ale wyglądało na to, że wszystko było najlepszym porządku.
Wszedłszy, zatrzymała się od razu. Kamieniem przyblokowała drzwi, lekko otwarte, na tyle by mogli swobodnie wyjść. Kiedy Steffen zaproponował rozlokowanie ruchomych piasków wewnętrz, zmarszczyła brwi.
— Ale damy radę stąd jeszcze wyjść?— Sama zatrzymała się przy drzwiach. Najwyżej przelecą na miotle Steffena. — Nałożę Nierusz na klamkę. — Wskazała na drzwi i stanęła na zewnątrz. Jeszcze raz upewniła się, co do spokojnej sytuacji wkoło i dopiero wtedy przystąpiła do nakładania zabezpieczenia na zewnątrz budynku, tak, by nie można było dostać się do środka. Liczyła na to, że w tym czasie Kieran i Stefen przejrzą najcenniejsze artefakty i wezmą coś ze sobą. Kiedy skończyła, a trwało to chwilę, obejrzała się na Cattermole'a, by jeszcze zobaczyć, jak to robił i nauczyć się czegoś, z tej trudnej dziedziny.
| Nakładam Wierusz na klamkę; 182/222, -5 (20 oparzenia, 20 tłuczone)
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Nie czekał zbyt długo na odzew. Hannah i Steffen zgodnie odpowiedzieli, że wszystko jest z nimi w porządku; jedno po drugim zapewniło go o swym dobrym stanie i był przekonany, iż przedstawiają stan faktyczny. Jego niepokój nie był ogromny, zapewne dlatego, że ich przeciwnicy atakowali ich tylko urokami, co prawda czasem silniejszymi niż zazwyczaj, ale nie sięgali po czarną magię. Zadane przez mroczną gałąź magii obrażenia mogłyby być zdecydowanie bardziej kłopotliwymi. Dobrze, że nie musieli roztrząsać tej kwestii, skoro stali o własnych siłach i mogli wreszcie wejść do budynku, który obrali sobie za cel tej nocy. Mogli tu jeszcze coś zdziałać, przede wszystkim odpowiednio zabezpieczyć to miejsce.
Przekroczenie progu nie sprawiło im żadnej trudności, jakby nikt wcześniej nawet nie pomyślał, aby nałożyć przy wejściu choćby podstawowe bariery. Rineheart przeszedł przez cały korytarz, uważnie rozglądając się po całym wnętrzu, tym samym dostrzegając pierwsze gabloty z archeologicznymi eksponatami. Właściwie nic nie wiedział o wystawionych na przedzie przedmiotach, ale nie wydawały się niezwykłe. Największe skarby ukryte są w pochowanych z pomocą czarów komnatach. Może powinni rozejrzeć się za artefaktami i zabrać je już teraz, gdyby wróg w przyszłości zawitał u bram Domu Petriego? To nie wydawało się złym pomysłem, ale Kieran w pierwszej kolejności zaczął z przyzwyczajenia szukać oznak cudzej obecności w środku budynku. Nikt jednak nie wypadł im na spotkanie, na próżno było dłużej czekać na przybycie zaalarmowanego hałasami pracownika muzeum.
Cattermole zajął się nakładaniem pułapek jako pierwszy, potem w jego ślady poszła Wright. – W razie konieczności możemy poszukać innego wyjścia, powinno jakieś być – naprawdę musiała istnieć inna droga wydostania się z tego miejsca, czuł to w kościach. Przecież w takich miejscach zawsze organizuje się drogę ewakuacyjną, tak na wszelki wypadek. – Z mojej strony niech będzie strach na gremliny – zadecydował po chwili, uznając strach za najbardziej rozpraszający czynnik. Jakże trudno jest stawić czoła swoim lękom, a co dopiero temu największemu, kiedy nagle przybiera tuż przed człowiekiem fizyczną postać. Gwardzista w końcu uniósł różdżkę i poruszył nią w powietrzu, ostrożnie inicjując przepływ magii. Musiał się skupić, przypomnieć sobie podstawową wiedzę z numerologii, a jednocześnie działając instynktownie.
| nakładam Strach na gremliny tuż przy wejściu
Przekroczenie progu nie sprawiło im żadnej trudności, jakby nikt wcześniej nawet nie pomyślał, aby nałożyć przy wejściu choćby podstawowe bariery. Rineheart przeszedł przez cały korytarz, uważnie rozglądając się po całym wnętrzu, tym samym dostrzegając pierwsze gabloty z archeologicznymi eksponatami. Właściwie nic nie wiedział o wystawionych na przedzie przedmiotach, ale nie wydawały się niezwykłe. Największe skarby ukryte są w pochowanych z pomocą czarów komnatach. Może powinni rozejrzeć się za artefaktami i zabrać je już teraz, gdyby wróg w przyszłości zawitał u bram Domu Petriego? To nie wydawało się złym pomysłem, ale Kieran w pierwszej kolejności zaczął z przyzwyczajenia szukać oznak cudzej obecności w środku budynku. Nikt jednak nie wypadł im na spotkanie, na próżno było dłużej czekać na przybycie zaalarmowanego hałasami pracownika muzeum.
Cattermole zajął się nakładaniem pułapek jako pierwszy, potem w jego ślady poszła Wright. – W razie konieczności możemy poszukać innego wyjścia, powinno jakieś być – naprawdę musiała istnieć inna droga wydostania się z tego miejsca, czuł to w kościach. Przecież w takich miejscach zawsze organizuje się drogę ewakuacyjną, tak na wszelki wypadek. – Z mojej strony niech będzie strach na gremliny – zadecydował po chwili, uznając strach za najbardziej rozpraszający czynnik. Jakże trudno jest stawić czoła swoim lękom, a co dopiero temu największemu, kiedy nagle przybiera tuż przed człowiekiem fizyczną postać. Gwardzista w końcu uniósł różdżkę i poruszył nią w powietrzu, ostrożnie inicjując przepływ magii. Musiał się skupić, przypomnieć sobie podstawową wiedzę z numerologii, a jednocześnie działając instynktownie.
| nakładam Strach na gremliny tuż przy wejściu
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Zakończył nakładać Dunę i znalazł się już naprzeciwko Hani i wejścia. Zatoczył duże koło, obchodząc z różdżką cały teren, który miały objąć ruchome piaski. Słysząc pytanie panny Wright, podniósł głowę, nieco zaskoczony.
-Spokojnie, Duna znajduje się w ogródkach czarodziejów, trzeba ją aktywować... - wypalił odruchowo, ale w połowie zdania urwał, zdając sobie sprawę, że to wiedza teoretyczna. Nie miał jeszcze Duny we własnym ogródku. Odchrząknął nerwowo, nie chcąc wpadać w więcej kłopotów niż już narobili (a zastygłe twarze pokonanych funkcjonariuszy na moment zatańczyły mu pod powiekami). -Ale... pan Rineheart może użyć mojej miotły, a ja wszystko obejdę jako szczur. - zaoferował. -Na wszelki wypadek. - dodał, oblewając się rumieńcem.
Wziął głębszy oddech i rozejrzał się po wnętrzu Domu Petriego. Widział mugolskie artefakty w hallu i w widocznych muzealnych salach. Wiedział jednak, że naprawdę cenne rzeczy znajdują się w piwnicy.
-Czy mamy czas rozejrzeć się w piwnicy i wynieść stamtąd najcenniejsze rzeczy? Z moją znajomością run mógłbym szybko rozpoznać przedmioty związane przynajmniej z historią klątw i talizmanów. - zaoferował, kierując swoje pytanie do Gwardzisty.
-Najpierw nałożę tu jeszcze Zemstę Płomyka. - zadecydował zanim otrzymał odpowiedź. W końcu niektóre ciężkie przedmioty niemal same rzuciły mu się w oczy. Przy wejściu stały dwa ciężkie świeczniki, a schody flankowały dwie marmurowe wazy. Steff zmrużył oczy, upewniając się, że nie ma przy nich żadnej plakietki i że nie są eksponatem, ale wydawały się czysto dekoracyjne. Przy wejściu do jednej z sal dostrzegł też półkę, na której stały ciężkie słowniki greki i egipskiego, powiązane zapewne z historia niektórych artefaktów. Przesunął spojrzeniem również po granitowym popiersiu jakiegoś faraona, ale je akurat zdecydował się zostawić w spokoju, dla dobra historii.
Uniósł różdżkę i nakierował ją po kolei na każdy z wybranych przez siebie przedmiotów, transmutując je oraz wpływając na ich wrogość wobec intruzów. Za pomocą numerologii określił ruch atakujących przedmiotów i czas aktywacji pułapki. Miała objąć wszystkie osoby, które znalazły się w hallu - albo zadając dodatkowe obrażenia komuś uwięzionemu w Dunie, albo osłabiając kogoś, kto rozbroiłby wcześniej piaskową pułapkę.
nakładam Zemstę Płomyka (działa w hallu głównym, zaraz po wejściu do Domu Petriego). Przedmioty: dwa mosiężne świeczniki, dwie ciężkie wazy (takie siedemnastowieczne, ale stylizowane na antyczne - na tyle lekkie, by być transmutowane przez Steffena i na tyle ciężkie, by nie rozbić się przy uderzaniu kogoś), dwa ciężkie słowniki (kilkusetstronowe, w grubych oprawkach)
-Spokojnie, Duna znajduje się w ogródkach czarodziejów, trzeba ją aktywować... - wypalił odruchowo, ale w połowie zdania urwał, zdając sobie sprawę, że to wiedza teoretyczna. Nie miał jeszcze Duny we własnym ogródku. Odchrząknął nerwowo, nie chcąc wpadać w więcej kłopotów niż już narobili (a zastygłe twarze pokonanych funkcjonariuszy na moment zatańczyły mu pod powiekami). -Ale... pan Rineheart może użyć mojej miotły, a ja wszystko obejdę jako szczur. - zaoferował. -Na wszelki wypadek. - dodał, oblewając się rumieńcem.
Wziął głębszy oddech i rozejrzał się po wnętrzu Domu Petriego. Widział mugolskie artefakty w hallu i w widocznych muzealnych salach. Wiedział jednak, że naprawdę cenne rzeczy znajdują się w piwnicy.
-Czy mamy czas rozejrzeć się w piwnicy i wynieść stamtąd najcenniejsze rzeczy? Z moją znajomością run mógłbym szybko rozpoznać przedmioty związane przynajmniej z historią klątw i talizmanów. - zaoferował, kierując swoje pytanie do Gwardzisty.
-Najpierw nałożę tu jeszcze Zemstę Płomyka. - zadecydował zanim otrzymał odpowiedź. W końcu niektóre ciężkie przedmioty niemal same rzuciły mu się w oczy. Przy wejściu stały dwa ciężkie świeczniki, a schody flankowały dwie marmurowe wazy. Steff zmrużył oczy, upewniając się, że nie ma przy nich żadnej plakietki i że nie są eksponatem, ale wydawały się czysto dekoracyjne. Przy wejściu do jednej z sal dostrzegł też półkę, na której stały ciężkie słowniki greki i egipskiego, powiązane zapewne z historia niektórych artefaktów. Przesunął spojrzeniem również po granitowym popiersiu jakiegoś faraona, ale je akurat zdecydował się zostawić w spokoju, dla dobra historii.
Uniósł różdżkę i nakierował ją po kolei na każdy z wybranych przez siebie przedmiotów, transmutując je oraz wpływając na ich wrogość wobec intruzów. Za pomocą numerologii określił ruch atakujących przedmiotów i czas aktywacji pułapki. Miała objąć wszystkie osoby, które znalazły się w hallu - albo zadając dodatkowe obrażenia komuś uwięzionemu w Dunie, albo osłabiając kogoś, kto rozbroiłby wcześniej piaskową pułapkę.
nakładam Zemstę Płomyka (działa w hallu głównym, zaraz po wejściu do Domu Petriego). Przedmioty: dwa mosiężne świeczniki, dwie ciężkie wazy (takie siedemnastowieczne, ale stylizowane na antyczne - na tyle lekkie, by być transmutowane przez Steffena i na tyle ciężkie, by nie rozbić się przy uderzaniu kogoś), dwa ciężkie słowniki (kilkusetstronowe, w grubych oprawkach)
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
— Och — westchnęła, spoglądając na Steffena, kiedy tylko wyjaśnił jej działanie tego zabezpieczenia. Mogła być chyba spokojna, czekając przy drzwiach. Co prawda nie znalazła się w obrębie działania, ale zmartwiła ją wizja przedzierających się przez własne zaklęcia sojuszników. Pan Rineheart znalazł się szybko tuż obok. Spojrzała na niego, zatrzymała na chwilę wzrok, jakby z jego twarzy chciała coś wyczytać. Coś więcej. Coś o tym, co myślał i jak oceniał ich dotychczasowe działania. Ale gapienie się na byłego szefa biura aurorów było mało stosowne, a gdy sobie to uświadomiła odwróciła wzrok. Przyglądała się temu, to robił, ucząc się czegoś, czego jeszcze nie potrafiła. To samo zrobiła, gdy Steffen rozglądał się wokół i zabezpieczał drogocenne artefakty. A później sama zastanowiła się, co mogłaby zrobić. Znała jeden sposób, ale nie miała pojęcia, kto jest właścicielem tego przybytku. Ale może mógłby to być chociaż jakiś zarządca, który przepłoszyłby niechcianych gości, wystraszyłby ich przed szwendaniem się tutaj. Na moment wyciągnęła z dłoni różdżkę i wytarła nieco spoconą dłoń o spódnicę, by za chwilę chwycić ją znów i zacząć nakładać widzimisię. Machnęła różdżką, koncentrując się na czarze. Przez chwilę nie docierały do niej żadne dźwięki, nie miała zbyt dobrej podzielności uwagi. Zajmując się magią, nie była pewna, co dzieje się wokół niej, ale na szczęście byli już bezpieczni i nie musiała martwić się, że coś niespodziewanego miałoby się przydarzyć. Kiedy skończyła, wyprostowała się i rozejrzała dookoła. A później odsunęła kamień, przytrzymujący drzwi wejściowe i chwyciła klamkę od wewnętrznej strony, trzymając je wciąż otwarte, by mogli spokojnie opuścić Dom Petriego. Gdy Cattermole zasugerował sprawdzenie piwnic, nie odezwała się. Spojrzała tylko na Kierana wyczekująco. To on musiał zarządzić, co mieli zrobić dalej — czy zabrać stąd jakieś przedmioty i przenieść je w bezpieczne miejsce, czy skupić się tylko na zablokowaniu tego miejsca, by nikt niepowołany nie mógł z nich skorzystać.
| Nakładam widzimisię
| Nakładam widzimisię
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Dom Petriego
Szybka odpowiedź